Part 1 — Polska wersja językowa
Podziękowania
Na wstępie pragnę zaznaczyć, że nie sposób wyrazić słowami wdzięczności, którą odczuwam wobec wszystkich, którzy zaangażowali się w projekt i jego produkt finalny.
Do powstania niniejszej publikacji przyczyniło się tak wiele osób, że trudno wymienić wszystkich z imienia i nazwiska, ale z wdzięcznością przyjmuję fakt, że pojawili się w moim życiu i stali się jego częścią.
Przede wszystkim dziękuję mojemu mężowi — Piotrowi — za wsparcie, wnikliwe pytania, które rodziły się w mojej głowie, ale nie miałam odwagi ich wyartykułować. Stał się dla mnie odbiciem, echem, dzięki któremu mogłam usłyszeć siebie.
Dziękuję Czytelnikom mojej Manufaktury Słowa, którzy chętnie dzielili się wrażeniami i wnioskami dotyczącymi zamieszczanych na blogu felietonów.
Szczególnie dziękuję wszystkim Kaśkom, które mają swój udział w procesie tworzenia i kompletowania materiału do niniejszej książki.
Dziękuję mojej przyjaciółce Ani, która zawsze we mnie wierzyła (i ufam, że wciąż wierzy), była przy mnie w najtrudniejszych chwilach, na ostrych zakrętach, wysokich falach, podczas burz i sztormów, i która zawsze potrafi dostrzec promyk słońca, albo domalować go tam, gdzie go nie ma.
Dziękuję moim Rodzicom za to, że kochali mnie tak, jak kochać potrafili; moim Dzieciom za to, że wypełnili moje życie sensem; Tym, którzy pozwolili mi odejść, bym mogła odnaleźć to, co zgubiłam wiele lat temu.
Redaktorzy, korektorzy, graficy zadbali o walory estetyczne i artystyczne książki, a Ewa podjęła się trudnego zadania tłumaczenia tekstów do angielskiej wersji językowej. Tekstów trudnych, bo z dużym ładunkiem emocjonalnym. Bardzo Wam dziękuję.
Jeszcze raz dziękuję wszystkim, których nie wymieniam imiennie. Zapewniam Was, że doceniam cały trud, pomoc, wsparcie i opiekę, a także wasze starania i troskę o mnie. Nie poddałam się!
Dlaczego
„Mądrość to umiejętność wybrania dziś tego, co będzie miało sens później. Każdego dnia uczę się żyć tak, by przestrzeń między miejscem, w którym teraz jestem, a miejscem, w którym pragnę być, inspirowała mnie, a nie przerażała.” (Tracee Ellis Ross)
Każdy z nas jest po trosze wędrowcem, podróżnikiem, poszukiwaczem. Miewamy chwile, w których nie czujemy się sobą, odczuwamy brak lub przesyt. Bywamy szczęśliwi i nieszczęśliwi, smutni i radośni, wypełnieni sensem i pustką. Jesteśmy kolekcjonerami wspomnień — tych, które wywołują uśmiech na naszych twarzach i tych, o których chcielibyśmy raczej zapomnieć. Tymczasem wszystkie one są częścią nas. I o tym jest ta książka — o poszukiwaniu, o momentach, o miłości i zdradzie, o rozczarowaniu, niepewności, lęku i samotności. To książka również o sile, która, drzemie w każdym z nas, o wartościach, o wyborach, o odnajdywaniu zagubionego, o osładzaniu cierpkości naszych doświadczeń życiowych.
Napisałam „Cierpkość myśli” z kilku powodów. Po pierwsze — chciałam napisać książkę, która dawałyby nadzieję przy jednoczesnej możliwości wyboru interesujących czytelnika treści. Założyłam sobie, że będzie to zbiór, z którego czytelnik weźmie sobie to, co mu pasuje. Chciałam dać przestrzeń do przemyśleń i refleksji. Po drugie — wszyscy potrzebujemy lustra. A gdzie najlepiej zobaczyć siebie, jeśli nie w odbiciu drugiego człowieka? Jest jeszcze trzeci powód — odczuwałam wewnętrzną potrzebę napisania tej książki.
Z góry uprzedzam, że nie jest to psychologiczny poradnik, nie może być traktowany jako źródło wiedzy, wiedzę bowiem zdobywa się latami, z wysiłkiem i analizą własnych doświadczeń. To miejsce może być natomiast źródłem informacji i inspiracji do głębszych poszukiwań.
„Cierpkość myśli” trzecie wydanie książki „Osłodzić cierpkość myśli”. To zbiór felietonów, będący przestrzenią pełną refleksji i inspiracji do podjęcia prób poskładania swojego życia od nowa i osłodzenia tego, co zdaje się być cierpkim doświadczeniem z naszej przeszłości. Używam w niej własnej, charakterystycznej dla mnie narracji i piszę o tym, jak udało mi się połatać stare dziury z przeszłości, doszyć kolejne rozdziały opowieści pod tytułem Życie, znaleźć radość pomimo bólu i cierpienia, odszukać uśmiech i wreszcie nauczyć się mówić o tym, co czuję.
To książka o nowym spojrzeniu na otaczającą rzeczywistość, o sile i determinacji, o sztuce zrozumienia i kochania, o dobrym wypełnionym sensem życiu.
Tak się zaczęło, czyli po co to wszystko
„Jeśli chcesz zbudować statek, nie zwołuj ludzi, by zwozili drewno, nie wyznaczaj im zadań i nie przydzielaj pracy, lecz naucz ich tęsknić za nieskończonym bezmiarem morza.” (Antoine de Saint-Exupéry)
Będąc dzieckiem przeczytałam Anię z Zielonego Wzgórza i zachwyciła mnie nie tylko historia niezwykłej dziewczynki o ognistych włosach i głowie pełnej pomysłów, ale również sposób, w jaki książka została napisana.
Ja też chciałam pisać. I pisałam. Pisałam powieści, opowiadania, wiersze, bajki dla dzieci. Przez krótki czas pracowałam w redakcji wielobranżowego czasopisma. Pisywałam też krótkie felietony do codziennej lokalnej prasy. Najwięcej jednak pisałam do szuflady. Wiele tekstów się zachowało. Duża w tym zasługa mojej mamy. Gdy lądowały w śmietniku lub w stosach makulatury, moja mama ratowała je przed zniszczeniem i gromadziła. Dzisiaj między innymi zajęciami jestem też pisarką, felietonistką, piszę artykuły, opracowania naukowe i książki.
Pamiętam, że zawsze łatwiej było mi napisać to, co czułam, niż powiedzieć. Tak jest i dzisiaj. Wiem, jak bardzo słowa mogą ranić, ale również, jak mogą stać się czymś, co przynosi ulgę. Myśli przelewane na papier w postaci słów, zdań, notatek, relacji, i wreszcie pamiętnika stały się formą terapii w radzeniu sobie z trudną rzeczywistością, emocjami i uczuciami. Słowa pisane stały się formą oczyszczenia, sposobem na poprawę samopoczucia. Dzięki temu, co zostało zapisane w przeszłości, rozumiem swoją teraźniejszość. Rozumiem, co się wydarzyło i wiem jak to wykorzystać, by być najlepszą wersją siebie. Codziennie.
Potrzebowałam przestrzeni do osobistych przemyśleń. Pierwszy blog dał mi tę możliwość, pozwolił szlifować pisarski kunszt. To świetne narzędzie współczesnej technologii, co nie zmienia faktu, że wciąż uwielbiam zapach papieru i swój ulubiony, dobrze zaostrzony ołówek.
Sądzę, że każda wiedza daje możliwości. Znajdziesz tutaj różne teksty: przemyślenia, wspomnienia, próby interpretacji zdarzeń w oparciu o zdobytą wiedzę psychologiczną, dialog z przeszłością, pragnienia, marzenia i refleksje. W tekstach znajdują się cytaty i odwołania do literatury, która mnie poruszyła lub wyznaczyła mój kierunek rozwoju.
Być może odnajdziesz tu własne przeżycia lub zbliżone do swoich. Być może coś, co tutaj znajdziesz, spodoba ci się i uznasz, że godne jest twojej uwagi. Być może odkryjesz własne pragnienia, potrzeby, drogi rozwoju, refleksje.
Zapraszam :)
Moja wyspa, czyli w poszukiwaniu własnej przestrzeni
„Kiedy dwoje ludzi żyje razem, mogą być jak dwie osobne wyspy na wielkim oceanie, narażone na te same sztormy i ogrzewane tym samym słońcem. Jednak każda z nich ma swój własny kształt, tylko swoje wulkany, doliny i wodospady” (Iwona Chmielewska)
Lubię wyspy. Dobrze mi się kojarzą. Najbardziej podobają mi się wyspy rajskie, te z palmami i słonecznymi plażami, lazurowym wybrzeżem… i rekinami. Któż z nas nie tęskni do raju? Raj, często kojarzony z bezpieczeństwem, błogością i szczęśliwym życiem. Potrzeby te mamy zapisane w biosie. Nic więc dziwnego, że uciekamy do takich miejsc, jeśli nie w realu, to na pewno w wyobrażeniach.
Nie znam zbyt wielu takich egzotycznych wysp. Znam ich położenie geograficzne, ale niewiele z nich mogłam rzeczywiście zobaczyć, niewiele z nich odwiedziłam. Byłam w Sztokholmie — mnóstwo tam wysepek i skalistych szkierów. Odwiedziłam wyspy Morza Jońskiego u wybrzeży Grecji i Albanii. Najbardziej jednak zauroczyły mnie Malta i Gozo. Tam zakochałam się w słońcu, wodzie, ludziach, kolorowej wewnętrznie i kulturowo społeczności. Tam, dzięki Josephowi, naszemu przewoźnikowi po Blue Grotto, zatęskniłam za bezkresnym błękitem. Tam odnalazłam kawałek siebie, ważny kawałek, o istnieniu którego nie wiedziałam. Tym większa jest moja tęsknota za tą wyspą. Wiem, że będę tam wracać. Być może przeniosę się tam na jakiś czas.
Są i wyspy rodzime — Sobieszewska, z prawdziwym Ptasim Rajem, i Stogi z jeziorkami, stawami i niewielkim molo. Obie porośnięte nadmorskim lasem i cudownie zielone. Dwie obecnie najbliższe mi wyspy.
Jest jeszcze jedna. Wyjątkowa, bo tylko moja. Moja własna wyspa. Codziennie rano zaraz po przebudzeniu robię obchód mojej wyspy. Sprawdzam, czy wszystko na niej jest takie, jakie być powinno. Dokonuję bieżących napraw ewentualnie powstałych uszkodzeń. Podliczam straty i zyski. Obserwuję zmiany zachodzące na mojej wyspie, często sama jestem ich inicjatorem.
Z jej bezpiecznych brzegów przyglądam się światu, nie zawsze przyjaznemu, ale czuję, że tutaj na mojej wyspie nic mi nie grozi. Czasami zapraszam na nią przyjaciela, jedynego jakiego teraz mam. Ta wyspa istnieje tylko w mojej wyobraźni, ale mam poczucie realnego jej istnienia. To właśnie ona odgradza mnie od hałasu, pól bitewnych świata, od chaosu. Broni mnie przed obłędem i szaleństwem. Chroni mnie przed krzywdzącą oceną, osądem. Chroni mnie przed toksycznymi ludźmi. Nikt nieproszony nie ma na nią wstępu.
Moja wyspa nie ma jednej nazwy. Czasami nazywa się Smutek, innym razem Cisza, kiedy indziej Radość albo Dobrze Mi Tu, ale najczęściej nazywam ją Moją Wyspą.
Ja sama czuję się jak wyspa. Czasami słoneczna, jednak z wieloma niewiadomymi kryjącymi się w gęstej tropikalnej roślinności. Czasami skalista i niedostępna. Czasami wybuchowa i pełna skumulowanej energii, niczym wyspa wulkaniczna. Czasami osamotniona, a innym razem wdzięczna i doceniająca bliskość innych wysp.
A jaką wyspą ty jesteś?
Pisz, a zobaczysz więcej, dalej, wyraźniej. Pisz, a zrozumiesz
„To, że milczę nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia” (Jonathan Carroll)
Która nastolatka nie pisała wierszy? Który nastolatek w okresie dojrzewania nie przechodził przez fazę własnej poezji? Kto z nas nie pisał pamiętnika, albo próbował się do tego zabrać, bardziej lub mniej skutecznie? Są wśród nas tacy, którzy zapisali ich całe tomy. I nie chodzi o to, czy zostałeś wierny postanowieniu i wciąż zapisujesz kolejne zeszyty, czy też pamiętnik był epizodem w twoim życiu.
Niektórym osobom, być może tobie też, mówienie o uczuciach, emocjach nastręcza pewnych trudności. W pewnej mierze większość z nas ma z tym problem. Dlaczego łatwiej nam napisać o czymś, niż powiedzieć? Dlaczego w trudnych chwilach i na życiowych zakrętach częściej sięgamy po zeszyt i długopis?
Odpowiedź jest prosta: Pisanie oczyszcza. Ale jak to się dzieje, że gdy przelewamy swoje uczucia na papier, czujemy się lepiej? Ma to uzasadnienie naukowe. Terapeutycznej mocy narracji dowiódł amerykański profesor J. Pennebaker. Uczynił on pisanie metodą terapii. Opisywanie swojej historii na własny użytek ma moc terapeutyczną. Dzieje się tak dlatego, że nadając narracji pewną strukturę (np. w postaci tekstu — wiersz, pamiętnik, krótka notatka, fiszka), robimy ze swoich doświadczeń dobrą historię. Pozwala nam to dostrzec jej sens, redukując przy tym emocjonalny ładunek.
Dobrym sposobem na wyrażanie emocji, uczuć, mówienie o nich — na początek — jest ich spisanie. Jeśli coś sprawia nam radość, przyjemność, satysfakcję, to chętniej o tym rozmawiamy, dzielimy się swoimi spostrzeżeniami, odczuciami. Gorzej jest w sytuacjach, które są dla nas frustrujące albo nawet bolesne. Możesz spisywać w zeszycie, co czujesz zwłaszcza w takich sytuacjach. To może zaspokoić potrzebę rozładowania emocji, pozbycia się trucizny, wyrzucenia z siebie żalu, złości, gniewu. Stwórz historię własnego pióra. Kup więc zeszyt, weź długopis i opisz, co było wczoraj. Kiedy już się przekonasz, jak ciekawa jest codzienność, sięgnij w przeszłość. Warto spróbować. Ci, którzy tworzą narracje, po prostu lepiej sobie radzą w codziennych kłopotach, a także szybciej odzyskują równowagę po trudnych wydarzeniach.
Ja spróbowałam. Było warto!
Nic się nie dzieje samo, jak za magicznym zaklęciem. Nie wystarczy tylko chcieć. Oczywiście chcieć to już sporo, to pierwszy krok do zmiany. Kolejnym jest działanie.
Jak daleko sięgam pamięcią, zawsze łatwiej było mi napisać, co czuję niż to powiedzieć. Nie potrafiłam o tym rozmawiać nawet z najbliższymi. Pisałam wiersze, zapisywałam kolejne pamiętniki i wypełniałam fragmentami mojego życia kolejne zeszyty przetrwania. Tak je nazywałam, bo rzeczywiście pomagało mi to przetrwać trudniejsze okresy w życiu.
Pisanie na temat też nie sprawiało mi trudności. Publikuję opracowania naukowe z racji wykonywanej pracy i bardzo to lubię. Ale od długiego już czasu dojrzewa we mnie myśl, by zachować i uporządkować notatki nagromadzone w ciągu wielu lat. Dzisiaj, kiedy moje pisanie nabrało kształtów, tworzę opowieść o człowieku. Przeczytałam swoją historię i zrozumiałam, że moja przeszłość, moje korzenie, wychowanie, moje doświadczenia, wybory, decyzje czynią mnie tym, kim dzisiaj jestem. Teraz mogę to oddać.
Najtrudniejsze przeżycia to często najlepsze lekcje. Uznanie dla wszystkich życiowych doświadczeń to ważna lekcja pokory i cierpliwości. To możliwość znalezienia się bliżej siebie i dotarcia do tego, co w tobie najcenniejsze. Sama potrzebowałam czasu na zatrzymanie się i pooglądanie mojej sytuacji z pozycji obserwatora. Potrzebowałam wytchnienia, zatrzymania się, spokoju.
Tak wiele zależy od naszego sposobu myślenia — myślenia o sobie, o ludziach, o świecie. Ale przede wszystkim o sobie. Bo to, w jaki sposób myślisz o sobie, wpływa na to, jak myślisz o świecie i innych ludziach. W literaturze znalazłam bardzo przemawiającą do mnie definicję pewności siebie. Pewność siebie to stan, w którym czujesz się dobrze we własnej skórze. To akceptowanie siebie wraz z całym zestawem niedoskonałości. To wspieranie i docenianie tego, kim jesteśmy.
Dbam o siebie. Traktuję siebie jako kogoś ważnego i wartościowego, realizuję swoje potrzeby. Skupiam się na tym, na co mam wpływ. Nie opieram samooceny na ocenie innych. Buduję poczucie własnej wartości. Zapisuję swoje sukcesy, zwłaszcza te drobne. Pamiętam, że budowla składa się wielu cegiełek. Pracuję nad akceptacją własnych wad i niedoskonałości. Obserwuję siebie, swoje zachowania, myśli, emocje, reakcje i uczę się siebie. Rozwijam swoje kompetencje.
Zaakceptuj to, jak wyglądasz, ile masz lat, skąd pochodzisz, jak zostałaś wychowana. Skoncentruj się na tym, co zyskałaś dzięki doświadczeniom, nawet tym najtrudniejszym. Doceń wszystkie dobre i złe rzeczy, które ci się przytrafiły. To TWOJE życie. To one wszystkie sprawiły, że jesteś tym, kim jesteś.
Jeśli nie możesz, nie chcesz lub nie potrafisz czegoś powiedzieć, spróbuj to napisać. Pomyśl na przykład o jakiejś ważnej przemianie, która w tobie zaszła i ją opisz.
Jak znaleźć swoją drogę w sieci modnych trendów, reklamowych haseł, szarlatanerii i szamanizmu
„Aby ukarać mnie za moją pogardę dla autorytetów, los sprawił, że sam stałem się autorytetem” (Albert Einstein)
Zdarzyło mi się stać w księgarni w dziale Rozwój osobisty albo Psychologia i rozwój, i zadzierać głowę w górę, śledząc tytuły mądrych przewodników. A tytuły bardzo różne. I nie o tym będę pisać, bo zapewne i ty doświadczyłaś podobnych sytuacji w swoich poszukiwaniach rzetelnej wiedzy i inspiracji. Przyznać trzeba, że sporo książek i tekstów o rozwoju znajdujemy właściwie wszędzie. Pisane językiem bardzo zróżnicowanym. Przyznam, że od razu odkładam książki amerykańskich psychologów z pogranicza szamanizmu. Wiecie o jakich mówię. Chodzi o te tytuły typu: Już teraz możesz być szczęśliwy! Zasługujesz na szczęście! Doskonała recepta na sukces! Ty jesteś władcą swojego życia! Wykreuj swoje idealne życie!, itp. Nie oceniam takich publikacji jako bezwartościowe, bo w myśl zasady, że każda wiedza daje możliwości, i one swą wartość mają, choć niekoniecznie akurat ja z niej skorzystam. Nie przemawia do mnie język, jakim posługują się autorzy. Autorów wielu, każdy ma swój cel w publikowaniu takich treści, a ja ze swoimi potrzebami niekoniecznie w te cele się wpisuję. Autorami wielu książek tego nurtu są ludzie sukcesu, ludzie kultury, celebryci, znani nam ze szklanego okienka. Im się udało, żyją pięknie i szczęśliwie. Tylko czy na pewno? Szczerze im tego życzę. Do mnie jednak nie przemawia i ten rodzaj argumentów.
Jak więc poszukiwać, by nie zgubić się w tej gęsto utkanej sieci doradców i ekspertów od życia? To sprawa bardzo indywidualna. Zależy od tego, czego szukasz, co chcesz osiągnąć. Zależy też od tego, kim jesteś, co chcesz zmienić, o czym myślisz, co wiesz o sobie. I całe morze innych pytań. Może potrzebujesz rad, a może wcale nie chcesz słuchać ekspertów od życia — twojego życia, skoro nie mają oni pojęcia ani o tobie, ani o bagażu, który w sobie nosisz. Może po prostu poszukujesz inspiracji.
Już wiesz, że odkąd sięgam pamięcią, swoje smutki i to, z czym nie mogłam sobie poradzić, przelewałam na papier. Pisałam albo malowałam. Sztuka w jakiś sposób wypełniała pustkę wewnątrz mnie. To dzięki narracji przetrwałam to, co mnie w życiu spotkało i odnalazłam się w nowej rzeczywistości.
Żywiłam się też narracją innych. W ten sposób odkryłam istnienie ludzi, którzy pisali moim językiem. Poczułam, jakby ktoś spisał za mnie moje życie. Oczywiście niezupełnie moje życie. Ja wielokrotnie spisałam swoje. Nasze doświadczenia były odmienne. Ale tego potrzebowałam. Stały się one dla mnie źródłem inspiracji.
Wielu zarzuca autorom, że powielają treści w kolejnych swoich książkach. To prawda, że wiele myśli się powtarza, opisują te same doświadczenia. Ależ czym jest życie, jeśli nie kolejnymi odsłonami tych samych doświadczeń, odkrywaniem nowej rzeczywistości zbudowanej na fundamencie tego, co nas ukształtowało i sprawiło, że jesteśmy dzisiaj tym, kim jesteśmy?!
Z ogromną przyjemnością kontaktuję się z pisarzami, którzy piszą moim językiem i inspirują swoimi tekstami, refleksjami i spojrzeniem na życie, uczą w swoich książkach mądrej miłości do siebie, wdzięczności za dar życia, doceniania tego, co przynosi nam życie, a także dbałości o słowa, jakie kierujemy nie tylko do świata i ludzi, ale przede wszystkim do siebie.
Dziś i ja znalazłam własną przestrzeń, którą wypełnia pisanie. Spełniam swoje marzenie, które dojrzewało we mnie od czasów dzieciństwa. Piszę, bo jestem przekonana o tym, że jest miejsce i na mój głos. Dziękuję wszystkim czytelnikom za ciepłe słowa, które do mnie wracają i stają się inspiracją dla każdego kolejnego kroku na mojej drodze.
Rynek wydawniczy nas rozpieszcza. Publikuje się dużo, a półki uginają się pod ciężarem kolejnych nowości i bestsellerów. Warto jednak być wybrednym. Warto sprawdzać, co rzeczywiście nam smakuje, co nas inspiruje i co do nas przemawia. Wiele jest dróg rozwoju, wiele przewodników. Nie musisz iść każdą drogą, nie musisz brać wszystkiego, co daje ci świat. Najpierw sprawdź, czego naprawdę potrzebujesz, potem wybierz to, co Ci zasmakuje, co zrozumiesz i poczujesz. To ma być dobre dla Ciebie.
Popatrz na spis treści i wybierz coś dla siebie :)
Nie pasuję do tego świata! Jak rozbudzić miłość do siebie, do ludzi, do świata?
„Wstań rano, spójrz w lustro, zrób przedziałek i odczep się od siebie” (Wiktor Osiatyński)
Czy odnosisz wrażenie, że nie pasujesz do świata? Dlaczego mamy takie odczucia? Co je determinuje? Co zrobić, by dobrze się czuć w swoim świecie? Odpowiedź zapewne leży na wielu obszarach naszego funkcjonowania psychofizycznego, emocjonalnego, społecznego i duchowego.
Wizja niedobrego świata bywa wygodna, ponieważ wtedy świat ponosi odpowiedzialność za to, że się nam nie wiedzie, za to, że NIGDY nie odnosimy sukcesów, za to, że WCIĄŻ/ZAWSZE ponosimy porażki, i w końcu za to, że NIKT nas nie lubi, WSZYSCY nas krzywdzą.
Nigdy, zawsze, nikt, wszyscy… To bardzo niebezpieczne słowa. Kiedy zbyt często je powtarzamy i nie filtrujemy wypowiedzi, które do nas docierają, narażamy się na niebezpieczeństwo. Jeszcze gorzej, kiedy sami bombardujemy nasz umysł takimi sformułowaniami, myślami. Odtwarzanie i powtarzanie ich skutecznie prowadzi do zaniżenia własnej wartości. A przecież to nasza wartość może być naszą wewnętrzną siłą.
Oczywiście każdy z nas dźwiga jakieś kłopoty. Niektórzy czują się przytłoczeni niewielkimi trudnościami, inni pokonują nawet traumy. Pamiętanie o tym, że świat nie jest tylko dobry albo tylko zły, pozwala zachować równowagę.
Na nasze doświadczenie życiowe — oprócz satysfakcji, miłości, spełnienia — składają się także śmierć, strata, cierpienie, rozczarowanie, odrzucenie, poczucie winy. Uznanie tych dwóch aspektów naszej rzeczywistości pomaga odnaleźć swoją drogę przez trudy codziennego życia.
Tam, gdzie jedni widzą wyłącznie braki, inni dostrzegają możliwości i szanse. Wydaje się, że zależy to od przeświadczenia, że otacza nas sensowny i przychylny nam świat. Dopiero gdy uznamy, że jesteśmy współtwórcami naszego życia, możliwa jest zmiana w relacjach z otoczeniem. Zaczynamy wtedy poszukiwać tego, co nam służy i mamy lepszy kontakt z naszymi potrzebami.
Nie dokładajmy sobie. Jeśli źle myślimy o sobie, to źle też myślimy o świecie, o zamieszkujących go ludziach, i o tym, co może nas w nim spotkać. Odsyłam do tekstu Odczep się od siebie, a świat cię przytuli (A. Srebrna).
Jaki jest świat, w którym Ty żyjesz? Co robisz, by poczuć się w nim dobrze?
Matrix, czyli o życiu za fasadą szczęśliwości
„Nie oczekujcie od dnia tego, co mogą dać jedynie lata. Ale nie zapominajcie, że lata składają się z wielu dni, dlatego postanówcie, że nie zmarnujecie ani jednego” (J. M. Sailer)
Czy odnosisz czasami wrażenie, że nie pasujesz do miejsca, w którym właśnie jesteś, albo że twoje życie nie jest tym, które sobie wyobrażałaś? Miało być pięknie, szczęśliwie i na wieki, a tymczasem czujesz się samotna, zmęczona, niepotrzebna, czasem zła. Przecież na początku wszystko szło dobrze, uśmiechałaś się, cieszyłaś. Twoim udziałem była radość, satysfakcja z tego kim jesteś, co robisz, o czym marzysz.
Brzmi znajomo? Czy można czuć się szczęśliwym, a potem poczuć się głęboko nieszczęśliwym?
Byłam szczęśliwa, miałam pasje zainteresowania, dążyłam do realizacji własnych marzeń i je realizowałam. To było bardzo ekscytujące. Ale moje życie stopniowo się zmieniało, a ja czułam się, jakby zaczynało mi brakować powietrza do oddychania, czasu, aż w końcu chęci do życia. Dziś mam odwagę powiedzieć, że byłam głęboko nieszczęśliwą osobą. Czułam w sobie taki smutek, bezsilność i beznadzieję, wręcz rozpacz, że nie potrafiłam nie płakać. Zupełnie nad tym nie panowałam. Byłam wewnętrznie rozdarta, umierałam ze strachu i poczucia winy.
Poczucie bezpieczeństwa i potrzeba akceptacji to podstawowe potrzeby człowieka. Nic więc dziwnego, że każdy człowiek dąży do ich zaspokojenia. Poczucie ich braku, w połączeniu z presją społeczeństwa i niejednokrotnie naciskami rodziny i najbliższego otoczenia, popycha ludzi, by wyjść za mąż, ożenić się, mieć dzieci, założyć rodzinę. Bo przecież trzeba wpasować się w idealny wzorzec: założyć rodzinę, a potem żyć długo i szczęśliwie. Myślisz sobie: Tego właśnie potrzebuję, pragnę być kochana, akceptowana, chcę czuć się potrzebna. I nadchodzi ta wyczekana chwila. I jest cudownie. Miłość oplata cię ramionami i wreszcie czujesz się bezpiecznie. Może nawet czujesz się kochana.
Bywa i tak, że lata upływają a ty odkrywasz, że to nie była prawdziwa miłość. To było tylko rozpaczliwe wołanie o najmniejszy ochłap życzliwości, bliskości i opieki. Z rozmów, jakie przeprowadziłam z kobietami w wieku od 26 do 56 lat na temat jakości i trwałości więzi wynika, że zbyt często podświadomie same tego wszystkiego sobie odmawiamy. Uparcie twierdzimy, że jesteśmy szczęśliwe, zadowolone i nikogo, ani niczego więcej nie potrzebujemy. Mamy przecież wszystko — rodzinę, pracę, którą lubimy w większym lub mniejszym stopniu, realizujemy się w różnych dziedzinach życia. No i wszystkim jesteśmy potrzebne. Ale w głębi serca czujemy się tak bardzo samotne, bezwartościowe i nikomu nie potrzebne. Jesteśmy gotowe chować się za stworzoną przez siebie i otoczenie piękną fasadą. Jesteśmy gotowe godzić się na fałsz i kłamstwa.
Dlaczego decydujemy się na milczenie? Przecież podstawa to komunikacja i wymiana myśli. Tak, to podstawa wszelkich nurtów terapeutycznych w budowaniu więzi, a co dopiero związku na całe życie. Rzecz w tym, że pozwalamy sobie uwierzyć w to, co ciągle słyszymy, co nieustannie jest nam powtarzane: że to tylko ty masz problem. Wszyscy wokół są zadowoleni. A kiedy słyszysz, że dramatyzujesz, bo przecież wszyscy czasem tak mają, nie ma już sensu dalej o tym mówić. Jesteś gotowa milczeć i nie zdradzać się z tym, co czujesz, byle tylko mieć jakąkolwiek szansę na otrzymanie tego, czego potrzebujesz. Nawet jeśli ma to nastąpić kiedyś, później, w przyszłości.
Prawdziwa miłość jest w oczywisty i naturalny sposób uczciwa. Jednak deklarowanie miłości to za mało. Bo prawdziwa miłość daje też poczucie szczęścia, radości i bezpieczeństwa. Prawdziwa miłość nie wysysa z ciebie ostatków sił, nie odbiera ci sensu życia, nie doprowadza cię do rozpaczliwego smutku i poczucia beznadziejności. Nie ma w niej cienia strachu, samotności ani smutku.
Co można zmienić? Przede wszystkim warto zacząć od siebie. Przyznaj się do własnych uczuć bez wstydu i osądzania. Sami jesteśmy często względem siebie bardziej surowi w osądach niż otoczenie. Spróbuj odciąć się od strachu.
Kiedy sama przed sobą odkryjesz siebie, zyskasz prawdę — prawdę o tym, kim jesteś. A jesteś człowiekiem obdarzonym godnością osobistą — dobrem, którego nikt nie może ci odebrać. Jesteś istotą ludzką. Jesteś CZŁOWIEKIEM.
Postanów, że od dzisiaj będziesz starać się być najlepszą wersją siebie, bez oglądania się na innych. Zawsze znajdą się ludzie, dla których będziesz za gruba albo za chuda, za głupia albo za mądra, dziwnie milcząca albo wyszczekana, za ładna albo za brzydka. I nie zwracam się tylko do kobiet pisząc powyższe słowa. Dotyczy to w takim samym stopniu mężczyzn. Dotyczy nas wszystkich bez względu na wiek, płeć, wykształcenie, status społeczny, narodowość czy kolor skóry.
Zawsze będą ci, którzy nie szanują wartości człowieczeństwa albo ci, którzy w tobie człowieka nie widzą, bo mają inne kryteria. Nie warto brać sobie tego do głowy, choć zmiana sposobu myślenia jest bardzo trudna.
Od dziecka, a właściwie od pokoleń żyjemy pod presją oceny. Jesteśmy oceniane w szkole, w pracy, w rodzinie, w towarzystwie, przez przypadkowych ludzi. Wciąż testowane są nasze umiejętności, kompetencje, kwalifikacje, przydatność, wygląd i trudno wymieniać w tym miejscu wszystkie aspekty życia.
Pamiętaj, że nie wszystko stanie się od razu. Zacznij od siebie. Poszukaj prawdy w sobie. Poznaj siebie. Zmiana nie dokonuje się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. To proces, często proces długi i żmudny. Ale to TWOJA droga. Czasem bywa wyboista i kręta. Zrób pierwszy krok.
Staram się wciąż pamiętać o tym, że jestem wolnym człowiekiem i mam obowiązek dbać o siebie. Wciąż powtarzam sobie, że nie ma złych uczuć, których nie wolno czuć. Wszystkie uczucia są dobre, bo wyrażają część mnie.
Dzisiaj jestem świadoma i przekonana o tym, że mam człowiecze prawo do szacunku i poszanowania godności osobistej. Nie godzę się zatem na poniżanie czy szantaż emocjonalny.
Już nie udaję, że jest pięknie, jeśli w rzeczywistości jest źle. Jestem prawdziwa i nie buduję fałszywej fasady. Wyciągam wnioski z popełnionych błędów i szukam rozwiązań. Jestem odpowiedzialna za swoje życie i biorę odpowiedzialność za swoje decyzje. Pielęgnuję wdzięczność.
A Ty za które aspekty człowieczeństwa jesteś wdzięczna?
Las, błękitne niebo, szum morza, ja, robaki i inne istnienia
„Głęboko nabrałam powietrza w płuca i wsłuchiwałam się w znajomy rytm mojego serca. Jes — tem, jes — tem, jes — tem.” (Sylvia Plath)
Cały dzisiejszy dzień spędziłam w lesie, na łonie natury. To niesamowite doznanie poczuć się jej częścią. Kiedy postrzegamy siebie jako cząstkę złożonego systemu powiązań i zależności, lepiej rozumiemy siebie, swoje wybory, decyzje i dostrzegamy znacznie więcej możliwości. Delektowałam się zielonością lasu, błękitem nieba, świergotem ptaków, świeżym powietrzem. Głęboko oddychałam.
Oddychanie to pierwsze i najskuteczniejsze narzędzie utrzymania zdrowia i wewnętrznej równowagi, w które wyposażyła nas natura. A do tego zupełnie darmowe. Oddech łączy nasze ciało, umysł i emocje. To właśnie dlatego oddech pozwala zapanować nad lękiem i paniką, wyrwać się z apatii i nabrać ochoty na życie.
Oddech może być zarówno źródłem cierpienia, jak i radości. Warto dłużej zastanowić się nad własnymi reakcjami oddechowymi w przypadkach różnych stanów emocjonalnych, w jakich bywamy. Strach to oddech płytki i krótki, gdy jesteśmy zasmuceni szlochamy, uczucie dyskomfortu lub ciężaru objawia się długim westchnieniem, a ból wręcz nakazuje nam wstrzymać oddech. W złości łykamy hausty powietrza i wypuszczamy je z równie mocną siłą, a gdy jesteśmy zdenerwowani nasz oddech jest rwany. Z kolei gdy czujemy się zrelaksowani i odprężeni, oddychamy równo i miękko.
Warto poznać swój organizm i wykorzystywać tę wiedzę w codziennych sytuacjach. Świadomość reakcji naszego organizmu i ćwiczenia uważnego oddechu, mogą nam pomóc w kryzysowych sytuacjach opanować zarówno ciało, jak i umysł.
Jak dobrze uświadomić sobie, że oddech okazuje się być darmowym, a przy tym najpotężniejszym lekiem na stres i choroby cywilizacyjne. Bez oddechu nie ma życia. A dzięki świadomemu oddechowi możemy zadbać o jakość naszego życia, o spokój umysłu i ciała.
Kiedy planujesz, marzysz, wyznaczasz sobie cele, oddychaj nimi. Oddychaj swoimi postanowieniami.
A teraz usiądź w milczeniu. Posłuchaj rytmu swojego serca. Co czujesz? Spróbuj to opisać. Nie spiesz się.
Piętno dzieciństwa, czyli kiedy nasza lęki sięgają DNA
„Choć nikt nie może cofnąć się w czasie i zmienić początku na zupełni inny, to każdy może zacząć dziś i stworzyć całkiem nowe zakończenie” (Carl Bard)
Dzieciństwo odciska piętno na każdym z nas. Większość ludzi wyniosła z tego okresu nieznaczne otarcia, które szybko i łatwo się goją, po których zostają prawie niewidoczne ślady. Inni mają psychikę przypominającą krajobraz księżycowy, pełen głębokich kraterów pozostawionych przez wymagających rodziców, nauczycieli, partnerów, członków rodziny oraz przemoc i nadużycia.
Jakie było moje dzieciństwo? Dobre. Pamiętam wiele dobrych chwil. Dzisiaj uśmiecham się, gdy czuję zapach drożdżowego ciasta — takiego, jakie robiła babcia. Pamiętam, jak bardzo nie lubiłam prac w ogrodzie — bo trzeba było to zrobić i nie mogło być źdźbła trawy między płytkami chodnikowymi. A dzisiaj mogłabym bezustannie siedzieć w ogrodzie. Pamiętam zapach omleta i świeżych pomidorów, i zbieranie z dziadkiem stonki ziemniaczanej. I pamiętam mój dom rodzinny, w którym zawsze było mnóstwo ludzi. To są dobre wspomnienia.
Ale pamiętam też, ciągłe poczucie winy. I lęk, że nie jestem w stanie sprostać wszystkim oczekiwaniom stawianym wobec mojej osoby. Często towarzyszyło mi uczucie, że nie jestem dość dobra. Nie mogłam być dość dobrą córką, bo moi rodzice chcieli syna. Więc starałam się być dość dobra biegając, jeżdżąc na rowerze, skacząc po drzewach. Słyszałam, że syn mógłby zaopiekować się rodzicami na starość. Cokolwiek bym robiła, jakkolwiek bym się starała, nie byłabym dość dobra, bo nie byłam chłopcem.
Kiedy dorosłam, nie miałam dość dobrych chłopaków. A potem nie byłam dość dobrą matką, bo albo dzieci były rozpuszczone i miały za dużo swobody, albo nie byłam dość dobrą matką, bo byłam zbyt surowa.
A dzisiaj wiem, że byłam najlepszą mamą, jaką wtedy być mogłam. Dbałam o dzieci, o męża, o dom, o to, byśmy spędzali dużo czasu razem. I dziś uważam to za sukces — sukces mój i ojca moich dzieci, sukces nas obojga. Wychowaliśmy troje cudownych i mądrych dzieci. Wychowaliśmy ich na ludzi myślących, potrafiących dokonywać wyborów. I nigdy nie myśleliśmy o dzieciach jako o naszym zabezpieczeniu na przyszłość. Wychowywaliśmy ich nie dla siebie, tylko dla nich.
Nie wszystko potoczyło się tak, jak sobie to w młodości wymyśliłam. Byłam nie dość dobra, bo wciąż to słyszałam. Nie było przyzwolenia na zwolnienie tempa. Dość dobra kobieta dba o siebie, dobrze wygląda, uśmiecha się i jest szczęśliwa. No więc uśmiechałam się, choć wcale nie było mi do śmiechu. W tym czasie chodziłam do pracy, gotowałam obiady dla rodziny, sprzątałam mieszkanie, zmywałam górę naczyń i pomagałam innym.
Usiłowałam normalnie funkcjonować, ale w środku czułam się tak, jakbym była na skraju załamania nerwowego. Zżerało mnie poczucie winy. Poczucie winy, że nie jestem dość dobra. Nie jestem dość dobrą córką, żoną, matką, chrześcijanką. Z upływem czasu przestałam snuć marzenia, przestałam mieć pragnienia. Z upływem czasu nauczyłam się ignorować rzeczywistość wokół mnie. Takie życie straciło sens.
Jak to możliwe, że dorosła kobieta, mająca kochającą rodzinę traci sens życia? Możliwe. Możliwe do tego stopnia, że nie chce już dalej tak żyć. Nie chce w ogóle żyć. Powszechnie taki stan nazywa się dziś depresją.
Myślisz, że masz dom. Dom, który tworzą otaczający cię ludzie. Ten dom ma być w założeniu miejscem, gdzie czujesz się bezpiecznie. I myślisz, że to jest twoje miejsce na ziemi. A potem dostrzegasz, że dla tych wszystkich ludzi jesteś niewidzialna. Nie miałam pewności, czy jestem dość silna, by to znieść. Miałam zamiar po prostu wziąć się w garść i ignorować kąśliwe uwagi, złośliwe komentarze i inwektywy rzucane pod moim adresem. Plan się nie powiódł. Zabrakło mi sił.
Z upływem czasu wiele się zmieniło. Niezmienny pozostał ból. Ból, który powraca. Wraca w najmniej spodziewanych momentach i sytuacjach. Życie weryfikuje wiele spraw, poglądów — zwłaszcza naszych własnych. Doświadczenia, może nawet porażki, uczą nas. A to cenna nauka.
Dzisiaj na trudności patrzę inaczej. Ale zmiana musiała się najpierw dokonać we mnie, aby zmienił się świat wokół mnie. Regina Brett pisze, że nasza słabość jest inspirująca. Wieczorem jesteśmy tak krusi i słabi, a następnego dnia rano wszystko znika. Przed znajomymi jesteśmy zabawni, ale gdy tylko odchodzą, to zamieniamy się w kupę piasku, która rozlatuje się z powodu małego podmuchu.
Każdy z nas jest człowiekiem, który czuje, myśli i kocha. Zatrzymajmy się na chwilę i weźmy głęboki oddech po to, aby zobaczyć w drugim człowieku nas samych. Bądźmy ostrożni, nie szufladkujmy ludzi. Serce to bardzo krucha rzecz.
Nauczyłam się, że poważne sprawy rzadko zbijają nas z nóg. Poważne sprawy można dostrzec z daleka i ich uniknąć. To drobiazgi wbijają nas w ziemię. I to o te drobiazgi trzeba w życiu zadbać.
Nauczyłam się być wdzięczna za wszystko, co pięknego i dobrego spotyka mnie co dzień: za promienie słońca, które budzą mnie rano, za smak porannej kawy, za krzyk ptaków za oknem — jaskółek latem, mew zimą, wróbli przez cały rok, bażantów na pobliskich łąkach, jastrzębi nad lasem.
Jestem wdzięczna za uśmiechy ludzi, których spotykam w pracy i poza nią, za mądre komentarze, za wszystkie książki, których czytanie sprawia mi radość, za zapach świeżych ziół na balkonie, za smak potraw, którym nie mogę się oprzeć, za zachody słońca, za widok za oknem, za szum morza, za spacery z ukochaną osobą, za ciepły piasek na plaży i zimną wodę w Bałtyku, za rozmowy z dzieckiem przy ulubionej pizzy, za spacery w deszczu i tęczę na niebie.
Jestem wdzięczna tym, którzy w niełatwej sytuacji mimo wszystko pozwolili mi odejść, bym mogła być tym, kim dzisiaj jestem. Jestem wdzięczna i dziękuję za wszelkie dobro, jakiego doświadczam codziennie.
Za co Ty jesteś wdzięczna?
Babka, dziadek i DNA, czyli kim naprawdę jestem
„Mógłbym mieć inne życie, lecz mam właśnie to.” (Kazuo Ishiguro)
Znasz opowieść starego Indianina z plemienia Cherokee? Powiedział swoim wnukom, że w jego wnętrzu odbywa się nieustająca walka. Walczą dwa wilki. Jeden wilk to strach, złość, zazdrość, smutek, żal, chciwość, arogancja, użalanie się nad sobą, poczucie winy, uraza, poczucie niższości, kłamstwa, fałszywa duma i poczucie wyższości. Drugi to radość, zadowolenie, zgoda, pokój, miłość, nadzieja, akceptacja, chęć zrozumienia, hojność, prawda, życzliwość, współczucie i wiara. Taka sama walka odbywa się wewnątrz każdego człowieka. Jeden z chłopców zapytał: -Dziadku, a który wilk wygra? — Ten, którego nakarmisz — odpowiedział stary Indianin.
To piękna opowieść o tym, kim jesteśmy. A kim jesteśmy? Składową tak wielu czynników, magazynem wspomnień, uczuć, emocji, doświadczeń, tak różnorodnych, wielobarwnych, że zachwycających i wyjątkowych.
To fascynujące, jakimi cudownymi stworzeniami jesteśmy. A badacze wciąż odkrywają zagadki naszego genomu. Czy wiesz, że chromosomalne DNA, odpowiedzialne za przekazywanie cech fizycznych, takich jak kolor włosów, oczu, czy skóry, stanowi zaledwie 2% naszego DNA? Pozostałe 98% składa się z tak zwanego niekodującego DNA (ncDNA) i jest odpowiedzialne za wiele cech emocjonalnych, behawioralnych i osobowościowych, które dziedziczymy.
A teraz trochę embriologii. Otóż, jak pisze M. Wolynn, historia, którą dzielisz z rodziną, zaczyna się jeszcze przed chwilą twojego poczęcia. W swojej najwcześniejszej biologicznej formie, jako niezapłodniona komórka jajowa, dzieliłeś już środowisko komórkowe z twoją matką i babcią. Kiedy twoja babcia była w 5 miesiącu ciąży z twoją matką, komórka blastyczna komórki jajowej, z której powstałeś, była już obecna w jajnikach twojej matki. Podobnie można prześledzić historię twojego powstania w linii męskiej. Dzięki temu można prześledzić, jak pozostałości traum bądź długotrwałego stresu, których doświadczyła twoja babcia, są przekazywane kolejnym pokoleniom i jak istotne są tego konsekwencje. Podręczniki embriologii uczą o tym od ponad wieku. Ale nasz Stwórca wiedział o tym od początku. Autor cytuje Ezechiela 18:2 — „Ojcowie jedli zielone winogrona, a zęby ścierpły synom”.
Wniosek? Traumę można odziedziczyć. Mój mąż podsumował to jednym żartobliwym zdaniem: „To znaczy, że nasze lęki sięgają DNA”, po czym dodał: „czyli — poznaj swoją babcię, a zrozumiesz siebie.” Cóż, dobrze powiedziane. Krótko i na temat. To, kim jesteśmy, w dużej mierze zależy od tego, kogo spotkaliśmy i czego w tej relacji doświadczyliśmy. Każda osoba, którą spotykam w życiu, czegoś mnie uczy. I ta myśl mi przyświeca zwłaszcza wtedy, gdy tak trudno rankiem oderwać głowę od poduszki.
„Jeśli chcesz osiągnąć to, co niemożliwe, zajmij się tym, co możliwe „ — zaprasza R. Brett. Każda zmiana nas rozwija i jest nowym doświadczeniem. Każdego dnia można zdziałać coś dobrego. Znajdź jedną lub dwie rzeczy, które sprawiły ci przyjemność i je zapisz. Może to był uśmiech, pyszna kawa, a może przestał właśnie padać deszcz, może dostałeś wiadomość sms. Zastanów się i wyznacz sobie na jutro jeden drobny cel. Nie skupiaj się na celach długoterminowych. One są ważne i dobrze je mieć, ale wyznaczaj sobie cele krótkoterminowe. Nie twórz ich całej listy. Wybierz jeden dwa lub trzy, które z pewnością uda ci się zrealizować.
Siłę masz w sobie. „Nasze słabości to rewers naszych atutów.” Pamiętaj że siły nie mierzy się pochwałami. Siła jest raczej tym, co naprawdę napędza cię do życia.
Nie obserwuj swojego życia stojąc z boku. Wyrusz w podróż wgłąb siebie. Szerokiej drogi :)
Lepiej załóż kask, czyli jak nie wypaść z drogi na zakrętach życia
„Można mieć wszystko, a zgubić po drodze najważniejsze.” (Iwona Sobolewska)
Życie bywa brutalne, ale i tak odpuść. Odpuść, bo żywienie urazy nikomu nie służy. Kiedyś przeczytałam: „Życie jest brutalne, lepiej załóż kask”. I rzeczywiście przydałby się, zwłaszcza w tych wszystkich chwilach, kiedy masz wrażenie, że twoje życie składa się tylko z zakrętów. Sekretem jest, by do niczego w życiu za bardzo nie przywiązywać się.
To oczywiste, że nie chcemy przywiązywać się do złego, do tego, co nas krzywdzi, sprawia nam przykrość, boli. Ale co z dobrymi rzeczami? Na ogół chcemy, żeby trwały nieskończenie długo. A co wtedy, gdy jedne i drugie chwile są częścią składową tego samego życia? Twojego życia.
A jeśli w twoim życiu były dobre chwile, zanim zdecydowałaś się zacząć od nowa? Nawet jeśli nie byłaś w stanie znieść teraźniejszości wypełnionej cierpieniem, upokorzeniem, samotnością pośród domu pełnego ludzi, to w przeszłości twojego życia mimo wszystko były dobre chwile. Może właśnie z tego powodu czułaś się wewnętrznie rozerwana. Być może zdecydowałaś się przerwać to pasmo krzywd wyrządzanych sobie nawzajem. Ale co ze wspomnieniami?
W takich sytuacjach potrzebujemy dużo czasu, by uporać się z tym, co przysparza bólu, upokarza i rzuca w otchłań rozpaczy. Przede wszystkim trzeba się zatrzymać, nie dać ponieść się fali gniewu, złości, frustracji. To trudne jak opieranie się morskim falom. Czasem z trudem utrzymujesz równowagę, czasem zostajesz powalony i upadasz. Ale mimo wszystko usiłujesz się podnieść. Udaje się. BRAWO TY!
Każda sytuacja, której doświadczyłaś, tworzy z Ciebie osobę, którą jesteś dzisiaj. Niektóre rany, których doświadczyłaś już się zagoiły. Po innych zostały blizny. I choć rany pod bliznami już się zagoiły, to pamięć o nich została w komórkach.
Dobrze jest więc pamiętać, że te same rany mogą się w tym, czy w innym momencie kolejny raz otworzyć w naszym życiu. Coś lub ktoś może znów stać się dla nas źródłem cierpienia, upokorzenia, bólu i rozpaczy.
Co zrobisz ze wspomnieniami? Uporządkuj je z namysłem, spokojem i cierpliwością.
Samotność, czyli o słabych mięśniach związków
„Cisza, przyjacielu, rozdziela bardziej niż przestrzeń.” (Halina Poświatowska)
Nie każdy, kto mieszka sam, jest samotny. Nie każdy, kto jest samotny, mieszka sam. Wielu cierpi na samotność w domu pełnym ludzi. Tak więc naszą samotność determinuje nie ilość relacji, ale ich jakość. Nawet w sytuacji, gdy dzielimy z kimś bliskość fizyczną, możemy czuć się samotni, odczuwać dystans emocjonalny. Jakość więzi jest dziś ważnym i głośnym tematem społecznym.
Andrzej Saramonowicz udzielił wywiadu dla WeMen. Język jakim się posługuje nie jest w moim guście ale i być nie musi. To, na co zwróciłam uwagę w jego wypowiedzi, to niewątpliwie znak naszej „facebookowej” rzeczywistości: dewaluacja pojęcia PRZYJAŹŃ. Otóż nie wystarczy napisać do siebie kilku wiadomości na fejsie, wstawić postów, mieć setki czy tysiące znajomych. „Przyjaźń to obowiązek i wysiłek, który polega na tym, że ja ruszam dupę i zmierzam do jakiegoś miejsca i ten drugi też rusza dupę i zmierza do tego samego miejsca.” I zapewne nie chodzi tu o miejsce cybernetyczne ale rzeczywiste. Miejsce, w którym można naprawdę porozmawiać, usłyszeć śmiech drugiej osoby, widzieć jak zmienia się mimika w reakcji na to, co mówimy, widzieć oczy rozmówcy, może nawet czuć subtelny zapach wody toaletowej czy perfum. W internecie tego nie doświadczysz.
Ilu z twoich znajomych możesz naprawdę nazwać przyjacielem?
Strata i trauma, czyli co zrobić z połamanymi psychicznymi kośćmi
Głód, upokorzenie, strach oraz wszechogarniający gniew na dotykającą człowieka niesprawiedliwość można znieść wyłącznie, zachowując żywe wspomnienie najbliższych, uciekając się do religii, czarnego humoru czy czerpiąc uzdrawiającą siłę, choćby z przebłysków piękna przyrody, widoku drzewa lub zachodu słońca.” (Viktor E. Frankl)
Strata i trauma stanowią nieuniknioną część życia, a ich skutki mogą być druzgocące i pozostawić trwałe ślady w psychice. Uczucie, że coś tracisz jest nie do zniesienia. Zastanawiasz się, czym jest to spowodowane, a w Twojej głowie kłębią się myśli. Zaczynasz się obwiniać i rozmyślasz nad tym, co powinnaś zrobić, a czego nie. Z jednej myśli tworzy się kolejna i tak właśnie od straty przechodzisz do pustki. Kiedy odchodzą ludzie, których kochamy, czujemy się zagubieni, smutni, zrozpaczeni.
Często tracimy sens w życiu, czujemy się, jakby umarła część nas. Nawet jeśli w końcu pogodzimy się ze stratą, to i tak będziemy doświadczać pewnych jej odmian. Przyjdą sytuacje wywołujące w nas ból i przywołujące smutne wspomnienia. Nawet jeśli nie otrzemy się o śmierć bliskich, to być może znajdzie się ktoś, kto zdecyduje, że już nie jesteśmy mu potrzebni. Ktoś, komu dałeś życie, wykreśli cię ze swojego. Miejsce, które uważałeś za swoje miejsce na ziemi, przestanie nim być. Życie, które kochałeś straci sens do tego stopnia, że zdecydujesz się z nim skończyć.
Doświadczenie upokorzenia pozostawia głębokie rany w naszym sercu i umyśle. Bezpośrednio wpływa na poczucie własnej wartości, na sposób myślenia o sobie i innych, na zaufanie do ludzi i świata. Kiedy ktoś Cię upokarza, odbiera Ci coś naprawdę cennego, coś, co jest twoją absolutną własnością. W bezceremonialny i najbardziej okrutny sposób łamie twoje konstytucyjne i boskie prawo do godności osobistej.
Prawo definiuje upokorzenie jako „wyraźnie rozpoznawalny, jednorazowy atak lub też długotrwała presja psychiczna wywierana przez drugą osobę i rozciągnięta na przestrzeni czasu”. Upokorzenie to jedna z najtrudniejszych sytuacji do pokonania ze względu na psychologiczne konsekwencje, jakie w nas zachodzą podczas doświadczania tego aktu.
Straty i bolesne doświadczenia są wpisane w nasze życie. I ważne jest, byśmy potrafili wypracować sposób radzenia sobie z nimi, aby nie ograbiały nas z radości. Musimy ponownie nastawić nasze połamane psychiczne kości i poskładać rozsypane kawałki naszego życia w funkcjonalną całość.
Jaki jest twój sposób radzenia sobie w trudnych sytuacjach?
Zdrada i odrzucenie, czyli jak nie dać się zabić negatywnym myślom
„Kiedy usiłujemy ukryć nasze najskrytsze uczucia, zdradzamy się całym sobą.” (Frank Herbert)
Czym jest zdrada? Zazwyczaj w pierwszej myśli odnosimy ją do stosunków damsko — męskich. Zdrada jest jednak pojęciem znacznie głębszym i wielowarstwowym. Może dotyczyć zasad moralnych, uczciwości, szacunku. Nierozerwalnie wiąże się ze stanem emocjonalnym i sferą uczuciową naszego życia oraz wyznawanymi przez nas zasadami.
Kiedy czujemy się zdradzeni? Co czujemy i co myślimy, gdy doświadczamy zdrady? Trudno jest przyjąć informację, że nasze uczucia były dla drugiej osoby — bliskiej nam osoby — zupełnie nieistotne, a może nawet staliśmy się dla kogoś przeszkodą na drodze do jej szczytnych celów. Możemy czuć się nie dość dobrym — nie dość dobrym rodzicem, matką, żoną, córką, pracownikiem.
Czy jestem zdrajcą? — Tak, zdradziłam wyznawane przez siebie zasady. Tak, zdradziłam siebie i swoje potrzeby. Tak, zbyt długo pozwalałam na uczucie upokorzenia. Tak, za długo dusiłam to w sobie, nikomu nie mówiąc, co przeżywałam. Dałam za wygraną, bo nawet jeśli mówiłam, o tym, co czuję, zbyt szybko przyjmowałam odpowiedzi typy: -Ty? Żartujesz, tobie nie wolno się tak czuć! Ty musisz być silna. Przynosiłam wstyd tym, co czułam. Więc poddałam się. A z chwilą kiedy poddałam się, zdradziłam siebie.
Czy zostałam zdradzona? Wielokrotnie i na wiele sposobów. Wykorzystano moją ufność, naiwność też. Ale dopiero po długim czasie, dopiero, kiedy podnosiłam się po kolejnym upadku, dostrzegałam, że wszystko było inaczej, niż mi się zdawało. Dopiero wówczas zrozumiałam, że zadręczanie się, katowanie się negatywnymi myślami niesie jeszcze większe zagrożenie niż samo doświadczenie zdrady.
To niczym śmierć naszych wyobrażeń o nas samych, o tym, kim jesteśmy, o przyszłości. I tak jak w przypadku śmierci trzeba pozwolić sobie na smutek, a nawet na płacz. Nie ma sensu zaprzeczać i udawać, że jesteśmy szczęśliwi, skoro jesteśmy zrozpaczeni. Nieprzebyta żałoba, niewypłakane łzy odkładają się w nas jak trucizna. Dobrze jest dać upust tym trudnym emocjom, dać sobie czas na zmianę.
Śmiej się, kiedy czujesz radość. Płacz, kiedy tego potrzebujesz. Odczuwaj. Przeżywaj. Żyj. Żyj z sensem.
Poczucie winy, czyli jak pozbyć się trucizny z naszego organizmu
„Kiedy czujesz się winny, to nienawidzisz nie swoje grzechy, lecz samego siebie.” (Anthony de Mello)
Poczucie winy jest wyjątkowo częstym uczuciem wywołującym cierpienie emocjonalne. W niektórych przypadkach może się utrzymywać latami, a nawet dziesiątkami lat. Poczucie winy może być naprawdę pożyteczne: skłaniać do refleksji, przemyśleń i motywować do pozytywnej zmiany. Ale kiedy całkowicie nas ogarnia, zatruwa spokój ducha i psuje relacje, wówczas staje się toksyczne. Takie chore poczucie winy działa na nasz umysł i serce niczym trucizna. A pozbycie cię jej nie jest łatwe. Dlaczego?
Poczucie winy może doprowadzić nas na skraj załamania, może doprowadzić do zachowań autodestrukcyjnych, a nawet suicydalnych. Niezbędne jest wybaczenie. Wybaczenie samemu sobie. Nie oznacza ono pomniejszenia naszej winy, zapomnienia występku, czy jego akceptację. Wiąże się raczej z otwartym przyznaniem się do naszych błędów i przyjęciem konsekwencji.
Wybaczenie niesie ulgę przede wszystkim temu, który wybacza. To początek do zmiany. Pozytywnej zmiany. Zmiany sposobu myślenia — myślenia o sobie, o innych, o świecie.
Rozpamiętywanie krzywd i upokorzeń mi nie pomaga i nie może pomóc nikomu. Dzisiaj wiem, że to ja decyduję jak zareagować i kiedy. Postanowiłam pamiętać kim jestem — A JESTEM PRZEDE WSZYSTKIM CZŁOWIEKIEM — i jak należy mnie traktować — Z GODNOŚCIĄ NALEŻNĄ KAŻDEMU CZŁOWIEKOWI.
Pomyśl, co przykrego ostatnio cie spotkało. Czego cię to nauczyło? Co pozytywnego przy tej okazji sobie uświadomiłaś? Co zyskałaś dzięki temu doświadczeniu?
Niewidzialni pośród tłumów, czyli o rozczarowaniu, obojętności i utraconej nadziei
„Najgorszym grzechem wobec naszych bliźnich nie jest nienawiść, ale okazywana im obojętność. Jest to esencja naprawdę nieludzkiej strony natury każdego z nas.” (George Bernard Shaw)
Jakże często w życiu doświadczamy rozczarowania, czy to ze strony członków rodziny, przyjaciół, współpracowników, czy ważnych dla nas autorytetów. Na skutek takiego doświadczenia niszczeniu ulegają nasze oczekiwania i nadzieje. Co wówczas czujemy? To cały konglomerat uczuć. Na początku zapewne jesteśmy zdziwieni, może nawet wstrząśnięci. Potem pojawia się złość. Kiedy staramy się dociec, co się naprawdę stało, pytamy: Dlaczego? A potem, w zależności od poziomu naszej odporności psychicznej, mogą pojawić się myśli autodestrukcyjne typu: Co zrobiłam nie tak? Dlaczego mnie to spotkało? W czym zawiniłam?
Mówi się, że najbardziej bolesne rany ze wszystkich może zadać zwykła obojętność. Zwykła i niezwykła. Ignorowanie tego, co mówimy, robimy lub czujemy, może być naprawdę bardzo bolesne. W naszej psychice może pozostawić głębokie rany. Kiedy cierpimy z powodu okazywanej nam przez najbliższych obojętności, stopniowo wypracowujemy w sobie poczucie bezwartościowości. Czujemy się zupełnie niewidzialni. Nikt nie pyta cię o zdanie, nie zasługujesz na miano człowieka, nie zasługujesz na wyjaśnienia, nikt nie słucha tego, co masz do powiedzenia, jesteś nikim. Ludzie z grona twoich znajomych, nawet przyjaciół już nie dostrzegają cię na ulicy, odwracają głowę, nie chcą obsłużyć cię w sklepie. To już nie jest zwykła obojętność. To wykluczenie, wyrzucenie poza nawias, ostracyzm.
Długo otrzymujący się taki stan niesie poważne skutki dla psychiki. Osoba doświadczająca tego zjawiska narażona jest na stres, zniechęcenie, spadek nastroju, izolację z życia towarzyskiego, rodzinnego, a to w konsekwencji może prowadzić do depresji. Z kolei ci, którzy decydują się stosować taką formę kary lub zemsty po pewnym czasie mogą zacząć odczuwać wstyd i wstręt do siebie, mogą też doświadczać presji grupy.
Równie niebezpieczną formą obojętności jest zaniedbanie. Nie zapominaj, że człowiek zasługuje na szacunek. Każdy jest wyjątkowy. Życie każdej istoty jest cenne. „My, którzy żyliśmy w obozach koncentracyjnych, pamiętamy ludzi, którzy chodzili po barakach, pocieszając innych, oddając ostatni kawałek chleba. Być może było ich niewielu, ale są oni wystarczającym dowodem na to, że człowiekowi można zabrać wszystko za wyjątkiem jednej rzeczy: ostatniej z ludzkich wolności — wyboru swojej postawy w każdych okolicznościach, wyboru swojej drogi.” (Viktor E. Frankl)
Zastanów się, co możesz zrobić, by poprawić stosunki z bliskimi ci ludźmi. Co dobrego możesz zrobić dla świata?
Higiena umysłu, czyli myj nie tylko ręce
„Organizm ludzki, w przeciwieństwie do umysłu, cechuje się mniejszą liczbą zahamowań.” (Viktor E. Frankl)
Tak wiele uwagi poświęcamy higienie fizycznej i zachowaniu zdrowia. Uczymy jej dzieci od najmłodszych lat. Wciąż przypominamy: — Umyj ręce. Wyszoruj zęby. Używaj dezodorantu, zmieniaj bieliznę, ubranie, skarpetki. Dbaj o siebie.
Dlaczego nikt nie uczy od najmłodszych lat jak dbać o psychikę, jak zachowywać higienę umysłu? Czy to jest mniej istotne, niż ręce, zęby, ciało? Kiedy się zranimy, albo złamiemy nogę, nikt nie mówi: — Daj spokój. Nie histeryzuj, masz przecież jeszcze drugą nogę.
A jednak kiedy dopadnie nas depresja, spadek nastroju, doświadczymy straty, smutku, upokorzenia — słyszymy właśnie takie słowa: — Nie dramatyzuj, każdy ma problemy. Jak byś się zajęła konkretną robotą, to nie miałabyś czasu na depresję. Albo: — Odbiło ci? Masz rodzinę, dom, pracę, a ty mówisz, że żyć ci się nie chce!? Grzeszysz takim myśleniem! Nie wolno ci tak się czuć! Jak możesz mówić, że czujesz się bezwartościowa!? No a ty wpędzasz się w poczucie winy. I zaczynasz myśleć, że jesteś beznadziejna we wszystkim, czego się dotkniesz.
Higiena umysłu oznacza czasem oczyszczenie go z nadmiaru myśli, ze wszystkiego, co go przytłacza, przeciąża i niepokoi. Higiena umysłu daje możliwość wyhamowania, zwolnienia, a nawet zatrzymania się. Pozwala spojrzeć na nasze życie z perspektywy obserwatora, a to umożliwia widzieć sprawy trzeźwo.
Potrzebowałam dużo czasu, by zrozumieć to, co spotkało mnie w życiu, uporać się z bólem. Dopiero wtedy byłam w stanie znów przywołać piękne chwile wspólnego życia, nie przekreślać ich. Chcę zachować je w pamięci dla dzieci, dla siebie. Przebolałam. Wybaczyłam. Uwierzyłam.
Życie weryfikuje wiele spraw, poglądów — zwłaszcza naszych własnych. Doświadczenia, może nawet porażki, uczą nas. A to cenna nauka. Dzisiaj na trudności patrzę inaczej. Ale zmiana musiała się najpierw dokonać we mnie, aby zmienił się świat wokół mnie. Cierpienie w pewnym sensie przestaje być cierpieniem w chwili, gdy nada mu się sens — pisał V. Frankl.
Niech ludzie myślą sobie co chcą, nieważne, co o mnie mówią. To już mnie tak bardzo nie boli. Zawsze znajdą się pseudoeksperci, którzy będą nas oceniać. Będą próbować żyć naszym życiem, będąc niezadowoleni ze swojego.
Którym z doświadczeń życiowych nadasz nowy sens? Jaki sens im nadasz?
Być albo nie być, czyli o kruchości życia
„Bądź cierpliwy wobec wszystkiego, czego nie potrafi rozwiązać twoje serce.” (Rainer Maria Rilke)
Smutny to czas gdy choroba, konflikty i inne okoliczności zabierają nam ukochanych bliskich. Cierpią ci, którzy pozostali z tą ogromną stratą. Nad kruchością życia rozmyślamy często. Biblijny psalmista napisał: „Człowiek przypomina zwykłe tchnienie; jego dni są jak przemijający cień.” (Psalm144:4) Życie to walka o każdą cudowną chwilę, zabieganie o radość. Moja mama mawiała, że życie to nie bajka, trzeba je poczuć. Na swój sposób nauczyć się żyć z bólem. Nawet jeśli życie nie bywa łatwe, mimo wszystko trzeba spróbować poczuć się szczęśliwą. Dzisiaj te słowa brzmią w mym umyśle i sercu w szczególny sposób.
Kiedyś często zadawałam sobie pytanie: Jak chciałabym umrzeć? Oczywiście pytanie to zadawałam sobie w myślach. Nie należy na to pytanie odpowiadać. Nie wolno go stawiać sobie, a co dopiero innym. Nie ma na to społecznego przyzwolenia. Jeśli o to pytasz, to na pewno potrzebujesz pomocy psychologa, psychiatry, terapeuty. Wiec nie pytamy. A jeśli pytamy siebie w myślach, to zaraz potem mamy wyrzuty sumienia. Odzywa się nasz wewnętrzny krytyk, który ocenia nas negatywnie do tego stopnia, że czujemy się zażenowani, zawstydzeni własnymi myślami. Bo kimże jesteśmy, abyśmy mieli wybierać jak i kiedy umrzemy! Samotnie, u boku bliskiej osoby, spokojnie, we śnie, w cierpieniu. Leśmian pisał o śmierci: „Jeden śmierć sobie wybiera, ale drugi tą śmiercią umiera”.
Umierałam już tak wiele razy. Umierałam, gdy życie stracił bliski mi człowiek. Został mi po nim jeden mały miś, mieszczący się w dłoni. Taki mały i pocerowany, brązowy miś. Miałam wtedy siedemnaście, może osiemnaście lat. A potem umierałam z powodu mężczyzny, w którym byłam zakochana po uszy. On założył rodzinę, wyjechał daleko, a ja tęskniłam. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy.
Potem umierała moja ukochana babcia. Nie mogłam bez niej żyć, nie mogłam trzymać jej za rękę w ostatnich jej chwilach, bo tym razem to ja byłam za daleko. Niedługo po tym założyłam rodzinę. Stałam się żoną, synową, matką. Weszłam w nowe role, których dotąd nie znałam. Oglądając zdjęcia z tamtego okresu, myślę sobie, że byłam szczęśliwa.
Z upływem czasu doświadczałam kolejnych strat — śmierci kolejnych członków rodziny, wejścia dzieci w dorosłość, straty sensu życia. Nie miałam siły dźwigać tego ciężaru. Znów wróciły pytania: Jak i kiedy chciałabym umrzeć? Głosy bliskich, że lepiej byłoby, gdybym rzeczywiście umarła tylko potęgowały pragnienie śmierci. Widziałam wówczas tyle jej zalet, wyliczałam korzyści, jakie przyniosłaby innym, że nabierała większego sensu niż życie. Czułam się samotna i bardzo nieszczęśliwa.
Miałam kilku przyjaciół — tak mi się wtedy wydawało, że ich mam — z którymi podzieliłam się swoimi odczuciami. Ale — jak się okazało — młoda, wykształcona kobieta, która ma rodzinę, dzieci, dobrą pracę i mnóstwo znajomych oraz prowadzi bogate życie towarzyskie, nie może być nieszczęśliwa ani samotna.
Dobrze, że znalazł się ktoś, który gotowy był zdjąć ze mnie część ciężaru, którego nie byłam w stanie dłużej dźwigać. Dźwiganie go sięgnęło granicy. Stało się kwestią mojego życia lub mojej śmierci.
Dzisiaj wiem, że liczy się każdy dzień i każda godzina. Dzisiaj rozumiem, że nasze życie nie jest nam podarowane, tylko pożyczone i nie warto oddawać go zbyt wcześnie. Nie chcę już zadawać sobie pytań typu: Jak chciałabym umrzeć ani na nie odpowiadać. Bo nie chciałabym umrzeć wcale.
Suma wszystkich strachów
Nadal doświadczam strat w życiu. Nie ma człowieka, który by ich nie doświadczał. Każdy z nas stracił kogoś bliskiego. Wciąż znoszę je z ogromnym obciążeniem emocjonalnym, ale przyjmuję, że są częścią mojego życia. Kluczem jest równowaga. Nie przychodzi z dnia na dzień. Wymaga pracy.
Wciąż dotkliwie odczuwam tęsknotę za dziećmi, ale przyjmuję ją ze spokojem. Kierują swoim życiem według własnych decyzji i wyborów. Jestem z nich dumna, z ich samodzielności, sukcesów, osiągnięć. Ubolewam jedynie nad tym, że moje osobiste doświadczenia tak wielu strat, nieprzepracowanych w przeszłości, pozostawiły ślad również w ich psychice.
„Chcę każdy dzień witać z ciekawością. Rozstaję się z nim z żalem, bo zostaje mi już o jeden dzień życia mniej, o jeden dzień jestem starsza” — pisała Roma Ligocka. Staram się szukać tego, co dobre. Tego, co mogę z przyjemnością wspominać z tego jednego dnia. Małe przyjemności, które równoważą troski i trudności codzienności. Teraz nawet polubiłam samotność, może dlatego, że nie jestem samotna w życiu.
A teraz kolej na Ciebie. Które z drobnych przyjemności zaserwujesz sobie sobie dzisiaj?
O przyjaźni, rozczarowaniu i niebezpiecznym przekraczaniu granic
„Nauczyłam się, że ludzie zapomną o tym, co powiedziałeś, zapomną także o tym, co zrobiłeś, ale nigdy nie zapomną, jak czuli się w twojej obecności” (Maya Angelou)
Któż to jest przyjaciel? „Przyjaciel szeroko otwiera przed tobą drzwi swojego domu, ale nigdy nie usiłuje cię w nim zatrzymać. To ktoś, kto choć na chwilę potrafi oderwać wzrok od siebie samego, aby spojrzeć na mnie” — pisze R. Ligocka. Spojrzeć życzliwie, uważnie, łagodnie. Nikt z moich dawnych znajomych już tak na mnie nie patrzy. „Czy ból odrzucenia, ignorowania i wyśmiewania może być tak silny, że jedyną opcją wydaje się własna śmierć? Co takiego musi wydarzyć się w doświadczeniu człowieka, by był zdolny ranić siebie, innych (…), by nie chcieć żyć (…)?” (R. Sword, A. Wilczyńska) Badacze zajmujący się wykluczeniem społecznym, zwanym też ostracyzmem, używają czasami pojęcia śmierć społeczna na określenie, u osoby doznającej wykluczenia, poczucia utraty więzi i relacji z innymi. Analiza życia i społecznych zachowań ludzi, którzy dopuścili się ataku na swoje życie, potwierdza, że jednym z powodów, dla którego gotowi byli na ten krok, był niewyobrażalny ból spowodowany poczuciem odrzucenia.
Nie ma chyba rzeczy bardziej oczywistej niż przyjaźń, dopóki trwa. Potem nic nie jest takie oczywiste. A jednak lgniemy do ludzi. Potrzeba przynależności i akceptacji jest tak silna, że dla niej jesteśmy gotowi poświęcić własne pragnienia, pozwolić na przekroczenie granic stanowiących naszą strefę buforową.
Po co nam granice?
Zdrowe granice chronią nas i zarazem łączą z innymi. Pozwalają być blisko i nie czuć zagrożenia. Granica powstrzymuje innych, by nie wchodzili w naszą przestrzeń i nie nadużywali nas. Określa, kim jesteśmy. Granica zewnętrzna decyduje, jak blisko dopuszczamy kogoś do siebie. Granica wewnętrzna chroni nasze myśli i uczucia, daje poczucie, że jesteśmy panem tej przestrzeni i bierzemy odpowiedzialność za to, co się w niej dzieje.
Tam, gdzie brakuje granic, powstają mury. Granica jest żywa i zmienna, jest dla nas, byśmy mogli być blisko siebie, nie raniąc się. Mury są martwe, sztywne i niezmienne. Buduje je lęk przed bliskością. Dlatego stawiaj granice. Naucz się mówić nie, gdy inni robią coś, co nie odpowiada twojej woli. Jasno wyrażaj, czego chcesz, a czego sobie nie życzysz.
Szanuj swoje wartości, poglądy i zasady. Myśl o przyszłości. Nie rozpamiętuj krzywd z przeszłości. Wyciągaj lekcję z doświadczeń. I dobrze przemyśl dobór towarzystwa. Otaczaj się ludźmi, w towarzystwie których czujesz się dobrze.
Każda osoba jest rezultatem tego, co do tej pory przeżyła. Składa się na nią to, czego się dotąd nauczyła. Również czas, nasz umysł, nasza wola, stanowią rezultat tego, w jaki sposób pokonaliśmy nasze życiowe doświadczenia. W obliczu dotykających nas rozczarowań zawsze mamy dwie możliwości reagowania. Albo gorzkniejemy, albo podchodzimy do nich z nadzieją.
Odkąd zdałam sobie sprawę, że w życiu wcale nie chodzi o wielkie rzeczy, wyraźniej dostrzegam codzienne drobiazgi, które spotykają mnie ze strony wyjątkowych ludzi. Każdego dnia, gdy budzę się i otwieram oczy, patrzę na świat z zupełnie innej perspektywy. Zbieram, zapisuję lub w inny sposób z wdzięcznością uwieczniam codzienne chwile. Kolekcjonuję wspomnienia na przyszłość. Pamiętam małe gesty i ludzi, którzy na różne sposoby dostarczają mi emocji i wsparcia i bogatych doświadczeń.
Jakie drobne gesty, których doświadczyłaś, sprawiają, że z radością się uśmiechasz? Kto dostarczył ci tych radosnych przeżyć? Pomyśl o tym niespiesznie.
Poczucie własnej wartości, czyli od czego zacząć prace głębinowe
„To, co ci się przytrafia jest ważne, ale jeszcze ważniejsze jest to, co o tym myślisz.” (Nelson Boswell)
Chcielibyśmy wieść szczęśliwe życie, osiągać cele, chcielibyśmy czuć się potrzebni i kochani. Ale nasze życie nie jest idealne, choć czasami chcielibyśmy właśnie taki obraz naszego życia zbudować. Pracujemy, wychowujemy dzieci, realizujemy cele, marzymy i dążymy do realizacji naszych marzeń. Żyjemy, a nasze życie postrzegamy jako bardziej lub mniej szczęśliwe. A może nawet nieszczęśliwe. Albo tkwimy w naszym obrazie życia, albo mówimy dość i zaczynamy działać zmieniając je i modyfikując, by nie było tylko iluzją. Jesteśmy gotowi na zmianę. Zmieniamy nasze otoczenie, własne nawyki, sposób myślenia.
Większość ludzi ma bardzo mglisty obraz tego, czym jest poczucie własnej wartości, samoocena, samoakceptacja, asertywność. Nawet w literaturze pojęcia te są mylone i używane zamiennie.
Definicji pewności siebie jest wiele i różnią się one od siebie. Ale znalazłam cztery filary pewności siebie, które z pewnością mają wpływ na to, jak postrzegamy siebie. Warto zatem o nich pamiętać:
1. Czucie się dobrze we własnej skórze, pozytywna ocena siebie, lubienie samego siebie, zdrowa relacja z samym sobą.
2. Traktowanie siebie jako wartościową osobę, świadomość własnych zalet i talentów.
3. Wyrozumiałość wobec siebie i popełnianych błędów. Świadomość swoich wad i niedoskonałości.
4. Umiejętność wychodzenia poza własną strefę komfortu, działania pomimo wątpliwości i niepokoju przed tym, czego nie znamy, radzenia sobie z wyzwaniami codziennego życia.
Z kolei samoocena w psychologii jest opisywana jako ogólna ocena swojej własnej wartości. To również ogólne podejście do samego siebie, obejmuje różne przekonania na własny temat, m.in. ocenę własnych zachowań, emocji, postaw, czy też wyglądu zewnętrznego.
Samoakceptacja to bycie pogodzonym ze sobą, to brak wygórowanych, nierealnych oczekiwań wobec siebie, docenianie siebie takiego jakim się jest, zamiast skupianie się na wyidealizowanym obrazie siebie. Wynika ona ze świadomości i rozumienia motywów swoich działań, reakcji i zachowań, a także myśli i emocji. Dlatego nie zaakceptujemy prawdziwie innych, jeśli nie zaakceptujemy siebie.
Często mylimy asertywność z agresją i manipulacją. Asertywność definiuje się jako posiadanie i wyrażanie własnego zdania oraz bezpośrednie wyrażanie emocji i postaw w granicach nienaruszających praw i psychicznego terytorium innych osób oraz własnych, bez zachowań agresywnych, a także obrona własnych praw w sytuacjach społecznych. (Wikipedia)
Czy jednak rzeczywiście możliwe jest wyrażanie swoich opinii i oczekiwań oraz odmawianie innym bez krzywdzenia ich przy tym? Czy asertywność może być korzystna?
W literaturze wymienia się następujące korzyści płynące z asertywnej postawy: Poprawia relacje z ludźmi, pomaga lepiej ich rozumieć. Zapobiega manipulacjom, obniża stres, rozbraja nieprzyjemne uczucia takie jak złość, gniew, napięcie. Pomaga osiągnąć porozumienie, korzystne ustalenia w ważnych dla nas sprawach. Zmniejsza ryzyko powstawania nieporozumień i konfliktów. Zwiększa pewność siebie i poczucie własnej wartości.
Czym jest poczucie własnej wartości? Prawdziwe poczucie wartości człowieka bierze się z jego wnętrza i to jest właściwy kierunek rozwoju i samorozwoju. Osoba z poczuciem własnej wartości, nie będzie dochodziła swoich racji, nie będzie manifestowała swojej wartości, bo będzie miała wewnętrzne przekonanie o tym, kim jest, co potrafi, będzie świadoma swoich ograniczeń. Będzie też świadoma popełnianych błędów.
Marshall Rosenberg, twórca Porozumienia Bez Przemocy, mówi o empatii w kontakcie z drugim człowiekiem. Przypomina jednak, że nie będzie prawdziwego porozumienia pełnego empatii, jeśli najpierw nie zadzieje się to w naszym wnętrzu, w nas samych. Samo stosowanie procedury PBP (NVC — Non Violence Comunication) na niewiele się zda.
Owszem, możemy nauczyć się technik komunikacji — a jest ich wiele (np. NLP — programowanie neurolingwistyczne, PBP — Porozumienie Bez Przemocy, Komunikacja pozytywna, Logodydaktyka) — i dzięki nim lepiej się komunikować, lepiej przekonywać, lepiej osiągać cele, lepiej przemawiać. To jednak nie ma NIC WSPÓLNEGO z poczuciem własnej wartości. Bo jak podkreśla I. Majewska — Opiełka, poczucie własnej wartości jest zawsze źródłem wyłącznie pozytywnych zachowań, a jej jądrem jest poczucie godności osobistej.
Jak budować poczucie własnej wartości? Dbaj o siebie. Traktuj siebie jako kogoś ważnego i wartościowego. Realizuj swoje potrzeby, choćby takie, jak potrzeba odpoczynku, spędzania czasu z bliskimi, zdrowego odżywiania, itp. Odejdź od opierania samooceny na czynnikach zewnętrznych (co inni o mnie myślą), zamiast tego, opieraj samoocenę na czynnikach wewnętrznych (co jest dla mnie ważne, jakimi wartościami chcę się kierować, jakie są moje cele).