E-book
11.45
drukowana A5
37.32
Prefekt

Bezpłatny fragment - Prefekt


1
Objętość:
199 str.
ISBN:
978-83-8104-919-1
E-book
za 11.45
drukowana A5
za 37.32

Prefektowi, aby każdy poznał Twoją historię

Prolog

Przeszywający wiatr nagle przypomniał sobie o obecnej porze roku. Dotąd było nadzwyczaj ciepło jak na połowę stycznia. Słońce nie szczędziło promieni, a jesienna kurtka w zupełności wystarczyła do ochrony przed chłodem. O śniegu nikt nawet nie myślał. Zima najwidoczniej wolała wybrać się do Egiptu. Nawet zjawiska pogodowe postanowiły omijać ten kraj szerokim łukiem. Nikt się temu nie dziwił. Skoro ludzie uciekali, to dlaczego pogoda miałaby tego nie zrobić? Tu żyło się gorzej z dnia na dzień. Każdy kolejny rok był zapowiedzią jeszcze większych problemów, a utrzymanie się za sumienną, rzetelną pracę zaczynało graniczyć z cudem.

Mężczyzna spojrzał na miasto, którego nigdy nie lubił. Siedział na dachu nieskończonego budynku. Obiekt miał powstać kilka lat temu, ale w trakcie budowy firma zbankrutowała i pozostawiła po sobie kilka pięter opierających się jedynie na ścianach wewnętrznych. Na obrzeżach konstrukcję podtrzymywały kolumny. Najprawdopodobniej według projektu budynek miał być w całości przeszklony. Teren ogrodzono, a wszędzie wokół rozwieszono informację o możliwości wykupienia tego, co miało stać się nowoczesnym centrum biznesowym. Choć własność prywatna była zwykle strzeżona i nikomu nawet nie wpadłoby do głowy, żeby ją naruszać, był człowiek, który nie baczył na zakazy. Lubił się tam włamywać. Czuł się jak ten budynek — niepełny. Nie miał w życiu fundamentalnego poczucia bezpieczeństwa. Kiedy patrzył w dół, widział dachy sąsiednich bloków. Im nie brakowało ani okien, ani elewacji. To samo odczuwał, kiedy patrzył na innych ludzi. Miał wrażenie, że ich życie jest dużo lepsze od jego marnego żywota. W ostatnich miesiącach stronił od jakichkolwiek kontaktów. To nie był dobry czas w jego życiu. Wplątał się w przekręty, z jakimi nigdy nie chciał mieć styczności. Nikomu nie mógł zaufać. Najgorsze było nie to, że nie potrafił sobie poradzić, ale to, że nie miał osoby, której mógłby o tym powiedzieć. Otaczali go ludzie, którym pomógł w drodze do spełnienia marzeń, ale zdawało się, że nawet nie doceniali tego daru. Nie mógł liczyć na cień wdzięczności, co z kolei rozbudzało w nim nienawiść. Nie do ludzi, ale do całego świata za niesprawiedliwość, jaka go dotykała. Zawsze starał się pomagać tym, na których mu zależało, ale kiedy sam potrzebował pomocy, nie było nikogo gotowego nadstawić karku.

Spojrzał w górę na zachmurzone niebo. Oparł głowę o kolumnę, poprawił lewą słuchawkę i przymknął oczy. Odnajdował w tym miejscu spokój, choć czasami doskwierał mu brak ścian. Zapiął kilka guzików, kiedy poczuł nieprzyjemny podmuch. Wykrzywił usta. Wymamrotał cicho parę przekleństw, bo zauważył, że popiół z papierosa zabrudził jego ulubiony czarny płaszcz. Ten element ubioru zaskarbił sobie jego przychylność głównie przez wysoki kołnierz, za którym mógł się schować. Był dla niego swoistym rodzajem klapek na oczy, jakie zakłada się koniom — kiedy nie rozglądał się na boki, mógł skupić się na ważnych sprawach. Nic nie było w stanie go zainteresować ani zdziwić.

Spojrzał na zegarek. Z słuchawek sączył się metaliczny dźwięk gitary. Nawet nie chciał, żeby ktoś lub coś go zainteresowało. Nie miał siły ani czasu na ludzi i relacje, jakie powinny między nimi zachodzić. Był idealistą i nie interesowało go coś, co miałoby być na pół gwizdka. Już niejednokrotnie próbował. Ostatnia kobieta oczarowała go od pierwszej chwili. Przez cały tydzień myślał tylko o niej. Zaczął się nawet uśmiechać! Niestety potem dopadła go rzeczywistość. Nie mógł dać jej tego, co chciałby jej dać, co jego zdaniem należało się takiej kobiecie. Przestał mieć dla niej czas, odsuwał się, żeby zbytnio nie zaangażować emocji. Chwilami nie rozumiał, dlaczego w ogóle ona tak bardzo do niego lgnie, skoro nic jej nie dawał. Po dwóch tygodniach stracił zapał. Nawet kiedy chciał się z nią spotkać, był na to zbyt zmęczony. To nie mogło trwać dłużej. Powiedział, że nic dla niego nie znaczy, choć czuł, że jest idealna. Nie chciał jej narażać. Tak było lepiej dla niej. Wiedział, że pew­ne­go dnia usiądą ra­zem przy szklaneczce whisky, a on opo­wie jej, jak bardzo była dla niego ważna. Jak każde­go dnia wsta­wał z nadzieją, że wszys­tko będzie dobrze i nikt nie zdoła te­go spiep­rzyć. Jak mor­da cie­szyła mu się na jej wi­dok, jak czuł się przy niej tak swo­bod­nie, jak była jego pier­wszą myślą za­raz po prze­budze­niu i os­tatnią przed zaśnięciem. Jak w trudnych chwilach marzył tylko o tym, żeby się do niej przytulić. Nie wolno mu było zatrzymywać jej w swoim życiu. Zadawał się ze złymi ludźmi, więc nie mógł mieć słabości.

Dopalił papierosa i cisnął przed siebie petem. Nienawidził swojego kraju. Nienawidził tego, czym się stał. Nienawidził ludzi, z którymi się zadawał. Nienawidził wszystkiego wokół, a w chwili, kiedy stał na skraju budynku, nienawidził przede wszystkim tych cholernych wahań temperatury. Wiało przeraźliwie, za chwilę wychodziło słońce i człowiek nie wiedział nawet, jak powinien się ubrać. Wszystko było tak bardzo niewłaściwe.

— Jestem na to za młody. Przecież ja się na tym kompletnie nie znam — powiedział do pustej przestrzeni, jakby wiatr mógł mu odpowiedzieć. Wsunął zziębniętą dłoń do kieszeni i raz jeszcze powrócił myślami do przekrętów jakie musiał robić, żeby zatrzymać pracę. Przypomniał sobie słowa, które usłyszał kiedyś od ojca, a które były dla niego jedynym pocieszeniem: „Cy­wili­zac­ja roz­winęła się dzięki ludziom, którzy brali się za rzeczy, na których się nie znali”. Nie miał pojęcia, jak miałby się przyczynić do rozwoju cywilizacji swoimi czarnymi interesami, ale głęboko wierzył, że jego życie ma jakiś sens. Musiało mieć…

Część 1

Wyniki wszechstronnej analizy przedsiębiorstwa w konkretnym otoczeniu gospodarczym i społecznym są podstawową przesłanką wyboru i formułowania strategii marketingowej. Jedną z możliwości jest strategia konserwatywna, która oznacza unikanie i zmniejszanie przez firmę zagrożeń w otoczeniu rynkowym. Ukierunkowana jest na wykorzystanie atutów firmy.

„Mistrz sprzedaży”, 2012 r.

Rozdział 1

Nie wiem, gdzie powinna zacząć się ta opowieść. Ostatni miesiąc wypełniły mi rozmyślania o tym. Chcę jak najwierniej przedstawić całą historię, a do tego potrzeba czasu. Całe życie za czymś gonimy, tracąc jednocześnie to, co dostaliśmy w momencie urodzenia — czas. Zamiast się nim cieszyć, usiłujemy dążyć do jakiegoś ideału, a każdy osiągnięty cel okazuje się zaledwie krokiem w stronę szczęścia. Tabloidy i reklamy wmawiają, że dany produkt da nam upragnione szczęście. Od małego powtarzają, że możemy osiągnąć sukces tylko podążając utartym schematem. Rodzice mówią: jak skończysz szkołę, będziesz szczęśliwy. Jak będziesz miał pracę, będziesz szczęśliwy. Jak wybudujesz dom, będziesz szczęśliwy. Jak znajdziesz żonę i wychowasz dziecko, będziesz szczęśliwy. To wszystko nieprawda! Nikt nie wskaże nam sensu życia, sami musimy go znaleźć. Namawiają nas do wiecznej gonitwy za czymś, co niejednokrotnie stoi na progu i czeka, żeby zostać wpuszczonym. Mówi się, że za młodu człowiek jest najszczęśliwszy, bo dzieci nie widzą problemów świata i oddają się beztroskiej zabawie. Szkoda jednak atramentu na spisywanie losów tego człowieka od momentu poczęcia. Niech wystarczy, że urodził się wśród ludzi, którzy go kochali, choć dzieciństwo nie było kolorową bajką. Mieszkał w małej miejscowości ulokowanej przy jednym z dopływów rzeki Osobłogi. Nie sprawiał problemów wychowawczych, pilnował się domu i dopiero po osiągnięciu pełnoletniości wyjechał za granicę do pracy. Po powrocie dostał się na studia i zamieszkał w większej aglomeracji. Przypadek sprawił, że w tym samym miejscu mieszkałam ja. Może właśnie od naszego pierwszego spotkania powinnam zacząć.

*

— Funkcja minus jeden przez iks nie jest malejąca na całej swojej długości. Zaczyna się w plus nieskończoności, a kończy w minus nieskończoności. Pomyślcie sobie, jaka to jest odległość! Taki spadek byłby gorszy nawet od upadku Dedala — powiedział profesor. Na jego twarzy rysowało się zacięcie profesjonalisty, który łaknie zarazić swoją pasją wszystkich słuchaczy. Podobno nawet w nudny temat potrafił wpleść odrobinę humoru i uśmiechu, ku pokrzepieniu młodych, żądnych wiedzy serc. Choć z pozoru wyglądał na człowieka poczciwego, studenci doskonale znali prawdziwe ja profesora Kowalskiego. Nie należało z nim zadzierać. Zresztą nie było zbyt wielu osób, które odważyłyby się postawić komuś, kto ma prawie dwa metry i twarz rosyjskiego rzeźnika. Na wykładach panowała cisza. Co prawda większość studentów nie zwracała uwagi na przekazywane treści, bo każde zajęcie wydawało się dużo ciekawsze, ale porządek nigdy nie został zaburzony. Jedni po cichu o czymś dyskutowali, inni głowili się nad krzyżówkami, jeszcze inni przysypiali po kątach. Tylko nieliczna grupa skupiała się na słowach, a wśród nich jedna osoba miała na tyle samozaparcia, żeby wtrącić się w wypowiedź.

— Przepraszam. — Chłopak uniósł dłoń i cierpliwie czekał, aż zostanie zauważony. Odrobinę ściskało go w żołądku na myśl, że będzie musiał wyjść przed szereg. Nie należał do najodważniejszych, choć jednocześnie nie potrafił siedzieć cicho, kiedy z ust osoby, która powinna być autorytetem, słyszał brednie. — Przepraszam — powtórzył.

— Proszę mi nie przeszkadzać. — Profesor zmierzył chłopaka wzrokiem zabójcy i tym subtelnym gestem przekazał mu, że ma się zamknąć. Nerwowo tupnął nogą, po czym wrócił do przerwanego wywodu.

— Wspomniał o upadku Dedala, a myślał chyba o Ikarze. — Mimo wszystko student odważył się wtrącić. Powiedział to jednak pod nosem, jakby nie chciał zostać usłyszany, skutkiem czego tylko najbliżej siedzące osoby dostrzegły sprzeciw.

— Dedal leciał za wysoko. Widzą państwo, to bardzo podobna sytuacja. Chciał wznieść się do słońca, które można nazwać dodatnią nieskończonością, a skończył na dnie, które można nazwać nieskończonością ujemną.

— Za przeproszeniem, coś się panu pomyliło.

Na chwilę wszyscy w pomieszczeniu zamarli. Kilka osób spojrzało na śmiałka ze zdziwieniem. Większość nie rozumiała, dlaczego w ogóle ktoś przejmował się taką drobnostką. Nie było sensu przeciwstawiać się osobie, od której zależała ocena z przedmiotu. Skoro w jego wyobrażeniu Dedal spadał, to należało dać mu spaść i pilnować własnego nosa. Profesor najprawdopodobniej miał na ten temat podobne zdanie, bo zachowanie studenta go rozzłościło. Spojrzał na niego nieprzychylnym wzrokiem. Nie widział przeciwnika w wątłym chłopcu, który wyglądał, jakby jeden podmuch wiatru był w stanie go przewrócić. Ciemne oczka ledwo wystawały mu spod długiej grzywki, a Zbigniew Kowalski za nic miał ofiary, które nie potrafiły nawet spojrzeć mu w twarz, kiedy do niego mówiły.

— Dedal był twórcą skrzydeł, a Ikar był tym młodym, nierozważnym, który poleciał za wysoko — kontynuował chłopak. — Stąd też nawet frazeologizm „ikarowy lot”.

Profesor Kowalski już miał ochotę pokazać mu ikarowy lot. Nie zwykł słuchać jak poprawiają go gówniarze. Słowa studenta pierwszego roku uznał za niestosowne, jednak starał się wyjść z sytuacji z twarzą.

— Imiona… tyle ich jest, że nie sposób spamiętać. Zresztą po co nam imiona, kiedy mamy liczby? Te nie zawodzą nigdy! — Uśmiechnął się fałszywie i wrócił do wykładu. Nie minęło jednak więcej niż dziesięć minut, kiedy niepokorny student znowu się odezwał.

— Profesorze, tam jest błąd. — Wskazał palcem tablicę. — W trzeciej linijce powinno być iks do kwadratu, a nie do potęgi czwartej.

Tego było już za wiele. Wytykanie niezgodności imion Kowalski był jeszcze w stanie przeżyć. W końcu nigdy nie pamiętał studentów, którzy przychodzili do niego na konsultacje i często ich mylił. Jednak wytknięcie błędu w działaniach matematycznych, które były jego domeną, potraktował jak potwarz. Niedopuszczalne, żeby smark go poprawiał. Pieprzona, rozwydrzona młodzież. Z każdym kolejnym rokiem było tylko gorzej. Coraz mniej szacunku do autorytetów, za to więcej pychy i samouwielbienia.

Trzy razy dokładnie sprawdził równanie, ale w końcu musiał przyznać się do błędu. Chłopaka jednak zapamiętał. Nic nie działa tak pobudzająco na szare komórki jak uderzenie w przerośnięte ego.

Tymczasem śmiałek, który zakłócił jeden z wykładów, miał w sobie wiele szacunku do starszych i mądrzejszych ludzi. Jednocześnie nie sądził, by jedno ściśle wiązało się z drugim. Wiek świadczył jedynie o tym, że człowiek przeżył więcej głupot i pomyłek, a z czasem po prostu nauczył się z nich tłumaczyć przed sobą i innymi. Na szacunek każdy musiał sobie zapracować. Jako młody człowiek nie oczekiwał pokłonów ani podlizywania się. Chciał tylko robić swoje i poświęcać się nauce, żeby zgłębić tajniki branży, w którą miał zamiar wkroczyć. Nie bawiło go hulaszcze życie większości studentów. Zaliczanie panienek i wieczna zabawa nie były dla niego ani trochę interesujące. Nie uważał się też za alfę i omegę. Nie był molem książkowym, który nie miał życia towarzyskiego, ale też nie pretendował do tytułu szalonego imprezowicza, witającego każdy nowy dzień z kacem. Co prawda niejednokrotnie najpierw mówił, a później myślał, ale nie był przesadnie pewny siebie. Nie był też nie wiadomo jak nieśmiały. Opisując siebie, więcej rzeczy by zanegował niż sobie przypisał. Oscylował w granicach złotego środka. Był prostym, szarym człowiekiem, który nie chciał się wychylać. Wyglądem również starał się wpisywać w standard, ubierał się przeciętnie. Kiedyś nosił długie włosy, ale przyciął je przed studiami. Teraz były średniej długości i opadały mu na oczy, co często go irytowało. Był raczej drobny i chudy przez co wyostrzyły mu się rysy twarzy, a okulary korekcyjne dodatkowo pogłębiały ten efekt.

Starał się znajdować czas na wszystko. Przygotowywał się do zajęć, ale potrafił nawiązywać nowe znajomości i być duszą towarzystwa. Ludzie darzyli go sympatią, bo chłopak poza naturalną charyzmą, potrafił też zabłysnąć inteligencją. Wszędzie bywał, ale nigdzie nie był. Szybko dorobił się więc łatki człowieka, który zna wszystkich, ale jednocześnie nie przynależy ściśle do żadnej grupy. Jemu to nie przeszkadzało. Nie czuł potrzeby zacieśniania kontaktów z kimkolwiek. Ludzie byli dla niego jak latawce na wietrze — kiedy byli blisko, cieszył się ich obecnością i bawił wraz z nimi, ale nie ubolewał, gdy odlatywali w inne miejsce. Wiedział, że świat jest pełen latawców i jeśli tylko zapragnie, będzie miał się z kim bawić.

Choć na co dzień był osobą bardzo radosną i pozytywnie nastawioną, zdarzały mu się chwile zadumy i rozważań nad sensem istnienia. Czasami nie rozumiał świata i miał wrażenie, że świat nie rozumie jego. Tak się działo chociażby na kolokwiach, kiedy dostrzegał, że jego znajomi zerkają pod ławki, albo w telefony, żeby na ściądze znaleźć rozwiązania. Nie pojmował podobnego zachowania. Zastanawiał się jakich specjalistów wypuści później uczelnia. Jak tacy ludzie odnajdą się w pracy? Zdawał sobie sprawę, że zarządzanie wybierały w większości osoby, które nie wiedziały do końca, co chcą zrobić ze swoim życiem, ale sądził, że jako dorośli ludzie wszyscy studenci powinni przykładać się do swoich profesji. Śmiać mu się chciało, kiedy wyobrażał sobie, że na spotkaniu z klientem miałby pod stołem zaglądać w małą karteczkę, z której czytałby odpowiedzi. Chciał być profesjonalistą i zadawać się z profesjonalistami. Wielokrotnie myślał o tym, że jeśli trafiłby na jednego ze swoich kolegów w przyszłości, to nie zostawiłby na nim suchej nitki. Zdarzały mu się też chwile zwątpienia, kiedy sam nie wiedział, kto jest mądrzejszy — on ze swoją żądzą wiedzy czy osoby, które nie przykładały wagi do niczego i szły beztrosko przez życie. Często nie mógł uwierzyć, gdy okazywało się, że tacy ludzie zdobywali lepsze oceny od niego. Czuł się głupi wśród otaczających go cwaniaków. Oni zawsze potrafili się ustawić. Jak nie kupowali projektów, to znali zakres pytań, albo mieli gotowe odpowiedzi. On tymczasem stawiał tylko na zdobytą wiedzę. Wrodzona uczciwość nie pozwalała mu na oszustwa. Zwłaszcza, że uważał ściąganie za oszukiwanie samego siebie.

— Ej, masz trzecie? — szepnął do niego kolega z ławki.

— Mam inną grupę.

— Nieważne. Trzecie jest takie samo w każdej. Pokażesz?

Sąsiad sięgnął ręką kartki, która nie należała do niego. Piotr zacisnął pięść. Zawsze chętnie pomagał, ale nie lubił ludzi, którzy domagali się od niego pomocy, jakby uważali, że im się należy. Bezczelnie brali wszystko, czego chcieli i dostawali to, nawet jeśli nie zasługiwali. Zdenerwowała go taka swawola, ale nie zareagował. Nie chciał niepotrzebnie robić sobie wrogów. Wiedział, że lepiej utrzymywać ze wszystkimi przyjacielskie stosunki, bo każda znajomość może okazać się przydatna. Powiedzmy, że pomógłby komuś w tak drobnej sprawie jak odpowiedź na jedno z pytań, a potem okazałoby się, że ta osoba zna kogoś, kto dla przykładu ma możliwość tańszego wynajęcia mieszkania. Ludzie bywają użyteczni. Inna sprawa, że lubił pomagać i nigdy nie zostawiał potrzebujących bez wsparcia.

Rozwiązał swoje zadania i po cichu wyszedł z sali. Był z siebie zadowolony. Cieszył się, kiedy miał okazję do udowodnienia samemu sobie, że jest w czymś dobry. W dodatku zaraz za nim wyszło jeszcze dwóch znajomych, którzy zaczepili go przy szatni.

— Jak tam, Piotrek? Jak poszło? — zapytał kumpel, którego kojarzył z prawa handlowego. Obok niego stał ryży półgłówek w o rozmiar za dużej koszuli w kratę. Choć Piotr nie zwykł oceniać ludzi po pozorach, czasem nie mógł się powstrzymać. Od niektórych aż biło głupotą. W takich chwilach zastanawiał się, co ludzie tego pokroju robią w murach uczelni, która powinna łączyć ludzi światłych.

— Wydaje mi się, że nieźle. Pięć z siedmiu na pewno mam dobrze.

— No ja na pewno mam dobrze cztery, bo miałem identyczne w opracowaniu, które czytałem przed samym egzaminem, ale to z przewagą podaży nad popytem trochę mnie zagięło. Zawsze mi się to myli.

— To przecież banalne. Słuchaj, jak masz trwałą przewagę popytu nad podażą, to sprzedawca dyktuje warunki, a jak masz przewagę podaży nad popytem to klient jest w uprzywilejowanej sytuacji i następuje „ciśnienie” na rynku — wytłumaczył. Kolega zrobił minę, jakby bardzo mocno próbował to przeanalizować, ale odpowiednie tryby w głowie nie chciały mu zaskoczyć. — Jakbyś miał z tym jeszcze jakiś problem, to wal śmiało — dodał.

— Dzięki, stary, ale tym będziemy się martwić jak zobaczymy wyniki. Zresztą to dopiero pierwsze koło. Na razie trzeba się odstresować. Dzisiaj u mnie. Wpadasz?

— Cześć, chłopaki! — Doskoczyła do nich drobna dziewczynka. Choć była ich rówieśniczką, nikt nie dałby jej więcej niż szesnaście lat. Dodatkowo efekt potęgowały blond loczki i delikatne rysy twarzy. — Rany, ale to było koszmarne. Wam też tak beznadziejnie poszło? Wymiękłam przy czwartym, a potem było już tylko gorzej.

— Aż tak źle? — zapytał rudy.

— Nie wiem jak to się stało. Wczoraj całą noc wkuwałam! Następnym razem będę siedzieć nad książkami przez tydzień, albo dłużej, aż nie poczuję, że wykułam wszystko na blaszkę — zarzekała się.

— Spokojnie, może nie będzie tak źle. — Kolega z prawa poklepał dziewczynę po plecach.

— A daj spokój, chcę o tym zapomnieć. Pijemy coś dzisiaj? — zapytała z nadzieją. Oczka aż jej błyszczały, kiedy przyglądała się trzem chłopakom, z których każdy przyjaźnie się do niej uśmiechał.

— Właśnie pytałem Piotrka, czy dzisiaj do mnie wpada.

— Wpadasz? — Dziewczyna wbiła proszące spojrzenie w kolegę.

— Nie wiem, mam kilka rzeczy do zrobienia. Zobaczę, czy się wyrobię.

— No weź, wyluzuj. Jest piątek, weekendu początek! — Uśmiechnęła się i szturchnęła chłopaka w bok.

— No dobrze, dobrze, Kasiu. Postaram się — zapewnił.

— No, to widzimy się u mnie. Wpadajcie, o której chcecie. Ja się nigdzie nie wybieram, a współlokatorzy zaraz po zajęciach zawijają do mamusi. Piona!

Piotr z uśmiechem pożegnał znajomych, owinął się szalikiem i wyszedł z kampusu politechniki. Nie miał ochoty od razu wracać do mieszkania. Szedł spokojnym krokiem i zamiast wsiąść do autobusu, postanowił przejść się w kierunku rynku. Minął zatłoczoną ulicę i skierował się na Ostrów Tumski. Przechodząc patrzył na zabytkowe mury katedry i jej szpiczaste wieże. Stąpał po starej kostce brukowej i uśmiechał się do mijanych ludzi.

Był nowy w mieście. Pochodził z małej miejscowości, dlatego migracja do Wrocławia była dla niego dużym krokiem. Fascynował go gwar, który był nieodłączną częścią każdej metropolii. Z podziwem przyglądał się nowoczesnym galeriom handlowym i zupełnie niepasującym do nich kamienicom. Odwiedził miasto kilkakrotnie i zwiedzał je, ale jako turysta nie był w stanie dostrzec całego jego uroku. Obejrzał tańczącą do muzyki fontannę, wszedł na wieżę katedry, obejrzał Panoramę. Dopiero kiedy się przeprowadził, zaczął zwracać uwagę na coś więcej. To miasto nie było jedynie zlepkiem zabytków i atrakcji. Gdzieś między murami i ulicami kryła się magia. Tu każdy szczegół, przypadkiem zasłyszany szept, albo uchwycone spojrzenie napawało go energią.

W centrum zawsze coś się działo. Jeśli nie było jakiegoś koncertu, to uliczni grajkowie umilali ludziom czas. Widząc ich, zawsze myślał o ukochanej gitarze, która czekała na niego w mieszkaniu. Wiązał się z nią szereg szalonych historii, już od samego momentu nabycia jej. Choć na początku nie wierzył w opowieści człowieka, od którego ją kupował podczas pobytu za granicą, po kilku miesiącach z ciekawości zaczął szukać informacji na jej temat. Okazało się, że takich gitar elektrycznych jest na świecie tylko kilka, bo powstały w limitowanej serii. To sprawiło, że cenił ją jeszcze bardziej i obchodził się z nią delikatniej niż z kochanką. Uwielbiał z nią romansować, co owocowało wieloma balladami, których nie powstydziłby się zawodowy muzyk. Jego cudo przypominało gitary Satrianiego, miało opływowy kształt i główkę ściętą przy kluczach. Uwielbiał gładki, grafitowy korpus swojego Ibaneza i gryf, który idealnie leżał w dłoni.

Dźwięk gitary zawsze wprawiał go w dobry nastrój, więc często zatrzymywał się przy muzykach i nawet jeśli nie miał drobnych, posyłał im pokrzepiający uśmiech. Zwykle mógł się doczekać odwzajemnienia gestu, po czym ruszał dalej. Mimo chłodu nie potrafił odmówić sobie spaceru. Przechodząc obok placu solnego zatrzymał się i spojrzał na budkę z kwiatami. Jego wzrok przykuła jedna z czerwonych róż. Chwilę później trzymał ją już w rękach i diametralnie zmienił cel podróży. Postanowił odwiedzić osiedle, które co prawda było niemal na drugim końcu miasta, ale mieszkała tam pewna dziewczyna, która wygodnie usadowiła się w jego ciepłym sercu.

Weronika była koleżanką z politechniki. Nie studiowała zarządzania, ale wraz z innymi entuzjastami kreatywnych zajęć, prężnie działała w organizacjach studenckich, w których to Piotr ją wypatrzył. Od razu dostrzegł jej największe atuty. Wbrew pozorom, nie był to spory biust, na który zwracały uwagę wszystkie samce w okolicy. Dużo istotniejszy był sposób w jaki się poruszała. Kiedy mówiła o czymś przyjemnym, albo się śmiała, w kącikach ust robiły jej się urocze dołeczki. Według Piotra szczery uśmiech i duże, ciemne oczy, które otaczały gęsto długie rzęsy, były dużo bardziej kuszące niż typowe atrybuty kobiecości. Choć i tych oczywiście nie można było jej odmówić.

Wcześniej dziewczyny były dla niego czymś w rodzaju dobrej zabawy. Był w związkach, ale zbytnio się nie angażował. Dopiero poznając Weronikę odkrył w sobie potrzebę przywiązania. Wybranka serca oficjalnie miała chłopaka, ale to nie przeszkadzało Piotrowi, by regularnie przychodzić pod blok, w którym mieszkała. Chciał tylko, żeby zawsze czuła się doceniona i wspaniała, bo taka właśnie była w jego oczach.

Mieszkała na parterze, więc kładł róże na jej balkonie, uśmiechał się do własnych myśli i odchodził bez słowa. Nie chciał jej niepokoić. Wystarczyła świadomość, że ona wie, kto jest jej tajemniczym wielbicielem. Nigdy o tym nie rozmawiali. Raz tylko zapytała, czy kwiat był od niego, a on potwierdził. Nie ciągnęli dłużej tematu. Były ciekawsze rzeczy do omówienia, choć niejednokrotnie zatykało go, kiedy miał okazję z nią porozmawiać.

Piotr z niczym nie chciał się narzucać. Zostawił różę i dopiero wtedy wrócił do swojego mieszkania. Nie zajmował przesadnie luksusowego apartamentu, tylko zwykłe studenckie lokum. Mieszkał tam ze starszym bratem i jego znajomym. Zawsze dobrze się dogadywali, więc atmosfera była niemal sielankowa. Mieli dwa pokoje, z czego większy należał do braci. Wnętrze utrzymywali w odcieniach brązu i beżu, a minimalistyczny wystrój przełamywały tylko porozrzucane manatki. Od wejścia dało się stwierdzić, że mieszka tam dwóch samców. Piotr miał swoje łóżko i biurko, na którym stał monitor wraz z dwoma głośnikami. Nie sądził, by wiele więcej było mu potrzebne do szczęścia. Nie zastanawiał się nad tym. Żył z dnia na dzień snując marzenia o świetlanej przyszłości, w której będzie miał wszystko, czego tylko zapragnie i żadne zmartwienia nie będą mu spędzały snu z powiek.

Zamienił kilka słów z bratem, po czym zajął się własnymi sprawami. W międzyczasie jego telefon niemal nie przestawał dzwonić. Co chwilę ktoś chciał z nim o czymś porozmawiać, gdzieś go zaprosić, albo upewnić się, czy zaszczyci spotkanie swoją obecnością. Ten jednak nie miał zamiaru nigdzie wychodzić. Lubił spotkania ze znajomymi, czasem lubił się napić, ale prawdziwe ukojenie znajdował w swojej gitarze. Kiedy został sam w mieszkaniu, chwycił swoją miłość w ręce, zamknął oczy i przez chwilę wsłuchiwał się w rytm bicia własnego serca. Nie wiedzieć kiedy melodia sama zaczęła się przelewać przez jego palce. Na twarzy miał wymalowane skupienie, a w duszy spokój. Nie był pewien, czy kiedykolwiek doświadczył w życiu czegoś piękniejszego. No, może poza możliwością wyjścia na fajkę tuż po stworzeniu nowej kompozycji. Wyszedł więc przed blok, żeby zapalić.

Tymczasem tak się złożyło, że akurat wracałam od przyjaciółki i przechodziłam obok tego miejsca. Było ciemno, a ja byłam daleko od domu, więc szłam szybkim krokiem. Kiedy zobaczyłam sylwetkę palącego człowieka, spojrzałam na niego przez ułamek sekundy. Uśmiechnął się tak, jak śmieją się ludzie spełnieni, szczęśliwi. No i jak psychopaci, więc odruchowo przyspieszyłam, kiedy pomachał w moim kierunku. I tak właśnie wyglądało nasze pierwsze spotkanie.

Rozdział 2

Lokal był pełen zatopionych w tańcu ludzi. Parkiet pękał w szwach, a pary wylewały się z niego aż po sam bar. Dziewczyna w czerwonej sukience wiła się na swoim partnerze. On z kolei zdawał się tym faktem niewzruszony. Sączył powoli drinka, co jakiś czas poprawiał mankiety swojej czarnej koszuli i rozglądał się po sali. Wypatrywał kolejnej zdobyczy. Zastanawiał się przy tym jak szczegóły wpływają na kreowanie się całości koncepcji. Spojrzał na pannę, która do eleganckiej sukienki włożyła na nogi coś, co przypominało kapcie. Inna przesadziła z dodatkami i wyglądała jak bombka. Tego wieczora ciężko było o kogoś, kto zaspokoiłby wysublimowany gust konesera kobiecego piękna.

Bywa, że na nasze wybory wpływają drobnostki. Kiedy brak większego zamysłu, a nam decyzja jest w większości obojętna, to nie skupiamy się na niej przesadnie. Jaka różnica, którą dziewczynę wybierzesz do tańca? Albo jaką zupkę chińską weźmiesz z półki? Zabrakło tej ulubionej, a trzeba zjeść coś na szybko, więc wybór pozostaje w kwestii tego, które opakowanie leży najbliżej. Podobnie dzieje się, kiedy mamy zbyt dużo wolnego czasu. Pozbawieni planu jesteśmy skłonniejsi dać się namówić na coś, co przypadkowa osoba przedstawi nam jako interesujące.

Piotr nie miał zamiaru iść na imprezę w czwartkowy wieczór. Mógł zostać w mieszkaniu i pograć, mógł pójść do pubu z kumplem, który zaprosił go na piwo, albo mógł iść do zatłoczonego klubu, gdzie obcy ludzie by się o niego ocierali, a na dodatek nie dało się oddychać. Powietrze gęste było od żaru ciał, a jaskrawe światła biły po oczach, pędząc po sali niczym spłoszony gołąb. Jednak właśnie ta opcja przekonywała do siebie jednym, drobnym szczegółem — Weronika miała tam być. Szansa była nikła, bo opierała się zaledwie na słowach, które usłyszał w rozmowie kilka godzin wcześniej. Przypadkiem stał obok, kiedy dziewczyny rozmawiały o planach na wieczór. Weronika powiedziała, że może wybierze się właśnie do tego miejsca, w które zamierzali iść znajomi Piotra. Tyle wystarczyło, żeby dał się namówić.

Na początku wieczór przedstawiał się koszmarnie. Wszystko wokół denerwowało, a ludzie ani trochę nie współpracowali. Na szczęście właśnie wtedy na horyzoncie pojawiła się Weronika z dwoma koleżankami. Wyglądała ślicznie. Miała na sobie błękitną koszulkę i obcisłe spodnie. Śmiała się i kręciła głową, a jej czarne loczki podskakiwały wesoło. Dziewczyny od razu wskoczyły na parkiet, a Piotr jedynie obserwował je z oddali. Nie podszedł się przywitać, bo wiedział, że usiłowałyby go namówić do wspólnej zabawy, a on nie lubił tańczyć. Nigdy mu to nie wychodziło, a na dodatek miał problemy z kolanem. Po wypadku na nartach musiał przejść operację, która niestety nie zdołała przywrócić mu pełnej sprawności. Musiał się oszczędzać. Czasem po większym wysiłku miewał bóle nie do zniesienia. Taniec wymagał zbyt wiele, a przynajmniej tak to sobie tłumaczył.

Stanął przy barze i patrzył na swą wybrankę. Poruszała się zwinnie. Jej ruchy zawsze pasowały do muzyki, czego nie można było powiedzieć o większości towarzystwa. Miała na ustach piękny uśmiech. Było po niej widać, że dobrze się bawi. Aura szczęścia ma to do siebie, że przyciąga uwagę ludzi. Wokół dziewczyn krążyła banda sępów, które chciały je rozdzielić i porwać dla siebie choć kawałek. Piotr zaciskał pięść, ilekroć jakiś koleś zaczepiał Weronikę. Sączył piwo, rozmawiał ze znajomymi, ale cały czas miał ją na oku. Nie zareagował jednak, kiedy facet w czarnej koszuli złapał ją za rękę, obrócił i przyciągnął do siebie. Mówił sobie, że wkroczy do akcji, jeśli tylko zobaczy choć cień niepokoju na jej twarzy. Gdyby tylko gniewnie na niego spojrzała, albo się odsunęła, zaraz stanąłby w jej obronie. Najchętniej okryłby ją swoją kurtką i wyprowadził z tego śmierdzącego miejsca. Ona jednak wydawała się zadowolona kontaktem z nieznajomym. Patrzyła mu w oczy, poruszała się powabnie i o czymś z nim rozmawiała. Jego parszywe łapska przesuwały się po jej ciele, a ona nawet się nie skrzywiła. Po przetańczeniu dwóch utworów złapał ją za rękę i poprowadził do loży, w której siedzieli jego znajomi. Wziął dziewczynę na kolana i co chwilę zerkał jej w dekolt. Kiedy się z czegoś śmiali, zbliżał się i niemal pakował tam całą twarz. Każdy obserwator byłby w stanie na pierwszy rzut oka rozpoznać jego zamiary. W pięknej koleżance widział tylko kawałek tyłka i cycki. Nie była dla niego osobą z umysłem, charakterem i uczuciami, a jedynie środkiem do ulżenia chuci. To nie były widoki odpowiednie dla wrażliwego człowieka, który na dodatek się zakochał. Piotr czuł się jak zwyrodniały masochista, przyglądając się z uporem maniaka jak obcy facet uwodzi jego wybrankę. W tym samym czasie rozpisywał w głowie setki scenariuszy, w których podchodził do nich, mówił do niego kilka słów, po czym zabierał ją ze sobą, a ona dziękowała mu za wybawienie z opresji. Żadnego z planów nie wdrożył jednak do życia. Zabrakło mu odwagi.

Choć można było go uznać za bojownika o prawdę i sprawiedliwość, a nawet za obrońcę ludzkości, w kontakcie z kobietami tracił całą swą charyzmę. Zachowywał się jak na frajera przystało — zamiast działać, wolał usunąć się w cień. Kiedy Weronika zarzuciła ręce na szyję nieznajomemu, czara goryczy się przelała. Anioł stróż opuścił swoje stanowisko. Zamówił trzy kieliszki wódki i wypił je duszkiem. Czuł jak alkohol spływa ogniem w dół przełyku. Potrząsnął głową i wyszedł z klubu nie informując o tym nikogo. Nie obchodziło go, czy znajomi zaczną go szukać. Liczył na to, że świeże powietrze uspokoi jego myśli, ale w drodze do mieszkania nie mógł wymazać sprzed oczu miny, z jaką ten śmieć wpatrywał się w jego ukochaną.

Przecież czuł, że może dać jej wszystko! Dlaczego wybierała pierwszego lepszego casanovę? Koleś chciał tylko ją przelecieć, a od Piotra mogłaby dostać cały pakiet — uczucie, emocje i przywiązanie. Gwiazdkę z nieba by jej ściągnął, gdyby tego zapragnęła. Nie mógł znieść jej widoku w ramionach innego. W nocnym sklepie zaopatrzył się w kilka butelek, z pomocą których zapomniał, gdzie i kiedy się położył.

*

Poranek okazał się ciężki. Piotr nie był przyzwyczajony do takich ilości alkoholu, jakie pochłonął poprzedniego wieczora. Ból głowy, który niemal rozsadzał czaszkę, wydał mu się zbyt wysoką ceną za błędy nocy. Kiedy się podniósł, żeby zrobić kawę, nie przestawał się trzymać za głowę. Jęczał do siebie pod nosem, że już nigdy więcej nie wypije tyle. Mało tego — już nigdy nie tknie alkoholu! W żadnych ilościach. W dodatku usiłował sobie przypomnieć, jakim cudem dotarł do mieszkania i trafił w łóżko, zanim stracił resztki sił. Miał dziurę w pamięci, która zaczynała się gdzieś koło wejścia do sklepu nocnego, ale nawet nie chciał sobie przypominać, co robił.

Długo dochodził do siebie, a potem postanowił sprawdzić, czy ma wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Portfel, telefon, dokumenty, klucze, okulary. Udało się wyjść z opresji bez szwanku. Poza nieznośnym szumem w głowie i suchością w gardle, nie było najgorzej. Mimo to uznał, że nie nadaje się do niczego. Zamiast iść na zajęcia, wrócił do łóżka.

Po piątkowych ćwiczeniach zwykle spotykał się ze znajomymi z organizacji studenckiej i wspólnie omawiali plany działania na następny tydzień, jednak tym razem odpuścił sobie wszystkie obowiązki. Nie miał ochoty widzieć Weroniki. Musiał przeboleć i pozbyć się z głowy obrazów, które wiązały się z jej romansami. Najgorsze były te podsunięte mu przez własną wyobraźnię. Napawały go odrazą i złością. Unikał więc dziewczyny jak ognia, żeby nie rozładować na niej swojego gniewu. Sądził nawet, że definitywnie się w niej odkochał. Skoro nie dostrzegała jego potencjału, to widocznie nie była warta tak wysokich uczuć.

Wszystko zmieniło się, kiedy tylko zobaczył ją na kampusie. Szła wprost na niego, a on ani przez moment nie chciał się chować. Wręcz przeciwnie, miał ochotę spojrzeć jej w oczy i powiedzieć, że nie zasługiwała na niego.

— Cześć, Piotruś — przywitała go i przytuliła. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki cała złość mu przeszła. Liczyło się tylko to, że była obok i czuł przy sobie jej ciepło. Koszmarne obrazy, które kłębiły się w jego głowie, zastąpił błogi spokój.

— Witaj, Nisiu. — Uśmiechnął się. Lubił zdrabniać jej imię. „Weronika” do niej nie pasowało. Było zbyt szorstkie, zbyt dorosłe. Przywodziło na myśl wyniosłą panią, a nie uśmiechniętą dziewczynę z sąsiedztwa. W jego oczach była małą, słodką Weronisią. Jego Weronisią. Postrzegał wszystko po swojemu, idealizował ją w każdy możliwy sposób. Dla niego była najpiękniejsza, najzdolniejsza, najmądrzejsza, a ponadto najgrzeczniejsza i najbardziej wspaniałomyślna. Choć nie dawała po sobie tego poznać, na pewno była też romantyczką i doceniała każdą różę, którą jej przynosił. Tyle ich łączyło! Działali w tej samej organizacji, lubili tę samą kawę, słuchali podobnej muzyki i oboje nie znosili ostrych potraw. To musiała być jedność dusz.

— Jak ci minął weekend?

— Nic ciekawego. Miałam wracać do domu, ale coś mnie tu zatrzymało i nie dotarłam. Wiesz jak to bywa — odpowiedziała.

— Coś się stało?

— Nic, po prostu tak się złożyło. — Dziewczyna była podejrzanie zadowolona. Oczy jej błyszczały, a tajemniczy uśmiech nie schodził z ust.

— Tak się złożyło? Coś kręcisz, Nisiu.

— Nic nie kręcę — wypierała się. — Muszę uciekać na zajęcia.

— O czternastej mam okienko. Masz w tym czasie wykład, na który i tak zwykle nie chodzisz, więc może dałabyś się zaprosić na obiad? Jakbyś chciała, to mogłabyś mi wtedy o wszystkim opowiedzieć — zaproponował. Każda okazja do spędzenia ze sobą czasu była pokusą, której nie potrafił się oprzeć. Wielokrotnie miał ochotę ją gdzieś zabrać, ale nie miał wystarczająco dużo odwagi. Czuł się z siebie dumny, kiedy w końcu udało mu się przełamać własne opory.

Weronika rozejrzała się na boki, jakby kogoś szukała. Zagryzła wargę i wzruszyła ramionami.

— Jeszcze się zgadamy — powiedziała i wyminęła chłopaka.

— Gdzieś cię złapię. Do zobaczenia. — Pomachał jej. Miał ochotę skakać z radości, choć dziewczyna nawet na chwilę się nie obróciła, żeby mu odpowiedzieć. Tyle wystarczyło, by jego dzień nabrał barw. Poranne zajęcia upłynęły na ciągłym zerkaniu w zegarek i oczekiwaniu, ale kiedy nadeszła upragniona przerwa, Weronika nie dawała znaku życia. Nie odpisywała na wiadomości, nie odbierała telefonu.

Do spotkania doszło dopiero na piątkowym zebraniu organizacji, a i wtedy nie było okazji do prywatnej konwersacji. Siedzieli po przeciwnych stronach stołu, a poruszane tematy ściśle wiązały się z pracą. Akurat omawiali projekt, który po raz pierwszy miał zostać wcielony w życie. Wcześniej przechodził fazy testowe, a ich grupa debiutowała z nim na rynku.

— Weronika, to miało być gotowe na wczoraj! — Rafał spojrzał gniewnie na dziewczynę. Zajmował się nadzorowaniem projektu, który wykonywali, więc jego obowiązkiem było dopilnowanie, aby każdy miał powierzone zadanie. Ubolewał nad tym, że musiał udzielać reprymend swoim podwładnym. Nie tolerował próżniaków. Chciał mieć najlepszy zespół, za co niestety przypłacił utratą sympatii.

— Już, już. — Dziewczyna wstała i podeszła do białej tablicy. Nie była pewna, co na niej napisze, ale musiała improwizować.

— Co ty robisz?

— Chciałam…

— Chciałaś zacząć od trzeciego kroku? — zapytał. Dziewczyna nie miała pojęcia, o czym do niej mówi. — Znasz trzy kroki Mao Tse-tunga?

— Co?

— Istnieją trzy kroki Mao Tse-tunga. Pierwszy to pomyśleć, drugi: powiedzieć, a dopiero trzeci: zapisać. Odłóż tego pisaka, bo będzie bezsensownie wysychał. One nie są darmowe, jak mogłoby ci się wydawać. Mów lepiej, co przygotowałaś.

— Ja chciałam… bo tak właściwie…

— No nie wierzę! Nic nie przygotowałaś? — Rafał był zdumiony nieterminowością współpracowników.

— Przepraszam. Miałam kilka sprawozdań z chemii do zrobienia i nie zdążyłam. Będą gotowe na następne spotkanie — zarzekała się.

— Każdy z nas ma jakieś zadania. Ja mam na głowie sprawozdania z fizyki i geodezji, a do tego projekt na wytrzymałość, jednak nie zaniedbuję swoich obowiązków. Jesteśmy tu po to, żeby tworzyć produkt i go sprzedawać. Jak chcesz to zrobić, jeśli nie mamy nawet projektu ulotek reklamowych?

— Podobno dobry produkt nie potrzebuje reklamy — wtrącił się Piotr.

— Nie mamy z czym wyjść do ludzi. Reklama jest dźwignią handlu i bez niej nie da się niczego zdziałać. To ona jako pierwsza dociera do odbiorcy; ma go zachęcić i wzbudzić zainteresowanie.

— Z dobrą reklamą każde gówno się sprzeda. Jeśli wierzymy w nasze szkolenia, to powinniśmy potrafić sprzedać ich zawartość, a nie wyprać odbiorcom mózgi sloganami reklamowymi. — Piotr nie dawał za wygraną i zaskarbił sobie tym całą grupę. Na chwilę zapanowała cisza jak makiem zasiał.

— Bez reklamy poniesiemy sromotną klęskę — powiedział. Wbrew poważnej atmosferze, Piotr zaśmiał się pod nosem. Spojrzenia wszystkich zebranych skupiły się na nim, więc zmuszony był wytłumaczyć swoje irracjonalne zachowanie.

— Zawsze bawiło mnie to sformułowanie. Sromotna klęska. Srom to nic innego jak część kobiecych genitaliów. W tym znaczeniu określenie „poniesiemy sromotną klęskę” oznacza po prostu „rozegramy to jak cipy”. Bez urazy dla naszych drogich koleżanek.

— A ty czym się właściwie zajmujesz? — zapytał Rafał. Nie potrafił przypisać twarzy chłopaka do konkretnego zadania.

— Ja? Ja tu tylko sprzątam — odpowiedział żartobliwie Piotr. W organizacji udzielał się od niedawna, więc jedyne zadania, które mu przydzielali, nie miały większego znaczenia. Pomagał, jeśli było to potrzebne i tam, gdzie było to potrzebne. Określał się mianem posługiwacza. Był kimś w roli „przynieś, wynieś, pozamiataj” i nie należał ściśle do żadnego zespołu.

— No to gratuluję, awansowałeś. Skoro tak dobrze wiesz jak sprzedawać, to właśnie tym się zajmiesz. Od dziś jesteś odpowiedzialny za sprzedaż. Będziesz się kontaktował bezpośrednio z klientami.

— Dobrze.

— A reszta do roboty. Mamy jeszcze sporo do ustalenia, zanim ruszymy.

Piotr niewiele pamiętał z pozostałej części spotkania. Był w szoku i powoli oswajał się z nową rolą. Przyjął ją bez zawahania. Nie był to wynik wielkiej pewności siebie, ale szoku w jaki wprawiła go nowa rola. Jak we wszystkim, w tym również chciał być najlepszy. Uruchomił odpowiednie tryby i jeszcze pod koniec zgrupowania przestawił pierwsze pomysły. Za to później przy szatni spotkała go niespodzianka — Weronika go zaczepiła.

— Dzięki, że się za mną wstawiłeś. Naprawdę chciałam przygotować te ulotki, ale nie miałam do tego głowy.

— Nie ma sprawy — odpowiedział. Nie potrzebował pochwał za wstawiennictwo. Lubił pomagać ludziom, na których mu zależało. Był szczęśliwy już przez sam fakt, że mógł wesprzeć swą damę serca.

— Wszyscy rozeszli się szybciej, ale może sami pójdziemy na piwo? — zaproponowała. — Nie chce mi się jeszcze wracać do domu. I tak siedziałabym sama.

To był szok, ale przede wszystkim przypływ jeszcze większej radości. Ona chciała się z nim spotkać! Sama wyszła z taką propozycją, więc chłopak od razu pomyślał, że musi jej zależeć. Co prawda wolałby mieć czas, żeby się przygotować do randki. Ubrałby odświętną koszulę i kupiłby jej różę. Był zdania, że kobiety trzeba obdarowywać przy każdej okazji, żeby czuły się docenione i wyjątkowe. W końcu chciał być najlepszym facetem, na jakiego mogła trafić. Trzeba było jednak improwizować na bieżąco.

— Czuj się zaproszona. — Jak na gentlemana przystało, pomógł dziewczynie narzucić płaszcz, a przed wyjściem zbliżył się i poprawił jej szalik. Weronika zdziwiła się, kiedy przekroczył jej strefę komfortu. Nie wiedziała jak zareagować, a on podniósł wzrok do jej oczu, uśmiechnął się i zrobił krok do tyłu, żeby zaraz znaleźć się po lewej stronie. Zaoferował jej swoje ramię i wspólnie ruszyli w stronę wyjścia.

To było udane spotkanie. Cały wieczór rozmawiali, śmiali się i popijali bursztynowy trunek, który sprawiał, że jeszcze bardziej rozplątywały im się języki. Weronika ośmieliła się nawet opowiadać o swoich byłych facetach i wadach, które ją raziły. Co chwilę wtrącała również pochwały w stosunku do Piotra i jego grzecznego zachowania. Gentelmani coraz rzadziej się trafiali. Nie przywykła do mężczyzn, którzy pomagali jej założyć płaszcz, otwierali przed nią drzwi, odsuwali krzesło, a na dodatek byli w stanie odprowadzić ją pod same drzwi. Przez całą drogę powrotną dopytywała, czy aby na pewno nie jest to problem.

— Nigdy nie puszczam pięknej kobiety samej w nocy. Tak nie przystoi — odpowiadał za każdym razem. Opiekę nad nią uważał za powinność i przyjemność. W dodatku wcale nie spieszyło mu się do pożegnania. Najchętniej przeciągnąłby to na całą noc, byle tylko móc się w nią dłużej wpatrywać. Zmartwił się, kiedy dotarli na miejsce. To oznaczało rozstanie.

— Dzięki za miły wieczór — powiedziała i zaczęła grzebać w torebce.

— Cała przyjemność po mojej stronie. Dobrze się bawiłaś?

— Tak, to było odprężające. — Uśmiechnęła się i wyciągnęła klucze. — Do zobaczenia za tydzień.

— Jakbyś potrzebowała jeszcze się kiedyś odprężyć, to służę pomocą — wtrącił, jakby na siłę próbował kontynuować rozmowę.

— Dobrze wiedzieć.

— No. To do zobaczenia? — zapytał. Rozłożył zachęcająco ręce, żeby dziewczyna się do niego przytuliła. Zrobiła to trochę niepewnie, ale Piotr niczego nie zauważył. Był zbyt szczęśliwy, że trzyma ją w swoich ramionach.

— No. To pa. — Dziewczyna pożegnała go po raz kolejny.

— Pa.

A niech to licho, raz kozie śmierć! — dodał w myślach. W końcu jeśli wieczór wyszedł zaskakująco dobrze, to mógł chociaż spróbować sprawić go jeszcze lepszym. Weronika odwracała się w stronę drzwi, kiedy zrobił krok w jej kierunku. Ich twarze były o kilka centymetrów od siebie i tę właśnie zależność postanowił wykorzystać. Zbliżył się i cmoknął ją w usta. Chciał, aby to był ich pierwszy pełen czułości pocałunek, ale Weronika odsunęła się za szybko i nie zdążył zrealizować swojego planu.

— Wow, co ty robisz? — Mina nie wskazywała na to, że Weronika podzielała jego entuzjazm. W ciągu mikrosekundy Piotra zalała fala niepewności i zaczął żałować swojego pochopnego zachowania.

— Nic, przepraszam. Pójdę już. Dobrej nocy — powiedział i odszedł szybko, w myślach wyzywając się od kretynów.

Po tej nocy kontakt Piotra z Weroniką znacząco się osłabił. On nie miał odwagi z nią porozmawiać, a ona wyglądała na obrażoną. Jeśli już się do niego odzywała, to z konieczności, albo żeby mu dogryźć. Chłopak ciężko przeżywał każdy taki atak. Starał się być twardy, ale niejednokrotnie wściekał się, że nie powstrzymał się w odpowiednim momencie. Wmawiał sobie, że wszystko byłoby inaczej, gdyby dał jej więcej czasu. Niestety jego stan psychiczny sprawiał, że łatwiej dawał się namówić na różne wyjścia, przez co zaczął częściej wracać do mieszkania pod wpływem alkoholu. Nie mógł zrozumieć, dlaczego jego szczere, nieskazitelne uczucie nie zostało odwzajemnione.

*

Dni leciały jeden za drugim. Ledwo zaczęły się zajęcia, a już trzeba było zaczynać sesję. Piotr poświęcał dużo czasu na wdrożenie się w świat sprzedaży. Ciężko przychodziło mu przełamywanie się i zgrywanie pewnego siebie. Wiedział, że to konieczne, jeśli chce osiągnąć cel i sprzedawać szkolenia, którymi zajmowała się jego grupa. Na początku traktował to jak wyzwanie, jednak z czasem robił się bardziej zaangażowany i zaczynał żywić coraz większą sympatię do ludzi, z którymi współpracował. Na wspólnych spotkaniach wymieniali się pomysłami, a potem rozmawiali o wszystkim. To mobilizowało go do działania, kiedy tracił samozaparcie. Chciał mieć się czym pochwalić na forum grupy. Dostrzegał również, że w dość pokraczny sposób, ale powoli zaczyna mu wychodzić. Musiał przetrwać wiele porażek, ale uznawał je za najcenniejsze lekcje. W bezpośrednim kontakcie z klientem uczył się najszybciej i najskuteczniej. Często metodą prób i błędów znajdował najlepsze rozwiązania, które później wykorzystywał. Choć dopiero zaczynał swoją przygodę ze sprzedażą, to czuł, jakby znalazł odpowiednie zajęcie dla siebie.

To ciekawa kwestia, bo w życiu można próbować bardzo wielu rzeczy. Jedne od razu nas zrażają, inne od początku sprawiają przyjemność. Zdecydowana większość oscyluje w granicach zera — nie sprawia problemu, ale też nie daje wielkiej satysfakcji. Tylko niektórzy ludzie mają na tyle szczęścia, że trafiają na zajęcie idealne dla nich. Nieistotne, czy będzie to pierwsza, dziesiąta, czy setna próba — ważne, że nagle czujemy coś ciężkiego do opisania, co sprawia nasze życie lepszym. Tylko praca, której oddajemy się w pełni, może zaowocować najlepszymi wynikami. Osoby, które pracują w zawodzie „bo tak wyszło”, dlatego, że nie mieli innego wyjścia, albo znajdujący tysiąc wymówek — innymi słowy tacy, którzy z cierpką miną witają każdy dzień, a na pracę patrzą z odrazą — oni nigdy nie wyjdą ponad przeciętność. Mogą być dobrzy w tym, co robią. Mogą być specjalistami, ale nigdy nie będą wybitni. Piotr chciał zostać wybitny, dlatego cieszyła go myśl, że odnalazł zajęcie dla siebie. Nie zapominał jednak o rozpoczętych studiach. Uczył się pilnie i był dobrze przygotowany do egzaminu.

O wyznaczonej porze stawił się pod właściwą salą. Na korytarzu kłębiły się grupy ubranych odświętnie studentów, przestępujących nerwowo z nogi na nogę. Większość miała zaniepokojone miny. Piotr nie obawiał się podchwytliwych pytań. Opanował materiał i nic nie było w stanie go zaskoczyć. Wszedł na salę z takim samym luzem, z jakim przychodził na wykłady. Zajął miejsce i dość szybko rozwiązał swoje zadania. Kiedy rozejrzał się po sali, wszyscy jeszcze ślęczeli z nosami wbitymi w kartki. Postanowił zaczekać chwilę, aż pierwszy śmiałek wstanie. Miał chwilę, żeby ponownie przejrzeć zadania i zastanowić się, czy na pewno są dobrze rozwiązane. Jego swobodę zauważył chłopak siedzący obok. Chwilę bił się z myślami, ale w końcu szepnął do niego. Starał się zrobić to na tyle cicho i niezauważalnie, żeby bystre oko profesora niczego nie zauważyło.

— Psst, już wszystko zrobiłeś?

— Tak.

— Jezu, pomóż. — Chłopak spojrzał na Piotra tak błagalnie, że nawet kot w butach mógłby się uczyć od niego maślanego spojrzenia. Zwłaszcza na twarzy ponurego, postawnego chłopaka robiło to niezwykłe wrażenie. Bezradność kontrastowała z ciałem, które niczego się nie bało. Wyglądał przy tym sympatycznie i posiadał bardzo ciepłe spojrzenie.

— Może nie Jezu, ale postaram się pomóc — usłyszał cichą odpowiedź. Po kryjomu wymienili się kartkami i analityczny umysł znów ruszył do akcji. Zajęło mu to nawet krócej niż w wypadku własnych zadań. Z uśmiechem oddał kartkę sąsiadowi, a ten z wdzięczności niemal zaczął go całować po rękach.

— Dzięki, stary. Ratujesz mi życie — powiedział chłopak, który przypadkowo również miał na imię Piotr. W tym czasie pierwsi śmiałkowie ruszyli w kierunku profesora, żeby oddać prace, więc i ucieszony imiennik wstał ze swoją kartką w dłoni. Piotr także zaczynał pakować przybory i zbierać się do wyjścia, jednak nim się podniósł, trafił na spojrzenie dziewczyny, która siedziała w rzędzie za nim. Miała przerażenie w oczach. Co dziesięć minut pytała, ile jeszcze czasu zostało. Pisała po kartce, a za chwilę wszystko kreśliła. Jęknęła i złapała się za czoło. Wyglądała uroczo, kiedy rude włoski opadły jej na twarz. Miała bardzo delikatne rysy i pieprzyk na policzku.

— Wszystko w porządku? — zapytał Piotr.

— Dwa zrobiłam, ale…

— Czy ja słyszę jakieś rozmowy? Przypominam, że to nie plac targowy tylko egzamin! — wtrącił się profesor Kowalski. Piotr natychmiast obrócił się w kierunku swojej ławki. Szybko doszedł do wniosku, że pomoc ładnym kobietom leży w jego naturze, a ta bidulka, która za nim siedziała, była ładna.

— Daj zadania, pomogę ci — powiedział cicho.

— Dzięki, jesteś wielki.

Wziął w ręce kartkę podpisaną przez Klaudię Rybnicką. Dziewczyna widocznie musiała zauważyć, co zrobił dla kolegi, więc najprawdopodobniej jej wybuch żalu był przygotowany i wymierzony prosto w niego. Mimo to chętnie pomógł. Zadania były łudząco podobne do jego własnych, więc w tym przypadku również nie miał problemów z rozwiązaniami. Sala zaczynała coraz bardziej pustoszeć, ale udało się zdążyć ze wszystkim. Pod koniec czasu wstali oboje i oddali swoje prace. Jak tylko wyszli na korytarz, Klaudia prawie rzuciła mu się na szyję.

— Rany, dzięki wielkie. Nie wiem jak bym sobie bez ciebie poradziła — powiedziała.

— Nie ma sprawy. — Uśmiechnął się. Szybko doskoczył do nich również chłopak, który na egzaminie siedział obok.

— Cześć. Piotr Szarzyński. Mów mi Szary — przedstawił się i uścisnął dłoń swego wybawcy. — Co ty tam tak długo robiłeś? Czekam tu na ciebie, żeby ci podziękować.

— Piotrek był tak dobry, że pomógł też mi — odpowiedziała dziewczyna. Przez chwilę zdziwiło go, że znała jego imię, ale szybko przypomniał sobie jak wymieniali się pracami.

— Podziękowania przyjmujesz w gotówce, alkoholu, czy może w jakiejś oryginalnej walucie? — Chłopak szturchnął go w bok.

— W żadnej. Jak zwykle, cieszę się, że mogłem pomóc. Mam nadzieję, że dobrze rozwiązałem zadania. Jeśli już o podziękowaniach mowa, to najpierw poczekajmy na wyniki. Jak będziesz miał lepszą ocenę ode mnie, to piję na twój koszt — odpowiedział.

— Dobra, jak zaliczymy, to idziemy to opić. Ja stawiam. Jeszcze raz dzięki.

— A czy ja mogę w jakiś sposób się odwdzięczyć? — wtrąciła dziewczyna. — To już nawet nie jest zależne od wyniku. W pewnym momencie tak się zaplątałam, że sama nie wiedziałam, co piszę. Trzy razy robiłam jedno zadanie i za każdym razem wyszedł mi inny wynik.

— Nie pomagałem dla zysku. Nie musisz mi się odwdzięczać.

— Rany, jesteś aniołem — westchnęła. — Gdzie ty się chowałeś przez całe moje życie? To może chociaż dasz się namówić na piwo wieczorem? Jakoś muszę ci podziękować.

— Nic nie musisz, ale jak chcesz, to możemy się którymś razem wybrać — odpowiedział z grzeczności. Choć dziewczyna była bardzo ładna i zgrabna, nawet przez moment nie pomyślał o niej jak o obiekcie seksualnym. Jego jedyną muzą była Weronika. Pewnie gdyby się postarał, mógłby mieć inną. Sęk w tym, że nie chciał.

— Super. Dam ci swój numer. Możesz dzwonić o każdej porze, ja się dostosuję — zapewniła, po czym wyciągnęła kartkę i zapisała na niej kilka cyferek. Była wyraźnie podekscytowana spotkaniem, które miało się nigdy nie odbyć. Piotr włożył numer do kieszeni i już po chwili kompletnie o nim zapomniał.

— O tym nie pomyślałem, ale niezłe — zagadnął kolega.

— Co?

— No ten motyw. Podryw na egzamin.

— To nie był podryw.

— Był, czy nie był, laska na ciebie leci, stary. Aż miło patrzeć, jak ci wciskała swój numer.

— Serio? Nie zauważyłem. — Wzruszył ramionami. Nie dostrzegał subtelnych gestów. Szczerze mówiąc, nie miał wielkiego doświadczenia i nie potrafił bawić się w te wszystkie kobiece gierki.

— Przecież to było oczywiste. Jak laska wciska ci numer, to znaczy, że jest chętna — wytłumaczył doświadczony kolega. Cały czas klepał coś w telefonie, więc Piotr nie chciał przeszkadzać. Zamierzał odejść, kiedy chłopak znowu się odezwał: — Wiesz co? Kumple robią dzisiaj imprezę. Chodź ze mną. Należy nam się trochę odpoczynku. Zresztą jutro mają być wyniki, więc od razu rano pójdziemy sprawdzić i okaże się, ile flaszek jestem ci winny. Butelkę postawię ci na wstępie już dzisiaj, a jutro masz kolejną za zaliczenie i następną za każdą ocenę wyżej.

— Czy ja ci wyglądam na aż takiego alkoholika? — Piotr uśmiechnął się serdecznie.

— Za dobry jesteś, człowieku. Bierz jak dają i nie marudź. Ustawiłem się z ekipą na dziewiątą, więc ty też bądź w tym czasie koło placu Bema. Usiądziemy, kulturalnie się napijemy i pomyślimy o innej formie okazania wdzięczności. Może nie jestem zbyt mądry, ale za to zawsze spłacam długi. — Chłopak aż przyłożył dłoń do piersi. Rzeczywiście, odkąd sięgał pamięcią, za każdą pomoc płacił pomocą. Pochodził ze wsi i nie zawsze odnajdował się w miejskiej rzeczywistości. Dzieciństwo spędził w polu, z dala od technologii, więc na początku potrzebował rady nawet w obsłudze komputera. Koleżance, która nauczyła go posługiwania się podstawowymi programami, regularnie przynosił zakupy. Innej, która pomogła mu odnaleźć się w kuchni, przez miesiąc gotował obiady. Dla kolejnej był w stanie pobić człowieka. Z kobietami zawsze było trudniej. Ciężko szło mu odgadywanie, która czego chce. W wypadku chłopaków nauczył się, że najlepszym podziękowaniem jest alkohol. Potrafił jednak wykazać się kreatywnością i podziękować w inny sposób.

— Postaram się być, ale jeśli nie dotrę, to nie musicie na mnie czekać — rzucił Piotr. Nie potrafił odmawiać uprzejmym ludziom. Odgarnął włosy z czoła i spojrzał w podłogę. Chłopak posłał mu porozumiewawcze spojrzenie i obiecał złapać go następnego dnia. Oboje wiedzieli, że do wspólnej imprezy nie dojdzie. Przybili piątkę i pożegnali się. Każdy poszedł w swoją stronę, a Piotr jeszcze długo miał dobry humor. Pomyślał, że naprawdę niewiele trzeba, żeby pomagać. Po cichu liczył też, że karma zadziała i dobro do niego wróci. Tym weselej mu się zrobiło, kiedy przy budynku wydziału chemicznego zobaczył Weronikę. Siedziała na murku przy schodach. Nerwowo skrobała paznokciem o paznokieć, a rąbek jej białej sukienki delikatnie poruszał się przy powiewie wiatru.

Piotr zatrzymał się na chwilę, żeby przyjrzeć się temu uroczemu obrazkowi. Wyglądała na taką zestresowaną. Biedactwo, pewnie martwiła się przed jakimś egzaminem. A może coś jej nie poszło? Nie dał długo błądzić myślom. Podszedł z promiennym uśmiechem. Postronni obserwatorzy pewnie powiedzieliby, że świecił bardziej niż słońce. Miał dobry humor, pozytywne nastawienie i wspaniały dzień, więc spotkanie jej na swojej drodze musiało skończyć się dobrze. Przynajmniej tak myślał, dopóki nie podniosła wzroku. Na początku była przestraszona, ale szybko jej twarz zmarszczyła się w okolicach czoła, a usta ścisnęły się w cienką kreskę.

— Mamy zły dzień? — zapytał. Starał się zarazić ją swoją radością, ale nie doczekał się efektów. Kiedyś czytał, że neurony lustrzane odzwierciedlają cudze działania, intencje i emocje. To przez nie panowie odczuwają ból w kroczu, kiedy widzą jak piłka uderza zawodnika na boisku. Te same neurony sprawiają również, że w grupie przygnębionych osób szybko również tracimy humor, a w ucieszonym, wyluzowanym towarzystwie zyskujemy swobodę i pogodę ducha. Miał nadzieję, że uda mu się wpłynąć na neurony Weroniki.

— Ja mam, a tobie nic do tego. — Widać było, że puszczają jej nerwy. Nic jej nie zrobił, a ona i tak miała zamiar się na nim rozładować.

— Mogę jakoś pomóc? Coś nie tak z sesją?

— Nie, nie możesz.

— Jeśli masz z czymś problem, to może go nie rozwiążę, ale na pewno znam kogoś, kto będzie potrafił pomóc. Kilka osób ma u mnie dług wdzięczności. W ostateczności kogoś zabijemy. — Starał się pokrzepić ją żartem. Usiadł obok i objął ją ramieniem.

Weronika spojrzała na niego jakby to jego chciała za chwilę zamordować. Uderzyła go w rękę i wykrzywiła twarz w brzydkim grymasie. Wstała i położyła dłonie na biodrach.

— Nie potrzebuję niczyjej pomocy, jasne? Czekam na kogoś, więc… — Machnęła dłonią, jakby chciała go odgonić. Ten jeden gest sprawił, że neurony lustrzane zadziałały, ale przeciwnie niż się tego spodziewał. Udzielił mu się jej zły nastrój.

— Rozumiem — powiedział pod nosem i odszedł szybkim krokiem. Czuł się jak idiota, który nagabuje bogu ducha winną dziewczynę, choć przecież chciał tylko poprawić jej nastrój. Zaczepił ją w dobrej wierze. Gdyby powiedziała, o co chodzi, zrobiłby wszystko, co w jego mocy, żeby pomóc. Skończyło się jednak na zmianie założeń. Już wiedział, że przyjmie zaproszenie na wieczór.

Rozdział 3

Przed wyznaczoną porą Piotr pojawił się na miejscu. Krążył niepewnie przy ruchliwej ulicy. Obserwował ludzi i szukał jakiegoś zgromadzenia, albo znajomej twarzy. Ściemniało się, a kolejne minuty upływały. Ludzie bez przerwy się kręcili. Zwykle skupieni na sobie i wpatrzeni w drogę dwa metry przed sobą. Wystarczająco daleko, żeby z nikim się nie zderzyć, ale jednocześnie nie tak blisko, żeby nawiązać kontakt wzrokowy. Woleli poświęcać uwagę treściom wklepywanym w telefony i rozmowom z ludźmi po drugiej stronie linii, zamiast zauważyć, że wokół też są ludzie. Zanikała nawet najprostsza uprzejmość. Wielu znajomych mijało się na ulicach nie dostrzegając swojej obecności. Wirtualny świat pochłonął społeczeństwo.

Na przystanku stały trzy dziewczyny. Niższa blondynka miała na sobie krótką sukienkę, a wyższa spódnicę z jakiegoś połyskliwego materiału. Wyglądały, jakby wybierały się na imprezę. Szatynka, która im towarzyszyła odstawała codziennym ubiorem, ale za to najgłośniej się śmiała i ciągle opowiadała coś pozostałym. Piotr uznał ją za najatrakcyjniejszą. Może dlatego, że była uśmiechnięta za każdym razem, kiedy patrzył w ich kierunku.

Jedna z blondynek zauważyła, że mają obserwatora i zaczęła się do niego wdzięczyć, ale tylko do momentu, aż podeszło do nich dwóch chłopaków. Piotr przyglądał im się jeszcze baczniej. Podejrzewał, że to może być grupa, na którą czeka. Zanim jednak zdążył do nich dotrzeć, zza rogu wyszło sześciu chłopaków, a wśród nich Szary. Przywitali przybłędę i w siedmiu ruszyli na wyspę Słodową, gdzie według jednego z nich zawsze najlepiej się piło po egzaminach. Twórcą tej myśli był chłopak z burzą loków na głowie. Był jednym z tych ludzi, którzy wzbudzają sympatię od pierwszej chwili. Wszyscy oczywiście zostali sobie przedstawieni, ale Piotr nie zapamiętał ani jednego imienia. Dopiero kiedy wypili po dwa piwa, a do grupy dołączyła dziewczyna, był w stanie zarejestrować, że nazywała się Monika. O niej z kolei nie potrafił powiedzieć nic, poza tym, że wydała się sympatyczna (to najlepsze określenie, kiedy dziewczynę nie można nazwać ani ładną, ani mądrą).

— Jeszcze raz dzięki za pomoc, sam bym nie dał rady — co chwilę wtrącał Szary. — Jakby było cokolwiek, w czym mogę pomóc, to wal śmiało.

— Nie możesz pomóc w tym, z czym mam problem.

— Stary, dawaj, ze wszystkim sobie poradzimy.

— Nie z tym. Zresztą nie przyszliśmy gadać o problemach, tylko się napić i dobrze bawić — uciął. Nie chciał ciągnąć tematu. Wolał posłuchać, o czym rozmawiają pozostali. Czas upływał, a pustych butelek było coraz więcej. Z każdym kolejnym łykiem, język coraz bardziej rozplątywał się jedynej dziewczynie w towarzystwie. Koledzy wykorzystywali ten fakt i zaczęli ją nakłaniać do zwierzeń.

— A co najbardziej szalonego zrobiłaś? — zapytał jeden.

— W jakiej kwestii?

— W dowolnej. Pierwsze, co przyjdzie ci na myśl.

— No więc… niech pomyślę. Kiedyś… kiedyś ukradłam kolczyki i błyszczyk. Nie dlatego, że nie było mnie na nie stać, ale dla samej adrenaliny. To było głupie. Zaraz po wyjściu wyrzuciłam to wszystko do kosza, bo się przestraszyłam. Gdyby mnie złapali…

— Każdy ma na koncie jakieś akcje z pogranicza łamania prawa. Ja kiedyś zrobiłem graffiti na budynku posterunku policji. Potem chodziłem naokoło i nadrabiałem drogi, bo się bałem, że mnie rozpoznają — opowiedział jeden z chłopaków. Piotr pomyślał, że nigdy nie zadzierał z prawem i nie miał zamiaru tego zmieniać. Nie widział radości w przestępstwach. Nie rozumiał rozmówców, którzy ekscytowali się czymś, co tak naprawdę nie przyniosło im żadnej korzyści, ale mogło ich słono kosztować w razie potknięcia.

— A co jeszcze szalonego robiłaś? Nie kiedyś, ale teraz, na studiach — drążył chłopak o latynoskich rysach twarzy.

— No cóż, kiedyś przespałam się z kolesiem, którego poznałam dwie godziny wcześniej. I to w toalecie w klubie. Nawet mi się nie podobał, ale tak dobrze się razem bawiliśmy, że… sama nie wiem jak do tego doszło — przyznała się. Chłopcy nakręcali ją, żeby powiedziała więcej, a ona nie dała się długo przekonywać. — No i raz dałam się namówić na trójkąt.

— Z inną dziewczyną? — dopytywali.

— Nie, z dwoma facetami, kumplami. No i raz też z jednym kolesiem i jego laską.

— No patrzcie, patrzcie, jaka doświadczona!

Chłopaki mieli używanie. Nie spodziewali się, że uda im się nakłonić Monikę do takich zwierzeń, ale nie zamierzali się zatrzymywać. Większość pewnie sądziła, że kiedy impreza się skończy, jeden z nich sprawdzi jak dobra była w łóżku, więc instynktownie dążyli do przedłużenia tematu, żeby później na osobności mieć o co zagadnąć.

— Nie myślcie sobie, że jestem puszczalska, czy coś. Tak tylko czasami wychodzi — usprawiedliwiała się. Piotr nie wytrzymał i mimo całego szacunku, jakim darzył płeć piękną, zaśmiał się. Nie kręciły go łatwe dziewczyny. Kobieta powinna być wyzwaniem, ale przede wszystkim musiała mieć odrobinę godności i nie pieprzyć się z kim popadnie.

— Nie, nie jesteś puszczalska. Na pewno bardzo ciężko cię zaliczyć. Jakby ci to powiedzieć… jesteś jak egzamin z analizy. Faktycznie trudna, ale na końcu okazuje się, że połowie roku i tak się udało — skomentował. Wszyscy panowie jak jeden mąż padli ze śmiechu, a dziewczyna zrobiła się czerwona jak burak i kilka zdań później uciekła. Pokrzyżowało to plany niewyżytym samcom, jednak to niespecjalnie interesowało Piotra. On tylko siedział grzecznie, palił, popijał piwo i czasem wtrącał coś do rozmowy. Bliższe kontakty z kimkolwiek nie leżały w sferze jego pragnień. Wystarczyło otumanienie umysłu i stan błogości, który pojawił się przy odpowiedniej ilości promili we krwi.

— No chłopaki, zobaczmy, czy impreza była udana. Dawajcie wszystkie butelki — zarządził jeden z chłopaków.

— Po co?

— Wiecie, że jest coś takiego jak pochodna z imprezy? To liczba nowych butelek, które można kupić za te już wypite.

— A to dobre! — roześmiało się towarzystwo.

— Wiecie jak poznać, że impreza była dobra? — zapytał chłopak, który zaczął podliczać butelki. Nie doczekał się odpowiedzi, więc zdecydował się oświecić kolegów. — Pochodna drugiego rzędu się nie zeruje. Coś czuję, że na dobrą imprezę jeszcze nam trochę brakuje, więc zarządzam eskapadę do nocnego. Ktoś, coś?

Panowie zaczęli składać zamówienia, a ostatecznie wszyscy ruszyli w drogę. Piotr nie pamiętał, kiedy wylądowali w mieszkaniu Sebastiana. Dopiero nad ranem dowiedział się, że kudłaty filozof tak się nazywa. Pamiętał, że gdzieś w okolicy północy, kiedy szukali otwartego sklepu, Sebastian zabawiał ich monologiem o sensie życia. Mówił dość ciekawe rzeczy i z większością Piotr nawet się zgadzał. Niestety po przebudzeniu nie potrafił przytoczyć ani jednego zdania. W dodatku pobudka była ciężka. Pierwszy raz budził się na podłodze prawie obcego faceta. Wciąż jeszcze śmierdziało dymem, a z głośników leniwie sączyło się jakieś trudne do zrozumienia reggae. Na szczęście okno zasłonięte było flagą w odcieniach czerni, czerwieni, żółci i zieleni. Choć słońce nie raziło, to głowę rozsadzał irytujący ból, co było nawet gorsze. Reszta towarzystwa była w podobnym stanie. Tylko Szary zachowywał się, jakby nic się nie stało. Chrząknął i kazał się podnosić, ale nikt nie słuchał. Szarpnął więc za drogocenny materiał, który wisiał na oknie i do pomieszczenia wpadły promienie słoneczne.

Piotr zmienił zdanie. Jednak wolał ból głowy niż to oślepiające światło. Miał ochotę wczołgać się pod kanapę i spać dalej. Obawiał się jednak, że mógłby tam trafić na różne dziwne rzeczy. W najlepszym wypadku na kurz i pająki, a nie uśmiechało mu się ich towarzystwo.

Jęknął i powoli otworzył oczy. Jego imiennik pomagał znajomym doprowadzić się do porządku. Rozdał każdemu po napoju energetycznym, żeby podnieść chłopaków na nogi. Kiedy już zaczynali kontaktować, klepnął Piotra w plecy i zaczął się żegnać z kumplami.

— Chodź. Zobaczymy, co nam wysmarowałeś. Jest po dziesiątej, więc wyniki na pewno już wiszą.

— Już się zbieram. Daj mi chwilę. — Oszołomiony Piotr nie wiedział do końca, za co się złapać. Z jednej strony chciał spojrzeć w lustro, ale z drugiej obawiał się tego, co może zobaczyć. Usiłował poprawić koszulkę, ale ta, jak na rodzaj żeński przystało, po nocy na podłodze odmówiła współpracy. Skupił się więc na poszukiwaniu conversa, który zaginął w akcji i teraz na prawej nodze świeciła tylko dziura w skarpetce. Dzięki pomocy nowych znajomych odnalazł wszystkie brakujące fragmenty stroju i nawet dał sobie wmówić, że wcale po nim nie widać, jak bardzo zachlał.

Jego imiennik był tak zadowolony z nowego dnia, że informacja o wpisach tylko dodała mu skrzydeł. Po drodze wstąpili więc do swoich mieszkań, gdzie przy okazji półżywy Piotruś zaopatrzył się w okulary przeciwsłoneczne i zasłonił nimi pół twarzy. Co prawda w dalszym ciągu szedł zgarbiony i ze spuszczoną głową, ale czuł się, jakby za zasłoną ciemnego szkła nikt nie dostrzegał jego faktycznego stanu. Właściwie nim dotarli na miejsce, kolega zaraził go pozytywnym nastawieniem.

Przy sali zebrała się już spora grupa ludzi, ale z daleka widać było dwie białe kartki wywieszone w gablocie. W dwóch kolumnach stały szeregi cyfr — numery indeksów i oceny. Wszyscy niecierpliwie przesuwali palcami po szkle w poszukiwaniu swojego szczęśliwego numerka. Była tam również dziewczyna, której pomógł. Uśmiechała się i rozmawiała z koleżankami, ale bystrymi oczkami szybko wypatrzyła znajomą twarz. Podbiegła do Piotra.

— Dziękuję! — pisnęła i objęła go serdecznie. — Jesteś strasznie podły, że się nie odezwałeś, ale mam nadzieję, że jeszcze to zrobisz, bo muszę ci podziękować za to cztery i pół. A wam jak poszło?

— Jeszcze nie sprawdzaliśmy — odpowiedzieli prawie równocześnie.

— To na co czekacie?

— Chodź, idziemy. — Szary żwawo ruszył w tłum.

— Mi się nigdzie nie spieszy — odpowiedział spokojnie. Czuł, że zaliczył, więc nie było powodu tratować ludzi tylko po to, żeby potwierdzić swoje przypuszczenia.

— Jak chcesz. — Kolega szybko wmieszał się w resztę studentów i po chwili słychać było jego radosny okrzyk. Wkrótce był znowu przy Piotrze i przybijał mu piątkę. — Stary, mam cztery!

— Tylko cztery? To przez to drugie zadanie. Nie byłem go do końca pewien i po wyjściu wpadłem na pomysł jak je inaczej rozwiązać — zaczął się tłumaczyć.

— Żartujesz? To będzie najlepsza ocena, jaką mam w indeksie. Jesteś geniuszem, proś o co chcesz.

— Nie masz obecnie nic, co byłoby mi niezbędne. Powiedzmy, że po prostu będziesz mi winny przysługę. Może kiedyś się po nią zgłoszę.

— Jasne. O każdej porze dnia i nocy — obiecał. — Idziesz sprawdzić swój wynik i lecimy od razu po wpisy?

— My właśnie zawijamy z koleżankami po indeksy. Spotkamy się pod gabinetem Kowalskiego, okej? Jesteś wielki! — Dziewczyna cmoknęła Piotra w policzek i uciekła do znajomych.

— Idziemy zobaczyć jak ci poszło? — powtórzył Szary.

— Poczekaj. Niech ludzie sobie sprawdzą, a ja podejdę jak się zwolni miejsce. Nie lubię tłoku.

— To ja ci sprawdzę. Tylko podaj swój numer — zaproponował. Piotr z uśmiechem na ustach wyrecytował numer swojego indeksu, by po chwili imiennik przepychał się za niego i wrócił z dobrą wiadomością. Przynajmniej tego oczekiwali.

— Stary, podasz mi jeszcze raz ten numer? — poprosił, zamiast podać mu ocenę. To trochę zdziwiło Piotra, ale powtórzył numer, a kolega ponownie podszedł do gabloty z wynikami. Kiedy wrócił jego mina wyrażała głębokie niedowierzanie.

— Nic z tego nie rozumiem. Musiała zajść jakaś pomyłka. Według tego, co tam wisi, nie zaliczyłeś.

Piotr zaniemówił. Pozostali studenci przestali mieć znaczenie. Prześlizgnął się miedzy nimi, żeby znaleźć się tuż przy tabeli. Przeczesał ją wzrokiem i szybko odnalazł siebie. Rzeczywiście przy jego numerze widniała soczysta czerwona dwója.

— Nic z tego nie rozumiem. — Szary zdawał się odczytywać jego myśli. — Przecież moją grupę rozwiązałeś na cztery, a tej dziewczyny prawie na pięć. Jak to możliwe, że swojej nie zaliczyłeś? To się nie trzyma kupy.

— To…

— To na pewno pomyłka. Chodź do Kowalskiego, niech ci pokaże twoją pracę. Musiało mu się coś pomylić.

— Nie, to moja wina. Jak teraz o tym myślę, to pewnie walnąłem się gdzieś w obliczeniach, wyniki musiały wyjść błędne. Za bardzo skupiam się na całości zadania, czasem gubię jakieś plusy, albo minusy i potem wychodzą bzdury.

— Nie chce mi się w to wierzyć. Przykro mi, stary. Gdybym mógł, oddałbym ci swoją czwórkę, ale nie przejmuj się. Zawsze jest jeszcze poprawka, a ty to wszystko umiesz. Na pewno dasz sobie radę.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 11.45
drukowana A5
za 37.32