Przedmowa
Niniejsza książka nie jest typową książką popularnonaukową. Po pierwsze — jak na książkę tego typu — nie wyczerpuje zadanego przez siebie tematu. Dotyka go tylko powierzchownie, próbując nakreślić dla Czytelnika obraz, który będzie dla Niego — zgodnie z tytułem — ciekawy, niezwykły, zastanawiający… Ma być dla niego inspiracją, dla której warto poświęcić swój czas, pasją, która wypełni życie, nie pozwoli na nudę. Stąd też drugi powód, aby uważać ją za nietypową: Tematy zawarte w tej książce, w jej poszczególnych częściach, nie odnoszą się tylko do nauki, ale daleko wybiegają poza tę klasyfikację. Bardziej jest to podzielenie się wiedzą, pokazanie różnych aspektów życia i świata. Jest to próba poszerzenia naszego światopoglądu, mentalności i duchowości.
Oddajemy do rąk Czytelnika pierwszą część książki, głęboko wierząc, że tematy w niej zawarte staną się źródłem, z którego będzie czerpać inspirację dla pasji i osobistego rozwoju we wszystkich sferach swojego życia.
Prawa Murphy’ego, czyli o tym, jak nasze powiedzenie może zrobić karierę światową
Nie często zdarza się by czyjeś prywatne, charakterystyczne dla niego powiedzenie zyskało popularność na większą skalę, gdzie byłoby powszechnie znane i używane przez innych. W naszym kraju było kilka takich przypadków, żeby tylko wspomnieć najbardziej znane: „I to by było na tyle”, „Z pewną nieśmiałością taką”, czy „Spieprzaj dziadu”.
Na świecie bez wątpienia największą karierę zrobiło powiedzenie amerykańskiego kapitana-inżyniera Eda Murphy’ego, który w latach czterdziestych XX wieku kwitował nieporadność swego pomocnika słowami: „Jeżeli jest jakaś możliwość, żeby coś zrobić źle, on to zrobi”. Słowa te pod nazwą „Prawo Murphy’ego” zapisał w swoim dzienniku kierownik projektu, a potem wykorzystał je jeden z naukowców na konferencji prasowej, oznajmiając żartem, że tak dobre wyniki ich badań osiągnęli dzięki znajomości prawa Murphy’ego i umiejętności przeciwdziałania mu.
Powiedzenie to, w nieco zmienionej formie okazało się strzałem w dziesiątkę. Nie było dziedziny życia, w której by prawo Murphy’ego nie ujawniało się. Szybko też zaczęły powstawać różne warianty tego prawa, jak chociażby: „Jeżeli coś może się nie udać, nie uda się na pewno”, czy „Jeśli coś może pójść źle, to z pewnością pójdzie”.
Zaczęły się także głębsze rozważania filozoficzne i analityczne oraz pojawiły się inne prawa zgodne z filozofią Murphy’ego, czyli typu „Uśmiechnij się…, jutro będzie gorzej”.
Wszystkie one krążą teraz pod wspólną nazwą jako prawa Murphy’ego. Przyjrzyjmy się więc niektórym rozważaniom na temat praw Murphy’ego:
Prawo Patriego
Jeśli wiesz, że coś może pójść źle
i podejmiesz stosowne środki zapobiegawcze,
to źle pójdzie coś innego.
***
Jeżeli wydaje ci się, że wszystko jest w porządku —
na pewno coś przeoczyłeś.
Uszczegółowienie Stewarta
Działanie prawa Murphy’ego może być
zawieszone na czas nieokreślony,
jeśli w efekcie nastąpi później
poważniejsza katastrofa.
***
Jeżeli jest jakiś gorszy moment,
w którym coś może się nie udać —
zdarzy się to właśnie wtedy.
Poza analizami i rozważaniami na temat zaczęły pojawiać się także prawa z innych dziedzin życia. Bardzo szybko bowiem zorientowano się, że przecież prawa Murphy’ego dotykają nas w życiu na każdym kroku. Nadszedł więc czas na ich zwerbalizowanie:
***
Reszta jest milczeniem…,
zwłaszcza w parkomacie.
Prawo Hofstadtera
Wszystko zawsze trwa dłużej niż się spodziewasz,
nawet jeśli uwzględnisz prawo Hofstadtera.
Prawo skrzynki narzędziowej Ackermana
Nit, śruba i nakrętka o rzadkim
i nietypowym rozmiarze,
które widziałeś za każdym razem
po otwarciu skrzynki narzędziowej,
znikają tego dnia, kiedy są potrzebne.
***
Gdy wszystko inne zawiedzie —
przeczytaj instrukcję.
Obserwacja Etorre’a
Sąsiednia kolejka przesuwa się szybciej.
Prawo Langera
Jeśli kolejka posuwa się szybko,
to stoisz do niewłaściwego okienka.
W podobny sposób można także formułować prawa na podstawie swoich doświadczeń i przemyśleń:
Prawo Sataniego
Długość trwania minuty zależy od tego,
po której stronie drzwi toalety się znajdujesz.
***
Jeżeli kobieta wydaje ci się idealna,
to na pewno coś przeoczyłeś.
Odkrycie Westheimera
Dzięki kilku miesiącom spędzonym w laboratorium,
możemy sobie czasami zaoszczędzić kilka godzin
siedzenia w bibliotece.
Prawo siły Antneny’ego
Nie rób nic na siłę,
weź większy młotek.
***
Po wyciągnięciu zawleczki
granat przestaje być twoim przyjacielem.
Prawo Chapmana
Nie bądź niezastąpiony.
Ludzie niezastąpieni nie awansują.
Prawo Owena
Jeżeli jesteś dobry,
to cała robota zwali się na ciebie.
Jeśli jesteś naprawdę dobry,
to nie dopuścisz do tego.
Poza takimi prawami, jak najbardziej praktycznymi, są też prawa natury bardziej ogólnej, opisujące zagadnienia społeczne w większej skali:
Prawo polityczne Malta
Obywatele chcą uczciwych polityków,
dopóki nie potrzebują czegoś załatwić.
Prawo Lawrence’a
Dyplomata to ktoś, kto każe ci iść do diabła,
a ty nie możesz doczekać się na podróż.
Prawo Ryana
Zgadnij trzy razy z rzędu,
a zostaniesz ekspertem.
Zasada zaprzęgu Gizzarda
Tylko pierwszy pies w zaprzęgu podziwia krajobraz.
Siódme prawo wzornictwa produktów
Nie ma takiego bubla,
który by gdzieś nie pasował.
Obserwacja Avary’ego
Nie przejmuj się upadkiem:
ważne, żebyś coś podniósł, wstając.
Wszystkie prawa i uszczegółowienia wchodzące w skład praw Murphy’ego oczywiście nie są zbiorem zamkniętym. Powstają wciąż nowe definicje, bo przecież życie jest zbyt bogate, obfituje w nowe zdarzenia i zjawiska, które z wielką przyjemnością są opisywane. Nic też nie stoi na przeszkodzie, aby samemu nie spróbować swych sił w napisaniu prawa zgodnego z filozofią Murphy’ego. Przedstawiamy poniżej kilka takich refleksji naszego autorstwa:
Z doświadczeń podejrzanego
Wszystko co powiesz może być
wykorzystane przeciwko tobie.
Im mniej więc powiesz,
tym mniej sobie zaszkodzisz.
Jeżeli nic nie powiesz,
zaszkodzisz sobie podwójnie.
Reguła złotego środka
Im życzliwszy będziesz dla ludzi,
tym bardziej cię wykorzystają.
Im mniej życzliwy będziesz dla ludzi,
tym bardziej ci zaszkodzą.
Napis z pralni chemicznej
Nigdy nie stawaj pod drzewem pełnym ptaków.
Prawo śpiączki
Akcja długiego filmu
rozkręca się dopiero wtedy,
gdy zaśniesz.
Prawo retoryki właściwej
Jak tylko zbierzesz się w sobie
aby oczarować kobietę —
zabraknie ci słów.
Uśmiechnij się…
Mydlany pomocnik
Czy nie zastanawiacie się czasem, na czym polega mycie lub pranie? Albo: na przykład: dlaczego musimy używać do tego celu proszku lub mydła, a nie powiedzmy mąki, czy cukru? Kolejne pytanie można byłoby zadać takie: Dlaczego płuczemy ręce pod wodą, a nie np. w oleju? Aby poznać na te pytania odpowiedzi, zapraszamy do dalszej części naszej opowieści. Ponieważ zarówno mycie, jak i pranie ma tę samą zasadę działania, dlatego w dalszej części ograniczymy się do opisania jej tylko na przykładzie mydła i mycia rąk.
Zanim poznamy, na czym polega mycie, zastanówmy się, co to znaczy, że coś jest brudne. Weźmy ręce: Co powoduje, że stają się one brudne? Wystarczy przytoczyć jakikolwiek przykład z życia codziennego. Wyobraźmy sobie, że dopiero co myliśmy w domu ręce i wychodzimy teraz do parku na spacer. Jeżeli podniesiemy z ziemi, powiedzmy kamień (najlepiej taki ubrudzony ziemią), to zaraz stwierdzimy, że przez niego ubrudziliśmy sobie ręce. Zatem możemy powiedzieć, że do naszych rąk przyczepiły się cząsteczki brudu, które przedtem znajdowały się na kamieniu. Używamy tutaj ogólnej definicji brudu, ponieważ „brudem” może być wszystko, co zanieczyszcza daną powierzchnię. Mycie polega więc na odrywaniu tych cząsteczek z powierzchni naszych rąk. Odrywanie to w przekładzie na język codzienności oznacza po prostu pocieranie o siebie dłoni. Poprzez takie pocieranie, ręka o rękę, następuje oderwanie brudu, a następnie spłukanie go przez wodę. Ale z praktyki wiemy też, że mycie rąk pod samą tylko wodą nie przynosi dobrych efektów. Żeby naprawdę dobrze umyć ręce, tak do czysta, to musimy użyć do tego mydła. Po namydleniu rąk brud łatwiej i w dodatku z większą skutecznością daje się usunąć. Co jest za to odpowiedzialne? Okazuje się, że odpowiedzialna za to jest budowa cząsteczki mydła.
Cząsteczka mydła jest tak sprytnie zbudowana, że doskonale nadaje się do usuwania brudu w przeciwieństwie do cząsteczki cukru, czy mąki, które posiadają już zupełnie inną budowę. Każda z cząsteczek składa się z kilkunastu atomów węgla, kilkudziesięciu atomów wodoru, z dwóch atomów tlenu oraz z jednego atomu jakiegoś metalu, np. sodu tak, jak w tym przypadku poniżej, który przedstawia cząsteczkę mydła toaletowego, czyli takiego, jakim myjemy się na co dzień:
Jeden koniec tej cząsteczki bardzo łatwo łączy się z cząsteczką brudu, a drugi koniec bardzo łatwo łączy się z wodą. Tak więc myjące działanie mydła polega na tym, że jego cząsteczka łączy się z cząsteczką brudu tym swoim pierwszym końcem, wystawiając na zewnątrz ten koniec, który łatwo łączy się z wodą. Teraz, przy spłukiwaniu, drugi koniec zostaje związany z wodą i w trakcie pocierania o siebie rąk, cząsteczka brudu bardzo łatwo zostaje usunięta z powierzchni rąk.
Rozumiemy więc teraz, dlaczego nie możemy używać do płukania oleju: Cząsteczka mydła, tym swoim drugim końcem łatwo łączy się z wodą, a nie z olejem; z olejem połączy się ta pierwsza część, ponieważ olej, jako tłuszcz, jest bardzo podatny na przyczepianie do siebie różnego rodzaju brudu. Na dobrą sprawę tłuszcz także jest „brudem”, ponieważ kiedy mamy tłuste ręce także musimy je umyć, aby były „czyste”. Podsumowując teraz to wszystko, możemy powiedzieć tak:
1. mycie (lub pranie) polega na usuwaniu cząsteczek brudu z zabrudzonej powierzchni,
2. mydło, łącząc się z brudem i z wodą, ułatwia nam usunięcie tych cząsteczek,
3. woda nie myje, woda tylko spłukuje oderwane od powierzchni cząsteczki brudu.
Tak więc teraz, myjąc ręce mamy już świadomość tego, co się tam, na powierzchni naszych rąk dzieje. Mamy nadzieję, że co do sensowności mycia rąk nie musimy tutaj nikogo przekonywać, tym bardziej do używania do tego mydła — bez mydła, ręce nigdy tak naprawdę nie będą czyste, nawet jeżeli gołym okiem niczego nie będzie widać.
Prąd zmienny — prąd stały, czyli o tym, jak wyprostować prąd
Czym różni się prąd zmienny od prądu stałego? Czy można zamieniać prąd zmienny na prąd stały? Co to jest w ogóle prąd? Na te pytania postaramy się dać tutaj odpowiedź. Zaczniemy od końca, ponieważ jest to pytanie najważniejsze. W encyklopedii przeczytamy, że prąd elektryczny jest to uporządkowany ruch ładunków elektrycznych. Oznacza to, że w danej chwili wszystkie ładunki zmierzają w jednym kierunku. W przewodach elektrycznych, które wykonane są z miedzi lub z aluminium nośnikami prądu są elektrony pochodzące z ostatnich powłok elektronowych tychże pierwiastków. Średnia prędkość tych elektronów wynosi około 1 cm/sek, tak więc po włączeniu prądu elektrony te nie dopłyną z wyłącznika od razu do żarówki, czy innego urządzenia elektrycznego. To, że żarówka zapala się od razu, jest wynikiem tego, że co prawda, elektrony przesuną się tylko o jeden centymetr, ale przez to przesuną się także te elektrony będące tuż przy żarówce. I to one właśnie w danej chwili zasilają urządzenie elektryczne.
Teraz możemy trochę uściślić nasze rozważania i powiedzieć, że zasadniczo rozróżniamy dwa rodzaje prądu: prąd stały i prąd zmienny. Prąd stały charakteryzuje się tym, iż zawsze posiada tę samą wartość oraz tę samą biegunowość (plus, minus). Znaczy to tyle, że prąd taki płynie zawsze tylko w jednym kierunku. Przedstawia to Rys.1:
Na Rys.2 widać wyraźnie, że prąd zmienny ma zupełnie inną charakterystykę. Raz, że zmienia kierunek (raz płynie w jedną stronę, a raz w drugą), dwa — bez przerwy zmienia swoją wartość. Zaczyna od zera, rośnie do maksymalnej wartości, a następnie znowu maleje do zera. Teraz zmienia kierunek poruszania się i znowu rośnie do maksymalnej wartości, maleje, zmienia kierunek i apiat, wszystko od nowa. Dlatego właśnie prąd ten nazywamy prądem przemiennym. Na przykład prąd, który mamy w gniazdku osiąga w maksimum 325 woltów, choć wszędzie podaje się jego napięcie skuteczne, czyli 230V / 50Hz. Ta druga wartość mówi, że w ciągu sekundy prąd wykonuje 50 cykli. W jednym cyklu prąd płynie w jedną stronę, po czym zawraca i płynie w stronę przeciwną. Prąd zmienny używany jest dlatego, że łatwiej go „przetransportować” z elektrowni do odległych odbiorców, a potem łatwo zmieniać jego właściwości, o czym przekonamy się za chwilę.
Prąd stały możemy spotkać np. w bateriach lub akumulatorach, choć występuje on także we wszystkich urządzeniach elektronicznych, takich jak telewizory, radia, czy magnetofony. Co prawda większość z nich zasilana jest z gniazdka, a więc prądem zmiennym, ale w środku tychże urządzeń prąd ten zamieniany jest na prąd stały. Przechodzimy więc do sedna naszej opowieści: Jak wyprostować prąd zmienny? Na pewno nie przez naciąganie go jak wygiętego druta. A więc jak?
Przede wszystkim musimy sprawić, aby prąd zaczął płynąć tylko w jedną stronę. Wystarczy w tym celu włączyć w obwód diodę prostowniczą (Rys.3a). Ma ona takie właściwości, że przepuszcza prąd tylko w jednym kierunku. W ten sposób charakterystyka naszego prądu będzie wyglądała tak, jak na Rys.3b.
Z rysunku widać wyraźnie, że prąd płynie tylko w jedną stronę, w tych zakreskowanych miejscach. Ale co nam po takim prądzie? Raz, że w połowie okresu w ogóle nie płynie (ponieważ w tym czasie powinien płynąć w stronę przeciwną), a dwa, nadal zmienia swoje wartości. Zaradzić temu możemy w ten sposób, że zamiast jednej diody, użyjemy ich cztery, które odpowiednio ze sobą połączymy (Rys. 4a i 4b).
Dodatkowe diody sprawiły, że prąd zaczął płynąć nam także w tych miejscach, w których nie płynął prędzej. W ten sposób prąd płynie częściej, ale nadal zmienia się w czasie. Nazywamy go prądem pulsującym, ponieważ zachowuje się tak, jakby cały czas pulsował. Jeżeli między plusem a minusem włączymy kondensator o dużej pojemności, to dzięki temu będziemy mogli znacznie polepszyć właściwości naszego prądu. Kondensator bowiem gromadzi w sobie ładunki elektryczne, a gdy następuje spadek napięcia, oddaje je z powrotem do układu, dzięki temu sprawia, że pojawia się napięcie w tych momentach, w których przedtem nie było. Napięcie to jest jednak mniejsze od maksymalnego w związku z czym otrzymujemy właśnie taki, a nie inny wykres dla prądu (Rys. 5). Może komuś wydawałoby się, że takie napięcie wystarczy do zasilania np. radia, ale okazuje się, że nie. Dla większości tego typu urządzeń potrzebne jest autentyczne napięcie stałe. Inaczej w głośniku słychać byłoby nieprzyjemne dla ucha buczenie, tzw. przydźwięk sieci. Należy więc jeszcze bardziej wyprostować prąd.
Do tej pory mówiliśmy, że prostujemy prąd. Dalsze czynności będziemy już nazywać stabilizowaniem, tzn. sprawianiem, aby z charakterystyki z Rys.5 zrobić tak, jak to mamy na Rys.1. Do tego celu musimy posłużyć się kolejnymi elementami elektronicznymi, takimi jak np. dioda Zenera. Dioda ta pozwala nam utrzymać stałą wartość napięcia niezależnie od jego wahań. Najprostszy taki układ przedstawiony jest na Rys.6.
Stabilizacja polega tu mniej więcej na tym, że przy wszelkich zmianach napięcia na wejściu układu zmieniać się będzie natężenie prądu płynącego przez diodę, a tym samym zmieniać się będzie także spadek napięcia na rezystorze R. W efekcie z układu wychodzić będzie napięcie o stałej wartości, a wszelkie zmiany napięcia będą niwelowane przez rezystor R, który w zależności od napięcia różnie się będzie nagrzewał i w ten sposób oddawał „nadwyżkę” napięcia.
Rozwiązanie to ma jednak jedną poważną wadę, mianowicie, nie można taki układ obciążać zbyt dużymi prądami. Innymi słowy, uzyskaliśmy prąd stały, ale jest on za słaby, aby mógł zasilić magnetofon, czy radio. Aby temu zaradzić, należy zastosować dodatkowo tranzystor, który znacznie (ok. 10 razy) poprawi własności układu, ponieważ jedną z zalet tranzystora jest to, że potrafi wzmocnić prąd. Rys.7 pokazuje, jak należy włączyć go w układ. Zastosowanie dwóch takich tranzystorów poprawia do kilkuset razy właściwości całego układu, tak więc śmiało możemy już zasilać nim wszelkie urządzenia elektroniczne.
Podsumowując teraz to wszystko, co było tu powiedziane, zaprezentujemy w całości nasz układ do prostowania i stabilizowania prądu, który często można spotkać w różnych urządzeniach RTV (Rys.8).
Wykaz elementów:
B- Bezpiecznik topikowy 0,15A
Tr- Transformator TS 8/1 lub podobny obniżający napięcie do około 12V
D1-D4- Diody prostownicze BYP 401/50- 4szt.
C- Kondensator elektrolityczny 2000μF /min.16V
R- Rezystor 1,8 kΩ
DZ- Dioda Zenera na napięcie 10V
T1- Tranzystor BD137
T2- Tranzystor BC107
Taki układ prostujący nazywamy popularnie zasilaczem stabilizowanym. Nasz akurat jest na napięcie 9 V przy maksymalnym obciążeniu 0,4 A, ale zmieniając odpowiednio wartości poszczególnych elementów, możemy przystosować go na inne napięcia i obciążenia. Mając w domu taki zasilacz, możemy śmiało używać go zamiast baterii, które jak wiadomo, nie są zbyt żywotne, gorzej, jeżeli nie będzie akurat w gniazdku prądu… Ale to już zupełnie inna opowieść…
Przeżycia na pograniczu śmierci
Śmierć bliskiej osoby jest dla nas zawsze bardzo bolesna. Próbujemy pogodzić się z myślą, że już nigdy jej nie zobaczymy. Czasem wyobrażamy sobie zmarłego w towarzystwie aniołów, który doznaje beztroskiego życia w Niebie. Czekamy na jakiś znak… Ten temat zawsze budził wśród żyjących duże zainteresowanie: co jest po drugiej stronie? Jest to pytanie, zdawałoby się bez odpowiedzi. A jednak… Od czasu do czasu ludzie, którzy byli blisko śmierci, opowiadają niesamowite opowieści. Jedną z częstszych takich wypowiedzi jest twierdzenie, że opuścili oni swoje ciało i z góry obserwowali reanimujących ich lekarzy. Po przywróceniu do życia potrafią dokładnie powiedzieć, który lekarz co robił i co mówił w danej chwili. Tego typu doznania ludzi, których odratowano, nazywamy przeżyciami na pograniczu śmierci. Tym właśnie tematem zajmiemy się w niniejszej rozprawie.
Pierwszym mocnym argumentem potwierdzającym przeżycia na pograniczu śmierci (w skrócie PNPS), jest statystyka. Według doniesień Ośrodka Badań Opinii Publicznej jedna osoba na dwadzieścia w Stanach Zjednoczonych doświadczyła takich właśnie przeżyć. Być może, że i wśród Czytelników znajdują się osoby, które mają za sobą podobne doznania. Na pewno nie jest to wytwór wyobraźni współczesnego człowieka, ponieważ okazuje się, że o przeżyciach na pograniczu śmierci donosili już ludzie z poprzednich epok. Przedstawiamy na przykład obraz Hieronima Boscha namalowany pięćset lat temu. Malarz zatytułował go „Wzniesienie do Raju Niebieskiego”. Widać na nim dusze ludzi wznoszące się w stronę światła. Obraz ten przedstawia dokładnie to, o czym opowiadają ludzie, którzy przeżyli własną śmierć, że kierowali się w stronę ciemnego tunelu, na którego końcu było białe światło.
Wszystkie osoby, które doświadczyły PNPS, twierdzą, że to, co przeżyły, trudno jest opowiedzieć ziemskimi słowami. Brakuje słów, porównań… Ponadto każda z nich trochę inaczej „umierała”. Ilość i jakość tych doznań zależy od tego, czy ktoś „umarł”, czy tylko był bliski śmierci. Im dłużej człowiek był „martwy”, tym głębszych przeżyć doznał.
Dużą trudność mają ludzie z określeniem tego, w jakiej formie znaleźli się po opuszczeniu fizycznego ciała. Zapewne jest to jakaś forma „ciała duchowego”. Jego właściwością jest przechodzenie przez ściany oraz niemożność nawiązania kontaktu z żywymi. Kiedy będziemy chcieli potrząsnąć kogoś za ramię, nasza ręka przejdzie przez nie jak przez powietrze!
Największe jednak wrażenie na „zmarłych” robi spotkanie „Świetlistej Istoty”. Nie jest to zwykła postać. Jest to raczej coś w rodzaju niezwykle intensywnego (ale nie rażącego w oczy) światła, które ma osobowość i może z nami porozumiewać się telepatycznie. Emanuje ona miłością i ciepłem, które przenikając przez zmarłego, wprowadza go w stan tak głębokiego uspokojenia i błogości, że człowiek ten, potem kiedy przychodzi mu wracać do życia, nie chce tego, a nawet opiera się temu. Zazwyczaj istota ta przygotowuje człowieka do przejścia na Tamtą Stronę. Początkiem tego jest uświadomienie zmarłemu, jakim był człowiekiem. W związku z tym zostaje ukazane całe jego życie w postaci krótkich migawek zmieniających się z zawrotną szybkością. Mało tego. Jeżeli wyrządził komuś krzywdę, to odczuwa przy danym obrazie to, co czuł wtedy człowiek pokrzywdzony przez niego. To samo jest z dobrymi uczynkami. Ten film „retro”, jak go nazywamy, nie ma bynajmniej na celu oskarżanie zmarłego. Zresztą, rolę sędziego odgrywa tutaj sam zmarły. Świetlista Istota przez cały czas emanuje tą swoją niewysłowioną miłością i akceptuje zmarłego takim, jakim jest. To człowiekowi jest wstyd przez to, że nie postępował tak, jak należy.
Wszyscy, którzy powrócili do życia, jednogłośnie twierdzą, że jedyne co się liczy po Tamtej Stronie to, to czy potrafili wyzwolić w sobie miłość. Miłość w ogólnym tego słowa znaczeniu, a więc nie tylko do drugiej osoby, ale także do innych ludzi, do świata, do Życia. Wiele osób podkreśliło, że oprócz Miłości ważne jest także zdobycie wiedzy. Wydaje się to być oczywiste: człowiek, który ma większą wiedzę, więcej rozumie, a zatem potrafi „mądrzej” pokierować swoim życiem. Wystarczy spojrzeć na statystyki kryminalne. Większość przestępstw popełniają ludzie prości, tacy, którzy zdołali ukończyć zaledwie szkołę podstawową lub zawodową. Pewnie każdy może podać taki przykład ze swojego dzieciństwa. Dużo naszych kolegów ze szkolnej ławki, którzy posiadali najgorsze oceny, postępowało źle i od małego miało już problemy z policją.
Wracając jednak do sedna sprawy, nadchodzi taki moment, kiedy lekarze przywracają pacjenta do życia. Od Drugiej Strony odbywa się to w ten sposób, że człowiekowi zostaje przekazane, że jego czas jeszcze nie nadszedł, że musi wracać do swojego ciała. Wiadomość tę przekazuje Świetlista Istota lub któryś z nieżyjących członków rodziny. Zazwyczaj nikt nie pamięta samego powrotu. Nieliczne relacje mówią, że człowiek zasypia, albo traci przytomność. Potem budzi się już w swoim ciele.
Jak już było mówione, ludzie często nie chcą wracać do swojego ciała. Mają lekarzom za złe, że ich odratowali. Po pewnym czasie zmieniają zdanie. Zmieniają, gdyż zdają sobie sprawę z tego, że największą wartością jest jednak życie, możność kochania i rozwijania duszy. Nigdy też nie targną się oni na swoje życie. Kilku osobom przekazano, że samobójstwo jest najgorszą rzeczą, jaką człowiek może zrobić. Czyn ten jest zakazany i surowo Tam karany. Posiadamy także relacje niedoszłych samobójców. Opowiadają oni, że ich czyn niczego Tam nie zmienił. Jeżeli jakieś problemy pchnęły ich do samobójstwa, to po śmierci problemy te wcale nie zniknęły. To, przed czym próbowali uciec, dopadło ich także po śmierci. W tym miejscu aż ciśnie się rada dla ludzi, którzy chcą targnąć się na swoje życie: Jeżeli człowieku masz jakieś problemy, to samobójstwo jest najgłupszą rzeczą, jaką możesz zrobić. Jeżeli za życia nie rozwiążesz swoich problemów, to po śmierci tym bardziej nie.
Trochę wykroczyliśmy poza ramy tej rozprawy, ale już wracamy do tematu. Właściwie będzie to zakończenie, choć na dobrą sprawę nie opowiedzieliśmy nawet połowy tego, co należałoby powiedzieć o przeżyciach na pograniczu śmierci. Na zakończenie wspomnijmy jeszcze o upiorach. Według tradycji upiory to dusze błąkające się w Zaświatach. Osoby, które przeżyły własną śmierć, opowiadają, że widziały takie istoty. Charakteryzują się one tym, że sprawiają wrażenie nieszczęśliwych więźniów. Ich stan związany jest z tym, że nie potrafią do końca zerwać więzów ze światem fizycznym. Zamiast iść prosto do „Nieba”, próbują wrócić na ziemię, lub skontaktować się z kimś z żyjących. Będą błąkać się dopóty, dopóki nie wyzwolą się ze wszystkich więzów, jakie łączyły ich ze światem fizycznym.
Dodatek
Na samym początku wspominaliśmy o obrazie i o relacjach z poprzednich epok. Najsmakowitszy jednak kąsek zostawiliśmy na koniec. Chodzi mianowicie o Tybetańską Księgę Umarłych. Księga ta powstała ok. 800 roku naszej ery i służyła jako pomoc dla umierającego człowieka. Czytano ją osobie umierającej oraz potem gdy już zmarła. Miało to na celu po pierwsze — dopomóc umarłemu, aby rozumiał to, co się z nim będzie dziać po śmierci, a po drugie — miała pomóc rodzinie, aby wspierała go i nie zatrzymywała swoją rozpaczą. Tylko w ten sposób zmarły może wejść do Krainy Śmierci.
Tybetańska Księga Umarłych jest dla badaczy PNPS ważna, ponieważ potwierdza relacje ludzi współcześnie nam żyjących. Ograniczymy się tu do podania tylko małych fragmentów, potwierdzających przeżycia na pograniczu śmierci:
„Szlachetny synu, teraz oto przyszła na ciebie tak zwana chwila śmierci. Odchodzisz z tego świata na drugą stronę, ale nie jesteś w tym jedyny. Zdarza się to wszystkim. Nie pożądaj już i nie tęsknij do tego życia. Gdybyś jednak pożądał go i tęsknił do niego, nie będziesz mógł tutaj trwać; nie wyzwolisz się z ustawicznego błądzenia po kolisku Samsary*”
(* Samsara- odwieczny kołowrót stawania się i przemijania form bytu)
„Wówczas świadomość zmarłego wydostaje się na zewnątrz i nie wie on już, czy umarł, czy nie. Widzi on, jak przedtem, postacie bliskich, krewnych, słyszy nawet płacz i krzyki”.
„Szlachetny synu, teraz nic nie stanowi dla ciebie przeszkody; gdyż stałeś się <formą umysłu>; po rozdzieleniu się twego ducha i ciała nie masz już formy materialnej. Dlatego obecnie posiadłeś władzę przenikania bez żadnych przeszkód przez wyniosłe góry, ściany domów, ziemię, kamienie i skały”.
„Szlachetny synu, z serc tych pięciu grup Jab-Jum (jedna z postaci Buddy — RT) wybiegnie prosto ku twojemu sercu cienka jak nić, jasna i lśniąca niby promień słońca światłość zespolonych czterech Mądrości. Najpierw serce Wairoczany (jedna z form Buddy — RT) połączy się z twoim — niby tkanina — biały, połyskliwy, błyszczący i jaskrawy promień Wiedzy Dharmadhatu (sfera nauki — RT), wywołujący niepokój. Wewnątrz tej tkaniny świeci biały krążek bardzo jasny i jaskrawy niby dno zwierciadła”.
„Równocześnie na pytanie przychodzącego [Jamy — Pana Śmierci- RT] za każdy ze zgromadzonych występków wyciągnie kamyk czarny, natenczas ogarnie cię wielki lęk, panika i trwoga. Drżąc będziesz mówić: «Nie dokonałem tego zła!» — i skłamiesz w ten sposób. Na to Jama rzeknie: «Popatrzę w zwierciadło karmana» — i spojrzawszy w to zwierciadło, jasno i wyraźnie ujrzy w nim wszystkie twoje dobre i złe uczynki, tak że kłamstwa na nic się nie zdadzą”.
Kim byli święci
Bardzo często wspomina się o świętych, czy to w kościele, czy w życiu codziennym, modli do nich, czy za ich wstawiennictwem prosi się Pana Boga o różne łaski, czasem nawet podaje się za przykład któregoś z nich, aby pobudzić wiarę wiernych. Nie często jednak zastanawiamy się nad istotą samej świętości. Nie uważamy świętych za zwykłych ludzi. Bardziej kojarzą się nam z istotami podobnymi do aniołów, które przebywają w niebie i cieszą się bliskością Pana Boga.
Kiedy zagłębimy się w temat z większą uwagą, stwierdzimy ze zdziwieniem, że każdy ze świętych był swego czasu zwykłym człowiekiem, może czasami nieco trochę bardziej rozmodlonym od innych, lub przeciwnie: był wielkim grzesznikiem, który opamiętał się i diametralnie zmienił swoje życie. Pomiędzy świętymi, kanonizowanymi przez Kościół, są bowiem zarówno królowie, jak i żebracy, przedstawiciele każdego zawodu, niewolnicy, pustelnicy, matki rodzin, kalecy, żołnierze, każdej narodowości i pochodzenia. We wczesnym chrześcijaństwie świętość przypisywana była na przykład przez tradycję religijną, mianowicie, wszyscy męczennicy od razu po śmierci byli uznawani za świętych. Z czasem wypracowano szczegółowe normy dotyczące ogłoszenia danej osoby świętą. W tej chwili oficjalne uznanie za świętego poprzedza skomplikowany proces kanonizacyjny, który może rozpocząć się dopiero po beatyfikacji danej osoby, czyli po uznaniu go za błogosławionego. Kandydat na świętego musi odznaczać się cnotami heroicznymi, a także za jego przyczyną musiał się wydarzyć cud (czyli zjawisko o charakterze nadprzyrodzonym) uznany przez Kościół. Do kanonizacji wymaga się jednego cudu, który nastąpił po beatyfikacji.
Spróbujmy więc sprecyzować, co to znaczy być świętym. Najkrócej można powiedzieć, że bycie świętym to upodobnić się we wszystkim do Chrystusa: w myślach, uczuciach, słowach i czynach. Pisze o tym, chociażby święta Faustyna: „Ojciec Niebieski o tyle dusze nasze uwielbi i uzna je, o ile będzie w nas widział podobieństwo do Syna Swego”. Najbardziej charakterystyczną cechą świętości jest miłość do ludzi, a przede wszystkim do Boga, która determinuje każdą myśl i każdy czyn człowieka. Świętej Marii od Krzyża, której pewna dusza czyśćcowa na polecenie Pana Boga pomagała w drodze do świętości powiedziała na przykład tak: „Jezus chce, byś wszystko czyniła wyłącznie dla Niego i dla Jego chwały, byś też uznała Go za powiernika we wszystkich radościach i smutkach; żebyś nie robiła niczego, choćby najmniejszej rzeczy, bez proszenia Go o radę i światło; żebyś chciała mieć tylko Jego, jako nagrodę za wszystko, co będziesz czyniła”, oraz „Miej tylko jedno pragnienie: kochać dobrego Boga wciąż coraz bardziej, jednoczyć się z Nim coraz pełniej. Oto twoje główne zadanie: stałe pogłębianie życia wewnętrznego i coraz doskonalsze zjednoczenie z twoim Jezusem. Powinnaś żyć w głębi swej duszy, zjednoczona z Jezusem przez cierpienia fizyczne i duchowe, a zwłaszcza przez miłość”. Ten typ miłości odnajdujemy u świętej Faustyny: „O Jezu mój, Tyś życiem życia mojego. Ty wiesz dobrze, że nie pragnę niczego prócz chwały Imienia Twego, i aby dusze poznały dobroć Twoją. Czemu stronią dusze od Ciebie Jezu — nie rozumiem tego. O, gdybym mogła serce moje posiekać na najdrobniejsze części i w ten sposób ofiarować Ci Jezu, każdą cząstkę jakoby serce całe, aby ci, choć w cząstce wynagrodzić za serca, które Cię nie kochają. Kocham Cię Jezu każdą kroplą krwi mojej i przelałabym chętnie za ciebie, aby Ci dać dowód szczerej swej miłości. […] Niczym jest wszystko w porównaniu z Tobą. Cierpienia, przeciwności, upokorzenia, niepowodzenia, posądzania, jakie mnie spotykają, są drzazgami, które rozpalają miłość moją ku Tobie Jezu”. Czytając żywoty świętych, można wnioskować, że są dwa typy świętych: tacy, co się oddają kontemplacji i tacy, co życie poświęcają pracy czynnej. W rzeczywistości wszyscy oni byli podobni do siebie. Życie wszystkich było przepojone modlitwą. Modlitwa była ich główną czynnością. Ich dobre uczynki były cenne dlatego, że wypływały z modlitwy, oraz z miłości.
Czy zatem każdy może zostać świętym? Oczywiście. Każdy człowiek jest powołany do świętości i bez względu na to, że może się wydawać, iż nasze życie do świętości się nie nadaje — otrzymujemy łaskę dostateczną, jeśli z nią współdziałamy, aby dojść do świętości. Potwierdza to święta Faustyna w swoim „Dzienniczku duchowym”: „Niech żadna dusza nie wątpi, chociażby była najnędzniejsza, póki żyje — każda może się stać wielką świętą, bo wielka jest moc łaski Bożej. Od nas zależy tylko nie stawiać oporu działaniu Bożemu”. Nie jest to łatwe zadanie, wręcz przeciwnie: — mówiąc żartem — jest piekielnie trudne, ale dlatego też tylko nieliczni zostają uznanymi za świętych. Z drugiej jednak strony w Piśmie świętym czytamy słowa Boga: „Jarzmo moje jest słodkie, a ciężar lekki”. Mówi o tym dusza czyśćcowa: „Nie ma świętości bez cierpienia! Gdy jednak pozwolisz swobodnie działać w sobie łasce, gdy Jezus posiądzie twą wolę, a ty pozwolisz Mu być nad sobą Panem absolutnym — wówczas krzyże, choćby były ciężkie, nie będą już ciążyły. Miłość wszystko pochłonie. Do tego czasu będziesz cierpiała, i to nawet niemało”. Święta Teresa z Avilla dodaje: „Pokój wewnętrzny jest tak głęboki, że słodycze czy przykrości nie mają prawie żadnej siły, by go zamącić…”, oraz: „W niemałych utrapieniach, prześladowaniach i przeciwieństwach, jakie miałam do zniesienia w ciągu tych miesięcy, Bóg mi dodawał wielkiej odwagi, tym większej, im większa na mnie uderzała burza, tak iż zgoła mi się nie przykrzyło cierpieć”. Błogosławiona Aniela Salawa pisze wręcz tak: „Gdybyście mogli ujrzeć ten ogrom przyszłej chwały przyznany cierpieniom ludzkim na ziemi, wtedy prosilibyście sami o więcej krzyży i cierpień”.
To, co jest takie trudne w drodze do Boga to bezwarunkowa miłość i pokora. Nasza zwierzęca natura ostro buntuje się, kiedy ma „nastawić drugi policzek”, kiedy ma kochać swoich krzywdzicieli. Nie zgadzamy się także na to, aby naszym jedynym celem w życiu był Pan Bóg. Chcemy przecież dobrze się bawić, dobrze zjeść, mamy tysiące niepotrzebnych zajęć i zainteresowań, telewizję, komputer, internet… Nie chcemy z tego rezygnować. Tego jednak świętość wymaga: całkowite ogołocenie się z tej ziemskiej natury. W końcu mamy być (i po śmierci będziemy) istotą duchową. Jedyną więc wartość w oczach Boga mają wartości duchowe: miłość, wiara, pokora, ufność Bogu. Dusza czyśćcowa prowadząca św. Marię od Krzyża powiedziała, że w oczach Boga wartość mają tylko te uczynki, które były wykonane z miłością. Pozostałe są bez wartości.
Skoro święty ma upodobnić się do Jezusa, więc rozumie i zgadza się, że największy hołd odda Jezusowi i Bogu wtedy, kiedy będzie — tak, jak jego Mistrz — cierpiał w pokorze i w cichości. Musi to być jednak jego dobrowolna decyzja, ponieważ Pan Bóg nie chce wpływać na naszą wolną wolę. Pisze o tym błogosławiona Aniela Salawa: „Czuję, że Pan Bóg nie przymusza, ale mile zaprasza i zachęca do przyjmowania dobrowolnych cierpień, jakby dla ulżenia tego, co Sam cierpi, ale wolę zostawia i czeka zezwolenia…”. Tutaj też leży cała tajemnica naszej wiary. Sami od siebie niewiele jesteśmy w stanie zrobić, potrzebujemy pomocy i łaski bożej, ale to my musimy zrobić ten pierwszy krok. Kiedy otworzymy swoje serce na Boga i zgodzimy się na Jego kierownictwo, wtedy obsypuje nas różnymi łaskami, nie jednakowymi, tylko każdy otrzymuje zgodnie z bożą wolą i Jego planem względem nas. Oczywiście znoszenie w cichości cierpień jest bardzo trudne do zaakceptowania, wręcz przerażające. Nawet przyszli święci, czy błogosławieni czasem boją się tego tak, jak na przykład wspomniana wyżej Aniela Salawa: „Tak było powiedziane, że gdybym się zgodziła na to, to by dał Pan Bóg tak wielkie cierpienie i zupełnie ukryte, i dla nikogo nie zrozumiane, a dla mnie bardzo bolesne, dotkliwe i zupełnie bez ograniczenia jak długo trwające. I nic zewnętrznego tylko wewnątrz organizmu. I tak Pan Jezus przemawiał, że to by było zupełnie za odpokutowanie, za czyściec. Ale tak to odczułam, żem się bardzo przeraziła i na żadną stronę nie nachyliła. Ale tak zostać nie może”. Wspomina o tym także św. Teresa z Avilla w swoich „Sprawozdaniach duchowych”: „Pewnego dnia Pan rzekł do mnie: Ciągle pragniesz cierpień, a z drugiej strony od nich się uchylasz. […] Bądź mężną, bo widzisz, że Ja cię wspieram”. Rozumie jednak, że nie ma innej drogi: „Na modlitwie i w każdym niemal, na jakie się zdobędę, choć krótkim rozmyślaniu, nie potrafię, choćbym się starała, pragnąć ulg i pociech i Boga o nie prosić. Widzę bowiem, że Jego życie całe było jednym cierpieniem i męką; więc i dla siebie proszę Go, aby mi dawał cierpienia i łaskę mężnego ich znoszenia”. Żali się Pan Bóg mistyczce siostrze Anieli: „Mam w ręku kielich rozkoszy. Chciałem go wylać na dusze, ale żadna z nich nie chce go przyjąć. Odmawiają przyjęcia! Wszyscy boją się Mnie i mego Krzyża. Unikają Mnie; jak gdybym to Ja sam był przyczyną zła na świecie” oraz Zofii Nosko: „Nikt dziś nie chce pokutować, nikt nie chce przyjąć krzyża, który jest proporcjonalny do jego siły. Każdy ucieka przed cierpieniem, przed odpowiedzialnością za swoje grzechy i przed krzyżem. A przecież ten krzyż Ja daję z wielkiej miłości, by zbawić twą duszę. Jest na miarę twoich sił”. Podsumowuje to św. Maria od Krzyża: „Cierpienia fizyczne i duchowe są udziałem przyjaciół Jezusa w czasie ich pobytu na ziemi. Im bardziej Jezus kocha duszę, tym więcej pozwala jej uczestniczyć w męce, którą poniósł z miłości ku nam. Szczęśliwa dusza tak uprzywilejowana! Ileż zasług może zdobyć! Jest to najkrótsza z dróg prowadzących do nieba. Nie bój się, więc cierpienia, przeciwnie — kochaj je, bo ono zbliża do Tego, którego kochasz”. Przyszli święci nie czują się więc pokrzywdzeni przez to, niektórzy nawet potrafią z tego żartować tak, jak Matka Teresa z Kalkuty: Kiedyś jeden z dziennikarzy powiedział do niej: „Słyszała Matka zapewne takie powiedzenie, że jeśli Bóg kogoś kocha, to zsyła mu krzyże. Co Matka o tym sądzi?” W odpowiedzi Matka Teresa pokiwała twierdząco głową i powiedziała: „To prawda, dlatego czasami proszę Go, żeby kochał mnie, choć odrobinę mniej”.
Poprzez życie przepojone modlitwą i cierpieniem przyszły święty jednoczy się z Jezusem tak bardzo, iż zyskuje sobie niespotykane do tej pory dla niego łaski. Jedną z nich są stygmaty. Są to trudno gojące się rany, bardzo bolesne i często krwawiące, w tych miejscach, w których miał je Jezus przy swojej męczeńskiej śmierci, a więc: na rękach, nogach i boku. Człowiek upodobnił się do Jezusa tak bardzo, że ten, w sposób fizyczny odbił na jego ciele piętno swojej męki, niejako dopuszczając go tym do współcierpienia. Nie jest to jednak przypadek powszechny. Większość świętych nie miała widocznych stygmatów. Niektórzy posiadali je, ale duchowo, w sposób niewidoczny dla innych. Pisze o tym św. Faustyna: „Często odczuwałam Mękę Pana Jezusa w ciele moim, chociaż to było niedostrzegalnym, cieszę się z tego, bo Jezus tak chce. Jednak trwało to krótki okres. Cierpienia te zapalały duszę moją ogniem miłości ku Bogu i duszom nieśmiertelnym. Miłość zniesie wszystko, miłość przetrwa śmierć, miłość nie lęka się niczego…”.
Znacznie częściej Jezus dopuszcza umiłowanych do swojego wnętrza, aby poznały, w jaki sposób odczuwa On każdy grzech, czy niedoskonałość. Dzieli się swym cierpieniem, szukając ulgi, pocieszenia, współczucia… Oddajmy znowu głos św. Faustynie: „Dziś weszłam w gorzkość Męki Pana Jezusa; cierpiałam czysto duchowo, poznałam, jak straszny jest grzech. Dał mi poznać całą odrazę do grzechu. Wewnętrznie w głębi mej duszy poznałam, jak straszny jest grzech, chociażby, najmniejszy, i bardzo dręczył duszę Jezusa. Wolałabym tysiąc piekieł cierpieć, niż popełnić chociażby najmniejszy grzech powszedni”. W podobnym tonie pisze błogosławiona Aniela Salawa: „Często bardzo Pan Jezus z wielkiej dobroci odciąga duszę od gwaru świata i wprowadza do tajników Swego Serca i mówi: „Patrz duszo jak bardzo ukochałem każdą duszę i co dla każdej z osobna uczyniłem, a oni jak się ze mną obchodzą?” I daje odczuć całą zniewagę obrazy i całą potęgę miłości”. Oczywiście tego typu doświadczenia nie mogą pozostać bez echa we wrażliwości człowieka. Poznawszy ogrom cierpienia Jezusa wywoływany przez nasze grzechy, choćby najmniejsze, człowiek bardzo stara się tego już więcej nie robić. Bynajmniej nie ze strachu, tylko z miłości. Z tej wielkiej miłości, jaka pojawiła się w nas, nie chcemy w żaden sposób zranić naszego ukochanego Mistrza: „Lepiej jest dla mnie znosić wszystkie cierpienia i udręczenia, i oschłości i pokój, i ciemności i głód, i zimno i wszystkie fizyczne cierpienia, niż najmniejszym grzechem Pana Boga obrazić. Bo cokolwiek cierpię, to mimo tego marne w duszy zadowolenie, a jak jestem w najmniejszej rzeczy niewierna, to zaraz daje mi Pan Bóg poznać i odczuć zniewagę swojej świętości. A to odczuwam bardzo boleśnie, gorzej niż wszystkie cierpienia fizyczne i duchowe” (bł. Aniela Salawa). Doznania te pomagają przyszłym świętym lepiej zrozumieć siebie, swoją wiarę, miłość, a nade wszystko samego Jezusa. W pismach i dziennikach świętych, mistyków i błogosławionych aż roi się od relacji na ten temat. Zapoznajmy się z jedną z wizji św. Faustyny: „W pewnej chwili zostałam wezwana na Sąd Boży. Stanęłam przed Panem sam na sam. Jezus był takim, jakim jest w Męce. Po chwili znikły te Rany, a pozostało tylko pięć, w rękach, nogach i boku. Natychmiast ujrzałam cały stan duszy swojej, tak jak Bóg na nią patrzy. Jasno ujrzałam wszystko, co się Bogu nie podoba. Nie wiedziałam, że nawet z takich cieni drobnych trzeba zdawać rachunek przed Panem”. Ta bliskość dusz w miłości i cierpieniu sprawia, że Jezus otwiera się przed człowiekiem. Ma to też wymierne korzyści dla człowieka, jak pisze św. Maria od Krzyża: „Dusze, które doszły do doskonałości, jakiej Jezus od nich żąda, władają Jego sercem: nie odmawia im niczego. Kiedy dojdziesz do tego, Jezus i ty będziecie stanowili jedno. Będziecie mieli te same uczucia, te same myśli, takie same pragnienia”. Jeżeli Bóg dopuszcza do takiej bliskości i zażyłości ma w tym swój cel. Zazwyczaj jest to jeszcze większe uświęcenie człowieka, aby w ten sposób poznał swoją niedoskonałość i mógł w porę zmienić się: „Z każdego prawie widzenia, jakie miałam, odniosłam pożytek i postęp ku lepszemu. Jeśliby to miało być oszukanie diabelskie, zdaję się w tym na moich spowiedników” (św. Teresa z Avilla). Często też Pan Bóg, czy Jezus wprost mówią, co przyszły święty robi źle, surowo upominając go, lub czule radząc: „Jezus daje mi poznać często, co Mu się w duszy mojej nie podoba i nieraz strofował mnie za takie na pozór drobiazgi, a jednak w rzeczy samej miały wielkie znaczenie, przestrzegał mnie i ćwiczył jak Mistrz”. (św. Faustyna).