Podziękowania
Pragnę podziękować wszystkim, z którymi — zgodnie z planem dusz — umówiłam się na trudne doświadczenia swojej ostatniej ziemskiej wędrówki. Każde cierpienie, które mi zadaliście, jest siłą napędową moich dalszych poczynań, zaprowadziło mnie do miejsca, w którym obecnie jestem, i pozwoliło zahartować się w ogniu.
Pragnę podziękować tym, którzy mnie kochają, z którymi umówiłam się trwać i wspierać, trzymając się za ręce podczas życiowej drogi. Jesteście ukoronowaniem moich wszystkich wcieleń.
Dziękuję też wszystkim, którzy pojawili się w moim życiu na moment tak krótki, jak zaćmienie księżyca.
Wstęp
Rozejrzyjcie się uważnie. Społeczeństwo osiągnęło „masę krytyczną”, o której w Niebiańskiej przepowiedni wspomina James Redfield. Twierdzi on, że przemiana ludzkiej świadomości zaczyna się wtedy, kiedy uzmysłowimy sobie zbieżność wielu zdarzeń w naszym życiu. Przestajemy wówczas traktować zbiegi okoliczności jako przypadek. Już w dzieciństwie czujemy, że istnieje coś więcej niż tylko ziemska strona egzystencji. Liczba osób świadomych niewidzialnej siły prowadzącej wzrastała od lat 90. XX wieku.
Jaki świat mamy obecnie? Nastała moda na tzw. slow life, joga jest już elementem naszej codzienności, coaching i NLP biją rekordy popularności, wegetarianizm i jego odmiany torują sobie drogę w ludzkich umysłach. Są też ogólnodostępne metody i dziedziny wzrastania duchowego, które ingerują głębiej. Nadal jest to jednak wymiar wiedzy, która nie jest potwierdzona i dostatecznie zbadana, a którą można sklasyfikować jako świat ezoteryczny. Termin „ezoteryczny” oznacza „sekretny, zastrzeżony, ukryty” i zalicza się do niego wszelkie praktyki i działania, których pochodzenie nie jest do końca wyjaśnione lub pozostaje w kwestii domysłów. Czy nie jest zastanawiające, że rozwój ludzkości nastąpił we wszelkich możliwych dziedzinach, a wiedza duchowa ciągle raczkuje? Ewolucja człowieka zmierzała bowiem do tej pory głównie w kierunku materializmu i zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Przychodzi ten moment, kiedy zaczynamy odczuwać potrzebę poznania siebie i swojego miejsca we wszechświecie.
To, że ezoteryka staje się ogólnodostępna, wiąże się z pewnym niebezpieczeństwem, którego zwyczajny człowiek nie jest świadomy, ponieważ ufa autorytetom. Zagrożenie polega na tym, że większość osób parających się pracą z energią nie zna jej pochodzenia. Uważają się za osoby nieskalane złem, podczas gdy notorycznie widzą je w innych. Często dochodzi też do manipulacji energetycznych i pozyskiwania energii przez prowadzącego od uczestników szkoleń lub kursów. Rozwój duchowy to nie zabawa, a najbardziej zaawansowana forma kształtowania życia. Konfrontuje nas z jaźnią poprzez zasadę luster — najbardziej przerażającą z form. Gubimy się w postrzeganiu tego, co jest dobre, a co złe. Wietrzymy wrogów tam, gdzie ich nie ma, i nie dostrzegamy przyjaciół. Bo z własnym cieniem musimy się skonfrontować sami. Przekonała się o tym Ewa, która będąc wzorowym pracownikiem korporacji, wkroczyła nagle w obszar tego, co niewidzialne.
Jest to opowieść o przekraczaniu granic — zaufania, przyjaźni i wiary. Znajdziecie w niej dużo drogowskazów i tez, których z premedytacją do końca nie rozwijam. Wątki dotyczące rozwoju duchowości, wędrówki dusz, reiki, bioenergoterapii, tkwienia w schematach społecznych, myśli jako głównej intencji, a także urojeń i iluzji osób chorych psychicznie są poruszone po to, aby pokazać pełen wachlarz możliwości, z jakimi styka się współczesny człowiek chcący dotknąć tego, co niewidzialne.
Obecnie w dobie dostępu do informacji prędzej czy później większość z nas będzie chciała spróbować czegoś więcej niż jogi. Sama kwestia słuszności, zasadności czy sensu tych działań pozostaje zaś otwarta. Opowieść ta nie jest przewodnikiem, niczego i nikogo nie potępia, nie zagłębia się w aspekty w niej występujące. Nie chciałam bowiem napisać podręcznika z definicjami z dziedziny ezoteryki. Każdy może odnieść swoje doświadczenia i schematy do prezentowanej treści, a różnorodność odbioru i Waszych opinii już mnie cieszy. To jest punkt widzenia naiwnej osoby, która o świecie duchowym wie tyle, co nic. I tak naprawdę z tego doświadczenia wychodzi z przekonaniem, że wie jeszcze mniej. Zyskuje natomiast świadomość — własnej sprawczości, wartości, jasności celów i tego, czym jest dla niej szczęście.
Być może po przeczytaniu tej książki ktoś stwierdzi, że wobec możliwości takich wydarzeń nigdy nie będzie na przykład zwolennikiem reiki. Ktoś inny powie, że owszem — na drodze ku duchowości głównej bohaterki zdarzyło się wiele złego i drastycznego, ale było to jej potrzebne do tego, aby w tym rozwoju osiągnęła wyższy stopień. Zresztą zasadność bolesnych i nie do końca zrozumiałych zdarzeń znajduje potwierdzenie w cytacie, którym rozpoczyna się książka, a który mówi o tym, że duchowość nie jest lekiem, lecz rozgrzebaniem ran po to, żeby je uleczyć.
Można powiedzieć, że Ewa jest naiwna, ale nie sposób nie zauważyć, że spośród wszystkich bohaterów swoją przygodę z duchowością zaczęła najpóźniej, ale lekcję zrozumiała jako pierwsza. I to jest kolejna istotna rzecz, o której należy pamiętać — rozwoju duchowego się nie przyspieszy. Jedna osoba będzie potrzebowała kilkunastu nauczycieli, kilku różnych metod i wielu lat, aby osiągnąć ten sam pułap, na który wejdzie ktoś, kto na przykład po prostu przeczyta książkę, która trafiła w samo sedno, wywołując tym samym głębokie zmiany w świadomości.
Kiedyś pragnęłam tylko tabletki przeciwbólowej, a nie gorzkiego lekarstwa. Niestety, duchowość nie ukoiła mojego bólu, wręcz przeciwnie, zmierzyła z jeszcze większym cierpieniem. Rozwój świadomości nie zabliźni ran, tylko je rozdrapie z pełną premedytacją, docierając do prawdziwego sedna. Do duchowości trzeba dojrzeć. Odnaleźć zaufanie i odwagę, które tylko w ogniu mogą się hartować. A co jest potem? Życie, prawdziwe, pełne życie w przyjmowaniu jego blasków i cieni. W samym środku piekła, gdy opadła kurtyna niewiedzy, ujrzałam słońce i spokojne niebo. Jak dotrzesz do tego słońca w sobie, do Żywej Obecności Boga, przejdziesz przez każdą kolejną noc z zaufaniem, bo On rozświetli Ci drogę w najgłębszych ciemnościach.
Farida Saffarini
1
Światło białej świecy dogasało. Wszystko wokół spowijał gęsty dym sączący się z miedzianego naczynia wypełnionego ziołami. Nagle z ust jednej z kobiet uczestniczących w rytuale wyrwał się jęk rozpaczy:
— Oni tu znowu są… Nie udało się…
Nauczyciel popatrzył na zgromadzonych wzrokiem wypełnionym szaleństwem i szepnął przenikliwie:
— Nie wszyscy współpracują. Czuję, że pośród nas jest ktoś, kto nie do końca ufa. Strachem przywołuje demony i karmi je nami wszystkimi. Kto z was? — Jego spojrzenie po kolei zamierało na każdej z przerażonych twarzy.
***
Początek lipca w branży ubezpieczeniowej zapowiadał się, jak zwykle, bardzo pracowicie. Podczas gdy zdecydowana część społeczeństwa pogrążona jest już w wakacyjnym letargu, a wszelkie sprawy biznesowe odchodzą w zapomnienie, korporacyjna machina nie zwalnia obrotów. Na urlop będzie czas w listopadzie — mawiają pracownicy, zaśmiewając się przy tym stwierdzeniu do łez. To taki ponury branżowy żarcik — w listopadzie bowiem trzeba będzie pracować na wynik roczny.
— Już po godzinach, a ja nie mam raportu. — W głosie dyrektora pobrzmiewała lekka nagana połączona ze zmęczeniem i rezygnacją.
Ewa niepewnie spojrzała na swojego przełożonego i zagryzła wargę, tłumiąc jęk rozpaczy. Starała się powstrzymać rozlewające się po splocie słonecznym uczucie bezsilności i paniki. To kolejny raz, gdy zostanie po godzinach nie zmieni wyniku sprzedaży. Taka sytuacja ciągnęła się od kilku tygodni. W taki dzień jak ten słoneczne, rozleniwiające lato dodawało tylko dodatkowej goryczy do przysłowiowego kielicha. Wiedziała, że jej dyrektor doskonale zdaje sobie sprawę z położenia, w jakim znalazł się oddział ich firmy, ale zawarli między sobą pakt milczenia pełniącego funkcję ochronnej maski pozorów. Gdyby którykolwiek z pracowników ośmielił się podważyć zasadność paktu i powiedzieć głośno o braku celowości nadgodzin, miałby nie lada problemy.
Łukasz był dyrektorem sprzedaży od kilku lat, a jego wizerunek zmieniał się przez ten czas adekwatnie do przebiegu pełnionej przez niego funkcji. Gdy obejmował to stanowisko, był pewnym siebie brunetem w średnim wieku, o wyrazistym spojrzeniu, którego głównymi zaletami były otwartość umysłu, optymizm i odporność na stres. Te cenione w zarządzaniu sprzedażą atuty dodatkowo były „opakowane” w bardzo dobrze skrojony garnitur. Wzorowy lider z czasem zmienił się jednak w człowieka z włosami przyprószonymi siwizną, o błędnym spojrzeniu, z nabytym nerwowym natręctwem polegającym na obsesyjnym skubaniu skórek przy paznokciach. W przypadku krytycznej sytuacji z jego gabinetu rozlegało się siarczyste przekleństwo, wypowiedziane tonem tak żałosnym, że przypominało wycie wilka do pełni księżyca.
Owe nieomal wyśpiewane przekleństwo było dla podwładnych takim samym sygnałem jak szkolny dzwonek oznaczający rozpoczęcie lekcji. Następowała po nim pełna mobilizacja — pracownicy odkładali na bok swoje rozgrzebane zadania i przerywali nawet najważniejsze czynności, aby odruchowo sięgnąć po długopis i notatnik. Po chwili bowiem z impetem otwierały się drzwi do pokoju dyrektora, w których stawał on sam we własnej osobie. Biorąc głęboki wdech przez nos i drżącą dłonią odgarniając włosy z czoła, szeptał dobrze znane pracownikom słowa:
„Zapraszam do mnie. Natychmiast”.
Początek roku jest pierwszą zmorą zarządzających sprzedażą. Wyniki są niskie z powodu nacisków i błagań kierowanych w stronę pośredników o zatwierdzanie polis ubezpieczeniowych rozpoczynających ochronę od stycznia już w grudniu, aby na koniec roku móc uzyskać w miarę przyzwoity wynik. W lutym następuje fala wyjazdów na ferie, w marcu społeczeństwo myśli tylko o świętach, kwiecień to ogólnie martwy sezon z czystej definicji, a mający przynosić ożywienie i nadzieję maj ginie sprzedażowo pod pozorem wydawania oszczędności życia klientów na pierwszą komunię świętą.
Sezon urlopowy obejmujący miesiące letnie był dla Łukasza, a tym samym również dla podwładnych, najbardziej stresującym okresem. Wtedy okazywało się, że nie ma szans na odbicie się z wynikiem sprzedażowym, którego osiągnięcie ślimaczy się od początku pierwszego kwartału i nijak nie może sięgnąć satysfakcjonującego poziomu.
Łukasz odnosił wrażenie, że już niczego nie uda się zrealizować, bo agenci na wszystko znajdą wymówkę. Kiedyś nawet zrobił taki eksperyment, gdyż był pewien, że tym sposobem raz na zawsze uniknie ich — kolokwialnie rzecz nazywając — czczego gadania. Eksperyment polegał na zorganizowaniu w ekskluzywnym hotelu śniadania biznesowego dla agentów ubezpieczeniowych, którzy byli najbardziej zawziętymi przeciwnikami wysokich składek za polisy komunikacyjne. Na tym pamiętnym spotkaniu Łukasz postanowił przekonać owych sceptyków do sprzedaży produktów, z których Nordica była dumna. Jako że argumenty o wysokiej jakości spotykały się zwykle z falą buntu i punktowania ogólnych warunków ubezpieczenia konkurencji, tym razem nieugiętych sprzedawców chciał pokonać ich własną bronią. Zastosował blef o obniżeniu stawek przez firmę do poziomu konkurencji. Miał plan, aby wywołać dyskusję, która doprowadzi do wspólnych budujących wniosków i konkluzji. Według niego miało to odtąd zaowocować współpracą pełną zaangażowania i sukcesu po obu stronach. Ku jego zdziwieniu wśród agentów zamiast entuzjazmu i ogólnej radości wybrzmiało jeszcze większe niezadowolenie, a w stronę Łukasza posypały się niewybredne komentarze pośredników: „Schodzicie na psy? No właśnie. Od początku wiedziałem, że to firma niegodna zaufania”; „Ale jak to obniżacie ceny? A co ja powiem klientom, którym wcześniej mówiłem, że jesteście drodzy?”; „O panie! Toś pan teraz dowalił do pieca! Ja muszę zarabiać! Jak obniżycie stawki, to przy prowizji, którą mi proponujecie, umrę z głodu w dwa miesiące! Dziękuję za taką współpracę!”; „No super, ale i tak nie będę was sprzedawał. Wasz system sprzedażowy jest tak nieczytelny, że polisę zamiast w trzy minuty wprowadzam pół godziny, a potem i tak się wszystko zawiesza”; „Muszę się wywiązać z kontraktów z innymi firmami ubezpieczeniowymi, ale na przyszłość dobrze wiedzieć”;
„Wszystko pięknie, ale nie dajecie w ogóle darmowych gadżetów do polis. Inne firmy to nawet parasole dają gratis, a wy? O wasze, pożal się Boże, kubki trzeba walczyć w konkursach”; „I tak macie najbardziej denną likwidację szkód, z jaką dane mi było pracować, więc raczej podziękuję”.
To właśnie po tym spotkaniu pełne życia spojrzenie Łukasza przygasło, a rankiem następnego dnia zauważył u siebie pierwsze siwe włosy. Patrząc w lustro, zobaczył człowieka, którego pokonały własne ambicje i iluzje ego, a jego entuzjazm rozbił się o kamienny brzeg utraconych nadziei na sukces sprzedażowy. Zrozumiał, że dla współpracowników tak naprawdę przeszkodą nigdy nie była wysokość składek ubezpieczeniowych, ale po prostu ogólny brak przekonania do firmy. Nordica jest dla nich jedną z wielu firm oferujących ubezpieczenia, bez względu na to, jak ambitne plany wdroży w życie, bez względu na zarwane noce, na jego starania i ciężką pracę podwładnych. Jego blef — tak genialny w swojej konstrukcji — nieopatrznie przyczynił się do obnażenia innego blefu, którym on sam, jako pracownik korporacji, był karmiony. Okazało się, że Nordica to kolejna iluzja, która dla nikogo — poza jej pracownikami — nie stanowi niczego wyjątkowego.
Od tamtego czasu Łukasz codziennie rano na zmęczoną twarz przyklejał sobie sztuczny uśmiech zwycięzcy. Przekraczając próg swojego gabinetu, prostował sylwetkę na znak oddawania się w najem na resztę dnia firmie, której niegdyś poświęcił swoje ambicje i pragnienia. Wypalenie i samotność bolały go tak bardzo, że wieczory spędzał przy kieliszku, pisząc coraz to bardziej absurdalne raporty. Im bardziej dołował wynik sprzedaży, tym więcej było raportów. Doszło do sytuacji, gdy w centrali wymagali od niego sprawozdań z niemal każdego działu — teoretycznie pod pretekstem analizy sytuacji i przyjścia z pomocą, w praktyce zaś dla zbierania dowodów dla prezesa, że centrala pracuje bez zarzutu, a ryba psuje się w tym przypadku zdecydowanie od ogona.
Ewa otrząsnęła się z paraliżu frustracji i rozpaczy, jaki ogarniał jej ciało, i postarała się o ton głosu służbistki, który idealnie pasował do ich cichego paktu:
— Przepraszam za opóźnienie z tym raportem, byłam w trakcie negocjacji. Dopiero co zakończyłam obsługę oferty dla jednej z agencji. Niestety, pomimo starań nie dostaliśmy dla niej zgody na udzielenie zniżki marketingowej. — Z jej ostatnich słów wybrzmiewało poczucie winy.
— Nie da się sprzedać bez zniżki? — zapytał dyrektor, chociaż doskonale znał odpowiedź.
— Nie ma szans. Nasza składka jest wyższa o całe pięćset złotych przy takim samym zakresie ubezpieczenia jak u konkurencji. Klient zagroził też, że jeżeli nie obniżymy wysokości składki, to w przyszłym roku zrezygnuje u nas z ubezpieczenia flotowego.
— Jezu Chryste! To prawie dwadzieścia tysięcy złotych składki rocznie! Co na to centrala?
— Są nieugięci. Twierdzą, że jakość powinna obronić się sama, a klient wykazać większą przezorność. Jego ubezpieczenie flotowe raczej nie jest im na rękę. Ostatnio zgłosił dwie całkiem spore szkody z autocasco, więc jego odejście, w sensie kosztowym, jest dla centrali korzystne.
— Zaraz dostanę zawału… Raport taktyczny na już!
— Ale który? — Ewa z rozpaczą spojrzała na zegarek. Dzisiaj znów nie wyjdzie z pracy o czasie.
— Na chwilę obecną najważniejszy jest raport ze wzmożonych, podjętych przez nas działań, bo od początku czerwca wyniki sprzedaży dołują jeszcze bardziej. Znowu otrzymałem alarmujące dane z centrali. Jak tak dalej pójdzie, zejdziemy poniżej benchmarku w kryterium opłacalności, a to oznacza całkowite pozbawienie nas możliwości udzielania zniżek do jakiejkolwiek oferty. To byłby początek końca!
— Dobrze, zaraz wysyłam.
Ewa była eteryczną, farbowaną blondynką o jasnej karnacji. Natura obdarzyła ją rudym kolorem włosów, którego obecnie szczerze nienawidziła. Jej indywidualność i naturalne piękno zostały w dzieciństwie zniszczone przez rówieśników, którzy nie potrafili sobie poradzić z innością dziewczyny. Przez wyzwiska, poniżanie i traktowanie jej jak popychadło na wiele lat uwierzyła w to, że rudy jest przejawem nie tylko wyjątkowej brzydoty, ale i najgorszych cech osobowości. Nawet teraz, będąc dorosłą kobietą w wieku trzydziestu dwóch lat, odczuwała ulgę, farbując na blond czerwone odrosty. Ten comiesięczny proceder sprawił, że jej niegdyś kręcone, długie włosy zamieniły się w cienkie, proste strąki. Na myśl o spotkaniu znajomych z dzieciństwa paraliżował ją irracjonalny strach.
Szybko pozamykała serce na wszystko, co kiedykolwiek było jej marzeniem. Już jako dziecko przejawiała ogromne zdolności artystyczne. Marzyła o tym, by malować, i wychodziło jej to całkiem nieźle. Nie zachowała jednak żadnych prac, które poczyniła w młodości. Powód był prozaiczny — z tamtego okresu starała się wymazać wszystko, co się wydarzyło. Pozornie tylko asertywna, z nałożoną maską odnoszącej sukcesy bizneswoman, tuż po studiach rzuciła się w wir korporacyjnej kariery, konsekwentnie sabotując głos serca. Nie zasługiwała na spełnienie marzeń. W jej mniemaniu walka o własną godność i indywidualność została przez nią przegrana już na starcie. Z ulgą oddała się więc machinie korporacyjnej. Nie zatraciła przy tym jednak takich cech, jak empatia, szczerość czy naturalność, dzięki którym otrzymała obecną pracę.
Od ponad roku Ewa była menedżerem sprzedaży w Nordice — jednej z przodujących na rynku firm ubezpieczeniowych. Jej podanie zostało przyjęte pomimo braku doświadczenia na podobnym stanowisku w branży. Firma przeżywała właśnie rozkwit rekrutacyjny — to, co dla jednych oznaczało gorzkie i często natychmiastowe pożegnanie z firmą, dla innych było szansą na nowe doświadczenia.
Po corocznej, tradycyjnej już zmianie również na stanowisku generalnego dyrektora sprzedaży w centrali firmy obecny okazał się bardziej typem wizjonera i stratega niż sprintera dążącego do jak najszybszej poprawy wyniku. Dział HR otrzymał zatem wytyczne, iż nie tyle liczy się doświadczenie kandydatów do pracy, co otwarty umysł i świeże pomysły zaczerpnięte z innych branż. Menedżer to najważniejsze i najbardziej odpowiedzialne stanowisko — Ewa została o tym poinformowana zaraz po powitalnym uścisku ręki. Jest ogniwem łączącym agentów ubezpieczeniowych z firmą, ich opiekunem, doradcą, ekspertem w sprawach interpretacji warunków umów, wsparciem merytorycznym, łącznikiem z centralą, negocjatorem łagodzącym spory, windykatorem i przede wszystkim szkoleniowcem. Menedżer ma regularnie odwiedzać całą sieć agencji (około siedemdziesiąt osób), najlepiej w trybie comiesięcznym, a do dyspozycji telefonicznej powinien być dostępny dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wszelkie skargi ze strony agentów na brak odzewu telefonicznego będą sprawdzane i surowo rozliczane. Firma nie może stracić ani złotówki składki, a najważniejszym współczynnikiem branym pod uwagę jest lojalność klientów.
Na spotkaniach z siecią agencyjną dokonano wnikliwego podsumowania pod kątem planu na rok 2012 oraz działań do podjęcia na rok 2013 (indywidualne spotkania, bieżący kontakt telefoniczny, cotygodniowa korespondencja z realizacją sprzedaży w załączniku). Konsultacje z agencjami polegały m.in. na odpowiedziach na zapytania dotyczące polis, wydawaniu zgód w sprawie zniżek marketingowych, wyjaśnieniach należności i błędów na polisach. Przeprowadzono ankietę dla OWFCA pod kątem szkoleń, spotkań motywacyjnych oraz ewentualnych konkursów.
Multiagenci cenią u konkurencji tzw. zniżki kompetencyjne, których sami uznaniowo mogą udzielić klientowi, oceniając jego bezszkodowość (nawet do 30%). Unowocześniono system zniżek Poker. Pierwotnie polegał on na udzielaniu zniżki w przypadku korzystania przez agentów z systemu internetowego. Obecnie pobiera się też tzw. Pokery od firmy w postaci naklejki z kodem. Ubezpieczyciel zachował na ten rok oferty dla klientów w wieku 30–60 lat, z autem młodszym niż 16 lat i trzema latami bezszkodowej jazdy (zniżka 15–30%). Taki klient, ubezpieczając w tej firmie pakiet OC+AC oraz jednocześnie mieszkanie, może liczyć nawet na 80% łącznej zniżki: 60% zniżki na AC/OC + dodatkowe 15% na AC oraz 5% na mieszkanie = 80%. W wyniku tych działań ceny naszych ubezpieczeń plasują się na samym dole tabeli jako najmniej atrakcyjne na rynku.
Z poważaniem Ewa Sosnowska
Menedżer ds. sprzedaży ubezpieczeń Nordica S.A.
— Wyślij. — Ewa kliknęła enter i ponownie spojrzała z rezygnacją na zegarek. Od dwóch tygodni pracowała na dwa etaty, mając pod opieką także część sieci agencyjnej swojego kolegi, którego powrót do pracy stawał pod coraz większym znakiem zapytania poprzez przedłużające się zwolnienie chorobowe. Jego stan z dnia na dzień uwidaczniał objawy typowego rozstroju nerwowego. To kolejny przypadek pracownika, który zaczął się rozsypywać od lekkiego, niewinnego przeziębienia, a skończył na poważnej operacji wycięcia wrzodów. Panuje głębokie przekonanie, że pracownik korporacyjny w ogóle nie powinien iść na urlop, bo się po nim już zwyczajnie nie pozbiera. Organizm opuszcza bowiem wtedy wszelki stres, który zostaje odreagowany w postaci objawów fizycznych. Dlatego bardzo często na urlopie zamiast dobrej zabawy przytrafia się złośliwa grypa. Ludzie myślą, że to pech, a to jedynie typowy symptom samoleczenia organizmu, który przez większość roku jedynie kumuluje negatywne bodźce, wcale się do nich nie przyzwyczajając. Zresztą Łukasz na słowo „urlop” dostawał zimnych potów na czole, w biurze starano się więc tego określenia używać tylko w przypadku śmierci najbliższych członków rodziny.
To zabawne, jak szybko kluczowe zdania, które powinny stanowić niejako część misji, zamieniają się w nic nieznaczące utopijne frazesy. Co kilka miesięcy odbywały się uroczyste spotkania menedżerów sprzedaży w samym sercu centrali firmy, która mieściła się w najbardziej malowniczej nadmorskiej scenerii. Jadąc na pierwsze z takich spotkań — jak to zwykle z nowymi pracownikami korporacji bywa — Ewa odczuwała odświętną atmosferę, dreszczyk emocji i fascynację.
Prezes był jedną z najbardziej charyzmatycznych osób, jakie do tej pory spotkała. Gdy przemawiał, jego ciepły głos rozpuszczał wszelkie wątpliwości, grzejąc serca i umysły największych niedowiarków i sceptyków. Po jego przemowie każdy czuł się wyjątkowy, nowo narodzony i zaprogramowany na sukces, który zdawał się być tylko formalnością. Nordica była najlepsza, jest najlepsza i zawsze najlepsza pozostanie. Poczucie dumy z zasilania jej szeregów odbierało mowę, a w oczach pojawiały się łzy wzruszenia. Tembr głosu prezesa stawał się jedwabisty i jeszcze bardziej stanowczy: „W obecnym wszechogarniającym chaosie walki cenowej jesteśmy jak bezpieczna przystań. Jesteśmy jak skała w kipieli, a naszą najsilniejszą stroną są ludzie stojący jak żołnierze na froncie. Wy, menedżerowie sprzedaży, stoicie na tej wojnie w pierwszym rzędzie”. Charyzma prezesa otulała każde słowo taką mocą, iż brzmiało ono jak pewnik wygranej. Jego mowa otwierała serca, odzierała z niepewności i strachu, dawała wręcz poczucie, że ci, którzy zasilają szeregi tej firmy, są na- prawdę panami rynku ubezpieczeniowego.
Ewa znów dziś została po godzinach, chociaż od dawna nie miała już argumentów na poprawienie wyniku sprzedaży. Najbardziej frustrujące było wykonywanie tak zwanych pustych przebiegów — zostawanie w biurze do wieczora z poczuciem, że to naprawi sytuację i poprawi benchmark ich oddziału. Wraz z nadsyłaniem coraz to bardziej druzgoczących podsumowań sprzedażowych centrala jednocześnie odmawiała obniżania składek nawet w przypadkach kluczowych klientów. Od samego początku Ewa odnosiła wraże- nie, że jej otwartość i świeże spojrzenie, początkowo docenione na rozmowie rekrutacyjnej przez dział HR, są obecnie traktowane jako nieprofesjonalne i z klucza niezgodne ze standardami firmy. Wszelakie próby podsuwania pomysłów na zmiany spotykały się z tysiącami argumentów przeciw i bardzo szybko młody pracownik zyskiwał miano przysłowiowej czarnej owcy. To właśnie z tego powodu osoby nad wyraz charyzmatyczne, z obmyśloną strategią tylko przez moment były ulubieńcami zarządu. Po kilku miesiącach słuch o nich ginął, ich telefony odbierały inne osoby, a mail przekierowywano. Po raz kolejny okazywało się, że w tej firmie na bycie wizjonerem może sobie pozwolić jedynie prezes. Pozostali są od czarnej roboty i nawet jeżeli zginą na froncie, jest to strata, na którą prezes jest w stanie sobie pozwolić, nie odrywając się od snucia kolejnych utopijnych wizji.
Z gorzkich rozmyślań wyrwało ją złowrogie, znajome wycie dochodzące z gabinetu dyrektora. Łukasz przeczytał jej raport. Zerwała się na równe nogi, przełknęła ślinę i odruchowo przytuliła do piersi notatnik.
— Co to znaczy, że nie masz już argumentów? — zapytał z pretensją w głosie dyrektor, gdy stanęła w drzwiach gabinetu.
Chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wykorzystali już wszelkie możliwe i co najważniejsze — etyczne metody, jako zarządzający nie mógł się przyznać do sromotnej porażki.
Konkurencja od kilku lat reagowała na spadek wyników dokładnie tak samo — obniżając ceny ubezpieczeń. Nordica w swej strategii stawiała na jakość, czego odzwierciedleniem nigdy nie była niska cena. Nawet jeżeli zniżki promocyjne mogłyby się okazać ostatnią deską ratunku dla wyników sprzedaży, wszyscy wiedzieli, że takie działanie ze strony centrali nie zostanie podjęte.
Dyrektor ze złością chwycił pierwszą lepszą kartkę z tabelką przedstawiającą ogólne wyniki sprzedaży. Jego błędny, gorączkowy wzrok przykuły puste rubryki przy nazwisku jednego z agentów.
— A ten co? Z choinki się urwał? Ma miesiąc na rozpoczęcie sprzedaży, inaczej wypowiadam mu umowę!
Ewa w ostatniej chwili złapała rzuconą przez dyrektora kartkę. Zmarszczyła brwi. Igor Horst. Nazwisko przy pustych rubrykach sprzedażowych nic jej nie mówiło — jego opiekunem był bowiem kolega przebywający obecnie na zwolnieniu lekarskim. Gorączkowo starała się sobie przypomnieć jakąkolwiek rozmowę, w której padłoby to nazwisko, ale w zakamarkach pamięci nic nie odnalazła. Wychodząc z gabinetu dyrektora, westchnęła i wybrała numer telefonu agenta z zerową sprzedażą, aby jak najszybciej umówić się na spotkanie. Nie miała ani chwili do stracenia.
2
Głos w słuchawce był nieco oschły, bezdźwięczny, ale zarazem intrygujący. Mężczyzna w ogóle się nie zdziwił, słysząc powód spotkania — jakby jego sytuacja dotycząca współpracy była mu aż za dobrze nakreślona w ostatnich miesiącach. Bez emocji i z lekko sztuczną grzecznością zgodził się na spotkanie następnego dnia w południe w swoim domu. Igor Horst był bowiem tak zwanym agentem z teczką, co oznaczało, że nie miał stacjonarnego biura, pracę wykonywał w domu, a większość czasu spędzał na spotykaniu się z klientami w dogodnych dla nich miejscach. Unikał zbędnych wypadów na miasto i szczerze nienawidził spotkań w siedzibach firm ubezpieczeniowych.
***
Wysiadając ze służbowego auta, Ewa zamknęła oczy i przez chwilę rozkoszowała się letnim podmuchem wiatru. Zawsze doceniała te krótkie, czasem trwające zaledwie parę sekund momenty, kiedy mogła po prostu pobyć. Gdy na jej służbową skrzynkę pocztową nikt nie pisał, telefon milczał, a ona mogła się znaleźć w miejscu innym niż ponure, zimne biuro. Od wielu miesięcy marzyła o tym, aby wirujący dookoła w pośpiechu świat zatrzymał się chociaż na chwilę. Z niechęcią wyrwała się z zamyślenia i sięgnęła po teczkę zawierającą analizę sprzedaży Horsta.
Dom był niemal całkowicie pokryty bluszczem. Stał dumnie nieopodal głównego ronda w samym centrum miasta, ale lokalizacja za starą aleją drzew sprawiała, że nawet stali bywalcy tych okolic zazwyczaj nie zdawali sobie sprawy z jego istnienia. Ewa wyjęła zmiętą kartkę z adresem i, upewniając się co do treści, odczytała go na głos, porównując numer widniejący na furtce. Była pewna, że zaszła pomyłka. GPS wiele razy wyprowadzał ją w pole — i to dosłownie. Z drugiej strony była bardzo wdzięczna, że wizyty u agentów były liczne i obowiązkowe. Gdyby nie one, od paru miesięcy z przepracowania nie zauważyłaby nawet, jak szybko zmieniają się pory roku.
W końcu z lekkim wahaniem Ewa nacisnęła klamkę, która po chwili ustąpiła z dużym oporem. Drewniane drzwi skrzypnęły i doleciała ją intensywna woń palonych ziół. W środku panował półmrok, który rozświetlały niewielkie przebłyski światła wydobywające się spod przymkniętych okiennic. Wnętrze domu w dużej części było bardzo zagraconą pracownią ceramiczną, w której centrum stał sporych rozmiarów piec. Dookoła niego leżały porozrzucane kawałki potłuczonych glinianych figurek. Po krótkiej chwili Ewa zorientowała się, że przedstawiają postacie aniołów. Pomyślała, że musiały paść ofiarą niespodziewanego przeciągu, chociaż inne wyroby nie potwierdzały tej teorii, gdyż stały spokojnie w miejscach zdecydowanie bardziej narażonych na nagłe zniszczenie.
Ewa zamarła z przerażenia, gdy niespodziewanie usłyszała ten sam bezdźwięczny, oschły głos tuż przy swoim prawym ramieniu:
— Zerowa sprzedaż to mój wielki błąd taktyczny. Przyznaję.
Zobaczyła przed sobą bardzo szczupłego mężczyznę około pięćdziesiątki. Nie odrywając od niej wzroku, podał jej dłoń. Uścisk miał mocny i zdecydowany. Jasnoniebieskie oczy wyglądały jak wykute z lodu, ale od całej postaci biły niewytłumaczalna moc i niezwykłe ciepło. Ewa niepewnie zerknęła raz jeszcze na potłuczone anioły.
— Mają tak leżeć — skwitował, zapraszając Ewę skinieniem głowy do jednego z pomieszczeń. — Herbaty?
— Tak, poproszę — odpowiedziała zaskoczona szybką reakcją mężczyzny, dokładnie taką, jakby czytał w jej myślach.
Pokój, w którym się znaleźli, był przytulniejszy i jaśniejszy od reszty domu. Było w nim dużo ceramicznych akcentów, abstrakcji malarskich wiszących na ścianach i całkiem pokaźna biblioteka. Miękka kanapa z welurowym obiciem była wygodniejsza, niż można się było spodziewać. Ewa rozluźniła się z ulgą i zdobyła się na odprężający uśmiech, aby dodać sobie otuchy. Wiele razy była zapraszana do prywatnych mieszkań w celu odbycia wizyty biznesowej, gdyż agenci ubezpieczeniowi prowadzący biuro w domu stanowili przynajmniej jedną trzecią sieci, którą dostała pod opiekę. Wbrew pozorom tego rodzaju spotkania na neutralnym gruncie, na przykład w restauracjach, należały do rzadkości. Działo się tak z bardzo prozaicznej przyczyny — braku wytycznych dotyczących rozliczenia kosztów firmowych lub zbyt zawiłych procedur na tak zwane wydatki reprezentacyjne. Poza tym w obecnej sytuacji faktura za usługę gastronomiczną, która zostałaby umotywowana spotkaniem z powodu braku sprzedaży w danej agencji, mogłaby stanowić kolejny powód do zarzutów o bezmyślne zarządzanie lokalnym budżetem.
— Faktycznie, miesięcznie mogę co nieco wam wrzucić. Zdaje się, że wasze taryfy lubią markę Audi pod każdą postacią. Teraz nawet mam na tapecie takiego klienta — kontynuował z kuchennego pomieszczenia Horst.
W tym samym momencie rozdzwonił się służbowy telefon Ewy. Zerknęła na wyświetlacz i poczuła nieprzemożoną chęć ucieczki. Wzięła głęboki oddech i, wznosząc oczy do nieba, odebrała połączenie. Natychmiast zalał ją potok słów:
— To jest skandal, a ja zaraz oszaleję! Jesteście całkowicie niepoważni! Kto wam dał prawo, aby tak mnie wyprowadzać z równowagi! Dzwonicie, błagacie o jakiś wynik, przekonuję klienta do waszej parszywej oferty i co? I już drugą godzinę nie mogę wystawić polisy! Nigdy więcej nie dam się nabrać na wasze żałosne błagania! Co więcej, za moment napiszę oficjalne pismo do prezesa i powiem mu, co myślę na temat naszej współpracy!
— Pani Wiesławo, proszę mi powiedzieć, dlaczego nie może pani wystawić tej polisy? — Ewa wysiliła się na pewny i profesjonalny ton głosu.
— Po prostu nie mogę! Wasz system polisowy nigdy nie był czytelny, a ja nienawidzę go od pierwszego wejrzenia! Tysiące zakładek i pod zakładek, a chodzi to gówno wolno jak trzystuletni żółw w agonii. Ja nie mogę sobie pozwolić na takie nerwy, pani Ewo! Ja mam niedługo operację kolana. Proszę tylko o to, aby uszanować moje zdrowie. Czy to tak wiele? To się natychmiast musi skończyć, inaczej wypowiadam z wami umowę i tak was w gazecie obsmaruję, że pożałujecie momentu swojego urodzenia. Mój Czesiek jest prawnikiem, wiedziała pani o tym, pani Ewo? On tego tak na pewno nie zostawi! Ale z drugiej strony to przede wszystkim wina mojej naiwności! Czesiek zawsze mi powtarza, że mam zbyt dobre serce. A kto ma dobre serce, powinien mieć twardą dupę. Zna pani takie powiedzenie, pani Ewo? Wy tam na tych swoich ciepłych etatach gówno, za przeproszeniem, wiecie o tym, ile się zwykły, skromny człowiek, taki jak ja, musi napracować! A wam tylko tyłki rosną, spijacie kawusię za kawusią, nigdy nie można się do was dodzwonić i jeszcze tylko same pretensje! Ja nie mam na to nerwów, pani Ewo, żeby użerać się z tak nieprofesjonalnymi młodocianymi ważniakami, co to wszystkie rozumy pozjadały! Trochę szacunku, pani Ewo, czy wymagam zbyt wiele?
— Czy na ekranie wyświetla się na czerwono jakiś komunikat?
— Pani Ewo, ja jestem przed emeryturą, całe życie przodowa- łam w sprzedaży ubezpieczeń i naprawdę nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Ale ten wasz system to jest jakaś makabryczna pomyłka! Gdzie ja to podziałam okulary, a tak! Ano, świeci się:
„Proszę wybrać formę płatności”.
— Proszę w prawym dolnym rogu wybrać opcję, czy klient za polisę będzie płacił gotówką, czy przelewem.
— Jest! Przeszło! Polisa wystawiona. Dziękuję, pani Ewo! Pani profesjonalizm jest nieoceniony! Dziękuję, kochanieńka, za pomoc, dziękuję! Wyjątkowa z pani dziewczyna! Pa, pa, no pa!
Ewa rozłączyła się, westchnęła i podniosła wzrok. Od pewnego czasu Horst siedział naprzeciwko niej, nie kryjąc swego rozbawienia.
— Przepraszam, musiałam odebrać.
— Proszę nie przepraszać, to pani praca — odpowiedział krótko i podał jej plik zapisanych ręcznie kartek. — Przygotowałem tutaj parę ofert ubezpieczenia. Miały być zrobione u konkurencji, ale skoro pani się już do mnie pofatygowała, to proszę je przejrzeć. Może da się klientom przedstawić satysfakcjonującą ofertę w waszej firmie. Myślę, że bez zbędnej straty czasu temat braku sprzedaży możemy załatwić właśnie w ten sposób. Niestety, nie znam waszego systemu sprzedażowego. Przyznaję, że nawet nie próbowałem z niego korzystać. Do tej pory jakoś udawało mi się pozostawać niewidocznym. Musiało was nieźle przycisnąć, jeżeli traci pani czas na spotkanie z takim niepozornym pośrednikiem jak ja.
— Nie znam pana potencjału sprzedażowego, panie Igorze. Wiem jednak, że brak biura nie oznacza wcale niższej sprzedaży. Jest to po prostu inna forma tej samej pracy, a poprzez mobilność może pan sobie zapewne pozwolić na obsługę firm, które mogą być naszymi strategicznymi klientami.
Horst, wykrzywiając w grymasie uśmiechu wąskie usta, wysłuchał przemówienia z nieskrywanym rozbawieniem, jednocześnie cały czas patrząc rozmówczyni prosto w oczy. Ewa poczuła, że ten mężczyzna wie o niej wszystko. Im bardziej starała się przybrać obronną postawę, tym bardziej jego spojrzenie tylko utwierdzało ją w przekonaniu, że nic przed nim nie ukryje. Ratując resztki godności, rozejrzała się po pokoju. Nagle poczuła zimny dreszcz pełznący po karku aż po czubek głowy. Na podłodze, między biblioteką a rogiem kanapy, leżały kolejne dwa potłuczone ceramiczne anioły. Irracjonalny strach zacisnął pętlę na jej szyi, gdy w tym samym czasie usłyszała trzask drzwi wejściowych, a z przedpokoju dobiegł męski głos:
— Igor, już jestem.
W drzwiach pojawił się mężczyzna o wyglądzie wilka morskiego. Miał długie, siwe, zmierzwione włosy i brodę. Jego strój i stan higieny wskazywały, że prawdopodobnie kilka ostatnich dni spędził na łowieniu ryb w miejscu zdecydowanie oddalonym od cywilizacji.
— O! Przepraszam, masz gościa. — Przybysz cofnął się, zaskoczony widokiem Ewy.
— W zasadzie to sprawy biznesowe mamy już omówione. Pani Ewo, to jest Wincent. Jest moim przyjacielem i wspólnikiem — przedstawił ich sobie Horst.
— Bardzo mi miło. Czyli rozumiem, że działacie razem w branży ubezpieczeniowej?
— Nie do końca. — Zaśmiał się niepewnie Wincent i skierował wzrok na Horsta. Sekundy milczenia sprawiły, że atmosfera w pokoju stężała do konsystencji galarety.
— Powinnam już iść — powiedziała Ewa, usiłując wziąć głębszy oddech.
— Spokojnie. Pani Ewo, jak tak dalej pójdzie, to nabawi się pani wrzodów dokładnie tak samo jak pani kolega. Nalegam, aby pani została i po ludzku chociaż wypiła do końca herbatę. Ja tymczasem porozmawiam z przyjacielem i za moment do pani wracam.
— Horst jedynie pozornie starał się ulżyć w jej poczuciu zagubienia. Mężczyźni udali się do kuchni, gdy tymczasem Ewa, trzymając w dłoni filiżankę z herbatą, podeszła do miejsca, gdzie leżały dwa rozbite anioły. Mimowolnie wsłuchiwała się w dialog dochodzący z kuchni, będąc przekonana już od pierwszego słowa, że to, co słyszy, zdecydowanie nie jest przeznaczone dla jej uszu.
— Chyba dłużej nie wytrzymam. Ona czeka na swoją przemianę już od paru tygodni. Wszędzie upatruje znaków, zastanawia się, „jak to się zadzieje”. Jakiś czas temu przyszło jej na myśl, że zdarzy się jakiś wypadek, być może przeżyje śmierć kliniczną i dzięki temu dostąpi wejścia na poziom wyższych wibracji. Jednym słowem — to ma być niezłe pierdolnięcie. Przeglądaliśmy notatki ze styczniowego tarota. Aż zrobiłem zdjęcie, niezłe wariatkowo, spójrz tylko.
— Kurwa mać, Wincent, daj spokój. Nic nie będę oglądał. Ostatnim razem też miał być koniec świata, biblijny potop i nie tylko. Dała się przecież nawet zamknąć w szpitalu pod warunkiem, że nie podłączą jej do żadnej aparatury służącej do lobotomii.
— Ona to robi cały czas! Zaczęła upatrywać znaków, kiedy szliśmy kupić owoce na koktajl i warzywa na sałatkę. Wiesz, bo jakiś czas temu odrzuciło nas od mięsa. A ja od kilku dni, odkąd Mirka rozwiązała mi „supełek”, nie jestem w stanie patrzeć na półki sklepowe, które uginają się pod samym przetworzonym i niezdrowym żarciem. Przerażające. Naprawdę jestem o krok od poproszenia jej, żeby mi oczyściła też ochotę na alkohol.
— Uważaj, żeby przy okazji nie usunęła ci jaj.
Mężczyźni niepostrzeżenie skierowali się do pokoju, gdzie zastali Ewę trzymającą w zamyśleniu kawałek ceramicznego skrzydła anioła.
— To taki proces. Linie żeńskie rodu się oczyszczają — wyjaśnił Horst. — Proszę zostawić. Mają tam leżeć, jest im to potrzebne.
— Komu? — Zdziwiła się Ewa.
— Przodkom.
Podczas gdy Ewa stała jak wryta, przetwarzając odpowiedź, którą otrzymała, mężczyźni, jak gdyby nigdy nic, kontynuowali rozmowę o miejscach mocy i zbudowanych tam w późniejszych wiekach kościołach, które w ten sposób sztucznie podnosiły wibracje wiary samej w sobie.
— U mnie to się zaczęło od tej mojej śmierci klinicznej — po- wiedział Wincent.
— Byłeś w stanie śmierci klinicznej? — Ewa wypaliła z niedowierzaniem, nie zważając na to, że niepostrzeżenie przeszła z mężczyzną na ty.
— Miał zapaść — wtrącił Horst.
— Według wyników badań lekarskich nie powinienem żyć. A jak zemdlałem, to obudziłem się na pięknej łące i było mi tak błogo, że za cholerę nie chciałem tutaj wracać. Ale wtedy ta dziewczyna z pogotowia mnie ocuciła.
— A to kurwa! — skwitował Horst i oboje wybuchnęli niepohamowanym, głośnym śmiechem.
To był moment, który przelał czarę absurdu. Ewa odstawiła filiżankę i bez słowa ruszyła do wyjścia. Horst dogonił ją w progu:
— Proszę dać znać, czy jesteście w stanie zaproponować klientom chociaż w miarę przyzwoite warunki cenowe. Jeżeli tak, proszę się nie krępować i wystawić polisy. Co do podpisów, wiesz, gdzie mnie szukać.
— Oczywiście, zajmę się tym od razu po powrocie do biura.
— No to cześć, do zobaczenia.
3
Tej nocy Ewa nie zmrużyła oka. Wróciwszy do biura, zgodnie z obietnicą, przygotowała oferty dla klientów Horsta, które cenowo wyjątkowo uplasowały się w granicach przyzwoitości. Po kilku naradach z dyrektorem na temat wdrożenia kolejnych działań na podstawie raportów, odebraniu kilkudziesięciu telefonów od agentów z zadaniami głównie na cito zwykle po powrocie do domu zasypiała, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki.
Sny miała zawsze niespokojne, przepełnione niepewnością i strachem. Przewijały się w nich strzępki dialogów, które wymieniła ze współpracownikami w ciągu dnia, ukazywały wizje nieprzejezdnych dróg, piętrzących się gór, windy, która nie zatrzymuje się na wskazanym piętrze, biorąc jadącego w niej człowieka w niewolę strachu i niepewności. Przyzwyczaiła się już, że sen to jedynie przedłużenie jej męczącego dnia, w którym — jak w kotle czarownicy — mieszają się najbardziej stresujące przeżyte w nim sytuacje.
Tej nocy było jednak inaczej. Nawet w ciemności pochłaniającej pokój Ewa widziała wszystko wyraźniej. Jej oczy były wyraziste i lśniące, a otoczenie, choć spowite w mroku, zdawało się emanować fioletowo-złotą poświatą. Ciało wibrowało od czubka głowy do podbrzusza, jakby przepływało przez nie gorące sprężone powietrze. Nigdy nie brała narkotyków, ale w pierwszym momencie przestraszyła się, że być może jej szybki lunch na stacji benzynowej przed powrotem do biura nie był dobrym pomysłem.
Stan ten fascynował ją, ale i niepokoił. Nie wiedziała, czy to, co się dzieje, jest dla niej dobre, czy wręcz przeciwnie. Gdy strach łapał ją za gardło, owa moc, która powodowała wibracje, stawała się nie do zniesienia. Stopy i dłonie drętwiały, choć jednocześnie były gorące. Gdy jednak przezwyciężała strach i zmieniała tor myśli z przekonaniem, że nic jej nie zagraża, wibracja stawała się przyjemna i obezwładniająca. Mrowienie w kończynach ustępowało miejsca falom relaksującego ciepła. Pierwszy raz od wielu miesięcy poczuła, że jej własny dotyk jest emocjonujący. Przesuwała dłońmi wzdłuż szyi, a wibracja wewnątrz ciała wzrastała.
Noc minęła Ewie na mimowolnym trwaniu, które wyciszyło umysł i wlało spokój w serce. Pamiętała jedynie, że w strzępkach snów, pomiędzy kolejną falą świadomości, przebłyskiwał jej wciąż obraz przenikliwych, niebieskich oczu.
— Igor… — wyszeptała bezwiednie, aby znów odpłynąć w nie- znane.
Rankiem wolnym krokiem, który przypominał jej raczej płynięcie w powietrzu niż chodzenie, skierowała się do łazienki. Po ochlapaniu twarzy zimną wodą spojrzała w lustro nad zlewem i otworzyła usta ze zdziwienia. Jej postać emanowała niewytłumaczalnym blaskiem, twarz była smuklejsza, oczy wyraziste. Wyglądała dokładnie tak, jak się czuła. Patrząc w swoje oczy, odnosiła nieodparte wrażenie, że niczego nie trzeba się bać, świat jest bezpieczny, opiekuje się nią i nie pozwoli jej skrzywdzić. Jedyną rzeczą, jaką miała do realizacji, było wyruszenie w drogę prowadzącą do spełnienia marzeń. Zachłysnęła się nagłą falą wzruszenia i uśmiechnęła do swojego odbicia. Pierwszy raz w życiu poczuła, jak bardzo jest piękna i wartościowa. Przed oczami stanął jej obraz rudowłosej dziewczynki, która uśmiechała się do niej z dalekich wspomnień. Z pieszczotą dotknęła swoich włosów. Jakim cudem do tej pory nie zauważyła ich cudownej miękkości?
Gdy wyszła na ulicę, zamiast dotychczasowego zgiełku dostrzegła spowijający wszystko różowy blask. Każdy napotkany człowiek wydawał się niepowtarzalnym i jedynym w swoim rodzaju cudem. Życie wokół płynęło w zwolnionym tempie, a światłem i fakturą przypominało dzieła wybitnych malarzy.
Gdy weszła do biura, sekretarka siedząca naprzeciw wejścia zerknęła na nią zza okularów z wyraźnym zdziwieniem i zmieszaniem:
— Byłaś u kosmetyczki? Szczęściara z ciebie. Ja w obecnej sytuacji nie miałabym na to ani czasu, ani chęci — powiedziała z nutą pretensji w głosie.
— Wera, daj spokój. Nigdzie nie byłam. Kiedy? Pracowałam do wieczora, a na dodatek w nocy nie mogłam nawet zmrużyć oka.
— A to dobre. To się teraz nazywa spaniem? — Sekretarka świdrowała Ewę wzrokiem, jakby próbując się domyślić, co mogło wywołać w niej tak ogromną wizualną zmianę. — Dobra, lepiej przestań bujać w obłokach i skup się! Mamy problem. Wczoraj wieczorem Łukasz został wezwany do centrali. Pojechał dzisiaj na dziewiątą.
Ewa zbladła, a bańka szczęśliwości, w której się unosiła, prysła natychmiast. Wezwanie do centrali oznaczało tylko dwie możliwości — awans lub wypowiedzenie umowy o pracę. Z bijącym sercem wybrała numer do dyrektora, ale jego telefon uporczywie powtarzał formułkę o nieosiągalnym abonencie.
Po etapie euforii, tak znamiennym dla nowo zatrudnionych pracowników, bardzo szybko można się przekonać, że wizjonerstwo i otwarty umysł mają niewiele wspólnego z twardą rzeczywistością sprzedaży. Kiedy wyniki pikują w dół, a centrala przesyła plany naprawcze, wizjonerstwo okazuje się utopią. A każdy dzień jest nierówną walką o coraz większą tak zwaną zapchaj dziurę. Wychodzące z poziomu oddziałów firmy pomysły na zbudowanie solidnych filarów pozwalających osiągnąć trwały sukces w dłuższej perspektywie nigdy nie wypalały. Zbyt szybko na kluczowych stanowiskach zmieniali się ci, którzy owe pomysły aprobowali, a ich następcy zwykle prezentowali sobą zlepek całkowicie przeciwstawnych cech. Wizjonerów i przywódców zastępowali mistrzowie dyrektywnych metod zarządzania i zwolennicy rządów twardej ręki, którzy natychmiast spuszczali manto rozpieszczonej gawiedzi na niższych stanowiskach, dotychczas ośmielającej się myśleć po swojemu. Po czym po mniej więcej rocznych rządach absolutnych znów przychodziło wyzwolenie. Uciśnieni dostawali zaproszenie, aby poznać swojego nowego przywódcę, który ciepłym uśmiechem rozświetlał salę pełną szarych twarzy. „Nie bójcie się! Jesteście wyjątkowi. Chciałbym usłyszeć wasze pomysły. Przecież gramy do tej samej bramki” — słyszeli ci, których zdanie jeszcze przed kilkoma dniami było największym zagrożeniem dla firmy.
Po przemówieniu następował czas wzmożonej akcji naprawy zaufania. Pracownicy niższego szczebla otrzymywali do wypełnienia anonimową ankietę badającą poziom zadowolenia, a do oddziałów firm przybywali wysłannicy centrali, gotowi wysłuchać problemów i skarg. Po analizie ankiet i wniosków ze spotkań wdrażano plany cyklów miękkich szkoleń dla pracowników i pogadanek w stylu „burzy mózgów” dla ich zwierzchników. Następował przełom.
Nadzieja wlewa się w serca, gdyż zdaje się, iż cegły pod solidne fundamenty wymagają jedynie spojenia cementem. Jednak w tym samym czasie po przywódcy wizjonerze, który zapoczątkował akcję nowo narodzeni, ginie wszelki słuch. Ankiety i wnioski niegdyś uciśnionych trafiają do rąk kolejnego kandydata optującego za twardymi rządami. I tak jak każdy przed nim, dostaje on wolną rękę. Jeżeli uważa, że ścięcie wielu głów obroni obraną przez nie- go ideę, ma to zrobić szybko i bez zbędnej zwłoki. Entuzjastyczni optymiści z otwartą głową nieuchronnie zaczynają zasilać szeregi zwolnionych pracowników. Pozostali natomiast, jak galernicy bez prawa do własnego zdania, łączą się w gonitwie o chociaż przyzwoity, bo już nawet nie najlepszy, wynik sprzedażowy.
***
Łukasz drżącą ręką złożył podpis na karcie obiegowej i położył kluczyki do służbowego auta na biurku recepcjonistki biura zarządu. Gardło dławiły rozpacz i niedowierzanie, ale jednocześnie w sercu czuł ulgę z powodu zakończonej walki. Do samego końca bronił swoich zasad i metod działania. Przechodząc przez obrotowe drzwi, zatrzymał się, aby ostatni raz spojrzeć na imponujący gmach firmy, który dumnie zdobiła rzeźba szybujących w przestworzach orłów. Pierwszy raz od wielu lat, od kiedy tutaj przyjeżdżał, postanowił odwiedzić pobliską plażę. Nigdy nie znajdował na to czasu, chociaż budynek centrali położony był nad samym brzegiem morza.
Krzyk mew mieszał się w jego głowie ze strzępkami niedawnej rozmowy z głównym dyrektorem sprzedaży:
— Czasy się zmieniają. Potrzebujemy ludzi, którzy wezmą odpowiedzialność za bolesne, ale niezbędne zmiany. Po przeanalizowaniu benchmarków oddziału, którym pan zarządza, okazało się, że jest całkowicie niedochodowy. Czy mógłby pan wyjaśnić, jak doszło do takiej sytuacji?
— Ze współczynnikami dotyczącymi dochodowości zmagamy się od chwili, gdy je wprowadzono. Uważam, że wyjątkowo niesprawiedliwie pomijają specyfikę naszego lokalnego rynku. Według nich miesięczne normy przypisów składki na menedżera są większe niż nasz plan kwartalny. Nawet jeżeli sieć agencyjna podwoiłaby swoją sprzedaż, nie osiągnęlibyśmy tego współczynnika.
— Rozumiem, ale to nie jedyny aspekt, który zaniża dochodowość waszego oddziału. Koszty podróży służbowych, cateringu i szkoleń są, co prawda, w normie, ale inne oddziały praktycznie ich nie wykazują. Skąd ta różnica?
— Nie nadużywamy budżetu przeznaczonego na reprezentację. Spotkania integracyjne z agentami są zdecydowanie rzadsze niż w innych firmach, z którymi mają podpisane umowy agencyjne.
Uważam natomiast, że codzienne wizyty u agentów są podstawą budowania relacji. W większości właśnie na bezpośrednich wizytach jesteśmy w stanie przekonać ich do sprzedaży.
Główny dyrektor sprzedaży pochylił się w stronę Łukasza i spojrzał mu w oczy z wyrazem triumfu, ubolewania, kpiny i współczucia zarazem:
— Relacje, panie Łukaszu, to mogą być rodzinne.
Słowa jego zwierzchnika raz po raz dudniły mu w pamięci, oblewając twarz gorącą falą upokorzenia. Zawsze sądził, że to on odejdzie pierwszy. A mimo to nie składał broni nawet w momencie, kiedy jego przekonania i ideały były dla firmy jedynie niewygodną wymówką na brak wyniku. Ostatecznie więc mógł być z siebie dumny.
Łzy niedowierzania połączonego z gniewem na jawną nie- sprawiedliwość osuszał gwałtowny wiatr wiejący od morza. Nagle poczuł się bardzo zmęczony. Szum fal i krzyk mew okazały się dla niego w obecnej sytuacji nieznośnie irytujące, dlatego postanowił zawrócić na główny deptak. Jego umysł bombardował go wspomnieniami wszystkich nieprzespanych nocy, które poświęcił na opracowywanie strategii, działań i raportów. Kochał tę pieprzoną pracę. Miał tylko ją, więc do czego ma teraz wracać? Na myśl o bezczynnym wieczorze wpadł w panikę. Przyszłość jawiła się jak czarna plama, w której nie sposób było dojrzeć najmniejszego szczegółu. W jednym momencie stracił wszystko, łącznie z kontaktem ze światem. Czuł się upokorzony, bo odebrano mu nawet szansę napisania pożegnalnego maila do ludzi, którzy przez kilka lat byli całym jego życiem. „Relacje rodzinne” — to był już cios poniżej pasa. To właśnie przez poświęcenie się dla firmy ich nie miał. Zanurzony w myślach nie zauważył, że od dłuższego czasu przechadza się handlowym deptakiem pełnym ludzi. Miasto zdawało się obce, szare i odpychające pomimo pełni sezonu urlopowego. Westchnął i nieśpiesznym krokiem skierował się w stronę sklepu z używanymi telefonami komórkowymi.
Około godziny dziesiątej trzydzieści Ewa odebrała telefon z nieznanego numeru:
— Ewa Sosnowska, Nordica, w czym mogę pomóc?
Po krótkiej chwili ciszy usłyszała w słuchawce dobrze jej znany głęboki wdech przez nos. Natychmiast wyobraziła sobie swojego dyrektora, który, oswajając się z krytyczną sytuacją, nerwowo odgarnia włosy z czoła i staje wyprostowany w drzwiach gabinetu.
— Łukasz? To ty? W ogóle cię nie słyszę. Co się dzieje? Dlaczego dzwonisz z zastrzeżonego? Łukasz?
Słysząc, jak Ewa wypowiada imię dyrektora, do pomieszczenia natychmiast wpadli pozostali współpracownicy.
— Jestem wolny — wyszeptał w słuchawce drżący głos i po chwili z telefonu dobiegł wszystkich złowieszczy sygnał przerwanego połączenia.
4
Igor Horst był człowiekiem pełnym sprzeczności. Z jednej strony sprawiał wrażenie powściągliwego i zamkniętego w sobie samotnika, z drugiej nie brakowało mu przy tym tak bardzo potrzebnej w zawodzie agenta ubezpieczeniowego pewności siebie. W zasadzie jego sukces sprzedażowy polegał na tym, że potrafił ująć rozmówcę swoją wrodzoną charyzmą, a potencjalni klienci zapamiętywali go zawsze jako wyższego, niż był w rzeczywistości. Widzieli w nim silnego człowieka, z olbrzymią wiedzą merytoryczną, który jako jedyny wybawi ich z problemów finansowych.
W stosunku do swoich klientów Horst faktycznie stosował zasadę uczciwości biznesowej. Zapracował sobie na ich lojalność do tego stopnia, że po kilku latach pracy jako agent ubezpieczeniowy miał już sporą bazę, a pozyskiwanie nowych zleceń opierało się głównie na poleceniach. Dawało mu to duże poczucie swobody i sporo wolnego czasu, który mógł wykorzystać między innymi na powrót do zaniedbanej przez lata pracy twórczej. Właśnie szykował się do wypalania kolejnej porcji ceramicznych figurek, gdy usłyszał skrzypnięcie otwieranej furtki. Zerknął przez okno i zobaczył zbliżającą się wolnym krokiem Ewę z papierową teczką w dłoni. Ku swojemu zaskoczeniu poczuł, że serce zabiło mu mocniej. Szybko stłumił w sobie ten irracjonalny objaw słabości i gdy weszła, udał zaskoczonego jej przybyciem, pomimo że wcześniej umawiali się na dostarczenie przez nią polis do podpisu.
— Kto rano wstaje, tego jeszcze nie zwolnili — skomentował jej poranną wizytę.
Ewa, słysząc jego słowa, zbladła i skuliła się w sobie. Ten dowcip zawsze ją bawił. Był kolejnym ponurym żarcikiem korporacyjnym, który pracownicy opowiadali sobie w przerwie na kawę, ale nie w obecnej sytuacji.
— Zwolnili mojego dyrektora — szepnęła.
— Słyszałem. Takie wieści rozchodzą się najszybciej.
Ewę zaskoczył fakt, że Horst, mimo świadomości tego zdarzenia, postanowił od samego wejścia uraczyć ją dowcipem o zwolnieniu. Poczuła rezygnację, a po policzku spłynęła jej gorąca łza goryczy.
— Dlaczego tak bardzo przejmujesz się jego losem? — zapytał.
Na te słowa zalała ją fala szczerego wzburzenia. Przełknęła ślinę i drżącym głosem, pełnym żalu, wycedziła:
— Jak mam nie przejmować się losem człowieka, którego postawa absolutnie nie zasługiwała na takie potraktowanie. Po tylu latach poświęceń dla firmy to, co go spotkało, jest po prostu nie ludzkie.
Horst zaśmiał się, kiwając głową na znak dezaprobaty. Tego było dla Ewy zbyt wiele. Nawet nie starała się ukryć swojej niechęci, gdy napotkała jego przenikliwe spojrzenie. W myślach zganiła się za własną naiwność, bo od ostatniego spotkania myślała o Igorze zdecydowanie częściej, niż powinna. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale o każdej porze dnia podświadomie tęskniła do tego dziwnego mężczyzny i natrętnie przywoływała jego obraz. Cokolwiek robiła, zdawało jej się, że przebywa w nieznanym dotąd letargu, a jej myśli fruną jak na skrzydłach aniołów, lądując w ponurej pracowni ceramicznej. Czuła, że Horst jakimś niewytłumaczalnym zrządzeniem losu jest jej bliski, chociaż praktycznie nic o nim nie wiedziała. Wobec tak irracjonalnych, ale głębokich odczuć tym bardziej zabolały ją jego słowa.
— Ja wiem, że was agentów mało to obchodzi. Co rusz jakaś firma kogoś zwalnia, a wy tylko zmieniacie nazwiska opiekunów przy numerach telefonów.
— Przypisujesz mi intencje, które w ogóle nie są moje — skwitował ze spokojem. — A z odczytywania znaków na ziemi i niebie otrzymujesz dzisiaj niedostateczny.
— Nie rozumiem.
— Nie rozumiesz — powtórzył jej słowa ze znużeniem i leniwie spoczął w fotelu.
— W takim razie wyjaśnij mi, proszę, jak można pozostać obojętnym na to, co się stało? Uważasz, że Łukasz sobie na to zasłużył? Był dla pośredników jak ojciec!
— Oczywiście, że sobie na to zasłużył.
— No nie wierzę własnym uszom!
— Przecież sama na początku powiedziałaś, że bardzo się poświęcał i był dobrym człowiekiem. To nie była jego droga. Ta robota wyniszczała go psychicznie i fizycznie. Nie mam pojęcia, dlaczego trzymał się tego zajęcia tak długo. Musiał to być jakiś rodzaj ucieczki przed tym, czego się bał. A życie i tak prędzej czy później skonfrontuje nas z lękami. Jesteśmy tu po to, aby te lęki przerobić. Po nic innego. I możemy sobie uciekać w korporacje. Możemy sobie uciekać od miłości. A Góra i tak nas skieruje na odpowiednie tory. Chorobą, wywaleniem z roboty, śmiercią bliskiej osoby. Wydarzenia, które nam wydają się największą tragedią, najczęściej okazują się punktem zwrotnym. Wiem, że to boli, ale facet odzyskał wolność i ma szansę na realizację tego, co da mu szczęście. Jest takie mądre powiedzenie: „Niepowodzenie to błogosławieństwo w przebraniu”.
— Jego ostatnie słowa brzmiały „jestem wolny” — szepnęła z niedowierzaniem Ewa.
— No widzisz? Trzeba mu było tylko wytrącić z rak nieodpowiednią zabawkę. Trochę popłacze, ale od razu zauważył prawidłowość. Wy natomiast, zagubieni, o nierozgarniętych sercach i wielkich umysłach, biadolicie nad jego losem, przypisując Najwyższemu jawną niesprawiedliwość. Według jakiego prawa wydarza się ta niesprawiedliwość? Według waszego poziomu ego? Bo najbardziej bolesne jest to, że facet stracił wysoki stołek. Ale gdy każdego dnia przychodził do roboty coraz bardziej siwy i skacowany, to było wszystko w porządku, czy tak?
Ewa nie mogła z siebie wydusić słowa. Poczuła, że jej cały system wartości zaraz zawali się w gruzy. Wstyd z powodu własnej ignorancji mieszał się w jej sercu z niedowierzaniem. Nie była w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Patrzyła w milczeniu na swojego rozmówcę przerażonym wzrokiem. Jego słowa zasiały w jej umyśle ziarno niepokoju i już wiedziała, że nie uda się go wyplenić. W materialnym świecie nastawionym na sukces sprawa Łukasza faktycznie nie była godna pozazdroszczenia. Ale coś podpowiadało Ewie, że to, co się wydarzyło, ma jakiś niewytłumaczalnie głęboki, pozytywny sens.
W tym samym momencie poczuła falę silnych wibracji wlewających się wprost do jej serca. Wzrok wyostrzył się jej natychmiast, zupełnie tak samo, jak pierwszej bezsennej nocy. Gdy poczuła, jak gorąco zalewa także jej podbrzusze, ugięły się pod nią kolana i zachwiała się, starając utrzymać równowagę. Horst błyskawicznie znalazł się przy niej i schwycił ją za ramiona, chcąc uchronić przed upadkiem. Jej jasne blond włosy zdołały rozsypać się po podłodze, a głowa dotknęła twardej posadzki.
— Kurwa mać, dziewczyno! — syknął. Bez wahania wziął ją na ręce i półprzytomną położył na tej samej sofie, na której siedziała, pijąc herbatę podczas swojej pierwszej wizyty. Jak przez mgłę Ewa zarejestrowała, jak mężczyzna wykonuje nad jej głową parę niezrozumiałych gestów rękami i po chwili poczuła, że wraca jej świadomość. Chciała się poruszyć, ale przeszył ją ból w skroniach. Z jękiem opadła z powrotem na sofę i skrzywiła się z bólu.
— Leż! — rozkazał metalicznym głosem Horst.
— Co się stało?
— To moja wina. Przesadziłem z dawką. Nie sądziłem, że jesteś aż tak sensytywna. Do diabła, co ty robisz w ubezpieczeniach?
— Z dawką czego?
— Chciałem cię trochę uspokoić i wysłałem ci światło w splot słoneczny. Inni zwykle nawet nie czują, że coś się dzieje. Po prostu się uspokajają. A ty padłaś jak zabita. Przepraszam. — Igor pokręcił głową na znak niedowierzania i skruchy.
Ewa nie była w stanie zrozumieć tego, co się wydarzyło, ale poczuła, że moc tego mężczyzny i jego tajemnica rozpalały właśnie jej wnętrze żywym ogniem. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła, że Igor patrzy na nią przenikliwie. Gdy w jego wzroku wyczuła fascynację z nutką lekkiego pożądania, na jej policzki od razu wypełzł szkarłatny rumieniec, a twarz oblała fala gorąca. Mężczyzna, przyłapany na chwili swej słabości, spuścił wzrok i natychmiast wstał.
— Przyniosę herbaty, a ty poleż jeszcze przez chwilę, na wszelki wypadek — zarządził, zmierzając w stronę kuchni.
Ewa postanowiła jak najszybciej dojść do siebie i pomimo bólu rozsadzającego jej skronie usiadła na skraju łóżka. Gdy Horst postawił na stole kubek z herbatą, podziękowała, siląc się na dystans. Z przyklejonym uśmiechem pozornej obojętności patrzyła, jak składał podpisy na przywiezionych przez nią polisach. Oboje z ulgą przyjęli fakt, że dalsza rozmowa dotyczyła tematu szczegółowego zakresu ubezpieczenia dla poszczególnych klientów. Wiedzieli jednak zbyt dobrze, że cokolwiek się odtąd wydarzy, już nigdy nie zapomną o swojej pełnej pożądania wymianie spojrzeń.
5
Minął miesiąc od odejścia Łukasza z firmy. Początkowa nerwowość o dalsze losy oddziału firmy, który pozostawał bez osoby zarządzającej, zamieniła się w pełne znużenia oczekiwanie. Ku zaskoczeniu wszystkich pracowników sprzedaż nadrabiała straty w przypisach składki — był to efekt nagłego zainteresowania sieci agencyjnej brakiem zwierzchnika. Temat wygasł jednak równie szybko, jak się pojawił, a pośrednicy tylko przez pierwszy tydzień pytali o losy byłego dyrektora. Później z powrotem zamknęli się we własnym świecie gonitwy za pozyskaniem klienta.
Mimo poprawy wyniku sprzedaży centrala firmy zdawała się całkowicie nie pamiętać o istnieniu oddziału. Maile nakazujące codzienne, szczegółowe raportowanie przestały przychodzić już w dniu zwolnienia Łukasza. Skutkiem wakatu na stanowisku zarządczym było automatyczne zrzucenie winy za brak rentowności na niższe szczeble. Działy centrali odetchnęły z ulgą — nie musiały się już tłumaczyć raportami przed prezesem. W końcu najbardziej kluczowym argumentem tego, że w danym oddziale źle się dzieje, jest brak zwierzchnika. Zaskakując jednak wszystkich, zyski oddziału w krytycznym momencie odbiły w górę jak boja. Nawet po kilku miesiącach pracy na rynku ubezpieczeniowym można było zauważyć wyjątkowo perfidną specyfikę rządzącą branżą. Ludzie pełniący funkcje zarządcze zmieniali firmy jak rękawiczki, a dokładniej — to firmy ubezpieczeniowe wymieniały się pracownikami, mając nadzieję, że zmieni to ich wyniki sprzedażowe w ogólnej skali. W rzeczywistości stanowiły samonapędzające się molochy, w których nawet najbardziej wizjonerski typ przywódcy ginął wraz z kwartalnym rozliczeniem kosztów.
— Zobacz, Ewa, jaka ironia losu. — Weronika wzięła łyk gorącej kawy i zapatrzyła się w ruch uliczny za oknem. — Człowiek sobie flaki wypruwa, rezygnując z życia prywatnego na rzecz sporządzania nocnych sprawozdań. A potem na parę miesięcy przychodzi ktoś, komu kazali posprzątać, wręcza ci kwit z wypowiedzeniem i po tygodniu nikt już o tobie nie pamięta. Naprawdę, nie rozumiem. I nagle pośrednicy zaczęli nas sprzedawać.
Weronika była pewną siebie, długowłosą brunetką, w której czarnych oczach utonął niejeden mężczyzna. Uwielbiała zainteresowanie ze strony płci przeciwnej do tego stopnia, że potrafiła wywołać skandal tylko po to, aby chociaż przez moment poczuć seksualny dreszczyk emocji. Współpracownikom znana była również z tego, że podczas imprez integracyjnych urządzała polowanie na spragnionych jednorazowych przygód mężczyzn.
— Wera, korporacjom nie potrzeba ani wizjonerów, ani zaangażowanych emocjonalnie przywódców. Wystarczy, że opracuje się imponującą strategię dostosowaną do górnolotnej wizji i na corocznym spotkaniu dowali się przemowę na jej podstawie. Coś w stylu — pomimo tylu ofiar w znoju zmierzamy jednak do celu. A pośrednicy sprzedają, bo to ich biznes. No i mają wyrzuty sumienia.
— Jasne, nawet podświadomie. Ale od dwóch dni znowu spadek. Trzeba pojechać do tych agentów, którzy nie mają wyniku za ten miesiąc. Bóg raczy wiedzieć, kiedy ktoś z centrali tutaj do nas wpadnie i zacznie zadawać niewygodne pytania. Sam fakt, że o nas zapomnieli, wydaje mi się na dłuższą metę niepokojący. Taka cisza przed burzą, mówię ci.
Ewa dopijała kawę z przemożnym postanowieniem, że za chwilę dokładnie przeanalizuje sobie swoją sieć sprzedaży pod kątem braku wznowienia polis. Weronika miała rację. Przerażająca cisza i niezainteresowanie ze strony centrali nie wróżyły nic dobrego. Istniało spore ryzyko, że nie tylko nie zapomnieli o ich oddziale, ale jego los mógł być już dawno przesądzony. Szybki rzut oka na tabele sprzedażowe i Ewa poczuła, jak ogarnia ją panika.
— Wiesława… — szepnęła, zamykając oczy, i westchnęła głęboko.
***
— Kochanieńka, wybacz mi, że nie zaproponuję ci kawy ani herbaty. Czesiek spalił czajnik! Dasz wiarę? Co ja z tym chłopem mam! A tylu absztyfikantów się miało za gówniarza, że też dałam się nabrać na te jego słodkie zapewnienia. I co? Nie wierz nigdy mężczyznom, moja droga! Gdybym mu nie uwierzyła, teraz nie siedziałybyśmy o suchych pyskach! — Wiesława snuła monolog pretensjonalnym tonem rozżalonej przekupki targowej.
— Pani Wiesławo…
— Wiesiu, mów mi Wiesiu, moja droga. Tyle już razem przeżyłyśmy. Ech, mój Boże, jak mi tego waszego Pawła żal.
— Jakiego Pawła?
— No, dyrektora waszego.
— Łukasza.
— A! No tak, racja. Te imiona zawsze mi się mylą. Ja już starsza kobieta jestem. Ale wiesz co? — Wiesława ściszyła głos do teatralnego szeptu. — Ja myślę, że on nie przez przypadek poleciał, o nie. Wiesz, ja tak się długo zastanawiałam. No bo i profesjonalny, i przystojny był, niby jaki powód? Że ktoś inny będzie lepszy od niego? A cóż tutaj lepszego można zrobić? Zafundować agentom loty w kosmos? No i doszłam do wniosku, że to ta jędza mogła maczać w tym swoje paluchy! W końcu wygonił ją bezpardonowo z ostatniego szkolenia, a wiesz, ona mściwa jest jak diabli!
— Jaka jędza?
— No jaka! — Wiesława się zniecierpliwiła. — Mirka! Jak ostatnio mi „dzień dobry” powiedziała, to od razu wiedziałam, że nieszczere to było. Obrzuciła mnie takim spojrzeniem… ja wiem? I nagle jak mnie nie zegnie w pół! Przez całe dwa tygodnie w toalecie się od przodu podcierałam, do tego stopnia! Mówię ci, jak wszelkie nieszczęścia, to pewnie tylko od niej pochodzą. A jak się puszy! Że lepsza od każdego stworzenia na ziemi, wszystkie rozumy pozjadała, a w swoim mniemaniu uduchowiona jest tak, że tylko ją żywcem do nieba brać. A tu niespodzianka! Bo ani Bóg, ani diabeł się nie fatygują. Kto jak kto, ale oni już doskonale wiedzą, że to chodząca puszka Pandory!
Ewa była przekonana, że gdzieś już w strzępkach rozmów padło imię Mirki, ale nie mogła sobie przypomnieć. Wiesława natomiast, zachęcona jej milczeniem, kontynuowała swoją opowieść:
— Z niej taki człowiek, że nawet jak w szpitalu psychiatrycznym ją zamknęli, to wyszła z niego z jeszcze większą szajbą. Normalnie nie dali rady! Najlepsi światowi specjaliści od wariatów. I polegli. Dasz wiarę?
— Szpital psychiatryczny? — Ewa z miejsca przypomniała sobie opowieść mężczyzny, który rozmawiał z Horstem. — Kim jest ta Mirka?
— Jezu, dziecko, co ty, nie wiesz? Mirka ma własną agencję ubezpieczeniową. No przecież współpracuje z wami. Wiem, bo czasem pojawiała się na szkoleniach, ale szybko przestała.
— Dlaczego?
— Bo jej podobno tłum ludzi szkodzi na spokój wewnętrzny. — Wiesława ściszyła głos do konspiracyjnego szeptu. — Coś tam jej się zasiewa czy podpina wtedy w mózgu i potem musi to oczyszczać. No nie wiem. W każdym razie ostatnio, gdy przyjechał jakiś dyrektor z waszej centrali, to taki przypał zrobiła, że Paweł był blady jak ściana.
— Łukasz. — Nieśmiało poprawiła Wiesławę Ewa.
— Ano tak! Łukasz. — Kobieta niecierpliwie machnęła ręką i mówiła dalej. — No więc na tym szkoleniu rozsiadła się w pierwszym rzędzie, wyjęła z torebki wahadło i zaczęła nim machać. Gdy co odważniejsi w końcu ją zapytali, dlaczego to robi, stwierdziła śmiertelnie poważnie, że odprowadza dusze zmarłych i lepiej, żeby jej w tym teraz nie przeszkadzali. I to był chyba ostatni raz, kiedy widziałam ją na jakimś spotkaniu.
— W ogóle jej nie kojarzę. To dziwne. Nawet jeżeli jest pod opieką mojego kolegi, który już pewnie nie wróci, to znałabym jej nazwisko z umowy agencyjnej.
— Ona działa na męża chyba, to znaczy mąż założył agencję, ale to ona jest jej głową. Przynajmniej tak było jeszcze pół roku temu, bo wydaje mi się, że faktycznie jakby ostatnio słuch o niej zaginął. Bo wiesz, ona już miała umowę z jakimś towarzystwem ubezpieczeniowym na wyłączność i nie mogła mieć drugiej umowy z wami na siebie. Więc wzięła ją na męża. No różnie się kombinuje, wiesz przecież. Mój Czesiek też ma na siebie wzięte dwa towarzystwa, a nawet nie odróżnia OC od autocasco. No, ale takie czasy ciężkie, że z jednego źródła nie idzie wyżyć. Ja tam więc się wcale nie dziwię. Zresztą, kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień. No powiedz, nie mam racji?
— Jak się nazywa jej mąż?
— Mąż Mirki? Jakoś tak strasznie oschle, poczekaj. Ja już stara jestem, musisz mi wybaczyć. Czesiek zawsze powtarza, że trzeba rozwiązywać krzyżówki, żeby mieć bystry umysł. Ale jakoś na mnie to nigdy nie działało, wiesz? Bo ona swoje nazwisko panieńskie zachowała, więc ma inne. — Wiesława z zamyśleniem spojrzała Ewie w oczy i nagle podskoczyła z triumfem. — A! Już wiem! On ma na imię Igor. Igor Horst.
6
Ewa wpadła do mieszkania z prędkością światła i, nie zdejmując butów, rzuciła się na kanapę. Szloch rozpaczy, całkowicie niezrozumiałej i wręcz szalonej, wydarł się z jej piersi. Serce waliło jak młot. Naraz podniosła się, niesiona furią, i jednym ruchem ręki zmiotła ze stołu ceramiczny kubek z postacią anioła. Naczynie rozbiło się w drobny mak.
— Głupia! Głupia! Głupia! — krzyknęła Ewa, łkając. Tyle nocy i wieczorów wyobrażała sobie błękit jego oczu. Grzała się przy marzeniach o ich wspólnej bliskości. Rozpływała się pod dotykiem jego dłoni. Była przekonana, że pomimo miesiąca ciszy on również nieustannie o niej myśli. Codziennie czuła, jak dobrze znana energia spokoju wlewa się do jej serca. Nikt inny oprócz niego nie potrafił tego zrobić. Od tak dawna nie było nikogo innego. Ewa była atrakcyjną kobietą i zawsze miała w pobliżu przynajmniej paru mężczyzn, którzy mieli do niej słabość. Na owej słabości zwykle jednak się kończyło. Nie interesował jej bowiem przygodny seks. Pielęgnowała w sobie przekonanie, że jedynie zbliżenie dwojga ludzi połączonych miłością ma sens. Może właśnie dlatego już od paru lat nie doświadczyła fizycznej bliskości mężczyzny, chociaż miała ku temu wiele okazji. Odnosiła wrażenie, że już nigdy dla nikogo nie będzie dostatecznie ważna i nikt nie zdoła jej pokochać. Zawsze dla mężczyzn będzie tylko fajerwerkiem, krótką rozrywką, dawką adrenaliny, połechtaniem ego, a w końcowym etapie skończy jako niewygodny wyrzut sumienia. Im starszy mężczyzna pojawiał się w jej życiu, tym więcej dostrzegała u niego kajdan ze świadomie wyrzuconym kluczem. Bo prościej jest nic nie zmieniać, a z chwili słabości się wyspowiadać. W takich momentach czuła w ustach gorzki smak kolejnej porażki i zasypiała, cytując Ósmy dzień tygodnia Marka Hłaski: „Nie widziałem jeszcze ludzi, którzy spotkaliby się w dobrym miejscu życia. Takiego miejsca w życiu nie ma i być nie może. Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno lub zbyt wcześnie; że zbyt wiele doświadczenia albo że zbyt mało. Za- wsze coś stoi na przeszkodzie”.
Kiedy poznała Igora, poczuła, jak inni dosłownie znikają z falą odpływu. Ich znajomość od pierwszych chwil całkowicie wymykała się wszelkim schematom. Była przekonana, że mimo braku fizycznego kontaktu rozgrywa się pomiędzy nimi najpiękniejszy dialog dusz, jaki dane jej było kiedykolwiek przeżyć.
A teraz okazuje się, że on ma żonę. I do tego kobietę, która jest niezrównoważona psychicznie. Dlaczego jej nie powiedział? Poczucie niemocy zacisnęło jej serce. A jeżeli to wszystko jest jedynie iluzją? Jeżeli wmówiła sobie, że… on też? Niby dlaczego miałby się jej tłumaczyć z prywatnego życia. Przecież niczego sobie nie obiecali, między nimi kompletnie nic się nie wydarzyło. Oprócz tego, że wydarzyło się wszystko, bo Ewa właśnie zdała sobie sprawę, że w swoim życiu nikogo tak mocno nie kochała.
Bezsilnie opadła na łóżko, ocierając słone łzy. Kolejny raz jej fatalistyczna wizja życia w samotności triumfowała. I nagle zadzwonił telefon komórkowy. Gdy zobaczyła na wyświetlaczu jego imię, zalała ją fala gorąca.
— Igor? — szepnęła z nieukrywaną radością i natychmiast pożałowała tego, jak bardzo w jej głosie wybrzmiewają emocje.
— Cześć. Zastanawiałem się właśnie, czy zechciałabyś mi pomóc w nauce waszego systemu sprzedażowego. Mam kilku klientów i… wszystko w porządku?
— Tak! Tak, jak najbardziej. Miałam trochę ciężki dzień, ale już mi lepiej. — Ewa z ulgą uśmiechnęła się pod nosem.
— Więc zapraszam do mnie do pracowni. Może jutro?
— Tak, pasuje mi. Będę przed południem.
— Mogę nie być wtedy sam, ale to nic nie szkodzi — dodał niepewnym głosem.
W tym momencie nadzieja, która wlała się w jej serce, ustąpiła miejsca poczuciu porażki i zwątpienia. Przełknęła ślinę i dołożyła wszelkich starań, aby jej głos brzmiał obojętnie:
— Jeżeli tobie nie będzie przeszkadzać obecność osób trzecich, to mnie tym bardziej. A zatem do zobaczenia!
Do końca dnia Ewa nie była w stanie zmusić się do żadnej czynności. Rozczarowanie i pewność, że się myliła co do jego odwzajemnionych uczuć, sprawiły, że jej twarz zrobiła się szara i bez wyrazu. Telefon służbowy dzwonił jeszcze kilkanaście razy i z każdym jego dźwiękiem nadzieja walczyła z rozumem. Ale na wyświetlaczu pojawiały się inne nazwiska, a nie to, na które czekała. Za każdym razem wyciszała więc przychodzące połączenie i zrezygnowana wracała do strzępków swoich chaotycznych myśli.
Całą noc przysięgała sobie, że cokolwiek się jutro wydarzy podczas jej wizyty w pracowni, przyjmie to obojętnie. Pokusiła się też o racjonalną analizę wydarzeń i z żalem stwierdziła, że większość jej przemyśleń na temat Igora było tylko wytworami wyobraźni. W rzeczywistości wcale go przecież nie zna i nic nie wie o życiu, jakie prowadzi. Tym bardziej irracjonalne wydały jej się teraz oczekiwania, że przyjmie ją z otwartymi ramionami. Zbliżał się świt, gdy Ewa, wymęczona nocą pełną przemyśleń, ostatkiem sił rzuciła w przestrzeń ważne postanowienie. Obiecała sobie, że za jakiś czas nie będzie się musiała przeglądać w oczach innych, aby doświadczać cudu. W błogość i szczęście będzie wchodzić sama, nie mając obok zmaterializowanej postaci mężczyzny, który uosabia te stany. Nie będzie uzależniać swojego szczęścia od czyiś słów, spojrzeń i dotyku. Takie oczekiwania zbyt ją osłabiały. Podświadomie czuła, że nie powinna się godzić na to, aby Igor napełniał ją miłością po same brzegi jak naczynie, bo uzależnienie było zbyt blisko. Jeżeli nagle zabraknie jego atencji, znów upadnie pusta, nieszczęśliwa, zrozpaczona i bez perspektyw. Rozbije się jak szklana, krucha waza o twardy bruk rzeczywistości.
Gdy jej rozmyślania przerwał dźwięk budzika, Ewa postanowiła, że od tej pory będzie pracować nad swoim nastrojem. Pozbędzie się oczekiwań nie tylko w stosunku do Igora, ale do wszystkich bliskich osób. Zadba o swoje dobre samopoczucie. A dziś… wszystkie wizyty w agencjach ubezpieczeniowych od- będzie z uśmiechem na twarzy. Ufała, że dzisiejszy dzień będzie wyjątkowo spokojny i dany jej po to, aby pobyła we własnym sercu i z troską poukładała wszystko na półkach. Mimo tego, że ów czas nie będzie zawierał historycznych wydarzeń, zapamięta go jako jeden z najważniejszych w swoim życiu.
***
Gdy przechodziła przez furtkę, nie było już w niej strachu przed nieuniknioną konfrontacją z żoną Igora. Z podniesioną głową pewnie zapukała do drzwi pracowni. Ale w momencie, kiedy się otworzyły, wszystkie jej dotychczasowe postanowienia prysły jak mydlane bańki na wietrze.
— Masz wyczucie czasu, dziewczyno! — Wincent zganił ją od progu i wciągnął za rękaw do środka pracowni. Całe pomieszczenie spowijał gryzący dym.
W pierwszym odruchu Ewa przeraziła się, że wybuchł pożar i coś złego stało się Igorowi, skoro to jego przyjaciel otworzył jej drzwi. Ale za moment usłyszała ciche strzępki rozmowy dochodzące z biblioteki. Ewa poczuła, że zalewa ją nieprzyjemna fala gorąca, kiedy zdała sobie sprawę, że jeden z głosów, które słyszy, należy do kobiety.
Niepozorna szatynka leżała na sofie, opatulona kocem po samą szyję. Jej ciałem co jakiś czas wstrząsały lekkie spazmy, jakby dochodziła do siebie po ataku histerii. Gdy zobaczyła w progu Ewę, na jej twarzy nie zagościła nawet najmniejsza emocja. Zamknęła oczy i natychmiast pogrążyła się w głębokim śnie. Igor dotknął dłonią jej bladej twarzy. W jego głosie brzmiało uczucie ulgi:
— Dobrze, niech się prześpi, to ją ustabilizuje.
Ewa dyskretnie rozejrzała się po przedmiotach, które otaczały śpiącą kobietę. Dookoła jej drobnej postaci dogasały białe świece, a przy głowie w miedzianym naczyniu tliła się pozostałość tajemniczej ziołowej mieszanki. Na stoliku zalegały niedbale rzucone kawałki drewna, żywicy i liście roślin, z których była w stanie rozpoznać jedynie jemiołę.
Igor, wymijając Ewę w progu, rzucił jej nieodgadnione spojrzenie. Poczuła, jakby wbrew własnej woli ujrzała świat, który absolutnie nie był przeznaczony dla jej oczu. Nie rozumiała nic z tego, co tutaj zobaczyła, i nagle poczuła przemożną chęć ucieczki.
— Chyba nie uda nam się zrealizować naszego planu. — Do- biegł ją z kuchni głos Igora. — Sprawa jest poważniejsza niż sądziliśmy. Będziemy musieli się nią zająć jeszcze raz.
— Co się stało tej kobiecie? Co to znaczy, że musicie się nią zająć? — zapytała z konsternacją Ewa.
— Kolejna gwiazda, która myślała, że jak zabuli kilka tysięcy za szkolenie z mistrzem od NLP, to będzie przenosić góry siłą woli — wtrącił Wincent — a tutaj niespodzianka! Mistrzunio wyciągnął rączki w stronę tłumu i wszystkich naraz, zwyczajnie, wyruchał w dupę. Bez wazeliny i przy ogólnym aplauzie. Ale za to nie zapomniał zostawić sobie wtyczki, gdyby mu się ponownie zachciało powysysać ich kurze móżdżki.