Wstęp — Atak na futrzanego królika
Obudził mnie dzwonek nieustannie dzwoniącego telefonu komórkowego. Z trudnością otworzyłam oczy i w tym momencie telefon jakby złośliwie przestał dzwonić. Razem ze światłem dziennym pojawił się nagły, mocny ból głowy i uczucie suchości w ustach. Gdy tylko wróciłam do snu, telefon ponownie zadzwonił. Chwyciłam go ze złością, przez chwilę rozważając ciśnięcie nim w stojący obok kwiatek, jednak ostatecznie zdecydowałam się na odebranie polaczenia.
— Nina, wstawaj jedziemy po moja chihuahuę! — usłyszałam zachrypnięty glos przyjaciółki w słuchawce. Usiadłam na łóżku i od razu poczułam, że zakręciło mi się w głowie. Ta rozmowa odbywała się dla mnie zdecydowanie o kilka godzin, a nawet dni za wcześnie.
— Jaką chihuahuę? -spytałam, próbując nadążyć za rozmową. W głowie powoli zaczęły przewijać się nieuporządkowane obrazy… kolacja w restauracji, bar, wiele, wiele drinków, taksówka do Cleo i impreza domowa… nie potrafiłam przypomnieć sobie kolejnych zdarzeń.
— No coś ty! Nie pamiętasz?! Kupiliśmy wczoraj w nocy dla mnie chihuahuę!!! — słuchałam z niedowierzaniem głosu przyjaciółki.
— Chihuauę? Ale, po co nam chihuaua, Cleo? — próbowałam ogarnąć poplątane myśli w mojej głowie zirytowana brakiem wszystkich danych dotyczących wczorajszych zdarzeń.
— Naprawdę nie pamiętasz, Nina?! — prawie krzyknęła Cleo. — Każda z nas przyrzekła wczoraj zrobić w tym roku coś, o czym zawsze marzyła, a nie miała odwagi zrobić. — kontynuowała. — I tak Jess kupuje w końcu wymarzonego mustanga. — zaśmiała się Cleo. — Dzisiaj wieczorem jedzie oglądać pierwsze auto. Estelle zaprosi w końcu tego przystojnego sąsiada na kawę, o którym nam opowiada już od roku i tylko podgląda go co wieczór jak stockerka przez okno. — obie wybuchłyśmy gromkim śmiechem. — A Ty....moja droga… — kontynuowała Cleo — wiesz już gdzie w tym roku pojedziesz swoją wypożyczoną mega super furką?
Jak przez mgłę przebiegł mi w głowie obraz z wczorajszej nocy, kiedy zamroczona winem i zmotywowana przyjaciółkami wypożyczyłam zdecydowanie za drogi na swoje możliwości samochód. Nie było to jednak łatwe, gdyż najpierw przez jakieś pół godzinnym wszystkie razem próbowałyśmy odkryć magię liczb na mojej karcie kredytowej, które z uporem maniaka przeskakiwały, przesuwały się, zamazywały....robiły wszystko, aby tylko nie dać się zidentyfikować.
— O matko Cleo, te nasze babskie wieczorki mnie wykończą.
— Nie marudź! Bez nas umarłabyś z nudów pogrążona projektami w pracy! — powiedziała bezlitośnie Cleo. — Pamiętaj, ta, która nie dotrzyma słowa funduje wszystkim pozostałym nasze kolejne wakacje. Jeśli jednak wszystkie dotrzymamy słowa, to pojedziemy na wakacje wszystkie razem, ale każda zapłaci tylko za siebie.
— Co?! I ja się na to zgodziłam?!
— Nina….Przerażasz mnie… Jesteś tak wymęczona tą pracą, że upijasz się jedną butelką wina i tracisz kontakt z rzeczywistością. Weź sobie na luz, bo tak nie da się żyć! Bierz taksówkę i podjedź po mnie jak najszybciej! Dziś odbieram mojego ukochanego futrzaka — prawie krzyczała coraz bardziej podekscytowana Cleo.
— Zaraz u ciebie będę — odpowiedziałam prawie załamana kończąc rozmowę i nadal nie mając bladego pojęcia, jak to się stało, że od wczorajszego babskiego wieczoru mamy chihuahuę, wypożyczony samochód i całą listę “to do-sów”.
Zwlekłam się z lóżka i nadal chwiejnym krokiem udałam się do drzwi. Zjeżdżając na dół windą osłabiona, stałam oparta o ścianę, kiedy nagle zauważyłam, że ludzie z windy z ukratka mi się przyglądają.
Po dłuższej chwili namysłu, odważyłam się i spojrzałam w lustro. Wyglądałam, jakby samochód przejechał po mojej twarzy, gdyż wszystkie czarne elementy mojego wczorajszego makijażu rozciągały się na długość mojej twarzy w artystycznym wzorze. Niczym się jednak nie przejmując, nadal stałam z wysoko podniesioną głową….a może tylko mi się tak wydawało, a w rzeczywistości, mocno oparta, wpół leżąca na ścianie windy, napisałam smsa do Cleo: „Weź ze sobą chusteczki do makijażu”.
Kiedy podjechałam taksówką, Cleo czekała już na ulicy. Wskoczyła do auta i spojrzała na mnie zaskoczona:
— O matko! Nina, ale ty dziś wyglądasz! — powiedziała Cleo i zmieszała się zdając sobie sprawę z wypowiedzianych słów. — Mam dla Ciebie chusteczki do makijażu, ale z twoją fryzurą niewiele uda się już zrobić. — zaśmiała się. Miała o wiele więcej energii niż ja. Tak to jest, kiedy pracuje się po 13h dziennie, do tego podróżuje z miejsca na miejsce a później w piątek po całym ciężkim tygodniu, wypije się kilka drinków. Byłam zła na siebie i moją pracę, gdyż po raz kolejny widoczne były różnice pomiędzy wykończonymi pracownikami korpo, a ludźmi mającymi zżycie prywatne i energie życiową.
— Ale się cieszę, Nina, wiesz? — wyświergotała Cleo. — Przez lata nie miałam odwagi zakupić tego psiaka, ale wczoraj przekonaliście mnie i nawet pomogliście znaleźć na Internecie hodowlę i na dodatek go kupić! To takie szalone i ekscytujące! — kontynuowała Cleo.
— Ale Cleo, czy Ty naprawdę nadal chcesz tego psa kupić już dzisiaj? Przecież pies to nie zabawka, to zobowiązanie, nie chcę, żebyśmy go później oddawały i tłumaczyły, że to był efekt szalonego babskiego wieczoru — powiedziałam pocierając dwoma palcami bolące skronie.
— No coś Ty Nina! Jasne, że go chcę! I nigdy, ale to przenigdy go nie oddam!
U hodowcy przywitał nas idealny na ten dzień psi gwar wypełniony mieszaniną szczekania, popiskiwania i eksplozją energii, do której dziś zupełnie nie pasowałam.
Podążałam za panią hodowczynią i Cleo ze spuszczoną głową i czekałam, aż nieustanny ból głowy wreszcie się skończy. Cleo podskakiwała uradowana jak dziecko, co rusz pokazywała mi innego psiaka. Nagle obie spojrzałyśmy w kierunku kolejnego boksu i ujrzałyśmy uroczego małego wojownika, który z zapałem rozszarpywał pluszowego królika. Psiak warczał, szczekał, atakował, po czym rzucał się z zapałem i odgryzał kolejną cześć pluszowej zabawki. Po chwili odbiegł od królika w kierunku śpiącej na boku matki i schował się za jej plecami. Przez chwilę akcja się zatrzymała i wydawało się już, że szczeniak się znudził, ale po chwili na szczycie brzucha mamy, od strony jej pleców zaczęły wyłaniać się najpierw uszy, oczy, a następnie bardzo powoli głowa. Jak prawdziwy łowca szczeniak najpierw znieruchomiał i oczekiwał na ucieczkę lub atak ze strony poturbowanego króliczka. Ten jednak leżał uparcie nieruchomo nie biorąc udziału w zabawie. Rozwścieczony psiak wyskoczył nagle na brzuch matki, która obudzona ze zdziwieniem podniosła wysoko głowę i lekko zaskomlała z bólu. Szczeniak przebierając chwilę łapkami w miejscu, ruszył pędem do ostatecznego ataku na królika. Wybuchłyśmy śmiechem z Cleo. Psiak był tak niesamowicie zabawny i zdeterminowany, że przyćmił wszystkie inne szczeniaki.
— Cleo, nawet o tym nie myśl… — powiedziałam szeptem.
— Ale Ninaaaa…. — poprosiła jak dziecko Cleo.
— Cleo on zdemoluje ci mieszkanie, samochód, ogród i pozostały dobytek w jego zasięgu. Nasika do butów gości, a może nawet je zje….Po tygodniu nie będziesz miała żadnych znajomych, bo wszyscy będą się bać twojego psa i jego pomysłów.
— Ale ja go już pokochałam!!!! To miłość od pierwszego zamordowanego królika!!! Kto się nim zaopiekuje tak doskonale, jak nie ja? — kontynuowała Cleo. Wiedziałam, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Była zdecydowana i wiedziałam, ze dziś do domu wróci z tym właśnie bojownikiem.
— Ok Cleo, ale przyrzekasz, ze kochasz go bardziej niż cały twój dobytek i nie opuścisz go w demolce, pożarze….który zapewne sam wywoła, katastrofie…. chorobie i że pozostaniesz z nim aż do śmierci? — zapytałam recytując przysięgę poważnym głosem z lekkim uśmiechem.
— TAK! — krzyknęła Cleo już wbiegając do kojca, który właśnie został otworzony przez hodowczynie.
— Gratuluje moje panie! Do waszej rodziny dołączyła właśnie Afera, najbardziej wojowniczy chihuahua wszechczasów. — powiedziała radośnie hodowczyni. Byłam pewna, że dziś spełniło się jej marzenie i wreszcie pozbyła się tego narwańca.
Rozdział 1 — Znajdź sobie normalnych przyjaciół Milo
Gdy tylko wróciłam do domu, wzięłam prysznic i padłam owinięta ręcznikiem na lóżko. „Ok, chihuahua załatwiona. Czas sprawdzić moją rezerwację. Mam nadzieję, że nie zarezerwowałam porche”, pomyślałam. Przeszukałam szybko skrzynkę mailową i po pięciu minutach wiedziałam już wszystko. Okazuje się, że zarezerwowałam samochód BMW X3 wersję sportową M o podwyższonym standardzie na dwa tygodnie począwszy od jutra. Rezerwacja niepodlegająca zwrotowi, bądź zmianie terminu.
„Super. Ciekawa jestem tylko tego, gdzie zamierzam tak szybko wyjechać. Przecież nigdy wcześniej nie wyjeżdżałam na wakacje sama”, pomyślałam. Zmęczona wczorajszą nocą próbowałam wymyśleć coś konstruktywnego. Zamiast tego myśli plątały mi się tylko w głowie, szwendały jakby bez celu i ładu. Po pięciu minutach zmęczona walką samej ze sobą poddałam się i zasnęłam. Obudziłam się po kilku godzinach. „A co tam! Raz się żyje! Nie dam dziewczynom satysfakcji i nie będę tę jedyną, która nie dotrzymała złożonej obietnicy”, pomyślałam. „Zresztą zapracowałam przecież na to… która inna kobieta w moim wieku spędza całe dni w biurze na osiąganiu ponad ambitnych, zupełnie nieistotnych życiowo celów korporacyjnych?! Nie mogę przecież dopuścić do tego, żeby moim życiem rządziły jedynie korporacja i projekty…”, myślałam coraz bardziej zbuntowana. „A jeśli na wyjeździe będę czuła się osamotniona? A jeśli będę wyglądać żałośnie tak sama podróżując? I co z moimi planami związanymi z zakupem domu? Przecież dopiero wczoraj zaczęłam oglądać pierwsze wykończone domy na sprzedaż… Ten jeden na pograniczu miasta nawet mi się spodobał…”, myśli wirowały mi w głowie przeskakując z tematu na temat.
Nagle przypomniałam sobie sytuację z czasów, kiedy byłam jeszcze nastolatką. Postanowiłam opuścić na chwilę hotel i zrobić małe zakupy w sklepikach nieopodal hotelu. Ruszyłam w prawo główną ulicą. Sklepiki były małe i przyjemne. Sprzedający jednak od razu nawoływali mnie agresywnie zniechęcając do zajrzenia do środka. Po kliku miniętych bezowocnie sklepikach, których wszyscy sprzedający reagowali na mnie dokładnie tak samo, zauważyłam na swojej drodze grupkę młodych mężczyzn. Przez chwilę zastanawiałam się co zrobić, czy zawrócić, czy kontynuować spacer. Po chwili wahania postanowiłam iść naprzód. Gdy tylko się do nich zbliżyłam, zaczęli do mnie wołać „baby”, „honey” i inne podobne standardowe damskie przywoławcze....Pamiętam, jak zaczęłam przyspieszać, przebierać nogami coraz szybciej i szybciej… i z poważną, lekko obojętną miną odwracając się od czasu do czasu za siebie i sprawdzając, czy mężczyźni za mną nie podążają, na wpół biegnąc oddaliłam się udając, że wcale przed nimi nie uciekłam. Dla potencjalnego obserwatora z boku to musiało wyglądać naprawdę komicznie, jednak dla mnie cała sytuacja była zwyczajnie przerażająca. Wzięłam pierwszy możliwy zakręt, po czym prawie wbiegłam do pierwszego napotkanego hotelu, zamówiłam taksówkę i wróciłam z pustymi rękoma do hotelu.
„To był po prostu pełen sukces! Nie ma to jak sobie radzić samej w życiu!”, myślałam z przekąsem zawiedziona sama sobą. „Życie blondynek ma swoje plusy i minusy”. Ta historia dała mi trochę do myślenia. „Tym razem muszę zdecydowanie wybrać kraj, w którym będę mogła się swobodnie sama poruszać się po ulicach”, pomyślałam.
„No dobrze, ale czy powinnam wybrać urlop wypoczynkowy i pozostać dłużej w jednym miejscu, czy raczej nastawić się na zwiedzanie i zobaczyć kilka docelowych miejsc? Jak dotąd zazwyczaj wybierałam urlopy wypoczynkowe, w pięknych 5 gwiazdkowych hotelach, najlepiej z trzema basenami, pysznym jedzeniem i oczywiście ofertą “all inclusive” … Ale tym razem skoro będę sama, to może powinnam zapewnić sobie jakąś rozrywkę i ruch?”, jak w transie zamyślona wstałam i udałam się do łazienki. Rozczesując włosy myślałam dalej. „A co jeśli połączę przyjemne z pożytecznym i wybiorę Włochy?”, na chwilę moje myśli znów uciekły w stronę pracy. „Nasz nowy, potencjalny klient chce przecież powierzyć nam całą sieć ekskluzywnych hoteli we Włoszech, a może nawet Europie. Jeśli projekt wypali, byłoby dobrze znać kilka włoskich słów, zwyczajów i mieć kilka swoich ulubionych włoskich miejsc, na wypadek rozmowy z klientem. Dobry kontakt z klientem to przecież podstawa. Jeśli udałoby mi się z nim choć raz porozmawiać i go do siebie przekonać, może dostałabym ten projekt na wyłączność… No cóż… zakładając, że Sarah tego przede mną nie zrobi podczas mojego urlopu i nie sprzątnie mi tego projektu….i awansu…. sprzed nosa…. Nieeee, przecież jestem od niej o wiele lepsza, już od lat….zamknęłam o wiele lepsze projekty niż ona, jestem szybsza i efektywniejsza, do tego zawsze na czas..…a ona przecież robi tylko obowiązkowe minimum, ciągle siedzi na chorobowym i spóźnia się z projektami….A może nie powinnam w ogóle nigdzie teraz jechać?…przecież to nie najlepszy pomysł wyjeżdżać teraz jak sprawa awansu się jeszcze nie domknęła”, zastygłam w bezruchu wpatrzona w podłogę. Wyobraziłam sobie, jak szef z uśmiechem podchodzi do naszej grupy i mówi, że gratuluje awansu po czym wyciąga rękę, ja również, jednak w ostatniej chwili podaje ją Sarah. Po chwili obudziłam się z zamyślenia, podniosłam energicznie głowę i zaprzeczająco przekręciłam karkiem kilka razy w prawo i lewo, jakby nie zgadzając się na tę opcję. „Oh Nina! Przecież ta sprawa ciągnie się już tak długo, dwa tygodni nieobecności nic tego nie zmieni…..nie powinnam się tym w ogóle martwić….Zapracowałam sobie na ten awans latami ciężkiej pracy i nikt mi przecież nie sprzątnie sprzed nosa stanowiska, tylko dlatego, że wyjechałam na urlop… to byłby jakiś absurd… Jeśli pojechałabym faktycznie do Włoszech, mogłabym co drugi dzień wybrać się do innego miasta, hotelu, czy na inną plażę? Czyż to nie byłoby bardziej ekscytujące? No i takie rozwiązanie miałoby zdecydowanie sens przy wypożyczeniu tak drogiego auta……Tak! To musi się udać!”, pomyślałam. Nagle zauważyłam, że moje włosy były już prawie suche od nieustannego czesania, które wykonywałam przez ostatni kwadrans jakby w transie. Chwyciłam za balsam do nóg i wmasowując go w łydkę pogrążyłam się w dalszych rozmyślaniach.
„Hmmm reasumując, to czego tak naprawdę potrzebowałabym do tego wyjazdu? Auto, GPS, walizkę i dostęp do Internetu, gdyż w sumie wyjeżdżając na ostatnią chwilę nie ma znaczenia, czy zarezerwuję hotele w poszczególnych miastach już dziś, czy też podejmę decyzję spontanicznie będąc już na miejscu… W końcu nawet nie wiem, które miasta zamierzam odwiedzić. Szkoda, że w pracy nie powiedzieli nam, kim jest ten potencjalny klient. Mogłabym odwiedzić jego hotele, lub przynajmniej podjechać do kilku nich i zobaczyć jak wyglądają na żywo. Może wpadłyby do mojej głowy jakieś pomysły, jak usprawnić operacje w tych hotelach, co również byłoby mocnym argumentem do zjednania sobie go podczas naszej pierwszej rozmowy”.
— Na litość boską Nina! — prawie krzyknęłam sama do siebie i aż wyprostowałam się ze złości. Popatrzyłam na swoją białą już łydkę, na której znajdowało się przynajmniej trzykrotnie za dużo balsamu. Ściągnęłam nadmiar balsamu ręcznikiem i popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze.
— Cleo miała rację! — powiedziałam głośno do swojego odbicia. — Jesteś pracoholiczką, która nie potrafi nawet na chwilę się wyłączyć! Przestań pracować i zacznij w końcu się relaksować!
Poczułam napływający dreszczyk emocji. „Zostawię sobie jednak elastyczność… Pojadę do Włoch, jednak o tym, jakie miejsca zwiedzę zadecyduję spontanicznie po przyjeździe do Włoch...Może w między czasie dowiem się czegoś więcej w pracy i uda mi się znaleźć jego hotele”, westchnęłam zrezygnowana sobą. „Pracoholiczka nie do naprawienia”. „Muszę tylko dziś zarezerwować mój pierwszy nocleg… Przecież nie dam rady przejechać całej tej trasy za jednym razem”.
Wróciłam do pokoju dziennego i włączyłam komputer. Załadowałam stronę z mapami google i zaczęłam szukać potencjalnego pierwszego noclegu. Moje początkowe uczucie samotności i bezradności w związku z brakiem planów urlopowych przerodziły się w ciekawość i ekscytację. Wielokrotnie słyszałam o osobach, które same wybierały się na urlop, jednak nigdy wcześniej się na to sama nie odważyłam. Jakaś część mojego jestestwa była ze mnie dumna. „Czyż warto byłoby zmarnować takie piękne lato tylko dlatego, że jestem znowu singlem?”, pomyślałam a mój żołądek nagle mocno się ścisnął, a w oczach pojawiły się łzy złości, strachu i smutku. „Dzięki Bogu mam przyjaciółki o szalonych pomysłach, które wypchnęły mnie z tego piekła w świat. Gdyby nie one zapewne spędziłabym swój urlop w czterech ścianach, leżąc całymi dniami na kanapie i objadając się czekoladą. Znając siebie całymi dniami oglądałabym filmy o ludziach z nadprzyrodzonymi zdolnościami, po czym nocami śniłam o tym, jak wypalam wzrokiem twarz tych, którzy sobie na to zasłużyli. Rany… zaczynam przerażać samą siebie….”.
Resztę wieczoru spędziłam na wyszukiwaniu najlepszego miejsca na mój pierwszy wakacyjny nocleg. Mój kot Milo analizował wiernie ze mną mapę, co rusz kładąc łapkę na symbol myszki na ekranie. Po godzinie zmęczony zabawą zasnął leżąc tuż obok laptopa. Moja decyzja padła ostatecznie na włoskie miasteczko Ponte Tresa, miejscowość tuż za granicą ze Szwajcarią, nad jeziorem Lugano. Miałam szczęście. Pomimo późnej rezerwacji znalazłam wolny pokój w pięknym, odnowionym hoteliku w pobliżu jeziora.
„To idealny początek mojej wyprawy”, pomyślałam zamykając z zadowoleniem laptopa.
— A tobie załatwimy super miłą opiekunkę! — powiedziałam głaszcząc za uchem z zadowolenia mruczącego Milo.
***
Nagle moje myśli skierowały się w stronę nieopodal leżącego katalogu “Domy na sprzedaż”. Zamyślona wstałam i udałam się do kuchni zrobić herbatę ze świeżego imbiru. Wyspany po drzemce i gotowy do zabawy Milo podążał krok w krok za mną i co rusz delikatnie atakował ząbkami moje spodnie lub łydki. Obierając imbir myślałam o katalogu z domami. „Czy naprawdę do tego doszło? Czy naprawdę tak musi być? Mam 37 lat i najwyraźniej czeka mnie życie w samotności. Co się stało z moimi marzeniami o pięknym domu ze zwierzętami i dwójką dzieci bawiącymi się w ogrodzie?”, na chwilę przestała obierać imbir i spojrzałam smutna i zamyślona przez kuchenne okno.
„No cóż wygląda na to że życie rodzinne, a przynajmniej ślub nie jest mi pisany…..Hmmm, można nadal marzyć, lub po prostu zabrać się do dzieła i walczyć przynajmniej o spełnienie jednego marzenia….tego związanego z własnym domem…..Ale co będzie jeśli stracę pracę?”, poczułam napływający strach. „Może inni mają rację… może to nie jest dobry pomysł, aby budować lub kupować samemu dom, może to dla mnie za duże wyzwanie…”
— Ałć! — krzyknęłam ugryziona przez znudzonego moim zamyśleniem Milo, który natychmiast po zbrodni szybko uciekł i już za sekundę usłyszałam charakterystyczny dźwięk jego pazurów ślizgających się na zakręcie po podłodze. Wiedziałam, że w tym momencie walczył o przetrwanie i zachowanie równowagi na śliskiej podłodze. Po chwili uśmiechnęłam się lekko słysząc odgłos przewracającego się i polerującego moją podłogę futrzaka.
— Masz za swoje ty koci terrorysto! — krzyknęłam na Milo z kuchni. Jako odpowiedź uzyskałam jedynie złowrogie miauknięcie dochodzące z głębi mieszkania.
„Na pewno potarmosi mi teraz ze złości dywan lub sofę”, pomyślałam wracając do obierania imbiru.
„Dom… mój własny dom…", rozmarzyłam się. „To, że niedawno obejrzałam polski film o samotnej kobiecie, która nie poddała się dążąc do osiągnięcia swoich marzeń i wybudowała dla siebie i córki drewniany dom, to nie znaczy, że to tak naprawdę rzeczywistość i również mi się to uda. Życie to nie film czy bajka”, pomyślałam. Moje myśli uciekły w stronę moich rodziców, którzy długo walczyli z niechlujnymi i leniwymi robotnikami przy budowie domu. Przypomniałam sobie mamę, która płakała jednej nocy, gdy wszystkie zakupione materiały i rośliny zostały skradzione (najprawdopodobniej przez wspomnianych pracowników).
„Czy będę w stanie sama podołać budowie wymarzonego domu? Chyba nie… Przecież nie mam o tym zielonego pojęcia. Marzenie o domu, a wybudowanie go to przecież dwie różne rzeczy. Jeśli już to powinnam raczej skupić się na zakupie gotowej nieruchomości, nawet jeśli oznacza to życie w standardowym budynku bez charakteru”. Czajnik podskoczył pod wpływem gotującej się wody. Sięgnęłam po niego i załałam herbatę.
„Ale czy zakup domu to również nie za duże wyzwanie dla mnie?”, myślałam sięgając po świeży list mięty rosnącej na parapecie. Moje spojrzenie skierowało się w stronę ogródka, w którym Milo biegał za znaną już nam z sąsiedztwa wiewiórką. Para znała się już jakiś czas i zawsze kiedy jeden osobnik pojawiał się na zewnątrz po niecałych pięciu minutach można było zauważyć kolejnego. Pewnego razu Milo złapał wiewiórkę, jednak bardzo delikatnie przycisnął ją wtedy łapką i od razy wypuścił. Aby nie przestraszyć drobnego zwierzątka przewrócił się wtedy na bok i przez dłuższą chwilę wylegiwał bez ruchu na słońcu. Wiewiórka najpierw udawała, że nie żyje, później przez dłuższą chwilę wpatrywała się z zaciekawieniem w nowego towarzysza, po czym krótkimi, rytmicznymi podskokami krążyła wokół leżącego kota. Zawiedziona brakiem reakcji z jego strony podskakiwała coraz to bliżej, aż w końcu podeszła zupełnie blisko. Wtedy Milo podniósł głowę i oba zwierzątka jakby na znak wróciły do poprzedniej zabawy w ganianego. Od jakiegoś czasu sytuacja powtarzała się regularnie: Milo gonił wiewiórkę, delikatnie ją łapał, kład się na boku, aby wiewiórka mogła go spokojnie poobserwować czy nawet obwąchać, po czym po jakichś pięciu minutach obaj przyjaciele wracali do szalonej gonitwy. Z czasem przyjaźń na tyle się rozwinęła, że w obecności kota sąsiada Milo natychmiast przyjmował wojowniczą pozycję i bronił przyjaciółki. Oczywiście na koniec do akcji wkraczałam ja, aby wszystkich rozdzielić i zaoszczędzić na kosztach weterynarza.
— Musisz znaleźć sobie normalnych przyjaciół Milo — powiedziałam. — Takich, którzy nie powodują regularnych awantur na podwórku. Milo oczywiście zignorował wszystkie zalecenia i nadal terroryzował zarówno koty jaki i psy z podwórka. Jedynie wiewiórka i ja mogłyśmy się do niego zbliżyć.
Popijając herbatę długo patrzyłam to na Milo i wiewiórkę, to po prostu w nicość, nie mogąc podjąć decyzji o moich przyszłych czterech kątach. Ostatecznie wstałam, nalałam sobie kieliszek białego włoskiego wina i udałam się do łazienki, gdzie przygotowałam sobie kąpiel z pachnącymi olejkami, kulami mydlanymi z połyskującymi w wodzie brokatami i świeczkami.
„W końcu nie ma się co smucić, od jutra zaczynam swój urlop”, pomyślałam w myślach rozgrzeszając się za błogie lenistwo.
Na koniec dnia zadzwoniłam jeszcze do siostry i opowiedziałam jej o swojej spontanicznej decyzji dotyczącej urlopu. Chociaż zajęta zabawą z dwójką małych dzieci znalazła chwilę na rozmowę. Z Sarą atakującą ją z tyłu zza kanapy, próbowała wysłuchać całego mojego planu wakacyjnego. Oczywiście to jej się nie udało, gdyż starsza Majka za 5 minut dołączyła do Sary i razem rozpoczęły szturm na mamę. Jedyne co usłyszałam zanim rozłączyły naszą rozmowę to — Super Nina! To wspaniały pomysł! Będziesz na pewno świetnie się bawić! Majka! Zostaw ten telefon, bo nas….i wtedy nastąpiło rozłączenie.
Rozdział 2 — Jesteś szalona
Chodź nastawiłam budzik na 5: 30 rano nie mogłam spać już od 2:00. Nie wiedziałam, czy mój ściśnięty żołądek oznacza radość, strach czy niepewność.
Milo śpiący na całego na plecach z wyciągniętymi do góry łapkami przednimi i rozprostowanymi łapkami tylnymi nawet nie zauważył, kiedy spakowana i gotowa do wyjazd zamknęłam za sobą drzwi. Droga była pusta, a wschód słońca przepiękny. Barwy żółci, pomarańczy i czerwieni przeplatały się ze sobą na niebie. Pomyślałam, jakby to było wspaniale ten moment przeżyć z kimś ważnym. Smutnym wzrokiem spojrzałam na miejsce pasażerskie obok. Niestety od kilku miesięcy pozostawało ciągle puste. Jechałam w ciszy rozmyślając… „Tyle lat zajęło mi udowadnianie sobie, że „sama wszystko potrafię zrobić najlepiej"...Nawet w związkach pozostawałam tak naprawdę nadal singlem niezależnym od nikogo. Jednak po tych wszystkich latach dotarło do mnie, że tego tak naprawdę nie chcę. Tak naprawdę wolałabym wszystko dzielić z kimś dla mnie ważnym”, włączyłam głośno radio, aby rozchmurzyć smutne myśli.
„O nie, nie Nina! Tak nie będziemy się bawić!”, skarciłam się w myślach. „Gdybyś czasem mnie zauważyła to właśnie zaczynamy super wakacje i nawet nie chcę słyszeć negatywnych myśli”. Nagle w radiu zaśpiewała Edyta Górniak. „O Edytka! To doskonały repertuar dla mnie”, pomyślałam pogłaśniając muzykę i wyjąc do słońca w niebogłosy. „Jak dobrze, że mnie tu nikt nie usłyszy, w tej pięknej ekskluzywnej furce”, pomyślałam z uwielbieniem głaszcząc kierownicę wypożyczonego BMW. „Tak to można żyć, w luksusie”, uśmiechnęłam się do siebie i nacisnęłam mocno pedał gazu powodujący natychmiastowe przyspieszenie auta. „Fiu, fiu”, pomyślałam. „No to mamy do czynienia z samolotem, Nina… Takie przyspieszenie to tylko w samolotach….”, uśmiechnęłam się do siebie. Dalszą drogę spędziłam na brawurowej jeździe połączonej z nieludzkim zawodzeniem będącym oznaką próby naśladowania głosu gwiazdy.
***
Lunch zjadłam w przydrożnej restauracji obok innych podróżujących spieszących się ze swoim posiłkiem, aby jak najszybciej osiągnąć swój ostateczny cel podróży. Zajadając wegetariańską lasagne obserwowałam innych i próbowałam zgadywać, dokąd się wybierają. „Czy ta piękna elegancka pani w blond włosach i wypielęgnowanych paznokciach po 20stce wybiera się właśnie do domu, na randkę, a może jednak do Monachium na targi kosmetyczne, w których będzie występować w roli modelki? Czy wygląda tak pięknie wstając rano, czy może raczej zasypia z twarzą pokrytą stertą pasty cynkowej, z kolekcją ogórków i innych warzyw na oczach i czole?”, zachichotałam nad zamówionym makaronem. „A czy ten okrągły niski pan, zapewne kierowca zaparkowanego tira, popijający kolejne piwo z puszki będzie dziś odśpiewywał serenadę »jesteś szalona« na parkingu przed snem? A czy ta pani około pięćdziesiątki z mocną czerwoną szminką, szerokim uśmiechem i wybrakowanym uzębieniem ochoczo wyprężająca się ze stolika przy oknie do biznesmena siedzącego w stoliku obok otrzyma to, czego tak bardzo pragnie? A może zamiast biznesmena powinna sobie obrać za cel pana »jesteś szalona«, który po kolejnym piwie i tak nie zauważy braków w jej urodzie, a do tego jeszcze ładnie zaśpiewa?”
Nagle usłyszałam głośny, charakterystyczny skrzypiący dźwięk. Jak każdy doświadczony kierowca samochodu natychmiast podskoczyłam z krzesła i z przerażeniem wyjrzałam przez okno. Za oknem stało piękne złote Porsche, a obok niego czarne BMW. Z ulgą stwierdziłam, że to nie mój wypożyczony samochód. Przyjrzałam się uważniej i zauważyłam, że tak jak przypuszczałam, oba samochody mają wyraźne boczne uszkodzenia i zarysowania na drzwiach. Najwyraźniej kierowca BMW wyjeżdżając ze swojego miejsca parkingowego nie zauważył zaparkowanego nieopodal samochodu Porsche (może ze względu na głośną raperską muzykę, którą było słychać nawet w restauracji) i pomimo zderzenia konsekwentnie kontynuował manewr doprowadzając do widocznego z daleka uszkodzenia obu samochodów. Po chwili na parkingu pojawiła się znana mi już elegancka pani. Początkowo szła elegancko popijając kawę, jednak szybko zorientowała się w sytuacji i w charakterystyczny tylko dla kobiet noszących 15 cm obcasy sposób podbiegła do swojego samochodu Porsche. Musiałam się do siebie uśmiechnąć. Podczas biegu w stronę samochodu wyglądała jak Gejsza podążająca w pośpiechu robiąc przy tym milion malutkich kroczków na minutę. Jej włosy w koku podskakiwały wysoko jak ta zabawka- paletka z piłeczką na sznurku. Na koniec koczek z czubka głowy zsunął się nad prawe ucho. Podobny efekt fryzury można by było uzyskać po wichurze. Nagle drzwi czarnego BMW się otworzyły i wyłoniła się z nich wysoka szczupła męska postać w czarnym garniturze. Choć nie widziałam jego twarzy byłam pewna, że wygląda co najmniej świetnie, gdyż elegancka pani na jego widok natychmiast się zatrzymała. Najpierw długo na niego patrzyła lekko się uśmiechając i słuchała prawdopodobnie jego relacji lub przeprosin jednocześnie dyskretnie próbując przy tym opanować swojego opadającego teraz już nie tylko na ucho, ale również prawe oko koczka. Mężczyzna na chwilę wrócił do swojego samochodu, co kobieta natychmiast wykorzystała wyrzucając szybko za siebie kubek kawy i układając błyskawicznie nowego, idealnego koczka. Mężczyzna po jakiejś minucie znów wyłonił się ze swojego samochodu i podszedł do eleganckiej pani, wyciągnął dłoń i podał jej wizytówkę ze swoim numerem telefonu oraz dokumenty od ubezpieczyciela. Wstając i kierując się do swojego samochodu zastanawiałam się, czy to niefortunne zdarzenie miedzy tymi dwojga zapoczątkuje coś pozytywnego…„Dlaczegóż by nie?”, pomyślałam i odpaliłam silnik swojej jak dobrze, że nie uszkodzonej maszyny.
***
Do hotelu w Ponte Tresa dotarłam późnym wieczorem. W progu hotelu przywitał mnie gwar dochodzący z hotelowej restauracji pełnej gości i wspaniałe zapachy gotowanych tam potraw. Uśmiechnęłam się słysząc głośne rozmowy i śmiechy Włochów. „Jak dobrze znaleźć się w tej otwartej kulturze”, pomyślałam. „To jednak był doskonały wybór i idealne miejsce na moje tegoroczne wakacje”. Z trudnością spowodowaną ogromnym głodem spotęgowanym wspaniałymi zapachami dochodzącymi z restauracji, jakimś cudem dopełniłam wreszcie wszystkich wymaganych formalności w recepcji i szybko odebrałam klucze do mojego pokoju. Niecierpliwie biegłam po schodach na pierwsze piętro, gdzie powinien znajdować się mój pokój, kiedy nagle naprzeciwko klatki schodowej zobaczyłam taras. Taras był słoneczny, przestrzenny i pełny białych, kłutych, prześlicznych stoliczków i krzesełek oraz pięknych różowych kwiatów zawieszonych na kłutych poręczach. Pomimo ściśniętego z głodu żołądka, nie mogłam się powstrzymać przed wejściem na taras i zobaczeniem tego pięknego miejsca. Porzuciwszy na schodach ciężkie walizki, wyszłam na taras. Widok był po prostu przepiękny. Piękne jezioro ze skalistymi górami na horyzoncie odgrodzone było od hotelu jedynie asfaltową, lokalną ulicą. Słońce pięknie błyszczało w wodzie, na której powoli spokojnie przesuwały się żaglówki. „Z pewnością muszę tutaj jeszcze dzisiaj wrócić”, pomyślałam. Z niechęcią, jakby nie chcąc opuszczać tego magicznego miejsca, odwróciłam się w stronę budynku i ruszyłam do pokoju, aby się odświeżyć i przebrać przed kolacją.
***
W drzwiach restauracji przywitali mnie przystojni i uśmiechnięci włoscy kelnerzy. Każdy z kelnerów tej restauracji, nosił czarną, elegancką koszulę i czarne spodnie w kantkę. Wszyscy byli szczupli, młodzi, ze specyficzną dla Włochów iskierką flirtu w oczach. Gdy tylko weszłam do restauracji miałam wrażenie, że mężczyźni na sali znieruchomieli. Niektórzy wprost wpatrywali się we mnie, świdrując wzrokiem najpierw moje ciało, biodra, brzuch i piersi, a na koniec wreszcie podnosili wzrok na moją twarz. Poczułam się zmieszana i zawstydzona. Najchętniej uciekłabym stamtąd i ukryła się w pokoju hotelowym. Jeszcze przed chwilą w pokoju upinałam włosy w kłosa opadającego na prawie ramię i wybrałam najpiękniejszą, zwiewną i nową sukienkę w kolorze fuksji. Teraz, zaledwie po krótkiej chwili, cała moja kreacja wydawała mi się ogromnym problemem i przyczyną całego mojego stresu. Ostatecznie nie uciekłam z restauracji w popłochu, chyba tylko ze względu na nieprzerwany głód, który zmusił mnie do wykonania kroków w stronę restauracyjnego stolika, nie zaś drzwi. Usłyszałam wesołe — Buonasera! — i zauważyłam kelnera machającego w moja stronę ze środkowej części restauracji i wskazującego mi uroczy stolik położony w tylnej części sali, przy oknie. Gdy podchodziłam do wyznaczonego dla mnie stolika, zauważyłam, że wzrok wielu mężczyzn nadal dotrzymywał mi kroku. Kątem oka spostrzegłam, że niektórzy mężczyźni odwracali wręcz głowę w tempie mojej przesuwającej się sylwetki. Przy jednym stoliku, przy którym siedziała para, mężczyzna tak zapatrzył się na moje biodra, że w pewnym momencie obracając się za moją mijająca go sylwetką, strącił na ziemie kieliszek wina. Niestety w tym samym momencie przechodziła koło jego stolika elegancka kobieta po 40stce w pięknej, zwiewnej sukni i perfekcyjnie ułożonej fryzurze, zapewne prosto z salonu fryzjerskiego. Pochłonięta rozmową z przyjaciółką, nie zauważyła wylanego na podłodze wina i poślizgnęła się twardo upadając na ziemie. Przy upadku jej suknia podniosła się zbyt wysoko do góry, ukazując długą, prawie do kolan zakończoną gumką i falbanką bieliznę. Ten pełen kontrastu widok, z jednej strony eleganckiej pani na czasie, a z drugiej starodawnej matrony wywołał śmiech na sali, który jeszcze bardziej wzmógł się w momencie, kiedy zaskoczona upadkiem pani usiadła w rozczochranej fryzurze na podłodze z prostymi, szeroko rozstawionymi nogami i siedziała tak w szoku, z nieruchomą twarzą, nie wiedząc, co się stało. Wyglądała jak postać z filmu Charlie Chaplina. Mężczyzna, który strącił kieliszek podskoczył z siedzenia jak oparzony i podbiegł do kobiety, aby jej pomóc. Niestety przy tym zbyt energicznym ruchu, uderzył biodrami w stół, który niebezpiecznie się zachwiał i przewrócił koleni kieliszek wina, tym razem jego partnerki. Trunek rozlał się wprost na jej twarz i dekolt. Partnerka podskoczyła jak oparzona i zaczęła krzyczeć głośno w języku włoskim, po czym ku moim zaskoczeniu, spoliczkowała zaskoczonego i przerażonego mężczyznę. Uderzenie to wydało charakterystyczny, głośny plask. W sekundzie wszyscy kelnerzy zbiegli się wokół siedzącej na podłodze już nie takiej eleganckiej pani i w kilka osób próbowali ją podnieść, co przy braku jakiejkolwiek współpracy z jej strony, nie było takie łatwe. Zszokowana pani zastygła w bezruchu i wydawała się nie reagować na świat zewnętrzny. Oglądałam całą tę sytuację z szeroko otwartymi, przerażonymi oczami. W duchu zastanawiałam się, ilu spośród gości zorientowało się, że cały ten incydent wywołałam ja, odwracając uwagę mężczyzn z restauracji. Kelnerom wreszcie udało się usadowić zdezorientowaną panią przy najbliższym wolnym stoliku i cała sytuacja powoli zaczęła wracać do normalności. Nadal zszokowana całym wydarzeniem, spojrzałam wreszcie na kartę menu i próbowałam skoncentrować się choć na chwilę, aby wreszcie dokonać jakiegokolwiek wyboru i nie skonać z głodu. Wszystkie nazwy potraw brzmiały dźwięcznie i wesoło. Ze względu na zasłyszaną opinię o doskonałości nawet najprostszych oryginalnych, włoskich potraw, postanowiłam zacząć swoją przygodę od butelki czerwonego toskańskiego wina i pesto aglio olio. Podczas posiłku kelnerzy podchodzili do mnie i próbowali nawiązać miłą, jednak nie nachalną rozmowę. Byłam im wdzięczna, że nie pozostawili mnie samej sobie na pastwę wciąż natrętnie obserwujących mnie mężczyzn z innych stolików. Na deser zamówiłam tiramisu i po zakończonym posiłku zabrałam butelkę nieskończonego wina oraz kieliszek i udałam się po laptopa do pokoju hotelowego. Po kwadransie z satysfakcją popijałam wino na odkrytym wcześniej tarasie i zastanawiałam się nad dalszymi etapami mojej podroży.
„Powinnam zarezerwować kolejne noclegi”, pomyślałam. „Ale gdzie powinnam się udać? Które zakątki Włoszech są najlepsze? Byłoby o niebo łatwiej, gdyby ten urlop nie był taki spontaniczny i przeczytałabym choćby kilka przewodników o Włoszech przed podróżą”, myślałam. Kiedy tak siedziałam na tarasie, sączyłam wino i wpatrywałam się pustym wzrokiem w mapę goolge próbując ustalić kierunek jutrzejszej podroży nagle spostrzegłam, że ktoś stawia kolejny kieliszek do czerwonego wina na moim stoliku i zaczyna nalewać do niego piękny brunatny napój o nieskazitelnie czystej barwie. Nieco zamroczona wypitym już winem i zmęczona podrożą podniosłam powoli wzrok. Ujrzałam nad sobą szczupłego mężczyznę, z lekkim, jednodniowym zarostem, w lekko falowanych ciemnych włosach sięgających podbródka o dużych, pełnych ustach nachylającego się lekko nade mną w celu nalania mi trunku. Zapach jego przyjemnych, oryginalnych, a jednocześnie intensywnych perfum otoczył mnie jak ramiona ukochanego. Przymknęłam na chwilę oczy, upajając się tym momentem i jego bliskością. Chciałam, żeby czas się teraz zatrzymał i ten mężczyzna na zawsze taki atrakcyjny i tajemniczy otaczał mnie swoją opieką. Niestety po chwili wróciłam do rzeczywistości i spojrzałam na jego twarz. Jego męskie rysy i idealnie proporcjonalne masywne kości policzkowe i żuchwy oraz idealnie prosty nos, sprawiały, że aż miło było na niego patrzeć. Był naprawdę przystojny, bardzo męski i jednocześnie naturalny. Należał do tego typu mężczyzn, którzy nie poświęcają dużo uwagi swojemu wyglądowi, a jednak niczego im nie brakuje i są po prostu doskonali. Mężczyzna odwrócił się do mnie i lekko uśmiechnął, po czym usiadł przy stoliku obok i zaczął nalewać sobie wino.
— Spróbuj, na pewno Ci zasmakuje. To tutejszy przysmak pochodzący z winnic tego regionu. Włosi posiadają szczepy winogron, których nie znajdziesz w innych miejscach świata. — powiedział bezbłędnie po angielsku z typowym, sympatycznym dla Włochów melodyjnym akcentem, wskazując równocześnie głową w kierunku nalanego mi przed chwilą wina. Nie odpowiedziałam bojąc się przerwać ten magiczny moment. Oto siedziałam tam, znowu ja, w otoczeniu mężczyzny, który się mną zajmować i o mnie troszczył. Uniosłam posłusznie kieliszek w kierunku moich nozdrzy, wciągnęłam powietrze i moje nozdrza wypełnił intensywny i bardzo nietypowy, a jednocześnie interesujący, lekko owocowy zapach. Z zaciekawieniem spróbowałam odrobiny napoju. Był intensywny, oryginalny i bardzo smaczny.
— To wino jest naprawdę wyśmienite. — odpowiedziałam nadal wciągając nozdrzami niespotykany mi jak dotąd aromat trunku.
— Znajdziesz natchnienie tylko z odpowiednią motywacją. — odpowiedział nieznajomy uśmiechając się do mnie i wskazując oczami na monitor mojego komputera z widoczną na ekranie mapą Włoszech.
— Może mógłbym pomóc? W końcu lokalni mieszkańcy mają największą wiedzę na temat tego kraju. — ponownie się uśmiechnął ukazując przy tym swoje przepiękne idealnie proste, białe, duże zęby. Następnie oparł się wygodnie o krzesło i jakby zapomniał o swojej propozycji.
Jego obecność ucieszyła mnie. Było mi miło, że moja szalona, samotna wyprawa rozpoczęła się taką miłą niespodzianką już pierwszego dnia. W końcu miałam szanse nie tylko spędzić miło czas, jednocześnie uciec od samotności, której tak się bałam na tym wyjeździe, ale również uzyskać bezcenne wskazówki na temat dalszych miejsc podroży.
Rozdział 3 — Chodaki pani Krysi
Kolejne godziny minęły nam na opowieściach o Włoszech, Włochach, Włoszkach i najpiękniejszych zakątkach na wakacje. Marco, bo tak miał na imię nieznajomy, sprawiał wrażenie, jakby znał każdy zakątek Włoch. Lekko upojona winem i ekscytującymi opowieściami z przyjemnością notowałam kolejne proponowane przez niego etapy podroży jak Monterosso al Mare czy słynna przepiękna wyspa Elba.
Marco należał do osób, z którymi z łatwością można było rozmawiać o wszystkim. Rozmawialiśmy głównie o Włoszech i mojej podroży, jednak od czasu do czasu Marco zadawał mi bardziej osobiste pytania, jakby chcąc dowiedzieć się, kim tak naprawdę jestem. Jedno z takich pytań dotyczyło celu mojej podroży do Włoszech. Marco wydawał się nie być usatysfakcjonowany podaną przeze mnie wersją urlopową, czyli spontanicznym wyjazdem w nieznane.
— Ta podróż wydaje się znaczyć dla ciebie więcej — powiedział. Zdziwiła mnie jego spostrzegawczość i wysoka inteligencja emocjonalna.
— Chciałabym oderwać się na chwilę od pracy i przeżyć na odmianę coś zaskakującego i spontanicznego — odparłam.
— Czy zawsze podróżujesz sama? — zapytał.
— To mój pierwszy raz. — odparłam czując jak moje ciało spina się od zbyt bezpośredniego pytania.
— Przepraszam, nie chciałem być wścibski — zmieszał się Marco natychmiast jakby odgadując moje skrępowanie.
— W porządku — odparłam i nawet nie spostrzegłszy kiedy dodałam. -Urlop w tym roku miałam spędzić z kim, jak myślałam, dla mnie ważnym, jednak na krótko przed wyjazdem, okazało się, ze niektórych mężczyzn zwyczajnie nie można słuchać….powinno się im zakneblować usta i jedynie obserwować ich czyny, gdyż każde słowo zdaje się być zwodnicze.
Upojona winem nawet nie zorientowałam się, kiedy opowiedziałam Marcowi całą historię moich zaręczyn i ostatniego związku. Marco milczał, uważnie słuchając i nie zadając żadnych dodatkowych pytań. Czułam jakbym znalazła się w gabinecie psychologicznym, w którym w końcu mogę wszystko z siebie wyrzucić. Opowiedziałam mu o tym niezapomnianym wtorku, 8 maja, kiedy to w biurze okazało się, że zapomniałam zabrać ze dokumenty, które czytałam podczas wieczornej kąpieli. Zestresowana obiecałam szefowi, ze na pewno zdążę je dostarczyć przed spotkaniem z klientem jeszcze tego samego dnia. Jak strzała wybiegłam z biura, wpadłam do swojego auta i pędząc z prędkością wiatru przemierzyłam ulice Warszawy prowadzące do mojego mieszkania. Zestresowana myślałam tylko o jednym: zdobyć dokumenty i nie zawieźć szefa. Po dotarciu pod blok, w którym mieszkałam, zahamowałam z piskiem opon, zaparkowałam na skos na chodniku i wbiegłam do budynku nie zważając na marudzących i głośno narzekających na mnie sąsiadów. Pokonałam schody jak profesjonalny maratończyk jakby kompletnie przy tym zapominając o swoich wysokich obcasach. Wbieglam do mieszkania, trzasnęłam głośno drzwiami i pobiegłam prosto do łazienki. Z impetem otworzyłam drzwi… i….. niemal natychmiast usłyszałam głośne uderzenie drzwi i kobiecy krzyk pełen bólu. Drzwi się zatrzymały, a po sekundzie usłyszałam dźwięk ślizgającego się po wannie ciała i odgłos pękających kolejnych kółek zrywanej zasłony prysznicowej zamontowanej przy wannie. Zszokowana znieruchomiałam.
„Czy ja aby jestem w swoim mieszkaniu?”, zapytałam sama siebie. Po chwili ostrożnie wsadziłam głowę do łazienki i ujrzałam kobietę, w wieku około trzydziestu lat, w seksownej bieliźnie, siedzącą boso na brzegu wanny i trzymającą twarz w dłoniach. „Kim ona jest i co tutaj robi?”, przeleciało mi przez myśl. Nagle kobieta podniosła głowę i ujrzałam jej twarz pokrytą krwią. „O nie! Złamałam jej nos!”, pomyślałam spanikowana. W tym momencie usłyszałam za sobą szelest. Odwróciłam się i zobaczyłam zszokowanego Michała, który stał w samych bokserkach i patrzył na mnie jak osłupiały. Z tego miejsca, w którym się znajdował mógł zapewne widzieć tylko mnie.
— Kochanie, to nie tak jak myślisz… — Michał powiedział dokładnie to banalne zdanie, którego żadna kobieta na świecie nie chciałaby usłyszeć w takiej sytuacji. Zdanie, które oznaczało, że właśnie jest dokładnie tak, jak myślę
— A co ja takiego sobie myślę? — odpowiedziałam czując jak krew coraz szybciej pulsuje w moich skroniach, dłonie się zaciskają i przez chwilę miałam wrażenie, że słyszę nawet zgrzyt swoich zębów. Byłam podirytowana najbardziej prostym i tendencyjnym, a jednocześnie tak wiele mówiącym pytaniem, którego użył Michał. Poczułam przeszywający moje serce zawód, gdyż podświadomie wiedziałam już, że ten jedyny, krótki moment, kiedy można było wszystko sobie wyjaśnić właśnie minął. Powoli dotarła do mnie myśl, kim była owa kobieta w naszej łazience i na czym przyłapałam właśnie mojego narzeczonego.
Michał nie zdążył nawet odpowiedzieć, kiedy nagle usłyszeliśmy przytłumiony niewyraźny głos dochodzący z łazienki.
— Michał, kim jest ta kobieta? Mówiłeś, ze mieszkasz sam? — usłyszałam gardłowy glos pełen bólu dochodzący z łazienki.
Michał zignorował pytanie kobiety i patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami w pełnej panice.
— No jak to, co myślisz? No wiesz, że ja tutaj….z nią….kiedy ty pracujesz… — plątał się w swojej wypowiedzi niemiłosiernie Michał.
Podniosłam brwi i wysyczałam przez zaciśnięte zęby — A to, co właśnie tutaj widzę to oczywiście nieprawda i jedynie moje optyczne urojenie.
— Z Tobą to nigdy nie da się normalnie rozmawiać! — krzyknął w moją stronę Michał i chwycił ze swoje spodnie, po czym wybiegł w samych bokserkach trzymając spodnie w ręku na zewnątrz, głośno trzaskając drzwiami. Nawet nie pamiętam, czy zabrał ze sobą obuwie. Skarpetek w każdym bądź razie na pewno nie. Stałam jak osłupiała. „Co za dupek i tchórz!”, myślałam. Krew pulsowała rytmicznie w moich żyłach, policzki paliły niemiłosiernie, a w gardle powstała jakby wielka kula. „Jak on mógł mi to zrobić?! Jak to możliwe, że mój narzeczony mnie zdradził?! Jak można zaręczyć się i kogoś zdradzać?! Po cholerę się w ogóle zaręczać!”, myśli skakały w mojej głowie jak oszalałe. „Jak mogłam być taka naiwna! Nie mogę w to uwierzyć! Przecież tylko zaślepione w facecie naiwniary dają się wrobić w tego rodzaju farsę! Ale ja!? Ja!? Jak to się stało, że udało mu się mnie tak oszukać!?”.
Zszokowana wpatrywałam się tępym wzrokiem w stronę okna przez które nagle zobaczyłam biegnącego nadal w samych bokserkach do zaparkowanego przed blokiem samochodu Michała. Odwróciłam się i niewiele myśląc chwyciłam jego laptopa, otworzyłam okno i rzuciłam nim w stronę samochodu. Laptop roztrzaskał się na drobne kawałki zbijając przy tym przednią szybę miesiąc wcześniej zakupionego przez Michała mercedesa. Michał stanął jak wmurowany i nawet się nie ruszał.
— Kochanie zapomniałeś laptopa! Miłego dnia w pracy! — krzyknęłam gotując się w środku. Odwróciłam się w furii szukając w mieszkaniu kolejnych ciężkich przedmiotów, którymi mogłabym przygnieść narzeczonego. Niestety na szybko znalazłam tylko komórkę i drukarkę, które szybko powędrowały w ślady laptopa. Co ciekawe tym razem sąsiedzi nie mieli nic do zakomunikowania. Stali tylko zdumieni i wpatrywali się na kolejne przedmioty roztrzaskujące się na masce pięknego samochodu. Michał ze łzami w oczach popatrzył w stronę okna. Wiedziałam, że ta strata zaboli go o wiele bardziej niż utrata naszego związku. Z nim przecież pożegnał się już w momencie zapraszania tej Lollobrigidy do naszej sypialni. Nagle usłyszałam za sobą szelest. Odwróciłam się z furią w oczach i zobaczyłam stojącą na palcach, pół nagą, zakrwawioną po sam brzuch dziewczynę, która z przerażeniem wpatrywała się we mnie. W jej oczach widziałam prawdziwy strach, jakby obawiała się o swoje życie. Spojrzałam na nią…„To ona….to ona zrujnowała mój związek, przewróciła życie do góry nogami… przyszła tu, bezczelna do naszej sypialni…. Co za tupet! I nadal tutaj jest! W moim mieszkaniu! Odpowiedzialna za wszystko! Bezczelna!”. Stałam oddychając ciężko wpatrując się w nią z nienawiścią. Dziewczyna bała się poruszyć i stała nieruchomo czekając na moją reakcję.
„Uspokój się Nina”, nagle pomyślałam trzeźwo. „Przecież nie miała pojęcia o Twoim istnieniu. Oszukał Was obie”. Muszę jej pomóc, bo się tu wykrwawi”, pomyślałam. „Co za tchórz! Jak mógł nas obie tu tak zostawić! Teraz ja muszę zajmować się do tego jeszcze jego kochanką! Nie mogę w to uwierzyć!!!Chyba tylko mi mogła zdarzyć się tego typu historia!”, pomyślałam rozwścieczona i zrozpaczona. Zadzwoniłam po karetkę i jak tylko przyjechała, zabrała winowajczynie ze sobą. Jako, że kobieta była w ciężkim szoku i nie mogła odpowiedzieć na najprostsze pytania typu imię, nazwisko, co się wydarzyło itd. zostałam poinformowana, że muszę udać się również z nią do szpitala. Wsiadłam z nią do karetki i pojechałyśmy razem. Podczas podróży panowała cisza przerywana jękami dziewczyny. Ja się okazało miała złamany nos i najprawdopodobniej wstrząśnienie mózgu, co tłumaczyło kompletny brak koncentracji z jej strony. W szpitalu sytuacja się niestety nie poprawiła i kobieta nadal była na tyle oszołomiona i obolała, że nie była w stanie odpowiedzieć na najprostsze pytania lekarzy.
— „Pani naprawdę musi nam pomóc!” — powiedział całkowicie zrezygnowany lekarz. — „Musimy ustalić, kim jest ta pani, co się stało i kiedy”. Lekarz wskazał ręką w kierunku swojego gabinetu. Weszliśmy do jego pokoju. W gabinecie znajdowała się pielęgniarka w wieku około pięćdziesiątki. Sprzątała właśnie filiżanki po kawie ze stołu.
— „Proszę usiąść Pani…?” — powiedział lekarz i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
— Lorence, Nina Lorence — odpowiedziałam.
— Jako, że pacjentka w obecnym stanie nie potrafi dostarczyć nam żadnych przydatnych informacji proszę o wyjaśnienie z Pani strony. Jak nazywa się pacjentka?
— Nie wiem, spotkałyśmy się dziś po raz pierwszy. — odpowiedziałam krótko.
— Rozumiem. — odpowiedział ze zrozumieniem lekarz. — Czy była pani obecna podczas skaleczenia pacjentki?
— Tak. — odpowiedziałam krótko i szybko, jakby mając przy tym nadzieję, że uniknę kolejnych szczegółów żenującej historii.
— Czy pacjentka skaleczyła się sama? — ciągnął dalej lekarz.
— Nie. — odpowiedziałam.
— Kto zatem ją skaleczył? — odpowiedział coraz bardziej zainteresowany lekarz.
— Ja. — odpowiedziałam krótko, a kątem oka zauważyłam, że stojąca koło nas pielęgniarka znieruchomiała. Lekarz lekko odchrząknął zdziwiony.
— Czy doszło między Paniami do bójki? — dociekał lekarz.
— Nie. — odpowiedziałam. Pielęgniarka nadal stała nieruchomo wpatrzona we mnie z lekko rozchylonymi ustami i podniesionymi brwiami.
— Pani Krysiu — przerwał lekarz, — Czy jest już Pani gotowa z tymi filiżankami? — Pielęgniarka drgnęła.
— Tak, panie doktorze, ja właśnie wychodziłam. — odpowiedziała.
— Doskonale, dziękuję. — odrzekł lekarz. Pani Krysia w zwolnionym jakby tempie krzątała się nadal ciekawa dalszej części historii.
— Pani Lorence — zwrócił się do mnie lekarz. — Jak to się stało, ze pacjentka ma złamany nos? W jaki zatem sposób go pani uszkodziła pacjentce?
— Uderzyłam ja drzwiami od łazienki — odrzekłam. Pani Krysia uśmiechnęła się zadowolona, że w końcu uzyskała kolejne szczegóły.
— Rozumiem. Czy darzy pani pacjentkę negatywnymi uczuciami? — spytał lekarz.
Milczałam. Myślałam nad tym, co mam odpowiedzieć, aby zakończyć, a nie rozpocząć cały temat zdrady. Pani Krysia ponownie stała nieruchomo wpatrzona we mnie z szeroko otwartymi z zaciekawienia oczami.
— Pani Krysiu… — ponaglił lekarz. — Proszę zostawić nas samych.
Pani Krysia, wyraźnie niezadowolona, wręcz obrażona, cicho jakby prychnęła i z wysoko podniesioną głową wyszła wreszcie z pokoju.
— Proszę zamknąć drzwi — poprosił lekarz, jednak jego prośba została zignorowana lub niedosłyszana przez głośno stukające drewniane chodaki pani Krysi.
— Czy darzy pani pacjentkę negatywnymi uczuciami? — kontynuował lekarz.
— Tak.- przyznałam w końcu.
Lekarz uniósł brwi. W drzwiach wydawało mi się, ze przez chwile widziałam głowę pani Krysi, jednak szybko zniknęła.
— Jakimi dokładnie uczuciami? Proszę je opisać. — kontynuował lekarz siedzący tyłem do drzwi, zapisując cos w notatniku.
— Hmm, jakby to opisać… pacjentka wydaje się sypiać z moim narzeczonym….przepraszam, byłym narzeczonym — odpowiedziałam.
Nastała długa cisza. Lekarz przygotowywał kolejne pytanie w głowie. Usłyszałam szepty dwóch damskich głosów na korytarzu.
— Rozumiem. Czy zatem zaplanowała pani atak na pacjentkę? — spytał poważnie lekarz.
Z korytarza dobiegły mnie coraz głośniejsze szepty: — Zośka, Zośka, chodź tutaj natychmiast. Odwróciłam wzrok na drzwi i zobaczyłam przechodzącą pielęgniarkę, która w nienaturalny sposób, bardzo wolno mijała nasz pokój, wpatrzona prosto we mnie. Na koniec, choć jej ciało już zniknęło, jej głowa nadal pozostawała w zasięgu mojego wzroku.
— Pani Lorence — przerwał moją obserwacje lekarz i ponaglił mocniejszym głosem. — Czy zatem zaplanowała pani zrobienie krzywdy pacjentce w ten sposób?
— Nie, uderzyłam ją wbiegając do łazienki. Wróciłam na chwilę do mieszkania, aby odebrać zapomniane dokumenty.
Na korytarzu wyraźnie zrobił się głośniejszy gwar. Damskie głosy podekscytowane komentowały kolejne etapy mojej opowieści. Usłyszałam nagle „bidulka”, „faceci są niemożliwi”, ale również „na pewno sobie zasłużyła”.
— Pani Krysiu! — zagrzmiał tym razem lekarz.
Na korytarzu zrobiła się kompletna cisza. Po chwili usłyszałam znów ciche szepty, przerywane długimi i zdecydowanie za głośnymi „ciiiii”.
— Rozumiem. — powiedział zamyślony lekarz próbując nadal kontrolować jakoś tę niezręczną sytuację. — Czy pani narzeczony został również poszkodowany?
— Nie, wybiegł z domu na boso w samych bokserach zaraz po tym jak się tam pojawiłam i odkryłam zdradę. — odpowiedziałam z zaciśniętymi zębami zezłoszczona na samą myśl o tym tchórzu. Lekarz wyraźnie odetchnął z ulgą. Zapewne bał się odkryć informacji o zwłokach leżących w mieszkaniu.
Na korytarzu znów zrobił się gwar. Lekarz zrezygnowany przewrócił oczami i spojrzał w stronę nieba błagalnym spojrzeniem. Byłam pewna, że praca na co dzień z panią Krysią musiała być dla niego wyzwaniem.
— Rozumiem. Bardzo mi przykro i dziękuję za zajęcie się poszkodowaną. Hmmm. To znaczy, za przybycie do szpitala. — odchrząknął zmieszany lekarz.
„No zająć to ja się już nią dobrze zajęłam”, pomyślałam z przekąsem.
— Ze względu na brak danych kontaktowych pacjentki lub jej rodziny poproszę panią o zestawienie swojego numeru telefonu komórkowego, abyśmy mogli się z Panią skontaktować w razie komplikacji. — poprosił lekarz i spojrzał na mnie uważnie z zapytaniem w oczach.
— Oczywiście. — odpowiedziałam krótko i sięgnęłam do torebki po wizytówkę. Podałam mu ją i zapytałam: — Czy mogę zatem już iść?
— Tak, proszę. — odpowiedział lekarz. Na korytarzu rozległy się nerwowe szepty i usłyszałam kilka par szybko oddalających się, głośno tupiących drewnianych chodaków.
Udałam się do domu, gdzie po wypiciu dwóch butelek wina i rozbiciu wszystkich wspólnych ramek ze zdjęciami, zastawy porcelany, zestawu kieliszków, które sobie kupiliśmy, pijana spakowałam do walizki co drugi napataczający mi się przedmiot i zadzwoniłam po taksówkę. Nie chciałam, aby Michał spotkał się ze mną w tym mieszkaniu. Nie byłam na to gotowa. Chciałam po prostu uciec jak najdalej od niego i jego kłamstw.
Po kwadransie przyjechał taksówkarz. Spojrzał na mnie zaciekawionym wzrokiem i zapytał, czy butelkę wina zabieram ze sobą czy wyrzucam przed wejściem do auta.
— Zabieeeeaaaam. — powiedziałam niewyraźnie i wsiadłam do taksówki na prawe miejsce obok kierowcy. Kierowca chciał mnie przesadzić, ale po chwili zrozumiał, że konwersacja ze mną nie ma większego sensu i ruszył.
— To gdzie sobie pani życzy? — zapytał niepewnie.
— No jak tak można! Naprawdę! W biały dzień! — mamrotałam co jakiś czas czkając głośno. — Człowiek się stara, wyciska ostatnie poty, a ten po prostu tą bez żadnych ceregieli… No przecież to wstydu nie ma i tyle! A co on myśli? Że ona mu da czegoś czego ja mu nie dam?! No niby co?! — czkałam patrząc na taksówkarza.
— Hmm zapewne nie ma takiej rzeczy… — odpowiedział zmieszany taksówkarz próbując nadążyć za moją opowieścią i kontrolować co jakiś czas obsuwającą się butelkę wina. — To gdzie jedziemy droga pani? — podjął kolejną próbę kierowca.
— Prosto! — czknęłam zdecydowanie i stuknęłam głośno palcem w przednią szybę wyznaczając kierunek.
— Tylko nie palcami po szybie proszę…. — powiedział szeptem zrezygnowany kierowca.
— I to w naszym mieszkaniu! Rozumie pan?! W naszym mieszkaniu! Kto robi takie rzeczy!? Przecież to nie film! To życie! A w sumie to nie życie! To koszmar! — krzyknęłam i mój pijacki bełkot przekształcił się w płacz.
— Pani nie płacze… Ja proszę panią… Na pewnie nie był tego warty…. — próbował opanować sytuację taksówkarz.
— A co to to tak! Nie był grosza wart!
— To gdzie jedziemy droga pani? — kierowca podjął kolejną próbę sensownej komunikacji.
— Do hotelu! — zachlipałam i czknęłam głośno.
— Jakiego?
Zapłakałam głośno. — Wszyscy myślą, że ja wszystko wiem! A skąd ja mam wiedzieć?! No skąd! — płakałam popijając wino.
— To hotel Marriott byłby najbliższy…. — podpowiedział szeptem kierowca, jakby z poczuciem winy, że zadaje ciągle nieodpowiednie pytania pogłębiające tylko moją rozpacz.
— I co ja teraz zrobię z salą ślubną, suknią ślubną?! O Boże! Co za koszmar! — płakałam zawodząc przy tym niemiłosiernie.
Kierowca zrezygnowany dodał gazu i zamknął się w sobie. To nie mógł być dobry dzień w jego pracy. Po chwili podjechaliśmy pod wejście do hotelu Marriott. Taksówkarz wyskoczył z taksówki jak oparzony, szybko wystawił moje bagaże, wyciągnął mnie szybko prawie unosząc z samochodu i nie pytając o nic odjechał. Myślę, że myśl o tym, że mój powrót do taksówki po nie przyjęciu mnie przez personel hotelu jako pijanego gościa była straszniejsza niż brak zapłaty za przejazd. Odjechał z piskiem opon nawet raz się nie odwróciwszy.
Skupiona powolnym jednakże chwiejnym krokiem ruszyłam do recepcji, gdzie pytana odpowiadałam krótko jedynie na zadane mi pytania. Jakimś cudem strategia zadziałała i dostałam pokój w hotelu, do którego zaprowadzono mnie wraz z moimi bagażami i zanim się zorientowałam, siedziałam już sama w ciemnym pokoju hotelowym. Spojrzałam na meble i uśmiechnęłam się do siebie złowieszczo widząc przed sobą barek. Włączyłam światło, puściłam muzykę, jednak nie znalazłszy odpowiedniej, włożyłam słuchawki do uszu i puściłam taneczne przeboje. Po pięciu minutach pokój zamienił się w dyskotekę, w której panowałam nad muzyką i parkietem. Przez chwilę miałam wrażenie, że pomiędzy moimi wyśpiewanymi zwrotkami słyszę dudnienie, jakby ktoś uderzał o ścianę, jednak dźwięki ustały, jak tylko pogłośniłam muzykę. W barku była cała kolekcja mocnych alkoholi, niestety różnych. Wiedziałam, że niedobrze jest mieszać różne alkohole, jednak w ten dzień nie zamierzałam trzymać się żadnych ogólnie przyjętych zasad. Chwyciłam za pierwszą, małą buteleczkę rumu, zamknęłam oczy i jednych mocnym ruchem zmusiłam się do wypicia całej jej zawartości. Chciałam tak bardzo, żeby ten ból i złość zelżały i ten okropny dzień wreszcie się skończył.
***
Obudził mnie dźwięk męskich głosów. Otworzyłam oczy i spojrzałam wokół siebie. Powoli kształty zaczęły nabierać wyrazistości. Byłam w jakimś pokoju, leżałam na łóżku przykryta kołdrą, a przede mną stali jacyś dwaj mężczyźni i przyglądali mi się uważnie coś do siebie przy tym szepcząc i lekko chichocząc. Oburzona nadal nie wiedząc gdzie jestem podniosłam się i powiedziałam podenerwowana:
— A panowie skąd się wzięli w moim pokoju? — niestety niewyraźna mowa i dźwięk mojego pijanego głosu od razu przypomniał mi o pijackiej zabawie, która była moim jak dotąd ostatnim wspomnieniem.
— Pani pokoju? — odpowiedział jeden mężczyzna po czym oboje panowie parsknęli gromkim śmiechem.
— Ale, ale…. — próbowałam zrozumieć skąd na litość boską znalazłam się w tych okolicznościach. — Tak, moim pokoju. — próbowałam okazać pewność siebie. Podniosłam się i usiadłam, po czym zauważyłam, że wzrok obu panów natychmiast powędrował w okolicę mojej klatki piersiowej. Spojrzałam w dół i pomyślałam „O rany! Jestem naga!”. Szybko chwyciłam za kołdrę i naciągnęłam ją na biust. Panowie spojrzeli na siebie ubawieni po pachy.
— No takiej delegacji i prezentu od firmy się nie spodziewałem. — powiedział jeden z nich do drugiego.
Zerwałam się na równe nogi, jednak pod wpływem alkoholu we krwi zatoczyłam się uderzając i zrzucając lampkę na stoliczku nocnym. Zażenowana nie wiedziałam co zrobić. Chciałam uciec z tego miejsca jak najdalej.
— Co się tu dzieje! Proszę mi natychmiast wytłumaczyć co się tutaj dzieje! — krzyknęłam niewyraźnie nadal zdecydowanie nietrzeźwa.
— Droga pani… — zaczął spokojnie i z uśmiechem drugi pan w wieku około sześćdziesiątki podnosząc uspokajająco dłoń. — Przyjechaliśmy tutaj dzisiaj z kolegą na imprezę firmową, na której byliśmy z całą grupą aż do teraz. Po powrocie do naszego pokoju hotelowego okazało się jednak, że na naszym łóżeczku śpi już Śnieżka. Zastanawialiśmy się właśnie, czy nasz pocałunek wybudziłby panią ze snu, kiedy obudziła się pani sama i odkrywszy swoją piękną pierś próbowała nam wmówić, że jesteśmy w nieswoim pokoju.
— Ale jak to możliwe? Jak udało mi się tutaj wejść? Przecież niedawno byłam w innym pokoju… — mamrotałam kompletnie nie ogarniając sytuacji. — Pójdę to wyjaśnić do recepcji.
— W tym stroju? — zapytał rozbawiony pierwszy pan zapewne grubo po sześćdziesiątce.
Nie zwracając uwagi na obojga panów, chwiejnym krokiem co jakiś czas potykając się o długą kołdrę, w którą byłam owinięta wyszłam na korytarz. Pod wpływem alkoholu wzrok nie złapał dokładnie ostrości w związku z czym korytarz prowadzący zarówno w lewą, jak i prawą stronę wydawał się nieskończony. Jęknęłam na samą myśl o tym spacerze i ruszyłam w prawo. Po kilku krokach jednak wróciłam i ruszyłam w lewo. Po kilku minutach błądzenia napotkałam na kolejnego rozbawionego po imprezie firmowej pana, który spojrzał na mnie zdziwiony.
— Czy mam przyjemność z aniołem? — zapytał świdrując mnie wzrokiem z góry na dół.
Już chciałam mu odpowiedzieć coś złośliwego, kiedy nagle otworzywszy usta zaczknęłam głośno.
— A, a jednak aniołem. Przecież nie mówi pani w ludzkim języku. — zachichotał pan numer trzy. — Zgubiła się pani?
— Tak. — odpowiedziałam cicho co jakiś czas czkając. „Czy ta cholerna czkawka mi da wreszcie spokój?”, ogarnęła mnie pierwsza trzeźwa myśl od dłuższego czasu. — Gdzie jest recepcja?
— Tutaj w prawo. — odpowiedział pan szarmancko wskazując kierunek i nisko się przy tym kłaniając. — Czy pójdę teraz do nieba? — zapytał uśmiechając się do mnie.
— Pójdzie pan. — odpowiedziałam odchodząc jak mi się zdawało w eleganckim stylu, jednak po trzech krokach nagle poczułam jak kołdra opada na ziemię. Krzyknęłam przeciągle i zakryłam ciało rękami po czym odwróciłam się, aby sprawdzić, czy pan za mną wszystko widział. Jak się okazało, pan doskonale wszystko widział.
— O przepraszam. — powiedział niewinnie pan numer trzy w wieku około czterdziestu pięciu lat. — Nieopatrznie nadepnąłem na pani skrzydełko. — zachichotał.
Spojrzałam w dół i zauważyłam jego but na kołdrze.
— Och! — krzyknęłam i szarpnęłam kołdrę do góry.
— To chyba jednak dziś nie pójdę do nieba… — powiedział smutno pan z widocznie rozbawionymi oczami.
— Ani dziś ani jutro! — odpowiedziałam złowieszczo.
— Ale warto było. — zaśpiewał melodyjnie pan i się oddalił.
Ruszyłam w stronę windy modląc się, aby przyjechała pusta. Jak zwykle, kiedy się tego potrzebuje, zrządzenie losu sprawiło, że trafiłam na pełniutką. Kiedy drzwi windy się otworzyły i wszyscy zamilknęli na mój widok, nie było już sensu uciekać. „Przecież i tak mnie już zobaczyli”, pomyślałam. Uniosłam dumnie głowę, z gracją podniosłam kołdrę jakby to była najwyższej klasy suknia ślubna i weszłam pewnie do windy. Podczas jazdy w dół w windzie panowała cisza zupełna, kiedy nagle mały chłopczyk w wieku około pięciu latek przerwał ciszę głośnym pytaniem.
— Mamuś, a dlaczego ta brzydka goła pani chodzi w kołdrze?
Pozostali pasażerowie jakby wstrzymali dech w piersiach.
— Synku, pani nie jest brzydka tylko troszkę nieuczesana. — odpowiedziała matka próbując ominąć temat nagości i kołdry.
— Ale dlaczego nie ma ubrania?
— Nie wiem synku, stój spokojnie. — prosiła matka zapewne modląc się, aby ta przejażdżka już się skończyła i mogła szybko uciec z windy z gorliwym synkiem.
— Może ktoś ukradł jej ubranie? — kontynuował nadal chłopczyk jakby w ogóle nie przejmując się prośbami matki. Matka tym razem spróbowała techniki milczenia mając nadzieję, że syn nie będzie kontynuował rozważań.
— Mamuś, czy tobie też ktoś ukradł ubranie w zeszłym tygodniu, kiedy znalazłem cię wieczorem w ogrodzie gołą za drzewem? — kontynuował bezlitośnie chłopczyk, któremu nagle przypomniała się podobna scena z niedalekiej przeszłości.
— Marcin! Przestań! Bądź cicho!
— Mama na pewno czekała na tatę wracającego z pracy. — powiedział pan stojący po prawej stronie pani.
— Nie, na pewno nie, bo tata był wtedy na delegacji, prawda tato? — odpowiedział synek i odwrócił się do zszokowanego ojca, któremu właśnie dolna szczęka opadała ze zdumienia.
Gdy tylko drzwi windy otworzyły się, matka popchnęła synka tak mocno, że aż krzyknął z bólu i rodzina szybko oddaliła się zapewne omówić kolejne szczegóły urlopu taty.
Zszokowana usłyszaną przed chwilą opowieścią stanęłam na chwilę próbując zebrać myśli. Po chwili przypomniałam sobie, po co tutaj jestem, podniosłam tył kołdry jak tren sukni ślubnej i ruszyłam z wysoko podniesioną głową w stronę recepcji, gdzie pracownicy już na mój widok między sobą szeptali.
— Ach, a mieliśmy skrytą nadzieję, że pójdzie pani od razu spać. Choć mieliśmy kilka telefonów z sąsiednich pokoi wspominających, że lubi pani śpiewać… — westchnął jeden pracownik.
Spojrzałam na nich zrezygnowana sobą.
— Chętnie. — odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem, próbując jednocześnie okiełznać rozwydrzone włosy. — Mógłby mi pan tylko przypomnieć, w jakim numerze pokoju powinno się to wydarzyć? —
Pracownicy popatrzyli na siebie z uśmiechem.
— 353 droga pani.
— Dziękuję. — już chciałam odejść, kiedy nagle przypomniałam sobie, że przecież nie mam karty. Pracownik hotelu, jakby czytając w moich myślach lub po prostu starając się mnie jak najszybciej pozbyć, szybko zapytał:
— Wydać pani nową kartę?
— Tak, poproszę.
Podczas wydawania nowej karty pojawił się kierownik hotelu. Spojrzał na mnie i mój strój z pogardą, po czym poprawił sobie krawat przy szyi, jakby pokazując mi, że to nie miejsce dla kobiet tak nieeleganckich i pijanych lub może nieuczesanych, jak ja.
— Mam jeszcze jedno pytanie. — powiedziałam zezłoszczona jego postawą. — Czy to możliwe, że można przy użyciu jednej karty wejść do innego pokoju?
Kierownik uniósł wysoko brwi i spojrzał złowrogo na pracownika recepcji.
— Yyy, hmmm — odchrząknął pracownik. — Nie droga pani, mieliśmy niedawno problem z systemem, jednak już sobie z nim poradziliśmy. — Kierownik przestąpił nerwowo z nogi na nogę widząc podchodzących do recepcji gości, którzy mogli w każdej chwili usłyszeć prowadzoną przez nas rozmowę.
— Nie sądzę, że z Państwa systemem wszystko jest w porządku, gdyż dziś weszło do mojego pokoju dwóch mężczyzn. — odpowiedziałam. Kierownik aż zaczerwienił się ze złości. Goście z zainteresowaniem spojrzeli najpierw na mój strój, a później na fryzurę, na której ich wzrok się zatrzymał, podczas, gdy oni nadal przysłuchiwali się naszej rozmowie.
— Otóż z tego, co wiem, to właśnie Pani znalazła się w nie swoim pokoju. Zanim pani do nas dotarła, otrzymaliśmy telefon od jednego klienta, który twierdził, że właśnie zastał w swoim pokoju nagą muzę. — Odpowiedział triumfalnie pracownik hotelu, w pełni zadowolony z zażenowania, jakie mnie właśnie ogarnęło. Jednak jego kierownik jakby pobladł. Wściekła na siebie i wszystkich naokoło przez chwilę skupiłam rozmiękczone od alkoholu myśli.
— Ma pan rację. Może i to ja się zgubiłam. Jednak to potwierdza jedynie, że przy użyciu jednej karty można wejść do innych pokoi.
Kierownik aż westchnął. Nowi gości udając pogłębionych w rozmowie cicho wymknęli się z hotelu.
Triumfalnie, zadowolona z tego, że nie tylko ja dałam plamę, zabrałam kartę, zarzuciłam trenem kołdry i oddaliłam się w stronę windy. Tym razem miałam szczęście i widna była pusta. Niestety eleganckie i triumfalne odejście skończyło się w momencie przytrzaśnięcia ogona kołdry drzwiami windy. Szamocząc się i próbując odwrócić stękałam i jęczałam na przemian próbując wyciągnąć zakleszczony materiał z progu windy, w którym się zablokował. Złośliwe drzwi windy tego nie ułatwiały, co kilka sekund próbując się zamknąć i uderzając inny element mojego ciała zaczynając od barku, a kończąc na kciuku. W końcu zdenerwowana szarpnęłam z rozpaczą kołdrę z całej siły. W pierwszej chwili z radości aż podskoczyłam, bo kołdra w końcu wysunęła się z progu. Po chwili jednak z przerażeniem spostrzegłam, że pozostała część kołdry oplatająca moje ciało zsunęła się na ziemię, a ja pochłonięta walką z rogiem kołdry nawet tego nie zauważyłam. Gdy stałam tak naga w środku windy, zszokowana wlepiając wzrok w pracowników recepcji patrzących prosto na mnie, drzwi windy się zamknęły i winda wreszcie ruszyła.
„Boże! Czy ten dzień pełen wstydu wreszcie się skończy!?”, pomyślałam szybko owijając się kołdrą i modląc, aby winda nie zatrzymała się na pierwszym piętrze. Gdy wreszcie dotarłam na piętro trzecie, gdzie znajdował się mój pokój, szybko pobiegłam do pokoju, gdzie padłam na łóżko i oficjalnie, tym razem kieliszkiem wody mineralnej, zakończyłam ten dzień toastem:
— Za najbardziej koszmarny dzień w Twoim życiu Nina! Do dna! — powiedziałam przechylając kieliszek i wypijając płyn do dna, po czym natychmiast zasnęłam.
***
Nie wiem jak to się stało, że opowiedziałam Marco całą swoją historię wraz ze zdradą oraz wszystkimi szczegółami włączając w to panią Krysię i jej chodaczki. Na początku było mi ciężko o tym mówić, szczególnie, jeśli chodziło o część historii dotyczącą samego Michała, ale gdy tylko moja historia przeniosła się do szpitala z uśmiechem na ustach wspominałam panią Krysię. Pomijając fakt, że moje narzeczeństwo zakończyło się koszmarnie, cała historia nadawałaby się do odcinku polskiego serialu komediowego.
Na koniec historii Marco i ja siedzieliśmy w środku nocy na tarasie pełnym pięknych kwiatów, pod cudownym gwieździstym niebem i śmialiśmy się głośno nie mogąc uwierzyć w to, jakiego koszmarnego dnia można doświadczyć. Ale prawdę mówiąc ta rozmowa sprawiła, że mi ulżyło. Jak dotąd nikomu jeszcze nie powiedziałam o tym, co się wydarzyło z Michałem. Nawet moim przyjaciółkom. Było mi po prostu wstyd. Nie chciałam, aby wszyscy naokoło wiedzieli, że doskonały związek Niny i Michała wcale nie był taki doskonały, a do tego odnosił się do trójkąta z jedną naiwniarą pośrodku. Nie czułam się również na siłach, aby tłumaczyć im całą przygodę związaną ze szpitalem, nieznajomą czy hotelem. Dopiero dwie butelki wina oraz rozbawiona i pełna wyrozumiałości twarz Marco sprawiła, że się otworzyłam. Dzięki Marco spojrzałam na całą sytuację w bardziej pozytywny sposób i z lekkim dystansem.
„To niesamowite, ile można powiedzieć nieznajomej osobie, a jak ciężko czasem otworzyć się przed bliskimi”, pomyślałam. Choć Marco znałam zaledwie od dwóch godzin, po rozmowie z nim czułam się, jakbym zrzuciła z siebie wielokilogramowy ciężar. Łatwiej było mi zwierzyć się osobie nieznanej, której zapewne nigdy więcej w życiu nie spotkam niż bliskim osobom, które przy kolejnych spotkaniach będą wiedzieć, co mnie spotkało i zapewne patrzeć na mnie w ten specyficzny sposób pełen żalu, który sprawia, że czujesz się jeszcze podlej niż wcześniej.
— Przykro mi, że tak się na kimś tak bardzo zawiodłaś. — powiedział Marco. — Jednak myślę, że z czasem, kiedy Twoje emocje już opadną, zrozumiesz, że to najlepsze, co mogło ci się przytrafić.
Aż wzdrygnęłam się ze złości. Popatrzyłam na niego z wyrzutem.
— Nie patrz tak na mnie. Wyobrażasz sobie wyjść za mąż za takiego faceta? Uwierz mi, lepiej, jeśli związek rozsypie się przed małżeństwem. — powiedział cicho i ze smutkiem Marco. Spojrzałam na jego twarz. Była tak pełna zrozumienia, jego oczy emanowały inteligencją i otwartością. Miałam ochotę po prostu się do niego przytulić i zapomnieć o wszystkim i zacząć moje życie po prostu od nowa.
Marco miał rację. Choć była to bardzo bolesna lekcja życia, to uratowała mnie przed utratą czegoś bezcennego….marzenia o miłości, rodzinie i udanym małżeństwie.
— Wiesz Marco, masz rację. Nawet, jeśli nigdy nie wyjdę już za mąż, to chciałabym pozostawić w sobie tę małą cząstkę, która jednak wierzy w miłość, zaufanie i małżeństwo. Może mi to nie jest dane w tym życiu, ale sama wiara w dozgonną miłość pozwoli mi czasem o takiej miłości pomarzyć, a marzenia pozwolą z kolei pokonać trudy życia codziennego. Jak to się często mówi, nadzieja umiera ostatnia. W moim przypadku będą to marzenia. Życie bez marzeń nie miałoby dla mnie sensu.
— Więc wypijmy za piękne marzenia, które mogą zawsze stać się rzeczywistością. — powiedział Marco z uśmiechem unosząc swój kieliszek wina w górę.
— A Ty Marco? Jaka historia opisuje Ciebie? — zapytałam zaciekawiona.
— Ja również jestem marzycielem Nina. — powiedział Marco i uśmiechnął się łagodnie.
Zamroczona winem nie miałam siły zastanawiać się, co miał na myśli. Czy to znaczyło, że jest również singlem i również nikogo nie znalazł? A może jest szczęśliwym ojcem lub jednym z tych Włochów, którzy mając rodzinę przesiadują z turystkami na tarasie? W końcu to Włoch…..a oni znani są z otwartości, czasem wręcz nadmiernej.
„I jakie to ma teraz znaczenie Nina?”, pomyślałam. „Wychodzisz za niego jutro za mąż? Jesteś jego żoną, którą może właśnie zdradza? Czy może matką jego dzieci, które właśnie czekają na niego w domu? Otóż żadne z powyższych, także zrelaksuj się, gdyż to jedyna noc, którą z nim spędzisz i to nie w taki sposób, jaki by tego zapewne chciał. Postaraj się po prostu spędzić miło czas, a jutro odpal swojego rumaka i zniknij na zawsze”.
— A czym się zajmujesz Nina? — przerwał moje rozmyślania Marco.
— Zarządzaniem hotelami.
— Lubisz swoją pracę? Pewnie jesteś dobra w tym, co robisz?
Zaśmiałam się. — Dlaczego tak myślisz?
— Wydajesz się być osobą, która doskonale wie, czego chce, szybko idzie naprzód i potrafi się znaleźć w różnych zaskakujących sytuacjach. Podróżujesz sama po Włoszech, rozmawiasz właśnie z nowo poznanym mężczyzną i w ogóle po Tobie nie widać, żeby ta nowa sytuacja wyprowadzała cię z równowagi czy stresowała.
— Tak, to fakt. Jestem dość elastyczna. Dostosowuję się szybko do nowej sytuacji i tak, jestem dobra w tym, co robię. Zależy mi na tym, żeby wykonywać moją pracę jak najlepiej.
— A czy ludzie, z którymi pracujesz doceniają to?
Zamyśliłam się.
— Nie. Nie doceniają.
— Dlaczego tak myślisz?
— Od trzech lat pracuję dla tej firmy. Oddałam jej wszystko, a w zamian jak dotąd nie dostałam nic poza słownymi pochwałami i obietnicami.
— To dlaczego nadal tam jesteś? Nie myślałaś o zmianie firmy?
— Oczywiście, że myślałam. Nawet był taki czas, że szukałam innej firmy w tej samej branży, jednak ostatnio okazało się, że pojawił się nowy klient i szef obiecał, że ten, kto zjedna sobie tego klienta i sprawi, że będzie zadowolony dostanie awans. Powiedział mi nawet prosto w oczy, że jestem najlepsza i że chciałby, żebym to ja dostała ten awans. Jest jeszcze Sarah z mojego działu, która chętnie dostałaby ten awans, jednak ona w przeciwieństwie do mnie nie wysila się, a jedynie dba o wygodne życie i tzw. work-life balance.
— No i jak idzie z tym klientem? Jest z ciebie zadowolony?
— Jak na razie nie miałam z nim żadnego kontaktu. Podobno mieliśmy z nim kilka wstępnych rozmów jako firma, jednak wydaje się nie być do końca przekonany, stał się jakby niedostępny i na razie nie sfinalizował z nami umowy.
— Ciekawe.. Czy wiesz może skąd bierze się ta jego niepewność?
— W końcu hotele, które chce nam powierzyć to dorobek całego jego życia. Nie jest łatwo komuś zaufać i oddać wszystko jakiejś nieznanej firmie.
— A ty co byś zrobiła na jego miejscu? Wybrałabyś waszą firmę?
Zamyśliłam się.
— Myślę, że nie.
— Dlaczego nie?
— Management jest niesamowicie chaotyczny i nie jest nastawiony na jakość, a jedynie ilość projektów. Wiele projektów nie zostało domkniętych w poprzednim roku, gdyż nie mieliśmy wystarczających ludzi, a wiecznie zmieniająca się koncepcja zarządzania firmą wcale nie pomaga ograniczyć wewnętrznej rotacji. Ludzie na wysokich szczeblach podejmują nieodpowiednie decyzje, z którymi ja się osobiście nie zgadzam. Według mnie klienta należy zadowolić wynikami, a nie obietnicami wyników, bo taka strategia ma bardzo krótkie nogi i doprowadzi nie tylko do utraty klienta, ale również złej opinii na rynku. Jednak mojej firmie zależy bardziej na zaraportowaniu do Stanów ilości podpisanych umów, a nie zadowolonych klientów.
Marco zamyślił się.
— Masz rację. Nie warto robić interesów z taką firmą. To dobrze, że sobie od niej chwilę odpoczniesz. Może po urlopie pojawią się jakieś nowe możliwości i będziesz się mogła od niej wreszcie uwolnić.
Zaśmiałam się głośno. — Nie jestem tego taka pewna ale jest to z pewnością kolejne piękne marzenie w moim życiu.
— Dlaczego tak myślisz? — spytał zaciekawiony Marco.
— Niestety jestem totalnie ponadprzeciętnie ambitna, nie mogę spać w nocy zastanawiając się, jak zdobyć ten awans. Jestem jak maszyna, która nie potrafi przestać analizować danych, co mnie strasznie męczy. Nawet Włochy wybrałam, gdyż wspomniany klient ma związek z tym właśnie państwem i chciałam się czegoś więcej o nim dowiedzieć np. o kulturze, kuchni, winach… Trzeba zrozumieć ludzi, aby pomóc im dobrać idealny hotel i sprawić, aby ich pobyt był niezapomniany.
— Czyli to nie taki stu procentowy urlop dla ciebie?
— Chciałabym, ale nie wiem, czy mi się to uda.
— Trzeba zacząć od małych kroków. Wydaje mi się, że w Twoim przypadku to będą relaks i docenienie chwili.
— Masz rację, ale to tylko brzmi tak łatwo, ponieważ w rzeczywistości jak tylko zamknę oczy, to ląduje od razu w biurze.
— Wielu zachowań można się nauczyć, jednak trzeba ciągle próbować. Jesteś na urlopie. Włochy to idealne miejsce na cieszenie się chwilą i odrobiną relaksu. Na początek po prostu zamknij oczy.
Popatrzyłam na niego zdziwiona.
— Słucham?
— Zróbmy małą próbę. Zamknij oczy.
Zdziwiona nietypowym zachowaniem nieznajomego patrzyłam na Marco przed dłuższą chwilę. Zastanawiała, się nad tym, czego ode mnie oczekuje. Następnie pomyślałam „a co tam” i zamknęłam swoje oczy. Siedzieliśmy razem w milczeniu. Po chwili zaczęłam się już wiercić zniecierpliwiona brakiem reakcji z jego strony.
— Uspokój się. — powiedział spokojnym, cichym głosem Marco. — Jesteś ciągle bardzo niespokojna.
Spróbowałam się zrelaksować. „Ale jak mam to zrobić? Z milionem myśli na minutę i to w środku nocy? Tutaj? Teraz? Jaki to ma w ogóle sens? Co ja tutaj robię?” myśli biegały jak oszalałe w mojej głowie.
— Słyszysz? Czujesz? — usłyszałam głos Marco.
— Co masz na myśli? — odpowiedziałam zdziwiona.
— No właśnie. Tak myślałem. — odpowiedział jakby lekko rozczarowany Marco.
Przez chwilę siedziałam zdziwiona z zamkniętymi oczami. „To jakiś absurd. Przecież potrafię się zrelaksować. To nie może być takie trudne!”, myślałam zirytowana. Zebrałam się w sobie i skupiłam na otoczeniu. Najpierw usłyszałam śpiew ptaków w krzakach tuż obok tarasu. Potem dobiegła mnie cicha muzyka z restauracji pod nami, śmiejący się ludzie przechodzący na ulicy i śpiewający jakąś włoską, wesołą piosenkę. Potem usłyszałam jakiś brzęczący dźwięk. Zmarszczyłam brwi i próbowałam zgadnąć, co to może być. W tej chwili Marco zaśmiał się cicho.
— Haha, widzę, że usłyszałaś.
— Co to za dziwny, dźwięczący ton? — spytałam.
— Łódki.
— Aaaa no tak, przecież dwie minuty stąd znajdował się mały port.
Następnie wciągnęłam głęboko powietrze. „Co miałeś na myśli pytając czy czuję?”. Poczułam słodki zapach tarasowych kwiatów. Był śliczny, delikatny i otaczający nas jakby z każdej strony. Pięknie komponował się z cichą muzyką z restauracji poniżej i śpiewem ptaków. Poczułam jak delikatnie się rozluźniam, jak myśli o pracy, planach urlopowych i cała lista to do mnie opuszcza. „Jakież to miejsce jest piękne”, pomyślałam.
Nagle poczułam na ramionach ciepłe dłonie Marco. Przez moje ciało przebiegł dreszcz podniecenia. Jego obecność sprawiała, że wszystkie moje zmysły były już od dawna wyostrzone, jednak dotyk jego rąk spowodował, że fala gorąca natychmiast zalała moje ciało. Dłonie Marco masowały powoli moje ramiona i kark. Przez moje ciało przebiegały miliony mrówek, a uda ścisnęły się mocno próbując opanować podniecenie. „Och… jakąż ja miałabym teraz niesamowitą ochotę na….”
— Widzisz, o tym właśnie mówiłem.- powiedział Marco zostawiając mnie rozpaloną i wracając ze spokojem na swoje miejsce. — Zrelaksuj się, zatrzymaj na chwilę i rozejrzyj, a zobaczysz, jaki piękny jest ten kraj i docenisz w pełni jego uroki. Nie samą pracą żyje człowiek. — uśmiechnął się.
„Myślę, że Marco ma rację. Powinnam trochę odpuścić i wykorzystać ten czas urlopu również na relaks”, myślałam. Popatrzyłam na Marco. Spojrzał mi prosto w oczy. Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Wydawał się bardzo taktownym, oczytanym, wykształconym i wesołym mężczyzną. Minuty mijały niespostrzeżenie i kiedy w końcu pożegnaliśmy się o 3: 00 nad ranem i otworzyłam drzwi do mojego pokoju, czułam, że to najwspanialsze zakończenie pierwszego dnia urlopu.
Rozdział 4 — Lonely Planet
Rano obudził mnie śpiew ptaków i słoneczna flara wpadająca przez przymknięte okiennice. Uśmiechnęłam się. Byłam z siebie dumna. Dopięłam swego, wyjechałam sama na wakacje. Zrobiłam to, czego zawsze się obawiałam. Jednak teraz cieszyłam się, że uciekłam przed samotnością na urlopie w gorące lato w moim własnym mieszkaniu. Odkąd wyprowadziłam się od Michała spędzanie dłuższych okresów w samotności wcześniej czy później powodowało mój smutek i tęsknotę za kimś bliskim, kto byłby tuż obok. Nie miałam jeszcze energii na zapoznawanie się z innymi mężczyznami. Obawiałam się, że będę musiała robić to, czego zawsze nie znosiłam. Opowiadać o sobie, jakby o obcej osobie stojącej z boku. Mówić o tym, co lubię, czego nie, jakie jest moje hobby itd. W takich sytuacjach zawsze czułam się bardzo sztucznie i marzyłam, aby koło mojego boku znalazła się osoba, która mnie już zna, która nie musi od nowa uczyć się mojej osoby. Jednak teraz nie miałam czasu ani na smutek, ani na rozpamiętywanie przeszłości. Cieszyłam się, że zebrałam się na odwagę i podjęłam wyzwanie.
Przeciągnęłam się powoli na ogromnym, małżeńskim łożu rozprostowując poszczególne elementy mojego ciała. Spojrzałam na uchylone okno, przez które prześwitywała połyskująca woda jeziora. Następnie moje zaspane jeszcze spojrzenie padło na moje stopy, później nogi, pępek, a następnie piersi. Uśmiechnęłam się sama do siebie i powoli położyłam dłonie na swoim biuście. Lekko ściskając piersi w dłoni, wyprężyłam się w łuk pod wpływem przebiegającego uczucia przyjemności po czym przymknęłam oczy delikatnie mrucząc. Choć przespałam już całą noc nadal byłam rozpalona jego spojrzeniem, uśmiechem i dotykiem. Powędrowałam drugą dłonią wydłuż brzucha, mijając pępek dotarłam wreszcie do rogu bielizny. Przejechałam palcami kilkakrotnie w lewą i prawą stronę po jej krawędzi, po czym powoli zaczęłam podciągać koszulę nocną. Kiedy koszula znajdowała się już powyżej bielizny, wsunęłam pod nią dłoń. Uśmiechnęłam się do siebie spostrzegłszy, że moje ciało jest już zupełnie rozpalone.
„Pewnie śniłam o Włochach, słońcu i przyjemnościach”, westchnęłam wsuwając palce w mokrą szczelinę pomiędzy moimi udami i jednocześnie zaciskając mocniej drugą dłoń na moim biuście.
„Och, jak ja przeżyję na tym urlopie wokół takich przystojnych Włochów…..przecież w takim stanie nie mogę nawet prowadzić… takie roztargnienie byłoby przecież niebezpieczne”, uśmiechnęłam się do swoich myśli.
Moje dłonie wewnątrz mojego ciała poruszały się coraz bardziej rytmicznie. Mój oddech stawał się coraz płytszy i szybszy. Rozpalona nie potrzebowałam dużo czasu….wystarczyło, że przypomniałam sobie jego usta, zęby, uśmiech i dotyk jego rąk….po czym fala przyjemności zalała całe moje ciało.
Po wszystkim leżałam dłuższą chwilę z zamkniętymi oczami, uśmiechnięta, czekając, aż mój oddech i puls powróci do normy. Moje mięśnie rozluźniły się zarówno na nogach, jak i barkach i innych, normalnie spiętych miejscach. Nawet mięśnie wokół ust wydawały się odprężone. W tym drugim dniu urlopu byłam jakby inną osobą. Nie tą samą, która jeszcze wczoraj bała się opuścić swój kraj i wyjechać. Dziś byłam inna, byłam pewną siebie turystką, która zamierzała wykorzystać każdą minutę tego spontanicznego wyjazdu. Powoli czułam, że miałam coraz większy apetyt na przygodę. Podniosłam się z łóżka i poszłam do łazienki, gdzie wzięłam długi prysznic. Następnie wysuszyłam włosy ręcznikiem, w dłonie wsmarowałam żel do tworzenia loków i uformowałam naturalne loki, których nie robiłam już od wielu lat, a z pewnością nie nosiłam w biurze.
— Dosyć z korpo damą! — powiedziałam do swojego odbicia w lustrze. — Nie chce tutaj tej zestresowanej sztywniary!
Wpięłam dwie duże spinki-kwiaty w świeżo uformowane loki i założyłam zwiewną, białą sukienkę w delikatne małe, różowo-czerwone kwiaty. Na stopy wsunęłam wysokie koturny, również w kwiatowym odcieniu i właśnie miałam zbiec na śniadanie, kiedy nagle zadzwonił telefon komórkowy z nieznanego numeru.
„To pewnie z pracy”, nie zastanawiając się chwyciłam za telefon.
— Nina Lorence, słucham? — powiedziałam szybko i od razu poczułam, że to był błąd. „Po co odbierasz telefony na urlopie?”, pomyślałam. „Czy oni nie mogą uszanować mojej prywatności? Czy im wszystkim naprawdę się wydaje, że istnieję tylko po to, aby pracować?”, myślałam natychmiast wzburzona. Nagle zauważyłam, że w słuchawce nadal jest cisza.
— Halo? — powtórzyłam niepewnie.
— Nina? — natychmiast rozpoznałam obecnie najbardziej znienawidzony przeze mnie głos. Milczałam zaciskając ze złości zęby.
— Nina…. To ja….Chciałem zapytać czy wszystko u ciebie ok? Tak szybko zniknęłaś, twoje rzeczy również zniknęły…. Nikt nie chce mi powiedzieć, gdzie jesteś….tak szybko się spakowałaś…. Martwię się o ciebie i tęsknię za tobą…. i Milo…
Przypomniałam sobie moje chaotyczne poszukiwanie mieszkania na wynajem, płacz i pakowanie w popłochu, aby zdążyć zanim Michał wróci z pracy. Chciałam zrobić wszystko, aby nigdy więcej nie być w tym samym mieszkaniu z nim, po tym, co mi zrobił. Miałam szczęście, że od razu po ciężkiej i niezapomnianej nocy w Marriotcie, od razu coś znalazłam. Było to małe, jednopokojowe mieszkanko, ale z przyjemnym ogródkiem, na małym wzgórzu, z widoczkiem na mały lasek. Mieszkanko było już umeblowane, więc wystarczyło, że spakowałam siebie i Milo i już byłam wolna od tego zdrajcy.
— Michał, nie chcę mieć z Tobą niczego do czynienia. Nie dzwoń do mnie!
Znów cisza. Prawie widziałam jego twarz i jak ze złością rozpuszczonego jedynaka przymyka oczy i zaciska zęby.
— Nie zapominaj, że jestem twoim przełożonym, nadal pracujemy razem w jednym biurze, więc będziemy i owszem ze sobą rozmawiać. — powiedział twardym, władczym głosem.
— Jestem na urlopie, nie muszę z tobą teraz rozmawiać. Poza tym temat mojego kota nie ma nic wspólnego z pracą. — syknęłam do słuchawki. Wiedziałam, że to najgorsze, co może mnie teraz spotkać. Praca z nim. Mściwym, rozpuszczonym dzieciakiem, który nie omieszka mi pokazać każdego dnia co oznacza zostawić go na lodzie.
— Uciekłaś jak mała dziewczynka, przecież mogliśmy o wszystkim porozmawiać.
— Chyba żartujesz! — zaśmiałam się głośno. — Chyba nie pamiętasz siebie, jak wybiegałeś w bokserkach na boso z domu! To ci dopiero był bohater! — wytknęłam mu dotknięta zdradą.
— To coś innego….zaskoczyłaś mnie….nie mówmy o tym….porozmawiamy w cztery oczy, jak się spotkamy.
— Jedyny temat, jaki poruszymy przy naszych kolejnych ewentualnych spotkaniach to projekty i praca. Wszystkie inne tematy dla mnie już są nieaktualne.- powiedziałam twardo, jednak poczułam ogarniający mnie strach.
„Przecież on zrujnuje moją karierę. Tak długo nad nią pracowałam, a teraz przez jego zdradę rozbił się mój związek, a po nim następna będzie moja kariera…..to jakiś koszmar”.
Milczenie. Słyszałam tylko jego szybki, nerwowy oddech.
— Co masz na myśli mówiąc ewentualnych spotkaniach? Nie zamierzasz wracać do firmy?
Nie wiem dlaczego to powiedziałam. Nie miałam zamiaru opuszczać firmy. To słowo wymknęło się z moich ust jakby spod podświadomości. Nie wyobrażałam sobie pracy z tym dupkiem, ani mojego powrotu do tej firmy.
„Może Marco miał rację i powinnam poszukać czegoś innego”, przebiegło mi przez myśl.
— Wyjechałaś na urlop w najgorszym momencie. — kontynuował oskarżającym tonem Michał nie uzyskawszy ode mnie żadnej odpowiedzi. — Dobrze wiesz, że mamy problem z tym nowym klientem, nadal nie podpisaliśmy z nim umowy, a ty odwróciłaś się na pięcie i wyjeżdżasz sobie na urlop. Sarah ma teraz przez ciebie dwa razy więcej roboty.
„Biedna Sarah….ciekawe, ile mu zajmie pocieszenie jej”, pomyślałam.
— Czego ode mnie oczekujesz? Jeśli klient nie jest pewny, a ja nie mam z nim nawet kontaktu, to jak mam wam pomóc? Dobrze wiesz, że moja praca zaczyna się od momentu podpisania umowy, a nie przed, także mój urlop nie ma tu żadnego znaczenia. To, że kwestia podpisania umowy się komplikuje, to nie moja wina.
— To się okaże, może będziemy chcieli, abyś pojawiła się w biurze, kiedy on przybędzie. Może powinnaś włączyć się do tej sprawy wcześniej i spróbować nakłonić go do podpisania umowy.
— A to coś nowego. Wcześniej tego ode mnie nie wymagaliście, a teraz, kiedy jestem na zaległych wakacjach to nagle znajdujecie powód na to, aby ściągnąć mnie do biura? A kiedy jest to spotkanie?
— Jeszcze nie wiem.
— To się dowiedz! — ze złością syknęłam i odłożyłam słuchawkę.