Rozdział 1
Jade odwróciła się i zobaczyła mężczyznę, który celował w nią z pistoletu. Instynktownie cofnęła się, przenosząc ciężar ciała na lewą stopę. Prawą nogą wykonała szybki kopniak, wytrącając broń z jego ręki. Zanim zdążył się zorientować, jej pięść już leciała w kierunku jego skroni.
Mężczyzna obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni i uniósł prawe przedramię w obronnym geście, ale wiedział, że nie zdąży. Lewa pięść Jade wymierzyła błyskawiczny cios w jego szczękę. W ostatniej chwili udało mu się odchylić, jednak zaraz potem poczuł potężne uderzenie w nos.
Poleciał do tyłu. Jade nie dała mu czasu na reakcję — chwyciła go za nadgarstek i szarpnięciem postawiła na nogi, po czym z całą siłą włożyła prawe uderzenie w jego twarz. Głowa mężczyzny gwałtownie odchyliła się w górę, a ona natychmiast poprawiła lewym prostym w podbródek. Siła obu ciosów zachwiała jego sylwetką.
Jak pantera skoczyła na niego i zasypała lawiną uderzeń w korpus, aż ciało przeciwnika zaczęło wiotczeć. Pchnęła go mocno do tyłu. Uderzył w barek na kółkach pełen alkoholu; szkło i metal rozprysły się z głośnym trzaskiem, gdy mebel runął, a mężczyzna osunął się razem z nim.
Jade stała w bibliotece, na szeroko rozstawionych nogach, otoczona dźwiękiem opadających odłamków. Powoli uniosła obdarte dłonie i przetarła nimi spocone czoło. Jej chłodny wzrok utkwił w leżącym pod ścianą mężczyźnie, z którego ciała wypływała krew. Patrzyła, jak czerwone życie uchodzi z jego żył, pewna, że to już koniec — że jest bezpieczna, a Sophie została pomszczona.
Wyczerpana, usiadła na najbliższym krześle, plecami do konającego Jacksona. I wtedy, niemal martwy, poruszył się. Najpierw otworzył jedno oko, potem drugie. Na jego twarzy pojawił się diabelski uśmiech. Bezszelestnie podniósł się z podłogi.
Jade siedziała w sercu zakurzonej biblioteki, wciąż drżąca po walce. Serce dudniło jak młot, oddech rwał się nierówno. W tej krótkiej chwili triumfu coś zaczęło rosnąć za jej plecami — dźwięk, szmer, chłód, który przeszył kręgosłup.
Zanim zdążyła się odwrócić, poczuła na szyi mocny uścisk dłoni. To był Jackson. Ten, którego przed chwilą uważała za martwego, teraz dusił ją, a jego oczy lśniły szaleństwem.
Ból ścisnął jej gardło, oddech ugrzązł. Walczyła, próbując się wyrwać, ale panika paraliżowała ciało. Czuła się uwięziona w ciszy, jak w mrocznym odrętwieniu, gdzie echo własnych myśli mieszało się ze strachem.
Próbowała krzyczeć, lecz z ust wydobył się jedynie słaby, zduszony szept. Łzy spływały po policzkach, zimne, pełne przerażenia.
I wtedy z głębi umysłu wybuchł impuls — surowy, instynktowny. Krzyk.
Jade wrzasnęła tak głośno, że poczuła ból w płucach.
Jej własny głos rozdarł ciszę jak nóż. Serce waliło jak oszalałe. Pot spływał po skroniach. Siedziała w łóżku, z szeroko otwartymi oczami, wciąż czując echo koszmaru, w którym Jackson — martwy — powrócił z mroku, by ją dusić.
Przez chwilę nie mogła złapać oddechu. W końcu uświadomiła sobie, że to tylko sen. Kolejny. Jeden z tych, które dręczyły ją od miesięcy. Wciąż żyła w cieniu tamtej nocy.
Kiedy oddech się uspokoił, odrzuciła poduszkę i rozejrzała się po pokoju. Bezpieczna. Sama.
I wtedy rozdzwonił się telefon. Dźwięk, ostry jak brzytwa w porannej ciszy.
— Witaj, Jade. Mam nadzieję, że cię nie obudziłem? — głos Ethana był, jak zawsze, spokojny i ciepły.
— Nie, nie. Już wstałam — skłamała. — Co się stało?
— Lepiej porozmawiać na miejscu. Spakuj się i przyjedź z Oscarem. Będziecie tu potrzebni.
— Chyba żartujesz! — wyrwało jej się. Rok po tragedii wciąż nie była gotowa wracać do tamtego świata.
— Wiesz, że nie prosiłbym bez powodu — odparł twardo Ethan.
Jade westchnęła.
— Dobrze. Ogarnę sprawy i jeszcze dziś będę w Taunton.
— Do zobaczenia.
Połączenie zostało przerwane.
Z niechęcią wstała z łóżka i wyszła z sypialni. W lustrze dostrzegła własne odbicie — bladą twarz, podkrążone oczy, oznaki bezsennych nocy. Koszmary zostawiły na niej ślady głębsze niż chciała przyznać.
Jade Moore — kobieta o urodzie Audrey Hepburn i sile wojowniczki. Smukła, gibka, z ciałem wytrenowanym w krav madze, boksie i aikido. W świecie, w którym przetrwanie było sztuką, ona uczyniła z niego codzienność.
W jej spojrzeniu krył się mrok — coś nieuchwytnego, co odróżniało ją od innych. Wiedziała, że nosi w sobie cień sadystki, że potrafi przekroczyć granice, gdy wymaga tego sprawiedliwość. A jednak — wbrew wszystkiemu — potrafiła być empatyczna wobec niewinnych.
Zjadła szybkie śniadanie, spakowała najpotrzebniejsze rzeczy do małej walizki i wybrała numer Oscara.
— Cześć, Oscar. Dzwonił rano Ethan. Coś się dzieje. Spakowałam się, jadę do Taunton. Załatw sprawy z Joan i dołącz do mnie.
— Gdzie cię szukać?
— Dam znać, jak się dowiem, o co chodzi.
***
Ethan Lewis, trzydziestodwuletni szef wydziału zabójstw, przyciągał uwagę nie tylko swoją wysoką posturą, ale też charyzmatycznym wyglądem. Falujące, szatynowe włosy opadały mu na czoło, a charakterystyczny dołek w brodzie nadawał twarzy wyraz siły i pewności siebie. Zawsze nienagannie ubrany, emanował spokojem i klasą, czym zjednywał sobie zarówno podwładnych, jak i kolegów z innych wydziałów. Nie był tylko przystojnym mężczyzną — był przywódcą. Człowiekiem, który nie odpuszczał, dopóki nie znalazł odpowiedzi.
Minął rok, odkąd poznali się i zaprzyjaźnili. Pracowali razem, rozumieli się bez słów, choć od wyjazdu Jade z Oakbay widzieli się zaledwie dwa razy. Utrzymywali jednak regularny kontakt — rozmowy telefoniczne skutecznie zastępowały osobiste spotkania.
Gabinet Ethana, który niegdyś przypominał schowek na szczotki, teraz był duży i nowoczesny. Gdy Jade weszła, Lewis siedział przy metalowo-szklanym biurku, pochylony nad plikiem dokumentów. Na jej widok jego twarz rozjaśniła się uśmiechem. Wstał i przywitał ją z ciepłą, przyjacielską swobodą. Po wymianie uprzejmości Jade, jak zawsze bez zbędnych wstępów, przeszła do rzeczy.
— I cóż to takiego było aż tak ważne, że musiałeś mnie tu ściągać? — zapytała z uniesioną brwią.
— Pamiętasz Madison Wright?
— Zaraz… czy to nie była żona notariusza? — odpowiedziała po chwili namysłu.
— Dokładnie.
— A co, miała coś wspólnego z Jacksonem?
— Z tego, co wiemy, tyle samo co reszta mieszkańców, może nawet mniej. Ale głowy nie dam. Nie pojawiła się w żadnym z raportów jako podejrzana. — Jade wbiła w niego wzrok. — O co chodzi?
— Przedwczoraj została zamordowana. — Ethan wypowiedział to zdanie spokojnie, niemal chłodno. — Dziewięć ciosów nożem. Klatka piersiowa, brzuch.
— I dla tego mnie tu ściągnąłeś? — spytała ostro.
— Nie tylko dlatego. — Lewis wziął głęboki oddech. — W jej ciele znaleziono narzędzie zbrodni. To dokładnie ten sam model noża, którego używał Jackson.
Zawiesił głos na chwilę, jakby ważył każde słowo.
— Ale najciekawsze zostawiłem na koniec. — Spojrzał jej prosto w oczy. — Na ciele ofiary morderca wyciął nożem twoje imię. A na rękojeści znaleźliśmy odciski palców… Jacksona.
Przez chwilę Jade stała bez ruchu. Czuła, jakby ktoś zrzucił jej na głowę stalowe kowadło. Powietrze w pokoju zgęstniało.
— Uszczypnij mnie — wyszeptała.
— Co? — Ethan spojrzał na nią zaskoczony.
— Uszczypnij mnie, do cholery!
Lewis posłusznie ścisnął jej przedramię.
— To nie jest sen — powiedziała cicho, jakby sama do siebie. — To nie jest pieprzony sen…
— Jade, wiem, jak to brzmi. Sam trzy razy kazałem powtarzać badania. Ale twoja reakcja… cóż, jest dość osobliwa.
— Od kilku nocy dręczą mnie koszmary. Ciągle śni mi się ten psychopata. Jeszcze chwila, a przestanę wierzyć we własny rozsądek i zacznę rozważać gusła — rzuciła gorzko. — Muszę zapalić.
Ethan otworzył szufladę i wyciągnął popielniczkę.
— Nie wiedziałem, że palisz.
— Nie paliłam. — Wzięła papierosa drżącą ręką. — Zaczęłam przez te sny. A teraz to wszystko dzieje się naprawdę. — Zaciągnęła się głęboko. — Muszę zadzwonić do Oscara. Niech się pospieszy.
***
Po wyjściu z komendy Jade wsiadła do samochodu i ruszyła w stronę Oakbay.
Gdy wjeżdżała do miasta, serce ścisnęły wspomnienia, które uderzyły z pełną siłą. Powietrze pachniało świeżo skoszoną trawą, przypominając jej letnie dni spędzone z Sophie — ukochaną przyjaciółką z dzieciństwa. Pamiętała, jak rok temu przybyła tu, by ją chronić. Sophie, zawsze pełna życia i śmiechu, tym razem była przerażona. Odbierała pogróżki, które Jade uznała wówczas za nieszkodliwy żart. Myliła się.
Ich wspólne spacery i rozmowy miały być beztroską przerwą od codzienności, lekkim dochodzeniem w sprawie anonimowych listów. Z każdym dniem jednak Jade coraz wyraźniej czuła rosnące napięcie. Kiedy Sophie została zamordowana, świat na chwilę się zatrzymał. Tamto lato zamieniło się w koszmar, a Oakbay — w labirynt bólu, winy i gniewu. Udało jej się znaleźć sprawcę, ale cena była zbyt wysoka.
Mijając znajome ulice, Jade czuła ciężar przeszłości. Każdy zakręt, każdy budynek przypominał o tragedii. Obiecała sobie, że tym razem nie pozwoli, by przeszłość znów ją pochłonęła. Musiała stanąć twarzą w twarz z tym, co zostało.
Zatrzymała się przed domem Mary Jones — kobiety, którą kiedyś szczerze nie znosiła, a która z czasem stała się jej przyjaciółką i wsparciem w najtrudniejszych chwilach. To właśnie Mary opiekowała się nią po wypadku, gdy Jade przez kilka dni była unieruchomiona.
Drzwi otworzyły się niemal od razu. Obie kobiety przywitały się ciepło, jakby minęły lata od ostatniego spotkania. Mary zaprowadziła ją do salonu, sama zaś udała się do kuchni. Po chwili dom wypełnił się dźwiękiem szklanek i aromatem świeżo parzonej kawy. Atmosfera była niemal domowa — przez moment Jade mogła zapomnieć o ciężarze dnia.
Mary, jak zawsze, emanowała pewnością siebie. Jeansowa mini podkreślała jej zgrabne nogi, a każdy ruch miał w sobie lekkość i wdzięk. Burza rudoczerwonych włosów opadała na ramiona, błyszcząc w promieniach słońca jak płomienie. Jasna cera, mocny makijaż i delikatnie ukryte piegi nadawały jej twarzy urok i zmysłowość. Była jak ogień — piękna, żywiołowa i niebezpiecznie przyciągająca.
Kiedy Mary wróciła z kawą, usiadły naprzeciw siebie. Jade w skrócie opowiedziała o rozmowie z Ethanem.
— Ale chyba nie muszę ci mówić, że sprawa jest poufna i nie wolno ci o niej pisać — dodała na koniec.
— No wiesz! — oburzyła się Mary. — Za kogo ty mnie masz?
— Wybacz. Po prostu… nie jestem dziś sobą. Ten powrót i to, co się dzieje, przytłacza mnie. — Westchnęła. — Wszystko staje się coraz dziwniejsze.
— Myślisz, że to duch Jacksona się mści? — zapytała Mary z niepokojem, ale i z nutą fascynacji.
Jade spojrzała na nią ostro.
— Chyba nie powiesz mi, że wierzysz w duchy?
— Ja? Nie! — zarumieniła się dziennikarka. — Po prostu, skoro Jackson nie żyje, a wszystko wskazuje na niego…
— To samo pytanie zadawaliśmy sobie z Ethanem.
— Ktoś bawi się naszym kosztem. Mam tylko nadzieję, że długo się nie pośmieje.
Mary uznała, że pora zmienić temat.
— Może chciałabyś zobaczyć dom po remoncie? W końcu musisz zdecydować, co z nim zrobisz.
Sophie kupiła ten dom niedługo przed śmiercią. Miał być jej azylem. Kiedy zaczęła dostawać pogróżki, Jade przyjechała jej pomóc. Niestety, tamto dochodzenie zakończyło się tragedią, a dom — przeklętym dziedzictwem.
— Jeszcze nie teraz — odpowiedziała twardo. — Nie jestem gotowa. Wszędzie widziałabym Sophie. Moja psycholog mówi, że to kwestia czasu, ale… nie bardzo słucham, co mówi. — Uśmiechnęła się krzywo.
Usiadły wygodnie na sofie: Jade ze szklanką whisky, Mary z kieliszkiem czerwonego wina.
— Naprawdę cię podziwiam — przyznała Jade. — Praca w szkole, teatr, dziennikarstwo… Jak ty to ogarniasz?
Mary zaśmiała się lekko.
— Zapominasz, że już nie pracuję w gazecie na etacie. Wolny strzelec ma swoje przywileje.
— Ale twoja kariera kwitnie.
— Dzięki wam. Gdyby nie ty i Ethan, nigdy nie zaistniałabym jako reporterka. Tamte wydarzenia, choć straszne, dały mi impuls do zmian. — Zamyśliła się na moment. — Ale dość o mnie. Ty jesteś niemal celebrytką.
— W moim zawodzie to żadna zaleta — odparła Jade. — Anonimowość to luksus, którego już nie mam. Ale przynajmniej wybieramy teraz tylko ciekawe sprawy. Nie śledzimy zdrad, nie gonimy dłużników. Czasem pomagamy ojcu Oscara, jeśli jego klient naprawdę jest niewinny.
— A jednak słyszałam, że ostatnio wplątałaś się w jakiś rozwód — zauważyła Mary.
— Wyjątek — wzruszyła ramionami Jade. — Kobieta była ofiarą. Mąż zamknął ją w psychiatryku, żeby przejąć majątek. Wszystko było ustawione: lekarz, dokumenty, leki. Udało nam się to rozgryźć.
Mary spojrzała na nią z troską.
— A jak ty się czujesz, wracając tutaj?
— Źle. Dziwnie. Mam wrażenie, że wszystko wraca. Od jakiegoś czasu śnią mi się koszmary. Jackson… wciąż żyje w moich snach. Dusi mnie, jak wtedy. A teraz te dowody… — Jej głos zadrżał. — Może to jakieś ostrzeżenie.
— Albo po prostu stres — zasugerowała Mary.
— Może. — Jade napiła się whisky. — Zbyt dużo tego wszystkiego. Powiedz lepiej, jak nastawienie miejscowych? Rok temu traktowali mnie jak trąd.
— Na czerwony dywan raczej nie licz — parsknęła Mary. — Ale nie jest źle. Jedni cię podziwiają, inni nienawidzą. Zwłaszcza ci, którzy stracili bliskich w tamtych wydarzeniach. Oakbay niczego nie zapomina.
— Czyli wszystko po staremu — skwitowała Jade.
Mary uniosła kieliszek. — A propos starych spraw.… odezwał się do mnie były mąż Sophie.
Jade natychmiast zesztywniała.
— Ten drań?! Czego chciał?
— Na początku grał miłego. Udawał, że chce tylko porozmawiać. Ale szybko wyszło, o co chodzi.
— Tylko nie mów, że o spadek.
— Bingo. Cały majątek po Sophie.
— I co mu powiedziałaś?
— Że wszystko zapisała tobie.
— Dobrze zrobiłaś. I niech nie waży się tu przyjeżdżać.
— Brakowało mi tego — powiedziała Mary z uśmiechem.
— Czego? Sarkazmu czy whisky?
— Nas. Tych rozmów. Tylko szkoda, że zawsze w tle musi być jakaś zbrodnia.
Jade roześmiała się krótko, ale w jej oczach czaił się cień.
— W Oakbay zbrodnie mnie uwielbiają. — Urwała nagle. — Chociaż rok temu…
Nie dokończyła. Zawisła w ciszy, w której pobrzmiewało echo przeszłości.
Rozdział 2
Zaraz po śniadaniu Jade udała się do pubu The White Hart — jedynego miejsca w tej wsi, które oprócz jedzenia i drinków oferowało także pokoje hotelowe na piętrze. To właśnie w jednym z nich zatrzymał się wczoraj Oscar.
Oscar Miller był jej wspólnikiem i bliskim przyjacielem, starszym od niej o rok. Oboje ukończyli prawo, lecz on, zamiast podążyć bezpieczną drogą w kancelarii swojego ojca, wybrał mniej oczywistą ścieżkę. Razem z Jade założył agencję detektywistyczną.
Wysoki — niemal metr dziewięćdziesiąt — o smukłej sylwetce i nieco zbyt szczupłej posturze, emanował naturalną elegancją. Choć jego wygląd mógł wydawać się niepozorny, w ruchach i spojrzeniu było coś, co przyciągało uwagę. Oscar był otwarty, inteligentny i pełen pasji — idealny partner do pracy w świecie, gdzie prawda rzadko bywała prosta.
Był też jej głosem rozsądku. Gdy Jade ponosiły emocje, to on potrafił ją zatrzymać. Gdy wplątywała się w kłopoty — on znajdował sposób, by wyjść z nich cało.
Tego ranka, w dusznym półmroku pubu pachnącego kawą i starym drewnem, Jade zreferowała mu w najdrobniejszych szczegółach wszystko, czego dowiedziała się od Ethana. Oscar słuchał uważnie, z rosnącym niepokojem w oczach. Wiedział, że sprawa z Jacksonem pozostawiła w niej rany, które nigdy się nie zagoiły.
— I co o tym wszystkim myślisz? — zapytał w końcu.
— Jeśli mam być szczera, jeszcze tego nie ogarniam — odparła, spoglądając przez okno na zamgloną ulicę. — Najpierw chcę przesłuchać Wrighta i przyjrzeć się sprawie z bliska. Na hipotezy przyjdzie czas.
— Co do przesłuchania, masz szczęście — powiedział Oscar, pochylając się lekko. — Wright mieszka pod czwórką. Spotkałem go wczoraj na korytarzu. Nie wyglądał na zaskoczonego moją obecnością… ciekawe, dlaczego. — Uśmiechnął się, lecz w jego tonie zabrzmiała nuta niepewności.
— Zaraz się przekonam — rzuciła Jade, z determinacją ruszając ku drzwiom.
Każdy krok odbijał się echem w wąskim korytarzu. W jej głowie kłębiły się pytania — o Madison, o Jacksona, o związek między nimi. Czuła, że ta sprawa nie jest zwykłym morderstwem. W powietrzu unosiło się napięcie — ciche, ciężkie, jak zapowiedź burzy.
Zapukała do drzwi z mosiężną cyfrą „4”.
Po chwili otworzył je William Wright. Uśmiechnął się blado, a ten uśmiech — w obliczu tragedii — wydał jej się niepokojąco nie na miejscu.
— Cieszę się, że przyszłaś. Domyślam się, że chcesz porozmawiać — powiedział, zapraszając ją do środka.
W pokoju panował półmrok. Przez ciężkie zasłony przedzierały się wąskie smugi światła, rysując na ścianach miękkie, falujące cienie. Jade od razu zauważyła, że William, mimo świeżej straty, emanował dziwnym spokojem. Spokojem, który nie był naturalny.
— Dziękuję, że chce pan ze mną rozmawiać — powiedziała, siadając naprzeciwko. — Wiem, że to trudny moment, ale musimy spróbować zrozumieć, co się stało.
William skinął głową. Jego uśmiech zniknął, a w oczach pojawił się cień bólu.
— Znałem ją od lat — zaczął cicho. — Była moją żoną…, ale też zagadką. Nigdy nie wiedziałem, co zrobi, jak zareaguje. Życie z nią nie było łatwe.
W jego głosie słychać było mieszaninę smutku i ulgi, jakby te słowa od dawna czekały, by się wydostać.
Jade zachowała ostrożność. Jej instynkt podpowiadał, że za tym spokojem kryje się coś więcej.
— Rozumiem, że wasze życie nie należało do prostych — powiedziała spokojnie. — Czy ostatnio wydarzyło się coś, co mogłoby pomóc nam zrozumieć tę tragedię?
William zawahał się. W jego spojrzeniu pojawił się błysk wspomnień.
— Ostatnio była… inna. Napięta, niespokojna. To nie było do niej podobne. Madison nie znała strachu. A jednak wtedy… jakby coś ją prześladowało. Myślałem, że to chwilowe.
Jade pochyliła się lekko do przodu.
— Czy mówiła, czego się bała? Czy wspominała o kimś, kto mógł jej zagrażać?
Mężczyzna potrząsnął głową, lecz jego ciało zesztywniało.
— Nie wiem. Nikt nie przychodzi mi do głowy. Ale mam wrażenie, że w tym wszystkim kryje się coś więcej — jego głos drżał, a wzrok uciekał gdzieś w bok.
Jade przyglądała mu się uważnie. Czuła, że coś ukrywa — może nawet przed samym sobą.
— Proszę, niech pan spróbuje sobie przypomnieć każdy szczegół. Nawet coś pozornie nieistotnego — zachęciła łagodnie.
William milczał przez chwilę, po czym powiedział:
— Dwa dni przed jej śmiercią była wyraźnie przestraszona. Gdy pytałem, co się dzieje, mówiła, że przesadzam. Rozmawiała z kimś przez telefon, ale nie chciała powiedzieć, z kim. „To nie ma znaczenia” — tak odpowiedziała.
Jade poczuła, jak w jej umyśle zapala się lampka. Ten telefon mógł być kluczem.
— Pamięta pan, co mówiła po rozmowie? — dopytała cicho.
— Niewiele. — Mężczyzna przełknął ślinę. — Była blada. Trzymała telefon tak mocno, jakby się bała, że ktoś jej go odbierze. Nie chciała o tym rozmawiać.
— Czy zna pan osobę, z którą mogła rozmawiać?
— Nie. Mówiła zbyt cicho. Ale czułem, że to nie była zwykła rozmowa. Jakby… coś ją ścigało.
W pokoju zapadła cisza. Jade miała wrażenie, że słyszy tylko bicie własnego serca.
— A w dniu jej śmierci? Czy widział pan coś podejrzanego? Kogoś w pobliżu?
William wbił wzrok w podłogę, po czym powoli uniósł głowę.
— Tak. Rano w pubie był jakiś mężczyzna w czarnej kurtce. Spojrzał na mnie, a ja poczułem… coś dziwnego. Dreszcz. Jakbym patrzył prosto przez człowieka. Miał w sobie coś niepokojącego.
Jade pochyliła się.
— Jak wyglądał?
— Zwyczajny — odparł. — Gdyby nie oczy. W nich było coś… nienaturalnego. Chłodne, martwe spojrzenie. Ale wiesz co? — dodał nagle, z wyraźnym ożywieniem. — Wtedy w pubie siedział też mój sąsiad Stanley, zaraz obok tego człowieka. Może on widział więcej.
Jade skinęła głową.
— Świetnie. Porozmawiam ze Stanleyem. Dziękuję, panie Wright. To, co pan powiedział, może być bardzo ważne.
***
Wracając z hotelu przy pubie, Jade natknęła się na Lindę Johnson — żonę emerytowanego doktora Johnsona, jednego z najbardziej szanowanych lekarzy w Oakbay.
Linda emanowała wdziękiem, jakby czas zatrzymał się dla niej w drugiej połowie życia. Choć ślady wieku nie mogły pozostać niezauważone, jej naturalna elegancja nie zniknęła. Siwe, starannie ułożone włosy łapały światło, otaczając ją aurą spokoju i doświadczenia.
Zawsze ubierała się ze smakiem, potrafiąc podkreślić atuty figury mimo kilku nadprogramowych kilogramów. Jej twarz promieniała ciepłem, a jasne oczy, pełne inteligencji, często rozświetlał śmiech. Zaskakująco szczupłe nogi kontrastowały z resztą sylwetki, lecz poruszała się z gracją — lekko, płynnie, jakby każdy krok był częścią tańca. Emanowała pewnością siebie i wewnętrzną siłą, jak kobieta, która wiele przeszła i niczego już nie musi udowadniać.
Kiedy zauważyła Jade, jej twarz rozjaśniła się szczerym uśmiechem.
— Jade! Co za niespodzianka! Jak miło cię widzieć! — zawołała, ściskając jej dłonie z entuzjazmem. — Chodź do mnie na herbatę, dawno nie miałyśmy okazji porozmawiać!
Dom państwa Johnsonów — przez mieszkańców zwanych po prostu doktorostwem — był połączeniem stylu cape cod i ranch, doskonale wtopionym w otoczenie. Sophie zawsze zachwycała się jego urodą, a teraz Jade patrzyła na niego inaczej — z perspektywy czasu i ran, które Oakbay w niej pozostawiło.
Jasny siding sprawiał, że budynek wyglądał jak część krajobrazu, a naturalne materiały nadawały mu spokoju i harmonii. Duże lukarny, które Sophie nazywała „otworami na świat”, wpuszczały do wnętrza światło, a szerokie okna tworzyły wrażenie otwartości i ciepła. Jade wyobraziła sobie, jak poranne słońce igra w taflach szkła, a promienie tańczą po meblach w rytmie spokojnego dnia.
Kamienny komin z boku domu dodawał mu charakteru. Jego surowa faktura kontrastowała z gładkimi liniami ścian, a ozdobne okiennice sprawiały, że każde okno wyglądało jak ramka dla zmieniających się pejzaży. Garaż od frontu i kilka schodków prowadzących na ganek nadawały całości elegancki, a jednocześnie swojski wygląd. Kwietniki przed drzwiami tonęły w barwach, zapraszając do środka.
Kiedy weszły do salonu, dom wypełniał zapach świeżo pieczonych ciasteczek. Ciepłe wnętrze emanowało spokojem i domowym ciepłem. Początkowo rozmowa toczyła się beztrosko — Linda opowiadała o mężu, o wspólnych latach, o codziennych drobiazgach. Jej głos był miękki, ciepły, niosący nostalgię.
— Wiesz, Jade — zaczęła z uśmiechem — przez całe małżeństwo przynosił mi róże z ogrodu. Nawet po ciężkim dniu w pracy. Mówił, że nic nie daje mu tyle radości, co mój uśmiech.
— To piękne — odpowiedziała Jade, odwzajemniając uśmiech. — Macie coś wyjątkowego.
Linda spojrzała na nią z wdzięcznością, ale w jej oczach pojawił się cień. Jade to wyczuła.
— Lindo… — zaczęła ostrożnie. — Jakie było małżeństwo Wrightów?
Kobieta na moment zamilkła. Jej twarz stężała, uśmiech zgasł.
— To było skomplikowane małżeństwo — powiedziała po chwili cicho. — Madison miała swoje demony, a William swoje słabości. Ale… to ich sprawa, Jade.
— W jaki sposób? — zapytała delikatnie, choć serce zaczynało jej bić szybciej.
— Nie wchodź w cudze życie z butami, dziecko — odparła ostro Linda.
— Też bym tego nie chciała — odpowiedziała chłodno Jade — ale ktoś zabił Madison. A żeby sprawiedliwości stało się zadość, muszę dorwać tego drania. Nie popełniaj znowu tego samego błędu.
Linda zmarszczyła brwi. — Nie rozumiem, co masz na myśli.
— Pamiętasz tamtą kolację, na którą nas zaprosiliście w zeszłym roku? — spytała Jade. — Podsłuchałam wtedy twoją rozmowę z mężem. Gdybyś wtedy powiedziała nam o poprzednich lokatorach, może Sophie by żyła.
Twarz Lindy pobladła momentalnie. Dłonie zaczęły jej drżeć, a w oczach pojawiły się łzy. Przez chwilę milczała, wreszcie odezwała się głosem pełnym żalu:
— Czasem myślę o tym, wiesz? Mój mąż wiele razy opatrywał Williama. Zdarzało się, że musieliśmy go odwozić do szpitala.
— Co masz na myśli, mówiąc „opatrywał”? — spytała Jade, czując, jak napięcie rośnie.
Linda odwróciła wzrok.
— Madison go biła — powiedziała po chwili cicho. — Widziałam, jak z roku na rok gasł. To było przerażające, ale… wiesz, ludzie różnie sobie tłumaczą przemoc. Mój mąż mówił, żeby się nie wtrącać.
Jade poczuła zimny dreszcz na plecach.
— Dziękuję ci, Lindo — powiedziała spokojnie. — To ważne. Może nawet kluczowe.
Kobieta skinęła głową.
— Mam nadzieję, że znajdziesz odpowiedź, Jade. Bo to, co działo się w tamtym domu, nigdy nie było normalne.
Jade milczała. Wiedziała już, że ta rozmowa otworzyła nowy rozdział w śledztwie. Tajemnice Wrightów miały znacznie głębsze korzenie niż ktokolwiek przypuszczał.
***
Było późne popołudnie, kiedy w salonie Mary zasiedli wszyscy zainteresowani rozwiązaniem tajemniczej śmierci Madison Wright. Oscar z szerokim uśmiechem powitał dawno niewidzianego Ethana, który, ku ich zaskoczeniu, nie był sam. Towarzyszył mu młody mężczyzna, któremu Jade przez chwilę przyglądała się uważnie.
— My już chyba się spotkaliśmy? — zapytała z lekkim wahaniem.
— Tak, rok temu. Pracowałem jako stażysta przy sprawie pani przyjaciółki.
— Być może nie pamiętam, ale twoja twarz wydaje mi się dziwnie znajoma. Mów mi po prostu Jade.
Adam Brown był młodym technikiem kryminalistycznym. Ethan dostrzegł w nim coś wyjątkowego — niezwykłe oko do szczegółów, dzięki czemu postanowił włączyć go do sprawy Madison. Adam miał w sobie dociekliwość i zapał, które sprawiały, że analizował każdy ślad z niemal obsesyjną dokładnością.
Jego wygląd zdradzał zawodowe przyzwyczajenia — schludny ubiór, okulary, spojrzenie zawsze czujne. Jasnoniebieskie oczy błyszczały entuzjazmem, jakby stale coś analizowały, szukając wzoru tam, gdzie inni widzieli przypadek.
— Czy udało wam się ustalić coś nowego? — zapytała Jade, spoglądając na Ethana.
— Niestety nie — westchnął ciężko. — A wy?
— Owszem — odparła z dumą. — Wiedziałeś, że w domu Wrightów dochodziło do przemocy?
— Nie… Nie miałem pojęcia. Notariusz nie wyglądał na człowieka zdolnego do takich rzeczy.
— Bo to nie on był sprawcą — wyjaśniła spokojnie. — William był ofiarą swojej żony.
— Żartujesz? — wtrąciła Mary z niedowierzaniem. — Taka słodka Madison? Skąd to masz? Może to tylko plotki?
— Wiem to od Lindy, więc raczej można temu zaufać.
Adam, dotąd milczący, pochylił się do przodu. — To poważny motyw. Z tego, co pamiętam, ofiary przemocy często działają w afekcie. Ilość zadanych ciosów może wskazywać właśnie na to.
— No dobrze, mamy podejrzanego numer jeden z solidnym motywem — podsumował Ethan. — Tylko brakuje nam dowodów.
— Możliwych podejrzanych może być więcej — zauważyła Jade. — William twierdzi, że ma alibi?
— Podobno tak. Ale ciągle czekam na nakaz, bo zasłania się tajemnicą zawodową. Mówi, że chętnie by opowiedział, tylko nie może — dodał Ethan z nutą zniecierpliwienia, widząc spojrzenie Jade.
— Dobrze, załóżmy więc, że mówi prawdę — kontynuowała. — Twierdzi, że Madison od kilku dni się kogoś bała. Że spotkali w pubie jakiegoś typa, który jej się przyglądał. I że miała dziwne rozmowy telefoniczne.
— A ktoś pomyślał, że to może mieć związek z Jacksonem? — przerwała nagle Mary.
Oscar spojrzał na nią z ożywieniem. — W sumie… mamy odciski palców.
— Ty też?! — krzyknęła Jade, wbijając w niego spojrzenie, które mogłoby zabić. — Czy ja naprawdę pracuję z dorosłymi ludźmi, którzy wierzą w duchy?!
Oscar speszył się natychmiast. — Pewnie, że nie wierzę! Ale nie zapominaj, że jedyny dowód, jaki macie, to odciski należące do… nieżyjącego Jacksona.
— I tu nas masz — zaśmiał się Adam. — Fakty to fakty, choćby i upiorne.
Obaj podnieśli ręce i przybili sobie piątkę.
— Pamiętacie film W sieci zła? — rzuciła Mary, podniecona tym tropem.
Oscar i Adam od razu ożyli, zaczynając cytować ulubione sceny. Wkrótce cała trójka z zapałem tworzyła teorie, w których duchy, zemsta i siły nadprzyrodzone łączyły się w barwną opowieść.
Dla Jade było to już za wiele. Spojrzała wymownie na Ethana i wyszła do kuchni. Po chwili wróciła, nucąc głośno Time Is On My Side Rolling Stonesów, trzymając w ręku największy nóż, jaki znalazła.
Zapanowała cisza. Cała trójka siedziała nieruchomo, z wybałuszonymi oczami, aż Ethan parsknął śmiechem.
— Skąd znasz ulubioną piosenkę dżina Azazela? — zapytał Oscar z udawaną powagą.
— Jak myślisz? Byłam normalną nastolatką i też oglądałam ten film. Tylko że, w przeciwieństwie do was, dorosłam. Nie snuję głupich teorii. — Odłożyła nóż i przewróciła oczami. — Na dzisiaj mam dość. Muszę się napić czegoś naprawdę mocnego.
— Oj tak, coś mocnego — przytaknął Ethan.
— Słuchajcie, jest piątek — rzuciła Mary. — Może pójdziemy do pubu?
Pomysł spotkał się z entuzjazmem.
W pubie atmosfera była zupełnie inna — lekka, pełna śmiechu i rozmów. Kiedy weszli, Mary natychmiast zauważyła przystojnego, wysokiego mężczyznę stojącego przy barze.
— Zobaczcie, jaki on przystojny! — szepnęła z zachwytem.
Georg rzeczywiście przyciągał wzrok. Wysoki, o atletycznej sylwetce i ciemnej skórze, przypominał greckiego boga. Krótkie, kręcone włosy, bursztynowe oczy i uśmiech, w którym było coś zarówno z uroku, jak i tajemnicy. Prosty, dopasowany T-shirt podkreślał mięśnie, a lekkość ruchów zdradzała pewność siebie.
Martha Simpson, kelnerka o figlarnym spojrzeniu, nie szczędziła mu kokieteryjnych uśmiechów.
— Georg, wygląda na to, że ty i Martha macie chemię! — żartował Oscar. — Niedługo dostaniesz zaproszenie na randkę!
Georg wzruszył ramionami. — Nie sądzę. Moja mama widziała ją ostatnio z notariuszem w Westby. Może to przypadek, ale wolę się nie wplątywać w takie historie.
Jade spojrzała na Ethana, w jej oczach pojawił się błysk.
— Ethan, spróbuj dowiedzieć się czegoś o tym spotkaniu. Może notariusz ma coś do ukrycia — wyszeptała.
Ethan skinął głową. — Dowiem się, obiecuję.
Wieczór toczył się dalej w lekkiej, przyjaznej atmosferze, ale Jade czuła, że to, co właśnie usłyszała, może okazać się ważnym tropem. W tym śledztwie nic nie było przypadkiem.
Rozdział 3
Jade stała w progu skromnie urządzonego mieszkania sąsiada Wrightów, Stanleya. Słońce nieśmiało wpadało przez okno, jakby samo miało wątpliwości, czy chce być świadkiem tego spotkania.
Stanley, mężczyzna o twarzy przypominającej połączenie zmarszczonej śliwki z pretensją do świata, usiadł ciężko na kanapie. Jego dłonie skrzyżowały się na kolanach w pozycji człowieka, który zaraz wygłosi kazanie o upadku współczesnych obyczajów.
— Dziękuję, że zgodziłeś się porozmawiać, Stanley — zaczęła Jade, tonem wymuszającym uprzejmość. — Chciałabym dowiedzieć się, czy zauważyłeś coś podejrzanego w dniach przed morderstwem pani Wright.
Stanley prychnął, jakby pytanie było osobistą obrazą.
— Może zauważyłem, a może nie. Każdy ma swoje sprawy, paniusiu.
Jade westchnęła cicho. To będzie długa rozmowa.
— Czyli nie zwróciłeś uwagi, czy kręcił się tu ktoś obcy?
— Może się kręcił, może nie. Ja tam wścibski nie jestem — odpowiedział, patrząc uporczywie w ścianę, jakby właśnie tam działo się coś o wiele ciekawszego niż rozmowa z detektywką.
— Podobno w dniu śmierci Madison w pubie był jakiś obcy mężczyzna. Siedział przy stoliku obok ciebie. William mówił, że miał ciemną bluzę i czapkę z daszkiem. Może mógłbyś go opisać?
Stanley poruszył się niespokojnie. Jego twarz przybrała minę człowieka, który właśnie usłyszał największą głupotę w życiu.
— Wypraszam sobie! — wybuchł. — Ja się żadnym chłopom nie przyglądam! Może William tak ma, ale ja? Ja się znam na kobietach! Kobitki to co innego — spojrzysz, uśmiechniesz się, pogadasz. A faceci? Phi!
Jade uniosła brew, z trudem powstrzymując śmiech.
— To nie o podziwianie chodzi, tylko o obserwację, Stanley.
— Aha! No to nie. Ja się na obserwacjach nie znam. W telewizji to może i widzą, kto komu coś zrobił, ale ja mam wzrok normalny, nie jak ten CSI z Ameryki.
Jade zamilkła, licząc do dziesięciu, żeby nie powiedzieć nic, czego mogłaby żałować.
— Dobrze. A może chociaż pamiętasz coś dziwnego? Zachowanie, ubranie, cokolwiek?
Stanley podrapał się po głowie.
— Dziwne to było to, że kelnerka mi podała zimne piwo. To zapamiętałem. A ten facet… no był. Miał czapkę. I chyba uszy. — Zastanowił się chwilę. — Tak, na pewno miał uszy.
Jade westchnęła ciężko.
— Dziękuję, Stanley. To bardzo… pomocne.
— Nie ma za co, pani detektyw. Jakby co, to ja zawsze do usług. Tylko proszę wcześniej zadzwonić, bo jak jem, to nie lubię, jak mi ktoś przeszkadza.
Wychodząc, Jade miała wrażenie, że jej inteligencja właśnie zderzyła się czołowo z betonem.
***
Kiedy Jade wyszła od Stanleya, miała ochotę walnąć głową w mur. Rozmowa z nim była jak próba wydobycia sensu z instrukcji obsługi tostera napisanego po starohebrajsku.
Zatrzasnęła za sobą drzwi, odetchnęła głęboko i obiecała sobie, że jeśli jeszcze raz ktoś ją odeśle do takiego świadka, to po prostu ucieknie do klasztoru i zostanie zakonnicą.
W tym samym momencie zauważyła Williama Wrighta. Mężczyzna wsiadał do swojego samochodu z miną człowieka, który ma przed sobą bardzo konkretny plan. No proszę, pan notariusz ruszył na podbój świata — pomyślała Jade.
Nie zastanawiając się długo, wsiadła do auta i ruszyła za nim, zachowując bezpieczny dystans.
Po kilku kilometrach William zatrzymał się w centrum Taunton. Jade, obserwując z bocznej uliczki, zanotowała jego każdy ruch.
Najpierw elegancki butik — z którego wyszedł z torbą pełną damskich ubrań. Ubrania, które wyglądały zdecydowanie za szykownie jak na świeżego wdowca.
— Świetnie, czyli żałobę przeżywa wśród koronek i kaszmiru — mruknęła pod nosem.
Chwilę później odwiedził jubilera. Z dumą trzymał pudełko z wytwornym zegarkiem, jakby właśnie kupił sobie przepustkę do lepszego świata.
Jade zapisywała wszystko skrupulatnie w notesie, choć w duchu coraz bardziej narastało w niej zniecierpliwienie.
— Wygląda na to, że zamiast żałoby mamy tu terapię zakupową z elementami luksusu — mruknęła ironicznie.
Kiedy William zaparkował pod budynkiem uniwersytetu, Jade znowu wytężyła wzrok. Wysiadł, poprawił marynarkę i ruszył do wejścia z miną człowieka, który idzie po odbiór nagrody Nobla.
Chwilę później drzwi otworzyły się ponownie i na zewnątrz wybiegła Martha Simpson — ta sama, która poprzedniego wieczoru z uśmiechem obsługiwała ich w pubie.
Uśmiechnęła się szeroko, a William przyspieszył kroku. Objął ją i pocałował w policzek.
Jade poczuła, jak krew zaczyna szybciej pulsować.