Później…
— Andrzeju… Musimy porozmawiać, kochanie — powiedziała łagodnie kobieta. Pogłaskała jego ramię powyżej łokcia.
— Kto musi? Ja, nie — odpowiedział surowo. Odsunął się od niej o krok.
— Kochanie… Daj spokój. Nie musisz udawać góry lodowej. Wiem, że taki nie jesteś. Chodź, porozmawiajmy. Możesz poczęstować mnie grzańcem. Zaczęłam marznąć, czekając tu na ciebie — wskazała na dom i potarła przedramiona. Mężczyzna westchnął.
— Viktorio, żartujesz sobie ze mnie? Czy muszę ci przypominać, że nie jestem już twoim mężem? W tym domu czeka na mnie inna kobieta. Chcesz się ze mną napić? — zapytał sceptycznie. Piękna kobieta zrobiła niezadowoloną minę. Powiedziała:
— Daj spokój. Chyba nie mówisz poważnie? Czy ta gruba torba naprawdę ma dla ciebie znaczenie? Wiem, że ożeniłeś się, aby otrzymać spadek.
Mężczyzna zmarszczył brwi. Skąd ona wzięła te informacje? Ci ludzie… Nie potrafią trzymać języka za zębami! Był wściekły. Zechciał dźgnąć ją tak boleśnie, jak to tylko możliwe.
— Mylisz się! I nie waż się więcej nazywać tak mojej żony! Idę teraz do środka, do najlepszej kobiety, jaką znam. Z którą czuję się dobrze. Spokojnie i miło. Która naprawdę mnie kocha, nie oszukuje i nie wykorzystuje. Zjemy pyszną kolację, porozmawiamy, a potem… — na jego twarzy pojawiło się zadowolenie, oblizał wargi. — Potem pójdziemy do sypialni. I ona, nie ty, będzie cieszyć się przyjemnością w moich ramionach.
Victoria zmarszczyła brwi, a jej piękną twarz wykrzywiał gniew. Aż się zagotowała.
— Przy niej znów wyrosły mi skrzydła, które ty spaliłaś. Ania pokazała mi, czym jest prawdziwa rodzina. Więc… Lepiej już idź. Do swojego fotografa albo gdziekolwiek chcesz. Nie mam o czym z tobą rozmawiać. Są przyjemniejsze rzeczy do roboty — uśmiechnął się chytrze, kpiąc ze swojej byłej. Kobieta syknęła gniewnie:
— Ty draniu… Mścisz się na mnie? Cóż… Rozumiem. Ale najwyraźniej przesadzasz. Nie zasługuję na takie upokorzenie! Zastępujesz mnie takim strachem na wróble? Nie… Chcesz, żeby wszyscy się ze mnie śmiali? Równie dobrze mogłeś poślubić krowę! — krzyknęła ze złością.
Andrzej potrząsnął głową. Już miał ją zostawić. Kobieta nie przestawała mówić:
— Nie wierzę w to! Słyszysz mnie? Nadal nie wierzę, że kochasz lub nawet chcesz tego pączka! Mówisz to wszystko, żeby mi dopiec!
— Zamknij się!
Rozdział 1
Około dziesięć lat wcześniej…
— Zbyszku, wiesz, jedna dziewczyna weszła na wagę i ona się pod nią rozpadła. Tak, biedaczka nawet się nie dowiedziała, czy jest gruba, czy nie — powiedział Mikołaj, mrugając do przyjaciela w kierunku lekko otyłej uczennicy, Anny, siedzącej w szkolnej stołówce i jedzącej bułkę z herbatą. Celowo powiedział to tak głośno, żeby usłyszała to ona i połowa szkoły. Mikołaj i Zbyszek roześmiały się. Wspierało ich wiele innych dzieci i nastolatków, którzy również znajdowali się w pobliżu. Fala śmiechu przetoczyła się przez salę.
Dziewczyna spojrzała na nich. Prawie zakrztusiła się jedzeniem. Odstawiła szklankę na stół. Odłożyła bułkę. Wytarła mak z ust. Skrzywiła się. Chłopaki nie odpuścili. Podeszli i stanęli obok niej.
— Aniu, co się stało? Jedz już, nie zwracaj na nas uwagi. Nie mówimy o tobie — powiedział Zbyszek ze śmiechem. — Nie myśl, że jesteś brzydka, jesteś piękna, tylko… W twojej kategorii wagowej.
Ania była jeszcze bardziej zakłopotana, patrząc na nich żałośnie, nie wiedząc co robić. Prawie wszyscy uczniowie elitarnego liceum znów zaczęli się śmiać. Ale gruba dziewczyna już się nie śmiała. Tylko przyjaciółka Ani, wysoka, szczupła dziewczyna o imieniu Danuta Pogoda, która właśnie wchodziła do jadalni, nie przyłączyła się do zabawy. Krzyknęła na chłopaków:
— Zostawcie ją w spokoju! Wy dwaj idioci! Pozbądżcie się swoich robaków i będziecie tacy sami!
Ania uśmiechnęła się z wdzięcznością do swojej przyjaciółki.
— Zamknij się, ty zdechlaku! Jeśli ktoś ma robaki, to ty! — krzyknął Mikolaj. Zbyszek dodał:
— A twój ojciec jest pijakiem! Więc siadaj i zamknij się!
Danusia otworzyła usta w szoku i nabrała powietrza. Rozejrzała się. Wiele osób patrzyło na nią. Na nieszczęście ten Zbyszek mieszka na jej ulicy i często widzi, jak kierowca przywozi ojca Danuty do domu ledwo ciepłego po kolejnym posiedzeniu rządu miasta. Zmarszczyła brwi, a potem pstryknęła:
̶ Zamknij się! To nie twoja sprawa! Spójrz na siebie, bezgłowy idioto! Lepiej zacznij się uczyć, zamiast kłapać jęzorem, bo znowu będziesz spisywać u kogoś. Chcesz, żebym opowiedziała wszystkim o twoim starym?
Chłopak spoważniał. Nie chciał, żeby to oschłe nieporozumienie wykrzyczało na całą szkołę, że jego ojciec pracował jako ładowacz w fabryce słodyczy, a nie biznesmen czy urzędnik, jak rodzice większości tutejszych uczniuw.
— Bądź cicho, draniu! Albo cię zamknę! — wykrzyczał chłopak i zaczął iść w jej kierunku. Coraz więcej uczniów przestawało jeść i wpatrywało się w Zbyszka, Mikolaja, Danę i Anię. Cała czwórka spięła się, gotowa do obrony.
— Danusiu, chodźmy stąd. Dlaczego musimy cokolwiek udowadniać tym idiotom? — powiedziała otyła Ania Kęsikowska. To była jej zwykła strategia, uciec od szyderców. Nigdy nie lubiła walczyć.
— Co powiedziałaś, ty worku ziemniaków?! — warknął Zbyszek. W mgnieniu oka znalazł się u boku Ani, gotowy ją rozszarpać. Mikołaj stał obok niej, zaciskając pięści. Zbyszek bez wahania chwycił ze stołu bułkę z makiem, której dziewczyna nie dokończyła, zmiażdżył ją w dłoniach i posypał nią głowę uczennicy, a następnie polał ją herbatą. Wszystko to stało się tak szybko, że Ania nie zdążyła się zorientować, co się dzieje. Krzyknęła w szoku i złapała się za włosy.
Wszyscy w jadalni zaczęli się śmiać. Dziewczyna skrzywiła się, łapiąc powietrze, prawie płacząc. Danka podbiegła do niej.
— Ty draniu, co wyprawiasz?! Masz to! — wzięła szklankę herbaty z sąsiedniego stołu i ochlapała nią twarz chłopaka, który uśmiechał się, zadowolony ze swoich czynów. A potem chwyciła swoją przyjaciółkę za rękę i odciągnęła ją.
— Stój zarazo! Zaraz cię uduszę! — krzyknął do dziewczyny, wycierając lepką, brązową ciecz z twarzy i pognał za nimi.
Widzowie wybuchnęli śmiechem. Zadowoleni z występu. Tylko Ani nie do śmiechu, uciekała przed przestępcami ze łzami w oczach. Wyśmiewanie nie było jej obce, ale nigdy wcześniej nie było aż tak źle. Danka pociągneła ją ze stołuwki.
W tym momencie w drzwiach pojawił się kolega z klasy Mikołaja i Zbycha. Wysoki, postawny kapitan szkolnej drużyny koszykówki i zwycięzca wielu olimpiad, Andrzej Puchowski, ze swoim przyjacielem Olkiem. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszyscy zatrzymali się i ucichli.
Sportowiec bez słow spojrzał na przerażone dziewczyny, które zamarły przed nim. Z brązowych włosów Ani, splecionych w fantazyjny kłos, spływała herbata jej po nosie. Głowa czymś posypana. W jej oczach pojawiły się łzy. Danka się trzęsie. Dwóch przyjaciół biegło za nimi. Andrzej od razu zorientował się, co się dzieje.
Ze zdecydowanym spojrzeniem podszedł do Mikołaja i Zbycha. Spokojnie zapytał:
— Kim jest ten bohater?
Wszyscy zamilkli. Zbyszek, choć nie najmniejszy z nich, zacisnął zęby i przełknął gulę w gardle. Zerknął na Nikołaja. On również był spięty i nie odezwał się ani słowem.
— Pytam jeszcze raz, kto oblał dziewczyny?
Andrzej dobrze znał Mikołaja i Zbycha. Nie pytał więc po raz trzeci. Podszedł bliżej, pociągnął przyjaciół za kark i szepnął im coś do ucha.
Widzowie, bez względu na to, jak bardzo chcieli, nie słyszeli. Widzieli tylko, jak twarze chłopaków zmieniają się, nadymając się, by powstrzymać gorzką irytację.
— A teraz spadajcie mi z oczu, — powiedział Andrzej nie głośno, ale z naciskiem.
Koledzy pochylili głowy i migiem opuścili jadalnię. Spojrzeli gniewnie na dziewczyny, gdy je mijali. Ich twarze wyraźnie pokazywały, że chcą je rozszarpać. Potem Ania i Danusia również wyszły.
Następnego dnia Ania Kęsikowska zebrała się na odwagę i podeszła do mistrza, aby podziękować mu za wsparcie. Zawsze nieśmiała i niezdecydowana w relacjach z facetami z powodu swojego wyglądu, drżała i ledwo mogła powiedzieć kilka słów. Jej dłonie były spocone i prawdopodobnie czoło również. Dobrze, że nikt inny nie słyszał.
Spotkała Pucha, jak go nazywano z piłką w rękach za szkołą, gdy wychodziła ze znienawidzonej lekcji wychowania fizycznego. Uśmiech z białymi zębami rozciągnął się na przystojnej twarzy chłopaka. Spojrzał na nią zgóry dodołu. Mrugnął porozumiewawczo.
— Proszę, Puszynko. Mów mi, jeśli będziesz czegoś potrzebować. Dla mnie to nic trudnego — podrzucił piłkę do koszykówki i zakręcił nią na palcu. Ania zarumieniła się jak dres, który miała na sobie. Ale sposób, w jaki Andrzej powiedział „Puszynka”, wcale jej nie uraził. To było coś takiego… Po przyjacielsku, bez upokorzenia. Jak do małego dziecka. Uśmiechnęła się niezręcznie. Spuściła oczy. I stała tak. Serce podskakiwało jej w piersi. Czuła, że powinna już pójść, bo nie wie, co dalej powiedzieć, ale nogi nie chciały iść…
Rozdział 2
Nasze dni…
— Anka? Puszynka, to ty? — nagle usłyszała za sobą głos, który przeszył jej ciało słodkim dreszczem. Jak porażenie prądem, te słowa przeraziły świadomość dziewczyny. Czy to naprawdę on? Strasznie się pomylić. A jeszcze straszniej, gdy to prawda.
W przestronnej, zatłoczonej recepcji banku Anna rozejrzała się i zamarła. Jej pełne wiśniowe usta same rozciągnęły się w uśmiechu. To był on. Andrzej Puchowski, Puch we własnej osobie. Nie mogła pomylić tego przystojnego mężczyzny z nikim innym. Boże… Przez tyle lat starała się o nim nie myśleć, zapomnieć. A kiedy go zobaczyła, przypomniała sobie wszystko, jakby nigdy nie było żadnej rozłąki.
— Puszunko! Cieszę się, że cię widzę! — szeroki, biały uśmiech Andrzeja jest tak samo szczery i pociągający jak zawsze. I nadal jest przystojny, tylko jeszcze bardziej reprezentacyjny i dojrzały. Co prawda, jest trochę szczupły. Ale to go nie psuje. Każda linia jego twarzy stała się jeszcze bardziej wyrazista. Stał się bardziej dojrzały. Elegancko ubrany. Ja cię… Czy to możliwe?
— Andrzej? Puszysty! Cieszę się, że cię widzę! — Anna wzięła się w garść i włączyła Puszynkę. Wesołą, bezpośrednią przyjaciółkę, której maskę zakładała w szkole, by być blisko niego.
Uśmiechnęła się też szeroko do mężczyzny i zbliżyli się do siebie, ignorując otaczających ich ludzi, patrzących na ich dziwne przezwiska. Andrzej uścisnął swoją starą przyjaciółkę. Dziewczyna wstrzymała oddech, z niecierpliwością wciągając cudowny zapach jego perfum. Kręciło jej się w głowie. Objęła go również w pasie. Czując, jaki jest szczupły, nawet trochę chudy, Anna nagle przypomniała sobie, jak wygląda, i niezręcznie się odsunęła, chociaż nie chciała. Spojrzała na siebie. Och…
— Witaj, Aniu. Jak się masz? Wygląda na to, że lubisz słodycze tak samo jak kiedyś? — spojrzał na nią figlarnym wzrokiem i od razu zaczął się z nią droczyć, pamiętając ją ze szkoły. Cóż tu powiedzieć?
— A ty, co sobie pomyślałeś? Oczywiście! — jakby w ogóle nie przejmowała się swoją nadwagą, Ania znów zaczęła żartować. — Podczas gdy grubas schudnie, chudzielec umrze. Znasz moje motto.
Mężczyzna zaśmiał się. Kontynuowali wesołą pogawędkę, odsuwając się na bok, aby przyciągać mniej uwagi.
— Więc… Jak się masz? Wróciłeś na długo? Kiedy wracasz do krainy pysznych rogalików i makaroników? — zapytała starego przyjaciela.
— Tak… Wszystko jest w porządku. Wiesz, prawdopodobnie na długo. І… Przy okazji, jeśli masz czas, usiądźmy gdzieś i porozmawiajmy — zaproponował Andrzej.
Czy ona ma czas? Zapytał takie… Oczywiście, że nie. Wszystko jest zaplanowane, bizneswoman nie ma czasu na nudę. Ale… To nie byle kto, to sam Puchatek. Jaki wybór? Znalazłaby dla niego czas, nawet gdyby zawaliło się pół świata, nie wspominając o jej małym biznesie.
— Właściwie to czekam na spotkanie z kierownikiem — skinęła na drzwi z napisem „Starszy kierownik ds. klientów VIP” — Ale… Możemy chwilę porozmawiać. Bardzo się cieszę, że widzę starego przyjaciela. Mojego zbawcę — Anna uśmiechnęła się szczerze, przypominając sobie, jak nazywano Andrzeja w szkole. Ich relacja przypominała wielu ludziom starą radziecką bajkę „Prezent dla najsłabszego”.
— Świetnie, chodźmy! Gdzie możemy usiąść?
Mężczyzna objął dziewczynę ramieniem powyżej łokcia i poprowadził do wyjścia z banku. Anna wskazała miłą, cichą kawiarnię nieopodal, gdzie zatrzymali się starzy przyjaciele. Andrzej usiadł na miękkiej sofie i zamówił espresso oraz duże ciastko ptysiowe z kremem mascarpone. Anna nie odważyła się zjeść słodyczy w jego obecności. Wzięła tylko dużą filiżankę americano z mlekiem i cukrem. Zaczęli ożywioną rozmowę:
̶ Powiedz mi, Ania, jak się masz? Co robisz?
— No… — co mu powiedzieć? W życiu osobistym nic się nie zmieniło. Dalej sama. Lepiej porozmawiać o pracy. — Otworzyłam małą cukiernię i kawiarnię obok niej. Wszystko idzie dobrze.
— Świetnie, spełniłaś swoje marzenie? To super! Dobra robota — ucieszył się Andrzej. Ania skromnie skinęła głową. Podziękowała mu. — Jak to zrobiłaś? Ojciec i brat pozwolili ci odejść z fabryki?
— Tak… Szczerze mówiąc, to oni mnie załatwili. Raz pokłóciłam się z Damianem i poszłam na swoje. Trochę marudzili, ale już się przyzwyczaili. Minęły już trzy lata. Jak długo się nie widzieliśmy?
— Och, nie wiem. Może pięć lub sześć lat. Tak? — mężczyzna przewrócił oczami, próbując sobie przypomnieć.
— Coś w tym stylu…
— Dobra robota, udało ci się. Teraz jesteś konkurętką? — pochwalił stary przyjaciel. Wiedział, jak ciężko było Annie pod presją starszego brata i ojca.
— Dziękuję. Ale… Może i jest dobra, ale… Mam teraz mały problem. Ale lepiej powiedz mi, jak się masz, co robisz — popiła swoje americano z pianką z wysokiej filiżanki. Oblizała pulchne wargi. Odchyliła się na sofie, by uważnie słuchać. Mężczyzna powiedział:
— Nic mi nie jest. Biznes kwitnie. Razem z moim wujkiem i francuskimi partnerami chcemy otworzyć tutaj franczyzę. W naszym mieście jest już kilka osób, które chcą do nas dołączyć. Docelowo planujemy działać w całym kraju, a następnie gdzie indziej.
— Wspaniale! Jak zwykle wykraczasz poza swoje możliwości. Bardzo się z tego cieszę. A co z tą franczyzą? — Ania pochwaliła i zaczęła wypytywać o szczegóły.
Pracują w podobnej branży, więc to interesujące. Mężczyzna zaczął jej opowiadać, że zamierzają otworzyć piekarnie z croissantami i innymi wyrobami cukierniczymi, korzystając ze specjalnych receptur opracowanych przez najlepszych specjalistów we Francji. Sporo dużych piekarni już tam z powodzeniem działa, a teraz chce spróbować tutaj.
— Bardzo interesujące. Teraz będziesz więcej w swoim kraju? — zapytała, bojąc się usłyszeć odpowiedź. To takie niełatwe…
— Tak. Szczerze mówiąc, trochę się tam nudzę. Wszystko jest wspaniałe, ale… Z jakiegoś powodu ciągnie mnie tutaj. Moi rodzice się starzeją, ciągle proszą, żebym wrócił. Oczywiście nie chcą przeprowadzać się do Francji. I ja tez… Tęsknię. Rzadko odwiedzam moje rodzinne strony. Czuję, że łatwiej mi się oddycha, kiedy wracam.
Ania uśmiechnęła sięnieśmialo.
Starała się tego nie okazywać, ale podniecenie w jej wnętrzu szalało z nową energią. Tylko nie znowu… Znów będzie dręczona, jeśli będą się widywać zbyt często. Ale… Cóż za słodka udręka. Jak cudownie, przynajmniej, siedzieć i rozmawiać z tym mężczyzną w ten sposób.
— A twoja Viktorja? Gdzie jej się bardziej podoba? — nie mogła nie zapytać. Chciała wiedzieć, jak układa mu się w życiu osobistym. Szeroka obrączka błyszczy na palcu mężczyzny. Przypomina, że Ania nie może nawet marzyć o czymś więcej niż przyjaźń z Andrzejem. Ale w odpowiedzi Puch skrzywił się i westchnął lekko. Upił łyk swojej kawy. Spojrzał gdzieś przed siebie, nie na Annę.
— A co Viktoria? Jest szczęśliwa tam, gdzie jest więcej pieniędzy. I przystojni mężczyźni, żeby kąpać się w komplementach i merdać ogonem. Niektóre rzeczy się nie zmieniają.
Anna zauważyła przez chwilę, jak mężczyzna powstrzymuje smutne emocje, napinając się. Nie lubi narzekać. Ale… Ją nie da się oszukać.
Zbyt dobrze zna tego faceta. Z jakiegoś powodu, od czasów szkolnych, Puch zawsze interesował się niewłaściwymi dziewczynami. Wkupił się w błyskotliwą piękność, na której gorzko się zawiódł. Zastanawiała się, jak źle jest teraz z nim i Viktorją? Ale nie odważyła się zapytać. Kiwnęła głową ze zrozumieniem, zaciskając usta.
Andrzej wziął głęboki oddech, po czym spojrzał na przyjaciółkę uważnie i zmienił temat. Wrócił do rozmowy o pracy. Najwyraźniej mowa o niej była dla niego przyjemniejsza niż o życiu rodzinnym.
— Więc… O jakim problemie mówiłaś? — zapytał spokojnie.
O Boże… Jakie to cudowne, że to też się nie zmieniło. Nadal jest tym samym prostym, uważnym, dobrym chłopakiem, bez dodatkowego patosu. Gotowy do pomocy w każdej chwili. Tak po prostu. W ludzki, przyjazny sposób. Czujesz to w każdej komórce swojego ciała. Jest taki ciepły i przytulny…
Anna z trudem powstrzymała się od wybuchu płaczu. Musiała skupić całą swoją wolę, by nie zdradzić, jak bardzo go podziwia. Tak jak wtedy, w szkole. Kiedy Puchatek stanął w jej obronie, nie zważając na drwiny innych. Nie przejmował się tym, że koledzy mu dokuczali, a niektórzy z nich otwarcie go wyśmiewali, mówiąc: „Dlaczego będąc mistrzem, popularnym chłopakiem, kręcisz się z tą grubą dziewczyna?” Zawsze pewny siebie, Andrzej nie przejmował się opiniami takich idiotów jak Zbyszek czy Mikołaj. I tym podobnych.
— Ale… Nic takiego. Jeśli jesteś zainteresowany, to ci opowiem — wzruszyła niezręcznie ramionami. Mężczyzna pokazał, że cieszy się z tego, co słyszy. Wziął kęs ciasta i gestem zachęcił dziewczynę, by mu opowiedziała. Ania zaczęła:
Rozdział 3
— Po prostu… Umowa najmu lokalu, w którym pracujemy, wkrótce wygasa. Właściciel nie chce jej przedłużyć. Postanowił go sprzedać. Życzy sobie cenę… Za dużo. Więc… Zastanawiam się co zrobić. Chciałam dziś zasięgnąć porady na temat pożyczki. Czy będę w stanie go spłacić, czy będzie mnie stać na kupno tego domu. A może będę musiała poszukać innego miejsca. Ale to nie jest łatwe. Piekarnia jeszcze łatwiej, ale kawiarnia… Wiesz, lokalizacja jest bardzo ważna dla takich lokali. Ludzie się przyzwyczajają. Zobaczymy — wyjaśniła spokojnie. Andrzej słuchał uważnie. Zastanowił się. Nastąpiła przerwa.
Anna była trochę zakłopotana. Nie chciała myśleć, że sugerowała, że powinien znowu pomagać, jak w szkole. Nie chciała. Czasy bycia bezradnym dzieckiem już minęły. Teraz nauczyła się radzić sobie sama. No, prawie ze wszystkim… Coś wciąż pozostaje słabością.
Wpatrywała się w filiżankę, mieszając piankę na kawie małą łyżeczką. Poprawiła gęste brązowe włosy średniej długości, spięte z tyłu w kitkę. Mężczyzna nagle zasugerował:
— Słuchaj… Może powinnaś o tym zapomnieć? Przyjdź i pracuj u nas. Naprawdę potrzebuję takiej pracowitej i inteligentnej osoby. Będziesz odpowiedzialna za kilka piekarni. Albo tylko jedną, jak chcesz. Praca będzie trochę inna, ale… Myślę, że zarobisz co najmniej tyle samo. Albo nawet więcej — dziewczyna wpatrywała się w niego zaskoczona.
— Mówisz poważnie?
— Tak. Chcę jak najszybciej zacząć działać. Twoje doświadczenie nie zaszkodzi. I w ogóle…
Ania uśmiechnęła się. Spojrzała na przystojnego bruneta przed nią. W jej wnętrzu wybuchła prawdziwa wojna. Pracować z nim? Tak! To jest… Nigdy nie marzyła, że będzie mogła widzieć i spędzać czas z tym najsłodszym mężczyzną na świecie przez cały czas. Ale… Jak da radę z nim wytrzymać?
Nie… To prawdziwe samobiczowania. Znowu patrzeć, jak piękności krążą wokół niego, on się do nich uśmiecha, komplementuję je. A jeszczej est jego żona. Och… Viktoria pewnie też tu będzie. O nie… Ania nie znosi tego drania. Nie widziała jej od lat, a już na nią zła, bo Puszek jest smutny. I schudł, co jest ewidentnie jej winą. Ta narcystyczna lala, która nie ma pojęcia, jaką jest szczęściarą. Chyba udusiłabym tę bezmózgą kozę. Jak można nie kochać takiego człowieka?
— Nie myślę że będę mogła. Bez urazy, Puszek, ale… Poświęciłam mnóstwo czasu i wysiłku, żeby piekarnia działała jak w zegarku, a moja kawiarnia była naprawdę miłym miejscem. Nie tylko miejscem do jedzenia. А… Przytulnym, romantycznym miejscem z bardzo miłą atmosferą. U nas… Menu jest całkiem fajne, personel jest wreszcie tym, jakiego chciałam. Jesteśmy jak rodzina. Wszyscy ciężko pracują.
Nie jest łatwo zrezygnować z tego wszystkiego teraz, zostawić niektórych ludzi bez pracy, a innych bez miejsca, do którego chętnie przychodzą prawie codziennie. Przyprowadzają swoje dzieci, umawiają się na randki i po prostu przyjacielskie spotkania. Ja… Marzyłam o tym od dłuższego czasu. Cóż… Rozumiesz? — dziewczyna podekscytowana wyraziła to, co leżało jej na sercu. A raczej tylko część tego, co tam było. Zamarła, czekając na reakcję przyjaciela.
A on po raz kolejny potwierdził, że nie bez powodu tak bardzo go ceniła. Długie męskie palce przeczesały jego ciemne, starannie przystrzyżone włosy. Odwrócił głowę.
— Puszysta, ty… Dobrze się spisałaś. Naprawdę nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć twoje dzieło — uśmiechnął się miło. Ania była jeszcze bardziej zakłopotana.
— Nie jesteś zły?
— Żartujesz sobie? Dlaczego miałbym być zły? Wręcz przeciwnie. Jestem bardzo szczęśliwy z twojego powodu. Pamiętam, że kiedy byłaś małą dziewczynką, marzyłaś o własnej cukierni. Zawsze coś piekłaś, przynosiłaś słodycze do szkoły i karmiłaś wszystkich na przerwach. Mmm… Jak ja to uwielbiałem — przewrócił oczami i wydął wargi, jakby wciąż smakował czegoś bardzo przyjemnego. Ania roześmiała się głośno. Jej okrągłe policzki zarumieniły się.
— Cóż… Pomyślę o tym wszystkim — powiedział Andrzej w zamyśleniu i spoważniał. A potem spojrzał na zegarek.
— Och, nie mam już czasu. Mam spotkanie z poważnym wujkiem — uświadomił sobie.
Ania poczuła smutek, że on zniknie jak dobry sen. W jej sercu pozostanie tylko niepokój, który będzie musiała uspokajać przez wiele dni.
— W takim razie… Jeśli musisz uciekać… — westchnęła smutno. — Więc… Miło było cię widzieć — usiadła wyprostowana, poprawiła bluzkę, która utkwiła w fałdach jej ciała po bokach. Ręce jej się trzęsły, nie wiedziała, co robić. Andrzej wstał i powiedział:
— Aniu, zróbmy tak, nie spiesz się z tym kredytem, lokalem i tak dalej. Dobrze? Zastanowię się i oddzwonię do ciebie. Proszę. Zadzwoń do mnie teraz — wręczył jej swoją wizytówkę. Dziewczyna uśmiechnęła się, biorąc wizytówkę. Wyjęła swój smartfon w pięknym złotym etui. Zaczęła wpisywać numer.
— Dobrze, Puszek — uśmiechnęła się figlarnie. Ludzie często mówią, że Ania ma dziecięcy uśmiech. Chociaż, ogólnie rzecz biorąc, wygląda na starszą niż mogłaby być w wieku 25 lat. I te wszystkie kilogramy, do diabła z nimi…
W kieszeni eleganckiej marynarki Andrzeja zagrała piękna melodia, gitara. Wyjął swój telefon. Uśmiechnął się do siebie, spoglądając na urządzenie.
— O, mam. Dobra, Puszysta, jestem w kontakcie. Szkoda, że muszę biec. Nie miałem czasu zapytać cię o nic poza pracą — spojrzał na dziewczynę.
Wydawało jej się, że Andrzej jest teraz bardziej wesoły niż wtedy, gdy się spotkali. A może jej się wydaje? Znalazła się ta, kto może rozweselić. Chociaż… Może jednak…
— Przepraszam. Chętnie porozmawiałabym z tobą więcej. Powinniśmy się jeszcze kiedyś spotkać. Opowiedz mi więcej o Francji, swojej rodzinie i… O wszystkim — zaśmiała się niezręcznie, zauważając sposób, w jaki na nią patrzył. Wydaje się, że to ten sam sposób, w jaki patrzył na nią w szkole. Najwyraźniej dla niego na zawsze pozostanie zabawną Puszystą i nikim więcej. Nawet jeśli nie jest już tą przestraszoną uczennicą. Ale… Jakie to ma znaczenie?
— Aniu… Wiesz… — wtedy spojrzał na nią inaczej. Zaczął mówić coś, co wydawało się ważne, ale zadzwonił telefon dziewczyny. To było pytanie związane z pracą.
— Och, przepraszam, muszę odebrać — skrzywiła się. Czekała na ten telefon od prawie tygodnia. Serwisant drogiego sprzętu do pieczenia. Trudno było znaleźć osobę, która rozumiałaby taki sprzęt, a awaria zakłóciła ważny proces produkcyjny.
Mężczyzna skinął głową ze zrozumieniem.
— Dobra, spadam. Jeszcze muszę znaleźć samochód. Gdzieś go zaparkowałem, ale nie wiem gdzie. Zaczynam zapominać moje rodzinne miasto — powiedział ze śmiechem. Ania odwzajemniła śmiech, przyłożyła telefon do ucha i skinęła głową na pożegnanie swojemu przyjacielowi.
— Żegnaj, Andrzeju. Będę w kontakcie.
Machnął ręką. Położył na stole pieniądz, który z nawiązką pokrył zamówienia ich obojga i pobiegł do wyjścia.
Dziewczyna rzuciła wysokiemu przystojniakowi smutne spojrzenie. Westchnęła ciężko. Z trudem zebrała myśli, by rozpocząć rozmowę ze specjalistą.
— Dzień dobry. Dziękuję, że poświęcił pan czas. Naprawdę potrzebujemy pana pomocy.
̶ Dzień dobry, — usłyszała z drugiej strony. — Rozumiem, że posiada pani dość rzadki model miksera do ciasta?
Dziewczyna powiedziała, który. Wtedy mężczyzna mówił:
— O tak. To nie jest łatwa sprawa. Ale coś wymyślimy. Czy jutrzejszy poranek odpowiada? Proszę o adres, a my przyjedziemy.
— Dobrze, dzięki.
Rozdział 4
Około tygodnia później…
Promienie wieczornego słońca zaglądają przez okna przytulnej kawiarni „Waniliowy Kęs”. Miejsce jest puste, zamknięte. Cicho gra klasyczna muzyka. Ściany pomalowane trójwymiarowymi obrazami przepysznych ciast, owocowych deserów, lodów i wydają się teraz mniej radosne niż w ciągu dnia. Raczej tajemnicze. Większość świateł jest zgaszona. Tylko w jednym kącie, bliżej witryn, pali się ciekawa lampa podłogowa w kształcie trzypiętrowego tortu, rzucając delikatny żółty blask. Tylko zapach kawy i wykwintnych słodyczy przypomina, że są tu jeszcze smakołyki i nie pozwala Ani skupić się na rachunkach. Ma biuro, ale z jakiegoś powodu kawiarnia jest ciekawsza.
Po pracy właścicielka kawiarni i pobliskiej dużej piekarni zasiadła do pracy nad fakturami, ale zmęczenie, głód i zły nastrój sprawiały, że popełniała błędy. W końcu ze złością zamknęła laptopa. Prychnęła.
— Oh… Poddaję się. Jestem zmęczona! — powiedziała cicho do siebie. Potarła zmęczone oczy. Spojrzała w dół na podłogę. Okrągły jak kulka pupil Anny, Tortik siedział przy stole z wysuniętym językiem. Mops patrzył na swoją panią żałośnie, jakby pytał: „Chodźmy już do domu”. A raczej jedźmy. Tortik, podobnie jak jego właścicielka, nie jest wielkim fanem pieszych wędrówek. Co innego wygodnie ułożyć się w fotelu samochodu.
— Co? Ty też chcesz do domu, prawda mały? — zmusiła się, by pochylić się nad psem, głaszcząc jego miękkie, jasnokremowe futro i czarne uszy. Piszczał i oblizywał wargi. Ania roześmiała się.
— Oh bobasku… Ale mamy…
— Co się stało? Masz dziś cieżki dzień, kochanie? — usłyszała łagodny głos. Dziewczyna nie zauważyła, że do pokoju weszła sprzątaczka, starsza kobieta o imieniu Nadia. Podeszła do gospodyni i odezwała się współczująco, opierając się na swoim mopie.
— Tak… — Ania rozejrzała się.
— Co? Jesteś zmęczona? To nic dziwnego, tak wiele dla jednej dziewczyny, a jeszcze takiej młodej — powiedziała współczująco babcia.
— Tak… Młodej. I takiej grubej — zachichotała dziewczyna, śmiejąc się z samej siebie. Spojrzała na psa:
— Prawda, Tortiku? Co nam dzisiaj powiedziała pani dietetyk?
— Poszłaś do dietetyka?
— Tak — westchnęła. Nadia odłożyła swój sprzęnt i usiadła z Anią. Często lubią ze sobą rozmawiać. Jednak nie na długo, ponieważ Ania jest zawsze zajęta. — Już nie raz. A dzisiaj trafiłam na specjalistkę, która bez udawania miłej mówi jak jest. Ale chyba tego właśnie potrzebuję.
— Co powiedziała?
— Cóż… Pytała mnie o różne rzeczy związane z moją dietą, rodziną. Powiedziałam jej, że mam skłonnośc dziedziczną, cała moja rodzina jest otyła. Mama, wszyscy. Więc… Z moimi genami nie jest łatwo walczyć z nadwagą. A ona mi powiedziała, wiesz co?
Kobieta słuchała uważnie.
— Mówi: „No dobra, dziedziczność to oczywiście poważny czynnik. Ale spójrz, masz nawet psa podobnego do bułki. Nie biega, a turla się. Czy on też ma dziedziczność? A może coś jest nie tak z dietą?”
Nadia nie wytrzymała, zachichotała i zaczęły jej płynąć łzy. Anna również się roześmiała.
— Wyobrażasz sobie? Dlaczego zabrałam ze sobą Tortika? Żal mi go było, nie lubi siedzieć sam w samochodzie.
— Ja cie… — babcia zmusiła się do powstrzymania śmiechu. — Och, dziecko… Nie jest ci łatwo. Trudno jest nie być kuszonym przez cały czas tutaj, w pobliżu smakołyków.
— Tak — przytaknęła Anna i spojrzała na gabloty z pysznymi ciastami i ciastkami. Aż ślinka cieknie. Ale obiecała sobie, że nie będzie dziś jeść słodyczy. Mimo to, po rozmowie z dietetykiem było jej bardzo wstyd. Specjalistka dała kilka zaleceń, które wydawały się rozsądne. Nic nadzwyczajnego. Ale… Jak ich przestrzegać, gdy żołądek skręca się na widok czekoladowego brownie, rumowego tiramisu czy ciasta z owocami? Uh-oh… Co robić?
Sprzątaczka wróciła do mycia podłogi. Wkrótce zadzwoniła matka Anny. Po jej głosie poznała, że nie jest zadowolona. Powiedziała:
— Co się stało, dziecko? Dlaczego jesteś w złym humorze?
— Och… Nic. Jestem po prostu zmęczona — odpowiedziała.
— W takim razie nie wiesz, co robić? Kubek czekoladowego cappuccino i kilka ciastek zawsze poprawiają nastrój.
— Tak… Dzięki, mamo. I jeszcze dodają kilogramów — westchnęła dziewczyna. Zawsze tak było. Odkąd pamięta, jej mama miała jedno rozwiązanie na wszystkie problemy — usiąść i jeść. Smacznie, tłusto i najlepiej dużo. Tego samego nauczyła całą rodzinę.
— Co, dziękujesz? Nie mów mi, że znowu przechodzisz na kolejną modną dietę. Proszę, nie torturuj się tymi bzdurami.
— Mamo — skrzywiła się. Odrobina wsparcia wcale by nie zaszkodziła. Ale… Gdzie ono jest?
— Nie zaczynaj. Wiesz, że nie musisz być chuda jak czapla, żeby być lubianą. Normalny mężczyzna pokocha cię taką, jaka jesteś. Bo jesteś dobrą dziewczyną, jesteś mądra. Nie goń za tymi śmiesznymi standardami. Wymyślili je idioci, którym nie zależy na szczęściu i zdrowiu dziewczyn, tylko na zarabianiu pieniędzy.
— Mamo… Wiem… Ale… Ja już…
— Cicho! Żadnych ale. Nie kłóć się z matką! Bądź grzeczną dziewczynką. Pa, córeczko, tata dzwoni — rozmowa się zakończyła. Anna odłożyła telefon na stół, podparła głowę rękami i westchnęła ciężko.
Dlaczego tak się stało? Dlaczego musiała urodzić się w tej rodzinie grubych łasuchuw? Och… Być może nigdy nie poradzi sobie ze swoimi kilogramami i kompleksami. Nigdy nie będzie kochana przez takiego fajnego faceta jak Andrzej Puch.
Bez względu na to, co jej matka mówi o wewnętrznym pięknie, Ania jest coraz bardziej przekonana, że zewnętrzne piękno też jest ważne. Lata mijają, jej przyjaciółki wychodzą za mąż, mają dzieci, a mężczyźni traktują ją bardziej jak przyjaciółkę. Tylko niektórzy alfonsi lub starsi panowie czepiają się jej, mówiąc takie rzeczy jak: „Kochanie, nic na to nie poradzę, chcę tylko przytulić twoje pyszne bułeczki” lub tym podobne. Jaka tym zmęczona!
Ale… Gdzie ukryć prawdę? Który młody przystojniak byłby zadowolony pokazując się publicznie z takim pączkiem? Trzeba być bardzo pewnym siebie, żeby nie bać się ośmieszenia.
Poszła do swojego gabinetu i stanęła przed lustrem. Spojrzała na swoje ‘wspaniałe’ ciało. Cóż… Nie za dobrze, szczerze mówiąc. Eh… Podwójny podbródek, okrągłe policzki. Podniosła bluzkę. Brzuch, jakbym była w siódmym miesiącu ciąży, boki, jakby obwieszone bułeczkami. Spodnie xxxl wbijające się w pośladki, pękające, prawie nowe, a już wytarte między nogami. Och… Mruknęła z goryczą.
No i masz. Kolejna próba odchudzania zaowocowała przybraniem na wadze w dwa miesiące więcej niż straciła wcześniej. I tak było wiele razy. To jak błędne koło. Dlaczego nic nie działa? Być może jest niechlujem o słabej woli, jak powiedział kiedyś jeden z przyjaciół. Nie potrafie o siebie zadbać, by raz na zawsze pokonać swój tłuszcz i złe nawyki?
Drzwi skrzypnęły cicho, a Ania odwróciła się, jej oczy zwilgotniały od łez, zobaczyła zbliżającego się do niej Tortika. Ledwo poruszał krótkimi łapkami na wyłożonej kafelkami podłodze. Przypomniała sobie słowa dietetyczki, że jej mops nie biega, tylko się turla. To koszmar… I jakim cudem nie zauważyła, jak utuczyła swojego pupila? Och… Co z tym wszystkim zrobić?
Tak bardzo chcę się zmienić swoje życie i wygląd. Ale… Zmęczenie i nawyk zajadania stresu i smutku, wpajany przez troskliwą matkę od dzieciństwa, sprowadzają wszystko na manowce.
Usiadła obok psa. Zaczęła go głaskać, walcząc ze łzami i mówiąc do niego:
̶ Co, kochanie? Co zamierzasz zrobić? Co my zrobimy? Wkrótce w ogóle nie będziemy mogli chodzić. Och, jesteś moją małą bułeczką… Mój dobry piesku…
Łzy spadają na podłogę. Ogarnęła litość i poczucie kompletnej bezradności.
Nagle zadzwonił telefon. Ania poderwała się do stołu. Nazwisko na ekranie sprawiło, że jej serce podskoczyło. Poczuła ucisk w klatce piersiowej. „Puszek”. Och… Jakże na czasie…
Z całych sił wzięła się w garść, otarła łzy i spróbowała przemówić wesołym głosem:
— Witaj, Pusiu.
— Cześć, Puszysta. Jak się masz? — przyjemny baryton zapytał spokojnie i radośnie.
— Dzięki, w porządku — odpowiedziała wesoło, ale skrzywiła się, spojrzała na psa, który leżał na podłodze, wystawiając język i ciężko oddychając.
— Dobrze. Spotkamy się jutro? Mam dla ciebie propozycję.
Dziewczyna stała się jeszcze bardziej poruszona.
— Ahhh… Tak. Kiedy?
Zasugerował, aby poszli do jej kawiarni i zjedli razem kolację. Ania się zgodziła. Porozmawiali krótko i się pożegnali. Dziewczyna odetchnęła.
— Huh… No proszę, Tortiku. Wpadliśmy. Im dalej, tym więcej „zabawy”. I dlaczego wrócił na moją głowę? — Ania z przerażeniem zdała sobie sprawę, że nie ma siły odmówić Puchatkowi, bez względu na to, co by zaproponował. Nawet na koniec świata. Serce jej łomotało, w głowie się kręciło. Ręce i nogi drżały. Nie… To katastrofa! Ale… Kto wie, może nie jest tak źle?
— Musimy się przygotować, mały. Prawda? Chodźmy do domu — pogłaskała mopsa, a ten wstał i leniwie podążył za nią do samochodu.
Rozdział 5
Andrzej zaparkował swoje Audi A7 na parkingu przed lokalem, który z daleka przyciągał uwagę jaskrawym designem i dużym szyldem z pomarańczowym neonowym napisem „Waniliowy kęs”. Spojrzał na niego i uśmiechnął się do siebie. Od razu przypomniał sobie, jak Ani dokuczano w szkole. Wyciągali pierwszą sylabę nazwiska dziewczyny i pisali „kęs”. Tak na nią mówili: Anka Kęs, albo Kęsianka, nawiązując do jej zamiłowania w jedzeniu.
Wszedł do środka i od razu zrobił się głodny. Niesamowicie pachnie wanilią, czekoladą, kawą, czymś jeszcze. Gra delikatna, nienachalna muzyka. Wystrój wnętrza sprawia, że oblizujesz usta. Jasne, ciepłe kolory. Bardzo realistyczne obrazy deserów i ciast namalowane przez utalentowanego artystę. Szeroki wybór ciast i innych deserów uwodzicielsko mruga z pięknie podświetlonej gabloty. Prawie wszystkie stoliki są zajęte.
Stał przez chwilę, obserwując gości. O tak… O to właśnie chodzi w Annie Kęsikowskiej. Atmosfera jest radosna, relaksująca. Prawie jak w bajce. Ludzie rozmawiają naturalnie, degustują wymyślne i proste, dobrze znane słodycze i lody. Piją aromatyczną kawę, cappuccino, koktajle. Są też dania wytrawne. Tutaj chcesz zatrzymać czas, zapomnieć o wszystkich kłopotach, po prostu cieszyć się każdym kęsem i każdym łykiem.
Tak właśnie jest z tą dziewczyną. Tak było i oczywiście nadal jest. Gdziekolwiek jest Puszysta, jest spokojnie, zabawnie i pysznie. Żadnego stresu ani świństwa. Co tu zrobisz? W tym cala ta dziewczyna. No cóż… Poczuł się, jakbym wrócił do beztroskiej młodości. Jak że za tym tęsknił…
Dokonał mimowolnego porównania. Jak bardzo był zmęczony całkowitym przeciwieństwem Ani, Viką. Ta kapryśna, zakochana w sobie modelka, która w kilka minut potrafi doprowadzić do szaleństwa. Aż do zgrzytania zębami, aż do wściekłości. Kiedyś był nią zachwycony, ale teraz… Ma jej tak dość, że czasem nie chcę patrzeć na jej urodę, choćby nie wiem jak wielkie miała wdzięki. Jedynym ratunkiem jest praca. Tam przynajmniej nie musi myśleć o tej zarazie.
— Andrzeju! — zawołała do mężczyzny młoda, pulchna dziewczyna, która wyszła z bocznych drzwi. Machnęła ręką, zapraszając go do środka. Uśmiechnął się i zaczął iść w jej kierunku. Ania ma dziś na sobie elegancką, bordową sukienkę do kolan i szpilki. Co prawda nie wysokie, ale…
Andrzej zauważył, że mimo nadwagi jest w niej coś uroczego. Schludny makijaż, lśniące, gęste włosy. Dobrze dobiera ubrania, tak by wygładzały niedoskonałości i dodawały uroku.
— Witaj, piękna. Nie mogę przestać podziwiać twojej kreacji — od razu zaczął zachwalać miejsce, gestykulując po przestronnej kawiarni.
— Witaj. Dziękuję. To bardzo miłe usłyszeć od osoby, która prawdopodobnie była w najlepszych cukierniach na świecie i wie dużo o takich rzeczach — odpowiedziała radośnie właścicielka. Zarumieniła się. Zaprosiła przyjaciela do swojego biura.
— A może chcesz usiąść w holu ze wszystkimi? — zapytała.
— No… Jak sobie życzysz. Ale zdecydowanie chcę spróbować twoich arcydzieł. Na sali lub w twoim biurze, oby szybciej. Twoja kawiarnia jest fantastyczna — powiedział Andrzej, śmiejąc się. Anna roześmiała się radośnie. Mrugnęła porozumiewawczo:
— Taki był plan.
— Kto by w to wątpił — uśmiechnął się biznesmen i westchnął. Udali się do jasnego biura właścicielki. Tam Anna zaprosiła gościa, by usiadł na pulchnej sofie, przypominającej kolorem i kształtem dwie tabliczki czekolady, przy niewielkim stoliku i poczuł się jak w domu. Następnie wręczyła mu tablet ze stroną internetową z menu restauracji.
— Wybierz to, na co masz ochotę. Częstuj się.
Andrzej spojrzał na menu, a potem z powrotem na gospodynię.
— Dziękuję. To następnym razem ja wystawiam. Gdziekolwiek zechcesz. Może we Francji? Albo gdzieś tutaj — zasugerował. Dziewczyna znów się zarumieniła.
— Oh… Dobrze. Zobaczymy — odpowiedziała.
Gość zaczął błądzić wzrokiem po licznych zdjęciach apetycznych dań i deserów o pięknych nazwach. Wow! Jak można wybierać? Chcę się spróbować wszystkiego. Tak jak w dzieciństwie. Już zapomniał, kiedy był w takim miejscu. Po krótkiej radzie z właścicielką restauracji, która jest również twórcą wielu lokalnych przepisów, Andrzej zamówił kilka ciekawych deserów i koktajl mleczny. Ania poinformowała o tym obsługę. Usiedli i zaczęli rozmawiać.
— Andrzeju, więc… Powiedz mi coś. Powiedziałeś, że masz propozycję. Czy nie powinniśmy rozmawiać na pusty żołądek? — zapytała wesoło. Mężczyzna uśmiechnął się.
— Och… Wiesz, po tym, co właśnie zobaczyłem, nie jestem pewien, czy warto. Ale kiedy spróbuję twoich arcydzieł, czuję, że zrezygnuję ostatecznie.
— O czym ty mówisz? — powiedziała Ania z zakłopotaniem. Zmarszczyła brwi.
— Cóż… Miałem zamiar zaproponować ci współpracę. Ale… Widzę, że to miejsce jest naprawdę fajne. Szkoda cię od niego odrywać.
— Oh. Rozumiem. Dzięki. Tak. А… Co dokładnie chciałeś zaoferować?
— Cóż… — ochylił się lekko w stronę osoby siedzącej naprzeciwko. Oparł łokcie na kolanach. Podparł podbródek dłońmi złożonymi w kłódkę. — Ogólnie rzecz biorąc, chciałbym, żebyś był moją prawą ręką, moim zastępcą, że tak powiem. Ale… Nie masz czasu — westchnął. Dziewczyna zacisnęła usta i zamilkła — Może mogłabyś mi choć trochę pomóc? Szczerze mówiąc, w naszym kraju nie znam zbyt dobrze niektórych niuansów. W Europie jest inaczej. А… Ty i twój ojciec działacie w tej branży. Wiecie wiele ważnych rzeczy. Nie chcę powierzać wszystkiego komuś innemu. Jeśli mógłabyś dać mi jakąś radę, byłbym wdzięczny.
— Cóż… Chętnie pomogę w każdy możliwy sposób. Bardzo się cieszę, że tak wysoko oceniasz moją profesjonalną wiedzę i umiejętności. Boję się, że cię rozczaruję — powiedziała niezręcznie Ania. Mężczyzna roześmiał się.
— Jesteś taka skromna… Nie bój się. Jestem pewien, że nie zawiedziesz. Byłaś mądrą dziewczyną jeszcze w szkole — powiedział figlarnie.
Przypomniał sobie, jak Ania pisała za niego wypracowania z literatury czy historii, mimo że była o rok młodsza. Dla Andrzeja ślęczenie nad książkami było prawdziwym wyzwaniem, zawsze był niespokojny. Dlatego zainteresował się sportem. Za to Puszysta lubiła pisać wypracowania, opowiadania czy zadania domowe z historii. Jej pamięć jest niesamowita. Nie bez powodu nazywano ją dziewczyną encyklopedią, co sugerowało, że jest mądra i gruba. Miała też dobre relacje z naukami ścisłymi.
— Jeśli zgodzisz się przyjść na kilka godzin wieczorem lub kiedy indziej, możemy trochę popracować. Jakoś ci się odwdzięczę — mrugnął. Dziewczyna z radością się zgodziła. Zaraz potem przyniesiono zamówione słodycze i koktajl.
Andrzej jadł słodycze przez długi czas, chwaląc je, nie mogąc ukryć zachwytu. I nawet nie próbował. Naprawdę wszystko mu smakowało. Anna rumieniła się coraz bardziej, zawstydzona pochwałami.
Nie mog w to uwierzyć, że ta Puszynka z dziecinnym uśmiechem była w stanie zbudować taki biznes. To wymaga siły biznesowej jak u buldoga. A ona ma bardzo łagodną osobowość. Przynajmniej kiedyś taką miała. Zastanawiał się, jak ona to robi? A może jest taka tylko w stosunku do swojego starego przyjaciela i potrafi być surowa dla swoich pracowników?
Zapytał ją:
̶ Waniliowy kęs? Skąd taka śmieszna nazwa, Aniu? Dokuczano ci tak w szkole. Czy nie budzi złych skojarzeń?
Dziewczyna uśmiechnęła się i wzięła głęboki oddech.
— Cóż… Właściwie to nie był mój pomysł. To moja siostrzenica, Nastia, wpadła na ten pomysł. Miała wtedy około trzech lat. Zasugerowała Pyszny kęs. Zmieniłam to na Waniliowy. Oczywiście, są skojarzenia. Ale, o dziwo, to już nie sprawia, że trzęsę się i płaczę, jak kiedyś, ale raczej pomaga mi osiągnąć moje cele. Chciałam udowodnić najpierw sobie, a potem innym, że potrafię nie tylko jeść siedząc na kanapie, ale też coś osiągnąć.
— To świetnie. Bardzo się cieszę, że stałaś się tak silna.
— Jaka silna? Czasami myślę, że jestem całkowicie bezradna. Przynajmniej w niektórych sprawach — powiedziała niezręcznie i spojrzała w dół. Mężczyzna domyślił się, co miała na myśli. Powiedział:
— Aniu, jeśli byłaś w stanie wybudować taki biznes, to możesz zrobić o wiele więcej. Nie poddawaj się.
Spojrzała na przyjaciela i miło się uśmiechnęła. Wydawało się, że w jej oczach zalśniły łzy. Ale potem szybko się pozbierała. Powiedziała:
— Dziękuję, Andrzeju. Opowiedz mi coś jeszcze o sobie. А… Widziałeś jeszcze kogoś ze szkoły? Olka? Wiesz, że on też jest teraz biznesmenem?
— Tak, rozmawialiśmy. Olek cieszy się, że pod pewnymi względami mnie prześcignął. Ma już dwoje dzieci z pierwszą żoną — odpowiedział Puch. Byli przyjaciółmi w szkole, ale trochę ze sobą rywalizowali. Obaj byli popularni jako sportowcy i ogólnie. Ania roześmiała się.
— To prawda. Wygląda na to, że ma miłą rodzinę.
— Tak. Jeśli można nazwać Terminatora, z którym się ożenił ładną — chichotał Puch. Widział drugą żonę Olka. Jest zawodową kulturystką, z mięśniami, którymi nie każdy mężczyzna może się pochwalić. Ania też się roześmiała.
— Cóż… O gustach się nie dyskutuje. Kto co lubi. Oby mu się podobała.
— To prawda. Najważniejsze, że Olek zadowolony.
Czas leci za miłą gadką. Tak jak słodycze z talerza, znikają bez śladu. Rozmawiali o przeszłości i teraźniejszości. Dużo wspominali i śmiali się. W pewnym momencie Andrzej zdał sobie sprawę, że dawno się tak nie śmiał, nie czuł się tak dobrze i lekko. Co za dziewczyna…
Jednak komuś udało się zepsuć tak wspaniały wieczór. Telefon w kieszeni Andrzeja dzwonił raz za razem. To była Victoria. Nie chciał być przez nią rozpraszany. Ale w końcu Ania prosiła go odebrać, poczeka. Mężczyzna spojrzał na dziewczynę. Przeprosił. Odszedł kilka kroków. Odezwał się do żony:
— Słucham, Viko.
— Czego słuchasz? Lepiej mi powiedz, dlaczego nie dotrzymałeś słowa! — natychmiast zaatakowała skargami, nawet się nie witając.
— O czym ty mówisz?
— Puchatku, powiedziałeś, że masz przyjaciela, który pomoże nam zdobyć zaproszenie na Festiwal Filmowy w Cannes. Co z tego? Jest prawie maj, gdzie są te zaproszenia?
— Wiktoria… — wysyczał gniewnie do telefonu. — Po pierwsze, zmień ton, kiedy rozmawiasz z mężem. A po drugie, to było wcześniej. A potem powiedziałem ci, że nie będę już z tobą chodził na takie imprezy. Po tym, co mi zrobiłaś na balu w Paryżu… Wiesz. Nie chcę! — powiedział cicho, żeby Ania nie usłyszała, ale z naciskiem, gniewnie. Księżniczka, niech ją szlag… Dość wstydu przez nią.
— Ty nudziaro! Więc nie idź! Załatw mi zaproszenie. Sama znajdę drogę! — warknęła. Mężczyzna rozzłościł się jeszcze bardziej. Akurat! Niech trzyma kieszeń szeroko otwartą. Żeby mogła upić się jak świnia i flirtować z prawie każdym mężczyzną, którego spotka? Tak…
̶ Acha! Jeszcze czego!? Udowodniłaś, że nie wiesz, jak zachowywać się w miejscach publicznych. Więc zapomnij o takich przywilejach! I w ogóle, nie masz co robić na czerwonym dywanie wśród tych gwiazd! — wysyczał cicho.
Ostatnio Viktoria stała się zbyt zarozumiała, obracając się wśród modelingowego beau monde. Andrzeja strasznie to irytuje. Bo jego żona ma coraz więcej kaprysów i coraz mniej szacunku do ludzi. Także tych najbliższych.
— Ach, ty… — przeklneła cicho. — Przypomnę ci o tym, poczekaj! Bezwstydniku! Okrutny, marudny nudziarzu! Jesteś draniem! Niczego w życiu nie rozumiesz! — zaczęła krzyczeć, aż musiał zasłonić telefon ręką i ściszyć. W końcu Andrzej odparł:
— Viktorio, przestań. Wystarczy. Porozmawiamy później — i przerwał połączenie.
Westchnął ciężko. Spojrzał niezręcznie na Annę. Ona nic nie rozumiała. A przynajmniej udawała.
— Przepraszam — wrócił do stolika. Skończył koktajl jednym haustem.
— W porządku — dziewczyna zacisnęła usta, wzruszyła ramionami — To nie moja sprawa. Nie musisz mi mówić, jeśli nie chcesz.
— Tak… Lepiej powiedz mi coś innego. Wybierasz się gdzieś na wakacje w tym roku? A może pracujesz bez urlopu?
— Tak. Dobrze zgadłeś. Nie miałam wakacji od prawie czterech lat. Nigdy ich nie miałam. I… Są jeszcze inne powody, długo wymieniać — skrzywiła się niezręcznie. Andrzej domyślił się, jakie to powody. Musiała mieć kompleksy na punkcie pokazywania się publicznie w stroju kąpielowym. Cóż… To zrozumiałe.
Porozmawiali jeszcze trochę i Puchatek pojechał do domu.
Rozdział 6
Minęły jakieś trzy miesiące…
Andrzej przyszedł do pracy po kolejnej tygodniowej podróży do Francji. Biznes w obu krajach wyciąga dużo sił. Z samego rana lipcowy upał sprawił, że poczuł się zmęczony. A może po prostu jest wyczerpany psychicznie i dlatego tak trudno mu wszystko znieść?
Rozejrzał się, przywitał z sekretarką, smukłą, długonogą Natalią. Otworzył drzwi gabinetu i wszedł do środka. Tak gorąco… Nie było czym oddychać. Najpierw rzucił torbę z papierami i laptopem na krzesło i wziął do ręki pilota od klimatyzacji. Ale z jakiegoś powodu nie mogł włączyć prawie nowego urządzenia, bez względu na to, jak bardzo się starał. To jeszcze bardziej popsuło nastrój. Nerwowo rzucił pilot na kanapę. Warknął cicho:
— Co to za dzień? Niech cię szlag… I co to za życie — nie chce się pracować, nie chce się nic robić. Jakiś rodzaj apatii osiadł w jego sercu po tym, co wydarzyło się w Saint-Tropez. Włożył ręce do kieszeni eleganckich spodni i podszedł do okna. Z ósmego piętra miał dobry widok na biznesową część miasta. Zaczoł rozmyślać. Dobrze jest wrócić w rodzinne strony. Tylko… Wygląda na to, że nic tu, ani tam nie cieszy go tak bardzo jak kiedyś.
Sygnał od sekretarki. Podszedł do biurka i odebrał. Natalia odezwała się dźwięcznym głosem:
— Panie Andrzeju, dzwoniła pani Anna Kęsikowska. Prosiła, żebym się z nią skontaktować. Nie mogła się dodzwonić na telefon komórkowy.
— Dobrze. Dziękuję. Natalio, jak najszybciej znajdź serwisanta klimatyzacji. Moja z jakiegoś powodu nie działa.
— Dobrze. Już szukam.
Mężczyzna podziękował, wyjął telefon komórkowy, który wyłączył w nocy, a potem zapomniał włączyć, i znalazł kontakt Ani. Było tam jej zdjęcie z tortem weselnym. Mimowolnie się uśmiechnął. Po raz pierwszy dzisiaj. Wybrał jej numer. Minutę później usłyszał przyjemny głos Puszystej:
— Och, Puszek, cześć. Przyjechałeś już?
— Tak. Cześć, Puszunko — uśmiechnął się ponownie. Tęsknił za nią.
— Witaj z powrotem. Jak się masz? — powiedziała miło.
— Dzięki. Ale… Tak sobie. Zobaczymy się dzisiaj? — był zaskoczony, słowa o spotkaniu wyszły z ust same, nie myślał o tym. Z jakiegoś powodu naprawdę chciał być w towarzystwie tej dziewczyny. Może przy niej nie będzie myślał o swoim rozczarowaniu.
— Andrzej, nie wyglądasz na szczęśliwego — zauważyła od razu Ania. — Co się stało? Przyjdź do mojej kawiarni i porozmawiajmy — zaświergotała troskliwie. Mężczyzna był szczęśliwy.
— Dobrze, Aniu. Może wpadnę do ciebie. Ale teraz chwilę zostanę w biurze. Muszę się zorientować, jak Renata radziła sobie beze mnie.
Ania pomagała jak mogła przez trzy miesiące. Od czasu do czasu doradzała przyjacielowi. Ale i tak zatrudnił kolejną osobę, która stale zajmowała się sprawami firmy, nawet pod jego nieobecność. Wydawało się, że młoda asystentka dobrze się sprawdziła.
Wieczorem Ania była w piekarni. Właściciel lokalu zgodził się przedłużyć umowę na kolejne sześć miesięcy, więc Ania odetchnęła z ulgą. Dziś znów nie mogła się oprzeć i pozwoliła sobie zanurzyć się w procesie twórczym. Zaczęła piec cytrynowe babeczki, które zamówili na przyjęcie dla dzieci. Kiedy ostygły, zaczęła je dekorować. Za pomocą rękawa cukierniczego z dyszą tworzy na wierzchu każdej z nich bujną kremową różę. Następnie posypała je kolorową posypką cukrową. Przepięknie…
Była tak pochłonięta tym procesem, że nie zauważyła, jak czas leciał. Jej przyjaciel nie mógł znaleźć jej w kawiarni, więc przyszedł do piekarni. Wszyscy pracownicy już wiedzieli, że ten młody człowiek ma wstęp wolny. W pewnym momencie rozejrzała się i usłyszała, jak ktoś wyzywająco kaszle. Puch stoi, oparty o framugę drzwi, z rękami złożonymi na piersi. Podziwia, jak bawi się w cukiernika, starannie wyciągając każdy płatek. Uśmiechnęła się szeroko.
— Witaj — wyprostowała czapkę szefa kuchni.
— Cześć. Świetnie się bawisz. Nie praca, a zabawa — powiedział żartobliwie, podchodząc bliżej. Dziewczyna zaśmiała się chytrze.
— Jesteś zazdrosny? Rozumiem cię. To nie jest zarządzanie piekarniami, podpisywanie umów, faktur i wniosków. Proces twórczy jest o wiele bardziej interesujący.
— Tak… Ale jesteś też dobra w nie-kreatywnych rzeczach — pochwalił ją Andrzej, najwyraźniej pamiętając, jak bardzo pomogła mu wypromować jego biznes. Też z powodzeniem rozwija swój własny. A to nie jest łatwe zadanie.
— Dziękuję — zarumieniła się. Nie przyzwyczajona do otrzymywania tylu pochwał. Oddała torbę z ciastem pracownikowi, aby dokończył pracę, a następnie zdjęła rękawiczki, kurtkę i czapkę, umyła ręce. Zabrała kolegę do biura.
Przez chwilę rozmawiały o pracy, po czym Ania zapytała:
— Więc… Czy coś ci się stało? Czy też wydaje mi się, że jesteś smutny i znowu schudłeś?
Chociaż mężczyzna uśmiechał się do niej, od razu zauważyła, że wyglądał na wyczerpanego. W czasie, gdy pracowali razem, Ania trochę podtuczyła swojego przyjaciela, a teraz znów wyraźnie tracił na wadze. Pod jego oczami pojawiły się sińce.
— Stało się, Aniu — mężczyzna spojrzał jej prosto w oczy, siadając na kanapie. Westchnął:
— Zerwałem z Viką. W końcu — to zabrzmiało jak grom z jasnego nieba. Jak wyrok. Ania wpatrywała się w niego zszokowana.
— Wow… — powiedziała zdezorientowana. Wahała się, czy pytać o szczegóły, czy nie powinna go torturować? Ale było oczywiste, że mężczyzna musiał się wygadać, więc zaczął mówić:
— Wiesz… Od dawna byłem zmęczony tym nieznośnym stworzeniem. Teraz, kiedy jechałem do Saint-Tropez, celowo nie powiedziałem, kiedy tam będę. Zrobiłem niespodziankę. I… — Ania otworzyła usta, domyślając się, co za chwilę usłyszy.
— Moje podejrzenia się potwierdziły. Przyłapałem Vikę w naszej sypialni z jakimś nagim mężczyzną. A raczej ten fotograf leżał na moim łóżku, a ona była pod prysznicem.
— F-u-u-ch… — skrzywiła się i ciężko odetchnęła. Potrząsnęła głową. — Co za horror, Andrzeju? — dziewczyna była naprawdę zszokowana. Jej serce ścisnęło się, czując ból ukochanego mężczyzny. Uśmiechnął się zawadiacko i skinął głową.
— Tak… Brzydko. Ale… Teraz myślę, że tak będzie najlepiej. Cieszę się, że to zobaczyłem, bo… Od dawna jesteśmy sobie obcy, nie mamy ze sobą nic wspólnego. Po prostu irytowaliśmy się nawzajem. Więc… — podszedł do okna, odwrócił się ramionami do Ani. Myślał.
Dziewczyna siedziała wpatrzona w szerokie plecy mężczyzny w cienkiej koszuli. Myślami przytulała się do niego, obsypując go pocałunkami. Jakby w rzeczywistości czuła pod palcami ciepło jego ciała. Chce się go pocieszyć, uleczyć jego zranione serce. Andrzej nie pokazuje, jak mu ciężko, jest powściągliwy jak zawsze. Ale… Ona dobrze wie, że ten facet krwawi w środku i jest to nieznośnie palące i bolesne.
Pamiętała, jak bardzo kochał Viktorję. Latał na skrzydłach, kiedy ona zdawała się to odwzajemniać. Był gotów podążyć za nią na krańce ziemi. Ożenił się szybko, gdy był jeszcze bardzo młody. Bał się, że ktoś odbierze mu laskę. A ona… Ludzie tacy jak Viktoria nie potrafią zrozumieć, czym jest oddanie i wdzięczność. Ania już wtedy widziała, że piękna dziewczyna pozwalała się kochać tylko dlatego, że było to dla niej przyjemne i opłacalne. Wiedziała, że Puch pomoże jej zrobić karierę, ponieważ pochodzi z zamożnej rodziny, a jego wujek we Francji będzie „w czekoladzie”. Ale…
Nie mogła nawet powiedzieć czegoś takiego Andrzejowi. Tylko by się wściekł, nigdy by w to nie uwierzył. Chociaż miał przyjaciół, którzy mówili mu prawdę. Na przykład Olek. On jest bardzo bezpośredni. Ale jak zakochany po uszy facet może słuchać kogokolwiek? Zrobił idoła ze swojej wymarzonej piękności i był szczęśliwy.
— Andrzeju… Ja… Szkoda, że to zrobiła… — powiedziała cicho, podchodząc do przyjaciela. Ledwo spojrzał za siebie. Skinął głową z wdzięcznością. Stał tam trochę dłużej. A potem odwrócił się gwałtownie do Ani i powiedział z uśmiechem:
̶ Dobra, Puszysta, przestańmy się kisić. To wszystko. Nie chcę więcej słyszeć o złych rzeczach. Lepiej mi coś powiedz.
Ania się uśmiechnęła. Co może mu powiedzieć? Potrzebuję czegoś zabawnego, ale na nieszczęście nic nie przychodzi do głowy. Była zbyt podekscytowana.
Wtedy Tortik wstał ze swojej maty w kącie za szafą i podszedł. Spojrzał leniwie na gościa. Andrzej spojrzał na tę kułkę… Nie było potrzeby mówić nic więcej.
— Kto to jest? Niech zgadnę, twój pies? — facet zaczął krztusić się ze śmiechu, gdy zobaczył, jak mops wystawia język na okrągły policzek, a całe jego ciało kołysze się, gdy oddycha. Piszczał cicho i położył się obok Ani.
— Tak… Poznaj Tortika — przedstawiła go niezręcznie gospodyni.
— Ma na imię Tortik? — Puch znów zachichotał. — Żartujesz…
— Wiem, że przesadziłam, ale… — Ania zarobiła się czerwona.
— Cóż, Puszysta, jesteś mistrzem w tuczeniu każdego — powiedział ze śmiechem. Sprzeciwiła się:
— Nie ma mowy. Nie znasz jeszcze mojej mamy. Kiedy widzi kogoś siedzącego obok pustego talerza, od razu myśli, że umiera z głodu i trzeba go ratować — zaśmiali się.
Tortik przewrócił się na plecy, z okrągłym brzuchem do góry i zaczął tarzać się po podłodze, próbując się podrapać. Jego język wywijał się na policzku, piszczał. Można było od razu opublikować to na YouTube.
Rozdział 7
— Żartuje sobie pan?! — wykrzyknął Andrzej w szoku. Pochylił się bliżej do prawnika, siedzącego przy pięknym biurku z masywnego dębu.
— Jeśli to jest żart, to wcale nie śmieszny! Jakie małżeństwo, właśnie się rozwiodłem?! — myślał, że jest wyśmiewany. I to całkiem bezczelnie, uderzając w świeże rany, które jeszcze się nie zabliźniły.
— Naprawdę? — siwowłosy notariusz, który był w szacownym wieku spojrzał zamyślony na młodego biznesmena. Westchnął i potrząsnął głową.
— Cóż… W takim razie wszystkie pieniądze, które mogł pan otrzymać, zostaną przekazane Fundacji Welling dla Niewidomych. Wola pańskiej ciotki jest bardzo wyraźnie określona w tym dokumencie — poklepał brązową teczkę z papierami, pokazując, że nie żartuje. I mało prawdopodobne, żeby ten wujek w ogóle kiedyś żartował.
— Nie… Nie może być. Cholera… — Andrzej złapał się za głowę. To nierealne! Jak mogła zostawić taką pułapkę? I na kogo? Na swojego ulubionego bratanka. Ojej… Ciotka zawsze była dziwna. Żyła w swoim własnym, odrębnym świecie, do którego pełny dostęp miała tylko jedna osoba — jej ukochany mąż. Ale kto wiedział, że ta niemal całkowicie niewidoma kobieta pomyśli o zapisaniu takiego warunku w testamencie? Wydaje się, że to zbyt, nawet dla kogoś tak pomysłowego jak ciotka Julja.
— Naprawdę pan potrzebuje tych pieniędzy? Fundacja dla niewidomych… Też nieźle. Szlachetnie — powiedział bez emocji notariusz.
— Nie będę się kłócić! Może i szlachetnie, ale ja mam poważne zobowiązania! Wiedziałem, że wkrótce otrzymam te pieniądze, więc umowy na budowę zostały już podpisane. Jeśli nie dotrzymam umowy… Mam przechlapane! — powiedział nerwowo młody mężczyzna. Gwałtownie poderwał się z krzesła i zaczął mierzyć biuro szerokimi krokami. Zabrakło mu tchu. Następnie spojrzał z powrotem na prawnika, który siedział w swoim skórzanym fotelu, równie spokojnie, z głową opartą na wysokim zagłówku.
— Przepraszam, to nie pana problem, wiem. Więc… Co dokładnie muszę zrobić, aby otrzymać moje prawowite, pieprzone dziedzictwo? Czy muszę być żonaty w momencie przyjęcia? I co potem?
— Tak. W momencie oficjalnego przyjęcia spadku musi pan być w legalnym związku małżeńskim. I to przez co najmniej rok.
— Co? Więc nie ma możliwości, żebym dostał pieniądze przed upływem roku?! — Rozpacz w końcu zaczęła ogarniać Andrzeja.
Weobrarzał, jak jego biznes, który tak pilnie budował przez lata, rozpada się jak zamek z piasku. Partnerzy opuszczają go z pogardą, rodzice wstydzą się nazywać go synem, pracownicy masowo tracą pracę, a on sam tonie w ogromnych długach. Świetnie! To tyle, jeśli chodzi o wzniesienie się na nowy poziom… Cholera!
— Nie do końca… Jest pewna opcja — powiedział kapłan Themis.
Andrzej zatrzymał się i spojrzał uważnie. Nadzieja zaiskrzyła. Serce mu się krajało.
— Może pan wziąć ślub teraz i otrzymać spadek. W ciągu roku przedstawiciele interesów ciotki i fundacji sprawdzą, czy naprawdę jesteście legalnym małżeństwem. Jeśli naruszy pan warunki, wszystkie pieniądze będą musiały zostać zwrócone.
— Naprawdę? Komu?
— Proszę mi uwierzyć, Fundacja Welling dla Niewidomych jest poinformowana i bardzo zainteresowana otrzymaniem tej kwoty. Więc nie zapomną. Rozumiemiemy się? — wyjaśnił spokojnie prawnik, zaciskając usta.
Oczywiście… Tę kwotę. Jasne. W końcu nie zostawia się takiej kasy na drodze. Ciotka miała bardzo pokaźny majątek. Mężczyzna zaczął myśleć o tym. Co za zadanie… Można zwariować! Gdybym tylko wiedział, że tak się stanie, odłożyłbym sformalizowanie rozwodu z Victorią. A teraz…
— Cóż… Dziękuję za informację. Muszę to przemyśleć — wydyszał. Prawnik skinął głową.
— Nie ma za co, Panie Puch. Ale proszę nie zwlekać zbyt długo. Został mniej niż miesiąc. Jeśli tego nie zrobić, będzie bardzo trudno cokolwiek udowodnić.
— Rozumiem — westchnął. Pożegnali się i opuścił kancelarię notarialną.
Jakby pijany, szedł korytarzem szacownego biura. Potem wyszedł na zewnątrz do swojego samochodu. Wsiadł za kierownicę, ale nie był w stanie prowadzić. Miał taki bałagan w głowie, że to było po prostu straszne. Jak materiał z serialu o agencji modelek, przed oczami przepływały twarze wszystkich znanych mniej lub bardziej kobiet i dziewczyn, które mogłyby się przydać w tej sytuacji.
Wow… Po kilku minutach namysłu zdziwił się. Wygląda na to, że komuś takiemu jak on łatwo jest znaleźć partnerkę. Nigdy nie cierpiał na brak kobiecej uwagi. Ale… Kiedy do rzeczy…
— F-u-u-h… Nie — oparł się o kierownicę, wydychając ciężko powietrze. Całe ciało drętwieje na myśl o tym, że będę musiał żyć przez cały rok pod jednym dachem z jakąś kozą pokroju jego byłej. Zjadła całą wątrobę. Miał dość znoszenia jej niekończących się wahań nastroju. W jednej chwili jest słodka jak miód, a w następnej gotowa zmieszać go z błotem. Ciągłe kaprysy, flirty, napady złości. W końcu zdrada. I prawdopodobnie nie jedyna. Działy się różne rzeczy. Nie wspominając już o tym, czego tak bardzo brakowało w tym związku, podobno od samego początku.
Gdzie można znaleźć normalną kobietę lub dziewczynę, która zgodziłaby się wyjść za ciebie znienacka? Oczywiście żadna przyzwoita i poważna kobieta by tego nie zrobiła. A nieporządna? Nie… Nie ma mowy…
Posiedział tam jeszcze chwilę, a potem jakoś tak, sam nie wiedząc czemu, pojechał do Ani Kęsikowskiej. Znalazł swoją przyjaciółkę na parkingu przy jej kawiarni. Wsiadała do swojego małego czerwonego samochodziku. Zobaczyła Andrzeja i wysiadła. Stał tam, uśmiechając się. Potem podszedł do niej.
Zaczęli rozmawiać. Zaprosił ją do restauracji, ale odmówiła:
̶ Dziękuję, Puszek, ale… Nie mogę. Tortik czeka na mnie, sam w mieszkaniu, muszę go jak najszybciej wyprowadzić.
— Tak? Chodźmy razem na spacer — zaproponował nagle Andrzej. Absolutnie nie chciał być sam tego wieczoru. Był w bardzo złym nastroju. A z tym pączkiem i jej ogoniastą bułeczką nie było szans na smutek. Anka zawsze jest miła. Prosta jak dziecko, czasem zabawna.
Wkrótce przyjaciele były pod skromnymi drzwiami mieszkania Ani. Weszły do środka. Na ich drodze stanął Tortik. Był zdeterminowany, by oblizać gospodynię i jej gościa od stóp do głów. Taki szczęśliwy! Andrzej z trudem oderwał się od wesołego szczeniaka. Po cichu wytarł chusteczką mokrą rękę, do której dostał się mops.
Mężczyzna zdziwił się, a nawet skrzywił, gdy zobaczył, gdzie mieszka Anna.
Małe mieszkanie na drugim piętrze starej kamienicy. Na ścianach wyblakłe tapety, gdzieniegdzie popękane. Podłoga to zalane linoleum. Drzwi i stare meble są pogryzione od spodu. Najwyraźniej zęby Tortik’a pracowały. Musi się czymś zająć, podczas gdy właścicielka w pocie czoła buduje swój własny biznes.
— Nie bój się, to tylko… — dziewczyna skrzywiła się niezręcznie. Wyjaśniła:
̶ Ja… Zainwestowałam wszystkie moje pieniądze w biznes, ale… Nie chcę mieszkać z rodzicami. Więc… Na razie…
— Jasne. Myślę, że rozumiem. Wspominałaś coś o dużym mieszkaniu babci, które odziedziczyłaś. Sprzedałaś je?
— Tak. I za te pieniądze odkryłam to, co wiesz. Cóż… I kupiłam samochód. Ale nie udało mi się jeszcze zarobić wystarczająco dużo na mieszkanie. A nawet w tym, które wynajmuję, nie mam czasu niczego naprawiać. Rzadko bywam w domu. Przeważnie tylko nocuję.
— Rozumiem…
— Chodź, kochanie. Złotko moje, tęskniłeś za mną? Ja też za tobą tęskniłam — pochyliła się i zaczęła głaskać mopsa, drapiąc go. Przypięła smycz do obroży psa i wyszli na spacer.
W pobliskim parku Ania usiadła na ławce i pozwoliła psu pobiegać samemu. To znaczy… Spacerować. To leniwe poruszanie się i wąchanie wszystkiego trudno nazwać bieganiem. Jej przyjacieł usiadł obok niej. Zauważyła, że Andrzej czymś się martwi. Był ponury. Ale nie spieszyło mu się, by się tym dzielić. Rozmawiali więcej o pracy. Puzniej Ania wspomniała:
— Tak się cieszę, że właściciel lokalu, w którym znajduje się moja piekarnia, zgodził się przedłużyć umowę najmu na drugi okres. І… Wiesz, powiedział coś o tobie. Czy to przypadkiem nie twoja robota? — zapytała wesoło. Mężczyzna zaśmiał się chytrze, mrużąc oczy.
— A jeśli moja, to co?
Ania była zakłopotana.
— W takim razie… Bardzo ci dziękuję. Jestem twoim dłużnikiem. Jak to zrobiłeś? Tak długo go przekonywałam…
— Cóż… Męska solidarność — zachichotał.
— Tak… Puszek, powiedz mi szczerze, ile zapłaciłeś? Wiem, że Lepiński udławiłby się za grosz.
— Daj spokój, Puszysta. Nie myśl o tym. Przedłużył i wporządku. І… Nie jesteś mi nic winna. Naprawdę doceniam twoją pomoc, Aniu. Naprawdę nauczyłaś mnie wielu ważnych rzeczy. Doświadczenie to wspaniała rzecz. Dzięki tobie udało mi się zaoszczędzić dużo czasu i pieniędzy oraz szybko zacząć. Ale… — przestał mówić. Westchnął ciężko. Dziewczyna spojrzała na przyjaciela uważnie.
— Co się stało, Puszek?
Spojrzał w dół. Zamknął oczy. Myślał. Ania zaczęła się martwić. Co się z nim dzieje?
— Ku-ku! Ziemia woła Andrzeja. Pi-p — żartobliwie dotknęła czubka nosa chłopca. Chciała go pocieszyć. Ale mężczyzna niechętnie się uśmiechnął, a potem znów westchnął. Wstał i odszedł dwa kroki.
Dziewczyna bała się, że zrobiła coś złego. Że go obraziła. Ale… Wydawało się, że to nic takiego, prawda? Spojrzała na jego szerokie plecy. Nie wiedziała, czy o coś zapytać.
— Ale to wszystko pójdzie na marne, Aniu. Ja… Czegoś nie przewidziałem — mruknął, nie odwracając się w jej stronę. Dziewczyna zapytała w szoku:
— Co? Nie rozumiem.
Wtedy Andrzej odwrócił się do niej, włożył ręce do kieszeni spodni i wyjaśnił:
— Pamiętasz, jak mówiłem ci, że wkrótce otrzymam spadek po ciotce z Francji?
— No coś…
— Tak, cóż, z tych pieniędzy planowałem pokryć moją część kosztów projektu piekarni. Kontrakty zostały podpisane i budowa się rozpoczęła. Część pieniędzy została już zainwestowana. A potem ja…
Ania zamarła, zmartwiona, widząc, jak bardzo jest przygnębiony. Nigdy wcześniej nie widziała Puchatka w takim stanie. Jakby ktoś go dusił. Z trudem powstrzymuje swoje emocje. Wydaje się nawet mówi siłą.
— Co z tym spadkiem? Nie chcą ci go dać? Dlaczego? — odważyła się zapytać.
Mężczyzna pokrótce opisał warunki, na jakich mógłby otrzymać tę pokaźną sumę. Usta Any otworzyły się. Wow…
W następnej chwili przez umysł dziewczyny przetoczył się huragan sprzecznych myśli. Mało nie wybuchła. Przerywali i przekrzykiwali się nawzajem. Nieśmiałość nakazywała im milczeć, ale miłość, która tak długo żyła w sercu Ani, wyrywała się z niego natarczywie. Niczym gorąca lawa z trzewi ziemi torowała sobie drogę, szukając okazji, sposobów.
Krzyczała: „Powiedz mu, żeby się z tobą ożenił! Powiedz mu, na co czekasz! Jeśli przegapisz tę wyjątkową okazję, będziesz tego żałować do końca życia, ty tłusty tchórzu!”. „Jak mam się wieszac na szyje takiego mężczyzny? Po co mu taki strach na wróble? Żeby rozśmieszać ludzi?” „Powiedz to, głupcze, albo zrobi to ktoś inny, a ty będziesz gryzła się po łokciach! „Nie, będzie się tylko ze mnie śmiał, a może nawet zacznie mnie unikać. Zorientuje się, że jestem zakochana”. „W ostateczności udawaj, że chcesz pomóc swojemu przyjacielowi. Po prostu go poślub, a potem zobaczymy!” „Nie, nie mogę. To zbyt ryzykowne. Stracę też przyjaźń”. „Powiedz to, głupcze! Powiedz to dla żartu!”
Och. Co powinna zrobić? Prawdopodobnie nigdy w życiu nie wahała się tak bardzo. Nigdy nie czuła się aż tak głupio. Przerażało to. Do żemdlenia bała się usłyszeć, jak on się naśmiewa. Ale… Jeszcze bardziej przerażało to, że jutro Pushek znów ożeni się z jakąś narcystyczną pięknością, która nie będzie go kochać, a jedynie wykorzysta, skrzywdzi. Nie… Nieważne…
Tortik podszedł do Ani. Wstała z ławki i zaczęła go głaskać, próbując się trochę uspokoić. Andrzej milczał. Potem Puszysta spojrzała na przyjaciela i powiedziała żartobliwie:
— Wiesz, Puszek, nie powinneś się tak martwić.
Mężczyzna spojrzał na nią poważnie.
— Znalazłeś problem. Po prostu ożeń się i wszystko będzie dobrze. Jeśli chcesz, mogę ci pomóc. Zawsze mi pomagałeś. A teraz ja mogę. Zagram twoją żonę. Co w tym wielkiego? — powiedziała ze śmiechem, jakby żartowała. A potem dodała na dokładkę:
— Przynajmniej cię utuczę, chudzielcu ty jeden.
Andrzej uniósł brwi ze zdziwienia i zachichotał z zakłopotaniem.
— Żartujesz?
Wzruszyła ramionami.
— Puszysta… To… Więc myślisz, że jestem zbyt chudy? — zaczął się głośno śmiać.
Ania była zakłopotana. Spojrzała w dół na mopsa, by nie zobaczył, że momentalnie zalała się łzami. Serce jej się ścisnęło. Zaczęła karcić się w myślach za to, że nie zachowała ciszy. Wyciągnęła rękę, by pogłaskać psa, udając, że jest spokojna.
Cholera! Wiedziała, że to był głupi pomysł! Rozmarzyła się…
Rozdział 8
— Co powiedziałaś? — zapytała zszokowana przyjaciółka, nie wierząc własnym uszom. Anna skrzywiła się i powtórzyła półszeptem:
— To, co usłyszałaś. Powiedziałam, że mogę wyjść za Andrzeja Pucha — Danka wciąż wydawała się niedowierzać. Ledwo udało jej się powiedzieć:
— Jestem w szoku… Zgodził się?
— Powiedział, że się zastanowi — mruknęła smutno dziewczyna i włożyła do ust kolejną łyżkę truskawkowego budyniu. Jest pyszny… Przynajmniej coś pomaga uspokoić nerwy. Dobrze, że zatwierdziła ten przepis we własnej cukierni.
Danusia rozejrzała się, jakby chcąc się upewnić, że nikt w przestronnej kawiarni nie podsłuchuje. Powiedziała:
— Ań, to jest… Przemyślałaś to? Jak to się potoczy? Czy powiedziałaś mu prawdę, że kochasz go od liceum?
— Cicho bądź! Ktoś inny usłyszy! — przyłożyła palec do ust. Odpowiedziała ze złością:
— Nie gadaj głupot! — po czym ciszej powiedziała:
— Oczywiście, że nie. Czy jestem kompletną idiotką? Na pewno by się nie zgodził, gdyby wiedział — westchnęła ciężko. — Niech myśli, że pomagam przyjacielowi. Pomógł mi już nie raz, ostatnio pomógł mi z czynszem. Nie wyobrażam sobie, jak przekonał faceta, ile zapłacił temu staremu skąpcowi, ale teraz czuję, że kamień spadł mi z serca. Więc… Zrobiło mi się go żal.
— Och, Anno. Nie podoba mi się to. Wpakujesz się w kłopoty. Wyobrażasz sobie mieszkać z nim w jednym domu i udawać, że cię to nie obchodzi? A może nie będziecie mieszkać razem? Jakie tam są warunki?
— Cóż… Zgodnie z warunkami testamentu, musi być w legalnym związku małżeńskim od co najmniej roku. Sprawdząją to.
— Proszę bardzo. Rok. Świetnie! — Danusia potrząsnęła głową z niezadowoleniem. — I co potem?
— Nie chcę myśleć o tym, co będzie dalej. I dlaczego miałabym? Nie wiemy, czy on się jeszcze zgodzi — odpowiedziała niewesoło.
— Och, dziewczyno… — podniosła filiżankę kawy do ust. Ale nie wypiła jej. Nagle jak by oswieciło ją. Zgrabne brwi uniosły się do góry na ładnej twarzy, uśmiechnęła się chytrze:
— Słuchaj, Anka! А… Jeśli w tym czasie… On… No wiesz… — narysowała w powietrzu serce. — Rozumiesz, co mam na myśli? — jej okrągła przyjaciółka zakaszlała i zaczęła krztusić się swoim deserem.
— Daj spokój! Śmiejesz się? Może i jestem opłacalną żoną, ponieważ trudno mnie ukraść. Za dużo kilogramów… Hmm… Uroku. Ale… Nie sądzę, żeby Andrzej był typem mężczyzny, który lubi, gdy kobieta zajmuje dużo miejsca w łóżku — mruknęła, rozpaczliwie zaczynając żartować z samej siebie. Danusia zachichotała.
— I… W ogólie, nie syp soli w ranę! To nierealne! Znamy się tak długo, że gdyby mógł, widziałby we mnie dziewczynę, a nie tylko przyjaciółkę. Ale… To się chyba nigdy nie wydarzy. Przynajmniej mogę być blisko niego, widywać go, opiekować się nim. On jest taki… Często zapomina o jedzeniu, nie ma czasu, ciągle pracuje. Gdzieś leci, albo jest w biurze. Biedny… — westchnęła smutno. Podparła pięścią pulchny policzek. Zaczeła dłubać deser łyżeczką.
— Wszystko jasne, dziewczyno. Matka Teresa z ciebie! A kto pomyśli o tobie? Do starości będziesz zasypiać z maskotką w ramionach? Aniu, byłabyś kompletnym głupcem, gdybyś nie skorzystała z tej szansy, mówię ci szczerze. Możesz się obrażać lub płakać. Ale… Pamiętaj, jak płakałaś, kiedy poślubił Viktorję. A teraz…
— Łatwo ci mówić. Ale ja nie wiem, czy on w ogóle zgodzi się na takie małżeństwo ze mną, nie mówiąc już o tym, żeby naprawdę. Modelki kręcą się wokół niego stadami. Co ja mogę… — wskazała gestem na swoje otyłe ciało. Ostatnio nie chcę nawet stawać na wadze. Po 86 kilogramach przestała. Na pewno już nie wystarczy podziałek.
— Aniu… Zapamiętaj moje słowa, wszystko jest mozliwe. Ale musisz się postarać. Przynajmniej spróbuj zmienić swoje życie. Nie tylko ze względu na męża. Przede wszystkim dla siebie. Nie siedź tylko przy komputerze, nie jedz ciastek i nie użalaj się nad sobą, a pracuj! Idź na siłownię, zacznij się zdrowo odżywiać. Zrób coś!!! Powtarzałam ci milion razy, że dolar nie wejdzie pod tyłek siedzącej! Tutaj jest tak samo.
— Danka… Znowu to samo? Wiesz, że na mnie to nie działa. Za każdym razem, gdy trochę schudnę, przybieram na wadze. To koszmar! Mam dość diet! Chyba jestem skazana, nie z moim szczęściem! — powiedziała głośno, a potem złapała się, rozejrzała się niezręcznie po gościach na sali. Niektórzy z nich zauważyli ją i uśmiechnęli się. Jej przyjaciółka odpowiedziała:
— Ponieważ nie żyjesz właściwie. Za mało się poruszasz, często objadasz się wysokokalorycznym jedzeniem. Chcesz, żebym poszukała kogoś, kto pomoże ci profesjonalnie?
— Dan… — machnęła smutno ręką. Wrzuciła łyżkę do miski z resztą budyniu. — Nie przejmuj się. Grób sprawi, że garbus wyzdrowieje. I mnie też… — Dana wyprostowała się zdecydowanie, zacisnęła usta, założyła ręce na boki i powiedziała:
— Tak, Anka, załóżmy się. Jeśli Puch zgodzi się z tobą ożenić, traktujesz siebie poważnie. Znajdę kogoś, kto ci pomoże. W dzisiejszych czasach są specjaliści i trenerzy. Obiecujesz? — wyciągnęła rękę. Ania się pogubiła.
Nonsens… Ona już dawno straciła wiarę, że kiedykolwiek będzie szczupła. A zostać żoną takiego faceta… To zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Nigdy nie wygrałaby zakładu. Westchnęła. Ale żeby nie urazić swojej najlepszej przyjaciółki, poparła ją:
— O co chcesz się założyć? — zapytała cicho, żeby nikt inny nie usłyszał. Danusia odpowiedziała równie cicho:
— Zróbmy tak: jeśli Puch się z tobą ożeni, a ty nie stracisz co najmniej dwudziestu kilogramów w ciągu sześciu miesięcy, oddasz mi samochód.
Ania otworzyła usta w szoku. Nie spodziewała się, że stawka będzie tak wysoka.
— Nie marudź, jeśli schudniesz, oddam ci mój. Mój jest droższy. Nie tak jak twój stary Volkswagen Polo. Pół samochodu — pokazała palcami małe autko. Lubiła drażnić się z Anią.
— Żartujesz — zaśmiała się Puszysta, przypominając sobie piękną, prawie nową Skodę Fabię przyjaciółki.
— No i co? — wyciągnęła rękę, by zatwierdzić spór. Ania westchnęła:
̶ Dobra. Jest tak mała szansa, że Puszek się zgodzi, że… Niech będzie po twojemu — uderzyła przyjaciółkę lekko w ramię. Danka uśmiechnęła się chytrze. Była szczęśliwa.
Wkrótce zadzwonił telefon właścicielki kawiarni. Dziewczyna odebrała i spojrzała na imię dzwoniącego na ekranie.
— Huh-huh… — sapnęła. Jej serce zaczęło bić szybciej.
— On? — kobieta od razu się domyśliła. Twarz Ani wyglądała na to, że zaraz przewróci się z podniecenia. W odpowiedzi skinęła twierdząco głową.
— Tak, to on. Ja… — zawahała się przed naciśnięciem przycisku akceptacji połączenia.
— Uspokój się, dziewczyno. Przechodziłaś przez gorsze rzeczy. Weź się w garść — powiedziała Danusia powoli, uspokajająco.
— Tak… Łatwo ci mówić. Masz męża, wszystko jest w porządku — mruknęła Ania i odebrała telefon.
Andrzej ciężko pracował w biurze. Ucieszył się, gdy przyszedł jego przyjaciel, Olek. To była szansa na przerwę i relaks.
— Masz ochotę na kawę, herbatę czy coś mocniejszego? — zaproponował, przygotowując się do wydania polecenia sekretarce.
— Coś mocniejszego.
— Natalia, zrób herbatę z nowej torebki — zażartował właściciel biura, udając, że naciska przycisk do komunikacji ze swoją asystentką. Olek zachichotał.
— Dobra. Tylko żartowałem. Mam tu coś mocniejszego — Andrzej podszedł do stylowej szafki, nacisnął drzwiczki, które się otworzyły. Jest tam strategiczny zapas drogiego alkoholu na różne okazje. Nalał trochę aromatycznego rumu i usiadł na sofie.
Rozmowa toczyła się płynnie. Jakoś niepostrzeżenie temat pracy przeszedł na rodzinę. Olek zapytał przyjaciela:
— Więc, rozwiodłeś się? I co dalej? Znalazłeś już kogoś innego?
Puch uśmiechnął się chytrze i prychnął:
— Pewnie… Święte miejsce nigdy nie jest puste. Wiesz co mówią? — zażartował.
— Oh! Od tego momentu więcej szczegółów — podchwycił radośnie sportowiec i właściciel kompleksu sportowego.
— Tylko nie upadnij, kiedy ci powiem — zachichotał Andrzej, patrząc figlarnie na swojego przyjaciela.
— Naprawdę?
— Tak. Żenię się z Puszystą — powiedział spokojnie.
Oleg spojrzał na niego jak na klauna, wyraźnie niedowierzając.
— Daj spokój… Pytałem cię poważnie…
— Odpowiedziałem poważnie — powiedział Puch z uśmiechem. Przyjaciel zaniemówił. A potem zaczął się śmiać… Pochylił się do podłogi.
— Andrzej, ty… Co za żart? — popukał się w kolano. — Ahh… Chyba już wiem. Nic dziwnego, wiecznie się z nią zadajesz. Kłamczuch… I ciągle mi mówiłeś, że jesteście tylko przyjaciółmi… Więc, na puszystych pociągneło, tak? — zrobił dłońmi obraz bujnego biustu i żartobliwie machnął palcem. Andrzej zarumienił się i roześmiał.
— A co? Będę jak pierzynie — zachichotał.
— No, prawda. To fajne, stary. Jeśli się nad tym zastanowić… — przygryzł wargę, skinął głową. — Jest wiele zalet: po pierwsze, nigdy nie będziesz głodny w pobliżu takiej dziewczyny, a po drugie, jest mało prawdopodobne, aby machała ogonem jak twoja… Hmm… Modelka, cholera — przerwał, wahając się, czy wspomnieć w rozmowie imię Viktorii — A po trzecie…
— Wiem — przerwał Andrzej — jest wiele zalet. Gruba warstwa smalcu niezawodnie chroni moją Puszystą przed zimnem, głodem i rozpustą — zaśmiali się obaj, łzy napłynęły im do oczu. Ale w końcu, uspokoiwszy się, Olek spoważniał.
— A jeśli mówić poważnie? Naprawdę zamierzasz ożenić się z Kęsiańką? Wokół jest tyle pięknych dziewczyn. Nie zrozum mnie źle, ja… Anka jest bardzo fajna, oczywiście. Na swój sposób. Jest miła i mądra. Ale… — skrzywił się, nie mogąc zrozumieć, jak jego przyjaciel wpadł na coś takiego. Wciąż nie mógł w to uwierzyć. Andrzej z trudem ukrywał swoje zmieszanie. Ale decyzja została podjęta. Koniec, kropka.
— Ale poważnie, kolego, to jedyna kobieta, która w tej chwili mnie nie irytuje. Szczerze. Mam już tego dość… Nie chcę znowu wpaść w tę samą pułapkę. A z Puszystą jest łatwo, spokojnie i…
— I pysznie — zachichotał mocarz. Andrzej uśmiechnął się i skinął głową.
— Tak, Olku. Wkrótce zaprosimy was na lunch. Jako rodzina. Co o tym sądzisz? — Puch uśmiechnął się. Mimowolnie wyobraził sobie te dwa przeciwieństwa przy jednym stole — pączkową Anię i Kaśkę Olka, która ma obsesję na punkcie sportu i prawidłowego odżywiania. To byłoby coś…
Rozdział 9
Kolejne dni po usłyszeniu od ukochanego męża tego fantastycznego „Dobra, Puszysta, bierzemy ślub” przeleciały Annie jak mgnienie oka. Papierkowa robota, przysięga małżeńska, obrączki. O mało nie zemdlała ze szczęścia, gdy po rejestracji Puszek pocałował ją krótko w usta. Przeprowadziła się ze swoimi rzeczami i Tortikiem do dużego, pięknego domu Andrzeja. Trudno nawet przypomnieć sobie wszystko, co się wydarzyło. Podniecenie, wątpliwości, strach, szalona euforia — wszystko mieszało się w jeden niepohamowany wir emocji, który prawie całkowicie wyłączył trzeźwe myślenie.
Była zaskoczona samą sobą. Jak mogła tak gwałtownie zmienić swoje życie? Jak się odważyła? Przecież ona nigdy nie miała skłonności do ekstremalnych zachowań, szukania przygód na głowę czy inne części ciała. Myślała, że ma normalne życie i nigdy nie wyobrażałą sobie, że można zmienić wszystko za jednym zamachem. Do ostatniej chwili nie wierzyła, że Puch się z nią ożeni. Czy będzie żałować tak pochopnej decyzji? Co stanie się później? W wyobraźni Ani była biała plama, gdzie będzie jej przyszłość za rok. Lepiej o tym nie myśleć. Chciało się cieszyć każdą godziną z Puchem, która została jej dana.
Radość Anny z bycia z najukochańszym mężczyzną na świecie pomogła jej nie zwariować z podekscytowania. Ale jej rodzina nie miała takiego zmitygowania. Jej rodzice prawie dostali zawału serca, gdy przyjechała w odwiedziny i nieśmiało powiedziała im, że została mężatką. Niezręcznie pokazała im piękną obrączkę wykonaną z żółtego i białego złota.
— Córko moja! — wydyszała jej matka. Otyłe ciało kobiety, niczym worek ziemniaków, opadło bezsilnie na jej ulubiony duży, miękki fotel. Złapała się za serce. Prawie zemdlała. Ania podbiegła do niej przerażona. Ale ojciec ją powstrzymał. Rozkazał surowym głosem:
— Usiądź! O czym ty mówisz? — wskazał palcem na sofę i kazał Ani usiąść. Dziewczyna posłusznie usiadła. Przełknęła gulę w gardle, która strasznie ją dusiła. Przygotowała się na najgorsze. Serce jej waliło i ciężko było oddychać. Może powinna była od razu przyjść z mężem? Ale z jakiegoś powodu pomyślała, że lepiej będzie, jeśli najpierw przygotuje swoją rodzinę na spotkanie z zięciem.
— Czy to prawda? Wyszłaś za mąż? Za kogo? Dlaczego nie powiedziałaś, że masz narzeczonego? Wiesz, że Kęsikowskie zawsze urządzają wielkie wesele! Co takiego wyprawiasz?! Potajemnie, dla czego?! — napływały pytania Jana Kęsikowskiego.
— Tato, ja… Cóż… To się po prostu stało…
Co im powiedzieć? Andrzej był zły, że powiedziała swojej przyjaciółce Danusi, że małżeństwo jest… Nie do końca prawdziwe. Uzgodnili, że nie powiedzą o tym nikomu innemu. Więc… Musiała jakoś się z tego wykręcić. Nie jest przyzwyczajona do kłamania, ale…
Ale przecież jej właśni rodzice jej nie zjedzą! Dlaczego tak się bać? Najważniejsze, by serce to wytrzymało. Oboje mają szalone nadciśnienie i Bóg wie ile innych chorób. Ania wzięła głęboki oddech, krótko się pomodliła i odezwała się spokojniej:
— Kochani, przepraszam, że was zmartwiłam. Nie miałam takiego zamiaru. Po prostu… Andrzei i ja… Zdecydowaliśmy. І… To jego drugie małżeństwo, nie ma czasu. Biznes. Więc nie zawracaliśmy sobie i wam głowy weselami i tym podobnym. Nie martwcie się, wszystko będzie dobrze. To dobry człowiek.
— Och… Wpędzisz mnie do grobu… Zdecydowali się — jęknęła pani Lidia — Jak mogłaś? Wyszłaś za jakiegoś rozwiedzionego łajzę? — wyciągnęła pytająco rękę, zwracając się do Ani. — Świetnie! Dobra dziewczynka! Tak cię wychowałyśmy? — wykrzyknęła z wyrzutem. Ania była przerażona.
— Mamo, o czym ty mówisz? Andrzej nie jest włóczęgą. Jest bardzo dobry, zobaczysz. Tak się złożyło, że jego rodzina się rozpadła. І…
— Jesteś bezwstydna! Rozbiłaś czyjąś rodzinę?! — krzyknął jej ojciec. Dziewczyna odetchnęła ciężko. Zakryła twarz dłonią. Następnie spojrzała na rodziców z wyrzutem.
— Co z wami? Dlaczego od razu rozbiła? Czy tak o mnie myślicie? Dziękuję wam! Nie, zamiast cieszyć się z córki, od razu oskarżacie ją o wszystkie grzechy świata! — powiedziała urażona.
— Och, to co mamy myśleć? Nic nie powiedziałaś, a tu nagle! Zięć. Tak cię przycisneło, że chwyciłaś pierwszego lepszego? — zaczął ojciec. Zarumienił się, az pot wystąpił mu na czoło ze stresu.
— Nie sądziłam, że taka będziesz… — prychnęła mama. Ania miała ochotę się rozpłakać.
— Jaka, mamo? Jaka?
— Taka dziewczyna, która bez zastanowienia rzuca się na kogoś, byle tylko mieć faceta! Myślałam, że jesteś skromną dziewczyną, nie taką! — kobieta odwróciła twarz. Gdyby tylko znali prawdę, że Puch nie był pierwszym lepszym dla ich córki, ale marzeniem całego życia, idealnym mężczyzną. Ale… Jak można im to wytłumaczyć? Powiedzą Andrzejowi i co wtedy?
— Mamo, o czym ty mówisz? Jaka ja jestem? Myślisz, że jestem z żelaza? Nie potrzebuję rodziny? Nie chcę być kochana, opiekować się mężem? Lata mijają, mamo, jak długo jeszcze? Zawsze jestem sama z powodu mojej otyłości. Sama w pracy, w domu. Jestem tym zmęczona! Teraz chcę zacząć nowe życie! Schudnąć, zadbać o siebie i Andrzeja.
— Naprawdę? Schudnąć? Tego on chce? Co za drań! Od razu domaga się swoich praw! Nie wolno ci nawet jeść!? — krzyczał ojciec. Dla niego najmniejsze ograniczenie w jedzeniu jest równoznaczne z najokrutniejszymi torturami. Cały zadrżał. Jego ogromny brzuch trzęsie się, gdy gestykuluje i macha rękami w emocjach.
— Jeśli chce, żebyś się zmieniła, to cię nie kocha! Nie waż się głodzić dla jakiegoś mężczyzny! Słyszałaś? Dzisiaj powie, że jesteś za gruba, a jutro powie, że jesteś za stara i znajdzie sobie młodszą kobietę. Nie ma sensu zadowalać żadnego oszusta! Zrujnujesz sobie zdrowie i co wtedy? Myślisz, że będzie mu ciebie żal? — powiedziała surowo matka.
— Przestańcie! — Ania wstała z sofy, łzy spływały jej po twarzy. Nie mogła zrozumieć, jak dobre wieści mogły doprowadzić do takiego szaleństwa. Skąd tyle oskarżeń?
— Cicho bądź! — warknął ojciec — Czego jeszcze?! Ostatnio stałaś się dość bezczelna! Najpierw opuściłaś rodzinną fabrykę, bo chciałaś założyć własny biznes! Zamiast mieszkać z rodzicami, na wszystkim gotowym, chciałaś zrobić coś heroicznego! Sprzedałaś mieszkanie babci, żeby udowodnić, że nie jesteś popychadłem! A teraz to! Co będzie dalej?! Jakie jeszcze niespodzianki nas czekają? Schudniesz jak patyk i zostaniesz modelką?! — krzyczy ojciec.
Jeden po drugim toczyli beczkę na zięcia, którego nie widzieli i o którym prawie nic nie wiedzą, bo nie pozwolili córce im powiedzieć, na Anię, która nagle ze słodkiej, posłusznej córki, mądrej dziewczyny, zmieniła się w bezmózgą dziwkę. Co to ma być? Dziewczyna poczuła, że dłużej tego nie zniesie.
Płacząc, stanęła na środku pokoju, zdjęła koszulkę, pokazując duży brzuch, grube boki i ramiona. Westchnęła ciężko. Powiedziała:
— Czy to nazywacie pięknem? — poklepała się po brzuchu. — Czy tak powinna wyglądać dziewczyna w wieku 25 lat? — rodzice wyglądali na zszokowanych i zamilkli.
— Czy mówicie tutaj o moim zdrowiu? O tym, że nie podobam się mężczyznom? Ale co ma z tym wspólnego podobanie się? Nikt nie zmusza mnie do odchudzania. Andrzej nie powiedział o tym ani słowa, chociaż na pewno nie jest z tego zadowolony.
Pytaliście mnie, jak się czuję? Ciężko mi wejść na drugie piętro. Moja 80-letnia sąsiadka, ciocia Zosia, może nawet wejść tam szybciej niż ja! Jak moje zdrowie? Ciężko jest przejść kilkaset metrów z psem. Wkrótce będę miała tyle chorób, co wy. Ale nie mam 50 lat, jestem tylko w połowie waszego wieku. Rozumiecie? Nie mogę nawet kupić odpowiednich ubrań! Gdziekolwiek pójdziesz, mówią, że mój rozmiar jest niedostępny. Chyba że mają jakieś bluzy z kapturem, które pasują na starszą kobietę. Myślicie, że to fajne?
Kiedy idę do salonu urody, większość kobiet jest szczupła i patrzą na mnie jak na krowę. Zarabiam pieniądze, ale co z tego? Co mi po tych zyskach, skoro nic nie mogę, bo jestem gruba? — z oczu Ani płynęły łzy. Żal i złość na siebie i rodziców ściskały ją tak mocno, że ciężko było wykrztusić jakiekolwiek słowo. Głowa pękała. Kontynuowała:
— Moi przyjaciele zapraszają mnie do kurortu na relaks, ale nie mogę, bo wstydzę się rozebrać na plaży. Nawiasem mówiąc, od dzieciństwa marzyłam o odwiedzaniu pięknych miejsc. Ludzie zapraszają mnie na spacery po parku, ale ja nie mogę, bo po kilometrze jestem tak zmęczona, że chce mi się płakać, a na niektóre karuzele w ogóle nie puszczają mnie. Mówią, że nie mogę, bo jestem za ciężka. Ciężko mi też jeździć na rowerze, boję się, że się rozpadnie. Jest tyle do zrobienia! Chcę mieć wykwintną sukienkę, szpilki. Chcę być piękna i kochana. Chcę, żeby ludzie patrzyli na mnie z zachwytem, a nie z drwiną czy współczuciem — ledwo udało jej się powiedzieć przez łzy — A mam tylko to… — potrząsnęła fałdami tłuszczu na brzuchu. Zapadła cisza.
— Och, moje dziecko… — matka również zalała się łzami. Ojciec również był rozgoryczony. Milczał.
— Więc powiedz mi, kim jest ten Andrzej? Powiedz nam wszystko. Proszę, Aneczko — nie wytrzymała matka, zmiękła.
Rozdział 10
Ania wróciła z domu rodziców do nowego domu jak wyciśnięta i zdeptana cytryna. Kręciło jej się w głowie. Ledwo dojechała na miejsce. Zdziwiła się widząc na podwórku samochód Andrzeja. To dziwne. Tak wcześnie wrócił z pracy? Och… Nie zdążyła nawet ugotować obiadu. Co za wstyd! Chciała uszczęśliwić męża czymś smacznym. Upiec jego ulubioną rybkę czy coś jeszcze.
Po cichu weszła do domu. Tylko Tortik jak zwykle przywitał ją radosnym merdaniem ogona. Ania pobawiła się z nim chwilę, po czym wypuściła go na podwórko. Nie mogła się doczekać, kiedy znów zobaczy swojego męża, a przynajmniej zamieni z nim kilka słów i uśmiechów. Weszła po wygodnych schodach na drugie piętro. Jakie one są fajne… Dokładnie to, czego potrzebuje „wysportowana” dziewczyna.
Sypialnia Pushka jest obok jej sypialni. Zdecydowali, że będą w różnych. A jeśli przyjdą sprawdzić, czy są blisko siebie, będą udawać, że śpią w tym samym łóżku. Ania zaniosła kilka swoich rzeczy do sypialni Andrzeja.
Zapukała, on cicho zaprosił do środka.
— Hej. Puszek, jesteś tutaj? — zajrzała i zobaczyła go na łóżku. Leżał na boku w swoim roboczym garniturze, nogi zgięte, oczy zamknięte. — Andrzej-u… Jak się masz? Wróciłeś dziś wcześnie z pracy. Wszystko w porządku? Przeszkadzam ci?
— Nie. Tak… Nie czuję się dobrze — powiedział cicho, prawie nie otwierając oczu. Ania podbiegła do niego jak oparzone dziecko. Usiadła przy łóżku.
— Puszek, co się z tobą dzieje? Powiedz mi — przyłożyła dłoń do jego czoła, trochę gorącego. Chrząknął coś. — Słoneczko, nie milcz, proszę, powiedz mi, co cię boli. Czy jesteś chory?
— Bardzo boli mnie dolna część pleców i… Nudzi, jakoś… Czuję się kiepsko. Gorąco mi — powiedział cicho, chrypiąc.
— Och, Puszek… To problem — dziewczyna była bardzo zmartwiona. Pogłaskała go po włosach. Natychmiast zapomniała, że sama nie czuje się najlepiej. Ale to było nic. On najwyraźniej jest chory. Zawsze był taki wesoły i silny, a teraz…
— Powinniśmy wezwać karetkę?
— Nie, nie… Nie umieram — chrząknął słabo. Wątpiła w jego słowa.
— Więc jedźmy do szpitala. Proszę. Chodź — poprosiła łagodnie. Serce się ściskało, nie mogła patrzeć na niego leżącego w takim stanie.
— Nie chcę — prychnął cicho, odwracając się plecami do Ani.
— Andrzej… Daj spokój, co ty, jak mały chłopiec? Nie możesz tego robić! Chodź, pomogę ci — usiadła na łóżku obok niego. Potarła jego ramię. — Miałeś tak kiedyś? Puszek, boję się — powiedziała smutno.
— Zdarzało się, tylko nie tak mocno. Ale w porządku, to minie. Prześpię się i… Będzie dobrze — machnał ręką.
Ania westchnęła. Jak bardzo przypominał jej ojca w tej sytuacji. On też na wzmiankę o lekarzach od razu udaje, że wszystko jest w porządku i już nie boli. Nie pozwala jej nawet wspominać o zastrzykach w jego obecności. Raz o mało nie doszło do wrzodów, bo nie chciał sprawdzić i leczyć zapalenia żołądka. Och, mężczyźni… Silniejsza połowa.
— Dobrze, Andrzej, połeż jeszcze trochę. Przyniosę termometr i coś do picia.
Poszła znaleźć termometr i zaparzyła herbatę rumiankową. Wróciła do sypialni męża. Jego stan wydawał się być jeszcze gorszy. Obudził się, ale nie ma siły mówić ani się poruszać. Grymasił, najwyraźniej odczuwając ogromny ból. Ania delikatnie pogłaskała go po plecach i ramieniu.
— Zmierzmy temperaturę — Andrzej niechętnie obrócił się na plecy.
Starając się ukryć drżenie rąk, pomogła mu rozpiąć koszulę i włożyć termometr pod pachę. Och… To takie przyjemne uczucie rozbierać go… Ledwo panowała nad sobą, by nie gapić się zbytnio na szeroki, umięśniony tors przystojnego mężczyzny, pokryty rzadkimi, ciemnymi włosami. Marzyla tylko, żeby nie mieć wyrazu twarzy, który pokazywałby, jak bardzo podekscytowana dotykaniem ciała swojego kochanego. Serce podskakuje w piersi jak głupie. Och… W tym momencie po raz pierwszy przypomniała sobie słowa Dany o tym, że będzie z nim żyć i udawać obojętność. I to się zaczyna…
Potem usiadł, a Ania zaczęła podawać mu herbatę, trzymając kubek w dłoniach, bo trząsł się jeszcze bardziej. Mężczyzna w końcu na nią spojrzał. Jakoś… Nieśmiało, dziecinnie.
— Ań, ja… Tak mi wstyd, że… Rozwaliłem się. Masz kłopoty. Nie mogę w to uwierzyć. W miesiąc poślubnej, cholera! Ten ból… — uśmiechnął się zawstydzono.
— Komu się nie zdarza? — zachichotała. Starając się nie pokazać, jak bardzo się o niego boi. — Może ja też kiedyś zachoruję, nie daj Boże, mógłbyś podać mi łyżkę wody? — Andrzej się roześmiał. A potem spojrzał w dół. Zastanawiał się nad czymś.
Wkrótce okazało się, że ma wysoką temperaturę. Ból nie ustępował. Ania zaczęła namawiać męża, aby pojechał do szpitala.
— Nie chcę. Zostaw mnie w spokoju, Kęsiańka. Wyśpię się, odpocznę i…
— Żartujesz? Odpocznę… A jeśli w nocy temperatura wzrośnie jeszcze bardziej? Najwyraźniej nie jesteś zdrowy, Puszek! To nie są żarty. Chodźmy! — chwyciła jego gorącą dłoń, żeby pomóc mu wstać. Oparł się. Dalej odmawiał.
Wtedy zadzwonił telefon Ani. Odebrała niechętnie. Dała pracownikowi krótkie instrukcje i powiedziała, że nie będzie jej dzisiaj w kawiarni. Kiedy zaczęła zadawać więcej pytań, przerwała jej:
— To wszystko później. Jestem zajęta. Mam ważne rzeczy do zrobienia. Musisz sobie poradzić beze mnie. To wszystko! Do widzenia, Haniu — i ponownie skupiła się na pacjencie, który uważnie ją obserwował. Na twarzy Andrzeja pojawiła się szczególna radość. Ania też się do niego uśmiechnęła. Trochę niezręcznie.
— Idziemy? — zapytała ponownie. Mężczyzna skrzywił się z bólu, ale potrząsnął głową w zaprzeczeniu.
— Kęsiańka, nie wiedziałem, że jesteś taka czepliwa — powiedział ponownie, żartobliwie.
— Tak, to jasne! Jesteś jak dziecko — więc dziecinne metody powinny zadziałać. Przestraszyć go? Czemu nie?
— Puszek, zróbmy tak — jedziemy teraz do szpitala, albo zadzwonię po znajomego lekarza. To dwumetrowy facet, nie uciekniesz przed nim, a jego ulubioną metodą leczenia są zastrzyki. Nie uznaje tabletek.
— Co? — skulił się ze strachu. Patrzy skrzywiony.
— To prawda. Chodźmy, kolego — o dziwo, zadziałało szybko. Może nie uwierzył, ale się zgodził.
— Och… Ożeniłem się na własną głowę. Teraz nawet nie mogę się położyć w spokoju. Nie odpuścisz, prawda? — skrzywił się. Ale jego oczy pokazywały, że wyraźnie żartował.
— A-a. Nie ma mowy. Nawet nie pytaj — mrugnęła figlarnie.
Podróż do szpitala była dość nieprzyjemna. Trudno było Ani skoncentrować się na prowadzeniu, gdy widziała, jak mężczyzna obok niej wije się z bólu. Starał się być cicho, ale od czasu do czasu z piersi Andrzeja wydobywał się tępy jęk. Był zarumieniony, spocony, przerażony…
Ania powierzyła swojego ukochanego w troskliwe ręce znajomego lekarza i czuwała, gdy Andrzej był badany. Później była z nim na oddziale, czekając na wyniki badań.
Nowożeńcy zostali w szpitalu do późnych godzin nocnych. Okazało się, że Puch miał poważne zapalenie nerek. Lekarz powiedział, że musi zostać poddany leczeniu szpitalnemu. Ale gdzie? Andrzej znów zaczął stawiać opór. Ból ustąpił, więc znów był bohaterem. Za nic nie chciał zostać w szpitalu. To był śmiech i grzech. Taki uparty. Jego praca czeka…
Lekarz podrapał się w tył głowy. Spojrzał to na Anię, to znów na nieposłusznego pacjenta. Powiedział:
— Cóż… To pana decyzja. Może pan wrócić do domu, ale tylko jeśli będzie ktoś, kto poda zastrzyki i będzie przestrzegać diety, i innych moich zaleceń. Ponieważ sytuacja jest poważna. Jeśli nie poddać się teraz normalnej terapii, będzie gorzej. Stanie się przewlekła. Daliśmy panu środki przeciwbólowe, wszystko, czego potrzeba. Ale… Jutro znowu będzie bolało. Przez jakiś czas.
— Zastrzyki… — Puch skrzywił się, jak środa na piątek. Westchnął ciężko. Spojrzał na żonę. Powiedział:
— Co, Ania, zadzwonisz do tego kolegi, który lubi wszystkim robić zastrzyki? A może powinienem poszukać kogoś innego? Myślę, że moja mama zna pielęgniarkę.
Uśmiechnęła się chytrze.
— Po co szukać kogoś innego? Mogę zrobić ci zastrzyk, jeśli się nie boisz. To domięśniowo, prawda? — spojrzała na lekarza, który skinął głową twierdząco. Andrzej zachichotał z zaskoczenia i spojrzał na lekarza. Uśmiechnął się.
— Czy wiesz jak? Nie boisz się?
— Co w tym takiego strasznego? To nie mój tyłek — zaśmiała się figlarnie. Mężczyźni nie mogli się powstrzymać. Zachichotali razem.
Rozdział 11
Tej nocy dziewczyna nie spała. Kilka razy zaglądała na swojego męża, aby upewnić się, że przynajmniej on czuje się dobrze. Po cichu weszła do jego sypialni, ledwo dotykając jego czoła. Andrzej spał spokojnie, leki musiały zacząć działać. Usiadła na chwilę przy jego łóżku, żeby zobaczyć, jak się czuje. A także, by go podziwiać. Teraz nikt nie zobaczy, jak na niego patrzy, jak w myślach przytula i głaszcze najcenniejszego mężczyznę na świecie. Dlaczego tak ją do niego ciągnie? Dlaczego żaden mężczyzna nigdy nie wywołał w niej tylu uczuć? Z jakiegoś powodu nigdy nie lubiła tych, którzy okazywali jej uwagę. To prawda, to było dawno temu, kiedy była młodsza i nie tak „ważna”.
Rano szybko doprowadziła się do porzadku najlepiej jak potrafiła. Zakryła cienie pod oczami korektorem. Założyła luźny dres, związała włosy w kucyk i pobiegła do pokoju obok. Zastała Andrzeja w łóżku. Od razu zorientowała się, że ból znów daje o sobie znać. Uśmiechnął się przez ból. Był blady i miał worki pod oczami.
— Witaj, Puszek. Jak się masz? — siadła na łóżku obok niego. Podała mu trochę wody.
— Już mi lepiej — mruknął. Napił się. — Mówiłaś poważnie wczoraj o zastrzykach? Jeśli żartowałaś, zadzwonię i umówię się na…
Dziewczyna natychmiast się zarumieniła, ale nie myślała odmówić. Chociaż, gdy wyobraziła sobie Pucha odsłaniającego przed nią swóje miękie miejsce, jej ręce natychmiast zadrżały. Może naprawdę nie powinna? Podniecenie tylko by zaszkodziło. Ale postarała się opanować.
— Nie martw się, Puszek. Dźgnęłam nie raz moich rodziców. Oboje mają wystarczająco dużo chorób.
— Cóż… W takim razie dawaj, zróbmy to — uśmiechnął się niezręcznie, zerkając na torbę z lekarstwami na stoliku nocnym.
Dziewczyna w myślach poprosiła Boga o pomoc i powiedziała figlarnie, zaczynając szukać odpowiedniej rzeczy:
— To ty dawaj — i gestem wskazała na pośladki. Mężczyzna zachichotał. Przez chwilę wpatrywał się w Anię, aż jej zrobiło się gorąco. A potem, jęcząc cicho, położył się na brzuchu i ściągnął koc. Dziewczyna wzięła głęboki oddech.
Proszę bardzo, nawet nie zdjął jeszcze bielizny, a ona nie może już oderwać wzroku od jego pięknego, krągłego tyłka. Ja cie… Ale wpadła! Jak się nie zchańbić? Ręce trzęsą się jak pijanemu.
Wzięła się w garść i skoncentrowała się na zadaniu. Ostrożnie napełniła strzykawkę lekiem i wypuściła bąbelki powietrza. Dała odrobinę alkoholu na wacik. Gotowe.
— Pacjencie, zrelaksuj się i pomyśl o czymś dobrym — powiedziała wesoło do Andrzeja.
Zachichotał, leżąc twarzą w dół. Dobrze, że nie mógł jej teraz zobaczyć! Ania zagryzła wargi, z trudem przezwyciężając nieśmiałość i podniecenie, podniosła jego koszulę, ściągnęła majtki i potarła potrzebne miejsce alkoholem. Niech go… Co za przystojniak! Ech… Szkoda kłuć tak kuszący tyłeczek. Wolałaby zrobić mu masaż. Mm-m-m.
Co zrobić? Mógłaby go podziwiać jeszcze długo, długo, ale… Pacjent jest przytomny, nie zrozumie.
O dziwo, Ani udało się zrobić wszystko jak należy. Mężczyzna nawet nie zorientował się, kiedy i co się stało.
— To wszystko. Nie bolało za bardzo? — zapytała niezręcznie, zaciagając jego bieliznę na miejsce.
— Naprawdę? — zwrócił się do niej ze zdziwieniem — Myślałem, że to będzie… Okropne. Och, to… Jak komar. Dobra robota, Kęsiańka — zaśmiał się. Usiadł na łóżku i obserwował. Dziewczyna zarumieniła się jeszcze bardziej. Aby odwrócić uwagę, zaczęła o czymś mówić, sprzątając stolik nocny:
— O czym myślałeś, kiedy robiłam zastrzyk?
— No-o… — zaczął mówić ze śmiechem. — Pomyślałem, że fajnie byłoby też nauczyć się robić zastrzyki. A jeśli źle mi wstrzykniesz, położę cię na łóżku i poćwiczę na twojej pupie. — Ania zaczęła się śmiać, usiadła, łzy zaczęły płynąć.
— Żartujesz… I co, przegapiłeś okazję? Dziękuję, że nie okłamał mnie, że bardzo bolało by realizować ten plan.
— Ale… Jeszcze nie wieczór. Ile zastrzyków mi przepisali? Będziesz niemiła, wtedy będzie po wszystkim. Ja się zemszcze — zaśmiali się oboje.
Andrzej prawie całkowicie zapomniał o swojej chorobie. Dalej rozmawiali i żartowali. Potem Ania ugotowała dobre i zdrowe śniadanie, zgodnie z zaleceniami lekarza. Oboje zadzwonili do pracy i powiedzieli, że dziś ich nie będzie.
Do wieczora Puszynka i Push razem leniuchowali jak dzieci. Oglądali śmieszne filmy i rozmawiali. Ania upewniła się, że jej mąż pije dużo wody, je odpowiednie jedzenie i bierze leki. Okazało się, że świetnie im się razem pracowało i odpoczywało.
Przy okazji dziewczyna zauważyła, że w obecności Andrzeja, o dziwo, nie czuje potrzeby ciągłego żucia czegoś. Wystarczy trochę. A nawet zapomina o jedzeniu, co prawie nigdy wcześniej się nie zdarzało. Obsesyjne myśli o jedzeniu były jej stałymi towarzyszami. A teraz nie. Ciekawe, jak długo utrzyma się ten efekt?
Rozdział 12
Następnego dnia zadzwoniła matka Andrzeja. On też już powiedział rodzinie, że się ożenił, więc zaczęła zapraszać nowożeńców do siebie, aby poznać synową. Andrzej poprosił o przełożenie wizyty na weekend. Postanowił poczekać, aż wyzdrowieje i przyzwyczai się do Anny jako swojej żony.
Jeszcze w tym samym tygodniu Anna poszła do pracy zamiast męża. Jego lekarz zdecydowanie zalecił mu pozostanie w domu, aby lepiej dbał o swoje zdrowie. Uzgodnili, że Anna będzie z nim w kontakcie, będzie informować go o sytuacji w firmie, przekazywać instrukcje od szefa i tak dalej. Choć sam też trochę pracował, siedząc w domu, nie zaszkodzi sprawdzić, jak się sprawy mają.
Natalia, sekretarka, spotkała Puszystą przed biurem. Spojrzała ze zdziwieniem. Znali się, bo była tu już wcześniej, kiedy czasami pomagała Andrzejowi. Ale dzisiaj coś wyraźnie zmieniło się w oczach Natalii. Najwyraźniej wieść o ślubie szefa już się rozeszła.
— Dzień dobry. Dzisiaj przez jakiś czas będę zastępować Andrzeja. Zawołaj do mnie Mirę, jeśli już tu jest. Popracujemy trochę.
— Tak. Dobrze. Chwileczkę — sekretarka trochę zdezorientowana. Było to zauważalne. Stala tam i patrzyła. Ania udawała, że nie widzi, jak długo piękność nie może oderwać wzroku od jej figury. I patrzyła nie na elegancko skrojony garnitur ze spodniami, który miała dziś na sobie młoda żona szefa. Podobnie, Natalia próbowała rozwikłać zagadkę, jak taka kobieta mogła przyciągnąć jej przystojnego dyrektora.
Bida z nią… Dziewczyna weszła do gabinetu męża. Och… Jak tu miło. Przypomniała sobie, jak pomagała Andrzejowi wybierać meble i inne rzeczy do wyposażenia jego miejsca pracy. Wyszło bardzo ładnie. Powściągliwy design w niebieskich i szarych kolorach, nowoczesny i funkcjonalny. W sam raz dla mężczyzny. A dla Ani… Dodałaby kilka dekoracji. Jedną lub dwie ładne doniczki z kwiatami, może kilka obrazów. Coś związanego z jedzeniem. W końcu firma zajmuje się wypiekami. To byłoby odpowiednie. Ale niech Puszek zdecyduje. W końcu to jego biuro.
Wkrótce weszła Mirosława, zastępca dyrektora. Jej postawa była mniej elokwentna niż Natalii, ale dało się też zauważyć, że w obecności Ani czuła się zupełnie inaczej niż wcześniej.
Puszynka starała się skupić na pracy i bardzo szybko pokazała, że wychodzi jej to znacznie lepiej niż w sporcie. Nie pozwoliła Mirce się zrelaksować. Spokojnie, ale wymagająco omawiała i rozwiązywała z nią kwestie związane z pracą, mówiła jej wszystko, o co prosił dyrektor i dawała zadania. Zastępczyni zabrała się do pracy.
Wkrótce Anna miała jechać do pracy w swojej piekarni. Wyszła z biura, ale sekretarki nie było, żeby się z nią pożegnać. No cóż… Spokojnie przeszła długim korytarzem i zjechała windą. Nagle w jednym z pomieszczeń gospodarczych na parterze usłyszała głosy. Jeden wydawał się znajomy. Nie wytrzymała, zatrzymała się i nasłuchiwała.
— Widziałaś naszą nową pani szef? Beatko, nie wierze… Co za niespodzianka!
— A co? Jeszcze jej nie widziałam. Słyszałam, że nasz szef ożenił się ponownie. Ale jeszcze nie wiem z kim.
— Och… To katastrofa! Mówię ci. Byliśmy tacy szczęśliwi, kiedy się rozwiódł. Marzyliśmy… A tu proszę. Och… Co to ma być?! Skąd on bierze takie kobiety?! — narzekała Natalia z rozpaczą. To wyraźnie jej głos.
— Jakie kobiety? Wiesz, jestem małą osobą, nie widzę wszystkiego, co widzisz tam na górze.
— Tak, jakie? Ta Wiktoria była jak pantera. Całe szczęście, że wpadała tu tylko kilka razy. Gdyby dłużej, to bym nie wytrzymała. Przyleci, jak zerknie, mleko by skwaśniało. Syczała na wszystkich tutaj, groziła, żeby nie zadzierali z jej mężem. Co za wredna baba… A kiedy on blisko, to trzeba było ją widzieć, jakby ktoś ją zastępował — świergotała, taka słodka.
— Czyżby? A ta druga to co, też taka?
— Och… Nie pytaj. Ta jest zupełnym przeciwieństwem. Viktoria była modelką, cała wystrojona, jak na okładce czasopisma o modzie.
— A ta, co? Jest brzydka? Nieuczesana, nieładnie ubrana?
— Nie, nie. Nie żeby… Najwyraźniej nie oszczędza też na salonach piękności. Ale… To jej nie pomoże — mówiła ciszej, chichocząc. — Setka kilogramów czystego uroku, mówię ci, nie mniej.
— Jest gruba? Nie wierze! — Beatka roześmiała się.
— Hm-m, sama się przekonasz.
— Jestem ciekawa…
— Nie dla mnie! O cholera! Nie mogę sobie wyobrazić, jak go zdobyła! Chyba, że inteligencją, nie wiem, ona jest krową! — koleżanka się zaśmiała. Być może Natalia opisała lub pokazała coś gestami, bez słów.
— Chociaż… Myślę, że jest jedno logiczne wytłumaczenie. Jak myślisz, dlaczego rozwiódł się z modelką? Jak tylko zaczął pracować z tą Anką… Uff. Takie kobiety wiedzą, że są małe szanse, więc nie trzeba ich długo namawiać. A na towar za pół ceny zawsze znajdą się chętni — powiedziała sarkastycznie.
Twarz Ani wykrzywiła się. Zacisnęła zęby. Miała ochotę uderzyć ją butem w twarz. Ledwo się powstrzymała.
— Cóż… Patrz i ucz się, Natalio. Przegapilaś.
— Daj spokój! Nabijasz się ze mnie! Nie powiem ci nic więcej, siedź tu jak rak w skorupie — prychnęła gniewnie.
Ania nie mogła już tego znieść. Rozejrzała się, czy nikt jej nie obserwuje, cofnęła się nieco w głąb korytarza, po czym śmiało przeszła obok pomieszczenia, w którym tak starannie płukali jej kości, udając, że nikogo nie zauważyła. Niech sobie. Nie będzie teraz zawracać sobie nimi głowy. Znajdzie inny sposób na skrócenie tych języków.
To, co usłyszała, jeszcze bardziej dało jej do myślenia. Musiała natychmiast zrobić coś ze swoim ciałem. Niech się zamkną, oskubane kurki. „Towar za pół ceny”… Co za żmija! Tak bardzo zachciała utrzeć im nosa, że to było szaleństwo. Nawet prawie nowiutki samochód Danusi, który obiecała, nie przyciągał Ani tak bardzo jak to.
Och… Dosyć! Koniec tego! Czas pokazać wszystkim, że ma nie tylko inteligencję, ale i siłę woli. Zaraz po pracy Ania postanowiła wstąpić do kompleksu sportowego i zapisać się na siłownię. No i oczywiście dietę.
Po kilku dniach troskliwej opieki Puszystej jej ukochany biznesmen poczuł się prawie dobrze. Poszedł do pracy i do notariusza.
Siwowłosy prawnik z trudem powstrzymał zdziwienie, gdy Andrzej pokazał mu akt małżeństwa.
— To było szybko… Gratulacje — powiedział dyskretnie i po dokładnym sprawdzeniu wszystkiego, zaczął przetwarzać spadek. Tym razem Andrzej opuścił kancelarię notarialną, jakby leciał na skrzydłach. Mentalnie powiedział: „Dziękuję, ciociu. Nawet jeśli jesteś dziwną kobietą, dziękuję”.
Rozdział 13
— Witaj, przystojniaku — przywitała się żartobliwie Natalia. Ucieszona, że wczoraj przypadkiem zobaczyłam mojego byłego chłopaka na siłowni z żoną szefa. Plan ułożył się błyskawicznie.
— O, Natalia! Jesteś piękna i słodka jak zawsze. Jak się masz, kochanie? Chcesz znowu do mnie na treningi? — fitness trener uśmiechnął się szeroko, szczerze przyglądając się swojej byłej. Nacisnął przycisk na pilocie, jego piękna sportowa Toyota zamrugała reflektorami i odblokowała drzwi.
— Dziękuję. Ty również. Napompowałeś się jeszcze bardziej, super… A ja teraz chodzę na jogę z koleżankami — odpowiedziała wesoło dziewczyna. Podeszła do umięśnionego przystojniaka niemal na wyciągnięcie ręki. — Nie bardzo się śpieszsz? Mam parę spraw do załatwienia.
— Mów, mała — skinął chytrze głową, oczekując nagrody.
— Och, Pavle, porozmawiajmy — powiedziała pochlebnie.
Mężczyzna zaprosił ją do swojego samochodu. Usiedli wygodnie na przednich siedzeniach. Natalia zamieniła z byłym jeszcze kilka zdań na temat życia, po czym przeszła do rzeczy:
— Pawełku… Ty… Czy mógłbyś zrobić dla mnie dobry uczynek? Tak, to drobnostka, ale… To dla mnie bardzo ważne. Chodzi o jednego z twoich podopiecznych.
— Tak? Zazdrosna jesteś? — zaśmiał się. — Którego?
— Któregoś dnia widziałam, jak ćwiczysz na siłowni z jednym pączkiem. Anna, pamiętasz?
— Oczywiście, że tak — zaśmiał się mężczyzna. — Jak mogę zapomnieć? To interesująca panienka. Taka hazardowa! Chce zwalić góry. Boję się tylko, że wkrótce się podda i powie: „A niech stoją!”. Ciekawe, jak długo utrzyma się jej entuzjazm.
Natalia zaśmiała się sarkastycznie.
— No tak, oto właśnie chodzi. Upewnij się, że te jej góry… — wskazała na swoje duże pośladki i piersi — pozostaną takie, jakie są.
Mężczyzna długo śmiał się z tej prośby. W końcu się uspokoił. Zapytał:
— A co jest z tą Anną? Tylko nie mów… Naprawdę? Uważasz ją za konkurentkę? Nie bądź śmieszna, Nata. Gdzie jesteś ty i gdzie ona.
Sekretarka się zagotowała. Ten głupek nie wie, na co nadepnął! Och… Z trudem powstrzymywałam się, by nie powiedzieć mu wszystkiego, co cisnęło się na język. Chodzi o to, że ten cholerny pączek jest teraz żoną Andrzeja, a ona? Wszystko, co musi zrobić, to ‘podnieś, podać, podrapaj i odejdz nie przeszkadzaj’. Nie, nawet mniej. Ona nawet nie ma prawa go podrapać! Jak można tolerować taką niesprawiedliwość?!
Ale Paweł nie musi wiedzieć wszystkiego. Zebrała się w sobie, poskromiła złość i uśmiechnęła się słodko. Zaczęła ćwierkać do swojego byłego: