E-book
4.73
drukowana A5
27.97
Chciwość

Bezpłatny fragment - Chciwość


5
Objętość:
154 str.
ISBN:
978-83-8155-557-9
E-book
za 4.73
drukowana A5
za 27.97
Niektóre wydarzenia zawarte w książce faktycznie miały miejsce. Jednak wszystkie postacie, ich imiona, nazwiska i pseudonimy, ich rola we wspomnianych wydarzeniach oraz cała fabuła są jedynie fikcją literacką. Opisana tu historia nie ma na celu propagowania przemocy. Prawdziwe wydarzenia stanowią jedynie tło tej opowieści. W rzeczywistości napad na restaurację McDonald’s w Płocku miał miejsce w nocy z 1 na 2 listopada 1999 roku.


Wstęp

Bułgaria, Słoneczny Brzeg, rok 2014

Przepiękny widok. Srebrzyste od słońca Morze Czarne mieni się kolorami odbijając jego promienie. Woda jest tak czysta, że widać pływające w wodzie meduzy wielkości arbuza. Na piasku niezliczona ilość opalonych na mahoń turystów. Przy plaży szeroka ulica ciągnąca się wzdłuż linii brzegu. Wzdłuż drogi rosną równo rozmieszczone palmy. Na promenadzie równoległej do ulicy dziewczyny w bikini jeżdżą na rolkach. Szosą wzdłuż plaży sunie leniwie błękitny Mercedes klasy S. Za kierownicą siedzi śniady mężczyzna w wieku około trzydziestu pięciu lat. Zerka na złoty zegarek, włącza prawy kierunkowskaz i zjeżdża na parking. Wysiada z auta i zapala papierosa. Ten wytatuowany barczysty brunet o ciemnej karnacji wyróżnia się elegancją. Ma na sobie białe spodnie, czarna koszulę i ciemne skórzane półbuty.

Opiera się o samochód i patrzy z zachwytem na morze. To Patryk Wiśniewski pseudonim Bystry. Dotarł tu wczoraj i jest umówiony z przedstawicielem agencji nieruchomości na oglądanie apartamentu z widokiem na morze. Ma zamiar go kupić i zamieszkać w nim. Pozostałe cztery, o których myśli zamierza wynająć zapewniając sobie w ten sposób stały dochód. Przyjechał tu z trzema milionami złotych na koncie, w szwajcarskim banku. Nie jest to może kwota pozwalająca na leżenie do góry brzuchem do końca życia, ale na pewno pozwala na spokojną egzystencję i rozsądne inwestowanie. Nie. Bystry nie wygrał tych pieniędzy w totolotka. Nie jest też biznesmenem. Doszedł do tych pieniędzy w sześć lat zaczynając od zera…

Rozdział I

Płock rok 1999.

Niebo spowijają ciemne chmury. Powietrze jest rześkie. Na parkingu należącym do Szkoły Wyższej im. Pawła Włodkowica, oddzielonego od restauracji McDonald żywopłotem, stoi bordowy Chrysler Voyager na niemieckich tablicach rejestracyjnych. Silnik pracuje, a boczne drzwi są odsunięte. Od strony restauracji nadbiega trzech zamaskowanych mężczyzn z reklamówką pełną pieniędzy. Wskakują do auta. Zasuwają drzwi, a samochód rusza powoli kierując się w stronę ulicy Lachmana. Kierowca jedzie powoli z dozwoloną prędkością. Mężczyźni zdejmują kominiarki i zadowoleni wydają dzikie okrzyki radości. Każdy z nich ma dziś dobry dzień. Zezun — to on wymyślił skok na McDonald’s. Ma dwadzieścia pięć lat i pięć lat odsiadki za sobą. Wyszedł zaledwie pół roku temu. Niewysoki blondyn zawsze ulizany gumą do włosów, niezależnie czy ma na sobie garnitur czy swój codzienny uniform czyli dżinsy, koszule, czarna skórzana kurtkę i świecące od połysku półbuty. Komar — wysoki, prawie dwa metry wzrostu brunet o porowatej, suchej cerze. Rówieśnik i najlepszy przyjaciel Zezuna. Znają się od podstawówki. Razem dostali wyrok za przemyt narkotyków. Komar nie przywiązuje dużej wagi do wyglądu. Często chodzi w zwykłych dresach. Galon — otyły brunet o kręconych włosach. Złodziej samochodów, również koleżka Zezuna. Za kierownicą siedzi Zgred. Średniego wzrostu mężczyzna w wieku około sześćdziesięciu pięciu lat o zniszczonej wysuszonej twarzy. Zawsze w znoszonej skórzanej kurtce, wypastowanych półbutach i czarnym kapeluszu. Zawsze zgarbiony i z papierosem w ręku. To stary recydywista, który jest winien Zezunowi dwadzieścia tysięcy złotych. Nie jest w stanie ich oddać więc je odpracowuje, głównie popełniając przestępstwa. Jest dla Zezuna bezcenny. Nie boi się więzienia, nie wsypie go i zarabia dla niego pieniądze, nie zdając sobie nawet sprawy, że zarobił już trzy razy tyle ile był winien. Samochód wjeżdża między osiedlowe garaże. Zezun otwiera jeden z nich i wyjeżdża Oplem Omegą. Galon i Komar wsiadają do niego i ruszają w kierunku ZOO. Zgred wjeżdża Chryslerem do garażu, zamyka go i idzie na przystanek autobusowy.

— Już latają.

Zezun skomentował wyprzedzający ich na sygnale radiowóz. Pracownicy zostali skrępowani i nie mieli jak wezwać policji. Dokonali napadu przed otwarciem lokalu dla klientów. Weszli przez dziurę w dachu. Dzięki temu zyskali na czasie. Teraz, gdy radiowozy zjeżdżały się pod McDonald’s, oni parkowali właśnie na parkingu pod ZOO. Tam czekał już na nich młody chłopak. Utalentowany fałszerz banknotów. Sprzedawał setki po pięćdziesiąt złotych. Przy tak dużym zamówieniu schodził poniżej trzydziestu. Wziął reklamówkę z trzydziestoma tysiącami zrabowanymi z McDonalda, a w zamian przekazał torbę zawierającą sto tysięcy złotych w fałszywych stuzłotowych banknotach. Co najciekawsze fałszerza dwadzieścia minut później z reklamówką pełną zrabowanych pieniędzy złapała policja. On jednak nie był w ciemię bity i zeznał później, że reklamówkę znalazł na śmietniku. Ponieważ żadnych dowodów ani śladów nie znaleziono, dostał jedynie wyrok za przywłaszczenie gotówki.

Fałszywki były na bardzo wysokim poziomie. Zezun już wcześniej testował je w kantorach i kasynie. Nikt się nie zorientował. Dwa dni po skoku, Zezun i Komar ruszyli z gotówką do Utrechtu po samochody. Proponowali to Galonowi, lecz on miał już sprecyzowane plany odnośnie zainwestowania swojej działki. Przed granicą w trzech różnych kantorach pozbyli się fałszywek kupując za nie euro. Następnego dnia o piątej rano byli już na giełdzie w Utrehtcie. W tych czasach była to największa giełda samochodowa w Europie. Kupili pięć BMW, które zapakowali na lawetę i wrócili do Płocka z przystankiem na korektę licznika. W weekend auta sprzedali na giełdzie w Słomczynie. Na każdym aucie byli cztery tysiące do przodu. Od tej pory co tydzień byli w Utrechcie. Samochody schodziły jak ciepłe bułeczki. Był na nie prawdziwy boom. Wkrótce otworzyli komis, który miał szansę być ich legalnym dochodowym biznesem. Jednak niedługo stał się zwykłą przykrywką. Zarabiali po dziesięć tysięcy złotych miesięcznie z samego handlu samochodami. To mniej więcej dwa razy tyle co ówczesny kierownik wydziału w orlenowskiej spółce. Jednak wciąż było im mało. Długo nie wytrzymali w legalnym biznesie, a że sprowadzali auta z Holandii nie byliby sobą gdyby nie skorzystali z okazji. Każdy sprowadzony przez nich samochód jako opłacony i wyrejestrowany w Holandii przejeżdżał przez granicę praktycznie bez kontroli. Aut sprowadzanych było wówczas tyle, że strażnicy przepuszczali jednego za drugim, rzucając tylko okiem czy są dokumenty. Nie chcieli tamować ruchu. Zdarzały się wyrywkowe kontrole, ale przeważnie dotyczyły one Rosjan, Litwinów i Ukraińców. Wykorzystując ten fakt zaczęli piec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Najpierw jeden samochód na próbę, potem dwa, trzy, a po miesiącu każdy sprowadzony przez nich samochód wracał napchany holenderską marihuana, która po drodze w Luboniu pod Poznaniem była sprzedawana. Kupowali ją zaprzyjaźnieni z Zezunem Cyganie, którzy wywozili ją do Anglii jadąc przez Holandię. Co najśmieszniejsze, jechali przez dokładnie tę samą miejscowość, w której kupowali chłopacy. Mieli na nią duży popyt. Romska grupa bardzo dobrze odnajdywała się w Wielkiej Brytanii. Handlowali tam narkotykami na bardzo dużą skalę, wyłudzali zasiłki socjalne oraz trudnili się tzw. ustawianiem dzwonów czyli upozorowywaniem stłuczek i wyłudzaniem pieniędzy z angielskich firm ubezpieczeniowych. Z pewnością zakres ich działalności był dużo szerszy. Zezun wiedział o nich tyle ile chcieli, żeby wiedział. Z pewnością dobrze prosperowali. Przyjeżdżali nowymi Mercedesami, przeważnie AMG bądź Brabus. Lubowali się w tej marce. Po trzecim transporcie dogadali się z Zezunem, bo zawsze tylko z nim rozmawiali, na wygodniejsze i bezpieczniejsze dla wszystkich rozwiązanie. Od tamtej pory odbierali towar w Niemczech. Dzięki temu odchodził problem i potencjalne ryzyko kontroli na polskiej granicy. Między Niemcami, Belgią, Holandią i Francją kontroli nie było — strefa Shengen. Jedynie przy wjeździe do Wielkiej Brytanii było ryzyko, ale jakoś i z tym sobie radzili. Po jakimś czasie jeszcze bardziej uprościli sobie robotę. Doszli z Cyganami do porozumienia i zaczęli oni odbierać narkotyki razem z samochodami. Nie było potrzeby przepakowywania i zmniejszało się ryzyko. Kierowcą lawety mianowali Zgreda. Taki transport szedł przeważnie raz w miesiącu. Zezun zdobył uznanie Cyganów. Pewnego razu został zaproszony przez szefa ich grupy na wystawne przyjęcie w jego posiadłości w Niemczech. Był to niesamowicie masywny mężczyzna o typowej romskiej urodzie. Z powodu swoich gabarytów wszyscy mówili na niego po prostu grubas. Mieszkał w Niemczech, a kierował przynajmniej trzema takimi grupami, z których każda działała w innym kraju. Docenił Zezuna nazywając go nowym przyjacielem. Poinformował, że to on zarabia na kupowanych od nich narkotykach i zapowiedział, że liczy na długą współpracę. Zapewnił o swojej przyjaźni. Określił to specyficznym zwrotem: “Od teraz Twój wróg jest moim wrogiem”. To zwiększyło pozycję Zezuna w kontaktach z Cyganami. Od teraz nie był już zwykłym dostawcą. Był znajomym Grubasa, a to naprawdę znaczyło wiele. Chłopacy po roku jeżdżenia do Holandii stali się majętnymi ludźmi. Zaczęli wchodzić w inne biznesy. Najpierw niepewnie. Zezun otworzył siłownię na swojego kuzyna, a Komar studio tatuażu na sąsiada. Po dwóch latach nabrali większej pewności i jako spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, otworzyli stację benzynową i dwie myjnie. Każdy z nich kupił również po kilka mieszkań na wynajem. Wszystko robili zgodnie z opracowanym wcześniej planem. Założyli legalną firmę. Na swoje przedsięwzięcia biznesowe brali kredyty w bankach i spłacali je z odsetkami. W ten sposób legalizowali pieniądze pochodzące z typowej działalności przestępczej. W marcu 2003 roku otworzyli nowy komis. Stary zamknęli. Galon, który swoją działkę z McDonald’s roztrwonił w trzy miesiące, zaczął mieć żal do kolegów, że nie wzięli go do spółki.

Rozdział II

Październik 2003

Zezun spał w jednym ze swoich mieszkań na Starym Mieście, kiedy obudził go dźwięk telefonu. Była godzina szósta rano. Spojrzał na dzwoniącą komórkę. To Komar.

— Opierdolili nam dwa Mercedesy, a w pozostałych powybijali szyby, pocięli opony i jakimś gwoździem wszystkie porysowali.

— Ale kto?

— Kto? Kurwa jakieś chuje, nie wiem kto. Policja tu jest. Przyjeżdżaj bo jeszcze my musimy kurwa wyjaśnienia składać. Tu panowie policjanci bardzo są dociekliwi!

Słychać było, że jest zdenerwowany i co najgorsze swoje nerwy próbuje wyładowywać na policjantach, a to z pewnością nie było mądre posunięcie. Wykonywali swoją pracę. Nic dziwnego, że mieli do nich pytania, zwłaszcza że obaj gościli przecież w policyjnej kartotece.

Zezun poderwał się z łóżka, założył dżinsy, sweter, buty i wybiegł na dwór. Szybko wskoczył do samochodu. Chciał być na miejscu zanim Komar zrobi coś głupiego. Kiedy się denerwował często postępował nierozważnie. Zostawianie go samego w nerwach było niebezpieczne. Mogły być z tego kolejne kłopoty. Nie było na co czekać. Każda minuta miała tu znaczenie. Włączył sportowy tryb jazdy i za piętnaście minut parkował już pod bramą komisu. Wysiadł z auta i podszedł do policjantów rozmawiających z Komarem.

— Nie no kurwa, sam je sobie rozwaliłem, a dwa to w ogóle sam sobie ukradłem.

Kpił Komar.

— Musimy to sprawdzić. Takie sytuacje się zdarzają.

Odparł jeden z funkcjonariuszy.

— Ale to nie jest taka sytuacja.

Wtrącił się spokojnym głosem Zezun.

— Co ma Pan na myśli? Spytał policjant.

— Te samochody nie były ubezpieczone. Posiadały tylko O.C. Były jeszcze nie zarejestrowane. Nie miałoby to sensu bo nie da się na tym zarobić. Za to jesteśmy ostro w plecy.

— A kto mógł to zrobić?

— Nie mam pojęcia. Odsiedzieliśmy swoje. Teraz prowadzimy zwykły komis. Nie mamy żadnych wrogów.

— Aha. Czyli zrobili to Wasi przyjaciele?

Zakpił policjant.

— Proszę Pana, celem bandziora jest nie dać się złapać. Celem policjanta jest go zatrzymać. To jest sprawa między wami. Ja mogę tylko złożyć zeznania, a że nic nie wiem, to jedyne co mogę panom powiedzieć to, że nic nie wiem.

Rozmowa nie trwała długo. Spisali zeznania, zapewnili, że zajmą się sprawą i pojechali.

— Ciekawe kto to.

Zagaił Zezun.

— Nie mam pojęcia. Może jacyś handlarze. Jest trochę tych komisów.

— No nie wiem. Zobaczymy co będzie dalej. Chodź, przejedziemy się do Zgreda.

— Dobra.

Wsiedli do auta i ruszyli ulicą Bielską w stronę ratusza. Światła im nie sprzyjały. Na każdym skrzyżowaniu stali na czerwonym świetle. Byli tak zdenerwowani sytuacją w komisie, że od momentu kiedy ruszyli nie odzywali się do siebie. Mijając skrzyżowanie z ulicą Sienkiewicza Zezun, zatrzymał się na środku skrzyżowania.

— A to kurwa co?

Wypalił patrząc w lewo. Ulica była zamknięta. Pełno Policji z długą bronią. Kilka radiowozów, nieoznakowane wozy policyjne i karetka. Na chodniku stali ludzie w piżamach.

— Coś grubego.

— Co za dzień. Nam komis przeorali teraz tu jakieś oblężenie. Mają co robić dzisiaj chłopaki.

Podsumował patrząc na policjantów. Ruszył bo auta za nim zaczęły trąbić. Skręcił w ulicę Kolegialną i za chwilę zaparkował wzdłuż jezdni. Weszli w bramę i przeszli na podwórko. Tam czekał już na nich Zgred.

— Ty, a co tam się dzieje na Sienkiewicza?

Powitał go pytaniem Zezun.

— A, to nie ma z nami nic wspólnego.

Machnął ręką.

— No, ale co tam się stało?

Dopytywał Komar.

— A, taki tam… chciał chyba odjebać sąsiada.

— Co?

— No wyszedł do kolesia rano w szlafroku, wyciągnął spod niego obrzyna i wyjebał prosto w niego, tak że tam mu mało ręki nie urwało. No a potem się zabarykadował i tam chyba negocjują z nim teraz.

— Ostro, a nie uwierzysz co się u nas stało.

Zmienił temat Komar.

— To znaczy gdzie?

— W komisie. Ukradli dwa samochody, a resztę porozwalali.

— Ale kto?

— No właśnie nie wiadomo kto.

— To się trzeba dowiedzieć. Nie można tego tak zostawić.

Widać, że i Zgreda to zdenerwowało. Zezun poklepał go po ramieniu.

— Dowiemy się prędzej czy później. Słuchaj. Podjedź jutro o dziesiątej lawetą to się to wywiezie wszystko na złom.

— Dobra. Jasne.

— Pare kursów będzie trzeba zrobić.

Zaśmiał się Komar.

— Dobra, dawajcie. Jedziemy na jakieś żarcie.

Zaproponował Zezun.

— Dobra, tylko powiem Żonie.

Zaznaczył Zgred, co rozbawiło pozostałych.

— Bardzo, kurwa śmieszne.

Odparł podenerwowany zachrypniętym głosem.

— Powiedziałem, że idę zapalić. To co? Mam zniknąć na dwie godziny bez słowa?!

— No już dobrze Andrzejku, poczekamy.

Zaśmiali się obaj.

Zgred poszedł zameldować się żonie, a Zezun z Komarem nadal z niego żartowlai.

— Skąd on ma opinie takiego sztywnego gościa?

Śmiali się, ale tak na prawdę podobało im się, że szanuje żonę. Kiedy wyszedł z powrotem nie poruszali już tematu bo widzieli, że jego to nie śmieszy. Pojechali coś zjeść i rozładować atmosferę.

W poniedziałek wywieźli uszkodzone auta i do weekendu plac był pusty. W sumie nie martwiło ich to zbytnio bo to nie auta były źródłem głównego zarobku, ale przysporzyło im to sporo dodatkowej roboty. Ani im ani Policji nie udało się ustalić kto stał za tą demolką. Zezun był pewien, że była to próba zastraszenia, i że wkrótce ktoś zgłosi się z propozycją ochrony. Nic takiego jednak nie nastąpiło.

Okazał się to jednorazowy incydent. Komis ponownie się zapełnił. Mijały lata, kursy do Holandii odbywały się regularnie, a pieniądze płynęły grubym strumieniem.

Rozdział III

Maj 2008

Piękne przedpołudnie. Czuć już było nadchodzące lato. Bezchmurne niebo i brak wiatru sprawiały, że temperatura poszybowała do góry. Zezun właśnie skończył trening.

— Kaziu? Zrobisz mi Mega Masa?

Zwrócił się do kuzyna, który nadal trzymał pieczę nad siłownią.

— Jasne.

Odparł przyrządzając odżywkę wysokobiałkową.

Zawsze przed wyjściem z siłowni Zezun wypijał taką samą porcję. Opróżnił shaker i odstawił na ladę.

— Dobra lecę, trzymaj się.

— No na razie. Do jutra.

Zezun wsiadł do auta i ruszył do komisu. Byli umówieni z przedstawicielką banku. Mieli zawrzeć umowę o współpracy, dzięki której auta mogłyby być oferowane w sprzedaży na raty. Bank udziela kredytu kupującemu. On wyjeżdża z komisu wymarzonym autem i spłaca je sobie w dogodnych ratach. Zezun i Komar dostają gotówkę z banku i otrzymują dodatkowo prowizję, za każdą zawartą umowę kredytową na sprzedane auto. Super sprawa. Spotkanie nie trwało długo. Podpisali bez wahania. Gdy pracownica banku opuściła komis, Komar pojechał po kebaby. Często tak się żywili. Zawsze dzwonił przed wyjazdem. Informował co zamawia i kiedy wchodził, kebaby już czekały.

Kiedy jedząc omawiali korzyści płynące z podpisanej umowy, zadzwonił telefon. Zezun odebrał z pełną buzią i wybełkotał.

— Słucham?

— Zezun?

— No

— To ja Kaziu.

— Co tam?

— Sikora zostawiłeś.

— Co?

Zezun własnym mlaskaniem zagłuszał rozmowę i słyszał co drugie słowo.

— Zegarek zostawiłeś.

— A, dobra, to przy okazji se odbiorę.

— Ale ja będę do ZUSu jechał to Ci mogę podrzucić. Tylko chciałem sprawdzić czy będziesz.

— No dziś będę siedział do osiemnastej. Nigdzie się nie ruszam.

— No to zajrzę.

— Lux. Dzięki.

Kaziu wziął z biurka teczkę z dokumentami do ZUSu. Machnął ręką koleżance, zastępującej go na recepcji.

— Za godzinkę będę.

Wyszedł przed budynek i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Otworzył ją i włożył jednego do ust. Nie mógł go zapalić. Najwyraźniej gaz się kończył. Trząchał zdenerwowany zapalniczką, kiedy jego wzrok ściągnął na siebie jadący powoli stary Volkswagen Passat z przyciemnionymi szybami. Był w opłakanym stanie. Zżerała go rdza. Miał dziurawy tłumik i co najbardziej przykuło jego uwagę, nie miał tablicy rejestracyjnej. Auto toczyło się powoli. Kiedy znalazło się naprzeciw niego, tylne drzwi otworzyły się, a siedzący w środku mężczyzna zaczął strzelać w jego kierunku. Oddał pięć strzałów, z których żaden nie był celny. Szyby w drzwiach wejściowych i oknach rozprysły się na drobne kawałeczki. Jeden z pocisków odbił się rykoszetem od latarni i trafił Kazia w piszczel. Upadł z jękiem na chodnik. Wszystko to trwało maksymalnie dziesięć sekund. Passat odjechał z piskiem. Do leżącego przed wejściem chłopaka wybiegła przerażona dziewczyna z recepcji. Zadzwoniła po pogotowie i policję. Początkowo nikt nie miał pojęcia kto i z jakiej przyczyny go zaatakował. Nie przeszło im nawet przez myśl, że za wszystkim stoi Galon, i że robi to ze zwykłej zawiści. Ataki się nasiliły. Nie minęły dwa tygodnie kiedy spłonął samochód Zezuna. Auto podpalono w środku nocy. Ktoś z mieszkańców pobliskiego bloku wezwał straż pożarną. Była też Policja. Spisała zeznania świadków. Przesłuchano Zezuna. Niczego jednak nie wyjaśnili. Nie minął tydzień. Galon nasłał zbirów na siostrę Komara, którą dotkliwie pobito. Nie zamierzał na tym poprzestać. Kiedy rozmyślał nad kolejnym atakiem, zadzwonił do niego Zezun i poprosił o spotkanie. Galon poczuł siłę. Nabrał przekonania, że dzięki swojej bezwzględności uda mu się coś wymusić od byłych kolegów.

Umówili się w Zaździerzu. Komar miał tam domek letniskowy nad samym jeziorem.

Rozdział IV

25 lipiec 2008

Piękny letni wieczór. Słońce powoli szykowało się ku zachodowi. Krętą asfaltową drogą biegnącą wzdłuż jeziora sunął powoli srebrny wóz — Audi 100 z 1983 roku. Droga osłonięta była drzewami. Przemierzając ją miało się wrażenie jakby jechało się środkiem malowniczego lasu. Wzdłuż niej ciągnął się chodnik, a za nim ogrodzenie terenu zaadaptowanego pod domki letniskowe. Za kierownicą siedział Galon. Ostatnimi czasy nie wiodło mu się najlepiej. Jego skorodowany samochód chodził nie na wszystkie cylindry. Wiązał z tym spotkaniem spore nadzieje. Zamierzał postawić wszystko na jedną kartę i czuł, że zastraszył Zezuna, skoro ten sam poprosił go o spotkanie. Las kończył się wraz ze zjazdem na plażę “Patelnię”. Audi jechało dalej prosto. Srebrna karoseria z licznymi ogniskami korozji mieniła się kolorami w blasku zachodzącego słońca. Droga od tego momentu była równa i prosta. Po obu jej stronach stały domki letniskowe. Po kilku kilometrach skręcił w prawo w polną drogę. Przejechał jeszcze jakieś trzysta czy czterysta metrów i powoli wjechał na teren działki Komara. Stały tam już Chrysler Zezuna i Chevrolet Komara. Na widok tych aut Galon poczuł jeszcze większą motywację by postawić na swoim. On jeździł starym rdzewiejącym Audi, a oni? Zezun Chryslerem Stratusem w kabriolecie, a Komar Chevroletem Monte Carlo. Wielkim amerykańskim pięciometrowym coupe. Auta naprawdę robiły wrażenie. Galon nie miał przemyślanej strategii na to spotkanie. Wysiadł z poważną miną, a Komar i Zezun wyszli mu naprzeciw. Ku jego zdumieniu przyjęli go bardzo serdecznie tak jakby autentycznie stęsknili się za nim.

— Witaj kamracie. Powitał go Zezun obejmując go jak brata.

— Kope lat wariacie. Poklepał go po plecach Komar.

— Dawaj do stołu. Whisky się chłodzi. Po całej działce niósł się zapach pieczonej na grillu karkówki, kiełbas i szaszłyków.

Trzej kompani zasiedli za długim stołem i zabrali się za jedzenie, picie i rozmowę.

— Zaprosiłem Cię stary bo uznałem, że nadszedł odpowiedni moment, zebyś do nas dołączył.

Zaczął Zezun.

— Wcześniej nie proponowałem Ci tego bo raz odmówiłeś, a potem ja sam nie byłem pewien czy w dobrym kierunku idziemy. Wiem, że Ty miałeś wtedy swoją wizje na to wszystko. Teraz już wiem, że to co robimy zaprowadzi nas na sam szczyt, a chcę na tym szczycie widzieć nas trzech. Razem to zaczęliśmy więc razem to budujmy. Myślę, że gdyby to Twoja wizja okazała się bardziej dochodowa niż nasza, tak samo zaprosił byś nas do stołu i podzielił się tortem bo tak robią przyjaciele, prawda?

— Jasne.

Odpowiedział Galon. Był tak zaskoczony przebiegiem tego spotkania, że ciężko było mu zebrać myśli. Był przekonany, że to będzie ostra rozmowa podczas, której jedynie groźbą będzie próbował wymusić dopuszczenie go do interesu. A tu? Przyjęli go jak brata i jeszcze sami go namawiają, żeby się zgodził do nich przyłączyć. Wychodzi na to, że nawet nie skojarzyli, że to on stał za kradzieżą i zniszczeniem aut, za ostrzelaniem siłowni, spaleniem samochodu Zezuna czy za brutalnym pobiciem siostry Komara. Tym lepiej. Nie ma się już teraz co do tego przyznawać. Wyszło lepiej niż to przewidział.

— A co wy dokładnie robicie chłopaki? Na samochodach jest aż taki hajs?

— Na samochodach można zarobić naprawdę duże pieniądze.

Zaczął Zezun.

— Ale samochody to tylko przykrywka. Ciągniemy z Holandii marihuanę, w którą zaopatrujemy jedną czwartą Wielkiej Brytanii.

— Pierdolisz. Jak to zorganizowaliście?

— W sumie to wyszło przypadkiem.

Zaśmiał się Komar.

— Serio.

Wtrącił się Zezun.

— To był zbieg okoliczności, ale teraz przynosi krocie. To co? Za wielki powrót trzech muszkieterów!

Dawni koledzy stuknęli się szklankami, wypili toast i napełnili je ponownie.

Galon był zachwycony rozwojem sytuacji. Obżerał się i pił whisky czując się już bogaczem. Teraz będzie częścią tego przedsięwzięcia, a z czasem, kto wie może przejmie to wszystko. Sam nawet nie pamiętał kiedy impreza się skończyła.

Obudził się w szopie leżąc na wznak. Pierwsze co zobaczył to chłopaków nad sobą.

— Ale pobalowaliśmy co?

Roześmiał się.

— Długo nie balowałeś.

Odezwał się poważnym głosem Zgred. Ten sam, który prowadził Chryslera spod Mc’Donalda tego pamiętnego dnia. Na jego widok Galon poczuł się niepewnie. Co on tu robi? Zezun nie wspominał o nim jako wspólniku.

— Podaliśmy Ci specjalny środek, dzięki któremu nie jesteś teraz w stanie poruszyć nawet palcem u nogi, ale co najważniejsze jesteś w pełni świadomy.

Zaczął Zezun.

— O to nam głównie chodzi, żebyś był świadomy tego co zrobiłeś i tego co Cię za to spotka. Przepierdoliłeś całą swoją działkę na balety. Byłeś głupi jak but i zmarnowałeś szansę jaką dostałeś od losu, ale za to nie karalibyśmy cię. Naprawdę rozważaliśmy nawet wyciągnięcie do ciebie pomocnej dłoni. Mieliśmy się skontaktować, ale wtedy jakieś szumowiny ostrzelały nam siłownię. Nie wiadomo kto. Jeszcze mój kuzyn tam oberwał więc sam rozumiesz. Za pare dni ktoś podpalił mi samochód.

Galon słuchał tego monologu i nie był w stanie wydusić słowa. Już wiedział, że ma kłopoty, ale nie był jeszcze w stanie ocenić jak duże. Na pewno była to sytuacja gdzie jednym nierozważnym słowem można sobie bardzo zaszkodzić. Postanowił więc wysłuchać do końca drugiej strony, a na koniec odnieść się do tego w jak najbardziej dyplomatycznym stylu.

Zezun kontynuował:

— Za parę dni jakieś trzy mendy bardzo dotkliwie pobiły Anitę, siostrę Komara. Znowu zamieszanie, ale wyobraź sobie, że wracając ze zdjęcia szwów, Anitka zatrzymała się na czerwonym świetle. Patrzy na auto stojące na sąsiednim pasie, a za jego kierownicą siedzi jeden z jej oprawców. Patrzy na nią i śmieje się bezczelnie w twarz przesyłając buziaka. Dziewczyna sparaliżowana strachem spuszcza głowę. Zmienia się światło. Menda rusza z piskiem i odjeżdża. Na szczęście Anita zapisała jego numery rejestracyjne. Nie poszła na policję, ale zwierzyła się nam. Długo nie zajęło namierzenie tego kutasa, ale pieprzony strasznie był zacięty. Nie można było z niego nic wycisnąć. Poprosiliśmy więc Zgreda, żeby z nim porozmawiał. On jednak jest lepszym psychologiem. Wystarczyło gościowi jeden raz zatrzasnąć na jajach szufladę i nie miał już przed nami żadnych tajemnic. Wyśpiewał nam wszystko. To jak okradli razem z Tobą komis, jak ostrzelaliście siłownię, jak spaliłeś moje auto i to jak zapłaciłeś za napaść na Anitę i że dawałeś im nawet do zrozumienia, żeby sobie, cytuję “pobzykali komarzycę”. Na szczęście oni ograniczyli się jedynie do wpierdolu. Tak przyjaciele nie postępują.

Galon próbował się odezwać, ale w tym momencie Zgred wepchnął mu do buzi ręcznik kneblując go. Zezun mówił dalej:

— Dla tego powiem Ci co teraz zrobimy. Pewnie nie zauważyłeś, ale masz na sobie w tej chwili piankę i płetwy. Taki strój dla płetwonurków. Leżysz w łódce na przyczepie. Założymy Ci również cały akwalung z przetartą rurką łączącą maskę z butlą. Butlą wypełnimy wodą, żebyś nam nie wypłynął i wyrzucimy Cię na środku jeziora. Nawet jeśli kiedyś ktoś Cię znajdzie uznają to za wypadek. Ze względu na stare czasy i odrobinę litości jak i dla własnej wygody i bezpieczeństwa, zanim wyruszymy w twój rejs życia wlejemy w ciebie półtora litra najtańszej wódy, bo whisky nie jesteś wart.

Zgred odkręcił butelkę 0,7, wyjął z ust Galona ręcznik i zanim zdążył się odezwać wsadził mu w usta lejek, w który wlewał alkohol. Komar zatkał mu dodatkowo nos. Galon aby się nie udusić automatycznie łykał wlewaną w niego wódkę. Po skończeniu butelki łykał łapczywie powietrze. Zanim był w stanie wydusić choć słowo już wlewali w niego drugą butelkę. Po niej był już nieprzytomny. Mamrotał coś ledwie pod nosem. Nakryli go kocem. Otworzyli szopę. Podpięli przyczepę do Opla Frontiery należącego do Komara, wsiedli do środka i ruszyli w stronę dzikiej plaży w lesie. Cofnęli się do asfaltowej drogi i jechali nią, aż do jej końca. Jezdnia prowadziła pod sam las. Dalej jechali piaszczystą leśna drogą. Auto podskakiwało na wybojach.

— Wolniej.

Odezwał się Zezun.

— Bo nam jeszcze wyskoczy na jakimś wyboju.

— Tak.

Wtrącił Komar.

— To by dziwnie wyglądało jakby go tu ktoś znalazł. Najebany płetwonurek w lesie spierdolił się z drzewa i zmarł.

Wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Po chwili byli już na plaży. Zwodowali łódkę. W samochodzie został Komar, a z Galonem popłynął Zezun i Zgred. Wypłynęli na sam środek. Posadzili go mamroczącego coś pod nosem i założyli mu butlę na plecy oraz maskę na twarz. Butle wypełnili wodą i bez słowa zepchnęli go z łódki. Poszedł na dno jak kamień. Dopłynęli do brzegu, zapakowali łódkę na przyczepę i w milczeniu wrócili na działkę. Komar poszedł spać. Zgred wsiadł w rękawiczkach do Audi Galona, a Zezun ruszył za nim Chryslerem. Wywieźli auto, aż pod Toruń i tam porzucili je w lesie. Wyrwali jeszcze stacyjkę by wyglądało na ukradzione. Wrócili na działkę nad ranem i poszli spać.

W samo południe obudził ich telefon Zezuna.

— Słucham.

Odebrał jeszcze nie do końca wybudzony.

— Dzień dobry Panie Marcinie. Mamy tu problem w komisie czy mógłby Pan podjechać?

— Będę za pół godziny.

Zakończył szybko i wstał z kanapy, na której odsypiał noc.

— Kto to?

Spytał Komar.

— Jadzia z komisu. Jedziesz ze mną?

— Jasne.

Za pięć minut siedzieli już w Chryslerze. Sunęli drogą z opuszczonym dachem w rytm kawałka Notoriousa B.I.G. i Junior Mafia “Get Money”. Byli fanami tej muzyki. Komar miał nawet wytatuowaną podobiznę Notoriousa.

Ruch o tej porze nie był duży. Po dwudziestu minutach byli na miejscu.

Weszli do kontenera, który spełniał funkcję biura. Na krzesłach przeznaczonych dla klientów siedziało dwóch ogromnych facetów. Wyglądali jak zawodowi kulturyści.

— Panowie mówią, że nie zapłacili Panowie jakiegoś podatku. Odezwała się przestraszona sekretarka.

— A Panowie rozumiem, że ze skarbówki?

Spytał ironicznie Zezun.

— Można tak powiedzieć.

Odezwał się jeden z nich.

— W takim razie zapraszam na plac. Przejdźmy się i porozmawiajmy jak poważni ludzie, nie strasząc niepotrzebnie starszej kobiety.

— Nie mieliśmy takiego zamiaru. Przepraszamy. Do widzenia. Pożegnali Panią Jadzię i wszyscy czterej wyszli na plac. Komar zapalił papierosa i zajął się uruchamianiem jednego z samochodów. Musiał podładować akumulator. Auto długo stało, a dziś miał przyjechać potencjalny klient. Zezun spacerując pomiędzy autami rozpoczął rozmowę z dwoma przybyszami.

— A więc o co chodzi Panowie?

— Robisz interesy na Płocku bez konsultacji ze mną.

Odezwał się niższy z mężczyzn.

— Inwestuję moje własne pieniądze. Nie wiedziałem, że wymaga to konsultacji z Tobą.

Celowo przeszedł z nim na ty by pokazać, że jego początkowa grzeczność nie wynikała ze strachu lecz z kultury osobistej.

— Wiesz z kim rozmawiasz?

Spytał z pogardą drugi mężczyzna.

— A skąd mam wiedzieć? Weszliście jak chamy na remizę i nawet się nie przedstawiliście.

— Jestem Neon. Słyszałeś coś o mnie?

Odezwał się ponownie niższy mężczyzna.

— Oczywiście, że słyszałem. Było trzeba tak od razu. Słyszałem o Tobie sporo. Szanuję Cię bo wysoko tu zaszedłeś i trzymasz wszystkich zbirów pod kontrolą. Podoba mi się to.

— O dziękuję.

Zaśmiał się Neon, a za nim jego towarzysz.

— Tyle, że ja nie jestem jakimś podwórkowym oprychem. A pieniądze, które zainwestowałem w komis, nie zostały zarobione tutaj więc nie widzę powodów do konsultowania tego z Tobą. Uznaję Cię jako Płocką figurę i nie szukam zatargów. Na dowód tego, że chce być fair, wybierz sobie jedno auto z komisu, a Pani Jadzia wypełni formalności. To z wyrazami szacunku mogę dla Ciebie zrobić, ale raz i nigdy więcej.

— Chyba się nie rozumiemy Panie Marcinie. Zarabiasz na moim terenie grube pieniądze. Czekałem cierpliwie i kulturalnie, aż sam się do mnie zgłosisz, ale tego nie zrobiłeś. Teraz będziesz płacił co miesiąc 30% rzeczywistego dochodu. Rzeczywistego, a nie tego co tam sobie wpiszesz na fakturkach. Samochód potraktuję jako karne odsetki i wybieram twojego Chryslera.

— Dokładnie. Nie rozumiemy się. Wychodzę do Ciebie z rozwiązaniem optymalnym dla obu stron, ale Ty tego nie doceniasz.

Zaczął Zezun.

— No mnie taka opcja nie zadowala.

— Powtórzę. Szanuję Cię za to co tu osiągnąłeś, ale z każdym zdaniem tracisz w moich oczach.

Neon zaśmiał się głośno.

— Rozbraja mnie ten koleś.

Zwrócił się do swego kolegi.

— Przechodząc do puenty: szanuję Cię i dlatego po raz ostatni proponuję Ci samochód. Komisowy. Mój nie wchodzi w grę.

Postawił sprawę jasno Zezun.

— To za mało Panie Marcinie.

— Panie Neonie…

Odpowiedział szyderczo poważnym głosem Zezun. Co ewidentnie wkurzyło najeźdźców. Towarzysz Neona ruszył, ale on gestem ręki nakazał mu się zatrzymać.

— Słucham.

Jego głos zabrzmiał teraz śmiertelnie poważnie. Jakby chciał przez to powiedzieć: Od tego co teraz powiesz zależy Twoje życie.

Zezun podszedł do niego, spojrzał mu prosto w oczy i z taką samą powagą odpowiedział.

— Szanuję Cię za to co tu w Płocku osiągnąłeś, ale nie zadzieraj ze mną, bo to wszystko stracisz i już tego nie odbudujesz.

Widać było po minie, że Neona zamurowało. Jednak nie mógł się wycofać zwłaszcza przy swoim człowieku.

— Nie dajesz mi wyboru. Myj Chryslera i szykuj trzy kawałki. Jutro podjadę po odbiór. Akurat to będzie dziesiąty. Tak będziemy się rozliczać. Każdy dzień zwłoki to odsetki karne. Do zobaczenia.

Wsiedli do auta i odjechali.

— I co robimy?

Spytał Komar.

— Dzwonimy do Grubasa, ale z budki w Wyszogrodzie.

— Pojedźmy Mercedesem to się podładuje.

Zaproponował Komar.

— Dobra, ale lecimy teraz.

To oznaczało, że rozmowa będzie bardzo poważna. Mógł zadzwonić z komórki albo z komisu. Rozmowa z budki i to w innym mieście oznaczała, że nie chce by policja mogła kiedykolwiek tę rozmowę odtworzyć i powiązać z nim. Za pół godziny dzwonili już do Niemiec.

Zezun zadzwonił z budki na numer komórkowy jednego z Cyganów.

— Cześć. Poproś Grubego, żeby zadzwonił z budki na ten numer. Bardzo pilne.

— Dobra. Zadzwoni.

Zezun z Komarem czekali w samochodzie przy budce telefonicznej czterdzieści minut, przepędzając w międzyczasie trzy osoby, które chciały z niej skorzystać. W końcu telefon zadzwonił. Zezun rozmawiał, a Komar oparty o samochód palił papierosa i rozglądał się dookoła. Rozmowa nie trwała długo. Zezun odłożył słuchawkę. Wsiedli do samochodu i ruszyli spowrotem do Płocka.

— No i co Ci poradził?

Zapytał Komar.

— Musimy go namierzyć. Wieczorem będą u nas kilerzy Grubasa.

Do rana go nie będzie.

— Serio?

— Serio. Przecież my jesteśmy ich żyłą złota.

— W sumie tak. Ty! On ma zagłówki w prądzie?

Komar zmienił temat gdyż właśnie zobaczył, że Mercedes którym jechali ma elektrycznie regulowane zagłówki w przednich fotelach.

— A nawet nie wiedziałem. No, to zawsze kolejny plus. A o której ma być ten klient?

— O 16:00.

— Dobra, to jak dojedziemy, Ty zostań w komisie i się tym zajmij, a ja się spróbuję rozeznać co porabia nasz gwiazdor.

— Dziś na bank nad Wisłą będzie siedział. Przecież te wszystkie bary i dyskoteka mu becelują, to tam przesiaduje całe noce.

— No to lux, a czym on jeździ?

— A czym on może jeździć? Czarne BMW.

Skwitował z szyderczym uśmiechem Komar i dodał.

— Na szczęście się wyróżnia. Czarna piątka, ciemne szyby i rzucające się w oczy z daleka złote felgi osiemnastki. Wraca zawsze tą ciemną, nieoświetloną drogą wzdłuż Wisły. Po tych płytach. Wylatuje tam na Winiarach, bo chałupę ma w Mańkowie.

— Rewelacja.

Ucieszył się Zezun.

— Wszystko o nim wiemy.

Zadowolony Zezun podgłosił muzykę i przyspieszył.

Po dwudziestu minutach byli już w komisie.

— Komar daj kluczyki Małemu. Niech go przyszykuje. Wstaw wodę na kawę. Ja tylko zadzwonię i zaraz jestem.

Komar dał kluczyki niskiemu, łysemu, muskularnemu chłopakowi. Ksywę dostał ze względu na wzrost. Był pomocnikiem w komisie. Wsiadł w Mercedesa i pojechał nim na myjnię.

— Trzeba będzie coś Grubasowi odpalić?

Wrócił do tematu Komar podając koledze kawę.

— Na razie nie było o tym mowy. Na pewno mu się odwdzięczymy.

— Kurwa, wczoraj skasowaliśmy Galona, a dziś kasujemy następnego. Co to się dzieje?

Zezun popatrzył poważnie na Komara i odpowiedział:

— Nie miej wyrzutów. W obu przypadkach to jest w obronie własnej. Jak nie my ich to oni nas. Nie dają nam wyboru. Temu głąbowi chciałem nawet samochód dać w prezencie. Byle dał nam spokój, ale z idiotą nie da się dogadać. Zgred pojedzie nad Wisłę. Weźmie jakiegoś koleżkę, posiedzą przy browarze i coś sobie będą rozkminiać. Jak tylko Neon się zawinie, stary da nam znać, tak żeby nawet ten jego rozmówca nie wiedział o co chodzi.

— A my?

— Ja będę z Grubasami, a Ty się wyśpij bo od jutra przejmujesz posadę Pana Neona.

— Zawijam się. Sprzedajcie tego meśka.

Rozdział V

27 Lipiec 2008.

Dyskoteka pod Namiotami nad Wisłą pękała w szwach. Parkiet wypełniony tańczącymi ludźmi, kolejka do baru i głośna muzyka. Przy jednym ze stołów siedział Neon i trzech jego znajomych. Rozmawiali pałaszując kurczaka z rożna i popijając piwo. Przy kolejnym stole siedział Zgred ze swoim sąsiadem, którego zaprosił na piwo bo potrzebny był mu do rozmowy kompan nie orientujący się w całej sytuacji. Opowiadał mu jak było na rybach, wypytywał go o zdrowie, o dzieci, a w myślach zastanawiał się, do której ten Neon będzie żarł te kurczaki i czy będzie do tej pory w stanie wymyślać coraz to nowe tematy rozmów. Po dwóch godzinach sąsiad zaczął marudzić, że musi rano wstać bo jedzie oglądać samochód na Śląsk, że za pięć tysięcy złotych nie może znaleźć samochodu, a szuka już miesiąc. Wtedy zgred obiecał mu, że załatwi mu za pięć tysięcy pięknego mercedesa i namówił go by to opili. Przy piątym piwie Zgred zobaczył jak Neon wychodzi i idzie do swojego BMW. Wyciągnął komórkę i by wyglądać na podpitego, mamrocząc wycedził:

— Kurwa, przypomniało mi się coś. Muszę do kobity zadzwonić. Nie gniewaj się Romuś.

— Nie szkodzi Andrzejku. Wybełkotał sąsiad, który już naprawdę był wstawiony. Zgred wybrał numer Zezuna i zaczął bełkocząc:

— Kwiatuszku… bo ja przełożyłem pościel do wersalki… żebyś tam nie szukała. Ja będę za godzinkę.. dwie.. bo tu rozmawiamy z Romusiem… wiesz, którym… spod trójki no…

Produkował się tak pod pozorem zwykłej rozmowy jeszcze z dwie minuty mimo, iż Zezun siedzący w aucie z przysłanymi Cyganami, rozłączył się jak tylko usłyszał umówione “Kwiatuszku”.

— No to pa. Buziaczki. Gdzie pijany? Ja? Co Ty? W życiu. Po prostu głośno tu jest. Całuski! Zakończył Zgred i zamówił kolejne dwa piwa.

Zezun siedział w Chryslerze Town & Country razem z czterema ludźmi Grubasa. Wszyscy byli Romami. Ubrani na czarno. Czarne dżinsy bądź sztruksy, czarne półbuty i czarne krótkie kurtki skórzane ze ściągaczami w rękawach i w pasie. Każdy z nich, łącznie z kierowcą, trzymał w ręku pistolet z tłumikiem. To ich wzajemne podobieństwo sprawiało, ze wyglądali jak jakaś jednostka specjalna. W pewnym sensie była to taka swoista jednostka specjalna na potrzeby Grubasa. Piąty z nich siedział w zaparkowanym przed nimi wielkim orurowanym Fordzie Expedition. Ubrany był tak samo, lecz nie miał broni. Obie ręce trzymał mocno zaciśnięte na kierownicy. Na głowie miał kask, a na zębach ochraniacz bokserski — tak zwaną szczękę. Oba samochody stały na poboczu wzdłuż prowizorycznej drogi ułożonej z betonowych płyt, ciągnącej się wzdłuż Wisły. Droga była nieoświetlona i biegła przez kompletnie wyludniony teren. Zarośnięta chaszczami z obu stron. Późną nocą mało kto się tu zapuszczał. Oba auta miały zgaszone światła, lecz silniki miały włączone. Sunący dość szybko, jak na jazdę po betonowych płytach, Neon nie zwrócił na auta najmniejszej uwagi. Do czasu gdy Ford wyjeżdżając mu na drogę z impetem zepchnął go do rowu. Z Chryslera wyskoczyli Cyganie, doskoczyli do BMW i wpakowali w kierowcę wszystkie naboje jakie mieli w magazynkach. Następnie zostawiając Forda w rowie razem z autem ofiary, wsiedli wszyscy do vana i powoli odjechali. Dochodzący z dyskoteki huk dudniącej muzyki skutecznie zagłuszył całą akcję. Neona znalazła dopiero następnego dnia w południe Straż Miejska.

Cyganie wysadzili Zezuna w centrum miasta i udali się z powrotem do Niemiec, a on spacerkiem wrócił do domu.

Następnego dnia jakby nigdy nic Zezun i Komar otworzyli rano komis. Zaczęli od kawy. Zezun opowiedział przyjacielowi całą akcję i pochwalił Zgreda.

— O wilku mowa! Roześmiał się Komar na jego widok.

— Andrzej ja nie wiedziałem, że Ty taki gentleman jesteś. Tak żeś nawijał… Kwiatuszku, aż się rozłączyłem bo mi przy nich głupio było.

— No co, źle było?

Spytał z uśmiechem zachrypniętym głosem Zgred.

— Nie no Andrzeju profesjonalnie. A tak serio. Spisałeś się jak zwykle. Jesteś sztywny gość. Można zawsze na Ciebie liczyć i ufam Ci jak bratu. Od dziś już nic nie jesteś mi winien, a z każdej następnej roboty będziesz dostawał swoją działkę.

— O dziękuję Ci Amigo, ale jest jeszcze coś.

— Co?

— Kurwa, wczoraj obiecałem temu sąsiadowi, że mu załatwię Mercedesa, żeby go tylko zatrzymać. Całą akcję by mi spierdolił. Rano już się mnie wypytywał jak z tym autem. Głupio się czuję. Nigdy nie robię z siebie debila.

— A jaki ten Mercedes?

— Szuka do pięciu tysięcy, za tyle to i tak żadnego nie kupi.

— Chodź.

Wyszli na plac i przeszli się przy samochodach.

— Daj mu tego. Zezun wskazał na zadbanego Mercedesa W 124.

— No co Ty? Myślałem, że jakąś 190-tkę..

— Bądź dobry sąsiad, a sobie weź okulara. Są dwa: czarny i srebrny, oba w awangardzie. Wybierz sobie.

— No co Ty Zezuś?

— Serio. Naprawdę zapracowałeś na to.

— Dzięki.

— Liczę na Twoją lojalność. Nadchodzi nasz złoty czas. Dobrze go wykorzystajmy.

— Możesz na mnie liczyć. Do samego końca.

— Wiem, dlatego Twoja rola teraz wzrasta.

To co? Kawkę?

— Chętnie.

Tym czasem nad Wisłą policja zabezpieczała odnalezione auta i zwłoki Neona. Dobrze znali denata. Był ich utrapieniem, wrzodem na dupie, ale jego egzekucja nie wróżyła nic dobrego. Od razu było widać, że zabili go zawodowcy.

Policja miała ciężki orzech do zgryzienia, a w miejscowym półświatku nastało przerażenie. Można powiedzieć, że wszyscy latali dla Neona. Teraz każdy mógł być następny. Zorganizowali więc spotkanie w Staroźrebach w starym parku, żeby wspólnie opracować jakiś dalszy plan działania. Na tym spotkaniu Zeus czyli najbliższy człowiek Neona, ten sam który wczoraj najechał z nim komis chłopaków dał wszystkim jasno do zrozumienia, że to sprawka Zezuna. Nie naradzając się zbyt długo zgodnie doszli do wniosku, że nie mają szans. Jedynym wyjściem jest uznać go jako następcę Neona i okazać mu posłuszeństwo i szacunek.

Zeus jeszcze tego samego dnia pojechał do Komisu.

— Co tam? Po pieniążki? Już nieaktualne.

Przywitał go Zezun.

— Wiem… Wiem co się stało… i nie chcę, żeby kiedykolwiek to się powtórzyło… dlatego przyjechałem sam. Zebrałem wszystkich. Naświetliłem im sytuację. Wszyscy się podporządkują. Chcemy tylko poznać Wasze warunki.

— Jednak rozsądny z Ciebie facet. Przegadamy to. Na razie pożegnajcie go w spokoju. Odsapnijmy wszyscy. Przyjedź pod koniec przyszłego tygodnia. Wszystko sobie poukładamy.

Zeus skinął głową i bez słowa wsiadł do auta i odjechał.

Zezun wrócił do kontenera, rozsiadł się za biurkiem i oznajmił.

— Dobra panowie, jutro do Utrechtu. Wracając to co zawsze. Na spotkanie przyjedzie też Grubas. Pogadam z nim. Podziękuję mu.

— Ile będzie chciał?

— To nie tak. On obronił po prostu swoje interesy. Przecież gdyby zabrali nam, to i jemu.

— No tak. Ciekawe jak do tego podejdzie.

— Cyganie są naprawdę bardzo honorowi. Jeśli już Cię zaakceptują, to Cię nie przewalą.

Tak też się stało. Po przekazaniu Cyganom narkotyków Zezun z Grubasem przeszli się na spacer, żeby wszystko omówić. Przywódca Romów ubrany w biały garnitur kroczył ociężale. Ważył ponad sto osiemdziesiąt kilogramów. Przy sylwetce godnej zawodnika sumo ciężko znosił upały i spacery. Pot spływał mu po czole. Ciężko sapiąc zwrócił się do swego rozmówcy.

— Słuchaj przyjacielu. Mam nadzieję, że pomogłem, i że będziesz mógł już w spokoju prowadzić u siebie interesy.

— Oczywiście. Bardzo pomogłeś. Dziękuję Ci.

Odparł z wdzięcznością w głosie Zezun.

— Teraz ja mam do Ciebie prośbę.

— Wal śmiało.

— Słuchaj, mam tu takiego podopiecznego. Nie jest Romem, ale to dobry chłopak… Też Polak. Trzymał się tu z nami, ale trochę nawywijał i nie może już tu funkcjonować. Chciałbym, żebyście wzięli go do siebie. Na pewno przyda się Wam do czegoś. Będzie takim naszym rezydentem u Was. Ty mi pomożesz, a on Ci pomoże utrzymać tam na miejscu porządek.

— Nie ma problemu.

Uścisnęli sobie dłonie.

— Jutro u Ciebie będzie.

— Nie ma sprawy.

Pożegnali się i każda ekipa pojechała w swoją stronę.

Komar z Zezunem wracali Ssang Yongiem Kyronem. Było to komisowe auto, ale często brali je na takie wyjazdy bo po prostu było wygodne.

— Ciekawe co to za specjalista. Trzeba będzie na niego uważać.

— To będziemy uważać.

Zapewnił uspokajającym głosem Zezun i kontynuował z uśmiechem:

— Mam już nawet dla niego ścieżkę kariery.

— O proszę. Jaką?

Zainteresował się Komar.

— Myślę, że zastąpi naszego “Pana Neona”. Jeśli się sprawdzi to będzie dla nas bardzo dobrze, a jak zacznie fikać to znowu się powie Grubasowi.

— Ale przecież to jego człowiek.

— Ale już raz coś nawywijał, po drugie, najprościej mówiąc, z nas ma większą kasę niż będzie miał z niego.

— Jesteś urodzonym strategiem.

Stwierdził z uśmiechem Komar.

— Nawet się dobrze złożyło. Będzie u nas jutro, a z nimi tą rozkminkę mamy pod koniec przyszłego tygodnia. Zdążymy go urobić, a tamtym się powie krótko: mają się go słuchać, a jak nie to teraz ten Szanowny Pan Zeus pójdzie do Hadesu.

— Z całym tym swoim Olimpem.

Dodał Komar i obaj się zaśmiali.

Rozdział VI

Sierpień 2008.

Zezun i Komar stali na stacji benzynowej w Zakroczymiu oparci o wiśniowe BMW serii 7. Pierwszy popijał kawę, drugi zaciągał się papierosem. Po chwili na stację wjechał granatowy Chevrolet Tahoe na niemieckich tablicach rejestracyjnych. Kierowca opuścił szybę i powiedział krótko.

— To jest ta wasza przesyłka. Grubas prosi, żebyście go potraktowali jak jego przyjaciela.

— Tak się umówiliśmy.

Zapewnił Zezun.

Tylne drzwi Chevroleta otworzyły się i wysiadł z nich niewysoki krępy brunet. Zezun podszedł do niego.

— Witam. Jestem Marcin, a to mój koleżka.

Przywitał go wskazując na Komara.

— Patryk jestem.

Uścisnęli sobie dłonie.

— Wskakuj. Godzina i będziemy na miejscu.

Zezun schował torbę przybysza do bagażnika i wszyscy wsiedli do auta. Ruszyli w stronę Płocka.

— Gruby bardzo Cię chwalił.

Zagaił Zezun.

— To miło.

— Mamy dla Ciebie konkretną robotę — stałą robotę.

— Pasuje. Co mam robić?

— Gruby pomógł nam zaprowadzić porządek na naszym podwórku. Usunął gościa, który próbował na nas najeżdżać. On trzymał pod sobą wszystkich oprychów z Płocka i teraz… rozumiesz… zwolnił się wakat.

Patryk uśmiechnął się.

— Ale dlaczego ja?

— Gruby dobrze o Tobie mówi, a my nie mamy na to czasu. Nam zależało, żeby mieć z gościem spokój, a teraz Ci jego podwładni sami do nas przyszli, żeby się dogadać.

— A co miałbym robić?

— Narazie to głównie odbierać koperty. Oni są tak zastraszeni, że długo żaden się nie wychyli, a jeśli kiedyś który spróbuje to mu się przypomni kto rozdaje karty. Ja to widzę tak. Naliczamy ich dziesięć procent miesięcznie. Tamten podobno ściągał z nich piętnaście. Pięć procent idzie dla nas drugie pięć procent jest Twoje. Da się z tego wyżyć na godnym poziomie.

— Pasuje.

— Na razie zakwaterujemy Cię w domku letniskowym. To znaczy śmiało tam można mieszkać i w zimę tylko po prostu stoi na działce rekreacyjnej, a nie budowlanej. Dostaniesz też samochód na start.

— Elegancko.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.73
drukowana A5
za 27.97