E-book
23.63
drukowana A5
42.22
Cisza po ciszy

Bezpłatny fragment - Cisza po ciszy

Romans w cieniu władzy Pamiętniki Dawida Szackiego i Leny Hirsch


Objętość:
145 str.
ISBN:
978-83-8431-124-0
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 42.22

CISZA PO CISZY

„To nie jest historia o miłości.

To jest historia o tym, co miłość zostawia, gdy odchodzi”

E.S. Levkowitz

To fikcja literacka.

Bohaterowie są wymyśleni, zdarzenia — zmyślone a tło fikcyjne.

Jednak wszystko mogłoby się wydarzyć, gdyby tylko ktoś miał odwagę nie zaprzecz

PAMIĘTNIK DAWIDA SZACKIEGO

I

Nie miałem złudzeń.

Od zawsze wiedziałem, że tak to się skończy.

Może nie w szczegółach, może nie z jej cieniem w moim

łóżku, a moją winą — wypolerowaną jak guzik od munduru, ale

w strukturze — w szpiku. To było nieuniknione, bo zawsze

jestem Ministrem Obrony, nawet wtedy, kiedy jestem nagi.

Nie przegraliśmy z Veroniką.

Przegraliśmy z rzeczywistością, w której nie ma miejsca na

namiętność między politykiem a fotografką o oczach

zrobionych z ciszy i furii.

Nie mogę spać, kiedy zamykam oczy, nie widzę Veroniki.

Widzę plecy Leny i jej włosy rozsypane po moim brzuchu, jej

dłonie — pamiętające każdą moją bliznę, choć nigdy nie pytała

o wojny.

Zadawała pytania ciałem.

Rozpinała koszulę jakby to była konstytucja.

Moja żona mówi, że mnie uratowała. Uratowała przede mną samym i błędem, który tak bardzo chciałem popełniać w nieskończoność.

A ja wiem, że Lena i tak mnie zniszczyła w sposób, którego

potrzebowałem, bo każdy mężczyzna, który za długo był lojalny wobec

władzy, w końcu pragnie zdrady.

Nie politycznej- intymnej.

To Lena mnie zdradziła z moją wyobraźnią.

Zbudowała mnie na nowo i zostawiła bez dachu.

A potem jeszcze raz — po pięciu latach — dała mi siebie na

chwilę, tylko po to, żeby udowodnić, że nigdy nie będę należał

do niej całkowicie.

Biorę koniak o czwartej nad ranem.

W gabinecie pachnie skórą i papierem.

To jest moje miejsce, ale nie ona.

Ona nie należy do tych pomieszczeń.

Ona była oddechem między rozkazami.

Pomiędzy konferencją a katastrofą.

Była zbrodnią bez świadków.

II

Znam wszystkie miejsca na jej skórze, których dotyka światło.

Pamiętam, jak pachniała po deszczu, po nocy, po mnie i nie ma

takiego rozkazu, który pozwoli mi zapomnieć.

W pieprzonej Bydgoszczy, w tym mieszkaniu, działy się

rzeczy, o których nie śniło się ani wyborcom, ani Veronice.

Lena nie była kochanką.

Była rewolucją.

Wchodziła we mnie, kiedy ja wchodziłem w nią.

Nie było podziału — tylko fuzja.

Krzyczała moje imię jak hymn niepodległości, a ja trzymałem

ją tak, jakby miała się rozpaść na tysiąc pikseli.

Gryzłem jej ramię, żeby nie powiedzieć, że ją kocham.

A ona śmiała się, bo wiedziała, że milczenie to moja

najgłębsza dewiacja.

Veronika to instytucja- Lena to katastrofa sejsmiczna.

Z żoną tworzę państwo a nią straciłem suwerenność.

III

Miałem wybór.

To znaczy — tak mi się wydawało.

Władza, stabilność, Veronika, albo Lena — niemożliwa,

nierealna, brutalnie prawdziwa.

Wybrałem to, co było logiczne.

Pozycję.

Bezpieczeństwo.

Znane kłamstwo zamiast nieznanej prawdy.

Teraz wiem jedno.

Wszystko, co nie miało Leny — było fałszem.

Wszystkie moje przemówienia — pozbawione treści, jeśli nie

były podszyte jej spojrzeniem.

Pamiętam, jak dotykała mojej szyi.

Nie było tam miejsca na władzę, tylko puls.

IV

Nie wiem, czy jeszcze o niej śnię, jednak budzę się

spocony.

Czasem z bólem erekcji, czasem z bólem wspomnień, to się

nie różni.

Jej ciało, jak hańba — słodka, lepiąca, przylepiona do

mojego kręgosłupa. Nie da się strząsnąć, bo nie chodzi o

miłość, do cholery. Chodzi o uzależnienie.

Lena. Nawet nie wypowiadam już tego imienia na głos.

Mam wrażenie, że Veronika słyszy je w moich zaciśniętych

zębach, kiedy nie komentuję niczego, bo cisza bywa

głośniejsza niż przekleństwo.

Nie byłem facetem, który się zakochuje. Byłem tym,

którego się cytuje, którego się słucha w studiach

telewizyjnych i w komisjach. Tym, który potrafi

spacyfikować komisję śledczą samym tonem głosu.

A potem przyszła ona, niepozorna i młodsza o dwie dekady.

Z aparatem w dłoni i spojrzeniem, które wbijało się głębiej

niż kuloodporny raport.

Nie szukała sensacji, szukała światła a dostała cień.

Pamiętam ten pierwszy raz. To był mój gabinet, potem

dziwne miejsca w Warszawie, mieszkanie w Bydgoszczy,

jej kawalerka, mój dom i moja głowa, w której zrobiła

miejsce tylko dla siebie. Pamiętam dłonie, pamiętam

zapach skóry, wilgoć jej języka i to, jak nie bała się mnie,

ani mojej pozycji.

Veronika nigdy tak nie patrzyła. Veronika wiedziała, jak

trzymać sztandar, jak ubrać się w garnitur mojego życia.

Lena potrafiła go zdjąć zębami i zostawić mnie nagiego,

gorszego, prawdziwego.

Zdradzałem kobietę, która znała każdy mój sekret.

Zdradzałem państwo, które mnie karmiło. Zdradzałem

siebie — w imię kilku godzin pomiędzy jej udami, ale nie

potrafię tego żałować, bo to był jedyny moment, kiedy

czułem się… mniej martwy.

Nie było w tym romantyzmu. Był pot, był krzyk, były ślady

po paznokciach, których nie dało się przykryć politycznym

językiem. Ona chciała mnie posiąść — nie jak mała, drobna

kobietka, tylko jak zwierzę, które wie, że ten sam samiec

zaraz wróci do innego gniazda.

Veronika wiedziała, kogo pieprzę, ale nie wiedziała, że

mnie pieprzą myśli, że już wtedy, w Sejmie, po konferencji,

miałem jej język w pamięci i czułem smak jej orgazmu na

palcach, kiedy składałem podpisy pod dokumentami.

A potem wszystko się rozpadło.

Nie dlatego, że musiało, tylko dlatego, że nie miałem jaj!

Wtedy, gdy spojrzała na mnie i powiedziała: „Nie chcę tak

więcej żyć”, to nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Dlatego,

bo wiedziałem, że ja chcę, ale nie mogę. Nie bez niej- nie

bez pozycji, nie bez tej cholernie pięknej narracji o

patriocie, który ratuje kraj.

Nie jestem bohaterem. Jestem politykiem a polityk nie

kocha, on negocjuje.

Wybrałem- wybrałem kraj, wybrałem żonę, wybrałem

spokój, który nie daje mi spać.

A ona odeszła i nic nie zabolało tak, jak jej zapach, który

jeszcze przez trzy dni trzymał się mojej pościeli. Ponieważ

z Leną nigdy nie chodziło o słowa. Chodziło o moment, w

którym moje ciało mówiło „tak”, a życie mówiło „nie”.

Dziś, kiedy patrzę na siebie w lustrze, widzę polityka, ale

kiedy zamykam oczy… widzę ją, klęczącą, oddychającą,

wściekle piękną. I wtedy wiem, że jestem przegrany, gdyż

żadna wygrana w debacie nie przebije tego, co czułem, gdy

mówiła: „Zabierz mnie z tego świata, choćby tylko na jedną

noc.”

I zabrałem, ale nie siebie.

V

Pamiętasz, Lena, jak mówiłaś, że moje słowa pachną jak

dym z cygara? Można je zaciągać, aż zaczynają drapać

gardło? Dziś mówię rzadziej i ciszej, bo wszystko, co

zostało mi do powiedzenia, kończy się Twoim imieniem,

którego nie mogę wypowiedzieć bez erekcji, albo bez

przekleństwa.

Veronika czyta mnie jak stenogram sejmowy.

Beznamiętnie, linijka po linijce przekręca kartki życia, nie

zostawiając śladów. Niby wszystko wie, jednak nic nie

czuje. A może właśnie dlatego mnie nie zostawiła — bo

nigdy nie miała mnie naprawdę? Mieliśmy wspólny

kalendarz, konto i nazwisko na tabliczce przy bramie. Ty

miałaś moje poty, moje słabości, moje brudy, moje śliny…

moje rozdarcie.

Pamiętam Twoje uda bardziej niż niektóre swoje

przemówienia a ich smak bardziej niż smak zwycięstw,

ponieważ zwycięstwa śmierdzą kompromisem, a Ty

pachniałaś porażką, którą chciałem przegrywać każdej

nocy.

Nie robiłem Ci zdjęć, ale mam Twoje twarze zapamiętane

jak hasła dostępu:

— Twarz, gdy ssałaś mi palec, zanim rozpiąłem spodnie.

— Twarz, gdy mówiłaś, że chcesz się zgubić tylko we

mnie.

— Twarz, gdy odchodziłaś, a ja byłem zbyt tchórzliwy, by

Cię zatrzymać.

Zrobiłaś ze mnie prostaka, Leno. Nie Ministra, nie Męża

Stanu- samca, bez przymiotników, bez reszty odarłaś mnie

ze słów, które były moją bronią. Przed Tobą nie było

nikogo i po Tobie… nie ma nikogo, Veronika to cień, który

nie ma temperatury. A Ty byłaś ogniem w jaskini — dawałaś

światło, ale przypalałaś nim wszystko, co we mnie jeszcze

oddychało.

Mam do Ciebie żal, mam żal, że Cię kochałem i jeszcze

większy, że przestałem walczyć.

Mówili mi, że z wiekiem człowiek łagodnieje- to

kłamstwo! Ja z wiekiem zaostrzyłem się jak stalowy nóż,

którym przecinam kolejne dni, by nie skaleczyć się Twoim

imieniem. Jesteś moją raną, moim zapaleniem nerwu, które

promieniuje pod krawatem.

Czasami się zastanawiam, czy dałaś sobie już kogoś

wsunąć w siebie z takim samym jękiem jak mnie? Czy

patrzysz mu w oczy, mówiąc to samo? Czy jeszcze z kimś

siedzisz na parapecie z winem i mówisz, że politycy nie

mają serca, tylko grafik?

Bo ja już nie mam nic poza funkcją.

Jestem Ministrem Obrony Narodowej a nie potrafię obronić

własnych wspomnień.

W nocy śnię, że wracasz, masz brudne kolana od klęczenia.

Nie wiem już, czy to sen, czy moja modlitwa, bo wiesz,

Leno… ja wcale nie chciałem Cię kochać.

Ja chciałem Cię mieć.

I nienawidzę Cię za to, że stałaś się kimś więcej.

VI

Nie wiem, co gorsze: że pamiętam smak jej skóry dokładniej

niż protokół NATO, czy że wiem, jak pachniała, kiedy kłamała

mi prosto w usta, że „da radę tak żyć”.

Zdradziłem państwo, jeśli państwo mierzy się jej spojrzeniem.

Zdradziłem Veronikę, ale zbyt długo była moim alibi.

Zdradziłem siebie — i to boli najbardziej, bo od siebie nie mogę

się odpisać.

Nadal byłem ministrem, kiedy zdejmowała ze mnie koszulę.

Nie zdejmuje się przecież tej funkcji, zdejmuje się ochronę i

wtedy człowiek zostaje już tylko ciałem, które ma zbyt wiele

historii.

Lena miała 38 lat, dwadzieścia dwa lata mniej ode mnie i zero

oporu.

Miała aparat fotograficzny, którym rozkładała mnie na części, najpierw

zawodowo, potem fizjologicznie. Mówiła, że moje

biodra są symetryczne jak katedra a potem sama modliła się

między nimi.

Piekło nie zaczyna się w łóżku, piekło zaczyna się, kiedy po

wszystkim idziesz do Sejmu z jej zapachem między palcami i

słyszysz, jak Twoi koledzy cytują Konstytucję.

Była moim seksem.

Była moim kłamstwem.

Była moją czystością.

Była powodem, dla którego z każdą przemową stawałem się

bardziej sarkastyczny, bardziej wojenny. Im mocniej bolał

mnie brak jej ciała, tym ostrzejsze miałem riposty dla prawicy.

Bo wszystko, co nie było nią, musiało być przeciwnikiem.

Veronika próbowała grać racjonalnością. Polityczne

małżeństwo z katalogu Atlantic Council, z sesjami

zdjęciowymi, które wyglądały jak dialogi bez dźwięku.

Walczyła. Nie nagim ciałem, nie sztuczkami- argumentami,

pozycją, strukturą, machiną jak generał po przejściach.

Może dlatego uciekłem od Leny, bo wiedziałem, że z nią

byłbym tylko mężczyzną a ja już wtedy byłem czymś więcej,

byłem systemem obronnym.

Z Leną było inaczej.

Była młodsza, bardziej niebezpieczna. Patrzyła mi w oczy,

kiedy siedziała na mnie i mówiła: „Nie wierzę w Ciebie jako

ministra. Wierzę tylko w to, co robisz ze mną”.

To nie był seks. To był akt politycznego samobójstwa.

VII

Była moją katastrofą, zanim jeszcze dotknęła klamki mojego

gabinetu.

Nie wiedziała, jak działa system, ale wiedziała, jak rozbroić

człowieka z pozycją — bez jednego słowa.

Lena nie przyszła po władzę, przyszła po mnie.

I dostała mnie- całego.

W środku kadencji.

W środku dekady.

W środku siebie.

Nie miała żadnych kompetencji poza tym, że potrafiła mnie

rozłożyć jak projekt ustawy — w trzech czytaniach.

Pierwsze: spojrzenie.

Drugie: język między zębami.

Trzecie: ja, bez możliwości wyjścia z tego żywy.

Moje ciało pod jej ciałem nie było w stanie podjąć decyzji.

Nie było konsensusu, był tylko wybuch.

Mówiła, że nie chce mojego nazwiska, chce tylko mojego

drżenia.

I kurwa, dostawała je za każdym razem.

Nie wiem, co było bardziej nielegalne — to, co robiliśmy w

moim mieszkaniu w Bydgoszczy, czy to, że wychodziłem z

niego jak z posiedzenia komisji: spocony, roztrzęsiony i

absolutnie bez żadnego zapisu.

Veronika wiedziała.

Wiedziała po sposobie, w jaki wracałem, czy po tym, że nawet

koniak smakował mi jak po kimś.

Jednak milczała, bo ona nie walczy jak dziewczynka, moja

żona to strateg.

Nie rzuca się na przeciwnika — ona go otacza, jak pułapka w

białych rękawiczkach.

Nie zrobiła sceny.

Nie zadała pytania.

Po prostu zaczęła mnie obserwować, jakbym to ja był

obiektem do rozpracowania.

Jakby znała już każdy mój gest i tylko czekała, aż zrobię go o

sekundę za późno.

Wtedy wiedziałem, że wojna się zaczęła, jednak nadal

widziałem tylko ją- Lenę.

Z pończochami do połowy uda i spojrzeniem, które

przypominało, że nigdy nie byłem młody, ale przy niej, czułem

się tylko trochę starszy.

Słyszałem, jak Veronika zamyka się w łazience i nie płacze.

Właśnie to było najgorsze, gdyby zapłakała otwarcie, przy

mnie — może bym się złamał.

No, ale ona po prostu była jak czołg emocji, powolny,

bezwzględny.

Nie zatrzymuje się, nie przyspiesza- jedzie.

Lena przychodziła do mnie jak kobieta, która ma plan, ale nie

polityczny, miała plan na każdą noc.

Nie pytała o nic.

Rozbierała mnie jak sekret państwowy — i zostawiała tylko te

paragrafy, które jej odpowiadały.

Szeptała mi do ucha: „Nawet jak mnie zostawisz, nie

przestaniesz mnie chcieć.”

Miała rację.

Chciałem ją w każdej debacie, w każdej konferencji prasowej,

w każdym pieprzonym rozkazie wysłanym do MON.

Myślałem, że jestem silny, bo mam władzę.

Ona mi pokazała, że jestem nagi.

VIII

Tak naprawdę nie ja ją zostawiłem.

Ona się zaczęła się wycofywać już wcześniej, bez fanfar, bez

maila, bez płaczu, bez sceny.

Po prostu… któregoś dnia nie przyszła, potem któregoś dnia

— nie odpisała.

I to właśnie był jej najbardziej bezlitosny akt.

Nie dramat, tylko cisza.

Nie zemsta, tylko nieobecność.

Nie jestem przyzwyczajony do tego, żeby ktoś przede mną

odchodził.

To ja zwykle stawiałem kropkę.

To ja zarządzałem kadencją, dymisją, odcięciem.

Ona zarządziła moim brakiem.

Nie zadzwoniłem.

Nie poszedłem do niej.

Nie dlatego, że nie chciałem.

Tylko dlatego, że wiedziałem, że to już nie zmieni niczego —

a może właśnie wszystko i tego się bałem najbardziej.

Zostałem z Veroniką.

Z jej chłodnym spojrzeniem i ciepłym łóżkiem, w którym nikt

nie dotykał mnie tak, jak ona.

Moja żona nie chciała mnie pieprzyć, chciała mnie rozbroić argumentami,

historią… wiernością, która bolała bardziej niż

zdrada.

Powiedziała mi kiedyś:

— „Wiesz, czemu to bolało? Bo ona sprawiła, że Ty poczułeś

się młodszy a ja — starsza.”

Zatkało mnie, wiedziałem, że ma rację.

Lena była nie tylko ponad dwie dekady młodsza.

Była… lżejsza, jakby jeszcze nie miała historii, którą musiała

nieść a ze mną zaczęła ją pisać.

I z tego powodu właśnie powinna mnie nienawidzić

najbardziej.

Byłem jej początkiem.

I jej końcem.

W jednym gabinecie.

Od miesięcy próbuję wyprzeć z pamięci obraz jej nóg

owijających się wokół moich bioder.

Dłoni, które nie dotykały — one projektowały.

Z mojej skóry robiła kampanię dla zmysłów.

Z moich pleców — sztab kryzysowy.

Nie byłem jej kochankiem, byłem jej obsesją a ona — moją.

Do dziś potrafię wyrecytować rytm jej oddechu, kiedy była na

mnie.

Jak niepodległość.

Jak ostatnia szansa.

I choć Veronika nie wyciąga tego wprost, wiem, że nadal mnie

testuje.

W spojrzeniach, czy w pytaniach bez znaku zapytania.

W ciszy, którą zostawia w łazience, kiedy zamyka się na

godzinę i nie pyta, gdzie byłem przez ostatnie trzy.

Widzi, że z dnia na dzień jestem coraz bardziej obcy w jej

ramionach, ponieważ moje ciało już dawno przestało do niej

należeć. Nawet jeśli zrezygnowałem z Leny — to nie

wróciłem, zostałem gdzieś pomiędzy.

Nie jestem lojalny.

Nie jestem też wolny.

Jestem… politykiem.

I w tym wszystkim najbardziej boli mnie to, że w łóżku z

Veroniką jestem jak premier — obecny tylko z urzędu.

A w snach…

Tam Lena nadal mnie pieprzy, jakby to był ostatni akt ustawy,

który musimy przegłosować przed północą.

IX

Nie musiałem być pijany, żeby się z nią kłócić, jednak byłem często.

Może nie po to, by krzyczeć — tylko po to, żeby

zagłuszyć ciszę, którą wnosiła do pokoju, kiedy zaczynała być

obca.

Alkohol — mój lojalny adiutant.

Oficjalnie — kieliszek koniaku, nieoficjalnie — butelka.

Zdarzało się, że mówiłem do niej z dna szkła, nie z serca. I

mówiłem rzeczy, których nie da się cofnąć. Nie, nie wyzwiska,

nie jestem posłem z Podkarpacia. Mówiłem w sposób, który

trafia w samo jądro wstydu, u niej — i u siebie.

— „Po co tu przyszłaś? Co ty myślisz, że ja Cię potrzebuję?!”

Stała z założonymi rękami, nie ruszając się, tylko patrząc. To

bolało bardziej niż jej słowa, bo była w tym… dorosła a ja

zachowywałem się jak poseł rozkojarzony przez własną

słabość do ładnej sekretarki.

Raz rzuciłem szklanką, nie w nią — w ścianę. Chciałem, żeby

coś w tym mieszkaniu się rozpadło, skoro ja nie miałem

odwagi się rozpaść.

— „Ty mnie nie kochasz. Ty się mnie boisz.” — powiedziała. I

trafiła, bo się bałem- jak cholera, jej odwagi, jej wrażliwości,

jej talentu. Bałem się tego, że ona mnie widzi takim, jakim

naprawdę jestem- bez pozycji, bez Orderu Orła Białego, bez

kamer, bez Veroniki.

Bałem się, że ona mnie znała lepiej niż sam siebie znałem.

I kiedy tak stałem, zataczając się między kuchnią a

korytarzem, bełkocząc o tym, że to ona niszczy mi życie, że

nie mogę być wszędzie nikim — uśmiechnęła się tak, jakby już

wiedziała, że ten związek się skończy.

Nie dlatego, że mnie nie kochała, tylko dlatego, że już nie

mogła znieść mojego strachu.

Veronika wiedziała o wszystkim: o alkoholu, o niej, o mnie,

który rozpięty między władzą a pożądaniem próbował udawać,

że da się wszystko utrzymać w garści. Raz powiedziała:

— „Nie musisz mnie zdradzać, żeby mnie zdradzić.”

Zamknąłem oczy i pomyślałem o Lenie- nagiej w łazience, z

kroplami wody na obojczykach, wargi rozchylone nie do słów,

tylko do krzyku.

A potem przypomniałem sobie siebie, pijanego, wściekłego.

Uciekającego do whisky, bo tylko ona nie zadawała pytań.

Pewnej nocy, kiedy się spakowała, a ja udawałem, że śpię —

zostawiła mi karteczkę.

„Nie musisz być potworem, tylko, że ja nie chcę już być

ofiarą.”

Spaliłem ją, jednak pamiętam każde słowo, bo kiedy ktoś Ci

mówi prawdę, nie musisz jej czytać drugi raz.

Odeszła.

Nie dlatego, że ją skrzywdziłem.

Nie dlatego, że nie kochałem.

Dlatego, że już nie umiała siebie znieść obok mnie i nie wiem,

czy kiedykolwiek sobie to wybaczę, dlatego, że prawda jest

taka, kiedy ona zamykała oczy — ja piłem.

Nie z samotności, nie z rozpaczy- ze strachu.

Gdy byłem trzeźwy widziałem zbyt ostro, zbyt klarownie —

jak cholernie ją kocham i jak bardzo nie jestem dla niej żadną

przyszłością i robiłem to, co potrafię najlepiej.

Rozkładałem siebie na segmenty: minister, strateg, kochanek,

tchórz.

A kiedy wszystko było już rozgrzebane — krzyczałem, na nią.

Tak, kurwa, krzyczałem, jak ostatni polityk w kryzysie

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 42.22