1. Inny świat
Henryk i Dawid podróżowali razem na północ przez długi czas. Noc, spędzili w lesie, tuż przy małej rzeczce. Z dala od ścieżki i niepożądanych oczu, przespali się pod osłoną nocy, przy małym ognisku i już o wschodzie słońca ruszyli w dalszą drogę. Poganiając swoje konie, poruszali się szlakiem wydeptanym przez kupców i wędrowców zmierzając do granicy ziemi magów i zwykłych ludzi. Z tego, co Dawid zdążył opowiedzieć młodemu wojownikowi, to droga była zazwyczaj oblegana przez różne grupy kupieckie, jednak ku ich zaskoczeniu, wciąż podróżowali samotnie i nikogo przez całą swą podróż nie spotkali.
Im bliżej byli granicy, tym droga robiła się coraz szersza i twardsza. Las zaczynał się kończyć i właśnie wyłaniało się przed nimi ostatnie skrzyżowania dróg, dzielące ich od ziem magów. Zarówno z południowego zachodu, jak i z północy prowadziły do niej mniejsze, ale równie wyjeżdżone przez wozy drogi. Jednak dojeżdżając do niego, nie mieli powodów do radości. Zatrzymali się na skraju lasu i z oddali spoglądali na żołnierzy w czarno-pomarańczowych ubraniach kręcących się przy skrzyżowaniu. Mieli oni tam rozbite dwa, sporej wielkości namioty, które świadczyły o tym, że nie są tu przypadkowo ani chwilowo.
— Żołnierze ze Stori — powiedział przyciszonym głosem Henryk.
Kilkunastu uzbrojonych w miecze i tarcze wojowników odprawiało właśnie jedną z grup kupieckich, chcących przejechać w stronę ziem magów. Otoczyli ich i przeglądali dokładnie ich wóz, jakby czegoś szukali.
— Byłeś w Stori? — zapytał Dawid.
Henryk przytaknął głową i odpowiedział:
— Stamtąd właśnie uciekłem.
— Uciekłeś?
— Myśleli, że jestem szpiegiem — odpowiedział i dopiero teraz zdał sobie sprawę, co powiedział. Popatrzył na prawdziwego szpiega króla, którego miał przed sobą i zapytał: — Czyli ty też tam byłeś?
— Przez to właśnie musimy przedostać się do magów. Król potrzebuje ich pomocy.
— Czemu król? Niech oni się o siebie bardziej martwią.
Dawid zaskoczony jego słowami, aż zaniemówił na chwilę, patrząc na chłopaka, ale po chwili odpowiedział:
— Ty naprawdę ich nie lubisz. Wiedz jednak, że magowie są jedynym gwarantem pokoju, który trwa już rekordowo długo w naszym królestwie. Gdy ich nie będzie, kto wie co czeka nasze królestwo.
— Chyba chciałeś powiedzieć, że są powodem nowej wojny. Przecież to na nich polują najemnicy.
— Pomyśl chłopaku, co ci najemnicy zrobią, gdy uporają się już z czarodziejami? Myślisz, że powrócą do swoich domów? Każdego dnia rosną w siłę. Pojedynczo wybijają magów znajdujących się na ziemiach królestwa i jak sam widzisz, blokują jedyną drogę na ich ziemie. Oni doskonale wiedzą, co robią.
Henryk aż ucichł. Miał przed oczami Karola i ich wspólnych kompanów. Znał ich poglądy na temat magów, ale i pamiętał co mówili o samym królu Norwidzie. Teraz zaczynał rozumieć, dlaczego tak bardzo zależało im na pokonaniu magów. Sam im niestety w tym pomógł i mając w głowie sylwetki potężnych wojowników zgromadzonych przez Jakuba, zaczynał obawiać się o wynik tej wojny.
— Myślisz, że czarodzieje są w stanie ich zatrzymać?
— Czarodzieje mają wielką moc i wraz z żołnierzami króla mogą wygrać z każdym.
— Chyba ich przeceniasz.
Dawid popatrzył podejrzliwie na swojego młodego kompana, ale nie miał zamiaru mu wszystkiego tłumaczyć. Przez to uciął temat i powiedział, wracając wzrokiem na skrzyżowanie pełne żołnierzy:
— Za dnia nie damy rady się przedrzeć.
Odwrócił się i zaczął szukać odpowiedniego miejsca do przeczekania czasu pozostałego do zmierzchu. Henryk podążył za nim i przyglądał mu się uważnie. Jednak, gdy zorientował się, że jego kompan siada na ziemi pod drzewem i ani myśli ruszyć się dalej, zapytał:
— Czemu ich nie objedziemy?
— Jeśli podążymy na zachód, to wjedziemy na ziemie Hiszów, a na wschodzie natkniemy się na szerokie na kilkanaście metrów koryto rzeki. To jest jedyna droga prowadząca do magów.
— To, co teraz?
— Czekamy na zmrok — odpowiedział i zarzucił kaptur na głowę.
***
Henryk nie potrafił usiedzieć na miejscu. Ciągle gdzieś chodził, spoglądał na żołnierzy w oddali i wracał do wciąż siedzącego na miejscu Dawida. Nie potrafił zrozumieć, jak on to robił. Z narzuconym na twarzy kapturem siedział pod drzewem i chrapał beztrosko, czym denerwował młodego wojownika.
Kiedy w końcu Henryk doczekał się zachodu słońca i księżyc wraz z milionem gwiazd opanowały niebo nad ich głowami, Dawid zbudził się, jakby cały czas doskonale panował nad czasem i zmieniającą się nad nimi aurą.
— Czas na nas — powiedział najnormalniej w świecie i wstał, gotowy do drogi.
Podeszli na skraj lasu i obserwowali obóz żołnierzy na skrzyżowaniu dróg. Mieli nadzieję obejść go pod osłoną nocy, ale żołnierze zaczęli rozpalać ogniska na całej linii, co kilkadziesiąt metrów, rozświetlając sobie całą okolicę. Jakby tego było mało, co kilka minut, rozchodzili się wzdłuż nich i patrolowali teren w kilkuosobowych grupach.
— Co teraz? — zapytał Henryk.
— Od granicy dzieli nas około dwa kilometry. Możemy spróbować przedrzeć się na koniach.
— Nie zauważą nas, gdy tylko wyjedziemy z lasu?
Na to już Dawid nie odpowiedział. Patrzył na przeszkodę dzielącą ich od granicy i próbował wymyślić inny sposób, gdy nagle usłyszeli parsknięcie konia w oddali, za ich plecami. Natychmiast przykucnęli i odwrócili się w stronę oddalonej od nich o kilkadziesiąt metrów ścieżki. Na szczęście las był gęsty w drzewa różnej grubości, przez co dawało im to schronienie przed wzrokiem podróżujących drogą. Tam właśnie poruszali się w stronę blokady kolejni żołnierze Jakuba. Było ich kilkunastu i każdy szedł w pełnym uzbrojeniu.
— A ci tu, po co? — zapytał przyciszonym głosem Dawid.
Henryk domyślał się, że może być to grupa ścigająca właśnie jego, ale nie chciał tego mu wyjawiać, przez to skłamał:
— Może zmiana warty.
— W środku nocy?
Na to już nie miał odpowiedzi gotowej.
Żołnierze podjechali do obozu i zaczęli rozmawiać z tamtejszą grupą. Po chwili rozsiedli się wokół ogniska i widać było, że nie mają zamiaru go szybko opuszczać.
— To jest nasza szansa — oznajmił nagle Dawid i zaczął prowadzić konia wzdłuż lasu, w kierunku wschodnim.
Henryk spojrzał ostatni raz na żołnierzy zajętych sobą i zgadzając się ze swoim kompanem ruszył za nim. Oddalili się o kilkaset metrów od obozu i nie mając już możliwości ukrycia się między drzewami, musieli w tym miejscu wyjechać na otwarte powierzchnie.
— Choćby nie wiem co, nie zwalniaj — powiedział do Henryka, wsiadając na konia. — Najważniejsze, żeby któryś z nas przedostał się do magów i powiedział im o Stori i wszystkim, co dzieje się w naszym królestwie.
— Myślisz, że nas posłuchają?
— Muszą — odpowiedział uśmiechając się na swój szelmowski sposób i pomału zaczął wyjeżdżać z lasu.
Henryk ruszył za nim i pomału, ostrożnie przesuwali się do przodu, trzymając się jak najdalej od obozu. Niestety z każdą chwilą zbliżali się do dwóch ognisk oddalonych od siebie o około kilkadziesiąt metrów. Płomień rozświetlający okolicę wokół ogniska, zaczął już i ich obejmować, przez co nie spuszczali oni oka z obozu, w którym żołnierze wciąż byli zajęci sobą. Właśnie przejeżdżali przez najbardziej oświetlone miejsce. Ogień zarówno przed nimi jak i za nimi palił się nieprzerwanie. Wszystko wyglądało na to, że uda im się przedrzeć zaporę, gdy nagle z zupełnie innej strony, zauważyło ich dwóch patrolujących żołnierzy.
— Hej! Stójcie!
Dawid popędził konia, co też uczynił Henryk. Patrolujący okolicę żołnierze zaczęli krzyczeć, wzywać pozostałych i już po chwili z obozu wyjechało kilkudziesięciu żołnierzy w ich kierunku.
Henryk gnał przed siebie, starając się jak najszybciej uciec przed pościgiem. Spoglądał za siebie i gdy zauważył sporą grupę pościgową za plecami, aż serce mu zaczęło szybciej bić. Chociaż przed sobą nie mieli żadnych większych przeszkód, a przestrzeń była otwarta, to modlił się w duchu, by jego koń nie potknął się, czy nagle nie natrafił na jakąś niewidoczną przeszkodę.
Żołnierze w pełnym uzbrojeniu ścigający dwóch uciekinierów pozostawali z tyłu, ale ich kompani, stacjonujący w obozie i mający na sobie łuki i kusze oraz lekkie kolczugi zaczynali pomału doganiać uciekinierów.
— Szybciej młody, szybciej! — ponaglał Henryka, Dawid.
Konie biegły ile tylko miały sił w nogach. Oddalali się wszyscy od obozu, ale Henryk nigdzie nie widział żadnej granicy, ani jakichkolwiek oznak zbliżania się do ziem magów. Spojrzał do tyłu i już widział, jak jeden z goniących ich żołnierzy próbuje wystrzelić, ale na szczęście chybił. Oddalił się od Dawida, by zwiększyć między nimi odległość, ale wcale to nie powstrzymało żołnierzy od wypuszczania kolejnych strzał. Przelatywały one nad ich głowami albo tuż obok koni, aż w końcu jedna trafiła Dawida w plecy. Jeździec odczuł ją boleśnie, ale pochylił się tylko do przodu i jechał nieprzerwanie. Henryk z coraz większym przerażeniem patrzył na niego i wtedy bełt wystrzelony z kuszy trafił jego konia. Zarżał on głośno i upadł na ziemię, zrzucając swojego młodego jeźdźca. Dawid widząc to, tylko spojrzał na swojego młodego kompana, ale nie zatrzymał się. Wciąż pochylony i ciężko ranny parł do przodu. Za nim pognało dwóch żołnierzy, a reszta, zaczęła otaczać zbierającego się z ziemi młodzieńca. Henryk wyciągnął miecz i obracając się we wszystkie strony, czekał na pierwszego, który zaatakuje.
— Rzuć broń chłopcze — powiedział dowodzący grupą żołnierzy.
— Nie dostaniecie mnie bez walki — odparł, patrząc nerwowo na każdego z nich.
Dowódca tylko spojrzał na dwóch ze swoich ludzi, którzy sięgnęli po swoje łuki i zaczęli mierzyć do młodego wojownika.
— Przemyśl to szpiegu.
— Nie jestem żadnym szpiegiem!
— Nie ważne i tak skończysz nabity na palu.
Spojrzał na jednego ze swoich łuczników i ten wystrzelił, trafiając Henryka w nogę. Ranny chwycił się za ranną nogę, ale nie przewrócił się. Wciąż stał i kulejąc, czekał na pierwszego chętnego do pojedynku. Jednak żaden z żołnierzy ani myślał schodzić z konia, tylko czekali na kolejny rozkaz swojego dowódcy. Wtedy ten skinął głową i drugi z łuczników wystrzelił. Tym razem trafił go w ramię, jednak i tym razem młody wojownik nie przewrócił się. Stał wciąż przed nimi z mieczem w dłoni i czekał.
Żołnierze widząc jego upór i odwagę, zaczęli patrzeć na siebie z wyraźnym podziwem dla swojego przeciwnika, ale wtedy dowódca, zupełnie obojętny na jego zachowanie, powiedział:
— Wykończcie go.
Nagle konie wszystkich żołnierzy zaczęły rżeć i wiercić się niespokojnie, co sprawiło, że musieli się bardzo postarać by utrzymać się na ich grzbiecie i nie spaść.
— Odejdźcie, skąd przyszliście — usłyszeli nagle głos mężczyzny.
Wszyscy spojrzeli w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą nikogo nie było i ujrzeli trzech magów, w kolorowych, długich szatach z długimi kijami w ręce. Najmłodszy z nich był ubrany na czerwono, w brązowym płaszczu stał czarodziej w średnim wieku, z lekkim wąsikiem pod nosem, a na szaro był ubrany najstarszy z nich, stojący pośrodku. On miał długą, siwą brodę i grube wąsy na twarzy. Wszyscy mieli naciągnięte na głowę kaptury i spoglądali na nich nieprzyjaznym wzrokiem.
— Odejdźcie. To jest nasz jeniec — odpowiedział im dowódca.
Żołnierze już opanowali swoje zwierzęta i nie bardzo wiedząc, czy dobywać broni, patrzyli na swojego dowódcę, oczekując jego rozkazu.
— Jesteście na naszych ziemiach. Wracajcie do siebie póki jeszcze możecie — odezwał się znów szary mag.
Dowódca przez chwilę przyglądał im się uważnie, aż w końcu odwrócił się do swoich żołnierzy i wydał rozkaz:
— Zabierzcie jeńca i zawracamy.
— On zostaje — od razu zdecydowanym tonem zareagował czarodziej.
Na to nie był przygotowany dowódca. Wściekł się i widać było, że z chęcią wydałby rozkaz do ataku, ale nie zrobił tego. Patrzył zaciętym wzrokiem na stojących przed nim trzech magów, aż w końcu z wściekłością wypisaną na twarzy spojrzał na ciężko rannego, ale wciąż stojącego przed nimi Henryka i rzekł:
— Wracamy.
Henryk w końcu mógł odetchnąć. Widząc zawracających żołnierzy jeszcze przez chwilę stał w miejscu, aż w końcu upuścił miecz i upadł na ziemię nieprzytomny.
***
Gdy Henryk otwarł oczy nie wiedział, gdzie się znajduje. Leżał w wygodnym łożu, przykryty delikatnym, ciepłym kocem. Pod głową miał miękką jak puch poduszkę, a jedyne co miał na sobie to była czysta i równie delikatna bielizna, która do niego nie należała. Jego rany zostały opatrzone, a on sam czuł się jakby nowo narodzony. Pokój, w którym się znajdował nie był duży, ale bardzo kolorowo i bogato przystrojony. W wysokich i wąskich oknach wisiały żółte zasłony, ściany były pomalowane na zielono. Na ziemi leżał okrągły, wielokolorowy dywan, a meble pod ścianami były z najwyższej jakości drewna. Ich kształt i ozdoby robiły na młodym wojowniku wrażenie. Na nich znów stała srebrna taca, na której leżał półmisek pełen zielonych owoców, a obok niego stał srebrny kielich. Domyślał się, że znajduje się w domu czarodzieja, ale nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak dobrze go potraktowali, w końcu to były demony, które myślały tylko i wyłącznie o zgubie zwykłego człowieka.
Jednak nie miał zamiaru przejmować się tym zbytnio. Był głodny i widząc półmisek przed sobą, chciał ruszyć się do niego, ale wtedy poczuł ogromny ból. Jakby ktoś lub coś przytrzymywało jego całe ciało na łóżku. Miejsca w których odniósł rany zabolały jeszcze bardziej, a jedyne czym mógł ruszyć, to była głowa, którą zaczął nerwowo obracać w obie strony.
— Co jest? — powiedział podenerwowany i szarpnął się raz jeszcze, próbując zerwać niewidzialne więzi, ale wtedy poczuł jeszcze większy ból.
Nagle otwarły się drzwi i weszła do środka młoda dziewczyna. Wyglądała tak samo jak ta, którą na jego oczach zabili w wiosce Aster. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Nie wiedział jakim cudem, ale była to córka Mira i Marty albo jej idealny sobowtór.
— Jakim cudem, ty żyjesz? — zapytał.
Dziewczyna nie odezwała się jednak. Nie zwracając najmniejszej uwagi na niego, podeszła tylko do okna, by je otworzyć i wpuścić do środka trochę ciepła i światła. Stanęła tam i nie odwracając się do niego, czekała na coś lub na kogoś.
— Ty umarłaś, widziałem to.
Nagle wszedł do środka mag z delikatnym wąsikiem, którego pamiętał wcześniej stojącego na polu w brązowym płaszczu. Teraz miał na sobie długie brązowe spodnie z grubym czerwonym pasem oraz żółtą koszulką z brązowymi wstawkami. Był to jego z pewnością ubiór swobodny, co od razu wskazywało na to, że znajduje się u niego w domu.
— Gdzie widziałeś Cecylię? — zapytał, stając obok półmiska z owocami i delektując się winogronem.
— W Aster, ale ona…
Nie dokończył, gdyż dziewczyna słysząc to, natychmiast odwróciła się w stronę maga i z przerażeniem czekała na jego kolejne słowa.
— … ale ona tam umarła — dodał, patrząc na nią. — Co to za diabelskie sztuczki?
— Kto ją zabił? — zapytał mag coraz bardziej przejęty jego słowami.
Dziewczyna też reagowała na to, co mówił. Złość i rozpacz malowały się na jej twarzy, ale nie odzywała się ani słowem.
— Odpowiadaj na pytania, młodzieńcze! — krzyknął na Henryka czarodziej.
Ciało Henryka aż zadrżało. Znów poczuł ból przeszywający jego wszystkie mięśnie i kości jakby niewidzialne więzi zareagowały na jego głos.
— Kto ją zabił? — powtórzył mag, ale tym razem spokojniej.
— Żołnierze ze Stori — odpowiedział podenerwowany cierpieniem, którym został poddany.
Czarodziej popatrzył na młodą dziewczynę, a ona wtedy zapytała:
— A co z moimi rodzicami?
— Rodzicami? — zapytał i zaraz zrozumiał kim jest dziewczyna stojąca przed nim i dlaczego tak bardzo przejęła się wieścią o śmierci… jej bliźniaczej siostry.
— Odpowiadaj — ponaglił go czarodziej.
— Też zginęli.
Z oczu dziewczyny popłynęły łzy i odwróciła się od niego, a wtedy zapytał go mag:
— W jaki sposób umarli?
— Zabili ich żołnierze Jakuba — dodał, patrząc na płaczącą dziewczynę tuż obok niego.
— Jakuba? Kim on jest? Czemu ich zabił?
— Zatruli wszystkich ludzi w Aster, zasłużyli na śmierć.
— Co?! — aż krzyknęła oburzona jego oskarżeniami dziewczyna. — Co za bzdury!
— Spokojnie Cecylio — spróbował ją uspokoić mag. — Proszę.
Dziewczyna odwróciła się znów w stronę okna, a czarodziej wznowił przesłuchanie:
— Na jakiej podstawie tak sądzono?
— Chyba dowodów — odparł, nie zastanawiając się w ogóle nad odpowiedzią.
— Dowodów — wyśmiał te słowa mag i zaraz dodał coraz bardziej podenerwowany. — Co jeszcze słyszałeś?
— To, że wybili wszystkich górali, by przejąć wioskę dla siebie.
— Co za niedorzeczność. Kim jest ten Jakub? Z tego, co pamiętam, to waszym królem jest wciąż Norwid.
— I tak jest — odpowiedział mu Henryk, po czym zaczął sam zastanawiać się nad odpowiedzią na jego pytanie.
Teraz dopiero zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nic o Jakubie nie wie. Widział tylko jak sam siebie mianuje na władcą miasta Stori i skupia wokół siebie potężną armię najemników.
— I król na to pozwala? — zapytał raz jeszcze mag.
— Nie wiem, pewnie tak.
— Mało wiesz albo nie mówisz nam wszystkiego. Może więcej dowiemy się od twojego kompana. Wychodzimy Cecylio.
— On też tu jest? — zapytał zaskoczony Henryk. — Muszę się z nim spotkać.
— Obaj odpowiecie za wtargnięcie na nasze ziemie.
Henryk chciał się ruszyć, wstać i samemu poszukać Dawida, ale znów poczuł ból uniemożliwiający mu jakiekolwiek działanie. Nie widział magicznych więzów i miał nadzieję, że w końcu je przełamie, ale im więcej się wiercił, tym bardziej cierpiał. W końcu wściekły przestał się ruszać i zatrzymując ich przy drzwiach krzyknął:
— Co mi zrobiliście, demony? Co to za diabelskie sztuczki?
Na te słowa mag zatrzymał się w progu drzwi i powoli odwrócił się w stronę młodego wojownika. Nie powiedział ani słowa, tylko wbił w niego swój ostry jak brzytwa wzrok i Henryk natychmiast zaczął czuć jak więzy trzymające jego ciało, zaczęły się kurczyć. Ściskały jego ciało coraz mocniej, aż w końcu wojownik krzyczał z bólu. Czuł jak zaraz mu żebra i cała klatka piersiowa pęknie, gdy nagle ból minął. Mag odwrócił się od niego i wyszedł, a on sam poczuł, jak z każdą sekundą robił się coraz bardziej zmęczony i senny. Jego oczy stały się tak ciężkie, że nie potrafił ich utrzymać dłużej otwartych, aż w końcu zamknął je i zasnął.
***
Tym razem, gdy się zbudził, był ostrożniejszy. Wciąż był w tym samym pokoju, wszystko wyglądało prawie identycznie. Z tą różnicą, że tym razem widział swoje ubranie ułożone obok łóżka i półmisek, który tak bardzo przyciągał jego wzrok. Był tym razem pełen czerwonych owoców. Okno było zamknięte, a drzwi uchylone. Spróbował poruszyć delikatnie palcami, później dłonią, aż w końcu uniósł wysoko rękę i zadowolony z wolności, usiadł natychmiast na łóżku. Ruszył w kierunku owoców i kielicha, gdy w progu drzwi ukazała się Cecylia. Zaskoczony jej widokiem, przystanął w połowie drogi i nie wiedział czego się spodziewać.
— Ubierz się i chodź ze mną — powiedziała oschle.
Dziewczyna nie spuszczała z niego oka. Przez cały czas pilnowała każdego jego ruchu, aż w końcu ubranego mogła wyprowadzić z pokoju. Henryk jednak zanim wyszedł, zabrał z misy czerwone jabłko i przegryzając je podążał za nią, nie bardzo wiedząc, czego oczekiwać.
Przechodzili po wąskich, ale bardzo wysokich korytarzach pałacu, którego podłogi były wyłożone miękkim, szaro-brązowym dywanem. Ściany były pełne pięknych obrazów natury i zachodów słońca, a nad głowami wisiały składające się z licznych kryształków lampy. Na końcu korytarza znajdowały się kręte schody, które doprowadziły ich na wielki, pusty hol. Wyglądał on zupełnie inaczej, niż pozostała część pałacu, którą zdążył już poznać. Gołe szare ściany, okna nieliczne i małe, nie dawały zbyt dużego światła, przez co całe pomieszczenie było oświetlone kilkoma pochodniami wiszącymi na ścianach. Podłoga również była pozbawiona jakichkolwiek ozdób. Był to suchy, goły beton, na środku którego stało dla niego przygotowane krzesło. Tuż obok siedział już Dawid, a kilka metrów przed nim czekało na młodego wojownika dziesięciu magów, siedzących w wygodnych, szerokich i kolorowych fotelach. Utworzyli oni półokrąg i widać było, że z niecierpliwością czekali już tylko na niego. Cecylia wskazała mu krzesło i Henryk zajmując wyznaczone miejsce, dopiero teraz mógł przyjrzeć się zebranym czarodziejom. Wszyscy mieli na sobie kolorowe płaszcze z kapturami. Każdy innego koloru, przez co szybko dostrzegł trzech magów, których spotkał na granicy. Sama Cecylia stanęła za plecami czarodziei obok pozostałych młodych adeptów magii i w milczeniu obserwowała wszystko uważnie.
— Jesteś cały? — zapytał go Dawid.
Henryk tylko przytaknął głową i choć tego nie powiedział, to ulżyło mu, gdy zobaczył całego i zdrowego Dawida. Nigdy nie miał o nim dobrego zdania, ale dziś pierwszy raz ucieszył się na jego widok. Miał nadzieję, że po tym małym zebraniu, wskaże mu maga, który będzie mógł mu opowiedzieć o śmierci jego ojca i drogi wszystkich rozejdą się w zupełnie inne strony.
— Nie znamy cię młody wojowniku i szczerze nie bardzo nas interesujesz — rzekł siedzący pośrodku wszystkich czarodziejów, mag ubrany w czarny płaszcz. — Jednak zainteresowało nas to, co powiedział nam nasz czcigodny przyjaciel Walerian — wskazał na brązowego maga. Podobno byłeś przy śmierci dwóch naszych wielkich przyjaciół — Mira i Marty oraz ich córki.
Henryk przytaknął głową i odpowiedział krótko:
— Tak.
— Brałeś w tym udział? — zapytał od razu, wprawiając w zakłopotanie młodego wojownika.
Henryk zaskoczony pytaniem, popatrzył na Cecylię stojącą na końcu holu i widząc jej skupienie i wyczekiwanie jego słowa, odpowiedział:
— Byłem tam… ale to nie ja ich zabiłem.
— To, co tam robiłeś? — ciągnął go za język czarny mag.
Przełknął ciężko ślinę. Spodziewał się zupełnie innego tematu ich spotkania. Miał nadzieję, że będzie miał tylko poprzeć słowa szpiega siedzącego obok niego i zostawi ich, by tworzyli plan pomocy dla króla, a tymczasem od kolejnych jego słów będzie zależało jego życie. Przez to odpowiedział:
— Jedliśmy kolację z waszymi znajomymi.
— Kolację? — powtórzył mag wpatrując się uważnie w oczy Henryka i dodał pomału: — Jadłeś kolację z mordercami górali?
Teraz już wiedział, że wszystkie jego słowa już zostały przytoczone wszystkim zgromadzonym magom. Nie mógł się ich wyprzeć, więc skłamał:
— Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co zrobili.
— Oni nie byli mordercami! — krzyknął wściekły, pomarańczowy mag wstając z miejsca.
— Od kiedy magowie są mordercami? — oburzył się mag w zielonym płaszczu szybko dołączając do swojego kolegi.
— Zabiliście naszych przyjaciół! — dodał mag w żółtym stroju. — Zapłacicie za ich śmierć!
— Kim jest Jakub? — zapytał ostrym tonem mag w purpurowym ubraniu, który do tej pory siedział na uboczu i tylko słuchał cierpliwie. Był to czarnoskóry mag, który na głowie nie miał ani jednego włosa, ale za to posiadał delikatny, czarny zarost wokół ust, który kończył się małym węzłem u dołu brody.
Po jego słowach czarodzieje ucichli i usiedli znów na swoich miejscach, skupiając uwagę na przesłuchiwanym.
— Nie wiem — odpowiedział mu Henryk. — Tam go pierwszy raz spotkałem.
— Twój kompan twierdzi, że atakuje on naszych przyjaciół poza naszymi granicami i ma armię zdolną do ataku na nasze ziemie.
— Bo tak jest — odpowiedział szybko, czym wzbudził wśród magów konsternację.
Zaczęli ze sobą rozmawiać i przerzucać się pomysłami na opisanie bezczelności wynikającej z planów Jakuba. Tylko mag imieniem Walerian i czarodziej w purpurowym płaszczu nic nie mówili. Siedząc obok siebie patrzyli na młodego wojownika i czekali na uspokojenie się swoich kolegów.
— Proszę o ciszę moi drodzy czarodzieje — rzekł stanowczo mag w czarnym płaszczu, wstając z miejsca.
Wtedy też Henryk dostrzegł rękaw jego czarnego płaszcza, który rozwinął się teraz w całej okazałości. Była na nim wyszyta ogromna błyskawica, która rozciągała się, aż ku jego dłoni. Widział już ten płaszcz w swoim śnie i aż wstrzymał oddech, nie mogąc uwierzyć, że mógł to być wróg króla, przynajmniej według jego dziwnego snu.
— Bezczelny atak na naszych braci poza granicami naszych ziem pokazuje nam to, o czym wiedzieliśmy już od dawna — kontynuował. — Sojusz ze zwykłymi ludźmi, nigdy nie trwa wiecznie. Traktują nas na równi sobie, jeśli nas potrzebują do swoich celów. Jeśli jednak ktoś morduje naszych, to nawet nie myślą zareagować. Teraz śmią przysyłać swoich szpiegów i chcą prosić nas o pomoc.
— To niedorzeczne! — natychmiast poparli go magowie. — Idioci! Co oni sobie myślą! — wykrzykiwali po kolei.
Henryk spojrzał na Dawida, który wciąż siedział przy nim niewzruszony i tylko obserwował coraz bardziej wzburzonych magów.
Nagle czarny mag znów uniósł w górę swoje ręce i otrzymując ich całkowitą uwagę, powiedział:
— Moi drodzy przyjaciele, śmierć naszych braci i sióstr pokazuje nam jedno — nie można ufać zwykłym ludziom. Jeśli to prawda, co mówią nam tutejsi szpiedzy króla — pokazał na Dawida i Henryka. — I król bezczynnie siedzi w swoim zamku i patrzy na śmierć naszych przyjaciół, licząc że to my rozwiążemy za niego problem na jego ziemiach, to mówię mu stanowcze nie.
— Tak jest!
— Niech się martwi sam o siebie!
— Tak jest. Nie obronił naszych przyjaciół, to dlaczego mamy jego bronić? — odpowiadali wzburzeni czarodzieje.
Czarny mag znów uniósł ręce, by ich uciszyć i dodał:
— Ja mówię wam, że musimy tu zostać i przygotować się na tych tchórzliwych najemników, którzy wysyłają setki ludzi, na naszych przyjaciół. Niech spróbują tu przyjechać. Niech odważą się zrobić ten błąd, a poczują prawdziwą potęgę magii.
— Tak jest! — krzyknął czerwony mag i tworząc na dłoni płomień ognia, dodał: — Spalimy ich.
— Zapłacą za śmierć naszych przyjaciół — dodał mag w pomarańczowym.
— Mogę coś powiedzieć, moi wielcy przyjaciele? — wstał i odezwał się Dawid delikatnym i spokojnym głosem, którego Henryk wcześniej nie słyszał z jego ust.
— Przyjaciele? — od razu zareagował na jego słowa czerwony mag. — Jak śmiesz się tak mianować, szpiegu?!
— Właśnie! Nie zasłużyliście na to, by w ogóle z nami rozmawiać — dodał pomarańczowy mag.
— Radźcie sobie sami — wtórowali mu kolejni magowie.
— Bracia — przerwał im Walerian, wstając z miejsca. — Wiele nas różni i z pewnością nigdy nie będziemy tacy sami jak zwykli ludzie, ale dajmy mu dojść do słowa. Skoro zdecydowaliśmy się ich wysłuchać, to dajmy mu dokończyć.
— Po co? — zareagował pomarańczowy mag. — Już miał swój czas i powiedział, co miał powiedzieć. Nasza odpowiedź brzmi nie i koniec narady.
— Od kiedy to ty, nasz wielmożny przyjacielu decydujesz o końcu spotkania? — zapytał go ostrzejszym tonem purpurowy mag.
— Dajmy mu po raz ostatni wypowiedzieć się — odezwał się czarny mag.
Dawid popatrzył na nich i widząc na ich twarzach zniecierpliwienie, powiedział zdecydowanym tonem:
— Jak wcześniej mówiłem, król bardzo żałuje, że nie mógł pomóc waszym przyjaciołom. Sam nie może też wyruszyć ze stolicy na czele swojej armii, nie mając waszego poparcia w walce ze wspólnym wrogiem. Wojsko Jakuba jest potężne i wierzcie mi, że każdego dnia jest coraz silniejsze. Jeśli uda mu się pokonać króla, to wtedy zwróci się przeciwko wam. Tak naprawdę, to was obawia się najbardziej i przez to jako swój pierwszy cel obrał waszych przyjaciół, rozsianych po królestwie, samotnych i łatwiejszych do pokonania. Tutaj nie odważy się teraz zaatakować, bo wie, że króla będzie miał na plecach, przez to na razie blokuje wasze drogi dojazdowe. Jednak gdy nie zjednoczycie się, to pozbędzie się jednego ze swych wrogów, a wtedy odwróci się w waszą stronę i zaatakuje, a uczyni to ze zdwojoną siłą i o wiele większą armią, wiedząc, że tylko wy dzielicie go od przejęcia władzy w całym królestwie.
Po tych słowach w sali zapanowała zupełna cisza. Czarodzieje podenerwowani i dotknięci jego przemówieniem już nie byli tacy pewni swojego zdania. Wtedy jednak odezwał się czarny mag:
— Chyba zapomniałeś do kogo mówisz… PRZYJACIELU — zaakcentował ostrym tonem ostatnie słowo. — Nigdy żadne wojsko nie będzie mogło się równać z armią magów, którą właśnie tutaj napotkają. Może nie są nas setki, ale każdy kto zlekceważy naszą moc, srogo za to zapłaci. Każdy z nas jest wart stu najlepszych rycerzy. Do tego zostając tutaj zyskamy czas, by przygotować nasze ziemie odpowiednio na ich przybycie. Nie boimy się nikogo. Niech przychodzą. Niech spróbują podbić nasze ziemie. Zniszczymy ich, spalimy na proch, a twojemu królowi możesz przekazać, by martwił się sam o siebie. Żadnemu naszemu przyjacielowi nie pomógł, gdy tropili ich i zabijali na jego ziemiach, więc i my nie przejmiemy się jego losem.
— Tak jest! — poparł go natychmiast pomarańczowy mag.
— Pokażemy im potęgę magii! — dodał czerwony mag.
Większość magów wstawała z miejsca i wtórowała im, wygrażając się wojskom Jakuba, jednak Henryk przysłuchując się im, patrzył z uwagą na Waleriana i purpurowego maga, którzy wyglądali na niezbyt zadowolonych z ich zachowania. Siedzieli w swoich wygodnych fotelach i w milczeniu przyglądali się swoim kolegom.
— A który z nich znał mojego ojca? — zapytał Henryk Dawida, w ogóle niezainteresowany zachowaniem magów.
Podenerwowany szpieg zerknął na swojego młodego towarzysza i poirytowany, odparł:
— Ty myślisz tylko o sobie?
— Tylko po to tu przyszedłem.
— To spróbuj ich zatrzymać — odparł, pokazując na powoli rozchodzących się czarodziei.
Po tych słowach młody wojownik obrzucił szpiega swoim zabójczym spojrzeniem. Nie taka była umowa. Nie to mu obiecał. Odwrócił swój wzrok na ostatnich, wstających ze swoich miejsc magów i czuł, że jeśli czegoś nie zrobi, to straci jedyną szansę na poznanie swojego ojca bliżej.
— Hej! — krzyknął nagle Henryk, skupiając na sobie uwagę nie tylko zaskoczonego Dawida, ale i oburzonych jego zachowaniem magów.
— Wasz czas minął — odezwał się czarny mag i tylko machnął ręką, jakby od niechcenia i ich krzesła wraz z nimi poleciały na kilka metrów do tyłu i przewróciły się na ziemię. — Wyprowadźcie ich z naszych ziem.
Henryk jednak nie miał zamiaru dać za wygraną. Widząc, że młodzi adepci podchodzą do nich, szybko wstał i podniesionym głosem powiedział, tak żeby mieć pewność, że go wszyscy usłyszą:
— Jest jeszcze jeden czarodziej, którego Jakub chce zabić w najbliższym czasie.
Wszyscy czarodzieje natychmiast ucichli i z zaciekawieniem spojrzeli na młodego wojownika. Tylko czarny mag wbił w niego swój ostry jak brzytwa wzrok i próbował wywiercić w nim dziurę na wylot, pytając:
— O kim mówisz?
— Nie wiem jak się zwie, ale na pewno znajduje się poza waszymi granicami.
— Kłamiesz. Wyprowadźcie ich!
— On musi być kimś ważnym, skoro zostawił go na sam koniec.
Czarodzieje zaczęli spoglądać na siebie zaskoczeni i wtedy odezwał się Dawid:
— Wszyscy wiecie o kim mowa. Opuścił was już dawno, ale chyba nie zostawicie go samego? W końcu to jeden z was.
— Wybrał samotność — odezwał się czary mag. — A poza tym nikt nie wie, gdzie teraz przebywa.
— Ja wiem — odpowiedział mu Dawid, zaskakując nie tylko jego, ale i pozostałych magów.
— Skąd mamy pewność, że nie kłamiecie — odpowiedział czarny mag. — Może to kolejna wasza sztuczka, by nas wciągnąć w waszą wojnę.
— Zarzucacie królowi brak pomocy dla waszych przyjaciół, a sami nie chcecie im pomóc?
Te słowa uszczypnęły większość z siedzących przed nimi czarodziei i od razu chcieli odpowiedzieć na jego zarzut, gdy czarny mag znów uniósł ręce do góry i uprzedzi ich mówiąc:
— Nie porównuj nas do waszych tchórzliwych władców, jeśli chcesz wyjść stąd żywy. Od lat nikt nie widział naszego starego, poczciwego Alberta. Skąd mogliby wiedzieć, gdzie go znaleźć?
— Jakub miał wyznaczonych magów, których miał znaleźć i zniszczyć. Dokładnie wiedział, z kim będzie miał do czynienia i gdzie ich znajdzie — odpowiedział mu Henryk.
— Od kogo miał informacje?
— Tego nie wiem, ale bardzo mu zależy na pozbyciu się waszych przyjaciół.
Znów wśród magów zapanował szum, który natychmiast uciszył czarny mag. Skierował się w stronę Dawida i powiedział:
— Poprowadzisz kilku naszych adeptów do Alberta i sprowadzicie go tutaj. My w tym czasie rozpoczniemy przygotowania do obrony.
— Adepci bardziej przydadzą się tutaj. Ja pojadę z nimi — odezwał się nagle purpurowy mag.
— Ja też — dołączył do niego Walerian.
Niezbyt spodobał się ten pomysł czarnemu magowi. Spojrzał na nich tym samym spojrzeniem, którym wcześniej obdarzył Henryka i odpowiedział:
— Dobrze, ale możecie zabrać tylko jednego adepta ze sobą — rzekł i odwracając się w stronę ich nieproszonych gości zaraz dodał. — Wyruszajcie natychmiast. Jak tylko wyczujecie, że wasi przewodnicy coś kombinują, zabijcie ich.
Mag w purpurowym płaszczu i Walerian zgodnie przytaknęli głowami, a pozostali czarodzieje zaczęli kierować się do wyjść z sali. Młodzi adepci, z Cecylią na czele, podeszli do Dawida oraz Henryka, by ich wyprowadzić na zewnątrz, ale wtedy młody wojownik, nie przejmując się zupełnie stojącymi wokół nich adeptami, ani myślał o podążeniu za nimi. Stał w miejscu i patrząc na odchodzących magów, zapytał swojego kompana:
— Który z nich znał mojego ojca?
— Nie ma go tu — odpowiedział niewzruszony Dawid, zaskakując go całkowicie.
— Co?!
— Jeśli nie pójdziecie dobrowolnie, będziemy zmuszeni… — powiedziała do nich Cecylia.
— Znów mnie okłamałeś? — zapytał Dawida, wściekły Henryk, zaciskający z całych sił pięści.
— Nie. Spotkasz się z nim. Wierz mi — odwrócił się do coraz bardziej zniecierpliwionych adeptów. — Idziemy, już idziemy.
Henryk popatrzył na otaczających ich młodych czarodziei. Większość z nich była zaledwie o kilka lat starsza od niego, a Cecylia wydawała się z nich najmłodsza. Jednak mimo ich młodego wieku, z pewnością mieli już niemałą moc, którą z chęcią wypróbowaliby na nich. Ruszył więc za swoim kompanem i wycedził przez zęby:
— Zabiję cię oszuście.
Młodzi adepci odprowadzili ich do szerokich i wysokich na prawie trzy metry wrót. Jeden z nich przyniósł im ich broń, a drugi uchylił jedno skrzydło, by umożliwić im wyjście na zewnątrz. Henryk z nieukrywaną przyjemnością wziął swój miecz do ręki i nawet nie zapinając go u pasa, trzymając w ręce, czekał aż jego kompan wyjdzie na zewnątrz.
— Okłamałeś mnie po raz ostatni… szpiegu — powiedział, zaciskając zęby i biorąc miecz do ręki.
— Uspokój się wojowniku. Właśnie do niego zmierzamy — odpowiedział mu beznamiętnie i ruszył przed siebie, odwracając się do niego plecami.
— Nie wierzę ci.
— To już twój problem — uśmiechnął się znów na ten swój ulubiony, irytujący Henryka sposób i zapinając swoją broń, dodał: — Cierpliwości młody. Jak tylko dojedziemy do niego, to będziesz mógł go zasypać tysiącami pytań przez całą drogę powrotną.
Henryk choć niechętnie, posłuchał jego słów. Schował miecz i teraz dopiero dostrzegł otaczający ich ogromnym, ale zupełnie pustym plac. Znalazł się bowiem na ogromnej przestrzeni, wokół której nie było nic, prócz piasku i kilku pojedynczych drzew w oddali. Za ich plecami stała wysoka na kilkanaście metrów spiczasta wieża, z której wyszli, a pod nogami mieli tylko mały odcinek wyłożony kamieniami. Przeszedł na bok, by wyjrzeć za mury wieży i nie dostrzegł tam żadnego domu, czy jakiegokolwiek budynku. Nawet muru wokół nich nie było. Żadnej przeszkody dla atakujących te ziemie napastników.
— Gdzie my jesteśmy? — zapytał Dawida.
— Na ziemi magów — odparł mu szpieg, w ogóle niezaskoczony tym widokiem.
— Czyli ich miasto jest pewnie dalej na północ. Tylko jak oni chcą się tu obronić? — zapytał Dawid. — Nie ma tu żadnego muru, czy nawet płotu.
— Magia nie potrzebuje płotu.
— Przecież każda strzała ich dosięgnie.
— Myślisz, że pozwolą łucznikom podejść tak blisko?
Nagle otwarły się boczne wrota wieży i wyszli z niego dwaj magowie, prowadzący konie za sobą. Za nimi wyszła Cecylia, a za nią jeszcze dwóch adeptów prowadzących wierzchowce dla ich przewodników. Dawid od razu ruszył po jednego z nich i wsiadając na konia, od razu zapytał go Walerian:
— Który kierunek szpiegu?
— Południowy wschód.
Mag tylko skinął głową i ruszył wraz z drugim czarodziejem do przodu. Dawid i Cecylia ruszyli niezwłocznie za nimi i tylko Henryk wciąż stał niechętny do podróżowania w ich towarzystwie. Patrzył podenerwowany na młodych adeptów i odjeżdżających czarodziei. Wiedział, że nie może tu zostać, ani wrócić do granicy, gdzie czekali już na niego żołnierze Jakuba. Przez to klnąc pod nosem odebrał od młodych magów konia i ruszył za swoimi nowymi towarzyszami. Chodź nie miał zamiaru z nimi rozmawiać, to musiał ich dogonić i wspólnie dotrzeć do czarodzieja. Miał w tym swój własny interes i miał nadzieję, że tym razem nie zostanie oszukany przez szpiega, który zaczynał drażnić go coraz bardziej. Ostatni raz mu uwierzył na słowo i tym razem już nie miał zamiaru darować mu kłamstwa. Nie miał nic do stracenia, więc nic nie ryzykował.
Nie spieszył się. Jechał za nimi przez dłuższą chwilę w znacznej odległości, aż w końcu znudziła go samotna droga i zaczął zbliżać się do nich, by chociaż posłuchać, o czym będą rozmawiać w drodze.
— Rozmawiałeś z moją siostrą przed jej śmiercią? — zapytała go od razu Cecylia, zwalniając i podjeżdżając bliżej.
Młody wojownik zaskoczony jej słowami przytaknął tylko i nic nie odpowiedział.
— O czym?
Henryk wciąż milczał. Nie miał zamiaru z nią rozmawiać i nie zwracając na nią uwagi, jechał wciąż wpatrzony do przodu, gdy znów usłyszał jej kolejne słowa.
— Tak jak myślałam. Wszyscy jesteście tacy sami. Mam nadzieję, że spotka was ten sam los, co moją siostrę. — powiedziała zdenerwowana i już chciała przyspieszyć, gdy Henryk jej odpowiedział:
— Nie zdążyłem jej ostrzec.
Po tych słowach znów zrównała się z nim i wpatrując się w niego, zapytała:
— I myślisz, że ci uwierzę?
— To, po co pytasz?
— Jak ją zabili?
— Strzałem z kuszy.
— Tchórze.
— Przykro mi — odparł, zaskakując ją tymi słowami.
— Niby dlaczego? Też pewnie chciałeś jej śmierci.
— Nie bardzo.
— Dlaczego tu jesteś? — zapytała, wbijając w niego swój wzrok. — Czemu nie jesteś już z nimi?
— Nie należę do ludzi Jakuba.
— A może jednak? — zapytała, wpatrując się w niego uważnie, czekając na reakcję.
— Uwaga, zbliżamy się do rzeki — oznajmił im Walerian, przerywając ich rozmowę.
— Wrócimy do tej rozmowy później — powiedziała Cecylia i odwróciła się od niego, koncentrując się na czekającej ich przeprawie.
Stanęli na małym wzniesieniu i przed nimi ukazało się ogromne, szerokie na kilkanaście metrów koryto rzeki. Teraz już wiedział, dlaczego Dawid wcześniej mówił, że tędy nie ma przejścia. Nurt rzeki był tak silny, że z pewnością odstraszał wszystkich śmiałków od jej przejścia. Henryk ze strachem popatrzył na swoich towarzyszy, którzy jakby nic sobie z tego nie robili, zaczęli zbliżać się do wody. Młody wojownik liczył, że chociaż Dawid odwzajemni jego uczucie, ale ten tak samo jak oni parł do przodu nieustannie. Kilka metrów od brzegu, Henryk coraz bardziej podenerwowany spoglądał na swoich towarzyszy, ale wtedy prowadzący ich Walerian uniósł w górę drewnianą laskę. Najpierw jego dłoń, a później ona sama rozbłysła jasnym, niebieskim światłem po całej długości i nagle przed nimi woda jakby zaczęła uderzać w niewidzialną ścianę. Koryto rzeki z każdą sekundą wysychało, a woda płynąca z góry zaczęła wylewać się na boki niewidzialnej ściany. Magowie ruszyli do przodu, prowadząc ich za sobą, a Henryk nie mogąc uwierzyć w moc, jaką posiadają czarodzieje, tylko patrzył na rozlewającą się po polach wodę, która zaczęła spływać na brzegi rzeki, pod kopyta jego konia. Nie mógł oderwać wzroku od efektu tego czaru. Nigdy nie uwierzyłby nikomu, kto powiedziałby mu o takich możliwościach, a jego towarzysze szli obok niego, jakby dla nich była to zwykła sztuczka. Gdy był na samym środku rzeki poczuł nagle strach. Gdyby teraz niewidzialna ściana pękła, rzeka runęłaby na niego i nie miałby najmniejszych szans na ucieczkę. Przez to przyspieszył delikatnie, próbując nie zdradzić swojego strachu i odetchnął dopiero znajdując się na drugim brzegu. Wtedy brązowy mag opuścił swoją laskę, niewidzialna ściana zniknęła, a rzeka po prostu wróciła na swoje tory i znów płynęła nieprzerwanie swoim korytem, jakby nigdy nie było inaczej.
— Prowadź szpiegu — odezwał się purpurowy mag do Dawida.
Ten tylko skinął głową i natychmiast wszyscy pogonili swoje konie, pędząc przez otwarte przestrzenie w kierunku wschodnio-południowym.
2. Stary mag
Podróżowali cały dzień i pół nocy, gdy w końcu zmęczeni i spragnieni, musieli pozwolić odpocząć nie tyle swoim kościom i mięśniom, co koniom, które ich całą drogę niosły. Zatrzymali się przy jeziorze, gdzie rozpalili ognisko i jednogłośnie wyznaczyli najmłodszych kompanów wędrówki do pełnienia nocnej warty. Czasu na odpoczynek nie mieli za wiele, więc nie pozwolili im nawet na jakikolwiek sprzeciw. Ułożyli się po prostu do snu i zostawili Henryka i Cecylię samych przy ognisku.
Gdy młoda czarodziejka ogrzewała swoje ręce przy ognisku, Henryk obchodził śpiącą grupę kompanów, rozglądając się po całej okolicy ukrytej w ciemności. Choć jego wzrok w ciemności był wyraźnie ograniczony, to próbował maksymalnie wykorzystać zasięg skromnego ogniska i zawieszonego nad nimi księżyca. Pustkowie, na którym się zatrzymali nie wyglądało zbyt ciekawie. Nie było na nim prawie żadnego drzewa, prócz tego, przy którym się zatrzymali. Wokół jeziora znajdowały się niskie zarośla, a cały teren był pokryty trawą i wyglądał, jakby nikt nigdy go wcześniej nie odkrył.
— Nie lubisz nas, prawda? — zapytała go nagle Cecylia, zatrzymując przy ognisku.
Henryk tylko spojrzał na nią bez słowa, a wtedy dodała:
— Mówiłeś, że nie zdążyłeś jej ostrzec. Dlaczego chciałeś to zrobić?
— Nie wiem — odparł od niechcenia, wyraźnie dając jej znać, że nie ma ochoty do rozmowy.
— Nie wiedziałeś, że to czarodziejka — nie dawała za wygraną. — Zobaczyłeś w niej zwykłą dziewczynę.
Trafiła z tym w samo sedno sprawy. Nie chciał się do tego przyznać i nie miał zamiaru tego zdradzać, jednak uczyniły to jego oczy, które od razu zwrócił w jej stronę.
— Wiedziałam.
— Nic nie rozumiesz.
— Wszystko rozumiem doskonale. Jesteś takim samym idiotom, jak ten cały Jakub i jemu podobni. Mordujesz ludzi, chociaż bladego pojęcia o nich nie masz.
— Ludzi? Raczej demonów czerpiących radość ze śmierć niewinnych ludzi.
— Co? O kim ty mówisz? Moi rodzice nigdy…
— Ciszej, bo zbudzisz ich — przerwał jej natychmiast, spoglądając na śpiących obok nich kompanów.
— Nie jesteśmy żadnymi demonami.
— Tak jasne.
— Czyli według ciebie, my żyjemy tylko po to, by wam, biednym i niewinnym ludziom uprzykrzyć życie?
Henryk nie odpowiedział, tylko przytaknął, co tym bardziej podenerwowało młodą dziewczynę.
— To dlaczego w ogóle z nami jedziesz? Nikt cię tutaj siłą nie trzyma, a może tak jak Norwid mówił, chcesz nas zabić tak samo jak moją rodzinę.
— Norwid? Czyli to ten mag w czarnym płaszczu z błyskawicą na ramieniu? — zapytał, od razu ożywiając się na jego myśl.
— Tak. To nasz mentor i najpotężniejszy mag jakiego znam.
— To niedobrze.
— Niby czemu? Bo dba o wszystkich magów?
— Obyś się nie przeliczyła.
Cecylia wstała poirytowana i odchodząc, powiedziała:
— Czasami się zastanawiam, czy ludzie pozbawieni magii, są pozbawieni również rozumu.
— Dokąd idziesz? — natychmiast zareagował Henryk.
— Ciszej, bo pobudzisz resztę. Moje oczy więcej widzą w nocy niż twoje. Idę się rozejrzeć. Ty pilnuj ogniska.
***
O wschodzie słońca cała grupa ruszyła w dalszą drogę, cały czas kierując się na południowy wschód. Prowadzeni przez Dawida przemierzali pustkowia, o których istnieniu Henryk nie miał najmniejszego pojęcia. Spędzając całe swoje życie w wiosce na południu królestwa myślał, że ziemie Masów są bogato zalesione i wykorzystane przez liczne miasta, jako pola uprawne i łowieckie. Jednak widząc niewykorzystane rozłożyste pola zaczynał się denerwować i tracić zaufanie, co do ich przewodnika. Mieli dotrzeć do celu w drugiej połowie dnia, a tymczasem słońce zaraz miało zamiar zniknąć, a oni wciąż byli w drodze. Przed nimi wciąż rozciągała się pusta, niezamieszkała przez nikogo równina, na której nawet żadnej drogi nie było. Nic nie wskazywało, by zbliżali się do jakiejkolwiek zamieszkałego przez kogokolwiek obszaru.
— Jesteśmy na miejscu — zaskoczył nagle wszystkich Dawid, zwalniając całą grupę.
Henryk zaskoczony jego słowami, zaczął się rozglądać po okolicy, szukając jakichkolwiek oznak popierających jego słowa, ale nic takiego nie widział. Nawet żadnego drzewa w oddali nie było. Jedyną rzeczą, która nie pasowała do tego miejsca i na którą pewnie nie zwróciłby nawet uwagi była mała, skromna i pewnie już dawno przez wszystkich zapomniana chatka, stojąca w oddali, w szczerym polu.
— Cały on — skomentował ten widok purpurowy mag i zadowolony, ruszył w jej kierunku powoli.
Wszyscy natychmiast uczynili to samo i tylko Henryk nie podzielał ich entuzjazmu, nie wierząc w możliwość znalezienia w takim miejscu potężnego maga.
— Jeśli tam ktokolwiek mieszka, to chyba nie o niego chodzi Jakubowi — powiedział głośno, chociaż nikt tak naprawdę go nie słuchał.
Chatka czarodzieja nawet z bliska wyglądała bardzo ubogo. Widać było, że jej właściciel bardzo różnił się od reszty magów, którzy uwielbiali przepych i bogactwo. Nie dbał o żadne zbędne wygody, czy piękny wygląd ścian swojego domu. Henryk nawet mógł zaryzykować stwierdzenie, że jego rodzinny dom wyglądał lepiej od tego.
Dach ledwo się trzymał. Okna były zabite deskami, a drzwi wejściowe wyglądały, jakby miały odpaść przy pierwszym kontakcie z pierwszym chętnym, który weźmie klamkę do ręki. Do tego schodki przed wejściem były zbudowane z popękanych desek, a huśtawka, która jakimś cudem wisiała obok wejścia, tylko czekała na swoją pierwszą ofiarę.
Czarodzieje zeszli jako pierwsi z koni i od razu skierowali się do wejścia, mówiąc pozostałym:
— Zostańcie tu i obserwujcie okolicę.
Drzwi o dziwo wytrzymały ich delikatne ręce i wpuściły ich do środka. Zatrzasnęli je za sobą, tak że Henryk nie miał możliwości zajrzenia do środka. Zaczął więc kręcić się przy oknach zabitych deskami, by cokolwiek usłyszeć, ale żaden, nawet najmniejszy szum nie wydostawał się ze środka. Odszedł więc od chatki i zaczął rozglądać się po rozległej okolicy. Niestety nigdy nie należał do ludzi cierpliwych, a puste przestrzenie przed nim szybko go znudziły. Zaczął chodzić wokół chaty i coraz bardziej denerwować się widząc spokój na twarzach swoich kompanów. Dawid usiadł sobie na huśtawce przed chatą czarownika i lekko bujając się na niej, wyglądał, jakby wypoczywał. Cecylia natomiast wypełniała w pełni polecenie swoich magów, skupiając swój wzrok na horyzoncie z każdej strony.
— Jesteś pewny, że tu mieszka ten mag? — zapytał Dawida.
— Tak.
— Skąd ta pewność? W takiej chacie najbiedniejszy rolnik bałby się mieszkać.
Szpieg zamknął oczy, relaksując się i uśmiechnął się znów na ten swój sposób. Wciąż denerwowało to Henryka w takim samym stopniu, jak za pierwszym razem i musiał zacisnąć zęby, żeby nie powiedzieć za dużo.
W końcu drzwi otworzyły się i wyszli z nich dwaj czarodzieje. Młody wojownik natychmiast odwrócił się w ich stronę i wtedy purpurowy mag, powiedział:
— Wejdź, czeka na ciebie.
Młody wojownik spojrzał na niego zdziwiony i niepewnym krokiem wszedł do środka, jeszcze spoglądając na Dawida w ogóle niezaskoczonego tym wezwaniem.
Gdy drzwi zamknęły się za nim, we wnętrzu chaty, na samym środku pokoju siedział w bujanym fotelu starzec, z długą siwą brodą i równie długimi, niezadbanymi włosami, skierowanymi we wszystkie możliwe strony. Sam pokój zaskoczył młodego wojownika, gdyż wnętrze wydawało się o wiele większe niż się tego spodziewał. Pod ścianą mieściło się wąskie łóżko, zaraz za nim stał regał z różnymi kubkami i garnkami, co od razu przypomniało mu Natę. Nad rozpalonym ogniskiem również wisiał kociołek, co od razu ostrzegło go przed piciem jakiegokolwiek napoju tego maga. Dalej stał sporej wielkości regał z grubymi księgami, a tuż obok drzwi znajdował się mały stół z dwoma krzesłami.
Czarodziej bujając się na swoim fotelu patrzał na niego swoimi zmęczonymi oczami, jednocześnie wskazując na jedno z krzeseł stojących przy stole. Henryk bez słowa usiadł na wskazanym miejscu i zaraz usłyszał:
— Jesteś bardzo podobny do swojego ojca, Henryku — odezwał się starzec. — Wyrośnie z ciebie potężny człowiek, jeśli przeżyjesz najbliższe miesiące.
Młody wojownik aż przestał oddychać, słysząc w jego ustach swoje imię i od razu zapytał:
— Skąd wiesz, kim jestem?
— Jesteś młodym, zagubionym, ale i walecznym chłopakiem, który nie wie, co ma ze sobą teraz począć.
— Nie o to chodzi. Skąd znasz moje imię?
— Myślę, że powód, dla którego się tu zjawiłeś, jest zupełnie inny.
Henryk aż ucichł. Wydawało mu się, że starzec wiedział o nim wszystko, a on o nim zupełnie nic. Nie podobało mu się to.
— Ja chcę tylko dowiedzieć się, kto zabił mojego ojca i dlaczego?
— Spędziłeś bez niego prawie połowę swojego życia. Jesteś pewny, że informacje o jego śmierci są ci do czegoś potrzebne?
— Tak — odpowiedział bez zastanowienia. — Muszę to wiedzieć.
— I co to zmieni? Pomścisz go, tak samo jak swojego brata, czy matkę?
Henryk aż zbladł, słysząc jego słowa.
— Przeszłości nie zmienisz. Możesz się z nią tylko pogodzić, pamiętaj. Mordercy twojego ojca mogą być teraz przykładnymi ojcami, starającymi się utrzymać swoje rodziny. Mogą też być szanowanymi zarządcami wioski, czy też kupcami dostarczającymi do biedniejszych wiosek niezbędne do życia towary. Naprawdę chcesz ich zabić za coś, co uczynili dziesięć lat temu?
— Tak — odparł bez zawahania.
— Mimo że ucierpi przy tym wielu innych, niewinnych ludzi?
Na to już Henryk nie miał odpowiedzi.
— Masz dobre serce, chłopcze i wierz mi, że twój ojciec chciałby dla ciebie lepszego życia, niż życie mordercy.
— Już za późno.
— Na naprawienie zła, nigdy nie jest za późno.
— Czego starcze ode mnie oczekujesz? Mam im tak po prostu wybaczyć? Odpuścić zamordowanie mojego ojca?
— Możesz zapomnieć o przeszłości i skupić się na przyszłości, bo to ona stawia przed tobą o wiele większe wymagania.
— A jeśli nie chcę? Jeśli jedynym celem mojego życia jest zabicie morderców mojego ojca?
— Sam wiesz, że tak nie jest.
— A jeśli chcę, żeby tak było? Powiedz mi kto to był i gdzie ich znajdę. Zabiję ich i nie będziesz się musiał już o mnie martwić.
— I co wtedy zrobisz? Jakikolwiek sposób na to znajdziesz, to tak prawdę nic nie zmieni.
— To jest mało ważne. Najważniejsze, że śmierć mojego ojca będzie pomszczona. Prawie dziesięć lat nikt nam nic nie mówił. Wszyscy ukrywali, co się z nim stało, a okazało się, że jacyś tchórze zabili go w drodze do domu. Jak mogę żyć dalej, wiedząc, że oni wciąż żyją i dobrze się bawią? Powiedz mi, gdzie ich znajdę i będziesz miał mnie z głowy, starcze — mocno zaakcentował ostatnie słowo, mając dość już tej przedłużającej się rozmowy.
Mag tylko pokiwał przecząco głową i odparł:
— Za młody jeszcze jesteś i musisz jednak jeszcze swoje przeżyć. Wyjawię ci ich, jeśli coś mi obiecasz.
— Co? Mój ojciec zginął ratując ci życie starcze, a ty żądasz jeszcze ode mnie przysługi?
— Ja już spłaciłem swój dług i to dwukrotnie.
— Co? Jak śmiesz…?
— Poświęciłem dla ciebie dwóch moich dobrych przyjaciół — odpowiedział grubszym i potężniejszym głosem.
Jego oczy rozbłysły czerwonym ogniem, a stołek na którym siedział Henryk, zaczął się trząść przez chwilę. Mag jednak szybko się uspokoił i po chwili dodał:
— Moja stara przyjaciółka Nata, uratowała ci życie i odpłaciłeś jej za to śmiercią. To samo zrobiłeś z Markiem — magiem zwierząt.
— I niby jak mi tam pomogłeś?
— A jak głupcze myślisz, kto ci zdradził czekającą na was zasadzkę? Zginęlibyście tam wszyscy, gdyby nie ja. Tak więc, zapłaciłem bardzo wysoką cenę, by spłacić dług twojemu ojcu. Nie możesz już ode mnie czego więcej żądać.
— Czyli ta wiedźma? I moje ostatnie sny? To były twoje sztuczki?
— Obserwowałem cię przez długie lata i miałem nadzieję, dotrzeć do ciebie osobiście w odpowiednim czasie, ale jak zdążyłeś zauważyć wszystko się posypało.
— A sen o wielkiej bitwie? Dwa razy go widziałem. To też twoja sprawka?
— Widziałeś ją z dwóch stron, bo jeszcze tak naprawdę nie opowiedziałeś się po żadnej. Obie ci są obojętne i najchętniej przeszedłbyś obok tej bitwy. Jednak tak się nie da.
— Jeśli widzisz taką przyszłość, to czemu sam nie reagujesz? — zapytał Henryk, ale widząc niewzruszenie na zmęczonej, starej twarzy maga, zaraz dodał: — Też jest ci to obojętne, co nie?
— Gdyby tak było, to bym cię tutaj nie sprowadził wojowniku. Moje obrazy pokazały ci bitwę, do której dojdzie, jeśli nic się nie zmieni. Jej skutki będą widoczne, przez długie lata w całym królestwie dla każdego żyjącego tu człowieka, przez to kieruje do ciebie moje ostatnie zadanie.
— A co, jeśli go nie przyjmę?
— To nie poznasz morderców swojego ojca.
— Jakie to zadanie? — zapytał od razu.
— W czasach pokoju, ludzie szybko zapominają o przeszłości. Koncentrują się tylko na sobie i swoich potrzebach w ogóle nie myśląc o królestwie, w którym żyją…
— Może do sedna — przerwał mu bezczelnie młody wojownik, ale stary mag się tym w ogóle nie przejął i kontynuował:
— …A to jest prosta droga do zguby. Przez to musisz znów zjednoczyć Masów i magów.
— Co? Przecież to nierealne.
— Cena pokoju jest wysoka i będzie cię dużo kosztować, ale musisz temu podołać. Inaczej nigdy nie pomścisz swojego ojca.
— Dlaczego nie może zrobić tego któryś z twoich magów? Albo ty?
Starzec uśmiechnął się do niego i odpowiedział:
— Bo ja za niedługo umrę, a tobie młody Korbo, zwycięstwo żadnej ze stron nic nie przyniesie. Tylko pokój może ci przynieść spokój, którego tak naprawdę najbardziej w tej chwili pragniesz.
— Teraz, to najbardziej pragnę poznać morderców mojego ojca. Mów, kto to jest?
— Jak tylko spełnisz swoje zadanie, to trzeciego dnia poznasz morderców swojego ojca.
— Co? Niby jak? — zapytał podenerwowany Henryk.
Nagle do środka wszedł Walerian, oznajmiając:
— Nadciągają.
— Więc na was już czas — odpowiedział mu starzec i wstał ociężale.
— Jak na nas? Zabieramy cię ze sobą — zareagował Henryk.
Starzec popatrzył na niego zmęczonym wzrokiem i odpowiedział:
— Ja już swoje przeżyłem, chłopcze. Czas pobawić się ostatni raz, przed zejściem z tego świata.
— Idziemy — popędził Henryka, mag.
— Przecież przyjechaliśmy po niego. Musimy…
— Idź już chłopcze — przerwał mu stary mag. — Przed tobą trudne zadanie.
— Ale… — zaniemówił Henryk, nie wiedząc, co ma zrobić.
— Jeśli tu zginiecie, nigdy nie znajdziesz morderców twojego ojca — powiedział do niego starzec i zaczął kierować się do wyjścia.
Młody wojownik choć niechętnie, wyszedł na zewnątrz za Walerianem i zobaczył wszystkich jego towarzyszy już gotowych do drogi. Siedzieli oni na koniach i tylko patrzyli w dal, na unoszący się kurz spod nóg zbliżających się do nich żołnierzy Jakuba.
— Twój ojciec był wspaniałym człowiekiem, chłopcze — powiedział do niego starzec, wychodząc na zewnątrz. — Korzystaj z jego rad jak najczęściej.
— Jedziemy — ponaglił go Dawid, podjeżdżając do niego z jego koniem.
Henryk zmieszany i zaskoczony ich zachowaniem, odszedł od starego czarodzieja i zanim wsiadł na konia, powiedział:
— Czemu nie możesz pojechać z nami? Nie musisz tutaj ginąć.
— Dzięki za troskę, ale mam swoje zadanie do zrobienia… — uśmiechnął się do niego i dokończył. — … jak każdy, przecież. Jedźcie już.
Dwaj czarodzieje wraz z Cecylią ruszyli do przodu. Dawid po chwili pognał za nimi i tylko Henryk jeszcze przez chwilę wahał się, czy zostawić starca samego. Patrzył w dal, na kurz spod nóg licznej grupy żołnierzy, aż w końcu stary mag ułatwił mu wybór i odwrócił się do niego plecami, by powoli, ociężałym krokiem, zmierzać naprzeciw licznemu przeciwnikowi.
Henryk choć niechętnie, powoli ruszył za swoimi kompanami, ciągle zerkając do tyłu na nieobliczalnego starca, który wyglądał na samobójcę pchającego się w ręce śmierci. Magowie wraz z Cecylią i Dawidem już zdołali znacznie oddalić się od chaty starca i stanęli na małym wzniesieniu, by po raz ostatni odwrócić się w ich stronę. Henryk choć nie spiesznie, dołączył do nich i również zwrócił się w kierunku starego maga, by po raz ostatni spojrzeć na mądrego, ale i tajemniczego starca.
Tymczasem w oddali liczne wojsko prowadzone przez Jakuba, stanęło kilkaset metrów przed starcem. Żołnierze w barwach swojego dowódcy oraz liczni najemnicy rozeszli się wzdłuż pola i teraz dopiero było widać, ilu ich tak naprawdę przybyło. Wśród nich byli też dawni kompani Henryka pod przywództwem Karola oraz potężny Rewel wraz ze swoją świtą.
Na przeciwko nich stał osamotniony stary mag, a między nimi rozciągało się puste pole z nieśmiało rosnącą trawą. W pewnym momencie starzec opuścił głowę i stanął nieruchomo przez dłuższą chwilę. W tym czasie Jakub wezwał swoich łuczników. Szybko wysunęli się oni na przód i napięli swoje łuki. Było ich kilkudziesięciu i każdy naprężył swój długi łuk, by już po chwili na jego rozkaz wypuścić strzały. Miały one sporą odległość do pokonania, to też Henryk wraz ze swoimi kompanami z oddali z zapartym tchem patrzeli na ich lot. Wzbiły się w górę i przeszywały powietrze z ogromną prędkością. Zbliżały się do swojego celu, niczym ciemna chmura zapowiadająca nieuchronną katastrofę, jednak wtedy mag uniósł ręce w górę i ziemia wokół niego zadrżała. Wybiła w górę na wysokość kilku metrów, tworząc twardą ścianę z ziemi i kamieni. Strzały gdy doleciały do niej, nie miały szans jej przebić. Zatrzymały się na niej i upadły tuż pod stopami maga.
— Wow — skomentował to tylko zachwycony umiejętnościami starca Henryk.
Wtedy jednak do ataku ruszyła cała armia. Pośrodku Jakub dumnie siedział na koniu i wraz ze swoimi dwoma oficerami prowadził resztę wojska do ataku. Ich linia rozciągała się na całe pole, co wyraźnie podkreślało ich przewagę. Z lewej strony liczną grupę najemników uzbrojonych w miecze i topory prowadził Rewel wraz ze swoją świtą. Nie siedział na koniu, jak inni dowódcy, tylko szedł pośród swojego wojska. Jednak przez swoją potężną budowę ciała był widoczny, nawet mimo tak wielkiej odległości. Z prawej zaś strony, gdzie znajdowali się byli kompani Henryka, grupę prowadził inny z dowódców Jakuba. Siedział on na koniu i trzymając w ręce ogromny topór, głośno nawoływał do ataku swoich ludzi. Łucznicy gdy tylko ich przepuścili, znów napięli łuki i zaraz wypuścili kolejne strzały nad ich głowami.
— Musimy ruszać — odezwał się purpurowy mag i odwrócił się, by ruszyć w drogę powrotną.
Walerian wraz z Cecylią i Dawidem zaraz ruszyli za nim i znów tylko Henryk stał w miejscu, kompletnie nie rozumiejąc ich zachowania. Patrzył na starego maga, którego zostawiają za swoimi plecami. Dziwił się magom, że nawet nie myślą o pomocy swojemu kompanowi, choć tak niedawno przeżywali śmierć swoich braci.
Tymczasem stary czarodziej stał wciąż nieruchomo, zasypywany gradem strzał, które zatrzymywały się na jego magicznej ścianie. Armia Jakuba w tym czasie pokonała już połowę odległości dzielącej ich od maga i wszystko wskazywało na to, że zaraz osiągną swój cel. Wtedy to łucznicy przestali strzelać. Na to czekał stary mag. Ściana z ziemi natychmiast opadła, a on unosząc znów ręce wysoko zaczął tworzyć nowe czary. Henryk patrzył tylko jak ziemia zaczyna się trząść pod nogami najemników. Przestraszeni początkowo stanęli w miejscu i patrzeli na ziemię pod ich stopami, nie wiedząc, czego się spodziewać, aż w końcu Jakub wydał rozkaz do ataku i wszyscy zaczęli biec w stronę czarodzieja. Sam Jakub wraz z dowódcami popędzili swoje konie i wysunęli się naprzód swojej armii, gdy nagle tuż obok maga, z ziemi powstały człekokształtne, trzymetrowe, całkowicie zbudowane z ziemi i kamieni dwa stwory. Stanęły przed nimi i z potężnymi, twardymi jak skała ciałami i ogromnymi rękami, ruszyły naprzeciwko żołnierzom.
Najemnicy Jakuba rozeszli się na boki, by otoczyć stwory. Byli od nich czterokrotnie mniejsi, ale szybsi, dzięki czemu odskakiwali za każdym razem, gdy potwory atakowały i unikali ich dłoni. Jeden z dowódców Jakuba podjechał do jednego z nich na koniu i przeciął jego kamienną rękę, ale na stworze to nie zrobiło żadnego wrażenia. Próbował dosięgnąć go, ale ten szybko czmychnął. Wtedy z tyłu jeden z żołnierzy Jakuba podszedł za blisko. Chciał wbić w nogę potwora włócznię, ale ten go uprzedził i potężnym ruchem ręki uderzył go, odrzucając na kilkanaście metrów od siebie.
W tym czasie drugi stwór pochwycił innego żołnierza w swoje ogromne, kamienne dłonie i ściskając go, pogruchotał mu wszystkie kości, zabijając go na miejscu. Na ten widok wszyscy żołnierze cofnęli się i już tak ochoczo nie atakowali. Ten widok ucieszył młodego wojownika. Mimo że nie lubił magów, ani żadnych ich diabelskich sztuczek, to tym razem życzył osamotnionemu czarodziejowi jak najlepiej. Jednak wtedy zobaczył wyłaniające się z obu stron starego maga, dwie mniejsze grupy żołnierzy Jakuba. Dominowali wśród nich głównie łucznicy i podchodzili z każdą chwilą niezauważeni do Alberta. Henryk chciał mu jakoś pomóc, chciał krzyknąć, zrobić cokolwiek, by go uratować. Spojrzał jeszcze raz na swoich kompanów, którzy oddalili się już znacznie od niego i nie myśląc długo pognał swojego konia, by pomóc magowi. Wtedy jednak łucznicy naprężyli swoje łuki i wystrzelili swoje strzały. Młody wojownik obserwował ich lot, aż do momentu, gdy przebiły ciało Alberta.
Henryk musiał się zatrzymać. Patrzył już tylko, jak łucznicy wypuszczają kolejną serię w stronę czarodzieja, trafiając go po raz drugi. Mag padł na ziemię, a stwory stworzone przez niego rozleciały się na części i znów stały się częścią równiny, z której powstały.
Młody wojownik wściekły patrzył na dwie grupy żołnierzy, którzy nie kryjąc swojej radości, odwrócili się w jego stronę i nie czekając na nic, już naprężali swoje łuki. Henryk natychmiast zawrócił i przyspieszył, chcąc jak najszybciej oddalić się od zabójców starego maga. Ci wystrzelili w jego kierunku strzały, ale dzięki znacznej odległości między nimi opadły one za jego plecami. Od tego momentu, już nie zatrzymując się, oddalał się od nich bardzo szybko, zniechęcając ich do pościgu i tym samym zbliżając się do reszty swoich kompanów, których widział w oddali.
3. Nowi sprzymierzeńcy
Gdy wracali na ziemię magów, Henryk nie odezwał się do nikogo ani słowem. Miał im za złe, że pozostawili swojego kompana samego i trzymając się z tyłu, jechał za nimi, koncentrując swoje myśli na ostatnich słowach starego maga.
Dopiero na wieczór, gdy nadszedł czas odpoczynku, Dawid widząc niezadowolenie swojego kompana przysiadł przy nim i spróbował go udobruchać na swój sposób.
— Czyżby było ci żal jednego z demonów? — zapytał, uśmiechając się na ten swój ulubiony sposób. Jednak gdy nie uzyskał żadnego efektu, spróbował inaczej: — Tak jak ci mówiłem, to też są ludzie.
— Mieliśmy go zabrać ze sobą, a tymczasem uciekliśmy jak jacyś tchórze. Karol ani nikt… z mojej starej grupy, tak by się nie zachował. Każdy walczyłby za drugiego do upadłego.
— Magowie jednak trochę inaczej patrzą na życie, chłopcze. Twoi starzy znajomi żyją chwilą, oni zaś kalkulują wszystko dokładnie.
— To dlaczego on nie chciał iść z nami?
Dawid uśmiechnął się znów do niego i patrząc na siedzących w oddali magów, odparł:
— Ponieważ chłopcze był on zupełnie inny niż reszta czarodziei. Wbrew ich woli wyprowadził się z ich ziem i zaszył się z dala od wszystkich.
— Nie szukali go?
— A ty byś szukał człowieka, który wie o każdym twoim posunięciu, jeszcze zanim je wykonasz?
Henryk popatrzył na niego zaskoczony jego słowami i po chwili zapytał:
— Skoro umiał przewidzieć przyszłość, to dlaczego nie uciekł? Wiedział, że Jakub do niego jedzie.
— Tego to już nie wiem. Czasami i ja ich nie potrafię zrozumieć.
— To, co teraz będzie?
— Rozmawiałem z Walerianem i Sylwestrem. Obiecali zebrać jeszcze raz radę magów i namówić ich do wspólnego działania.
— Myślisz, że powstrzymają Jakuba?
— Mam nadzieję. Widzieli jaką armią dysponuje ich przeciwnik, więc może to im otworzy oczy.
— A jeśli nie?
— To już po nas — odparł i uśmiechnął się na ten swój ulubiony sposób, jakby to brzmiało jak dobry żart.
— Czas wyruszać — oznajmił im nagle Walerian i wszyscy zaczęli zbierać się do dalszej drogi.
***
Gdy wrócili na ziemie magów, zatrzymali się przed wieżą, spod której wyruszali jeszcze kilka dni temu. Czarodzieje wyciągnęli laski przed siebie i zaczęli wypowiadać słowa w nieznanym Henrykowi języku. Słuchał ich długiej, wyuczonej formułki, co chwilę spoglądając na nich i na pozostałych kompanów. Nie wiedział, czego się spodziewać, przez to na prawie bezdechu wyczekiwał efektu ich słów. Wtedy to zaczęły wynurzać się jakby zza niewidzialnej mgły brukowane drogi i wysoki budynek połączony z wieżą. Był on ogromny i szeroki na kilkanaście metrów, połączony z wieżą przejściem nad ich głowami. Henryk pierwszy raz widział coś takiego. Jakby tego było mało, droga której wcześniej nie było, teraz prowadziła ich w głąb ziem magów, gdzie w oddali było widać liczne, podobne domostwa. Wielkie, wysokie na kilkanaście metrów, z wiszącymi kolorowymi płótnami pod oknami. Wzdłuż drogi rosły równo posadzone drzewa, przystrzyżone identycznie, tak by żadna gałąź nie wychodziła nad drogę.
— Piękne, co nie? — szturchnął łokciem szpieg, młodego wojownika.
— Jak to możliwe?
— Magia chłopcze, magia.
— Idziemy — oznajmił im Sylwester i wszyscy ruszyli nową drogą w stronę miasta czarodziei.
Henryk całą drogę podziwiał bogactwo i przepych kłujący jego oczy, gdziekolwiek nie popatrzył. Ławki ze złotymi poręczami, różne, pięknie wyrzeźbione fontanny, kolorowe kamienie na ziemi tworzące ścieżki. Budynki zaś były ozdobione różnymi powiewającymi na wietrze sztandarami i miękkimi niczym wiatr płótnami. Każdy mag miał inny kolor wywieszony i na nim inny emblemat. Jedni czcili wodę inni wiatr, kolejny ogień, a gdzieś w oddali było widać łapę niedźwiedzia.
— Coś jest nie tak — nagle powiedziała Cecylia rozglądając się nerwowo wokół siebie.
Henryk dopiero teraz zauważył, że naprawdę coś jest nie tak z zachowaniem jego towarzyszy. Chodź cała okolica wyglądała niczym raj, to dwaj czarodzieje wyglądali na bardzo podenerwowanych.
— Co się dzieje? — zapytał Dawida, Henryk.
— Miejcie oczy szeroko otwarte — odezwał się Walerian i zaraz obaj magowie zsiedli z koni, biorąc do rąk swoje długie laski.
Dawid wyciągnął miecz i popatrzył jednoznacznie na młodego wojownika, dając mu tym samym znać, by uczynił to samo. Nawet Cecylia przygotowała się do walki, wyciągając zza pasa krótki sztylet.
Teraz dopiero Henryk zdał sobie sprawę, że w tak wielkim i bogatym mieście nie spotkali jeszcze żadnej żywej duszy. Od momentu, kiedy się pojawili, nikt nie wyszedł im naprzeciw, ani nikt ich nie powitał.
— Wy dwaj, zostańcie tutaj — powiedział do nich Sylwester i wraz z Walerianem i Cecylią ruszyli do największej świątyni, znajdującej się przed nimi, w centralnym punkcie miasta.
Była ona tak wysoka, że Henryk ledwo mógł dostrzec jej szpic w chmurach. Była ona trzykrotnie jak nie więcej wyższa od wcześniejszej wieży, którą już uważał za bardzo wysoką. Wrota do niej były całe ze złota, okna wąskie i wysokie na kilka metrów były przyozdobione witrażami. Mury zaś lśniły bielą i złotem wymieszanym ze sobą, tak że nie dało się oderwać wzroku od fasady tego rajskiego budynku.
— To miejsce jest chyba lepsze od raju — stwierdził Henryk, podziwiając całą okolicę.
— Nie bluźnij, chłopcze — natychmiast go sprowadził na ziemię Dawid. — Ten przepych właśnie doprowadzi nasze królestwo do zguby. Chodź, zajrzymy do środka.
— Mieliśmy czekać.
— To czekaj, ja idę.