Mojej córce Oldze
— miłości mojego życia
Chwile ulotne
jestem tu tylko wędrowcem
przez chwilę
którą tak pięknie można nazywać
chwilę co pędzi
zaczekać nie chce
nikt jej nie może zatrzymać
tą chwilą poranek
witany przez ptaki
rzepakowe pola
wyzłacane majem
łąki przyodziane
w kąkole i maki
słońce zawieszone
o zmierzchu nad lasem
chmury pędzone
w cztery świata strony
zachwyt
który wprawia serca
w mocne bicie
chwile ulotne i nienasycone
zwyczajnie nazwane
życiem
Uroki natury
Wiosna
Promieniem słońca uśmiecha się z rana,
skąpana w srebrnych kroplach rosy,
po nocnych szaleństwach wiosennym wiatrem
wyczesuje potargane włosy.
Lekko zaspana budzi nadzieję na nowe, na lepsze —
słodkim trelem ptasim,
szczęściem w pąkach wzbiera, świat barwami maluje,
choć aurą grymasi.
Typowa kobieta o zmiennych nastrojach,
co urodą wabi i zapachem kusi,
bo wszystko co żywe, a choćby na krótko,
w miłosne pary połączyć się musi.
Kwieciem obsypana, ciepłem rozmarzona,
w objęciach muzyki rozbrzmiewa radosna,
pełna pragnień, zmysłów, westchnień…
Ach, ta Wiosna!
Wiosenna burza
Wieczornym niebem targa
odwieczna kochanków wojna,
spada na ziemię ulewnym deszczem,
zazdrością strojna.
W szale wściekłości połamie drzewa,
dachy pozrywa,
wichrem skowycze, grzmotami straszy,
ciszę rozrywa!
Noże błyskawic tną niebo czarne
aż po sam strach.
Pełna niewiary, pełna niemocy,
nocy skrzywiona twarz.
I nagle cisza. I już po burzy,
skowronka słychać śpiew.
Zapach miłości, tkliwej czułości
przegnał wieczorny gniew.
I kochankowie też pojednani,
znów zapanował ład —
wtuleni w siebie, tęczą na niebie
uszczęśliwiają świat!
Pracowity dzień
Błękitem nieba dzień się obudził,
w porannej rosie umył zaspaną twarz,
dzwonkiem skowronka ptaki pobudził,
zaczął malować świat.
Splatał warkocze z promieni słońca,
wyczesał liście w koronach drzew —
psotom, zabawom nie było końca,
perlisty niósł się śmiech.
Płynie radosna dźwięków muzyka
po horyzontu kres
i gdzie się niebo z ziemią styka,
w ciszę zamienia się.
Z wiatrem pod rękę dzień nasz pracował
godzin dwadzieścia i dwie,
teraz zmęczony buja w obłokach,
do snu układa się.
Lato
żarem się z nieba na ziemię wylewa
lato…
ziarenkami piasku biega o brzasku
po plaży…
w letnim bukiecie zapachów tysiące
budzą pragnienia…
ulotne, lekkie, zmysłowe,
z nutą rozmarzenia…
promieniem światła w zieloności lasu
maluje obrazy…
w cichości tworzenia,
pięknem światłocienia,
bez skazy…
śpiewa muzyką, która gdzieś znika
w porannej mgle
i w której mocy sny letniej nocy
kryją się…
do czerwoności rozgrzane słońce
topi co wieczór
na horyzoncie życia…
Jesień
w koronkach pajęczyn schwytane chwile
pełne nostalgii i melancholii
zmiennych nastrojów
ostatnich uniesień
bo to już
jesień
mgłami się kładzie na wrzosowiskach
fioletem czaruje i bawi
wrześniowym słońcem jeszcze rozpieszcza
zanim jesiennej szarudze zostawi
letnie przygody
nocne szaleństwa
rozbrzmiewające śmiechem
na skrzydłach ptaków w nieznane zaniesie
jak zwykle
jesień
siwy dym ognisk nad polem się snuje
i każdy ranek srebrzystoszary
czas bez pośpiechu leniwie popłynie
bezlistną jesienią
ku zimie
Jabłoń
Wiosną okryta różowym kwieciem,
tysiące owadów do siebie wabiła,
nad brzemiennością skutków tych flirtów
czy wtedy myślała? czy o nich śniła?
Ubrana frywolnie w listeczki nowe,
z których soczysta zieleń kapała,
wianek, jak dziewczę niewinne, młode,
na swoją głowę przywdziała.
Stała tak dumnie jeszcze piękniejsza,
gdy kwiaty różowe już opadały,
a na ich miejscu pęcznieć zaczęły,
sokiem wzbierając, rajskie specjały.
Rosą poiła i słońcem grzała,
cicho kołysząc w ramionach do snu,
ptakom kazała śpiewać piosenki
do ostatniego tchu.
Wyrosły piękne, krągłe, rumiane,
pójdę nazbierać ich koszyk cały,
by się owoce wiosennej miłości,
broń Boże, nie zmarnowały!
Jesienna szaruga
zapowiada swe przyjście
dzwoniąc deszczem o szyby
jesienna szaruga
smutek wyszedł zza pieca
przygnębiony i senny
noc się staje zbyt długa
resztki światła przykryły
ołowiane chmury
bez niczyjej zgody
melancholia
spływa po szybach
w gęstych strugach wody
ogień
skacze w kominku
jakby serce ogrzać chciał
jakby na to
że powrócisz
wciąż nadzieję miał
Znów zima
bezszelestnie o zmroku zeszła na ziemię
najbielsza z pór roku
i w mroźnych ramionach świat cały trzyma…
królowa zima
zimnym wiatrem lasy smaga
nocą nad polami wyje
jeziora i stawy w szarych mgłach zasnute…
białym puchem wszystko okryje
szronem maluje na szybach kwiaty
mróz tęgi, który zimę pod rękę trzyma
czas przemarznięty zmienia śpiesznie daty…
dobrze, że czasu nikt nie zatrzyma
on też rozpocznie pogodowe szranki
choć wynik bitwy dawno przesądzony
wiosna niejednemu zawróci w głowie
i ferii barw nic też nie powstrzyma…
zanim powróci
znów zima
Życie moje
Jeszcze je widzę
jeszcze je widzę
stoją w pół drogi
z uśmiechem we mnie wpatrzone
iść dalej nie mogą
choć zwiewne i młode
to twarze ich lekko zamglone
wciąż wszystko cieszy
przyziemne rzeczy
czas który za szybko przemija
i pewnie sprawia
że smutek jakiś
kąciki ust mych spowija
tyleśmy razem w życiu przeżyły
siedzieć by można i opowiadać
albo do księgi tego co było
nowe wspomnienia dodawać
widzę je obie — miłość z młodością
hen tam w pół drogi
idąc mijają postać złowrogą
szpetnej urody
tej się spodziewam
lecz widzieć nie chcę
jeszcze nie teraz
jeszcze nie czas by
starość w mym piecu
palić zaczęła
Życie moje
Znowu pakuję me życie w walizki,
jak kruche szkło zawijam w papier wspomnienia,
duszą już targa twórczy niepokój,
czas przemijając, wiele zmienia…
Bo w życiu nic nie ma
ani na pewno, ani na zawsze,
z tym trzeba pogodzić się,
nie myśleć ze smutkiem,
nie patrzeć z nostalgią,
że nie dane znów było zakorzenić się…
Zamykam kolejny rozdział życia,
ostatnim spojrzeniem żegnam porzucone lata,
niektóre trudne, słone jak sól,
lecz większość słodkich jak cukrowa wata…
Część tego, co było, zabieram ze sobą,
z tyloma rzeczami nie umiem rozstać się,
lecz od przedmiotów ważniejsi są ludzie,
których ja kocham i którzy kochają mnie…
Kochaj mnie i ty, życie moje,
już nie doświadczaj,
tylko mądrze ucz,
bo stojąc u progu nowego,
w drzwiach mojego losu,
przekręcam kolejny klucz…
Nowy dom
Wystarczająco długo byłam w tej podróży
podnosząc kotwicę by znowu w nieznane
co lat kilkanaście od portu do portu
nie wiedząc ile czasu takiego jeszcze jest mi dane…
Za każdym razem z wielką nadzieją
że dość tych poszukiwań że to już pewnie po raz ostatni
tym razem zapuszczę korzenie na dobre
i z życia koczownika wyrwę się matni…
Znalazłam tę przystań i ten port ostatni
kotwicę zarzucam i na lądzie stoję
zmęczony podróżnik z walizką doświadczeń
odnalazł na ziemi w końcu miejsce swoje…
Z biegiem lat
pęd życia i chęć zawojowania
choćby połowy tego świata
zmalały
skurczyły się
do wielkości łebka od szpilki
do mikrokosmosu rodziny
która jest całym światem
sukienki, buty i fatałaszki
z zazdrością patrzą na nowy trend —
ubrana w dobry humor
zadziwiająco zredukowała się
ilość pomadek i kredek
do niezbędnego minimum —
błysku w oczach i promiennego uśmiechu
nadrzędną wartością
nie jest posiadać
lecz być —
zwłaszcza zdrowym
niezmienną pozostała miłość
do natury i życia
słabnącą niestety
wiara w ludzi
jedno z najważniejszych marzeń —
móc jeszcze wiele lat
z radością witać
każdy nowy dzień
Życie jest miłością