Wprowadzenie
Żyjemy w przededniu nowej religii. Abdykacja Benedykta XVI to początek gruntownej przemiany Kościoła katolickiego i całego chrześcijaństwa. Nagła rezygnacja papieża była dla świata zaskoczeniem, a wybór na Stolicę Piotrową kardynała Bergoglio spotkał się z wybuchem szczerego entuzjazmu. Od 2013 r. jesteśmy świadkami tego, jak papież Franciszek przeprowadza zakrojoną na szeroką skalę odnowę Kościoła. Polega ona nie tylko na reorganizacji struktur kościelnych, ale przede wszystkim na reformie teologicznej. Reformie tak niespodziewanej, że można mówić o rewolucji papieża Franciszka.
Franciszek zmienia niemal wszystkie aspekty dotychczasowego nauczania Kościoła. Nie waha się porzucania starych i, jego zdaniem, niepotrzebnych już form kultu. Nie boi się dokonywania przełomów w katolickiej moralności i dostosowywania jej do nowych potrzeb. Franciszek jest inspiratorem wszystkich przeobrażeń dokonujących się w Kościele, których po odejściu Benedykta XVI jesteśmy świadkami. Przeobrażeń, które wprowadzają nas w nową rzeczywistość. W ich wyniku chrześcijaństwo po pontyfikacie Franciszka nie będzie już takie samo.
Jedną z najbardziej szokujących rewolucji Franciszka jest nowe spojrzenie na rozumienie Boga. Słuchając wypowiedzi papieża z Argentyny, nie sposób nie odnieść wrażenia, że Bóg Franciszka jest inny niż Bóg Benedykta XVI i tradycyjnych katolików. Jest to Bóg miłości i Bóg rewolucji. Bóg czynu, a nie Bóg, któremu należy tylko składać hołd albo przenikać jego istotę w studiowaniu skomplikowanych traktatach teologicznych. Nie jest to Bóg katolicki. Jest to Bóg uniwersalny, z którym może się utożsamiać zarówno nowoczesny katolik, jak i postępowy muzułmanin.
Najważniejszą rewolucją Franciszka jest budowanie nowej religii. Tak! Nowej religii! Franciszek porzuca tradycyjny katolicyzm, z którym utożsamia się coraz mniejsza grupa ludzi, na rzecz rodzącej się religii, która być może już niedługo zyska ogromną rzeszę wyznawców. Ta nowa religia to połączenie chrześcijaństwa i islamu. Ta nowa religia to chrislam.
Czym jest chrislam?
Chrislam jest nową erą w chrześcijaństwie. Jest nowym fundamentem religijnym współczesnego świata składającym się z fragmentów chrześcijaństwa i islamu, z tego, co w tych religiach jest najistotniejsze. W tym wspólnym fundamencie znajduje się to, co łączy chrześcijanina i muzułmanina, a więc takie samo rozumienie Boga, zbliżone zasady moralne i podobna dyscyplina obowiązująca duchownych. Jest to najtrudniejsza rewolucja, której dokonuje Franciszek, a jednocześnie, w jego opinii, najbardziej potrzebna i przynosząca światu najwięcej nadziei.
Wraz z tworzeniem nowej religii następują wielkie porządki w chrześcijaństwie. Franciszek wyrzuca na śmietnik historii stare dogmaty, modlitwy, liturgiczne celebracje, duchowe nawyki, do których i tak przyzwyczajonych jest coraz mniej katolików. Likwiduje wszystko to, co przeszkadza stronie muzułmańskiej i co stanowi blokadę w procesie łączenia się dwóch wielkich monoteistycznych religii. Robi to stopniowo, żeby uniknąć oskarżeń i nieporozumień, bo wie, że tylko powolne wprowadzenie nowej religii jest szansą na jej przyjęcie przez jak największą liczbę chrześcijan.
Franciszek stwierdził kiedyś, że obecnie trwa „III wojna w kawałkach”. Miał na myśli nie tylko liczne konflikty zbrojne toczące się w wielu punktach świata, ale także panujący duch rywalizacji między ludźmi, kulturami i religiami. Wychodząc naprzeciwko tym konfliktom i mając świadomość, że utrzymywanie takiego stanu jest niebezpieczne, papież proponuje chrislam. Uważa go za najlepszą metodę rozbrojenia bomby, którą od czasów zakończenia II wojny światowej powoli i konsekwentnie konstruował świat, szczególnie Europa.
Chrislam nie jest dialogiem międzyreligijnym ani tym bardziej ruchem ekumenicznym. Jest rzeczywistym stworzeniem nowej religii. Ze zmodyfikowaną teologią, zreformowanym kultem i dostosowaną do wymogów obu religii moralnością. Tak naprawdę bardzo trudno jest określić wszystkie główne cechy chrislamu, ponieważ cały czas pozostaje on w fazie projektowej. Nie wiadomo, jaką ostateczną formę przybierze. Czy będzie całkowitym porzuceniem dogmatów katolickich? Czy spowoduje rozłam w katolicyzmie i nową schizmę? Czy będzie polegał na stworzeniu całkowicie nowej chrystologii, zgodnej z duchem islamu? Czy może ograniczy się tylko do powstania nowego obrządku w ramach wielu rytów liturgicznych obowiązujących w Kościele katolickim? A może, co jest możliwe, zakończy się wchłonięciem chrześcijaństwa przez islam? Pytań jest mnóstwo. Odpowiedzi na nie będziemy poznawać stopniowo.
Czy chcemy przejść na chrislam?
Mam świadomość, że książka zawiera wiele kontrowersyjnych tez. Pragnę jednak zaznaczyć, że nie jest ona oskarżeniem rzuconym w stronę papieża Franciszka, nie jest przypięciem mu łatki „heretyka”. Nie jest też hymnem pochwalnym na cześć nowego tworu religijnego, którym jest ów chrislam. Jest wyłącznie postawieniem diagnozy. Pisząc o chrislamie, opieram się na homiliach i dokumentach ogłoszonych przez papieża, na jego wiele mówiących gestach oraz na ogólnej postawie duchowej bardzo przyjaznej islamowi.
Nie opowiadam się po żadnej stronie sporu, który od początku pontyfikatu toczy się wokół osoby papieża. Ani po stronie jego bezkompromisowych krytyków, ani po stronie jego wiernych obrońców. Książka jest w zasadzie wielkim prowokacyjnym pytaniem postawionym tym, którzy śledzą to, co dzieje się w Watykanie. Czy chrislam, o którym piszę, jest w ogóle możliwy? Czy za zbliżeniem Kościoła katolickiego z islamem stoi jakaś myśl teologiczna? Czy życzliwość, którą Franciszek obdarza islam, jest powodowana tylko chrześcijańskim miłosierdziem, czy raczej przemyślaną strategią religijną i polityczną? Czy zachowanie Franciszka wobec muzułmanów to tylko festiwal przychylnych gestów przywódcy największej wspólnoty chrześcijańskiej, czy może coś więcej?
Najważniejsze pytanie, które chcę postawić w tej książce, jest skierowane do ludzi wychowanych w cywilizacji judeochrześcijańskiej. Brzmi ono następująco: czy chcemy integracji chrześcijaństwa z islamem? Nie pojednania, ale właśnie integracji, połączenia tych dwóch religii. Czy zgadzamy się na chrislam? Czy chrislam to szansa czy zagrożenie?
Rozdział I
Papiestwo na drodze do chrislamu
Nie lubię zbyt częstych odwołań do średniowiecznego proroctwa Malachiasza, które pojawia się w niemal każdej książce czy artykule o papiestwie. Przywoływanie tego proroctwa najczęściej służy wzbudzeniu taniej sensacji potęgowanej tym, że oto dawno temu pewien mnich przewidział, jak potoczą się losy Kościoła i papiestwa. Ponieważ jednak sam Benedykt XVI odniósł się do tego proroctwa i zrobił to po abdykacji, nie można go pominąć.
Otóż, emerytowany Ojciec Święty Benedykt XVI zgodził się z sugestią, że być może jest ostatnim papieżem. Taki wniosek płynie z krótkiej interpretacji proroctwa Malachiasza, której dokonał niemiecki papież. Stało się to podczas wywiadu udzielonego niemieckiemu dziennikarzowi Peterowi Seewaldowi. Temu publicyście, biografowi Benedykta XVI, niegdyś wątpiącemu ateiście, Ratzinger chętnie udzielał wywiadów, nie omijając w nich tematów kontrowersyjnych i wątków osobistych. Zapis tego ważnego, bo udzielonego po abdykacji wywiadu, znajduje się w książce Ostatnie rozmowy wydanej w 2016 r. Książka okazała się bestsellerem, bo już sama rozmowa z dziennikarzem była wielkim wydarzeniem medialnym. Ustępujący z urzędu papież wyraźnie zaznaczał wszak, że po opuszczeniu Stolicy Piotrowej usunie się w cień i nie będzie się już wypowiadał.
O proroctwie Malachiasza napisano dziesiątki książek i artykułów. Nie jest to miejsce na szczegółowe analizowanie tej przepowiedni. Opinię, czy mamy do czynienia z proroctwem, czy z fałszerstwem, zostawmy historykom teologii. Przywołajmy jedynie treść poświęconą trzem papieżom: Janowi Pawłowi II, Benedyktowi XVI oraz Franciszkowi.
Do pontyfikatu Jana Pawła II odnoszą się słowa: De labore solis („Z trudu Słońca”). Niektórzy badacze, analizując ten fragment, znaleźli cieniutką nić, która łączy, ich zdaniem, domysły Malachiasza z papieżem z Polski. Karol Wojtyła urodził się w dniu zaćmienia Słońca, a w czasie jego pogrzebu, w 2005 r., również miało miejsce to rzadkie zjawisko astronomiczne. Jeśli chodzi o Benedykta XVI, to został on określony jako De gloria olivae („Chwała Drzewa Oliwnego”). W tym przypadku badacze zwracają uwagę na imię „Benedykt”, które wybrał sobie kardynał Ratzinger. Zrobił to na cześć papieża Benedykta XV, który przewodził Kościołowi w okresie zamętu spowodowanego przez I wojnę światową oraz św. Benedykta z Nursji, założyciela zakonu benedyktynów, jednego z patronów Europy i fundamentów europejskiej tożsamości, świętego bliskiego niemieckiemu papieżowi, który chciał odbudować chrześcijańską Europę.
Najdłuższe zdanie w całej przepowiedni brzmi następująco: W czasie najgorszego prześladowania świętego Kościoła Rzymskiego, [na tronie] zasiądzie Piotr Rzymianin, który będzie paść owce podczas wielu cierpień, po czym miasto siedmiu wzgórz [Rzym] zostanie zniszczone i straszny Sędzia osądzi swój lud. Koniec. Według przepowiedni Benedykt XVI to przedostatni papież, a Franciszek to Piotr Rzymianin, za czasów którego miasto siedmiu wzgórz zostanie zniszczone. Czy to miasto to po prostu Rzym, czy chodzi raczej o Rzym jako symbol Kościoła? Na ten temat wciąż jest wiele spekulacji.
Kościół oficjalnie nigdy nie przyjął tych przepowiedni, mając świadomość, że są nieścisłe i niejednoznaczne, a czasami nawet banalne. Nigdy ich jednak nie potępił. Najistotniejsze jest to, że to sam Benedykt XVI przyjął przepowiednię, zastanawiał się nad nią i odniósł ją do siebie. Choć oczywiście nie bezkrytycznie. Podkreślił, że proroctwo Malachiasza powstało najprawdopodobniej w XVI wieku, w kręgach skupionych wokół św. Filipa Nereusza. Głosząc proroctwo, które zapowiadało istnienie jeszcze wielu papieży, uczniowie tego świętego chcieli dać zdecydowaną odpowiedzieć protestantom odrzucającym instytucję papiestwa. Chcieli im udowodnić, że papiestwo będzie trwało jeszcze bardzo długo.
W czasie rozmowy przeprowadzanej w klasztorze Mater Ecclesiae w Ogrodach Watykańskich, w którym zamieszkał papież-senior, Peter Seewald nie zawahał się zapytać o kulisy abdykacji. Spytał wprost, czy Benedykt XVI zastanawiał się nad proroctwem mnicha Malachiasza. Ratzinger przyznał, że nad proroctwem się zastanawiał, choć nie omieszkał zaznaczyć, że wątpi w jego rzetelność. Dziennikarz zapytał, czy papieża nie nurtuje myśl, że jeden z fragmentów przepowiedni odnosi się do niego. Z wypowiedzi Ojca Świętego wynika, że ta myśl na pewno go nurtowała. Lakoniczna odpowiedź Benedykta szybko stała się impulsem do szukania w abdykacji drugiego dna.
Enigmatycznie, zgodnie ze swoim stylem, Ratzinger zasugerował, że po jego śmierci rzeczywiście może nastąpić kres czasów, a przynajmniej koniec Kościoła. Proroctwo Malachiasza jest niejednoznaczne i bywa różnie interpretowane. W przypadku Benedykta XVI może oznaczać, że wraz z ostatnim papieżem nastąpi kres świata albo Kościoła, ale może również chodzić o kres świata lub Kościoła, który dotąd znaliśmy. O powstanie nowej rzeczywistości. I to na ten aspekt przepowiedni zdaje się kłaść nacisk emerytowany papież.
Benedykt XVI to papież pomiędzy czasami. Peter Saawald w przedmowie do książki-wywiadu napisał, że Benedykt XVI to ostatni papież dobiegającej kresu epoki. Ostatni papież starych czasów i jednocześnie papież zapowiadający powstanie nowego papiestwa. I kto wie, może również nowej religii. Papież senior autoryzował ten wywiad, zgodził się więc także na to, żeby w przedmowie do książki padło odnoszące się do niego określenie ostatni papież.
Benedykt XVI to papież, który ma świadomość, że stary kształt świata umiera na naszych oczach. Niestety nie do końca wiadomo, jak będzie wyglądał nowy świat. Czy będzie to rzeczywistość zupełnie nowa, czy będzie to całkowite odcięcie się od tego, co już było, czy może jakaś próba pogodzenia starego świata z oczekiwaniami i wymaganiami współczesności. Jedno było dla niemieckiego papieża pewne: katolicyzm umiera. Do takiego szokującego wniosku doszedł papież senior, mówiąc wprost, że społeczeństwo Zachodu, w każdym razie Europa, po prostu nie będzie chrześcijańskie.
Benedykt XVI bał się śmierci katolicyzmu. Nie można tego natomiast powiedzieć o papieżu Franciszku. Papież z Argentyny w obumieraniu starych form katolicyzmu widzi raczej szansę. Ta szansa nazywa się „chrislam”.
Proces zmierzający do abdykacji Benedykta XVI rozpoczął się wiele lat temu. Jeszcze zanim Ratzinger był papieżem, jeszcze przed otrzymaniem kapelusza kardynalskiego, nawet jeszcze przed wyniesieniem do godności biskupa. W tym procesie, oprócz głównego bohatera, brało udział kilku czołowych aktorów. Jeden to nazywany dobrym papieżem, pochodzący z chłopskiej rodziny, wiecznie uśmiechnięty Jan XXIII. Drugi to syn włoskiego polityka, bardziej zdystansowany od swojego poprzednika, ale za to w wielu aspektach nauczania Kościoła bardziej rewolucyjny — Paweł VI. Trzeci to trochę nieśmiały, tajemniczy Jan Paweł I. I wreszcie „atleta Boży”, kochający ludzi i kochany przez ludzi, Jan Paweł II.
Wszyscy ci papieże, jedni bardziej zaangażowani, inni mniej, brali udział w procesie desakralizacji papiestwa. Pytanie najważniejsze: po co? Czy celem tych przeobrażeń było tylko unowocześnienie tej szacownej instytucji? Uczynienie z niej bardziej skutecznego środka ewangelizacji? Dostosowanie instytucji papiestwa do wyzwań współczesności to nie jedyny powód zmian, które obserwujemy od końca Soboru Watykańskiego II. Nowe papiestwo jest niezbędne do tego, żeby mógł zaistnieć chrislam. Papież, który nazywany jest przez katolików „Ojcem Świętym”, „Wikariuszem Jezusa Chrystusa”, „Najwyższym Kapłanem”, nie jest do zaakceptowania przez stronę muzułmańską.
Nie twierdzę oczywiście, że papieże już od Jana XXIII świadomie i celowo dążyli do zintegrowania katolicyzmu z islamem. Taka hipoteza brzmiałaby jak jedna ze spiskowych teorii dziejów. Stoję na stanowisku, że chrislam rodził się powoli, a jego urzeczywistnianie przebiegało wieloma drogami. Są one od siebie niezależne i każda z nich ma inny cel. Dopiero kiedy finały tych dróg złączą się w jedną całość, to wtedy stanie nam przed oczami chrislam. Mówiąc inaczej, papieskie wypowiedzi, które ukazują nam Jezusa jako człowieka, a nie jako Boga, nie mają na celu przekonać nas bezpośrednio do chrislamu. Dokumenty Stolicy Apostolskiej, w których czytamy o decentralizacji Kościoła i synodalności, nie służą wprost temu, żeby papieża zacząć nazywać imamem. Międzyreligijne spotkania modlitewne, w których chętnie i często uczestniczą papieże, nie są organizowane po to, żeby pewnego razu podczas któregoś z nich papież powiedział, że przyjmuje islam. Dopiero gdy połączymy wnioski, które płyną ze współczesnej chrystologii, współczesnej eklezjologii i współczesnej trynitologii, to wtedy zobaczymy, że tworzą one mozaikę o nazwie chrislam.
25 stycznia 1959 r. Jan XXIII przekazał kardynałom wiadomość o zamiarze zwołania soboru powszechnego. Informacja ta zelektryzowała najpierw kardynałów, potem media na całym świecie. Jak sam później przyznał, myślał, że kardynałowie zareagują radością. Najwyżsi dostojnicy kościelni byli jednak tak zszokowani, że pozostali milczący i nieruchomi. Jan XXIII zwierzał się Augustowi Vanistendaelowi, jednemu z niewielu świeckich uczestników soboru: Kiedy powiedziałem im swojej decyzji i spostrzegłem ich zdumienie, dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że rozpocząłem rewolucję.
Kardynałowie pracujący w Kurii Rzymskiej mieli wiele obaw związanych z soborem. Jaki sens ma sobór, skoro Kościół nie zmagał się z żadną poważną herezją? — myśleli. Celem soboru powszechnego jest bowiem określenie nauki Kościoła w sytuacji, gdy zagraża mu jakieś niebezpieczeństwo, najczęściej w postaci herezji. Bali się też samego Jana XXIII, który uważany był za człowieka o nie do końca konserwatywnym nastawieniu do tradycji. Dla dostojników tradycyjnego katolicyzmu, czyli takiego, w którym prawda jest wyraźnie określona, Jan XXIII mógł być poważnym zagrożeniem. Nieprzypadkowo tuż po objęciu urzędu papieskiego zażądał od Świętego Oficjum (dawnej Inkwizycji Rzymskiej) teczki na swój temat. Okazało się, że przyszły papież był oskarżany o modernizm, który Pius X nazwał ściekiem wszystkich herezji.
Papiestwo to monarchia, a monarchia to rozbudowany system symboli. Wraz z początkiem likwidacji instytucji papiestwa zaczęto usuwać najistotniejsze symbole wskazujące na boski wymiar władzy papieża. Jan XXIII, tłumacząc się ze swoich zmian dotyczących strojów i celebracji liturgicznych, powtarzał, że chciałby być po prostu biskupem pośród biskupów. Wyśmiewał dostojne stroje, mówiąc, że ubrany w nie wygląda jak perski satrapa. Nosił się też z zamiarem wyprowadzki z Pałacu Apostolskiego do mniejszej rezydencji na Lateranie, starszej niż Watykan siedziby biskupa Rzymu. Nie chciał, żeby członkowie dworu papieskiego klękali przed nim. Miał nawet dystans do samego słowa „papież”.
W chwili, gdy został papieżem, Jan XXIII miał 77 lat. Nie zdążył przeprowadzić wszystkich zmian, które zamierzał, ale zrobił bardzo dużo w przetarciu szlaków i otwarciu zupełnie nowych dyskusji teologicznych. Można powiedzieć, że zainicjował cały ruch zmierzający do pogrzebania starego katolicyzmu i uruchomienia nowego paradygmatu religijnego. Gdy ojciec Roger ze wspólnoty Taizé podczas audiencji naciskał na papieża, żeby Watykan stał się na zewnątrz prostszy i bardziej ewangeliczny, Jan XXIII odpowiedział: Cierpliwości, cierpliwości, nie mogę zrobić wszystkiego na raz.
Jan XXIII marzył, żeby po jego śmierci to kardynał Giovanni Battista Montini z Mediolanu (czyli późniejszy Paweł VI) objął stery Kościoła. Wielokrotnie go doceniał. Przemówienie na otwarcie Soboru Watykańskiego II miał mu układać właśnie przyszły Paweł VI. Jan XXIII panował 5 lat, Paweł VI 15 lat. Ten drugi miał zatem więcej czasu i okazji, żeby proces demontażu papiestwa przyspieszyć.
Paweł VI zasłynął z wyrzucenia tiary. Ta potrójna korona zarezerwowana dla Ojca Świętego ozdabiała głowę papieży przez ponad 800 lat. Symbolizowała władzę papieża jako kapłana, nauczyciela i pasterza. Oznaczała również władzę duchową nad wiernymi ziemskiego Kościoła, władzę nad duszami czyśćcowymi oraz władzę polityczną nad Państwem Kościelnym. Podczas koronacji na papieża Paweł VI zgodził się na to, żeby nałożono mu na głowę papieską tiarę, ale po zapoznaniu się z raportem na temat głodu na świecie papież w symbolicznym geście złożył tiarę na ołtarzu w bazylice św. Piotra. Później tiara została wystawiona na aukcji w Stanach Zjednoczonych, a pieniądze z jej sprzedaży przeznaczono na pomoc charytatywną. Rezygnacja z tiary była symboliczną rezygnacją z dotychczasowej koncepcji władzy papieża. Od tego czasu rozpoczęła się w Kościele intensywna dyskusja na temat tego, kim powinien być papież, jaką powinien mieć władzę i z czego jeszcze powinien zrezygnować.
Największą zasługą Pawła VI było przeprowadzenie słynnej reformy liturgicznej, której zarysy powstały na Soborze Watykańskim II. Reforma z 1969 r. polegała na zastąpieniu mszy świętej charakterystycznej dla starego papiestwa nową mszą, w której wszyscy ludzie w niej uczestniczący stają się sobie równi, a odwieczny podział na kler i laikat powoli zanika. Temu miały służyć główne cechy tej reformy: rezygnacja z łaciny, którą znali tylko wybrańcy, uproszczenie niezrozumiałej dla niewtajemniczonych symboliki, odwrócenie kierunku sprawowania liturgii (przodem do ludzi), aby kapłan nie sprawiał wrażenia, że posiada inny niż wierni kontakt z Bogiem. Reforma liturgiczna Pawła VI zaważyła na historii papiestwa drugiej połowy XX wieku i początku XXI wieku. Była tak znacząca, że można śmiało powiedzieć, iż bez niej zmiany w Kościele, których dokonuje Franciszek, nie byłyby możliwe.
Jeszcze jeden kluczowy symbol Pawła VI — wprowadził on do liturgii papieskich nowy pastorał. Zaprezentował go pod koniec Soboru Watykańskiego II jako zapowiedź nowej ery w Kościele. Różni się od poprzednich tym, że pozycja wiszącego na nim Chrystusa odbiega od wyglądu, do którego przywykli katolicy. Na dotychczasowych pastorałach papieskich Chrystus cierpiał, ale cierpiał dumnie, świadomy wagi swojego ukrzyżowania. Na pastorale Pawła VI Jezus ma głowę spuszczoną, nogi szeroko rozstawione. Wygląda, jakby chciał opuścić krzyż. Nie widać na tym pastorale triumfu Chrystusa nad grzechem, triumfu bolesnego, ale jednak triumfu. Nieprzypadkowo pastorał Pawła VI stał się znakiem rozpoznawczym wszystkich kolejnych papieży, choć trzeba zaznaczyć, że od czasu do czasu używali oni — szczególnie Benedykt XVI — również tradycyjnych pastorałów. Pastorał Pawła VI jest symbolem dyskusji, która od czasów Soboru Watykańskiego II toczy się wśród postępowych teologów i powoli rozkłada tradycyjną dogmatykę Kościoła.
Jest to dyskusja cicha, wręcz nieśmiała, bo niezwykle kontrowersyjna. Dotyczy tego, czy Chrystus w ogóle był Bogiem! Tak! Od czasów ostatniego soboru zaczęto na Jezusa patrzeć inaczej. Zaczęto szukać w nim bardziej człowieka niż Boga. Pastorał Pawła VI, tak chętnie używany przez kolejnych papieży, i tak często umieszczany na najróżniejszych sprzętach liturgicznych i na dewocjonaliach, stał się symbolem nowego spojrzenia na Jezusa. A może nawet symbolem odbóstwienia Jezusa, symbolem rezygnacji z najważniejszego dogmatu chrześcijańskiego, dzięki czemu zbliżenie z islamem osiąga nowy poziom.
Następcą Pawła VI został patriarcha Wenecji, kardynał Albino Luciani, czyli Jan Paweł I. Niestety przewodził Kościołowi tylko 33 dni, umierając nagle pod koniec września 1978 r. Niewiele można powiedzieć o tym, jaki kierunek przybrałby jego pontyfikat, gdyby dane mu było dłużej rządzić Kościołem. Na pewno pozostałby w duchu soborowym, o czym może świadczyć fakt, że jako pierwszy papież w historii przyjął podwójne imię: „Jan” na cześć Jana XXIII, który zwołał sobór, i „Paweł”, na cześć Pawła VI, który doprowadził go do końca. Jego pontyfikat byłby pewnie pontyfikatem zgodnym z rewolucją, która dokonała się na soborze. Warto odnotować też, że idąc za sugestią swojego poprzednika, zrezygnował z koronacji tiarą. Na temat zbliżenia z islamem jako papież nie zdążył się wypowiedzieć.
Jan Paweł II — papież gestów, uwielbiany przez tłumy i pośród nich świetnie się odnajdujący. Choć krytykowany za trwanie przy tradycyjnej etyce seksualnej, poczynił wiele przełomowych kroków w dialogu międzyreligijnym i konstytuowaniu się nowej religii. Jako pierwszy papież w historii stwierdził, że muzułmanie i chrześcijanie modlą się do tego samego Boga, do Żydów zaś powiedział, że są starszymi braćmi w wierze. Tymi dwoma stwierdzeniami sprowadził chrześcijaństwo do poziomu, który sytuuje je między starym i szacownym judaizmem a nowszym i bardziej jednoznacznym islamem.
Papież Wojtyła uwielbiał media, czuł się jak ryba w wodzie pośród dziennikarzy. Rozumiał doskonale specyfikę ich pracy, dlatego czynił wiele gestów, które można było wykorzystać w telewizji i prasie. Łatwo było je pokazać jako prostą definicję większej i bardziej skomplikowanej całości. Tak było 14 maja 1999 r., gdy papież pocałował podany mu do ręki Koran. Dla katolickich zwolenników papieża gestem tym wyraził jedynie szacunek dla islamu. Miało to być pokazanie pokojowych intencji Kościoła albo nawet tylko próba zjednania sobie mniej chętnych mu dziennikarzy. Nie zabrakło też wyjaśnień, jakoby papież pocałunkiem złożonym na świętej księdze islamu dokonał na nim egzorcyzmu. Ludzie powielający te miałkie wytłumaczenia nie byli w stanie przyjąć jedynego rozsądnego wyjaśnienia. Pocałunek złożony przez głowę Kościoła katolickiego na Koranie jest wyrazem uległości jednej religii wobec drugiej. Jest oczywiście oddaniem szacunku dla treści zawartych w księdze, ale takiego szacunku, który przygotowuje do przyjęcia tego, co stanowi jądro islamu. Jeśli papież całuje Koran, to tym gestem wymusza też na katolikach obowiązek poznania tego, co kryje się w Koranie i przyjęcia jego treści. Papież, dokonując pocałunku, czyli liturgicznej czynności, zaakceptował treść Koranu. Nie wybierał sobie fragmentów zgodnych z dotychczasowym kształtem katolicyzmu. Przyjął tę treść i ceremonialnym pocałunkiem zaakceptował to, co w Koranie jest obecne.
Za pocałunek na Koranie papież często był krytykowany. Przeciwko Janowi Pawłowi II wytoczono ciężkie armaty nauk św. Tomasza z Akwinu. Ten średniowieczny doktor Kościoła pisał, że uznany będzie za odstępcę ten, kto się podda obrzezaniu (jako czynności sakralnej, nie medycznej) lub ten, kto złoży cześć grobowi Mahometa. Takie słowa znajdują się w jednej z części Sumy Teologicznej — najważniejszego dzieła św. Tomasza. Co prawda papież nie oddawał czci grobowi proroka, ale nie ulega wątpliwości, że słowa św. Tomasza mają również zastosowanie do czci oddawanej Koranowi.
Jan Paweł II przygotował dla Franciszka odpowiedni grunt do tego, żeby mógł on całkowicie zmienić chrześcijaństwo. Temu służył Światowy Dzień Modlitwy o Pokój w Asyżu, który zainicjował papież z Polski. Takie spotkanie po raz pierwszy odbyło się 27 października 1986 r. W mieście św. Franciszka obok siebie modlili się chrześcijanie, muzułmanie, Żydzi, buddyści, hinduiści i przedstawiciele religii pierwotnych. Przybyło 47 delegacji wyznań chrześcijańskich oraz 13 delegacji światowych, także niemonoteistycznych, religii. Stronę muzułmańską reprezentowało 11 osób. Klasztor franciszkanów w Asyżu stał się sceną, na której wystąpili przedstawiciele niemal wszystkich religii.
Ojciec Święty stał pośród dostojników innych religii, nie okazując wcale przekonania o wyższości Kościoła katolickiego nad pozostałymi wspólnotami religijnymi. Ubrany był skromnie, w białą sutannę pod prostym, białym płaszczem, rezygnując ze wszystkich oznak, które sugerowałyby wyższość nad innymi duchownymi. Siedział nie na podwyższeniu, lecz na takim samym fotelu jak inni goście, obok pozostałych dostojników religijnych, niczym się nie wyróżniając.
Co ważne, hasło przewodnie spotkania brzmiało: Być razem, aby się modlić. Nie było to więc spotkanie zwołane po to, żeby zastanowić się, jak na poziomie ludzkim i politycznym rozwiązać problem pokoju. Nie chodziło o wypracowanie jakichś zasad wzajemnych relacji, które minimalizowałyby konflikty i nieporozumienia między głównymi religiami. Celem spotkania była modlitwa! Tak mówił papież, jeszcze zanim do spotkania doszło, ogłaszając chęć jego zwołania w bazylice św. Pawła za Murami, czyli w tym samym miejscu, w którym Jan XXIII ogłosił zwołanie Soboru Watykańskiego II. Jan Paweł II mówił wtedy tak: To niewątpliwie nadzwyczajne wydarzenie będzie miało charakter wyłącznie religijny. Tak zostało ono pomyślane i z takim nastawieniem, przy współpracy wszystkich uczestników, będzie przebiegało pod znakiem modlitwy, postu i pielgrzymowania. Można powiedzieć, że było to spotkanie założycielskie nowej światowej religii.
Jeśli było to spotkanie modlitewne, to wiele mówi to o postawie Jana Pawła II do kwestii integracji religijnej. Skoro było to spotkanie modlitewne, to czy za modlitwą nie powinny iść czyny? Zgodnie ze starożytną zasadą Kościoła norma modlitwy jest normą wiary (lex orandi — lex credenti). Zasada ta oznacza, że chrześcijanie modlą się w to, w co wierzą, i wierzą tak, jak się modlą. Jeśli zatem pierwszym etapem spotkania międzyreligijnego było oddanie czci Bogu, rozumianego na różne sposoby, to czy następnym nie powinno być jakieś scalenie tych religii, żeby kolejnym razem ta modlitwa była pełniejsza i bardziej wspólnotowa?
Papież co prawda wyraźnie zaznaczył, że modlitwa w Asyżu nie będzie oczywiście znakiem synkretyzmu religijnego, ale nie sposób nie odnieść wrażenia, że była to obrona przed mającym nadejść atakiem ze strony tych, którzy obawiali się, że taka międzyreligijna modlitwa wywoła zagubienie wśród wiernych. Za Asyż i za hołd dla Koranu na Jana Pawła II spadły ciosy, tak jak dziś spadają na Franciszka. Najgłośniej krzyczeli sedewakantyści — niewielka, ale radykalna grupa katolicka uważająca, że od czasów Soboru Watykańskiego II papieże są heretykami, dlatego tron Piotra pozostaje formalnie pusty (od sede vacante — „pusta stolica”).
Spotkanie międzyreligijne w Asyżu było fenomenem. Choć zostało skrytykowane przez prawe skrzydło Kościoła, to również spotkało się z entuzjazmem z jego postępowej strony. Jan Paweł II dwa dni po tym spotkaniu użył sformułowania „duch Asyżu”. Sugerował w ten sposób, żeby zbliżenie międzyreligijne, które w Asyżu przybrało zupełnie nowy rodzaj, było kontynuowane. Do modlitw międzyreligijnych papież wrócił jeszcze dwukrotnie: w 1993 oraz w 2002 r.
Ratzingerowi spotkania w Asyżu nie do końca się podobały. Kiedy jednak został papieżem, i on je zorganizował. Było to w 2011 r., a bezpośrednim impulsem do tego był zamach terrorystyczny na kościół koptyjski w Egipcie. Trzeba jednak podkreślić, że w spotkaniu modlitewnym zorganizowanym przez Benedykta XVI bardziej zwracano uwagę na to, żeby wspólne spotkanie przedstawicieli różnych religii nie miało charakteru zbyt daleko idącej integracji. Benedykt XVI bał się chrislamu, ale nie czuł się na tyle silny, żeby zakazać tego typu spotkań międzyreligijnych.
Rozdział II
Czy Benedykt XVI jest uwięziony?
Rozmyślając o abdykacji, Benedykt XVI inspirował się papieżem Celestynem V, którego pontyfikat przypadł na XIII wiek. Był to papież, który nie chciał być papieżem. Źle się czuł w apartamentach i pałacach, nie umiał sprawować kontroli nad ludźmi, nie odnajdywał się w roli władcy i dyplomaty. Wolał za to oddawać się refleksji i pokornej modlitwie, jak mnich, którym był, zanim objął urząd. Co ważne, Celestyn V był papieżem, który został zmuszony do abdykacji.
O tym, że Celestyn V był stale obecny w modlitwach Benedykt XVI, wiemy od samego papieża. Głośna była wizyta, którą odbył do grobu Celestyna. W małym kościółku, w którym spoczywają szczątki papieża-mnicha, złożył swój papieski paliusz. Odbyło się to pod koniec kwietnia 2009 r., cztery lata przed abdykacją. Paliusz, który pozostawił na grobie swojego poprzednika, był tym samym paliuszem, który wisiał dumnie na jego piersi w dniu inauguracji pontyfikatu w 2005 r. Kolejny raz odbył pielgrzymkę do grobu Celestyna V w 2010 r.
Myśl o abdykacji musiała stale towarzyszyć Benedyktowi XVI, skoro tak chętnie odwiedzał miejsce spoczynku papieża, który dzisiaj kojarzony jest tylko z tym, że zrezygnował z Tronu Piotrowego. Nie była to przecież postać wybitna. Niczym się nie wyróżnił. Mało tego, jego czyn został przez współczesnych mu odczytany jako zdrada. Dante Alighieri, karząc go za abdykację w Boskiej Komedii, umieścił go w przedpiekle, przedstawiając go jako tchórza. Dla Benedykta XVI Celestyn był ważny tylko w aspekcie abdykacji. Utożsamiał się z nim, bo przeżywał podobne dylematy, co on.
Jednocześnie odwołując się do postaci Celestyna V, wykorzystał go jako symbol przydatny w wewnętrznych rozgrywkach kościelnych i politycznych. Nie mogąc przemówić jawnie, posłużył się papieżem Celestynem, by wskazać zwolennikom frakcji konserwatywnej, że gdyby coś się stało, gdyby na przykład abdykował, to by oznaczało, że powinni znaleźć w tym ukryty sens. Być może chciał wskazać, że tak jak Celestyn został zmuszony do abdykacji, a następnie uwięziony, tak i jego pontyfikatem ktoś próbuje sterować.