E-book
10.29
drukowana A5
34.39
drukowana A5
Kolorowa
59.01
#ciekawieowarszawie

Bezpłatny fragment - #ciekawieowarszawie

historie (nie)zwykłe, część 2

Objętość:
157 str.
ISBN:
978-83-8369-277-7
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 34.39
drukowana A5
Kolorowa
za 59.01

Tytułem wstępu

Książka #ciekawieowarszawie. historie (nie)zwykłe, część 2 to kolejna pozycja, którą w ramach serii wydawniczej bazującej na instagramowym fotoblogu ciekawie_o_warszawie mam przyjemność przekazać na Wasze, Drodzy Czytelnicy, ręce.

Nim jednak przystąpicie do lektury, powinienem przyznać się Wam do czegoś. Otóż część pierwszą historii (nie)zwykłych, w której zawarłem pięćdziesiąt gawęd i tyle samo związanych z nimi fotografii, wydałem, co tu dużo mówić, na próbę. Wcielając ten niecodzienny projekt w życie chciałem się przekonać, czy wirtualne historie, które na Instagramie dostępne są przecież na wyciągnięcie ręki właściwie dla każdego, znajdą odbiorców także w wersji papierowej. Wyniki eksperymentu przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Okazało się, że tradycyjna książka to wciąż popularny i ceniony środek przekazu, a z jej barwnymi, pachnącymi farbą drukarską stronicami nie może równać się żaden ekran smartfonu, komputera czy nawet czytnika e-booków, choćby wyświetlić na nim najciekawsze treści. Nie oznacza to bynajmniej, że książka nie jest dostępna w formie elektronicznej. Jest, jak najbardziej, wszak publikacjom cyfrowym nie można odmówić szeregu zalet.

Korzystając z okazji, pragnę w tym miejscu wszystkim Wam, Drodzy Czytelnicy, serdecznie podziękować. W dużej mierze to Wy złożyliście się na sukces pierwszej części historii (nie)zwykłych, mobilizując mnie tym samym do kontynuowania pracy nad serią. Dzięki Waszemu zainteresowaniu publikacją, dzięki temu, że tak licznie uczestniczyliście w spotkaniach autorskich, dzięki wielu ciepłym słowom, które od Was usłyszałem, mogłem ładować akumulatory sił oraz motywacji, i… pisać więcej i więcej.

Jest tak, że bez autora nie może być książki. Niemniej bez czytelnika, nawet najlepsza książka pozostaje tylko zlepkiem zadrukowanych kartek, które ożywają i nabierają sensu dopiero pod jego zaciekawionym wzrokiem. Zapraszam Was zatem na kolejny spacer pośród zagmatwanych warszawskich historii. Odwróćcie kartę tytułową. Pozwólcie przemówić ukrytym pod nią stronom, a drzwi do sekretów stolicy znowu staną przed Wami otworem.

Historie (nie)zwykłe

Ponieważ fotoblog ciekawie_o_warszawie przypomina bardziej kalejdoskop miejsc i wydarzeń, niż opowieści poukładane w chronologicznym porządku, takie też, siłą rzeczy, są książki tej serii. Nieułożone i nieco czupurne, jak sama stolica, którą próbują oswoić.

Fotografie zamieszczone w książce (wszystkie mojego autorstwa) i powiązane z nimi teksty, zaprezentowałem w tej samej kolejności, w jakiej wcześniej pojawiały się na ciekawie_o_warszawie. Ze względu na to, że w części pierwszej znalazło się 50 rozdziałów, tutaj opowieść rozpoczynam od rozdziału #51. Większość przeniesionych z Instagrama na papier historii pozwoliłem sobie nieco rozwinąć, ale w taki sposób, by mimo wszystko nie utraciły swej zwięzłej, internetowej formy. Jeśli jakaś istotna informacja zdążyła się zdezaktualizować, opatrzyłem ją przypisem. Dla wygody Czytelnika, na ostatnich stronach zamieściłem plansze — fragmenty planów Warszawy. Obiekty opisane w książce oznaczyłem na planach dymkami z numerami rozdziałów.

#51. Skarbonka inna niż wszystkie

Burzliwe były losy restytucji Zamku Królewskiego w Warszawie ze zniszczeń II wojny światowej. Mimo determinacji orędowników przywrócenia Zamku społeczeństwu, Jana Zachwatowicza, Stanisława Lorenza, Aleksandra Gieysztora i wielu innych, władza ludowa nie kwapiła się do podjęcia decyzji o rozpoczęciu odbudowy. Zmieniały się koncepcje, zmieniały się plany, a Zamek — symbol niepodległej Rzeczypospolitej — wciąż leżał w gruzach. Tylko ocalała sterczyna z oknem mieszkania Stefana Żeromskiego przypominała przechodniom, że czegoś tutaj brakuje. Wreszcie Władysław Gomułka, wyjątkowo niechętny Zamkowi pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, oznajmił, że żadnej odbudowy nie będzie. Gruz uprzątnięto, a miejsce królewskiej rezydencji zajął skromny skwer.

Okazało się jednak, że jedną z pierwszych oraz, jak pokazał czas, najdonioślejszych decyzji podjętych przez Edwarda Gierka, który zastąpił w grudniu 1970 r. skompromitowanego Gomułkę, było wystosowanie wniosku dającego zielone światło dla odbudowy Zamku Warszawskiego. Stało się to 21 stycznia 1971 r. Pomińmy koniunkturalne motywacje nowego pierwszego sekretarza. Dość powiedzieć, że jego deklaracja wywołała w społeczeństwie niespotykany od dawna entuzjazm.

Skarbonka z czasów odbudowy Zamku Królewskiego. Zamkowy Dziedziniec Wielki, pl. Zamkowy 4. Publikacja: 19.6.2021.

17 września 1971 r., nie czekając na zgodę partyjnych notabli, na placu budowy uroczyście wmurowano pierwszą cegłę. Prace ruszyły, ale komunistyczne władze, mimo wydania pozwolenia na rekonstrukcję gmachu, nie przeznaczyły na ten cel ani złotówki. Pieniądze na odbudowę pochodziły ze składek społecznych, organizowanych spontanicznie wśród Polaków w kraju i za granicą.

Zamek w stanie surowym był gotowy już w lipcu 1974 r. Ten, jakże istotny, etap odbudowy zamknięto uroczystym ustawieniem hełmu na Wieży Zegarowej i uruchomieniem zegara o symbolicznej godzinie 11:15. Bez mała 35 lat wcześniej, 17 września 1939 r., wskutek ostrzału artyleryjskiego prowadzonego przez Niemców, na Zamku wybuchł pożar, a wskazówki czasomierza zatrzymały się właśnie o 11:15. Akt uruchomienia zegara zamkowego stał się czytelną klamrą spinającą brutalnie przerwaną historię królewskiej rezydencji. Główne prace rekonstrukcyjne we wnętrzach zakończono w roku 1984, niemniej nie pomyli się ten, kto powie, że trwają one bez przerwy do dziś. Subtelnie i symbolicznie zarazem przypomina o tym niedokończony plafon w Pokoju Audiencjonalnym Starym.

21 stycznia 2021 r., w 50. rocznicę podjęcia decyzji o restytucji Zamku, na Dziedzińcu Wielkim stanęła oryginalna skarbona, na którą od 1972 r. można było natknąć się na pl. Zamkowym. To do niej (a także do wielu innych) Polacy wrzucali pieniądze na odbudowę. Skarbonka, ozdobiona imitacją zegara zamkowego, który podczas II wojny światowej zatrzymał się o godz. 11:15, postoi tutaj do 2024 r. Będziemy wówczas obchodzić 50-lecie oddania bryły surowej Zamku i 40-lecie udostępnienia jego wnętrz zwiedzającym.

Wy także możecie wrzucić do skarbony garść monet. Zostaną one przeznaczone na odtworzenie dekoracji hafciarskiej na zdobnym w aplikowane orły zaplecku i baldachimie tronu króla Stanisława Augusta w Nowej Sali Tronowej. A co potem? Skarbonka najpewniej wróci tam, skąd przywędrowała — do zamkowych piwnic, na poruszającą wystawę multimedialną zatytułowaną „Zniszczenie i Odbudowa Zamku Królewskiego w Warszawie”.

[Na planie Warszawy: plansza I-51]

#52. Opatrzność? — do trzech razy sztuka

Ustawa Rządowa, uchwalona 3 maja 1791 r. przez Sejm Czteroletni obradujący na Zamku Królewskim w Warszawie, zwana potocznie Konstytucją 3 maja, była pierwszą ustawą zasadniczą w Europie i drugą po amerykańskiej na świecie. Dla większości rozentuzjazmowanych polskich patriotów, jej przyjęcie równało się zażegnaniu wszelkich niebezpieczeństw czyhających na osłabiony kraj. Ci jednak szybko i boleśnie mieli przekonać się, w jak wielkim są błędzie.

Ale nie uprzedzajmy faktów. Już 5 maja 1791 r. sejm podjął uchwałę o wzniesieniu Świątyni Najwyższej Opatrzności — masońskiej świątyni ponadwyznaniowej, będącej wotum dziękczynnym wielokulturowej Rzeczpospolitej za dzieło Konstytucji. Monumentalną, klasycystyczną budowlę projektu Jakuba Kubickiego planowano wystawić w miejscu zajmowanym dzisiaj przez Ogród Botaniczny Uniwersytetu Warszawskiego. Kamień węgielny pod budowę gmachu został wmurowany 3 maja 1792 r., zaś aktu tego dokonał pozłacaną kielnią i młotkiem sam król Stanisław August. Jak szybko rozpoczęto prace budowlane, tak szybko trzeba było je przerwać. Zawezwana przez targowickich zdrajców caryca Katarzyna 18 maja 1792 r. podjęła działania zbrojne w celu „uchronienia” Rzeczpospolitej przed „zgubnymi” skutkami reform wprowadzanych przez sejm. W wojnie polsko-rosyjskiej, zwanej wojną w obronie Konstytucji 3 maja, która wybuchła wskutek interwencji imperatorowej, Polacy nie mieli szans. Pokłosiem przegranej był drugi rozbiór, do którego doszło w 1793 r. Kiedy niedługo potem upadło powstanie kościuszkowskie, a w 1795 r., po trzecim rozbiorze, Polska zniknęła z map Europy na, jak się miało okazać, 123 lata, stało się jasne, że

Relikt filaru Świątyni Najwyższej Opatrzności. Ogród Botaniczny UW*, Al. Ujazdowskie 4. Publikacja: 27.6.2021.

budowa Świątyni Najwyższej Opatrzności musi poczekać na lepsze czasy. Fundamenty z kamieniem węgielnym oraz fragment wzniesionego już filaru głównego nakryto jedynie ceglaną nadbudówką imitującą kaplicę. W tej formie zaczątek świątyni przetrwał na skraju skarpy wiślanej okres zaborów, a także obie wojny światowe, dzięki czemu możemy oglądać go także dzisiaj. A co stało się z pozłacaną kielnią i młotkiem króla Poniatowskiego? Wieść głosi, że oba narzędzia trafiły w 1905 r. do zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie, a od 1998 r. prezentowane są w Galerii Rzemiosła Artystycznego, która mieści się w Gmachu Głównym Muzeum.

Po odzyskaniu niepodległości w 1918 r., powrócono do idei budowy Świątyni Opatrzności Bożej, tym razem na Polu Mokotowskim. Modernistyczny kościół zaprojektowany przez Bohdana Pniewskiego miał stać się dopełnieniem planowanej tutaj z rozmachem pod koniec lat 30. XX w. dzielnicy rządowej im. Józefa Piłsudskiego. Te plany także spaliły na panewce — przerwał je wybuch II wojny światowej. Wolę posłów Sejmu Wielkiego zrealizowano dopiero po 1989 r., już w wolnej Polsce. Budząca skrajne emocje bryła Centrum Opatrzności Bożej, którego budowę rozpoczęto na Błoniach Wilanowskich w 2002 r., zamyka dzisiaj perspektywę prowadzącej doń alei Rzeczypospolitej.

[Na planie Warszawy: plansza II-52]

#53. Tramwaj jak ropucha

Zabytkowy wagon silnikowy serii N (nr boczny 607), wyprodukowany w 1949 r. w chorzowskim Konstalu i skierowany do Warszawy celem obsługi oddanej do użytku w lipcu tego samego roku Trasy W-Z, udało mi się uchwycić na linii turystycznej T latem 2021 r. Pojazd, odbijając się jak w lustrze w mokrych od deszczu jezdniach Alej Jerozolimskich, ze zgrzytem kół wtoczył się na przystanek Muzeum Narodowe 05. Z tylnej platformy zeskoczył konduktor odziany w odprasowany mundur i donośnym głosem zachęcał do przejażdżki, a ja przypomniałem sobie historię początków stołecznej komunikacji tramwajowej.

Rozwój przemysłowy w XIX w. generował coraz większy popyt na transport towarów na znaczne odległości, a wśród ludności potrzebę częstego i sprawnego przemieszczania się. Potrzeby te zaspokoić mogła jedynie kolej. I tak już w 1845 r. na pachnącą nowością stację kolei Warszawsko-Wiedeńskiej (dziś w jej miejscu, ale pod ziemią, pasażerów obsługuje przystanek kolejowy Warszawa Śródmieście) dotarł od zachodu pierwszy pociąg. Tutaj składy kończyły bieg. Kilka lat później Warszawa zyskała połączenie kolejowe z Imperium Rosyjskim, obsługiwane przez dwa, zlokalizowane na Pradze, dworce: Petersburski (dziś Wileński) i Terespolski (obecnie Wschodni).

Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że normalnotorową kolej zachodnioeuropejską i szerokotorową z Rosji dzieliła Wisła. Nadziei na rozwiązanie tej kłopotliwej sytuacji upatrywano w oddanym do użytku w 1864 r. moście Kierbedzia i w dziwacznym wynalazku, jakim był zaprzęg konny na… szynach.

Zabytkowy wagon silnikowy serii N (nr boczny 607), wyprodukowany w Konstalu Chorzów. Przystanek Muzeum Narodowe 05. Publikacja: 4.7.2021.

Do budowy sześciokilometrowej linii tramwaju konnego, łączącej dworce zlokalizowane na przeciwległych brzegach rzeki, przystąpiono w grudniu 1865 r. Koncesję na jej eksploatację, ważną do — bagatela — 1952 r., otrzymało Główne Towarzystwo Dróg Żelaznych Rosyjskich. Już rok później, 11 grudnia 1866 r., z remizy przy ul. Inżynierskiej na warszawskiej Pradze w trasę wyruszył pierwszy tramwaj konny.

Pokraczne, drewniane wagony mieszczące do 35. pasażerów, sunące przez ulice w żółwim tempie i obwieszone pakunkami po dach, warszawiacy szybko ochrzcili mianem „ropuch”. Ich trasa wiodła od dworca Wiedeńskiego ulicami Marszałkowską, Królewską, Krakowskim Przedmieściem do wiaduktu Pancera i mostu Kierbedzia, a dalej, już na prawym brzegu, Aleksandryjską do dworca Petersburskiego. Na jednotorowej trasie znalazły się cztery mijanki. Ponieważ popularne wśród podróżnych „ropuchy” obsługiwały głównie ruch tranzytowy, w 1880 r., za prezydentury Sokratesa Starynkiewicza, zapadła decyzja o uruchomieniu miejskiej sieci tramwajów konnych, ale to już zupełnie inna historia.

Na koniec warto wspomnieć, że wagon nr 607, który znalazł się na zdjęciu, i od którego zaczęła się nasza tramwajowa opowieść, po niespełna 20 latach służby w stolicy trafił do Szczecina. W mieście Gryfitów woził pasażerów do 1979 r., a potem, jako wóz do nauki jazdy, służył wielu pokoleniom szczecińskich motorniczych. W latach 90. XX w. wagon przetransportowano na drugi koniec Polski, do Krakowa, gdzie znalazł schronienie pod dachem tamtejszego MPK. W 2001 r., już jako ceniony zabytek, powrócił do Warszawy. Historia zatoczyła koło.

[Na planie Warszawy: plansza II-53]

#54. Zdrój Królewski

Osnuty legendą Zdrój Królewski zwany też Zdrojem Stanisława Augusta, ukryty w obniżeniu terenu zamkniętym ulicami Zakroczymską, Słomińskiego i Szymanowską, także dzisiaj zaskakuje trafiających nań przypadkiem spacerowiczów.

Wieść głosi, że już w średniowieczu biło w tym miejscu źródełko z wyjątkowo smaczną wodą. Razu pewnego pragnienie gasił przy nim ponoć sam legendarny książę mazowiecki Bolesław Sprawiedliwy. Kiedy w trakcie polowania władca zabłądził w gęstym lesie ścigając zwierzynę, spotkał jelenia ze złotymi rogami, który doprowadził go do źródła, a potem, ratując księciu życie, wskazał mu drogę do prastarego traktu Czersk — Zakroczym. Przez kolejne stulecia ze źródła zgodnie korzystali spragnieni wędrowcy oraz mieszkańcy Nowej Warszawy, wszak ta wyrosła tuż za miedzą.

Zdrój Stanisława Augusta, ul. Zakroczymska. Publikacja: 11.7.2021.

Dokumenty podają, że pierwsza, drewniana obudowa zdroju powstała na początku XVIII w. za królów saskich. Kolejny, tym razem murowany, wczesnoklasycystyczny budynek według projektu Jakuba Fontany postawił nad źródełkiem w 1771 r. król Stanisław August, stąd też jego obecna nazwa (nie króla oczywiście, tylko źródełka). Kosztujący 50 dukatów obiekt przyozdobiono kamienną tablicą, na której wyryto okolicznościowy napis po łacinie:

STANISLAUS AUGUSTUS PROSPICIENDO PUBLICAE SALUBRITATI HUNC FONTEM RESTAURARI JUSSIT. ANNO MDCCLXXI, co w tłumaczeniu oznacza, że: Stanisław August w trosce o zdrowie publiczne źródło to odnowić polecił w roku 1771.

Pawilonik nie postał zbyt długo. W 1832 r. zasypali go Rosjanie w związku z budową Cytadeli. W miejscu zdroju planowali wytyczenie reprezentacyjnej alei Gwardii, szybko jednak zmienili zdanie dochodząc do wniosku, że woda pitna to skarb i dwa lata później kazali odkopać źródło. Autorem neogotyckiej oprawy zdroju z 1836 r. został Henryk Marconi, a ta, z niewielkimi zmianami, zachowała się do dziś.

Kopia kamiennej tablicy pamiątkowej Stanisława Augusta zdobi Zdrój Królewski od strony południowej, ale cudem przetrwał także oryginał. Wypatrzycie go we wnętrzu pawilonu, gdzie wciąż tryska życiodajne źródełko.

[Na planie Warszawy: plansza I-54]

#55. Hala pełna blizn

Zespół dwóch hal targowych zwanych Mirowskimi, stanął między pl. Żelaznej Bramy, a pl. Mirowskim na przełomie XIX i XX w. Do II wojny światowej był to największy kompleks handlowy w Warszawie. Już w 1948 r., w wypalonych wskutek działań wojennych ruinach Hal Mirowskich uruchomiono tymczasową zajezdnię autobusów miejskich. Zbazowano tutaj zakupione we Francji Chaussony, które w latach 50. XX w. stanowiły trzon warszawskiego taboru autobusowego. W 1953 r., w podniesionej z gruzów hali wschodniej, miejsce autobusów zajęła sekcja bokserska Milicyjnego Klubu Sportowego Gwardia, stąd też jej obecna, zwyczajowa nazwa — Hala Gwardii. Dzisiaj, podobnie jak na początku XX w., pod dachem Hali Gwardii znowu króluje handel. Hala zachodnia, nazywana tradycyjnie Mirowską, została odbudowana nieco później, w roku 1962, od razu z przeznaczeniem na funkcje handlowe.

Zacznijmy jednak od początku. Już w 1732 r., na terenie jurydyki* Wielopole, w miejscu gdzie dzisiaj stoją obie hale, wybudowano sześć pawilonów koszarowych, pomiędzy którymi wytyczono plac. Koszary Wielopolskie, bo tak je wówczas nazywano, były istotnym elementem kształtującej się właśnie osi saskiej, monumentalnego założenia urbanistycznego króla Augusta II Mocnego Sasa.

Ściana Pamięci. Hala Mirowska (zachodnia), pl. Mirowski 1. Publikacja: 18.7.2021.

W koszarach stacjonowali żołnierze Regimentu Gwardii Konnej Koronnej, przybocznej straży monarchy. Regiment ten zorganizował w 1717 r., a następnie przejął nad nim dowodzenie, pochodzący ze Szkocji generał major Wilhelm Mier. To od jego nazwiska około połowy XVIII w. plac zaczęto nazywać Mirowskim, koszary Mirowskimi, a żołnierzy Mirowczykami. Pozostańmy jeszcze przez chwilę przy nazwach. Na tyłach zabudowy koszarowej biegła w stronę pl. Żelaznej Bramy ulica Zatyłki. Spróbujcie sobie wyobrazić zdumienie przyjezdnych pytających jak dojść do Mirowczyków, gdy w odpowiedzi słyszeli, że muszą się trzymać Zatyłek.

W 1851 r. w dawnych koszarach ulokowano straż ogniową, a w końcu XIX w. rozebrano cztery z sześciu pawilonów, by w 1902 r. wystawić na ich miejscu wspomniane na początku Hale Mirowskie. Obydwie hale zostały zbombardowane i spłonęły już w pierwszych dniach sierpnia 1944 r., po czym stały się areną jednego z najokrutniejszych wydarzeń, jakie rozegrały się w powstaniu warszawskim. W ciągu kilku dni, pod wypalonymi murami Hali Mirowskiej oraz w jej zrujnowanych wnętrzach, hitlerowcy, podkomendni zwyrodnialca Oskara Dirlewangera, rozstrzelali tysiące cywilów.

O niewyobrażalnych cierpieniach, jakie stały się udziałem ludności cywilnej Warszawy, dzisiaj przypominają już tylko poranione pociskami cegły i… naklejone na niektóre z nich wymowne opatrunki ze znakiem Polski Walczącej. Imitacje plastrów, ulepione z gliny i wypalone własnoręcznie przez pomysłodawcę i realizatora idei, warszawskiego artystę fotografa Pawła Czarneckiego, pojawiły się w 2015 r. na kilkudziesięciu okaleczonych budynkach stolicy w ramach projektu „Do rany przyłóż”.

[Na planie Warszawy: plansza I-55]

#56. Telefony na Zielnej

Kiedy szwedzkiemu Towarzystwu Akcyjnemu Telefonów „Cedergren”, które z kamienicy przy Zielnej 37 obsługiwało warszawską sieć telefoniczną, zaczęło brakować miejsca, udziałowcy podjęli decyzję o wykupieniu sąsiedniego domu stojącego pod adresem Zielna 39. Nabytek bez sentymentów rozebrano i w jego miejscu w 1910 r. wystawiono drapacz chmur. Był to pierwszy wieżowiec w Warszawie i zarazem najwyższy wówczas gmach w całym Imperium Rosyjskim (trzeba pamiętać, że Polska wciąż pozostawała pod zaborami). Centralę telefoniczną, jedną z najnowocześniejszych w Europie, zainstalowano na piątym piętrze budynku w dwóch dużych salach połączonych galeryjką.

Gmachy Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej, ul. Zielna 37 i 39. Publikacja: 24.7.2021.

W architekturze zewnętrznej 52-metrowego, 8-piętrowego wysokościowca nawiązano do średniowiecza, nadając mu w kształcie i detalu formę romańsko-gotyckiej wieży. Szczyt gmachu zwieńczyło blankowanie podobne do tego, które znamy choćby ze staromiejskich murów obronnych.

Po 1918 r. koncesja dla „Cedergrena” wygasła. W 1922 r. budynek wraz z wyposażeniem przejął nowy operator — Polska Akcyjna Spółka Telefoniczna, w skrócie PAST. Od tego czasu wieżowiec nazywano potocznie Pastą. Niebotyk* stracił miano najwyższego budynku w Warszawie dopiero w 1934 r., kiedy po sąsiedzku, przy pl. Napoleona wystawiono Prudential.

Podczas II wojny światowej w Paście ulokowali się Niemcy. Gdy 1 sierpnia 1944 r. wybuchło powstanie, umocnili się tutaj i zabarykadowali, a z najwyższych pięter bez trudu kontrolowali całą okolicę, trzymając w szachu powstańców i ludność cywilną. Polacy już w pierwszych dniach walk próbowali zdobyć budynek — bezskutecznie. Cel udało im się osiągnąć dopiero 20 sierpnia dzięki wysadzeniu w powietrze jednej ze ścian gmachu od strony Próżnej 3, a także zastosowaniu miotaczy ognia oraz… motopompy strażackiej. Do środka budynku tłoczono przy jej pomocy benzynę, którą następnie podpalano. Załoga niemiecka, nie mając wyjścia, poddała się. Niemal czterdziestu hitlerowców straciło życie, do niewoli trafiło około stu dwudziestu. Chwilę później na szczycie wysokościowca załopotała biało-czerwona flaga. Pasta aż do kapitulacji powstania pozostała w rękach Polaków.

Poszatkowany pociskami i wypalony budynek został odbudowany po wojnie w uproszczonych formach (zrezygnowano na przykład z wieńczącego go w okresie międzywojennym blankowania). Od 2000 r. owiany legendą gmach jest siedzibą środowisk kombatanckich, a w 2003 r. na jego dachu stanął oświetlany po zmroku, 6-metrowy symbol Polski Walczącej — dwie splecione ze sobą litery „PW”. Nie bez kozery litera „W” w znaku Polski Walczącej stylizowana jest na kształt kotwicy, wszak kotwica to symbol jednej z trzech cnót teologicznych — nadziei, obok wiary (krzyż) i miłości (serce).

[Na planie Warszawy: plansza II-56]

#57. Sierpniowy zryw

Pamięć o 1 sierpnia 1944 r. w Warszawie, mimo upływu lat i tego, że świadkowie powstańczych wydarzeń znikają nieubłaganie za bramą do wieczności, nie gaśnie. W ciągu sześćdziesięciu trzech dni krwawych walk, hitlerowcy zamienili stolicę Polski w morze ruin i wymordowali 150 — 180 tys. jej mieszkańców. W walkach straciło życie około 18 tys. żołnierzy AK*.

Pomnik Powstania Warszawskiego, część „Zryw”, pl. Krasińskich. Publikacja: 1.8.2021.

Różne bywają opinie odnośnie do zasadności rozkazu rozpoczęcia powstania. W świetle niepewnych informacji o ruchach Stalina na linii frontu za Wisłą, różnie można oceniać postawę dowódców: Tadeusza Komorowskiego „Bora” czy Antoniego Chruściela „Montera”. Oceny zostawmy jednak historykom. Dość powiedzieć, że powstanie, militarnie wymierzone przeciwko Niemcom, politycznie skierowane było przede wszystkim przeciw Stalinowi. Celem, jaki stawiał sobie rząd londyński i dowództwo AK, było wyparcie hitlerowców ze stolicy i ujawnienie struktur niepodległego państwa polskiego, zanim do Warszawy wkroczy Armia Czerwona, a w ślad za nią komuniści z kontrolowanego przez Stalina PKWN*.

Mimo początkowych sukcesów odnoszonych przez słabo uzbrojonych powstańców, większość strategicznych obiektów pozostała w rękach wroga. Planowany na kilka dni zryw przeciągał się, a początkowa euforia zamieniała się z czasem w zmęczenie, apatię, przygnębienie i poczucie klęski. Najtragiczniejsze z powstańczych kart zapisały się opowieściami o bestialskiej rzezi mieszkańców Woli dokonanej przez zwyrodnialców Dirlewangera, o gwałtach i mordach ronowców* Kamińskiego na ludności Ochoty, o zagładzie Starówki, walce Żoliborza, bojach w Śródmieściu, na Mokotowie i Czerniakowie. Cierpienie, gruzy i śmierć.

Akt kapitulacji, zwany oficjalnie „Układem o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie”, został podpisany w Ożarowie Mazowieckim w nocy z 2 na 3 października 1944 r. Parafowali go przedstawiciele Komendy Głównej Armii Krajowej — pułkownik Kazimierz Iranek-Osmecki „Jarecki” i podpułkownik Zygmunt Dobrowolski „Zyndram”. Stronę niemiecką reprezentował Erich von dem Bach, pacyfikator powstania, uznany później za jednego z największych zbrodniarzy II wojny światowej. Zryw upadł.

A Warszawa? Jak każdego 1 sierpnia o 17:00, w godzinę „W”, zatrzyma się na minutę i w dźwięku syren odda hołd żołnierzom i cywilom, którzy walcząc o wolność, zapłacili cenę najwyższą — cenę własnego życia.

[Na planie Warszawy: plansza I-57]

#58. Marysieńka i Marie Mont

Niewielka marymoncka świątynia Matki Bożej Królowej Polski z fasadą w stylu oszczędnego w formie, klasycyzującego baroku, stojąca na urokliwym wyniesieniu terenu przy ul. Gdańskiej, przyjęła dzisiejszy kształt dopiero na przełomie lat 50. i 60. XX w. Niemniej, by poznać interesujące dzieje tego miejsca, trzeba cofnąć się do czasów znacznie odleglejszych. Nasza opowieść rozpoczyna się w 2. poł. XVII w.

Wzgórze Marie Mont (Góra Marii) — kolebka Marymontu. Na pierwszym planie autentyczny fragment muru oporowego z końca XVII w., który stabilizował taras pałacyku Marie-Mont, letniej siedziby królowej Marii Kazimiery i jej męża, Jana III Sobieskiego. Odkryto go w 2016 r., w trakcie prac archeologicznych prowadzonych na terenie przykościelnym. Na drugim planie kościół Matki Bożej Królowej Polski, ul. Gdańska 6A. W murach świątyni do dzisiaj tkwią relikty pałacyku marymonckiego. Publikacja: 16.8.2021.

Historycy twierdzą, iż w lasach dębowych, porastających rozległe tereny wsi Pólków, polował sam Jan Sobieski, najpierw jako hetman koronny, zaś niewiele później już jako Jan III, król Rzeczpospolitej. Niebawem monarcha, zauroczony okolicą, nabył od władających Pólkowem kamedułów cześć ich posiadłości z malowniczym wzgórzem, które — na cześć swej żony, pochodzącej z Francji Marii Kazimiery d’Arquien — nazwał na francuską modłę Marie Mont, czyli Wzgórzem Marii. Na szczycie wzniesienia Sobieski postanowił wystawić dla swej ukochanej Marysieńki piętrowy pałacyk. Budynek, flankowany od strony ogrodu dwoma pawilonami, wyrósł w miejscu stojącego tu od dawien dawna dworu. Projekt prywatnej, letniej rezydencji dla królewskiej pary wykonał Tylman z Gameren, znakomity architekt działający wówczas w Warszawie. Budowę ukończono w 1695, może 1696 r.

Podobno właśnie tutaj, w Marymoncie, król dwukrotnie spotykał się z posłami austriackimi. Tu też Sobieski miał przyjemność poznać zupełnym przypadkiem szlachcica Jakuba Zaleskiego, co zaowocowało powiedzeniem słowo się rzekło, kobyłka u płotu. A było to tak. Razu pewnego Zaleski wybrał się konno, na swojej ulubionej kobyle, w podróż z rodzinnego Łukowa na Podlasiu do Warszawy, by wyprosić u monarchy zgodę na przejęcie starostwa po swym zmarłym bracie. Niemal u celu podróży, w podwarszawskich lasach spotkał, jak mniemał, dworzanina, który z zapałem oddawał się polowaniu. Był nim oczywiście sam Jan III, o czym Zaleski pojęcia mieć nie mógł, bo i skąd. Kiedy szlachcic zagaił myśliwego o drogę do Warszawy i zdradził mu cel swojej podróży, ten rzecz jasna uprzejmie wskazał mu kierunek, ale też zapytał, co jeśli król nie przychyli się do jego prośby o przyznanie starostwa? Znany z niewyparzonego języka Zaleski niewiele namyślał się nad odpowiedzią i wypalił zawadiacko: wtedy powiem królowi bez ogródek, żeby moją kobyłkę w zadek pocałował! Jakież było jego zdziwienie, kiedy kilka dni później, dostępując audiencji u króla, uświadomił sobie, że kłania się przed majestatem „dworzanina-myśliwego” z marymonckich ostępów. Król także rozpoznał Zaleskiego i, rozbawiony, jeszcze raz zadał mu pytanie, co zrobi w przypadku odmowy. Szlachetka, mimo iż skonfundowany, postanowił iść za ciosem i odparł: słowo się rzekło, kobyłka u płotu… Tym sposobem szlachcic starostwo otrzymał (trudno się dziwić, wszak kto by chciał całować kobyłkę w zad), zaś samo powiedzenie cieszy się do dziś niemałą popularnością.

Po 1720 r. dobra marymonckie należały do królów saskich, którzy kontynuowali tradycje łowieckie organizując w okolicznych lasach częste polowania, a po nich wystawne uczty. W 2. poł. XVIII w. Marymont przechodził z rąk do rąk, a po III rozbiorze w jego posiadanie weszli Prusacy. W 1816 r. w dawnym pałacyku królowej Marysieńki ulokowano powołany właśnie do życia Instytut Agronomiczny. Kiedy Instytut wzbogacił się o zespół budynków zaprojektowanych przez Antonia Corazziego, na parterze XVII-wiecznego pałacyku królewskiego urządzono kaplicę. Po przeniesieniu szkoły do Puław w 1861 r., kompleks zabudowań przeznaczono na koszary. Tuż po odzyskaniu niepodległości, zrujnowany pałacyk przejęli marianie i ponownie urządzili w nim kaplicę, a ta, rozbudowana o pseudobarokową fasadę i kruchtę, w 1928 r. została przekazana mieszkańcom Marymontu, stając się w 1933 r. kościołem parafialnym.

Tym sposobem zatoczyliśmy koło i dotarliśmy do początku opowieści. Do niedawna jedynymi widocznymi pozostałościami dawnej rezydencji Sobieskich były dwa zamurowane portale wejściowe w nawach bocznych stojącego na wzgórzu kościoła, ale prowadzone w 2019 r. badania archeologiczne przyniosły fascynujące odkrycia. Uczonym udało się odsłonić fragment ceglanego muru oporowego stabilizującego taras, na którym stał pałac Marii Kazimiery, a także tunel prowadzący do królewskiej wozowni. Podobno pod ziemią wciąż kryje się cała masa skarbów, toteż z niecierpliwością wypatruję kolejnych prac badawczych.

[Na planie Warszawy: poza planem]

#59. Biblioteka w zieleniach i fiolecie

Historia zbiorów bibliotecznych Uniwersytetu Warszawskiego sięga 1816 r., kiedy to z inicjatywy dwóch zacnych Stanisławów, Kostki Potockiego i Staszica, powołano do życia Królewski Uniwersytet Warszawski. Z końcem XIX w. księgozbiór, przechowywany dotąd w głównej siedzibie uczelni, w pałacu Kazimierzowskim przy Krakowskim Przedmieściu, trafił do wystawionego po sąsiedzku nowego gmachu, któremu zachowany po dziś dzień kształt nadał znakomity architekt Stefan Szyller. Jednak z upływem kolejnych dziesięcioleci, książki, które liczono już w milionach egzemplarzy, także tutaj przestały się mieścić, a władze Uniwersytetu Warszawskiego stanęły przed nie lada wyzwaniem znalezienia dla nich nowego miejsca.

Miejska legenda głosi, że w 1989 r., niedługo po pierwszych wolnych wyborach, uczelnia postanowiła skupić cegiełki, które wyemitowano tuż po II wojnie światowej w celu zebrania funduszy na budowę Domu Partii na rogu al. Jerozolimskich i Nowego Światu. Kiedy uzbierała ich wystarczająco dużo, przejęła gmach, planując umieszczenie księgozbioru właśnie tutaj. 3,5 mln książek okazało się jednak zbyt dużym obciążeniem dla konstrukcji budynku, więc dawny Dom Partii wynajęto, a za uzyskane w ten sposób pieniądze postanowiono wznieść zupełnie nowy obiekt.

Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego na Powiślu, ul. Dobra 56/66. Publikacja: 3.9.2021.

Ponieważ zazwyczaj w każdej legendzie można znaleźć ziarnko prawdy, także w tym przypadku rzeczywistość nie tak znowu bardzo odbiega od świata fikcji. Okazuje się, że nie kto inny, jak sam Tadeusz Mazowiecki, ówczesny premier, w 1990 r. postanowił przekazać środki z wynajmu Domu Partii na budowę nowej biblioteki. Jednym z najważniejszych wynajmujących pozostawała przez wiele kolejnych lat Giełda Papierów Wartościowych. Tym sposobem znalazły się pieniądze, teraz trzeba było już tylko zrealizować pomysł. Rozpisany w 1993 r. konkurs na projekt gmachu mogącego pomieścić 5 mln woluminów, który planowano wznieść przy ul. Dobrej na Powiślu, wygrał duet architektów: Marek Budzyński i Zbigniew Badowski.

Nowy BUW* otworzył swoje podwoje 15 grudnia 1999 r. Architektura budynku, który twórcy wkomponowali ze smakiem w otoczenie, zachwyca. Fasada kulturalna od strony Dobrej raczy przechodniów nie tylko cytatami z wybitnych dzieł literackich z całego świata, w tym Wykładu cnoty Jana Kochanowskiego, ale też notacją muzyczną z fragmentem Etiudy b-moll Karola Szymanowskiego czy wzorem chemicznym i krzywą Gaussa. Z fasadą kulturalną kontrastują porośnięte zielenią fasady ekologiczne. Gmach, łączący funkcjonalność, estetykę oraz nowatorskie rozwiązania techniczne, składa się z dwóch zasadniczych części, bibliotecznej i rogala komercyjnego, między którymi wytyczono uliczkę nakrytą przeszklonym dachem. Otwarta księga zawieszona nad głównym wejściem do części bibliotecznej głosi: HINC OMNIA, czyli Stąd Wszystko. Z pewnością nie jest to sentencja na wyrost, przynajmniej jeśli weźmiemy pod uwagę zgromadzone w bibliotecznym księgozbiorze bogactwo myśli ludzkiej.

Jednak prawdziwą perełką jest to, co najwyżej. Na szczycie budynku rozsiadł się jeden z największych ogrodów dachowych w Europie, którego powierzchnia wynosi około 2000 m2. Zaprojektowany przez Irenę Bajerską i otwarty w 2002 r., cieszy oczy bezkresem wielobarwnej roślinności, która płynnie przechodzi od odcieni złotego, poprzez srebrny, karminowy, aż po niebieski. Szklane świetliki pozwalają spacerowiczom zaglądać wprost do czeluści gmachu, a z rozpiętych nad nimi kładek i tarasów roztacza się jedyna w swoim rodzaju panorama miasta.

No dobrze. Dość bujania w obłokach, wróćmy jeszcze na chwilę na parter. Przy wejściu od strony skrzyżowania Dobrej z Lipową można wpaść wprost na zagadkową, fioletową konstrukcję, barwą wyraźnie odcinającą się od zielonkawych odcieni patynowanej miedzi, którą wyłożono elewacje gmachu. To część zabytkowego, stalowego rusztu bibliotecznego, czyli regału na książki, stojącego niegdyś w starej bibliotece przy Krakowskim Przedmieściu, dzisiaj jedynego takiego w Polsce. Uratowano go przed wywiezieniem na złom i przeniesiono tutaj w 2004 r., zachowując tym samym więź pomiędzy historią i współczesnością.

[Na planie Warszawy: plansza I-59]

#60. Arena na gruzach miasta

Rozłożysta bryła Koszyka Narodowego, jak niektórzy mawiają na Stadion Narodowy, ponieważ ten z wyglądu rzeczywiście przywodzi na myśl wiklinowy, pleciony kosz, od 2011 r. stanowi jedną z najbardziej charakterystycznych dominant w panoramie Warszawy. Ale przecież już w dziewięć lat po wojnie, w doszczętnie zniszczonej stolicy, władza ludowa podjęła decyzję o budowie stadionu z prawdziwego zdarzenia. Stadion X-lecia Manifestu Lipcowego, obiekt olimpijski z pełnowymiarowym boiskiem piłkarskim i bieżnią lekkoatletyczną, powstał na prawym brzegu Wisły w rekordowo krótkim czasie jedenastu miesięcy. Koronę stadionu, który otwarto z pompą 22 lipca 1955 r., zaprojektowano w formie wału ziemnego. Za materiał do usypania wału posłużyły gruzy miasta zniszczonego w powstaniu warszawskim. Zgodnie z projektem na trybunach mogło zasiąść 71 tys. osób, ale niejednokrotnie na stadionie pojawiało się nawet 100 tys. kibiców. Aż do 1989 r. odbywały się tutaj różnorakie imprezy: mecze, finały Wyścigu Pokoju czy wydarzenia kulturalne, ale też propagandowe uroczystości państwowe.

Po 1989 r. podupadająca arena przeistoczyła się w jedno z największych w Europie targowisk o wdzięcznej nazwie „Jarmark Europa”. Można było tutaj dostać praktycznie wszystko. Także, a może nawet przede wszystkim to, co nie w pełni legalne — pirackie płyty z muzyką i oprogramowaniem, papierosy i alkohol bez akcyzy, broń, a jeśli ktoś bardzo chciał, to choćby i radziecki czołg z demobilu. Bazar funkcjonował nieprzerwanie do roku 2008.

Stadion Narodowy, al. Księcia Józefa Poniatowskiego 1. Publikacja: 26.9.2021.

Kiedy stało się jasne, że Polska i Ukraina będą wspólnie organizowały mistrzostwa Euro 2012, zdecydowano, iż nowy Stadion Narodowy stanie w miejscu dawnego Stadionu X-lecia. Wielofunkcyjny obiekt, którego budowa pochłonęła bagatela 2 mld zł., powstał w latach 2008—2011.

[Na planie Warszawy: plansza I-60]

#61. Wieczny S-ławek

„Życie studenckie”, „wieczny student” — powiedzenia te są wszystkim doskonale znane. Ale pewnie nie wszyscy wiedzą, że w Warszawie dopiero po 1816 r. zaroiło się od studenckiej braci. Właśnie wtedy car Aleksander I wydał upragnioną zgodę na utworzenie Królewskiego Uniwersytetu Warszawskiego, o którą usilnie zabiegali Stanisław Kostka Potocki i Stanisław Staszic, ojcowie pomysłu powołania warszawskiej uczelni do życia. Pięć pierwszych Wydziałów Uniwersytetu — Prawa, Nauk Lekarskich, Teologiczny, Filozoficzny oraz Nauk i Sztuk Pięknych — do dziś symbolizowanych jest przez pięć złotych gwiazdek otaczających wizerunek orła wznoszącego się nad bramą wjazdową do kampusu głównego od strony Krakowskiego Przedmieścia. Uniwersytet nie działał zbyt długo. Rosjanie zamknęli go w ramach represji po upadku powstania listopadowego w 1831 r.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 34.39
drukowana A5
Kolorowa
za 59.01