E-book
26.78
drukowana A5
50.88
Cień Ulicy Tom 3

Bezpłatny fragment - Cień Ulicy Tom 3

Kres Kolców

Objętość:
202 str.
ISBN:
978-83-8414-320-9
E-book
za 26.78
drukowana A5
za 50.88

Rozdział 1

Antagonista z sercem?

Siema pamiętacie takiego czarnego sukinsyna z poprzednich części?. Tak to właśnie ja. Ten cholerny dziad, który się zwał czarnym jeżem. Taki sobie koleżka co wszystkich mordował i go krytykowano. Muszę wam coś opowiedzieć. Pewną bardzo ładną i trochę łzawą historię. Będzie tu trochę łez, krwi i szyderczego śmiechu. Ostatnie co pamiętam to że walczyłem z Jane na Time Square. A potem pustka. Zresztą poczułem miecz w swoich trzewiach, który mnie zabił. Tak mi się wtedy wydawało. Historia będzie ładna o to się postaram. Bo muszę to powiedzieć i to mocno. Kilka minut później jak Jane mnie przebiła i wszyscy odeszli już z placu boju usłyszałem dwa głosy. Były kobiece bo nic nie widziałem tylko słyszałem. Poczułem jeszcze do tego kilka uderzeń w brzuch i w nogi. Przez chwilę zdołałem usłyszeć jedynie :

— Zabierz mu moc. Jeśli trzeba to go dobij. To należy już teraz do nas.

— Dobrze pani, ale on już i tak nie żyje.

— Nie obchodzi mnie to. Chce tej mocy. Świat się zmienia.

Odeszły a ja pozbawiony mocy mogłem tylko liczyć na cud. Bądź łut szczęścia. Byłem w próżni, która mnie otaczała. Leżałem blady bez żadnego koloru. Nawet mój kolor ten dobry zblakł. Może ludzie i jeże mnie widzieli na ziemi. Odbudowywali miasto a ja byłem nieprzytomny. Jak osoba, która ma zaraz zginąć. Nie czekałem wcale na ratunek. Znowu słyszałem głosy. Tym razem inne. Ktoś mnie ciągnął po ziemi. Strasznie świeciło mi w oczy. Po chwili zaczęły mnie boleć, ale dalej byłem nieprzytomny. Poczułem przepływ dobra. Jakieś niezwykłe coś czego nie czułem od bardzo dawna. Bycie złym jest fajne i dobre, ale do pewnego momentu. Potem kiedy mam taką sytuację jak teraz wszystko się odwraca. A może dostanę drugą szansę pomyślałem w duchu. Mogłem tak myśleć bo mi na tym zależało.

Kiedy tracisz nagle wszystko musisz narodzić się na nowo. Z reguły takie historie kończą się dobrze. Pamiętam jedynie tyle, że gdzieś mnie zabrano. Ciągle słyszałem głosy lecz tym razem te przyjazne. Już na pewno nie byłem ciągnięty po ziemi. Leżałem prawdopodobnie na jakimś łóżku. Było mi miękko i ciepło bo to mogłem wyczuć. Musiałem po prostu odnaleźć się w nowej sytuacji. Mówiłem często sobie, że będzie dobrze. Głosy nie cichły a zwłaszcza jeden. Chyba każdy kto wtedy by mnie zobaczył był by w szoku. Ten lekki bas i dykcja. Usłyszałem to w duchu bo mogłem się domyślić gdzie jestem. Wcale nie musiałem się bać. Postać wyglądająca jak coś co mogłem znać powiedziała do innych :

— Wiem możecie go nie lubić, ale musimy mu pomóc. Nintrus przygotuj recepturę. Ratujemy każdego pamiętacie. Wszyscy wiemy kto to był, ale nie zostawię go w potrzebie.

Nic mi nie mówiło to imię, ale głos już mogłem poznać. Dalej wcale nie mogłem w to uwierzyć. Tylko na chwilę zdołałem otworzyć w końcu oczy. One też były bardzo blade. Pozbawione koloru i błysku jak kiedyś. Ktoś pochylał się nade mną. Zanim znowu zamknąłem oczy powiedziałem tylko :

— Irintis i odpłynąłem.

Dopiero potem dowiedziałem się kto tak naprawdę mnie uratował. Mogłem się domyślić po ogromnym świetle które świeciło mi w oczy. Musiało upłynąć kilka dni a ja miałem dostać drugą szansę.

Obudziłem się w jakimś bardzo miłym pokoju. Kawałek przed sobą widziałem jakiś strój. Położony na wieszaku w moim ulubionym kolorze. Różowym bo od razu go poznałem. To mój dawny ulubiony kolor. Musiałem jeszcze na początek przetrzeć oczy. Nie to wcale nie był jakiś powalony sen. Tylko czysta i nieprzenikniona prawda.

Dostrzegłem drzwi, które gdzieś prowadziły. Pewnie na zewnątrz a co tam. Spojrzałem na swoje ręce i palce. Były różowe tak samo pewnie jak skorupa. Chciałem się dowiedzieć co się tutaj zadziało. Wstałem i ubrałem się w ten strój. Nie był ciasny a jego krój był na mnie idealny. Napiłem się również od razu szklanki Elinium bo stała na stole. Obudziło mnie to nie powiem.

Mieszanka soku z jagód i marakui zawsze robiła robotę. Smakowało mi tak samo jak to co ktoś postawił na tacy. Jeśli mieli tutaj kucharza to koleś był zajebisty. Pieczona kaczka połączona z oprusem czyli takimi ziemniakami i kapustą kiszoną. Cudowne kurwa no przepraszam. Na stole oprócz dobrego jedzenia znalazłem jeszcze kartkę. Adresowaną prosto do mnie. Nie było nadawcy, ale na pewno pochodziła tego miejsca. Bardzo krótka i treściwa. Wziąłem ją do ręki i przeczytałem na niej :

— Spotkajmy się na głównej polanie. Potrzebuje pogadać. Wyjdź przez drzwi i idź lekko prosto. Na pewno trafisz.

Dobrze pójdę zgodnie z tą kartką pomyślałem i tak zrobiłem. Otworzyłem drzwi i musiałem zasłonić oczy. Zobaczyłem ogromną polanę. Taka wielkość to mi się nawet nie śniła. Ciężko było ocenić ile ona tak naprawdę ma wielkości. W mordę no, ale w porządku. Szedłem bardzo powoli bo nie mogłem jeszcze opanować nóg. Niby się obudziłem, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Musiały się przyzwyczaić do normalnego chodu. Jeszcze może chwila i będzie dobrze. Owszem tak się stało i było.

Kilka kroków w przód i w tył i mogłem już chodzić. Zwykłe poruszanie które się udało. Poszedłem zgodnie z kartką. Prosto na wprost. Faktycznie autor liściku wcale się nie pomylił. Autor albo autorka to bez znaczenia. Podszedłem tak blisko jak się dało i wtedy już wiedziałem kto napisał tą kartkę. Postać ubrana w biały kaptur przysłaniający ją. Gdy go zdjęła ujrzałem siwe włosy. Nie czułem wcale strachu tylko nie wiem jak to opisać. Jakąś wielką ulgę. Podszedłem tak blisko jak tylko mogłem i czekałem na jakiś znak. Postać odwróciła się do mnie i zeskoczyła z piedestału. Pomarszczone czoło i zmarszczki na twarzy. Do tego laska w dłoni i wyblakłe zęby. Uśmiechnęła się do mnie bardzo mocno i odparła krótko :

— Obudziłeś się czarny jeżu. Witaj wśród żywych. Poznajesz mnie prawda?.

Myślałem, że to tylko opowieść, ale wcale nie. Przede mną stała Irintis czyli bardzo znana pani białych cieni. Nigdy takich nie widziałem, ale nawet jako zły słyszałem o tym. Były silne, mądre i na szczęście dobre. Bo biały kolor zawsze oznacza coś dobrego. Taki jest jego symbol o czym miałem się przekonać. Ukłoniłem się przed Irintis i odparłem krótko :

— Dobrze wiesz, że powinien już nie żyć. Kto mnie uratował?. Ty na pewno też i te białe istoty. Czuje się dobrze w tym kolorze. Jednak ja przecież byłem zły Irintis.

— Czasami nie ty decydujesz o czyimś losie Ortisie. Owszem ja cię znalazłam i dałam ci nową skorupę, strój i twoją pierwotną moc. Lecz wcześniej nie ja decydowałam czy będziesz żyć czy nie. Potrzebujesz jeszcze miecza, ale i wybaczenia.

Zastanawiałem się szczerze jak można wybaczyć takiej osobie jak ja. Nie miałem już co prawda czarnego koloru, ale pewnie ludzie pamiętają. Dobrze potrzebuje łaski, ale czy ktoś mi wybaczy. Bolało mnie odbieranie mi mocy. Tak samo jak danie mi jej. Musiałem znieść ból, ale to było tego warte. Spojrzałem prosto w oczy tej staruszki i powiedziałem ciepło:

— Rozumiem dlatego chciałem to wiedzieć. Potrzebuje jeszcze jakiegoś miecza. Zastanawiam się też co z moją czarną mocą?. Moje czarne cienie zniknęły tak samo jak moja moc.

Staruszka uderzyła laską o ziemię. To musiało być bardzo mocne uderzenie skoro nawet ja to poczułem. Wcale się nie bałem. Znów spojrzała mi w oczy i powiedziała :

— Twoja czarna moc nie do końca zniknęła. Zanim tu trafiłeś moje cienie znalazły jej część. Bardzo małą, ale nie pozwolę na to żebyś znowu był zły.

— Jak to? nie rozumiem zapytałem bardzo dosadnie bo się bałem jak cholera.

Staruszka jednak zdołała mnie uspokoić. Bardzo mocno zapunktowała u mnie. Potrafiła uspokoić moje szarpnięte nerwy i burzę w środku mnie. Cała Irintis ale miała na mnie haka. Strzeliła we mnie tą swoją laską. Promień walnął mnie czarną mocą tak tą mocą. Jednak to wcale nie bolało. Spojrzałem dokładnie na swoje ręce. Były czarne, ale bardzo jasno-czarne. Po chwili znowu stałem się różowy. Nie rozumiałem z tego totalnie nic. Staruszka podeszła od razu do mnie i odparła krótko :

— Nic nie poczułeś prawda?. A to dlatego, że ta moc została zmodyfikowana. Przez specjalną maszynę, która jest jedyną na świecie. Dostaniesz swoją dawną moc i możesz z niej korzystać. To bardzo jasny czarny. Elunis jego przyjazna odmiana. Prawie najjaśniejszy na całym naszym świecie. Wystarczy że złożysz palce w gest Wiktorii. Wtedy kolor się pokaże.

Złożyłem palce w ten gest. Faktycznie chwilę później byłem już bardzo śniado czarny. Nieźle, ale wciąż musiałem poznać odpowiedź na jedno pytanie. Irintis powiedziała, że to nie ona mnie uratowała. Więc skoro zrobiła to Jane, ale po co. Najpierw potrzebowałem jeszcze jakiegoś ostrza. Takiego, które by mogło mi pasować. Zastanawiałem się głęboko czy mieli tutaj jakiegoś kowala. Pewnie tak bo stojąca przede mną postać na pewno miała broń. Stąd, ale na 100 procent. Spojrzałem na nią raz jeszcze i odparłem prosząc:

— Irintis bardzo dziękuje, ale ja też potrzebuje jakiejś broni. Najlepiej miecza z kolorową rękojeścią.

Znowu spojrzała na mnie, ale bardzo łagodnie. Jak mama spogląda na swoje dzieci. Widać było w tych oczach ogromną czułość i do tego zrozumienie. Bardzo dobrze, że tutaj trafiłem odparłem do siebie w myślach.

— Dostaniesz Ortisie moja w tym głowa.

Wcale nie brano mnie tutaj za intruza. Po prostu musieli przywyknąć do mojej obecności. Wiadomo, że na początku każdy by się bał. Mój inny kolor skorupy jednak nie budził lęku. Moja wybawicielka numer dwa powiedziała mi gdzie mam iść po broń. Miałem jedynie odpowiednio skręcić. Prosta droga, ale trzeba było zapamiętać dokładnie gdzie iść. Bardzo się ucieszyłem z rozmowy z Irintis. To była moja pierwsza rozmowa po przebudzeniu się, ale jednak. Od nowa uczyłem się życia.

Innego niż dawno dawno temu. Skręciłem oczywiście odpowiednio i znalazłem szyld kowala. Spójrz na swoje ostrze to głosił umieszczony na górze szyld. Szczerze mówiąc to było bardzo ciekawe. Ktoś miał wielką głowę do wymyślania takich nazw. Wcale mi to nie przeszkadzało wręcz przeciwnie. Chwilę później wszedłem już do środka. Naprawdę zaskoczył mnie ogrom broni jaki tam był. Każdy dostępny rodzaj. Od bardzo ostrych maczug aż do każdego rodzaju miecza. Musiałem oczywiście coś wybrać. Kowal na szczęście był człowiekiem. Też wyglądał bardzo staro jak na swój wiek. Miał może z 70 lat. Zdradzała go bardzo długa siwa broda i przygarbienie. Widać było, że gość swoje przeżył. Podszedłem do lady i zdjąłem kaptur. Musiałem wyglądać szczerze i tak dosyć dziwnie. Biorąc pod uwagę, że jestem różowy. Ale co tam przestało mi to powoli przeszkadzać. Kowal spojrzał na mnie dokładnie. Przyjrzał mi się a dokładniej mojej posturze. Poprawił sobie okulary i zapytał mnie :

— Różowy jeż i to pierwszy raz w moim sklepie. Czego sobie życzysz?.

— Potrzebuje jakiegoś miecza. Najlepiej takiego, żeby mieścił się w jednej ręce. Mam nadzieje, że masz takie. Może być dowolny kolor rękojeści.

Znowu na mnie spojrzał tym razem na wielkość mojej skorupy. To akurat zostało cały czas takie same. Na szczęście bo nie miałem jej wielkiej, ale też małej. Taka średnia skorupa jeża. Kowal był bystry i to było widać. Zanim jeszcze wziął się do pracy zadał mi jedno pytanie mówiąc:

— Panie jeżu chcesz naprawdę kupne ostrze czy robione moją własną dłonią?. Ja potrafię wykuć każdy rodzaj miecza i to bez wyjątku.

Swoimi różowymi oczami spojrzałem na kowala. Ten kolor był bardzo łagodny i potrafił budzić zaufanie nie grozę. Wystawiłem ku niemu swoją dłoń i odparłem krótko :

— Jestem Ortis i możesz mi mówić nawet po imieniu Panie Dlowin. Poproszę miecz jednoręczny prosty jak strzała. Dodatkowo rękojeść dowolnego koloru i wybrany przez pana wzór.

Kowal wszystko zapisał. Zaproponował mi w między czasie zapalić Hurusa. Zgodziłem się z wielką chęcią. Musiałem bo chciałem się wyciszyć. Nie to nie była trawa. Z realnego życia poza kartką są takie leki. Destresan, Valierian czy jakoś tak. Hurus nie jest maryśką. Jest to mieszanka ziół polnych. Szałwia, valer, lipa, meliisa i hurus. Zmieszane chemicznie i połączone jedną mieszanką. To się paliło jak szluga, ale działało jak leki uspokajające. Na wyciszenie i odprężenie. Wziąłem go do ręki i wyszedłem na zewnątrz. Kowal znając moje preferencje miał mi go zrobić w ciągu kilku godzin. A może minut nie wiedziałem.

Poprosiłem jedną osobę o ogień. Akurat miała go przy sobie więc użyczyła mi go. Hurus powoli wlatywał w moje płuca. Wypuściłem zieloną chmurę prosto w niebo. Wziąłem go do ust powoli raz jeszcze. Po chwili wypuściłem powietrze i znowu w niebo poleciała zielona chmura. Od razu czułem się dużo lepiej. To było naprawdę zajebiste nie powiem, że nie. Czekałem już aż wezmę swój miecz do ręki. Musiałem mieć przecież jakąś broń. Ten kowal mnie również bardzo zdziwił. W bardzo pozytywnym sensie. Zakładałem, że pewnie zaskakiwał tak wszystkich. O czym mowa. Chodzi o jego niech pomyślę podejście do wykonywania tego miecza. Był bardzo oddany swojej pracy. Pewnie robił to latami i z wielkiej pasji.

Zajebiście bo jeszcze kiedyś kochałem takich ludzi. Nadal kocham, ale mając już róż. Usłyszałem, że kowal woła mnie do siebie. Stare porzekadło brzmi, że cierpliwość popłaca. Tak też było w tym wypadku. Kowal zawołał mnie po imieniu. Wszedłem z powrotem do środka. Kowal położył miecz na stole. Powiedział, żebym wziął go do ręki i ocenił. Bardzo uważnie spojrzałem na niego. Miecz był obłędny. Bardzo lekki z Tiroprasium. Obróciłem go w dłoni i spojrzałem na ostrze i rękojeść. Ostrze wyglądało normalnie, ale rękojeść już zupełnie w moim guście. Grawerowana i pełna różu i koloru fiołków. To wręcz idealnie współgrało z tym co miałem na myśli. Do miecza dołączona była pochwa. Mogłem mieć go na plecach albo w pasie. Dopasowana i nowoczesna jak na ich standardy. Założyłem ją oczywiście na pas. Przytwierdziła się do niego. Nie cisnęło mnie to wręcz przeciwnie. Od razu schowałem tam swój nowy miecz. Był kompletnie zajebisty tak jak ta pochwa. Ona również była kolorowa. Niebiesko-szara jak zdążyłem już zauważyć.

Podziękowałem bardzo mocno kowalowi. Musiałem wyglądać nie lada tajemniczo, ale nie szkodzi. Moc była i jest miecz jest, ale czegoś mi tutaj brakowało. Jednej bardzo ważnej rzeczy. Musiałem jeszcze raz szczerze pogadać z Irintis. Chociaż to czego miałem zażądać mogło skończyć się źle. Na szczęście wiedziałem gdzie iść. Mogłem się spodziewać, że będzie stać w tym samym miejscu co zawsze. Wcale się nie pomyliłem. Tym razem już ubrany w inny strój mogłem do niej inaczej podejść. Tym razem stała twarzą do mnie. Bez kaptura z laską przy pasie. Starsze osoby niestety je mieli. Musieli do normalnego chodzenia. Podszedłem kawałek bliżej i zapytałem ją mówiąc :

— Staruszko ja potrzebuje jeszcze jednej rzeczy. Chyba wiesz o czym mówię.

Irintis wykonała salto z laską i stojąc przede mną powiedziała :

— Ortis mogę ci dać jedynie jednego jak na razie. Białe cienie są dużo bardziej dobre i wrażliwe zwłaszcza na nowych właścicieli. Musisz je odnaleźć i przekonać do siebie. To nie będzie proste, ale postaraj się. Jest ich na ten moment 8 ale może być więcej. Wiesz co jeszcze musisz zrobić.

O w mordę nie pomyślałem aż zrobiło mi się gorąco. Oni mnie zabiją to była kolejną myśl, która przeszła przez moją głowę. Nie i koniec odparłem sam do siebie. Zbierałem się, ale naprawdę się bałem. Miałem iść pod dom swojego wroga i co pogadać z nim?. Chyba nie do ciężkiej. Aż mnie skręcało ze strachu. Nieustraszony czarny jeż kurwa. A nie bo nieprawda. Chciałem znać odpowiedzieć na pytanie dlaczego, ale strach mną zawładnął. Pani białych cieni mnie wyczuła i to od razu. Sami wiemy, że trudne rozmowy muszą być prowadzone. Nie można wiać od tego bo to zgubne. Otarłem łzę z policzka.

Zamknąłem oczy i nagle ktoś za mną stanął. Złapał mnie za ramię, ale nie było go jeszcze widać. Pokazał się dopiero po chwili. Wyglądał jak skrzyżowanie anioła i jakiejś istoty rodem z rodowego fantasy. Jego całe białe i lśniące oczy. Postura anioła z lekkimi skrzydłami wystającymi zza pleców. Lśniąca postura i światło które go otaczało. Na głowie oczywiście niebieski kaptur i drobne ostrze w pasie. Bardzo ciekawe i osobliwe. Patrząc w oczy tego kolesia można było odnieść wrażenie, że potrafił dostrzec we mnie dobro. Miał ciało ukryte pod strojem wiedziałem to i zauważyłem od razu. Wystawił w moją stronę dłoń i odparł krótko :

— Witaj. Zostałem przysłany do ciebie różowy. Potowarzyszę ci w twojej przygodzie.

Dałem mu dłoń chociaż była świetlista. Lekko się ukłoniłem i po dłuższym namyśle zapytałem go :

— Dziękuje możesz mi powiedzieć czego jesteś cieniem przyjacielu?.

Na jego twarzy zauważyłem coś w rodzaju uśmiechu. Tak to chyba był uśmiech. Mnie się tak łatwo nie oszuka. Nie odpowiedział na moje pytanie od razu. Widać może się bał czy coś. Wcale nie musiał bo ja naprawdę nie gryzę. W końcu podniósł głowę do góry i odparł mówiąc:

— Przepraszam a tak. Tilron biały cień działalności charytatywnej. Jestem cieniem wszystkich takich akcji Ortisie.

Zajebiście bo takie akcje często dają nadzieje jakimś dzieciakom. Ciekawe jak to działa. Muszę się potem dopytać a tymczasem znowu musiałem chyba odpocząć. Byłem rozwalony jeszcze tym wszystkim co się zadziałało. Podziękowałem Irintis raz jeszcze. Była tym oczywiście urzeczona. Mogłem już wrócić do swojego pokoju. Tak to nazywałem, ale to mógł być równie dobrze mój dom.

Przecież tutaj było jak w domu pomyślałem idąc tam z Tirlonem. Dotarłem tam dość szybko, ale nie bez problemów. Po drodze musiałem jeszcze zajść po coś do picia. Byłem niezwykle spragniony po takim dniu. Problem polegał na tym, że najbliższy targ znajdował się prawie po drugiej stronie polany. Ech ryknąłem pod nosem i szedłem dalej. Tak przy okazji obserwowałem miasto. Bo to wyglądało jak miasto. Taka polana w kształcie miasta. Co za zajebistość i to niezła. Cała struktura miejska i rozciągająca się polana. Nie wiadomo oczywiście na ile, ale na pewno na bardzo dużą odległość. Mój własny biały cień okazał się bardzo miłym towarzyszem. Dużo gadał, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Udało mi się zdobyć jego zaufanie. Powoli i jakbym wjeżdżał pod górkę, ale jednak. Nie każdy ma i miał okazję spotkać białego cienia. Cudowne uczucie połączone z tym, że on miał być ze mną. Doszedłem w końcu na ten targ. Otoczony był bardzo ładnymi kwiatami co jeszcze bardziej było no ładne. Fiskus i Fiołki otaczały cały okoliczny targ.

To taki sklep, ale na dworze no nie. Cudowny i nie pozbawiony piękna. Miałem naprawdę rozsądny i duży wybór produktów. Od soku czereśniowego aż do zwykłej wody z ich własnego źródła. Chciałem zrobić sobie mały zapas. Musiałem mieć na drogę jak to bywa w każdej przygodzie. Dlatego najpierw przechodziłem targ wzdłuż i wszerz, aby coś znaleźć. Udało się i byłem bardzo zadowolony. Kupiłem sobie kilka słodyczy i wodę oraz sok z wiśni. Wiśnie tutaj też rosły, ale dwie polany dalej. Dopiero po takich zakupach wróciłem bardzo szczęśliwy do domu. Cień szedł obok mnie cały czas. Raz chował się i nie było go widać a raz był widoczny całkowicie. Rozumiałem to bo nie było co tutaj rozumieć. Takie po prostu chyba były te białe cienie. Ukryte i tajemnicze. Wiadomo miały swoją głębię, ale na swój własny sposób.

Bardzo ciekawe ale jednak. Tak samo jak czarne każdy miał inną specyfikę i kolor. Te dobre kolory bo białe były tylko z nazwy. Cieszyłem się, że kogoś takiego mam. Wróciłem w końcu do domu. Normalne zwykłe życie co nie. Zakupy, pójście gdzieś na spacer i wypad na miasto. Mogłbym tutaj szczerze mówiąc zostać. Wiedziałem niestety, że to jest bardzo chwilowy przystanek. Schowałem to co miałem do małej lodówki. Drobne, ale dla mnie w porządku. Mój cień na razie gdzieś znikł. Nie zauważyłem go odkąd wszedłem do domu. Chwilę później już lezałem na małym łóżku. Na razie było ono moje. Przewracając się na drugi bok zasnąłem nawet nie wiedząc kiedy. Jedyne co poczułem to co, że ktoś przykrył mnie kocem. Bardzo miękkim i aksamitnym kocem. Odpłynąłem w objęcia Morfeusza i chciałem, żeby coś mi się przyśniło. Miałem nadzieje na jakieś urocze i piękne sny. Niestety oczekiwania nie spełniły rzeczywistości. Przynajmniej pierwszy sen. Śniłem o tym co mi się stało. Przecięcie mieczem przez Jane a potem jak ktoś prawie mnie dobił i zabrał moją moc. Spociłem się niemiłosiernie. Dostałem zimnych potów i drgawek. Na szczęście mój cień cały czas czuwał. Nie chciałem się obudzić więc trzymałem oczy bardzo głęboko zamknięte. Jego moc działała i to bardzo. Białe światło, które łączyło mnie i jego. Chwilę później pojawił się inny sen.

Taki na który czekałem. Ale i nie spodziewałem się tego totalnie. Jedynka i dwójka opowiadały o mnie jak o srogim sukinsynu, który podbije świat. Tak, ale był moment na cmentarzu. Tam spotkałem Liz nie fizycznie, ale jej ducha. Właśnie ona mi się przyśniła. We śnie podeszła do mnie i pogłaskała mój policzek. Stałem jak słup soli, ale musiałem opanować emocje. Inaczej nie dało rady. Nie grałem też twardziela, który się dusi samym sobą. Wyglądała tak samo jak kiedyś. Lekko wystawiłem swoje różowe dłonie i odparłem tamując łzy :

— Liz kochanie co tu robisz?. Przecież to tylko sen.

Znowu poczułem tą dłoń. Oplotła mój policzek i dotknęła mnie. Mogłem przyjrzeć, że to nie Liz, ale to była ona. To łapanie chyba było celowe. Rozpłakałem się przyznaje. Mimo, że to był sen łzy mi leciały z oczu. Przecież i tak bardzo za nią tęskniłem i pragnąłem jej. Liz przytuliła mnie tylko i odparła krótko :

— Owszem to sen, ale chce ci coś podarować. Wystaw ręce kochanie.

Posłusznie to zrobiłem, ale nie oczekiwałem niczego wielkiego. Przecież Liz nie żyła i zmarła już dawno. Pamięc jednak jest jak komputer. Może wywoływać nagłe wspomnienia. Najczęściej te dobre, które się gdzieś w nas kryją. Muszą się kryć i często są one gdzieś głęboko. Mózg tak działa, ale są też tego dobre strony. Po prostu nie rozpamiętujesz tego co działo się złego w twoim życiu. Liz założyła mi coś na palec. Serdeczny tam gdzie zakłada się najważniejsze świadectwo miłości. Spojrzałem na rękę i było mi słodko. Miło, słodko i jakbym znowu się zakochał. Patrząc na różowo-czarny pierścień z grawerem dla mojego misiaczka Ortisa znowu zamarłem. Liz pocałowała mnie tylko prosto w usta i odparła :

— Słonko to jest ostatnia pamiątka po mnie. Wiesz, że ja już nie wrócę. Zobaczysz mnie w krainie zimna i wiecznego życia.

— Liz co to jest? Co ja mam na palcu? Czy to jest.. -zapytałem dalej tuląc Liz do siebie.

Liz pewnym siebie głosem odparła krótko patrząc mi prosto w oczy:

— Nie Ortisie. To nie jest serce nieskończoności. To ma jedynie Jane a Rękawicę Prawdy Markus. Pierścionek, który ci daje nazywa się Sercem Odrodzenia. Kiedy przechodzisz na jasną stronę mocy możesz dostać takie serce. Istnieją tylko 2 na świecie. Znalazłam je dla ciebie. Działa podobnie, ale może go tylko używać osoba, która ze złego stała się dobra. Kocham cię Ortis. Używaj tego mądrze mój dobry jeżu.

— Liz …

Chciałem dodać tylko jedno zdanie. Ja ciebie też księżniczko. Jeszcze zdążyłem, ale po tym już się obudziłem. Spojrzałem na swój mały zegarek. Była 8.45 rano. Mój cień czuwał bo go czułem. Uspokajał mnie przez sen podczas gdy się wiłem jak głupi. Od razu po mojej pobudce skroił mi dwa jajeczne tosty i przynosząc mi je na tacy odparł :

— Stary kto to był w twoim śnie?. Mówiłeś przez sen, że kogoś kochasz. Widzę, że twoja obrączka świeci się na śniado czarno.

O w mordę. Faktycznie na mojej dłoni zaświeciło się to serce, które dostałem we śnie. To wcale nie był jak widać do końca sen. Taki pół sen pół jawa. Różowo-czarny pierścionek ten sam jak w moim śnie. Ja cię chrzanię a myślałem, że to jakaś ściema. Okazało się, że jednak wcale nie. Cudowne uczucie, kiedy ktoś docenia cię do dnia dzisiejszego. Zwłaszcza osoba, którą kiedyś kochałeś. To było bardzo mocno prawdziwe. Tak i potrafiło być chociaż nie mogłem w to uwierzyć. Pierścień zawibrował na moim palcu. Z czarnego koloru wydobył się tym razem róż. Bardzo ładna i aksamitna odmiana różowego. Moja cała dłoń zadrżała. Z pierścionka wydobyła się moc przeznaczona tylko dla mnie. W myślach podziękowałem Liz i obiecałem sobie, że będę tego używał mądrze. Wziąłem zjeść tosta. Były bardzo smaczne i jadalne. Przepiłem to jednym z moich kupionych wczoraj soków. Pomarańczowo-wiśniowy z domieszką cukru. W końcu jedząc śniadanko musiałem odpowiedzieć mojemu towarzyszowi na pytanie. Przeżułem kawałek który miałem w ustach i odparłem do niego tak :

— To była moja ukochana. Bardzo ją kiedyś kochałem. Niestety została zabita. To jest jej ostatni prezent jaki dostałem. Bardzo mi się podoba. Ledwo zdążyłem jej podziękować za to. Jeszcze zdążyłem, ale musiałem być w niezłym szoku. Ogromnym, lecz mogę ją zobaczyć. Dobrze wiem gdzie.

Chyba mój kumpel się wzruszył. Po prostu myślał, że posłucha bardzo pięknej opowieści o miłości. Niestety miała bardzo smutny koniec. Teraz mogłem patrzeć na moje własne serce założone na palec miłości. Serdeczny to palec miłości tak moi drodzy. Bardziej zastanawiało mnie pytanie kto ma drugie takie serce. Skoro są takie dwa to kto ma drugie?. Zastanawiające i tajemnicze, ale i piękne. Tirlon chyba był dokładnie tego samego zdania. Skoro miał być ze mną całą przygodę. Dojadłem to co miałem dojeść i odstawiłem talerz. Umyłem go i wtedy sobie coś przypomniałem. Jedno miejsce jeszcze zanim miałem opuścić świat białych cieni.

Było dla mnie kiedyś bardzo ważne ale musiałem tam pójść. Ubrałem więc bardzo szybko swój miecz i wyszedłem z domu. Popędziłem na tą polanę gdzie odbito moją moc. Miejsce pamiętne, ale jednak bardzo ważne dla mnie. Jak sobie przypomnę co robiłem mając czarną moc. Moje oczy płonęły łzami i to gorzkimi. Gdybym to mógł tylko cofnąć pomyślałem. Kucnąłem na tej polanie i myślałem o moim nowym życiu. Było ciekawe, ale miałem wątpliwości czy ktoś mi wybaczy i czy kiedykolwiek wybaczy. Miałem 63 lata i wcale młodo nie wyglądałem. Byłem pół staruszkiem ale jeszcze bez laski. Zanim jeszcze miałem iść na spotkanie przeznaczeniu musiałem pomyśleć jak to rozegrać. Nie mogłem sobie iść na spotkanie z Jane tak o sobie. Przecież ona była bohaterką jedynki i dwójki. Należał się jej osobisty szacunek. Bardziej zajebisty i uczciwy niż mi. Takiej srogiej mendzie, która dopiero co stała się dobra. Ale do rzeczy. Nie chciałem wcale mówić tam przemowy, ale musiałem przygotować się do tego mentalnie. Trudne rozmowy wcale nie są i nie były moim konikiem. Tirlon też starał się mnie pocieszyć. Mówił coś w stylu, że będzie dobrze i wspierał mnie. Po prostu chyba każdy potrzebował takiego wsparcia. W tym oczywiście ja.

Dlatego nawet nie czekając na najgorsze chciałem tam iść. Nie potrzebowałem już wcale wymówek do tego. Po co one były do niczego. Ubrałem swój różowy kaptur na głowę. Kierowała mnie moja obrączka bo czułem wibrowanie. Wyjście było niedaleko. Poszedłem zgodnie z tym gdzie mnie kierowało. Doszliśmy z Tirlonem do jakiegoś niewielkiego wylotu. To wyglądało na jakiś portal albo dziurę, która prowadziła na pewno już do normalnego świata. Wziąłem bardzo głęboki oddech. Jeszcze przed samym wyjściem trafiliśmy na Irintis. Musiała chyba wyczuć moje obawy. Podpierając się laską podeszła do mnie i odparła krótko :

— Ortisie dostałeś swoją szansę. Ona to zrozumie zobaczysz. Otworze ci przejście. Jeszcze się spotkamy na pewno.

Kiwnąłem na to tylko głową. Znowu wziąłem bardzo głęboki oddech. Uderzyła laską o ziemię po raz drugi. Przejście otworzyło się i mówiło do mnie jakbyś chodź. Pomachałem Irintis na pożegnanie i wskoczyłem prosto w dziurę.

Lot wcale nie należał do długich. Ktoś wpadł na coś naprawdę moim zdaniem genialnego. Coś co przypominało zjeżdżalnię. Po prosto wskakiwało się do środka i jechało w dół. Oczywiście były zakręty, ale można było zamknąć oczy i odprężyć się. Bo wszyscy wiedzieli, że każdy lubi takie zabawy. Totalnie nieprzewidywalne, ale jednak i prawdziwe. Ten zjazd oczywiście trochę trwał. Nie będę liczyć dokładnie ile, ale trochę na pewno. W końcu zobaczyłem już koniec tego tunelu. Dopiero wtedy otworzyłem oczy. Wyleciałem jak z procy lądując na trawie.

Na szczęście nie było to twarde lądowanie. Uf pomyślałem lądując na miękkim. Rozejrzałem się po okolicy. Faktycznie wylądowałem pod domem Jane. Mimo że wcale tutaj nie byłem można to było bardzo łatwo poznać. Charakterystyczne schody i domek prawie na wzgórzu. To był jej dom rodzinny. A więc to tutaj miałem ją spotkać i pogadać. Szczerze ciekawiło mnie jak wygląda. Mogła się zmienić, ale biorąc pod uwagę naszą walkę raczej w to wątpiłem. Mogłem ją zawołać, ale chciałem poczekać po prostu na reakcję. Wiedziałem, że może być to niewątpliwy szok dla wszystkich, że wróciłem. Tak wróciłem, ale zupełnie inny.

Nawet moje oczy mówiły coś innego. Spojrzenie było inne łagodniejsze i chcące naprawdę pokazać, że nie idę już tamtą drogą. Usiadłem na trawie i znowu zapaliłem Hurusa. Chciałem wziąć bardzo głęboki oddech i puścić tą czystą zieloną chmurę. Puściłem ją i zaciągnąłem się jeszcze raz. Siedziałem na trawie po turecku więc byłem bardzo widoczny. Potrzebowałem żeby ktoś mnie zobaczył. Dlatego nawet nie kryłem się z tym, że paliłem sobie Hurusa. Pociągnąłem jeszcze raz z tego co mi zostało. Tym razem wypuściłem jeszcze większą chmurę. Po prostu czekałem na rozmowę, która miała być moim unicestwieniem albo wybawieniem.

W końcu musiał nadejść ten czas. Po prostu musiał nadejść. Ktoś wyjrzał przez okno widziałem. Na pewno jakaś postać, ale czy to ta na którą czekałem. Szczerze nie miałem pojęcia. Musiałem sam się przekonać. Prawie mnie nie poznała. Ja ją już tak. Wyglądała naprawdę dość staro. Zmarszczki na twarzy i pomarszczenia na głowie. Lekko siwe włosy gęste jak dawniej. Chodziła wolno, ale jeszcze nie z laską jak Irintis. Jej oczy i spojrzenie mówiło jestem już trochę stara. Lekko zeskoczyła ze schodów i spojrzała w moim kierunku. Wbiła spojrzenie prosto w moje oczy. Nie miała przy sobie żadnej broni tylko starała się uśmiechać. Panowała naprawdę bardzo niezręczna cisza. Wcale mnie nie atakowała bo miałem pokojowe zamiary. Nie wstałem wcale z trawy. Bardzo mocno zebrałem się na odwagę i zapytałem :

— Mogłaś mnie wtedy zabić gdy miałaś okazję. Pokonałaś mnie a jednak tego nie zrobiłaś. Powiedz mi dlaczego?.

Znałem już za dobrze to spojrzenie. To na pewno było spojrzenie, które chyba mówiło coś co znałem. Jane usiadła na trawie niedaleko mnie i odparła krótko :

— Bo dostrzegłam w tobie dobro. Pod koniec walki musiałam podjąć decyzję. Wybrałam światło nie mrok. Teraz jesteś taki jaki powinieneś być. Różowy też jest bardzo ładnym kolorem. Wcale się nie pomyliłam i udało mi się dokonać czegoś niemożliwego.

Wystawiłem ręce i złożyłem je w wiktorię. Chwilę później już wcale nie byłem różowy. Oplótł mnie czarny kolor. Chciałem żeby Jane zobaczyła wszystko co ze mną zrobiła. Od różu po czerń. Jak to się mówi dosłownie wszystko. Gest, który nastąpił potem był niespodziewany. Totalnie się go nie spodziewałem. Podeszła do mnie jeszcze bliżej o krok. Znowu spojrzała mi prosto w oczy ale tym razem jakoś inaczej. Może i nie walczyła już, ale nadal miała moc. Ogromną bo to natychmiast dało się wyczuć. Nawet jak nie miała miecza. Coś świeciło na jej dłoni. Od razu to zobaczyłem. O jasna cholera to było serce nieskończoności. Astonka złapała mnie za ramiona i powiedziała do mnie :

— Byłam wtedy przeciwko tobie. Wiadomo jacy są ludzie. Ten czarny kolor jest bardzo ładny. Chce żebyś był dobrym antagonistą. Taki śniady czarny, który bardzo mi się podoba. Wyruszysz na przygodę bo pewnie jakaś cię czeka. Tak jak mnie. Musisz zyskać zaufanie mojej córki ona ci pomoże. Przygotuje ją na to. Ja już nie mogę. Chce cieszyć się byciem z Markusem dopóki jeszcze mogę.

— Jak mam być dobrym antagonistą skoro robiłem takie rzeczy?. Czytaliście o mnie wiecie co się stało ze mną Astonko.

Jane bardzo mocno mnie przytuliła. Myślałem na początku że to żart, ale wcale nie. Po prostu mnie bardzo mocno przytuliła. Cofnęła się i podała mi rękę mówiąc :

— Wszyscy o tym wiedzą i wiedzieli. Jednak moje uderzenie przemieniło cię. To miecz wezwał Irintis. Dopóki możesz ciesz się życiem. Po czasie ludzie będą cię nazywać antagonistą z sercem. Musisz się tylko postarać oraz zdobyć zaufanie Mii.

Otworzyłem głęboko oczy i serce. Chyba bardziej oczy bo jak niby można mieć otwarte serce. Może na sugestie i bardzo dobre słowo. Albo na jak to się kiedyś mówiło otwarty umysł. Nie wiedziałem co będzie dalej. Musiałem po prostu czekać. Na pewno miałem to na celu. Zdobyć zaufanie córki Jane. Bardziej zadawałem sobie pytanie jak to zrobić?. Rozmyślałem nad tą kwestią bardzo długo. Nie był to wcale koniec niespodzianek ze strony tych, którzy kiedyś byli moimi wrogami. Jane chyba zrobiła to celowo, albo i nie. Przed dom wyszedł też Markus. Tak samo jak jego żona wyglądął dosyć staro. Musiał naprawdę wyglądać staro skoro miał na głowie siwe włosy i brodę. Lekko kuśtykał na lewą nogę. Od razu było to widać. Podszedł i spojrzał na mnie mówiąc :

— Czarny jeżu Jane nie zrobiła tego celowo. Żeby być dobrym musisz ujrzeć dobro. Nie jesteś zły tylko bardzo smutny. Jedno uratowanie życia nie pomoże ci być dobrym to fakt. Ale my już możemy ci pomóc.

Słuchałem ich z coraz większym zdumieniem. Jak oni mogą mi pomóc?. Fakt bycie dobrym na pewno ma swoje zalety w to nie wątpiłem. To była prawda najpierw musiałem to udowodnić. Cały czas siedziałem po turecku na trawniku koło ich domu. Później nastało już tylko no właśnie chyba poczucie wartości. Najpierw Markus przywołał rękawicę prawdy i założył ją sobie na ręce. Jane czekała tylko na znak. Musiałem zrobić jedynie wielkie oczy z przerażenia. Zamknąłem prostu oczy mówiąc tylko cały przestraszony :

— Chce poczuć się dobry.

Co to był później za widok. O rany to by trzeba było aż zobaczyć na żywo. Strzelili prosto we mnie. Poczułem tak potężny ogrom mocy, że zaniemówiłem. Połączona rękawica i serce wywołały ogromny promień światła i neonu. Ognia i prądu. Wody i potężnie wiejącego wiatru. Łaskotało mnie to i wcale nie czułem bólu. Łaskotki i ogrom nie wiem jak to nazwać szczęścia. Miałem cały czas zamknięte oczy i ich nie otwierałem. Promień był coraz silniejszy i mocniejszy. Dosłownie wchodził we mnie i przenikał mnie. Można to było zobaczyć z daleka. Najpierw promień zobaczyły wioski i miasto oddalone o 40 kilometrów.

Ludzie mogli być zachwyceni ale i przerażeni. Jeże też chociaż one wiedziały co to jest. Coraz bardziej wznosił się do nieba i stawał się jeszcze bardziej widoczny. Świetlisty Skarb bo tak nazywało się to zjawisko mogło pojawić się jedynie raz w historii. Mieli to widzieć wszyscy łącznie ze mną. Zjawisko tak rzadkie jak to że cały księżyc może się pojawić na niebie.

Astonowie parli mocą na mnie coraz bardziej. Na ich twarzach wcale nie było widać zmęczenia chociaż pot spływał im po czole. Uderzenia jako że były coraz mocniejsze powodowały też zmiany na nieboskłonie. Całe niebo stało się nagle różowo czarne. Kolor mojej skorupy pokazał się prawie całemu światu. Ale to wcale nie był koniec. Nie przestawali strzelać więc mogli zrobić jeszcze więcej dla mnie. Moja twarz pełna łez pojawiła się chwilę później.

Wszędzie dlatego tak nazywało się to zjawisko. Taki avatar jak macie na bilbordach czy innych reklamach. Moja mina mówiła chyba tylko jedno najprostsze słowo. Przepraszam tak to dokładnie mówiła moja mina. Zobaczyli mnie wszyscy, ale taki chyba był cel tego strzału.

Pokazałem się publicznie do tego w takiej postawie. Może część wcale nie uwierzyła w moje dobre intencje. Mieli ku temu sporo powody, ale nie dziwiłem się im wcale. Mogli mnie nienawidzić, ale uznałem że takie pokazanie się jest konieczne. Ktoś musiał dojrzeć jaki jestem naprawdę. Płakałem na avatarze bo płakałem też naprawdę. Łzy które miałem wtedy i w tamtym momencie nie były udawane tylko prawdziwe. Zjawisko rozbłysło się na amen. Dopiero wtedy Astonowie puścili swoje sprzęty. Spadłem na trawę. Musiałem im jeszcze jakoś podziękować za taką pomoc. Machnęli tylko rękami i stwierdzili coś w stylu nie ma za co. Zanim jeszcze odeszli zapytałem się ich:

— Ludziska gdzie znajdę waszą córkę?. Skoro mam zacząć przygodę razem z nią.

Odwrócili się do mnie i odparli prawie jednocześnie :

— W jej domu oczywiście no nie. Tu masz adres różowy. Złapałem kartkę w locie i od razu ruszyłem na miejsce.

Obserwowałem co się zmieniło po drodze. A zmieniło się całkiem sporo. Całe miasto wyglądało jakoś po prostu inaczej. Bardziej żywo niż kiedyś. Wiadomo tutaj też rolę odgrywały czasy i łajza zwana polityką. Nie chce mi się pieprzyć o tej partii i o tej, ale po drodze zrobiłem małą ankietę uliczną. Część ludzi nie chciała odpowiadać, ale druga gadała ze mną. Świetlisty Skarb najwidoczniej pomógł. Mając kilka kartek od Jane mogłem to wykonać. Pytałem mieszkańców Nowego Jorku bo dla wyjaśnienia początek historii jest w Nowym Jorku o proste rzeczy. To było też potrzebne żeby moja obecność nie budziła w ich strachu. Zawsze zdejmowałem kaptur i starałem się być do nich miły. Trochę zmienił się układ budynków ale w sumie wszystko było to samo. Jedynie zwróciłem uwagę na WTC.

To faktycznie się zmieniło. Musiałem przyznać że na lepsze. Taki spacer po mieście bardzo dobrze mi zrobił. Bo nawet kolczaści, którzy też wiadomo, że mieszkali z nami jak to kiedyś powiedziała Jane byli bardzo sympatyczni. Jeszcze raz spojrzałem na kartkę z adresem. Teoretycznie wcale niedaleko, ale jednak. Szedłem jak normalny koleś na piechotę. Bardzo ładnie było też popatrzeć już innymi oczami na Central Park. Liście, trawa i ktoś jadący na BMXie. Musiałem spojrzeć na to, ponieważ jak pamiętacie zniszczyłem to miasto. Musiałem się też dowiedzieć jak zostało odbudowane. Przechodziłem przez przejścia dla pieszych potem szedłem chodnikiem z totalnie inną miną. Do mieszkania jak dowiedziałem się z mojej sondy miałem piechotą niecałe 10 minut. To bardzo dobrze pomyślałem idąc w dobrym kierunku. Chyba polubię te spacery mruknąłem do siebie idąc już wprost do tego wielkiego na 9 pięter bloku.

Miejsce do którego doszedłem było naprawdę zwyczajne. Zwykłe podwórko, które otaczało ten blok. Boisko do gry głównie w kosza, ale i nie tylko. Również do piłki nożnej i ręcznej. Naokoło same nowoczesne bloki prawie apartamentowce. Oczywiście jak na te czasy no nie. Nie musiałem się nawet męczyć z otworzeniem tych drzwi. Ktoś wpuścił mnie do środka. To było miłe i wcale nie musiałem się aż tak mocno wspinać. Otworzyło mi drzwi jakiejś nieduże dziecko. Wyglądał na nastolatka, ale wcale się mnie nie bał. Wręcz przeciwnie szeroko otworzył oczy. Gestem ręki zaprosił mnie do środka.

Wszedłem na korytarz i do salonu. Było ładnie tylko mogę powiedzieć bo nie znam cię na ścianach i mieszkaniach. Zwyczajnie mi się spodobało. Zdjąłem kaptur i wtedy mnie zobaczyła. Mia córka Jane, która też wyglądała na wiek dojrzały prawie zrzuciła talerze. Okazało się, że ten nastolatek a tak naprawdę dziecko to jej wnuk. Spojrzała na mnie jak na umarłego. Mia prawie zaszokowanym głosem odparła do mnie :

— Myślałam że nie żyjesz. Shadow ty wyglądasz …

— Inaczej tak. Twoja mama uratowała mnie i zmieniła w jeża o kolorze różu. Który stara się być dobry. Twoi rodzice użyli świetlistego skarbu, żeby mi pomóc. Przychodzę w pokojowych zamiarach.

Chyba nadal nie mogła w to uwierzyć. Miała niecałe 45 lat i na taki wiek wyglądała. Nie pytałem się jej, ale mogłem się domyślać po rysach twarzy. Miała męża, dzieci i wnuki. Cudowna kombinacja, że zdołała już tyle osiągnąć w ciągu swojego życia. Jane bardzo dobrze ją wychowała i miałem się o tym przekonać. Po pierwszym szoku jaki przeżyła młodsza Astonka odparła krótko :

— Oni zawsze tacy są. Pomagają nawet najsłabszym. Mama mówiła mniej więcej co się stało. Zostań na obiedzie. Pogadamy i na pewno ci pomogę.

Nasza właściwa przygoda miała się dopiero zacząć. Ten rozdział 1 całej historii był po prostu takim prologiem. Wyjaśnieniem pewnych rzeczy i zakończenia mojej historii tej złej. Widziałem jak Mia na mnie patrzy więc musiało być dobrze. Co będzie dalej dowiecie się kiedy się najem i zacznę budować relację, która będzie aż do końca. Bo przeżyć ostatnią przygodę z córką najsłynniejszej archeolog na świecie to będzie zaszczyt. Zaszczyt i ogromne wyróżnienie.

Rozdział 2

Poprzez Kres

Obiad jaki ugotowała Mia był cudny i przepyszny. Wydawało mi się, że szykowała go dla kogoś jeszcze. Na stole były ustawione cztery talerze. Na razie to nie padło wcale żadne słowo. Mia musiała wyjść z totalnego szoku. Tak po prostu dalej gotowała obiad a ja siedziałem na kanapie. Zapytałem się jej czy mogę jakoś pomóc. Nie potrzebowała pomocy więc mogłem tylko patrzeć. Jej wnuk od razu naskoczył na mnie. Czułem, że chciał się po prostu pobawić ze mną. Wziąłem go na kolana lekko wystraszony. Miał pewnie z 10 lat, ale pierwszy raz widział takiego jeża jak ja. Przytulił się i przedstawił jako Paul. Ten młody był wobec mnie bardzo miły i czuły. Głaskał nawet moją skorupę, którą sam chciałem polubić. Do domu wparował mąż Mii, który wcale nie spodziewał się gościa. Zachowywał się bardzo spokojnie. Jego żona wytłumaczyła mu co jest grane i chyba zrozumiał. Oby bo nie chciałem znowu dostać w twarz. Znając tego kolesia mogłem czuć się spokojniej. Czekałem na to danie bawiąc się z młodym. Rzucałem mu piłkę i uśmiechałem się do niego. Mąż Mii przywitał się ze mną uściskiem dłoni. Nawet był w stanie spojrzeć mi w oczy, ale spojrzał w nie. Czułem zapach tego obiadu. Musiał być smakowity pomyślałem i miałem się nie pomylić. Wiadomo, że to nie robiło się na pamięć tylko z przepisem. Chyba, że ktoś umiał, ale to zdarzało się rzadziej.

W końcu gdy spojrzałem na talerz jaki przede mną postawiono piałem z zachwytu. Panie Boże ale to wyglądało na smaczne. Danie, które mi podano nazywało się Jagódki w sosie z chrzanu. Dodatkowo surówka z jarzyny, pomidorów i niebieskiego muchomora. Akurat on był jadalny tak samo jak Jagódki. To były akurat bardzo pospolite grzyby, które rosły w każdym lesie. Wprawny grzybiarz mógł je znaleźć i przyrządzić. Nie mogłem odmówić bo mi było szkoda. Obok mnie siedziała Mia, jej wnuk i mąż. Tylko oni nikt więcej. Spodziewałem się rodzinnej imprezy ale okazało się coś innego. Po prostu musieli opiekować się swoim wnukiem. Takie dostali zadanie. Swoją drogą urocze. Nikt by się tego w życiu nie spodziewał ale jednak. Swoją drogą Paul był bardzo sympatyczny jak na takie małe dziecko.

Potrafił mnie bardzo mocno rozbawić. W końcu zdjąłem go z kolan i posadziłem na jego miejsce. Skoro talerz był już postawiony na stole to trzeba było coś przekąsić. Córka Jane usiadła również przy stole. Skoro wszyscy to wszyscy. Zaczęliśmy po prostu wcinać przygotowane danie. Ale to było dobre podkreślę to raz jeszcze. Tęcza w ustach jak to śmiały mówić nasze kochane kolczatki. Albo jak to mawiali ludzie niebo w gębie czy jakoś tak. Nie mogliśmy cały czas siedzieć oczywiście w milczeniu. Ktoś musiał zacząć rozmowę bo to trochę straszne jeść i nic nie mówić. Tym kimś mądrym byłem ja. W końcu po dłuższej chwili srogiego milczenia odparłem krótko :

— Słuchajcie to jest mega wyśmienite i bardzo dobre. Ktoś musiał włożyć w to wielkie serce skoro zrobił to tak dobrze.

Mia chyba uśmiechnęła się na ten komplement. Na pewno skoro widziałem na jej twarzy uśmiech. Wszyscy bez wyjątku musieli oczywiście pytać też o mnie. Głównie o moją historię, ale o mnie samego też. Musieli bo nie dali mi totalnie spokoju. Dobrze odpowiem i odpowiadałem na pytania. Mąż mojej nowej znajomej chciał się też dowiedzieć jaka to będzie przygoda. Odparłem mu więc bardzo szczerym i wyrazistym tonem :

— A jakie przygody przeżywała Jane zanim dotarła do mnie. Była jak Lara Croft więc jej córka też może taka być. Ja potrzebuje pomocy i wierzę że ją otrzymam odparłem żując grzybka w ustach.

Znowu widziałem uśmiech na twarzy Mii. Udało mi się go już wywołać po raz drugi. O tak pomyślałem gdy tym razem odezwała się Mia mówiąc :

— Jestem już w wieku gdzie nie mogę robić wszystkiego. Ale chce ostatni raz iść w tango z przygodą. Mężu będziemy w kontakcie tak samo z dziećmi. Będę przy was naprawdę. Jestem mamą, babcią i żoną. Trzeba iść poprzez kres kochanie.

Gość zdębiał na takie słowa, ale nie chciał się kłócić wcale z żoną. Chociaż było w tym troszkę racji. Nawet w prawdziwym życiu przychodzi taki czas refleksji. Pamiętasz swoje życie takim jakie było i jest, ale zawsze czegoś w nim brakuje. Jednym brakuje czasu, żeby coś zwiedzić. Innym dawnej młodości w której byli kozakami. Mii brakowało adrenaliny i przygody. Prowadziła spokojnie życie rodzinne w którym też czuła się dobrze. Jednak brak adrenaliny po prostu robił swoje. Wiedziałem, że jej mąż będzie się martwić, ale w końcu ulegnie. Kto jak kto, ale panie mają taką skłonność, żeby postawić ostro na swoim. Zwłaszcza że Mia nie brała udział we wszystkich przygodach wraz ze swoją mamą. To miała być jej dopiero druga poważniejsza misja.

Jednak on odezwał się niedługo później. Musiał chyba w końcu zebrać się na odwagę, aby coś odpowiedzieć żonie. Wcale nie musiał. Wydawało mi się, że o czymś po prostu myśli. Zjedliśmy nasze danie do samego końca. Było kurwa zajebiste. Potem odeszliśmy od stołu i ja zmyłem naczynia. Ale nie mocą tylko swoimi rękoma. Kiedy ja zmywałem jak na dobrego kolesia przystało oni prowadzili zażartą dyskusję. Słyszałem wszystko bo byli bardzo blisko mnie. Potem łapali się za dłonie i patrzyli sobie w oczy. Scena jak z romansów, ale bardzo słodka. Nie wiem ile oni musieli być ze sobą, ale no w mordę. Miłość było czuć nawet na moim głupim płynie do naczyń. Koleś ją pocałował i po prostu zostaliśmy z Mią sami.

Po skończeniu tej mało męskiej czynności co było wredną nieprawdą usiadłem sam z Mią do rozmowy. Potrzebowaliśmy pogadać po prostu o tym co ma nastąpić. Punkt zwrotny i pewnie i owszem. Skoro potrzebujesz szczerej gadki to z reguły tak jest. Mia znowu wyraziła chęć uśmiechania się do mnie. Usiadła obok mnie i z dumą w głosie odparła :

— Szczerze dziękuje, że do mnie przyszedłeś. Mama cię wysłała i bardzo dobrze. Mogę wziąć jej miecz i też pokazać, że potrafię. Wyruszymy na przygodę jak wezmę co trzeba. A na razie rozgość się. Zjedź sobie ciasto i wypij muntusa Oritsie. Pójdę się położyć bo jestem naprawdę zmęczona.

— Dobrze Mio. Ja też bo miałem bardzo dużo wrażeń.

— W porządku Ortisie. Pokój jest wolny -odparła Mia i udała się już do siebie.

Musieliśmy być oboje mega zmęczeni. Poszedłem do zrobionego specjalnie dla mnie pokoju. Pewnie to był pokój gościnny pomyślałem, ale nie myliłem się. Faktycznie to było czuć, że tak jest. Inny kolor ścian pewnie dziecięcy, ale akurat trafili w mój gust. Zielony i żółty, które też lubię. Nie musiałem się nawet martwić pościelą bo akurat była położona na łóżku. Czym ja mogłem być zmęczony. Czymś na pewno mogłem. Chciałem po prostu zapaść w głęboki sen i to mi się należało. Takie łagodniejsze początki też są potrzebne. Wiecie o co chodzi prawda. Początki są łagodne i czasami warto opowiedzieć coś inaczej. Nie cholernie epicko tylko stonować. Zanim poszedłem się kimnąć poszedłem jeszcze do Mii. Siedziała w salonie i stała przed oknem. Chyba miała jakąś bardzo smutną myśl. Miałem rację dlatego podszedłem do niej i zapytałem ją :

— Ej Mio czemu wyglądasz na zasmuconą. Co się dzieje?.

Mia mrugnęła tylko oczami. Płakała widziałem, albo się czegoś bała. Albo i jedno i drugie. W końcu odpowiedziała na moje pytanie mówiąc:

— Po prostu chce być taka jak mama. Potrafić rozwiązywać zagadki i walczyć. Nie do końca jestem taka chociaż chce. Może to kompleks wyższości nie jestem pewna. Mam nadzieje, że jej dorównam Ortisie.

Można by powiedzieć, że przecież Mia też ma to coś. Ten błysk w oku i tą charyzmę. Powiedziałem jej, że na pewno da sobie radę mimo, że jest troszkę inna niż jej mama. Co nie zmienia faktu, że właśnie ją Jane wybrała. Jej rodzice ją wybrali a to już coś znaczyło. Dla mnie bardzo dużo dlatego wsparłem Mię. Tak samo jak jej mąż, który całą noc ją przytulał bo ryczała. Ja już wtedy spałem, ale wszystko słyszałem. Na szczęście miałem bardzo twardy sen. Udało się nic nie słyszeć. Na swoje szczęście pamiętałem o czym śniłem. Gdybym nie pamiętał to by szczerze było mega słabo. Śnił mi się jakiś jeż. To na pewno był jeż. Sen był bardzo realistyczny aż za bardzo. Byłem w nim chociaż to był tylko sen. Przedstawiał turkusowego jeża. Bardzo ładnego jeżyka o dość specyficznym kolorze. Szczerze nawet nie mam pojęcia co to miało znaczyć. Ale to na bank był jakiś znak. Jeże nie śnią się przecież tak po prostu. Jeż ze snu miał bardzo zagadkową minę. Sen jak sen, ale wziąłem to naprawdę na poważnie. Mimo, że sny czasami bywają mylne i ciężko się do nich czepiać musiałem coś zrobić. Stałem tam tylko i patrzyłem na to co się dzieje. Mogłem tylko patrzeć tak jak ten jeż patrzył na mnie. Sen skończył się tak, że pomachał mi i odszedł.

Cały czas patrzył mi prosto w oczy i nie odrywał wzroku. Wiadomo, że potem są też inne sny, ale tym razem nie przyszedł potem już żaden. Nie dawało mi to wcale spokoju. Nawet mój pierścień zaczął świecić na inny kolor. Ciekawe, ale jednak nieprawdaż. Być może musiał coś wyczuć skoro bardzo ostro wibrował. Przy okazji musiałem się obudzić, żeby rozwiązać tą zagadkę. Bo to na pewno nas czekało. Nie wątpię, że nie, ale to było nad wyraz dziwne. Szkoda było na pewno tego co się stało temu jeżowi. Jeśli rzeczywiście coś się stało. Zagadka była gdzieś pewnie ukryta tak myślę. Pierścień zaczął się świecić na jasno-czerwono. Ten kolor oznaczał jak rozumiem coś co się zbliża.

Wstałem w momencie kiedy słoneczko było już na niebie. Więc musiałem sobie nieźle dać po oczach znając życie. Przetarłem sobie oczy i powoli podnosiłem się z łóżka. Udało mi się wstać i rozejrzeć po pokoju. Takie były uroki spania w obcym miejscu. Trzeba było przywyknąć do tego. Ubrałem się i zszedłem na dół do kuchni. Żeby zobaczyć Mię.

Stała w kuchni już ubrana i szykowała śniadanie. Chociaż sam bym to zrobił, ale no w porządku. Poczułem zapach jajek wydobywający się z wnętrza kuchni. Stała przy patelni i robiła jajka. Od razu dało się to wyczuć, ale to był dopiero początek. W tosterze od razu dobiegał mnie zapach świeżych tostów. Pewnie z serem bo takie są najlepsze. Mogłem się domyślić bo to od razu widać. Od rana Mia uśmiechała się i była bardzo pogodna. Zastanawiałem się naprawdę stąd w niej tyle optymizmu. Siadłem przy stole jeszcze w piżamie. Powiedziałem do Mii siema. Odpowiedziała oczywiście tym samym bo trzeba było zachować kulturę. Zjedliśmy śniadanie w bardzo miłej ale i tajemniczej atmosferze. Coś wisiało w powietrzu bo takie rzeczy się wyczuwa. Moja towarzyszka od razu odparła do mnie pijąc kawkę :

— Miałam w nocy bardzo dziwny sen. Śnił mi się turkusowy jeż stojący plecami do mnie. Wyglądał na bardzo smutnego. Myślę, że ten sen uświadomił mi, że teraz jest pora na mnie. Musimy wyruszyć na ogromną przygodę. Potrzebuje tylko miecza i zapału. Niby mam, ale nie nadaje się już do użytku.

W tym momencie chyba wpadłem na pomysł. Każdy zna takie powiedzenie, że starych rzeczy się nie wyrzuca. Nawet jeśli są w opłakanym stanie. Spojrzałem na swój pierścionek. Pomyślałem, że to mogło by pomóc. Poprosiłem po śniadaniu, aby Mia przyniosła ten wydawało by się stary miecz. Chciała go przynieść chociaż z wielką niechęcią. Poprosiłem o to bardzo grzecznie bo miałem zajebisty plan. Sam napiłem się świetnej kawy z expressu jaką dała mi Mia. Była wyśmienita i boska przy okazji. W końcu doczekałem się momentu kiedy moja towarzyszka położyła swój miecz na stole. Fakt faktem był zniszczony i zardzewiały. Musiał być bardzo długo używany to fakt. Widać było na nim ślady okropnej walki i rdzy.

Nawet jego rękojeść miała już swoje lata dawno za sobą. Stare przysłowie miało się sprawdzić i to z wielkim hukiem. Jak na nas to ogromnym. Znowu mój pierścień ostro zawibrował. Tym razem na niebiesko. Zamknąłem oczy i jak wróżka opanowałem swoją moc. Użyj wyobraźni coś wewnątrz mnie dało mi taką podpowiedź. Strzeliłem promieniem z pierścienia. Tak mojego pierścionka, który też miał wielką moc. Szczerze szkoda mi było wyrzucać tego miecza tak po prostu. Miecz podniósł się bardzo mocno w górę. Nie tak wysoko, ale jednak. Cała moja głowa wtedy pracowała. Musiała użyć mocy nie tyle pierścienia co wyobraźni. Miecz już chwilę po moim strzale zaczął zmieniać kolor. Na zupełnie inny i jaskrawy. Stawał się brązowy a jego rękojeść znowu była pełna blasku.

Nie przestawałem strzelać promieniem tylko dawałem dalej. Miecz odzyskał swoją dawną świetność po dosłownie trzech minutach. Jego rękojeść stała się śniado-brązowa a ostrze które jeszcze chwilę wcześniej było z rdzy już jej nie miało. Udało mi się też dopasować idealnie miecz do ręki mojej towarzyszki. Było całkowicie nowe i bardzo piękne. O tak pomyślałem kiedy już skończyłem swoją robotę z mieczem. Upadł na stół. Moja towarzyszka chyba kojarzyła również to przysłowie. Każdy mógł to kojarzyć bo to było mega stare. Miecz nabrał nowego blasku. Powiem tylko tyle, że byłem z siebie dumny, że się udało. Oddałem po wszystkim miecz Mii i zapytałem jak jej się podoba. Moja kochana towarzyszka odparła tylko :

— A widzisz jednak nadajesz się na dobrego. Wyglądała jak nowy. Szkoda było go wyrzucać. Aby rozwiązać zagadkę musimy iść do mojej mamy. Od razu to zrobimy. Zjedliśmy śniadanie i mamy dużo energii. Pojedziemy taksówką Ortisie. Muszę zrobić jeszcze tylko jedną rzecz.

Czekałem trochę na Mię to fakt. Jednak w większości przypadków cierpliwość popłaca. Gdy Mia po jakimś czasie stanęła przede mną zamarłem. Wyglądała bardzo ładnie nie przeczę. Taki prototyp pani archeolog. Ubrała się w spodnie we wzór tygrysa. Buty krótkie takie połączenie adidasów i balerin. Nazywane przez nas żartobliwie błoto buty, ponieważ można w nich było biegać po błocie. Bluzka taka, żeby było widać jedynie jej ramiona we wzór lwa albo kota. Cętkowana i pełna koloru niebieskiego i brązowego. Miała kaptur z tyłu i owszem, ale my od zawsze tak chodziliśmy. Towarzyszył jej też uśmiech i wielkie serce. Była na swój sposób podobna do Jane, która już nie brała czynnego udziału w naszej przygodzie. Dodatkowo na jej nosie czarne okulary, które dodawały jej uroku. Różne są przecież typy archeologów. Zamówiliśmy taksówkę i pojechaliśmy od razu do domu jej mamy.

Na miejscu czekała na nas naprawdę wielka niespodzianka. Niespodzianek nigdy za wiele tak pomyślałem, ale byliśmy w szoku. Nie totalnym, ale jednak. Gdy taksówka dojechała na miejsce zobaczyliśmy jak rodzice Jane rzucają sobie dyskiem. Zabawa fajna, ale oni mieli po 60 lat. Jeszcze nie takie staruszki, ale jednak. Miło było spojrzeć jak małżeństwo dalej jest takim czymś zajebistym. Weszliśmy do ogrodu i usiedliśmy na krzesełkach. Czekaliśmy aż nas zobaczą bo w końcu musieli. Skończyli niedługo później jednak Markus musiał iść robić obiad. Zostaliśmy sami z Jane w ogrodzie. Założyła ona tiarę i zobaczyliśmy już Nię. Nie musiała wcale długo czekać na przemianę. Złota jeżyca też nie spojrzała na mnie z ukosa. Od razu ten wzrok mówił czarny jeż po naszej stronie, ale bomba. Zdziwiliśmy się tym wszystkim, ale Nia rozwiała nasze wątpliwości mówiąc :

— Młoda potrzebuje jeża. Niestety ja nie mogę nim być, ponieważ jestem związana z Jane. Będę do samego końca. Jeż jest do końca z człowiekiem tak jak piesek czy kotek. Śnił wam się pewien jeż powiedźcie jaki.

Mówiliśmy jedno przez drugie. Bo każdy z nas inaczej interpretował ten sen. Złota słuchała nas oczywiście z ogromną uwagą. Najpierw więcej mówiłem ja a potem młoda. Z reguły tak to wychodziło. Czasami jedno mówi więcej a inne mniej. Ale każde dochodziło do puenty naszej gadki. Złota musiała się zastanowić przez dłuższą chwilę. Chyba nawet ona nie spodziewała się czegoś takiego. Zdaje mi się, że nikt się nie spodziewał. W końcu z zapartym tchem odparła krótko :

— Takie sny to rzadkość. Zarówno ludzie jak i wiadomo kolczatki ich nie doświadczają. Być może nasz jeż naprawdę potrzebuje pomocy. Nie jest tak źle, ale sami musicie rozwiązać zagadkę. Ten sen to jedna ze wskazówek. Moim zdaniem powinniście jechać do Archiwum państwowego w Pensylwanii. Być może tam znajdziecie odpowiedzi. Mogę wam pomóc, ale jak już będziecie na miejscu.

Zgodziliśmy się, że to archiwum mogło nam pomóc. To fakt chociaż były tego ogromne plusy. Mogłem zobaczyć coś innego niż Nowy Jork. Swoją drogą w tamtym miejscu też były informacje o wszystkich jeżach. Dlatego od tego momentu miała się zacząć nasza przygoda. Złota gadała z nami jeszcze przez jakiś czas i musiała już lecieć. Jane znowu stała się sobą i zaoferowała pomoc w razie czego. Wszyscy chcieli nam na początku pomóc, ale to dobrze. Ruszyliśmy z domu Jane prosto do naszego celu. Nie bawiłem się wcale w autobusy i pociągi. Za pomocą swojego pierścionka wytworzyłem taki powiedzmy teleport. Niby to było tylko niecałe cztery godziny drogi, ale po co mieliśmy się męczyć. Ustawiłem na cel nasze archiwum. Widmowe kółko tak to nazwę pojawiło się prawie od razu. Weszliśmy w nie spodziewając się co nas czeka po drugiej stronie.

Po drugiej stronie przywitało nas słoneczko i bardzo piękna pogoda. Staliśmy prosto przed drzwiami do przeznaczenia. Spojrzeliśmy na zegarek przed nami. To się tak ładnie nazywało orientacja w terenie. Chciałem po prostu znać datę i godzinę jak to ja. Był 15 kwietnia 1954 roku godzina 11.20. Przed południem więc może nie będzie tak dużo ludzi. Spojrzeliśmy na całą okolicę naokoło archiwum. Zwykły przystanek autobusowy i postój dla taksówek. Naokoło kilka drzew i balustrada dla zwiedzających. Wielkie schody które prowadziły do środka też robiły wrażenie. Nie jakiejś mega ogromne, ale owszem wielkie. Pomachałem Mii gestem ręki i powiedziałem chodźmy. Od razu rozglądając się jeszcze przez chwilę poszła za mną. Pamiętałem przy okazji o moim niewidzialnym towarzyszu, który krążył koło mnie. W końcu kiedy weszliśmy już do środka budynku pokazał się i powiedział :

— Musimy wejść na wyższe piętro. Tam jest głównie o jeżach. Chodźcie za mną.

Weszliśmy schodami na górne piętro. Faktycznie czytając napisy można było dostrzec, że idziemy w dobrą stronę. Weszliśmy od razu na wyższą kondygnację. Te książki wyglądały na naprawdę stare wręcz archaiczne. Tirlon, który też nam pomagał był chyba z tego bardzo zadowolony. Doszliśmy do alejki, której szukaliśmy. Zaczęliśmy jak to zawodowi badacze czytać książki. Sprawdzać czy były w nich jakieś ciekawe informacje. To wcale wbrew oczekiwaniom nie było nudne. Znaleźliśmy ukryte i schowane informacje o naszych jeżach. Okazało się, że przez te lata ktoś zrobił mniejszą wersję tej wielkiej księgi Jeżogrodu. Przeczytaliśmy kilka kawałków starych ksiąg aż trafiliśmy. Rozwaliło nas to przyznaje to co było tam napisane. Turkus to swoją drogą był też kwiat leśny, który można było znaleźć prawie wszędzie. Bardziej rozwaliło nas to co pisano o jeżu którego szukamy. Turkusowy jeż wiadomo, że był bardzo rzadki, ale to nie wszystko. Napisane było tam dokładnie :

— Turkus naszym panem rośnie na trawie. Chce uczcić mój kolor i wyjść z cienia. Wody toczą się wśród skał.

Kolejna zagadka, ale bardzo fajna powiem szczerze. Ktoś miał bardzo dużą wyobraźnię wymyślając zagadki dla nas. Na pewno turkusowy chce żebyśmy go znaleźli, ale nie od razu. Takie zagadki są dobre na pracę umysłu tutaj się zgadzałem z Mią. Na pewno to było też częścią naszej przygody. Zanim jeszcze upuściliśmy bibliotekę znaleźliśmy książkę o kwiatach. To też było nam potrzebne. Turkus rósł jedynie w określonych miejscach w Ameryce. Był kwiatem z którego produkowało się leki, hurusa w pewnych miejscach, oraz hodowano go w domu. Na szczęście książki nie były mega nudne. Napisane były tak prosto, że nawet dziecko by zrozumiało. Trudne pojęcia hodowlane były tłumaczone w sposób bardzo treściwy i prosty. Mia zachwycona świadomością, że może mieć na zawsze swojego jeża po przestudiowaniu księgi odparła do mnie :

— Są jedynie trzy miejsca gdzie rośnie bardzo dużo turkusu. Wszystkie znajdują się w obszarze wielkiego Kanionu. Wiesz, że moim ukrytym marzeniem jest zobaczyć wielki Kanion. Skoro wody toczą się wśród skał więc to na pewno Wielki Kanion. Mam wskazówkę w postaci mapy.

Więc lecimy pomyślałem sam oglądając mapę. Nie różniła się niczym tak naprawdę od standardowej mapy. Jednak dla nas miała znaczenie. Spojrzałem na nią i faktycznie wskazywała wielki kanion. Cholera ale jazda. Mia chyba myślała to samo bo była cała w emocjach. Chwilę później odpowiedziałem jej słowami :

— Wiadomo, że to zaszczyt Mio. Mieć swojego towarzysza i jeża, który będzie tylko dla ciebie. Znajdziemy go razem.

Mówiłem to całkiem szczerze i z aprobatą. Naprawdę czułem, że zaczyna się budować między nami jakaś relacja. Znowu użyłem teleportu, żeby przenieść się w pierwsze miejsce na mapie. Ten sposób wydawał się dużo szybszy, ponieważ nie musieliśmy tyle jechać. Bo to już było dużo lepiej niż do Nowego Jorku. Nawet Mia się ze mną zgodziła w tej kwestii. Po kilku minutach byliśmy już w pierwszym miejscu. Trafiliśmy w sam środek ogromnych kamieni. Przed nami rozciągał się wielki kanion. Otoczony górami robił zajebiste wrażenie nie tylko na mnie. Poszliśmy kawałek do przodu szukając turkusów. Żeby w takiej glebie rosły takie kwiaty to musiał być naprawdę cud. Czasami zdarzają się one chociaż dosyć rzadko. Przeszliśmy kawałek obserwując całą okolicę. Była zabójczo wręcz piękna. Kanion liczył jakiejś nie wiem dokładnie kilkaset kilometrów. Otaczały go piękne góry i jak sama nazwa mówi kanion. Cholernie przecudowny i robił wrażenie.

Przeszliśmy ponad milę w tym miejscu. Nie znaleźliśmy żadnych kwiatów ani nawet nasion. Odznaczyliśmy to miejsce na mapie. Zostały jeszcze dwa. Oddalone od siebie, ale nie sprawiało nam to kłopotu. Mia powiedziała, że takie szukanie sprawia jej radość.

Pamiętajcie też, że my nie mieliśmy wcale komórek, gpsa ani cudów techniki. Szliśmy po śladach posługując się mapą i własną głową. Tak owszem to było zajebiste bo przypominało trochę grę. Kolejny teleport i kolejne miejsce na mapie. Nie musieliśmy szukać wcale trzeciego miejsca. Udało nam się trafić no prawie idealnie. Nie od razu, ale po mili chodzenia naokoło góry natrafiliśmy na turkusy. Pąki turkusów, ale bardzo ładne i małe. Musiały dopiero co wyrastać w ziemi. Strasznie słodkie i patrzyliśmy na to z uśmiechem. Słońce nas parzyło, ale wzięliśmy ze sobą bidony z wodą. Mia polewała kwiatki, które miały nam przecież wskazać drogę. Skakała przy tym jak mała dziewczynka. Te kwiaty wyglądały bardzo ładnie nie ma co ukrywać. Droga wcale nie była wcale długa jak przypuszczaliśmy. Mieliśmy po prostu zwyczajny spacerek.

Taką jak to się mówi przebieżkę. Kwiaty prowadziły nas w głąb kanionu i w kierunku góry. Do zupełnie szczerze mówiąc nowego miejsca. Kwiaty stawały się coraz wyższe aż trafiliśmy na turkusowe drzewo. Jego kora i gałęzie wskazywały nam, że musimy iść na prawo. Oczywiście to wcale nie był koniec zagadki. Dopiero pierwsza jej część, ale nie zrażiliśmy się. Głównie na tym to polegało. Odkrywaliśmy nieznane obszary, ale razem. Szliśmy dobrym tropem, aż naszym oczom ukazał się wodospad. Nie był to typowo zwykły wodospad. Woda toczyła się wśród skał owszem, ale musieliśmy trochę pomyśleć.

Przed nami mieliśmy dwa jakiejś 2 tonowe pokrętła i młyn. Taki do mielenia mąki proszę państwa. Przed nami rozciągało się też przejście, które było widoczne. Dalsza droga za zamkniętymi drzwiami, ale to nie było zwykłe drzwi. Drzwi z drzew. Drzewa jeśli rozwiążemy to dobrze miały się otworzyć i poprowadzić nas dalej. Patrzyliśmy na to wszystko z zachwytem w oczach. Mia kucnęła przed jednym z turkusów. Gestem ręki zawołała mnie i powiedziała :

— Jeśli mama przeżywała takie przygody to już zaczynam to lubić. Na korze drzewa jest napis. Umiem go odczytać. Tutaj napisane jest coś w stylu to zagadka dla łaknących przygody. Rozwiąż ją a zaznasz szczęścia.

— Więc to zróbmy Mio. To wcale nie wydaje się trudne, ale mogę się mylić.

Jeszcze raz zrobiliśmy rozeznanie terenu. Gdyby się tak zastanowić wystarczyło by ustawić oba naraz naprzeciwko wody. Pierwszy pomysł, ale zawsze jest. Wystawiłem rękę i użyłem mocy. To było dla nas za ciężkie. Mia trochę mi pomogła. Gdy przesunąłem te pokrętła według mojego pomysłu nic się nie stało. Po prostu się cofnęły na swoje miejsce. Myśleliśmy dalej jak to ogarnąć. Moja towarzyszka weszła trochę wyżej. Używając sprytu wspięła się na półkę skalną kilka metrów nade mną. Trzymała się bardzo mocno uchwytów, które je łączyły. Chwilę później wyjęła i założyła ultrafiolet na oczy. Było słonecznie więc po co nam on. Dosłownie za moment usłyszałem od Mii z góry :

— Tu jest jeszcze jedna zagadka. Widać to jedynie pod słońcem albo ultrafioletem. Ktoś chciał coś bardzo mocno ukryć. To z matematyki więc posłuchaj uważnie jak obrócisz nasze koła.

Bardzo cwane skoro nawet nie mogłem zobaczyć tego mocą. Ktoś miał pomysł pomyślałem słuchając uważnie wskazówek. Musiałem wysylić słuch bo ktoś miał głowę do tego. Powoli obracałem nie tylko koła, ale i wodę. Tego się kurwa nie spodziewałem totalnie. Obracałem to z dobre kilka minut zanim zrobiłem to poprawnie. Nie mogłem się pomylić ani razu bo inaczej by było od nowa. Dziękowałem w duchu, że ten sprzęt się jednak przydał. Młoda Aston zeskoczyła saltem na dół i dołączyła do mnie. Puściłem swoją wiązkę z mocą. Czekaliśmy teraz tylko na efekt.

Efekt przyszedł niespodziewanie. Zagadka została rozwiązana prawidłowo jak na nas. Ujrzeliśmy otwierające się przed nami drzwi. Otworzyły się ochlapane wodą na oścież. Zapraszały nas do środka. Przepłynęliśmy kawałek i z latarkami w ręku weszliśmy tam. Było ciemno jak na jaskinię. Jednak bardzo przytulnie i tak jakoś swojsko. W powietrzu unosił się zapach kwiatów. Nie tylko jak zauważyła Mia turkusów. Wyczuliśmy konwalie, żonkile i hiacynty. W jaskini wcale nie śmierdziało oraz nie było pająków. Szliśmy dalej odkrywając kolejne elementy. Gdy spojrzeliśmy na ściany znowu byliśmy pełni oczarowania.

Kwiatowe wieńce i dekoracje. Miały kształt serca i jabłek. Obejrzeliśmy je wszystkie i poszliśmy jeszcze dalej w głąb jaskini. Miałem zobaczyć coś jeszcze takiego bo byłem skrajnie zaciekawiony. Moje słowa okazały się wręcz prorocze. Będąc bardzo głęboko z oddali usłyszeliśmy echo mówiące prosto do nas :

— Zapraszam was chodźcie kochani. Ja nie gryzę. Nie jestem jedynie echem a czymś więcej.

Z lekka nas to przeraziło, ale jedynie przez chwilę. To na pewno nie było echo skoro głos był donośny. Doszliśmy do ostatniego już pomieszczenia i mieliśmy rację.

Był odwrócony do nas plecami. Pachniał turkusem i aksamitem. Jego skorupa cała złożona z kwiatów lśniła w promieniach lampy. Był dość duży, jak na jeża, ale nie aż tak. Ubrany w bluzę z kapturem również z kwiatów. Hiacyntów i lilii wodnej. Bardziej nie bluzę przepraszam tylko płaszcz. Nie wyglądał na starego raczej na młodego wiekiem. Nie wiedzieliśmy jeszcze jego twarzy, ale niedługo miał się nam pokazać. Mia zachwycona jako wyglądem zawołała go mówiąc :

— Panie jeżu wołał nas pan.

Gdy się odwrócił do nas wyglądał jeszcze bardziej zajebiście. Spojrzał na nas swoimi różowo-pomarańczowymi oczami. Miał lekkie zmarszczki, ale wcale mu to nie przeszkadzało cieszyć się życiem. Chwilę później odparł do nas krótko :

— Jeżyca moja droga. Mam wszystko zasłonięte płaszczem, ale jestem jeżycą. Udało wam się rozwiązać moją zagadkę gratulacje.

O w mordę powiedziałem to na głos i złapałem się za język. Każdy mógł się pomylić nawet my. Dopiero w tamtej chwili zauważyłem szpadę u jej boku. Krótką szpadę z rękojeścią z diamentu. To był prawdziwy turkus. Zielono-niebieski kamień ozdobiony diamentami. Byliśmy zachwyceni całą tą jaskinią i jej domem. Naprawdę postarała się, żeby to wyglądało mega ładnie. Byliśmy pod niemałym wrażeniem nie zaprzeczam. Jeżyca, której jeszcze imienia nie znaliśmy zaprosiła nas na pogawędkę. Weszliśmy jeszcze kawałek głębiej. Tam gdzie znajdował się stół. Wystawny i ozdobny wykonany z drewna. Jeżyca ukłoniła się nam i powiedziała dość poważnym tonem :

— Na imię mi Nira. Co na wasz język znaczy kwiatowy bądź krystaliczny. To ja pojawiałam się w waszych snach. Mogliście się domyślić po moim wyglądzie. Wiem, że potrzebujecie pomocy.

— Masz rację Niro. Jestem córką Jane Aston. Ja nie mam żadnych mocy ani jeża. Jestem mamą, babcią i żoną jednak jeż to symbol. Ktoś zły nadchodzi, ale nie wiemy jeszcze kto. Ortis nie widział nawet ich twarzy. Ja wstyd mi trochę, ale od dziecka chciałam mieć swojego jeża. Używałam Nii złotej jeżycy, ale tylko na chwilę.

Włączyłem się do bardzo ciekawej dyskusji. Chociaż tutaj to akurat była prawda. Jeż był jak piesek czy kotek. Na początku może trochę rozrabiał, ale potem się w nim zakochiwało. Wiadomo, że w naszym świecie jeż był symbolem i nie każdy mógł go mieć. Nie chodzi mi o jeża domowego takiego co wiecie hoduje się. Chodzi o takiego z mocą. Dlatego włączyłem się do tej dyskusji mówiąc :

— Wstydem jest to, że ktoś śmieje się z marzeń tak. Dlaczego dorosłe laski bawią się i budują domy dla lalek. Takie wiecie po 40 na przykład. Bo to jest ich pasja. Jeż jest taką właśnie pasją. Masz go na zawsze. Jest twoim ziomem i obrońcą. Takim kolesiem, któremu możesz nawet wszystko powiedzieć. Nawet bardzo złe rzeczy.

Nira uśmiechnęła się do nas. Wlała nam swojego syropu który sama robiła. Był bardzo słodki i pyszny to trzeba przyznać. Nie spodziewaliśmy się, że bedzie nam smakować. Toczyliśmy dalej dyskusję aż w końcu Nira znowu się odezwała mówiąc :

— Tak dzieci macie rację całkowitą i owszem. Dlatego będę jeżem Mii. Najpierw jednak powiedźcie mi co wiecie o tym tajemniczym wrogu?.

Tym razem mówiłem głównie ja. Skąd Mia miała wiedzieć skoro tego nie widziała. Słyszałem jedynie glosy dwa damskie, ale to wszystko. Zastanowiła mnie też inna kwestia. Jak nasza jeżyca będzie „wchodzić” w Miię i w jakim przedmiocie będzie. Wiem, że takie coś też istniało w naszym świecie. Nie mogłem sobie jednak przypomnieć tego. Mia wyprowadziła mnie z tego błędu mówiąc :

— Każdy jeż ma swoje wady i zalety. Jedne szybciej walczą inne są jak Doktor Strange. Ale to nie ma znaczenia w jakim jest przedmiocie. To jak z furą musisz się z nim zaprzyjaźnić.

Znów zobaczyłem uśmiech Niry kiedy dawała nam obiad. Suszone śliwki oraz omlety z nimi w środku. Były cudownie smaczne. Jeżyca wyjęła z szafki bardzo stare okulary. Lekko podniszczone i wyblakłe. Spoglądając na nie można powiedzieć stary rupieć, ale nie tym razem. Zostały dotknięte przez jej dłoń. Wystarczyła chwila, żeby odzyskały dawny błysk. Szkła nie były zakurzone tak samo oprawki. Wyglądały one dużo ładniej to fakt. Jak za dotknięciem różdżki, ale to było epickie. Nira dała je Mii do ręki i odparła :

— Będę w okularach. Zrobiłam je specjalnie dla ciebie. Dodałam im po prostu blasku. Niedługo się w nich schowam, ale jeszcze nie. Będziecie potrzebowali potem jeszcze jednego sprzymierzeńca. Pojawi się on niedługo, ale jeszcze nie teraz. Muszę go na was przygotować.

Takie scenariusze nie zdarzają się tylko w filmach. Na pewno też i w innych książkach. Wiadomo, że Nira była bardzo swojską jeżycą. Rozumiała sytuację jaką mieliśmy, ale też chciała nam pomóc. Te okulary które założyła Mia były całe zielone. Jednak miały niebieskie oprawki, które dodawały im uroku. Urok wiadomo, że działał, ale Mia wyglądała w nich jak pani profesor. Moglibyśmy tam długo siedzieć, ale trzeba się było ruszyć. Jeżyca używając swojej kwiatowej mocy zmniejszyła się i schowała w okularach. Była widoczna przez szkła bo pokazywała mi, że jest w porządku. Naciśnij tylko oprawkę a wyskoczę Mio. Od teraz należę do ciebie odparła Nira w szczerym uśmiechu. Nauczysz się moich mocy. Mam nadzieje że ci się spodobają. Mieliśmy już oczywiście kolejnego nowego sojusznika. Udało nam się, ale czekała nas jeszcze jedna trudniejsza przygoda. Wróciliśmy teleportem do miasta. Musieliśmy nie tyle odpocząć co po prostu przekonać się na własnej skórze co nas czeka. A miało to nie być wcale miłe. Cienie nie śpią i nie odpoczywają.

Rozdział 3

Wszyscy w komplecie

Wyszła ze swojej komnaty wyraźnie zdenerwowana. Może nawet i wściekła. Podburzona ostatnimi wydarzeniami nie mogła nad sobą panować. Zniszczyła przy okazji stojący obok wazon, który akurat jej się napatoczył. Wazon poszedł jako pierwszy potem szafka, wielka szafa i na końcu okno. Rozbiła szybę własną dłonią. Colissa była naprawdę piekielna. Dosłownie chociaż nad nią górowała jeszcze gorsza postać. O niej będzie jeszcze wspomniane w tej książce. W każdym razie była cholernie wkurwiona. Dlaczego bo w tym momencie ktoś przyszedł do niej ze złą wiadomością. A brzmiała ona tak :

— On przeżył proszę pani. Odebraliście mu moc, ale dostał nową. Ktoś go uratował. Miał pomoc. Wybacz mi pani.

Tym razem na chociaż dwa rozdziały ja przejmuje pałeczkę jeśli chodzi o opowieść. Shadow zaczął tworzyć pamiętnik i powoli spisywać nasze wspomnienia. Dlatego ja Mia tym razem wcielę się w rolę narratora.

Funtantis nie panowała nad sobą i powiedziała do niego :

— Powtórz kurwa jeszcze raz bo chyba mi się przewidziało. Trudno zajmiemy się nim później i tą jego nową dziwką. Jest coś ważniejszego. Gdzie moje lekarstwo durniu? — tym razem wrzasnęła tak mocno, że pękły ściany. Wszyscy mogli ją słyszeć w najbliższej okolicy. Nawet poza miejscem gdzie się znajdowała. Jak w horrorze, ale niestety tak było naprawdę. Jej posłaniec zdębiał i prawie zemdlał. Zobaczył jej wściekłość wypisaną na twarzy. A uwierzcie mi wściekłość kobiety nie zna granic. Posłaniec pokłonił się jej nisko i podał jej małą fiolkę. Zawierają lepiącą się substancję, która nazywała się Irifranium. Był to głęboko stopiony i rozgrzany w ogniu metal brązu i srebra. Nieliczni mogli go zażywać a co więcej i pić. Niestety Colissa nie była tutaj wyjątkiem. Wzięła ją od niego i natychmiast wypiła całą jej zawartość. Od razu poczuła się lekko lepiej. Chociaż to musiało dopiero zacząć działać i tylko na nią. Gdy już to zrobiła podziękowała posłańcowi mówiąc:

— Dzięki mordo. Znajdź mi tego więcej. Dobrze wiesz, że ja tego potrzebuje. Muszę to przyjmować.

Nasza pierwsza główna antagonistka tej całej opowieści wyglądała naprawdę nieswojo. Nawet jak nie przyjmowała swoich leków. Jej wygląd budził o jej ludzi obrzydzenie i mieszankę strachu. Nie można o niej powiedzieć, że była człowiekiem co to to nie. Można było ją porównując do jednego z bossów w gears of war. Wcale nie przypadkowe porównanie, ale zacznijmy od początku. Jej twarz była śliska i pełna krost. Oczy skulone i wielkie jak u chińczyka. Ciało węża albo czerwia ciężko jest to określić. A może w sumie trochę tego trochę tego. Ogon z tyłu który dodawał jej uroku w cudzysłowie. Miał kilka metrów i mógł nawet zabić kogoś. Gruby jak ze stali i twardy jak stal miecza. Dodatkowo Colissa miała też inne bardzo złe cechy fizyczne.

Oślizgłe ręce i palce jak u robaka. Były większe niż u człowieka, ale wypełnione jakąś mroczną mazią. Tak mroczną bo była calutka ciemno czarna. Ciemno zielone oczy, ale pomarańczowa spojówka patrząca prosto przed siebie. Tak samo jej nogi. Wypełnione nie wiadomo czym, ale to nie była woda ani krew. Nie miało to zbytnio wielkiego znaczenia. W pasie miała miecz. Zakrzywiony pod kątem 80 stopni z rękojeścią z czaszek. Wypełniona czaskami o trupimi głowami tak samo mogła budzić lęk. Miecz zrobiony ze stopu Lukrydu i Kanii.

Dwóch metali szlachetnych i przerobionych pyłków kwiatowych. Nie w maszynie jak to zwykle bywa, ale przez moc. Często chodziła w kolorowym kapturze z zasłoniętą twarzą. Zakładała też maski, aby bardziej wzbudzić lęk. Głównie z kości słoniowej i zębów aligatora. Biorąc swoje lekarstwo poczuła się zdecydowanie dużo lepiej. Mogła też przeanalizować co zrobiła źle. Prawie nie spała całą następną noc. Analizowała to, że wtedy mogła go dobić. Nie zrobiła tego ponieważ od góry dostała taki rozkaz. Musiała to bardzo mocno przetrawić, ale no nic. Nie spała również z innego powodu. Musiała zdobyć kolejną dawkę swojego leku. Wcale nie wiedziała skąd ma go wziąć. Wymyśliła że przekaże posłańcowi kolejne miejsce z tym surowcem. Co już samo w sobie stanowiło wyzwanie. Bo takich miejsc było naprawdę coraz mniej. Głównie z powodu jego rzadkości. Taka mieszanka musiała być specjalnie stworzona. Nie chodziło jedynie o stworzenie, ale i jak to zrobić. Colissa umiała zrobić jedynie część, ale musiała też wyjść na zewnątrz. Przewalone, ale co zrobisz.

Wyszła na zewnątrz ze swojej komnaty. Przed nią rozciągał się ogromny horyzont. Ładne i przejrzyste pola, oraz górska łąka. Oczywiście sama sobie stworzyła taki świat. Aby zasłonić się przed prawdziwym, którego nienawidziła. Bała się go i mogła się go bać. Cholerny świat, ale głupi powiedziała do siebie sącząc alkohol. Wypiła brandy i to kilka kieliszków. Jeszcze mnie poznacie pizdy znowu powiedziała do siebie, ale ciut głośniej. Zawołała niebawem do siebie jednego z nowych czarnych cieni. Miała czarną moc i nie zamierzała dłużej tego ukrywać. Z jej ogromnych palców wystrzeliła czarna mgła. Okropna jak noc, ale cień zdołał to zauważyć. Wcale się tym nie przejął. Musiał wyglądać na bardzo zaskoczonego całą jej wizytą. Pokłonił się przed nią pokornie i zapytał :

— Tak pani w czym ci mogę pomóc?. Jeśli czegoś potrzebujesz.

Uśmiechnęła się a raczej wysiliła na uśmiech. Wcale nie chciała się już dzisiaj uśmiechać. Zapaliła więc hurusa i odparła do niego spod kaptura :

— Dlaczego te jebane kopalnie tak wolno pracują?. Potrzebuje swojego leku i to na już. Wiesz jakie to dla mnie ważne prawda?.

Obruszyła się na cienia a on na nią. Nie zdejmował kaptura chociaż miał ku temu okazję. Oczywiście znał odpowiedź na to pytanie więc wziął oddech i odparł :

— Pewnie pani, że jest tam zbyt mało robotników. Proces produkcji uległ pogorszeniu. Wiem, że ci na tym zależy dlatego sprawdź to osobiście. Będę z tobą pani.

Znów ten grymas na twarzy. Grymas ogromnego niezadowolenia, które zaczęło jej towarzyszyć. Wstała ze swojego siedzenia i spojrzała przed siebie. Poprawiła swój strój. Użyła mocy żeby wyjść ze swojej iluzji. Teraz stała przed prawdziwymi drzwiami do realnego świata. Pora pokazać się światu odparła trochę do ciebie a trochę do siebie. Szła dumnym krokiem aż otworzyła drzwi. Wcale nie stanowiły dla niej ciężaru więc otworzyły się od razu. Colissa ujrzała wielkie miasto przemysłowe. Stała na wzgórzu i obserwowała. To był na pewno niezły widok. Złożyła ręce na piersi i ruszyła do Sligardenu bo tak się nazywało to miasto sprawdzić sytuację. Typowo fabryczne miasto, gdzie pracowali robotnicy różnych klas. Od wyższej do najniższej.

Na szczęście nie byli gorsi. Jak to zwykle bywa czy zarabiali mniej. Każdy zarabiał tyle samo chociaż miasto znajdowało się bardzo blisko wulkanu. Pomiędzy RPA a Afryką północną w kotlinie Długich Żyć. Kto wymyślił tą dziwną nazwę nawet ja nie wiem. Na całe szczęście było niewielkie. Nikt nie patrzył ile jest tam mieszkańców. Colissa wyskoczyła z góry i wylądowała niedaleko centrum miasta. Pośród poniszczonych przez wulkan budynków mogła się dobrze ukryć. Szła ulicami miasta obserwując wszystko naokoło. Nie miała zbyt wiele do oglądania. Wracające dwie rasy z pracy czy rozciągający się wulkan. Musiała jednak dopiąć swego.

Kaszlała i czuła się coraz gorzej. Leki jeszcze na dzisiaj miała, ale już nie na kolejny dzień. Bardzo szybko przesłuchując mieszkańca dotarła do szefa obu kopalni metalu. Jej oczy od razu go znienawidziły. Był człowiekiem, ale cynicznym. Uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła miecz. Uderzyła go w twarz i trzymając tylko dłonią jego szyję odparła wystawiając ogon :

— Słuchaj pizdo. Nazywam się Colissa i teraz ja zacznę tu rządzić. Miasto jest bezprawiem czyż nie. Potrzebuje mnie. A teraz kurwa gadaj gdzie są moje metale.

Puściła go i kopnęła prosto na framugę. Facet nie miał nawet jak uciec. Uderzyła go jeszcze raz i odparła ponownie :

— Słuchaj leszczu. Moja szefowa domaga się dla mnie tych surowców. Więc otwórz z łaski swojej kurwa swoją gębę i gadaj.

— Dobrze pani tylko mnie puść. Wszyscy się boją erupcji wulkanu. Nasze fabryki robią co mogą, ale są zamykane. A jak wszyscy zginiemy to kto będzie to robić.

— Wulkany nie wybuchają od tak. Po prostu masz coś z tym zrobić. Nie interesuje mnie to kiedy, jak i ile tego dostanę.

— Ale pani.

Królowa węzy i czerwi jak miała być potem nazywana nasza pierwsza antagonistka nie bawiła się w tańcu. Ogonem, który się ukazał od razu złamała mu rękę i jedną nogę. Kości walnęły aż bolało. Uderzyła go jeszcze na dokładka w twarz i odparła sycząc :

— To jest tylko ostrzeżenie. Ten wulkan jest uśpiony. Spróbuj mnie wyrolować sukinsynu to cię zabije i obedrę ze skóry żywcem. Mam mieć tyle tego metalu i alchemików jak psów czaisz?.

Opluła go jadowitą śliną ale nie trującą. Ślina trafiła prosto w niego. Po czym odwróciła się na pięcie i wróciła do siebie. Wcale nie żartowała bo przejęła sobie to miasto tylko dla siebie. Rządziła nim bo po tej groźbie na robotniku mogła mieć wszystko. Ten dotrzymał słowa na jego szczęście. Chyba czuł, że z nią wcale nie ma żartów. Ona była jak Shadow, ale 200 razy gorsza. Podam wam na razie tylko jeden przykład, żebyście mieli tego świadomość. Wszyscy mamy świadomość jaki był Shadow przez przemianą. Chyba to jest czysto logiczne. Jednak królowa węży naprawdę była straszna. Nie tylko przerażała wyglądem, ale i mocami. Dlatego proszę bardzo jeden przykład i wracamy do mnie kochani. Ale musimy wam to pokazać, żebyście mieli świadomość z czym mieliśmy się potem mierzyć.

Po przejęciu miasta stała się jego panią. Szkoda było gadać jak traktowała tych biednych robotników. Ale miałam wam podać przykład więc w porządku. Pewnego dnia jakoś kilka dni po przejęciu miasta zgłosił się do niej jeden z robotników. Musiał z nią niesamowicie pilnie porozmawiać. Był skrajnie wyczerpany i głodny. Ze względu na to, że był bardzo stary pracował dużo wolniej niż inni. Miał do tego oczywiście prawo, ale nie w oczach naszego wroga. Przepraszam nie tyle stary co dosyć młody. Starzy już wtedy wcale nie pracowali. Także to była moja pomyłka kochani. W każdym bądź razie robotnik zgłosił się do niej z ogromnym bólem płuc. Ledwo co mówił i nie potrafił normalnie oddychać. Dusił się na miejscu. Zgłosił się do swojej szefowej z prośbą o pomoc.

Colissa, która bardzo lubiła patrzeć na ludzkie cierpienie odparła krótko :

— Co koleś co ci jest co?

— Potrzebuje po prostu dnia wolnego pani. Duszę się muszę iść do lekarza nic więcej.

Nawet mu nie odpowiedziała na to. Po prostu udusiła go ogonem świetnie się przy tym bawiąc. Złamała mu krtań jednym uderzeniem ogona. Chłopak padł na ziemię i natychmiast umarł. Po wszystkim Colissa zaśmiała się złowieszczo i wróciła do swoich zajęć.

Teraz już wracamy do mnie. Do tego potem jeszcze wrócimy. Nie bez powodu jeż w rodzinie jest podobny do zwierzątka domowego. Po prostu się w nim zakochuje tak jak w piesku czy kotku. Jestem tego osobistym przykładem. Dostanie jeża oznacza ogromną odpowiedzialność. Polubiłam Nirę od pierwszych chwil kiedy wróciliśmy już do miasta po wyprawie.

Często gadałam ze swoimi okularami w których była ona. Kładąc się do łózka zwierzałam się z bieżących rzeczy dnia codziennego. Będąc na mieście potrafiłam patrzeć jej oczami. One były piękne pomyślałam robiąc to pierwszy raz. Pełne ciepła i dobroci. Mój mąż śmiał się, że jestem pani kwiatek, ale było w tym trochę prawdy. Jako, że to był drugi jeż w naszej rodzinie chciałem go z chęcią poznać. Nawet przez moje dzieci byłam nazywana Mamą kwiatek. To strasznie urocze tak jak mój jeż. Byłam też ciekawa jakie posiada moce bo to było zawsze domeną magicznych jeży. Zapytałam się więc Niry o to. Jeżyca wyszła z moich okularów i odparła krótko :

— Tak mam kilka mocy kochanie. Pokaże ci je, ale najpierw odpowiedź mi na pytanie. Chcesz mieć w domu jakiejś kwiaty?.

Nie miałam dokładnie pojęcia o co chodzi. Kwiaty no pewnie ja lubię kwiaty, ale jakie. Była ich cała masa i wiele rodzajów. Wszystkie piękne i kolorowe, pełne błysku. Pracowałam kiedyś w kwiaciarni i widziałam to na żywo. Obłędnie było patrzeć jak facet przynosi swojej żonie kwiaty. Albo kiedy ktoś szedł do kogoś bliskiego i mówił że go kocha. Nie zastanawiając się nad odpowiedzią odparłam :

— Kocham kwiaty Niro. Ja z zamiłowania jestem florystką. Mogę sobie życzyć, żeby w moim domu były kwiaty.

— Nie w domu, ale naokoło niego.

Miałam za chwilę zrobić kompletnie wielkie oczy. Wystawiła jedynie dwa palce do przodu. Serdeczny i wskazujący. To wystarczyło, żeby rozwalić system jak to mówi młodzież. Naokoło mojego domu zaczęły wyrastać kwiaty. Po prostu ziemia zaczęła zamieniać się w ogród. Wszystkie rodzaje kwiatów od fiołków aż po pelargonie. Cały czas trzymając skrzyżowane palce Nira stworzyła konewkę, która je podlewała. Ogrom wody przeleciał przez mój nowy ogród. Wyprostowała dłoń i to nie był koniec. W środku kuchni stanął nagle wazon z różami tak pięknymi, aż zrobiłam wielkie oczy. Dopiero wtedy otworzyła oczy i spojrzała na mnie mówiąc :

— Mio. Chce żebyś wróciła do swojej dawnej pasji. Masz już stabilizację i dobry dom. Na pewno coś się wydarzyło w twoim życiu, że musiałaś to porzucić. Kochanie na pewno będę też użyteczna w walce, ale chce z tobą budować relację. Wiem, że pasje są ważne w życiu.

Niestety miała mnie. Wcześniej nie za bardzo chciałam o tym mówić. Uznałam to za ogromny wstyd i hańbę. Teraz widzę, że to bzdura. Pogłaskałam jeżyce po policzku i odparłam krótko :

— Masz rację bo pasje są naszą częścią. Będę się zajmować tymi kwiatami dziękuje. Jeszcze zdążę używać twoich mocy.

Zjadłam z nią coś słodkiego. Dałam jej batonika i coś do picia. Znowu gadałyśmy bardzo długo, aż wpadłam na pomysł. Musiałam tylko dokładnie przeszukać swoje szafki. Bardzo dokładnie bo musiałam znaleźć swój dawno zakopany pamiętnik. Postanowiłam być szczera w swoich wpisach. Ortis wziął się za to, ale jego też skłoniła do tego nasza pierwsza przygoda. Wspinając się na skałę i rozwiązując zagadkę poczułam się jak mama. Dlatego od razu wzięłam się za szukanie. Natrafiałam najpierw na bardzo stare i zakurzone rzeczy. Musiały leżeć w tej szafie z dobre sto lat. Nie no żarcik, ale bardzo długo.

Nie zaglądałam po prostu do niej od bardzo dawna. Znalazłam w niej moje stare notatki ze studiów i jak pisałam liściki do mojego męża. Słodkie w stylu umówimy się na kawę kochanie. Zrobię ci ze śmietanką. Ah, ale byłam wtedy głupia, ale jednak on się we mnie zakochał. Trwa przy mnie do dziś a jesteśmy ileś lat po ślubie. To jest niesamowite jak po czasie uświadamiasz sobie jak bardzo dalej pragniesz rozmawiać z tą osobą. Przytulać ją, mówić siema na dzień dobry i całować ją w usta. Dojrzałe uczucie przychodzi z czasem, ale spokojnie o tym też opowiem. Bo tego wątku nie zostawimy. Znalazłam po paru minutach to co chciałam. Stary i zakurzony notes. Miał tytuł pamiętnik Archeologa. Mało adekwatne ale jednak. Siadłam otworzyłam go i zaczęłam pisać bardzo szczerze co czuje i jak się czuje. Trzeba było opisać tą przygodę bez dwóch zdań.

Minęło kilka dni, ale kolejna przygoda czekała za rogiem. Zanim jednak znowu ruszyliśmy podbić świat chciałam poznać pierwszą moc Niry. Odkrywała je stopniowo co mi naprawdę imponowało. Była inna od wszystkich, ale chciała mi też pokazać swoje dobre strony.

Wyszliśmy więc przed nasz dom. Było cudne popołudnie i mogliśmy to zrobić. Wiosna rozkręcała się na dobre. Było ciepło więc mogłam być w samej koszulce i krótkich spodenkach. Miałam zgrabne nogi to fakt i lubiłam się nimi chwalić. To był potwierdzony fakt nie przeczę. Wyciągnęłam okulary i włączałam je. Chwila moment i stałam się Nirą. W głowie usłyszałam głos jeżycy mówiący do mnie mniej więcej tak :

— Kochanie moja pierwsza moc jest głownie defensywna. Nie wyjmuj jeszcze mojego miecza tylko mocno się skup na tym co mówię.

Nie musiałam zamykać oczu. Używałam tylko zmysłu słuchu bo o to prosiła mnie moja jeżyca. Zgięłam dwa palce i wystawiłam dłoń do przodu. Cała moja ręka drżała, ale jednak musiałam wytrzymać. Nagle naokoło mnie zaczęła pojawiać się osłona z kwiatów. Otoczyła całą mnie. Była i musiała być potwornie wytrzymała. Już mi się to zaczęło podobać. Wiadomo jak ze wszystkim to wymagało ćwiczeń i dobrego ułożenia dłoni. Puściłam palce z bólem i padłam na ziemię. Kucnąłam cała się pocąc. Moja cała dłoń drżała niemiłosiernie. Nira jako moja towarszyska życiowa widząc mój stan powiedziała do mnie krótko :

— Miio będziemy to ćwiczyć. Każda moc, jazda furą czy pisanie wymaga ćwiczeń. Bardzo dobrze ci poszło naprawdę.

Uwierzyłam jej bo wiara dodaje nam sił. Ćwiczyłam to jeszcze tego dnia zanim przyszedł do mnie z wizytą Ortis. Trenowałam ułożenie palców i dłoni. Za każdym kolejnym razem osłona trzymała coraz dłużej, ale jeszcze nie na tyle długo. Oczywiście nie tylko treningiem człowiek żyje.

Kiedy z pracy wrócił mój mąż z nim również spędziłam trochę czasu. Zjedliśmy obiad i potańczyliśmy. Mieszkaliśmy sami, bo nasze dzieci były już na swoim i czasami nas odwiedzały. Jak to zwykle bywa mój mąż jest bardzo ciekawski. Lubił mnie słuchać więc w wielkim skrócie opowiedziałam mu swoją pierwszą w życiu przygodę z różowym jeżem. Wtulona w jego klatką mogłam też posłuchać jego serca. Takie urocze i słodkie gesty u nas były domeną. Nawet po wielu latach. Czułam się w ten sposób kobieco. Adorował mnie i starał się o mnie. Jak mój tata o mamę. Słodki sms na początek dnia i kupienie mi róży po pracy.

On wykonywał te gesty prawie codziennie. Nasze małżeństwo tak jak rodziców nie było oblane samym lukrem i ciasteczkami. Były też ciężkie i trudne momenty, ale daliśmy sobie radę. Tylko razem nie osobno, ale daliśmy radę i owszem. Wysłuchał mnie do końca i pocałował. Tylko tyle i wystarczy. Sama oddałam mu buzi i znowu się wtuliłam w niego. Wiedział, że niedługo znowu ruszę więc chciałam się nim nacieszyć. Czytaliśmy razem gazetę aż usłyszałam dzwonek do drzwi.

Do mieszkania wbiegł wręcz Ortis. Miał dla mnie bardzo ważną wiadomość, którą miał mi przekazać. Zdyszany wziął bardzo głęboki oddech i powiedział do mnie :

— Siema Mio. Musimy wyruszyć znowu na przygodę. Nira ci o tym opowie. Zdążyłem do ciebie w ostatniej chwili bo nie wiedziałem czy jeszcze jesteś w domu.

— Jestem Ortis. A możesz mi powiedzieć dlaczego tak szybko biegłeś?. Coś się musiało stać prawda? — zapytałam lekko zaniepokojona.

Kiwnął głową na tak więc coś na pewno. Obok niego pojawił się biały cień Tirlon i odparł krótko :

— Chodzi o to pani, że znaleźliśmy z różowym koty w lesie. Nie wiem do końca co to znaczy, ale musimy to razem sprawdzić. Sprawdziłem je są zdrowe, ale machały do nas łapkami. Wydaje mi się, że chcą nam coś pokazać, ale poprosiły też o rozmowę z tobą.

W sumie to wszystko jest możliwe no nie. Dlatego ubrałam się w podobny strój co ostatnio. Też taki do przygód w terenie, ale po prostu w innym kolorze. Bordowym bo to tym teraz pasowało do sytuacji. Znów poczułam się jak Lara Croft. Widać było moje nogi i miecz przyczepiony do pasa. Odkryłam też ramiona, żeby nie było mi za gorąco. Dałam tylko znak głową i ruszyliśmy pod las.

Tym razem jako, że to było w najbliższej okolicy poszliśmy piechotą. Taki spacer dla ducha. Ortis jak i ja bardzo długo rozmawialiśmy też z jego białym cieniem. To była niezwykle ciekawa postać nie ma co ukrywać. Wiedziałam, że jeszcze na pewno będzie miał w tym swoją rolę. Dotarliśmy tam na spokojnie. Las, który otaczał granicę dwóch miast był naprawdę piękny. Taki zwykły las, ale miał w sobie coś niezwykłego nie powiem. Kotki faktycznie czekały przed wejściem do lasu na drodze. Śniado białe i takie powiedziałabym śnieżne. Ich cętki na to wskazywały. Wzięłam jednego z nich na ręce i pogłaskałam. Polizał mnie i mi się to spodobało. Usłyszałam głos kotka, który otworzył usta i powiedział do mnie tak :

— Witaj Mio. Wiem liżę cię, ale koty tak mają. Czeka cię przygoda. Chodź za mną odparł i prowadził mnie po śladach w głąb lasu.

Nic nie mówiłam tylko szłam po śladach i za kotkiem. Był tylko jeden mimo, że Ortis widział ich kilka. Szliśmy przez las i błoto bo poprzedniego dnia padał ostry deszcz. Na szczęście miałam odpowiedni strój jak mówiłam wam niedawno. Kotek prowadził nas w głąb lasu aż w końcu dotarliśmy na miejsce.

Ruiny w środku lasu o ja cię chrzanię. Spojrzałam niedowierzając na to wszystko. Musiałam aż przetrzeć oczy z ogromnego zdumienia. Ortis powiedział tylko w swoim stylu o kurwa i sam zbladł. Niewielkie okręgi otaczające całe ruiny. Bardzo stare, ale widać było, że nie ludzkie ani jeżogrodzkie. Kotek poprosił żebym kucnęła. Zrobiłam to i wtedy on odparł do mnie :

— To co widzisz przed sobą to ruiny Mitionam. Jesteśmy umarłą rasą i żyje nas garstka. Żyliśmy jeszcze bardzo długo przed jeżami i przed wami. Kiedy tutaj spacerowały dinozaury. Te ruiny były kiedyś naszym domem Mio.

Ja pierdole przepraszam za wyrażenie. To było dla nas coś nowego i niezwykłego. Nie mieliśmy tego w księgach ani w zapiskach. Wszystkie zostały już dawno zniszczone a te kotki chciały, żebyśmy tu przyszli. Nic nie dzieje się przypadkiem już się tego nauczyłam dawno temu. Ortis miał taką samą minę co ja. Byliśmy zaskoczeni i bardzo otwarci na coś nowego. Jeszcze raz spojrzałam na ruiny. Faktycznie wyglądały na kocie, ale podobały mi się. Ich kształt nie był podobny do naszego w żadnym calu. Koty znowu do nas podeszły i odparły bardzo krótko :

— To jest sojusznik o którym wspominała twoja jeżyca. Nasza Matka, której musisz pomóc. Najpierw zbadaj ruiny Mio.

Przeczesaliśmy je naokoło. Dokładnie wszystkie obrazy, kolumny i ziemię. Musieli się nieźle natrudzić, żeby zakopać ciało swojej pani pomyślałam, ale nagle przez przypadek coś nacisnęłam. Odskoczyłam jak oparzona, ale spojrzałam przed siebie. Wielka głowa kota wyrosła przed nami spod ziemi. Nie była ogromna, ale duża. Stała na środku placu i patrzyła prosto na nas. Ortis i Tirlon nacisnęli kolejne dwa guziki znajdujące się po prawej stronie za drzewem i lewej za małym wodospadem. Głowa otworzyła się na pół. Obróciła się o 180 stopni tak abyśmy mogli ujrzeć co jest za nią. Kolejny raz zrobiliśmy wielkie oczy. Bardzo prosta zagadka, ale to był dopiero początek. Ujrzeliśmy na środku głowy sarkofag. Zawołałam Ortisa żeby podszedł do mnie. Otworzyliśmy go i się nie zawiedliśmy. Faktycznie w środku leżała jakaś kocica. Przypomniała człowieka, ale w całości była kotem. Jej cętki były bardzo szare i stare. Wyblakła twarz mówiąca ratujcie mnie. Tak samo jej ogon, brwi i szare oczy. Musimy jej pomóc pomyślałam patrząc na pewnie niegdyś piękną kotkę. Kotek kolejny raz polizał mnie i odparł :

— Ona jest tylko w stanie hibernacji. Po prostu pewnego razu zasnęła, ale żyje spokojnie. To taka nasza tradycja.

— Chce się więcej o was dowiedzieć. Na pewno przyjmiemy sojusznika w to nie wątpię. Ortis obchodząc sarkofag sam zapytał kotko :

— Kociaki a może nam powiecie co znaczą te znaki?. Wskazał na dziwne symbole znajdujące się naokoło sarkofagu.

Kotki obeszły je i owszem, ale były tajemnicze. Zaciekawiło mnie to fakt. Trzymały nas w tajemnicy i to cholernie mocno. Czułam, że to coś musiało znaczyć i miałam rację. Jeden z kotków imieniem Ramos odparł do mnie liżąc mnie :

— Pierwszy znak to pazur a drugi to symbol próby. Poznasz nas i naszą kulturę Mio. Aby wskrzesić naszą panią musisz przejść trzy próby. Próba pazura to pierwsza z nich. Każda jest inna i wymaga czegoś innego. Zapytaj się kwiaciastej ona trochę wie. Pogłaskałam kotka po futrze. Podziękowałam im i powiedziałam, że jeszcze tu na pewno wrócimy. Kotki przytuliły też Ortisa.

Nie bronił się chyba to polubił. Oddaliłam się kawałek od ruin i włączyłam Nirę. Trawiasta jak nazwał ją Ramos spojrzała na mnie pytająco. Swoją drogą te kotki kiedyś chyba wyglądały inaczej. Gdy dotknęłam ich ogona wyczułam moc. Jakiś rodzaj mocy więc może się przed kimś ukrywają. Może przed naszym wrogiem o którym wspomniałam albo przed kimś jeszcze. W każdym razie skoro kotek wskazał Nirę chciałam z nią pogadać. Usiadłam już jako ona na trawie i odparłam krótko :

— Niro wiesz coś o tej próbie pazura?.

Jeżyca wyprostowała się i powiedziała do nas bo wszyscy ją widzieli:

— Kiedyś to oznaczało wstąpienie do plemienia. Albo co związanego z bogiem ziemi. Być może ich bogiem. Pazur oznacza zwierzę na przykład kota. Wiem, że na świecie są tylko trzy miejsca w których o określonej porze słońca widać pazur. Może to to. Pamiętaj, że ja swoje przeszłam. Poczułam się przydatna zapytała mnie jakby oczekiwała odpowiedzi.

Oczywiście, że tak odparłam krótko i musiałam się zastanowić. Nie miałam jeszcze aż tak sprawnego umysłu jak moja sławna mama, ale też mogłam być dobra. Musiałam się zastanowić bo pierwszy raz miałam aż taką zagadkę. Posłuchałam swoich myśli i odparłam do Ortisa :

— Wiem kto jeszcze może nam pomóc. Jeśli żyje chociaż mam nadzieje że tak. Nie wiem co z resztą, ale chce go odszukać. Mama na pewno wie gdzie jest odparłam analizując po raz kolejny naszą zagadkę.

Nira chciała mi od razu coś powiedzieć. Chyba wiedziała coś o osobach o które chciałam zapytać. Była mądra i coraz lepiej mi szła też osłona. Ćwiczyłam ile sił, ale naprawdę byłam ciekawa innych ukrytych mocy. W każdym razie jeżyca pochyliła się nade mną i odparła krótko :

— Wiem bo po prostu Titranis mi o tym powiedział. Przyszedł do mnie i porozmawiał ze mną. Z członków starej ekipy twojej mamy zostało tylko 3. Dwa misie i Ilmuntus. Titranis też nie żyje bo to była nasza ostatnia rozmowa. Ułożyłam go do snu i dałam odejść w spokoju z żoną. Miał 201 lat więc nie dziwię się, że tak wyszło. Cała reszta Mio zmarła z powodu wieku. Zwyczajnie ze starości. W różnych miejscach świata, ale w należytym spokoju. Będziemy mieli czas, żeby ich odwiedzić na pewno. Nic na to nie poradzisz Mio.

To było cholernie smutne, ale to niestety była święta racja. Oni mogli umrzeć ze starości bo nawet jak mama walczyła na swoim finale już miała 63 lata. Wszyscy umarli w ciągu roku, ale postanowiłam być wobec nich w porządku. Ilmuntus mógł jeszcze poczekać powiedziałam krótko i namówiłam Ortisa na znalezienie grobów bohaterów. Zgodził się tak samo jak Nira. Po prostu, żeby skończyć ten bardzo krótki, ale ważny wątek.

Udało nam się je szybko znaleźć i odwiedzić. Z pomocą przyszli moi rodzice, którzy również byli na pogrzebach. Mieli bardzo dobrą pamięć. Rozryczałam się jak bóbr, ale paliłam znicze zapalniczką. Nie miało znaczenia czy to był P Shadow i inni. Każdy stanowił cześć drużyny mamy. Te znicz dla każdego z nich miał być oficjalnym pożegnaniem. Z życiem a początkiem innej drogi. Tutaj nie ma znaczenia kto ile znaczył dla mojej mamy. Wszyscy byli ważni i ciężko będzie zapomnieć. Oby tęczowy żył jak najdłużej i nasze misie. Bo tylko oni nam zostali. Wiedziałam kogo muszę zebrać i miałam to zrobić. Nad każdym grobem staliśmy po kilka minut. Dzięki mocy duchów mogłam chociaż w ten sposób pogadać z każdym z nich. Wszyscy byli smutni, ale rozmawiali ze mną. Większość z nich jak nie wszyscy mieli podobne.

Po prostu umarli ze starości we śnie. Mieli też już swoje lata to fakt. Nasze legendy pożegnaliśmy też bukietem hiacyntów, które kupiłam w pobliskich kwiaciarniach. Zwłaszcza jeże, które patrzyły mi prosto w oczy cholernie smutne. Pożegnanie idealne bo moja mama podczas ostatniego pogrzebu tym razem P Shadowa powiedziała do mikrofonu tak :

— Przyjaciele nie odchodzą. Ich ma się w sercu. Z pomocą Nii i mojej wyobraźni odtwarzam sobie z nimi wspomnienia. Każdy z nich miał z nami swoje pożegnanie zanim odszedł. Zasługiwał na to. Legenda wiecznie trwa. Oni byli takimi legendami, które będę trwały wiecznie. Dziękuje każdemu kto się ze mną przyjaźnił. Mimo mojej sławy jako pani archeolog bez nich nie stała bym tutaj gdzie teraz jestem. Po czym moja mama zmieniła się w Niię i za pomocą złotej mocy pokazała ich wszystkich razem.

Ale to nie koniec. Nadal używając mocy na żywo na całym świecie pokazała jak wyglądały ostatnie chwile życia naszych legend. Szczegółowo nie będę tego opisywać bo było podobnie w większości. Jednak sam gest rodziców spodobał się ludziom i oczywiście kolczatkom. Ich groby były odwiedzane tłumnie przez ponad 2 miliony osób rocznie. Skoro już zakończyłam ten wątek wracamy do mnie. Bo teraz tak serio zacznie się jak to ująć niezły sztos i jazda.

Mama miała bardzo dobrą pamięć, albo i notatki. A może jedno i drugie. Na chwilę wróciliśmy do domu moich rodziców zapytać się o Ilmuntusa. Naszą naprawdę kochaną tęczówkę, która mogła nam pomóc. Dostaliśmy adres i od razu do niego ruszyliśmy. Trochę obawiałam się tego widoku. Stare jeże też są urocze, ale nawet mama widziała go jakiś czas temu. Mógł nas ugościć herbatką, ale tak jak w przypadku mamy miał on wziąć bierny udział w naszej przygodzie. Już nie chciał walczyć tylko być pomocny, ale w takiej formie jak mama. Szanuje to dlatego samo pójście do jego domu w Georgii było czymś niezwykłym i bardzo budującym.

Dotarliśmy tam niedługo po zmierzchu. Dom był wręcz malutki, ale może tak chciał. Zapukałam do drzwi. Nie będę dokładnie opisywać domu, ale ogólnie był bardzo mały i taki odpowiedni dla jednej osoby. Chwilę później drzwi otworzyły się i ujrzeliśmy go. Spojrzał prosto na nas i uśmiechnął się do nas. Był faktycznie podstarzały, ale dalej miał ten swój wigor. W jego oczach był blask jak dawniej. Wpuścił nas do środka, ale od razu zauważyłam jedną rzecz. Specyficzną bardzo dla starszych osób. Ilmuntus też chodził o lasce. Widać było, że niestety kuleje. Lekko na prawą nogę, ale zauważyłam to. Weszliśmy z nim do salonu jego pięknego domku. Mały dostosowany do jednej osoby, która tam mieszkała.

Potrafił wzbudzić ogromny zachwyt. Nawet żyrandole wyglądały bardzo ładnie. Nie tylko to przykuło jednak naszą uwagę. Był tam też stół w kolorze tęczy wypełniony kolorami. Poza salonem w którym oczywiście tęczówka sobie jadła był tam też jeden pokój. Do spania i odpoczywania czy pisania wspomnień. Odpowiedni dla jednej osoby nie duży a przytulny. Domek idealny, ale, że nie było w nim przepychu to mogliśmy się tam na spokojnie zmieścić. Tęczowy jeż zapytał się nas co chcemy zjeść i czego się napić. Mimo że chodził o lasce wcale się tym nie zraził.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 26.78
drukowana A5
za 50.88