CISZA PO CISZY
„To nie jest historia o miłości.
To jest historia o tym, co miłość zostawia, gdy odchodzi”
E.S. Levkowitz
To fikcja literacka.
Bohaterowie są wymyśleni, zdarzenia — zmyślone a tło fikcyjne.
Jednak wszystko mogłoby się wydarzyć, gdyby tylko ktoś miał odwagę nie zaprzeczyć
PAMIĘTNIK DAWIDA SZACKIEGO
I
Nie miałem złudzeń.
Od zawsze wiedziałem, że tak to się skończy.
Może nie w szczegółach, może nie z jej cieniem w moim
łóżku, a moją winą — wypolerowaną jak guzik od munduru, ale
w strukturze — w szpiku. To było nieuniknione, bo zawsze
jestem Ministrem Obrony, nawet wtedy, kiedy jestem nagi.
Nie przegraliśmy z Veroniką.
Przegraliśmy z rzeczywistością, w której nie ma miejsca na
namiętność między politykiem a fotografką o oczach
zrobionych z ciszy i furii.
Nie mogę spać, kiedy zamykam oczy, nie widzę Veroniki.
Widzę plecy Leny i jej włosy rozsypane po moim brzuchu, jej
dłonie — pamiętające każdą moją bliznę, choć nigdy nie pytała
o wojny.
Zadawała pytania ciałem.
Rozpinała koszulę jakby to była konstytucja.
Moja żona mówi, że mnie uratowała. Uratowała przede mną samym i błędem, który tak bardzo chciałem popełniać w nieskończoność.
A ja wiem, że Lena i tak mnie zniszczyła w sposób, którego
potrzebowałem, bo każdy mężczyzna, który za długo był lojalny wobec
władzy, w końcu pragnie zdrady.
Nie politycznej- intymnej.
To Lena mnie zdradziła z moją wyobraźnią.
Zbudowała mnie na nowo i zostawiła bez dachu.
A potem jeszcze raz — po pięciu latach — dała mi siebie na
chwilę, tylko po to, żeby udowodnić, że nigdy nie będę należał
do niej całkowicie.
Biorę koniak o czwartej nad ranem.
W gabinecie pachnie skórą i papierem.
To jest moje miejsce, ale nie ona.
Ona nie należy do tych pomieszczeń.
Ona była oddechem między rozkazami.
Pomiędzy konferencją a katastrofą.
Była zbrodnią bez świadków.
II
Znam wszystkie miejsca na jej skórze, których dotyka światło.
Pamiętam, jak pachniała po deszczu, po nocy, po mnie i nie ma
takiego rozkazu, który pozwoli mi zapomnieć.
W pieprzonej Bydgoszczy, w tym mieszkaniu, działy się
rzeczy, o których nie śniło się ani wyborcom, ani Veronice.
Lena nie była kochanką.
Była rewolucją.
Wchodziła we mnie, kiedy ja wchodziłem w nią.
Nie było podziału — tylko fuzja.
Krzyczała moje imię jak hymn niepodległości, a ja trzymałem
ją tak, jakby miała się rozpaść na tysiąc pikseli.
Gryzłem jej ramię, żeby nie powiedzieć, że ją kocham.
A ona śmiała się, bo wiedziała, że milczenie to moja
najgłębsza dewiacja.
Veronika to instytucja- Lena to katastrofa sejsmiczna.
Z żoną tworzę państwo a nią straciłem suwerenność.
III
Miałem wybór.
To znaczy — tak mi się wydawało.
Władza, stabilność, Veronika, albo Lena — niemożliwa,
nierealna, brutalnie prawdziwa.
Wybrałem to, co było logiczne.
Pozycję.
Bezpieczeństwo.
Znane kłamstwo zamiast nieznanej prawdy.
Teraz wiem jedno.
Wszystko, co nie miało Leny — było fałszem.
Wszystkie moje przemówienia — pozbawione treści, jeśli nie
były podszyte jej spojrzeniem.
Pamiętam, jak dotykała mojej szyi.
Nie było tam miejsca na władzę, tylko puls.
IV
Nie wiem, czy jeszcze o niej śnię, jednak budzę się
spocony.
Czasem z bólem erekcji, czasem z bólem wspomnień, to się
nie różni.
Jej ciało, jak hańba — słodka, lepiąca, przylepiona do
mojego kręgosłupa. Nie da się strząsnąć, bo nie chodzi o
miłość, do cholery. Chodzi o uzależnienie.
Lena. Nawet nie wypowiadam już tego imienia na głos.
Mam wrażenie, że Veronika słyszy je w moich zaciśniętych
zębach, kiedy nie komentuję niczego, bo cisza bywa
głośniejsza niż przekleństwo.
Nie byłem facetem, który się zakochuje. Byłem tym,
którego się cytuje, którego się słucha w studiach
telewizyjnych i w komisjach. Tym, który potrafi
spacyfikować komisję śledczą samym tonem głosu.
A potem przyszła ona, niepozorna i młodsza o dwie dekady.
Z aparatem w dłoni i spojrzeniem, które wbijało się głębiej
niż kuloodporny raport.
Nie szukała sensacji, szukała światła a dostała cień.
Pamiętam ten pierwszy raz. To był mój gabinet, potem
dziwne miejsca w Warszawie, mieszkanie w Bydgoszczy,
jej kawalerka, mój dom i moja głowa, w której zrobiła
miejsce tylko dla siebie. Pamiętam dłonie, pamiętam
zapach skóry, wilgoć jej języka i to, jak nie bała się mnie,
ani mojej pozycji.
Veronika nigdy tak nie patrzyła. Veronika wiedziała, jak
trzymać sztandar, jak ubrać się w garnitur mojego życia.
Lena potrafiła go zdjąć zębami i zostawić mnie nagiego,
gorszego, prawdziwego.
Zdradzałem kobietę, która znała każdy mój sekret.
Zdradzałem państwo, które mnie karmiło. Zdradzałem
siebie — w imię kilku godzin pomiędzy jej udami, ale nie
potrafię tego żałować, bo to był jedyny moment, kiedy
czułem się… mniej martwy.
Nie było w tym romantyzmu. Był pot, był krzyk, były ślady
po paznokciach, których nie dało się przykryć politycznym
językiem. Ona chciała mnie posiąść — nie jak mała, drobna
kobietka, tylko jak zwierzę, które wie, że ten sam samiec
zaraz wróci do innego gniazda.
Veronika wiedziała, kogo pieprzę, ale nie wiedziała, że
mnie pieprzą myśli, że już wtedy, w Sejmie, po konferencji,
miałem jej język w pamięci i czułem smak jej orgazmu na
palcach, kiedy składałem podpisy pod dokumentami.
A potem wszystko się rozpadło.
Nie dlatego, że musiało, tylko dlatego, że nie miałem jaj!
Wtedy, gdy spojrzała na mnie i powiedziała: „Nie chcę tak
więcej żyć”, to nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Dlatego,
bo wiedziałem, że ja chcę, ale nie mogę. Nie bez niej- nie
bez pozycji, nie bez tej cholernie pięknej narracji o
patriocie, który ratuje kraj.
Nie jestem bohaterem. Jestem politykiem a polityk nie
kocha, on negocjuje.
Wybrałem- wybrałem kraj, wybrałem żonę, wybrałem
spokój, który nie daje mi spać.
A ona odeszła i nic nie zabolało tak, jak jej zapach, który
jeszcze przez trzy dni trzymał się mojej pościeli. Ponieważ
z Leną nigdy nie chodziło o słowa. Chodziło o moment, w
którym moje ciało mówiło „tak”, a życie mówiło „nie”.
Dziś, kiedy patrzę na siebie w lustrze, widzę polityka, ale
kiedy zamykam oczy… widzę ją, klęczącą, oddychającą,
wściekle piękną. I wtedy wiem, że jestem przegrany, gdyż
żadna wygrana w debacie nie przebije tego, co czułem, gdy
mówiła: „Zabierz mnie z tego świata, choćby tylko na jedną
noc.”
I zabrałem, ale nie siebie.
V
Pamiętasz, Lena, jak mówiłaś, że moje słowa pachną jak
dym z cygara? Można je zaciągać, aż zaczynają drapać
gardło? Dziś mówię rzadziej i ciszej, bo wszystko, co
zostało mi do powiedzenia, kończy się Twoim imieniem,
którego nie mogę wypowiedzieć bez erekcji, albo bez
przekleństwa.
Veronika czyta mnie jak stenogram sejmowy.
Beznamiętnie, linijka po linijce przekręca kartki życia, nie
zostawiając śladów. Niby wszystko wie, jednak nic nie
czuje. A może właśnie dlatego mnie nie zostawiła — bo
nigdy nie miała mnie naprawdę? Mieliśmy wspólny
kalendarz, konto i nazwisko na tabliczce przy bramie. Ty
miałaś moje poty, moje słabości, moje brudy, moje śliny…
moje rozdarcie.
Pamiętam Twoje uda bardziej niż niektóre swoje
przemówienia a ich smak bardziej niż smak zwycięstw,
ponieważ zwycięstwa śmierdzą kompromisem, a Ty
pachniałaś porażką, którą chciałem przegrywać każdej
nocy.
Nie robiłem Ci zdjęć, ale mam Twoje twarze zapamiętane
jak hasła dostępu:
— Twarz, gdy ssałaś mi palec, zanim rozpiąłem spodnie.
— Twarz, gdy mówiłaś, że chcesz się zgubić tylko we
mnie.
— Twarz, gdy odchodziłaś, a ja byłem zbyt tchórzliwy, by
Cię zatrzymać.
Zrobiłaś ze mnie prostaka, Leno. Nie Ministra, nie Męża
Stanu- samca, bez przymiotników, bez reszty odarłaś mnie
ze słów, które były moją bronią. Przed Tobą nie było
nikogo i po Tobie… nie ma nikogo, Veronika to cień, który
nie ma temperatury. A Ty byłaś ogniem w jaskini — dawałaś
światło, ale przypalałaś nim wszystko, co we mnie jeszcze
oddychało.
Mam do Ciebie żal, mam żal, że Cię kochałem i jeszcze
większy, że przestałem walczyć.
Mówili mi, że z wiekiem człowiek łagodnieje- to
kłamstwo! Ja z wiekiem zaostrzyłem się jak stalowy nóż,
którym przecinam kolejne dni, by nie skaleczyć się Twoim
imieniem. Jesteś moją raną, moim zapaleniem nerwu, które
promieniuje pod krawatem.
Czasami się zastanawiam, czy dałaś sobie już kogoś
wsunąć w siebie z takim samym jękiem jak mnie? Czy
patrzysz mu w oczy, mówiąc to samo? Czy jeszcze z kimś
siedzisz na parapecie z winem i mówisz, że politycy nie
mają serca, tylko grafik?
Bo ja już nie mam nic poza funkcją.
Jestem Ministrem Obrony Narodowej a nie potrafię obronić
własnych wspomnień.
W nocy śnię, że wracasz, masz brudne kolana od klęczenia.
Nie wiem już, czy to sen, czy moja modlitwa, bo wiesz,
Leno… ja wcale nie chciałem Cię kochać.
Ja chciałem Cię mieć.
I nienawidzę Cię za to, że stałaś się kimś więcej.
VI
Nie wiem, co gorsze: że pamiętam smak jej skóry dokładniej
niż protokół NATO, czy że wiem, jak pachniała, kiedy kłamała
mi prosto w usta, że „da radę tak żyć”.
Zdradziłem państwo, jeśli państwo mierzy się jej spojrzeniem.
Zdradziłem Veronikę, ale zbyt długo była moim alibi.
Zdradziłem siebie — i to boli najbardziej, bo od siebie nie mogę
się odpisać.
Nadal byłem ministrem, kiedy zdejmowała ze mnie koszulę.
Nie zdejmuje się przecież tej funkcji, zdejmuje się ochronę i
wtedy człowiek zostaje już tylko ciałem, które ma zbyt wiele
historii.
Lena miała 38 lat, dwadzieścia dwa lata mniej ode mnie i zero
oporu.
Miała aparat fotograficzny, którym rozkładała mnie na części, najpierw
zawodowo, potem fizjologicznie. Mówiła, że moje
biodra są symetryczne jak katedra a potem sama modliła się
między nimi.
Piekło nie zaczyna się w łóżku, piekło zaczyna się, kiedy po
wszystkim idziesz do Sejmu z jej zapachem między palcami i
słyszysz, jak Twoi koledzy cytują Konstytucję.
Była moim seksem.
Była moim kłamstwem.
Była moją czystością.
Była powodem, dla którego z każdą przemową stawałem się
bardziej sarkastyczny, bardziej wojenny. Im mocniej bolał
mnie brak jej ciała, tym ostrzejsze miałem riposty dla prawicy.
Bo wszystko, co nie było nią, musiało być przeciwnikiem.
Veronika próbowała grać racjonalnością. Polityczne
małżeństwo z katalogu Atlantic Council, z sesjami
zdjęciowymi, które wyglądały jak dialogi bez dźwięku.
Walczyła. Nie nagim ciałem, nie sztuczkami- argumentami,
pozycją, strukturą, machiną jak generał po przejściach.
Może dlatego uciekłem od Leny, bo wiedziałem, że z nią
byłbym tylko mężczyzną a ja już wtedy byłem czymś więcej,
byłem systemem obronnym.
Z Leną było inaczej.
Była młodsza, bardziej niebezpieczna. Patrzyła mi w oczy,
kiedy siedziała na mnie i mówiła: „Nie wierzę w Ciebie jako
ministra. Wierzę tylko w to, co robisz ze mną”.
To nie był seks. To był akt politycznego samobójstwa.
VII
Była moją katastrofą, zanim jeszcze dotknęła klamki mojego
gabinetu.
Nie wiedziała, jak działa system, ale wiedziała, jak rozbroić
człowieka z pozycją — bez jednego słowa.
Lena nie przyszła po władzę, przyszła po mnie.
I dostała mnie- całego.
W środku kadencji.
W środku dekady.
W środku siebie.
Nie miała żadnych kompetencji poza tym, że potrafiła mnie
rozłożyć jak projekt ustawy — w trzech czytaniach.
Pierwsze: spojrzenie.
Drugie: język między zębami.
Trzecie: ja, bez możliwości wyjścia z tego żywy.
Moje ciało pod jej ciałem nie było w stanie podjąć decyzji.
Nie było konsensusu, był tylko wybuch.
Mówiła, że nie chce mojego nazwiska, chce tylko mojego
drżenia.
I kurwa, dostawała je za każdym razem.
Nie wiem, co było bardziej nielegalne — to, co robiliśmy w
moim mieszkaniu w Bydgoszczy, czy to, że wychodziłem z
niego jak z posiedzenia komisji: spocony, roztrzęsiony i
absolutnie bez żadnego zapisu.
Veronika wiedziała.
Wiedziała po sposobie, w jaki wracałem, czy po tym, że nawet
koniak smakował mi jak po kimś.
Jednak milczała, bo ona nie walczy jak dziewczynka, moja
żona to strateg.
Nie rzuca się na przeciwnika — ona go otacza, jak pułapka w
białych rękawiczkach.
Nie zrobiła sceny.
Nie zadała pytania.
Po prostu zaczęła mnie obserwować, jakbym to ja był
obiektem do rozpracowania.
Jakby znała już każdy mój gest i tylko czekała, aż zrobię go o
sekundę za późno.
Wtedy wiedziałem, że wojna się zaczęła, jednak nadal
widziałem tylko ją- Lenę.
Z pończochami do połowy uda i spojrzeniem, które
przypominało, że nigdy nie byłem młody, ale przy niej, czułem
się tylko trochę starszy.
Słyszałem, jak Veronika zamyka się w łazience i nie płacze.
Właśnie to było najgorsze, gdyby zapłakała otwarcie, przy
mnie — może bym się złamał.
No, ale ona po prostu była jak czołg emocji, powolny,
bezwzględny.
Nie zatrzymuje się, nie przyspiesza- jedzie.
Lena przychodziła do mnie jak kobieta, która ma plan, ale nie
polityczny, miała plan na każdą noc.
Nie pytała o nic.
Rozbierała mnie jak sekret państwowy — i zostawiała tylko te
paragrafy, które jej odpowiadały.
Szeptała mi do ucha: „Nawet jak mnie zostawisz, nie
przestaniesz mnie chcieć.”
Miała rację.
Chciałem ją w każdej debacie, w każdej konferencji prasowej,
w każdym pieprzonym rozkazie wysłanym do MON.
Myślałem, że jestem silny, bo mam władzę.
Ona mi pokazała, że jestem nagi.
VIII
Tak naprawdę nie ja ją zostawiłem.
Ona się zaczęła się wycofywać już wcześniej, bez fanfar, bez
maila, bez płaczu, bez sceny.
Po prostu… któregoś dnia nie przyszła, potem któregoś dnia
— nie odpisała.
I to właśnie był jej najbardziej bezlitosny akt.
Nie dramat, tylko cisza.
Nie zemsta, tylko nieobecność.
Nie jestem przyzwyczajony do tego, żeby ktoś przede mną
odchodził.
To ja zwykle stawiałem kropkę.
To ja zarządzałem kadencją, dymisją, odcięciem.
Ona zarządziła moim brakiem.
Nie zadzwoniłem.
Nie poszedłem do niej.
Nie dlatego, że nie chciałem.
Tylko dlatego, że wiedziałem, że to już nie zmieni niczego —
a może właśnie wszystko i tego się bałem najbardziej.
Zostałem z Veroniką.
Z jej chłodnym spojrzeniem i ciepłym łóżkiem, w którym nikt
nie dotykał mnie tak, jak ona.
Moja żona nie chciała mnie pieprzyć, chciała mnie rozbroić argumentami,
historią… wiernością, która bolała bardziej niż
zdrada.
Powiedziała mi kiedyś:
— „Wiesz, czemu to bolało? Bo ona sprawiła, że Ty poczułeś
się młodszy a ja — starsza.”
Zatkało mnie, wiedziałem, że ma rację.
Lena była nie tylko ponad dwie dekady młodsza.
Była… lżejsza, jakby jeszcze nie miała historii, którą musiała
nieść a ze mną zaczęła ją pisać.
I z tego powodu właśnie powinna mnie nienawidzić
najbardziej.
Byłem jej początkiem.
I jej końcem.
W jednym gabinecie.
Od miesięcy próbuję wyprzeć z pamięci obraz jej nóg
owijających się wokół moich bioder.
Dłoni, które nie dotykały — one projektowały.
Z mojej skóry robiła kampanię dla zmysłów.
Z moich pleców — sztab kryzysowy.
Nie byłem jej kochankiem, byłem jej obsesją a ona — moją.
Do dziś potrafię wyrecytować rytm jej oddechu, kiedy była na
mnie.
Jak niepodległość.
Jak ostatnia szansa.
I choć Veronika nie wyciąga tego wprost, wiem, że nadal mnie
testuje.
W spojrzeniach, czy w pytaniach bez znaku zapytania.
W ciszy, którą zostawia w łazience, kiedy zamyka się na
godzinę i nie pyta, gdzie byłem przez ostatnie trzy.
Widzi, że z dnia na dzień jestem coraz bardziej obcy w jej
ramionach, ponieważ moje ciało już dawno przestało do niej
należeć. Nawet jeśli zrezygnowałem z Leny — to nie
wróciłem, zostałem gdzieś pomiędzy.
Nie jestem lojalny.
Nie jestem też wolny.
Jestem… politykiem.
I w tym wszystkim najbardziej boli mnie to, że w łóżku z
Veroniką jestem jak premier — obecny tylko z urzędu.
A w snach…
Tam Lena nadal mnie pieprzy, jakby to był ostatni akt ustawy,
który musimy przegłosować przed północą.
IX
Nie musiałem być pijany, żeby się z nią kłócić, jednak byłem często.
Może nie po to, by krzyczeć — tylko po to, żeby
zagłuszyć ciszę, którą wnosiła do pokoju, kiedy zaczynała być
obca.
Alkohol — mój lojalny adiutant.
Oficjalnie — kieliszek koniaku, nieoficjalnie — butelka.
Zdarzało się, że mówiłem do niej z dna szkła, nie z serca. I
mówiłem rzeczy, których nie da się cofnąć. Nie, nie wyzwiska,
nie jestem posłem z Podkarpacia. Mówiłem w sposób, który
trafia w samo jądro wstydu, u niej — i u siebie.
— „Po co tu przyszłaś? Co ty myślisz, że ja Cię potrzebuję?!”
Stała z założonymi rękami, nie ruszając się, tylko patrząc. To
bolało bardziej niż jej słowa, bo była w tym… dorosła a ja
zachowywałem się jak poseł rozkojarzony przez własną
słabość do ładnej sekretarki.
Raz rzuciłem szklanką, nie w nią — w ścianę. Chciałem, żeby
coś w tym mieszkaniu się rozpadło, skoro ja nie miałem
odwagi się rozpaść.
— „Ty mnie nie kochasz. Ty się mnie boisz.” — powiedziała. I
trafiła, bo się bałem- jak cholera, jej odwagi, jej wrażliwości,
jej talentu. Bałem się tego, że ona mnie widzi takim, jakim
naprawdę jestem- bez pozycji, bez Orderu Orła Białego, bez
kamer, bez Veroniki.
Bałem się, że ona mnie znała lepiej niż sam siebie znałem.
I kiedy tak stałem, zataczając się między kuchnią a
korytarzem, bełkocząc o tym, że to ona niszczy mi życie, że
nie mogę być wszędzie nikim — uśmiechnęła się tak, jakby już
wiedziała, że ten związek się skończy.
Nie dlatego, że mnie nie kochała, tylko dlatego, że już nie
mogła znieść mojego strachu.
Veronika wiedziała o wszystkim: o alkoholu, o niej, o mnie,
który rozpięty między władzą a pożądaniem próbował udawać,
że da się wszystko utrzymać w garści. Raz powiedziała:
— „Nie musisz mnie zdradzać, żeby mnie zdradzić.”
Zamknąłem oczy i pomyślałem o Lenie- nagiej w łazience, z
kroplami wody na obojczykach, wargi rozchylone nie do słów,
tylko do krzyku.
A potem przypomniałem sobie siebie, pijanego, wściekłego.
Uciekającego do whisky, bo tylko ona nie zadawała pytań.
Pewnej nocy, kiedy się spakowała, a ja udawałem, że śpię —
zostawiła mi karteczkę.
„Nie musisz być potworem, tylko, że ja nie chcę już być
ofiarą.”
Spaliłem ją, jednak pamiętam każde słowo, bo kiedy ktoś Ci
mówi prawdę, nie musisz jej czytać drugi raz.
Odeszła.
Nie dlatego, że ją skrzywdziłem.
Nie dlatego, że nie kochałem.
Dlatego, że już nie umiała siebie znieść obok mnie i nie wiem,
czy kiedykolwiek sobie to wybaczę, dlatego, że prawda jest
taka, kiedy ona zamykała oczy — ja piłem.
Nie z samotności, nie z rozpaczy- ze strachu.
Gdy byłem trzeźwy widziałem zbyt ostro, zbyt klarownie —
jak cholernie ją kocham i jak bardzo nie jestem dla niej żadną
przyszłością i robiłem to, co potrafię najlepiej.
Rozkładałem siebie na segmenty: minister, strateg, kochanek,
tchórz.
A kiedy wszystko było już rozgrzebane — krzyczałem, na nią.
Tak, kurwa, krzyczałem, jak ostatni polityk w kryzysie