E-book
10.29
drukowana A5
35.48
drukowana A5
Kolorowa
61.22
Ciekawe, niezwykłe, zastanawiające

Bezpłatny fragment - Ciekawe, niezwykłe, zastanawiające

część 2


5
Objętość:
186 str.
ISBN:
978-83-8126-793-9
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 35.48
drukowana A5
Kolorowa
za 61.22

AntyNoble

W każdym środowisku zawodowym czy amatorskim prędzej, czy później powstaje potrzeba wyróżnienia tych najlepszych. Zwycięzcy mogą liczyć na zaszczyt, uznanie i nagrodę. W ten sposób powstają różnego rodzaju konkursy literackie, fotograficzne, wybory Miss Świata czy chociażby wybory Miss Mokrego Podkoszulka. Cokolwiek…

W świecie nauki także nie brakuje okazji do wyróżnienia wybijających się ponad przeciętność naukowców. Najbardziej znaną nagrodą w tym środowisku jest oczywiście Nagroda Nobla. Laureaci mogą liczyć na światową sławę i na niemałe pieniądze, bo prawie milion dolarów!

Nagrody Nobla nie są przyznawane za teorie tylko za przełomowe odkrycia w świecie nauki. Z uwagi na ten wymóg zapisany w testamencie Alfreda Nobla, fundatora nagrody, nawet największy umysł dwudziestego wieku, Albert Einstein, nie otrzymał tej nagrody za swoją fundamentalną teorię względności tylko za mniejszej wagi wyjaśnienie zjawiska fotoelektrycznego. W ten sposób postanowiono uhonorować tę ważną z punktu widzenia współczesnej nauki postać.

Jako że pomysłowość ludzka nie zna granic, tak więc pewnego dnia jakiemuś zapewne żartownisiowi, przyszedł do głowy pomysł, aby urządzić rodzaj pastiszu Nagrody Nobla i, zamiast uhonorowywać najbardziej zasłużonych naukowców, za najbardziej doniosłe odkrycia, postanowiono dla żartu „wyróżniać” tych naukowców, których badania bardziej wywołują uśmiech niż podziw. Na przykład jeden z takich wyróżnionych naukowców prowadził swego czasu badania nad zachowaniem się roztoczy (żyjątka przebywające w kurzu) w nowym dla nich środowisku. Aby móc obserwować ich zachowanie, wkładał je sobie do ucha i notował, co robią. Wśród zanotowanych przez niego reakcji znalazły się: skrobanie, chodzenie i gryzienie.

Przez media często przewijają się doniesienia o przełomowych odkryciach naukowych, ale wśród całej rzeszy naukowców okazuje się, że nie brakuje takich, którzy — jak ten z naszego przykładu — zajmują się zagadnieniami niegodnymi poważnego naukowca. Oto kilka przykładów:


Jeden z norweskich naukowców badał, kiedy i po co ludzie wzdychają.


Brytyjski wykładowca z Uniwersytetu w Aston zajął się próbą wytłumaczenia, dlaczego kromka chleba posmarowana masłem spada na ziemię zawsze posmarowaną stroną, a nie na odwrót.


Trzem naukowcom z Uniwersytetu Keio w Japonii przyznano zaś AntyNobla za rozwikłanie sekretu psychiki gołębi i wytresowanie ich tak, aby odróżniały obrazy Moneta od obrazów Picassa.


Swego czasu AntyNobla z ekonomii otrzymał Karl Schwarzler i naród Liechtensteinu za możliwość wypożyczenia całego kraju na zjazdy, konferencje, seminaria, wesela i inne tego typu uroczystości…


Nie tylko konkretni naukowcy otrzymują tę wątpliwej chwały nagrodę. Nie brakuje także różnego rodzaju instytucji i organizacji, także państwowych czy międzynarodowych. Oto garść przykładów:


Japońska Agencja Meteorologiczna została dostrzeżona przez kapitułę nagrody za siedmioletnie badania mające dać odpowiedź, czy trzęsienie ziemi może zostać spowodowane przez suma poruszającego ogonem.


Pokojową nagrodę Ig-Nobel otrzymała brytyjska marynarka wojenna (British Royal Navy), która wydała zarządzenie, by podczas ćwiczeń rekruci, zamiast strzelać prawdziwymi nabojami, krzyczeli po prostu „»Bang!«”: Marynarze sprawdzają współrzędne celu, celują, przygotowują się do strzału i… głośno krzyczą „»Bang!«”. Oszczędzają za każdym razem 642 funty, co ma przynieść marynarce ponad milion funtów oszczędności rocznie. Oszczędnie, ale i… śmiesznie.


W innym roku także pokojowego AntyNobla otrzymało ęłęóLaboratorium Badawcze Sił Powietrznych w Bazie Sił Powietrznych im. braci Wright i Franka Pattersona w Dayton (stan Ohio) za badania nad stworzeniem „bomby homoseksualnej”, która miałaby wywoływać u żołnierzy wroga homoseksualny popęd do swoich towarzyszy broni.


Nie tylko wojsko otrzymuje pokojową nagrodę, także i cywilne instytucje, jak na przykład Szwajcarska Federalna Komisja Etyki ds. Biotechnologii Nieczłowieczej za przyjęcie zasady prawnej, która głosi, że rośliny mają godność.


Pomysłodawcą AntyNobli była redakcja magazynu satyrycznego „Journal of Improbable Research” („Roczniki Badań Nieprawdopodobnych”) wydawanego na Uniwersytecie Harvarda. Redakcja ta od początku, czyli od roku 1991 wybiera także laureatów, którzy mają zostać w ten szczególny sposób uhonorowani.

Nawiązując do nazwy pierwowzoru, żartownisie swoją nagrodę nazwali Ig Nobel, co stanowi grę słów, gdyż słowo „ignoble” znaczy „haniebny”. W Polsce nie przyjęła się jednak ta nazwa i wszyscy używają jej nazwy popularnej, czyli AntyNobel.

Sięgając pamięcią do początków ceremonii, to zaczęło się od skromnej uroczystości i zaproszenia 90 osób. Z roku na rok impreza jednak zyskiwała na popularności tak, iż trzeba było wprowadzić bilety wstępu, gdyż liczba miejsc siedzących była ograniczona. Początkowo ceremonia miała miejsce w sali wykładowej w Massachusetts Institute of Technology, lecz z uwagi na stale rosnące zainteresowanie, przeniesiono ją w roku 2006 do znacznie pojemniejszej sali Sanders Theatre na Uniwersytecie Harvarda.

Prawie całą formułę ceremonii skopiowano z prawdziwej Nagrody Nobla. Tutaj laureaci także mogą otrzymać nagrodę pieniężną w wysokości miliona dolarów (dokładnie to dziesięć milionów). Jedyny, drobny mankament jest taki, że nie są to dolary amerykańskie tylko niewiele warte dolary Zimbabwe. Chyba największą wartością dodaną przygotowaną przez organizatorów jest fakt, iż nagrody wręczane są przez laureatów prawdziwej Nagrody Nobla.

Dla każdego naukowca spotkanie się z takim laureatem to niesamowite przeżycie i zaszczyt. Czas jednak pokazał, że niewielu z wyróżnionych antynoblistów przybywało na uroczystość. Nie był to dla nich bowiem powód do dumy.

Choć początkowo otrzymanie takiego wyróżnienia było powodem do wstydu, to w ostatnich latach cieszy się ono coraz większą aprobatą. Naukowcy traktują swoje dokonania z przymrużeniem oka i coraz częściej stawiają się nawet osobiście na ceremonii wręczenia nagród.

Czasy się zmieniają. Teraz nie tylko talent się liczy, ale także odpowiednie „sprzedanie”, „wypromowanie się”. Na nic nasz geniusz, jeżeli nie znajdzie się nikt, kto zechciałby sfinansować nasze projekty i badania. Żyjemy w kulturze medialnej i naukowcy coraz lepiej zaczynają to rozumieć. Każdy rozgłos, choćby negatywny, sprawia, iż naukowiec jest rozpoznawalny i zauważalny przez wydawców i sponsorów. Jeden z laureatów o nazwisku Barss wyznaje, że „po odebraniu nagrody, w ciągu miesiąca udzieliłem więcej wywiadów, niż wcześniej przez wiele lat”. Inny nominowany, Jonathan Wayatt, który z dwoma innymi badaczami otrzymał AntyNobla za opracowanie raportu na temat załamywania się publicznych toalet w Glasgow pod ciężarem ich użytkowników, mówi tak: „Nie jesteśmy obrażeni. Opublikowaliśmy ponad 70 poważnych artykułów, ale tylko ten przyniósł nam rozgłos”.

Tak to już jest w świecie, że na nic cała nasza mądrość i talent, jeżeli nie ma nikogo, kto zechciałby nas wysłuchać. Poprzez wzięcie udziału w takim show badacze są w stanie sprawić, że inni zainteresują się w końcu tym, co mają naprawdę do powiedzenia. Dr Len Fisher z Bristolu, autorka epokowego dzieła pt. „Optymalne metody maczania keksów w kawie” twierdzi, że nagrodzie zawdzięcza zainteresowanie poważnych wydawców.

Smutny to los badacza, smutny los nauki, ale biznes ma swoje prawa. W tej chwili wszystko jest już skomercjalizowane. Aby nie kończyć tak smutnym akcentem, powróćmy jeszcze do samych laureatów. Kim oni są? Czy są to jacyś nawiedzeni, nie zawsze w pełni rozumu badacze sztuk tajemnych? Zazwyczaj nie. Są ciekawymi świata osobami, którzy zawsze chcą znać odpowiedź „dlaczego”: dlaczego coś jest, dlaczego działa itd. Są zwykłymi naukowcami i badaczami, którzy nie zawsze — w opinii swoich kolegów — zajmują się wielkimi zagadnieniami. Chcą jednak wiedzieć, dlaczego te małe, najmniejsze z najmniejszych zjawisk istnieje i działa.

Bez wątpienia do nagrody AntyNobla zostałby nominowany badacz Robert Symmer, który 350 lat temu opublikował 50-stronicowy artykuł naukowy o tym, że jego białe rajtuzy odpychają się od siebie, a z czarnymi przyciągają. Wtedy także wyśmiano go za tak niepoważne zajęcie, a on po prostu opisał dziwne (w tamtych czasach) zjawisko, które zaobserwował. Nie zważając na pośmiewisko, na jakie się naraził, w dalszym ciągu eksperymentował i obserwował zjawiska elektryczne, które potem zrewolucjonizowały przecież cały świat. Czasem z pozoru błahe zjawisko może stać się przyczynkiem do naprawdę wielkich odkryć.

Z pewnością wszystkich antynoblistów wspierałby wspomniany już Albert Einstein, który zapytany o to, jak wpadł na pomysł swojej teorii, odpowiedział po prostu, że nie bał się myśleć. Rzeczywiście, wyprowadzenie teorii względności jest dziecinnie proste. Trzeba tylko zgodzić się na to, że zdrowy rozsądek nie zawsze ma rację. Dalej wystarczy już podążyć drogą określoną przez matematykę, a wyniki same się pojawią.

Laureaci nagrody AntyNobla nie są naukowcami drugiej kategorii. Zajmują się tylko mniejszej wagi badaniami, lecz jak pokazał przypadek fizyka Andre Geima i oni potrafią być docenieni.

W roku 2000 Andre Geim pracował na holenderskim Uniwersytecie Nijmegen i razem ze swoim kolegą, Michaelem Berrym z Uniwersytetu Bristolu, badał oddziaływanie silnego pola magnetycznego na diamagnetyki, czyli na ciała nieoddziałujące magnetycznie. Jako przykład wybrał żywą żabę. Swoją pracę pt. „O latających żabach i lewitronach” opublikował na łamach prestiżowego „European Journal of Physics”. Udowadnia w niej, że posługując się wyjątkowo silnym polem magnetycznym, można sprawić, aby żaba lewitowała… Komentując falę krytyki i szyderstwa stwierdził, iż „nie był to głupi eksperyment, ale niezwykły”. Swoją pracą i postawą został dostrzeżony przez kapitułę AntyNobla i wyróżniony ową nagrodą.

W przeciągu kolejnych dziesięciu lat prowadził różne badania i projekty, aż w końcu jeden z nich okazał się tak przełomowy, iż w roku 2010 doczekał się prawdziwej nagrody Nobla! W ten sposób laureat AntyNobla, z którego wszyscy się śmiali, teraz dostąpił należytego mu szacunku i podziwu.

Za co otrzymał nagrodę specjalista od lewitujących żab? Za otrzymanie i opisanie grafenu, czyli nowej formy węgla o niezwykłych właściwościach. Grafen jest zbudowany z zaledwie jednej warstwy atomów tworzących sześcioczłonowe pierścienie. Jest w tej chwili najmocniejszym materiałem (ponad sto razy mocniejszym od stali), a jednocześnie jest tak elastyczny, że można go bez szkody rozciągać o dwadzieścia procent. Gdyby zrobić z niego hamak, utrzymałby ciężar czterech kilogramów, będąc zupełnie niewidocznym (trudno bowiem ujrzeć płachtę zrobioną z pojedynczej warstwy atomów), a sam ważyłby tyle, co koci włos. Materiał ten znalazł już swoje zastosowanie m.in. do budowy superszybkich, energooszczędnych tranzystorów.

W taki oto sposób toczy się koło fortuny, która czasem wystawia nas na pośmiewisko, a czasem na uwielbienie tłumów.

Na koniec zapoznajmy się jeszcze z innymi antynoblistami oraz z ich mało poważnymi badaniami. Może i wśród nich kryją się przyszli laureaci nagrody Nobla? Kto wie?

Antynobliści i ich badania

Naukowcy z Holandii — Anita Eerland, Rolf Zwaan i Tulio Guadalupe — zostali uhonorowani Ig Noblem za badania, z których wynika, że wieża Eiffla wyda się mniejsza, gdy przechylimy głowę w lewą stronę.


Czworo amerykańskich neurobiologów — Craiga Bennetta, Abigail Baird, Michaela Millera i Georga Wolforda — nagrodzono za badania aktywności mózgów martwych łososi.


Richard Stephens, John Atkins, Andrew Kingston (Uniwersytet Keele, Wielka Brytania) ęłęóoto otrzymali pokojowego AntyNobla za badania potwierdzające powszechnie panujące przekonanie, że przeklinanie przynosi ulgę w bólu.


Lianne Parkin, Sheila Williams, Patricia Priest (Uniwersytet Otago, Nowa Zelandia) — udowodniły, że w okresie zimowym ludzie rzadziej przewracają się na śliskiej nawierzchni, jeśli… mają skarpety włożone na buty.


W dziedzinie weterynarii: Catherine Douglas i Peter Rowlinson z Uniwersytetu Newcastle w Newcastle-Upon-Tyne w Wielkiej Brytanii, zostali uhonorowani za wykazanie, że krowy, które mają imię, dają więcej mleka niż krowy bezimienne.


Stephan Bolliger, Steffen Ross, Lars Oesterhelweg, Michael Thali i Beat Kneubuehl z Uniwersytetu w Bern w Szwajcarii — za eksperymentalne ustalenie, czy lepiej jest zostać uderzonym w głowę butelką pełną piwa, czy butelką pustą.


W dziedzinie medycyny: Donald L. Unger — za próbę znalezienia przyczyny artretyzmu stawów palców dłoni. W tym celu badacz konsekwentnie codziennie wyłamywał sobie palce lewej dłoni przez ponad 60 lat.


W dziedzinie zdrowia publicznego: Elena N. Bodnar, Raphael C. Lee i Sandra Marijan — za wynalezienie biustonosza, który w razie zagrożenia może być szybko przekształcony w dwie maseczki ochronne: jedną dla właścicielki stanika, a drugą dla innej osoby.


Massimiliano Zampini i Charles Spence — za zademonstrowanie, że jedzenie lepiej smakuje, jeśli… lepiej brzmi (przedmiotem badań były chipsy).


Marie-Christine Cadiergues, Christel Joubert i Michel Franc za odkrycie, że pchły żyjące na psie potrafią skakać wyżej niż pchły żyjące na kocie.


Sheree Umpierre, Joseph Hill i Deborah Anderson za odkrycie plemnikobójczych właściwości coca-coli oraz C.Y. Hong, C.C. Shieh, P. Wu i B.N. Chiang za udowodnienie, że to nieprawda.


Juan Manuel Toro, Josep B. Trobalon i Nuria Sebastian-Galles za wykazanie, że szczury nie zawsze potrafią odróżnić osoby mówiącej wspak po japońsku od osoby mówiącej wspak po holendersku.


Ivan Schwab został nagrodzony za odpowiedź na pytanie trapiące ludzkość od początku świata, czyli dlaczego dzięcioły nie mają bólu głowy.


Wasmia Al-Houty oraz Faten Al-Mussalam z Kuwejtu — za badania nad tym, jakiego rodzaju odchody najbardziej smakują miejscowym żukom.


John Mainstone i (nieżyjący) Thomas Parnell z Uniwersytetu w Queensland (Australia) za systematyczne badania, zaczęte w 1927 roku, w których kawałek bitumenu (smoły ziemnej) kapie z lejka z szybkością jednej kropli na 9—12 lat (w 2000 r. spadła ósma kropla).

Gauri Nanda z Massachusetts Institute of Technology (USA) za wynalezienie budzika, który ucieka i ukrywa się w czasie dzwonienia, dzięki czemu budzenie jest bardziej skuteczne i daje w efekcie statystycznie dłuższy dzień pracy.


Benjamin Smith z Uniwersytetu w Adelajdzie (Australia) za wąchanie i skatalogowanie zapachu zestresowanych żab.


Dr Yoshiro Nakamatsu z Tokio (Japonia) za robienie zdjęć i analizę retrospektywną każdego posiłku zjedzonego przez niego przez ostatnie 34 lata.


Lal Bihari z Uttar Pradesh (Indie) otrzymał nagrodę pokojową aż z trzech powodów. Po pierwsze — za aktywne życie po oficjalnym uznaniu go za zmarłego. Po drugie — za kampanię skierowaną (pośmiertnie) przeciwko inercji biurokracji i chciwości krewnych. Po trzecie — za założenie Stowarzyszenia Zmarłych Ludzi (Association Dead People) otwartego dla legalnie nieżyjących z całego świata. Laureat Lal Bihari, mimo iż „legalnie nie żyje” wywalczył jednak paszport hinduski, aby przybyć na ceremonię wręczenia Nagrody do Harvardu. Władze emigracyjne USA, sławny INS nie wpuściły jednak Lala Bihari do Stanów Zjednoczonych, gdyż… jest on oficjalnie nieżywy!


Pokojowego AntyNobla otrzymał zespół japońskich naukowców i biznesmenów za „promowanie pokoju i harmonii między gatunkami”. Doktor Matsumi Suzuki z Japońskiego Laboratorium Akustycznego z kolegami wynaleźli komputerowe urządzenie zwane „Bow-Lingual”, czyli „Słownik hau-hau”, tłumaczące język psi na japoński. Aparat testowany na 50 gatunkach psów potrafi podobno przetłumaczyć z psiego języka 200 „zwrotów i słów” w sześciu kategoriach emocjonalnych (radość, frustracja, groźba, smutek, żądanie i autoekspresja).


Przemyślny hiszpański wynalazca Eduardo Segura skonstruował pralkę z hydromasażem do prania psów i kotów.


Joel Slemrod z Business School w Uniwersytecie Michigan i Wojciech Kopczuk z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej za naukowe opracowanie, które stwierdzało, że ludzie potrafią opóźnić swoją śmierć, jeżeli daje im to możliwość zakwalifikowania się do niższych stawek podatku spadkowego.


John Keogh z Hawthorn w Australii za opatentowanie w 2001 r. koła oraz Australijski Urząd Patentowy za przyznanie temuż Johnowi Keoghowi patentu nr 2001100012. Laureat jest prawnikiem i w ten sposób chciał pokazać lukę w przepisach patentowych Australii. Słyszałem też, że teraz przymierza się do opatentowania ognia.


Donatella Marazziti oraz jej trzej koledzy z Uniwersytetu w Pizie otrzymali Ig Nobla z chemii. Ich praca wyjaśnia z punktu widzenia biochemii mózgu, że romantyczna miłość niczym nie różni się od cierpienia osób dotkniętych zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi.


Robert Faid z Greenvill w Południowej Karolinie uzyskał Ig Nobla z matematyki za udokumentowane wyliczenie, że z prawdopodobieństwem 8606091751882 do 1… Michaił Gorbaczow jest antychrystem.


Marie Dacke, Emily Baird, Marcus Byrne, Clarke Scholtz, Eric Warrant — za udowodnienie, że żuki gnojarze orientują się w przestrzeni na podstawie Drogi Mlecznej.


Masateru Uchiyama, Xiangyuan Jin, Qi Zhang, Toshihito Hirai, Atsushi Amano, Hisashi Bashuda, Masanori Niimi za udowodnienie, że słuchanie oper pozytywnie wpływa na myszy po przeszczepie serca.


Bert Tolkamp, Marie Haskell, Fritha Langford, David Roberts, Colin Morgan otrzymali AntyNobla za udowodnienie, że im dłużej krowa leży, tym bardziej prawdopodobne jest, że wstanie, ale jednocześnie nie łatwe będzie określenie, kiedy znów się położy.

Niezwykłe opowieści o niezwykłych ludziach

Ludzie wybitnie uzdolnieni obdarzeni przez los niezwykłą łatwością analizowania i tworzenia stanowią filar rozwoju cywilizacji ludzkiej. To dzięki ich odkryciom i wynalazkom zmienia się nasz świat i życie. Pomyślcie tylko, jaki wkład należało włożyć, aby człowiek stanął na Księżycu, ilu ludzi musiało wpierw odkryć i zrozumieć prawa przyrody… Przecież nie wystarczy tylko wsiąść do rakiety, wycelować w Księżyc i wystartować. Zanim dotrzemy do Księżyca (około 3 dni), ten będzie znajdował się już tysiące kilometrów dalej. To wszystko trzeba przewidzieć i obliczyć. Dzięki naukowcom i badaczom możemy lepiej zrozumieć swoje miejsce we Wszechświecie i korzystać z możliwości, jakie daje Przyroda.

Naukowiec często kojarzy się z kimś wyalienowanym, człowiekiem w okularach zamkniętym w laboratorium, który poza swoimi badaniami nic więcej nie widzi. Nie jest to do końca prawda, choć rzeczywiście — jak na wielką indywidualność przystało — często zdarza się, że jest on kimś nietuzinkowym, a jego dziwne zachowanie jest powszechnie znane i nikogo nie dziwi. George Gamow w jednej ze swoich książek wspomina na przykład, że pewnego razu wracał z przyjęcia w towarzystwie Nielsa Bohra (jeden z najsłynniejszych fizyków XX wieku), jego żony i Hendrika Casimira. Było tuż przed północą, gdy opustoszałą ulicą przechodzili obok banku. Casimir, który lubił się wspinać, zauważył na ścianach budynku występy, które umożliwiały wspinaczkę. Zaraz też sprawdził to praktycznie, wchodząc po nich aż do drugiego piętra. Gdy Casimir zszedł, Bohr także postanowił spróbować swoich sił i zaczął się wspinać. Kiedy już minął pierwsze piętro, nagle pojawił się patrol policyjny. Policjanci spostrzegli przyklejoną do ściany budynku postać ludzką, jednak po przyjrzeniu się, z ulgą rzekli: „Ach, to tylko profesor Bohr”, po czym nie robiąc zbędnego tarabanu, oddalili się.

Innym razem tenże uczony prowadził wielogodzinną dyskusję z jednym ze swych współpracowników, amerykańskim fizykiem Victorem Weisskopfem, a gdy nadeszła godzina osiemnasta rozmówca oznajmił, że musi kończyć, ponieważ ma umówione spotkanie. Bohr pragnąc dokończyć dyskusję, odprowadził go do tramwaju, kontynuując rozmowę w drodze na przystanek. Gdy nadjechał tramwaj, Weisskopf wszedł na stopień, ale Bohr stojąc obok wejścia, nadal zawzięcie mu coś tłumaczył. Rozpoznając Bohra, motorniczy nie śmiał ruszyć z miejsca i wraz z pasażerami oraz zakłopotanym Weisskopfem czekał, aż uczony skończy. Trwało to parę minut, kiedy wreszcie Bohr sam zorientował się w sytuacji i pożegnał Weisskopfa.

Wielcy geniusze żyją często w swojej rzeczywistości, a otoczenie stara się im nie przeszkadzać. W końcu to ich wielki skarb. Dobrze to opisuje przypadek Dymitra Mendelejewa, twórcy słynnej tablicy, który uzyskał od cara pozwolenie na wzięcie rozwodu ze swoją pierwszą żoną, co należało do rzeczy rzadko praktykowanych w carskiej Rosji. Kiedy inni chcieli pójść tą samą drogą, argumentując, że Mendelejewowi pozwolono, car odpowiedział krótko: „To prawda, ale Mendelejew jest tylko jeden”. Pozyskanie noblisty jako wykładowcy to wielka nobilitacja dla miasta i uniwersytetu, co od razy przekłada się na wzrost zainteresowania uczelnią przez przyszłych studentów.

Czy rzeczywiście wielkie umysły są takie wielkie, czy to tylko kwestia zwykłej inteligencji i splotu przypadków? Różnie to bywa. Część uczonych to rzeczywiście wielkie umysły, część osiąga sławę dzięki ciężkiej pracy, a część zostaje sławna dzięki zrządzeniu losu, kiedy przez przypadek odkryją coś nowego. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że Fortuna różnie potrafi zakręcić kołem. Czasem człowiek styka się z czymś nowym, ale nie potrafi tego dostrzec. Tak było na przykład z Williamem Crookesem, jednym z naukowców. Pewnego dnia stwierdził, że klisze fotograficzne, które leżały w pobliżu rury do wytwarzania promieni katodowych są niezaczernione. Zamiast zbadać przyczynę tego zjawiska, odesłał klisze do producenta w ramach reklamacji. W ten sposób stracił możliwość odkrycia promieni X i zdobycia wiecznej sławy, która stała się udziałem Wilhelma Roentgena. Wyobrażacie sobie jego szok, gdy zorientował się, jaka szansa przeszła mu koło nosa…

Niektórzy uczeni są tak pochłonięci swoimi badaniami i odkrywaniem nowych rzeczy, że często nie dbają o sławę a ich odkrycia, które często pozostają w formie zaledwie szkicu, nikną szybko w stercie innych papierów z równie niezwykłymi pracami. Do takich dziwaków należał na przykład Henry Cavendish, odkrywca wodoru, jeden z najwybitniejszych uczonych wszech czasów. Odkrył on między innymi prawo oddziaływania ładunków elektrycznych na kilkanaście lat przed Coulombem, ale swoich wyników nie ogłosił drukiem i nikt o nich nie wiedział. Dopiero po przeszło stu latach uczynił to James Maxwell po analizie zachowanych rękopisów.

Fizyk James Chadwick, odkrywca neutronu, jest ciekawym przykładem, jak nieśmiałość może przyczynić się do zdobycia Nagrody Nobla. Gdy miał szesnaście lat, postanowił studiować matematykę na Uniwersytecie w Manchesterze. Egzaminy wstępne odbywały się w dużej sali, gdzie w różnych częściach siedzieli w ławkach kandydaci na poszczególne wydziały. Kandydaci na matematykę i fizykę siedzieli w sąsiadujących ławkach. Nasz przyszły uczony przez przypadek usiadł w ławce dla potencjalnych fizyków i zdał sobie z tego sprawę dopiero po egzaminie, gdy oznajmiono mu, że został przyjęty na studia. W tym czasie fizyką nie interesował się w ogóle i nie zamierzał jej studiować. Od dziecka był jednak ogromnie nieśmiały i nie miał odwagi przyznać się do pomyłki. Chodził więc przez cały rok na wykłady i zastanawiał się, jak z tego ambarasu wybrnąć. W następnym roku sytuacja uległa diametralnej zmianie, gdy katedrę fizyki objął Ernest Rutherford, znany już badacz zjawisk promieniotwórczych. Kiedy zaczął opowiadać o swoich eksperymentach związanych nie tylko z promieniotwórczością, ale także ze zjawiskami elektrycznymi i magnetycznymi Chadwick po raz pierwszy w życiu zachwycił się fizyką. Fizyka tak go wciągnęła, że w roku 1935 otrzymał Nagrodę Nobla właśnie z fizyki. Miał wtedy 44 lata. Fortuna zakręciła kołem i w jego przypadku wypadło pole z napisem „Wygrana”.

Wielkie umysły objawiają się często już w dzieciństwie. Przykładem jest irlandzki genialny matematyk i fizyk, William Rowan Hamilton znany, chociażby z równań Hamiltona. Już jako dziecko pięcioletnie poza angielskim znał dobrze grecki, łacinę i hebrajski. W ciągu następnych pięciu lat nauczył się jeszcze włoskiego, francuskiego, arabskiego i sanskrytu, a gdy miał lat czternaście znał jeszcze perski, malajski, syryjski i hindi.

Dużo większym cudownym dzieckiem był Lew Dawidowicz Landau, jeden z najwybitniejszych fizyków, choć swój geniusz objawiał początkowo tylko w matematyce, zupełnie lekceważąc pozostałe przedmioty szkolne, do których obnosił się z pogardą. Gdy uzyskał maturę w wieku dwunastu lat (!), znał już dokładnie całą wyższą matematykę, natomiast z innych przedmiotów uzyskiwał jedynie najniższe oceny umożliwiające zdanie do następnej klasy. Nie ma się zresztą co dziwić, skoro na przykład wypracowanie na temat „Eugeniusza Oniegina” wielkiego pisarza rosyjskiego Puszkina zawarł w jednym zdaniu: „Tatiana to bardzo nudna osoba…”. Gdy skończył osiemnaście lat, uzyskał dyplom uniwersytecki i był już autorem znanych, publikowanych prac naukowych z fizyki teoretycznej.

Podobnym genialnym matematykiem był John von Neumann, kolejny jeden z najwybitniejszych uczonych XX wieku. On także był cudownym dzieckiem i od wczesnych lat wykazywał geniusz matematyczny. Mając sześć lat, dzielił już w pamięci liczby ośmiocyfrowe, a w wieku lat ośmiu znał już rachunek różniczkowy i całkowy. Miał doskonałą fotograficzną pamięć, zapamiętywał od razu wszystko, co przeczytał. Mógł na przykład cytować z pamięci książkę telefoniczną, strona po stronie, ze wszystkimi jej numerami telefonów, nazwiskami i adresami lub cytować, także strona po stronie, z powieści przeczytanej kilka bądź kilkanaście lat wcześniej! Wśród tylu niezwykłych właściwości nie zabrakło jednak i słabszych stron. Jego druga żona — Klara — opowiadała na przykład, że pewnego razu wybrał się on do Nowego Jorku samochodem załatwić pewną sprawę, ale za jakiś czas zadzwonił do niej z przydrożnej stacji benzynowej z pytaniem „Po co on ma w ogóle jechać do tego Nowego Jorku”. Zapomniał…

Nie tylko do matematyki przyszli wielcy naukowcy odczuwają pociąg. Nie brakuje także praktyków, którzy zamiast pozostawać w wirtualnym świecie cyfr i teorii, eksperymentowali cały boży dzień. Taką właściwość wykazywał na przykład amerykański fizyk Henry Rowland. Jak tylko nauczył się chodzić, przepadał za eksperymentami naukowymi. Już jako dziecko trzyletnie wykonał z kartonu udany model zegara. W nieco późniejszym wieku budował butelki lejdejskie do wytwarzania wyładowań elektrycznych i konstruował elektromagnesy. Mając siedemnaście lat, zbudował w domu piec do odlewów żelaznych, z których sporządził wielki silnik elektryczny. Wśród wielu różnorakich doświadczeń nie mogło zabraknąć i sytuacji niebezpiecznych. Pewnego razu zrobił na przykład z papieru duży balon na gorące powietrze. Niestety balon spadł na dach pobliskiego domu, który zajął się ogniem. Wezwani na pomoc strażacy ugasili pożar i nikomu na szczęście nic się nie stało. À propos balonu: Oto inna historia, osiemnastowiecznego uczonego Antoine Gay-Lussaca.

Podczas jednego z lotów balonem w celu dokonania pomiarów naukowych atmosfery zdarzył się zabawny incydent. Otóż, gdy balon przestał się wznosić, tenże uczony postanowił wyrzucić z niego zbędny balast, aby móc wznieść się, choć jeszcze kilka metrów wyżej. Zaczął więc pozbywać się z balonu wszystkiego, co było dla niego zbędne, łącznie z krzesłem, na którym siedział. Pozostawił tylko przyrządy pomiarowe. Zabawny incydent dotyczy właśnie owego krzesła. Spadające z nieba krzesło zobaczyła młoda pasterka owiec. Sądząc, że to cud zaraz zwołała miejscową ludność, aby zobaczyli ten niebiański przedmiot, który zachował się w całości, ponieważ upadł na krzaki. Co prawda trochę się dziwiono, że krzesło stało się przedmiotem cudu, zwłaszcza że było ono dość marnie wykonane, ale miejscowy proboszcz polecił przenieść je do pobliskiego kościoła, gdzie zaraz stało się celem pielgrzymek z całej okolicy. Dopiero po pewnym czasie wyjaśniło się pochodzenie niebiańskiego krzesła. Najlepiej wyszła na tym owa pasterka, która będąc sierotą, została adoptowana przez pobożną i zamożną wdowę.

Niezwykłymi właściwościami oznaczał się Leonhard Euler, jeden z najwybitniejszych matematyków i fizyków wszystkich czasów, który wniósł ogromny wkład do wszystkich niemal działów matematyki, mechaniki, optyki i astronomii teoretycznej. Wydanie jego wszystkich dzieł obejmuje aż 73 tomy! Miał on fenomenalną pamięć. Podobnie jak John von Neumann potrafił cytować całe książki z pamięci jak, chociażby całą Eneidę Wergiliusza. Potrafił podać także pierwszy i ostatni wiersz na każdej stronie posiadanego wydania tej epopei. Ta niezwykła umiejętność przydała mu się w późniejszym czasie, kiedy stracił wzrok. Dzięki całej skarbnicy wiedzy zamkniętej w pamięci mógł z niesłabnącą aktywnością tworzyć nowe prace naukowe, które dyktował swoim asystentom.

Jedną z cech wielkich uczonych jest — przysłowiowe już — roztargnienie. Czasem wynika ono z ich natury a czasem zbytnim pochłonięciem uwagi jakimś naukowym zagadnieniem. Kiedyś na przykład wielki astronom angielski, William Herschel jechał konno tak zaczytany, że nie zauważył nawet, kiedy koń zrzucił go z siodła — dopiero po pewnym czasie spostrzegł to ze zdumieniem, siedząc na trawie z książką w ręku. Podobnie roztargniony był starszy o prawie sto lat jeden z największych uczonych wszech czasów, Izaak Newton. Pewnego razu na przykład wracając konno do domu, tuż przed stromym wzniesieniem zszedł z konia, aby ulżyć zwierzęciu. Był jednak tak zatopiony w rozmyślaniach, że nie zauważył, jak koń wysunął z uzdy łeb i pobiegł na pobliską łąkę. Dopiero kiedy na szczycie odwrócił się, aby znów go dosiąść, stwierdził skonsternowany, że trzyma w ręku pustą uzdę. Innym razem zaprosił na obiad paru przyjaciół z uniwersytetu. Kiedy skończyło się wino, przeprosił na chwilę gości i poszedł po następną butelkę. W drodze do piwnicy zaczął jednak rozmyślać o jakimś zagadnieniu matematycznym i zapomniał nie tylko o winie, ale także o gościach. Natychmiast udał się do swojej pracowni, aby wykonać odpowiednie rachunki. Goście na próżno czekali tego wieczoru na gospodarza.

Nie lepszym był sławny fizyk i matematyk Andre Amper. Gdy szedł kiedyś przez most na Sekwanie, spostrzegł kamień, który go zainteresował. Podniósł więc go i zaczął oglądać. Przypomniawszy sobie jednak o wykładzie, na który zmierzał, wyjął z kieszeni zegarek by sprawdzić czas. Stwierdziwszy, że jest już dość późno, włożył szybko kamień do kieszeni, a zegarek wyrzucił do rzeki. Innym razem idąc ulicą Paryża, pomyślał o pewnym problemie matematycznym i nie zwlekając, zaczął go rozwiązywać kredą na ścianie napotkanego powozu. Zanim jednak skończył rachunki, powóz odjechał, a wraz z nim rozwiązanie.

Francis Peyton Rous, amerykański patolog, laureat Nagrody Nobla z medycyny pewnego dnia zwierzył się Robertowi Weberowi, że zdarza mu się czasami zapominać swego nazwiska. W takiej sytuacji zwykł zastępować je popularnym nazwiskiem McGuinness.

Wspomnianego już Nielsa Bohra tak pochłaniały rozmowy, że rodziło to szereg zabawnych sytuacji. Gdy na przykład w roku 1923 przyjechał do Kopenhagi Albert Einstein, aby odwiedzić Bohra, ten przywitał go na stacji kolejowej. Jadąc tramwajem do domu, tak się jednak zagadali, że minęli przystanek, na którym powinni wysiąść. Kiedy zorientowali się, że pojechali za daleko, wsiedli w tramwaj jadący w przeciwnym kierunku, ale znów — pochłonięci rozmową — pojechali za daleko. Bohr wspominał później, że powtórzyło się to jeszcze parę razy, ponieważ tak byli zatopieni w rozmowie.

Jednym z nałogów Nielsa Bohra było palenie fajki. Pochłonięty jednak rozmową zawsze miał problemy, aby tę fajkę rozpalić. Kiedy bowiem zapalił już zapałkę i zbliżał do cybucha, by rozżarzyć tytoń, przychodziła mu do głowy jakaś nowa myśl, którą chciał się natychmiast podzielić z rozmówcą. Zastygał więc z palącą się zapałką i kontynuował dyskusję. Gdy w końcu spostrzegł, że zapałka zgasła zapalał nową, jednak i tym razem jakaś nowa myśl nie pozwalała mu rozpalić fajki. Świadomi tych kłopotów współpracownicy Bohra przy każdej okazji obdarowywali go możliwie największymi pudełkami zapałek, których mu zawsze brakowało.

Nie inaczej było w młodości Nielsa Bohra. Lubił na przykład grać w piłkę nożną, choć przeważnie stał na bramce. Pewnego razu podczas meczu miał niewiele do roboty, gdyż gra przeważnie odbywała się na połowie przeciwnika. Nagle jednak silnie kopnięta piłka zaczęła się toczyć w stronę jego bramki. Tymczasem on stał zamyślony koło słupka bramki, nie zwracając uwagi na grę i gdyby nie wołanie widzów, nie złapałby piłki. Zapytany po meczu odpowiedział, że przyszedł mu do głowy pewien problem matematyczny i tak mu zaprzątnął uwagę, że zaczął notować obliczenia na słupku bramki.

To nie jedyne pasje i słabości tego wielkiego uczonego. Pasjonował się między innymi filmami, zwłaszcza westernami, na które często zabierał swych współpracowników. Wspominali oni, że siedzenie obok Bohra w kinie było męczące, ponieważ zwykle nie nadążał on za akcją filmu i trzeba było mu tłumaczyć co to za bohater. Nie inaczej było podczas zebrań naukowych. Zdarzało się często, że gdy jakiś wizytujący fizyk wygłaszał referat na temat swej aktualnej pracy, to Bohr pozostawał w tyle za innymi w zrozumieniu toku myślenia referenta. Taki paradoks…

Oto kolejna słabość Nielsa Bohra: ciągłe niezadowolenie. Stale wprowadzał poprawki i ulepszenia do wszystkiego, co robił. Kiedy pisał artykuł naukowy, to nieustannie go przepisywał i wprowadzał liczne poprawki do ostatniej chwili, nawet gdy artykuł wysyłano już do druku. Z tą przypadłością związana jest humorystyczna opowieść dotycząca rozbudowy jego instytutu. Pewnego dnia Bohr oglądał postęp prac budowlanych. Majster, który dobrze poznał już tę cechę profesora, podszedł i powiedział: „Profesorze Bohr, jeśli chce pan przesunąć tę ścianę, to proszę decydować szybko, bo za parę godzin beton zastygnie…”.

Przeciwieństwem Bohra był współtwórca mechaniki i elektrodynamiki kwantowej, Paul Dirac. Ten z kolei niewiele zmieniał w napisanym już artykule. Gdy pewnego razu rozmawiał z jednym z fizyków, do gabinetu weszła sekretarka, mówiąc, iż przyniosła pilną korektę jego pracy. Gość chciał się pożegnać, aby umożliwić Diracowi pracę nad korektą, ale ten uspokoił go, mówiąc, że potrwa to tylko chwilę.

Po rzuceniu okiem na poszczególne strony i zaznaczeniu paru poprawek Dirac oddał korektę. Jego rozmówca był zdumiony i w pełnym podziwie dla szybkości Diraca wyznał, że jemu korekta zajmuje kilka godzin. „Ja zawsze myślę przed napisaniem pracy” — odpowiedział Dirac. Odpowiedź ta dobrze pasuje do innej, którą udzielił na pytanie, jakie jest jego hobby. Odpowiedział wtedy: „Myślenie”. Jednak i on miał słabe strony, choć nie można ich nazwać wadami. Przez całe życie był człowiekiem bardzo skromnym i niedbającym o rozgłos. Gdy przyznano mu Nagrodę Nobla z fizyki, chciał początkowo odmówić jej przyjęcia, gdyż bał się właśnie rozgłosu. Dopiero Ernest Rutherford wyperswadował mu ten zamiar, przekonując, że odmowa przyjęcia nagrody spowodowałaby jeszcze większy rozgłos.

Zupełnym dziwakiem był na przykład wspomniany już Henry Cavendish. Zawsze starał się robić wszystko to, co przedtem. O tej samej porze każdego dnia wychodził więc na spacer, starając się iść środkiem drogi, aby uniknąć spotkania z innymi ludźmi. Jego buty i inne ubrania musiały być ustawione zawsze w tym samym miejscu. Jego krawiec przynosił mu tego samego dnia każdego roku nowe ubranie będące dokładną kopią poprzedniego. Stale więc nosił się niemodnie, w stylu poprzedniego stulecia. Codziennie jadł identyczny obiad, który stanowił udziec barani. Był odludkiem i rzadko przebywał w towarzystwie innych. Szczególne przerażenie budziły w nim kobiety. Pokojówki i służące w jego domu miały surowy zakaz pokazywania się mu na oczy pod rygorem natychmiastowego zwolnienia. Swoje polecenia dla służby, także męskiej, wydawał przeważnie na karteczkach pozostawianych na stole. Jedyne co go interesowało to nauka. Wtedy czasem udawało się uzyskać od niego jakąś wypowiedź. Nie można było go jednak zapytać wprost. Należało zadać pytanie niejako w próżnię, nie patrząc na niego. Wtedy zdarzało się, że wypowiedział swoje zdanie.

Takim pochłoniętym do reszty pracoholikiem był także William Hamilton, który pracował zwykle stojąc lub chodząc koło tablicy w swoim gabinecie wypełnionym książkami i papierami, które pokrywały grubą warstwą niemal całą podłogę z wyjątkiem wąskiej ścieżki prowadzącej do drzwi. Pracował tak po dwanaście i więcej godzin dziennie, zaniedbując wielokrotnie posiłek, który kazał służbie postawić gdziekolwiek, a potem o nim zapominał. Zdarzało się często, że talerz szybko ginął pod stertą nowych zapisków i dokumentów. Kiedy po jego śmierci zaczęto uprzątać gabinet, znaleziono wiele takich zapomnianych talerzy z resztkami jedzenia, a także w ogóle nienaruszonych. Oprócz nich znaleziono jeszcze wiele niedokończonych lub niewysłanych listów. Warto wspomnieć o jego listach. Pisał niesamowicie długie listy, dochodzące nawet do stu stron!

Innym pracoholikiem był William Herschel, któremu zdarzało się szlifować zwierciadło do teleskopu non stop przez szesnaście godzin. Bliscy w trosce o niego karmili go w międzyczasie, wkładając kawałki jedzenia do ust.

Niecodzienne oddanie nauce wykazał także osiemnastowieczny francuski astronom Guillaume Legentil, który wyruszył do Indii należących wówczas do Francji, aby obserwować przejście Wenus przed tarczą Słońca. Z uwagi na wojnę Francji z Anglią, która dała się odczuć także w tej kolonii, przybył na miejsce za późno i nie zdążył zaobserwować tego zjawiska. Ponieważ następne przejście Wenus przed tarczą słoneczną miało nastąpić za osiem lat, postanowił przeczekać ten czas na miejscu, nie chcąc ryzykować spóźnienia. Pech jednak chciał, że w dniu tym niebo było zasnute całkowicie chmurami i nic nie zobaczył. Jak w takich sytuacjach bywa, oczywiście poprzedniego i następnego dnia, niebo było bezchmurne… Ponieważ na następne takie zjawisko trzeba było czekać ponad sto lat, postanowił wrócić do Francji. Pech go jednak nie opuszczał. Zanim dotarł do domu, statek, którym podróżował, dwukrotnie rozbijał się, a kiedy w końcu dotarł do Paryża, po jedenastu latach nieobecności, okazało się, że wszyscy uważali go za zmarłego i jego majątek został już dawno rozdzielony między spadkobierców.

Choć zazwyczaj wielkie umysły są wielkimi indywidualnościami, często o niecodziennych cechach, to bywają jednak wśród nich wyjątki takie jak amerykański fizyk Robert Wood, który lubił stroić innym żarty, oczywiście często wykorzystując do tego celu naukę. Oto dwa z wielu jego żartów z czasów studenckich: Pewnego dnia skonstruował z kolegą wielką tubę z kartonu o długości prawie trzech metrów. Gdy koniec tuby był wystawiony przez okno, można było, mówiąc cichym głosem, być bardzo dobrze słyszalnym przez przechodniów na ulicy w znacznej nawet odległości. Razem z kolegą zabawiali się więc kosztem niespodziewających się niczego przechodniów, mówiąc na przykład: „Pan coś zgubił!”. W niejednym powstawało przerażenie, gdy słyszał obok siebie głos, chociaż dookoła nie było żywej duszy.

Innym razem w drodze z domu studenckiego do laboratorium nabawił nie lada strachu zebranym w grupki czarnoskórym mieszkańcom dzielnicy murzyńskiej, gdy do pobliskiej kałuży wrzucił kawałek metalicznego sodu. Jak wiadomo, sód wrzucony do wody pali się gwałtownym żółtym płomieniem, sypiąc iskry i dając kłęby białego dymu. Mijając więc wielką kałużę, Wood zakaszlał i splunął do wody, wrzucając do niej niepostrzeżenie wyjęty z kieszeni sód. Rozległ się głośny huk i cała ulica zapłonęła żółtym ogniem. Wśród Murzynów wybuchła panika; zaczęli uciekać, krzycząc coś o wysłanniku szatana plującym ogniem.

Na zakończenie naszej opowieści o niezwykłych uczonych, przytoczymy jeszcze dwa zdarzenia, których bohaterem był Napoleon Bonaparte. Ten wielki przywódca należał do władców żywo interesujących się nauką i cenił naukowców. Sam zresztą miał duże zdolności matematyczne, ale ostatecznie wybrał jednak wojsko i politykę.

Pewnego razu znany ówczesny pisarz Jacques Bernardin de Saint-Pierre poskarżył się Napoleonowi, że w Instytucie Narodowym, którego obaj byli członkami, nie wszyscy odnoszą się do niego z należnym szacunkiem. Napoleon po chwili namysłu zapytał: „Czy zna pan rachunek różniczkowy?” — „Nie, odparł zaskoczony pisarz”. — „Na cóż więc się pan skarży” — odparł Napoleon. Najwidoczniej w jego oczach członek Instytutu, który nie znał wyższej matematyki, nie zasługiwał na szacunek.

Kiedy w 1798 roku zorganizował wyprawę do Egiptu, zabrał ze sobą kilkudziesięciu uczonych, głównie matematyków, ale także astronomów, przyrodników, geografów, inżynierów, lingwistów i wielu innych. Mieli oni założyć w podbitym kraju Instytut Egipski wzorowany na Instytucie Narodowym. Podczas jednej z bitew stoczonej przez oddziały inwazyjne padła znana komenda Napoleona: „Uczeni i osły do środka!”, która przeszła do historii ze względu na niezwykłe zestawienie słów. Był to jednak wyraz troski, jaką otaczano przedstawicieli świata nauki, a także zwierzęta juczne niezbędne w podboju Egiptu.

Zagadki logiczne występujące na rozmowie kwalifikacyjnej

Uczestnicząc w rozmowie kwalifikacyjnej, spotykamy się z różnymi pytaniami, także trudnymi i niestandardowymi. Jeżeli aplikujemy na wyższe lub bardziej odpowiedzialne stanowisko z pewnością trudnych pytań nie zabraknie. Pozwalają one lepiej poznać kandydata: co myśli, w jaki sposób rozumuje, jaka jest jego wiedza czy cechy charakteru. Odmienną grupę stanowią pytania-zagadki, które często krążą w gronie osób inteligentnych jako zabawy logiczne. Wymagają one od człowieka nie tylko inteligencji, ale także trzeźwego myślenia i skupienia.

Przedstawiamy kilka takich zagadek logicznych, które można spotkać czasem podczas rozmowy kwalifikacyjnej na wyższe stanowiska.


Zagadka 1


Jabłko kosztuje 20 groszy, pomarańcza 40 groszy, grejpfrut 60 groszy. Ile kosztuje gruszka?


Typowe, niemalże podstawowe pytanie z testu inteligencji wykorzystujące matematyczne zadanie z ciągów. Mamy tutaj wyraźny ciąg: 20, 40, 60…, zatem gruszka kosztuje 80 groszy.


Zagadka 2


Chłop musi przewieźć na drugi brzeg rzeki kozę, wilka i kapustę. Niestety, posiada łódkę, która może pomieścić tylko jego i jedno z trzech (kozę, wilka albo kapustę). Na jednym brzegu nie mogą zostać bez opieki chłopa: wilk z kozą (bo wilk zje kozę) ani koza z kapustą (bo koza zje kapustę). Pytanie: Co ma zrobić chłop?


Typowe zadanie logiczne. Poprawnych odpowiedzi jest kilka:


Możliwość 1: Chłop przewozi kozę, wraca, bierze kapustę, przewozi ją na drugi brzeg, wraca z kozą, zostawia kozę, zabiera wilka na drugi brzeg i wraca po kozę.


Możliwość 2: Chłop zawozi kozę, wraca po wilka, zawozi wilka, zabiera kozę, wymienia na kapustę, wraca na pusto i zawozi kozę.


Zagadka 3


Pewien człowiek mieszkał na 24 piętrze wieżowca. Każdego ranka szedł do pracy, zjeżdżając windą na sam parter. Jednak gdy wracał do domu, dojeżdżał tylko do 18 piętra, a resztę drogi przebywał piechotą. Dlaczego?


Pytanie wariantywne:


Krasnoludek wstaje rano do pracy. Zjeżdża z 24 pietra wieżowca, w którym mieszka, potem idzie na przystanek oddalony o 200 metrów. Jedzie autobusem około 2 km. Pracuje 8 godzin. Wracając (tym samym autobusem), dojeżdża windą na 18 piętro, a pozostałe piętra pokonuje piechotą. Czemu 6 pięter idzie piechotą?


W obu przypadkach odpowiedź jest ta sama i wynika z projekcji pytania: wystarczy sobie tylko wyobrazić sytuację. Obaj osobnicy są po prostu za niscy, aby sięgnąć przycisk windy oznaczony numerem 24. Sięgają tylko do guziczka z numerem 18. Rano nie ma problemu, gdyż przycisk oznaczony jako „Parter” znajduje się na samym dole.


Zagadka 4


Wieczorem, od strony podwórza, na pierwsze piętro domu wchodzi po drabinie złodziej. Spogląda dyskretnie przez szybę do pokoju i w półmroku widzi leżącego w łóżku Johna Smitha, który nie śpi. Spokojnie wyciąga nóż do szkła, wycina otwór w szybie i wchodzi do pokoju. Cały czas patrzy na Johna, a John na niego. Złodziej bez zbytniego pośpiechu otwiera wszystkie szuflady i nagle znajduje małą szkatułkę, a w niej cenne klejnoty, od wielu lat należące do rodziny Johna Smitha. Bez nerwów wkłada je do kieszeni i wychodzi przez okno. Dlaczego John Smith nie reaguje? John jest w pełni zdrowy, nie ma żadnych problemów psychicznych, ma w pełni sprawne wszystkie zmysły, nie jest związany i nie zna złodzieja.


Skoro każdy normalny człowiek zareagowałby na widok złodzieja, zatem coś musi być z Johnem nie tak. Wiemy, że ma sprawne wszystkie zmysły, więc nie jest ślepy i nie jest niemową. W jakiej sytuacji normalny, zdrowy człowiek mógłby nie zareagować? Pewnie wtedy, kiedy nie ma świadomości tego, co się wokół niego dzieje. Skoro nie jest w żaden sposób upośledzony, zatem pozostaje jedna możliwość: John jest zbyt mały, aby rozumieć powagę sytuacji. Musi być więc niemowlęciem.


Zagadka 5


W polu pod starym garnkiem leży szalik, jedna marchewka, dwa węgle i trzy guziki. Pytanie brzmi: skąd się tam wzięły?


Kolejne pytanie projekcyjne wymagające powiązania faktów. Należy znaleźć wspólny mianownik dla tych, jakże odmiennych przedmiotów. Nie skupiajmy się na treści pytania, lecz zastanówmy się, co łączy te przedmioty, gdzie mogłyby razem wystąpić.

Punktem wyjścia może być szalik, który kojarzy się z zimą lub z zimnem. Kolejny element rozumowania to marchewka. Oba przedmioty są dosyć specyficzne w życiu codziennym, co w połączeniu z informacją o dwóch węglach powinno nas już nakierować na obraz bałwana. Wszystkie te przedmioty występują łącznie na bałwanie: garnek to czapka, szalik otula szyję, marchewka to nos, dwa węgle to oczy, a guziki pełnią swoją właściwą funkcję.

Skoro przedmioty te są pod garnkiem i nie ma mowy o bałwanie to mamy jasny przekaz: bałwana nie ma. Mamy zatem dwie możliwości: albo jest zima i ktoś przygotował sobie te przedmioty do zrobienia bałwana, albo jest po zimie i bałwan po prostu się roztopił.

No to przy okazji kolejna zagadka:


Zagadka 6


Nazwali mnie mężczyzną, ale nigdy nie miałem żony. Dali mi ciało, ale nie dali życia. Stworzyli mi usta, ale nie dali mi możliwości oddechu. Woda daje mi życie, a słońce przynosi śmierć. Kim jestem?


Poprawna odpowiedź: Bałwan.


Zagadka 7


Młoda para przychodzi do księdza ustalić datę ślubu. Ksiądz tłumaczy, że najpierw muszą dać zapowiedzi, przez dwie kolejne niedziele muszą być odczytywane i dopiero po tym można będzie wziąć ślub.

Młodzi: W takim razie może 15-go?

Ksiądz: Chwileczkę, sprawdzę, … nie, 15-go jadę do sąsiedniej parafii pomagać przy spowiedzi, 16-go rano spowiedź dzieci komunijnych, potem pogrzeb, msza… Myślę, że dopiero 17-go będziecie Państwo mogli wziąć ślub.

Młodzi: dobrze, w takim razie ustalamy 17-go.


Co w tej opowieści jest nieprawdopodobnego?


Typowe pytanie na trzeźwość myślenia i ocenę sytuacji. Zadania tego typu zadawane są kandydatom na wyższe stanowiska lub takie, gdzie wymagany jest chłodny, analityczny umysł.

W zadaniu tego typu należy poddać analizie logicznej każdy element z osobna, czasem w połączeniu z innymi oddalonymi od siebie elementami i wyłapać nielogiczność przekazu. W tym zadaniu zgrzyt logiki powoduje pogrzeb: Nikt przecież nie planuje pogrzebu dwa tygodnie naprzód.


Zagadka 8


Mężczyzna został znaleziony martwy we własnej pracowni. Leżał na ziemi niedaleko swojego biurka z dziurą w głowie. Gdy policjant przybył na miejsce zdarzenia, na magnetofonie stojącym na biurku wcisnął przycisk „play” i usłyszał:

— „Moje życie jest niczym, nie mam dla kogo żyć”.

Dalej był odgłos strzału. Policjant natychmiast wiedział, że mężczyzna nie popełnił samobójstwa, lecz został zamordowany.

Pytanie brzmi: Skąd policjant wiedział, że mężczyzna został zamordowany?


Kolejne pytanie wymagające analizy logicznej. Mężczyzna nie mógł strzelić sobie w głowę, a następnie cofnąć taśmę na początek swojej wypowiedzi. W treści zagadki mamy przecież informację, że policjant tylko wcisnął przycisk „Play”. To morderca, po zamordowaniu musiał cofnąć taśmę.


Zagadka 9


Jedziesz samotnie samochodem nocą w burzy. Mijasz przystanek autobusowy i widzisz troje ludzi oczekujących na autobus:


1. Staruszkę, która wygląda, jakby właśnie umierała,

2. Twojego dobrego przyjaciela, który kiedyś uratował Ci życie,

3. Cudowną kobietę, dokładnie taką, o jakiej zawsze marzyłeś.


Komu z nich zaproponowałbyś podwiezienie, zakładając, że masz tylko jedno wolne miejsce w samochodzie?


Możesz zabrać umierającą staruszkę i uratować jej życie.

Możesz zabrać przyjaciela i zrewanżować mu się za uratowanie Ci życia, jednak wówczas może się okazać, że już nigdy nie spotkasz swojej wymarzonej miłości…

Możesz zabrać kobietę i żyć z nią długo i szczęśliwie.


Kogo zabierzesz ze sobą?


Typowy problem moralno-etyczny mający na celu ocenić system wartości kandydata. Przeważnie nie ma jednej właściwej odpowiedzi. Trzeba po prostu za czymś się opowiedzieć. Spróbujmy jednak poszukać złotego środka. To kolejny element, który przez rekruterów jest oceniany: czy kandydat idzie na łatwiznę, czy potrafi znaleźć jakiś konsensus. W tym przypadku jak najbardziej odnajdujemy najlepsze rozwiązanie, które wszystkich zadowala. Otóż dajemy samochód przyjacielowi, aby zabrał babcię do szpitala, a my zostajemy z wymarzoną kobietą.

Innym problemem moralno-etycznym może być pytanie:


Gdyby w przepaść miał spaść twój przyszły szef i własny syn, i mógłbyś uratować tylko jedną osobę, to kogo byś uratował?


Zagadka 10


Król w przypływie dobrego humoru ogłosił amnestię i wszystkim więźniom skrócił karę o połowę, ale tu pojawił się problem kary dożywocia. Co byś doradził królowi?


Pytanie z natury tych „Co byś zrobił”. Jedno z lepszych typów pytań, pozwalających poznać wiele cech kandydata jednocześnie. Po udzielonej odpowiedzi rekruter dowiaduje się, jaka jest nasza osobowość, jaka wrażliwość, jaka wiedza, sposób wykorzystania tej wiedzy oraz jaki jest nasz tok rozumowania.

Szukając mądrej i sprawiedliwej podpowiedzi dla króla, możemy na przykład doradzić takie rozwiązanie: Więzień będzie przebywał jeden dzień na wolności, jeden w więzieniu…


Zagadka 11


Mama Moniki ma 5 córek: Jolę, Elę, Zosię, Kasię i… Jak ma na imię piąta córka?


Prościutkie pytanie na trzeźwość myślenia, mogące jednak sprawić trudność roztargnionemu kandydatowi. Odpowiedź jest zawarta w zadaniu: Mama Moniki…


Zagadka 12


Mamy dwa dzbanki, 3-litrowy i 5-litrowy. Jak za pomocą tych dwóch dzbanków odmierzyć dokładnie 7 litrów wody?


Zadanie nie jest trudne, ale trzeba wykazać się umiejętnością zarządzania treścią. Mając do dyspozycji pewien zasób danych i wiedzę, należy przygotować właściwe rozwiązanie. Jedno jest pewne: cudów nie ma. Musi istnieć jakiś sposób i zapewne te dwa dzbanki są kluczem do tego. Należy więc znaleźć taki ciąg czynności (zadań matematycznych w tym przypadku), aby wynikiem była cyfra 7.

A oto rozwiązanie problemu:


— Napełniamy wodą dzbanek 5-litrowy (0+5 = 5),

— Przelewamy z niego wodę do dzbanka 3-litrowego (0+3 = 3),

— W dzbanku 5-litrowym pozostaje 2 litry wody (5—3 = 2),

— Opróżniamy dzbanek 3-litrowy (3—3 = 0),

— Wlewamy do niego wodę z dzbanka 5-litrowego (0+2 = 2),

— Ponownie napełniamy wodą dzbanek 5-litrowy (0+5 = 5)

— W jednym dzbanku mamy 2 litry, a w drugim 5, razem mamy odmierzone 7 litrów wody.


No to jeszcze jedno, podobne zadanie do samodzielnego rozwiązania:


Jesteś nad jeziorem i masz do dyspozycji tylko 2 zbiorniki: jeden 3-litrowy, drugi 5-litrowy. Jak odmierzyć dokładnie 4 litry wody?


Zagadka 13


Pewien mężczyzna rozpoczął produkcję krzeseł. Wyprodukowanie jednego krzesła kosztowało go 20 złotych. Sprzedawał je po 19.5 złotego. Tłumy kupowały jego krzesła i po pewnym czasie człowiek ten poprzez handel tymi krzesłami został milionerem. Jak to możliwe?

(Cena produkcji i sprzedaży nie uległy zmianie)


Jest to pytanie, w którym można się wykazać. Zawsze do tego dążmy, aby odpowiadając na pytanie, niejako mimochodem, mogli się wykazać erudycją i wieloma umiejętnościami. Pamiętam, jak w szkole średniej zapytałem Panią od chemii, jeżeli istnieje wiele różnych sposobów otrzymywania danego związku, to który wybrać odpowiadając na egzaminie maturalnym. Uświadomiła mi wtedy, że im więcej, tym lepiej. Jak egzaminator znudzi się moją wiedzą, to przerwie mój wywód. Niestety nie znudził się, więc przedstawiłem mu wszystkie możliwe sposoby, w sumie coś koło dziesięciu. Warto jednak było…

Najprostszym rozwiązaniem, jednocześnie najbardziej klasycznym naszego zadania jest odpowiedź, że człowiek ten musiał być wcześniej miliarderem. Sprzedając poniżej kosztów produkcji, jego aktywa topniały, nie mógł się przecież dorobić na czymś, co przynosiło stratę. Ale czy na pewno? Warto zagłębić się w ten przypadek i odnaleźć sens takiej działalności. Wykażemy się wtedy przenikliwością, sprytem biznesowym i umiejętnością odnalezienia się w sytuacji zdawałoby się beznadziejnej. Tam, gdzie inni mówią, że się nie da, my pokażmy sensowne rozwiązanie, dzięki któremu nie tylko firma nie straci, ale jeszcze zarobi. Czy postawi nas to w dobrym świetle przed potencjalnym pracodawcą? Jak najbardziej!

Jak więc można zanalizować sytuację tego człowieka, zakładając, że nie był wcześniej miliarderem? Czy można dorobić się milionów, sprzedając coś poniżej kosztów produkcji? Nie tylko można, ale dzieje się to przecież codziennie na całym świecie. Dobrym przykładem są tacy giganci internetowi jak Google, Facebook, YouTube… Codziennie korzystacie z ich produktów, ale ile za to płacicie? Nic. Firmy te ponoszą jednak duże koszta. Muszą opłacić pracowników, kupić sprzęt, potem go serwisować, opłacać serwery, system zabezpieczeń i tak dalej… W jaki sposób dorobili się więc milionów, skoro większość ludzi korzysta z ich usług za darmo?

Możemy pójść tym tropem i podobną strategię przygotować dla naszego przedsiębiorcy. Co prawda sam proces produkcyjny przynosi straty, ale nie musi to oznaczać zamknięcie fabryki. Należy w takim przypadku na pierwszym miejscu pomyśleć o zapewnieniu firmie dodatkowych źródeł dochodu. Zakładamy, że właściciel nie rozszerza działalności produkcyjnej. W dalszym ciągu produkuje wyłącznie krzesła. Jak mógłby więc inaczej dorobić? Ano, chociażby tak samo, jak wspomniani wyżej giganci, którzy zarabiają głównie na reklamach. Jaki to problem na opakowaniu krzesła dostarczyć kupującemu reklamę jakiejś firmy lub produktu? W świecie reklamy nie liczy się tak bardzo środek przekazu, jak dotarcie do jak największej liczby odbiorców, potencjalnych klientów. Skoro krzesła cieszą się olbrzymim zainteresowaniem, kupuje je mnóstwo ludzi, to każdy przedsiębiorca powinien ten fakt wykorzystać. Pierwszym i naturalnym kierunkiem są właśnie treści reklamowe.

Nie jest to zresztą jedyny sposób na dorobienie się naszego przedsiębiorcy. Analizując biznesowo sytuację dalej, odnajdujemy kolejną możliwość, także spotykaną w internecie, szczególnie na serwisach ogłoszeniowych. Sam produkt jest tani, lecz wysokie są koszta dostarczenia tego produktu do domu klienta. Często taką sytuację można spotkać na Allegro, gdzie produkt kosztuje 1 złoty a koszt przesyłki 8 złotych, chociaż formalnie przesyłka według cennika Poczty kosztuje 4 złote. Mechanizm ten może wykorzystać nasz przedsiębiorca. Odbiór krzeseł przez klienta ze sklepu jest darmowy, lecz jeśli chciałby, aby dostarczyć mu je do domu, wtedy naliczamy wysoką opłatę.

Kolejną możliwością, którą w świecie biznesowym odnajdujemy, a którą moglibyśmy wykorzystać w naszym przypadku to serwisowanie. Jeżeli zrobimy nietypowe części ruchome lub inne elementy składowe krzesła, które nie można kupić gdzie indziej, wtedy klient będzie zmuszony korzystać z naszego serwisu, aby naprawić krzesło. Koszt naprawy takiego krzesła będzie wysoki, lecz nie na tyle wysoki, aby nie opłacało się go naprawiać. Metodę tę, choć w nieco innej formie, stosują na przykład firmy produkujące drukarki. Same drukarki są bardzo tanie, na poziomie 100—200 złotych, bardzo drogie natomiast bywają tusze do nich, które potrafią kosztować 50—60 złotych… Firma filantropem nie jest, musi zarobić, jak nie w jeden sposób, to drugi.

Na koniec, przedstawimy jeszcze jedną możliwość, także nieobcą w świecie biznesowym. Można na przykład podpisać umowę z bankiem o oświadczeniu usług kredytowych dla klientów. Jeżeli ktoś będzie chciał wziąć krzesła na raty, skorzysta z przygotowanego dla niego systemu ratalnego banku. Na każdym przyznanym kredycie bank zarabia pieniądze poprzez odsetki od kredytu. Nie ma więc problemu, że jak chce zarobić, to niech podzieli się z firmą jakąś częścią. Za każdy pozyskany kredyt otrzymujemy więc prowizję partnerską.

Jeżeli podczas rozmowy kwalifikacyjnej wykażemy się taką wiedzą i sprytem biznesowym, to nasze szanse na stanowisko handlowca czy marketingowca znacznie wzrosną. Pokażmy rekruterowi, że jesteśmy nie w kij dmuchał i że przedstawiamy realną wartość dla firmy, nie tylko poprzez swoją wiedzę, umiejętności i spryt biznesowy, ale także poprzez swoje zachowanie i kulturę osobistą. To zawsze procentuje…

Zagadki logiczne i inne zagadki

Kontynuując temat z poprzedniego rozdziału, przedstawiamy jeszcze kilka zagadek, nie tylko logicznych…

Zagadki

Zagadka 1:


Znalazł ją w lesie i przyniósł do domu w ręku, ponieważ nie mógł jej znaleźć. Im dłużej jej szukał, tym bardziej ją czuł. Gdy w końcu znalazł — wyrzucił ją. Co to było?


Odpowiedź: Drzazga.


Zagadka 2:


Należy to do ciebie przez całe życie, ale inni używają tego częściej niż ty. Co to jest?


Odpowiedź: Twoje imię.


Zagadka 3:


Co to jest:

Ma nogi — nie chodzi,

Ma rogi — nie bodzie.

Odpowiedź: Stół.


Zagadka 4:

Gdy mnie karmisz, żyję.

Gdy mnie napoisz, umieram.

Czym jestem.

Odpowiedź: Jesteś ogniem.


Zagadka 5:


Jaki zwrot w języku polskim wyraża negatywne odczucia bez względu na to, czy jest zaprzeczony, czy nie (choć trochę zmienia to jego znaczenie)?


Odpowiedź: Cierpię / nie cierpię.


Zagadka 6:


Co to jest:

Płynie, a nie rzeka.

Stoi, a nie człowiek.

Czasem się z nim liczysz.

Zawsze jest przy Tobie.

Odpowiedź: Czas.


Zagadka 7:


Trzech mężczyzn idzie ulicą w deszczu, żaden nie ma parasola (ani innego nakrycia głowy), a tylko dwóch ma mokre włosy. Jak to możliwe?


Odpowiedź: Jeden jest łysy.

Zagadki logiczne

Zagadka 1:


Pewien przedsiębiorca zatrudnił w swojej firmie jako stróża nocnego, swojego przyjaciela. Nowo zatrudniony gorliwie spełniał swoje obowiązki. Zbliżał się dzień, gdy przedsiębiorca miał udać się w ważną delegację. Nazajutrz dnia poprzedzającego wyjazd, przyszedł do niego ów przyjaciel, mówiąc:

— Słuchaj! Nie jedź w tę podróż. Miałem w nocy sen, że pociąg, którym zamierzasz jechać, wykolei się i wszyscy zginą!

Przedsiębiorca pomyślał: „Dziwak z niego, ale może ma prorocze sny?” i zrezygnował z podróży. Następnego dnia ogląda wieczorne wiadomości i rzeczywiście — pociąg, którym miał jechać, wykoleił się, wszyscy zginęli. Rano idzie do swego przyjaciela-jasnowidza i dziękując mu serdecznie, mówi: „Niestety muszę cię zwolnić”.

Pytanie brzmi: Dlaczego?


Odpowiedź: Skoro mu się przyśniło, to znaczy, że spał na służbie.


Zagadka 2:


Dziewczynka, chłopiec i pies rozpoczęli spacer ulicą. Startują w tym samym czasie, z tego samego punktu i w tym samym kierunku. Prędkość chłopca wynosi 5 km/h, a dziewczynki 6 km/h.

Pies biega od chłopca do dziewczynki i z powrotem ze stałą prędkością 10 km/h. Nie zwalnia na zakręcie. Jaką drogę przebiegnie pies w ciągu godziny?


Odpowiedź: Skoro biegnie ze stałą prędkością 10 km/h, to znaczy, że w ciągu godziny przebiegnie 10 km.


Zagadka 3:


Trzy osoby wynajęły w hotelu ten sam pokój, za który recepcjonista wziął w sumie 30 dolarów. Kiedy goście poszli po bagaże, recepcjonista zorientował się, że pokój kosztuje tylko 25 dolarów. Dał więc 5 dolarów chłopcu hotelowemu i kazał oddać właścicielom. W drodze do pokoju chłopiec hotelowy doszedł jednak do wniosku, że trudno będzie podzielić 5 na trzy, więc 2 dolary wziął dla siebie, a gościom oddał po dolarze. Ostatecznie każdy zapłacił 10 dolarów i dostał z powrotem 1 dolara, czyli wszyscy zapłacili po 9 dolarów, co w sumie daje 27 dolarów. Chłopiec hotelowy ma 2 dolary, czyli razem mamy 29 dolarów.

Gdzie się podział jeszcze jeden dolar?


Odpowiedź: Schował się w ułamkach. Jak im oddał 3 dolary, to w sumie zapłacili 27 dolarów. Te dwa dolary, które ma powinien im oddać, żeby mieć 25. Wykonanie dodawania zamiast odejmowania tworzy paradoks.


Zagadka 4:


Jeden z filozofów greckich został skazany na karę śmierci. Dano mu jednak szansę uratowania życia poprzez wyciągnięcie z urny białej kuli, podczas gdy druga z umieszczonych w urnie kul — czarna — skazywała go na wykonanie wyroku.

Tuż przed losowaniem filozof dowiedział się jednak, że obie kule w urnie są czarne. Podszedł do urny, włożył rękę, wyciągnął kulę i… uratował sobie życie. Jak to zrobił?


Odpowiedź: Powiedział, by sprawdzić kolor tej, która została w urnie. Skoro tamta jest czarna, w ręku musi mieć białą (oczywiście jej nie pokazał).


Zagadka 5:


Pewnego dnia ojciec, rzekł do swoich trzech synów: „Podaruję wam część swoich owieczek. Mój najstarszy syn dostanie połowę, młodszy czwartą część, a najmłodszy piątą” i przyprowadził 19 owieczek. Synowie chcieli się szybko podzielić, ale trafili na problem, ponieważ 19 nie dzieli się ani przez 2, ani przez 4, ani przez 5. Wrócili więc do ojca po pomoc, a ten błyskawicznie rozwiązał ich problem… W jaki sposób?


Odpowiedź: Wystarczy, że ojciec przyprowadzi jedną owieczkę ze swego stada, wtedy ilość owiec w stadzie będzie wynosić 20, synowie dzielą się wg wcześniejszego życzenia ojca i odchodzą z 19 podarowanymi owieczkami, a ojciec zabiera swoją z powrotem.


Zagadka 6:


Pewien król miał kaprys znaleźć córce inteligentnego męża. W tym celu urządził casting mający wyodrębnić odpowiedniego kandydata. Postawił królewnę na środku dużego dywanu, a pretendentów do jej ręki rozstawił pod ścianami. Prawo jej poślubienia miał otrzymać ten, który ją pocałuje, nie stawiając stopy na dywanie. Jak to zrobił najinteligentniejszy?


Odpowiedź 1: Poprosił królewnę, żeby do niego podeszła.


Odpowiedź 2: Zwijał dywan i tak zwijając, przybliżył królewnę do siebie.


Zagadka 7:


Komputer „zgubił” polskie litery narodowe zastępując je innymi znakami. W jednym z plików pojawiło się takie zdanie:?#&W M#WI&,?E SI$ SP#@NI&E%!

Czy potrafisz je rozszyfrować?


Odpowiedź: Żółw mówił, że się spóźniłeś.


Zagadka 8:


Z burty statku zwiesza się drabinka sznurowa w ten sposób, że ledwie dosięga powierzchni wody. Szczeble drabinki rozmieszczone są w odległości 25 centymetrów. Ile szczebli znajdzie się pod wodą, gdy podczas przypływu morza woda podniesie się o 90 centymetrów?


Odpowiedź: Ani jeden, bo niezależnie od poziomu wody statek przecież się na niej utrzyma.


Zagadka 9:


Studenci w czasie projektu odkryli, że istnieje silna, pozytywna korelacja między rozmiarem stopy człowieka a jego znajomością ortografii. Im większa stopa, tym mniej błędów badany popełniał.

Jak to możliwe?


Odpowiedź: Jest to możliwe, jeśli wielkość stopy wynikała z wieku badanych. Ci z większą stopą byli starsi i zdążyli nauczyć się ortografii.


Zagadka 10:


Dwóch chłopców bawiło się na dachu stodoły, gdy zawalił się jej dach. Gdy się podnieśli, twarz jednego z nich była cała brudna a drugiego zupełnie czysta. Co najdziwniejsze, to chłopiec z czystą twarzą pierwszy poszedł się umyć. Dlaczego?


Odpowiedź: Popatrzył na kolegę i pomyślał, że wygląda tak samo. A kolega, patrząc na czystą twarz tego pierwszego, nie pomyślał, że sam jest usmarowany.


Zagadka 11:


Mamy dwie klepsydry. Jedna odmierza 7 minut, druga 11. Jak za ich pomocą odmierzyć dokładnie 15 minut?


Odpowiedź: Nastawiamy obie. Gdy 7 się przesypie, zaczynamy mierzyć czas, po przesypaniu się 11 obracamy ją i czekamy aż się całkiem przesypie. Wtedy kończymy mierzyć czas.


Zagadka 12:


Pewna kobieta ma dwóch synów, którzy urodzili się o tej samej godzinie, tego samego dnia, miesiąca i w tym samym roku. Nie są jednak bliźniakami — jak to możliwe?


Odpowiedź: Należą do trojaczków.


Zagadka 13:


Wykaż, że połową 13 jest 8.


Odpowiedź: Górna połowa XIII to VIII, czyli 8.


Zagadka 14:


Jeżeli pies kosztuje 12 złotych, kot kosztuje 9 złotych a niedźwiedź 30 złotych, to ile kosztuje dydelf?


Odpowiedź: 18 zł, ponieważ z zadania wynika, iż każda literka jest „warta” 3 zł. Dydelf ma 6 liter, więc pomnożone przez 3 daje 18 zł.


Zagadka 15:


Zosi zginęła w pracy portmonetka. Mogła ją ukraść tylko jedna z pięciu osób współpracujących z Zosią: Ewa, Marta, Grzegorz, Tomasz lub Gosia. W czasie śledztwa każda z tych osób złożyła 3 zeznania:


EWA:

— Nie wzięłam portmonetki;

— Nigdy w życiu niczego nie ukradłam;

— Zrobił to pan Tomek.


MARTA:

— Nie wzięłam portmonetki;

— Mój mąż jest dość zamożny, więc mam własną portmonetkę;

— Gosia wie, kto to zrobił.


GRZEGORZ:

— Nic nie wiem o kradzieży;

— Gosię poznałem, dopiero gdy zacząłem tu pracować;

— Zrobił to Tomek.


TOMASZ:

— Jestem niewinny;

— Zrobiła to Gosia;

— Ewa kłamie, twierdząc, że ja ukradłem portmonetkę.


GOSIA:

— Nie wzięłam portmonetki;

— Zawiniła w tym pani Marta;

— Grześ może za mnie ręczyć, gdyż zna mnie od urodzenia.


W czasie dalszego śledztwa każde z nich przyznało się, że ze złożonych trzech zeznań, tylko dwa są prawdziwe, a jedno fałszywe.


Pytanie brzmi: kto ukradł portmonetkę?


Odpowiedź: Marta. Kluczem jest Grzegorz, który ma dwa zdania wykluczające się nawzajem — „nic nie wiem o kradzieży” oraz „zrobił to Tomek”. Jedno z nich jest fałszywe, więc „Gosię poznałem, dopiero gdy zacząłem tu pracować” jest prawdziwe, a zatem Gosia w tym punkcie kłamie: „Grześ może za mnie ręczyć, gdyż zna mnie od urodzenia”, natomiast prawdę mówi w dwóch pozostałych opiniach — „nie wzięłam portmonetki” oraz „zawiniła w tym pani Marta”. Skoro Grzegorz mówił prawdę, że „Gosię poznałem, dopiero gdy zacząłem tu pracować”, zatem z pozostałych dwóch stwierdzeń jedno jest kłamstwem, drugie prawdą. U Tomka — wiemy, że Gosia jest niewinna, więc „zrobiła to Gosia” jest fałszywe, dwa pozostałe prawdziwe — stąd wynika, że Tomek jest niewinny i że „zrobił to Tomek” jest fałszywe. W takim razie prawdziwe jest też stwierdzenie: „Ewa kłamie, twierdząc, że ja ukradłem portmonetkę”. U Ewy zatem pozostałe dwa stwierdzenia poza kłamliwym „zrobił to pan Tomek” są prawdziwe. I teraz u Marty kolejne dwa wykluczające się (od stwierdzenia Gosi) stwierdzenia — „nie wzięłam portmonetki” oraz „Gosia wie, kto to zrobił”.


Zagadka 16:


Na pustyni leży gołe zmasakrowane ciało ludzkie i trzyma w ręku zapałkę z oderwanym łebkiem. Co się stało?


Odpowiedź: Człowiek ten leciał balonem. Balon zaczął tracić wysokość i wszyscy członkowie załogi zdecydowali pozbyć się balastu, wyrzucając kolejno wszystkie niepotrzebne przedmioty, na własnych ubraniach kończąc (dlatego osoba jest naga). Niestety akcja ta nie pomogła i zdecydowali, że jedna osoba musi wyskoczyć. Ochotnika wybrali ciągnąć zapałki…


Zagadka 17:


Pośrodku lasu, 20 km od jakiegokolwiek jeziora czy innego większego zbiornika wody znaleziono martwego człowieka w pełnym akwalungu: płetwy, butla, maska, pianka itd. Jak się tam znalazł?


Odpowiedź: Był pożar lasu, gaszony przez samoloty. No i podczas nabierania wody z pobliskiego jeziora zabrały płetwonurka.

Zagadki matematyczne

Zagadka 1:


Ile razy można odjąć 1 od 100?


Odpowiedź: Jeden. Dalej będziesz odejmować od 99, 98, 97…


Zagadka 2:


Jaka będzie następna liczba w ciągu i dlaczego?

1, 11, 21, 1211, 111221, …


Odpowiedź: To jest algorytm „patrz-i-mów” — każda kolejna liczba opisuje poprzednią na zasadzie:


11 — jedna jedynka

21 — dwie jedynki

1211 — jedna dwójka, jedna jedynka itd.,


dlatego następną liczbą będzie 312211.


Zagadka 3:


Matka jest o 21 lat starsza od swojego dziecka. Za 6 lat dziecko będzie 5 razy młodsze od matki. Pytanie: Gdzie jest ojciec?


Odpowiedź: Na matce, właśnie płodzi owo dziecko.


Trzeba rozwiązać układ równań:


y = x +21

(x +6) × 5 = y +6,


gdzie „y” to wiek matki a „x” to wiek dziecka.


Rozwiązując układ ze względu na „x”, wychodzi, że wiek dziecka to -0.75 roku, czyli -9 miesięcy.


Zagadka 4:


Poniżej jest jedenaście równań. Można używać tylko znaków, symboli i funkcji matematycznych tak, aby za każdym razem otrzymywać wynik równy 6. Nie wolno wpisywać żadnych dodatkowych cyfr.

0 0 0 = 6

1 1 1 = 6

2 2 2 = 6

3 3 3 = 6

4 4 4 = 6

5 5 5 = 6

6 6 6 = 6

7 7 7 = 6

8 8 8 = 6

9 9 9 = 6

10 10 10 = 6


Odpowiedź:


(0!+0!+0!)! = 6

(1+1+1)! = 6

2 +2 +2 = 6

3*3—3 = 6

4*√4-√4 = 6

5 + (5 / 5) = 6

6 +6 — 6 = 6

7—7/7 = 6

8 — √(√(8 +8)) = 6

√9 * √9 — √9 = 6

(√(10 — 10 / 10)! = 6

(ln10 + ln10 + ln10)! = 6

Zagadka 5:


1 zł = 100 gr = 10 gr × 10 gr = 0,1 zł × 0,1 zł = 0,01 zł = 1 gr


Gdzie błąd?


Odpowiedź: Błąd jest logiczny: 100 groszy to nie jest 10 gr × 10 gr, bo wtedy mamy 100 groszy do kwadratu. Poprawne działanie to 10 × 10 gr: dziesięć razy po dziesięć groszy.


Zagadka 6:

Niech: a + b = 0


Zapiszmy je tak:


2a — a +2b — b = 0


Przenosimy (- a) i (- b) na drugą stronę zmieniając znak:


2a +2b = a + b


Wyciągamy (a + b) przed nawias:


2(a + b) = 1(a + b)


Dzielimy obie strony równania przez (a + b) i wychodzi, że 2 = 1.


Gdzie jest błąd?

Odpowiedź: Dzielisz przez zero, bo (a+b) = 0, jak pisze na początku zadania.


Zagadka 7:


Mając pięć dwójek, należy uzyskać liczbę 28 a 1000 z ośmiu ósemek. Można tylko dodawać!

Odpowiedź:


22 +2 +2 +2 = 28

888 +88 +8 +8 +8 = 1000

Zagadka 8:


Chłopczyk ma tyle samo sióstr co i braci a jego siostra ma o połowę mniej sióstr niż braci. Ile jest dzieci?


Odpowiedź: 3 dziewczynki, 4 chłopców.


Zagadka 9:


Mamy do dyspozycji cztery liczby: 1, 3, 4 oraz 6. Należy przy ich użyciu otrzymać liczbę 24, stosując tylko podstawowe działania, czyli dodawanie, odejmowanie, mnożenie i dzielenie.

Uwaga: każdej liczby można użyć tylko raz!


Odpowiedź: 6/(1-(3/4)).


Zagadka 10:


Jeżeli pięć kotów zjada pięć myszek w pięć minut, to ile trzeba kotów do zjedzenia stu myszy w sto minut?


Odpowiedź: Tyle samo.

Joanna d’Arc — opowieść historyczno-przygodowa

W poprzedniej części naszej książki mówiliśmy o ludziach, którzy swoim życiem zaskarbili sobie szczególne łaski u Boga. Autentyczność tej bliskości z Bogiem została potwierdzona przez Kościół, który wyniósł ich do rangi świętych i błogosławionych. Zapoznaliśmy się także z drogami, jakimi Bóg prowadził ich przez życie, drogami niejednokrotnie bardzo krętymi i bolesnymi. Gdyby jednak dla kogoś były to opowieści niewiarygodne, nieprawdopodobne lub po prostu wymyślone zachęcamy do zapoznania się z dalszą częścią tej opowieści. Jest ona uzupełnieniem poprzednich rozdziałów o świętych, a zarazem jest wprowadzeniem do pytania „Czy Bóg istnieje naprawdę”. Będzie to opowieść o chyba najbardziej wyrazistym działaniu Boga poprzez czyny zwykłego człowieka. Polecamy ten rozdział także tym, którzy w Boga nie wierzą i „nie mają zamiaru uwierzyć”, ponieważ historia życia naszej bohaterki, świętej Joanny d’Arc jest tak niesamowita, że czyta się ją jak w najlepszym stylu opowieść przygodową. Gwoli jednak prawdy należy zaznaczyć, iż wszystkie zawarte poniżej informacje są jak najbardziej prawdziwe i potwierdzone wielokrotnie niepodważalnymi dowodami i relacjami naocznych świadków, nie tylko sprzymierzeńców, ale także wrogów Joanny d’Arc, a cała podana za chwilę historia należy do jednego z najlepiej udokumentowanych epizodów w dziejach Francji.

Zanim jednak poznamy historię życia Joanny d’Arc musimy najpierw nakreślić ogólną sytuację polityczną w ówczesnej Francji, gdyż historia tego kraju jest ściśle związana z działalnością świętej. Wszystko działo się pod koniec wojny stuletniej w XV wieku, w której Francja przez blisko sto lat męczyła się z najazdami grabieżczych wojsk angielskich, dla których stała się miejscem pozyskiwania nieograniczonych zasobów żywności i — przede wszystkim — bogactw. Rozdrobnione królestwo Francji, w której nawzajem zwalczali się książęta i wielmoże nie miało siły przeciwstawić się dobrze wyszkolonej i zaprawionej w bojach armii brytyjskiej. Niektórzy z książąt uważali się wręcz za lojalnych poddanych Anglików i poza swoim bezpieczeństwem niewiele ich obchodziło. Ciągłe najazdy wojsk angielskich doprowadziły Francję i jej mieszkańców do nędzy. Śmierć zbierała obfite żniwo nie tylko wśród walczących żołnierzy, ale przede wszystkim wśród zwykłych ludzi. Ich krew niewiele była warta. Każdy, kto stanął na drodze Anglików, był zabijany.

Poza grabieżami celem Anglii było także umieszczenie na tronie Francji swojego człowieka i w ten sposób politycznie uzależnić kraj od siebie. Francuski następca tronu, Karol VII czuł się niepewnie, gdyż jego matka, królowa Izabela, wyrzekła się go swego czasu jako syna z nieprawego łoża, wykluczając tym samym z rodziny królewskiej i pozbawiając w ten sposób prawa do tronu. Z braku jednak innych, żywych członków królewskiej rodziny, którzy mogliby objąć tron Francji, Karol stał się jednym z pretendentów do niego; w końcu odrobinę tej królewskiej krwi w nim jednak płynęło.

W takim oto momencie historii Francji pojawiła się Joanna w rodzinie ubogich, bogobojnych wieśniaków, w małej osadzie o nazwie Domréma. Co ciekawe, w okolicy od dawien dawna krążyła przepowiednia, iż z pobliskiego lasu wyłoni się dziewica czyniąca cuda. Proroctwo to przypisywano sławnemu Merlinowi, celtyckiemu czarodziejowi. Jego słowa spełniły się w pełni w osobie przyszłej świętej, ale nie uprzedzajmy faktów.

Joanna d’Arc, podobnie jak święta Katarzyna ze Sieny, od dzieciństwa doznawała niebiańskich wizji. Po raz pierwszy doświadczyła ich w wieku lat trzynastu w ogrodzie ojca, który przylegał do kościoła. W pewnym momencie ujrzała obok kościoła białe, jaskrawe światło, a ze światła wydobył się donośny, ale nieziemsko piękny męski głos, który przedstawił się jako Archanioł Michał. Powiedział on, że wybrał ją sam Pan Bóg, aby odrodziła królestwo Francji i pomogła królowi Karolowi wstąpić na tron. Zapowiedział też, że przywdzieje zbroję i — kierowana głosem z Nieba — będzie prowadziła wojska francuskie przeciwko angielskim najeźdźcom. Po tym niezwykłe widzenie zakończyło się. Nic dziwnego, że młoda, wiejska dziewczyna zachowała całe zdarzenie w tajemnicy. Kto by jej uwierzył? Ona sama nie dawała wiary temu, co zobaczyła, a tym bardziej temu, co usłyszała. Przecież była zwykłą wiejską dziewczyną taką, co ani nie umie pisać, ani czytać, co przecież w XV-wiecznej Europie wśród tak zwanego plebsu było czymś naturalnym i oczywistym. Tacy ludzie mieli tylko pracować, aby utrzymać swoich panów i możnowładców. Do niczego innego nie byli potrzebni. Jako najniższa warstwa społeczna w oczach szlachty byli postrzegani jako rodzaj zwierząt gospodarczych. a nie ludzi. Usłyszane przez nią słowa były czymś tak absurdalnym i niedorzecznym, że nikt na jej miejscu nie postąpiłby inaczej.

Nie do pomyślenia było, aby ktoś z jej stanu mógł prowadzić armię do walki, a tym bardziej, aby była to kobieta. To dopiero była niedorzeczność. Kobiety w tamtym czasie postrzegane były zupełnie inaczej niż obecnie. Miały ładnie wyglądać i po prostu być. Nie miały prawa dzierżyć żadnych stanowisk urzędowych czy politycznych ba, nawet nie miały praw wyborczych. To mężczyźni o wszystkim decydowali i wszystkim się zajmowali.

Nie trudno więc zrozumieć, że młodziuteńka Joanna zignorowała słowa wypowiedziane przez Archanioła. Pewnie by i o tym zapomniała, gdyby nie to, że zaczęły pojawiać się kolejne wizje. Poza Archaniołem Michałem ukazywali się jej także różni święci. Niektórych z nich rozpoznawała ze świętych obrazów, ale byli też tacy, których nie znała. Najczęściej pojawiał się Archanioł Michał, który stał się pośrednikiem między Bogiem a nią oraz święte: Katarzyna i Małgorzata, postacie o szczególnym znaczeniu dla Francji. Ponieważ Joanna nie dawała wiary temu, co doświadczała w widzeniach, za każdym razem stawały się one coraz mocniejsze i bardziej intensywne. Głosy przybierały na sile, a sylwetki świętych stawały się bardziej wyraźne, do tego stopnia, że można było ich dotknąć lub objąć. Za każdym razem postacie mówiły jedno: Ma podporządkować się głosom z Nieba i wykonywać to, co będzie jej polecone. Jednak ona sprzeciwiała się. To, zakorzenione w umysłach wieśniaków poczucie, że wobec ludzi szlachetnie urodzonych jest się niczym, nie dopuszczało myśli, aby mogła wśród nich przebywać, lub przemawiać do nich. Nadal o swoich wizjach nikomu nie mówiła. Zapewne uwierzyła w nie dopiero wtedy, gdy ojciec zaczął opowiadać o swoich dziwnych snach, w których jego córka była w otoczeniu żołnierzy. Dla niego kobieta podróżująca z żołnierzami oznaczała tylko jedno: kobietę lekkich obyczajów. Ponieważ sny przybierały na sile, w którymś momencie oznajmił on zatrwożony, że prędzej zabije córkę, niż pozwoli jej odjechać z żołnierzami.

Głosy z Nieba w końcu zmieniły się z tonu oznajmującego w ton rozkazujący. Pojawił się któregoś razu Archanioł Michał i powiedział jej, że na polecenie Boga ma udać się do pobliskiego miasteczka, do dowódcy garnizonu wojskowego, który tam stacjonował, aby ten wysłał ją do ukrywającego się w tym czasie następcy tronu, Karola. Joanna miała wtedy siedemnaście lat. Nawet w naszych czasach jest to trudne do wyobrażenia, aby młoda dziewczyna ze wsi, mówiąc, że Pan Bóg każe jej udać się do prezydenta kraju, dostała się do pałacu prezydenckiego i z nim osobiście rozmawiała. W tamtych czasach było to jeszcze bardziej utrudnione, tym bardziej że Karol — z obawy o swoje życie — ukrywał się, bojąc się zamachu.

Ponieważ nakazy te powtarzały się i stawały się nie do zniesienia, młoda Joanna w końcu zwierzyła się swojemu wujowi, w którym zawsze miała oparcie. Jako osoba bardzo pobożna, wuj zgodził się pojechać z nią do owego kapitana tak na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że wizje Joanny są prawdziwe i pochodzą rzeczywiście od Boga. Nie trudno domyślić się co zimny, wojskowy charakter, dowódca garnizonu, zrobił. Gdy tylko usłyszał, że chce z nim rozmawiać siedemnastoletnia dziewczyna, która twierdzi, że ma wizje od Boga i chce, aby zaprowadził ją do króla, bo chce uratować Francję, nawet jej nie przyjął. Kazał wymierzyć kilka batów i odesłać ją do domu. Oczywiście Joanna spodziewała się tego. Trudno, aby było inaczej. Zrobiła to, co głosy jej kazały i miała nadzieję, że dadzą jej w końcu spokój. Jakie było jej zdziwienie, kiedy wizje i głosy znowu zaczęły się pojawiać i to z tym samym żądaniem, aby udać się do kapitana garnizonu, bo tylko on pomoże jej wypełnić misję. Udała się więc po raz drugi do niego, choć nie bez obaw. Jednak i tym razem nie przyjął jej. Na domiar złego, po okolicy rozeszła się wieść o tym, że doznaje ona dziwnych wizji. Znaleźli się jednak tacy, którzy uwierzyli w te wizje. Byli wśród nich także ludzie z otoczenia kapitana, a nawet sam książę Lotaryngii. Z zachowanych dokumentów wynika, że kazał ją wezwać, aby uleczyła go, bo hulaszczy tryb życia, jaki prowadził, zrujnował mu zdrowie. Odpowiedziała, że nie jest uzdrowicielką, a jak chce wyzdrowieć, powinien zmienić swoje życie i modlić się do Boga o pomoc. Nie tego się spodziewał, tym bardziej że w zamian zażądała od niego przysługi. Chciała bowiem, aby jego zięć, znany później jako Dobry Król René walczył u jej boku. W ten sposób nikt jeszcze z księciem do tej pory nie rozmawiał. Musiała jednak wywrzeć na nim niezwykłe wrażenie skoro nie tylko, że ją nie ukarał, ale niedługo potem René bardzo często był widywany w jej towarzystwie.

Po powrocie od księcia kapitan garnizonu zgodził się ją w końcu przyjąć i wysłuchać. Nie wierzył jednak w jej wizje ani w ich nadprzyrodzony charakter i odnosił się do nich wręcz lekceważąco. Wtedy Joanna wyjawiła mu, co właśnie głosy mówią do niej. Otóż donoszą one, że właśnie w tej chwili wojska francuskie ponoszą sromotną klęskę pod Orleanem. Kapitan wyśmiał ją. Nie tylko dlatego, że od Orleanu dzieliły ich setki kilometrów, ale dlatego także, że gdyby toczyła się bitwa, on pierwszy by o tym wiedział. Poza tym dobrze wiedział, że wojska francuskie, w walce na otwartym polu nie mają szans z wojskami angielskimi, dlatego ich strategia polegała na tym, aby nie wychodzić poza mury obronne miasta. To był dla niego argument potwierdzający, że jego rozmówczyni jest niespełna rozumu. Nie słuchał więc dalej tego, co ma do powiedzenia, tylko kazał ją znowu wyrzucić.

Kilka dni później do kapitana dotarła wiadomość, że w chwili, kiedy rozmawiał z Joanną, rzeczywiście odbyła się bitwa między wojskami francuskimi a angielskimi. Bitwa ta przeszła do historii jako „bitwa śledziowa”. Niezwykłe było to, że w tych czasach nie było przecież ani radia, ani telewizji, ani nawet telefonów, czy samochodów. Wszelkie wiadomości przekazywano przez posłańców na koniach. Dlatego wieść o bitwie dotarła do kapitana dopiero po kilku dniach. W żaden więc sposób Joanna nie mogła o tej bitwie wtedy się dowiedzieć. Jeżeli chodzi o bitwę, było to nieoczekiwane starcie. Brytyjski tabor z zaopatrzeniem wpadł na oddział Francuzów i potyczka zamieniła się w rzeź. Wojska angielskie bez problemu rozgromiły przeciwnika, zaliczając na swoim koncie kolejne zwycięstwo. Kapitan wtedy uwierzył w wizje Joanny, choć ich boskie pochodzenie nie było dla niego takie oczywiste jak dla Joanny. Podobnie jak Katarzyna ze Sieny poddana została egzorcyzmom, aby wyrzucić z niej wszelkie nieczyste siły i moce. Po ich zakończeniu uzyskano pewność, iż moc dziewczyny na pewno nie pochodzi od szatana. Wtedy kapitan zgodził się wysłać ją w drogę do króla. Na życzenie Joanny wyposażono ją w zbroję, dano konia oraz niewielki oddział eskortujący ją do oddalonego o 250 km miasta Chinon, w którym znajdowała się siedziba królewskiego dworu. Po jedenastu tygodniach podróży głównie nocą, aby uniknąć angielskich patroli i band uzbrojonych rzezimieszków, dotarli w końcu na miejsce z wyraźną ulgą dla eskortujących ją żołnierzy. Bardzo często bowiem podczas podróży przychodziła jej nagle ochota, nawet w najbardziej niebezpiecznych okolicznościach, aby się pomodlić lub pójść do kościoła na mszę.

Kiedy zaanonsowano Karolowi przybycie Joanny, ten nie wiedział, jak ma postąpić. Bardzo bał się zamachu lub czarów, bo słyszał już o jej niezwykłej osobie. Dwa dni zwlekał, zanim przyjął ją w jednym ze swych zamków. Na wszelki wypadek postanowił jednak nie ujawniać się z początku. Na honorowym miejscu posadził jednego ze szlachciców ubranego w królewskie szaty, a sam przebrał się w strój dworzanina i zasiadł pośród innych dworzan licznie zgromadzonych wokół fałszywego króla. Cała mistyfikacja miała duże szanse na powodzenie, ponieważ przebrany szlachcic swym naturalnym wyglądem i zachowaniem bardziej przypominał króla, niż sam Karol, który był wątły, niezgrabny i niezbyt pewny siebie.

Karol VII


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 35.48
drukowana A5
Kolorowa
za 61.22