Rozdział 1
Egzorcyzmy Markusa i Świetlisty krąg
Minęło kilka miesięcy od pamiętnej walki na polskim lotnisku, kiedy to niebieski boss pokonywał tytana. Uchowała się ona wśród dziennikarzy, w tym audycji radiowych pomimo wyraźnego zakazu, by tego nie rozpowiadać. Jeśli miała do tego sposobność oraz czas odwiedzała ten grób pielęgnując go i zapalała tam znicz. O Joshu chłopcu, który umarł na jego oczach nikt nie zapomniał. Przychodził sam ze świata duchów jak najczęściej do swojego wujka rozmawiając z nim jakby żył. Te rozmowy pomiędzy nimi jak przez zwyczajny telefon najczęściej kończyły się płaczem wszystkich łącznie z Patrickiem, w którego ramionach umarł. Jeż płakał tak jak pozostali, nie kryjąc tego. Mimo, że to był duch mógł go usłyszeć i po części zobaczyć. Wzruszał się za każdym razem jeszcze przed tym zanim przyszedł i mówił przez Markusa. Diana również przychodziła chcąc chociaż jako już nieżywa pojednać się nie tylko z przyjaciółką, ale również resztą łącznie z Jane oraz Nanticiem. Rozumieli jej motywy, motywację i uczucie bezradności. Nie było w rozmowach krzyku, wrzasku, zwyczajnych pretensji, bo ktoś kogoś chciał zabić i pokonać. Przychodziły tak często jak mogły urozmaicając im czas. Przez swoją ciążę i noszenie pod sercem ich synka pani Aston musiała przejść na urlop. Już nie była w stanie wysiedzieć w ich życiowej pracy przy kasie dłużej niż trzy maksymalnie cztery godziny. Wstawała z ogromnym bólem pleców i brzuszka ciążowego już naprawdę dużego. Musiała poprosić już o zwolnienie pracując codziennie nie całą zmianę a pół. Liczyła na zrozumienie ze strony szefostwa i współpracowników w swojej sytuacji. Dwa miesiące przed planowanym porodem mimo lęku i wyśmiania zapukała do gabinetu swojego szefa trzymając ręką brzuszek. Odpowiedział jej proszę i patrząc na nią w zaawansowanej ciąży pomógł jej usiąść na krześle. Zobaczył jej prawdziwy stan z początku lekceważąc zalecenia sanitarne i przepisy pracy dotyczące kobiet w ciąży. Krążąc po gabinecie usiadł przy biurku i powiedział :
— Widzę Jane iż już dłużej nie pociągniesz w tej pracy. Proponuje ci dwa lata urlopu macierzyńskiego, albo inną pracę dużo lżejszą niż kasa.
Kobieta przytaknęła i schyliła głowę w dół. Czuła już kopanie swojego synka, chcącego za dwa miesiące dokładnie w sierpniu, lecz nie wiedziała jeszcze którego przyjść na świat. Kopanie coraz mocniejsze było znakiem zaawansowanej ciąży i trzeciego trymestru. W ostatnim trymestrze zwłaszcza dla kobiet będących w zagrożonej ciąży, albo mających cukrzycę ciążową lekarze zalecali odpoczynek i leżenie w łóżku. Jej szef wyjął coś z szafki i podsunął pod jej nos dwa papiery. Jeden z nich został już wcześniej podpisany a drugi podpisał on po jego wyjęciu. Praktycznie dotyczyły one tego samego z jednym wyjątkiem. Jeden dokument było to podpisanie urlopu macierzyńskiego na 2 lata i po ich upłynięciu powrót do kasy i pracy na niej. Drugi dotyczył tego samego, ale z inną formą pracy nawet po 1 roku, lecz nie na kasie i w sklepie. Zapytany przez nią po napiciu się aż 3 szklanek wody o tą drugą pracę trzymając ręce na twarzy i patrząc na nią z uśmiechem powiedział :
— Konsultant do spraw sklepu i drogerii. Pracujesz głównie przez telefon i doradzasz rasom wybór produktów spożywczych i kosmetyków. Płacę za to tyle samo co za kasę. Wybierzesz i podpiszesz papier, który będzie dla ciebie dużo lepszym wyjściem Jane -dodał łagodnie patrząc na jej brzuszek tak jak swojej żony z wielką miłością i troską dla mamy i dziecka. Chciał już do nich wrócić, lecz szefował dzisiaj drugą zmianę i musiał poczekać do jej końca.
Wybór był prosty i oczywisty. Mogła by się sprawdzić w roli pani konsultantki gdzie rasy mógłby wybierać produkty i słuchać jej rad. To było dużo lepsze i coś trzeba było zmienić ze względu na opiekę nad ich maleńkim synkiem. Pracowała na tym już tyle lat iż wypalenie zawodowe nawet mając niecałą 30 na karku mogło by przyjść. Zapytała się go jeszcze co ze zmianami Markusa pracujące aktualnie na dwie ranną i popołudniową. Oddała mu jeden dokument i zgodnie z tym co postanowiła po jego dokładnym przeczytaniu odparła mu :
— Dziękuje bardzo za to szefie i chętnie skorzystam z tego. po czym wzięła długopis z kubka na nie podpisując go agrafką i swoim imieniem i nazwiskiem wiedząc, iż to dobra decyzja.
— Wziął dokument schował do szuflady i odpowiadając jej na pytanie odnośnie zmian powiedział :
— Chcecie spędzać razem jak najwięcej czasu ciesząc się tym małym cudem. Od następnego tygodnia może pracować tylko na rano jeśli sobie życzy. Zapiszę to w grafiku i zmienię w umowie Astonko.
— Podziękowała mu ściskając jego dłoń na pożegnanie. Od teraz mogła się cieszyć rokiem urlopu spędzając czas z mężem i swoim synkiem. Ciekawiła ją oferta innej, nowej pracy do, której zgodnie z tym co powiedział na sam koniec miała się przygotować dopiero za rok po urlopie. Wróciła do swojego ukochanego męża tuż po niej przekazując mu dobre wieści o pracy. Powiedziała to euforycznie argumentując to większą ilością czasu dla jego rodziny. Nie miał nic przeciwko wstawaniu wcześniej o 4.30,robieniu jej śniadania i pójściu na ranną zmianę do pracy. Faktycznie jak zwykle miała rację. Może to wiązało się z wcześniejszym chodzeniem spać nie po północy i przed pierwszą, ale zawsze był tego jakiś plus. Miał wolne całe popołudnia dla swojej rodziny i więcej czasu dla nich. Miało to sens zważywszy na fakt jak późno wracał po drugiej zmianie do domu. Zmęczony po 22 nie miał na nic ochoty a jedynie na spanie i napicie się czegoś. W życiu każdego tak jak i w nich przychodzą pewne zmiany. Od następnego tygodnia miał dzielnie wstawać na ranne zmiany ciesząc się wolnymi popołudniami jak nigdy wcześniej w swoim życiu.
Dwa miesiące później dzień przed planowanym porodem w ich własnym domu po porannej herbacie odeszły jej wody na jego oczach. Nie czekał na ciąg dalszy i natychmiast zadzwonił po karetkę mówiąc do telefonu moja dziewczyna rodzi. Sanitariusz przez telefon poinstruował go, co ma zrobić w takiej sytuacji i zamówił od razu taksówkę pod ich adres, aby zdążył z nią dojechał do najbliższego szpitala. Przyjechała z najbliższego postoju dobre 7 minut później zabierając ich. Taksówkarz jako, że sytuacja była wyjątkowa i doskonale zdawał sobie sprawę jak cenny jest tutaj czas zażądał wyjątkowo połowę mniej dolarów za kurs. Wsiadł ze swoją żoną a on ruszył pędząc przez zatłoczone i ruchliwe ulice do szpitala. Dotarł do tego samego szpitala, gdzie ona się urodziła dokładnie tego samego. Tam gdzie urodzili ją jej kochani rodzice ona urodzi swoje pierwsze dziecko ich synka. Na Misvile Tears w szpitalu świętego Antoniego. Symboliczne dla nich miejsce narodzin tak jej ktoś kiedyś powiedział, ale nie pamiętała kto. Wysiadła z taksówki i z pomocą męża przestraszona i jednocześnie radosna weszła z nim do szpitala. Została natychmiast położona na łóżko i zabrana na salę porodową. W trakcie przyjmowania trafiła na swojego lekarza ginekologa pod, którego była opieką przez całą ciążę. Mężczyzna w średnim wieku znał ją i pamiętał toteż nie miał problemu w trakcie jazdy przeprowadzić z nią wywiadu. Dopytał ją o alergię na leki, jej sprawowanie i przestrzeganie jego zaleceń w ciąży i podobne medyczne rzeczy, które musiały zostać zapisane przez niego. Zapytała go już leżąc o ważną dla niej samej kwestię. Nie wszystkie kobiety w takiej sytuacji miały komfort i trzymających za rękę swoich mężczyzn. Nurtowała ją kwestia wpuszczenia wraz z nią jej męża na porodówkę. Chciała i pragnęła mając tak wspaniałego mężczyznę obok siebie nawet teraz, by tam był. Gdyby dało radę mógłby w tym uczestniczyć. Wypłynęło na światło dziennie jedno jedyne pytanie siedzące i wijące się w jej głowie jak duch. Przed samym wjazdem na salę pomiędzy drzwiami na nią zapytała swojego lekarza :
— Panie doktorze czy mój mąż mógłby mi towarzyszyć podczas porodu?.
Lekarz popatrzył się to na nią to jej męża i był zdumiony. Podczas swojej kariery wielokrotnie spotykał się z tym pytaniem ciężarnych kobiet. Sam niegdyś będąc w podobnym wieku jak oni towarzyszył przy porodzie swojej żonie obserwując wszystko siedząc obok. Potrząsnął głową na swoje wspomnienia chcąc jej odpowiedzieć na zadane pytanie. Przeżył już wiele w swojej karierze lekarskiej pracując tu w szpitalu. Odłożył to na czym pisał, oddał położnej i uśmiechając się powiedział do niej :
— Oczywiście jeśli nie boi się widoku krwi i twojego bólu. Jestem za tym, aby mężowie byli przy tym obecni. Miałem już wiele samotnych matek płaczących za ojcami. Po powiedzeniu tego odezwał się jeszcze do Markusa poważnym tonem mówiąc :
— Bądź gotowy młody i złap ją mocno za rękę. Trzymajcie się dodał i wjechał łóżkiem już na samą porodówkę.
Uczestniczył w wielkim wydarzeniu i miał okazję zobaczyć jak naprawdę wygląda poród. Coś wielkiego niczym mistrzostwa świata, czy mecz piłki nożnej tak ujął to w myślach. Zgodnie z zaleceniem lekarskim trzymał ją mocno za rękę i obserwował wszystko co się działo. Jego żona co chwilę parła do przodu, wijąc z bólu i łez lecących jej po policzkach. Trudne chwile dla nich obojga, ale musieli to przejść i dać sobie radę. Jak najmocniej, ale byle by jej nie zranić. Wspierał ją i jeśli wymagała tego konieczność używał mocy. Lekarz tego nie czuł i nie widział, ale używał jej. Czuł dokładnie to samo co ona wirujący ból, wszystkie podnoszenia i ucisk ich synka chcącego już wyjść na świat. Byli dzielni oboje nie tylko rodząca Jane, ale i on wytrzymujący cały poród i ból związany z nim. 6 godzin tyle trwał jej pierwszy poród. Po 6 godzinach lekarz i położna wyjęli chłopca, owinęli go ręcznikiem i popatrzyli na nie. Lekarz od razu bez ceregieli stwierdził, iż jest ono zdrowe robiąc badania za jej zgodą i kiwnięciem głowy. W swoich notatkach i wywiadzie napisał poród przebiegł prawidłowo, nie było żadnych nieprawidłowości. Chłopiec urodził się zdrowy po badaniu nie stwierdziłem u niego żadnych chorób. Dnia 11 lipca 1920 o godzinie 18.24.Ważył 3 kilogramy. Mama biorąc go na ręce i mocno tuląc rozpłakała się. Nie mogła powstrzymać łez mając w swoim rękach i ramionach ich synka. Pocałowała go w czoło i tuliła nie kryjąc swojego szczęścia. Markus siedzący obok przez cały czas też zapłakał. To była ta sytuacja w życiu, kiedy facet nie musiał wstydzić się tego, że płaczę jak bóbr. Nie przecierał ich, one same kapały na podłogę jak kropelki deszczu. Oboje nazwali go Mark, ustalając to wcześniej jeszcze jak je planowali. Pocałował ją w czoło i po odpowiedzeniu na pytanie kotek czy chcesz wziąć nasz cud do rąk kiwnął zapłakany głową. Wziął go zawiniętego ręcznikiem do rąk jak prawdziwy mężczyzna i ojciec maluszka. Popatrzył mu prosto w oczy, swojemu kochanemu dziecku i uśmiechając się płakał. Zadane wtedy na polanie w świecie duchów pytanie jego duchowej córki wstrząsnęło nim, ale było prawdziwe. Teraz trzymając go na rękach, pełen emocji, płaczu, szczęścia i wiary w siebie już wiedział. Jedno pytanie tamto co usłyszał mogło być zadane każdemu mężczyźnie, którego partnerka była w ciąży. Zajmiesz się mną czy pójdziesz dmuchać z tą panią balony? Zwyczajowe, ale jak trudne i motywujące. Życiowy wybór jednocześnie trudny i prosty pozwalający na pełną odpowiedzialność, albo godzinną zabawę z dziwką i zdradę własnych wartości, łącznie ze związkiem budowanym na zaufaniu i prawdzie. Cały w skowronkach tak jak ona, trzymając chłopca, ruszającego nóżkami powiedział do niej :
— To takie piękne gwiazdko mieć dziecko z taką ślicznotką -po czym kładąc go już do kołyski stojącej obok niej dodał całując ich w czoło :
— Wszystko się zmieni kochanie. Musimy na razie ograniczyć nasze podróże i loty gdziekolwiek. Kocham cię i tego maluszka całym sercem.
Patrzyła na niego leżącego w kołysce pytając lekarza o to, kiedy będzie mogła wyjść ze szpitala ze swoimi mężczyznami. Odpowiedział jej krótko jutro po południu chcąc sprawdzić czy wszystko jest w porządku z nią po porodzie. Kiwnęła głową w jego stronę dziękując za informacje. Markus nie mógł już dłużej zostać w szpitalu, ze względu na porę i zmęczenie jakie go dotykało. Tak samo jak ona prawie nie spał i potrzebował już położyć się do łóżka. Zatroskana żona widząc go w takim stanie zanim sama zasnęła, złapała go za rękę i odparła troskliwie :
— Kotek już wystarczy ci wrażeń na dziś. Widziałeś to poród i narodziny naszego kochanego synka. Mnóstwo krwi, potu i łez wyleliśmy razem. Wróć do domku proszę i połóż się przyjedziesz już rano proszę misiek.
Nie kłócił się z nią i nie miał najmniejszego zamiaru tego robić. Jeśli by już do doszło do krzyków i wrzasków on by zamilczał i uspokajał ją. Nie lubił kłótni, wręcz nienawidził zwłaszcza z własną żoną o durne rzeczy czy błahostki. Ostatni raz pocałował ich na pożegnanie i ruszył już pieszo do domu. Dotarł do niego przemęczony przecierając czoło ze zmęczenia. Wziął bardzo głęboki oddech, paląc światło w przedpokoju. Jedyne co jeszcze zrobił przed zaśnięciem to wziął prysznic, umył zęby colgate total max i zaparzył herbatę malinową. Myślał o swoim synu tak intensywnie, że prawie nie mógł zasnąć. Jego narodziny były dla niego czymś więcej niż tylko wzięciem odpowiedzialności za siebie i rodzinę. To go zmieniło jeszcze bardziej i dopiero po jego ujrzeniu powiedział sobie sam jestem i czuje się dorosły i odpowiedzialny. Wyczuł, że jego żona myśli podobnie i w rzeczywistości tak było. Leżąc jeszcze na szpitalnym łóżku obok niego dopiero teraz czuła się prawdziwą kobietą. Wychowanie zawsze ma znaczenie pomyślała, ale to coś niezwykłego, dojrzałego i pięknego myślała dalej i patrząc na niego śpiącego sama przewróciła się na lewy bok głęboko zasypiając. On też po rozmyślaniach na temat życia i dzieci, położył się w ich łóżku i zasnął mając swoją rodzinę przed oczami.
Nigdy wcześniej nie słyszała i nie wypowiadała tego słowa z ust. To był temat tabu, albo słowo, które bała się mówić. Brzmiało wspaniale i mówiła to coraz pewniej z uśmiechem na twarzy i radością w swoim głosie. Przenikające ją od pewnego czasu wypowiadane tak często jak się da. Znane jako uczucie i emocja pozytywna rasom od wieków, przetaczająca się przez całe życie. Na początku jako pierwsi najczęściej dają ją rodzice, dziadkowie a potem koledzy, przyjaciele i ten jedyny, lub ta jedyna. Wchodziła w serce, nie chcąc już wychodzić. Powodowała przewrotne wielkie oczy, stado motylków w brzuchu, oraz coś co było chyba najcenniejsze uśmiech na twarzy i szczęście nie do opisania. Serce na jej ukłucie przyspieszało i biło nieporównywalnie szybciej. Miłość to było owe słowo, którego się bała i starała się go nie używać. W swoim domu pani delfin zarządziła wielkie zmiany chcąc je wprowadzić w życie. To miało zaimponować tej osobie dla, której jej serce waliło niczym młot. Zaczęła od wyrzucenia całego alkoholu jaki miała w domu. Wszystkie drogie alkohole w tym whisky z Norwegii i Polski, burbon, każda odmiana wódki i zostawionych na specjalnie okazje piw. Wyrzuciła je i wylała do kranu, nawet nie bacząc na cenę butelek. Od tego dnia miała nie pić i nie brać, ani kropli do ust nawet pod presją otoczenia. Stojąca na granicy uzależnienia i choroby alkoholowej Agate musiała już teraz otrząsnąć się i obudzić. Gdyby tego nie zrobiła teraz mogła skończyć w rynsztoku albo chlewie, stracić pracę i wszystkich przyjaciół łącznie z Jane. W jej głowie wytworzył się obraz co było by dalej i chciała by do tego doszło. Patrzyła na nie już wyrzucając wszystko do kosza z wielkim obrzydzeniem i swoistą hańbą. Od tego dnia miała już nigdy nie tknąć ani grama alkoholu walcząc z tym demonem, pokonującym w przeciągu roku ponad 2 miliardy 900 tysięcy ludzi i kolczatek włącznie. Przez zatracenie się w piciu wyglądała jak pani menel prosząca o pieniądze na alkohol. Wszystkie jej ubrania trzeba było przeprać i doprowadzić do porządku co uczyniła robiąc cztery wielkie prania i powiesiła je w suszarni. Czekała na niego i musiała jakoś wyglądać. Najpierw tutaj chciała go ugościć, by następnie iść na zaplanowaną przez niego randkę na miasto. Alexy tak nazywał się jej wybranek, którego poznała na ulicy w pobliżu jej szkoły gdzie pracowała. Przechodziła nią z walizką i klasówkami uczniów, by sprawdzić je na jutro. Nagle zobaczyła go, idącego drugą stroną chodnika. Zwróciła na niego uwagę i niechcący chcąc się zbliżyć uderzyła torebkę w jego klatkę piersiową. Miał 25 lat, był dość wysportowany i pełen uroku. Zwrócił na nią uwagę, puszczając oczko. Zatrzymał się na chwilę, puścił je po raz drugi i zapytał :
— Przepraszam ma pani może papierosa?
Kobieta aktualnie nie miała przy sobie paczki toteż odparła :
— Nie proszę pana. Mogę panu dać jedynie batonika zamiast papierosa.
Cały czas patrzył się nią, wyraźnie nie chcąc papierosa a coś zupełnie innego. Wyjął kartkę z kieszeni swoich dresów i po napisaniu czegoś na niej, schował ją do jej torebki mówiąc :
— To mój numer piękna. Zadzwoń, chętnie się z tobą umówię. Zachowaj go.
Nie mówiąc już nic, jednak idąc i wymachując rękoma rzuciła mu batonik z jakiś 15 metrów prosto w ręce. Wyskoczył i łapiąc to w locie podziękował jej i przypomniał o numerze. Ulicę dalej musiała stanąć na dłuższą chwilę, nie mogąc złapać oddechu. Serce biło tak szybko jak nigdy przedtem na jakiegoś mężczyznę, którego spotkała. Pomyślała o sobie jak o zwyczajowej bezdusznej szmacie, alkoholiczce i niedawnej udawanej prostytutce. Teraz przywdziewając niebieski kaptur i wyrzucając alkohol do śmieci czuła się wolna. Nie przyznawała się do tego nikomu, lecz tamtego dnia zakochała się pierwszy raz od dawna. Nie mogła zasnąć, przewracając się z boku na bok, w jej brzuchu pojawiły się przysłowiowe motylki powodujące ból głowy i zachwyt. Alexy zawrócił jej zbliżającej się do granicy 30 lat kobiecie oblewając jej serce lukrem i jak się okazało miłości. Spotykali się na mieście, po jej telefonie, kiedy oddzwoniła do niego. Zabierał ją, chcąc bliżej poznać, bo również spodobała mu się. Lubił takie panie wyglądem przypominające ją. Nie przeszkadzała mu różnica wieku niewielka między nimi i pociągała go fizycznie, ale i z charakteru. Zaczął klasycznie może niczym w szkole od zaproponowania teatru i spektaklu komedii romantycznej granej wtedy. Ukłucie Amora tak nazywała się komedia wystawiona w Nowojorskim Teatrze dla szerokiej publiki. Opowiadała ona w skrócie o namiętnej miłości dwóch kłócących się polskich rodów magnackich, chcących jedynie szczęścia dla swoich dzieci. Stylizowana na Romeo i Julię podobała się szerokiej publice, przez co grano ją już ponad dwa tygodnie. To była ich pierwsza randka, spotkanie zapoznawcze. Spędzili je bawiąc się i interesując wcale nie jak się spodziewali nudną sztuką. Mogli o niej porozmawiać i podzielić wrażeniami, idąc nocą przez miasto. Coraz bardziej była nim oczarowana, angażując się. To już nie był zwykły kolega, ziomek z którym można iść na piwo i porozmawiać o tym ile kobiet udało się zaliczyć, albo jak się układa w związku. Ktoś inny, wyjątkowy i czarujący. Mieszanka diabła i aniołka w tym jednym mężczyźnie. Teraz to ona jeszcze bojąc się i ukrywając pewne fakty szykowała się dla niego po miesiącu spotykania się. Po wyrzuceniu alkoholu ze swojego życia, oraz wzięciu orzeźwiającego zimnego prysznica postanowiła raz jedyny zaszaleć z ubraniem. Ubiorę się tak jak po walce z Jane pomyślała ubierając się. Jej styl ubioru bluza z kapturem, miecz w pasie i adidasy Nike miały mu pokazać, że jest silną kobietą umiejącą sobie radzić w życiu. Usmażyła i przygotowała naleśniki z twarogiem smażąc je samodzielnie. Postawiła to na stole, ubierając pod kaptur bluzkę z lekkim dekoltem odsłaniającym jej ledwo, lecz jednak widoczne piersi. Postawiła też Areusa jeżogrodzkie wino rocznik 78 specjalnie dla niego. Ona sama mając jeszcze syropy postawiła je na stół obiecując sobie nie tykać czerwonego wina. Zaskoczył ją po otwarciu drzwi mając za plecami bukiet pięknych róż kupionych trzy przecznice wcześniej w kwiaciarni. Przywitała go pocałunkiem namiętnym tak, że aż poleciał prawie prosto na nią. Wyjął kwiaty deklamując jak bardzo ją kocha i chce z nią być. Rozpłakała się, wkładając je do wazonu i zapraszając go do środka. Zwrócił uwagę na jej strój inny niż poprzednio. Zauważył to siadając już do stołu czekając na nią. Zdjęła go w głowy patrząc na niego i nalała sobie syropu nie wina. Był tym zaskoczony, lecz patrzył. Zajadała się naleśnikami, on również i nalał wina do tylko jednego kieliszka nie dwóch jak planował. Po skończonym posiłku wyjęła swój miecz wymachując nim chwilę w powietrzu. Kolejny raz zaskoczyła go i po chwili schowała. W odpowiedzi na jego pytanie odgarnęła włosy, pocałowała i powiedziała wyraźnie :
— To jaką mnie widzisz teraz nie odzwierciedla tego co było kiedyś kochanie.
Już trzeci raz miał to samo uczucie zaskoczenia. Przytulił ją na stojąco i po buzi w czoło odparł:
— Domyślam się o co chodzi. Zapomnij o tym co robiłaś i czego się dopuszczałaś. Ja mogę i z moją skromną księżniczką zawalczyć.
Znalazła po udanej kolacji na podwórku większy kij, rzucając mu go do ręki ponownie z kilku metrów. Skoczył po niego jak profesjonalny koszykarz, łapiąc w prawą rękę. Trzymał mocno i powiedział poważnie nie śmiejąc się :
— Powalczmy słońce. Tak też możemy spędzić czas. Dziękuje za kolacje tylko mam pytanie. Dlaczego nie piłaś ze mną wina?.
Wyjęła swój miecz będąc gotową. Chciała i musiała powiedzieć mu całą prawdę o sobie i odpowiedzieć bez cienia kłamstwa i ułudy na pytanie. Walczyła, ale nie tylko z nim a własną przeszłością kłębiącą się gdzieś głęboko w niej. Puściła mu buziaczka z ręki namiętnego i szykując się powiedziała :
— Wyznam ci to kocie w trakcie i opowiem wszystko jak na spowiedzi. Możesz mnie i pokonać słodziaku. Kocham cię i powiem prawdę.
Zaatakowała wolno w swoim stroju. To miała być swojego rodzaju rozliczenie całkowite i bez pokrycia z mroczną wersją siebie. Szła z miłością nie nienawiścią na niego zagryzając wargę i mrugając oczami. Walczyła z nim na samym chodniku, by następnie przeskoczyć nad ogrodzeniem i walcząc dalej. Jak w talii wyłożyła mu wszystkie karty a on odpowiadał jej spokojnie prosząc o dalszy ciąg. Dotrzymywał jej kroku i nie ustępował walcząc jedną ręką małym kijem. Przyjmował postawę szermierza i to niezwykle dobrego jak na swój wiek. Kilka razy przegrała płacząc ze wstydu, ale musiała to stoczyć. Gratulowała mu pocałunkami i opowiadała co się działo dalej. Słuchał z uwagą parując profesjonalnie kolejne ciosy jak na turnieju szermierzy światowej klasy. Mając otwarty umysł i uważnie słuchając poznał tragiczną przeszłość swojej ukochanej. Zachował swój humor, ale i powagę zmieniając rękę na lewą i w niej trzymał kija. Gdy skończyła opowiadać do końca a on jej wierny słuchacz był już dostatecznie zmęczony pokazała mu moc delfina. Poprosiła go o wyrzucenie kija w głąb ulicy i popatrzenia w jej stronę. Powiedziała to tak prawdziwie i szczerze zbierając się na odwagę i miała nadzieje, że on to zrozumie. Zrozumiał dosadnie pocieszając ją i nie krzycząc za to co było. Patrząc jaką posiada moc był tym zachwycony. Tym razem to jego serce zabiło szybciej na to co zobaczył. Ukazała mu całą swoją potęgę, lecz dobra. Szczerość i prawda to zastąpiło kłamstwo, ułudę i niepokój. Pani delfin tak jak świetlówka pomyślała o sobie jako o dobrej nauczycielce lubiąc samą siebie i swoją pracę. Rzucił kija w głąb, podchodząc do niej i tuląc. Kucnął i po wyczerpującym pojedynku z ukochaną przyjął w ostatniej fazie porażkę z godnością i znając już prawdę odparł :
— To nie twoja wina moja mała Agate. Zapominamy o tym idąc droga delfina. Dziękuje ci za szczerość. Świetnie walczysz moja księżniczko.
Kiwnęła głową kładąc swoją rękę na jego serce. To był gest miłości jestem tam, dziękuje że jesteś. Krótki, ale treściwy gest pokazał również on. Nic nie mówiąc złapał ją za rękę i pocałował w nią, chcąc być szarmanckim. Pożegnali się długim i namiętnym pocałunkiem koło jej domu czekając na szybką decyzję zamieszkania razem u niej. Ten dom w którym przez lata panowała samotność w końcu zaczął dzięki Alexowi tętnić życiem. Musiała się dowiedzieć cała drżąc ze szczęścia czy to osoba wybrana przez nie. Musiała o to zapytać, nie mogła po prostu wyrzucić ze swojej pamięci pięknego, ale i lekko pokręconego planu znalezienia jej chłopaka. Powiódł się i przebiegł pomyślnie jak obie chciały. Jedno spotkanie i pomoc a jak wiele to zmieniło w jej życiu. Wróciła do domu i zadzwoniła do niej wykręcając numer. Chwilę nie dłużej, bo nie chce jej zajmować czasu pomyślała czekając na odpowiedz po drugiej stronie słuchawki. Karmiła piersią swojego syna, kiedy nagle zadzwonił telefon. Z nim przy piersi trzymając go mocno, by mógł się najeść mlekiem złapała słuchawkę drugą wolną ręką i powiedziała :
— Tak słucham.
Prawie z płaczem ocierając łzy chusteczką odpowiedziała jej :
— Siema Jane moja droga mam pewne nurtujące mnie od dawna pytanie.
Skończyła już go karmić i oddała tacie, który siedział na kanapie. Domyślała się o co chodzi, ale chciała by to pytanie padło dotyczące tego co się wtedy stało przed i po. Wzięła gryz bułki z kokosem i odpowiedziała jej :
— O Dzień Dobry śmiało słucham pytania Agate.
— Zawahała się, lecz w końcu chcąc to z siebie wydusić zapytała ją :
— Czy on mój chłopak Alex to jest ten z twojego serca nieskończoności?
— Nie zwlekała wcale z odpowiedzią i od razu po usłyszeniu pytania odparła :
— Tak twoim wybrankiem wybranym przez nie jest właśnie Alex. Dbaj o niego kochana. Ja muszę wracać do dziecka -powiedziała słysząc jego płacz, bo wydawał się głodny.
Nie chcąc zabierać więcej czasu podziękowała jej za pomoc na sam koniec, rozłączając się. Wiedziała i była dumna jak paw mając co prawda od niedawna ale czasu w miłości się nie liczy kogoś takiego. Na jutrzejszą randkę z nim planowała się subtelnie umalować i założyć coś jeszcze bardziej kusego niż miała dzisiaj na sobie. Kochała go a uczucie to zostało zapisane na kartkach życia niezmazywalnym atramentowym piórem.
Iść w nieznane właśnie to miała zrobić. Ta droga prowadziła gdzieś i do czegoś czego nie znała. Strach i ukłucie lęku pojawiło się w niej. Już raz tak było jak tęczówka walczyła z pół demonem pokonując go i okazując litość nie chcąc go dobić. Pojawił się u niego lęk, towarzysząc mu przy walce. To zwyczajne uczucie, ale tym razem chodziło o coś więcej niż tylko walkę z czerwonym bossem satanistą. Zadzwoniła do niego sama z siebie prosząc o wybaczenie. Jego matka ta chcąca go kiedyś zabić jeszcze w brzuszku nagle zatelefonowała. Odebrał telefon i słysząc synu wybacz swojej zapłakanej do słuchawki mamy kruszył się. Nie chciała żadnych pieniędzy, jego kosztowności a jedynie wybaczenia. Nie myślała wtedy co robiła i dopiero po latach uderzyły ją uczucia i wyrzuty sumienia. Nie oczekiwała od razu słowa wybaczam, ale miała dobre intencje wyczuł to w trakcie rozmowy. Zapłakał, bo czegoś takiego nie oczekiwał od osoby, która go odrzuciła i uderzyła. Strach przez rozmową musiał zniknąć podobnie jak lęk o to, że może go uderzyć i skarcić po raz drugi. Rozmawiali bardzo długo i chcieli się zobaczyć na mieście w miejscu, gdzie to się stało. Ten sam sklep i okolica, gdzie został odrzucony i poniżony przez najbardziej kochaną osobę na świecie mamę.
Ewine będąc sceptycznie nastawiona do pomysłu swojego jeża najpierw zanim on się pokaże chciała sprawdzić jej prawdziwe zamiary. Miała rozpoznać niczym ich pani detektyw Kate po ruchach, mimice twarzy, oczach i poruszaniu ustami czy mówi prawdę. Chodziło jej jedynie o jego bezpieczeństwo i gdyby coś się działo miała zareagować ale słowem nie pięścią i przemocą. Płakał intensywnie starając się uspokoić na owe spotkanie. Koiła jego emocje i rozmawiała z nim. Ubrała się stosownie do sytuacji przed samym wyjściem i ruszyła do tego sklepu z nadzieją, że to spotkanie nie okaże się dla nich zgubne.
Dotarła prędko wręcz szybko i zobaczyła siedząca na schodach starą jeżycę. Zmarszczona 47 letnia pani mama Ilmuntusa jego prawdziwa rodzicielka siedziała schylona głową w dół. Widoczne już na jej ciele i twarzy szare kolce, pomarszczone i nie zakryte makijażem świadczyły o zbliżającej się starości. Zmarszczki i przekrzywiona ze względu na wiek i z brak ruchu gitarka również rzuciła się jej w oczy. Oczy zasmucone i pełne łez nie sztucznych a prawdziwych jak ocean. Popatrzyła na nią i mrugając zasmucona zapytała :
— Przepraszam panią, ale gdzie jest mój syn?. Chce go zobaczyć i coś mu powiedzieć. Nie mam złych zamiarów panienko.
Nie musiała jej nawet przeglądać. Nauczona przez Kate techniki polegającej na patrzeniu się z oczu i obserwowaniu ruchu warg wiedziała, że nie kłamie. Usiadła obok niej i odpowiadając na pytanie powiedziała :
— Pani syn chce się z panią zobaczyć również. On jest -uśmiechnęła się i włączyła kolczyki ukryte pod kolorowym kapturem. Pokazał się swojej mamie on sam we własnej kolczastej osobie. Popatrzył na nią nie z ukosa a z dobrocią jaką miał w sercu. Wtedy był urażony na sytuację, ale teraz to go zaskoczyło. Pomógł jej wstać i przytulił ją do swojej własnej skorupy rycząc. Kobieta nie mogła powstrzymać emocji mając w ramionach pierwszy raz swoje dziecko. Żałuje tego co chciałam zrobić synu odparła nie puszczając go spod serca. Tęczówka nie puścił jej i tulił. Świadomość, że nie miał wtedy wpływu na decyzję i mógł zginąć gdyby nie rodzina zastępcza i lekarz mający jedną zasadniczą cechę sumienie. Zrozumiała to i puściła syna po dłuższej chwili. Tęczówka będąc cały w emocjach powiedział jej po chwili:
— Wybaczam ci mamo. A co z tatą dalej go nie obchodzę? -zapytał rysując serce w powietrzu.
Kobieta przyjęła jego słowa płacząc. Słysząc wybaczam to jedno jedyne słowo, którego potrzebowała chciała wyjąć coś z torebki. Zajrzała do niej wyjmując kopertę najprawdopodobniej z jakąś ilością gotówki. Przetarła chusteczką łzy i wystawiając ją przed jego oblicze powiedziała skromnie :
— Proszę synu. W tej kopercie jest około 3000 tysiące orritków za te wszystkie lata, kiedy zachowywałam się jak dziwka.
Nie przyjął jej, nie chcąc tego. Czekał jedynie, aż jego mama powie kocham cię i przytuli go ponownie. Powiedział grzecznie do niej widząc kopertę :
— Chce wiedzieć mamo co z tatą. Powiedz mi a kasę zatrzymaj nie potrzebuje jej. Popełniłaś błąd, ale każdy z nich da się naprawić. Myślałem o tobie i cię kocham.
Przemogła się i musiała powiedzieć mu prawdę. Od czasu szpitala i nieudanej aborcji, nie utrzymywała z nim kontaktu. Nie chciała go znać a sama wiele lat po tym wydarzeniu, leczyła się psychiatrycznie z powodu wielkiej traumy wywołanej operacją. Doszła do siebie i latami myślała, aby odnaleźć syna błagając go na kolanach o wybaczenie. Uderzenie go było złe i okrutne i musiała za to srogo płacić. Nie umiała kłamać toteż odpowiadając na pytanie odparła :
— Twój ojciec nie potrafił tego zaakceptować a ja po latach terapii tak. Umarł 2 lata temu po egzorcyzmach prowadzonych na nim. Demon nazywał się na H tyle się dowiedziałam. Upił się po tym na śmierć synu i świat o nim zapomniał po czym dodała :
— Chce chociaż po części nadrobić stracony czas. Nie zawiodę cię synku słowo.
Wypowiadając te słowa zobaczył jej gest i wyraz twarzy. Prawdziwe i autentyczne nie fałszywe. Chciał i miał spędzać czas również ze swoją mamą, której wybaczył ów czyn. Ojcu nigdy nie wybaczył i miał go szczerze gdzieś. Cokolwiek z nim związane oprócz jego śmierci i jej przyczyn nie interesowało go. Wziął ją na długi spacer ulicami miasta oraz na najlepsze włoskie lody na Manhattanie. Rozmawiali cały czas bez przerwy o tym co się działo oraz o powodach powrotu. Dowiedział się naprawdę ciekawych faktów na jej temat zaczynając od lekarzy aż po odnalezienie jego śladów i dotarcie do niego. Szukała go i to było najważniejsze w całej tej historii. Rozmawiali prawie bez spania dobre dwie noce u niej w domu wyjaśniając sobie najważniejsze kwestie łącznie z ich relacją. Nie mógł postąpić inaczej, ale rozmowa o ojcu sprawiła mu swoisty ból. Płakał i łkał jak o tym słyszał. Tajemnicze okoliczności, ale jakże prawdziwe bo miały zostać potwierdzone. W trakcie nocnej i jakże udanej rozmowy przy kolacji siedzieli jedynie przy świeczkach i lampkach zapalonych w jej salonie. Co jakiś czas starsza pani jeż prosiła Ewine o opowiedzenie o sobie. Chciała poznać osobę, dzięki której jej syn przeżył i był w niej. Zaszczycona Ewine z uśmiechem odpowiadała na pytania zadawane w jej stronę, robiąc typowo domowe rzeczy. Włączała go kolczykami, by mógł jeszcze bardziej poczuć się synem a ona jego mamą. Częste przytulanie i całusy w policzek to było domeną, tych dwóch długich i prawie nieprzespanych nocy. Znając całość przebiegu egzorcyzmów a było 15 minut po północy Loren jego mama zapytała najpierw :
— Nie boisz się młoda damo tego co za chwilę usłyszysz?. Dziękuje za szczerość w naszych rozmowach.
Chorwatka kiwnęła głową i znając klimat dobrych, ale tylko i wyłącznie takich horrorów od Markusa czytając pewne książki postawiła jeszcze jedną świeczkę, zapaliła ją i powiedziała:
— Nie muszę się bać, bo w Kościele katolickim egzorcyzmy i ich odprawianie istnieje od wieków. Proszę opowiedzieć mi i mojemu jeżowi co naprawdę stało się z jego tatą. Wyszedł z niej i przytulił do mamy. Pocałowała go w policzek i powiedziała emocjonalnie rozpoczynając opowieść słowami :
— Twój tata a mój były chłopak był łasy na ładne kobiety i pieniądze. Podczas całego swojego życia zgromadził majątek większy niż ta wasza boss w kapturze. Był cyniczny i bogaty to go cechowało. Bawił się w giełdowe inwestycje i zmienił sekretarki jak rękawiczki po jednym skromnym numerku. Zerwałam z nim kiedy ty zostałeś już zabrany.
Musiał się napić i przetrawić najpierw te informacje. Wziął potężnego łyka wody prosząc o ciąg dalszy opowieści o tacie. Biorąc głęboki oddech i skupiając myśli powiedziała opowiadając dalej:
— Tak było przez wiele lat aż do tej feralnej nocy. Jego życie zajmowały firma, przelotny seks i bogactwo jakich mało. Pracował bo musiał tak słyszałam. Było tydzień przed świętem zmarłych a on wracał do domu ze swojego biura. 27 października to był ten dzień. To co działo się dalej możesz mi uwierzyć synu, albo uznać to za łgarstwo.
Czekał na dalszy ciąg opowiastki. Tak samo jak Ewine Ilmuntus wierzył w duchy i różnego rodzaju demony i cienie. To żadna nowość moja pani powiedział do niej słuchając mamy. Zamieniając się w słuch zanim poprosił o ciąg dalszy uśmiechnął się i powiedział :
— Mamo cienie i demony istnieją naprawdę. Widziałem to na własne oczy i walczyłem z jednym z nich. Mnie nic nie zaskoczy, lecz moja pani może się bać. Damy radę a teraz chce posłuchać dalej.
Zlękła się na dalszą jej część. Miała świadomość, że większość uznała by to za bujdy, ale nie jej syn. Uspokoiła się i swój rytm serce i zbierając się na wyznanie odparła :
— Tej nocy pogoda była niezwykle nieznośna. Wiał pioruńsko silny wiatr i zaczęło padać. On sobie szedł jak zawsze i wracał do domu, aż nagle się wyłoniła z deszczu na przeciwległej ulicy. Żadna dziwka, osoba spod ciemnej gwiazdy, ani biedna po prostu kobieta. Padało niesamowicie w końcu to jesień a nie słoneczne lato. Podszedł do niej nie mógł oderwać wzroku od tej, którą zobaczył. Ubrana w najdroższe ubrania, pomalowana niezwykle ostro cieniem do powiek. Jej twarz była odpicowana wiedziała co robi. Sukienka z Akirsu, drogie buty Z Mahansu i kosmetyki na, które nie stać przeciętną kobietę. Jego oczy świadczyły o zakochaniu się w nieznajomej i w istocie tak było. Podszedł do niej chcąc zaproponować numerek, jak to miał w zwyczaju. Zaciągnęła go za róg i chciała najpierw pieniądze i zamieszkać z nim. Zapytał, ale dlaczego chcesz je? Kobieta nie odpowiedziała tylko pokazała swoją prawdziwą demoniczną twarz z zakrzywionym grymasem i jaszczurzym ohydnym spojrzeniem. Demon ukazał mu się złapał za gardło, poddusił, skręcił mu obie ręce i wszedł tak głęboko gdzie nie sięga nawet wasze ostrze zaczynając nim coraz bardziej rządzić. Chwiał się na własnych nogach i wrócił jak zwykle do domu ciesząc się resztką nocy. Nie mógł spać, bo wspomnienie jego twarzy wywoływało strach.
Przerwała na chwilę opowieść chcąc uspokoić swoje strzepane nerwy. Napiła się uspokajających ziółek i zapytała syna czy się nie boi? Tęczówka pijąc ten sam napój poprosił ją o opisanie demona. Jeszcze do tego przejdę synu odparła kobieta prosząc Ewine. Zadała jej identyczne pytanie a gdy ta powiedziała jest w porządku proszę pani proszę mówić dalej kobieta odparła :
— Nie minęło wiele czasu, aż zaczął się zmieniać. Zaczęło się niewinne wyrzucał całą forsę kontrahentów biorąc ją dla siebie a wrogów chciał wręcz zabijać. Siedział większość czasu na ulicy, albo w swoim mieszkaniu. Niedaleko tego miejsca znajdował się kościół katolicki taki mały dla okolicznych parafian. On był wierzącym, więc chodził tam. Po przekroczeniu jego progu biorąc wodę święconą do ręki, zaczął się cały parzyć. Czuł przerażający ból. Jego reakcja na symbole religijne była agresywna. Podczas mszy wił się w ławce, pobił proboszcza podnoszącego hostię i wypił całą krew jaka była w kielichu. Wyszczerzał zęby, syczał i przeraźliwie piszczał na krzyż. Zamknął się w pokoju, ale często wybiegał też nagi na ulicę, pijąc mocz poważnie synu i jedząc śmieci. Proboszcz nie prosząc nawet o zgodę papieża i Watykan wezwał egzorcystę. Twój tata nie zabijał, ale karmił się cierpieniem bogatych zabierając im wszystko co do grosza. Spał na nich wręcz się bawił nimi śmiejąc się z tego. Żadna kobieta po tym co się działo w kościele i na ulicy nie chciała z nim spać. Jeden z nowojorskich egzorcystów po dokładnym zbadaniu przypadku, rozmowach z proboszczem i świadkami, oraz uzyskując zgodę Kurii i jego samego w agonii miał odprawiać egzorcyzm wyganiający demona. Zapytany przez lokalnego biskupa dlaczego chce się tego podjąć egzorcysta w dumą w głosie odpowiedział :
— Mam dopiero 23 lata a już wyganiałem niejednego demona. Każdy nasz brat czy siostra księdze biskupie zasługuje na pomoc.
Biskup pobłogosławił go i dodał tylko :
— Niech nasz Pan cię prowadzi.
Po raz trzeci przerwała i płakała, ale nie z jego powodu. Takich opętanych przez demony było znacznie więcej a przypadki śmiertelne również się zdarzały. Nierzadko, ale jednak pomyślała znów pijąc wodę, by ugasić pragnienie. Nie bał się pomimo targającymi tęczówką emocjami. Mógł przewidzieć dokładnie jaki jest ciąg dalszy, ale chciał by to dokończyła. Widział cienia wychodzącego z Agate i Mudricka, którego można było bez problemu nazwać czerwonym diabłem. Wyczuł jej emocje i empatyczne podejście do ostatniej jak przypuszczał części tego co się działo. Przytulił ją a że na zbliżała się już pierwsza w nocy rozpalił ostatnią dodatkową świeczkę w ciemnym pokoju. Strach nie może panować nad nikim mamo dokończ tą opowieść proszę odparła jeż. Zanim zaczęła mówić miała i obiecała opisać mu chociaż po krótce ową demonicę. Jaszczurzy język i oczy a raczej ich brak a jedynie spojówki i część rogówki czarna niczym smoła. Jej ciało pokrywały zielone i ohydne rany od cięć mieczem albo bardzo ostrym ostrzem. Miała je na całym ciele. Nie posiadała brzucha a rany krwiste i wyglądające ohydnie dawały jej przewagę przy opętaniu. Krótka spódniczka i całkowity brak nóg a jedynie góra z piersiami w ranach straszyły wszystkich. Poruszała się jakby latając a nie chodząc. Kobieta ostrzegając już naprawdę bez żartów, że to może być drastyczne odparła mówiąc dalej :
— Ten ksiądz ma teraz 25 lat i jest najmłodszym egzorcystą na całym świecie. Został wyznaczony i pojechał do niego od razu. Mój były nie wiedząc, że rozmawia z księdzem wpuścił go do pokoju. Zdejmując kurtkę odkrył sutannę, różaniec zawieszony w pasie i trybunał rzymski używany do Egzorcyzmów. Rzucił się na niego zamykając drzwi od pokoju potwornie sycząc. Otworzył je pokropił go wodą święconą i zaczął odprawiać egzorcyzm. Jęczał, wił się, żądał coraz więcej pieniędzy i słabł. Pomieszczenie było normalne podobnie jak ściany. Żadnych śladów, pazurów nic. Wychodził z niego ten potwór a on płakał i starał się bronić. Egzorcyzmy trwały ponad 8 godzin a przedstawił się jedynie jako demon zaczynający się na literę H. Miał różne nazwy od Pirlos, akamoto, bogatsza istota, lecz nie chciał przedstawić prawdziwego imienia. Udały się za pierwszym razem i demonica wyszła z niego rechocząc głośno. Mężczyzna, jednak nie czując się za dobrze pomimo, że się udały zachwiał się na barierce uderzając głową o szafki. Pomimo wysiłku i pomocy młodego kapelana zmarł w karetce po 50 minutach walki.
— Nie chciała przedłużać tego co mówiła. Tylko tyle wiedziała i nie znała ich dokładnego przebiegu co do szczegółów. Zrelacjonowała mu tylko to co chciał wiedzieć o swoim ojcu. Nie chciała go już dłużej niepokoić, dlatego miała już położyć się spać. Podziękował jej i bez spoglądania na księgę demonów przypomniał sobie imię pani cień, pochodzące z niej. Niedawno czytał ją, bo sam posiadał kserowaną kopię. Na wszelki wypadek, gdyby działo się coś niedobrego każdy z nich, łącznie z nim pożyczył od Astonów ten starodruk i za własne pieniądze kserował go. Wpadło mu to do głowy ta myśl ukryta, gdzieś głęboko, ale to na pewno o nią chodziło. Zastanawiał się nad tym dłuższą chwilę, ale był pewny na 100 %. Jego mama przysypiała to było widać i słychać po jej ziewaniu. Dał jej jeszcze coś do picia i powiedział po skończonej przez nią opowieści :
— Hirrens mamo. Imię na H a to jest jedyne, które pasuje. To pani cień pieniędzy i materializmu. Przybiera dokładnie taką postać jaką opisałaś. Jaszczurzy język z ranami na ciele. Atakuje bogatych i cynicznych, opętuje ich i próbuje zabić. Tak jest napisane w książce.
— W istocie synu to może być ona. Nie szkoda mi twojego ojca. Znalazłam w dzisiejszej gazecie jeszcze pewne ogłoszenie może cię zainteresuje. Oddaj Ewine na chwilę.
Pokazała się już naprawdę zmęczona i śpiąca. Zaproponowała jej pójście spać i sprawdzenie ogłoszenia wczesnym rankiem. Loren nalegała na dzisiaj i skwitowała to zdaniem :
— Chociaż spójrz proszę cię. Obiecuje iść spać już po obejrzeniu.
Kiwnęła głową biorąc ją do rąk. Otworzyła na 6 stronie, bo tam się znajdowało. Zwyczajne ogłoszenie o tytule i ty możesz leczyć z demonów zdecydowanie ich zaciekawiło. Dalej było napisane o tym jak zapisać się i uczęszczać przez dokładnie 4 tygodnie na kurs, albo inaczej szkolenie egzorcysty. Organizowane przez kurię kursy zwieńczone egzaminem po którego zdaniu mogło się odprawiać egzorcyzmy miały na celu również pomoc opętanym. W całym mieście było jedynie kilku z nich z prawdziwego zdarzenia. Starzy, ale jednak zmęczeni mogli potrzebować pomocy. Chcieli odstąpić miejsca młodszym współpracując z nimi lub ucząc ich swojego fachu. Każdy ksiądz i świecki mógł się zapisać na to i spróbować swoich sił. Na samym końcu znajdował się numer do kurii i biskupa organizatora ów kursu. To ciekawe pomyślała i chciała zanim zadzwoni skonsultować to jeszcze z tęczówką swoim jeżykiem. Popatrzył na to łagodnym okiem i jedyne co powiedział na to brzmiało:
— To jest pomoc jak każda inna. Jeśli jest możliwość bycia egzorcystą skorzystam z tego. Wyjadaczy z tej dziedziny jest niewielu. Jestem za a teraz połóżmy się już.
Położyli się oboje do łóżek oczekując na sen, który miał chwilę później nadejść a Ilmuntus miał śnić o samym kursie na, który miał się zapisać następnego poranka.
Od pewnego czasu naprawdę dziwnie się zachowywał w stosunku do niej i ich syna. Od porodu minęły równe cztery może pięć tygodni a on zmieniał się z każdym dniem. Zachowanie wręcz nieadekwatne do sytuacji, ale w istocie tak było. Zaczęło się niewinnie od tego, że nic mu się nie podobało. Każdą czynność jaką wykonywał począwszy od przewijania swojego malutkiego synka do nocnego seksu z nią i jedzenia. Stawał się coraz bardziej apatyczny i brzydził się jej kuchnią. Reagował złością i agresją, nawet na najmniejszy błąd w przygotowaniu posiłku. Starała się dostosować do jej nowych, nagłych i ohydnych preferencji w łóżku. To co proponował brzydziło ją, ale nie miała wyboru. Seks od tyłu, który ją bolał, taczka i inne wymagające chorej fantazji i równowagi pozycje. To był obowiązek, jakby była służką a nie jego żoną. Szła z nim do niego i godziła się nawet na uderzenia jak w książkach przesiąkniętych erotyką i BDSM. Wcale tego nie lubiła i na odstresowanie uciekała od tego w książki i zajmowanie się swoim synkiem. Rola mamy wymagała poświęceń i pełnego zaangażowania, nawet w takim kryzysie. Pomyślała sobie przetrwamy to jesteśmy silni jak za dawnych czasów. Każdego dnia płakała i odmawiała robienia tych ohydnych rzeczy oprócz loda, bo jedynie to jej odpuścił, kiedy był sobą i nie chciał ani prosił. Tłumaczyła się złym stanem zdrowia, oraz opieką nad synem i zwrócenie na niego uwagi. Kiwał głową i wychodził jako głowa rodziny do pracy zostawiając ją samą z dzieckiem. Była coraz bardziej zaniepokojona jego zachowaniem. Zajmował się swoim synem po powrocie, ale wcale nie z przyjemności a przymusu jako, że był jego ojcem. To również zwróciło jej uwagę i chciała z nim porozmawiać o tym co się dzieje u nich w domu od pięciu tygodni i jego zachowaniu względem swojej rodziny. Unikał jej albo wymigiwał się od odpowiedzi, nie chcąc nawet patrzeć jej prosto w oczy. Bronił się pracą, natłokiem obowiązków i brakiem seksu argumentując to właśnie tym. Pierwszy raz, ale musiała na niego ostro krzyczeć broniąc się. Zaczęli się kłócić, bardziej dyskutować, bo jeszcze wiedziała w nim cząstkę tego, którego poślubiła. Ostatnia nadzieja według niej jeszcze nie zgasła, więc dała mu szansę na zmianę i przemówiła do rozumu. Posłuchał jej, przeprosił i sam zastanawiał się co się dzieje. Obiecał poprawę i uwierzyła mu dla ich dobra. Przez kilka następnych dni był sobą i starał się taki być. Całował ją w czoło po powrocie z pracy i z ochotą zajmował się dzieckiem i nią już nie proponując BDSM. W dzień starał zachowywać się normalnie, ale w nocy było dużo gorzej. Rzeczywiście miał pod wieczór pewne wybuchy złości, ale nie bezpośrednio na nich. Uspokajał się nią, albo schowanymi do szafki tabletkami. Pozwalała mu na to codziennie, czując coś złego. Brał je popijając wodą i uspokajał się chociaż na chwilę. Te noce od kiedy nie wiedziała co się dzieje były koszmarem. Śpiąc obok niego i synka ułożonego w kołysce wszystko słyszała i widziała. To nie było normalne jak u niej, kiedy po tym wydarzeniu jedną noc wiła się na łóżku i została przebudzona natychmiast z letargu i złych myśli. Pomiędzy 2 a 3 w nocy według katolickiego obrządku to była godzina zła i wychodzących cieni. W niej właśnie jej ukochany mąż wił się na łóżku, podnosił, przez sen lewitował, wydawał z siebie ohydne, wręcz ogłaszające czyjąś śmierć dźwięki i drapał całe łóżko chcąc je zjeść jak kanapkę. Skakał po nim, lecz to nie był koniec koszmaru na jawie. Wydawał z siebie dźwięki nie tylko te przypominające śmierć, ale i inne dużo bardziej przerażające. Słyszała zwierzęce odgłosy typowe niczym w zoo w którym przebywają. Gazela, Lew, Wilk, Kruk, Orzeł, Aligator, Krokodyl i wiele innych dzikich drapieżników. Drapał również ściany i szafki reagując jak zwierzę na prostą komendę, kiedy starała się go uciszyć mówiąc łagodnie kotek przestań. Reagował i stopował się na chwilę, aby dalej robić to coraz mocniej. Był odwrócony plecami i pomimo próśb nie pokazywał swojej twarzy. To ją również niepokoiło dlaczego nie chciał się odwrócić i się pokazać. Po tylu latach razem nagle nie chce pokazać swojej przystojnej twarzy. To dziwne pomyślała, próbując zasnąć kładąc się na lewy bok, którego nienawidziła. Nie mogła i przebudzała się co chwilę chcąc spać. Mark wyczuł co robi jego tata i zaczął się szamotać w swojej kołysce. Ruszał nóżkami i wyrażał swoje niezadowolenie płaczem i głośnymi jękami. Bał się to było od razu widać i tak było co noc pomiędzy tą godziną. Przecierała oczy, podnosiła się z łóżka i brała go na ręce kołysząc do snu. Chłopiec był głodny nawet w środku nocy i wyrażał to machając rączkami wokół piersi. Dawała mu jeść i starała uspokoić nie zwracając uwagi na Markusa o którego martwiła się coraz bardziej nie na żarty. Przestał kiedy na zegarze minęła godzina 3 i zasnął normalnie, jakby nic się nie stało. Nie chciała nawet dać mu syna do rąk i sama się nim zajęła. To się powtarzało i nie było komfortowe dla nikogo. Nie wysypiała się przez to i funkcjonowała niczym zombie łaknący mózgu. Musiała coś zaradzić i nie było wyboru dla dobra jej i swojego syna. Jeśli do końca tygodnia dalej się to będzie powtarzać zabiorę go do moich rodziców pomyślała dalej i przysnęła.
Cały czas jak przewidziała do końca tygodnia było to samo a bywało wręcz strasznie. Oprócz krzyków zwierząt na ścianach pojawiały się dziwne obrazy i cienie przelatujące przez nie i cały ich pokój. Był to jego cień, ale w postaciach zwierząt z szeroko otwartymi paszczami i oczami gotowymi do ataku, ostatecznego cięcia i z czerwonymi oczami. Chciała wykorzystać jeszcze moc, ale to nie duchy wywoływały takie odrażające obrazy w ich sypialni a coś zupełnie innego. Przeniosła kołyskę do salonu, zamknęła mu drzwi w ciemności i poszła tam przenosząc się dopóki to się nie skończy. Rozchodził się jednak po całym domu a zwierzęta latały niczym podświetlone przez lampy po całym domu wydając z siebie słyszalne dźwięki. Przestały, ale ona bała się tu być coraz bardziej. Miała dowiedzieć się co jest grane, ale dopiero jutro, bo po takiej walce zmęczona zasnęła na ich kanapie. Wyszedł jak zawsze do pracy całując ją w czoło i ich synka. Powiedział do nich miło i grzecznie na pożegnanie wracam niedługo kocham was starając się znowu ukryć twarz pod kapturem. Po jego wyjściu mając naprawdę dość bezsennych nocy i ciągłych niewiadomych, oraz ukrywania czegoś przed nią zadzwoniła do swoich rodziców z prośbą o pomoc. Musiała tu być sama chociaż na moment nie chcąc narazić dziecka na niebezpieczeństwo związane z jego ojcem. Państwo Astonowie siedzieli sobie na werandzie, kiedy nagle z miłej rozmowy o starych czasach obudził ich telefon córki. Tym razem wstała do niego jej mama chcąca dowiedzieć się co słychać u córki. Wzięła go do ręki i powiedziała :
— Hej córeczko.
Dziewczyna trzymając jedną ręka słuchawkę a drugą synka przy piersi odpowiedziała :
— Cześć mamo potrzebuje waszej pomocy.
Zareagowała emocjonalnie i chciała wysłuchać o jaką pomoc chodzi i pomóc jej. Odłożyła więc herbatę i powiedziała :
— Zawsze ci z tatą pomożemy skarbie. Co się stało? Co u ciebie słychać?.
Tonalnym i prawie zapłakanym głosem bez owijania w bawełnę powiedziała do swojej mamy:
— Markus ostatnio zachowuje się naprawdę dziwnie. Drapie ściany w naszej sypialni, wydaje zwierzęce odgłosy nie sam z siebie i mało brakuje a by krzyknął. Nie chce pokazywać twarzy a przez sen lewituje i piszczy. Zabierzcie proszę Marka do siebie na kilka dni do czasu wyjaśnienia tego proszę. Dam wam mleko w butelce, bo muszę tu zostać.
Powiedziała od tym mężowi przekazując wieści o niej i Markusie. Sami zmartwili się i chcieli wiedzieć co naprawdę jest grane. James dopił kawę i sam wziął telefon mówiąc :
— Młoda są w Biblii pewne sceny przypominające nie takie, ale podobne zachowanie. On może być opętany przez diabła. Musisz go sprawdzić to ci radzi twój staruszek.
Zaszokowana informacją mogącą być rozwiązaniem zagadki, ale jakże straszne i mrożące krew w jej żyłach zapytała swojego taty :
— Jak mam go sprawdzić tato pod jakim kątem? -zapytała ruszając kołyską.
Zastanowił się nad odpowiedzą mając w pamięci słowa swojej córki. Powiedziała mu kiedyś dając tą samą skserowaną księgę z bieguna jako prezent za całe wychowanie, według niej najlepsze jakie miała, że tutaj demony nazywają się cieniami i są takie same jak w Biblii. Wziął je sobie do serca i zanim odpowiedział oddał słuchawkę żonie. Scarlett podchodząc do tego bardzo emocjonalnie, lubiąc Markusa od samego początku odparła jej :
— Spróbuj z nim jeszcze porozmawiać jak przyjedziesz z naszym wnukiem. Jeśli to naprawdę nie zadziała, tata powie ci jak go sprawdzić pod kątem opętania. Trantis u nas był z Astrid ostatnio. Wszystko u niego w porządku. Potrafisz rozmawiać Jane mówi ci to twoja mama.
Miała absolutną rację w tym co mówiła. Potrafiła rozmawiać i starała się łagodzić konflikty nie ostrzem a zwykłą rozmową. Jej mama chciała dla nich dobrze. Wiedziała, że lubi Markusa podobnie jak tata, który wręcz go kochał jak syna. Oni jak i pewnie jego rodzice lubiący ją martwili się o niego. Oddała słuchawkę mężowi całując. Mając ją w ręku jej tata po dłuższym zastanowieniu się odparł jej :
— Weź Pismo Święte i czytaj je sobie jak książkę i zobacz jak zareaguje. Jak będzie chciał ostro dawać nura odmów mu grzecznie i też zobacz jak zareaguje. Zachowuj się, gdyby się nic nie stało. Jeśli zaatakuje, albo znowu to się zacznie w nocy musisz iść do księdza egzorcysty, albo kolczatki młoda. On to dokładnie sprawdzi.
— Dziękuje tato. Odwiedzę jeszcze misia po drodze i idę do was kocham.
— My ciebie też -odparli kończąc rozmowę.
Najzwyczajniej w świecie wyszła z dzieckiem w wózeczku udając się najpierw do misia. Wzięła ze sobą jedynie mleko w butelce, pampersy i to co było konieczne trzymając wszystko w torebce. Bez zwłoki tak jak zaplanowała, by odpocząć przez chwilę udała się najkrótszą możliwą drogą do domu Trantisa i jego rodziny marząc o spokojnej rozmowie przy herbacie i chwili relaksu. Spędziła z nim trochę czasu słuchając co u niego słychać i opiekując się małym. Miała mu wszystko powiedzieć w końcu był jej rodziną tak jak Astrid i zamierzała będąc u niego powiedzieć mu prawdę o tych zjawiskach. Wszystko w porządku moja pani tak jej powiedział podczas rozmowy. Dowiedziała się z niej, iż pracował dalej na kasie, miał szczęśliwą rodzinę, ale i czegoś naprawdę ciekawego o czym wcześniej nie wspominał jej a jedynie swojej żonie i Riley siedzącej mu na kolanach. Dopił herbatę owocową i rozweselił ją mówiąc :
— On na pewno się wyleczy moja pani, ale dam ci radę. Jak naprawdę jest opętany nie będziesz miała wyboru. Będziesz go musiała uderzyć w twarz, jak zaatakuje. Bądź silna Jane i powiedz sobie robię to dla twojego dobra. Dziękuje, że mi powiedziałaś o tym co się dzieje u was.
— Drobiazg Trantis. Jesteście przecież dla mnie jak rodzina. Na pewno tak zrobię. A teraz słucham o czym mi mój kochany miś nie powiedział jak zdzwoniłam z budki miejskiej.
Przytulił ją do ramienia i podniósł trzymając obiema rękoma, by nie spadła. Dziewczynka trzymała się mocno podpierając się i całując mu policzek. Puścił ją po chwili i powiedział :
— Każdy na jakąś słabość. Jedni do tańca, inni wspinaczki i przygód. Zacząłem u nas w domu pracować z ludźmi. Przychodzą do mnie poćwiczyć jogę czy fitness. Jestem całkiem wysportowany jak na misia. Staram się o trenera personalnego, ale jeszcze z tym nie wiadomo. Przychodzi tu nawet Kate i Grace przed jakąś ważną akcją, by poćwiczyć ze mną.
— Cieszę się kochany. Realizuj to i informuj co dalej z tym. Musimy już iść do moich rodziców -odparła zza progu drzwi już ubrana żegnając się z nimi.
Pomógł jej jedynie wyprowadzić wózek za drzwi swojego bloku i przytulił ją na pożegnanie mówiąc słowa :
— Dasz sobie z nim radę moja pani. Trzymaj się, po czym pocałował jej dziecko w czoło idąc już do siebie.
Dotarła do domu swoich rodziców nie chcąc siedzieć zbyt długo. Miała wypić jedynie herbatę i iść z powrotem do domu. Zasiedziała się u misia jak zwykle i wolała być w domu przed jego powrotem z pracy. Musiała mu jeszcze coś ugotować na obiad i dać jeść pomimo lęku przed nim. Zaprosili ją do środka i obiecali zając się swoim wnukiem należycie przez kilka dni. Wyjaśniła im jeszcze wszystko dokładnie patrząc na zegarek, by się nie spóźnić. Wiedzieli o tym dlatego nie zatrzymywali jej już dłużej. Pożegnała się jakby to była chwila ze swoim synkiem obiecując, że wróci jak najszybciej do niego i zajmie się nim. To ze względów bezpieczeństwa synku odparła do niego tuląc go i całując. Pomachał jej nóżkami i popatrzył na swoją mamę, otwierając szeroko buzię. Nie rozumiał co się dzieje, ale miał nadzieje, że szybko do niego wróci.
Zdążyła piętnaście minut przed czasem i musiała coś wymyślić na ich obiad. Przebrała się po powrocie i wyglądała jak ulicznica chcąc go sprawdzić zgodnie z planem. Odsłonięte całe nogi, mini spódniczka, bose stopy, stringi, oraz bluzka z głębokim dekoltem wręcz osłaniającym jej duże piersi. Wymyśliła zapiekankę i mając do dyspozycji odpowiednie bułki i składniki zrobiła ją wrzucając do piekarnika. Oddychała płytko i wymachiwała mieczem naokoło kuchni luzując się przed spotkaniem z mężem. Nie była już aż taka chuda ważąc 72 kilogramy, ale mogła jeszcze wykonywać salta i przewroty uważając na ich posiłek. Odłożyła go na miejsce i stojąc odwrócona przodem tak ubrana wyczekiwała go i jego reakcji na szykowaną niespodziankę. Wzięła zgodnie z radą taty Pismo Święte i siedząc przy stole czytała je jak zwykłą książkę.
Wparował do domu i zobaczył to co ma w ręku nawet z daleka. Myślał, że to po prostu książka, ale tak nie było. Już nie był sobą i częściowo podwinął kaptur pokazując twarz. Miał ranę i szramę na prawym ucho i w okolicy lewego oka. Krwawiła, ale miał to głęboko gdzieś, bo nie wiedział skąd się wzięła. Reszty nie pokazał, ale jego oczy nie były naturalne. Czarne, albo szare jak zdołała popatrzeć w nie przed krótką chwilę. Zanim je zakrył zacisnął zęby na to co czytała i ryknął gwałtownie. Przewróciła kartkę i łagodnym tonem powiedziała do niego :
— Markusie czytam sobie Biblię. Proszę to zapiekanka dla ciebie na obiad po pracy kocie.
Ryknął kolejny raz i po raz drugi zaciskając zęby. Odłożyła ją na miejsce i dodała :
— Zjedź skarbie proszę. Na pewno jesteś głodny. Zjadł ją jeszcze wręcz jak pies trzema wielkimi kęsami nawet nie dziękując za posiłek ani nie witając się z nią na wejściu. Wypił stojące obok mleko i z furią w głosie ryknął w jej stronę :
— Zabierz to ode mnie szmato bo dostaniesz w pysk. Spróbuj to kurwa czytać drugi raz to mnie popamiętasz. Z dupy ta zapiekanka ja chce coś innego niż obiad.
Grzecznie, ale przestraszona jego głosem i postawą podeszła do niego i zapytała płacząc bo ryknął na nią :
— Misiek co się stało? Porozmawiaj ze mną jak masz jakiś problem. Ja ci pomogę kochanie moje i mój mężu.
Nie odpowiedział nic a jego głos zaczął się zmieniać. Wcześniej to występowało jedynie w nocy i to między drugą a trzecią a nie około godziny 14 po popołudniu. Miał dość jej pytań i tego, że kobieta go pyta. Głosem przypominającym połączenie owcy i kruka odparł :
— Nic się kurwa nie stało dziwko. Może poza tym, że ta praca jest wkurwiająca. Jak będziesz się opierać zabije cię, nie żartuje. Nie czytaj tego przy mnie i nie patrz na krzyż bo cię stuknę. Popatrzyła na zawieszony krzyż i w odruchu zdjęła go ze ściany. Pochodził jeszcze z czasów, kiedy uczęszczała ona do kościoła. Mając go w ręku podstawiła go pod jego oblicze krzycząc jak on :
— Oddaj mi Markusa sukinsynu. Chce odzyskać mojego męża.
Syczał i zwijał się w kulkę na widok krzyża. Jęczał, jakby piekło go całe ciało łącznie z twarzą. Zmienił swoją pozycję i zaczął chodzić pająkiem sycząc i wystawiając dwa razy język w jej stronę. Ryknął gasząc połowę świateł w pomieszczeniu i odparł :
— Twojego lubego już nie ma. Jest pod moim wpływem ty irytująca śmieciowa kurwo. Obciągniesz mi najpierw a potem się dasz ruchać w dupę.
Cofnęła się z krzyżem próbując się nie potknąć. Musiała zachować spokój, ale nie mogła. On naprawdę był opętany. Nie wiedziała jedynie przez jakiego cienia bądź cienie, bo mogło być ich kilka. Myślała że przeklina więcej od tych kilku tygodni przez problemy w pracy. Myślała sobie coś zrobiłam, ale nie miała na niego wpływu, ani na to co się stało. Musiała walczyć nawet jeśli nie miało to sensu. Panowała prawie całkowita ciemność a ściany lawirowały tym czego się spodziewała zwierzęcymi obrazami. Zapaliła światło guzikiem bo też się tego bała. Ciemności i bycia w niej dlatego musiała zapalić światło. Przyczajona niczym tygrys polujący na ofiarę odpowiedziała mu :
— Mogę ci wytrzepać skarbie i normalnie wejdziesz we mnie. Nie kocie nie mogę i dobrze o tym wiesz. Nie zrobię tego misiaczku, nigdy w życiu.
Zasyczał i rycząc nie hamował ręki i uderzył ją w twarz prosto w prawy policzek. Uderzył drugi raz, ale ona zatrzymała jego ręką jak on jej wtedy przed pizzerią. Popchnęła go i ze łzami w oczach kopnęła w podbródek. Wystawił swoje zęby i rycząc tak głośno iż słyszała go cała okolica krzyknął :
— Zapłacisz za to głową pizdo. Odmawiasz swojemu mężowi seksu i loda. Haha tamta którą pieprzyłem w pracy była dużo lepsza. Na biurku a jakie miała cycki i cipkę lepszą od twojej. Ah a jak ciągnie miód malina. Nie żałuje kurwa, bo ty jesteś lamuską w łóżku. Ciągle tylko misjonarz i nic więcej. Pizda i gruba szmata, rozżutna kurwa nic więcej nie jego żona. Nie chciałem małżeństwa tylko się wyszaleć. Na kolana dziwko już. A Kościół katolicki i inne rasy to jebane ścierwo tak samo jak te nasze jeżyce.
Przesunął lodówkę prosto na nią chcąc ją zabić. Zrobił to siłą cienia niczego nie żałując. Wykonała przewrót w przód w ostatniej chwili. Mieczem nie mogła zdziałać tutaj nic, ani swoim strojem mającym być testem i niespodzianką. Ostatni raz próbowała przemówić mu do rozsądku. Chciała to zrobić, pomimo tego, że po tym co usłyszała zrobiło jej się niezwykle przykro i płakała. Pomyślała wtedy dobrze, ale to tym by mnie zabił na pewno odparła do samej siebie zapłakana. W tamtym momencie nie myślała o zdradzie jakiej się dopuścił, ale by go uwolnić spod wpływu cieni, bo na pewno było ich więcej. Ostatni raz bez żadnej broni, ani swojej mocy, której próbowała użyć, lecz nawet to nie pomogło powiedziała:
— Przeszliśmy razem wiele kocie. Wróć do mnie proszę. Tęsknię za tobą. Za moim czułym, kochanym i troskliwym Markusem, którego pokochałam.
Znów nie posłuchał i nie docierało to do niego wcale. Słysząc słowo odmawiam ci, nie mogę podburzyła go jeszcze bardziej. Demon sterujący nim uderzył ją po raz trzeci w pierś oraz wyrostek i powiedział :
— Skoro nie chcesz być posłuszna zginiesz jak mówiłem. Sprowadzę sobie następną laskę dużo lepszą. To gówno i skurwysyństwo co mam na palcu nic nie znaczy dla mnie. Ale zachowam to badziewie dla świętego spokoju. Twój mąż już nie żyje. Żegnaj.
Ryknął i zasyczał tak potężnie jak betoniarka jadąca po drodze z głośnym silnikiem. Nie miała wcale szans, ale się starała. To ją podniosło w górę a on wystawiając paszczę do przodu ryknął drugi raz rozbijając wszystkie naczynia i drzwi w całym domu. Wisiała w powietrzu a on uderzył ją jeszcze raz, ugryzł w rękę zdzierając skórę jak zwierzę i wyrzucił jak nic nie znaczącą zabawkę. Jane wyleciała z domu na parterze przez okno przebijając sobie wszystko co mogła potłuczonym szkłem. Wylądowała na trawniku dwie przecznice dalej i z potwornego bólu widząc krew po dłuższej chwili straciła przytomność.
Słyszała tylko jakiejś głosy wokoło siebie. Z każdego skrawka jej ciała leciała krew czuła to, ale nie mogła popatrzeć na to. Potraktował ją jak szmatę, którą można wyrzucić na śmietnik po tylu latach. Miała świadomość rozmowy z nim o zdradzie po egzorcyzmach jakie na pewno go czekały. Spięła się, czując że prawdziwy Markus nigdy by tego nie zrobił wobec swojej pięknej żony. Patrząc na jego demoniczną i przerażającą wersję zdawała sobie sprawę, że zdrada była nieświadoma. Nie patrzyła na to jak ją zdradził, ale pod wpływem czego był. Nie musiała analizować sytuacji z inną kobietą z którą spał. Okropnie ją to bolało wszystko co powiedział zwłaszcza o obrączce symbolu miłości i najważniejszej rzeczy, jaką mogli mieć w swoim życiu oprócz dziecka. Usłyszała musimy jej to wyjąć i zaszyć jak najszybciej inaczej się wykrwawi na śmierć Ewine. Powoli z pomocą leków i środków znieczulających na środku trawnika wyjmowali jej szkło z ciała. Czuwali nad nią bo ktoś delikatnie dotykał i głaskał jej poranioną twarz. Dostała drugi zastrzyk sycząc z bólu i rozpaczy. Dokładnie słyszała trzy głosy i czuła tyle samo dłoni. Jedna trzymała ją za głowę, druga delikatnie starając się nie uszkodzić tkanek i narządów wyjmowała całe szkło prawdopodobnie pakując je, albo wyrzucając do kosza. Ostatnia kolczasta trzymała ją mocno za rękę i głaskała. Spała i nie otwierała oczu czując ból i nakładanie opatrunków na siebie. Poznała go to był Trantis i nie mogła się mylić. Drugim był Ilmuntus pomagający przy zakładaniu po wyjęciu już wszystkich odłamków szkła z jej ciała nawet z muszelki i piersi. Miała jedynie nadzieje na brak blizn w tych okolicach. Zejdą jej ujął to trzeci głos zawiązując jej prawą nogę. Wiesz kiedy zapytał Miś martwiąc się o nią. Trzeci głos lekko zasmucony odpowiedział im. Kilka miesięcy do roku. Zostaną jej blizny na prawej piersi i udzie to będzie schodzić najdłużej, jeśli w ogóle zejdzie. Może nie zejść nigdy. Zrobiłem co mogłem reszta będzie się goić. Otworzyła powoli oczy dostrzegając bandaże i opatrunki na całym ciele. Kręciło jej się w głowie co było normalne przy lekach jakie jej podał. Mrugnęła i spostrzegła trzecią postać. Prawie nie mogła się ruszać więc zdziwiona tym wszystkim zapytała :
— Co wy tu robicie moi drodzy?
— Numbris bo to on był słyszalny jako trzeci wraz z misiem podnieśli ją oboje za ręce, by usiadła. Starszy jeż kucnął obok i odpowiedział jej mówiąc :
— Miś zadzwonił do mnie i powiedział, że możesz potrzebować pomocy. Wyczuł niebezpieczeństwo młoda. Ilmuntus jest po skończonym kursie egzorcysty już to robił i również może pomóc. Wiem o tym co nieco co Jane.
Siedziała i nie mogła nic powiedzieć. Jeszcze większe zdziwienie rysowało się na jej twarzy po jego wypowiedzi. Pogratulowała Ewine zdania kursu i nowych umiejętności związanych z tym fachem. Zaskoczona odpowiedzią chcąc znać prawdę zapytała go :
— Jak to wiesz Numbrisie? Miałeś już do czynienia z cieniami?.
Zaśmiał się trzymając ją za rękę. Jego dawne życie pełne przygód i starć z wszelakimi demonami błysnęło mu przed oczami. Stuknęło mu niedawno 80 lat a wyglądał na co najmniej 20 lat mniej. Siwe włosy, cała siwa skorupa i kolce, ale młodzieńcza i pełna werwy twarz 60 latka. Staruszek uśmiechnął się i odpowiedział jej na pytanie :
— Miałem i to wiele razy. Mam 80 lat młoda damo i jestem trzecim uznanym przez Kościół Katolicki jeżem egzorcystą. Jest jeszcze jeden i mieszka w Jeżogrodzie w podobnym do mnie wieku. Ostatni zmarł na serce 5 lat temu osobiście byłem na jego pogrzebie. Miał 78 lat w dniu śmierci. Pochowaliśmy go na specjalnym cmentarzu dla księży egzorcystów w Miami. Zajmiemy się nim we dwójkę tylko chce poznać jak to się zaczęło Jane ze szczegółami.
Osłupiała i otworzyła szeroko usta ze zdumienia po tym co usłyszała. Takiej rewelacji się nie spodziewała usłyszeć od starszego jeża, który swojego czasu ją uratował teraz już drugi raz. Miś tulił ją od tyłu i porozmawiała najpierw z nim tuląc i mocząc mu futro łzami. Pod jego wpływem uspokoiła się na tyle mocno, że patrząc im w oczy zaczęła opowiadać jak to się zaczęło zgodnie z życzeniem Numbrisa. Mówiła tak przez kilka minut tuląc się dodatkowo do ramienia misia, bo na pewne opowiadane szczegóły chciało jej się płakać i nie było to łatwe, ani przyjemne. Rozumieli to i siedząc po turecku słuchali jej z uwagą i otwartym umysłem. Na sam koniec tego krótkiego monologu powiedziała do nich :
— Dziękuje za pomoc. Chce pojechać do misia, jest bliżej do niego niż do rodziców. Na razie nie martwcie ich bardziej. Zajmijcie się tym proszę was -po czym zapytała staruszka :
— I co stwierdzasz Dziadku? Jeśli mogę tak mówić do ciebie.
— Roześmiał się na to słowo, ale nie krzyczał. Zareagował łagodnie i pijąc wodę powiedział:
— Ja jestem dziadkiem i możesz oczywiście młoda. Wyjęliśmy ci całe szkło z ciała. Miałaś 47 odłamków wbitych w siebie. Blizny znikną za kilka miesięcy. Mogą ci zostać na prawym udzie i piersi, jeśli nie zejdą w ciągu tego czasu. A co do tego mamy tutaj klasyczny przypadek opętania. Ma co najmniej 5 cieni w sobie po tym co usłyszałem. Pójdziemy tam i odprawimy egzorcyzm na nim. Możemy i nawet kilka. Nie muszę się pytać o zgodę.
Podłamała się informacją o bliznach na jego ukochanych piersiach i prawym udzie. Musiała mu potem o tym powiedzieć tuż po wszystkim. Przetarła łzę, przytuliła misia prosząc go :
— Zabierz mnie do siebie. Muszę ochłonąć po tym wszystkim. Pomieszkam trochę u ciebie.
Kiwnął głową natychmiast podnosząc swoją panią z ziemi i pod ramieniem oraz biorąc ją na ręce poszedł do swojego mieszkania. Potrzebowała jego pomocy nawet przy najprostszych czynnościach i dobrze o tym wiedział dlatego ruszyli od razu w drogę żegnając się z egzorcystami. Natychmiast również po rozmowie z nią i doprowadzeniu do domu oraz położeniu do łóżka dając ciepłą herbatę i zostawiając z rodziną ruszył bez zwłoki po jej synka. Dotarł na miejsce z myślą jest teraz u mnie i może się zając małym Markiem. Astrid jej pomoże my jej pomożemy pomyślał idąc drogą do Państwa Astonów. Nie wyjaśnił sytuacji, tylko wziął małego w kołysce i ruszył z powrotem do swojej pani. Odpowiedział im jedynie proszę Państwa wszystko się wyjaśni i wyszedł ruszając w drogę powrotną. Dojechał komunikacją miejską w 30 minut i dał go jej do rąk, by nawet leżąc mogła go nakarmić piersią. Usiadł na kanapie obok Riley, która też martwiła się o ciocię. Dziewczynka podobnie jak on i Astrid w tych trudnych dla niej dniach w opatrunkach zaoferowała swoją pomoc.
Podręczne kropidło, różaniec, trybunał rzymski, mała wersja Biblii i modlitewnik to była ich broń przeciwko skrajnie opętanemu Markusowi. W tym wypadku żaden miecz łącznie z tym Ewine, ani żadna moc nie mogła mu pomóc. Nie mieli daleko do opętanego i rozmawiali sobie po drodze. Jak najlepiej chcieli się przygotować również psychicznie do walki z cieniami zupełnie innej niż z tradycyjnym bossem. Spacerowali do tej klatki z totalnym spokojem jak dobrzy przyjaciele. Jeszcze przed samym wejściem do niej i ich mieszkania jeż przeczuwając wahanie swojej towarzyszki zapytał z troską :
— Porozmawiaj ze swoim jeżem, które z was to zrobi. Czuje twoje wahanie Ewine. Nie musisz tego ukrywać. Dostaliście oboje taką możliwość. Kobieta też może po udzieleniu jej odpowiedniego pozwolenia odprawić egzorcyzm.
Posłuchała go i jego rady odnośnie tego, kto ma to zrobić. Musiała się odważyć mając jeszcze różaniec na swoim palcu. Rozmawiała krótko mówiąc do niego Tęczo moja kochana ja to zrobię. Chce się odważyć. Dobrze moja pani w porządku jak nie będziesz sobie radzić wyjdę i pomogę. Odpowiadając, że ona to zrobi mając wiedzę, zdany kurs i pozwolenie weszła już z nim do środka budynku.
Panował półmrok a światła i lampy zawieszone na ścianach budynku migotały i strzelały. Oświetlały niezwykle mało, prawie nic a jedynie schody i kilkoro drzwi naokoło parteru. Winda a był to budynek sześciopiętrowy wywracała się na wszystkie strony bez włączania przycisku jechała to w górę to w dół coraz bardziej przyśpieszając. Stali tam tylko oni, nikogo innego nie było wtedy na klatce schodowej, ani najbliższej okolicy. Zauważyli lekko przesuwające się ściany i obrazy na nich wręcz diabelskie obrazy ukazujące cieniste istoty w kształcie zwierząt i z ich głowami. Jak w starożytnym Egipcie, kiedy to posągi, hieroglify i budowle były wznoszone na część takich bogów z głowami przypominającymi zwierzęta. Drzwi od wyjścia same się przesuwały podobnie i schody. Zmieniały swoją pozycję ze standardowej na płaską i odwrotnie, albo na prawo i lewo w kierunku ściany i szybu windy. Popatrzyli po sobie oddychając i chuchając parą. Był lipiec a na korytarzu i prawdopodobnie w mieszkaniu panowała nieprzyzwoicie niska temperatura. Było zimno, lodowato i to raziło w oczy. Nikt dokładnie nie powiedział ile, ale w okolicach -50 do -70 stopni tak się wydawało. Weszli do środka otwierając drzwi bez klucza. Były cały czas otwarte, bo ich nie zamykał. Szli w głąb i zobaczyli go odwróconego plecami w salonie i jakąś nagą dziewczynę. Kobieta dokończyła co miała dokończyć i trzęsąc się przez zimne powietrze uciekła z mieszkania ubierając się. Przeżegnali się oboje przed tym co miało nastąpić mówiąc głośno słowa modlitwy :
— Ojcze Nasz, który jesteś w Niebie. Święcie imię twoje, przyjdź królestwo twoje, Bądź wola twoja, jako w niebie tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i odpuść nam wasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego. Amen.
Syczał i zrobiło mu się niedobrze jak tego słuchał. Taki był ich plan najpierw się nad nim pomodlić, jak nad każdym opętanym i grzesznikiem, by następnie przeprowadzić właściwy egzorcyzm. Jęczał, ale nie chciał dalej pokazać już dużo bardziej niż poprzednio demonicznej twarzy. Zwymiotował na podłogę. Chciał, żeby przestali i się od niego odpierdolili. Trząsł się i ryczał wydając coraz głośniejsze dźwięki na cały dom. Widząc, że ten sposób działa egzorcyści mówili dalej :
— Zdrowaś Mario, łaskiś pełna, Pan z tobą. Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony owoc twojego Jezus. Święta Mario, Matko Boska módl się za nami grzesznymi. Teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
To był jęk przerażenia i bólu. To ukłuło go jeszcze bardziej niż poprzednia modlitwa, odmawiana przez nich. Wystawił język i powoli wstawał, lecz nadal odwrócony. Zasyczał i wrzasnął w ich stronę :
— Stulcie ryje to boli kurwa. Zamknijcie wasze mordy, wy katolickie szmaty.
Musieli rozmawiać z tą istotą choćby się waliło i paliło. Nie krzycząc a starając się łagodnie i profesjonalnie rozmawiać z tymi cieniami. Jeśli wydawało się to bułką z masłem to wcale takie nie było. Zachowując powagę, profesjonalizm i zimną krew modlili się dalej mówiąc Wierzę w Boga ojca wszechmogącego. Bardzo ostro przeklinał i tą modlitwę odwracając się do nich twarzą. Wykrzywiony grymas twarzy, poraniona twarz jakby się ciął nożem i demoniczne oczy. Skrzyżowanie zmarłego orła i kruka to przypominała jego twarz i ostre jak brzytwa zęby. Odstające pazury zamiast dłoni i palców mogące natychmiast zabić za jednym cięciem. Zagryzł swoje wargi i huknął na nich krzycząc :
— Wypierdalać stąd już. On jest mój tak samo jak ten cały dom. Haha myślisz że tym mi coś zrobisz starcze. Haha księżulek od siedmiu boleśni haha.
Wyjęli podręczne kropidło, odkręcili je i pokropili go deklamując :
— Błogosławię Ciebie i ten Dom w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen
To go już nie bolało a paliło wręcz od środka. Woda święcona działała jak ostrze miecza i cięła opętanych. Uchylili się przed ciosem jego łapy, kiedy zaatakował. Wrzeszczał na całe gardło krzycząc :
— To boli i parzy skurwysynu. Zostaw mnie szujo jebana. Zajebię was obu.
— Odłożyli i schowali kropidło do kieszeni, oraz modlitewnik, który położyła na szafce przed drzwiami. Teraz mieli wyciągnąć na niego cięższe działa w postaci trybunału rzymskiego oraz biblii, którą również jeszcze przed deklamacją słów egzorcyzmu mieli nią modlić się nad nim. Ewine z bezpiecznej odległości mając cały czas na palcu różaniec zapytała jeżogrodzkim :
— Dlaczego on? Coś ci zrobił że wybrałeś właśnie jego?.
Wcale nie znając tego języka, bo nie uczył się go z Jane pod wpływem demona, słuchając się w każde słowo odpowiedział :
— Nie twój jebany interes dziwko. Po prostu jego sobie wybrałem, bo był kurewsko łatwym celem. Wystarczyło go kurwa nakierować na mnie haha. Ty mi powinnaś ssać pizdo a nie tu stać z tym starym dziadem.
Wystawił dwa palce złożone w krzyż każąc mu się wycofać. Aaaał przestań ryknął opętany Markus wycofując się w głąb pokoju. Podejrzewała zresztą słusznie, że cień zaatakował go przez sen, albo w pracy, kiedy był najsłabszy i nie mógł się obronić. Zadała to pytanie po raz drugi, ale tym razem po polsku mówiąc :
— Jak go dopadłeś? W imię Jezusa Pana naszego i Zbawcy świata rozkazuje ci mówić cieniu -mówiąc otworzyła biblię i zaczęła się nią modlić czytając wybrany fragment na którym jej się otworzyła.
Numbris wystawił mały krzyżyk przed niego i pomodlił się jeszcze sam tymi słowami :
— Ty, który stworzyłeś świat by uzdrowić skruszonych w sercu zmiłuj się nad nami. Pobłogosław jego, jego żonę i to co zrobił w życiu dobrze i dodał :
— Zmiłuj się panie nad jego duszą.
Syczał tak głośno na jakiejś 5,może 6 przecznic. Ruszał przedmiotami, przed którymi się bronili od szafek, aż po zwykłe lampy. Skakał po łóżku i drapał ściany starając się trafić również ich. Bronili się i nie zdołał. Dalej panował okropny mróz w pomieszczeniu i musieli się z tym liczyć. Tym razem pod wpływem Biblii w trakcie syknięć i pisków i ataków na nich odparł płynnie po polsku :
— Sam mi się skurwiel nawinął. Gadał o tej grubej, starej piździe i o tym Jezusie przez pieprzony telefon. Żygać mi się chciało, więc złapałem go na haczyk i tyle. Chciał zdjąć bokserki, lecz nie zdołał. Oboje domyślili się, że kobieta będąca w mieszkaniu mogła z nim oddawać się przyjemnościom. Zaczął ponownie skakać po łóżku i rozłożył swoje ręce całkowicie na boki. Był oschły a ściany w tym pomieszczeniu znów zapełniły się obrazami jak na korytarzu. Doczytała do końca fragment o Weselu w Kanie. Widząc jego reakcję na to wijącego się i trzęsącego odparła do Numbrisa :
— Egzorcyzm trwa cały czas, bo modlitwa to też broń na niego. Czuje że jesteśmy całkiem blisko. Nie jeden a kilka sam mówiłeś.
— Odłożyli już biblię i wyciągnęli ich mini-guna na te egzorcyzmy. Pokropili go drugi raz i otwierając trybunał rzymski zaczęli mówić słowa egzorcyzmu przetłumaczonego z łaciny. Nie dał za wygraną i rozłożywszy ręce podniósł się w górę na ich oczach. Płonące ciało i wampirze oczy ukazały się im. Krwisto czerwone, pełne nienawiści i grozy. Lewitował całkowicie go przejmując. Piszcząc rozbił wszystkie szklane obiekty znajdujące się w pomieszczeniu i mieszkaniu. Od szyb do wazony i szklane zasłony do lamp spadających na podłogę i ziemię. Palił się i jęczał z bólu sam walcząc z nimi. Resztkami sił, zagryzając zęby starał się, lecz nie zdołał odzyskać świadomości. Panowały nad nim całkowicie nie chcąc wyjść. Powoli obniżał się pod wpływem modlitwy schodząc w dół coraz bardziej. Niczym bezbronne dziecko, nie umiejące grać w piłkę czy football. Opadł na łóżko, ale odbił się od niego i kucnął wystawiając język w ich kierunku. Patrzył na nich jak na skrytobójców chcących odebrać mu moc. Zamierzał zrobić tak, by nigdy nie wyszli z tego mieszkania żywi. W jego wersji owszem tak właśnie miało być. To działało i wiedzieli o tym doskonale. Patrząc widzieli jego poddanie się i coraz słabszą opiekę nad nim. Po powiedzeniu całości i przewróceniu następnej strony krzyknęli oboje w jego stronę :
— Pan jest naszą drogą, prawdą i życiem. Rozkazujemy ci w imieniu Jezusa naszego Pasterza i Zbawcy Wyjaw swoje imiona cieniu.
— Imiona Kutasie. Ja nie mam imion ryknął na całe gardło powodując chwilową ciemność w mieszkaniu. Oczy czerwone od krwi zaczęły nią płynąc na podłogę. Podnosił się i pluł krwią i z ust zostawiając jej ślady na ziemi. Dociskali go kolejną stroną i krzyżem, ponawiając krzykiem :
— Wyjaw swe imię a ja powiem ci swoje. Chrystus naszym Panem wypowiedz swoje imiona demonie.
Krwi było coraz więcej i zalała ona całe łóżko. Pluł nią dalej i wręcz wymiotował. Cofnął się pod ścianę i rycząc, sycząc i płacząc z potwornego bólu powodowanego przez modlitwę wykrzywił głowę na wszystkie strony, obrócił nią na dwa boki pod jej wpływem i wrzasnął :
— Jam jest Ilron zabójca, a ja Orlus gwałciciel, i ja pani cień Hirrens kobieta pieniądz a po czym wrzasnął drugi raz :
— Mirlox księżulku cień kanibalizmu i ja dziewczynko co mi powinna ciągnąc Lustoy demon zakazanych fantazji i drugiego oblicza w człowieku, jego mrocznej strony.
Znali każdy z nich z opowieści, ale nigdy nie mieli z nimi do czynienia. Jedynie w księdze demonów w ramach ciekawostki. Nie panował nad nimi strach a panujący mocny wiatr i zwiastun burzy dawał o sobie znać na dworze. Grzmiało i to nie pod wpływem pogody a ich rozkazem. Nie poddali się i znając sposób na każdego z nich przewracali trybunał i modlili się dalej. Z pomocą jeża siłą perswazji, ale i pod wpływem egzorcyzmu zdołała mu przypomnieć miłe wspomnienia z nią związane. Mówiła głosem pasterza, łagodnie i z uczuciem wsłuchując się w Ilmuntusa i jego słowa. Chciała wywołać presję na Orlusie i jego tym dotknąć. Już raz starli się z nim w przypadku Jane i wiedzieli jak postępować. Pluł krwią nadal, ale był coraz słabszy. Numbris olewając burzę wywołaną przez nich doczytał w ciemności do pewnej strony, ale mając dobrą pamięć donośnym głosem odparł czytając i deklamując :
— Pan jest moim pasterzem i nie brak mi niczego. Został za ciebie ukrzyżowany i pokonał śmierć. Jest bogiem i w nim nasze oparcie i wola. W imieniu Zmartchwywstałego Jezusa, który pokonał nasze grzechy rozkazuje ci Wyjdź z niego.
— Ostatnie skomlenie i syknięcie potężne wywołujące falę przechodząca przez całe pomieszczenie. Trzymali się mocno i blisko siebie łapiąc się szafek podczas niej. Nie stracili równowagi, ale musieli prężyć swoje ręce. Burza cofnęła się, a on w ich obecności podniósł się do góry po raz drugi i przechylił głowę w kierunku ściany. Spojrzał na nią, plując ogromną wręcz ilością krwi z ust makabryczną pokrywając ją w jednej trzeciej. Po chwili znikła a ściana wróciła do swojego koloru. Wrzasnął raz po raz, zacisnął zęby i z wielkim bólem całego ciała łącznie z klatką piersiową wypuścił otwierając szeroko usta cztery kłęby czarnej jak smoła pary. Padł wymęczony a gdy oni podeszli bliżej smutnymi oczami powiedział jedynie jedno zdanie :
— Ratujcie mnie proszę i zamknął oczy.
Leżał na łóżku jakby spał. Jego powieki ruszały się, ale nie otwierały. Nic nie mówił czując się tak, jakby już umarł i był jedną nową w świecie duchów a drugą u żywych. Jeże w tym stary Numbris wiedzieli, że to nienormalne. Próbowali go cucić i obudzić wszystkim co mieli, ale to nie pomagało. Krzyczeli, szarpali go, puszczali głośno muzykę a raczej otworzyli okno i słuchali pędzących ulicą samochodów. Bili po policzkach mówiąc głośno. Bez skutku jaki chcieli osiągnąć budząc przyjaciela. Ilmuntus wyszedł z niej i sam zobaczył co się dzieje. Po krótkich oględzinach jak na miejscu zbrodni powiedział krótko :
— Udało się wygonić czterech, ale nie pięciu. Walczyliśmy kilka godzin o jego duszę i wygraliśmy no prawie.
Numbris domyślił się o czym chciał powiedzieć i odparł :
— Śpiączka ostatniego Tęczówko. Ostatnim, który w nim został jest cień zabójca Irlon. Musimy go zabrać i dobrze wiesz gdzie młody.
Nie przeszło mu to przez myśl. Wolał by filować przy nim i poczekać, aż się obudzi. Brak takiej możliwości powodował frustrację na całą sytuację w której się znaleźli. Nie chcąc tego mówić, ale musiał powiedział do niego :
— Czterech modlitwą, ostatniego własnymi siłami tak to brzmiało z tego co pamiętam odnośnie naszej sytuacji. Musimy powiadomić Jane i pozostałych i zabrać go do Świetlistego Kręgu w Jeżogrodzie na skraju lasu.
— Zgadza się młody jeżu, ale ona musi być świadoma ryzyka. Jeśli wszyscy łącznie z tygryskiem opuszczą krąg i stracą moc Irlon go zabije i nigdy się nie obudzi.
Popatrzyli po sobie z wielką powagą. Tu chodziło o jego życie, nie dygresje związane z owym kręgiem i jego mocą. Był niebezpieczną metodą wyganiania cieni z człowieka, ale pomagał obu rasom. Niczym podpisanie zgody na niebezpieczną operację mogącą skończyć się śmiercią pacjenta. Ich pacjenci nie mogli się zdecydować na to i ktoś musiał podjąć decyzję za nich. Ohertis Mar zwany Świetlistym Kręgiem używany w kryzysowych sytuacjach miał dobrą renomę wśród egzorcystów. Nie wymagał niczego prócz mocy, ale takie były jego zasady. Przeżywalność tego typu jak to mówili w swoim gronie operacji wcale nie była mała. 74% wychodziło z tego bez szwanku. To dużo jak na coś co wchłania nasz moc powiedziała sama Ewine podnosząc go już z łóżka i biorą na ręce. Staruszek zaśmiał się i w swoim stylu pomagając jej go nieść odparł :
— To jak trudny test w szkole tylko z ryzykiem utraty życia. Nie mamy wyboru i musi się na to zgodzić. Umrze w ciągu 96 godzin jak nic nie zrobimy panienko.
Odpowiedziała mu śpieszmy się i ruszyli z nim na rękach bez żadnego innego środka transportu typu samochód czy motor do domu misia. Szli jak najszybciej na Ulicę Archinos w Środku Midtown mając w głowie zdanie musimy zdążyć.
Wbiegli do mieszkania, kiedy otworzył im miś wpuszczając ich do środka. Położyli go na pobliskiej kanapie obok Jane i jego syna leżącego już w kołysce. Była zdruzgotana nie mogąc go dobudzić i płakała na ten widok. Mark został po karmieniu zabrany przez Astrid do innego pomieszczenia, by mogli w spokoju porozmawiać. Riley martwiąc się o wujka zapłakana jak jej ciocia wyszła wraz z mamą do swojego pokoju i wolała pobyć tam. Tęskniła za nim i pragnęła by się obudził i powiedział jej żart tuląc i biorąc na kolana. Wyglądał jak bezbronny i taki był. Wyjaśnili się co zamierzają dalej zrobić opowiadając skróconą wersję egzorcyzmów na nim. Wiedzieli, że się bała takich rzeczy i pająków dlatego skrócili to jak mogli. Po wysłuchaniu ich dziewczyna zapytała :
— Jaka jest szansa, że wszyscy dacie radę go wygonić? A jeśli stracicie moc on naprawdę umrze?
Musieli odpowiedzieć zgodnie z prawdą, więc nie kłamiąc Numbris odpowiedział jej mówiąc :
— Ponad 80 % Jane. Niestety tak umrze, dlatego musisz podjąć decyzję o jego użyciu. Zanim zasnął krzyknął jedynie Ratujcie mnie proszę.
To jak stanięcie nad lawą i mostem prowadzącym do wyjścia otoczonym przez cienie. To nie było łatwe dla niej sącząc po jej tonie i spłakanych oczach. Decydowała za najważniejszą dla niej osobę o życiu i śmierci co wywołało szok. Zachowywał się ostatnio agresywnie i nieprzyzwoicie, ale go kochała. Popatrzyła duchem na ich synka kołysanego przez jej przyjaciółkę. Ich największy cud, dzieciątko odmieniające ich życie musiało być wychowywane przez swojego ojca. Zapłakana zanim podjęła decyzję usiadła obok niego dotykając czoła. Lód przeszedł przez jej dłoń i poczuła to na sobie. Złapała go za rękę, przyłożyła do swojej twarzy i trzymała w swojej dłoni patrząc na obrączkę. Ich realne miłosne serce nieskończoności znaczyło dla niej wszystko podobnie jak on. Kucnęła obok niego i łapiąc za rękę odparła tylko:
— Wróć do mnie skarbie. Ja ci wszystko wybaczę, ale obudź się kotek. Żyj dla mnie i naszego syna. Twoja żona cię kocha i on na pewno też. Pocałowała swoja dłoń kładąc mu ją na czole co znaczyło kochamy cię. Przetarła oczy chusteczką i odwracając się do Ewine i Numbrisa oraz misia powiedziała :
— Nie jestem katem nikogo a zwłaszcza mojego męża. Zgadzam się na to i dodała zakładając swój miecz :
— Dorwijmy tego niewidzialnego skurwiela.
Po jej zgodzie nieśli go na zmianę do samochodu misia. Mieli tam jechać swoimi własnymi samochodami czy motorami by nie tracić czasu i pieniędzy na samolot. Pozostali zgodnie z telefonem i informacją od niej mieli dołączyć po drodze na ogród. Każdy chciał poświęcić moc, by pomóc osobie na, której im zależało. Zapakowali się ona, Numbris, Markus położony z tyłu na oknie i Ewine do samochodu misia i ruszyli do krainy, którą od tak dawna chcieli zobaczyć.
Drzewa iglaste i liściaste oraz ich odmiany to zobaczyli na skraju jeżogrodzkiego lasu. Piękne i długie sięgające nawet 10 metrów w górę. Pod nimi rozciągał się las pełen grzybów różnego rodzaju od Porklestu i Jaśminki jakie lubili jeść aż po typowe grzyby jeży począwszy od Anirkatu(odmiana muchomora o kolorze zielonym) aż po Trintos (odmiana ludzkich gąsek). Rozciągał się prawie aż do stolicy tej krainy. Żyły tam zwierzęta jak i ptaki radujące swoim śpiewem chodzących na grzybobranie. Wszelkiego rodzaju od malutkich aż po ogromne żyjące w tamtej okolicy. Droga jadająca w dół do Nowego Jorku w bok do Chicago jednego z większych miast i na lewo na leśny parking oddalony o 800 metrów za który turyści płacili 4 orritki za godzinę zostawiając tam pojazdy. Pod górę droga o oznaczeniu B567 prowadziła prosto do stolicy Jeżogrodu Grinson co tłumaczyło się jako Osobny czy Oddalony. To tylko nazwa ale było w niej ciut prawdy jak sądziły jeże. Swoją krainę pełną łąk z kilkoma rozciągniętymi na 15 kilometrów lasami, polami uprawnymi, oraz wsiami i wielkimi na kilka milionów miastami nazywały Montisem czyli domem. Od Las Vegas do Chicago przez łącznie 5528,90 kilometrów. Była ich domem, który kochali i nie chcieli mieć innego. Krąg znajdował się w połowie drogi do owego parkingu przy wejściu do lasu i na jego lewym skraju. Skręcił samochodem a wszyscy pozostali zgodnie z wytycznymi starego egzorcysty jechali za nim. Byli ciekawi tej stolicy i mieli się do niej udać w niedalekiej przyszłości chcąc ją zwiedzić i zobaczyć jej wygląd od samego środka jak i krainę. Rozciągające się przed nimi widoki robiły kolosalne wrażenie i po ich minach było to wyraźnie widać. Otworzyli usta ze zdumienia i przecierali oczy na widok drzew, przejeżdżających obok jeży o barwnych kolorach, ale też przelatujących i podskakujących zwierząt leśnych. Spostrzegli biegnące w głąb lasu sarny, watahę dzików, dwa białe wilki i towarzyszącego im żubra. To dopiero widok skomentował Nantic przypatrując się temu z siedzenia pasażera swojej dziewczyny. Prawda kocie odparła mu parkując blisko króla. Musimy to zrobić kochanie odparł król parkując i przekręcając kluczyk w stacyjce. Ukłoniła się przed nim i całując po królewsku odparła. Zrobimy skarbie. Nasza 7 letnia córeczka Iris bawi się teraz w pałacu, kiedy my ratujemy go od zguby. Nasz cudzik Sówka dodał i również wysiadł. Świetlówka wraz z Agate wysiadły od razu i wymieniły między sobą kilka słów o tej sytuacji. Kiwnęły głowami chwytając za rękojeść swoich mieczy. Grace i Kate rozmyślały nad tym co ma nadejść. Milczały zapatrzone w las i na wyciąganego chłopaka, którego niosła Srebrzanka i Marline. Chodźcie za mną powiedział dziadek i pomachał im wszystkim ręką na znak chodźcie. Szli za nim powoli aż dotarli do skraju lasu na niewielką polanę. Była w kształcie kręgu a na jej środku znajdował się swojego rodzaju stół czy ołtarz na którym kładło się osobę opętaną. Z przodu znajdował się rysunek na wielkim podłużnym kamieniu pod którym było kilka mniejszych. Przedstawiał walczącego z demonem na miecze jeża zwykłego obywatela Montisa. Walczył dzielnie i przebił go mieczem na samym końcu pokonując go. Pod spodem na jeszcze jednym takim kamieniu umiejscowiony został mówiący i znaczący wiele napis w języku jeży. Brzmiał on wnikliwie i tajemniczo obrazując sytuację z użyciem go. Napisane było :
— Cienie to nasze demony. Musimy z nimi walczyć i pokonywać je niczym kłody w naszym zwyczajnym życiu. Weź miecz i zabij go.
Naokoło wejścia do lasu kicały króliki i zające patrząc na przechodzących tam ludzi. Masa małych kamieni i kamyczków wokół symbolizowało walkę. Czasem trudną do przejścia drogę a w innym wypadku upadek i przegraną. Starcie z kamieniami nigdy nie należało do łatwych tak jak walka z cieniami. Trzymając go i nosząc tym razem Grace i Kate zgodnie z zaleceniem położyły go na stole z rękoma złożonymi na piersi. Kiedy byli już gotowi Chorwatka przemieniła się w tęczę, stanęła przed nimi i powiedziała :
— Wiecie po co tu jesteśmy. Jako drużyna pomagaliśmy innym i bezbronnym walcząc ze złem. Uratujmy go. Legendy nigdy nie umierają, kiedy świat pozna nasze imię.
Wystawili pięści do przodu zgadzając się z nią. Dzięki popularnej w tym czasie piosence Legend Never Die wykonywanej wielokrotnie na różnych festiwalach legendy w tym oni mogły się stać znakami czasu i dojść do każdego. Ich przyjaciel i powiernik leżał na stole i to oni mieli zadecydować czy przeżyje całą operację. Ciężar tego brzemienia spoczął na ich barkach i to do nich dotarło. Moriia, Nantic, Tailis, Sówka wyskoczyli z nich formując się.
Stworzyli wokół Markusa krąg. Tygrysek i Miś również dołączyli się do niego. Numbris kiedy wszyscy ustawili się wokoło łącznie z jego żoną wystawił ręce wzdłuż ciała i powiedział:
— Krąg będzie ściągał z was moc oprócz Jane. Złapcie się za ręce i trzymajcie mocno najmocniej jak możecie. Nie możemy wszyscy puścić inaczej umrze. Po złączeniu się zacznie kochani.
Wszyscy popatrzyli na siebie i złapali się za ręce wokół niego. Tygrysek i Trantis wystawili łapki i zacisnęli tak mocno jak tylko potrafili. Wszyscy zamknęli oczy czując sytuację i moc kręgu. Zaczęło się chwilę później i poczuli to w swoich dłoniach. Przepływająca fala energii i jak to nazwali w myślach siła przyjaźni była zauważalna na pierwszy rzut oka. Wystrzeliły z ich ciała i pomknęły w jego kierunku jak motyle. Promienie mocy wychodzące z każdego z nich. Złączyły się w locie tworząc z nich coś w rodzaju miecza czy krzyża. Nie mogli tego zauważyć przy zamkniętych oczach. Wszystkie były ważne i nie odrzucał słabszych czy silniejszych. Talent do malowania i rysowania nie był gorszy od osoby co umiała pisać sztuki i grać w teatrze. Tak samo było w tym przypadku. Żadna moc, którą otrzymali nie była gorsza od innej według mniemania dziewczyn czy mężczyzn. Miś nie był gorszy od Świetlówki a Świetlówka od Agate i tak dalej. Tworzyli drużynę, jedność i akceptowali każdego pomimo jego wad. Promienie wbiły się w Markusa jego serce i w miejsce gdzie znajdował się Irlon ostatni ukryty w nim cień. Jak miecz a może kosa zaatakowało go pełną mocą. Trzymali się za ręce, nic nie mówiąc podnosząc jedynie swoje ramiona i klatki piersiowe w górę. Z każdą minutą pobierał coraz więcej mocy i wysysał ją niczym odkurzacz. Trzymali się najmocniej jak potrafili mając coraz bardziej sine ręce i dłonie. Po tej operacji wszyscy mieli być wypruci z mocy i musieli ją zregenerować. Zaczął przynosić pierwszy skutek po kilku minutach. Pokazała się twarz Irlona a on starał się otworzyć oczy i chociaż coś do nich powiedzieć. Walczył jak mógł i raz je zamykał a raz otwierał. Minęło kolejne kilka minut a ich moc coraz bardziej się kurczyła. Ręce całe czerwone i sine chciały puścić partnera obok. Cień wychodził coraz bardziej na powierzchnię przelatując i pokazując uzębienie oraz minę prawie mnie macie tępe gnojki. Nantic wykorzystał wszystko co miał i nie mogąc wytrzymać z przeprosinami w głosie puścił swoją dziewczynę i przemienił się w człowieka kucając zmęczony i spocony obok. Złączeni nadal już bez Srebrzanki podziękowali mu za pomoc. Marline Kate, oraz Agate pod wpływem odkurzacza również spadły na ziemię i puściły ręce zapłakane. Również im nikt nie miał za złe puszczenie ręki. Podziękowali za pomoc i trzymali się bez trzech osób nadal walcząc z ostatnim z nich. Nie odpuścili trzymając się zacięcie. Minęło kolejne kilka minut kiedy sina i prawie martwa Moriia nie mając już żadnej dawki mocy puściła krąg zamieniając się w Grace i plunęła krwią na ziemię kucając na lewe kolano. Kiwnęli głowami na znak dziękujemy ci jeżyco nieba dając jej odpocząć. Tailis, Sówka i Armine pod jego wpływem puścili ręce po 3 minutach, zamienili się w ludzi a świetlówka zemdlała z powodu braku mocy i sił. Dał jej znak i puścił Jane po czym poleciał na polanę pół przytomny przemieniając się w Ewine. Oddychał ciężko marząc o odpoczynku. Jemu również podziękowali i wiedzieli, że są blisko. Zostało ich tylko czterech mocno trzymających się za ręce. Jane, Numbris, Miś i Tygrysek już tylko oni trzymali się za ręce i zostali w kręgu. Byli targani przez wiatr i potężne wiązki już tylko ich mocy. Ja już nie mogę moja pani ryknął miś po kolejnych kilku chwilach widząc coraz bardziej wychodzącego demona. Trantis krzyknęła, kiedy odtrącony przez swoją wiązkę padł na ziemię jak pozostali. Ich moc wzmogła się i trafiała coraz głębiej w jej męża. Demon wychodził prawie cały i był bliski odejścia. Tygrysek i pozostali nie mieli im za złe, że stracili już moc. Wycieńczeni i wypruci z mocy po takim czasie już mieli prawo puścić swoje całe czerwone ręce. Zrobili co mogli dla niego i wiedzieli o tym. Płakali a myśli o tym, że są bezużyteczni przewijały się przed ich głowę. Czekali na dalszy rozwój wypadków mając nadzieje na jego uratowanie. Numbrisie moja łapa jest biała i sina ryknął Tygrysek, ale nie zamierzał puścić. Nie mogli zostać tylko we dwóch. Egzorcysta również słabł, ale walczył dalej, jak przystało na jeża. Usłyszała coś przez wiązki i to był głos jeża. Trzymając ich za ręce po obu stronach w swojej wyobraźni zobaczyła go. Wyglądał na około 80 lat a siwa skorupa, włosy oraz gitarka pokryta bliznami mogła świadczyć o operacjach. Zbliżył się do niej i otworzył pomarańczowe oczy uśmiechając się. Trzymał w ręku krzyż i miniaturowy nowy testament zapisany drobnym maczkiem. Dziewczyna również w swojej głowie podeszła do niego pytając :
— Panie jeżu jak mogę pomóc?
— Podszedł jeszcze bliżej poklepał ją po ramieniu i odparł:
— Jestem Dinris dobry przyjaciel Numbrisa ten nieżyjący egzorcysta młoda damo. Potrzebujecie pomocy, bo krąg się zawęża. Zależy ci na tym gościu prawda? -zapytał osłaniając się już cały.
— Płakała i opowiedziała koledze Numbrisa co się ostatnio działo. Nawet jej umysł pewnie z jego postaci podpowiadał jej ja go potrzebuje. W ogromie płaczu powiedziała mu :
— Zależy bo jest moim ukochanym mężem i ojcem naszego synka. Zrobię wszystko, aby go uratować i pokonać Irlona Dintrisie.
— Pogłaskał się po brodzie i odłożył swoje przedmioty na bok. Przytulił ją i poklepał po plecach. Cofnął się o krok i uderzając o ziemię ręką powiedział do niej :
— Twoja odwaga i miłość do męża są pełne podziwu. Znam i takie pary. Coś pięknego młoda damo. Uratujesz go pomogę ci Jane.
— Zaskoczona nie mogła nic powiedzieć i zastanawiała się w jaki sposób mógłby jej pomóc. Wyjął coś z kieszeni i dał jej ten przedmiot. Mała królewska tiara ze złota czystego złota jak zdołała zauważyć. Nałożył jej na włosy i wpiął w nie. W swoich kieszeniach posiadał również przedmioty dla mężczyzn i chłopców takie jak figurka samochodowa, mini kaski i wiele innych w tym też perfumy i żele pod prysznic. Przyjęła prezent i wyglądało to ładnie na jej włosach przyznała to mu. Na sam koniec ich rozmowy ironizując powiedział jej :
— Zobaczysz co cię czeka. Szykuj się na bombę. Wystarczy, że ułożysz pół serca ze swojej ręki. Do dzieła panienko Aston.
— Zniknął w jej głowy i wyobraźni a ona wróciła z zamyślenia do rzeczywistości. Dalej trzymali się w kręgu trzymając dłonie. To dla ciebie kotek powiedziała patrząc na niego i ułożyła z ręki pół serduszka. Trzymający jak i ci co odpoczywali poza kręgiem poczuli nagły przepływ mocy. Zauważyli po chwili świecącą się złotą tiarę na jej głowie. Jeż i tygrysek też to wyczuli, ale nie wiedzieli skąd pochodzi. Zatkała usta i po chwili otworzyła je z wielkiego bólu. Złotawe kolce oplotły ją i całe jej dłonie łącznie z nogami i stopami. Prześwitały i wbijały się coraz bardziej również w piersi i twarz. Okrągła na 5 cm skorupa dopasowana do jej postury i wagi oraz gitarka ciut mniejsza od standardowej jaką posiadają jeże. Zamilkli jak to zobaczyli. Nikt nie mógł powiedzieć słowa na ten widok. Złote oczy patrzące na swoich przyjaciół i starego egzorcystę pełne współczucia i dumy. Numbris patrząc na nią odparł :
— A więc to prawda. On jej to dał w koronie. To się sprawdziło to co powiedział przed śmiercią kochani.
— Co powiedział ten jeż? -zapytali wszyscy zdumieni patrząc na złotą jeżycę, przed chwilą będącą ich Jane.
Przypomniał sobie jego słowa przed samą śmiercią w Miami w hotelu Aswil. Były krótkie zwięzłe i tak prawdziwe, że płacząc wsłuchał się w nie. Przyjął komunię święte do ust i odparł do niego :
— Ten kto prawdziwe kocha i uważa że orritki nie są warte czegoś co płynie z serca otrzyma błogosławieństwo i dar na zawsze z jednego z moich przedmiotów do operacji.
— Dziękuję ci ojcze -odparł a ojciec położył się i umarł.
Miłość i przyjaźń to dwie najważniejsze wartości w życiu. Nie można ich kupić, sprzedać, ani wystawić na licytacji. One są unikalne jak diamenty, które się szlifuje, aby wydobyć z nich piękno. Szczęśliwe pary i przyjaźnie trwają w nich jak latające motyle krążące po niebie. Inne uczucia takie jak zazdrość, smutek, zerwanie i rozstanie nigdy nie są przyjemne. Chorobliwa zazdrość najgorsza choroba związku jest tak silna jak najsłabszy cień wydobyty z ciemności naszych uczuć -powiedziała przemieniona w jeżycę Jane i dodała strzelając jeszcze w niego wolną ręką :
— Kocham cię skarbie. Jesteś moim jedynym i ciebie wybrałam. Zostań ze mną.
— Pochłonął moc złotego jeża i pozostałych. Podniósł się odrobinę w górę i wyleciał z niego jako ostatnia para z jego ust wrzeszcząc jak to czarny pan was dopadnie i ostro przeklinając. Wróciła do nich cała pochłonięta przez krąg moc. Tymi samymi promieniami trafiając prosto w ich ciało. Odżyli wstając z ziemi jak nogi po odzyskaniu jej. Spojrzała na swoje ręce całe w złotych kolcach i chciała sobie odpowiedzieć na jedno proste pytanie. Dlaczego ja? Zapytała samą siebie patrząc złotymi oczami na męża. Stanęli jak wryci patrząc na nią swoją ukochaną szefową w postaci jeżycy. To naprawdę był dar, wyjątkowy tak jak uczucia. Odwróciła się najpierw do nich i zapytała prosząc o szczerość :
— Powiedźcie mi tak szczerze. Jak ja wyglądam w tej postaci?.
— Przypatrzyli się jej uważnie przez chwilę. Wyglądała naprawdę ładnie jako złota pani jeż. Wszyscy patrząc jej w oczy odpowiedzieli chórem :
— Ślicznie pasuje ci to. Jesteśmy szczerzy z tobą.
— Chłopak obudził się i pierwsze co zobaczyły jego oczy już jego to złota jeżyca i jego przyjaciele. Wstał, podniósł się z ołtarza i podszedł do niej. Otumaniony nie wiedział nawet co się stało. Miał chwilową amnezję, nie wiedząc nic. Pamiętał wszystko do momentu wstania z łóżka i pójścia do pracy a dalej rozległa pustka w jego głowie. Wiedział tylko, że ma żonę i synka, których bardzo kochał. Poczuł promienie na sobie a potem kolejna czarna dziura w jego głowie. Przytulił się do jeżycy, bo przeczucie go nigdy nie zawodziło. Przytuli go szybko i poklepali po ramieniu gratulując przeżycia. Na pytanie przeżyłem, ale co? Numbris odpowiedział :
— Opowie ci twoja żona do której się przytuliłeś Markusie.
— Zdębiał i cofnął się z pierwszej chwili. Nie dowierzał w to, że jego żona stała się złotą jeżycą. Przeklnął, ale uspokoił się po chwili. To spojrzenie złotych oczu przeszyło go na wylot. Po chwili wtulił się w nią i powiedział :
— Nic nie pamiętam kochanie. Dziękuje żono za ratunek. Ja ciebie też maleńka.
Wycałowała go najmocniej jak umiała. Spojrzała mu w oczy i dostrzegła to. Złapała go za rękę i zapytała bojąc się jego reakcji :
— Misiek rozmawiałam z egzorcystą jeżem w swojej głowie. By cię uratować przetransformowałam się za pomocy chyba złocistej korony w tą jeżycę. Przyznaj nie podobam ci się taka czy twoja żona jest zbyt gruba w gitarce i skorupie?.
Złapał ją za rękę i obrócił jak na weselu. Mrugnął oczami w jej kierunku i powiedział z nutką radości w głowie :
— Kręcisz mnie lalka nawet jako jeżyca. Może będziesz miała towarzyszkę jak pozostałe jeże. Słyszałem jedynie jesteś moim jedynym.
— Bo jesteś kochanie -powiedziała zapłakana.
Odwrócił się do pozostałych i powiedział tylko żartując :
— Wasz szef dziękuje wam za wszystko. Porozmawiam szczerze z żoną a teraz dziękuje i chodźmy już z tej polany.
Zachichotali i odpowiedzieli mu chórem :
— Tak szefie idziemy.
Było naprawdę ciężko, lecz i tym razem dali radę pokonać cienie. Działali wspólnie najpierw egzorcyści potem jako drużyna. Wracali ze Świetlistego Kręgu szczęśliwi i uradowani kolejnym swoim zwycięstwem tym razem nad najsilniejszym z jego jak myśleli armii Irlonem. Żadnych hucznych imprez a jedynie uśmiech na twarzy i zwyczajna satysfakcja ze zwycięstwa. Kiedy oni już siedzieli w domu i pili herbatę Markus chciał z nią szczerze porozmawiać. Przeczuwał najgorsze i spodziewał się sromotnej kary od swojej żony. Dopił swoją herbatę i poszedł do ich pokoju cały zdruzgotany i we łzach. Otworzył drzwi, przetarł twarz rękawem i odparł :
— Kochanie chciałaś porozmawiać.
Zdjęła już swoją tiarą z głowy i miała jej później użyć po rozmowie z nim. Podeszła do tego emocjonalnie starając się nie krzyczeć. Przyznała przed samą sobą, że miała na myśli powiedzieć ty pieprzony niedorobiony skurwielu, ale powstrzymała się od tego. Stanęła naprzeciwko niego złapała za rękę i powiedziała :
— Byłeś opętany skarbie przed 5 cieni i nie panowałeś nad sobą. Zmuszałeś mnie do rzeczy o, których tylko rozmawialiśmy w łóżku. Zgadzałam się na nie, by cię zadowolić, ale to było obrzydliwe. Pomiatałeś mną, traktowałeś jak służkę bez szacunku kocie. Byłam twoim popychadłem. Pod wpływem opętania zdradziłeś mnie z koleżanką z pracy i powiedziałeś mi to prosto w oczy przy okazji wyzywając od najgorszych. Broniłam się, dałam ci po twarzy i chciałam do ciebie dotrzeć. Pokonałeś mnie, wyrzuciłeś jak rzecz przez okno. Jeże mnie uratowały i mój miś. Miałam 47 odłamków szkła w sobie zostaną mi blizny na piersiach i twoich kochanych udach.
— Co było dalej gwiazdko powiedz do końca proszę -odparł cofając ręce zapłakany i zrozpaczony po tym co usłyszał.
Spojrzała na swojego męża. Widać było w jego spojrzeniu i tonie głosu wielki, okropny żal i załamanie zaistniałą sytuacją. Przytuliła go, jadąc ręką po plecach i chcąc przyciągnąć. Zdołał ją jedynie pocałować i złapał za rękę z obrączką. Panując nad swoimi emocjami odparła mówiąc dalej :
— Byłeś egzorcyzmowany dwa razy kochanie. Najpierw w obrzędzie katolickim tak jak się to powinno robić. Numbris i nasza Tęczówka walczyli z tobą kilka godzin. Chciałeś ich zabić, ale wygonili cztery cienie z twojego ciała. Zasnąłeś i nie budziłeś się misiu.
Wycofany pełen żalu słuchając tego czuł się z tym źle. Obwiniał się on sam o to co zaszło. Przemógł się i złapał ją za udo delikatnie je głaszcząc. Odpowiedziała uśmiechem i mówiła dalej na jego prośbę:
— Został ostatni cień Irlon zabójca tak się przedstawił naszym egzorcystom. Byłeś w śpiączce ostatniego i musiałam podjąć najtrudniejszą decyzję w naszym życiu kochanie. Pojechaliśmy do Świetlistego Kręgu na skraju Jeżogrodu. Oni oddawali moc. Gdybyśmy puścili ręce umarłbyś. Resztę już znasz bo widziałeś mnie.
Oddał się jej dotykowi jak dawniej. Ten delikatny i czuły dotyk pomógł mu się opanować. Negatywne emocje opadły, ale nie mógł na siebie spojrzeć w lustrze. To go przybiło i płakał. Chciał się wycofać od niej a najlepiej nie istnieć już na tym świecie. Wyczuła to i przytuliła jak ich synka do piersi. Kocie powiedziała jak motylek czując jego uczucia. Wyczuła brzydotę względem samego siebie, strach i wewnętrzny konflikt. Miał myśli samobójcze, które go przenikały od środka. Myszko powiedział i delikatnie ją dotknął. Złapał za pierś, obrócił w dłoni i błagalnym tonem powiedział :
— Jestem nikim żono. Proszę wybacz mi. Nie chciałem tego zrobić malutka.
— Kochanie jestem cichutko. Nie zrobiłeś tego świadomie kocie. Zapomnij o niej. To było jak sen kochanie. Nie czuj się jak ostatni drań. Spójrz na mnie i rozebrała się cała dla niego, kiedy ich synek spał. Kochali się jak przed opętaniem. Spowodowało to zapomnienie przez niego tego co zrobił. Już nie miał żalu ani chęci samobójstwa pieprząc swoją żonę i czując ją. On wstał do Marka po 4 nad ranem i jego również przeprosił mocno go tuląc. Odzyskał pamięć po rozmowie z nią, ale nie chciał pamiętać i miał to zamknąć jak otworzoną puszkę pandory. Cieszył się już własną wolnością i swoją rodziną, którą kochał.
Rozmawiał z nią w łóżku i dobijając swojego członka podjął decyzję o zmianie pracy. Musiał to zrobić przez wzgląd na to co się stało. Zranił swoją koleżankę, więc jedyne co zrobił to podpisał wypowiedzenie po rozmowie z szefem na rannej zmianie i przeprosił ją za swój wybryk. Nie wypominał mu tego i dał zielone światło proponując pracę u swojego kolegi na magazynie z kosmetykami o takiej samej stawce. Stoi odparł krótko na koniec i wyszedł ze sklepu już nigdy tu nie pracując. Wykonał telefon i po dniu próbnym na magazynie ów kolegi przyjął tą pracę i tam podpisał umowę.
Tiara zaczęła świecić, kiedy karmiła go piersią. Leżała na stoliku i świeciła w ich kierunku promieniejąc złotym światłem. Pomachał nóżkami i nie chciał już jeść. Odłożyła go do kołyski. Wiedziała, że był już w pracy i ledwo się podniósł po ich małżeńskim seksie. Rozbłysło prawie trafiając ją w twarz. Podeszła do niego obracając ją w dłoni. Zabłysło jeszcze mocniej rozświetlając cały pokój. Mówiła proszę załóż mnie jeszcze raz. Pokręciła głowa i ręką, ale stwierdziła że skoro Markusowi się podoba to co jej szkodzi. Założyła ją na głowie wplątując we włosy. Wyglądała jak księżniczka dla swojego księcia z którym żyła. Poczuła to samo co wtedy ogromny przepływ mocy nie do zdarcia. Zamknęła oczy i faktycznie ktoś chciał z nią porozmawiać. Była w pokoju, ale oświetlonym lepiej niż pod wpływem słońca czy światła Armine. Przemienił się na kolor złoty chwilowo. Nie miała na to wpływu, ale to jej nie przeszkadzało. Spostrzegła postać stojącą tym razem nie na przeciwko a obok niej. Uśmiechała się i krzyżowała ręce. Cała ze złota łącznie ze skorupą i gitarką jeżyca popatrzyła nieśmiało na nią. Ona się jej bała i patrzyła ze strachem w oczach. Podeszła mimochodem, delikatnie, wystawiła nieśmiało rękę i odparła :
— Cześć panienko.
Chcąc ją onieśmielić wystawiła i ścisnęła jej kolczastą dłoń mówiąc :
— Nazywam się Jane. Dlaczego jesteś taka nieśmiała?.
Zbliżyła się o krok również ściskając dłoń. Musiała przełamać pierwsze lody w ich relacji dlatego odpowiedziała jej szczerze :
— Bo jestem cała ze złota. Ludzie wolą skromniejsze skorupy i przedmioty. Nawet większość mieczy jest ze stali i srebra a nie złota. Jedynie bogatych stać na ten surowiec.
Słysząc to owszem miała rację, ale nie do końca. Złoto to drogi kruszec, ale byli i bogaci dzielący się swoim majątkiem. Zależy dla kogo. Dla jednych złoto to było całe życie i posiadanie wielkiego majątku, willi czy luksusowego apartamentu. Inni mogli być złotymi rączkami i posiadać złote serce pełne dobroci i ludzkich uczuć. Kupowali skromniejsze i tańsze przedmioty, ale to nie miało znaczenia. Chcąc jej wytłumaczyć jakie to ważne dla każdego mądrego i dojrzałego człowieka złapała za jej złoty kolec i powiedziała :
— Złoto nie oznacza bogactwa jeżyco. Możesz mieć złoty naszyjnik za 3000 dolarów czy orritków a tak naprawdę jak nie masz celu i szczęścia będziesz nieszczęśliwy. Ludzie i kolczatki mogą mieć masę złota i pod jego płaszczem zakrywać swoje prawdziwe uczucia wobec siebie i świata.
Zdziwiła się, ale przyjęła jej argumenty. Naprawdę myślą, że złoto jakie posiadała na całym ciele zniechęci ją. Pomyślała odejdzie sobie, wyrzuci tiarę i pozbędzie się problemu. Machnęła swoją złotą ręką i odparła mówiąc :
— Każdy jeż to dar. Nie jest ważny kolor naszych kolców a zachowanie. Chciałam się z tobą zaprzyjaźnić i ci towarzyszyć tak jak na przykład Ilmuntus. Mnie nie ma w księdze Jeżogrodu jak pozostałych bo miałam się obudzić dopiero po czasie na egzorcyzmach.
Oczywiście, że chciała. W końcu jej jeszcze niedawnym marzeniem oprócz rodziny było posiadanie własnego jeża lub jeżycy, która będzie towarzyszyć przez drogę życia. Spodobał się jej ten kolor, który jej zdaniem symbolizował bogactwo uczuć nie pieniędzy. Uśmiechem i argumentacją przekonała ją mówiąc :
— Mam złote serce. Bez naszych uczuć wobec innych ras cała forsa jaką zarabiamy i żyjemy za nią jest gówno warta jeżyco. Pieniądze to tylko cząstka coś istotnego, ale nie najbardziej na świecie. Bogate dupki nie dzielą się kasą, bo śpią na pieprzonej kasie. My z mężem szanujemy wartość dolara a nie jak te mendy dla których to uzależnienie i nic więcej.
Przekonała ją i łamała jak kłodę jej nieśmiałość. W szerokim świecie jak to ujęła było wiele podobnych ludzi jak ona. Fundacje, banki krwi i wiele innych instytucji rozdających je przekazując na dobre i szlachetne cele. Cały czas radośnie opowiadała o tym swojej jeżycy waląc w tą kłodę coraz mocniej i silniej. Zagościł na jej twarzy coraz większy uśmiech i zrozumienie. Po chwili krótkiej rozmowy powiedziała do niej :
— Jestem Nia panienko co tłumaczy się jako podziwiana lub inne tłumaczenie mojego skromnego imienia to wybrana. Uratowałaś swojego męża od niechybnej śmierci i to mnie obudziło tak jak ci mówiłam. Będę twoją towarzyszką na pewno ci dogodzę i zaprzyjaźnimy się. Możesz mnie wezwać przez założenie tiary na głowę i kiedy krzykniesz moje imię. Mówię przez klejnoty w niej. Przemienisz się kochana mając ją na głowie i wystawiając serce albo pół na przykład z ręki.
— Dziękuje Nio.
— Wracaj do zajęć jestem do dyspozycji Jane.
Wróciła a jej pokój wrócił do swoich kolorów. To było coś pięknego mieć swojego własną jeżycą ukrytą w koronie. Poczekała na jego powrót, by mu o tym powiedzieć i spędzić jak zawsze miło dzień radując się z tego faktu. Usłyszał to i zareagował bez zazdrości i euforycznie. Stwierdził zresztą bardzo słusznie, iż jego żona ma złote serce, które idealnie obrazuje jej uczucia. Jeszcze raz w jego obecności przemieniła się w Nię, by mógł ją poznać. Jeżyca przeczesała go wzrokiem i ujeła następująco :
— Jesteś przystojny, pasujesz do mojej pani i też masz złote serce jak przypuszczam. To dobrze Markusie i to miłe, że twoja żona podoba ci się w takiej formie.
— Owszem bo jest ładna -odparł jeżycy.
Zarumieniła się i już ją oddała, by mogli spędzić ten dzień razem. Musiał zapomnieć i iść jako opiekun rodziny wraz z nią nie zapominając o przyjaciołach przez dalsze życie.
Upłynęło następne 7 lat i to był naprawdę piękny czas dla całej jej ekipy. Nazwała go tabunem ślubów, wesel i domkniętych kluczykiem w sercu relacji. Wszyscy weszli po części z jej pomocą na nową drogę swojego życia. Wyrzuciliśmy swoje kluczyki Jane i nasze serca są już zamknięte to zawsze mówili na swoich weselach i żeniąc się z partnerami. Zaczął się ślubem, którego raczej nikt się nie spodziewał w 1921 roku. Armine została poślubiona Muntikowi jeżowi, którego poznała na balu królewskim jeszcze kiedy była młoda i pomagała królowi w pokonaniu obcych mocarstw. Wielkim zaskoczeniem okazał się fakt, iż zostali parą dopiero 5 lat później. Nie było to ważne, kiedy powiedzieli sobie tak na ślubnym kobiercu 15 maja 1921 roku w jej rodzinnym mieście. Następna w kolejce po tym okazałym i pełnym tańca weselu rok później okazała się Pani detektyw. W końcu się odważył wspominając rozmowę z Markusem na balkonie wręczyć jej pierścionek. Złamał go na tyle, by to zrobić. Uklęknął dokładnie pół roku przed ślubem w marcu 1922 roku po tylu latach związku. Na to nigdy nie jest za późno przyjacielu powiedział Markusowi na piwie wyciągając go po przyjeździe do miasta. Pewnie, że nie jest ziom odparł dopijając piwo. Kolejna już piękna karta w ich historii nici przyjaźni. Ślub był nieziemski w kościele świętego Marka podobnie jak i wesele w pobliskiej miejscowości tam gdzie kiedyś mieszkał. Przeprowadzali się po ślubie do małego 50 metrowego mieszkanka na Orlertin Street i tam zamieszkali szczęśliwi.
I kolejne już zaskoczenie po drugim pstryknięciu, ale tym razem Nii, kiedy to Grace rozumiejąc swój pogłębiający się pracoholizm przyszła do niej prosić o pomoc. Potrzebowała oddechu od ganiania za przestępcami, ciągłą gonitwą i strzelaniem z broni. Musiała zrozumieć, że praca, która była długa i ciężka na dłuższą metę może skończyć się przepracowaniem a w rezultacie śmiercią. Moriia jej kochana jeżyca martwiła się o nią. Sygnalizowała to jej i coraz częściej prosiła o rozmowę przez zegarek. Wyglądała po wejściu do Jane naprawdę źle. Spocone czoło i zmęczona twarz jakby przebiegła kilka maratonów naraz. Ostatnimi czasy pracowała wraz z Moriią po 15,16 h dziennie nie mając nawet czasu, aby porządnie się wyspać. Nagły wzrost ich pracy, oraz brak ludzi w policji powodowały u niej ów stan. Musiała coś z tym zrobić dlatego tam poszła. Niebieska jeżyca w bardzo dosadnych słowach powiedziała jej co o tym myśli. Prawie płakała i mdlała w swoim domu wyrażając swoje uczucia. Posłuchała jej i odparła krótko :
— Masz rację stara to za dużo. Idziemy do Jane a potem szefa i naszego psychologa. To się staje cholernym uzależnieniem. Muszę z nim walczyć.
— Zrób to dla mnie Grace proszę. Martwię się o ciebie. Walcz póki nie jest za późno.
Posłuchała i porozmawiała najpierw ze swoją przyjaciółką. Wyjaśniła jej czego potrzebuje i tak jak Agate zaproponowała swoją pomoc. Użyła jeżycy i pomogła jej. Nia pstryknęła i powiedziała jej dokładnie jakby to była zapowiedź innej drogi :
— Po wizycie u twojego psychologa ktoś zapuka z kluczykiem do twojego serca. Otwórz mu.
Nie powiedziała nic, podziękowała jej za miło spędzony czas i wyszła. Te jej słowa i przepowiednia spełniły się tak jak powiedziała. Nie wnikała jak, kiedy i gdzie, ale to się stało. Zakochał się w niej, ale też wyznając to po iluś latach jej dobry kolega z pracy imieniem Roy. Ten sam, który pomagał jej złapać złodzieja tira, teraz sam wsiadł do jej sercowego samochodu. Wyznał to po wizycie u psychologa dokładnie tak jak powiedziała Nia. Dalej tak jak w przypadku pozostałych to potoczyło się jak tornado na niebie. Wystawne randki, potem pierścionek kupiony za ostatnią wypłatę tylko dla niej i ślub. 16 czerwca 1923 roku tego dnia odbył się a potem skromne bo jedynie dla rodziny i przyjaciół wesele w jej ulubionej restauracji. Dzięki skromności, ale i akceptacji jej drugiej natury chłopak nie żałował swojej decyzji. Miłość nie wybiera tak powiedział zaczynając z nią wspólne i wcale nie monotonne życie w ich mieszkaniu w centrum miasta. Udało się jej z pomocą męża, jeżycy i pracy z psychologiem zaprzepaścić się ciągłą pracą. To się zmieniło jeszcze przed ślubem, kiedy po bardzo szczerej rozmowie z szefem otrzymała od niego wsparcie i odpowiedz, którą brzmiała :
— Nie wiedziałem Simphon. Wybacz mi przepraszam. Dam ci 8 godzinną zmianę. Pół w biurze, pół w terenie.
— Zgoda -odparła i dodała :
— Wybaczam szefie, mogłeś nie wiedzieć.
Od tego dnia pracowała już tylko po 8 godzin dziennie i nie przeciążała siebie i Morii ciągłą gonitwą w pracy.
W tym roku odbył się jeszcze jeden wielki ślub również kościelny. Dotyczył on jednej osoby wierzącej w ich kręgu Ewine czyli Ilmuntusa, którego za to jaki jest szczerze kochali. Od dobrych kilku czy może od czasów licealnych Chorwatka co sobotę uczęszczała na Mszę Świętą o dobrego męża i żonę. Wierzyła, że dzięki temu w dorosłym życiu z pomocą Najwyższego zdoła się zakochać i poznać kogoś zgodnie ze swoją tradycją. Te Msze tak jak mówiła, częsta spowiedź w tym też Ilmuntusa, który chodził chętnie i bez oporu pomagały jej. Rok 1923 rok został objęty patronatem Świętego Walentego. Tęczówka ujął to rok gościa od zakochania i miłości więc może kogoś znajdziesz moja pani. Odpowiedziała mu żartobliwie tak pewnie trzeba spróbować i w tym roku pańskim tęczo. Sobota po ciężkim tygodniu pracy zawsze była dniem odpoczynku. Co prawda niektórzy jeszcze wtedy nie mieli takiego luksusu i pracowali, ale nie ona. Przeczucie mówiło jej, iż podczas tej mszy może się coś wydarzyć. Niezwykłego i zgodnie z jego wolą tak powiedziała po tym jak się przeżegnała się wodą święconą i wejściu do środka. Trwała ona, ale faktycznie miało się coś wydarzyć. Wyczuła to w powietrzu patrząc na hostię uniesioną do góry. Już wtedy mrugnęła oczami, ale potrząsnęła tylko głową uczestnicząc w niej dalej. Po Mszy, kiedy większość ludzi przeżegnała się i wyszła odbyła się jeszcze adoracja i modlitwa o dobre i udane małżeństwa. Jeż siedzący kilka ławek dalej czuł się tak samo jak ona. Mrużył oczami i podobne jak pozostali szukał z pomocą Boga żony i towarzyszki życia. Ksiądz wystawił ręce na środku i modlił się za każdego z nich. Stali przed swoimi ławkami wychodząc z nich na jego prośbę. Na słowa modlitwy tej dla której tu przyszli już tego nie hamowali. To uczucie zbyt silne by je powstrzymać. Upadli na podłogę nie czując nawet bólu przy upadku. Sen, mistyfikacja a może zwykłe zemdlenie. Błąd bo wszyscy doskonale wiedzieli co się przed chwilą stało. Spoczynek w duchu niezwykle rzadkie, ale zdarzające się zjawisko w kościele katolickim. Nikt nie umiał tego wytłumaczyć, ani nie próbował. Dotyczyło to głównie wierzących i jedynie ich oraz osób nawracających się i wracających do Boga. W śnie ktoś się odezwał do obojga z nich. Głos grubszy i starszy nie młody. Powiedział do nich jedno zdanie pokazując im się jak starszy z długą siwą brodą, aż do ziemi oraz trzymaną w dłoni laską. Siedział na pastwisku wśród owiec głaszcząc je. Powiedział jedynie jedno zdanie, które ich zaszokowało. Posyłam was jak owce między wilki. Moje dzieci złączy was coś więcej i w tym roku w moim kościele połączę was. Amen po czym znikł.
Obudzili się po chwili i zaczęli o tym rozmawiać. Kobieta i jeż imieniem Porlis nie mogli o tym zapomnieć i o słowach staruszka. Nikt nie miał wcale wątpliwości, że staruszkiem pasającym owce na łące był sam Pan Bóg i jego wyobrażenie. Oni również dlatego nie szczędzili sobie słodkich słówek po wyjściu z kościoła i przeszli się wokoło starego miasta na pierwszy spacer.
To się stało i grudniowy ślub przy padającym śniegu i zimowej oprawie stał się rzeczywistością. Była szczęśliwa jak nigdy i wierzyła podobnie jak on, że to nie był czysty przypadek. To za sprawą Boga powiedziała. 14 grudnia 1923 roku dzień zapamiętany na zawsze. Wzięli piękny ślub kościelny i zorganizowali największe jak do tej pory wesele w ich ekipie. Nie hamowali się z zaproszeniami swoich znajomych, przyjaciół i rodziny zapraszając ponad 300 osób na ich uroczystość. Szampańska zabawa a potem wesele w domu weselnym tak wielkim jak rezydencja Marline do, której również przyjeżdżali. Dotrzymała słowa i tradycję w jej rodzinie. Jej pierwszy raz odbył się na nocy poślubnej. Mimo bólu i lekkiego cierpienia była dumna oddając się dopiero mężowi nie obcemu. Robili to całą noc i cieszyli się jak to ujął nareszcie ich pierwszym małżeńskim seksem. Tutaj nie trzeba było nic kombinować. Zamieszkali po ślubie w jej mieszkaniu tym samym w którym zaczęła się jej droga w Nowym Jorku.
5 lat minęło u nich i przeleciało jak kometa gdzieś z głębi kosmosu. Był gotowy i czekał cierpliwie na ten moment. Oświadczył się swojej pani delfin, bo tak lubił ją nazywać po 2,5 roku od początku związku i zamieszkania razem. Walczyli razem z jej problemem alkoholowym i chęcią wypicia. Nie dawał jej chodzić na imprezy czy nawet pić w pobliskich pizzeriach i randkach na mieście chodząc z nią na nie. Nie było łatwo przez dość częste delirki alkoholowe. W takich chwilach tulił ją i dawał specjalnie kupione leki przeciw drgawkowe, które redukowały ataki. Kilkakrotnie błagała go by odszedł i poszukał kogoś zdrowego. Nie delfinku zostanę z tobą mówił odbijając czule piłeczkę. Dziękuje mówiła tuląc się pod kocem do niego podczas nich. Minęły po lekach i przepracowaniu problemu z jego tatą, który specjalizował się w terapii uzależnień. To on wraz z jego mamą, dwójką sióstr i bratem pobłogosławił ten związek i życzył sobie ślubu oraz dzieci. Agate nie mająca własnej rodziny, której nigdy nie wybaczyła chociaż się starała jak mogła, ale nie potrafiła czuła się dobrze, że świadomością akceptacji i współczucia jego dużej rodziny. Odbył się w zaczynające się najbardziej jak do tej pory słoneczne lato. Miało być upalne a największa temperatura lata 1925 roku miała wynosić 45 stopni w cieniu i ponad 50 w słońcu. 10 lipca 1925 roku ich ślub odbył się na dworze na specjalnie przygotowanej do tego plaży. Wymarzyli sobie taki i taki dostali. Wśród wazonów z różami, piasku i szumu coraz większych fal. Nie wzięli go w Nowym Jorku jak początkowo planowali a na plaży w Miami pełnej ludzi różnych nacji. To miało symbolizować jej moc delfina skaczącego po oceanie i bawiącego tym ludzi w oceanarium miejscu morskich zwierząt. Uroczystość pełna szczęścia jak i wesele również odbywające się na plaży i jej okolicach zgromadziło około 100 osób bawiących się równie wyśmienicie co w domu weselnym czy restauracji.
Przedostatni i najbardziej burzliwy wśród wszystkich ożenek. Do samego końca kłócili się jak stare małżeństwo nie mogąc dojść do porozumienia. Poszło o wszystko zaczynając od miejsca a kończąc na obrączkach czy mają być ze złota a może srebra. Darli ze sobą koty, ale w końcu przystopowali prawie codziennie się kłócąc o pierdoły. Srebrzanka i Marline mieli już ich dość w swoim związku i postanowili się pogodzić. Ona pierwsza wyciągnęła rękę na zgodę, już tego nie chcąc. Ścisnęli dłonie przepraszając się nawzajem. Pomimo burzliwego okresu narzeczeństwa trwającego 2 lata do ślubu w końcu doszło. Tego samego dnia, kiedy się poznali 14 maja 1927 roku powiedzieli sobie tak w tym samym kościele gdzie była chrzczona ich szefowa. Nie przypadkowo, ponieważ podczas jednej z kłótni Nantic pełen wściekłości rzucił jej :
— Tobiasz chociaż mógł wytrzymać tą noc co uratował żonę a ty jesteś debilką bo nie umiesz się zgodzić na niebieski garnitur.
— Tak świrze, może i nie mogę kurwa, ale chce dobrze dla ciebie deklu. Niebieski mi wcale nie pasuje do chuja.
— A może czerwony jak kolor pokoju w burdelu co? Jesteś nie do wytrzymania ostatnio Marline. Co seksu ci brakuje bo się szykujemy do ślubu? -zapytał wściekły.
Odparła mu jeszcze większą wściekłością mówiąc :
— Tak, bo ty nie masz dla mnie ostatnio czasu. Kiedy mnie bzykałeś ostatnio ty tępy chuju. Jak dostałam pierścionek. Unikasz mnie i moich potrzeb tak. To może się w ogóle nie żeń i poleć gdzieś indziej świnio.
Cofnął swoje ręce i przytulił ją. To była ich ostatnia tak ostra kłótnia. Na zgodę poszli razem jak za dawnych lat po czekoladę na miasto i kochali się ze sobą. Wyjaśnili wszystko co mogli między sobą już bez krzyków i wrzasków dochodząc do porozumienia i sedna sprawy. Pobrali się ów dnia jako ostatnia para z ekipy. Co było dalej już każdy na pewno się domyślił po równie pięknym ślubie co poprzednie. Wesele odbyło się u nich w willi oprawionej tym klimatem i dekoracjami już od dawna. Piękne wianki zawieszone na bramie, dekoracje zrobione ręcznie prosto z serca i wiele innych atrakcji. Przedostatnie, ale i najbogatsze ze wszystkich dotychczasowych w jakich brali udział. Mają rozmach skurwysyny tak powiedział bohater kultowej wtedy polskiej komedii i miał rację. 57 tysięcy dolarów tyle przeznaczyli na swoje wesele i wyprawienie go. Klasyczna zabawa trwająca całą noc a potem wspólne życie w tej willi trwające do śmierci.
To właśnie oni byli ostatni i mieli zakończyć ów tabun. Nie chcieli rozgłosu jak pozostali a skromny ślub i malutkie liczące 10 do około 40 osób wesele z najbliższymi. Miś i Astrid para powstała z pomocą Astonki, dzięki której się pokochali to oni go zamykali. Również w maju i tak jak planowali ze swoją już 17 letnią już córką Riley uczęszczającą do Liceum swój najszczęśliwszy dzień życia. Wyrosła na piękną pół jeżycę pół człowieka będąc porównywalną do swojej mamy. Pomagała im przygotować to co niezbędne, aby jej rodzice mogli się tym cieszyć. Kochała ich i dziękowała już mając 17 lat za dobre i staranne wychowanie jej. Misia kochała jak tatę a swojego prawdziwego ojca nienawidziła za postępowanie i decyzję, która wtedy podjął. Na takich debili nie było i nie będzie lekarstwa odparła swojej koleżance tulącej się mocno do swojego taty. Masz rację stara powiedziała i dodała na koniec dnia szkolnego jutro wasz wielki dzień przyszykuj się dobrze do niego. Pewnie cześć. Cześć Riley dodała na koniec.
20 maja 1927 roku to był ich dzień jak powiedziała córka. Pobrali się o 11.00 w kościele Matki Boskiej z Lur znajdującym się kilka kilometrów pod Nowym Jorkiem w małej miejscowości. Tam też odbyło się skromne na jedynie 25 osób najbliższą rodzinę i znajomych wesele. Wrócili wraz z córką do swojego domu z uśmiechem na twarzy kończąc ostatecznie czas wesel i ślubów ich udanej ekipy.
W tym samym roku stuknęło jej 37 lat życia. Nie czuła się staro wręcz przeciwnie. Mogłaby nawet w wieku 40 lat przeżywać swoją drugą młodość. Zachowywała się jak dojrzała kobieta i kochająca żona, ale w sercu i wnętrzu czuła się nastolatką. Urodziła drugie dziecko i chciała jeszcze powalczyć o trzecie nawet po 40 roku życia. Po ślubie Ewine w 1923 roku dowiedziała się, że jest w drugiej ciąży i spodziewa się rodzeństwa dla Marka. Chłopiec i Markus zareagowali uśmiechem i wielką euforią. Często głaskał jej brzuch jak i pytał w wieku 3 lat sepleniąc mamo tam jest moja siostra tak. Tak synku odpowiadała mu, kiedy to robił. Urodziła się w tym samym szpitalu co on 15 listopada 1923 roku. Dziewczynkę ich córeczkę a jego oczko w głowie nazwano Mia. Takie wybrali imię dla swojego drugiego ukochanego aniołka. Jej synek, który miał już w tym roku 7 lat podszedł do swojej mamy przytulił ją i zapytał :
— Mamo obiecałaś coś dziadkom. Miałaś iść na archeologię. Jesteś zajęta nami fakt, ale obietnica to obietnica. Tata się nami zajmie mną i Mią mamo.
Wyleciało jej to z głowy i faktycznie obiecała, że zda studia chociaż 3 letnie. Miała po chwili odpowiedzieć swojemu synkowi znajdując w New York Times ogłoszenie o studiach archeologicznych w Chicago. Pod nim znajdował się numer do sekretariatu i jednocześnie dyrektora uniwersytetu im Stefana Batorego jednego z królów Polski. Czesne nie było drogie wynosiło jedynie 1700 orritków za cały rok nauki. Jak na warunki tego miasta było niezwykle tanio. Zanim wybrała numer i zadzwoniła odpowiedziała synkowi :
— Dotrzymam słowa syneczku. Zawołaj tatę i idźcie z siostrą do niego.
Poszli we dwójkę łapiąc go za nogi bo był w domu. Hej dzieciaki co słychać? odparł im Markus biorąc ich na ręce. Mia opowiedziała mu o gazecie i co planuje ich mama. Przytulił je i wyszedł do niej. Zaciekawiony co jego żona planuje zapytał ją całując w policzek :
— Kochanie moje co planujesz kocico?
Pokazała mu ogłoszenie i powiedziała krótko :
— Obiecałam im a mam już 37 lat. Będę przyjeżdżać na wakacje kochanie i w dni wolne. Poradzisz sobie z naszymi szkrabami na pewno kotek. Jadę na studia do Chicago chce zadzwonić. To ostatnia szansa misiek.
Rozumiał powagę sytuacji i musiał wziąć sprawy w swoje ręce. To miało trwać trzy lata i mogła go odwiedzać jedynie jak mogła. Nie było nic bliżej, bo sprawdzili to oboje. Nie miał oporów i zgodził się na jej wyjazd już na teren Jeżogrodu. Na pewno będzie mógł przyjeżdżać z dziećmi pomyślał, kiedy rozmawiała już przez telefon o wstąpieniu na uniwersytet w Chicago. Zgodził się o rozłożeniu całych trzech lat tego kierunku na raty argumentując to drogim czesnym i ich sytuacją finansową opowiedzianą przez nią. Dobrze dziękuje tak zrobimy odparła kończąc już rozmowę. Zajęcia rozpoczynały się już niedługo i pojawił się jeden podstawowy problem. Dotyczył on mieszkania na ten czas i płacenia za nie. Nie mogli sobie pozwolić na płacenie za dwa mieszkania naraz bo nie starczyło by im pieniędzy. Zastanowili się przez chwilę co zrobić. Zadzwonił drugi raz. Odebrała i to był Rintis. Nauczyciel chciał z nią porozmawiać i zapytał :
— Co słychać młoda?
Opowiedziała mu to treściwie i krótko chcąc jak najszybciej się zorganizować i przygotować na to. Miał dla niej dobrą wiadomość i odpowiedział jej :
— Wspaniale, że się tego podejmujesz Jane. W końcu nie raz i nie dwa potrzebowałaś jakiejś wiedzy na temat kultur i innych rzeczy. Moja przyjaciółka mieszka w Chicago i ci pomoże. Rozmawiałem z nią przez drugi telefon. Nazywa się Irson i mieszka 20 minut od uniwersytetu wokoło Tolerntonu. To taki wielki plac koło ronda w centrum miasta. Będzie czekać na dworcu panienko.
— Dziękuje Rintis.
— Drobiazg dasz sobie radę. Wierzymy w ciebie wszyscy -dodał na koniec i rozłączył się.
Pomógł jej dostać się na samolot 30 września. On sam wierzył w nią i jej możliwości. Już nie jeden raz udowodniła jak bardzo się mylił co do niej. Sytuacje i te lata spędzone z nią nauczyły go jednego. Jego seksowna żona to twarda babka, z którą lepiej było nie zaczynać kłótni i sporu. Prawie się nie kłócili jedynie dyskutowali unikając tego co niszczy związki kłótni i sporów. Na pożegnanie na lotnisku, kiedy dzieci już mocno przytuliły mamę i prawie płakały mówiąc kocham cię i układając ręce w serce Jane odparła :
— Ja i pani Nia wrócimy niedługo. Zostańcie z tatą i bądźcie grzeczne.
— Będziemy mamo. Kochamy cię i będziemy tęsknić.
— Ja was też -powiedziała chowając tiarę do swojej torby.
On też nie krył wzruszenia i przytulił ją mocno. Powiedział jej jedynie na ucho wierzę w ciebie skarbie i pocałował namiętnie w usta. Odwzajemniła to dziękując mu. Złapała jego rękę, przytuliła i dodała :
— Dziękuje misiek. Twoja lalka idzie ubić tego bossa umysłem.
— Ubijesz go myszko -dodał i puścił ją udając się w stronę samochodu.
Wsiadła w samolot u numerze C72 lecący z Nowego Jorku do Chicago. Odlatywał on o 16.55 z lotniska stanowego na pasie B94. Niedługo później wzbił się w powietrze i odleciał a ona na jego pokładzie. Będę miała mnóstwo przygód nie wątpię powiedziała do siebie i ruszyła na swoją walką umysłową z wielkim optymizmem i pokorą.
Wysiadła na lotnisku i to co ujrzała wprawiło ją w osłupienie. Patrzyła po wyjściu z niego na otaczające ją miasto i była zachwycona. Chwilę wcześniej zgodnie z informacją spotkała Irson i przywitała się z nią. Jeżyca w wieku Rintisa również witała się z nią czule i zapytała jedynie jak podróż. Dobrze pani Irson, ale jestem zmęczona powiedziała. Starsza pani jeż odparła jedynie chodź i wtedy wyszły z lotniska.
Całe miasto było otoczone jakby granicą ogrodu kwiatów stąd nazwa w jeżogordzkim Listren (Kwiatowe Pole). Na samym końcu przy granicy z obu stron był tam. Rosły w nim krzywy, rozkwitały owoce, krzewy i wiele innych małych drzew i kwiatów w tym bławatków, tulipanów, nasturcji, róż i stokrotek. Granica zamiast belki i okienka, gdzie siedział stróż i otwierał ją miała kształt małych drzwiczek ogrodowych.
Technologia w całym Jeżogrodzie wyprzedzała swoje czasy. Nowoczesne stacje, lotniska a nawet neonowe plakaty przypominające cyberpunk. Pół latające samochody i zupełnie inna atmosfera niż w Ameryce. Nie było tu tak wielu brudnych ulic i ośrodków bezdomnych. Dzięki rozkwitowi gospodarki każdy miał tutaj pracę i czuł się jak u siebie. Bezrobocie panujące tutaj wynosiło jedynie 4 % co było najwyższym wynikiem w historii jakiegokolwiek kontynentu czy kraju na świecie. Nawet według wypłat najbiedniejsi mieszkali w domach na które obywatel Nowego Jorku musiałby odkładać 5 lat. Wiele pomników, przepięknie rozbudowana architektura łącząca ich charakterystyczny styl oraz widoki, które zapierały dech w piersiach. Stare miasto, kościoły, inne budynki kultury, mieszkalne i plac znajdujący się w centrum miasta. Najbardziej pamiętnym miejscem Chicago był ten pomnik. Przedstawiał on scenę z historii Grecji, kiedy Hektor zginął z rąk Achillesa pod Troją. Miał 20 metrów szerokości i kilka stóp wysokości i witał przyjeżdżających przez miasto. Zakochała się w reklamach z neonów, jej podkręconym samochodzie odbijającym się od ziemi i całym mieście. To co zobaczyła stało się nowością i jej rzeczywistością przez okres studiów. Nie przeszkadzało jej to wręcz przeciwnie i miała się zżyć z tym miastem.
Dotarła do mieszkania rozpakowała się i położyła na kanapie. One było jak pół willa powiedziała do siebie patrząc na naprawdę nowoczesne mieszkanie w, którym miała mieszkać. Zapytała ją z ciekawości ile za nie płaci robiąc sobie herbatę ziołową. Jeżyca odpowiedziała szczerze :
— 875 orritków idzie na nie z mojej emerytury. Czuj się jak u siebie Jane. Przywykniesz do takiego luksusu. Mam wszystko czego potrzebuje i mi to wystarcza.
— Dziękuje Irson.
— Drobiazg odparła i w skrócie opisała jej swoje mieszkanie zaczynając od kuchni a kończąc na jej własnym pokoju z bogatym wnętrzem.
Wysłuchała tego do końca i rozgościła się czekając na pierwsze powiedzenie dzień dobry studenci z tego uniwersytetu. Tęskniła za dziećmi i mężem chcąc w przerwie między zajęciami z utęsknieniem przyjechać do nich i przytulić.
Czas walki, nudy i zaciśniętej pięści tak powiedziała to swojemu koledze jeszcze przed ostatnimi egzaminami na ostatnim roku studiów. Udało jej się to przejść, ale jej mózg ucierpiał na tym dość mocno. Zakuwała jak to na studiach niemiłosiernie odwiedzając swoją rodzinę tylko w przerwach od zajęć. W trakcie całej swojej wyższej edukacji trwającej do jej 40 urodzin nie traciła wiary w siebie. Otrzymywała wsparcie od męża, swoich pociech i przyjaciół dzwoniących do nich. Napędzała ją też determinacja i udowodnienie sobie, że jest coś warta i potrafi. Walczyła z testami z matematyki, geografii, odmian historii a nawet wymarłymi językami pokonując je raz za razem. Doszła sama z małą pomocą do tego miejsca przy okazji będąc radosną i szczęśliwą. Uczyła również studentów i kilku nauczycieli tej dyscypliny, którą kochała w młodości. Na sali gimnastycznej, gdzie trenowała wraz z nimi karate mając czarny pas lepiej się czuje później na swoich umysłowych walkach. Iście epickie sceny, które się tam rozgrywały w tym jej walka z nauczycielem historii, który miał brązowy pas była epicka. Wszyscy bili brawo a dzień później u tego samego wykładowcy pobiła jego test zaliczając go na 4. Potrzebowała teraz kogoś kto nie wyszkoli jej a mózg, który był jak miękka gąbka nie wchłaniająca całej wiedzy z przedmiotów na jakie uczęszczała. Przygotowywała się jak mogła przez ostatnie 3 tygodnie. Ledwo pochłaniała i nie wiedziała jak się nazywa przez nadmiar nauki. Pisała jeszcze pracę licencjacką na jeden z wybranych tematów na ogólnym seminarium. Miała do wyboru trzy tematy jakie jej zostały i musiała się zdecydować. Pierwszy dotyczył wojen peloponeskich dotyczących Grecji i Persji, drugi odkrycia archeologiczne XVIII wieku najważniejsze z nich a ostatni chyba według niej najtrudniejszy polityczne machlojki Johna Busha prezydenta USA i ich konsekwencje. Wybrała drugi temat bo to ją zaciekawiło i interesowała się tym. Na ten moment miała napisaną już połowę drugiego rozdziału swojej pracy i sprawiało jej to nieco radości. Pisząc na zwykłych kartkach i w zeszycie prawie mogłaby napisać powieść nie ów pracę. Minęły jak sen a ona dalej nie rozumiała połowy materiału i nie go zapamiętać. Poprosiła więc o pomoc Ilmuntusa, który przyjechał prosto z Nowego Jorku, by się z nią spotkać. Bez żadnego telefonu i informacji sami wyczuli z Ewine, że ona potrzebuje pomocy. Jak to zrobili nie wiadomo, ale tak naprawdę było. Spotkali się tam gdzie mieszkała dwa dni przed tym. Była wycieńczona i od początku roku piła trzy kawy dzienne. Jedną rano drugą po 12 i trzecią ostatnią około godziny 17. Patrząc na nią jeż zdębiał, ale mógł się tego spodziewać. Każdy student przechodzi coś takiego i musi się z tym zmierzyć. Pokazała mu to z czego miała egzamin i odparła :
— Za dwa dni mam sesję już ostatnią a potem dopiszę pracę i będę się musiała bronić. Ilmuntusie mój mózg potrzebuje treningu ja mylę najprostsze daty i wysiadam.
Jeż widząc ile ma materiału zdębiał drugi raz, ale postanowił pomóc. Po chwili odpowiedział jej po przejrzeniu wszystkiego :
— Chętnie pomogę Jane. Owszem potrzebujesz nauczyciela. Od tego jestem od dawania wam wiedzy przyjaciółko.
Przez dwa ostatnie dni trenował jej umysł jak mógł. Wypytywał ją i sprawdzał jej przyswojoną wiedzę. Tłumaczył jak najprościej nie chcąc obciążać ją szarych komórek i komór mózgowych. Jej umysł musiał zapamiętać mnóstwo informacji a te kilka treningów ze swoim przyjacielem miały się już niedługo przydać.
Jako, że przyjechała jedynie na chwilę pożegnała się z nią 2 dni później na dworcu słowami :
— Cieszę się, że tęcza mogła pomóc. Te kilka dni będą trudne, ale poradzisz sobie. Wierzymy w ciebie stara.
— Ja w siebie też Ewine dziękuje.
— Drobiazg -dodała na koniec i wsiadła wraz z mała walizką do powrotnego pociągu.
To były najcięższe dwa tygodnie jej życia. Stres niczym pajęczyna, której nienawidziła oplótł ją i dawał siwe znaki. Trzęsła się, nie mogąc się skupić na już ostatniej ale najcięższej sesji w swoim życiu studenta. Ilmuntus pomógł jej i dzięki temu przez pierwsze kilka egzaminów dawała radę i zaliczała je z wielkim uporem zaliczając je na pozytywne oceny. To co było na tak zwane zalki łącznie z robionymi grupowo prezentacjami i odpowiedzą ustną szło jej dość prosto. Ostatnie dwa sesyjne egzaminy z przedmiotów głównych czyli historii artefaktów oraz łaciny przeszły jej z wielkim trudem. Nie udało się za pierwszym razem napisać testu z łaciny składającego się z 12 pytań gdzie do zdania wystarczyło jedynie 7 punktów. Podłamała się, ale podeszła w drugim terminie do tego samego testu z podobnymi pytaniami mówiąc do siebie dasz radę potrafisz. Udało się i wpisała z tego ocenę 4 do swojego indeksu. Zostały jej jedynie artefakty i obrona swojej pracy już niedługo. Ostatnia prosta i ten ostatni egzamin oraz wpisanie oceny 3 to była wielka wygrana. Wraz z Nią ubiła go i miała cały indeks wypełniony pozytywnymi ocenami. Wielki sukces moja jeżyco dziękuje kochana powiedziała Jane po zobaczeniu tej oceny. Drobiazg chciałam pomóc powiedziała jeżyca ciesząc się razem z nią jej wygraną.
Ostateczna rozgrywka studenta oddanie pracy i obrona rozpoczęło się jeszcze tego samego dnia po trzeciej poprawce. Miała ją już przy sobie przepisaną do jednego dużego 96 kartkowego zeszytu, który nazwała po prostu Moja Praca dyplomowa. Była 4 w kolejce, ale miała założoną swoją tiarę gdzie przebywała Nia. Już niedługo miała się mu pochwalić zdanymi studiami jak i rodzicom by byli z niej dumna. Ten krok i całe te studia dużo ją kosztowały i miała nadzieje na docenienie przez najbliższe osoby oprócz Nii swojego wysiłku. Miała rację dograły się i złoty kolor kolców pasował do niej jak żaden inny. Weszła już do sali cała zestresowana i pełna nerwów. Nie mogła użyć złotej jeżycy, takie były zasady na owej uczelni i stosowała się do nich. Siedział tam jej promotor, który doradził jej wybrać temat swojej pracy. To właśnie przez niego miała jej bronić. Ubrana w galowe ubrania i odświętne buty podeszła do niego i powiedziała :
— Dzień Dobry panie profesorze.
Starszy wiekiem profesor wykopalisk, będący jej promotorem powiedział:
— Dzień dobry Jane. Proszę pokaż swoją pracę.
Pokazała mu zeszyt i wręczyła do rąk. Założył okulary i mając już przygotowane pytania do obrony przejrzał ją i zaczął pytać. Padło ich cztery jego zdaniem dość prostych skupiających się najpierw na istocie pracy a potem o jednym z wykopalisk w Arabii. Rozbudowywała swoje odpowiedzi i odpowiadała treściwie i zgodnie z pracą. Łamała głos ze stresu, ale nie chciała tego okazywać i mówiła dalej. Czas się zatrzymał i nie patrzyła nawet na zegarek po ostatnim pytaniu czekając na to czy obroniła czy nie. Serce podchodziło jej do gardła bo zależało jej na tym. Promotor wsłuchując się w jej odpowiedzi po ocenieniu wszystkiego powiedział do niej :
— Obroniłaś dziewczyno. Twoje odpowiedzi były sensowne, treściwe i klarowne. Szykujemy dla was małą imprezę po wszystkich obronach. Jesteś tam mile widziana. Gratuluje.
Wyszła z dyplomem uradowana piszcząc na pół uniwersytetu. Podniosła go w górę na znak zwycięstwa. Udało się udało aaaaaa piszczała tak głośno aż Nia podskoczyła w tiarze i zapytała co się stało. Po imprezie dla studentów mającej się odbyć miała wrócić do domu z dyplomem chwaląc się tym najbliższym.
Była krótka, ale jakże uroczysta. Niczym w collegu wykładowcy dla swoich studentów przygotowali drobny poczęstunek i miłą atmosferę to wystarczyło. Spędzili miło czas i ostatni raz rozmawiali jeszcze przed pojechaniem w swoje strony czy do pracy. Nie dali rady zorganizować balu, ale im to wcale nie przeszkadzało. Taka forma pożegnania była odpowiednia sądząc po ich uśmiechach. Trwała jedynie 3 godziny i po tym czasie i pamiątkowym zdjęciu, które każdy otrzymał ruszyli w swoją stronę. Dziękując Iris za wszystko i całą pomoc oraz zaangażowanie kupiła jej czekoladę pakując się już do domu. Odprowadziła ją na dworzec i mocno przytuliła do skorupy. To wielki dzień dla niej tak samo jak inne, ale on był wyjątkowy. Z pięknym dyplomem schowanym do walizki i pozostałymi rzeczami wsiadła do pociągu machając jeżycy i ciesząc się tym dniem jeszcze silniej i mocniej.
Spotkali się wszyscy po jej przyjeździe chociaż na chwilę u niej w domu. Przyjechali do swojej córki w błogich nastrojach. Chcieli się dowiedzieć jak to było i jak dawała sobie radę. Czy byli dumni z tego, że jej się udało dostać dyplom. Oczywiście, że tak i okazywali to na nim. Ugotowali pyszny obiad a jej dzieci pomagały w tym jak mogły. Siedziały pośrodku pomiędzy swoimi rodzicami i słuchały włączając się do rozmowy. Po jakiś czterech godzinach jej rodzice chcieli już wrócić do domu i swojej pracy. Dziękuje, że byliście powiedziała na pożegnanie. Jej tata oczywiście rzucił żartem na koniec mówiąc :
— Jesteśmy z ciebie dumni Jane. Pora na kolejne przygody archeolożko nasza.
— Będą tato na pewno powiedziała zamykając za nimi drzwi.
Mąż i dzieci również byli z niej dumni wyrażając to po jej powrocie. tulili ją, jedli ciasto i cieszyli z powrotu mamy do domu. Wyrażała to samo chętnie uczestnicząc w zabawie ze swoimi dziećmi i pomagając im odrabiać lekcje. Świętowali do wieczora. Kiedy dzieci poszły spać wypili sobie po piwku i zrobili coś co najbardziej kochali a czego jej najbardziej brakowało z jego rąk. Nie mogła się już doczekać znów kolejnej przygody a ta miała nadejść już niedługo i nie być tak błahą jaka się na początku wydawała.
Zabijał i miał to robić. Siedział gdzieś głęboko pod ziemią. Żadne talerze satelitarne nie mogły go namierzyć ani znaleźć. Był ukryty i tak miało zostać. Nie prowadziła tam żadna nowatorska droga powietrzna, lądowa, morska. Nie dopływało się tam statkiem, szło piechotą czy jechało samochodem w określonym kierunku. Nawet najwspanialsi eksperci kartografii nie mogli namierzyć miejsca gdzie przebywał. Wiedział jedynie tyle, że tutaj jest jego dom i chętnie wracał do niego. Jedynie tutaj czuł się sobą i mógł przebywać i rozmawiać. Nie pamiętał jeszcze wcale jak się tu znalazł. Uderzył pięścią w swój jakby tron na którym siedział. Wstał, szedł po schodach i wykonał salto w tył. Zobaczył swoje małe więzienie a w nim jego zdaniem winnych ludzi, kolczatki i jakąś mieszankę ich. Był Shadowem tym, który poskromi wszystko i zabije każdego kogo spotka bez wyjątku jakiej jest rasy i płci. Jego ciemne oczy spojrzały na jednego z jeńców uwięzionych i przywiązanych do ściany. Otworzył ręką celę i wziął go ze sobą szarpiąc mocno za włosy. Był mieszanką, jakąś dziwną istotą, na pewno nie człowiekiem ani jeżem zarazem. Prowadził go zakłutego w łańcuchy na górze. Myślał po drodze co z nim zrobić i jak go ukarać skoro znalazł się w jego więzieniu. Kopnął tą istotę mocno w twarz i zapytał go :
— Za co cię tu zamknąłem świrze?
Istota odpowiedziała mu krótko:
— Nie pamiętam panie, ale to było coś poważnego.
Sprowadził go do parteru i uderzył jeszcze raz, ale mocniej. Zauważył krew kapiącą z niego i wcale się tym nie przejął. Kopnął go i powiedział :
— A tak po prostu cię porwałem z Jeżogrodu gnoju bo sabotowałeś mój pomnik w Las Vegas. Oto twoja kara.
Wyjął miecz z pochwy i bez skrępowania uciął mu głowę po czym kopnął ciało w przepaść. Zabił go i kto mu zabroni nikt. Po chwili ktoś wparł do środka. Zauważył go i spostrzegł jak biegł w jego kierunku. Biegł jak wilk i zatrzymał się przed swoim panem kłaniając się jak przed królem i władcą. Shadow pogłaskał go i odparł :
— Zajebiście że jesteś wilkoczłeku.
Liznął go po kolczastej twarzy i powiedział do niego :
— Wzywałeś mnie cieniu więc jestem.
Pogłaskał go raz jeszcze i jego czarno-ciemne futro pokrywające go. Wilk odwdzięczył się wystawiając łapkę w jego kierunku. Złapał ją i warknął w jego stronę potężnym głosem :
— Zrób coś dla mnie sługo. Masz iść kurwa na pustynię Saharę i znaleźć tam oko pustyni. Mam w dupie czy ktoś ci przeszkodzi jeśli tak masz go zabić i uciąć mu łeb bez wyjątku. Taki dostajesz ode mnie rozkaz i masz go kurwa wykonać.
Skłonił głowę nie prosząc swojego pana o nic więcej. Była 1 w nocy tak przypuszczał, że tak było na powierzchni dlatego stał się potężnym na 7 metrów długości wilkiem mogącym zabić. Ostre szpony i czarne futro to go charakteryzowało. Mógł wzbudzić postrach wśród zwiedzających pustynię. Oczywiście, że wypełni jego rozkaz w końcu był jego panem i musiał się go słuchać. Inaczej niż pozostali nie miał swojej broni miecza, topora czy inną broń białą. Nie potrzebował jej i walczył lekką mocą jaką posiadał i szponami. Mógł zjeść wszystko od roślin aż po larwy szarańczy dzięki swojemu naprawdę pokaźnemu układowi trawiennemu i żołądkowi. Pokłonił się raz jeszcze i powiedział :
— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem Shadow. Ruszam natychmiast i wyruszył tam gdzie mu kazał.
Zaczęło się naprawdę niewinnie tu po jej sesji w 1930 roku od zwykłych telefonów i listów w jej kierunku. Nie zwracała na to uwagi, ani na ich treść i wyrzucała je, pracując wraz z Moriią dalej nad pewną drobną sprawą i doradzała nastolatce co ma zrobić w trakcie swoich rozważań nad zakochaniem. To było jej dodatkowe zajęcie doradzanie w sprawach miłosnych swoim podróżnym kiedy przychodzili z toną wycieczek na komisariat. Miały one na celu uświadomić młodzieży jak ważna jest praca policjanta i jego roli w społeczeństwie. Zapraszała również swoją przyjaciółkę Kate by opowiedziała o pracy prywatnego detektywa i jego roli. Chętnie przychodziła pomóc koleżance opowiadając o swojej pracy i pokazując akcję z bronią i łapaniem przestępców. Luzowała się wraz z nią aż nagle przyszedł list jedynie do niej i króla nikogo innego. Wydawało im się że żółta koperta wręczona prosto do ich rąk pochodzi gdzieś z zaświatów, albo bardzo biednego kraju. Brudna i pełna piasku nie od torby listonosza zastanawiała ich. Siedzieli w swoich domach Tailis bawiąc się z córeczką a Grace czytając gazetę. Otworzyli ją jednocześnie przecinając nożyczkami. Miała jedynie zapisanego odbiorcę. Brak nadawcy mógł oznaczać dla nich kłopoty, ale nie ugięli się. Oboje znaleźli tam tylko kartkę zwinięta w rulon. Odwinęli ją i spostrzegli zakurzony od piasku napis pokrywający ją. Chuchnęli potężnie odgarniając z niej piasek i dopiero wtedy zobaczyli go. Był napisany atramentem czarnym i wcale nie po angielsku jak początkowo się spodziewali. Ktoś próbował tłumaczyć nieudolnie, ale nie potrafił. Zapisane w języku, którego nie znali i musieli się zapytać w sprawie tego swojego eksperta od tego a nazywał się on Jane Aston. Powiedzieli o tym najpierw on swojej żonie ona mężowi, aby sprawdzić ich reakcję na ów list. Zareagowali równie optymistycznie co piłkarze kiedy przegrywali mecz, czyli prawie wcale. Przestraszyli się o swoich małżonków, ale mieli rację. Żółty jeż miał już nastoletnią córkę prawie dorosłą a Grace bała się o siebie i swoją rodzinę. Rozmawiali z nimi bardzo długo, aż w końcu pod warunkiem powrotu, bo nie znali treści tego listu zgodzili się ich puścić. Martwili, ale żyjąc z nimi tyle lat wiedzieli, że poradzą sobie. Nawet najgorsze sytuacje nie były dla nich przeszkodzą w drodze do wygranej.
Niezwłocznie udali się do swojej szefowej po poradę. Widzieli, że o tej porze musiała być w domu i na pewno tam przebywała. Metthew i Grace zapukali do jej drzwi w samo południe, kiedy była w pracy a jej dzieci w szkole. Otworzyła im ciesząc się na ich widok i przywitała się z nimi. Zrobiła szybko herbaty dla każdego pytając :
— Co słychać i z czym do mnie przychodzicie moi drodzy?
Grace wyjęła złotą kopertę i kartkę odpowiadając jej :
— Ostatnimi czasy dostawałam głuche telefony i listy. Miałam troszkę na głowie więc nie zwracałam z Moriią na to uwagi. Dostaliśmy to wczoraj oboje z królem, ale nie znamy tego języka.
Tailis wtrącił się mówiąc :
— Przewiduje pułapkę Jane, ale damy radę. Nikt inny nie dostał tylko my.
Wzięła ją do ręki i obejrzała. Zastanawiała się dlaczego tylko do nich, ale musiała im dać odpowiedz na pytanie. Spostrzegła co tam było napisane i sama chuchnęła, by lepiej to widzieć. Mieli rację i to nie było po angielsku, ale ten język poznała na swoich zajęciach z językoznawtwa, które było jednym z jej studenckich przedmiotów. Poznała go i zawijasy typowe dla ludów Afrykańskich i tego kraju. Rozpoznała go i miała im za chwilę odpowiedzieć co znaczy ten napis. Przyjrzała się temu uważniej wyłapując język jednego z plemion Afrykańskich. Żyło ono na przełomie V i VI wieku zamieszkując blisko pustyni Sahary. Hirotanie bo tak nazywało się owe plemię było spokojnym ludowym plemieniem przemieszczającym się pomiędzy rejonami. Dla nich nie istniało słowo wojna i ludobójstwo. Zamieszkali na terenie Sahary i zajmowali się głównie handlem drogocennym piaskiem i zieleniną oraz tym co udało się wyhodować. Ich tradycja jak i częściowo język przetrwały do dnia dzisiejszego ciesząc się swoim kultem w tamtych stronach. To było ich, oraz ich kultura o której uważnie słuchała na kilku wykładach im poświęconych. Wzięła ją w dwie ręce i powiedziała do nich :
— To wymarły język hirotan pustynnego plemienia. Miałam o tym na wykładzie i uczyłam się go na ćwiczeniach. Ono żyło na przełomie V i VI wieku. Wyginęli naturalnie po prostu ostatni z ich rodu zmarł mając ponad 100 lat.
Wzięła głębszy oddech i skupiając się na samym napisie dodała :
— Brzmi on. Idź przez piasek wzdłuż załamanych masek. Ostatni wśród szczęśliwych znajdzie prezent urodziwy. Daj się poznać słonecznemu tłu inaczej dasz wygrać wiecznemu złu. Kto pierwszy znajdzie to ochroni nasze dobro. Inaczej wszyscy nasi następcy zginą. Szamani Hirotan.
Zagadka, ale tylko dla nas powiedzieli patrząc po sobie i zapisując tłumaczenie na malutkiej kartce. Tym razem to mógł być ich boss i walka. Nikt nie mógł im pomóc a oni sami musieli wytężyć swoje umysły chcąc ją rozwiązać. Nie wiedzieli z kim będą mieli do czynienia, ale byli dobrze przygotowani wraz ze swoimi jeżami. Zachowali ową kartkę, podziękowali jej i wyszli. Zanim jednak powiedzieli to swoim małżonkom a on jeszcze dodatkowo córce musieli się przygotować jeszcze lepiej. Włączyli swoje jeże i z pomocą dzieci swoich przyjaciół i partnerów, którzy zgodzili się oczywiście by ich puścić, bo wiedzieli jak są silni zorganizowali pokaz. Za pomocą miniatur i pewnego sprzętu symulowali warunki panujące na pustyni. Miało być parno i wilgotno a temperatura miała wynosić do 60 stopni na plusie. Ich przeciwnika udawali przebrani za wilka i geparda ich przyjaciele Nantic i Riley córeczka misia. Walczyli dzielnie i pokonali ich a wszyscy pozostali byli brawo. Po treściwym pokazie zapakowali swoje plecaki w tym całą masę wody. Przegotowana i zwykła ze sklepu, trochę puszek tak, żeby im starczyło i najważniejsze chęć walki i swoje jeże. Tailis wziął tyle żelków ile mógł zmieścić do plecaka a jego koleżanka założyła zegarek na dłoń tak, by jej nie wypadł. Byli już gotowi do drogi i spotkali się oboje w centrum wyruszając na swoją własną przygodę łasi jej jak nigdy dotąd.
Będąc już na miejscu w mieście znajdującym się przed pustynią chcieli się oboje rozejrzeć. Przylecieli tu samolotem a do miasta dotarli jadąc na grzbiecie słonia. To była relaksująca wycieczka i mogli w końcu troszkę wypocząć. Dotarli do niego zeskoczyli ze zwierzęcia głaskając go i rozejrzeli się. Zwykłe pustynne miasto typowo arabskie z namiotami służącymi za targ, duża brama i mnóstwo ludzi i zabudowań. Rynek, kilka meczetów a nawet dwa pomniki Mahometa ich świętej postaci znaczącej tyle samo co Jezus dla katolików. Zanim wyruszą na pustynię musieli uzupełnić swoje zapasy. Jedzenia mieli pod dostatkiem, ale brakowało mi już wody. W tym rejonie woda schodziła szybciej niż nic innego. Mieszkańcy tego miasta a znajdowali się oni w Kairze stolicy Egiptu potrzebowali dziennie prawie 3 litrów wody dziennie, by przeżyć w takich warunkach. Dokupili ją na targu za drobną sumę około 10 lirów i szukali kogoś kto weźmie ich na pełną pustynię gdzieś w oddali. Nie znali arabskiego i musieli improwizować jak tylko mogli. Rozumieli jedną część zagadki bo to było wyjątkowo proste i doszli co znaczy. Zdanie Daj się poznać słonecznemu tłu inaczej dasz wygrać wiecznemu złu to było oczywiste. Chodziło o pustynie a słoneczne tło na niej rozciągało się na dziesiątki, jeśli nie setki kilometrów. Wieczne zło to był boss tak przewidywali i szykowali się nawet na walkę w epickim stylu. Nad resztą mieli pomyśleć, kiedy wyjadą z tego miasta. Ich próby integracji z ludźmi bez znajomości języka arabskiego kończyły się fiaskiem. Próbowali go łamać, lecz to też nie pomogło. Mieli szczęście na targu, bo osoba sprzedająca wodę znała język angielski. Błądzili po omacku przez kilkanaście minut krążąc ulicami miasta i podziwiając widoki na jakie się natchnęli. Jej zegarek zaczął migać coraz mocniejszym światłem. Mignął niebieskim światłem dając jej znak, by porozmawiały. Zawsze tak robiła, kiedy chciała kogoś wspomóc. Włączyła go i zapytała leżącą przyjaciółkę:
— Wstajemy kochana odzywasz się więc włączyłam.
Jeżyca przeciągnęła się i wstała podnosząc się z posłania i składając je. Po chwili po zastrzyku z kawy, pełna życia odpowiedziała jej :
— Nie znacie języka Grace i macie problem i to duży. Użyj zegarka i wskaż pustynię. Stworzę jej obraz i tak będzie wam łatwiej. Wyjmiesz mnie na walce, bo nie unikniemy tego.
— Zgoda.
Podeszli do najbliższego stanowiska ze słoniem postąpili zgodnie z jej planem. Nie znali dalej tego języka, ale zastosowali jej sposób o którym powiedziała przed chwilą. Zegarek imitował całą pustynię łącznie z potężnym wiatrem będącym na niej. Arab kiwnął głową, wprowadził ich na drugiego słonia i po zapłaceniu drobnej sumy ruszyli już na pełną pustynię.
Tego co tam zobaczyli mogli się spodziewać już na początku. Rozciągała się przed nimi niczym wielka rzeka, ale piasku nie wody. Przywitała ich z otwartymi ramionami jak osoba, która długo kogoś wyczekuje. Musieli dojść co znaczą te dwa zdania, które zostały przetłumaczone przez Jane jeszcze uważniej obserwując teren pustyni. Mieli dużo zapasów i wystarczyło im to w zupełności. Słoń gwałtownie podniósł przednie łapy w górę bojąc się czegoś co zauważył w oddali. Uspokajał go, ale zwierzę było spłoszone. Gutek co się dzieje? Zapytał go właściciel głaszcząc po głowie. Zajęczał i chciał się natychmiast wycofać i wrócić tam gdzie jest bezpiecznie. W oddali kilka kroków dalej tak im się wydawało, ale również to zobaczyli znajdowały się zgliszcza miasta kiedyś na pewno przepięknego. Każde miało jakąś wartość i skrywało pewną tajemnicę tak powiedziała im kiedyś Jane. W tym zdaniu, które padło kryło się ziarenko prawdy i nie było ono wyssane z palca. Podziękowali mu za podwózkę, pogłaskali zwierzę i ruszyli już dalej sami na piechotę przez piasek.
Zbliżali się do nich pewnym krokiem. Pierwszy raz widzieli coś takiego i to ich zdumiało. Stare i spróchniałe budynki leżące na środku pustyni, pejzaże, obrazy i inne ich zdaniem naprawdę wartościowe dla badaczy rzeczy. Nie tylko to przykuło ich uwagę, kiedy byli coraz bliżej. Podekscytowani, lecz ostrożni co do tego spostrzegli głowy posągów przypominające maski. Takie które można było założyć na twarz stary skomentowała trafnie Grace patrząc na nie. Sam przyjrzał się i również trafnie ujął to słowami masz rację, ale też takie, które się zakłada w relacji i związku. Musimy iść tędy i trzymać się ich aż gdzieś dojdziemy dodał i uśmiechnął się w jej kierunku. Odpowiedziała mu tym samym idąc obok niego i spoglądając na ich projekty.
Ktoś naprawdę się postarał i postawił na kreatywność przy ich tworzeniu i projektowaniu. To było niesamowite, że hirotanie potrafili zrobić takie rzeczy w VI. Pomysłowością Tailis nie grzeszą ludzie i teraz odparła patrząc w tamtą stronę. Prawda dodał i sam patrzył. Patrzyli na krótkie nogi, zgrabną kobiecą figurę, sokoła, jelenia, wielką butelkę, zniszczone serce, fragment zniszczonego mostu, średniej wielkości kartkę papieru i wiele innych rozciągających się w głąb pustyni na dobre 1,5 km długości. Każda z nich coś oznaczała, miała jakiś symbol i był tutaj dawno temu robiona przypadkiem. Mieli już rozwiązaną prawie całą zagadkę bo dzięki przejrzystości umysłu i tym co zobaczyli mieli w garści zdanie dotyczące drogi przez maski. Doszli do końca drogi niczego się nie spodziewając. Ujrzeli małą świątynię i niewielkie schody prowadzące gdzieś wyżej. Uchowała się jako jedyna w gąszczu zgliszczy w prawie doskonałym stanie. Filary stojące po obu jej stronach w ich stylu nie dały się upływającemu czasowi. Wokół siebie zauważyli jeszcze jedynie starego typu drogowskaz idący w górę i na dół do wyjścia. Tabliczka zawieszona na ścianie oznajmiła im dokładnie gdzie są. Napis był krótki i treściwy zapisany również w języku hirotan. Brzmiał on znajdujecie się w domu naszego boga Kirloana boga prawdy mądrości i naszego ludu. Niedługo dotrzesz do jego prawicy i zdobędziesz nagrodę powodzenia.
Podpowiedz, ale jakże ważna. Nic nie było po prawej ani lewej stronie jedynie otaczający ich piasek. Przypomniała wielkością mały pokoik, albo pół apartamentu biura, gdzie pracowali księgowi i ich szefowie. Jej kobieca intuicja podpowiadała jej, że jeśli wejdą na górę i zaczną szukać zgodnie z zagadką tego urodziwego prezentu coś się stanie. Włączyła zegarek i powiedziała od razu do swojej jeżycy szykuj się bo niedługo się zacznie Moriio. W porządku Grace odparła krótko. On sam to przeczuł, ale jeszcze nie wiedział co. Zanim weszli na schody zjadł dwie paczki żelków ze swoich zapasów też się szykując. Weszli na nie i szli powoli i ostrożnie w górę. Były stare, lecz utrzymywały ich ciężar, kiedy stąpali po nich. Proste jak struna prowadzące na wyższe piętro świątyni. Stanęli już na górze i znowu się zaskoczyli. Znajdowały się tam otwarte groby wszystkich przywódców klanu począwszy od pierwszego do ostatniego tego, który zmarł mając 100 lat jak mówiła im Jane. Nad ich głowami znajdowały się symbole masek, daty ich rządów oraz bardzo krótkie kilku zdaniowe życiorysy okazujące jakimi byli władcami. Było ich 11 co stanowiło nie małą zagwozdkę dla nich. Popatrzyli najpierw na daty, potem na symbole a następnie życiorysy. Idąc jeszcze do świątyni zdołali z pomocą jeży zapamiętać je i ich znaczenie przez co później mogli mieć łatwiej. Musieli wybrać tylko jeden i tam coś znaleźć. Patrzyli i eliminowali kolejnych drogą eliminacji. Sądzili, że to dobra droga i mogli mieć w tym słuszność. Zostało im jedynie dwóch władców z niezwykle bliskimi sobie datami. To co ich od siebie różniło to symbole. Przekonali się który z nich będzie tym ostatnim szczęśliwym właśnie po tym. Ostatni raz przyjrzeli się temu i wybrali przedostatniego z przywódców Hirotan, którego symbolem było słońce. Chwilę dyskutowali i razem dokonali tego wyboru. Włożył rękę do grobu i faktycznie nie pomylili się. Po chwili wyjął z niego małą szkatułkę. Pełna kurzu nie stanowiła dla niego wyzwania. Chuchnął otworzył ją i nic nie znalazł. Rozwiązali ją należycie i nie rozumiał tego że ona jest pusta. Rzucił ją na ziemię, ale coś go tchnęło i ją również. Potrząsnął nią i znalazł w środku jedynie nazwę przedmiotu oko pustyni. Starodawny artefakt hirotan mogący wywołać skrajną suchą na terenie całej pustyni i państwach na niej położonych powiedziała Moriia patrząc na napis. To co miało się stać za chwilę nie przewidziało żadne z nich i nie mogło. Zaatakował tak szybko, że tego nie mogli uniknąć. Wilkoczłek zamienił się w piasek niszcząc schody oraz całą świątynię łącznie z grobami i trafiając piaskiem w ich oczy. Księżyc wyłowił się a to znaczyło, że było po północy. Zeskoczyli oboje z piętra w ostatniej chwili opanowując łzy wywołane piaskiem i stanęli przeciw niemu. Jako pierwszy przemienił się Metthew i patrząc mu w oczy powiedział :
— Wiedziałem, że ktoś tu jest i ukradł nam skarb sprzed nosa. Kim jesteś? zapytał i patrzył już jak Grace przemieniła się za pomocą zegarka.
Zaryczał i patrząc na nich odparł:
— Mam co chciałem. Byłem szybszy od was i użyje go jak was zabije.
— Wyjęli miecze i czekali na jego ruch. Wyglądał na silnego, ale każdy miał słaby punkt nawet ten wilk. Zaryczał drugi raz i dodał tylko :
— Zabawa się zaczyna jeżyki. Shadow mnie ostrzegł, że ktoś mi może przeszkadzać -odparł pokazując wisiorek w kształcie oka zawieszony na łańcuszku z runami. Zaśmiał się, bo był niezwykle pyszny i sądził że da sobie radę z dwoma jeżami nieba i słońca. Czarny pan wyszkolił go jak mógł i dał ciut mocy której potrzebował.
Już nie czekali tylko zaatakowali go chcąc odzyskać przedmiot, który mieli później zanieść do tutejszego muzeum, aby nikt nie mógł go użyć. Obydwoje wyskoczyli saltem w przód i zaatakowali jednocześnie mieczem prosto w jego długie szpony. Zaryczał i atakował cofając się na łapach do tyłu. Bardzo szybko i prawie bez zatrzymywania się zasypywał ich swoimi ciosami. Nie ugięli się i cofali się w swoich postawach nie dając mu żyć. Atakowali hardo i twardo jak powiedział to żółty jeż idąc za nim krok w krok. Grace też się nie dała i wywijała fikołki odbijając się od ziemi, aby się obronić. Bronił się przez kilka następnym minut i raz swoimi własnymi pazurami i instynktem wytrącił im miecze z rąk drapiąc jemu ramię, jej obojczyk. Zasyczeli z bólu i spojrzeli na cieknącą krew. Już mieli do czynienia z podobnym bossem i mogli sobie na spokojnie poradzić. Zmienił pozycję i zaatakował z tyłu tam gdzie się nie spodziewał błyskiem słońca wystrzelonym z dłoni. Trafił go prosto w twarz lekko oślepiając go potężną wiązką. Spojrzała na swoją dłoń i robiąc przewroty na boki starała się trafić w niego małym pistoletem ukrytym w torebce, który posiadała. Strzelała celnie, jakby była na polu bitwy. Po wystrzeleniu jednego magazynku zmieniła broń z powrotem na miecz, bo nie chciała więcej tracić dobrego magazynka. Odczuł to, ale nie przejął się tym wcale. Ruszył na niego potężnym wyskokiem i trafił w jego miecz. Atakował na razie jedynie jego bo wolał robić to pojedynczo mając nadzieję na wygraną. Bronił jego ciosy, atakując również kulką odbijając się od piasku i rażąc go tym w twarz. Gwiazda i dwa piękne salta w powietrzu a następnie znów cios w jego plecy rękojeścią miecza tak mocno, że zwaliło go z nóg. Zaryczał po raz drugi kopiąc ją łapą pod brzuch tak mocno, iż przeleciała kilka metrów dalej na piasek. Wstała z niego przytrzymując się na rękach i ruszała do dalszej potyczki.
Trafił w niego pazurami, lecz zdołał to odbić kulką. Zacisnął zęby, plunął krwią i zaszarżował na wstającą Grace dopiero co podnoszącą się. Uniknęła ciosu, odchylając głowę jak najbardziej w tył i przytrzymując się na nogach. Wykonała szybki cios, później kolejny i jeszcze kolejny spychając go coraz bardziej na Tailisa, aby mógł go trafić. Nie dawał za wygraną i był już doszczętnie wkurzony. Minęła może pierwsza godzina, gdzie stawał się wilkiem. Obliczył że mogło być około 1 w nocy tak pomyślał. Zaryczał tak głośno iż prawie ogłuchli od jego warczenia i sonicznych drgań jego głosu. Złapali się za głowy nie mogąc się zbytnio ruszyć a próbowali. Ryknął po raz drugi i zaryczał wychodząc już poza skalę decybeli chcąc ich ogłuszyć w ten sposób. 230 decybeli tyle zdołały policzyć jeże zanim całkowite rozbolała je głowa od tych ryków. Robił to raz za razem i podchodził z tym coraz bliżej nich. Przeciętny człowiek przy takim natężeniu dźwięku stracił by słuch i został by głuchoniemym na całe życie. Potrzasnęli ostro głowami jakby pozbywając się go z uszu. Dzięki temu wpadli na plan, który mieli zrealizować podczas tej walki z bossem wymyślając prawie całą taktykę.
Kiwnęli po sobie głowami rozmawiając prawie szeptem. Ponownie pokręcili nimi już stojąc na piasku. Tailis zgodnie z ich planem powiedział do niego chcąc zaatakować :
— Naprawdę jesteś taki mocny wilczku? A w dzień jesteś taki sam czy może słabiej ci już idzie niż nocą.
— Zdechniesz i tu tutaj w tym miejscu słoneczny jeżu ryknął i rzucił się na niego jak planowali
Odbił kolejny raz trzy wymierzone w niego ciosy pod skorupę. Chciał wytrącić mu oko, którego nie mógł tak po prostu użyć. Trafił go znów kulką i kopniakiem, odbijając się od leżącego tam zniszczonego filaru strącając na ziemię. Złapał go za szyję i przycisnął tak samo jak jego pan ich szefową. Spychał go w dół, ale o to mu chodziło. Bronił się nogami niczym ktoś walczący na MMA w hali o zwycięstwo w turnieju i puchar. Kopnął go w twarz i krzyknął:
— Myślałem że jesteś mądrzejszy człowieku wilku. A jesteś jedynie przerośniętą kupą futra panie wilk.
— On mnie szkolił. Naprawdę myślicie jeżyki, że dacie mi radę. Niedoczekanie ty mała żółta gnido -warknął zaciskając mu szyję.
Postąpiła zgodnie z planem i kiedy on się dał mu się złapać ona atakowała go porządnie i z gracją od tyłu. Uderzała mieczem potężnie, bez ceregieli raz za razem i z wyskoków, aby przeciąć jego skórę. Chciała sprawić aby poczuł się jakby był nagi już bez swojego czarnego pięknego futerka. Nawet nie zwrócił na to uwagi przyciskając go do ziemi. Uderzyła z potężnego 2 metrowego wyskoku obróciła się wokoło własnej osi i trafiła. Przecięła mu futro z całych pleców trafiając na gołą skórę. Pociekła z nich strużka krwi opadając na piasek. Zasyczał otrzymując na dokładkę cios błyskiem słonecznym prosto w oczy i kulką w serce od Tailisa. Podniósł się z ziemi uderzając go dodatkowo pod nogi ścinając mu mieczem skórę na nich. Odepchnął ich potężnymi pięściami na kilka metrów i zaczął głośno syczeć. Bolało go to i potrafił ukazać to co czuje syczeniem. Uderzył jeszcze raz w nich obu, ale oboje odbijali jego ciosy mieczem i swoją szybkością. Chwiał się, ale miał walczyć do utraty sił wręcz nieprzerwanie. Cofnął w głąb jak im się wydawało areny walki i coś kombinował. Zaryczał i syknął raz jeszcze już nie z bólu a wściekłości. Po chwili huknął potężnymi nogami w ziemię warcząc głośno:
— Jeszcze wszystkiego nie widzieliście durnie. Mam dużą większą moc i władzę niż wam się wydaje. Wy gnidy i sukinsyny. Zabije was tak jak mi rozkazał.
Ryknął jeszcze raz absorbując swoją potęgę i spychając ich bardziej w głąb. Przeczuwał, że była trzecia w nocy i walczyli już dobre kilka godzin. To była jego pora na drugą rundę i pokazanie światu jak się walczy. Stojąc dalej na środku odgarnął piasek, który był naokoło niego. Odwrócił się do nich już przodem patrząc z irytacją i wielką wydobywająca się z niego furią. Jego oczy wręcz świeciły nienawiścią i żądzą zemsty oraz mordu. Wykrzywił twarz i swoje zęby pokazując je im. Byli gotowi na drugą fazę jak to bywało zwykle przy takich walkach. Liczyli się z tym, że może być trudniej i mieli tą świadomość. Z mieczami w dłoniach zwarci jak żołnierze do strzału z odległości krzyknęli do niego stojąc bardzo blisko środka:
— Mamy coś czego ty nie posiądziesz. Jesteśmy wytrwałymi jeżami tak jak nasi opiekunowie. Nie pójdzie ci jak z płatka wilczku.
Pokręcił głową zaprzeczając temu i z szyderczym wręcz uśmiechem podniósł łapy w górę. Zbierał się piasek wokół niego i oplótł go. Zamknął swoje na wpół czarne oczy i oddał się temu. Całe jego ciało prawie w całości pokryte piaskiem wyglądało wręcz karykaturalnie. Po chwili przemienił się w potężną burzę piaskową i tornado o wielkości kilku budynków mieszkalnych w tutejszym mieście. Łapami, które wystawił do przodu wystrzelił w nich wiatrem piasku spychając go prosto na nich. Miecze nic nie dawały na niego w takiej formie i musieli je schować do swoich pochw. Musieli walczyć dalej, ale w myślach kłębiła się jedna myśl musimy wiać i to jak najszybciej. Haha mam was krzyknął i rozpędzając się bardziej wciągnął ich w tornado i wytworzoną przez siebie burzę. Lecieli coraz wyżej nie mogąc się nawet poruszyć a co dopiero walczyć. Wciągnął ich swoje ofiary w piaszczyste tornado z którego tak mu się wydawało miało nie być wyjścia. Pędził i kontrolował je za pomocą swoich wielkich łap. Sypał im piaskiem w oczy, aby nawet nie mogli spojrzeć na to co się dzieje wokoło. Uruchomił swoją ostatnią moc, której się znowu nie spodziewali, ale ujrzeli ją na własne oczy. Skrzyżował swoje pazury wywołując coś co istniało na pustyni. Wiercili się, ale on nimi rzucał jak zwykłymi śmieciami na wszystkie strony. Kręciło im się w głowie coraz mocniej. Musieli to przeżyć i wymyślić coś co im pomoże go ostatecznie pokonać i wydostać się z tej pułapki. Spojrzeli przed siebie chcąc ruszyć chociaż ręką. Szyderczy uśmiech zagościł na jego twarzy, kiedy patrzył na nich. Zakłopotanych, pełnych lęku i bezradności. Karmił się tym jak roślinami pustynnymi i swoją chęcią zabicia ich. Używał fatamorgany czyli pustynnej iluzji, aby ich przestraszyć jeszcze bardziej. Skorpiony, trujące rośliny, dzikie zwierzęta lwy, pantery, tygrysy i wiele innych. Morię zatkało kiedy będąc w tornadzie zobaczyła grzechotnika pełzającego do niej. Mrugała oczami i ruszała się jak zwierzę w pułapce nie chcąc trafić na niego. Zniknęło po chwili sprzed jej oblicza i nie było już widoczne. Krzyknęła w jego stronę widząc jak sam się męczy z fatamorganą :
— Już tak dłużej nie wytrzymamy królu. On nas wciąga coraz bardziej musimy coś zrobić.
— Spojrzawszy na coraz bledszy horyzont, już nie takie ciemny jak wcześniej wpadł na pomysł i powiedział do niej również się wijąc w tornadzie :
— Niebo blednie niedługo świt Grace. To nasza szansa. Walczymy z nim już całą noc. Pora to zakończyć.
— Ma zamiar nas odciągnąc i użyć oka już naprawdę bo się z nimi bawił. Jestem jeżycą nieba. Do dzieła żółty -odparła pełna emocji.
— Dalej trzymał ich uwięzionych szczerząc się kłami. Ściągał ich coraz głębiej w dół, aby w to ich w końcu zabiło i pozbawiło głów. Miał postąpić wedle jednego rozkazu i po ich pokonaniu użyć oka pustyni do złych celów. Oczami bo niczym innym nie mógł poruszać ściągnął jakoby całą swoją moc jaką posiadał i strzelił w niego promieniem słonecznym jak superman swoim laserem z oczu. Słońce powoli wychylało się zza pustyni powoli zwiastując nowy dzień. Słabł i powoli zaczął puszczać dłonie trzymające tornado i burzę piaskową. Trafił potężnie w jego plecy. Przez chwilę wisiał w powietrzu, lecz swoją mocą odgonił od siebie burzę piaskową wydostając się jako pierwszy z pułapki. Spadł na ziemię lądując na piętach bez szwanku. Trafiało w niego i zaczęło go piec. Ty też jeszcze nie wiedziałeś wszystkiego wilkoczłeku warknął i uderzył w niego całą mocą również ze swoich kolczastych dłoni. Syczał i jęczał trzymając już jedynie ją. Kurwa nie ryknął, kiedy słońce zaczęło być coraz wyżej. Mógł już to przegrać, ale chociaż z honorem jakiego z niego nie wyplenił. Każdy z nas jest wyjątkowy wilkoczłeku powiedziała Moria widząc, że słabnie i traci swoją moc. Tak jak on oczami przyzwała moc nieba i strzeliła niebieskim promieniem, ale prosto w jego twarz. Wisiała lekko w powietrzu, ale pokonała swoją przeszkodę stojącą na drodze i wylądowała bezpiecznie na ziemi. Nie mógł już tego odbić, bo nie miał już siły na walkę z nimi. Puścił ręce i potwornie syczał starając się. Słońce wzeszło ponad chmury i całkowicie wyłoniło się zza horyzontu. Moria dodatkowo strzeliła w niego raz jeszcze, ale tym razem nie promieniem. Jej dłoń zamieniła się w chmurę, która wystrzeliła mieszanką deszczu i gradu. Po chwili poddał się i przemienił z powrotem w człowieka, ale nie takiego jakiego się spodziewali. Wcale nie był przyjazny ani skory do pomocy wręcz przeciwnie. Zaatakował ich nawet jako człowiek o dość wielkiej posturze. Ważył 189 kilogramów, był byłym gangsterem tak twierdził, ale mu nie wierzyli i miał gdzieś czy zginie. Próbowali jeszcze do niego przemówić jako jeże wiedząc że jest już pokonany, lecz on powiedział tylko :
— Jesteśmy Shadowa głupie jeżyki. Mnie pokonaliście pod nim zginiecie szuje. To działo się niezwykle szybko i już nie próbowali mu przemówić do rozumu. Nie mieli wyboru musieli go zabić, aby nikomu więcej nie zrobił krzywdy. Pochwalił się tylko jedynie ile zabił turystów a była ich masa tylko tyle powiedział, którzy tu przejeżdżali swoimi jeepami. Wyjął broń próbując z nich strzelić i trafić w serce. Byli zbyt szybcy, ale nie mieli wyrzutów sumienia robiąc to. W przypadku niebieskiego bossa i nauczycielki one po lub w trakcie walki wykazały chęć skruchy coś czego ludziom brakowało. Dlatego nie zostały dobite a zaoferowano im pomoc. Wytrącił mu ją z rąk ucinając ją mieczem i wbijając głęboko w szyję i ktrań prawie do płuc przy okazji wytrącając mu artefakt z niej. Poleciała mu krew z ust i powiedział jedynie na koniec wiedząc że umiera:
— Jeszcze was dopadnie tak musiało być. Moriia dobiła go jeszcze bardziej wbijając mu miecz w podbrzusze aż do pleców i po chwili sprawnym ruchem wyjęła je z niego. Miał usta pełne krwi i padając na ziemię wypluwając ją umarł.
Był po części naładowany, ale zdolali go wyłączyć mocą unikając globalnej katastrofy, którą chciał wywołać. Obydwoje stwierdzili, iż oddadzą go do tutejszego muzeum by nie wpadł w niepowołane ręce. Schował go do swojej kieszeni już jako człowiek i wraz z Grace po naprawdę udanej walce w przyjemny i gorący dzień ruszyli z powrotem do miasta z zapasami wody.
Dotarli tam po kilku dniach i oddali zgodnie z tym co mówili oko pustyni do muzeum Im świętego Pawła w Damaszku. Po dojściu na miejsce porozmawiali z dozorcą tego obiektu. Wyjaśnili po krótce sytuację, oraz znaczenie ów przedmiotu. Kiwnął głowę zapłacił im sporą sumę pieniędzy i powiedział tylko :
— Dziękuje państwu schowam to głęboko.
— To my dziękujemy odparli opuszczając już budynek.
Ta walka była udana i mogli tak jak o poprzednich troszkę podyskutować po powrocie. Wsiedli w wynajętego jeepa i udali się już na lotnisko, by po przygodzie, która była ekscytująca i pełna wrażeń i nie było w niej ani grama nudy wrócić do rodzin, przyjaciół i swojego ukochanego domu.
Rozdział 2
Szwecja i podwodne ruiny
To miało się na nim naprawdę mocno odbić, ale o tym nie wiedział. Miś żył własnym torem, ciesząc się życiem. Miało się wydarzyć coś niezwykłego na początku owego roku w jego życiu. Jego, ale i nie tylko jego. Prowadził wyjątkowe życie u boku swojej rodziny układając je od podstaw i po szczeblach. Najpierw ją poznał, potem zaręczył a następnie poślubił przyrzekając jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Przez lata z jego misiej twarzy nie schodził uśmiech widniejący na niej. Był 1933 rok z dobrym początkiem na niego, ale bardzo złym dla Niemiec. Pan z wąsem, diabeł o szkaradnych oczach czy po prostu wróg publiczny numer 1. Adolf Hitler, który w 1933 roku w Styczniu, powoli piął się po szczeblach władzy. Nikt z rządu, ani ludzi nie zdawał sobie sprawy jak mocno niebezpiecznym człowiekiem stanie się po całkowitym jej przejęciu. Na szczęście miało ono nastąpić później niż przewidywali. Nie nudziło mu się ani małżeństwo ani ojcostwo. Podjął się tych dwóch wyzwań i wziął na siebie podobnie jak reszta ojców w tym Markus obowiązek dobrego wychowania swojego potomstwa. Astrid w ciągu tych lat urodziła mu jeszcze dwójkę dzieci. Jedno z nich urodziło się 24 lipca 1924 roku w szpitalu umiejscowionym pod Jeżogrodem. Dziewczynka została nazwana Sophie a przy porodzie za zgodą lekarza oprócz niego była obecna najstarsza adoptowana córka Riley. Ważyła ona około 3 kilogramy co było normą w przypadku dzieci. Ostatnie jego dziecko a był to chłopiec najmłodszy z całej trójki urodził się 14 maja 1928 roku również w tym szpitalu. Nazwali go John, bo bardzo spodobało im się to imię. Starzał się wraz ze swoją panią, ale wiedział o tym doskonale. Jak na swój wiek wyglądał jak młody bóg. To samo spojrzenie powodujące u kobiet opak szczęki. Jego pani podobnie jak one nie mogła oderwać od niego wzroku. To urocze spojrzenie pluszowego misia, łagodne jak baranek i powodujące szczęście u dzieci. Początek tego roku dla 43 letniego wtedy już Antrantisa miał przynieść wielkie zmiany w jego życiu. Przeszedł to, ale nie był jedynym. Właśnie na początku tego roku przyszło do niego jak wir wciągając go w siebie. Każdy miał to w mniejszym lub większym stopniu w swoim życiu. Chodząc codziennie do pracy zaczął tracić werwę i ochotę na nią. Każdego dnia oprócz weekendów męczył się niemiłosiernie obsługując klientów w jednym ze sklepów spożywczych popularnej sieci. Jego praca polegała na wprowadzaniu i oprowadzaniu ich po nim. Wracał do domu jak zombie tak wyglądać i jedyne o czym marzył to pyszny obiad i czas z dziećmi. Riley już przed laty wyprowadziła się z domu i niedługo później mając 29 lat wyszła za mąż za jeża poznanego w swojej pracy. Pracowała jako jedna z kelnerek w restauracji i tam go poznała. Byli na ich ślubie kibicując im na nowej drodze życia. Zostały mu już tylko do opieki Sophie i John. Astrid zauważyła jego dziwne zachowanie i zmartwiła się. Jako kobieta i jego ukochana żona przeczuwała, że coś nie gra. Podczas ich wieczornego rytuału herbaty przytuliła się do jego ramienia i zapytała z troską :
— Skarbie mój misiu co się dzieje?
Mrużąc oczy i patrząc na nią zasmucony powiedział:
— Ja już nie mogę tam dłużej pracować. Każdego dnia, kiedy otwieram oczy nie chce tam iść. Męczę się jakbym zdżwigał górę.
Od razu widziała o co chodzi. Mogła podejrzewać co to jest doskonale to wiedząc. Jako studentka psychologii miała wiedzę jak to rozwiązać. Wypalenie zawodowe to go gnębiło i nie dawało spokoju. Objawiało się między ono między innymi brakiem chęci pracy, męczeniem się w niej, oraz niechęcią do jej wykonywania. Stan ten mógł rozwijać się latami i powodować urazy psychiczne na długie lata, albo na zawsze. Chcąc mu pomóc powiedziała łagodnie do niego:
— Musisz po prostu zmienić pracę skarbie. Dopadło cię wypalenie zawodowe. Musisz z tym walczyć i to pokonać. Po chwili tulenia i głaskania jej ramienia i dłoni miś odparł jej:
— Dobrze jestem za, ale na jaką? Nie mam bladego pojęcia co mógłbym jeszcze robić w takim wieku słońce.
Sam z siebie jeszcze na razie nie chciał się zwalniać. To było jego główne źródło utrzymania. Musiał najpierw dogłębnie pomyśleć co jeszcze mógłby robić i gdzie pracować. Wcale nie spodziewał się tego w takim wieku, ale niestety musiał się z tym uporać. Myślał racjonalnie nie spodziewając się tego wcale. Tylko tam poczuł wypalenie w tej sferze. W miłości trwał nadal a jej ognisko chuchało dymem w górę i paliło się wewnątrz serca. Nagle coś sobie przypomniał jak przy uderzeniu komety. To były słowa może jedno zdanie. Padło ono w parku, albo przed pierwszym spotkaniem z Astrid. To podniosło go na duchu a teraz bardzo tego potrzebował. Pocałował ją namiętnie w usta i powiedział do niej :
— Jestem i byłem jednym z nielicznych, który na widok czarnozielonego kolca i dwóch kresek nie ucieka od dzieci.
Uśmiechnęła się, bo sama doskonale pamiętała jakby to było wczoraj. Wzięła łyka ziołowej herbaty i odparła pogrążona w tym jednym wspomnieniu:
— One są jak gwiazdy i nas przenikają. Twoim powołaniem jest praca z dziećmi. Tego chcesz zaznać mój misiu. Masz wykształcenie pedagoga robiłeś studia. Ono ci na to pozwoli. Walczyłeś z tym bardzo długo i dałeś radę. Miś po kolejnej miło spędzonej chwili odparł:
— Mogę pracować w przedszkolu albo żłobku. To mi sprawi na pewno więcej radości, nie jak ta budka w której się męczę. Jutro to załatwię. Znowu na jej twarzy zagościł uśmiech. Popatrzyła mu jeszcze głęboko w oczy tak jak za dawnych lat. Zmęczona całym dniem zasnęła na jego ramieniu mówiąc jedynie :
— Dobranoc słodziaku. Dasz radę kocie.
— Na pewno piękna-odpowiedział jej i sam zasnął wtulając się w nią.
Jak powiedział tak zrobił. Nie wahał się i musiał to zrobić niezależnie od przyczyny. Następnego dnia po rannym tuleniu jej nie seksie, bo zawsze rano bardzo mocno lubił się do niej tulić zrobił sobie szybkie śniadanie. Tost francuski i zapiekanka oblana musztardą. Ubrał się szybko i ruszył tak samo szybko do swojego miejsca pracy.
Trantis już po wejściu do środka od razu udał się do gabinetu swojego szefa. Chciał poprosić o jedno o zwolnienie z tej drogi krzyżowej. Jeszcze w głowie miał za argumentować swoją decyzję. Wszedł do jego biura i prosto z mostu powiedział do niego :
— Szefie ja potrzebuje zwolnienia. Tutaj już nie daje rady. Chce się zwolnić na własne życzenie.
Zaskoczył go, ale owszem miał takie prawo. Zdziwiony jego decyzją zapytał go łagodnie :
— Nie podoba ci się tu, czy masz jakieś problemy misiu?. Wysłucham cię jak każdego mojego pracownika.
Zaczął argumentować swoją decyzję przemęczeniem, kilkuletnim a może kilkumiesięcznym wypaleniem zawodowym oraz chęcią zmiany pracy ze względu na swój wiek. Po dogłębnej analizie i wysłuchaniu jego argumentów i rozmowie z nim powiedział:
— Rozumiem Trantis dlatego nie będę cię zatrzymał, ani chwili dłużej. Powiedz mi jeszcze na koniec co planujesz misiu? Zapytał go podpisując dla niego niezbędne dokumenty. Nie zwlekał i po 20 latach pracy w tej budce wyrażając chęć zmiany odpowiedział mu starając się uśmiechnąć:
— Zamierzam pracować w przedszkolu i uczyć dzieci. Na pewno będziesz w stanie szefie znaleźć kogoś na moje miejsce.
Podpisał dokumenty i oddał mu je kładąc przed niego. Wykonał dwa szybkie telefony w sprawie pracy i rozłączył się chwilę później. Podpisał dokumenty oddając mu je i kładąc pod niego. Uważał gdzieś w środku, że podjął dobrą i słuszną decyzję i nie zamierzał się już wcale wycofać. Szef już umówiony z kandydatami do pracy spojrzawszy na niego ostatni raz powiedział do niego :
— Już znalazłem bo oczywiście są chętni. Od razu zatrudnię ich bo potrzebuje dwóch osób do kasy i budki. To niezła i dobrze płatna praca. A tobie mój drogi misiu życzę powodzenia na nowej drodze zawodowej.
Uścisnęli sobie dłonie i pożegnali się w zgodzie. Oczywiście poza pracą miał tutaj jeszcze chodzić na zakupy sam albo z rodziną i rozmawiać oraz utrzymywać kontakt z dawnymi kolegami i koleżankami. Czuł się jak ptak lecący już niedługo do ciepłych krajów. Poczuł wielką ulgę wewnątrz siebie jak i w sercu. Po zapakowaniu swoich rzeczy wyszedł na sklep i pożegnał się ze wszystkimi tuląc się i ściskając dłoń. Został pożegnany z honorami na jakie zasłużył pracując tam tyle lat. Otrzymał również od swojego szefa należne za ostatni miesiąc w wysokości 3400 dolarów. Dopiero wtedy z uśmiechem na twarzy i nostalgią za tym miejscem ruszył w miasto.
Druga część jego planu odnośnie pracy miała przebiec równie szybko. Mając w swojej torbie CV opakowane w koszulce wyruszył na poszukiwania pracy w jednym z przedszkoli. Jego misja zakończyła się znamienitym sukcesem tak jak przypuszczał. W ciągu dwóch godzin od wyjścia z Kauflandu i przeprowadzeniu od razu kilku nieudanych rozmów w końcu trafił tam gdzie marzył i chciał. Publiczne przedszkole nr 7 znajdujące się w środku Little Italy przyjęło jego aplikację, którą dostarczył dwie godziny wcześniej. Dyrektor placówki z radością skusił się czytając aplikację, aby przyjąć go do zespołu. Masz podejście do dzieci nie wątpię w to misiu odparł wpatrując się w jego CV. Byli już w gabinecie i rozmawiali o pracy. Miś po chwili zawahania odparł :
— Tak proszę pana mam.
Widząc jego stres, ale i dokumenty pracodawca powiedział do niego:
— Dzisiaj podpiszemy umowę Trantis.
Zadowolony z tego faktu miś patrząc na swoją umowę, którą dostał do ręki odparł :
— Dziękuje proszę pana.
— Proszę.
Podpisali korzystną dla niego umowę po ustaleniu warunków. Miał zarabiać 3500 dolarów tak jak poprzednio. Po jej podpisaniu wyszedł uradowany niczym małe dziecko. Za dwa dni miał rozpocząć całkiem inne nowe życie pracując tam gdzie marzył. Ta praca oprócz przyjemności miała mu dostarczyć jeszcze kilka rzeczy. Rzecz o której nie myślał, ale to miało się stać. Już niedługo miał otworzyć swój umysł na wydarzenie zmieniające jego życie na zawsze.
Musiał i potrzebował przejść się po swojej krainie. W dalszym ciągu nie mógł przypomnieć sobie niczego ze swojej przeszłości. Zamierzał odszukać i znaleźć chociaż szczątkowe odpowiedzi na dręczące go pytania. Jak się tutaj znalazł? Dlaczego był czarny? Co się działo kilkanaście lat temu?. Nie miał najmniejszego wyboru bo to cię się stało, jeśli naprawdę się stało odbiło się na jego psychice. Spacerował pomiędzy swoją salą tronową otoczoną lawą i swoistym czarnym płynem. Wcale nie była duża jak na salę tronową. Wszystko łączył wielki czarno ciemny most, który zaczynał się w tej sali i ciągnął się do jego łazienki, sypialni oraz pokoju do odpoczynku po walkach, albo by móc się naładować cokolwiek to znaczy. Dodatkowo do każdego z pomieszczeń prowadziły czerwono krwiste schody ozdobione czymś co ją przypominało. Zwykły szaroczerwony tron otoczony tym samym płynem i kolcami. Miały one grubość około 6 centymetrów. Poza granicami swojej kwatery miał jeszcze cały swój świat poza nią. Nawet tego nie pamiętał do końca dlatego musiał się ruszyć i wyjść na zewnątrz. Jedyną rzecz, którą zdołał zapamiętać była nazwa jej nazwa. Jego kraina łącznie ze wszystkim nazywała się Cierniogród a poprawnie gramatycznie ogród cierni. Łazienka tak samo jak i pokoje nie były wielkie, lecz wystarczające do mieszkania w tym miejscu. Ich średnia długość wynosiła 27,5 metra kwadratowego. W łazience na jego życzenia została zamontowana wanna z hydromasażem, aby mógł się relaksować. Pokój do tak zwanej medytacji służył mu do niej codziennie. Poświęcał na nią kilka godzin dzień mając nadzieje, że tym sobie przypomni. Były tam również specjalne czarne świeczki, pomagające mu się skupić na czymkolwiek. Musiał i znowu go to uderzyło. Każdy ma swoje potrzeby w tym również on. Uderzyła ponownie nie hamując się wcale. Mrugnął oczami i przetarł je dłonią. Chciał zabić następnego więźnia z takiej potrzeby. To było dla niego samego jak jedzenie czy uprawianie seksu dla ludzi i jego rasy. Zszedł jeszcze raz do swojego więzienia jadąc sobie jak gdyby nigdy nic po barierce schodów. Wykonał przewrót w przód lądując tuż przed celami jak poprzednio. Spojrzał kogo by tu wyjąć i po dłuższym namyśle zdecydował. Tym razem człowiek potrafiący mówić. Otworzył celę mieczem, siłą wyjmując go z niej. Człowiek na jego widok zdołał jedynie wydukać :
— Błagam cię czarny oszczędź mnie. Poddaje się naprawdę słowo.
Nie słuchał go wcale. Bez podania jakiegokolwiek powodu czego nie lubił wyjął miecz, przeciął go na pół wzdłuż brzucha i na pół. Kiedy umarł po chwili a krew ciekła z jego ust wyrzucił jego ciało prosto w czarną lawę. Zaspokoił już znowu swoją potrzebę mordu karmiąc się tym. Udał się już w kierunku wyjścia na zewnątrz kwatery. Nie wychodził stąd od bardzo dawna i musiał to w końcu zrobić. Żeby zobaczyć na razie jeden krąg pomyślał stojąc przed drzwiami. Pchnął je na boki i powoli otwierał. Mosiężne drzwi pałacu zostały otwarte na oścież. Po ich otworzeniu ujrzał przed sobą swój ostatni ertis(krąg) swojej wielkiej krainy. Najwyżej położony ze wszystkich ertisów z tego co pamiętał. Nicość, albo ciemność tak można było określić ten ertis. Panująca tam prawie całkowita ciemność przesłaniała wszystko. Brak sufitu jakby to wszystko wisiało i kołysało na wietrze. Sprawiało wrażenie niekończącej się ciemności i mroku. Ertis tak naprawdę nazywał się w ich języku oiperlin co znaczy Czarna Otchłań albo prościej Krąg Cienia. Nazwa pochodziła od wybuchającej tam z niewielkiego znajdującego się w pobliżu wulkanu czarnej lawy. Jego erupcje stały się regularne odkąd tu przybył. Wcale mu to nie wadziło wręcz przeciwnie. Uwielbiał na to patrząc z okna swojej sypialni i słuchać strzałów. Dwie zbliżone do siebie latarnie świeciły bladym i mocnym światłem. Postawił je po to, aby cokolwiek widzieć spacerując. Obejmowały one praktycznie cały krąg od drzwi jego pałacu, aż do wulkan i otchłań znajdującą się gdzieś w jego połowie. Niezliczone ilości kilometrów w dół czarnej otchłani przerażały nawet same cienie krążące po wszystkich 4 jak pamiętał kręgach. Ten kto tam wpadł mógł się już pożegnać z życiem na zawsze. Przejście na niższe poziomy i kręgi znajdowało się niedaleko wulkanu i prowadziło w głąb studni przez, którą trzeba było przejść. Spojrzał na nią z rękoma złożonymi na piersi i w czarnym kapturze, który go zasłaniał. Szara ziemia po jednej i czarna po drugiej rozciągająca się na łącznie 7 kilometrów łącznie z horyzontem. Nie było tam budynków mieszkalnych, żadnych domów a czysta spopielona ziemia o takich kolorach. Wiatr chuchnął w niego a pył przedostał się przez kaptur prosto na twarz. Już go to nie obchodziło żądał jedynie odpowiedzi. Strzepał go i wyrzucił na ziemię. Wziął głęboki oddech, poprawił swój kaptur i powoli zszedł na dół obserwując czarne niebo. Te spacery po krainie były jego codziennym rytuałem. Musiał chodzić, patrząc co się zmieniło w ciągu dnia i nocy. Tutaj jednak czas płynął inaczej. Będąc nie wiadomo ile metrów pod ziemią, gdzie praktycznie istniały tylko jego słudzy i on ciężko było określić, która jest godzina czy jaka jest pora dnia. Poznawał to jedynie po czarnym niebie, które robiło się trochę jaśniejsze w dzień a całkowicie ciemne nocą. Najpierw szedł na dół, aby wchłonąć powietrze. Uwielbiał je i ten zapach lawy towarzyszący mu od lat. Szedł powoli nigdzie się nie spiesząc mając mnóstwo czasu. W końcu jeszcze wróci na powierzchnię i dokończy to co wtedy zaplanował. Najpierw, jednak musiał się powoli dowiedzieć co to za plan zanim go wdroży w życie. W trakcie swojej wędrówki w dół po czarnej ziemi raz na jakiś czas zauważał je. Swoje cienie, których nie pamiętał, ale mówili do niego szefie i to on ich wysyłał na powierzchnię na zwiady czy w celu straszenia ras. Witały się z nim od najłagodniejszego Potusa aż po Orlusa i Irlona dwóch zdaniem wielu najbardziej strasznych cieni jakie istniały. Były tutaj w swojej demonicznej postaci pokazując swoją prawdziwą twarz nie kryjąc swojego wyglądu przed rasami jak czasem musiały to robić. Mówiły do niego jak do swojego szefa i ojca ściskając mu dłoń i kłaniając się przed nim jak przed królem. Oddawał pokłon i po krótkim przywitaniu udał się w dalszą drogę ale tym razem w prawo. Na razie ich nie potrzebował a jedynie spokoju nawet od nich. Były tu potrzebne do szczęścia i życia, ale w tamtej chwili potrzebował samotności. Kroczył, lecz tym razem szarą kamienną drogą i skręcił nad gorące jezioro. Nie było z lawy czy wulkanu a tam miało jedynie swoje ujście i początek. Doszedł do niego i zamoczył swoje kolczaste ręce chcąc je jak zawsze umyć po zabiciu kogoś. Temperatura jeziora wynosiła +150 stopni Celsjusza co zabiło by normalnego człowieka na miejscu. Skończył je myć i przykucnął na chwilę patrząc na nie. Buchała z niego para i kłęby dymu prosto w jego nos i usta. Chłonął to tak samo jak ludzie różne zapachy i kadzidełka czy napary mając nadać zapach. Popatrzył przez chwilę na nią po czym wstał i ruszył dalej przed siebie. Krążył wokoło na pustej ziemi docierając w końcu pod wulkan skąd buchała lawa. Usiadł znów na chwilę ciesząc się widokiem. Myśli krążyły wokoło cieni i pozostałych kręgów. Na chwilę obecną nie potrzebował ich odwiedzać. To by teraz było bez sensu odparł wpatrując się w strzelający lawą wulkan. Odprężył się i ruszył w drogę powrotną do swojego pałacu. Wykąpał się w swojej wannie z hydromasażem i był gotowy, by znów się przejść. Zrobił to chwilę później idąc nie w lewo a w prawo podobną drogą. Po dojściu do sali tronowej po swoim drugim spacerze zobaczył to przed oczami. Jedno wspomnienie, ale nie mógł się pomylić. Przemknęło mu przed nimi i musiał kucnąć. Poddał się temu musiał wiedzieć i nie bronił się. Zamknął oczy i odpłynął wcześniej poprawiając swój miecz w pochwie. Dał się temu jakby to był sen czy wizja. Co to było dokładnie nie wiedział. Ważne było dla niego to, że przyszło. Jedno małe wspomnienie, którego potrzebował i miał się tym karmić. Zobaczył obraz łąki i trawy. Tak to na pewno było to. Poczuł jej charakterystyczny zapach i won kwiatów. Rosły na łące zielonej i pięknej. Była pokryta makiem, stokrotkami, tulipanami i jego ulubionymi hiacyntami. Odgarnął je ręką i zobaczył co było dalej. To na pewno był jeszcze połączony Jeżogród ze Stanami odparł do siebie. Drogowskaz pokazywał mu nazwę Sirtis co znaczyło pośród łąk. Znajdująca się w tej krainie, która faktycznie była połączona ze Stanami malutka na około 100.000 osób wieś posiadała taką nazwę. Znajdowała się 100 kilometrów od Chicago oraz około 38 kilometrów od głównej stolicy. Gliniane i drewniane domy, sklepy spożywcze i potężna brama wjazdowa do niej. Ustawiane ze względów bezpieczeństwa otwierane były przez stróżujących tam jeży. Powoli otwierał mu się umysł. Wspomnienia nie były już jedynie cieniem jego osobowości. Nie krył tego, ani nie bał się. Zobaczył w dalszej części domy, sklepy, oraz średniej wielkości pałac. W późniejszym czasie został on przeniesiony do stolicy, lecz w tej wizji znajdował się tam. Do kogo należał i kto się tam znajdował?. Kolejne pytania na, które musiał znaleźć odpowiedź.
Nic więcej z tego nie zobaczył i powoli otwierał oczy. Ktoś obok niego stał. Dostrzegł to i podnosząc się w ziemi ktoś wyjął z niego swój miecz. Nie poczuł bólu to była u nich praktyka stosowana już od dawna. Przetarł oczy i rozejrzał się dookoła. Spostrzegł kościste plecy i ręce oraz znaną jemu kobiecą twarz. Była ohydna i brzydka jak połowa twarzy jego cieni. Praktyka, zabawa jak zwał tak zwał, ale oni to lubili. Cienie były odzwierciedleniem ludzkich chorób psychicznych w takim samym stopniu jak nałogów. Dlatego taka zabawa nie była tutaj niczym niezwykłym. Wbijali go wszędzie gdzie się dało. Na pobudkę czy podczas walki, ponieważ ich miecze nawet wbite w ciało nie zabijały ich wcale a jedynie lekko raniły. Ohydna straszna twarz pozbawiona piękna. Uśmiechnął się i zapytał ostro wiedząc kto koło niego stoi :
— Linteris kurwa mać co ty tu robisz?
— Pani cień stojąc pół naga w sukience utkanej z wulkanicznej lawy i podkolanówkach odparła mu :
— Jak to co do cholery. Wzywałeś mnie panie więc jestem. Wbiłam ci ostrze, żeby cię obudzić. Spałeś i darłeś się przez sen.
Wstał i spojrzał na nią. Wyjął miecz i wbił go jej w brzuch tak jak ona jemu. Jej się to podobało nie broniła się kiedy wpychał go coraz bardziej w jej chudy brzuch. Wyjął go, po czym schował i zapytał :
— W mordę ile ja spałem Linteris? Wzywałem bo mam dla ciebie bardzo ważne zadanie.
Podwinęła sukienkę z górę i zakryła całe nogi. Nie chciała żeby się na nią w taki sposób patrzył. Poprawiła swój miecz, przetarła o podłogę ostrze i odparła :
— 17 godzin Shadow. Majaczyłeś o jakiejś łące, powiedziałeś słowo Sirtis i machałeś ręką. Więc żeby cię jeszcze dodatkowo obudzić panie jak twoja pokorna służebnica zajmowałam się tobą łącznie z twoim członkiem panie.
Shadow kopnął ją i sprowadził na ziemię chwilę później. Po czym podniósł ją i powiedział :
— Czułem i to było kurewsko zajebiste suko. Twoje zadanie jest tak ważne jak wiłkoczłeka. Nie szkoda mi go gnojek po prostu zginął i tyle.
Pokłoniła się przed nim jak przed królem i klękając na prawe kolano odparła pytająco :
— Jestem na twoje rozkazy mój panie. Jakie zlecisz mi zadanie?.
Wymyślił dla niej idealną wręcz misję. Była dużo silniejsza niż człowiek wilk i potrafiła znacznie więcej. Cień nienawidził wszystkiego, ale zwłaszcza jednej rzeczy. Spoliczkował ją na zachętę i tonem po, którym nikt mu się nie sprzeciwia powiedział :
— Masz iść do stolicy Szwecji Sztokholmu i zgładzić tam wszystko co się da kurwa. Bez dyskusji bo jak tego nie zrobisz sam cię zabije i nie na niby zrozumiano.
Pokłoniła się raz jeszcze z pokorą i zapytała na koniec znając swoje upodobania :
— Co mam zabić najbardziej szefie?.
Bez zastanowienia zakładając kaptur i kierując się w kierunku wyjścia odwrócił się mówiąc:
— Życie Linteris. Masz tu wrócić za jakiś czas. A ja wyruszam na poszukiwanie własnego dawnego ja. Ten sen nie był przypadkiem. Do roboty kurwa już.
— Wyruszył tak jak powiedział, już do wyjścia szukając swojego ja. Jeszcze raz kazał jej się ruszyć, by wykonać misję krzycząc z dołu. Odwrócił się wtedy ostatni raz i pomachał jej ręką powoli wychodząc przez bramę.
— Miała spełnić jego życzenie i natychmiast pod jeszcze swoją naturalną postacią wyruszyła do Szwecji wedle jego rozkazu. Miała jedynie jeden cel. Zniszczyć tak jak sobie życzył życie.
— To był strzał w dziesiątkę z jego nową pracą. Czuł się w niej swodobnie i zupełnie inaczej niż w poprzedniej. Miś zaczął tętnić życiem a na jego twarzy zagościł uśmiech jakiego pragnął od dawna. Jego żona widząc to również sama odżyła. Układało jej się lepiej w domu a czas spędzony z dziećmi dodawał jej wigoru. Pociechy sprawiały jej wiele radości tak samo jak przyjazdy Riley i jej męża z którym złapała wspólny język po kilku spotkaniach. Trantis potrafił się cieszyć ze swojej nowej pracy odwiedzając i widząc na mieście swoich starych kolegów i koleżanki. Rozmawiał z nimi, mówił im cześć i tulił ich jeśli sobie tego życzyli. Swojej pani Jane też powiedział o tym co zmienił w swoim życiu. Ucieszyła się i pogratulowała mu dobrej i dojrzałej decyzji w życiu. Pracował skrupulatnie i niezwykle sumiennie. Nigdy jak poprzednio nie zaniedbywał swoich obowiązków jakie wykonywał. Był misiem przedszkolanką, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Kochał tą pracę tak jak dzieci jego. Miłość od pierwszego wejrzenia i zajęć, kiedy wszedł do sali i zaczął się z nimi bawić jednocześnie ich ucząc. Wszystkie grupy dzieci przychodziły do niego z radością a rozmowy z rodzicami na temat opiekunów w przedszkolu jedynie pogłębiały ich relację. Pomimo wyróżnień na tle innych opiekunów wcale się tym nie przejmował. Wręcz przeciwnie sprawił coś dużo bardzo niespodziewanego. Nikt wcześniej nie wpadł na tak z jednej strony genialny a z drugiej absurdalny pomysł. Miś zorganizował w swoim miejscu pracy przedszkolny festyn gromadzący całą jego społeczność oraz jego przyjaciół, których zaprosił. Były na nim typowe zabawy dla dzieci i dorosłych za zgodą dyrektora placówki. Rozmawiał z nim wcześniej i wyraził on na to pełną zgodę. Miało to na celu jeszcze większą integrację zarówno dzieci i rodziców jak i opiekunów. Nikt z nich nie mógł być lepszy od drugiego a bo tak. Jego pomysł miał również na celu pokazanie problemu w tego typu placówkach wychowawczych. Nikt nie jest gorszy żaden z opiekunów tu pracujących powiedział miś przez mikrofon na koniec dnia festynu dodając :
— Żyjmy w zgodzie i nie śmiejmy się z tego, że ktoś jest słabszy od innych.
Po tych słowach festyn dobiegł końca a on szcześliwy wrócił do swojego domu wraz z żoną i dziećmi. Już bez mikrofonu podziękował im za przybycie i ruszył w drogę powrotną z przedszkola.
Ten dzień nie miał być kolejny dniem pracy z dziećmi. Jak co rano poszedł do pracy z narastającym uśmiechem na twarzy. Pocałował żonę i dzieci i wyruszył. Dzień mijał mu sprawnie, aż do pewnego momentu. Był nim obiad, który jak zawsze przynosił jako opiekun do swojej sali. Zawołał je donośnym głosem :
— Dzieci moje kochane budźcie się na obiad.
Dzieci wstały i chętnie brały od niego miski z jedzeniem. Znajdowała się w niej zupa ogórkowa, oraz kilka słodkości i mniejsze porcje kurczaka. W jego trakcie dyrektor zapukał do drzwi sali i zapytał go :
— Trantis masz chwilę po obiedzie? Laura cię zastąpi na kilka minut.
Zdziwiony myśląć, że coś zrobił nie tak powiedział mu :
— Tak szefie oczywiście, ale coś się stało?.
Spojrzał na niego i zamyślony po chwili odparł:
— To rozmowa w cztery oczy misiu. Mam dla ciebie informacje.
— Zgoda.
Kiedy Laura przyszła go zastąpić dzieci przywitały ją i puściły misia z objęć. Pomachały mu, aby ten nie martwił się co spotka go u dyrektora. Zaskoczony i skulony, że przyszedł posłusznie udał się do gabinetu. Myślał o co mogło chodzić skoro wszystko było w porządku. Odgonił myśli i z pustym umysłem zapukał do drzwi. Zapukał i po chwili wszedł do środka. Przerażony tym co go czeka powiedział do dyrektora :
— Jestem dyrektorze. Wzywał mnie pan do gabinetu. Co się stało?.
Wstał odwracając się do niego i z nutką ciekawości w głosie powiedział:
— Mam dla ciebie ważne wieści i radzę ci usiąść Trantis proszę.
Usiadł na krześle jak prosił opierając ręce o oparcie fotela. Jego myśli dalej mknęły i dawały mu różne znaki. Od szefie wylejesz mnie po dlaczego to się dzieje znów pomyślał. Chwilę później już spokojniejszy odparł:
— Rozumiem, że to nie jest związane z naszą pracą szefie. Niech szef powie o co chodzi proszę -dukał miś chcąc poznać w końcu po co tu przyszedł.
Chodził przez krótką chwilę po pokoju i głosem pełnym spokoju odparł nie trzymając go dłużej w niepewności :
— Misiu tutaj nie chodzi o pracę. Wykonujesz ją sumiennie i należycie a o zwierzę tak im się wtedy wydawało. Jesteś jedynym mówiącym misiem w całych Stanach Zjednoczonych i na świecie. Do czasu Trantisie i to może cię zaszokować. Szwedzkie DOZ (departament ochrony zwierząt) kilku dni temu nie mogło uwierzyć własnym oczom po swojej interwencji. Zaczerpnął oddechu i mówił dalej:
— Na jednej z ulic Sztokholmu przecinającej centrum i stare miasto został znaleziony duży koc z notką oddajemy go do adopcji nawet jest już nie potrzebny zajmijcie się nim. Strażnicy mieli już z tym do czynienia i myśleli że to porzucone szczeniaki czy równie duży jak na długość koca pies rasy na przykład bernardyn. Biedne zwierzę powiedział jeden z nich a jego kolega jeż również zaskoczony całą sytuacją dodał krótko :
— Nie możemy go zostawić tego kotka, pieska czy innej istoty. Słyszę go on oddycha dodał trzeci badając go z poziomu koca. Cała trójka wspólnie zdecydowała o zabraniu go, jej kimkolwiek była do schroniska znajdującego się w Centrum miasta. Nie mogli zostawić tej istoty na ulicy i w skrajnych warunkach, aby po prostu umarła. Dewizą ich organizacji a należeli do niej od lat było wspieramy każdego i pomagamy bez względu na gatunek, rasę. We trzech podnieśli go, zapakowali do bagażnika terenówki i ruszyli z zawiniętą istotą do schroniska.
Przerwał na chwilę dając mu się z tym oswoić. Był zaszokowany tym jak to mogło być możliwe. Nie wiedział co na początku powiedzieć. Musiał wziąć głęboki oddech i się z tym oswoić. Powiedział jedynie bardzo krótko chce posłuchać dalej i dowiedzieć się tego szefie.
Wziął łyk zwykłej wody mineralnej, przepłukał usta i opowiadał dalej mówiąc :
— Od razu wzięli go do weterynarza na rutynowe badanie takie typowe jak u zwierząt. Cały czas mieli zakryte prześcieradło, które musieli w końcu odkryć. Weterynarz zapytany co się stało uzyskał odpowiedź w stylu znaleźliśmy go z kartką musieliśmy pomóc. Rozumiem zajmę się tym, ale zostańcie ze mną. Kiwnęli głowami i zostali z nim przy badaniu go. Założył rękawiczki i odwinął prześcieradło łapiąc się za głowę. Ratownicy również przeżyli szok patrząc na to co się pod nim kryło. Po odwinięciu koca i medycznego prześcieradła, nikt się nie odezwał ani słowem przez kilka minut. Ogarnął ich szok tak wielki, że zaniemówili. Po ochłonięciu i dojściu do siebie zobaczyli w końcu jak jest naprawdę. Znajdował się tam pluszowy miś o wadze 75 kg. Jego brunatna sierść mogła symbolizować ziemię albo jego przeżycia. Wyglądał na około 30 lat tak sądzili po rysach twarzy i był jak sądzili nieprzytomny po uśpieniu go środkami. Właściciele mogli zostać skazani nawet na 5 lat więzienia. Przypominał człowieka, ale był pluszowym i na pewno kochanym misiem. Nie miał przy sobie nic żadnego miecza, dokumentów ani wbudowanego chipa, którym mogli zlokalizować jego właścicieli. Pomimo tak dziwnego ich zdaniem przypadku nie mogli go wyrzucić ponownie na ulicę. Każdy zasługuje na życie Lirek powiedział do niego Jamie, kiedy rozmawiali o tym. Lekarz również pomyślał co z nim zrobić i powiedział do nich:
— Obudźmy go i znajdźmy mu dom. To nie pies, czy kot. On może być świadomy. Musimy się dowiedzieć czegoś więcej.
— Zgoda powiedzieli wszyscy i postanowili go obudzić.
Myślał, że nie wytrzyma szoku. Miał rację, bo Trantis po usłyszeniu tych rewelacji spadł z krzesła na podłogę. To do niego nie docierało wręcz bronił się przed myślą, że jeszcze na świecie uchował się drugi taki miś. Prawie zemdlał, ale nie zdołał. Dyrektor dał mu się napić wody, podniósł z ziemi i posadził na nie drugi raz. Napił się jej i po lekkim szoku powiedział :
— Nie sądziłem, że to mnie tak powali szefie na kolana. Z całym szacunkiem, ale chciałbym wysłuchać tego do końca i odnaleźć tego misia za twoją zgodą.
Wziął oddech a, że kończyła się przerwa obiadowa odparł do misia :
— Polecisz tam dam ci 4 dni urlopu. Pracujesz naprawdę sumiennie jak pozostali. Tak bez podpisu wypełnię to za ciebie. Radzę ci weź swoją rodzinę, bo nie wiem co cię tam czeka. A teraz słuchaj dalej bo dokończę tą opowieść.
— Zamieniam się w słuch -odparł miś pisząc na kartce prośbę o urlop.
Przyjął ją i podpisał od razu godząc się na jego urlop po czym dodał :
— Obudzili go środkami dla psów, których używało się przy ich operacji. Otknął się chwilę później i był kompletnie zdezorientowany co się dzieje. Otworzył swoje czarne oczy i chciał ruszyć ręką. Ledwo mógł to zrobić. Popatrzył na nich błagalnie i prawie szeptem powiedział :
— Zostałem wyrzucony kilka dni temu od swoich opiekunów. Prawdopodobnie zostałem też pobity przez nich. Nie mógł kręcić jeszcze na razie głową więc zapytał tych na których patrzył :
— Co się stało? Gdzie ja jestem i co ze mną zrobicie?.
Kolejny raz spojrzeli po sobie zdumieni. On potrafił mówić jak człowiek. Musiał być wyjątkowy a został tak bestialsko potraktowany. Postanowili mu pomóc jak najlepiej potrafili wkładając w to całe serce. Na jego pytanie jeden ze strażników odpowiedział:
— Jesteś w schronisku misiu. Znaleźliśmy cię na ulicy i zabraliśmy tutaj, aby się tobą zająć. Pomożemy ci cokolwiek się stało z tobą. Jak ci na imię? dopytał ratownik pomagając mu się podnieść.
Jeszcze raz spojrzał na nich lekko przestraszony. Był w nowym miejscu dlatego mógł to poczuć. Naturalna reakcja na nowe otoczenie i ludzi pomyślał. Bez słowa podał każdemu z nich swoją potężną łapę i powiedział:
— Quntiris panowie tak się nazywam po czym zapłakany dodał:
— Nie chce tam wracać i opowiem wszystko w swoim czasie. Pomóżcie mi stanąć na łapki proszę.
— Otrząsnęli się z letargu i oczywiście że pomogli. Nie obchodziło ich to, że był pluszowy. W ciągu tych kilku minut zdołali go już pokochać jak pieska czy inne zwierzątko, którym nie był. Stanął na swoje łapki i stojąc już samemu zapytał ich :
— Możecie mnie na jakiś czas zabrać do siebie? Proszę nawet jeden z was bo muszę ochłonąć po tym co się stało.
— Popatrzyli po sobie z uśmiechem na ustach. Byli trójką przyjaciół ratowników zwierząt. Nawet nie zastanawiając się cała trójkę odpowiedziała mu chórem:
— Mieszkamy w trzech oddzielnych pokojach i wynajmujemy je. Będziesz z nami przez jakiś czas. Chodź Quntiris jesteśmy do usług.
— Dziękuje panowie -odparł miś i poszedł z nimi do ich stancji.
— Dokończył to i odpowiadając na jego następne pytanie kiedy to wszystko było odparł:
— 3 dni temu Trantis. Radzę ci lecieć dzisiaj w nocy, albo jutro rano. Nie bierz walizki tylko to co potrzebne mały plecak. Polecisz tylko na dzień może dwa to bez sensu. Znajdź go -dodał na koniec i puścił go z powrotem do pracy.
Spotkali się już na lotnisku po wcześniejszym powiadomieniu przez misia łącznie z jego żoną Astrid. Tym razem ona też miała w tym uczestniczyć na jego osobistą prośbę. Zostawiła dzieci u swojej mamy i zapakowana natychmiast pojechała tam gdzie musiała. Wyjaśnił im wszystko po drodze jeszcze z samochodzie, kiedy dojeżdżali na lotnisko. Zaskoczeni kiwnęli głowami chcąc to przetrawić. Znowu będzie epicko zawołał Nantic siedzący z na przednim siedzeniu. Uwierz, że tak Srebrzanko dodała Armine płynnie skręcając na parking wokół lotniska. Musimy się przyszykować jak zawsze powiedział Ilmuntus wysiadając z samochodu. Agate i Grace rozmawiały między sobą na temat jej ostatniej walki a Markus i Kate dyskutowali na temat portu i statków w Szwecji. Tailis i Sówka również się przytulili do siebie i pocałowali. Rozmawiali ze wszystkimi i opowiadali co u nich słychać. Astrid wtuliła się w swojego męża wyznając mu miłość i patrząc mu prosto w oczy. Miś znając i wiedząc co się wydarzyło przytulił ją przed lotniskiem i zanim wsiedli do samolotu odparł do nich :
— Dziękuje wam moja rodzinko, że zgodziliście się pomóc. To dla mnie ważne. Lećmy tam.
Jane włączyła się jako ostatnia do rozmowy i dodała na sam koniec :
— Kocham cię Antrantis i polecimy do tego misia wszyscy co do joty. Jak będzie trzeba to go obronimy przez cieniami.
— Tak moja pani a teraz ruszajmy.
Wyruszyli chwilę później wraz z nim samolotem do Szwecji dowiedzieć się prawdy o drugim gadającym misiu. Oni sami wyrażali chęć pomocy podobnie jak wcześniej jego wybawcy ratownicy DOZu.
Linteris musiała przejść nie lada drogę, aby dostać się na miejsce. Najpierw musiała przejść przez cały Cierniogród, potem fragment Jeżogrodu, aby następnie pod przebraniem pięknej śniadej blondynki auto stopami i statkiem dostać się tam gdzie chciała. Miała jedynie jeden cel od swojego pana i zamierzała go wykonać. Nie była wcale słaba, wręcz przeciwnie. Wilkoczłek i tak zdołał uwięzić dwójkę jeży i w nimi walczył a to już coś pomyślała zbliżając się do punktu docelowego. Siedziała u boku przystojnego drwala, który zgarnął ją samotną po drodze do stolicy. Zobaczył stojącą, piękną blondynkę przy drodze, która na pewno potrzebowała podwózki. Nie wyglądała na dziwkę po prostu stała ubrana w długą suknię. Był pod nią ukryty miecz, lecz nie było go widać. Przedstawiała się ona jako podróżniczka, która chce zaznać przygód różnych krajów w tym Szwecji. Zatrzymał swój samochód i powiedział do niej krótko oczarowany jej urodą :
— Przepraszam panią. Chce pani podwózkę? Do stolicy już niecałe 25 kilometrów.
Przedstawiła się jako Anja i opowiadała mu chwilkę co tu robi. Zdumiony tym drwal zapytał po raz drugi :
— Więc chcesz żebym cię podwiózł?.
— Tak proszę pana chce. Jestem zmęczona podróżą i chce wypocząć w stolicy.
Powiedział jedynie wsiadaj. Usiadła na przednim siedzeniu skromnego, ale ładnego Jaguara i ruszyła z nim prosto do celu. Jako, że miała udawać miłą po dojechaniu do hotelu w którym miała się zatrzymać powiedziała do niego wysiadając :
— Dziękuje miły człowieku i wysłała buziaka.
Latarnie oświetlały puste ulice. Było już naprawdę późno i prawie nikt nie jeździł już o tej porze. Odbijająca się po niebie ciemność mogła sugerować już późną noc. Brzydziła się, że musiała być miła wolała ich już pozabijać, albo odciąć kończyny. Wykonam co mi zlecono znowu powiedziała do siebie patrząc oczami iluzji. Rozejrzała się dookoła, lecz nie zauważyła nikogo w oddali. Bez bagażu, bo nie musiała niczego brać, udała się do hotelu. Już jutro bo teraz była zmęczona podróżą miała wcielić w życie swój iście szatański plan. Dzień i to przebranie miało być przykrywką do jej działań, w których nie zamierzała się hamować.
Pędzili ile sił w nogach po wylądowaniu samolotu na lotnisku i wyjściu przez bramki. Musieli zdążyć na znajdujący się po drugiej stronie lotniska autobus. Miał on dowieść ich do hotelu wynajętego na dwie noce, które mieli tu spędzić. Wystarczyło im jak sądzili tyle czasu, aby znaleźć go i wrócić do domu. Natychmiast i bez zbędnej zwłoki kupili sobie bilety na powrót pakując je do swoich plecaków. Podziękowali po niemiecku i zaczęli biec. Założone na plecy plecaki nie wadziły w biegu. Nie mieli wyboru bo musieli zdążyć na ten autobus bez względu na cenę. Nie był jedynym środkiem prowadzącym do ich hotelu, ale uparli się właśnie na niego. Biegli przez połowę lotniska wykonując różnego rodzaju akrobacje, aby omijać przechodniów. Poślizgi przez torebki pań wracających ze sklepów z ciuchami, salta przez głowy i obroty w powietrzu. Do swojego autobusu mieli już tylko 3 minuty a znajdowali się prawie przed wyjściem z niego. Prowadziło ono do postoju autobusów miejskich zatrzymujących się na przystanku Lotnisko Nobla. Tak jak wtedy w Nowym Jorku, ale tym razem za autobusem nie Agate, która śmiała się na to porównanie. Dobiegli tam w ostatniej chwili, kiedy autobus już powoli zamykał drzwi i odjeżdżał. Zdołała jeszcze zapukać i poprosić kierowcę otwórz. Otworzył im i wpuścił do niego. Po chwili ruszył w swoją trasę od Lotniska aż do Ronda Wikingów.
Szybko zameldowali się w hotelu Ruchoma Tratwa, który znajdował się mniej więcej obok starego miasta. Bardzo szybko po zameldowaniu postawili plecaki w swoich pokojach i tej samej nocy zmęczeni podróżą przebrali się i zasnęli w swoich małżeńskich łóżkach tuląc do siebie.
Nic nie zapowiadało wydarzeń, które miały nastąpić następnego dnia już wczesnym rankiem. Na ulicach jak do tej pory było spokojnie, ale wszystko miało się zmienić ze wschodem słońca. Nie było dużo przestępstw w ostatnim czasie. Było to spowodowane aktywnością społeczną więźniów, którzy w ramach swojego wyroku pracowali fizycznie na farmach i tartakach rąbiąc drewno. To miała być ich resocjalizacja w ramach odbytej kary, która według statystyk pomagała. Tym razem jednak nie chodziło o nich a o kobiety. Prezydent i Premier oraz tak znana Rada do Spraw Bezpieczeństwa Obywateli miała podjąć jak dotąd najtrudniejszą decyzję w całej swojej kadencji. Zasiedli w salce w domu u jednego z nich i mieli debatować przez całą noc. Temat dotyczył kobiet i aborcji dlatego też zasiadały tam kobiety nie tylko mężczyźni. Cała władza jak i przedstawiciele ProLife, okien życia, kościoła i osób, które miały z tematem niewiele wspólnego dopiero po 2 w nocy mieli już przygotowaną ustawę antyaborcyjną. Musiał ją jeszcze jedynie podpisać prezydent. Dogłębnie ją przeczytał i zanim wyjął długopis z kieszeni powiedział:
— Słuchajcie mnie to jest dobre i możemy temu zapobiegać. Jest jednak pewne ale co do punktu, że ona powinna być w ogóle nielegalna. Co uważacie na ten temat? -zapytał popijając kawę z filiżanki.
Zastanowili się przez chwilę nad jego pytaniem. Było ważne w zarysach tej ustawy i debaty. Każdy z przedstawicieli miał inne zdanie na ten temat i mógł się wypowiedzieć zgodnie z własnym sumieniem. Zrobili to już ProLife, Okna życia i Kościół odpowiadając zwięźle na pytanie prezydenta. Większość była za prawie całkowitą nielegalnością, ale nie wszyscy. Jedna kobieta posłanka Liberałów i przedstawicielka rady po głębszej analizie powiedziała :
— Nie może być całkowicie zakazana proszę państwa. Możemy wprowadzić jedynie cztery powtarzam cztery przypadki gdzie będzie ona legalna. W innych przypadkach nie dopuścimy jej. Takie jest moje zdanie.
Premier jak i prezydent pokręcili nosem, ale ona mogła mieć rację. Nie mogli jej całkowicie zakazać, ze względów etycznych i politycznych. Czasami musiało dochodzić do takich zabiegów i nie mieli na to wpływu. Wysłuchawszy wszystkich premier zapytał kobiety:
— A w jakich to przypadkach aborcja mogłaby być legalna proszę pani?.
Kobieta znów zastanowiła się chwilę i powiedziała:
— Musicie mieć w świadomości również nasze dobro. Proponuje, aby aborcja była legalna w przypadku gwałtu, stanu zagrożenia życia matki lub dziecka oraz ciężkich nieuleczalnych chorób. W reszcie nawet jeśli kobieta jest świadoma lekarz może odmówić zabiegu.
Po kilku minutach debaty i zmienieniu tego wpisu w ustawie Hirok przedstawiciel okna życia zapytał kobiety :
— A co jeśli ona naprawdę nie chce dziecka a nie może wykonać zabiegu? Co wtedy pani poseł?.
Popatrzyła na niego łagodnie i odparła do niego swojsko:
— Wtedy powinno się je urodzić i oddać do okna życia Hirok. Niestety czasem kobiety to głupie suki i żmije. Mogą mieć szczęśliwe rodziny a chcą usunąć bo będzie po problemie. Panie prezydencie do pana należy decyzja. Co Pan postanowi teraz po całej dyskusji zapytała paląc papierosa.
Prezydent mając bardzo ciężki oddech ostatecznie wziął długopis i podpisał ją z dwóch stron mówiąc :
— Dziękuje wam wszystkim za opinie. Ustawa już weszła w życie. Wyśpijcie się należy się wam, po czym oddał długopis premierowi, który również podpisał nic nie mówiąc. Tak jak chciał wszyscy łącznie z kobietą udali się na odpoczynek jeszcze nie wiedząc co ich czeka.
Zaczęło od 5 rano kiedy oficjalnie ustawa została ogłoszona w mediach i radio funkcjonującym w kraju. Wszystkie stacje trąbiły o tym i się nie podobało większości. Szwedki dostały jakby cios obuchem przez głowę słysząc to. Nigdy wcześniej nie dochodziło do czegoś takiego, ale niestety musiało. To był pierwszy i ostatni raz w historii. Wyszły najpierw ze swoich domów i zaczęły krzyczeć po okolicy wyrażające swoje niezadowolenie. Postulaty mówiące, że ona powinna być legalna w każdym przypadku sypały się z ich ust i kartek wiszących na balkonach. Niewinne mówiące dajcie legalną aborcję w całym Sztokholmie zmieniały się na coraz bardziej obrazoburcze i wulgarne. Już po 8 rano na ulicę z własnym logiem Pogromu Aborcji bo tak się nazwały wyszło 25.000 kobiet nie zgadzających się z ustawą podpisaną dopiero wczoraj w nocy. Ustawione na czerwonym tle nożyczki, które były logiem symbolizowały zabijanie. Nie słuchały nikogo ani własnego sumienia, którego nie miały, ani katolickich sąsiadek i sąsiadów chcących ich ostrzec przed kroczeniem tą drogą. Prezydent wezwał policję i szwedzki odpowiednik Swat wraz z psami, ale dopiero dwie godziny później. Wcześniej jego dom jak i pozostałych uczestniczących w debacie został obrzucony kamieniami, węglem i niewiele brakowało a koktajlami Mołotowa. Kazały mu wyjść z domu i odwołać całą ustawę grożąc śmiercią i jego podpaleniem. Nie ugiął się jak i pozostali. Dwie godziny później do akcji wkroczyły siły porządkowe i zatrzymały chociaż te kobiety będące pod domami najważniejszych osób w państwie. Zakłuli je w kajdanki i zaprowadzili do aresztu gdzie miały odsiedzieć wyrok.
Siedzieli jeszcze w hotelu już gotowi do wyjścia na miasto w ramach swoich poszukiwań aż nagle usłyszeli wielki huk i potężny kobiecy głos z megafonu. Był słyszalny z pewnej odległości i dotarło to do nich wszystkich. Nawoływała do wyjścia na ulicę i reprezentowania swoich praw. Miały wyjść nie tylko Szwedki, ale i panie innych narodowości mieszkające w Stolicy. Na koniec swojego przemówienia i krzyku dodała jedynie :
— Będziemy to robiły dopóki ten zjeb tego nie odwoła. Zaatakujemy kościoły, Prolife a nawet pieprzony Watykan, aby dojść po swoje. Zejdźcie nam z drogi.
Zauwyżyła po chwili Jane i jej rodzinę i kiedy nie słuchała jej ani tego, że ma wyjść i je wspierać jedna z nich wzięła kamień do ręki. Otworzyła okno chcąc zobaczyć co się dzieje na ulicy i znaleźć rozwiązanie dla nich. Rzuciła w nią kamieniem krzycząc na całe gardło ty katolicka kurwo. Zdążyła się uchylić w ostatniej sekundzie i trafił on w szybę nie w nią. Już więcej nie rzucała po prostu poszła dalej wyrazić swoje poglądy. Była przerażona całą sytuacją i przytuliła się do swojego męża mówiąc :
— Kotek podają, że ta lawina liczy już ponad 300 tysięcy osób. Idą dalej w głąb miasta. Musimy znaleźć misia i uważać na otoczenie.
— Zgadzam się kochanie. Wszyscy się musimy pilnować.
— Marline jak i reszta byli tak samo przerażeni tym faktem. Jedynie Trantis zachowując zimną krew po rzucie kamieniem odpowiedział im krótko :
— To nie mógł być przypadek. Ktoś to zaczął, ale nie ona. Pomyślcie logicznie nigdy wcześniej w żadnym kraju czegoś takiego nie było. Rządzący potrafili się dogadać i w takich damskich sprawach. Prolife ma wyjść na ulicę i stanąć po drugiej stronie barykady tak podają w radiu.
W ich głowach zrodziło się podstawowe pytanie na które sami sobie musieli odpowiedzieć. Wyszli z plecakami na ulicę. Uważali oni na kamienie, koktajle czy nawet broń białą, którą rzucały. Mając swoich towarzyszy oraz miecze w pochwach szli coraz dalej w kierunku starego miasta uważając na siebie. Wróciło ono kiedy mniej więcej po 12 w samo południe na ulice w podobnej liczbie wyszli biali rycerze tak zostali nazwani przez nieuczestniczących w tym konflikcie. Obserwowali to wszystko na razie z ukrycia czekając co się stanie. Byli pokojowo nastawieni nie chcąc nikomu robić krzywdy. Ich postulaty, hasła oraz logo dziecko na byłym tle mówiły coś zupełnie odwrotnego niż ich. Jedno z haseł mówiące każde dziecko jest cudem lśniło w promieniach słońca odbijając się od białego tła. Nie byli to tylko uczestnicy ProLife i katolicy. Pośród nich znajdowali się też zwykli obywatele i obywatelki, które były temu przeciwne i miały dzieci. Przygotowali się tak samo jak one i chcieli wyrazić odmienny pogląd na wprowadzoną ustawę. Było ich około 200 tysięcy osób młodych i starych, którzy mieli potrzebę walczyć. Po której stronie staniesz?. Takie pytanie padło w ich głowach, kiedy strony powoli zbliżały się by stanąć naprzeciwko. Mogli wybrać zło albo dobro, miłość czy nienawiść, krzywdę czy pomoc. Odpowiedzieli sobie sami szczerze i bez ogródek po której staną stronie. Wybrali białą, nie czarną stronę wszyscy łącznie z misiem, który stał najbliżej wydarzeń. Miś wezwał ich dłonią i powiedział do nich :
— On musi być w tłumie tak czuje. Stajemy po jasnej stronie mocy, więc będziemy ich bronić. Wykonamy naszą misję już niedługo.
Jane i Astrid, które martwiły się o niego nie na żarty zapytały go :
— Misiu jesteś pewien, że znajdziesz go w tłumie?
Odwrócił się do wszystkich i powiedział:
— Tak jestem pewien. Jak dojdzie do ataku nie możemy stać jak kołki kochani.
— Zgadza się -odparli wszyscy i dodali:
— Prowadź misiu.
Stanęli naprzeciwko siebie. Biali rycerze mieli atakować słowem nie bronią bo to było ich domeną. Nie używali broni palnej, nawet pięści bo to nie leżało w ich zasadach. Ich manifestacja przez miasto miała być i była pokojowa aż do końca. Kobiety zachowywały się coraz bardziej dziko. Ich pogrom zmienił się z pokojowego na wręcz wojenny. To miała być walka na wojennej ścieżce, którą rozpoczęły. Stojąc centralnie naprzeciwko ich wrogów bo za takich ich uznały były bezlitosne. Policja i Szwedzki Swat mogły jedynie je wyłapywać. Nie było ich dostatecznie dużo, ponieważ ich tłum ciągle rósł w siłę. Starali się barykadami i kolczatkami blokować główne i poboczne ulice miasta, aby zatrzymać tą lawinę co przynosiło jakiś tam skutek. Rzucały w nich kamieniami, atakowały tym co miały pod ręką, aby ich pozabijać, zranić i przejść dalej jak po maśle. Niestety nie bronili się a ich rzuty były bardzo celne. Trafiały wszędzie i bez hamulców niszcząc to co stworzyli. Kamienie leciały w twarz, oczy i wszystko inne. Krew tryskała na ziemię z zabójczą siłą a one parły coraz dalej w głąb ich tłumu. Po przedarciu się się mniej więcej do 1/3 nie mógł już na to dłużej patrzeć. Przepuszczali go przez tłum niczym bohatera, którym mógł być. Przedzierał się odbijając lecące z nich kamienie albo łapiąc je w swoje łapki. Miał już dość do tego stopnia, że miał ochotę wyjąć miecz. Stanął on sam brązowy miś drugi po Trantisie potrafiący mówić. Pomogli mu się podnieść i przyprowadzili go właśnie tutaj. Pracownicy DOZu zajęli się nim należycie dzięki temu mógł wrócić do zdrowia i pełnej sprawności. Karmili go ludzkim jedzeniem, doglądali czy prawidłowo spał i po prostu spędzili z nim czas. Miś zaczął się uśmiechać i złapał chęć życia, której tak bardzo potrzebował. Wystawił łapkę i zatrzymując kobiety krzyknął tak głośno że usłyszeli go wszyscy łącznie z Trantisem, który go szukał w tłumie i był o krok:
— Stop proszę państwa. Dalej nie pójdziecie. Nie pozwolę wam przejść dalej. Zostawcie ich bo nie ręczę za siebie.
Dowodząca pogromem zaśmiała się na jego słowa mówiąc:
— Ty śmiesz mi grozić. Jesteś tylko pluszowym misiem, który nic nie znaczy. Suń się kutasie.
Rzuciła kamieniem w niego, ale nie trafiła. Ewine przemieniona w Ilmuntusa wyskoczyła z tłumu przed niego odbijając go mieczem. Był zaskoczony, ale odparł do niego krótko :
— Dziękuje jeżu.
— Proszę ktoś chce cię poznać brązowy misiu.
— Kto? zapytał i nagle go ujrzał, kiedy wyłonił się z tłumu.
Musiał opanować kolejny szok, ale zdołał to zrobić. Nie wiedział jaka będzie jego reakcja na to. Na razie tylko patrzył jak zbliża się do niego i macha łapą w jego stronę. Zawsze reagował myśląc, ale teraz wcale nie myślał. Kiedy Trantis zbliżył się na odpowiednią odległość nie mogąc opanować emocji rzucił mu się w ramiona. Jane i pozostali wyskoczyli przed szereg z tłumu chroniąc pokojowe Prolife. Ich misja znalezienia misia zakończyła się sukcesem. Teraz musieli wypełnić inną i pokonać ten pogrom. Przemienili się w swoje jeże i ustawili się obok niej po prawej i lewej stronie robiąc swoistą blokadę. Po lewej stronie stał Ilmuntus, Nantic, Moriia, Tails i Sówka a po prawej oba tulące się jeszcze misie, Markus, Astrid, Marline, Armine, Kate i Agate. Po chwili stojąc na środku włączyła tiarę, przemieniła się w złotą jeżycę i powiedziała głośno już jako Nia:
— Mogłyście to zrobić jak normalni ludzie a nie palić kościoły i atakować niewinne Prolife. Nie wstyd wam kurwa ryknęła Nia i mówiła dalej równie ciętym językiem :
— Nie pozwolimy wam przejść drogie panie bo inaczej dostaniecie srogie lanie.
Wszyscy ją poparli łącznie z rannymi białymi rycerzami. Oni sami mieli tego dość i wyrażali swoje opinie nie bacząc na wulgarne słownictwo i ich postawę wobec ustawy. Drugi raz zaśmiała się z ich łkań i plunęła jej prosto w twarz mówiąc :
— Możemy walczyć o swoje prawa tępa złota dziwko. Mamy ochotę was wszystkich zabić i opanować miasto. Ten zjeb ma zmienić ten papier na całkowicie legalną. Inaczej pożałujecie wszyscy.
Padły tylko dwa razy i wcale ich nie pożałował. Słyszał już wyzwiska w swoją stronę, ale nie aż takie. Prezydent wraz z owczarkami niemieckimi, neofundlandami i amstaffami stanął po drugiej stronie placu. Miał około 50 tysięcy policji, Starsu czyli tego odpowiednika Swat i antyterrorystów. Psy były wyszkolone jedynie do obrony nie ataku. To on strzelił ze swojego Colta w niebo i powiedział nie kryjąc oburzenia :
— Każda strona ma trochę racji. Możecie się kłócić, ale nie wiecie co się dzieje. Podczas gdy Prolife jest bezbronne wy ich atakujecie jak wściekłe psy tak samo jak legendy i Króla Nowego Jorku. Nie zabraniam wam tego, ale to ma być pokojowe. Ochłonął i chwilę później dodał kierując wzrok na nie:
— Możecie protestować pod kontrolą policji. Podczas gdy wy idziecie przez miasto i bijecie ludzie traktując ich jak psy atakuje nas prawdziwe zagrożenie.
Stała dalej niewzruszona, ale widząc po drugiej stronie prezydenta z ekipą troszkę zmiękła. Dodatkowo, aby chronić organizację broniącą życie Jane i pozostali wyjęli miecze kierując prosto na nie. Jej złota klinga była kierowana prosto pod jej twarz nie jako groźba, lecz do obrony. Kobieta musiała się wycofać, ale dalej krzyczała na cały głos:
— Pozbawiłeś nas praw chuju. Nie zatrzymasz mnie. Przedrę się przez nich i dojdę po swoje.
— Czyżby panienko ryknął prezydent i dodał :