Zapytałam dziecko niosące świeczkę:
— Skąd pochodzi to światło?
Chłopczyk natychmiast ją zdmuchnął.
— Powiedz mi, dokąd teraz odeszło — odparł. — Wtedy ja powiem ci, skąd pochodzi.
Jonathan Carroll
1
Trwało to sekundy. Tysiące książek wyskoczyło w jego stronę. Poczuł się, jakby został obrzucony kamieniami. Stracił równowagę i upadł na zimną podłogę. Zamknął na moment oczy. Kiedy je otworzył, był w jednym ze zniszczonych pomieszczeń. Podniósł się gwałtownie i zaczął uciekać. Korytarzem w lewo, prawo, znów w lewo, aż dobiegł do jakiejś sali — dość długiej i wysokiej. Na jej końcu brakowało ściany, więc pomyślał, że tamtędy wyjdzie.
Biegł.
W połowie drogi stanął, bo za plecami usłyszał potężny huk. Sufit za nim zaczął się zapadać. Sparaliżowało go na chwilę, ale odwrócił się i zaczął uciekać najszybciej, jak mógł.
Upadł na trawę cały dygocąc. Był bezpieczny. Odwrócił się i myślał, że zobaczy gruzy ruin. Mylił się bardzo. Ruiny nadal wznosiły się przed nim groźnie. Nie wiedział, co o tym myśleć. Przebudził się. Gorący odbiornik telewizyjny syczał niepokojąco, a ekran iskrzył szarymi igiełkami. Był to ciężki sprzęt w drewnianej, lakierowanej obudowie.
Ranek był chłodny, na trawie przed domkiem pojawiła się rosa, a słońce przysłoniła chmara małych, czarnych ptaków, żerujących w sadzie pełnym czereśni, obok łąki i lasku. Mimo to, miasteczko pozostawało nieme i szare, jak niemy i szary potrafi być dziki zając spoglądający drapieżnikowi w oczy.
Kolejne członki ciała mężczyzny budziły się razem z jego umysłem. Gdyby ktoś zastał go przed telewizorem i porannymi wiadomościami z dwoma gorącymi kubkami, pierwszym z kawą, drugim z herbatą, z pewnością spytałby, gdzie ukrywa się jego gość. Czy poszedł do toalety, a może zachwyca się bogatą biblioteczką z powojenną, wartą zresztą psie pieniądze, literaturą? Wiedzcie, że ten pięćdziesięciokilkuletni mężczyzna rzadko przyjmował gości w swoim małym domku, nieczęsto też rozmawiał z kimkolwiek, kto mieszkał tutaj, w Villon Pray. Jednakże przechadzał się po wiosce każdego dnia. Robił to właśnie wtedy, gdy wypił już oba kubki. Wypełniał tym samym swój codzienny rytuał.
Wśród tych, którzy zastanawiają się, co pan Maggot pił najpierw, pewnie znajdą się liczni zwolennicy tak kawy, jak i herbaty. Otóż pogodzę obie grupy. Oba wypijał prawie jednocześnie, a jeśli nie zdążył przed wystygnięciem… wylewał zawartości kubków do białego, zardzewiałego w kilku miejscach zlewu. W napojach tych jest pewna niezwykłość, tylko spójrzcie na reklamy, a odkryjecie w swoich kubkach i filiżankach niemal magiczne właściwości.
Był w Villon Pray chłopiec, który zapewne nigdy nie poznał smaku herbaty. Na kawę był za mały. No chyba, że zbożową, w co jednak mężczyzna szczerze powątpiewał. Chłopiec mieszkał w domku niewiele większym od tego, w którym mieszkał pan Maggot, przy Villon Pray 9, za kościołem. Wszystkie domki w wiosce są podobne, ale każdy ma swoją osobliwą historię, duszę. Chłopczyka poznał, gdy szerokim chodnikiem przechodził między nimi.
Szedł chodnikiem szerokim i tak samo szarym, jak szare są wszystkie inne chodniki, które w życiu widział. Nigdy jednak, a pewnie wyda się wam to całkiem zabawne, nie doszedł do jego końca. Mimo to, nigdy też nie zniechęcił się do spacerów. Domek chłopczyka był niebywale zaniedbany. Nie interesował się wprawdzie cudzymi sprawami i, choć chłopca wcześniej nie widywał, to wiedział nie więcej, niż tyle, że żył sobie ktoś taki pod Villon Pray 9. Z czasem dowiedział się kilku plotek od ludzi z wioski, kiedy zaczął ich słuchać (uznawszy to za przydatne). Otóż, chłopczyk mieszkał tylko z ojcem, który w dodatku był pijakiem. Ponoć straszny był z niego człowiek, chociaż, jak to bywa w takich miejscach, nie każdy dawał temu wiarę.
Pewnie gdyby miał mamę, byłby mimo wszystko, szczęśliwym dzieckiem. Mama nie pozwoliłaby mu głodować czy patrzeć, jak pijany ojciec ją unieszczęśliwia. Pewnie dbałaby o dom, jak tylko by mogła. Stare okno, z którego ram schodziła farba, wpuszczałoby pewnie więcej słońca, gdyby szyby były umyte. Kiedyś miał mamę, każdy ma lub miał mamę, co do tego nie ma wątpliwości. Dawno już, chcąc nie chcąc, o niej zapomniał. W zasadzie pan Maggot niczego więcej się od ludzi nie dowiedział, choć wiele godzin dziennie poświęcał słuchaniu. Nie był w stanie przyswajać bzdur, a tych, uwierzcie, te monologi pozbawione nie były. Odbijały się od niego i nie miał głowy do ich zapamiętywania.
2
Pewnego dnia, który w niczym nie różnił się od innych, rozmyślał o tym, o co zapytałby takiego chłopca, gdyby go spotkał. Pomyślał wtedy, że mógłby zapytać go o pacierz. Sprawdzić, czy jest dobrze wychowany. Czy matka przed śmiercią nauczyła go, jak się modlić? Kiedy w latach dwudziestych on chodził do szkoły, gdy był niewiele starszy od małego, lekcje religii odbywały się w kościele. Zimą bywało ciężko, kościoły są przecież nieogrzewane. Bynajmniej do dnia dzisiejszego, nie widział tam grzejników, może dlatego, że dawno tego miejsca nie odwiedził.
Ksiądz ze wspomnień był posępnym mężczyzną o dyniastej głowie i krzaczastych, rudych brwiach. Ręce kazał trzymać złożone prosto, od czego niejednokrotnie bolały nadgarstki; możliwie jak najwyżej. Buchając parą, czystym i podekscytowanym głosem śpiewał pieśni, które zabliźniły się w pamięci mężczyzny na długie lata. Choć proboszcz nigdy nie był agresywny, negatywną energią emanowały jego głos, jego ruchy i fanatyzm.
Ksiądz dożył osiemdziesięciu trzech lat i odchował dwójkę synów. Jeden z nich pracuje w banku w Mirror, drugi mieszka w Szwajcarii, ale jego los nie jest mieszkańcom wioski znany, choć o garść smacznych plotek nigdy nie trudno. Zatem, czy chłopczyk potrafi się modlić, przynajmniej czy zna Modlitwę Pańską, Pater noster, qui es in caelis, sanctificetur nomen tuum… i Pozdrowienie Anielskie, Ave, Maria, gratia plena, Dominus tecum…? Czy potrafi szczerze i z uwagą… dumał tak mężczyzna, zmywając naczynia po samotnej kolacji.
3
W jednym z koszmarnych snów chłopiec stał pośrodku Villon Pray, wpatrując się w kościelną wieżę, na której podziwiał wyjątkowy, odsłonięty mechanizm starego zegara. Przez chwilę wpatrywał się naprawdę jak oczarowany. Po deptaku kręcili się ludzie, znajome i mniej znane twarze. Jakaś kobieta odśnieżała chodnik dookoła kościółka, ktoś naciągał rękawice, by rozładować towar do sklepu. Może jeszcze z pół tuzina zabieganych ludzi. Nikogo więcej nie było. Villon Pray pokryte było śniegiem. Jeszcze imponująco białym, idealnym na bałwany, puszystym i grubym. W tej miejscowości śniegu nie brakuje nigdy. To dlatego wioska jest zawsze urokliwa.