“Kawa powinna być czarna jak diabli, mocna jak śmierć i słodka jak miłość.”
Przysłowie tureckie
„Co mamy? — spytała ignorując pytanie. Trupa — odparł. Wiadomo coś o ofierze? Tak, że nie żyje — mrugnął do niej.”
Olga Rudnicka — Drugi przekręt Natalii
„No i koniec (…). Był człowiek, nie ma człowieka…”
Joanna Chmielewska — Wszyscy jesteśmy podejrzani
Patronat medialny
Rozdział 1
Był wczesny poniedziałkowy poranek. Dwudziestoczteroletnia rudowłosa bibliotekarka Baśka Złotko przeciągnęła się leniwie, mrużąc zielone oczy. W tej chwili pewnie wyglądałaby jak z żurnala, gdyby nie to, że czarna jedwabna koszulka, która służyła jej za piżamę, miała dziurę pod pachą, a jej włosy piętrzyły się bujną falą wokół głowy, przypominając średnich rozmiarów ptasie gniazdo. Baśka nie należała do rannych ptaszków. Kochała wylegiwać się w łóżku, ale niestety mogła sobie na to pozwolić tylko w niedzielę i w co drugą sobotę. Zwykle zaczynała pracę o ósmej. Jedynie w soboty bibliotekę otwierały o dziewiątej, więc wtedy mogła się jako tako wyspać.
Jednak Baśka sroce spod ogona nie wypadła i nie byłaby sobą, gdyby nie znalazła rozwiązania na swoje poranne rozmemłanie.
A mianowicie KAWA. Filiżanka aromatycznej kawy to było coś, za co Baśka dałaby się pokroić. Od kiedy pamiętała piła wyłącznie czarną kawę, bez cukru, bez śmietanki, bez mleka, uważając, że wszystkie te dodatki tylko zabijają jej smak.
Wstała, przeciągnęła się leniwie i nadepnęła stopą na kapcie rzucone niedbale wieczorem przy łóżku. Na szczęście uniknęła bliskiego spotkania z podłogą, bo w porę udało jej się złapać równowagę.
— A niech to! — syknęła, rozcierając bolący palec.
Poczłapała do kuchni i włączyła ekspres do kawy. Urządzenie zaszumiało i wzięło się do pracy, a Baśka w tym czasie poszła do łazienki dokonać porannych ablucji.
Kiedy spojrzała w lustro, niemal wrzasnęła. Jej wygląd mógłby wystraszyć każdego. Ją też przeraził. Otrząsnęła się jak pies, który właśnie się wytarzał w kałuży, po czym odkręciła kran i przemyła twarz zimną wodą. Wytarła się ręcznikiem, a potem wycisnęła trochę pasty do zębów na szczoteczkę i wyszorowała zęby.
— Jak wypiję kawę, wezmę prysznic — zdecydowała, przeczesując szczotką bujne loki i zakładając szlafrok.
Tak wyszykowana wróciła do kuchni, by podstawić filiżankę pod ekspres i nalać sobie czarnego, aromatycznego napoju. Z kawą w ręku przeszła na balkon, by tam w towarzystwie wstającego dnia, czyli trelu ptaków, szumu drzew i w tle odległej ulicy, wpić kawę.
Tego dnia wyjątkowo świeciło słońce, co zważywszy na to, że była połowa czerwca nie było jakimś zaskoczeniem, ale po deszczowym tygodniu na pewno miłą odmianą.
Baśka usiadła na wiklinowym krześle, podłożyła sobie poduszkę pod plecy, a filiżankę z kawą postawiła na stoliku. Siedziała, piła, relaksowała się i czuła jak kofeina zaczyna krążyć w jej żyłach, gdy niespodziewanie usłyszała dzwonek telefonu. Dźwięk był tak nagły i tak głośny, że niechcący Baśka strąciła filiżankę z resztką kawy i to tak niefortunnie, że ta poturlała się po podłodze i spadła na… balkon piętro niżej.
— Pan Kazik nie będzie zachwycony — mruknęła, a w środku aż się w niej zagotowało.
Baśka nie należała do choleryczek, raczej do spokojnych i miłych dziewczyn, ale gdy działo się coś, co wyprowadzało ją z równowagi, wybuchała jak odbezpieczony granat.
Tym bardziej, że jej sąsiad Kazimierz Wróbel należał do wyjątkowych pedantów, którzy mieli wszystko poukładane jak pod linijkę i czystość taką, że nawet Perfekcyjna Pani Domu, by się zawstydziła, gdyby porównała swoją łazienkę z łazienką u pana Kazia.
Co więcej, pan Kazik nie tylko był pedantem, ale również znajomym babci Baśki, Sławki Gwóźdź. Baśka wiedziała doskonale, że nic się nie ukryje przed wścibską staruszką i, że sąsiad nie omieszka wspomnieć jej, że ma wnuczkę flejtucha. Bibliotekarka zaśmiała się, gdy wyobraziła sobie wzburzonego sąsiada, który referuje babci Sławce, co się stało.
To byłoby coś w stylu:
— Nie uwierzysz, co mnie dziś spotkało! — Kazik teatralnie złapał się za chudą, kościstą klatkę piersiową. — I to wina twojej wnuczki! — Jego grdyka poruszyła się jak u indora.
— Kaziu, nie gorączkuj się, bo dostaniesz nawału! — poradziła Sławka z miną kota, który właśnie zjadł dorodną mysz.
— Chyba zawału?
— A czy ja niewyraźnie mówię? Myj uszy, Kaziu, a nie je wietrzysz — pogroziła mu żartobliwie palcem.
— Zalała mi nowe płytki na balkonie kawą, wyobrażasz sobie? — wypalił niczym z flinty. — I jeszcze jakby tego było mało, odłamki porcelany porysowały ścianę przy oknie. Jak nic będzie do malowania!
— Kaziu, nie bądź jak koza, co patrzy na zaryglowane wrota, tylko szybko to sprzątaj, bo jeszcze ci sanepid zrobi kontrolę — postraszyła go Sławka, w duchu zaśmiewając się do rozpuku.
— Co? — Kazik wrzasnął, podskakując jak rażony piorunem. — Gdzie sanepid? U mnie? — przeżegnał się, rozglądając się na boki gorączkowym wzrokiem.
— A co? Czemu się dziwisz? Przecież masz chlewnię — mówiąc to, wskazała na podłogę balkonu i otoczenie wokół niego.
— Jaką chlewnię? Co ty mówisz, Sławka? Jak już coś to chlew — zmarszczył brwi, rozglądając się i licząc straty.
— Sam to powiedziałeś — wzruszyła ramionami, posyłając mu uśmiech pełen słodyczy. — Basia to dobra dziewczyna, tylko trochę taka… roztargniona, ale ma to po mnie. Jak wiesz, niedaleko pada gruszka od jabłoni — machnęła lekceważąco ręką.
— Chyba jabłko… — Kazik podrapał się po potylicy.
— Jakie jabłko? Tu nie ma jabłek, raczej resztki kawy i filiżanki, bardzo ładnej zresztą. Sama jej kupiłam. Szkoda, że się potłukła. — Sława zwiesiła nos na kwintę.
— Wiesz co, zajrzyj może do wnuczki, a ja wezmę się za sprzątanie. Nie chcę cię wyganiać, ale sama rozumiesz…
— Tak, twój pedantyczny psychol się obudził i musisz dziada nakarmić… — zaśmiała się złośliwie, po czym wyszła z mieszkania, a Kazik rzucił się sprzątać pobojowisko z takim zaangażowaniem, jakby miał za to dostać medal.
Baśka wyrwała się z zamyślenia, kręcąc głową i podśmiewając się pod nosem. Niechętnie weszła do mieszkania, poszła do sypialni, gdzie założyła kapcie i raz jeszcze przeczesując ręką włosy, wyszła na klatkę schodową, by zejść do sąsiada i przeprosić go za wyrządzone szkody.
— Może jakoś go ubłagam, obiecując kupić najnowszy środek do czyszczenia łazienki. Podobno hit — mamrotała do siebie, schodząc po schodach i szczelniej zawiązując pasek od szlafroka.
Kiedy znalazła się przed drzwiami mieszkania pana Kazika, przez chwilę stała z bijącym sercem, walcząc z chęcią ucieczki, gdzie pieprz rośnie, ale wiedziała, że nie może tego zrobić.
Wzięła głęboki oddech, a potem zadzwoniła. Czekała aż sąsiad wyjdzie, ale bezskutecznie. Zniecierpliwiona pchnęła drzwi, a te bez trudu się uchyliły.
Co u czorta?, pomyślała, czując, jak przechodzi ją lodowate zimno.
Niechętnie wsunęła jedną stopę, a potem drugą i tak znalazła się w przedpokoju. Dostrzegła wieszak, szafkę na buty, chodnik. Dalej widoczny był salon urządzony w stonowanych kolorach, dominowała tu głównie biel i szarość. Niewiele mebli, brak bibelotów. Tak, żeby łatwiej można było sprzątać.
— Dzień dobry, panie Kaziu! — zawołała, stojąc w przedpokoju i nieco wychylając się w stronę salonu. — Przepraszam, że niepokoję, ale chciałam przeprosić za rozbitą filiżankę. Jak pan chce, mogę posprzątać…
Jednak odpowiedziała jej cisza.
Może śpi?, zastanawiała się. Chociaż pan Kazio nie należał do tych, którzy mieli problemy z porannym wstawaniem. Jeśli o to chodzi, był zupełnym przeciwieństwem Baśki. Ranny ptaszek, w dodatku pracuś. Wstawał o szóstej rano, zmywał naczynia, potem mył podłogi, ścierał kurze, a na końcu wynosił śmieci. To był jego stały rytuał znany wszystkim mieszkańcom bloku. Dlatego tym dziwniejsze było, że o siódmej piętnaście mógłby jeszcze leżeć w łóżku.
Może się rozchorował?, pomyślała, wchodząc głębiej do mieszkania i w tym samym momencie jej wzrok padł na wystające zza stołu nogi.
Nogi te leżały nieruchomo i wyglądało na to, że im tam dobrze i nie mają zamiaru nigdzie iść…
Baśka poczuła, jak ogarnia ją gorąco i zgroza jednocześnie. Jej nogi zrobiły się jak z waty. Nie była w stanie oderwać wzroku od brązowych nogawek spodni i czarnych, skórzanych kapci.
Niczym w transie podeszła bliżej i wtedy okazało się, że pan Kazik leży blady na dywanie, a z boku jego głowy wypływa krew.
— A niech mnie króle biją! To przecież trup! — zawołała wstrząśnięta, wpatrując się w zwłoki leżące na podłodze.
Baśka oprócz tego, że kochała kawę, kochała również kryminały. Pracując w bibliotece, miała dostęp do literatury wszelkiej maści, ale najbardziej upodobała sobie właśnie ten gatunek literacki. Uwielbiała zwłaszcza Agatę Christie i Joannę Chmielewską. Z nowszych Alka Rogozińskiego i Olgę Rudnicką. Lubiła czytać jak bohaterowie, rozwiązują zagadki, jak znajdują zwłoki, jak wplątują się w różne intrygi, ale nigdy, nawet w najczarniejszych koszmarach, nie pomyślałaby, że sama wplącze się w jakąś aferę kryminalną.
A wszystko to przez filiżankę z kawą!
— Co tu robić? — zastanawiała się gorączkowo, próbując przypomnieć sobie, cokolwiek z tego, co wyczytała w kryminałach Chmielewskiej. Ona też, a raczej jej bohaterka, często natykała się na zwłoki.
Już wiem! Muszę sprawdzić, czy faktycznie nie żyje, a potem zadzwonić na policję! — Podbudowana tą myślą zrobiła krok w stronę leżącego na podłodze trupa, który… wyglądał na martwego.
— A czego się spodziewałaś, kretynko? — zganiła się, klękając na dywanie i pochylając się nad denatem. — Trup jest martwy. Nie oddycha, leży nieruchomo, jest blady i ma mętny wzrok. Tutaj wszystko się zgadza.
Zlustrowała raz jeszcze trupa pana Kazika, po czym nie miała już wątpliwości. Jej sąsiad był zimny i bez wątpienia martwy.
— Trzeba zadzwonić na policję — zdecydowała, wstając z klęczek i odsuwając się od zwłok.
Na paluszkach wyszła z mieszkania, uważając, by niczego nie dotykać. Gdy znalazła się na korytarzu, szybko wbiegła po schodach na górę.
Nie wiedziała, że morderca pana Kazia wciąż był w mieszkaniu i, że w chwili, gdy ona weszła do środka, schował się za zasłoną.
I, że ją widział i był przekonany, że ona go też…
Raz bowiem Baśka zerknęła w stronę okna, by rzucić okiem na smętne resztki filiżanki z kawą leżące na balkonie.
— Przynajmniej pan Kazio nie będzie musiał sprzątać — zauważyła z wisielczym humorem, jednak szybko przywołała się do porządku. Sąsiad może i był uciążliwy, ale nie zasłużył na taką śmierć.
Rozdział 2
Po tym, jak powiadomiła policję, bibliotekarka stwierdziła, że w obecnym stanie ducha nie jest zdolna do pracy, więc zadzwoniła do dyrektorki i poprosiła o urlop na żądanie. Ta bez zbędnych pytań się zgodziła, kazała jej tylko wysłać wiadomość do działu kadr.
Baśka odbębniła to raz-dwa, a potem, żeby jakoś podratować skołatane nerwy, napiła się dereniówki, którą dostała od babci Sławki na imieniny. Nalewka stała w komodzie i w razie potrzeby służyła pomocą. Teraz była jak znalazł.
Dziękując zapobiegliwej krewnej, Baśka odstawiła szklankę na stół i poszła się ubrać w pierwsze z brzegu rzeczy. Założyła zieloną spódnicę i beżową bluzkę. To był jej uniform do pracy. Lubiła taki styl i doskonale się w nim czuła. Może i wyglądała w nim jak stara panna, ale kto by się tym przejmował? Ona na pewno nie. Co więcej, uważała się za szczęśliwą singielkę i żaden facet nie był jej potrzebny do szczęścia, bo jak mawiała Zośka Słoik jej najlepsza przyjaciółka, facet to tylko kula u nogi i źródło chronicznego bólu głowy.
Trzęsącymi się rękami zrobiła makijaż, co było błędem, bo niechcący rozmazała tusz i szminkę. Kiedy spojrzała w lustro, przeraziła się i niemal wrzasnęła. Wyglądała jak klaun po zakrapianym kinderbalu. Nie o to jej przecież chodziło.
Szybko zmyła nieudany makijaż i machnęła ręką.
— To nie pokaz mody, a zwykła rozmowa z policją — mruknęła takim tonem, jakby podobnych rozmów przeprowadzała na pęczki.
Z rozmyślania wyrwał ją dźwięk dzwonka do drzwi. Na drżących nogach poszła otworzyć i … zamarła.
Stojący na progu mężczyzna był nieziemsko przystojny. Z niebieskimi oczami, czarnymi jak heban włosami i masywną sylwetką przypominał jej Henry’ego Cavilla.
— Policja. Komisarz Marcel Kos. — Funkcjonariusz pokazał jej odznakę. — Czy pani Barbara Złotko? — zapytał aksamitnym głosem, od którego serce bibliotekarki zabiło jeszcze mocniej.
Kiwnęła głową niezdolna wydobyć głosu.
— Możemy porozmawiać? — Policjant rzucił jej uważne spojrzenie, dostrzegając rumieńce na jej policzkach i nieco błędny wzrok.
Uśmiechnął się pod nosem przyzwyczajony do podobnych reakcji. Zwykle kobiety na jego widok traciły rozum i zapominały języka w gębie. Dał jej chwilę, żeby ochłonęła.
Baśka zmieszała się, odzyskując rezon i dając znać ręką, by policjant wszedł do środka.
— Może się pan czegoś napije? — zaproponowała, idąc obok niego i wpatrując się w jego twarz jak sroka w gnat.
Komisarz pokiwał przecząco głową.
— Nie, dziękuję. Nie zajmę pani dużo czasu.
Usiedli na kanapie, po czym Marcel Kos wyjął notes i długopis, a potem na nią spojrzał.
— Czy to pani znalazła zwłoki Kazimierza Wróbla? — zapytał.
Pokiwała energicznie głową, aż włosy jej zafalowały.
— Tak, zgadza się. Wciąż nie mogę uwierzyć, że pan Kazik nie żyje. To straszne, co się stało… — Baśka załamała ręce, przypominając sobie leżące w salonie ciało sąsiada. Na samo wspomnienie trupa przeszły ją nieprzyjemne ciarki.
— Proszę opowiedzieć wszystko po kolei. Jak znalazła pani zwłoki? — Komisarz spojrzał na nią wyczekująco, wlepiając w nią swoje niebieskie oczy. Co oczywiście nie było dobrym pomysłem, bo Baśka w jednej chwili zapomniała jak się nazywa, a co tu dużo mówić o czymś więcej.
Policjant szybko pojął swój błąd. Chrząknął, lekko potrząsając ją za ramię.
Ocknęła się jakby z letargu, potarła ręką skroń, po czym wychrypiała:
— To wszystko wina filiżanki z kawą…
— Dlaczego? — Marcel Kos nie potrafił ukryć zaskoczenia.
— Stłukła się i niefortunnie spadła na balkon pana Kazika — wyjaśniła, wzruszając ramionami, jakby to było jasne jak słońce. — Nie miałam wyboru, musiałam do niego iść.
— Czemu sąsiad miałby się przejąć zbitą filiżanką leżącą na balkonie? — dociekał policjant.
— Bo był pedantem, największym, jakiego znałam. Ciągle tylko sprzątał, mył, czyścił. Normalnie jakby opętał go demon czystości. — Baśka zaśmiała się, zasłaniając usta dłonią.
Komisarz uśmiechnął się pod nosem, zanotował coś, po czym patrząc na nią jak na wyjątkowy okaz, zapytał:
— Dobrze, poszła pani do sąsiada, i co było dalej?
— Nikt mi nie otworzył, choć dzwoniłam — wyjaśniła suchym tonem. — Pchnęłam więc drzwi i okazało się, że są otwarte. Weszłam do środka i zaczęłam go wołać, ale odpowiedziała mi cisza, co było dziwne, bo pan Kazik wstawał wcześnie rano. Kiedy weszłam głębiej do mieszkania, znalazłam go. Leżał na podłodze, martwy.
— Rozumiem, że to musiał być dla pani szok. Czy dotykała pani zwłok albo czegoś w mieszkaniu?
Baśka pokręciła przecząco głową.
— Nie, nachyliłam się, tylko żeby sprawdzić, czy żyje, ale niestety. Zimny trup. Nie, niczego nie dotykałam oprócz drzwi, które uchyliłam, gdy weszłam do środka.
— A czy widziała pani coś podejrzanego? Albo kogoś? — zapytał policjant, notując coś w notesie.
— Nie, niestety. — Baśka rozłożyła bezradnie ręce.
— To proszę jeszcze powiedzieć, o której godzinie go pani znalazła?
— Jakiś kwadrans po siódmej — odparła, pocierając ręką skroń.
— Czy pani sąsiad mógł mieć wrogów? — zapytał komisarz, patrząc na nią uważnie.
— Nic mi o tym nie wiadomo. Był uciążliwy, ale nie aż tak, by ktoś go zabił, co to, to nie. — Baśka posłała mu blady uśmiech.
— Dziękuję. Tutaj jest moja wizytówka. — Marcel Kos podał jej papierowy kartonik. — W razie, gdyby coś sobie pani przypomniała, proszę dzwonić. — Wstał, ukłonił się i wyszedł, zostawiając po sobie zapach piżma i cedru.
Rozdział 3
Po wyjściu komisarza Baśka ocknęła się z letargu, a potem sięgnęła po telefon.
— Czemu nie odbierałaś? Dzwonię i dzwonię. Coś się stało? — dopytywała Zośka jej najlepsza przyjaciółka.
— Wyobraź sobie, że znalazłam trupa — odparła bibliotekarka mrożącym krew w żyłach głosem.
W słuchawce na moment zaległa martwa cisza.
— Ale jak to trupa? — zapytała po dłuższej chwili wstrząśnięta Zośka.
— Normalnie, martwy na śmierć, nieruchomy, blady, zimny trup. — Baśka zaczęła wyliczać, w duchu przeklinając swoją bujną wyobraźnię.
— A czyj? — zaciekawiła się Zośka.
— I to jest najdziwniejsze, bo mojego sąsiada, pana Kazika. Wiesz tego pedanta pod siódemki — wyjaśniła jej z ożywieniem.
— A ten, co tak ciągle latał ze ścierką i szczotką? — Zośka przypomniała sobie. — Wiadomo, co mu się stało?
Baśka wzruszyła ramionami, czego przyjaciółka oczywiście nie mogła widzieć, więc szybko wyjaśniła:
— Nie, policja nie mówiła. Moim zdaniem to morderstwo — powiedziała posępnie.
— Niemożliwe, przecież to niegroźny staruszek! — Zośka prychnęła sceptycznie. — Czemu tak sądzisz?
— Bo drzwi były uchylone, a pan Kazik miał ranę głowy. Jakby ktoś mu przyłożył jakimś ciężkim narzędziem.
— To wiele wyjaśnia. Może przyjadę do ciebie? Urwę się na chwilę z pracy…
Zośka pracowała w sklepie zoologicznym. Była zapaloną kociarą. Posiadaczką niezwykle marudnego i wiecznie uciekającego lub chowającego się gdzieś kota o imieniu Stefan. Rude to wredne jak mawiała jej matka, a kot był tego doskonałym przykładem.
— Pewnie! Co dwie głowy to nie jedna. Może razem na coś wpadniemy — ucieszyła się Baśka. — Do zobaczenia — pożegnała się szybko, a potem wykonała jeszcze jeden telefon.
Po trzech sygnałach usłyszała wysokie, piskliwe:
— Halo? Kto mnie budzi przed ósmą rano?
— To, ja babciu, Basia. Stało się coś strasznego… — wymamrotała dziewczyna.
— Mów głośniej dziecko, słabo dyszę… — Sławka usiadła na łóżku, przekładając telefon do drugiego ucha.
— Chyba słyszę… — zauważyła Baśka, śmiejąc się pod nosem i kręcąc głową.
Babcia Sławka miała szczególną zdolność mylenia powiedzonek i przekręcania wszystkiego, a co najlepsze jej niedoścignionym wzorem, jak sama mówiła, była Wioletta Kubasińska. Sławka Gwóźdź była jej wielką fanką i nie zważała nawet na to, że była to postać fikcyjna wymyślona na potrzeby serialu telewizyjnego. Dla Sławy była wzorem do naśladowania i ideałem. Skąd to się wzięło? Nie wiadomo, cała rodzina jednak zgodnie uznała to za niegroźne szaleństwo i po pewnym czasie traktowała jak coś oczywistego.
— Co mówisz, Basiu? — dopytywała Sławka nieco ochrypłym głosem za sprawą nikotyny, ponieważ paliła nałogowo od ponad czterdziestu lat. Zaczęła, gdy miała dwadzieścia dwa lata i okazało, że się jej ówczesny narzeczony dał nogę z jej kolegą Zenkiem.
— Znalazłam trupa — wyjaśniła rzeczowo Baśka. — Twojego znajomego — uściśliła.
— Jaka trumna? Ja nie należę do żadnej trumny. Mówiłam, że macie mnie po śmierci skremować. — Sławka aż poderwał się z łóżka.
— Babciu przecież nie o tym mówię! — westchnęła z rezygnacją Baśka. — Pan Kazik Wróbel nie żyje!
— O mój ty Janosiku! — zawołała ze zgrozą seniorka. — Co się stało Kazikowi? Za dużo sprzątał?
— Nie, ktoś go chyba zabił — wyjaśniła grobowym głosem wnuczka.
— Niemożliwe. Skąd wiesz? — zaciekawiła się Sławka, wyskakując z łóżka jak z procy i w pośpiechu szukając kapci.
Nie tylko Baśka lubiła kryminały, jej babka także. Z tym że ona czytała tylko te z jamnikiem.
— Sama go znalazłam. Martwego na amen — przyświadczyła dziewczyna.
— O matko i burko. To się w bańce nie mieści! — zawołała ze zgrozą Sławka. — Zaraz będę. Powiedz tylko, gdzie jesteś.
— W mieszkaniu. W takim razie czekam, babciu — odparła spokojnie Baśka i rozłączyła się, odkładając telefon na stolik.
Nie minęła minuta, jak ekspres zaszumiał i bibliotekarka nalała sobie kawy, a potem ukroiła ciasto i zaniosła je do salonu. Tam usiadła na sofie i sącząc czarny napój, pogrążyła się w niewesołych rozmyślaniach.
Rozdział 4
Baśka na Zośkę i babcię Sławkę nie musiała długo czekać. Nie minęło pół godziny, jak obie pojawiły się w drzwiach mieszkania bibliotekarki.
— Opowiadaj, co się stało. Jesteś pierwszą osobą, którą znam osobiście, która znalazła trupa. Jak to jest? — zasypała ją od progu pytaniami Zośka.
Przyjaciółka była niską, filigranową blondynką. Miała krótkie włosy do ramion i grzywkę. Nosiła kolorowe stroje, chusty i naszyjniki. Prowadziła zdrowy styl życia, lubiła sport i aktywność na świeżym powietrzu, zwłaszcza jazdę na rowerze. Różniły się z Baśką pod tym względem jak ogień i woda. Jedyne co miały wspólne to miłość do zwierząt, bujna wyobraźnia i temperament.
No i poczucie humoru. Obie je posiadały i nie wahały się go używać.
Zawsze i wszędzie.
— Właśnie. Też bym chciała wiedzieć — przyszła jej w sukurs Sława.
Babka Baśki ubrana była w marynarkę we wzór z wężowej skóry, spodnie w kwiaty hibiskusa, a na głowie miała kapelusz wielkości młyńskiego koła. Jej fioletowe włosy były krótkie i wiły się w loczkach na czole. Patrząc na nią, aż bolały zęby, ale nie było nikogo, kto by się za nią nie obejrzał. Sławka Gwóźdź zawsze była w centrum zainteresowania oraz częstą przyczyną kolizji.
— Siadajcie. Zaraz wam wszystko opowiem. — Baśka starała się tonować emocje. — Może napijecie się wody z miętą i cytryną?
— A chętnie — zgodziła się Sławka, siadając na kanapie i kładąc torebkę na stolik kawowy.
Zośka pokręciła przecząco głową i usiadła na sofie.
— Nie, dziękuję. Piłam przed wyjściem. Szef pozwolił mi wyskoczyć na pół godzinki, bo powiedziałam mu, że zapomniałam wyłączyć żelazko — zachichotała, puszczając oczko do przyjaciółki, a ta widząc jej minę, roześmiała się i pogroziła jej żartobliwie palcem.
Kiedy Sławka napiła się wody, a Baśka kawy przeszły wreszcie do sedna poganiane przez niecierpliwiącą się i wiercącą jakby oblazły ją mrówki Zośkę.
— Gdyby nie filiżanka z kawą nic by się nie stało. To znaczy, gdybym jej nie zbiła i nie spadłaby na balkon pana Kazika — wyjaśniła, gwałtownie gestykulując rękoma. — Weszłam tam i natknęłam się na zwłoki. Myślałam, że sama padnę trupem. Tak się wystraszyłam. — Baśce aż trzęsły się ręce, gdy o tym mówiła.
— I nie widziałaś niczego podejrzanego? — dociekała Zośka, obgryzając z nerwów paznokcie i wpatrując się w przyjaciółkę takim wzrokiem, jakby ta miała dwie głowy.
— Nie, nawet policja mnie o to pytała. Myślicie, że morderca jeszcze tam był? — Baśka aż się wzdrygnęła.
— Raczej nie, ale kto to wie… — zasępiła się Zośka.
— Wiecie, co… Chyba muszę wam coś powiedzieć… — odezwała się nagle milcząca dotąd Sławka, a jej mina mówiła, że to sprawa wielkiej wagi.
— O co chodzi, babciu? — Baśka nachyliła się w stronę staruszki, a Zośka przysunęła się bliżej.
— Mam pewne podejrzenia. Wiecie, że Kazik prowadził biuro detektywistyczne? — Sława spojrzała uważnie na wnuczkę i jej koleżankę.
— Tak, coś słyszałam, ale znany był głównie z zamiłowania do szczotki i ścierki — zaśmiała się Baśka.
Zośka tylko pokiwała głową.
— No i sęk w tym, że jakieś dwa tygodnie temu Kazik wspominał coś o jakiejś sprawie z przeszłości, której wtedy nie udało mu się rozwiązać. Podobno wpadł na nowy ślad i miał to sprawdzić — stwierdziła z satysfakcją.
— A wiesz o, co chodziło? — zaciekawiła się Baśka.
Sława pokręciła przecząco głową, aż zsunął się jej kapelusz. Poprawiła go niedbałym gestem.
— Nie, szczegółów nie znam. Wiem tylko tyle, że chodziło o śmierć jakiejś młodej dziewczyny.
— To, co robimy? — chciała wiedzieć Zośka, przysuwając do siebie talerzyk z szarlotką i sięgając po łyżeczkę.
— Mam pomysł! — Baśka aż podskoczyła na kanapie. — Może to nie jest zgodne z prawem, ale jeśli chcemy rozwiązać zagadkę i znaleźć mordercę pana Kazika musimy to zrobić… — Jej oczy zaświeciły się jak latarki.
— Co masz na myśli? — zapytała z lekkim niepokojem Sławka, patrząc na nią podejrzliwie. Znała upodobania wnuczki i wiedziała, że ta uwielbia kryminały i wszelkie zagadki detektywistyczne.
— Włamać się do niego do mieszkania. Może w jego papierach coś znajdziemy… — wyjaśniła ze spokojem bibliotekarka.
— Po moim bladym trupie! Ani mi się waż. Jeszcze coś ci się stanie! — w Sławkę jakby piorun strzelił.
— Ale, babciu… — żachnęła się Baśka. — Musimy to zrobić, zrozum! — zacisnęła dłonie w pięści, z trudem tłumiąc złość.
— To niebezpieczne. Nie zgadzam się i omasta! — zaprotestowała staruszka wojowniczym tonem, zakładając ręce na piersi.
Baśka westchnęła ciężko.
— A ty, co myślisz? — zapytała Zośkę, która wpatrywała się to w jedną to w drugą, jakby właśnie oglądała serial akcji. Brakowało jej tylko miski popcornu na kolanach.
— Że powinnyśmy to zrobić. Jeśli chcesz, mogę iść z tobą. Będę cię ubezpieczać — zapewniła, kładąc dłoń na piersi.
— Czyli przegłosowane. Dwa do jednego. Nie masz wyboru, babciu — Baśka uśmiechnęła się z zadowoleniem.
Seniorka wywróciła oczami i się przeżegnała.
— Nie podoba mi się to. Jeszcze skończycie w kryminale, ale jeśli ktoś faktycznie zabił Kazika, to musimy znaleźć jego mordercę, koronka nam z zęba nie spadnie — zgodziła się niechętnie.
— Chyba korona z głowy… — wtrąciła Zośka, a Baśka parsknęła śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. — Tylko musimy opracować plan działania.
Wkrótce wszystko zostało omówione, a trzy detektywki amatorki zajadały się szarlotką, aż im się uszy trzęsły. I żadna z nich nie podejrzewała, dokąd zaprowadzi je ta sprawa, ani w co się pakują…
Rozdział 5
Następnego dnia Baśka Złotko poszła do pracy. Kochała swoje zajęcie, tak samo, jak książki, ale tym razem jej myśli zaprzątał trup.
I nikt ani nic nie mogło się z tym równać.
Bibliotekarka przez cały dzień wykonywała wszystkie czynności mechanicznie, wypożyczając książki i uśmiechając się do odwiedzających bibliotekę czytelników, układając nowości na półkach i sprawdzając listę zamówienia na najbliższy miesiąc.
Nie mogła się skupić na niczym innym jak na swojej zagadce kryminalnej. Teraz doskonale rozumiała wszystkich bohaterów swoich ulubionych powieści.
Gdy tylko na zegarze wybiła szesnasta, wyłączyła komputer, chwyciła torebkę i wyleciała z biblioteki jak z procy, niemal potykając się na schodach.
Kiedy znalazła się na ulicy, odetchnęła z ulgą i wyjęła z torby telefon. Wystukała numer Zośki i odczekała, aż przyjaciółka odbierze.
— Masz wszystko? — zapytała niecierpliwie, jak tylko usłyszała jej głos.
— Tak. Zgodnie z listą. Będę u ciebie po dziewiętnastej — oznajmiła, po czym się rozłączyła, nie dając Baśce dojść do słowa.
Bibliotekarka prychnęła ze złością i stukając głośno obcasami, ruszyła energicznym krokiem w stronę swojego osiedla. Do przejścia miała blisko dwa kilometry, ale lubiła spacery, więc nie stanowiło to dla niej wielkiej niedogodności.
Zamyślona nie zauważyła, że ktoś ją śledzi, to chowając się za żywopłot, to za wiatę przystanku.
Kiedy Baśka znalazła się przed blokiem, idąca za nią osoba schowała się za budką kiosku, zerkając nerwowo i wychylając się, co chwila. A widząc jak dziewczyna, weszła do klatki, odwróciła się i szybko odeszła.
W tym samym czasie bibliotekarka weszła do mieszkania, gdzie zdjęła pantofle, odstawiła torebkę na toaletkę i przeszła do kuchni z zamiarem napicia się wody. Zaburczało jej w brzuchu, zajrzała więc do lodówki i wyciągnęła z niej pudełko z zapiekanką makaronową, którą włożyła do mikrofali.
Kiedy posiłek się podgrzewał, Baśka poszła umyć ręce. Po chwili wróciła, wyjęła gorącą zapiekankę i poszła z nią do salonu, gdzie w towarzystwie kolejnego odcinka serialu „Bez pożegnania” na podstawie powieści Harlana Cobena, zjadła z apetytem. Najedzona, przykryła się kocem i zasnęła.
Obudził ją natarczywy dźwięk dzwonka do drzwi. Zerwała się, strącając koc na podłogę i przecierając dłońmi zaspane oczy.
— Kogo diabli niosą? — wymamrotała, poprawiając zmierzwione włosy, przez co jeszcze bardziej się nastroszyły i ruszając w stronę drzwi.
— Co nie otwierasz? Już myślałam, że i ciebie dopadł morderca pana Kazika — rzekła na wejściu Zośka, wchodząc do środka i taszcząc pod pachą wypchaną reklamówkę.
— Spałam — ziewnęła Baśka, przeciągając się jak leniwiec.
— Ty sobie śpisz, a tu czeka nas misja „Włamanie do denata”. Fajnie wymyśliłam? — Przyjaciółka wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Baśka przewróciła oczami.
— Nieźle — pochwaliła. — Lepiej pokaż, co tam masz — mówiąc to, zachłannie zajrzała do torby.
— No to patrz… — zachęciła Zośka, wysypując wszystko na podłogę, a Baśka nachyliła się. Jej oczom ukazały się dwie pary czarnych dresów, latarka, zestaw wytrychów oraz winylowe rękawiczki.
— Skąd to masz? — Bibliotekarka zerknęła na nią podejrzliwie, wskazując ręką zestaw wytrychów.
— Od kolegi brata — wyjaśniła rzeczowo Zośka, lekko się rumieniąc, co nie uszło uwadze przyjaciółki. — Mam mu oddać jutro, więc musi zostać w idealnym stanie… No wiesz, żaden nie może się wygiąć ani złamać — zawiesiła głos, przestępując nerwowo z nogi na nogę i sięgając po zestaw włamywacza.
— Dobra, szykujmy się. Nie ma czasu do stracenia. Jeśli chcemy rozwikłać to przed policją, nie mamy wyboru. — Baśka nachyliła się i sięgnęła po dresy.
Zośka poszła w jej ślady. Szybko się przebrały, a potem zaopatrzone w latarkę i wytrychy wyszły po cichu z mieszkania.
— Obyśmy nikogo nie spotkały po drodze — szepnęła Zośka martwym głosem, uświadamiając sobie powagę sytuacji.
Gdyby któryś z sąsiadów Baśki ich nakrył, skończyłyby na komisariacie. A tego żadna z nich nie chciała.
Opatrzność nad nimi czuwała i udało im się niepostrzeżenie zejść na piętro niżej. Zatrzymały się przed drzwiami do mieszkania pana Kazika, nasłuchując. Jednak nic podejrzanego się nie działo.
— Dobrze, że nie zakleili drzwi taśmą policyjną — zauważyła Zośka, zerkając z lekką obawą na schody prowadzące na niższe piętra.
— Dawaj, otwieramy! — ponagliła ją Baśka, a wtedy przyjaciółka otworzyła zestaw z wytrychami, by wyszukać odpowiedni, który pasowałby do zamka.
Wreszcie po kilku nieudanych próbach udało się im otworzyć drzwi.
— Wejdę pierwsza, ty mnie ubezpieczaj — zaproponowała bibliotekarka, stąpając ostrożnie po podłodze i kierując się w stronę salonu.
— Może się rozdzielimy? Ja zacznę szukać w sypialni. — Zośka popatrzyła na Baśkę wyczekująco.
Przyjaciółka przytaknęła, jednocześnie rozglądając się pobieżnie po mieszkaniu sąsiada. Była tu parę razy, więc na pierwszy rzut oka mogła stwierdzić, że niewiele się zmieniło. Wszędzie panował porządek i czystość, nadal pachniało środkiem do czyszczenia i czymś podobnym do lizolu, specyfiku, jakiego używają w szpitalach.
Pewnie bakterii i zarazków bał się równie mocno, jak diabeł święconej wody, zaśmiała się w duchu, ale szybko spoważniała.
— Świetny pomysł — pochwaliła Zośkę. — Pamiętasz, na co zwracać uwagę?
— Nie bardzo, przypomnij mi, bo w tym pośpiechu mogło mi wylecieć z głowy… — Przyjaciółka podrapała się po głowie.
— Głównie dokumentów, teczek, jakichś zdjęć, nazwisk, czegokolwiek co związane było ze sprawami, które prowadził jako detektyw. Może dzięki temu uda nam się określić, nad czym pracował i co to była za dziewczyna. Jak zginęła, kiedy to było… — Baśka zaczęła wymieniać na palcach, a jej policzki aż poróżowiały z emocji.
— Dobrze, możesz na mnie liczyć — zapewniła Zośka, salutując jak żołnierz, po czym ruszyła do sypialni, podczas gdy Baśka przeszła do salonu.
Zapobiegliwie założyła rękawiczki, więc nie musiała martwić się, że zostawi gdzieś odciski palców. Może jakieś stare gdzieś były, bo bywała u sąsiada od czasu do czasu, ale wolała nie ryzykować.
Policja może w każdej chwili wrócić i raz jeszcze chcieć przeszukać mieszkanie. Nie wiadomo czy technicy wszystko sprawdzili, lepiej dmuchać na zimne, uznała.
Salon pana Kazika stanowiło pomieszczenie średnich rozmiarów, w którym znajdował się stół i cztery krzesła, komoda, biurko, etażerka i szafa. Wszystko wyglądało na solidne i zrobione wiele lat temu. W powietrzu dało się wyczuć zapach starego drewna, taki jaki czasem można wyczuć w bibliotece, która powstała kilkadziesiąt lat temu.
Baśka kochała ten zapach. Marzyła o tym, by kiedyś ktoś wynalazł takie perfumy. Pryskałaby się nimi bez opamiętania.
Przymknęła na moment oczy, więc nie zauważyła dywanu i się potknęła. Poleciała jak długa na podłogę, klnąc pod nosem. Rozcierając obolałe kolana i gramoląc się na nogi, kątem oka zauważyła, że do dolnej szuflady biurka coś jest przyczepione. Na kolanach przeszła pod biurko i zerknęła pod nie, a wtedy jej oczom ukazał się przyklejony taśmą klucz.
Ciekawe, do czego służy?, pomyślała, a potem bez wahania oderwała taśmę i wyjęła klucz, który był niewielki i gdyby nie to, że zobaczyła go z poziomu podłogi, raczej by go nie znalazła.
— Głupi to ma szczęście — ucieszyła się, uśmiechając się i chowając znalezisko do kieszeni, a potem podniosła się z kolan i zaczęła przeszukiwać szuflady biurka.
Jednak nic ciekawego nie znalazła poza tonami rachunków, wyciągów bankowych, paragonów i materiałów biurowych, takich jak długopisy, kartki samoprzylepne, czy puste i niezapisane notatniki.
Przejrzała również zawartość szuflad w kredensie, ale tam znajdowały się jedynie ubrania i zastawa. Na etażerce stało kilkadziesiąt książek, głównie jakieś poradniki, biografie, kryminały i podręczniki z zakresu kryminologii i kryminalistyki. Było też coś o technikach dedukcji, badaniu śladów na miejscu zbrodni, prowadzeniu śledztwa oraz ćwiczeniach usprawniających mózg.
Może on też podobnie jak Herkules Poirot używał szarych komórek?, pomyślała.
Pobieżnie przeszukała jeszcze kuchnię i łazienkę, ale tam nic nie znalazła. Wszędzie było posprzątane. Produkty poukładane w szafkach niemal jak pod linijkę, większość kolorami.
— No pedant, jak nic — mruknęła, kręcąc z niedowierzaniem głową.
— Masz coś? Bo ja niczego nie znalazłam… — rzekła smętnie Zośka, wchodząc do łazienki, i widząc, jak przyjaciółka patrzy, lekko zszokowana na zawartość szafki wypełnionej środkami do czyszczenia i dezynfekcji, bogato wyposażonej w najlepsze i najskuteczniejsze specyfiki do sprzątania.
— Pan Kazik faktycznie miał fioła na punkcie czystości — zauważyła Baśka zgryźliwie, zamykając szafkę i odwracając się w stronę przyjaciółki. — Co mówiłaś?
— Nie znalazłam nic, co mogłoby nam dać jakiś punkt zaczepienia. Żadnych dokumentów ani zdjęć. — Zośka rozłożyła bezradnie ręce.
— A zapomniałabym, ja coś znalazłam. — Baśka pacnęła się w czoło. — Klucz przyczepiony do dolnej szuflady biurka. Jednak nie wiem, do czego może służyć… — mówiąc to, wyjęła znalezisko z kieszeni i podała je Zośce, której na ten widok zaświeciły się oczy.
— To już coś. Zawsze jesteśmy o krok do przodu. Trzeba będzie pogłówkować. Jutro po pracy zajrzę do ciebie, a ty zaproś babcię Sławkę. Ona najlepiej z naszej trójki znała pana Kazika. Może jeszcze sobie coś przypomni…
— Jasne, tak zrobimy. Chodźmy, zrobiło się późno. Nie chcę, by ktoś nas tutaj nakrył. — Baśka nagle poczuła, jak robi jej się zimno ze strachu. Uczucie było tak nagłe i nieprzyjemne, że aż się wzdrygnęła.
Szybko opuściły mieszkanie denata, zamykając drzwi na klucz i ruszyły schodami na górę.
— Masz wino? — zapytała Zośka, człapiąc za koleżanką.
— Mam, czerwone, twoje ulubione — uśmiechnęła się Baśka.
— To świetnie, bo dobrze działa na nerwy. A ja muszę się napić…
W mieszkaniu przebrały się w normalne ubrania, a potem z butelką wina i dwoma kieliszkami zasiadły przy telewizorze, by obejrzeć serial kryminalny o włoskim detektywie.
Kiedy wino się skończyło, Baśka odprowadziła Zośkę do taksówki, a potem weszła do mieszkania i padła na łóżko, tak jak stała.
I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że gdy rano bibliotekarka się obudziła, nigdzie nie mogła znaleźć klucza, który wczoraj przezornie schowały. Kiedy to robiły były już nieźle wstawione.
— Jak pech, to pech — westchnęła, niechętnie wstając z kanapy i idąc do kuchni, by zrobić sobie kawę. Bez porządnej dawki kofeiny jej mózg nie chciał pracować. A wiele było do przemyślenia.
— Wieczorem na naszej babskiej burzy mózgów coś wymyślimy — stwierdziła, robiąc dobrą minę do złej gry, bo niepokój jakoś nie chciał jej opuścić.
Rozdział 6
Punktualnie o dziewiętnastej wszystkie trzy detektywki amatorki zebrały się w salonie u Baśki. Bibliotekarka przygotowała przekąski, aby nie padły z głodu. Na stole znajdowały się wszelkiej maści koreczki, szaszłyki i tortille na zimno. Nie zabrakło sera, winogron i oczywiście dobrej nalewki bez której, jak stwierdziła babcia Sławka, wszystko jej obumiera, łącznie z szarymi komórkami.
Tego dnia Sława Gwóźdź wyjątkowo ograniczyła się do jednej gamy kolorystycznej, a mianowicie fioletu. Miała na sobie wściekle fioletową bluzkę, liliowe spodnie i lawendowy kapelusz, który można by określić jako mały obiekt latający. Co chwila opadał jej na oczy, więc Sławka musiała go ciągle poprawiać, mamrocząc pod nosem przekleństwa.
Widząc to Baśka ledwie, co powstrzymywała wybuch śmiechu, nie chcąc urazić babki.
Zośka wyjątkowo tego dnia zabrała ze sobą Stefana. Kot rozglądał się podejrzliwie po mieszkaniu, zaglądając w każdy kąt, jakby chciał przeprowadzić inspekcję sanitarną. Wyglądał co najmniej podejrzanie, gdy zerkał ukradkiem na uchylone okno, jakby się zastanawiał, czy nawiać już teraz, czy poczekać aż nalewka z pigwy nieco zamroczy trzy harpie siedzące w salonie.
Baśka usadowiła się na fotelu i podwinęła nogi.
— A wiecie, że ten klucz, który znalazłam u pana Kazika, przepadł jak kamień w wodę? Obszukałam całe mieszkanie i klops — rzekła smętnie i rozłożyła bezradnie ręce. — Nigdzie go nie znalazłam. Zośka, nie pamiętasz, gdzie mogłyśmy go schować? Bo ja mam jakieś luki w pamięci i ni w ząb nie mogę sobie niczego przypomnieć… — mówiąc to, schyliła się i sięgnęła po kieliszek z nalewką.
Zośka pokręciła przecząco głową, zajadając się tortillą z szynką i szpinakiem.
— Nie, mam dziwne wrażenie, że po tym wczorajszym winie ogarnęła mnie jakaś mgła mózgowa — odparła, gdy przełknęła jedzenie, ocierając usta wierzchem dłoni. — Niczego nie pamiętam, ostatnie co mi się przypomina to włamanie do mieszkania denata. Potem już nic, czarna plama. — Pokręciła głową, robiąc bezradną minę.
— Ale dziewczynki, nie tragedyzujcie. Trzeba chwycić bzika za nogi i spróbować znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Od czego macie mnie? — Sławka Gwóźdź posłała im zadowolony uśmiech.
Zośka skrzywiła się, jakby właśnie wypiła nieświeży sok.
— A co zamierzasz babciu? Wynajmiesz detektywa? — Baśka prychnęła kpiąco.
— To wcale nie jest głupi pomysł — pochwaliła przyjaciółka, patrząc na nią z podziwem.
Babcia Baśki popukała się palcem w czoło, patrząc na nie z powątpiewaniem.
— Dziewczynki, czas nie zając, nie poczeka. Tu trzeba działać. I to dźwigiem! — mówiąc to, uniosła palec w górę. — Wiecie, że Kazik miał sekretarkę, która prowadziła jego biuro detektywistyczne? Znam się z Genią Chrząszcz na tyle dobrze, że powinna mi przybliżyć sprawy, którymi w przeszłości zajmował się jej szef. Wyciągnę od niej parę informacji, które pozwolą nam pchnąć śledztwo.
— Babciu, jesteś genialna! Czemu nie mówiłaś o tym wcześniej? — Baśka rzuciła się ucałować krewną.
Sławka machnęła lekceważąco ręką, ale jej twarz promieniała. W końcu jej wiedza i doświadczenie życiowe mogły się na coś przydać.
— Wyleciało mi to z głowy jak królik z kapelusza. Najważniejsze to zrobić krok naprzód. Jak wiecie, Kazik nie tylko zajmował się sprzątaniem. Znakomity był z niego detektyw, potrafił wtopić się w otoczenie i nie wzbudzając podejrzeń zebrać wystarczające dowody na niewierność czy inne tego typu sprawy.
— Ciekawe czy również sprawdzał czystość ich mieszkań? — wtrąciła Zośka, która sącząc nalewkę, z uwagą śledziła wymianę zdań między babcią a wnuczką.
— Nie zdziwiłabym się, gdyby jeszcze sam po nich poprawiał — Baśka parsknęła śmiechem.
Sławka też aż zatrzęsła się ze śmiechu, trzymając za brzuch i rozlewając nalewkę na dywan w kolorze morelowym.
— Każdy ma jakieś swoje dziwactwa. Kazik w tym akurat był mistrzem — stwierdziła, gdy już zdołała opanować śmiech. — Jednak w gruncie rzeczy to był porządny facet, uczciwy i dokładny w swojej pracy, i dlatego taki skuteczny. Postaram się jak najszybciej pogadać z Genią. Nie wiemy, czy policja ma już jakiś trop, ale nie będziemy przecież smętnie czekać, aż coś zrobią…
— Chyba biernie, babciu — wtrąciła Baśka, zakrywając usta dłonią, jakby chciała powstrzymać śmiech.
— Kto biegnie? I gdzie? — Sławka rozejrzała się wokół siebie. — Patrzcie! Stefan chce zwiać! — zawołała, wskazując rudego kota, który uczepił się firanki i próbował wyleźć przez uchylone okno.
Zośka poderwała się jak z procy i w dwóch susach znalazła się przy kocie, który na jej widok prychnął wściekle, a potem skoczył na zasłonkę i się jej uczepił jak rzep psiego ogona.
— Stefan, co ja ci mówiłam? Żadnego uciekania! — pogroziła mu palcem.
Kot, udając głuchego, kontynuował wspinaczkę po zasłonkach.
Zośka, widząc, co się dzieje, chwyciła niesfornego zwierzaka i próbowała go oderwać, jednak Stefan tak się wczepił pazurkami, że nie mogła tego zrobić.
— Baśka, pomóż! — zwołała rozpaczliwie.
Przyjaciółka bez wahania poderwała się z fotela i podbiegła do okna.
— Co mam robić? — zapytała, obserwując jak kot i Zośka walczą o dominację, i żadne z nich nie chce odpuścić, a w jej zasłonach robi się coraz większe rozdarcie.
— Chwyć za zasłony. Może jakoś uda nam się odczepić Stefana. On jest uparty i raczej łatwo nie odpuści, ale nie pozwolę, żeby znów mi gdzieś zwiał — oznajmiła Zośka stanowczym tonem.
Bibliotekarka zgodnie z poleceniem przyjaciółki pociągnęła zasłonę do siebie, ale efekt był taki, że Stefan tylko wrzasnął wściekle i zaczął jeszcze bardziej wierzgać, by wyrwać się z objęć Zośki.
— Nie ma mowy, ten kot to dzikus! Rzuca się, jakby go ktoś prądem poraził. Jeszcze mnie udrapie. — Baśka cofnęła się na bezpieczną odległość, patrząc podejrzliwie na rudego złośliwca.
— Stefan złaź z tego okna. Co ja mówiłam? Nie wolno uciekać! — starała się mu przemówić do rozumu Zośka, a jej ton wskazywał na to, że jest już nieźle wkurzona. Jej twarz zrobiła się czerwona od narastającej złości. Kochała swojego pupila, ale były momenty, takie jak ten, gdy miała go po dziurki w nosie.
Kot o dziwo posłuchał i przestał wierzgać, a wtedy jego właścicielka odetchnęła z ulgą i już bez problemu odczepiła go od zasłony, która przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy, i wyglądała, jakby ją rozszarpał wściekły tygrys.
— Odkupię ci zasłonki — zapewniła Zośka, widząc pobladłą twarz przyjaciółki.
— Nie musisz i tak były stare, i mi się nie podobały. Bardziej martwi mnie to, że właśnie sobie coś przypomniałam… — Baśka zagryzła wargi. Ręce jej drżały i wyglądała, jakby zobaczyła ducha. — Wiecie wtedy, gdy byłam u pana Kazika i znalazłam go martwego — dodała drżącym tonem.
— Mów, o co chodzi! — ponagliła ją Zośka.
— Tam chyba ktoś był za zasłonką… A jeśli to był morderca? I mnie widział? Co, jeśli przyjdzie mnie zabić? — Baśka aż jęknęła ze zgrozy.
Zośka i Sławka zamarły, jakby nagle je sparaliżowało. Obie wyglądały jak ogłuszone. Chwilę trwało nim doszły do siebie.
— Jesteś pewna, że tam ktoś był? — Sława pierwsza odzyskała głos.
Bibliotekarka przytaknęła. Wciąż była blada, ale powoli wracały jej kolory.
— Lepiej powiedz, co zobaczyłaś… — Zośka postawiła Stefana na podłodze, wpatrując się jak sroka w gnat w przyjaciółkę.
— Czubek wystających zza zasłony butów. Były brązowe i miały jakiś wzorek.
— Męskie czy damskie? — chciała wiedzieć Zośka.
— Nie wiem, bo to były mokasyny. Ciężko stwierdzić… — Baśka wzruszyła bezradnie ramionami.
— No tak, to jesteśmy w czarnej dziurze — westchnęła Sławka. — Jeśli to morderca i cię widział, to możesz być w niebezpieczeństwie. Musimy zgłosić to na policję.
— Sława ma rację. Nie możesz tego tak zostawić — poparła ją Zośka.
— Dobrze, zadzwonię do tego komisarza — zgodziła się bez wahania Baśka, starając się zachować zimną krew. — Tylko, gdzie ja posiałam jego wizytówkę? — mówiąc to, podrapała się po głowie, a jej bujne włosy jeszcze bardziej się nastroszyły.
— Sprawdź w lodówce — poradziła jej Zośka.
Baśka bez słowa poszła do kuchni i otworzyła lodówkę.
— Jest! Skąd wiedziałaś, że tam będzie? — krzyknęła zdumiona.
— Znam cię i twoje roztargnienie — zaśmiała się przyjaciółka, wchodząc do kuchni i widząc jak Baśka, trzymając się za brzuch, rechocze. Jej śmiech był tak zaraźliwy, że po chwili obie zaśmiewały się do rozpuku.
Na ten moment do kuchni weszła Sławka i oznajmiła grobowym głosem:
— Chyba ktoś jest na klatce, bo słychać stamtąd jakieś podejrzane chroboty.
Baśka i Zośka natychmiast przestały się śmiać.
— Co ty mówisz, babciu? Jakie głosy? Może to duch pana Kazika przyszedł nam pomóc w śledztwie? — stwierdziła bibliotekarka, przypominając sobie jeden z czytanych kryminałów, w którym duch denata, pomógł znaleźć swojego mordercę i Baśka zdała sobie sprawę, że mogła nie być to fikcja literacka. Wcześniej miała wrażenie, że pisarz był na haju, przelewając na papier swoją historię, ale teraz nie była już tego taka pewna…
— Chyba cię pogięło, nawet tak nie mów. Boję się! — Zośka aż się wzdrygnęła.
— Jeśli to Kazik to już ja mu pokażę, gdzie żaby zimują! — Sława aż poczerwieniała ze złości. — Lubił żartować, ale to już przegięcie!
— Babciu, może sprawdźmy najpierw, co to, dobrze? — Baśka chwyciła Sławkę za łokieć.
— Jesteśmy we trzy. Jakoś damy radę. Trzeba tylko się uzbroić — mówiąc to, Zośka wyjęła z szuflady durszlak i podała go Baśce, sama wzięła do ręki nożyce do krojenia mięsa, a Sławie dała patelnię.
Tak zaopatrzone ruszyły na paluszkach do drzwi, a potem zatrzymały się i bibliotekarka wyjrzała przez wizjer. Niczego jednak nie zobaczyła.
— Co robimy? — spojrzała na Zośkę i Sławkę, które z przejętymi minami, uzbrojone w kuchenne utensylia czekały jak na rozkaz.
— Otwieraj! — syknęła przyjaciółka.
Baśka bez wahania otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz, a potem zdębiała.
Na wycieraczce stał zaklejony czarną taśmą karton. To właśnie z niego dochodziły podejrzane chroboty.
— Co to za głupie żarty? — oburzyła się Sławka, pochylając się i przykładając ucho do pudełka.
— Jeśli nawet to dowcip, to mało zabawny. Mnie jakoś nie jest do śmiechu. — Baśka przyglądała się podejrzliwie kartonowi, jakby w obawie, że zaraz coś z niego wyskoczy.
— Musimy go otworzyć i wtedy się dowiemy, co tak chrobocze — stwierdziła rozsądnie Zośka, mocniej ściskając nóż do krojenia mięsa.
— A jeśli to bomba? Nie chcę puścić z dymem całego osiedla… — Baśka skrzywiła się, jakby zjadła cytrynę.
— Może to nie bomba, a stary zegar jak w „Lesiu” u Chmielewskiej? — Sławkę jakby olśniło.
— I kto niby miałby sobie tak żartować? — Zośka spojrzała na Sławę jak na kosmitkę.
Baśka tylko pokiwała głową, przypominając sobie fragment jednej z ulubionych powieści, w którym zespół architektów napada na pociąg…
— Morderca? — podpowiedziała Sławka, a jej oczy zalśniły. Czuła, że jest na dobrym tropie i nie zamierzała odpuścić. Przydało się oglądanie „C.S.I Kryminalnych Zagadek Las Vegas”.
— Możesz mieć rację, babciu. Musimy otworzyć to pudło i sprawdzić, co jest w środku — zdecydowała Baśka, sięgając po karton. — Zamknij drzwi, ja zaniosę go do salonu — ponagliła Zośkę, która obserwowała to wszystko z głupią miną.
Kiedy znalazły się w salonie, bibliotekarka postawiła karton na stoliku, a przyjaciółka podała jej nóż do krojenia mięsa, by rozciąć taśmę.
W ciszy, która niemal dzwoniła w uszach, Baśka otworzyła pudełko, mając za plecami pochyloną Sławkę i Zośkę, które niemal wlazły jej na głowę, byleby tylko zobaczyć, co jest w środku.
Baśka odchyliła karton, a wtedy ze środka wyskoczył sporych rozmiarów szczur. Był biały i miał czerwone oczy.
Wszystkie trzy wrzasnęły i odskoczyły ze wstrętem, wpatrując się w gryzonia, który jak gdyby nigdy nic usiadł na stole i zaczął podjadać ser z tacy, na której rozłożone były przekąski.
— Zabierzcie to bydlę. Ja się boję! — zawyła Zośka, zamykając oczy i zaciskając pięści. — Stefan, gdzie jesteś? — zawołała swojego kota, który w chwili, gdy był najbardziej potrzebny, gdzieś się zaszył.
— O mój, Janosiku! Szczur! — Sławka aż się wzdrygnęła, odsuwając się na bezpieczną odległość.
— Musimy się go jakoś stąd pozbyć! Tylko jak? Co jak nas ugryzie? Gryzonie mogą przenosić różne choroby — Baśkę aż przeszył zimny dreszcz.
— Tam jest jakaś kartka — zauważyła Zośka, która na moment uchyliła powieki i jej wzrok padł na wnętrze kartonu.
Bibliotekarka nachyliła się i wyciągnęła biały arkusz papieru, na którym wyklejonymi z gazety literami było napisane „Raz, dwa trzy… Teraz zginiesz Ty!”.
— A, co to za głupie kawały? — oburzyła się Sławka, z niezadowoleniem kręcąc głową.
— Ten morderca jest strasznie pokręcony. Wiecie, że jedna z komedii kryminalnych Alka Rogozińskiego nosi podobny tytuł? Tylko, co to ma wspólnego z tym? — Baśka ze wstrętem wskazała palcem szczura.
— To pewnie ostrzeżenie. Możliwe, że ten świr chce cię nastraszyć — wtrąciła z przekonaniem Zośka.
— Trzeba zawiadomić policję — zdecydowała niechętnie bibliotekarka.
— Masz rację. Tylko, co my zrobimy z tym szczurem? — Zośka wskazała palcem zajadającego ser gryzonia.
— Trzeba go złapać i oddać. Najlepiej do sklepu zoologicznego, w którym pracujesz — poradziła jej bibliotekarka.
— A może niech o tym zdecyduje policja? — wtrąciła Sławka, która dotąd milczała.
— Tak chyba będzie najlepiej. Dzwonię do komisarza Kosa — oznajmiła Baśka, sięgając po telefon i biorąc w palce wizytówkę pachnącą piżmem.
— Ja muszę się napić nalewki. Moje nerwy są całe w strąkach… — Sława Gwóźdź sięgnęła po butelkę z trunkiem własnej roboty i kieliszek.
— Proszę nalać i mi. Też chętnie się napiję… — Zośka spojrzała na nią błagalnym wzrokiem. Jej twarz nadal była blada jak kreda, a ona trzęsła się jak galareta ze świńskich nóżek.
I żadna z nich nie zauważyła, że Stefan właśnie pochwycił szczura, który chwilę wcześniej zeskoczył na podłogę, by skończyć jako kocia przekąska.
Rozdział 7
Zaalarmowany przez Baśkę komisarz Marcel Kos pojawił się w mieszkaniu bibliotekarki tuż przed godziną dwudziestą. Trzy detektywki amatorki były już lekko wstawione. Humor im wyraźnie dopisywał, bo co chwila wybuchały śmiechem z byle powodu.
Komisarz po gorączkowym telefonie, który oderwał go od przeglądania akt sprawy, zaintrygowany i nieco zdezorientowany spoglądał teraz to na rudowłosą bibliotekarkę, to na ubraną w fiolety starszą panią, to na blondynkę trzymającą na rękach rudego kota. Wszystkie trzy przekrzykiwały się jedna przez drugą, chcąc mu opowiedzieć, co się stało.
Nieco ogłuszony Marcel Kos pomyślał w tamtym momencie, że w sumie nużąca, papierkowa robota, której szczerze nienawidził, jest mniej niewdzięczna, niż przesłuchiwanie trzech przekupek.
Nauczony doświadczeniem odczekał, aż opadną z sił, co trochę potrwało.
— Drogie panie, proszę o ciszę. Siadajcie i opowiecie mi po kolei, co się wydarzyło — zaproponował wreszcie po jakimś kwadransie, posyłając kobietom swój oszałamiający uśmiech.
Podziałało, wszystkie trzy zamilkły. Baśka i Sławka wpatrywały się w niego jak w bóstwo. Jedynie Zośka wykazywała umiarkowane zainteresowanie, bardziej skupiając się na Stefanie, niż na przystojnym policjancie.
— Co właściwie się stało? Dlaczego mnie pani wezwała — mówiąc to, Marcel Kos spojrzał na bibliotekarkę.
— Ktoś próbował mnie nastraszyć i prawie mu się to udało. Przysłał mi to. — Baśka wskazała na rozbebeszony karton stojący na stoliku kawowym. — To pewnie jakiś wariat! Co zrobię, jak mnie zaatakuje?
— Rozumiem pani wzburzenie, ale proszę spróbować się uspokoić. — Komisarz starał się zachować zimną krew, widząc zdenerwowanie bibliotekarki i wypieki na jej twarzy. — Która z pań go dotykała?
— Ja. Wzięłam go z korytarza i otworzyłam — wyjaśniła Baśka, odgarniając włosy z czoła. — A wtedy wyskoczył z niego szczur — wzdrygnęła się, jakby przebiegł ją nieprzyjemny dreszcz.
— To było okropne! — wtrąciła wzburzona Sława, chwytając się teatralnym gestem za serce. — I niebezpieczne. Jestem wstrząśnięta i zmieszana. Nadal mi się uszy trzęsą — poskarżyła się, poprawiając drążącą ręką kapelusz.
— Czy, któraś z pań wie, co stało się z tym szczurem? — chciał wiedzieć policjant, rozglądając się po mieszkaniu i dostrzegając panujący w nim rozgardiasz, świadczący o tym, że porządek nie był na liście priorytetów jego właścicielki.
— Tak, niestety. — Zośka chrząknęła zmieszana. — Chyba wiemy, co się z nim stało, a raczej domyślamy się, bo wcześniej obszukałyśmy mieszkanie Baśki i szczura nie znalazłyśmy — wskazała ręką przestrzeń wokół siebie, a komisarz domyślił się skąd taki nieporządek. — To chyba moja wina, że tak skończył. Chodzi o tego gryzonia… — tłumaczyła, mocniej przyciskając kota do siebie, bo ten nagle zaczął się wyrywać, jakby świadom, że o nim jest rozmowa. — Stefan musiał potraktować tego szczura jak przekąskę — przyznała niechętnie.
Komisarz westchnął przeciągle, a potem zanotował coś w notesie.
— A ta kartka z groźbą. Mają ją panie?
Baśka energicznie pokiwała głową.
— Oczywiście. Schowałam ją przezornie w plastikową koszulkę, bo może uda się z niej pobrać odciski palców — mówiąc to, podała komisarzowi zawiniętą w folię kartkę papieru.
Policjant odebrał ją od bibliotekarki i obejrzał uważnie treść przesłanej groźby, po czym zapytał:
— Czy domyśla się pani, kto mógł to podrzucić?
Baśka zerknęła przelotnie na babcię, a potem na Zośkę, które udawały nieobecne. Stwierdziła więc, że lepiej będzie podzielić się podejrzeniami. Była ciekawa reakcji komisarza…
— Myślimy, że morderca pana Kazika — odparła niepewnie, lekko się czerwieniąc.
— Czemu pani tak sądzi? — zapytał zaintrygowany i nieco zaskoczony jej odpowiedzią. Co więcej, wzbudziła w nim ona podejrzliwość. Zastanawiał się, czy bibliotekarka nie wie więcej, niż zdradza. Pytanie, czemu miałaby to robić?
— Bo mógł mnie widzieć w mieszkaniu denata i możliwe, że sądzi, iż ja jego też… — Baśka skrzywiła się, jakby zjadła coś nieświeżego.
— A widziała go pani? — Marcel Kos nachylił się w jej stronę, a ją owionął zapach piżma i cedru. Poczuła się zamroczona i na moment straciła wątek.
— Powiedzmy, że częściowo — odchrząknęła po dłuższej chwili. Nadal miała wypieki na twarzy i dekolcie.
— A konkretnie, co pani widziała?
— No buty, panie komisarzu — wyjaśniła takim tonem, jakby było to oczywiste. — Za zasłonką stały. Brązowe mokasyny — dodała, gwoli wyjaśnienia, rozpromieniona.
— Myślę, że właściciel tych butów mógł być mordercą Kazika. Moja wnuczka może być w niebezpieczeństwie — wtrąciła z przekonaniem Sławka.
— Skąd ten wniosek? — spytał policjant, zerkając z ciekawością na seniorkę, która wyglądała, jakby właśnie dokonała jakiegoś spektakularnego odkrycia.
— Bo ja go znalazłam już martwego. W sensie pana Kazia — wyjaśniła Baśka, ponownie skupiając na sobie wzrok komisarza. — A nie widziałam, żeby ktoś przede mną wychodził z mieszkania. Morderca mógł nadal tam być i mnie widzieć — aż się wzdrygnęła na tę myśl.
— Dobrze, podsumujmy — chrząknął komisarz Kos. — Znalazła pani sąsiada martwego, ktoś panią widział, śledził, a potem podrzucił ten karton. Możliwe, że chciał panią nastraszyć. Nie możemy jednak wykluczyć, że to głupi kawał i, że ktoś po prostu robi sobie żarty — stwierdził rzeczowo.
— Nie sądzę, kto i po co miałby to robić? — wtrąciła Zośka, najbardziej odporna na wdzięki komisarza. Ona miała słabość do blondynów, więc policjant nie robił na niej większego wrażenia.
— Nie wiem, może jakiś były chłopak albo ktoś, kto źle życzy pani przyjaciółce — podsunął Marcel. — Ma pani wrogów? — zwrócił się do bibliotekarki.
Baśka przecząco pokręciła głową.
— Nie, raczej nie — odparła bez wahania. — Pracuję w bibliotece, tam zwykle nie spotyka się wariatów. Raczej spokojnych, kulturalnych ludzi.
Komisarz westchnął i schował notes do kieszeni kurtki.
— Dobrze, dziękuję za wyjaśnienia. Zbadamy karton oraz kartkę, którą ktoś pani przysłał. Może znajdziemy na nich jakieś odciski palców. Musi pani też przyjść na komendę, aby złożyć zeznania. Od pani również pobierzemy odciski palców, celem ich wykluczenia.
Baśka zgodziła się, wpierw słuchając zapewnień policjanta, że zwiększą patrole w tej okolicy i, że będą weryfikować każde zgłoszenie.
— Czy moja wnuczka może czuć się bezpiecznie, panie komisarzu? — dopytywała Sławka, posyłając policjantowi zalotny uśmiech.
— Oczywiście — zapewnił Marcel Kos, podnosząc się z kanapy.
Zarówno seniorka, jak i jej wnuczka, wzbudzały w nim jakiś nieokreślony instynkt opiekuńczy, więc zdecydował, że sprawa, w którą została niejako wplątana bibliotekarka, będzie jego priorytetem.
Poza tym lubił zagadki kryminalne, a ostatnimi czasy zajmował się głównie ściganiem złodziei oraz wyjaśnianiem drobnych przestępstw. To było jego pierwsze morderstwo od prawie dwóch lat, od kiedy zaczął pracę jako komendant. Nie chciał niepokoić kobiet, ale instynkt podpowiadał mu, że sprawa nie będzie łatwa, a Baśka Złotko może być w niebezpieczeństwie. Postanowił, że zrobi wszystko, żeby nic się jej nie stało. Jednak nie przewidział tego, że kobieta sama wpakuje się w kłopoty…
Rozdział 8
Sławka Gwóźdź nie należała do typowych seniorek, które lata swojej świetności mają już dawno za sobą.
W wielu sześćdziesięciu siedmiu lat przeżywała swoją drugą młodość, czerpiąc z życia pełnymi garściami. Może i nie miała w życiu lekko, ale teraz zamierzała odbić sobie z nawiązką wszystkie lata wyrzeczeń, problemów i obowiązków.
Rodzina i znajomi mieli ją za stukniętą wariatkę, ale ona się tym zupełnie nie przejmowała. Co więcej, uważała to za swój atut. Przecież Wioletta Kubasińska również brylowała wszędzie, gdzie się nie pojawiła, a oryginalności i pewności siebie mógł jej pozazdrościć niemal każdy. Sławka, gdy tylko pierwszy raz zobaczyła ją na ekranie, od razu poczuła, że to jej bratnia dusza. Postanowiła zmienić swój image oraz styl życia i bycia, a także słownictwo. Wzorując się na swojej idolce, szybko stała się ewenementem w środowisku, zwłaszcza w Klubie Seniora, do którego należała od dwóch lat, gdzie działała bardzo aktywnie, organizując wycieczki krajoznawcze, warsztaty i spotkania przy kawie. Nikt nie mógł się z nią równać.
Sława nie narzekała na brak zainteresowania, jednak mężczyźni szybko ją nudzili. Nigdy nie wyszła za mąż, po tym, jak jej ówczesny narzeczony zwiał z kolegą, bo okazał się gejem, zraziła się do facetów na amen. Poświęciła się karierze, pracując jako księgowa, ale szczerze nie znosiła swojej pracy. Natomiast, żeby zapomnieć o niewiernym narzeczonym i złamanym sercu pojechała na dwutygodniowe wczasy do Szkocji, gdzie poznała gorącego Szkota, z którym wdała się w wakacyjny romans. Po powrocie okazało się, że jest w ciąży. Ta wieść spadła na nią jak grom z jasnego nieba, ale Sławka uznała, że tak chciał los i urodziła dziecko. Była to córka, której dała na imię Marta. Jej oczko w głowie o wściekle rudych włosach. Sławka po tym, jak została samotną matką, rzuciła się w wir pracy, by utrzymać siebie i córkę, prowadziła księgowość kilku firm, więc udało jej się zapewnić jedynaczce godziwy start. Marta dorosła, skończyła studia inżynierskie i została architektką. Na jednym z przyjęć branżowych poznała Janusza Złotko i się zakochała. Wzięli ślub i urodziło im się dziecko. Tym dzieckiem była właśnie Baśka, jej ukochana wnuczka. Sławka miała z nią świetny kontakt, bo miały podobne zainteresowania i obie kochały kryminały.
Teraz gdy nadarzyła się okazja, by pomóc Basi rozwiązać zagadkę śmierci Kazika i znaleźć mordercę, Sława nie zamierzała czekać biernie na rozwój wypadków, tylko postanowiła działać.
Umówiła się z Genią w kawiarni przy parku i tak jak obiecała dziewczynkom, postanowiła dowiedzieć się czegoś o sprawie, którą przed laty prowadził Kazik, i której nie udało mu się rozwiązać. Miała nadzieję, że znajoma będzie chciała podzielić się z nią posiadanymi informacjami. W końcu znały się nie od dziś.
Sławka ubrana w czarne skórzane spodnie, jedwabną wściekle różową bluzkę i żakiet w złote paski przejrzała się w lustrze.
— Zadasz szyku! — powiedziała do swojego odbicia, sięgając po kapelusz z dużym rondem, który z prawej strony miał przytwierdzony kwiat hibiskusa. Jeszcze tylko lakierowana torebka i botki imitujące skórę węża, i Sława mogła wychodzić.
Tak jak zwykle idąc ulicą, wzbudzała niemałą sensację. Parę osób obejrzało się na nią, a jeden facet tak się zagapił, że aż potknął się o stojący na chodniku kosz na śmieci.
Po kwadransie znalazła się w parku, by skierować swoje kroki do mieszczącej się po jego lewej stronie kawiarni „Cukier i lukier”. Weszła do środka i rozejrzała się, wypatrując Geni. Wnętrze urządzone było w jasnych, pastelowych kolorach — od żółtego po morelowy. Kilka stolików, lada, na której piętrzyły się ciasta, babeczki i pączki, a obok ekspres do kawy i szybkowar. Pachniało słodkimi wypiekami, aż Sławie zaburczało w brzuchu. W wyobraźni już widziała, jak opycha się szarlotką z bitą śmietaną…
— Tutaj! — usłyszała i wyrwała się z chwilowego letargu.
Obejrzała się za siebie i po prawej stronie przy stoliku dostrzegła Genię. Koleżanka miała krótkie do ramion siwe włosy, okulary w czerwonej rogowej oprawie. Była pulchna i rumiana, ubrana w beżową garsonkę. Jej błękitne oczy śmiały się, a wokół oczu i ust miała zmarszczki, które jedynie dodawały jej uroku. Genia Chrząszcz była sekretarką Kazika przez trzydzieści lat, odeszła na emeryturę pięć lat temu. Wcześniej pracowała w biurze, ale ta praca okazała się tak nużąca i rutynowa, że zdecydowała się poszukać czegoś innego. Po paru rozmowach w różnych firmach przypadkiem trafiła na Kazika Wróbla, który szukał właśnie sekretarki do nowo otwieranego biura detektywistycznego, poszła na próbę i została. Praca bardzo ją wciągnęła, na tyle, by samej od czasu do czasu pomagać szefowi w jakiejś sprawie, którą właśnie prowadził. Genia lubiła obserwować ludzi, umiała wtopić się w otoczenie, więc sprawdzała się idealnie. Tworzyli razem zgrany duet, byli też dobrymi przyjaciółmi.
Sławka zastanawiała się, jak koleżanka zareagowała na wieść o śmierci byłego szefa. Miała nadzieję, że Genia włączy się w śledztwo, a jeśli nie to chociaż opowie o sprawach, które prowadził. Zwłaszcza o tej niewyjaśnionej śmieci młodej dziewczyny, o której Kazik wspominał tuż przed śmiercią.
Może faktycznie wpadł na jakiś trop i ktoś poczuł się zagrożony, na tyle, że zdecydował się go zabić?, pomyślała.
Przywitała się z Genią, złożyły zamówienie i wtedy Sławka nachyliła się do koleżanki i ściszonym tonem powiedziała:
— Musisz mi pomóc w pewnej sprawie. Nie wiem, czy już dotarły do ciebie przykre wieści, ale… Kazik nie żyje.
Genia westchnęła ciężko, słysząc słowa Sławki.
— Wiem, policja była dzisiaj u mnie. To straszne, co się stało. Wciąż nie mogę w to uwierzyć — załamała ręce. — I pomyśleć, że jeszcze tydzień temu się z nim widziałam — pokręciła z niedowierzaniem głową.
Sławka dotknęła jej ręki, jakby chciała ją wesprzeć na duchu.
— Przykro mi. Gdybyś chciała pogadać albo się wypłakać, daj mi znać. Wiesz, że na mnie zawsze możesz liczyć — zapewniła.
— Dziękuję, jesteś kochana. Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Przecież Kazik był takim porządnym facetem. Nie zasłużył na taką śmierć. — Genia pociągnęła nosem, a jej lśniące wcześniej oczy, przygasły.
— Dlatego musimy działać, bo będzie płacz i trzeszczenie kości! Pamiętasz może, czym Kazik się zajmował, nim zamknął biuro? — Sławka upiła łyk kawy z mlekiem i wlepiła wzrok w koleżankę.
— Chyba zębów… — uśmiechnęła się pod nosem Genia. — Coś tam pamiętam — dodała, sięgając po kawałek szarlotki. — Wiem, że Kazik dwoił się i troił, ale niestety sprawcy nie znalazł. On jeden sądził, że to zbrodnia w afekcie, ale policja z braku dowodów umorzyła śledztwo i uznała jej śmierć za nieszczęśliwy wypadek.
— Jak nazywała się ta dziewczyna? — dociekała Sława.
— Chyba coś z uzębieniem, tak mi się przynajmniej kojarzy… — rzekła w zadumie Genia, masując się po skroni.
— Może plomba? Koronka albo kieł? — podpowiedziała Sławka, w skupieniu marszcząc brwi.
— Już wiem! Ząb. Nazywała się Zuzanna Ząb — na twarzy Geni pojawił się uśmiech pełen satysfakcji. — Tyle pamiętam, ale szczegółów jej śmierci nie przypominam sobie. Musiałabym poszukać w dokumentach.
Sławka przełknęła kęs szarlotki, oblizała się, po czym zapytała:
— Kiedy to się wydarzyło?
Genia wzruszyła ramionami.
— Z pięć lat temu jak nie więcej.
— Dobre i tyle na początek — stwierdziła z ożywieniem Sława, aż jej kapelusz zsunął się na czoło. — Może coś znajdziemy. Jeśli chcesz, pomogę ci przejrzeć akta starych spraw Kazika — zaproponowała.
— Nie, muszę sama to zrobić — rzekła stanowczo Genia. — To moja powinność.
— Jakbyś zmieniła zdanie, wiesz, gdzie mnie szukać — zaoferowała się Sławka.
Genowefa Chrząszcz tylko pokiwała głową. Przez chwilę milczały, dojadając ciasto i dopijając kawę. Obie myślały o Kaziku, żadna z nich jednak nie zdradziła się z tym, że był on dla nich kimś więcej niż przyjacielem.
Nigdy nie wiemy przecież tak naprawdę, co siedzi w sercu drugiego człowieka. Nawet gdy wydaje się nam, że znamy go na wylot.
Pół godziny później pożegnały się przed kawiarnią i każda poszła w swoją stronę. Jednak cel miały wspólny — znaleźć mordercę Kazika.
Rozdział 9
Po tym, jak Sławka zdobyła nowe informacje i podzieliła się nimi z wnuczką, Baśka nie mogła usiedzieć w miejscu. W pracy znów chodziła z głową w chmurach. Jej myśli zaprzątało śledztwo prowadzone na własną rękę, w tajemnicy przed policją. Bibliotekarka nawet nie chciała się domyślać, co powiedziałby komisarz Kos, gdyby dowiedział się, że na własne życzenie pakuje się w kłopoty…
W wyobraźni widziała jego marsową minę, chmurne spojrzenie i słyszała naganę w jego głosie. Policjant budził jej sympatię, szaleńczo jej się podobał, ale mimo wszystko Baśka nie mogła zapomnieć o znalezionych zwłokach.
W nocy często śniło jej się, że stoi nad trupem pana Kazika, gdy ten nagle ożywa. Wtedy ona zrywa się i ucieka z krzykiem, niemal łamiąc sobie nogi na schodach. Po każdym takim koszmarze długo nie mogła zasnąć i wiedziała, że nie zazna spokoju, nim nie pozna prawdy.
Na szczęście babcia okazała się pomocna i zdobyła cenne informacje od pani Geni Chrząszcz, sekretarki denata. Znały już nazwisko zabitej dziewczyny, teraz należało poznać szczegóły jej śmierci i dowiedzieć się, kto mógł mieć motyw, by chcieć się jej pozbyć. Tym tropem mogłyby trafić na mordercę pana Kazika, a wtedy pozostaje znaleźć dowody obciążające i przekazać je policji, by ta mogła go aresztować.
W teorii było to proste, jednak w praktyce sprawy się komplikowały. Przecież nie mogły prowadzić śledztwa oficjalnie, musiały działać potajemnie, w dodatku nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Była to więc dodatkowa trudność. Jednak Baśka nie zamierzała się poddać. Zaplanowała, że jak tylko skończy pracę, od razu spotka się z babcią Sławką i Zośką, by omówić plan działania. Przejrzą też artykuły w internecie, może uda się znaleźć coś na temat śmierci Zuzanny Ząb.
Podbudowana tymi myślami zajęła się wreszcie swoją pracą, najpierw racząc się aromatycznym espresso, bez którego nie wyobrażała sobie zacząć poranka.
Tego dnia wprowadzała nowości do katalogu, głównie lektury. Gdyby dyrektorka zobaczyła z jakimi błędami, pewnie z miejsca dałaby jej naganę. Jednak nad Baśką czuwał dobry duch, bo starsza koleżanka Janina Różdżka, szybko poprawiła błędy młodszej koleżanki, biorąc jej roztargnienie za zakochanie.
I tylko dzięki niej młodzi czytelnicy nie wypożyczyli takich książek jak „W pustyni i w dżungli”, „Pan Mateusz”, „Zbrodnia i wiara”, „Syzyfowe tace” czy „Mistrz i Kleopatra”.
Na szczęście później obyło się już bez żadnych zawirowań, bo Janka przejęła wprowadzanie książek do księgozbioru, a Baśka przeszła na wypożyczalnię, gdzie nie mogła wyrządzić większych szkód, ponieważ wystarczyło zeskanować książkę na czytniku, by ją wypożyczyć lub zwrócić. Tuż przed szesnastą ostatni czytelnik opuścił bibliotekę i Baśka mogła zacząć szykować się do wyjścia.
Porozmawiała chwilę z Janiną i podziękowała jej za pomoc. Starsza koleżanka okazała się na tyle wyrozumiała, że przyjęła to ze spokojem i machnięciem ręki, mówiąc, że „każdy może mieć czasem gorszy dzień”.
O czwartej zamknęły bibliotekę i każda poszła w swoją stronę. Baśka weszła jeszcze do osiedlowego sklepu, zrobić drobne zakupy.
Kiedy wychodziła, poczuła na sobie czyjeś niechętne spojrzenie, rozejrzała się bardziej z ciekawością niż z lękiem, ale niczego ani nikogo podejrzanego nie zauważyła. Wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę swojego osiedla. Musiała się spieszyć, bo babcia i przyjaciółka miały być u niej za pół godziny. Czasu było niewiele, a przygotowań do spotkania całkiem sporo. Poza tym Baśka chciała się trochę odświeżyć i przebrać w coś wygodniejszego niż jej uniform do pracy, czyli bluzka i spódnica.
Po dotarciu do bloku bibliotekarka weszła do mieszkania, położyła zakupy na szafce w kuchni, a potem poszła do łazienki wziąć szybki prysznic. Przebrana w wygodne dresy, związała włosy w węzeł na karku i wzięła się za przygotowanie przekąsek na spotkanie trzech detektywek. Pół godziny później na talerzach piętrzyły się kanapki z szynką, serem, pomidorem i kiełkami rzodkiewki, szaszłyki z sera, oliwek i papryki oraz paluszki, krakersy i suszone owoce.
Zadowolona z siebie i swoich zdolności kulinarnych Baśka przeniosła jedzenie do salonu, w chwili, gdy zabrzęczał dzwonek do drzwi. Poszła więc otworzyć.
Za drzwiami stał komisarz policji, na którego widok bibliotekarka stłumiła okrzyk zaskoczenia. Nie jego się spodziewała…
— Dzień dobry, mógłbym zająć pani chwilę? — zapytał uprzejmie, uśmiechając się do niej w taki sposób, że Baśka miała wrażenie, że zaraz się rozpłynie. Trochę trwało, nim doszła do siebie. Zdobyła się, więc jedynie na kiwnięcie głową, głos chwilowo odmówił jej posłuszeństwa.
— Co pana komisarza do mnie sprowadza? — zapytała, gdy usiedli. Policjant na kanapie, ona na fotelu, w bezpiecznej odległości. Chociaż nadal czuła zapach jego perfum i wirowało jej w brzuchu, jakby stado owadów urządzało sobie tam potańcówkę.
— Włamanie, pani Barbaro — odrzekł rzeczowym tonem. — Do mieszkania denata ktoś ubiegłej nocy się włamał — uściślił. — Chciałem zapytać, czy niczego podejrzanego pani nie widziała albo nie słyszała? — Komisarz nachylił się w jej stronę, patrząc jej badawczo w oczy.
Baśka z trudem oderwała wzrok od twarzy przystojnego policjanta, skupiając się na wysiłku umysłowym.
— Raczej nie, panie komisarzu. Mam mocny sen — wyjaśniła, pocierając ręką czoło. — Czy coś zginęło? — zainteresowała się, mnąc nerwowo skrawek rękawa bluzy.
— Ciężko powiedzieć, nie wiemy, czego właściwie szukał włamywacz — odparł rzeczowym tonem policjant.
Baśka przygryzła dolną wargę, mocno się nad czymś zastanawiając.
— Co, jeśli to był morderca, który chciał znaleźć dowody, które by go obciążały? — zapytała.
— Skąd taka myśl? — Komisarz poruszył się niespokojnie na kanapie jakby nieco zaskoczony torem myślowym bibliotekarki.
— Bo załóżmy, czysto teoretycznie, że pan Kazik miał coś, co obciążałoby mordercę. Ten chciał to znaleźć za wszelką cenę. Gdy to się nie udało, zabił go. Teraz wrócił, by to odszukać — zastanawiała się na głos Baśka.
— Możliwe. Jednak to tylko hipoteza, na którą nie mamy żadnych dowodów. Czy wie pani, czym zajmował się sąsiad? — zainteresował się komisarz Kos.
Bibliotekarka pokiwała twierdząco głową.
— Owszem, poza tym, że był pedantem, był również świetnym detektywem.
— Zgadza się — przytaknął Marcel. — Może wie pani, jaką sprawą interesował się w ostatnim czasie?
— Niestety, panie komisarzu. Znaliśmy się jedynie z widzenia, był znajomym mojej babci. Ja czasem pogadałam z nim na klatce, raz czy dwa byłam u niego na herbacie i to tyle — Baśka rozłożyła bezradnie ręce.
Nie chciała zdradzać komisarzowi, że sama bada sprawę śmierci sąsiada. Podejrzewała, że policjant nie byłby zadowolony z tego faktu. Trzymała więc buzię na kłódkę, choć jakaś część jej jestestwa chciała opowiedzieć wszystko policjantowi. Jednak Baśka uznała, że nie może tego zrobić. Za daleko już zabrnęły, by się teraz wycofać.
— Rozumiem, jednak gdyby sobie pani coś przypomniała, proszę o kontakt. Wszystko może okazać się ważne, nawet coś, co wydaje się pani nieistotne — odpowiedział, podnosząc się z kanapy.
Baśka również wstała, by odprowadzić go do wyjścia. Policjant pachniał tak oszałamiająco, że aż lekko ją zamroczyło. Idąc obok niego, potknęła się o dywan.
Marcel musiał ją złapać za łokieć, by się nie przewróciła. Ten kontakt sprawił, że Baśka na moment zapomniała jak się nazywa, ani gdzie jest, bo ogarnęło ją gorąco, a rumieńce wypłynęły na jej twarz i dekolt. Z trudem przełknęła ślinę, widząc przeszywające na wskroś spojrzenie komisarza.
— Proszę na siebie uważać — powiedział nieco ochrypłym głosem, nim wyszedł z mieszkania.
Sławka i Zośka zjawiły się pięć minut później, a widząc Baśkę z wyjątkowo głupią miną i rozanielonym spojrzeniem, natychmiast zażądały wyjaśnień.
— Co się stało? Czemu wyglądasz jakbyś dostała obuchem w stopę? — zainteresowała się Sławka, wchodząc do salonu. Dzisiaj ubrała się w bluzkę z motywem zebry, legginsy w lamparcie cętki oraz białą marynarkę. Nie zapomniała również o kapeluszu z wielkim rondem i pawim piórem.
— Odwiedził mnie ten policjant — wyjaśniła, rumieniąc się pod bacznym spojrzeniem babki i widząc głupkowaty uśmiech przyjaciółki.
— Czy on ci się podoba? — spytała Zośka, stawiając dwie butelki wina na stoliku kawowym i wgapiając w przyjaciółkę jak cielę w malowane wrota.
— No… chyba tak, ale to jednostronne uczucie… — wystękała Baśka, rumieniąc się jeszcze bardziej. Teraz jej twarz przypominała kolorem dojrzałego buraka.
— Co się dziwić? Wyjątkowo ładny z niego męski okaz — stwierdziła Sławka, zdejmując kapelusz i kładąc go na oparciu kanapy. — Czemu cię odwiedził?
— Przyszedł zapytać, czy nie widziałam niczego podejrzanego. Okazuje się, że w nocy ktoś włamał się do mieszkania pana Kazika. Dacie wiarę? — Baśka spojrzała na babcię i przyjaciółkę, ciekawa ich reakcji.
— Myślicie, że to był morderca? — Zośka podrapała się po głowie.
— Całkiem możliwe — przytaknęła bibliotekarka. — Jeśli czegoś szukał, a ja mu przeszkodziłam, to mógł wrócić, by dokończyć poszukiwania. Ciekawe czy to znalazł i, co mogło to być? — zastanawiała się na głos, przeczesując włosy.
— Moim zdaniem dowody jego winy. Jeśli pan Kazik znalazł coś na poparcie swojej hipotezy i śmierć tej Zuzanny Ząb nie była wypadkiem to możliwe, że morderca chciał to odzyskać — wtrąciła Sławka, która wyglądała na poruszoną i podekscytowaną jednocześnie.
— O rety! A, co jeśli szukał tego klucza, który znalazłaś? No wiesz tego, który zaginął w czeluściach twojego mieszkania. — Zośka aż podskoczyła na kanapie z tych wszystkich emocji. Na twarzy miała wypieki.
— Nawet tak nie mów. Teraz się zaczęłam bać… Nie zasnę w nocy. — Baśka zagryzła wargi, a jej twarz pobladła.
— Dziewczynki, wiecie, że musimy znaleźć ten klucz. To sprawa życia i ćwierci. Pomyślcie, gdzie mogłyście go schować? — odezwała się milcząca dotąd Sława.
— Chyba śmierci — wymamrotała Baśka, a na głos powiedziała: — Myślę, że najpierw powinnyśmy się skupić nad sprawą tej dziewczyny, a szukanie klucza przełożyć na inny dzień. Przecież miałyśmy poszperać w internecie, by czegoś dowiedzieć się na jej temat.
— Znajdziemy te informacje. Genia też przecież obiecała, że poszuka w aktach sprawy — zapewniła Sława, przełykając szaszłyka i oblizując usta.
— No właśnie, czego się pani dowiedziała o tej zmarłej dziewczynie? — zainteresowała się Zośka, rozlewając wino do kieliszków.
— Tylko tyle, że zginęła ponad pięć lat temu, a jej śmierć uznano za wypadek. Jedynie Kazik miał wątpliwości, jednak wtedy nie miał żadnych dowodów. Widocznie teraz coś się zmieniło — stwierdziła seniorka Gwóźdź, upijając łyk wina.
— Jeśli jego śmierć wiąże się z tą sprawą, to klucz może być bardzo ważny. Co, jeśli pan Kazik schował gdzieś dowody obciążające mordercę tej dziewczyny? — olśniło Baśkę, której umysł pracował pełną parą.
— To całkiem prawdopodobne — przytaknęła Zośka, patrząc z podziwem na przyjaciółkę.
— Mógł je schować w jakiejś skrytce i dlatego ukrył klucz — stwierdziła z ożywieniem Sławka.
— No właśnie! Czyli musimy znaleźć klucz, a potem skrytkę. Jeśli to prawda to miałybyśmy dowód morderstwa tej dziewczyny i motyw zabójstwa pana Kazika! — Baśka z nerwów aż zagryzła paznokcie.
— Masakra, tyle mamy do zrobienia! — załamała ręce Zośka. — Od czego zaczniemy?
— Od wyszukania informacji o Zuzannie Ząb, zgodnie z planem — oznajmiła bibliotekarka, przysuwając do siebie kieliszek z winem.
— Dowiem się też, co ustaliła Genia — wtrąciła Sławka. — Gdy poznamy głębiej sprawę, zajmiemy się szukaniem klucza i skrytki.
— Dobry plan. Najpierw jednak zjedzmy i napijmy się wina — uznała Zośka. — Trzeba naładować akumulatory…
Wszystkie trzy zgodnie pokiwały głową, a potem zajęły się pałaszowaniem smakołyków przygotowanych przez Baśkę.
Rozdział 10
Dwie godziny później Baśka, Zośka i Sławka chrapały w najlepsze. Aż dziwne, że nie było ich słychać w całym bloku. Podczas narady produkcyjnej zjadły wszystkie przekąski i wypiły wino. W dodatku okazało się, że praca detektywa to nie taka kaszka z mleczkiem i, że trzeba mieć mocną głowę.
Pewnie, gdyby Kazik Wróbel zobaczył, jakie z nich detektywki załamałby ręce, uznając, że to, co robią, przynosi więcej szkody niż pożytku. I, że faktycznie straszne z nich amatorki.
Ze snu wybudził je natrętnie dzwoniący telefon. Okazało się, że była to komórka Sławki. Dzwoniła Genia przekazać, że znalazła stare akta spraw prowadzonych przez biuro detektywistyczne Kazika, w tym te dotyczące śmieci Zuzanny Ząb. Chciała spotkać się ze Sławą i podzielić zdobytymi informacjami. Najlepiej jeszcze dzisiaj.
— Co robimy? — zapytała seniorka Gwóźdź, ziewając rozdzierająco.
Baśka i Zośka przeciągały się leniwie, przecierając zaspane oczy.
— Może idź, babciu, jeśli jesteś na siłach, a my z Zośką przejrzymy internet — zaproponowała panna Złotko, a jej przyjaciółka tylko przytaknęła, rzucając się łapczywie na butelkę z wodą mineralną.
— Dobrze, to wy tutaj szukajcie, a ja lecę do Geni. Pewnie dzisiaj już nie wrócę, więc spotkamy się jutro — stwierdziła, zerkając na zegarek i chowając papierośnicę do torebki. — Po drodze jeszcze puszczę sobie dymka…
Sławka ubrała się i w pośpiechu wyszła, zostawiając Baśkę i Zośkę w stanie lekkiego osłupienia.
— To chyba nie był dobry pomysł raczyć się winem. Koniec i basta! Więcej nie pijemy — zdecydowała Baśka, poprawiając roztrzepane włosy.
Zośka z jękiem odstawiła na stolik opróżnioną do połowy butelkę wody.
— Nie mam mocnej głowy. Poza tym nie mogę długo zostać, bo Stefan nie dostał kolacji, a nie chcę, żeby zdemolował mieszkanie i poobgryzał meble. A wierz mi, jest do tego zdolny. Ten kot ma straszny charakterek, ale mimo to bardzo go kocham — przyznała, śmiejąc się do swoich myśli. Chyba wino nadal szumiało jej w głowie, bo siedziała z rozanieloną miną i nieco błędnym wzrokiem.
— Skoczę po laptopa i zaczniemy szukać informacji o tej zmarłej kobiecie. Może się dowiemy czegoś konkretnego, bo póki, co drepczemy w miejscu — westchnęła Baśka, odzyskując nową energię, gdy oczami wyobraźni zobaczyła, jak otrzymuje dyplom z rąk przystojnego komisarza w podziękowaniu za pomoc w rozwiązaniu sprawy.
Zmotywowana poderwała się z fotela i pobiegła do sypialni. Chwilę później wróciła z laptopem w rękach i usiadła na kanapie obok Zośki. Otworzyła i włączyła komputer, a potem w wyszukiwarkę wpisała hasło: „Zuzanna Ząb”.
Ze zdziwieniem dostrzegły ponad dwa tysiące wyników.
— Musiała być znana… — Baśka aż otworzyła usta ze zdziwienia.
— W dodatku była bardzo piękna. Ciekawe czym się zajmowała? — Zośka nachyliła się bardziej, skupiając wzrok na ekranie komputera i oglądając zdjęcie ślicznej kobiety o długich falowanych kruczoczarnych włosach wpadających w granat, bursztynowych oczach, porcelanowej cerze i figurze klepsydry, za którą niejedna dałaby się pokroić.
— I jak zginęła — dodała bibliotekarka. — Może w artykułach prasowych coś znajdziemy. Jeśli była sławna, portale plotkarskie musiały się rozpisywać o jej śmierci.
Okazało się, że Zuzanna Ząb była aktorką i modelką. Grała w serialach telewizyjnych, zasłynęła głównie z serialu komediowego „Narzeczona dla taty”, gdzie grała główną bohaterkę Florę Kwiatek. Serial był bardzo popularny i miał wielu fanów. Występowała również w reklamach. Była też częstym gościem programów śniadaniowych.
— Całkiem nieźle. Czyli wiemy, kim była i czym się zajmowała — ucieszyła się Baśka.
— A jakieś informacje o rodzinie? Coś o jej życiu prywatnym? — zapytała Zośka, upijając łyk wody.
— Tutaj coś jest, choć niewiele. Zobacz… — Baśka pokazała na jeden z artykułów, którego nagłówek głosił „Znana aktorka pokazała się z narzeczonym”.
— Czytaj! — ponagliła ją przyjaciółka.
Baśka pokiwała głową i zaczęła czytać na głos treść artykułu: