E-book
23.63
drukowana A5
83.94
drukowana A5
Kolorowa
122.76
Broken Heart #1

Bezpłatny fragment - Broken Heart #1


Objętość:
551 str.
ISBN:
978-83-8414-070-3
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 83.94
drukowana A5
Kolorowa
za 122.76

Paweł Błażejczyk

Na co dzień lubi zanurzać się w książkach, szczególnie tych wydanych przez Wydawnictwo Niezwykłe, które zawsze oferują coś wyjątkowego. Pasjonuje go także tworzenie rzeczy DIY — z radością realizuje różne projekty rękodzielnicze. Rysowanie to dla niego sposób na wyrażenie siebie, a wieczorami chętnie spędza czas, oglądając seriale na Netflixie, szukając nowych inspiracji. Paweł kocha herbatę zimową i nie wyobraża sobie Świąt bez jej aromatu. „Broken Heart” to jego debiutancka powieść.

Informacje o książce

Copyright ©


Tytuł: Broken Heart #1

Autor: Paweł Błażejczyk


Wydawnictwo: Ridero


Miejsce i rok wydania: Kraków 2025


Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved


Redakcja: Paweł Błażejczyk

Korekta: Paweł Błażejczyk

Projekt okładki: Canva


Druk i oprawa: Ridero

Black Serpents:

Król: Richard Mitchell

Cichy: Hayden Hartman

Szakal: David Thompson

Nicholas Lane

Ethan Harrington


I wiele innych

Dedykacja


Dla tych, którzy przez ból i smutek odnajdują w sobie siłę, by rozpocząć nowy rozdział. Dla tych, którzy potrafią kochać, nawet gdy serce jest złamane, i którzy wierzą, że po każdej stracie przychodzi czas na nadzieję.

Welcome to…

Poznajcie historię Aurelii i Ethana — dwojga ludzi, których los połączył w najtrudniejszych chwilach.


To opowieść o miłości tak silnej, że potrafiła rozpalić nadzieję wśród ciemności, a jednocześnie tak bolesnej, że pozostawiła po sobie blizny. Aurelia, skrywająca swoje wewnętrzne demony, i Ethan, który mimo swoich ran wciąż wierzył w lepsze jutro, odnaleźli siebie nawzajem, ale nie wszystko było takie, jak mogłoby się wydawać.


Czy miłość wystarczy, by uleczyć złamane serce? A może niektóre historie są po to, by nas zmienić, a nie trwać wiecznie? Wejdźcie w świat pełen emocji, tajemnic i trudnych wyborów. Poznajcie ich historię — poruszy wasze serca, a być może nawet je złamie.

***

Miłość potrafi ocalić, ale może też zniszczyć wszystko, co jest dla ciebie ważne. Czasem to, co najpiękniejsze, kryje w sobie największy ból.

„Granica między miłością a bólem jest cieńsza, niż myślisz.”


Każda opowieść zaczyna się od wyboru. Każda miłość — od ryzyka. Aurelia nie szukała kłopotów, ale to one znalazły ją w najmniej spodziewanym momencie. Między tajemnicami, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego, a uczuciem, które mogło ją ocalić lub zniszczyć, musi znaleźć swoją drogę.


To historia o tym, że nawet złamane serce potrafi bić dalej. Że odwaga nie zawsze oznacza brak strachu — czasem to po prostu umiejętność zrobienia kroku w przód, mimo że każda część ciebie chce uciekać.


„ — Hej, Archer! — przywitałam się, gdy rzucił się na mnie w entuzjastycznym uścisku.

— Fajnie, że znowu mnie odbierasz. — Rozejrzał się, a jego spojrzenie spoczęło na Ethanie. — Ale… znowu z nim? — zapytał z wyraźnym zdziwieniem, wskazując na mojego towarzysza.

— A co w tym dziwnego? — Uniosłam brwi, patrząc na brata, którego twarz wyrażała coś pomiędzy zaskoczeniem a rozbawieniem.

— Bo ostatnio kłóciliście się jak kot z psem — wtrąciła Esther, podchodząc do nas z szerokim uśmiechem. — A teraz wyglądacie, jakbyście się przyjaźnili.

Ethan, słysząc te słowa, wydał z siebie przeciągłe westchnięcie, po czym spojrzał na siostrę z udawaną powagą.

— Kot z psem? — powtórzył, kręcąc głową z dezaprobatą. — Raczej kot z lwem. Koty są małe, zadziorne i ciągle miałczą, a lwy… cóż, lwy są królami.”

Fragment książki

Prolog

Kiedyś uważałam, że miłość to najczystsza forma światła, coś, co rozjaśnia każdy mrok i sprawia, że życie staje się prostsze, pełniejsze. Myślałam, że wystarczy jedna osoba, by rozproszyć cienie w sercu i zamienić każdy dzień w spokojną podróż. Ale czas nauczył mnie, że miłość jest jak woda — cicha, nieustępliwa, potrafi wpłynąć w każdy zakątek, gdzie jej nie chciano, a kiedy nabiera mocy, staje się niepowstrzymana.

Nie wiedziałam, jak bardzo zmienię się, poznając Ethana. Był w nim żar, który rozpalał, ale i spalał wszystko wokół. Nauczyłam się, że miłość do niego to jednocześnie przystań i pole walki. Wystarczyło jedno spojrzenie, by się zatracić, jeden dotyk, by uwierzyć, że przeszłość i przyszłość nie mają już znaczenia. I choć nasze drogi zaczęły w końcu prowadzić ku mrokowi, nic nie potrafiło odciągnąć mnie od tej szaleńczej, bezgranicznej miłości.

Były dni, kiedy wydawało się, że uda się zbudować wspólne życie na gruzach przeszłości, że cokolwiek napotkamy, przetrwamy to razem. Ale nie każda historia kończy się jak w bajce. Czasem miłość musi zostać wystawiona na próbę, a serce zmierzyć się z rzeczywistością, w której blizny są równie trwałe jak wspomnienia.

Gdy myślę o tamtych dniach, pamiętam każdy szept, każdy skryty pocałunek i każde niewypowiedziane pożegnanie, jakby czas zamknął je w osobnym świecie, gdzie wszystko mogło się zdarzyć, a nic nie miało być wieczne.

1. Złamane skrzydła

Siedziałam na zimnym parapecie, a krople uderzające o szybę wydawały ciche, miarowe dźwięki, jakby próbowały uspokoić burzę we mnie. W tej ciszy było coś z magii — niczym cichy rytuał oczyszczenia, który zmywał z duszy ból i żal. Ale tego dnia, zamiast ukojenia, przypominał mi tylko o tym, jak bardzo wszystko się zmieniło.

Ostatnie tygodnie były niczym senny koszmar, z którego nie mogłam się przebudzić. Rodzina, która była moją ostoją, nagle rozpadła się na kawałki. Tata i moja siostra Ashley postanowili opuścić miejsce, które przez całe życie było moim domem, by zacząć nowe życie gdzieś daleko. Inny kontynent, nowe miasto — przyszłość, która nie miała w niej miejsca dla mnie.

Tata wybrał inne życie, inne miejsce — bez nas, beze mnie i bez mamy. To ciągle dudniło mi w głowie, odbijając się echem w każdym zakątku pustego domu. A Ashley, moja starsza siostra, z którą łączyła mnie trudna, pełna napięć relacja, miała zniknąć z mojego świata na dobre. Ashley i ja byłyśmy jak dwa przeciwstawne bieguny, ale właśnie to sprawiało, że była mi najbliższa. Mimo wiecznych kłótni czułam, że nikt nie rozumie mnie tak, jak ona.

Nagle usłyszałam kroki na schodach. Do pokoju weszła mama, trzymając w dłoni mój telefon. Spojrzała na mnie z wyrazem smutku — tak, jakby rozumiała, że dzisiejszy dzień zmienia wszystko.

W głębi serca wiedziałam, że powinnam się pożegnać, ale ciężar złości i żalu przygniatał mnie zbyt mocno, bym mogła się poruszyć.

— Aurie, nawet się z nimi nie pożegnasz? — zapytała cicho, łagodnie.

— Nie — odpowiedziałam krótko, wbijając wzrok w podłogę, zdeterminowana, by nie zdradzić, jak bardzo mnie to boli.

— Aurelia, nie zachowuj się jak obrażalskie dziecko — westchnęła, próbując przemówić do mojego rozsądku. — Wiem, że jest ci ciężko, ale uszanuj wybór ojca. Próbował odnaleźć się w tym wszystkim, a ja nie mam mu tego za złe. Ty też nie powinnaś. Będziesz tego żałować, jeśli teraz tego nie zrobisz.

Zamilkłam, pozwalając jej słowom utkwić głęboko w mojej świadomości. Gdy wyszła z pokoju, wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na drzwi. Każda komórka ciała mówiła mi, że powinnam ich zatrzymać, a jednocześnie wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. W końcu zebrałam siły, żeby zejść na dół.

W domu panowała dziwna cisza, przerywana jedynie odgłosami układanych bagaży. Kroki zdawały się ważyć tonę. Każdy kolejny stopień, każde szarpnięcie za barierkę przywoływały tysiące wspomnień, które trzymały mnie w miejscu, każąc zawrócić. Ale szłam dalej.

Kiedy wyszłam na podjazd, zobaczyłam Ashley, stojącą obok samochodu, z cichym smutkiem wymalowanym w jej oczach. Wystarczyło jedno spojrzenie, a wszystkie uczucia, które tak uparcie tłumiłam, wróciły ze zdwojoną siłą.

Nagle ruszyła w moją stronę i objęła mnie mocno, a ja poczułam to samo ciepło, które towarzyszyło mi przez całe dzieciństwo. W jej ramionach znalazłam schronienie i poczułam, jak mury, które zbudowałam wokół siebie, zaczynają kruszyć się z każdym uderzeniem jej serca.

— Będę tęsknić, Ash — wyszeptałam, starając się powstrzymać łzy.

— Ja też, Aurie — odpowiedziała cicho, a w jej głosie brzmiało coś, co sprawiło, że poczułam, iż te słowa znaczą więcej, niż mogłam sobie wyobrazić.

Mój tata, Edward Walter, podszedł bliżej, jego intensywne spojrzenie próbowało nawiązać kontakt ze mną. Był wysokim, postawnym mężczyzną z ciemnymi, niemal czarnymi włosami, które nadawały mu powagi. Jego głęboko osadzone, ciemne oczy, niegdyś pełne ciepła i troski, teraz zdradzały jedynie zmęczenie i smutek. Na twarzy miał wyraźne zmarszczki, świadectwo lat pełnych zarówno radości, jak i trudnych decyzji. Jego szczupła sylwetka, niegdyś pełna energii, teraz zdawała się nieco przygarbiona pod ciężarem odpowiedzialności, którą wziął na swoje barki. Tata zawsze był dla mnie postacią tajemniczą, ale jego obecność dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Teraz, stojąc przede mną, wydawał się mniejszy, jakby to, co przeszedł, odcisnęło na nim trwałe piętno.

Nie mogłam tego znieść. Zamiast pożegnania uniosłam rękę i pokazałam mu środkowy palec. To był mój sposób wyrażenia bólu, który czułam. Jego zaskoczenie wywołało w moim sercu niemal satysfakcję, choć wiedziałam, że to tylko chwilowe.

Kiedy odwróciłam się i ruszyłam z powrotem do domu, łzy, które starałam się powstrzymać, w końcu popłynęły swobodnie. Wiedziałam, że ta chwila będzie mnie prześladować przez długi czas, ale teraz nie mogłam niczego zmienić. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, pozostawiając za sobą wspomnienia i uczucia, które już nigdy nie miały być takie same.

Pomimo moich prób ukrycia emocji i pozorowania, że to wszystko mnie nie boli, przekonywałam samą siebie, że życie bez mojej irytującej siostry będzie znacznie łatwiejsze. Nie będę już w cieniu cudownej Ashley Walter, nikt nie będzie nas porównywał na każdym kroku. Ale w rzeczywistości, tego wieczoru moja rozpacz była tak przytłaczająca, że moje łzy i krzyki musiały rozbrzmiewać na ulicach miasta.

Dom, który kiedyś tętnił życiem i radością, teraz wydawał się zimny i obcy.

Każde pomieszczenie wypełniało echo przeszłości, przywołując wspomnienia chwil, które już nigdy nie wrócą. Z podłogi wyjęłam deskę, pod którą schowany był mój stary, biały pamiętnik z misiem i sową, inspirowany światem Harry’ego Pottera. Otworzyłam go i zaczęłam pisać, wylewając na papier cały ból, gniew i smutek. Słowa płynęły bez końca, tworząc mozaikę uczuć, które czekały na moment, by wreszcie ujrzeć światło dzienne.

16 lipca 2012, Castle Combe

Drogi pamiętniczku,


Dziś stało się coś, czego nigdy nie zapomnę. Tata i Ashley wyprowadzili się na inny kontynent, zostawiając mnie w domu pełnym wspomnień, które nagle stały się tak bolesne. Miesiąc temu rodzice się rozwiedli, a teraz tata zabrał mi siostrę. Czuję się, jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca, pozostawiając pustkę, której nic nie może wypełnić.

Mama próbowała przekonać mnie do pożegnania się z nimi, ale upierałam się, zamknięta w swoim żalu. Jej słowa „Będziesz tego żałować” teraz odbijają się echem w mojej głowie. Wiedziałam, że ma rację, ale po prostu nie potrafiłam się przemóc.

Kiedy w końcu wyszłam na podjazd i zobaczyłam Ashley, podbiegła do mnie i mocno przytuliła. Ukrywałam łzy, ale czuję, że od tej chwili nic już nie będzie takie samo. Ashley zawsze była częścią mnie, nawet w naszej cichej rywalizacji. Przepaść, która nas dzieli, nagle wydała się nie do pokonania.

Tata… gdy podszedł bliżej, nie umiałam znieść tego widoku. W moim geście była cała moja złość, ale teraz wiem, że to była tylko chwila ulgi. W sercu wciąż pragnęłam, by było inaczej — by powiedział, że wszystko się ułoży.

Teraz siedzę tutaj, próbując przekonać siebie, że bez Ashley będzie mi łatwiej, że nie będę już w jej cieniu. Ale to puste słowa. Jej brak sprawia, że czuję się jak nigdy dotąd — zagubiona i samotna.


Żegnaj pamiętniczku, to już ostatni wpis tutaj.

Aurelia Walter.

2. Nowe życie, stare rany

10 lat później (Październik)

To był dzień, na który czekałam od dawna, ale teraz, gdy wreszcie nadszedł, serce waliło mi, jak młot, a dłonie, wilgotne od potu, zaciskały się na uchwycie walizki. Mieszanka ekscytacji i lęku sprawiała, że trudno było mi skupić się na pakowaniu. Po krótkim czasie walizka była prawie spakowana, ale najtrudniejsze było pożegnanie z moją ukochaną rodziną. Po raz ostatni spojrzałam na mój pokój — na ścianach wisiały plakaty z Robertem Pattinsonem, które przypominały mi pierwsze zauroczenie oraz marzenia o romantycznych przygodach, jak w „Zmierzchu”. Inni przystojni aktorzy, jak Chris Hemsworth i Leonardo DiCaprio, towarzyszyli mi w marzeniach o dalekich podróżach i epickich przygodach, półki pełne książek i pamiątek z dzieciństwa.

Biblioteczka była pełna od rozmaitych powieści, które towarzyszyły mi przez całe dzieciństwo. Były tam klasyki, jak “Duma i uprzedzenie” Jane Austen i „Wichrowe Wzgórza” Emily Brontë, które czytałam z zapartym tchem. Nie mogło też zabraknąć serii o Harrym Potterze, która wciągnęła mnie w świat magii i przygód. Wśród nowocześniejszych powieści znalazły się „Bridget Jones” Helen Fielding i „Dziewczyna z pociągu” Pauli Hawkins, które czytałam wieczorami, z kubkiem herbaty w ręku. Każda z tych książek miała dla mnie szczególne znaczenie, była oknem do innego świata i miejscem, gdzie mogłam uciec od rzeczywistości.

Przesuwając palcami po grzbietach książek, czułam zapach starych stronic i delikatny kurz unoszący się w powietrzu, jak gdyby chciał przypomnieć, że czas odcisnął tu swoje piętno.

To miejsce było moim azylem przez tyle lat, a teraz musiałam je opuścić. Spojrzałam na białe biurko, przy którym spędzałam bezsenne noce nad książkami lub zanurzałam się w świecie seriali.Gdy wychodziłam z mojego, jakże dziewczęcego pokoju zerknęłam jeszcze na moje łóżko, gdzie wylewałam wodospady łez.

Zeszłam na dół, ciągnąc za sobą walizkę, której kółka były już niejednokrotnie wymieniane, skrzypiące i zmęczone jak ja sama. W domu panowała cisza, tylko ciche tykanie zegara w salonie przypominało mi, jak niewiele czasu zostało do wyjazdu.

Dom, w którym dorastałam, był pełen ciepła. Ściany salonu zdobiły rodzinne fotografie, a na kominku zawsze stały świeże kwiaty. Z kuchni zawsze dochodził zapach pieczonego chleba lub ciasta, robione przez moją kochaną babcię Florence, a w salonie panowała atmosfera spokojnych wieczorów przy kominku. Salon, jak zawsze, pachniał lawendą — ulubionym zapachem mojej babci Florence — a na stole stały filiżanki, od których bił zapach parzonej herbaty. Ten dom nie tylko mnie wychowywał, ale i uspokajał, leczył każdą troskę.

Chociaż moje serce ściskał żal, myśl o nowym początku na studiach rozbudzała we mnie ekscytację, jakiej dawno nie czułam.

Rok akademicki rozpoczynał się wyjątkowo późno, bo dopiero piętnastego października, w poniedziałek.

Kiedy dotarłam do salonu, w moich oczach pojawiły się łzy. Czułam, jak smutek ogarnia moje serce. Przez tyle lat oszczędzałam, żeby móc wyjechać na własnych zasadach, ale wciąż brakowało mi środków.

— Pamiętasz te wieczory przy filmach? — zapytała mama, patrząc na plakat.

— Tak… były naprawdę wyjątkowe — powiedziałam z lekkim uśmiechem, choć czułam, jak łzy napływają mi do oczu.

Pożegnanie z moim rodzinnym miasteczkiem, Castle Combe, było trudne. Ten uroczy zakątek Anglii, z brukowanymi uliczkami i kamiennymi domkami, zawsze wydawał się miejscem wyjętym z bajki. Przepadałam za rynkiem, gdzie lokalni sprzedawali domowe wyroby, a w małej kafejce serwowano najlepsze ciasto marchewkowe, jakie jadłam.

Przez chwilę patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Zaszkliły mi się oczy, ale nie chciałam, żeby mama to widziała. — Uspokój się — powtarzałam sobie w duchu, poprawiając długie, blond kosmyki opadające na ramiona. Wygładziłam niebieskie dżinsy, próbując ukryć drżenie rąk. Założyłam moją ulubioną skórzaną kurtkę, która zawsze dodawała mi pewności siebie. Do mojej głowy przyszły obawy, zresztą nie pierwsze w tym dniu.

Czy podołam nowym wyzwaniom? Czy uda mi się znaleźć przyjaciół w zupełnie nowym miejscu? Te pytania krążyły mi w głowie, gdy spojrzałam na walizkę pełną marzeń i obaw.

Przytuliłam moją mamę, Charlotte, która była jedną z najpiękniejszych osób, jakie znam. Miała szczupłą sylwetkę i blond kręcone włosy, które dodawały jej uroku. Jej ciepłe, brązowe oczy zawsze miały w sobie coś kojącego, a jej uśmiech potrafił rozjaśnić każdy dzień. Mało kto miał taką naturalną urodę.

Charlotte była niezwykle silną kobietą. Pomimo trudności, jakie przyniósł rozwód, zawsze była przy mnie, poświęcając się wychowaniu mnie z pełnym oddaniem. Nigdy nie znalazła sobie nowego męża, twierdząc, że ja jestem dla niej najważniejsza. Jej determinacja i miłość były dla mnie nieocenione. W przeciwieństwie do mojego ojca, który szybko ponownie się ożenił, Charlotte wybrała samotność, ale nigdy nie narzekała. Jej życie było pełne ciepła, troski i niekończącej się miłości, którą okazywała każdego dnia.

Stojąc tam, przytulona do niej, czułam jej ciepło i zapach lawendy. Było mi bezpiecznie, ale wiedziałam, że muszę odejść. Zamknęłam oczy, chcąc zapamiętać tę chwilę na zawsze.

Moja babcia, Florence, bardzo dumna z tego, że idę na studia, mocno mnie przytuliła. Florence była osobą niezwykłą, pełną ciepła i mądrości życiowej. Miała siwe włosy, które zawsze starannie układała w delikatne fale, a jej niebieskie oczy błyszczały życzliwością. Jej skóra była pomarszczona od lat uśmiechu i troski, ale jej uścisk był zawsze silny i pełen miłości.

Babcia mieszkała z nami od zawsze. Jej obecność była jak oaza spokoju — budził mnie zapach świeżo pieczonego chleba, a wieczorami słuchałam jej historii przy kominku.

— Jestem z ciebie taka dumna, kochanie — powiedziała, trzymając mnie mocno w swoich ramionach. — Wiem, że poradzisz sobie świetnie.

Uniwersytet Chicagowski to jedna z najbardziej prestiżowych i kosztownych uczelni w Stanach Zjednoczonych. Jako dwudziestolatka nie miałam wystarczających środków, by samodzielnie sfinansować tam życie i naukę. Ojciec zaproponował, że pokryje wszystkie koszty, ale z początku nie byłam do tego przekonana. Sama myśl o przyjęciu pomocy finansowej od niego była trudna do zaakceptowania — choć wiedziałam, że pragnie dla mnie jak najlepiej, przyjęcie takiej formy wsparcia budziło we mnie pewien dyskomfort.

Mama jednak zachęcała mnie, bym skorzystała z tej wyjątkowej szansy. Przekonywała, że takie wsparcie może być dla mnie cennym krokiem naprzód, i że warto otworzyć się na tę propozycję, zwłaszcza że była ona wyrazem troski i wsparcia, jaką ojciec mi proponuje.

— To ogromna okazja, Aurelia — powtarzała mama. — Tylko proszę cię, nie rób nic głupiego.

Nie mogłam się doczekać, ale jednocześnie bałam się natłoku nauki na medycynie. Myśl o długich godzinach spędzonych na zajęciach i w bibliotece była przytłaczająca, ale wiedziałam, że ze wsparciem rodziny dam sobie radę.

Kiedy babcia przytuliła mnie mocno, poczułam, jak bardzo będzie mi jej brakować. — Przyprowadź nam tu jakiegoś kawalera — zaśmiała się, a ja poczułam ukłucie tęsknoty. Jak mogłabym długo wytrzymać bez jej obecności?

Babcia delikatnie założyła mi na szyję srebrny wisiorek, który nosiła przez całe życie — pamiątkę po dziadku. Kiedy poczułam chłód metalu na skórze, wzruszenie ścisnęło mi gardło.

— To przyniesie ci szczęście — powiedziała cicho, a jej oczy błyszczały z dumą.

Jej śmiech i ciepłe słowa dodawały mi otuchy. Wiedziałam, że chociaż wyjazd był trudny, miałam za sobą miłość i wsparcie najbliższych. Babcia zawsze powtarzała, że mam w sobie siłę, by osiągnąć wszystko, czego pragnę, i te słowa towarzyszyły mi, teraz gdy wyruszałam w nową, nieznaną drogę.

Babcia zawsze powtarzała, że mam w sobie siłę, by osiągnąć wszystko, czego pragnę. Teraz, otoczona miłością najbliższych, ruszałam na tę nową drogę, pełna nadziei i wdzięczności.

Kiedy wyszłyśmy z domu, zobaczyłam moich przyjaciół czekających przed domem. W tłumie dostrzegłam Willa, mojego ex — czułam jego wsparcie nawet po rozstaniu. Chyba wszyscy wiedzieli, jak ważny jest dla mnie ten dzień.

— Patrzcie, kto się wybiera na studia! — wykrzyknęła Lily, śmiejąc się szeroko.

— Wiesz, jak to jest — odpowiedziałam, a następnie mocno ją przytuliłam.

— Będę tęsknić, Aurelio — powiedział mój były chłopak Will, który niezręcznie mnie przytulił.


Rozstaliśmy się z Willem, gdy odkrył, że jego serce bije w innym kierunku. Okazał się być gejem. To bolało, ale z czasem zrozumiałam, że to była najlepsza decyzja dla nas obojga.


Spakowałam walizkę i torbę podróżną do bagażnika samochodu, po czym ruszyłam, machając jeszcze do moich bliskich.

Nadszedł w końcu ten moment. Moja mama siedziała za kierownicą szarego SUV-a i zawiozła mnie na lotnisko. Przez całą drogę rozmawiałyśmy o tym, żebym była miła dla ojca i nie miała urazy do mojej siostry. Jednak nie mogłam jej tego obiecać — przez dziesięć lat, mój ojciec i moja przeklęta siostra, nie przyjechali do mnie, by mnie odwiedzić.

— Pamiętaj, Aurelia, staraj się zrozumieć ojca. Może nie był przy tobie przez te lata, ale wciąż cię kocha — mówiła mama, zerkając na mnie z niepokojem. Westchnęłam ciężko, odwracając wzrok.

— Mamo, to nie jest takie proste. Jak mam wymazać dziesięć lat z mojej pamięci?

— Nie musisz nic wymazywać. Ale może spróbuj dać im szansę, tak jak oni chcą dać ją tobie.

W trakcie jazdy towarzyszyła nam muzyka z radia, a widoki za oknem sprawiały, że czas szybko mijał. Gdy mijaliśmy kolejne znaki drogowe i skręty, serce biło mi szybciej z każdym kilometrem zbliżającym mnie do nowego życia.

W trakcie podróży do lotniska wspomnienia zaczęły napływać falami. Ten wyjazd oznaczał spotkanie z moim tatą, który mieszkał w Chicago od dekady. Kiedy rodzice się rozwiedli, płakałam i nie mogłam się z tym pogodzić. Ojca nie widziałam, odkąd się wyprowadził. Dzwonił do mnie, a prezenty na moje urodziny, piętnastego lipca, docierały przez pocztę, ale dla mnie to były bezwartościowe gesty. Prezenty nie zastąpiły jego obecności, rozmów i wsparcia.

Moja starsza siostra, Ashley, mieszkała z ojcem. Pamiętam, jak odprowadzałam ją do samochodu, kiedy miała wyjechać. Miała wtedy na sobie niebieską sukienkę, którą zawsze uwielbiała, ale tamtego dnia nie uśmiechała się jak zwykle. Rodzice twierdzili, że rozdzielenie nas to sprawiedliwe rozwiązanie, ale ja czułam, że coś ważnego zostało nam odebrane.

Wychowywanie się bez siostry było ciężkie. Zrozumiałe, że nie mogła często przyjeżdżać, ale przez dziesięć lat nie odwiedziła nas ani razu.

Próbowałam skupić się na nadchodzącej przygodzie, ale myśl o siostrze i ojcu nie dawała mi spokoju. Czy naprawdę mogłam wybaczyć im lata nieobecności?

Gdy dotarłyśmy na małą przystań, poczułam, że każda fala tej rzeki niesie moje myśli i wspomnienia. Było cicho, ptaki śpiewały gdzieś wysoko, a ja próbowałam złapać oddech. Ostatnie miesiące — nowe przyjaźnie, pierwsze kroki w dorosłość — sprawiły, że czułam wdzięczność. Wszystko, co przeżyłam, każda trudność, każda radość, przygotowały mnie na to, co przede mną.

Po chwili wstałam, wróciłam do samochodu i kontynuowałyśmy podróż. Deszcz, który nagle się pojawił, bębnił o szyby, a w radiu cicho grała melancholijna piosenka, która idealnie współgrała z moim nastrojem.

Teraz gdy byłam już tak blisko, nie mogłam się doczekać, aby zobaczyć ojca i podzielić się z nim emocjami. Mimo że nie wiedziałam, co przyniesie przyszłość, serce biło mi szybciej.

Lotnisko tętniło życiem — tłumy ludzi pędziły we wszystkie strony, dźwięki ogłoszeń mieszały się z odgłosami bagażników. Z każdej strony czułam zapach taniej kawy i perfum, a pod nogami ślizgała się lśniąca marmurowa podłoga. Mój lęk przed lataniem wzmagał się z każdym krokiem, jakby ciśnienie powietrza rosło.

Przede mną było trzynaście godzin lotu, ale byłam gotowa na nowy rozdział w moim życiu. Ludzi było od groma, momentami bałam się czy się nie zgubię. Mnóstwo monitorów, które pokazywały godziny odlotów, jak i przylotów.

W mgnieniu oka znalazłam się przy kontroli bagaży, a następnie przeszłam do drzwiczek prowadzących na pokład samolotu. Przed wejściem uścisnęłam moją mamę mocno.

— Wiesz, mamo, będę tęsknić tak, że aż będzie boleć — powiedziałam, próbując opanować drżenie w głosie, a łzy zaczynały napływać mi do oczu.

— Ja też, kochanie. Ale pamiętaj, że zawsze możesz do mnie zadzwonić, niezależnie od godziny — ona odwzajemniła uścisk i poprosiła, bym często do niej dzwoniła.

Podczas lotu do Chicago czułam się jak na emocjonalnej huśtawce. Już na samym początku, gdy wsiadałam na pokład samolotu w Londynie, serce zaczęło mi mocniej bić. Dreszcz przebiegał mi po plecach, gdy samolot ruszył z pasa startowego i unosił się w powietrze. Moje dłonie zacisnęły się na oparciach fotela, a oddech stał się nieregularny. Patrzyłam przez okno, obserwując, jak ziemia coraz bardziej się oddala, a miasto rozpływa się w morzu świateł. Wtedy zdałam sobie sprawę, jak malutka i bezsilna jestem wobec sił natury.

Każde szarpnięcie samolotu wywoływało we mnie nerwowe drżenie. Słyszałam, jak silniki pracują ciężej, a powietrze wokół zdawało się drżeć w rytm ich pracy. Z każdym dźwiękiem, z każdym drganiem, lęk w moim wnętrzu rósł, a moje myśli krążyły wokół najgorszych scenariuszy.

Wszystko, co było mi znane, zostawiłam za sobą. Moje życie w Castle Combe, brukowane uliczki i urokliwy rynek, które były częścią mnie, teraz wydawały się odległe, jak sen, który właśnie się skończył.

Mimo że zapach kawy serwowanej przez stewardesę próbował przebić się przez mój lęk, nie zdołał rozproszyć mojej paniki. Każda turbulencja wywoływała w mojej głowie najgorsze scenariusze, ale z czasem, gdy słońce chowało się za horyzontem, poczułam, jak napięcie w moich mięśniach powoli ustępuje.

Z upływem czasu zaczęłam jednak powoli oswajać się z sytuacją. Widok zachodzącego słońca za horyzontem przyniósł mi chwilę spokoju. Moje mięśnie zaczęły się rozluźniać, a oddech stał się bardziej równomierny.

Gdy samolot zaczął opadać w kierunku lotniska w Chicago, poczułam mieszankę lęku i ulgi. Kiedy w końcu samolot bezpiecznie wylądował, serce waliło mi w piersi, a moje ciało było osłabione. Wiedziałam jednak, że przekroczyłam własne granice, pokonując lęk i wzbijając się w przestworza. To był mój pierwszy krok w nowe życie.

Moment wcześniej byłam jeszcze w Castle Combe, z mamą i z babcią, a teraz nagle znalazłam się w wielkim Chicago. Byłam rozczarowana, gdy okazało się, że ojciec nie czekał na mnie na lotnisku. Moje nadzieje na ciepłe powitanie szybko zgasły. Kiedy wyłączyłam tryb samolotowy, zauważyłam, że ojciec do mnie napisał:


Edward Walter: Przyjedź taksówką lub Uberem do mojego domu, chciałem przyjechać, ale nie miałem czasu.


Zamówiłam taksówkę i pojechałam pod adres, który mi podał. Przez okno samochodu obserwowałam otaczające mnie miasto. Wieżowce wznosiły się dumnie, a ich szklane elewacje odbijały ostatnie promienie słońca. Było tu życie, ruch i hałas, które dodawały temu miejscu wyjątkowego uroku.

Zadzwoniłam do drzwi wejściowych tego wielkiego domu. Z zewnątrz dominował duży, klasyczny budynek otoczony bujnym ogrodem. Fasada wykonana z cegły, z dużymi oknami i solidnymi drzwiami wejściowymi, nadawała mu elegancki wygląd. Dach pokryty był gontem, co podkreśla tradycyjny styl. Przed domem rozciągało się przestronne podwórko, idealne do relaksu na świeżym powietrzu. Było słonecznie, lecz zimno, pogoda idealna na jesień, wiatru nie było, a zapach spadających liści z drzew.

Stałam samotnie, gdy zauważyłam, że drzwi się otwierają. W progu stanęła kobieta po czterdziestce, z lśniącymi włosami i pewnym siebie uśmiechem. Jej skórzana kurtka dodawała jej szyku, a powiększone usta i piersi sugerowały, że lubi być w centrum uwagi.

— Dzień dobry, jestem Aurelia Walter. Z tego, co wiem, mieszka tu mój ojciec — powiedziałam z lekkim zakłopotaniem.

— Edward, twoja córka przyszła! — zawołała kobieta, a chwilę później usłyszałam przyspieszone kroki. Kiedy ojciec pojawił się w drzwiach, jego elegancki garnitur kontrastował z moimi skromnymi ubraniami. Serce zabiło mi mocniej, a w mojej głowie zawrzały wspomnienia.

— Cześć, Aurie — przywitał mnie, przyciągając do siebie w ciepłym uścisku. Odwzajemniłam go, a w moich oczach pojawiły się łzy. Choć nosiłam w sercu wielki żal, jego gest poruszył mnie głęboko. Łzy napływały mi do oczu, ale wciąż miałam wrażenie, że między nami wisi niewypowiedziane. Po tylu latach może nadszedł czas, by wybaczyć, ale czy naprawdę byłam na to gotowa?

— Jeju, ale się zmieniłaś, Aurie — powiedział ojciec, jego głos zdradzał nutę wzruszenia, której się nie spodziewałam.

— Trudno jest się nie zmieniać przez te dziesięć lat rozłąki — odpowiedziałam, próbując poruszyć temat rozdzielenia. Może wyjaśni powód, albo cokolwiek.

— Nie mów Aurelio, że znowu będziemy przerabiać ten sam temat — ojciec odpowiedział z grymasem na moją uwagę.


Czyli jednak nie wyjaśni. Wspaniale.


— Przepraszam.

Weszliśmy do środka. Dom był przestronny i elegancki, z wysokimi sufitami oraz dużymi oknami, przez które wpadało dużo naturalnego światła. W powietrzu unosił się delikatny zapach świeżych kwiatów z wazonów rozstawionych na parapetach. Mój ojciec mieszkał tu już kilka lat, a ja nigdy u niego nie byłam. Przez dziesięć lat myślałam, że ma mnie w nosie, ale zaprosił mnie tu, więc może jest inaczej.

— Zmęczona po locie? Pewnie tak, to był długi lot. Były turbulencje? — zapytał ojciec, kiedy za nim powoli szłam.

— Trochę jestem zmęczona, a turbulencje niestety były — odpowiedziałam, podążając za nim.

Dotarliśmy do salonu, gdzie siedziała moja siostra. Ashley momentalnie wstała i popatrzyła na mnie, co pozwoliło mi dokładniej jej się przyjrzeć. Nie wiem czy chciałam ją widzieć. Miała mnie gdzieś przez te wszystkie lata. Nawet nie zadzwoniła. Nie poznawałam dawnej Ashley Walter, teraz wygląda totalnie inaczej. W dzieciństwie mówili, że wyglądamy jak bliźniaczki. Miałyśmy takie same blond włosy i szczupłe figury, ale różniłyśmy się charakterem. Ashley zmieniła się nie tylko zewnętrznie — jej ciemne włosy i nowy styl były tylko powierzchownymi zmianami. Czułam, że straciłyśmy kontakt na głębszym poziomie.

Pamiętam, jakby to było wczoraj, jej wyjazd z Castle Combe. Wtedy była moją kochającą siostrą, a teraz? Sama nie wiem, kim stała się przez te lata. Ja tygodniami leżałam w łóżku, płacząc z tęsknoty za nią. Czy ona choć przez chwilę czuła to samo? Ten ból rozdzielenia był nie do zniesienia, a teraz stał przede mną w osobie, której nie potrafiłam zrozumieć.

— Hej, miło cię widzieć, Relia — powiedziała Ashley, a we mnie natychmiast obudziła się odraza.

— Chyba pamiętasz, że nienawidzę, gdy ktoś nazywa mnie Relia — odpowiedziałam z wyraźną irytacją, czując, jak krew uderza mi do głowy.

W tej chwili ze schodów zbiegło jakieś dziecko, ale Ashley jedynie wzruszyła ramionami.

— Och, rel. Zapomniałam — odparła beznamiętnie.

Właśnie dlatego tak bardzo nie znoszę, gdy ktoś używa tego imienia. Zawsze kojarzy mi się to ze słowem „rel”.

Zaskoczona, spojrzałam na chłopca, który nagle przytulił się do mnie.

— Kim jest ten chłopiec? — zapytałam, próbując zrozumieć, co się dzieje.

— Witaj w domu, siostro — powiedział, a jego słowa sprawiły, że poczułam się oszołomiona.


Siostro?! Co tu się odjebało?!


— To mój syn z Elianą — odpowiedział ojciec spokojnie, ale w jego głosie słychać było nutę ulgi, jakby chciał zrzucić ciężar tajemnicy, który nosił przez tyle lat. Jego twarz zdradzała mieszankę radości i skruchy, co sprawiło, że poczułam się jeszcze bardziej oszołomiona.

— A kto to Eliana? — zapytałam, kiedy ojciec pokazał mi wzrokiem, na kobietę, która przywitała mnie w tej rezydencji.

W moich oczach pojawiły się szczere łzy. Czułam, jak napływają one z głębi duszy, a ich gorzki smak przypominał mi o wszystkich latach, które spędziłam w niepewności. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek naprawdę mnie kochał. Jego nowe życie, które zbudował tak szybko, sprawiło, że poczułam się nie tylko zaniedbana, ale i zapomniana.

— Kochanie co się stało? — zapytał mój zatroskany ojciec.

— Kochanie? Jakie kurwa kochanie? — wybuchłam, czując, jak adrenalina zalewa mi ciało. — Nie przyjechałeś do mnie przez dziesięć pieprzonych lat, a teraz nagle kochanie?! Myślałam, że po prostu mnie nie kochasz, a teraz dowiaduję się, że masz nową rodzinę, lepszą od tej, którą zakończyłeś dziesięć lat temu.

Ojciec spojrzał na mnie, jakby nie wiedział co powiedzieć. Poczuł się chyba głupio, ale taka jest prawda. Oni tu sobie szczęśliwie żyli. Moja matka nikogo sobie nie znalazła, a teraz mieszka sama z moją babcią w wielkim domu.

— Nie mów, że znowu będziemy to wałkować. Uspokój się, idź się przebrać, odpocznij i porozmawiamy przy kolacji — powiedział, po czym wyszedł z salonu, a mój niby brat zaprowadził mnie do pokoju gościnnego.

— Jestem Archer, fajnie mieć drugą siostrę — powiedział z uśmiechem, a jego beztroskie podejście sprawiło, że poczułam, jak mój gniew i żal jeszcze bardziej się zaostrzają. Choć był niewinny, jego istnienie przypominało mi o tym, co straciłam.

Cała ta rezydencja z zewnątrz, jak i w środku zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Mimo to nie chciałam przebywać w takim otoczeniu, które wydawało się zimne i obce. Pomyślałam, że wolałabym mieszkać w zwykłym domu, gdzie każde wspomnienie byłoby bardziej autentyczne, a nie stłumione przez luksus.

Pomyślałam, że jednak wolałam mieszkać w zwykłym domu, niż takim z przepychem. Mały chłopiec zaprowadził mnie na górne piętro, a następnie do pokoju. Pokój, do którego trafiłam, był mały i minimalistycznie urządzony, z widokiem na ogród. Pomimo elegancji, czułam, że to tylko tymczasowe schronienie. Nie planowałam się tu rozpakowywać — wiedziałam, że nie zostanę tu na długo.

Nie zamierzałam się zbytnio rozpakowywać. I tak nie będę tu mieszkać. Jutro miałam jechać do mieszkania, które wynajął mi ojciec, jakieś pół roku temu. Spotkać się ze mną nie umiał, ale wynająć mieszkanie owszem. Czułam, że to tylko tymczasowe schronienie, gdzie nie mogę być sobą. Rozgościłam się w pokoju, ale nie czułam się u siebie. Zamiast tego z każdą chwilą narastała we mnie pustka.

Gdy tak leżałam bezczynnie na łóżku, próbowałam chociaż pozbierać moje myśli i jakoś je poukładać. Nie było to łatwe, skoro tak dużo stało się od przyjazdu tu. A jestem tylko jeden pieprzony dzień!

Zdecydowałam się zapisać dzisiejsze wydarzenia w notatniku w telefonie, choć od dziesięciu lat nie prowadziłam pamiętnika. Wylewanie myśli na papier zawsze pomagało mi w trudnych chwilach, a teraz, w obliczu tylu emocji, czułam, że to jedyny sposób, by sobie poradzić.

14 października 2022, Chicago

Dziś poczułam, jak coś we mnie pęka. Chłopiec przytulił się do mnie i nazwał mnie siostrą. Jego słowa brzmiały jak zniekształcone echo, które sprawiło, że w moim umyśle zapanował chaos. Jak mogłam mieć nowego brata, o którego istnieniu nie miałam pojęcia? Przez wszystkie te lata ojciec budował nową rodzinę, zastępując mnie kimś innym.

Patrząc na tego niewinnego chłopca, poczułam mieszankę złości i żalu. Jego beztroskie podejście kontrastowało z moimi uczuciami zdrady i straty. Czułam, że zostałam zastąpiona, a wszystko, co pozostało, było jedynie cieniem przeszłości. Każde jego słowo, każdy uśmiech przypominały mi, jak bardzo zostałam zapomniana. Moje miejsce w sercu ojca zostało wyrwane i wypełnione przez nową rodzinę.

Wspomnienia czasów, gdy byłam oczkiem w głowie ojca, stały się jedynie mglistymi cieniami. W każdym zakątku domu dostrzegałam ślady życia, które toczyło się beze mnie. Gdy ojciec przedstawił mi swoją nową żonę, Elianę, poczułam się jak intruz. To było moje miejsce, moja rodzina, a teraz wszystko to należało do kogoś innego. Nawet pokój, który mi przydzielono, wydawał się obcy, jakby był tylko tymczasowym schronieniem.

Poczucie zdrady i opuszczenia przytłaczało mnie. Straciłam coś nieodwracalnego — moje miejsce w rodzinie zostało na zawsze zabrane. Każdy kąt domu, każdy uśmiech nowej rodziny przypominały mi, jak bardzo jestem nie na miejscu. To był dom ojca, ale nie mój. I w tym momencie zdałam sobie sprawę, że to, co straciłam, było nie tylko fizyczne, ale i emocjonalne — moje miejsce w sercu ojca zostało zajęte na zawsze.

***

Pod wieczór zeszłam na dół do jadalni, gdzie Eliana przygotowała kolację z dbałością o każdy detal. Świeżo ugotowane spaghetti mieszało się z aromatem świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego, tworząc zapach, który powinien był kojarzyć się z rodzinnym ciepłem. Usiadłam na wolnym miejscu przy dużym, dębowym stole, który zdawał się być świadkiem wielu rodzinnych spotkań. Tylko że ja czułam się tutaj jak obca. Wszyscy już byli — macocha, ojciec, moje rodzeństwo. Początkowo panowała niezręczna cisza, jakby nasza obecność miała być błędnym wyborem.

Pamiętam, jak wyglądały nasze kolacje, gdy byłam mała. Ojciec zawsze opowiadał nam historie ze swojej pracy, matka uśmiechała się, krzątając się wokół stołu. Wspólne śmiechy, radość, ciepło… A teraz ten sam stół był świadkiem mojej samotności.

Włożyłam sobie na talerz trochę spaghetti i wlałam sok pomarańczowy. Muszę przyznać, że posiłek był nieziemsko dobry, ale nie na tym zamierzałam się skupiać. Miałam zbyt wiele myśli w głowie, a główną z nich była rozmowa, którą musiałam odbyć z ojcem.

— Czyli co mi masz do powiedzenia? — zadałam pytanie, atakując ojca moim spojrzeniem, które mówiło więcej niż słowa.

Ojciec westchnął i po chwili zaczął mówić.

— Słuchaj, to nie tak, że zapomniałem o tobie przez te wszystkie lata — odpowiedział, a ja poczułam, jak jego słowa drenowały moje emocje, zamiast ich uzdrawiać. — Jeżeli te myśli się zrodziły przez moją nieobecność przez dziesięć lat, to się mylisz. A poza tym, masz dwadzieścia dwa lata, a nie dwanaście, żeby obrażać się o takie głupoty — powiedział mój ojciec, po czym moje wkurwienie było takie wielkie, że nie opanowałam się i wstałam od stołu i zaczęłam wychodzić z jadalni. W moich oczach pojawiły się ciężkie łzy.


Od kiedy obecność na urodzinach to głupoty?


Przez dziesięć lat nieustannie myślałam o ojcu, zastanawiając się, co mogło być tak ważne, że opuścił naszą rodzinę, że rozwiódł się z matką, mimo, że kurewsko dobrze im się układało. Każda rocznica, każde święto były bolesnym przypomnieniem jego nieobecności. Czułam, jak narasta frustracja, jak ktoś wyrwał część mojego serca, zostawiając pustkę, której nic nie mogło wypełnić. Jak mógł nas zostawić i nigdy się nie odwrócić?

— Aurelia do cholery jasnej, o co ci chodzi? — zapytał Edward, również wstając z krzesła, karząc mi głosem się zatrzymać we framudze jadalni.

— Jeszcze pytasz? Ile mam lat? Bo chyba nie dwadzieścia dwa! Tyle ma Ashley, a ja jestem Aurelia, twoje najmniej lubiane dziecko — zdecydowanie podniosłam swój głos, a następnie wyszłam z jadalni i wróciłam do pokoju. Ojciec za mną nie wyszedł, chyba naprawdę było mu głupio, że pomylił mnie i mój wiek. Dziwię się, że zapamiętał jeszcze moje imię. No normalnie wyczyn. Wzięłam swoją walizkę, ubrałam kurtkę i zeszłam na dół, ignorując spojrzenia mojej tak zwanej rodziny. Tak się wkurwiłam, że nie umiałam wytrzymać, choć chwili dłużej w tym przebrzydłym domu.

— Dokąd to? Wychodzisz, bo postarzałem cię o dwa lata? — zapytał kpiąco mój ojciec.

— To nie tylko wiek, ty po prostu mną się nie interesujesz, dlatego nie pamiętasz. A dla twojej wiadomości jestem pełnoletnia i nie muszę siedzieć pod twoimi skrzydłami — odpowiedziałam mu na jego słowa, po czym otworzyłam drzwi rezydencji i wyszłam ciągnąć za mną walizkę. Ojciec mnie już nie zatrzymał.

Wyszłam z rezydencji ojca, czując, jakby ziemia usuwała mi się spod stóp. Każdy krok był ciężki, a emocje, które wcześniej tłumiłam, teraz zalewały mnie jak fala. Nie wiedziałam, dokąd idę, ale czułam, że nie mogę już wrócić.

Wszędzie albo nie było wolnych pokoi, albo ceny były zaporowe, albo nikogo nie było na miejscu, kto mógłby mi wynająć pokój.

W końcu natrafiłam na jeden hotel, o którym krążyły marne opinie, ale miał przynajmniej właściciela na miejscu. Natychmiast zamówiłam Ubera i pojechałam tam. Mimo że nie zwracałam uwagi na wygląd hotelu, od razu rzuciłam się na łóżko i zasnęłam, zrezygnowana po długiej podróży.

3. Pierwszy dzień, nowe możliwości

Promienie słońca rozjaśniały ulice, a w mojej głowie wciąż kłębiły się myśli o tym, co za mną. Miasto wyglądało na uśpione, spokojne — tylko ja czułam, że jestem pełna niepokoju. Na ulicach panowała cisza, przerywana jedynie świergotem ptaków. Zapach świeżo skoszonej trawy przyniósł nagłe wspomnienie dzieciństwa, wspomnienie, które teraz wydawało się tak odległe i nieosiągalne.

Poprosiłam kierowcę taxi, by zawiózł mnie do nowego mieszkania, które wynajął mi ojciec.

Podróż przebiegała spokojnie, miasto było jeszcze uśpione po nocnej ciszy. Kierowca, starszy mężczyzna o pogodnym usposobieniu i siwych włosach pod kaszkietem, rozmawiał ze mną na temat mojego pierwszego wrażenia z pobytu w mieście. Rozmowa była przyjemna i pełna uśmiechów, co uspokajało moje nerwy związane z przeprowadzką.

Kierowca uśmiechnął się, gdy mówiłam o pięknie miasta.

— To miasto ma swoją duszę — powiedział. — Ale trzeba się do niego przyzwyczaić. Jak długo planujesz tu zostać? — zastanowiłam się nad odpowiedzią, bo sama nie byłam pewna.

— Sama nie wiem… na tyle, na ile los mi pozwoli, ale chciałabym jak najdłużej. — uśmiechnęłam się do niego, a on odwzajemnił mój gest.


Choć wtedy nie wiedziałam, jak bardzo mogę się mylić


Gdy taksówka zbliżyła się do kamienicy, zaczęłam dostrzegać jej elegancką fasadę oświetloną promieniami porannego słońca. Wysokie okna prezentowały się majestatycznie, a szerokie, ozdobne drzwi zapowiadały wnętrze pełne klasy i prestiżu. Wokół budynku rozciągały się starannie utrzymane ogrody, pełne kwitnących kwiatów i starannie przyciętych krzewów.

Z radością w sercu wysiadłam z taksówki, czując ekscytację związaną z nowym rozdziałem w moim życiu. Kamienica emanowała spokojem i elegancją, co tylko potęgowało moje oczekiwania co do nowego mieszkania.

Wchodząc do kamienicy, od razu poczułam jej elegancję. Detale architektoniczne, od rzeźbionych gzymsów po zdobione balustrady, nadawały budynkowi wyjątkowy charakter. Wysokie okna wpuszczały mnóstwo naturalnego światła, podkreślając urok wnętrza.

Choć kamienica wyglądała jak ze snu, nie mogłam pozbyć się pytania, czy naprawdę jestem gotowa, by zacząć tutaj od nowa.

Wyjęłam mojego iPhone’a, aby zadzwonić do dziewczyny. Po chwili usłyszałam sygnał, a potem jej głos.

— Hej, tu Aurelia. Dzwonię, bo miałam się z tobą skontaktować, gdy przyjadę — powiedziałam, gdy odebrała.

— Aurelia! Wreszcie, czekałam na twój telefon! Wchodź śmiało, już otwieram — odpowiedziała radośnie.

Drzwi do klatki schodowej otworzyły się z lekkim skrzypnięciem, a ja, ciągnąc za sobą walizkę i dźwigając ciężar wielkiej torby podróżnej, zaczęłam wspinać się po schodach. Na szczęście moje nowe mieszkanie znajdowało się tylko na czwartym piętrze, w samym sercu kamienicy. Przekroczyłam próg, zdjęłam kurtkę i zostawiłam walizkę i torbę w przedpokoju. Kiedy weszłam głębiej do mieszkania, moją uwagę przyciągnęła obecność dziewczyny. Miała piękne, błękitne oczy, które wyraźnie kontrastowały z jej ciemnymi brązowymi włosami. Na nosie miała urocze, okrągłe czarne okulary, które dodawały jej wyrazistości. Ubrana była swobodnie — w szare dresy Nike — co nadawało jej naturalny, niewymuszony wdzięk.

— Hej! Miło cię poznać. Jestem Valentina Evans, ale śmiało mów mi Tina albo Valenty — powiedziała z szerokim uśmiechem, wyciągając do mnie rękę. W jej błękitnych oczach było coś wyjątkowego, coś, co przyciągało uwagę jak magnes.

— Również miło cię poznać, jestem Aurelia Walter. Możesz mówić mi Aurie… ale tylko nie Relia — odparłam z rozbawieniem, ściskając jej dłoń.

Tina zachichotała, jakbyśmy od razu znalazły wspólny język, a potem wskazała mi gestem wnętrze mieszkania.

— Chodź, pokażę ci wszystko! — zaproponowała z entuzjazmem i ruszyła przodem, prowadząc mnie przez przestronny salon.

Rozejrzałam się wokół, podziwiając eleganckie meble i stonowaną kolorystykę, która nadawała wnętrzu luksusowego, ale przytulnego charakteru. Światło wpadające przez wielkie okna rozlewało się po pokoju, oświetlając każdy detal. Salon miał w sobie coś uspokajającego, a widok na tętniącą życiem ulicę dodawał mu uroku.

— Całkiem przyjemnie, prawda? — odezwała się Tina, zauważając moje zainteresowanie.

— Przyjemnie? To mieszkanie wygląda jak z magazynu! — zaśmiałam się. — Na pewno kosztowało fortunę — pomyślałam w duchu, przypominając sobie, że ojciec wynajął je na cały rok. Miałam tylko nadzieję, że to nie będzie moja wymówka, żeby nie poddać się na studiach.

Tina pokazała mi kuchnię — nowoczesną i w pełni wyposażoną, aż zachciało mi się coś ugotować — oraz sypialnie, przestronne i pełne światła, idealne do relaksu. Potem przeszłyśmy do łazienki, stylowej i luksusowej, z prysznicem i wanną.

— No, teraz już wiesz, gdzie możesz się schować, jak wszystko będzie cię tutaj przytłaczać — dodała z uśmiechem. — A teraz, co ty na to, żebyśmy zagrały w grę w pytania? Możemy się trochę lepiej poznać.

Zaskoczyła mnie trochę tą propozycją, ale spojrzałam na nią z zaciekawieniem, unosząc brwi.

— Czemu nie? Fajny pomysł — odpowiedziałam, uśmiechając się. — Ale od razu uprzedzam: moje życie to żadna ekscytująca historia! — dodałam żartobliwie, wstając z kanapy. — Zaczekaj chwilę, skoczę tylko po sok.

Tina zaśmiała się i kiwnęła głową, czekając, aż wrócę. Po chwili usiadłyśmy obok siebie na kanapie, każda z szklanką soku pomarańczowego w dłoni.

— Zaczynam! — oznajmiła Valentina z entuzjazmem, wygodnie rozsiadając się na kanapie. — Co studiujesz i dlaczego wybrałaś akurat ten kierunek? — zapytała, patrząc na mnie uważnie, z żywym zainteresowaniem w oczach.

Uśmiechnęłam się lekko, czując, jak ciepło napływa mi do policzków, ale szybko odpowiedziałam:

— Medycyna. Zawsze byłam dobra z biologii i… mam poczucie, że to coś, w czym naprawdę mogłabym się sprawdzić. Ale kto wie, czas pokaże — dodałam z lekkim wzruszeniem ramion, nieco speszona.

Valentina skinęła głową, jakby analizując moje słowa, a potem uniosła brwi z uznaniem.

— Medycyna? Szacunek, naprawdę. Musisz mieć nerwy ze stali — powiedziała, w jej głosie zabrzmiał szczery podziw. — Ja bym nie dała rady. Studiuję prawo, chociaż… sama nie wiem, czy to mój wybór. Moi rodzice są prawnikami, więc może po prostu chcę podążać ich śladem. Ale wydaje mi się, że mi się spodoba — dodała, zamyślając się na chwilę.

Rozsiadła się wygodniej, po czym znów spojrzała na mnie z błyskiem ciekawości.

— Dobra, od razu kolejne pytanie — powiedziała, uśmiechając się ciepło. — Co uważasz za swoje największe osiągnięcie w życiu?

Zaśmiałam się krótko, kręcąc głową, jakby odpowiadając na własne myśli.

— Moje największe osiągnięcie? To, że w wieku dwudziestu lat wciąż żyję — odparłam z lekką ironią, ale widząc jej rozbawiony uśmiech, dodałam poważniej: — Ale tak serio… chyba moi przyjaciele z Castle Combe. Oni naprawdę mnie wspierają. Poza tym… hm, chyba nie mam czegoś, co nazwałabym „osiągnięciem”.

Valentina zmarszczyła brwi, wpatrując się we mnie z ciekawością.

— Castle Combe? Gdzie to jest? — nachyliła się, czekając na wyjaśnienie.

— W Anglii — odparłam, uśmiechając się. — Małe miasteczko, ale przepiękne. Taki obrazek z pocztówki.

Na jej twarzy pojawił się wyraz szczerego zdumienia. Jej błękitne oczy rozszerzyły się, a usta otworzyły w niemym zdziwieniu.

— Serio? Przyleciałaś na studia aż z Anglii? — zapytała, nie ukrywając zaskoczenia.

— Tak jakoś wyszło — odpowiedziałam, wzruszając ramionami, uśmiechając się przy tym lekko. — A teraz moja kolej. Co jest dla ciebie najważniejsze w życiu? — zapytałam, zaintrygowana, jaką usłyszę odpowiedź.

Valentina na chwilę spoważniała, wpatrując się we mnie, jakby zastanawiała się nad każdym słowem.

— Hmm… ciężkie pytanie — przyznała, marszcząc lekko czoło. — Ale chyba… moja młodsza siostra. Jest dla mnie najważniejsza — powiedziała z ciepłym uśmiechem, a potem zapytała, odwracając pytanie w moją stronę: — A ty, masz jakieś rodzeństwo?

Poczułam, jak przez głowę przemykają mi wspomnienia, które zawsze były gdzieś w tle, ale nigdy nie mówiłam o nich na głos.

— Mam siostrę, która przez dziesięć lat jakby o mnie zapomniała… i brata, o którego istnieniu dowiedziałam się całkiem niedawno


A tak dokładniej to wczoraj.


Valentina spojrzała na mnie z wyrazem zrozumienia, jakby wyczuwała, że za tym zdaniem kryje się więcej, niż zdradzam. Przez chwilę trwała cisza, ale ona po krótkim czasie odpowiedziała:

— Rozumiem cię, choć nie musisz mi tego tłumaczyć.

Nasza gra w pytania dobiegła końca, zanim zdążyłyśmy się zorientować. Gdy spojrzałyśmy na zegarek, okazało się, że czas płynął szybciej, niż sądziłyśmy. Rozmowa z Valentiną była tak wciągająca, że całkiem zapomniałam o przygotowaniach do apelu inaugurującego rok akademicki.

Tina podniosła się z kanapy z lekkim uśmiechem, poprawiając włosy.

— Chyba czas, żebyśmy się ogarnęły, co? — rzuciła, zerkając na mnie z rozbawieniem.

— Chyba masz rację — odpowiedziałam, wstając i przeciągając się. W głowie już układałam plan, co założyć na tę okazję.

Wracając do pokoju, zaczęłam przeszukiwać walizkę w poszukiwaniu odpowiedniego stroju. Po krótkim namyśle wybrałam klasyczną granatową sukienkę o dopasowanym kroju. Była elegancka, ale nie przesadna, idealna na taką uroczystość. Prosty design i subtelne wykończenia sprawiały, że wyglądała profesjonalnie, a jednocześnie czułam się w niej swobodnie.

Stojąc przed lustrem, poprawiłam materiał sukienki, upewniając się, że wszystko wygląda tak, jak powinno. Ten dzień miał być początkiem czegoś nowego — chciałam, żeby wszystko było idealne.

Po ostatecznym spojrzeniu w lustro poczułam falę pewności siebie — byłam gotowa na ten ważny dzień. Valentina czekała na mnie w przedpokoju, równie podekscytowana. Postanowiłyśmy pojechać na apel taksówką, a podczas jazdy czułyśmy rosnące napięcie i ciekawość, co przyniesie ten dzień.

Po kilkunastu minutach dotarłyśmy na kampus. Widok uczelni zaparł mi dech w piersiach. Przed nami rozciągały się wysokie, nowoczesne budynki o szklanych fasadach, które lśniły w promieniach słońca. Otaczały je zadbane trawniki i majestatyczne drzewa, a wśród zieleni kryły się ławki i ścieżki pełne studentów rozmawiających z podekscytowaniem. Wszystko tętniło życiem, a mimo gwaru panująca tu atmosfera emanująca prestiżem i możliwościami robiła ogromne wrażenie.

Centralnym punktem kampusu był rozległy plac, na którym ustawiono scenę. Profesorowie i kadra akademicka zajmowali miejsca na podwyższeniu, a wokół gromadziły się tłumy studentów ubranych elegancko, jakby każdy z nich czuł, że to początek nowego rozdziału. Wpatrywałam się w ten widok z zachwytem — był jak zapowiedź niesamowitych przygód i wyzwań, które dopiero miały nadejść.

Stałam w tłumie studentów, otoczona morzem podekscytowanych twarzy, a moje serce biło jak szalone. Kampus Uniwersytetu Chicagowskiego zdawał się pulsować energią, a ja wpatrywałam się w majestatyczne budynki, które teraz były symbolem mojej przyszłości. To był początek czegoś wielkiego.

Plac wypełniał gwar rozmów i śmiechu, ale gdy zza sceny wyłonił się wysoki mężczyzna w eleganckim garniturze, tłum ucichł w jednej chwili. Jego postawa promieniowała autorytetem, a spojrzenie zdawało się przyciągać uwagę każdego z obecnych. To musiał być rektor — Henryk Patterson, postać, o której w korytarzach kampusu szeptano dziś z podziwem.

— Drodzy studenci — zaczął, a jego głos rozbrzmiał z siłą, która niosła się echem po placu. — Nazywam się Henryk Patterson i mam zaszczyt być rektorem Uniwersytetu Chicagowskiego. Witam was serdecznie!

W swoim przemówieniu mówił z pasją o misji uczelni. Opisywał ją jako miejsce, które nie tylko kształci, ale inspiruje, pozwala odkrywać siebie i tworzyć relacje na całe życie. Podkreślał, że wiedza zdobyta na wykładach to tylko fundament, a prawdziwa wartość kryje się w tym, jak studenci zdecydują się ją wykorzystać. Wspominał o odwadze, pomysłowości i determinacji jako kluczach do zmieniania świata, zachęcając zebranych, by traktowali naukę jako narzędzie do realizacji swoich marzeń. Jego słowa trafiały do każdego, a ich siła zdawała się elektryzować tłum.

Pod koniec swojego wystąpienia rektor przeszedł do prostszego, bardziej osobistego tonu. Jego głos niósł ciepło i szczerość, gdy spojrzał na zgromadzonych studentów.

— Dziękuję wam za uwagę, drodzy studenci — powiedział z łagodnym uśmiechem. — Życzę wam, aby ten rok akademicki był pełen wyzwań, sukcesów i niezapomnianych chwil. Powodzenia!

Plac eksplodował oklaskami. Ich dźwięk odbijał się od nowoczesnych budynków, a w powietrzu unosiło się poczucie wspólnoty i ekscytacji. Rektor jeszcze przez moment spoglądał na tłum, jakby chciał zapamiętać tę chwilę, po czym odszedł od mównicy, zostawiając zgromadzonych z nową energią i nadzieją na to, co przyniesie przyszłość.

Kiedy oklaski w końcu ucichły, plac wypełniła cisza pełna oczekiwania. Wtedy, z końca tłumu, rozległ się wyraźny, młodzieńczy głos.

— Przepraszam, czy mogę zadać pytanie, Panie Rektorze? — Młody chłopak o ciemnych włosach i okularach wstał, unosząc rękę niepewnie, ale z wyraźnym zdecydowaniem.

Rektor spojrzał na niego z zainteresowaniem i skinął głową.

— Oczywiście, proszę bardzo — zachęcił go, wracając tym samym do mównicy, robiąc gest dłonią, aby mówił.

— Chciałbym zapytać o programy praktyk i staży na naszej uczelni — chłopak zaczął, lekko drżącym głosem. — Czy są takie możliwości i jak możemy z nich skorzystać?

Na twarzy rektora pojawił się wyraz aprobaty.

— Doskonałe pytanie — odpowiedział z uśmiechem, robiąc krok w stronę krawędzi sceny. — Uniwersytet Chicagowski oferuje szeroką gamę programów praktyk i staży w wielu dziedzinach. Współpracujemy z renomowanymi firmami, instytucjami badawczymi i organizacjami międzynarodowymi, aby zapewnić naszym studentom jak najlepsze doświadczenia zawodowe. Wierzymy, że teoria i praktyka muszą iść w parze.

Zwrócił się w stronę tłumu:

— Po dzisiejszym wydarzeniu zachęcam was do odwiedzenia biura kariery. Nasz zespół doradców chętnie pomoże wam znaleźć odpowiednie programy i wyjaśni, jak najlepiej rozpocząć waszą ścieżkę zawodową.

Odpowiedź spotkała się z kolejnymi oklaskami, a młody student skinął głową z wdzięcznością. Rektor ponownie spojrzał na tłum, jakby chciał upewnić się, że nikt nie ma więcej pytań, po czym z uśmiechem zakończył:

— Życzę wam powodzenia i mam nadzieję, że ten rok akademicki będzie początkiem wspaniałej podróży dla każdego z was. Dziękuję!

Plac wypełnił się jeszcze głośniejszym aplauzem, a studenci zaczęli szeptem wymieniać się wrażeniami. Ja również czułam rosnącą ekscytację — to był początek czegoś naprawdę wyjątkowego.

Chłopak kiwnął głową z uznaniem, a reszta studentów przyjęła odpowiedź z zainteresowaniem. To był początek nie tylko nauki, ale także szukania swojej ścieżki zawodowej i realizacji marzeń.

Po przemówieniu rektora atmosfera na placu wciąż wibrowała ekscytacją i optymizmem. Nagle na scenę wszedł młody mężczyzna, którego nazwisko nie było mi jeszcze znane, ale którego obecność natychmiast przykuła uwagę całego tłumu.

Stał tam, jakby wszystko wokół należało do niego — wysoki, zbudowany jak ktoś, kto włożył w siebie mnóstwo pracy. Szerokie ramiona i mocne ręce ledwo mieściły się w idealnie skrojonym garniturze, zapiętym na jeden guzik. Materiał koszuli napinał się na jego torsie, zdradzając obecność dużych mięśni. A potem zauważyłam coś jeszcze — ledwo widoczny kawałek tatuażu, który wychylał się spod mankietu. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby zrozumieć: facet wiedział, że wygląda dobrze.

Był brunetem, jego włosy czarne jak smoła wyglądały tak, jakby je ledwo przeczesano — niby elegancko, ale z odrobiną chaosu. Kilka niesfornych kosmyków opadało na jego czoło, jakby tylko po to, żeby przypominać, że nawet perfekcja może mieć w sobie coś niepokornego.

Jego twarz była arogancka jak cała jego postawa. Silna szczęka, a na niej cienka blizna, która biegła z lewej strony aż do kącika ust. Nie ukrywał jej, przeciwnie — wyglądała jak trofeum, dowód, że facet nie tylko wygląda, ale i coś przeżył. Gdy się odezwał, głos miał niski, lekko szorstki, z takim tonem, który zostawał w głowie. A jego uśmiech? Był bardziej drwiący niż ciepły, ledwie uniesione kąciki ust. Wyraz, który mówił jasno: wiem, że patrzysz, i wcale mnie to nie dziwi.

— Witajcie, drodzy studenci — zaczął, a jego głęboki głos wypełnił przestrzeń. — Nazywam się Ethan Harrington i mam zaszczyt pełnić funkcję przewodniczącego Koła Naukowego Uniwersytetu Chicagowskiego. Dzisiejszy dzień to dla nas wszystkich początek nowego etapu, okazja do przekroczenia granic tego, co już znamy, i sięgnięcia po więcej.

Przechadzał się po scenie, jego kroki były spokojne, niemal teatralne, jakby wiedział, że każde jego ruchy są obserwowane.

— Uniwersytet to coś więcej niż sala wykładowa i kolejne zaliczenia. To miejsce, gdzie kształtujemy nie tylko swoje umiejętności, ale i charakter. A wiecie, co jest najważniejsze? — zrobił pauzę, spoglądając na tłum. — To, jak wykorzystacie czas tutaj, zależy tylko od was. Koła naukowe, projekty badawcze, inicjatywy społeczne, to są narzędzia, które pozwolą wam stworzyć coś, co przetrwa dłużej niż dyplom na ścianie.

Studenci słuchali w skupieniu. Jego słowa były starannie dobrane, a ton głosu zdradzał wprawę w publicznych wystąpieniach. Choć treść jego przemówienia była inspirująca, dla mnie brzmiało to jak wyuczona przemowa kogoś, kto chce za wszelką cenę zaimponować.

Nachyliłam się do Tiny, która słuchała z zainteresowaniem.

— Co myślisz o całym tym Harringtonie? — zapytałam półgłosem, starając się zabrzmieć neutralnie.

Tina spojrzała na mnie z rozbawieniem.

— Wiesz co? Wygląda, jakby urodził się z mikrofonem w ręce — wyszeptała. — Ale muszę przyznać, że dobrze mówi.

Nasze ciche komentarze nie uszły jednak uwadze Ethana. Jego wzrok, jak ostrze, przeszył tłum, aż dotarł do nas. Jego lekki uśmiech zniknął, a na twarzy pojawił się chłodny wyraz niezadowolenia.

Zatrzymał się, wyraźnie przerywając swoją wypowiedź, i spojrzał na mnie z takim spokojem, że poczułam, jakby tłum wokół nas przestał istnieć.

— Przepraszam — powiedział głośno, jego głos zimny jak stal. — Czyżby ktoś tutaj uważał, że ich rozmowa jest bardziej interesująca niż moje przemówienie? Może lepiej, by kontynuowali ją poza tym placem.

Cisza zapadła natychmiast. Wszyscy obecni na scenie i wśród tłumu spojrzeli w moim kierunku. Poczułam, jak gorąco zalewa mi policzki, ale nie zamierzałam tego zostawić bez odpowiedzi.

— Przepraszam — odparłam, starając się brzmieć spokojnie, choć w środku kipiałam ze złości. — Nie wiedziałam, że posiadanie własnych myśli jest tutaj zakazane.

Ethan uniósł brew, jakby wyczuwając wyzwanie, ale zamiast odpowiedzieć, jedynie wzruszył ramionami, jakby moja uwaga nie była warta jego czasu. Wrócił do swojego przemówienia, a tłum szybko skupił się na jego słowach, choć atmosfera była napięta.

Nie słuchałam go dalej. Moje myśli były zbyt zajęte próbą zduszenia złości. Gdy apel dobiegł końca, tłum zaczął się rozpraszać. Tina zerknęła na mnie zaniepokojona, ale uspokoiłam ją machnięciem ręki.

— Idź na te stoiska kół naukowych — powiedziałam. — Muszę załatwić coś w biurze rektora.

Szłam korytarzem uczelni, starając się skupić na pytaniach, które chciałam zadać o staże.

Wspomnienie nieprzyjemnej wymiany zdań z Ethanem Harringtonem wciąż było świeże w mojej pamięci.

Za zakrętem poczułam nagły, mocny uścisk na ramieniu. Odwróciłam się gwałtownie, a moje spojrzenie napotkało Ethana Harringtona. Jego ciemne oczy płonęły wyrazem, którego nie potrafiłam zinterpretować — złość? Sarkazm? Pogarda? Stał przede mną, jego sylwetka dominująca, a usta wykrzywione w uśmiechu, który tylko podsycał moją irytację.

Zbliżył się. Był blisko, za blisko. Jego sylwetka, wysoka i niemal przytłaczająca, przesunęła się ku mnie, a przestrzeń między nami skurczyła się do minimum. Czułam ciepło jego ciała i ledwo wyczuwalny zapach jego wody kolońskiej, drzewnej i intensywnej. Było to niemal rozpraszające.

— Cóż za niespodzianka — zaczął z wyraźnym szyderstwem. — Nie sądziłem, że zdołam cię jeszcze dziś dogonić, Aurelio. Wygląda na to, że twoje zniecierpliwienie sięga zenitu. Nie możesz usiedzieć w jednym miejscu, prawda?

Jego ton wywołał we mnie falę złości. Jakim prawem mnie zatrzymuje? I skąd, do cholery, zna moje imię? Zacisnęłam szczękę, zmuszając się, by odpowiedzieć spokojnie, choć w środku wrzałam.

— Może po prostu nie mam cierpliwości do monotonnych przemówień — odparłam chłodno, patrząc mu prosto w oczy. — A poza tym, jakim cudem wiesz, jak się nazywam?

Ethan przechylił głowę na bok, jakby rozważał moje pytanie. W jego oczach pojawił się cień wyzwania.

— Monotonne? — powtórzył, udając, że zastanawia się nad moimi słowami. — Może to nie przemówienie było monotonne, ale twoja uwaga. Chyba lepiej by było, gdybyś zainteresowała się tym, co się dzieje wokół ciebie, zamiast tracić czas na rozmowy, które nie mają żadnej wartości.

— A poza tym twoje imię? — powtórzył, przeciągając słowa w sposób, który jeszcze bardziej działał mi na nerwy. — Może mam swoje sposoby. A może to po prostu kwestia dobrego rozeznania. Zresztą, twoje zachowanie podczas mojego przemówienia aż prosiło się o uwagę.

Poczułam, jak gniew we mnie narasta, niczym wulkan przed erupcją. Skrzyżowałam ręce na piersi, starając się stawić mu czoła.

— Rozeznanie? — prychnęłam. — Wiesz, jest różnica między rozeznaniem a zwykłym stalkingiem. A ty ją właśnie przekraczasz.

Na te słowa Ethan uniósł brew, a na jego twarzy zagościł chłodny, niemal triumfujący uśmiech. Jego głos, lodowaty jak stal, przeszył powietrze.

— Stalking? Doprawdy? — rzucił z udawanym zdziwieniem. — Może po prostu jestem dobrym obserwatorem, Aurelio. Ale jeśli czujesz się zagrożona, to chyba bardziej mówi o tobie niż o mnie.

— Wiesz co? — wycedziłam przez zęby, robiąc krok w jego stronę. — Jeśli uważasz, że możesz sobie pozwalać na takie zachowanie, to jesteś bardziej arogancki, niż myślałam. I uwierz mi, to nie komplement

Jego oczy zwęziły się, a uśmiech na moment zniknął z jego twarzy, zastąpiony chłodnym wyrazem niezadowolenia.

— A ty? — odparł, jego głos był teraz cichszy, ale znacznie bardziej niebezpieczny. — Uważasz, że możesz wchodzić w moje przemówienie, rozpraszać innych i uchodzić z tym na sucho? Myślałem, że jesteś bardziej odpowiedzialna. Chyba się przeliczyłem.

Jego słowa ugodziły mnie, ale nie zamierzałam mu tego pokazać. Uniosłam podbródek, zmuszając się, by wyglądać pewnie, mimo że w środku czułam narastającą falę frustracji.

Jego arogancja niemal mnie dusiła, a jednocześnie trudno było nie zauważyć, jak cholernie dobrze wyglądał. Mocno zarysowana szczęka, idealny garnitur napinający się na jego szerokich ramionach, ten skrawek tatuażu… Wszystko to sprawiało, że był przyciągający w sposób, który wywoływał moją frustrację jeszcze bardziej.

— Myślałam, że jesteś kimś, kto ma choć odrobinę klasy — rzuciłam z zimną ironią. — Chyba też się przeliczyłam.

Ethan parsknął cicho, jakby moje słowa były dla niego jedynie słabą próbą ataku.

— Cóż, miło było zamienić kilka słów — powiedział, tonem, który wyraźnie sugerował, że wcale tak nie uważa. — Ale radzę ci na przyszłość bardziej uważać, kogo próbujesz sprowokować. Nie każdy będzie tak… cierpliwy jak ja.

Bez słowa odwrócił się na pięcie i odszedł w przeciwnym kierunku, zostawiając mnie z poczuciem wściekłości, które pulsowało we mnie jak żywy ogień. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś może być aż tak irytujący i arogancki.

Wzięłam głęboki oddech, starając się odzyskać spokój. Jednak jego słowa wciąż dźwięczały mi w głowie, a ja wiedziałam, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie.

Po konfrontacji z Ethanem poczułam, jak wzbiera we mnie fala emocji. Gniew, frustracja i złość mieszały się ze sobą, sprawiając, że cała sytuacja stała się nie do zniesienia. Zamiast iść do gabinetu rektora, jak wcześniej planowałam, zdecydowałam się na chwilę odpoczynku, aby uspokoić umysł i zebrać myśli. Wiedziałam, że jeśli teraz wejdę do biura rektora, moje emocje będą aż nazbyt widoczne, a rozmowa nie będzie miała sensu. Potrzebowałam chwili, by wrócić do siebie, zanim ponownie zmierzę się z formalnościami.

Siedząc na jednej z ław przy kampusie, starałam się oddychać głęboko, wciągając zimne powietrze do płuc. Mimo że moje ciało starało się się uspokoić, w głowie wciąż trwała burza. Jak on mógł być tak arogancki? Jak mógł mnie tak traktować, jakby nic się nie liczyło, tylko jego wygodna i wyidealizowana wizja siebie? Jednak zamiast natychmiast rozwiązać sytuację, postanowiłam odłożyć rozmowę z rektorem na później. Nie chciałam, żeby to, co stało się tego dnia, miało wpływ na to, jak postrzegają mnie na uczelni. Musiałam działać mądrze.

Kiedy wróciłam do mieszkania, Tina czekała na mnie przed drzwiami. Uśmiechnęłam się do niej lekko, starając się, by nie zauważyła mojego zmieszania. Oparłam się o futrynę, udając, że wszystko poszło zgodnie z planem.

— Jak poszło? — zapytała, dostrzegając moją nieco rozluźnioną postawę. — Rozmawiałaś z rektorem?

Wszystko, co chciałam zrobić, to opowiedzieć jej prawdę, jednak w tej chwili po prostu nie byłam gotowa na to, by otworzyć się w pełni. Zamiast tego, wymyśliłam coś, co miało mnie uspokoić.

— Tak, poszło dobrze — odpowiedziałam, starając się, by moje słowa brzmiały przekonująco. — Rektor był bardzo pomocny, wszystko jasne. Odpowiedział na moje pytania dotyczące praktyk. Myślę, że uda mi się znaleźć coś ciekawego. — W tym momencie próbowałam zebrać myśli, by wrócić do normalności. — A ty? Co z twoim zapisem na koło naukowe?

Tina patrzyła na mnie przez chwilę, a potem uśmiechnęła się szeroko.

— Zapisana — powiedziała, a jej głos pełen był ekscytacji. — Prawnicze koło naukowe. Wiem, że będzie ciężko, ale cieszę się, że w końcu robię coś konkretnego.

Jej radość była zaraźliwa, a ja poczułam, jak mimo moich wewnętrznych rozterek, zaczynam się uśmiechać. Tina była dla mnie jak słońce w pochmurny dzień, zawsze gotowa, by podnieść mnie na duchu, nawet kiedy nie miałam na to ochoty.

— To świetnie! — odpowiedziałam, zachowując lekki ton. — Jeśli w tym wszystkim znajdziesz czas, to co powiesz na przerwę na kawę? W pobliżu jest podobno fajna kawiarenka.

Tina spojrzała na mnie, a jej twarz rozjaśniła się jeszcze bardziej.

— Świetny pomysł. Będziemy miały czas, żeby porozmawiać o wszystkim i lepiej się poznać — powiedziała, chwycając moją rękę. — A potem możemy rozwinąć nasz plan podboju świata, prawda?

4. Konfrontacja w Kawiarni

Pierwsza noc w nowym mieszkaniu była pełna emocji. Kiedy weszłam do swojego pokoju, poczułam mieszankę ekscytacji i niepewności. Jasne ściany i nowoczesne meble kontrastowały z elegancją mojego poprzedniego domu, ale pokój miał swój urok, emanując przytulnością. Starałam się czytać przed snem, ale myśli o nowym życiu nie dawały mi spokoju.

Rano promienie słońca wypełniły pokój, a wspomnienia o porannych śniadaniach z mamą wywołały tęsknotę, podkreślając jej brak w tym nowym miejscu.

Sięgnęłam po telefon, by sprawdzić godzinę. Był jeszcze wczesny wtorek, ale z zewnątrz dochodziły dźwięki miasta — studenci wychodzili na zajęcia, a ulica zaczynała tętnić życiem.

Wstałam z łóżka, czując dreszcz ekscytacji. W łazience zauważyłam półkę z podstawowymi przyborami, które przygotowałam na pierwszą noc.

Powędrowałam do kuchni na szybkie śniadanie.

Kiedy zasiadłam przy stole, oglądając TikToki, zauważyłam Tinę, która, zaspana, parzyła kawę, ale nie przygotowywała śniadania. Było to trochę dziwne, bo ja chciałam porządnie zjeść przed pierwszymi zajęciami. Mimo że stresowałam się, wiedziałam, że to właśnie na to czekałam.

— Jak się spało? — zapytała Tina, ziewając. — Ja ledwo wstałam z łóżka.

— Całkiem dobrze, ale ciężko było się podnieść — odpowiedziałam, przeciągle ziewając.

— Jakie masz dziś zajęcia? — dopytała, włączając ekspres.

Zerknęłam na telefon, by sprawdzić plan, bo nie pamiętałam, co mam dzisiaj. Gdy go zobaczyłam, poczułam ulgę.

— Dziś mam biochemię, podstawy anatomii i medycyny klinicznej — odpowiedziałam.

Tina spojrzała na mnie z zaskoczeniem.

— Co? Tylko trzy wykłądy? Ja mam aż cztery dwugodzinne zajęcia!

Szczerze mówiąc, cieszyłam się, że mam mniej wykładów — będę miała czas na zwiedzanie Chicago. Moje zajęcia zaczynały się dopiero o dziesiątej, każdy jeden wykład miał trwać po półtorej godziny.

Kiedy Tina piła kawę, poszłam do swojego pokoju, by wybrać ubrania. Długo się zastanawiałam. Od zawsze byłam tego zdania, że nie trzeba dużo pieniędzy, by dobrze wyglądać, wystarczy wiedzieć, gdzie szukać.

Zdecydowałam się na prostą białą koszulkę z lekkim dekoltem i niebieską dżinsową kurtkę. Do tego jeansy z wysokim stanem i beżowa torebka, w której miałam zeszyty, notesy i długopisy do notatek. Nie zapomniałam o kalkulatorze. Po ubraniu się wyszłam z pokoju, gotowa na pierwszy dzień zajęć. Tina czekała na mnie na korytarzu.

Założyłam białe sneakersy, a potem razem poszłyśmy pieszo na uczelnię. Było jeszcze sporo czasu, więc mogłyśmy chwilę porozmawiać i pozwiedzać miasto.

— Jak wrażenia? Stresujesz się? — zapytała Tina, przechodząc przez pasy.

Spojrzałam na nią, ale wtedy poczułam wibracje telefonu w kieszeni.

— Wszystko w porządku — odpowiedziałam, wyciągając telefon z torebki i zobaczyłam, że dzwoni mama. Niemal natychmiast odebrałam.

— Hej, Aurie, jak tam w Chicago? — zapytała od razu.

— Całkiem dobrze, właśnie idę na uczelnię — odpowiedziałam.

Mama zaczęła dopytywać o mieszkanie, zajęcia, a potem padło to pytanie, na które czekałam od początku rozmowy, choć miałam nadzieję, że jakoś się uda go uniknąć.

— A jak było u ojca? Byłaś dla niego miła? Nie poniosło cię czasem?

Wzięłam głęboki oddech, próbując nadać głosowi najbardziej naturalny i spokojny ton.

— Tak, byłam miła. Zjedliśmy razem kolację i wszystko było w porządku — powiedziałam, choć czułam, że mama pewnie wyczuwała w moim głosie jakieś napięcie. Zanim zdążyła drążyć temat, szybko dodałam: — Dobra, mamo, muszę kończyć, bo już wchodzę na uczelnię. Całuski i pozdrów babcię!

Zakończyłam rozmowę z mamą, starając się ukryć drżenie w głosie. Wiedziałam, że wyczuła coś w moim tonie — może nie do końca uwierzyła w moją odpowiedź, ale w tej chwili nie miałam siły na kolejne pytania czy uwagi. Odetchnęłam głęboko, chowając telefon z powrotem do torebki i spojrzałam na Tinę, która rzuciła mi szybkie „powodzenia” i zniknęła w tłumie studentów.

Zostałam sama.

Na zewnątrz październikowa pogoda przypominała o nadchodzącej zimie. Niebo było szare i nisko zawieszone, jakby mogło za chwilę spaść lekki deszcz. Chłodny wiatr przenikał przez okna i szpary w drzwiach, niosąc ze sobą wilgotny zapach gnijących liści. Wszyscy wokół mnie wydawali się pędzić w swoich kierunkach — z kawą w ręku, plecakami pełnymi książek, rozmawiając i śmiejąc się w drodze na zajęcia.

Stałam w korytarzu, próbując odnaleźć salę 245 na tej ogromnej uczelni, która wciąż była dla mnie labiryntem. Przesuwałam palcem po mapie budynku wiszącej na ścianie, ale zamiast zyskać jasność, czułam się jeszcze bardziej zagubiona. Korytarz zdawał się ciągnąć bez końca — rzędy drzwi z numerami, które nie miały sensu, przeplatane gablotami z ogłoszeniami i plakatami promującymi wydarzenia studenckie.

— Gdzie ja właściwie jestem? — mruknęłam pod nosem, rozglądając się w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki.

Chłód powietrza, które napływało przez uchylone drzwi wejściowe, przypomniał mi o poranku spędzonym z mamą na telefonie. Wciąż czułam lekkie ukłucie winy — nie lubiłam jej okłamywać, ale nie miałam ochoty wdawać się w dyskusję o moim ojcu. Westchnęłam ciężko i ruszyłam dalej, przytrzymując pasek torby na ramieniu.

Po kilku minutach bezskutecznego błądzenia zauważyłam chłopaka, który stał kilka kroków ode mnie, wpatrzony w ekran swojego telefonu. Wyglądał na studenta — luźna bluza, dżinsy i jasne, nieco kręcone włosy sugerowały swobodny styl typowy dla uniwersyteckiego życia. Zebrałam się na odwagę i podeszłam bliżej.

— Przepraszam — zaczęłam ostrożnie, starając się nie przeszkadzać. — Wiesz może, gdzie znajdę salę 245? Szukam jej od dobrych piętnastu minut i chyba zaczynam się poddawać.

Podniósł wzrok znad telefonu i uśmiechnął się lekko. Wyglądał na sympatycznego — miał jasne oczy i delikatne dołeczki w policzkach, które dodawały mu uroku.

— Sala 245? — powtórzył blondyn, zerkając na mapę na ścianie. — Jest blisko. W sumie i tak tam idę, więc mogę cię zaprowadzić.

Ulga i wdzięczność przemknęły przez moją twarz.

— Naprawdę? Dzięki, byłabym ci bardzo wdzięczna.

— Żaden problem — odparł, gestem zapraszając mnie do siebie.

Ruszyliśmy razem przez korytarz. Czułam, jak powoli opada napięcie, które towarzyszyło mi przez cały poranek. Chłopak był wysoki i poruszał się z pewnością siebie, jak ktoś, kto zna to miejsce od lat. Współgrał z nim każdy krok — pewny, ale spokojny.

— Jestem Billy Cross — przedstawił się, podając mi rękę w ruchu.

Uścisnęłam ją z lekkim uśmiechem.

— Aurelia Walter. Dzięki za pomoc, naprawdę.

— Pierwszy rok, tak? — zapytał, spoglądając na mnie kątem oka.

— Ta…, dopiero zaczynam — przyznałam z lekkim westchnieniem. — A ty? Na którym jesteś roku?

— Drugi — odpowiedział, a widząc moje zaskoczenie, dodał z uśmiechem: — Pewnie się zastanawiasz, co robię na biochemii z pierwszym rokiem?

Skinęłam głową, czując, jak moje zaciekawienie rośnie.

— Muszę ją nadrobić, bo nie miałem jej w pierwszym roku — wyjaśnił. — Tak wyszło z moim planem zajęć, więc teraz jestem z wami.

— To dobrze, przynajmniej będę znała kogoś starszego. Może czasem będę cię prosić o pomoc? — zapytałam żartobliwie, czując, że rozmowa powoli rozładowuje mój stres.

— Zawsze do usług — odpowiedział z uśmiechem, który wydawał się naprawdę szczery.

Zanim się obejrzałam, dotarliśmy pod drzwi sali 245. Billy wskazał miejsce w środku.

— To tutaj. Dobra rada: usiądź bliżej środka, stamtąd najlepiej widać tablicę.

— Dzięki, naprawdę — oparłam, zajmując wskazane miejsce.

Billy usiadł kilka rzędów dalej, a ja odetchnęłam, otwierając notatnik. Może jednak ten dzień zacznie się lepiej, niż przypuszczałam.

Wykład prowadzony przez doktora Adama Smitha przeszedł z zaskakującą lekkością. Mimo że biochemia brzmiała jak dziedzina, która mogła przytłoczyć, doktor Smith miał w sobie dar — jego głos był ciepły, rytmiczny, a sposób, w jaki wyjaśniał podstawy chemii organicznej, sprawiał, że nawet najbardziej zagmatwane definicje nabierały sensu. Rozpoczął od prostych, ale kluczowych informacji o węglowodanach i lipidach, tłumacząc ich strukturę oraz rolę w organizmach. Przy każdej nowej informacji robiłam notatki, a jednocześnie zerkałam ukradkiem na innych studentów, próbując ocenić, czy tylko ja jestem tak spięta.

Kiedy doktor Smith wspomniał o kolokwium zaplanowanym na czwartek, w sali przeszedł wyraźny szmer. To jedno słowo, kolokwium, jak zawsze działało na studentów jak wystrzał z pistoletu startowego. Widziałam, jak Billy, siedzący kilka rzędów przede mną, podnosi wzrok i uśmiecha się lekko pod nosem, jakby chciał powiedzieć: „To dopiero początek”.

Po zakończeniu wykładu wyszłam z sali razem z resztą studentów. Billy zatrzymał się na chwilę, żeby pożegnać się ze mną.

— Powodzenia na kolejnych zajęciach. Widzimy się później na stołówce? — rzucił, poprawiając pasek torby.

— Jasne — odpowiedziałam, uśmiechając się.

Machnął ręką i zniknął w tłumie, a ja odprowadziłam go wzrokiem, czując, że zaczynam czuć się na tej uczelni odrobinę pewniej.

Sama ruszyłam w stronę kolejnej sali, starając się nie zgubić w plątaninie korytarzy. Tym razem bez problemu trafiłam we właściwe miejsce.

Przed kolejnymi drzwiami zatrzymałam się na moment, żeby sięgnąć po notatnik, ale zanim zdążyłam zrobić krok, poczułam delikatne wibracje telefonu w kieszeni.

Wyciągnęłam urządzenie, patrząc na ekran, który wibrował, jakby chciał przyciągnąć całą moją uwagę. Serce momentalnie zabiło mocniej, kiedy zobaczyłam wyświetlone imię — Edward Walter. Te imię i nazwisko wystarczyło, by przypomnieć mi wszystkie niewygodne rozmowy, które odbyliśmy, i te, których unikałam.

Przez chwilę stałam nieruchomo, wpatrując się w ekran, jakby od tego zależało moje życie. Z każdą kolejną wibracją czułam narastające napięcie — mieszankę obawy, niepewności i poczucia obowiązku.

— No dalej — powiedziałam cicho do siebie, biorąc głęboki oddech.


Czego ten człowiek ode mnie chciał?! Co?


Szukałam cichego miejsca, gdzie mogłabym w spokoju odebrać telefon. Przechodząc obok otwartych drzwi sal i grup rozmawiających studentów, w końcu znalazłam chwilę wytchnienia przy jednym z dużych okien wychodzących na kampus. Widok kojącego krajobrazu w niewielkim stopniu pomagał opanować drżenie rąk i przyspieszone bicie serca. Zdecydowanym, choć nieco nerwowym ruchem odebrałam połączenie.

Niepokój ściskał mnie w żołądku. Wiedziałam, że tej rozmowy nie mogę uniknąć. Odkładanie jej tylko pogarszało sytuację, a każda wymiana zdań z ojcem była dla mnie kolejną próbą sił — trudną, ale nieuniknioną.

— Halo? — powiedziałam cicho, starając się nadać głosowi ton opanowania, choć emocje wirowały we mnie jak burza.

Po drugiej stronie zapadła krótka cisza, a potem odezwał się znajomy, głęboki głos.

— Aurelio… przepraszam za niedzielę. Nie chciałem, żeby to tak wyglądało — powiedział, a jego głos zadrżał pod koniec zdania. — Naprawdę mi na tobie zależy. Wiem, że zawiodłem, ale proszę, daj mi jeszcze jedną szansę. Przyjadę po ciebie wieczorem. Może wybierzemy się gdzieś razem… jak kiedyś, jak ojciec z córką.

W jego słowach słychać było napięcie, jakby bał się, że zaraz odrzucę tę propozycję. Nadzieja i skrucha w jego głosie były niemal namacalne, ale jednocześnie budziły we mnie sprzeczne emocje.

Milczałam przez chwilę, analizując jego słowa. W moich oczach zbierały się łzy, lecz z całych sił starałam się je powstrzymać. Gniew i zmęczenie mieszały się z delikatną iskierką nadziei, że może tym razem będzie inaczej. Wzięłam głęboki oddech, próbując zachować spokój.

— Dobrze — powiedziałam w końcu, a mój głos zabrzmiał spokojniej, niż się spodziewałam. — Dam ci jeszcze jedną szansę. O której po mnie przyjedziesz?

Po drugiej stronie zapadła ulga, niemal słyszalna w tonie jego głosu.

— Będę o siódmej. Jeszcze raz przepraszam, Aurelio — odparł cicho, zanim się rozłączył.

Przez chwilę stałam nieruchomo, wpatrując się w dal za oknem. Słońce powoli kryło się za linią drzew, a ja walczyłam z falą emocji, która napierała na mnie coraz mocniej. W końcu wzięłam kilka głębokich oddechów, starając się odzyskać równowagę.

Ruszyłam w stronę sali wykładowej, gdzie zajęcia miały się zaraz rozpocząć. Kiedy weszłam, większość miejsc była już zajęta, a studenci skupieni na swoich notatkach i rozmowach. Znalazłam wolne miejsce na tyłach sali, usiadłam, próbując skupić się na tym, co miało nadejść.

Jednak słowa ojca wciąż odbijały się echem w mojej głowie, a ja nie mogłam przestać się zastanawiać, czy tym razem coś rzeczywiście się zmieni.

Wykład z podstaw anatomii rozpoczął dr Charles Hopper, który swoim spokojnym, lecz zdecydowanym głosem wprowadził nas w tematykę. Zwięźle omówił płaszczyzny ciała i kierunki anatomiczne, a następnie przeszedł do budowy układu kostnego. Mimo pozornej złożoności tematu, jego klarowne wyjaśnienia sprawiły, że materiał wydawał się przystępny i zrozumiały. Wykład minął szybciej, niż się spodziewałam, pozostawiając mnie z poczuciem, że czas był dobrze wykorzystany.

Gdy opuściłam salę, miałam wrażenie, że notatek z tych dwóch pierwszych wykładów mam więcej niż z całego roku w liceum. Przede mną było godzinne okienko, które postanowiłam wykorzystać, spotykając się z Billym na lunch.

Stołówka studencka tętniła życiem — wypełniały ją rozmowy, śmiechy i zapachy różnorodnych potraw. Kiedy weszłam, od razu zauważyłam Billego siedzącego przy jednym z podwójnych stolików. Pomachał do mnie z szerokim uśmiechem, a ja odetchnęłam z ulgą, ciesząc się, że miałam już tu kogoś znajomego.

— Hej, jak tam wykłady? — zapytał, wstając, by mnie przywitać.

— Spoko, sporo się nauczyłam, tempo jest nawet niezłe — odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.

Razem ruszyliśmy w stronę bufetu. Zdecydowałam się na sałatkę z fetą, bo nie byłam szczególnie głodna. Billy, z wyraźnym zadowoleniem, wybrał tylko kawę. Gdy wróciliśmy do naszego stolika, zauważyłam, jak szybko zaczęłam czuć się swobodnie w jego towarzystwie.

Rozpoczęłam jedzenie sałatki, której smak był… nijaki. Przełknęłam kawałek, starając się nie wybrzydzać, ale wiedziałam, że to nie jest kulinarny majstersztyk. Billy, z kubkiem kawy w dłoni, spoglądał na mnie z rozbawieniem.

— Nie wyglądasz, jakby ci smakowało — rzucił, a jego oczy błysnęły figlarnie.

— Powiedzmy, że sałatka z bufetu to raczej posiłek z przymusu niż kulinarna przygoda — odparłam, co wywołało jego lekki śmiech.

— Przynajmniej już wiesz, że kuchnia w akademiku nie jest twoją mocną stroną — dodał z uśmiechem, opierając się wygodnie o krzesło.

— Więc… jak tam twoje biochemiczne zmagania? — zapytał z uśmiechem, patrząc na moją sałatkę.

— Zdecydowanie za dużo chemii jak na jeden dzień — odpowiedziałam, udając, że rozważam to na poważnie. — Ciekawe, ile jeszcze tego będzie…

Billy roześmiał się, a jego oczy zaświeciły w świetle, które wpadało przez okna.

— Ile masz lat? — zapytałam nagle, jakby chciała rozładować atmosferę tym pytaniem. Wzrok, którym spojrzałam na niego, zdradzał ciekawość, choć poczułam się nieco dziwnie.

Billy spojrzał na mnie, potem roześmiał się, jakby moje pytanie było czymś zabawnym.

— Dwadzieścia jeden. Co, boisz się, że jestem młodszy? — zapytał, z uśmiechem, który mówił „to pytanie nie ma sensu”.

— Wcale nie! Mam dwadzieścia — odpowiedziałam szybko, chcąc pokazać, że nie czuję się zagrożona wiekiem. — A, gdzie mieszkasz?

Billy spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem, jakby moje pytanie było zbyt osobiste, ale potem odpowiedział.

— To jest jakieś przesłuchanie? — zapytał z poważnym tonem, a potem dodał ze śmiechem: — Mieszkam dwadzieścia kilometrów na północ od Chicago. Moja wieś, rodzice prowadzą farmę.

Prychnęłam śmiechem, a Billy dodał z rozbawieniem.

— Wiatraki, mleko, jajka i miód — dodał, udając powagę, a ja nie mogłam się powstrzymać od śmiechu.

— Rolnik z krwi i kości? — zapytałam, a Billy skinął głową z dumą.

— Mógłbym przejąć gospodarstwo, ale wybrałem ratowanie ludzi — odpowiedział, wzruszając ramionami.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, naszą rozmowę przerwała grupka studentów przechodzących obok naszego stolika. Wśród nich zauważyłam Ethana, chłopaka, z którym miałam spięcie na apelu i po apelu też.

Billy, widząc, że patrzę na grupę, uniósł brwi.

— Coś ciekawego? — zapytał, patrząc na mnie uważnie.

— Widzisz tamtych? Ten w środku to Ethan. Trochę się z nim pokłóciłam po apelu — odpowiedziałam, nie odrywając wzroku.

Billy spojrzał w stronę grupy, a potem znów na mnie.

— Kolejna, co się w nim buja? — zapytał z uśmiechem, a ja parsknęłam śmiechem.

— Co? Nie, skąd! — zaprotestowałam. — Nawet go nie lubię, on jest… dziwny.

— W porządku, w porządku — powiedział Billy, wzruszając ramionami. — Ale serio, on studiuje prawo, trzeci rok, ma dwadzieścia dwa lata.

— Nie jestem zainteresowana — burknęłam, ale widziałam, jak Billy stara się powstrzymać śmiech.

Rozmowa wróciła na bardziej luźne tory, a Billy opowiedział mi o swojej farmie i kilku zabawnych historiach z dzieciństwa. Gdy minął czas, pożegnaliśmy się, a ja ruszyłam na ostatni wykład z medycyny klinicznej. Korytarze były pełne studentów, a ja czułam w sobie mieszankę ekscytacji i niepokoju. Po ostrzeżeniach Billego o trudach tego przedmiotu, miałam nadzieję, że jakoś sobie poradzę.

Gdy dotarłam do sali, usiadłam obok dziewczyny, którą widziałam już na wszystkich dzisiejszych wykładach.

— To dopiero początek — pomyślałam, przygotowując się na kolejne wyzwania.

— Hej, jak się nazywasz? — zapytałam dziewczynę, wyciągając notes, by zapisać wszystkie notatki.

— Jestem Julia Hawthorne. Miło cię poznać — odpowiedziała, uśmiechając się, ale wykładowca właśnie wszedł do sali, więc szybko zamknęła usta.

Wykład dr. Martineza dotyczył nowotworów układu pokarmowego. Skupił się na podstawowych metodach diagnozowania nowotworów, szczególnie we wczesnych stadiach, oraz wyzwaniach związanych z leczeniem. Omówił także przypadki kliniczne, które ilustrowały typowe trudności diagnostyczne i etyczne w medycynie klinicznej. Na koniec przypomniał o nadchodzącym kolokwium, które miało sprawdzić naszą wiedzę.

Zaraz po wykładzie, kiedy zbliżała się czwarta, postanowiłam udać się do kawiarni obok uczelni, by zacząć przygotowania do czwartkowego kolokwium. Mimo że miałam jeszcze czas, materiał wydawał się obszerny, więc nie chciałam zostawiać nauki na ostatnią chwilę.

Kawiarnia okazała się idealnym miejscem — przytulna, ale nieprzytłaczająca. Znalazłam wolny stolik, rozłożyłam notatki i z zapałem zabrałam się do nauki.

Zaczęłam przeglądać notatki dotyczące struktury i funkcji nosa, krtani, gardła, oskrzeli i płuc. To były tylko podstawowe pojęcia, a przede mną jeszcze kilkanaście punktów do przerobienia.

W trakcie czytania podeszła do mnie baristka, ubrana w prostą czarną koszulkę z logo kawiarni i fartuch, który nadał jej wygląd profesjonalny, ale wciąż niezobowiązujący. Spojrzałam na kartę napojów, by podjąć decyzję.

— Dzień dobry. Czy wybrała sobie pani już coś? — zapytała grzecznie, wyciągając notes, by zapisać zamówienie.

— Dzień dobry. Poproszę cappuccino karmelowe i sernik bez rodzynek — odpowiedziałam, naciskając na to, że chcę cappuccino, a nie jakąś kawę. Nie znoszę kawy! Kelnerka zapisała zamówienie, podziękowała i odeszła.

Zamierzałam wrócić do nauki, ale po kilku próbach wciąż nie mogłam się skupić. Kiedy baristka przyniosła zamówienie, postanowiłam zrobić przerwę. Wzięłam łyk cappuccino, poczułam jego przyjemny smak, a potem wróciłam do notatek, starając się ponownie wejść w rytm nauki.

Postanowiłam rzucić w cholerę ten pierwszy punkt i przejść do kolejnego — mechanizmu oddychania i wymiany gazowej. Brzmiało to łatwiej, ale cała nauka była i tak przyćmiona hałasem, który dochodził z końca kawiarni.

Z frustracją spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam grupkę chłopaków, którzy nie tylko ignorowali ciszę, ale wręcz przekrzykiwali się w hałasie, jakby byli w jakimś klubie, a nie w miejscu przeznaczonym do nauki. Na drzwiach widniał wyraźny napis, proszący o ciszę, by się uczyć, ale najwyraźniej był on dla nich tylko nic nie znaczącą dekoracją.

Nerwy zaczęły mi puszczać. Zdecydowanie nie byłam fanką konfrontacji, ale teraz nie mogłam tego zignorować. Wstałam, zostawiając na stole notatki, cappuccino i resztki ciasta, i ruszyłam w stronę grupy. Gdy się zbliżyłam, rozmowy ucichły, a chłopaków zdominowały ciekawskie spojrzenia. Serce zaczęło mi mocniej bić, a żołądek wypełnił nieprzyjemny ciężar, zwłaszcza gdy dostrzegłam Ethana. Był przewodniczącym uczelni, a jego obecność zawsze wzbudzała we mnie mieszane uczucia — irytację i niepokój.

— Hej! — rzuciłam w ich stronę, starając się, by wszyscy słyszeli. — Może zamkniecie te mordy, bo nie wszyscy przyszli tu na pogaduszki. Ludzie chcą się uczyć, a wy robicie z tego cyrk!

Ethan spojrzał na mnie z chłodnym, niemal pogardliwym spojrzeniem. Jego twarz wyrażała irytację, ale miał w sobie tę swoją nieprzyjemną pewność siebie, której w tej chwili po prostu nie znosiłam.

— A ty, Ethan — dodałam zgryźliwie, starając się powstrzymać rosnący stres. — Powinieneś świecić przykładem, a nie krzyczeć tu głośno jak jakiś debil.

Jego oczy zwęziły się w gniewie, a usta wykrzywiły w irytowanym uśmiechu.

— A kim ty, kurwa, jesteś, żeby mi takie wykłady wygłaszać? — odpowiedział agresywnie, a jego głos był bardziej wściekły niż przy naszym wcześniejszym spotkaniu. — Jeśli ci coś nie pasuje, to wypierdalaj stąd!

Wzbierała we mnie wściekłość, ale nie zamierzałam się cofnąć.

— Stalkerze, słuchaj! — fuknęłam, wspomnienie z naszego wcześniejszego spotkania wywołując ciarki na mojej skórze. — Myślisz, że jak znasz moje imię i masz jakieś jebane układy na uczelni, to możesz traktować ludzi jak gówno? Mylisz się, dupku.

Ethan zmrużył oczy, a jego wzrok stał się jeszcze bardziej zimny.

— Stalker? — powtórzył, jakby to słowo było dla niego czymś osobliwym. — Ciekawe, że nadal mnie tak nazywasz, mimo że wcale cię nie stalkuję. — Jego głos miał w sobie nutę ironii, a ja poczułam dreszcze, które przebiegły mi po plecach.

— Jesteś jebanym hipokrytą! — wrzasnęłam, czując, jak adrenalina zaczyna przejmować kontrolę. Jeden z jego towarzyszy, wysoki przystojny blondyn z kolczykami, zaczął się śmiać, co tylko dolało oliwy do ognia.

— Jesteś ostra, lubię takie. Może się umówimy? — rzucił blondyn z kpiącym uśmiechem.

— Jeb się! — odparłam, nie zwracając na niego uwagi. Moje myśli były teraz skupione tylko na Ethan, który przyglądał mi się z zimnym, wyczekującym uśmiechem.

— Chcesz się bić, dziewczynko? — zapytał, a jego głos niósł wyraźne szyderstwo.

Ostatnia uwaga blondyna przelała czarę goryczy. W jednej chwili wymierzyłam mu szybki cios prosto w nos. Jego krzyk bólu był jak muzyka dla moich uszu.

— Kurwa! — wrzasnął, przyciskając dłonie do krwawiącego nosa. — Ta suka złamała mi nos!

Spojrzałam na Ethana z triumfem, chociaż wiedziałam, że to jeszcze nie koniec.

— Mówiłeś, że lubisz ostre — rzuciłam, ale on tylko uśmiechnął się zimno.

— Wczoraj mi przeszkadzałaś swoją jadaczką, dzisiaj moja kolej, złotko — dodaj Ethan przejmując tym samym pałeczkę.

W sali zapadła cisza. Jego kumple przyglądali się nam z mieszanką strachu i zaciekawienia. Wiedziałam, że muszę być gotowa na wszystko, ale nie zamierzałam się cofnąć.

— Jeśli twoja „kolej” polega na przeszkadzaniu innym, to może warto pomyśleć o zmianie sposobu bycia przewodniczącym — odparłam, starając się zachować spokój, choć w środku wrzałam. — Może zacznij od szanowania innych, zamiast traktować ich jak powietrze. A jeszcze jedno! — wrzasnęłam, czując, że nie mogę już dłużej milczeć. — Nie nazywaj mnie „złotko”, bo zaraz tobie złamię nos.

W jego oczach dostrzegłam coś, co przypominało delikatny uśmiech, ale jego chłodny wzrok nie opuszczał mnie ani na chwilę.


Wiedziałam, że to nie była nasza ostatnia konfrontacja.

5. Cienie przeszłości

Siedziałam na ławce przed wynajętym mieszkaniem, czekając na ojca, który miał po mnie zaraz przyjechać. Było już prawie siódma, a lekki wieczorny chłód zaczął przypominać o nadchodzącej zimie.

Dla zabicia czasu wyciągnęłam iPhone’a i zaczęłam przeglądać internet. Wcześniej, w przypływie nudy, postanowiłam wystalkować Billy’ego w social mediach. Niewiele udało mi się jednak dowiedzieć. Kilka zdjęć z melanży, gdzie wyglądał na zbyt zadowolonego z życia, parę ujęć z farmy, na których pozował na tle maszyn rolniczych, oraz fotki z różnymi dziewczynami, ale nic, co wskazywałoby na jakąś stałą relację. Oczywiście nie zabrakło uroczej informacji, że Billy urodził się 6 czerwca 2001 roku. „Typowy Bliźniak”, pomyślałam ironicznie. Niczego konkretnego się nie dowiedziałam, a jedynie poczułam, że czas poświęcony na tę małą inwigilację mógłby być lepiej wykorzystany.

Ciszę przerwało wibrowanie mojego telefonu w torebce. Na wyświetlaczu pojawiło się imię mojej matki. Już na sam widok połączenia poczułam, jak żołądek zaciska mi się w supeł. Wiedziałam, dlaczego dzwoniła. Wiedziałam, co chce mi powiedzieć.

— Hej, mamo — zaczęłam, odbierając. — Zanim coś powiesz, to naprawdę nie zrobiłam tego celowo — wyrzuciłam z siebie, nim zdążyłam pomyśleć. Sekundę później uderzyło mnie, że to mogła być fatalna decyzja. A co, jeśli wcale nie dzwoniła w tej sprawie? Właśnie się wygadałam. Jestem żałosna.

— Aurelio, posłuchaj mnie — zaczęła spokojnym, ale groźnym tonem, który od razu zwiastował kłopoty. — Nie chcę, żebyś tak się zachowywała. To, co zrobiłaś, mogło skończyć się interwencją policji. Ciesz się, że ojciec ma znajomości i nic ci się nie stanie. Ale to, jak upokorzyłaś tamtego chłopaka…


Kurwa. Wszystko wiedziała. Co gorsza, ojciec też był w temacie. Pewnie nawet bardziej niż matka.


Tamto popołudnie, kiedy złamałam nos jakiemuś typowi, którego nawet nie znałam, zdecydowanie nie było moim najlepszym doświadczeniem. Właściciel kawiarni wyrzucił mnie razem z Ethanem i jego bandą. Oni po prostu sobie poszli, jakby nic się nie stało, a blondyn pojechał do szpitala, żeby poskładali mu nos. Im się upiekło, a ja dostałam dożywotni zakaz wstępu do kawiarni. Nawet nie pozwolili mi dokończyć sernika. Chamy.

— Przepraszam, to się więcej nie powtórzy — odpowiedziałam do mamy, starając się nie parsknąć śmiechem. — Po prostu mnie wkurzyli. Byli głośno, a ten jebany blondyn zaczął się ze mnie nabijać, więc mu pokazałam. Myślał, że może się ze mną bawić, ale ja taka nie jestem.

— Aurelia, do cholery! — jej głos podniósł się o kilka tonów, co zdarzało się rzadko. — Czy ty naprawdę nie widzisz w tym problemu?! Jeszcze jeden taki incydent, a wracasz do domu najbliższym samolotem!

Ścisnęłam torebkę, próbując ukryć drżenie rąk. Matczyny ton, ostrość w jej głosie, zawsze mnie dotykały.

— Dobra, przepraszam, ale muszę kończyć — skłamałam, zauważając, że ta rozmowa do niczego dobrego nie zmierzała. — Tata właśnie przyjechał. Ucałuj babcię i dobranoc.

Rozłączyłam się, zanim zdążyła odpowiedzieć. Jeszcze go nie było, ale nie chciałam dalej tej rozmowy. Siedziałam na ławce, zziębnięta, choć nie na tyle, by to przyznać. Chicago, z jego labiryntem ulic i wieżowcami, tętniło życiem gdzieś w tle, ale tu, na mojej ulicy, było niemal pusto. Przez okno widziałam odrapane fasady kamienic i pojedyncze światła, które błyskały w oknach. Na rogu stała bezdomna kobieta z tobołkami, przygarbiona od chłodu.

Czarny Mercedes zajechał na pobocze. Ojciec wysiadł, odruchowo poprawiając mankiety swojego płaszcza. Otworzył drzwi pasażera, gestem zapraszając mnie do środka. Widziałam na jego twarzy to, co zawsze: napiętą uprzejmość, rodzaj wyrachowanej troski, która bardziej pasowała do dyplomaty niż ojca.

— Witaj, Aurelio. Wsiadaj, proszę — przywitał mnie tonem spokojnym, jakby nasze relacje nie były od dawna pełne niezręczności.

Mercedes pachniał skórą i nowością. Wnętrze auta było luksusowe, jak wszystko, co otaczało mojego ojca. Podgrzewane fotele niemal natychmiast przyniosły mi ulgę. Na desce rozdzielczej widniał ogromny ekran, przypominający mi, jak różne było nasze życie — moje studenckie budżety i jego świat elegancji i pieniędzy.

— Dokąd jedziemy? — zapytałam, starając się, by mój głos brzmiał obojętnie.

— Do mojej ulubionej włoskiej restauracji La Scarola — odparł, uruchamiając w tle playlistę z piosenkami, które znałam z dzieciństwa. Czułam, jak powietrze w aucie staje się gęste od nieprzepracowanych emocji. Jego próby złagodzenia tej ciszy wydawały się nieszczere, choć wiedziałam, że w jego głowie to był „wysiłek”.

Patrzyłam przez okno, unikając rozmowy. Po drugiej stronie ulicy przemknęła taksówka, a w jej świetle mignęły mi czerwone liście spadające z drzewa. Cała ta scena — miasto, środek jesieni, samochód — wydawała się tak daleka od naszego rodzinnego domu, jak nasze relacje od czegoś normalnego.

— Archer chciałby spędzić z tobą trochę czasu — kontynuował ojciec po chwili ciszy, zerkając na mnie kątem oka. — Chce cię lepiej poznać, w końcu jesteś jego siostrą. Może zgodziłabyś się z nim spotkać? Na przykład jutro?

Przynajmniej zapytał. Doceniłam ten gest, choć i tak czułam się, jakby próbował coś na mnie wymusić.

— Jasne, mogę spędzić z nim czas, jeśli tego chce — odpowiedziałam po chwili zastanowienia. — Ale wolałabym w piątek. Środa mi nie pasuje. Mam trochę nauki, a to dopiero pierwszy semestr. Chcę się przyłożyć. Piątek po zajęciach będzie lepszy.

Ojciec skinął głową, jakby sam nie chciał tego forsować.

— Rozumiem, w porządku. Dam mu znać, jak tylko wrócę do domu. O której kończysz zajęcia w piątek?

Wyciągnęłam telefon, żeby sprawdzić harmonogram.

— O czwartej — odpowiedziałam, zamykając aplikację. W samochodzie zapadła cisza. Może dlatego, że restauracja była już blisko, a może po prostu żadne z nas nie miało ochoty na dalszą rozmowę.

La Scarola okazała się miejscem, które od razu robiło wrażenie — czerwone framugi wokół wejścia rzucały się w oczy, a wnętrze wręcz kipiało od ciepła i elegancji. Gwar rozmów, dźwięki sztućców i subtelna muzyka w tle tworzyły atmosferę przytulną, ale jednocześnie wyrafinowaną.

— Dobry wieczór, mam rezerwację na nazwisko Walter — oznajmił ojciec kelnerowi.

Młody mężczyzna w eleganckiej białej koszuli szybko zerknął na swój notes i zaprosił nas do stolika. Przechodziliśmy między rzędami pełnych stolików, mijając ludzi śmiejących się i rozmawiających, podczas gdy ja w myślach analizowałam każdy detal wystroju. Na ścianach wisiały dziesiątki zdjęć — wyblakłe fotografie rodzin, uśmiechnięci ludzie pozujący w tej samej restauracji lata wcześniej. Było w tym coś nostalgicznego, coś, co sprawiało, że miejsce wydawało się bardziej prawdziwe, bardziej ludzkie.

W końcu dotarliśmy do stolika ustawionego na uboczu, z dala od tłumu. Miejsce było dyskretne, prawdopodobnie idealne dla kogoś takiego jak Edward Walter — kogoś, kto cenił sobie kontrolę nad przestrzenią.

Kelner wręczył nam menu, a ja natychmiast poczułam ukłucie niepokoju. Ceny były absurdalne. Jeden napój kosztował więcej niż moje tygodniowe wydatki w college’u. Próbowałam nie dać po sobie nic poznać, wpatrując się w elegancko sfotografowane potrawy. Włoska kuchnia nigdy nie była moją mocną stroną, więc wybierałam na podstawie zdjęć. W końcu zatrzymałam się na makaronie o nazwie Salmon Mondelli — wyglądał wystarczająco apetycznie i na tyle prosty, że ryzyko porażki było minimalne.

Ojciec zerknął na mnie, ale nic nie powiedział. Może w końcu nauczył się, że wymuszone rozmowy działają tylko na jego korzyść, a nie moją. Zastanawiałam się, ile z tego wieczoru było próbą poprawy relacji, a ile czystą formalnością — kolejną pozycją do odhaczenia w jego kalendarzu.

Chwilę później kelner wrócił, gotowy przyjąć zamówienia.

— Co dla pani? — zapytał kelner, kierując wzrok najpierw na mnie.

Poczułam, jak całe moje ciało napina się z lekkiego skrępowania. Wciąż wpatrywałam się w menu, które wydawało mi się bardziej dziełem sztuki niż zwykłą listą dań. Ceny przyprawiały mnie o dreszcze, a żadne nazwy nie brzmiały znajomo. W końcu zdecydowałam się na danie, które wcześniej wydawało mi się najbezpieczniejsze.

— Poproszę Salmon Mondelli — odpowiedziałam, starając się, by mój głos brzmiał pewnie.

Kelner odnotował moją prośbę i podniósł wzrok.

— A coś do picia?

Zawahałam się. Zerknęłam nerwowo na menu, udając, że dokładnie przeglądam zakładkę z napojami, chociaż w głowie miałam pustkę. Nie chciałam wybierać niczego, co mogłoby wywołać dodatkowy komentarz ze strony ojca.

— Świeżo wyciskany sok pomarańczowy — wybrałam w końcu, niemal od razu zamykając menu, jakby to mogło zamknąć również moje zażenowanie.


Serio? Sok pomarańczowy, przecież piję go codziennie. Uzależniłam się chyba.


Ojciec nie zdradzał żadnych emocji, gdy przyszła kolej na jego zamówienie. Wybrał spaghetti bolognese i gorącą herbatę z pewnością siebie, której mi brakowało. Gdy kelner odszedł, zostaliśmy sami.

— Słyszałem od twojej matki, że masz dość… intensywny temperament — zaczął ojciec, jakby starał się zażartować, choć wyczułam w jego głosie cień moralizatorstwa.


Skrzywiłam się. „Intensywny temperament”? Czy on naprawdę siebie słyszy?


— Chodzi ci o tę sytuację w kawiarni? — spytałam z rosnącą irytacją. — Jeśli tak, to zasłużył sobie.

Ojciec wyglądał na lekko zaskoczonego moją reakcją, jakby spodziewał się, że przytaknę, bijąc się w pierś.

— Wiem, Aurelio — odpowiedział, tonem, który miał być pojednawczy, ale zabrzmiał jak pouczanie. — Ale musisz nauczyć się kontrolować swoje emocje. Nie zawsze wszystko da się załatwić impulsywnie.

Miałam ochotę wywrócić oczami. Zamiast wsparcia, dostawałam wykład. Mimo to wiedziałam, że nie mogę dać się sprowokować. Gdyby coś wybuchło, cała ta rozmowa zakończyłaby się katastrofą.

— Oczywiście. Będę o tym pamiętać — wymusiłam uśmiech, starając się zapanować nad gniewem. Atmosfera między nami zgęstniała, a cisza, która zapadła, była pełna napięcia.

W końcu postanowiłam przerwać. Miałam w głowie pytanie, które zbyt długo odkładałam.

— Tato… — zaczęłam, zmuszając się do spokojnego tonu. — Mogę cię o coś zapytać?

Spojrzał na mnie uważnie, marszcząc lekko brwi, ale skinął głową w geście zachęty.

— Dlaczego tak długo zajęło ci odezwanie się do mnie? — zapytałam, próbując ukryć, jak bardzo te słowa były dla mnie trudne. W moim głosie wybrzmiewało coś pomiędzy zranieniem a niepewnością, choć starałam się brzmieć rzeczowo.

Ojciec poprawił mankiety koszuli, unikając mojego wzroku, jakby szukał odpowiednich słów.

— To… skomplikowane, Aurelio — zaczął, ale zanim mógł cokolwiek dodać, jego telefon zawibrował na stole. Spojrzał na ekran, a na jego twarzy pojawiła się irytacja.

Cisza między nami stała się jeszcze bardziej niezręczna. Choć nie ufałam mu i miałam ku temu powody, w głębi duszy wciąż chciałam, żeby dał mi powód, by zmienić zdanie. To jednak nie był moment, by tak się stało.

— Przepraszam, muszę to odebrać. Porozmawiamy później — powiedział ojciec, podnosząc telefon.

Jego słowa wywołały we mnie falę rozczarowania, która uderzyła z nieoczekiwaną siłą. Z trudem powstrzymałam się od westchnięcia, gdy odwrócił się ode mnie, zaczynając rozmowę. Byłam sama z niewypowiedzianymi pytaniami, frustracją narastającą we mnie przez lata i palącą potrzebą odpowiedzi.

Obserwowałam go przez chwilę, próbując zebrać myśli, aż w końcu nie mogłam już dłużej milczeć.

— Tato — zaczęłam stanowczo, mój głos przecinał powietrze niczym ostrze. — Nie możemy tak po prostu przerwać tej rozmowy.

Widziałam, jak odwraca się do mnie z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy, jakby nie spodziewał się takiej reakcji.

— Od lat czekałam na ten moment — dodałam, czując, jak moje palce instynktownie zaciskają się na widelcu. — Dlaczego nas zostawiłeś? Dlaczego przez tyle czasu nie interesowałeś się mną wcale?

Jego spojrzenie zmieniło się. Przez krótką chwilę w jego oczach widziałam coś, co mogło być troską, ale ten cień szybko zastąpiła chłodna obojętność.

— Aurelio, to nie jest takie proste… — zaczął, lecz w tym momencie kelner przerwał, stawiając na stole nasze zamówienia.

Dania wyglądały niemal jak dzieła sztuki, ale ja czułam w żołądku ciężar, którego żadne jedzenie nie mogło złagodzić. Nie spuszczając wzroku z ojca, odsunęłam talerz na bok.

— Musimy to wyjaśnić, teraz — powiedziałam, starając się opanować drżenie głosu. Wiedziałam, że to, co powiem, będzie brzmiało emocjonalnie, ale nie mogłam się powstrzymać. — Zasługuję na odpowiedź. Dlaczego odszedłeś? Jakim cudem mam brata, o którym nigdy mi nie powiedziałeś? Dlaczego masz nową żonę, a mnie potraktowałeś, jakbym w ogóle nie istniała?

Ojciec spojrzał na mnie z mieszaniną zmieszania i zmęczenia. Jego wzrok zjechał na talerz, jakby chciał uciec od konfrontacji.

— Aurelio, proszę… — zaczął, ale nie dokończył.

Przez chwilę żadne z nas się nie odezwało. Zamiast tego usiłowałam opanować emocje, które buzowały we mnie, a on skupił się na jedzeniu, jakby rozmowa mogła poczekać. Czułam, jak cierpliwość opuszcza mnie z każdą minutą, a milczenie było nie do zniesienia.

W końcu, gdy miałam dość, zdecydowałam się przejąć inicjatywę.

— Edwardzie — zaczęłam, zwracając się do niego po imieniu, choć serce ścisnęło mnie na ten formalny ton. — Możemy przerwać na chwilę posiłek?

Mój głos był stanowczy, ale wyczuwałam w nim nutę desperacji, której nie potrafiłam ukryć.

Ojciec uniósł głowę, patrząc na mnie z pewnym zaskoczeniem. Po chwili jednak zobaczyłam coś w jego spojrzeniu, czego wcześniej tam nie było — może zrozumienie, a może poczucie winy.

Nie wiedziałam, czy dostanę odpowiedź, której tak bardzo potrzebowałam, ale wiedziałam, że w tej chwili zaczynał rozumieć, jak wiele ta rozmowa dla mnie znaczy.

— Aurelio… — zaczął ojciec, po czym wziął głęboki oddech, jakby zbierał odwagę, by wyjawić coś, co zbyt długo w sobie tłumił. — Zanim ty i twoja siostra przyszłyście na świat, moje życie było… inne. Pracowałem dla grupy przestępczej zwanej Black Serpents. Dla nich wykonywałem rzeczy, z których nie jestem dumny. Wciągnęło mnie to w młodości, a potem wydawało się, że nie ma już odwrotu. Twoja matka o niczym nie wiedziała. Byłem ostrożny, starałem się to ukryć, ale prawda zawsze wychodzi na jaw. Kiedy w końcu odkryła, czym się zajmuję… to ją zniszczyło.

Ojciec zamilkł, przecierając ręką twarz, jakby próbując ukryć narastające emocje.

— Próbowałem się zmienić, obiecałem jej, że zerwę z tamtym światem. Ale to nie było takie proste. Gang nie pozwalał na odejścia. Zagrozili nam… wam. Bałem się, że jeśli spróbuję odejść, staniecie się celem. Twoja matka próbowała mi wybaczyć, ale nie mogła patrzeć na mnie tak samo. W końcu doszło do rozwodu.

Spojrzał na mnie, a jego spojrzenie było ciężkie od żalu.

— W sądzie nikt nie wiedział o mojej przeszłości. Udało mi się to zataić, a decyzja o podziale opieki zapadła szybko. Przyznano mi prawo do opieki nad Ashley, bo wtedy byłem stabilniejszy finansowo, a twoja matka zatrzymała ciebie. Z początku próbowałem jakoś to poukładać. Chciałem cię odwiedzać, utrzymywać kontakt, ale im bardziej świat Black Serpents mnie wciągał, tym bardziej przekonywałem się, że nie mogę tego robić.

Zawahał się, jakby ważąc każde słowo.

— Wiedziałem, że moja obecność mogłaby ci tylko zaszkodzić. Byłem przekonany, że jeśli będę trzymał się z dala, będziesz miała szansę na normalne życie. Bez cieni, które ja na ciebie rzucałem. Ale to nie znaczy, że przestałem za tobą tęsknić — jego głos zadrżał, a w oczach pojawił się ból, który starał się ukryć.

Słuchałam, a każde jego słowo uderzało mnie niczym młot.


Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że „Black Serpents” wkrótce staną się częścią także mojego życia.


— Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? — wykrztusiłam, czując, jak łzy zaczynają napływać mi do oczu. — Przez tyle lat żyłam w niewiedzy. Myślałam, że po prostu cię nie obchodziłam.

Ojciec spuścił wzrok, jakby wstydząc się swojej odpowiedzi.

— Aurelio, bałem się… — przyznał cicho. — Bałem się, że jeśli poznasz prawdę, znienawidzisz mnie. Zresztą, jak mógłbym ci to wytłumaczyć? Jak mógłbym spojrzeć ci w oczy i powiedzieć: „Tak, twoje życie wyglądało w ten sposób, bo ja byłem zbyt słaby, by wyrwać się z piekła, które sam sobie stworzyłem”? Nie wiedziałem, jak się zmierzyć z twoją złością… i z własnym wstydem.

Te słowa uderzyły mnie jeszcze mocniej. Patrzyłam na niego, a w mojej głowie kłębiły się wszystkie wspomnienia. Każdy samotny wieczór, kiedy czekałam na jego telefon, każdy moment, w którym widziałam inne dzieci z ojcami i zastanawiałam się, dlaczego mój wybrał, by zniknąć z mojego życia.

— Ale przecież miałeś Ashley — powiedziałam, a mój głos zadrżał z goryczą. — Ją wychowywałeś. Byłeś dla niej ojcem. Dlaczego ona zasłużyła na twoją uwagę, a ja nie?

Widziałam, jak jego twarz stężała, jakby te słowa trafiły go w czuły punkt.

— To nie tak… — zaczął, ale zaraz urwał. — Ashley była wtedy starsza. Przysięgłem sobie, że choć raz postąpię dobrze. Że nie pozwolę, by przeszłość zniszczyła jej życie. Byłem przekonany, że trzymanie się z daleka od ciebie było jedynym sposobem, żebyś była bezpieczna.

Zacisnęłam pięści, czując, jak emocje we mnie narastają.

— Bezpieczna? — powtórzyłam z ironią. — Myślałeś, że to było dla mnie lepsze? Że patrzenie, jak inne dzieci mają ojców, podczas gdy ja musiałam tłumaczyć sobie, że pewnie po prostu o mnie zapomniałeś, było „bezpieczne”?

Ojciec spuścił wzrok.

— Wiem, że zawiodłem cię, Aurelio — powiedział, a jego głos był pełen skruchy. — Nie ma słów, które mogłyby naprawić to, co zniszczyłem. Ale proszę, zrozum… tamten człowiek, którym byłem, nie nadawał się na ojca. Nie chciałem, żebyś dorastała w cieniu moich błędów.

Milczałam przez chwilę, próbując uporządkować myśli. Teraz, kiedy znałam prawdę, czułam, że mur między nami zaczyna pękać. Ale te pęknięcia odsłaniały coś innego — coś głębszego i bardziej bolesnego. Wiedziałam, że pojednanie będzie długą i trudną drogą.

— Tato… — zaczęłam cicho, a łzy spływały mi po policzkach. — Chciałabym ci uwierzyć. Naprawdę chcę. Ale nie wiem, czy potrafię.

Ojciec spojrzał na mnie, a w jego oczach dostrzegłam mieszankę bólu i determinacji.

— Nie proszę, żebyś mi wybaczyła od razu — powiedział z powagą. — Proszę tylko, żebyś dała mi szansę to naprawić. Jeśli mi pozwolisz, spróbuję pokazać ci, że jestem innym człowiekiem niż kiedyś.

Nie odpowiedziałam od razu. Wiedziałam, że decyzja, którą podejmę, wpłynie na naszą przyszłość. I choć chciałam wierzyć, że zmiana jest możliwa, w moim sercu wciąż kryły się zranienia, które trudno było zagoić.

6. Braterska więź

Minęły trzy dni od szokującego wyznania mojego ojca. Nadszedł piątek — dzień, w którym obiecałam odebrać Archera ze szkoły. Najpierw jednak musiałam udać się do rezydencji ojca, aby pożyczyć samochód. Wczoraj pisałam pierwsze kolokwium z biochemii i, szczerze mówiąc, wydaje mi się, że poszło mi całkiem dobrze. Dziś natomiast miałam egzamin z medycyny klinicznej, zaledwie dwie godziny temu, i niestety, mam poważne obawy, że mogłam go nie zdać.

Nie zastanawiając się dłużej nad egzaminami, podeszłam do szafy, by przebrać się po zajęciach. Wybrałam ciepłe, czarne legginsy i gruby, szary sweter — idealne na chłodny, jesienny dzień. Do tego dobrałam długi, wełniany szalik, torebkę z Zary oraz subtelną biżuterię. Na nogi wciągnęłam wygodne botki i opuściłam mieszkanie. Zamówiłam taksówkę, by pojechać do rezydencji ojca. Czułam lekki niepokój przed spotkaniem z bratem, o którego istnieniu dowiedziałam się dopiero kilka dni temu.

Gdy taksówka zatrzymała się przed bramą rezydencji, wysiadłam i podeszłam do domofonu. Brama szybko się otworzyła, a za nią stał mój ojciec. Zanim zdążył coś powiedzieć, powitał mnie delikatnym uściskiem, który, choć krótki, miał w sobie ciepło i nutę znajomego komfortu.

— Cześć, Aurie. Pojedziesz białym Mercedesem, jest akurat wolny. Zabierz Archera, dokąd tylko chcesz, on na pewno nie będzie narzekał. Chce cię po prostu lepiej poznać — powiedział ojciec, wręczając mi kluczyki do samochodu.

Zapytałam go o lokalizację szkoły podstawowej, a on szybko udzielił odpowiedzi. Wsiadłam do eleganckiego, białego Mercedesa, którego wnętrze zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Wszystko lśniło czystością, jakby specjalnie dla mnie zostało dokładnie wyczyszczone. Włączyłam nawigację na tablecie w aucie i wyruszyłam.

Pod szkołą zobaczyłam grupkę dzieci bawiących się na zewnątrz. Młodsze i starsze dzieciaków rozśmiewały się na placu zabaw. Przez chwilę miałam problem ze znalezieniem Archera, ale zanim zdążyłam go dostrzec, ujrzałam małego chłopca biegnącego w moim kierunku. Mocno przytulił się do mojego pasa, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.

— Hej, Aurie! Gdzie jedziemy? — zapytał Archer z entuzjazmem, a jego uśmiech niemal natychmiast poprawił mi humor. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, przerwał nam znajomy, irytujący głos.

— Uważaj, młody, żeby ci nosa nie rozwaliła — rzucił z kpiną Ethan zza moich pleców. Odwróciłam się i zobaczyłam go stojącego z papierosem w ręku. Rozczochrane włosy, tatuaże na prawej ręce, czarna dżinsowa kurtka i dopasowane spodnie — cały on. Na nadgarstku lśnił drogi Rolex. Jego widok wzbudził we mnie momentalny niesmak, jakby każdy detal jego osoby był zaprojektowany, by mnie irytować.

— Lepiej jej nie wkurzaj, młody. Współczuję ci, że to twoja siostra. Stara i ostra, jak to stwierdził mój kumpel — dodał z zadowoleniem, uśmiechając się tak, jakby jego słowa miały mnie doszczętnie wyprowadzić z równowagi.

Poczułam, jak gniew we mnie narasta. Zacisnęłam zęby, zmuszając się do zachowania spokoju, ale w końcu nie wytrzymałam.

— Nie bądź taki mądry, Ethan. Jak chcesz, mogę ci rozwalić fiut… znaczy, nos — poprawiłam się, mając na uwadze obecność Archera. Ethan roześmiał się, widząc moją zmianę słów. Wśrod tłumu dzieci mój gniew narastał.

Ethan zmrużył oczy, nie przejmując się ani trochę moim ostrzeżeniem. Zamiast tego odchylił się na bok z jeszcze bardziej bezczelnym uśmiechem.

— Sprytnie zamieniasz słowa, Aurie. Ale jeśli naprawdę chcesz mi rozwalić… — wskazał na swoje krocze, mrugając wulgarnie. — To zapraszam do mnie dziś w nocy. Zobaczymy, na co cię stać.

Zacisnęłam pięści, starając się nie eksplodować gniewem na oczach dzieci.

— Pierdol się, Ethan — wyrzuciłam, nie siląc się na subtelność.

— Z kim? Z tobą? A może z Ashley? — dodał, kpiąc dalej, celowo starając się jeszcze bardziej mnie sprowokować.

Już otwierałam usta, żeby mu odpowiedzieć, kiedy obok niego pojawiła się mała dziewczynka. Była urocza, wtulała się w jego bok z taką ufnością, że na moment wstrzymałam oddech. Zmrużyłam oczy, zastanawiając się, czy to jego siostra.


Skąd zna Ashley?! I jak taki pacan, jak Ethan może mieć taką słodką siostrę?


— Chodź, Esther. Pójdziemy na plac zabaw, bo oni jeszcze się muszą pokłócić — rzucił Archer do dziewczynki, a potem oboje pobiegli w stronę placu zabaw. Widać było, że Esther była kilka lat starsza od Archera, co nadawało ich relacji pewnego uroku.

Zapadła cisza. Ciężka, gęsta, pełna napięcia. Oboje milczeliśmy, jakbyśmy zdali sobie sprawę, że sytuacja zaszła za daleko. W końcu nie wytrzymałam tej niezręczności.

— Skąd znasz Ashley? — zapytałam ostro, nie kryjąc niechęci. Ethan zaśmiał się sztucznie, z kpiną nutą, jakby moje pytanie go bawiło.

— Widzę, że naprawdę dużo jeszcze nie wiesz — zakpił ze mnie.

— O czym niby nie wiem? — zapytałam, a w moim głosie wyraźnie pobrzmiewała mieszanka niepokoju i irytacji, które narastały z każdą chwilą.

— O tym, że twoja siostra to dziwka, a ty… — wyrzucił z siebie, a ja poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Nim zdążyłam zastanowić się nad swoim zachowaniem, kopnęłam go w krocze z taką siłą, że zgiął się wpół, jęcząc z bólu.

— Mówiłam, że rozwalę ci fiuta — warknęłam zimno, patrząc, jak się zwija.

— A ty jesteś suką — dokończył z trudem, co sprawiło, że bez zastanowienia uderzyłam go w twarz z całą siłą, jaką miałam w rękach.

Nie odezwałam się ani słowem. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę placu zabaw, gdzie czekał Archer. Gdy mnie zobaczył, podbiegł szybko, wyraźnie nieświadomy tego, co właśnie się wydarzyło. Wsiadaliśmy do samochodu w milczeniu, ale czułam, jak ogarnia mnie fala wstydu.


Czy Archer widział? Czy zrozumiał?


— To gdzie jedziemy? — zapytał, wyrywając mnie z myśli.

— To niespodzianka — odpowiedziałam, próbując nadać swojemu głosowi lekkości. W rzeczywistości jednak moje myśli wciąż krążyły wokół słów Ethana.


Czy Ashley naprawdę…?


W czasie jazdy oboje milczeliśmy. Dla mnie była to chwila, by ochłonąć i spróbować zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Czy Ethan powiedział to jedynie, by mnie zranić? A może w jego słowach kryła się jakaś prawda? Obiecałam sobie, że spróbuję dowiedzieć się czegoś dyskretnie od Archera.


Kiedy dotarliśmy na miejsce, zaparkowałam na wolnym miejscu i wyłączyłam silnik. Archer spojrzał na budynek przed nami z lekkim niepokojem, jakby widział coś zupełnie obcego.

— To McDonald’s — wyjaśniłam, uśmiechając się do niego, starając się dodać mu otuchy.

— Mc… co? — zapytał, marszcząc brwi.

Spojrzałam na niego z lekkim niedowierzaniem.

— Nigdy tu nie byłeś? Bracie, tyle straciłeś! Dobrze, że jestem w Chicago. Musimy częściej chodzić do takich miejsc — powiedziałam z przekonaniem, klepiąc go lekko po ramieniu.

Archer spojrzał na mnie z zaskoczeniem, a potem jego usta rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu. Było w nim coś ciepłego, jakby cieszył się, że chcę spędzać z nim czas. Ten widok sprawił, że od razu poczułam się lepiej.

Weszliśmy do środka, a ja od razu zaprowadziłam go do stolika. Archer rozglądał się wokół z widoczną dezorientacją.

— Gdzie jest menu? Czemu kelner nie przyjdzie? — zapytał, spoglądając na mnie jak na kogoś, kto trafił tu przez pomyłkę.

— Tutaj zamawia się przy ekranie. Kelnerów nie ma. Chodź, pokażę ci, jak to działa — powiedziałam łagodnie, starając się nie wybuchnąć śmiechem.

Zaprowadziłam go do monitora, a Archer spojrzał na niego, jakby był to skomplikowany panel sterowania statkiem kosmicznym. Próbował coś naciskać, ale ewidentnie nie miał pojęcia, co robić. Pomogłam mu złożyć zamówienie: wybrałam Happy Meal dla niego, a dla siebie wrapa, frytki i dużą colę. Kiedy wróciliśmy do stolika z numerkiem, Archer wyglądał, jakby nadal próbował przetworzyć całą tę „procedurę”.

— Nigdy nie byłem w takiej restauracji. Zawsze to wyglądało… inaczej — przyznał cicho, a w jego głosie usłyszałam lekkie zawstydzenie.

Moje serce na chwilę się ścisnęło. Właśnie uświadomiłam sobie, że Archer nigdy nie miał okazji przeżyć takich zwykłych, prostych rzeczy, które były dla mnie codziennością.

— Nie przejmuj się. Jak byłam z tatą w eleganckiej włoskiej restauracji, to też nie wiedziałam, jak się zachować. Na widok tylu sztućców od razu chciałam uciekać — odpowiedziałam z uśmiechem. Moje słowa wyraźnie go rozbawiły, bo na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.

Kiedy jedzenie dotarło, Archer przyglądał się swojemu Happy Mealowi z miną kogoś, kto właśnie otrzymał do zjedzenia dzieło sztuki.

— To się nazywa jedzenie? — mruknął, próbując podnieść frytkę. — Wygląda… interesująco.

Zachichotałam, ale szybko przeszliśmy na lżejsze tematy. Po chwili Archer zapytał, czy możemy zrobić pamiątkowe zdjęcie. Bez wahania zgodziłam się. Usiadł obok mnie i zrobił selfie, na którym wyglądał trochę niepewnie, ale przy tym uroczo. Ledwie zdążyłam schować telefon, kiedy zaskoczył mnie pytaniem:

— To był twój chłopak? Ten, który stał obok szkoły?

Prawie zakrztusiłam się frytką.

— Ethan? Nie, nie ma takiej opcji. On jest… — zaczęłam, ale Archer, co zdarzało się rzadko, przerwał mi.

— Całkiem przystojny. Ale wygląda, jakby się złościł na wszystko. Może pasujecie do siebie? — rzucił z niewinnym uśmiechem, który był jak sól na ranę.

— On jest… arogancki i trudny. Absolutnie nie — odparłam szybko, kręcąc głową, ale Archer wzruszył ramionami.

— No dobra, ale to ty się zarumieniłaś, nie on — powiedział z miną eksperta, po czym sięgnął po frytkę.

Z trudem powstrzymałam się od rzucenia frytką w jego stronę, ale zamiast tego tylko westchnęłam. Nawet w takich sytuacjach potrafił mnie rozbawić. Ale mimo śmiechu, gdzieś głęboko czułam smutek, że nigdy nie miał okazji po prostu być dzieckiem w takich zwykłych, codziennych miejscach jak McDonald’s. Obiecałam sobie w duchu, że będzie miał ich jeszcze wiele.

— Dzięki, a co ty wiesz o miłości, mały filozofie? — odpaliłam, uśmiechając się półgębkiem.

Archer przez chwilę udawał, że się zastanawia, marszcząc czoło w ten komiczny, dziecięcy sposób, który od razu wywoływał u mnie ciepło w sercu. W końcu odezwał się z powagą:

— Wiem, że jak się kogoś lubi, to chce się z nim być… nawet jeśli jest głupi.

Zatkało mnie. Na chwilę zamarłam, a potem wybuchnęłam śmiechem. Archer spojrzał na mnie z urazą, ale jego kąciki ust drgnęły w uśmiechu.

— To ty powiedziałaś, że on jest arogancki i trudny, czyli… głupi, prawda? Ale skoro z nim rozmawiasz, to może go lubisz? — dodał z niewinną, ale zaskakująco bystrą logiką.

Westchnęłam ciężko, chowając twarz w dłoniach.

— Archer, czasem myślę, że masz nie siedem lat, tylko siedemdziesiąt — powiedziałam, spoglądając na niego spod palców.

— Bo jestem mądry — odpowiedział, wzruszając ramionami i wkładając frytkę do ust, jakby właśnie wygrał tę rozmowę.

Wiedziałam, że nie ma sensu dalej dyskutować. Po prostu uśmiechnęłam się do niego ciepło. Może miał tylko siedem lat, ale jego bystre uwagi i beztroski uśmiech w tamtej chwili rozjaśniły mi dzień bardziej, niż mógłby to zrobić ktokolwiek inny.

Archer wziął kilka frytek i zaczął je chrupać w zamyśleniu, jakby próbował ubrać swoje myśli w słowa. W końcu spojrzał na mnie z tą charakterystyczną dla dzieci szczerością, która potrafi uderzyć mocniej niż najbardziej wyszukana riposta.

— No dobra, nie to, nie tamto, ale szkoda. On jest fajny. Esther mówiła, że zabiera ją na wycieczki rowerowe, do kina… Spędza z nią czas, tak jak ty teraz ze mną. A Ashley w ogóle nie chce spędzać ze mną czasu.

Jego głos nagle zadrżał, a w oczach pojawił się smutek, który mnie ukłuł. To nie był typowy dziecięcy smutek. Był w nim głębszy cień, który sprawił, że poczułam w sobie nie tylko troskę, ale i niepokój.

— Dlaczego nie chce spędzać z tobą czasu? — zapytałam ostrożnie, starając się, by moje słowa zabrzmiały naturalnie, mimo że czułam narastające wyrzuty sumienia. Czy wykorzystywałam Archera, żeby dowiedzieć się więcej o Ethanie? Może. Ale teraz nie chodziło tylko o Ethana — zależało mi na tym chłopcu, na moim młodszym bracie, którego poznawałam każdego dnia na nowo.

Archer wzruszył ramionami, jakby próbował ukryć swoje uczucia, ale jego oczy zdradziły więcej, niż chciałby powiedzieć.

— Zmieniła się. Bardzo się zmieniła. Kiedyś była fajna, zabierała mnie na plac zabaw, graliśmy w piłkę. A teraz… tylko telefon i spotkania z koleżankami. Jak ją proszę, żebyśmy coś razem zrobili, mówi, że jest zajęta albo że jestem za mały. — Spojrzał na swoje frytki, jakby przestały go interesować.


Bingo.


Czyżby Ethan mówił prawdę? Czy to możliwe, że Ashley rzeczywiście była zamieszana w coś, co próbował mi powiedzieć?

— Jak się zmieniła? Co zaczęła robić? — zapytałam z pozorną neutralnością, choć czułam, że moje serce bije szybciej.

Archer zawahał się, jakby nie był pewien, czy powinien odpowiadać. W końcu jednak podniósł wzrok i spojrzał mi w oczy, zaskakująco poważny jak na swój wiek.

— Wraca późno do domu… w dziwnych ubraniach. Wyzywających, jak to tata mówi. Raz tata ją przyłapał i tak się na nią wydarł, że teraz nawet nie pozwala jej wychodzić sama. Zawsze ktoś ją odwozi i przywozi, ale to nie boli, tak bardzo, jak to, że już mnie nie lubi.

Jego słowa zawisły w powietrzu, a ja czułam, jak mój żołądek zaciska się z każdym kolejnym zdaniem.


Ethan nie kłamał.


To, co mówił, brzmiało przerażająco realistycznie. Ashley naprawdę mogła być zamieszana w coś… coś, co trudno było mi przyjąć do wiadomości.

— Archer, jestem pewna, że Ashley po prostu… ma teraz dużo na głowie. Może spróbujemy razem gdzieś wyjść, co ty na to? — zaproponowałam, ale Archer tylko pokręcił głową.

— Nie chce z nią. Ale Esther mówiła, że Ethan zawsze znajduje czas dla niej, nawet jak jest zajęty. Zabiera ją na różne fajne rzeczy. Ostatnio byli na jakichś targach czy coś. A raz uczył ją, jak naprawić rower. Myślisz, że nauczyłby mnie też? — Jego głos nagle nabrał dziecięcej ciekawości, jakby pomysł wspólnego naprawiania roweru z Ethanem był dla niego czymś ekscytującym.

Zamarłam na chwilę, analizując słowa Archera. Ethan? Zabiera siostrę na wycieczki, spędza z nią czas, uczy ją praktycznych rzeczy? To zupełnie nie pasowało do aroganckiego, trudnego człowieka, którego poznałam. Czy naprawdę znałam Ethana, czy widziałam tylko tę wersję, którą on sam mi zaprezentował?

— Naprawdę? Ethan robi to wszystko dla Esther? — zapytałam, starając się, żeby moje pytanie brzmiało jak najnaturalniej.

— Tak. Esther mówi, że Ethan jest najlepszym bratem na świecie. Czasem pomaga jej w lekcjach, a czasem nawet robi dla niej śniadanie. — Archer spojrzał na mnie z entuzjazmem. — A ty? Jesteś dla mnie najlepszą siostrą, mimo, że dopiero cię poznałem. Dobrze, że jesteś z nami w Chicago.

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Mimo zamieszania w moich myślach na temat Ethana, ciepłe słowa Archera poruszyły moje serce.

— Dzięki, Archer. Wiesz co? Chyba rzeczywiście musimy częściej razem wychodzić, co ty na to? — zapytałam, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, który sprawił, że cała złość i frustracja zniknęły choć na chwilę.

Jednak w głębi duszy zastanawiałam się, dlaczego Ethan Harrington, który potrafił być tak troskliwy wobec swojej siostry, a wobec mnie był zupełnym przeciwieństwem tego. Co takiego zrobiłam, że traktował mnie w zupełnie inny sposób?

Gdy kończyliśmy jedzenie, Archer odłożył pustą tackę i spojrzał przez okno. Jego oczy nagle rozbłysły, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

— Tam jest plac zabaw! — zawołał podekscytowany, wskazując na kolorowe konstrukcje za szybą. Możemy jeszcze pójść na plac zabaw? — zapytał z nadzieją w głosie.

Nie mogłam odmówić. Jego entuzjazm był zaraźliwy, a ciepło jego małej dłoni, którą chwycił moją, sprawiło, że na chwilę zapomniałam o wszystkim innym. Poszliśmy na plac zabaw, gdzie Archer z radością wspinał się na drabinki, zjeżdżał na zjeżdżalni i bawił z innymi dziećmi. Usiadłam na ławce i obserwowałam go z uśmiechem na twarzy, chociaż w głowie wciąż tłukły się słowa Ethana i wszystko, czego dowiedziałam się od Archera.

Po chwili chłopiec podbiegł do mnie z szerokim uśmiechem.

— Szukaj mnie, Aurie! — zawołał radośnie i zniknął w tłumie dzieci.

Dałam mu chwilę swobody, próbując uporządkować swoje myśli. Wiedziałam, że nie mogę dłużej unikać prawdy. Musiałam porozmawiać z Ashley. Musiałam dowiedzieć się, co się dzieje naprawdę.

Czas mijał, a ja wróciłam do rzeczywistości, gdy Archer ponownie stanął przede mną, rozpromieniony i pełen energii. Opowiadał o zabawach, nowych kolegach i o tym, jak bardzo cieszy się, że mogłam z nim spędzić ten dzień. Jego szczęście rozgrzało moje serce i sprawiło, że choć na chwilę zapomniałam o swoich zmartwieniach.

— Arch, musimy się już zbierać. Zaraz będzie siedemnasta — powiedziałam łagodnie.

Chłopiec posłuchał bez wahania, a my ruszyliśmy w stronę samochodu. W drodze do jego domu zastanawiałam się, czy nie powinnam od razu porozmawiać z Ashley. Czy nie powinnam otwarcie zapytać, co tak naprawdę się dzieje. Jednak kiedy wjeżdżaliśmy na teren rezydencji, zrozumiałam, że muszę dać sobie chwilę, by przemyśleć wszystko. Tę rozmowę odłożę na później — na chwilę, gdy będę gotowa zmierzyć się z odpowiedzią.

Gdy wysiedliśmy z auta, zauważyłam, jak ojciec powoli zmierza w naszą stronę. Archer, widząc go, przytulił się do mnie, a jego słowa dotknęły mnie głęboko.

— Jesteś lepsza niż Ashley. Dziś było super, chcę, żeby tak było częściej. Kocham cię, Aurie — powiedział cicho, a jego wyznanie poruszyło każdą strunę mojego serca. W oczach pojawiły się łzy, bo prostota i szczerość tych słów były jak balsam na wszystkie moje wątpliwości.

Chłopiec pobiegł do domu, a ja zostałam na podjeździe, obserwując, jak ojciec zbliża się do mnie. Gdy stanął przede mną, podałam mu kluczyki, gotowa pożegnać się i zamówić taksówkę. Ale jego wyciągnięta ręka mnie zatrzymała.

— Poczekaj, Aurelia. Nie zamawiaj taksówki — powiedział spokojnie, a jego ton brzmiał niemal ciepło. — Chcę, żebyś zatrzymała to auto. Na własność. Jutro przepiszę je na ciebie. Jeśli coś dla ciebie znaczę, przyjmij ten prezent. Chcę traktować cię jak moje dziecko.

Stałam przez chwilę, oszołomiona. Jego słowa były dla mnie niemal niewiarygodne. Nie chodziło tylko o samochód — ten gest symbolizował coś o wiele większego. Ojciec chciał, żebym była częścią jego życia, jego rodziny. Bez słowa mocno go przytuliłam, wzruszona i wdzięczna.

— Skoro należę do tej rodziny, mogę znać prawdę? — zapytałam cicho, niemal bojąc się odpowiedzi.

— Jaką prawdę? — spojrzał na mnie z lekkim zaskoczeniem. — Przecież ostatnio wiele ci powiedziałem.

— Chodzi mi o Ashley — powiedziałam wprost.

Na te słowa ojciec westchnął ciężko, a jego twarz stała się jakby bardziej zmęczona.

— Archer coś ci powiedział? — zapytał, wyraźnie napięty.

— Nie — skłamałam szybko, starając się chronić Archera. — Dowiedziałam się od znajomego ze studiów.


Znajomego? Ciekawe, od kiedy Ethan był moim znajomym?


Przetarł twarz dłonią, jakby próbując zetrzeć z niej ciężar tej rozmowy.

— Nie chcę o tym rozmawiać. Dobranoc, Aurelia — rzucił tylko, wciskając mi kluczyki do ręki, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę domu.

Stałam na podjeździe, patrząc, jak ojciec znika w drzwiach. Jego reakcja mówiła więcej niż słowa — prawda była trudna i bolesna, o wiele bardziej, niż chciałam przyznać. Wsiadłam do samochodu, wciąż oszołomiona tym, co się wydarzyło. Z trudem powstrzymując łzy, ruszyłam w drogę do mieszkania.

Kiedy weszłam do środka, zawołałam:

— Hej, wróciłam.

Tina oderwała wzrok od książek i spojrzała na mnie z zaciekawieniem, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, mój telefon zawibrował. Na ekranie pojawiło się imię Billy’ego.

— Halo? — odebrałam, przykładając telefon do ucha.

— Siema, Aurie! Wybierasz się dziś na miasto? Weź ze sobą współlokatorkę. Może w końcu ją lepiej poznam, niż tyle co na uczelni? — powiedział z wyczuwalną w głosie ekscytacją.

— Tina, masz ochotę wyjść? — zapytałam, odsuwając telefon od ucha.

— Jasne, chętnie — odpowiedziała z uśmiechem.

— Dobra, przyjadę po was za godzinę — rzucił Billy, zanim się rozłączył.

Z ekscytacją i rosnącym napięciem pobiegłam do łazienki. Postanowiłam zaszaleć z makijażem — mocno podkreśliłam oczy, co dodało mi pewności siebie, a usta pomalowałam delikatnym, błyszczącym różem. Moje blond włosy ułożyłam w subtelne fale, które opadały miękko na ramiona, nadając całości naturalny urok.

Przeglądając szafę, w końcu zdecydowałam się na czarną, dopasowaną sukienkę mini, z głębokim dekoltem w serek. Koronkowe detale dodawały jej zmysłowości, a wysokie, czarne szpilki sprawiały, że czułam się elegancka i pewna siebie. Kiedy skończyłam, spojrzałam w lustro z satysfakcją — wyglądałam dokładnie tak, jak chciałam się czuć.

Tina również prezentowała się zjawiskowo. Jej czerwona bluzka z głębokim dekoltem i idealnie dopasowane jeansy podkreślały jej sylwetkę, a odważne kolczyki dodawały charakteru. Razem tworzyłyśmy duet, który na pewno nie zostanie tego wieczoru niezauważony.

Okazało się, że miałyśmy chwilę do przyjazdu Billego, więc postanowiłam wykorzystać ten czas na… stalkowanie. I to nie byle kogo — kogoś, o kim nawet nie powinnam była pomyśleć.

Wzięłam do ręki swojego iPhone’a i weszłam na Instagram Ethana Harringtona.


Boże, co ze mną nie tak?! On jest kompletnym dupkiem!


Jednak mimo tego, scrolowałam jego zdjęcia. A było ich naprawdę dużo — bardzo dużo. Większość z nich to fotki bez koszulki, na których widać było jego przeróżne tatuaże. Muszę przyznać, wyglądało to całkiem atrakcyjnie. Sporo zdjęć pochodziło z imprez, gdzie ledwo trzymał się na nogach, a na niektórych, szczerze mówiąc, mogłam się założyć, że nawet nie miał pojęcia, że zostały zrobione.

Tak sobie przeglądałam te zdjęcia, aż w końcu… przypadkowo jedną fotkę polubiłam.


O Boże, jestem skończona! Co ja sobie w ogóle myślałam?!


Miałam nadzieję, że nie zauważy, w końcu na jego zdjęciach było ponad 1000 polubień — jak miałby zauważyć, że akurat ja je polubiłam? Na pewno niczego by nie zauważył.


Myliłam się


Telefon, który trzymałam w dłoni, zawibrował, a na ekranie pojawiła się jego wiadomość. Z jakiegoś powodu nie mogłam się powstrzymać i ją przeczytałam.


Ethan Harrington: A podobno to ja jestem stalkerem. Zapamiętam to, Relcia.


„Relcia”? Nienawidzę, gdy ktoś mnie tak nazywa. Skąd on wiedział, że to przezwisko mnie wkurza? To koniec.


Ja: Chciałbyś, żebym cię stalkowała, ale to nie jest prawda. Marz dalej i odpierdol się ode mnie.


Odpisałam, mimo że wiedziałam, że moja wiadomość niewiele zmieni. Co ja najlepszego zrobiłam?!

7. Oblicze Ethana

Kiedy Billy podjechał swoim lśniącym, czarnym audi, nie sposób było nie zauważyć, jak jego spojrzenie omiata nas z wyraźnym uznaniem.

— Wyglądacie niesamowicie — rzucił z uśmiechem, który tylko podsycił nasze podekscytowanie.

Było jasne, że miał w zanadrzu coś wyjątkowego, ale jego tajemniczy ton pozostawiał nas w niepewności. Zajęłyśmy miejsca w samochodzie, a aura tajemnicy unosiła się wokół nas niczym niewidzialny woal. Billy, z rękoma pewnie spoczywającymi na kierownicy, spojrzał na nas przez lusterko wsteczne.

— Macie wszystko? — zapytał lekko, jakby sprawdzał, czy jesteśmy gotowe na to, co zaplanował.

— Tak, chyba tak — odpowiedziałam, wymieniając z Tiną spojrzenia pełne zarówno ciekawości, jak i lekkiego napięcia.

— Świetnie. Dzisiejsza noc będzie niezapomniana — oznajmił, a jego głos zdradzał wyraźną ekscytację.

— Dokąd właściwie jedziemy? — Tina nie wytrzymała, zadając pytanie, które obie miałyśmy na końcu języka.

— Niespodzianka — rzucił tylko, unosząc kącik ust w tajemniczym uśmiechu.

Droga zdawała się trwać wieczność, a my spekulowałyśmy, dokąd może nas prowadzić. Billy z premedytacją omijał główne arterie miasta, kierując się w stronę jego opustoszałych przedmieść. Latarnie rzucały długie, niepokojące cienie, a w kabinie panowała atmosfera rosnącego napięcia, potęgowanego przez jednostajny pomruk silnika.

W końcu dotarliśmy na miejsce. Billy zatrzymał samochód na obrzeżach miasta, gdzie ulica przechodziła w szeroki, nieoświetlony pas asfaltu. Wokół nas, niczym widma, zaczęły gromadzić się inne samochody. Każdy kolejny pojazd wydawał się bardziej imponujący od poprzedniego — błyszczące karoserie, ryczące silniki, światła reflektorów przecinające mrok.

— Wow… — wyszeptała Tina, jej oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu.

Billy spojrzał na nas z dumą, jakby właśnie odsłaniał kulisy swojego najlepszego planu.

— Witajcie dziewczyny na nielegalnym wyścigu — oznajmił z uśmiechem, rozglądając się wokół, jakby oceniał reakcję tłumu. — Gotowe na prawdziwy odlot?

Dudniąca muzyka z potężnych głośników łączyła się z rykiem silników. Powietrze wibrowało od adrenaliny i ekscytacji. Czułam, jak serce zaczyna mi szybciej bić. Noc zdawała się pełna obietnic, nieodkrytych możliwości i niebezpiecznych emocji.

Kiedy zbliżyliśmy się do grupy znajomych Billy’ego, powitały nas radosne okrzyki i pełne entuzjazmu uśmiechy.

— Siema, ludzie! Co tam? — zawołał Billy, zbijając piątki z kilkoma osobami, które zgromadziły się wokół rzędu samochodów.

— Witajcie! — odpowiedział jeden z nich, wskazując dłonią na imponujący szereg lśniących maszyn. — To będzie niezły pokaz. Macie już swoich faworytów?

Rozmowa szybko przerodziła się w ekscytującą dyskusję o nadchodzącym wyścigu. Każdy miał swoje typy, a wokół nas panowała atmosfera nieskrępowanej adrenaliny. W powietrzu unosił się zapach benzyny, a odległy ryk silników dodawał temu miejscu niemalże teatralnego dramatyzmu.

— Ja stawiam na tego Nissana GT-R — powiedział jeden z chłopaków, wskazując na czarną, aerodynamiczną maszynę z masywnym spojlerem. — Kierowca to prawdziwy mistrz. Zna trasę jak własną kieszeń.

— A ja na Dodge’a Challengera — wtrącił inny, wskazując na pomarańczowy muscle car z szerokimi oponami i agresywnym, sportowym wykończeniem. — Ten samochód to bestia. Rozjedzie konkurencję, zanim inni zdążą się zorientować.

Billy zerknął w stronę jednego z samochodów, jego uśmiech był pełen tajemnicy.

— A co powiecie na Subaru Imprezę WRX? — rzucił, wskazując na eleganckie auto w głębokim granacie. — To legenda wśród takich wyścigów. Kierowca jest nieprzewidywalny, ale uwielbia ryzyko.

Z każdą kolejną opinią napięcie narastało, a rozmowa nabierała coraz bardziej ożywionego tonu. Przyglądałam się rzędom samochodów — od luksusowych sportowych aut po agresywne muscle cars — czując, jak atmosfera oczekiwania wciąga mnie coraz bardziej.

W oddali ryczały silniki. Ten dźwięk przypominał tykanie zegara, odliczającego ostatnie sekundy do wielkiego startu.

Billy zaprowadził nas w stronę punktu obserwacyjnego, skąd mieliśmy mieć najlepszy widok na linię startową. Tina podążała za nim, starając się utrzymać równowagę na wysokich obcasach.

— Ale tu tłoczno — rzuciła, rozglądając się z lekkim niepokojem.

— Spokojnie, zaraz znajdziemy idealne miejsce — odpowiedział Billy z pewnością w głosie.

Jego znajomi potwierdzili skinieniem głowy i ruszyli w tłum, rozmawiając o swoich typach na zwycięzców.

Idąc za nimi, na moment straciłam koncentrację. Gdy moje myśli powędrowały gdzieś daleko, poczułam, jak potykam się o coś niewidocznego w półmroku. Zachwiałam się i poleciałam do przodu, uderzając w kogoś.

Podniosłam wzrok i w jednej chwili mój entuzjazm zgasł. Naprzeciw mnie stał Ethan Harrington. Jego arogancki uśmiech i pewność siebie były tak znajome, że aż irytujące.

— Kurwa, uważaj, jak chodzisz! Mamusia nie nauczyła cię jak się chodzi? — warknął Ethan, obrzucając mnie wściekłym spojrzeniem, gdy szampan z jego kieliszka rozlał się po jego koszuli.

Poczułam, jak narasta we mnie złość, ale starałam się zachować spokój.

— Może trochę grzeczniej? — rzuciłam chłodno, choć w środku gotowałam się ze wściekłości.

Ethan skrzywił się z irytacją, co jeszcze bardziej podsyciło moją frustrację. — A ciebie mamusia nie nauczyła szacunku do kobiet? Zagrodziłeś mi drogę, a teraz warczysz jak wściekły pies — dodałam z przekąsem, nie próbując nawet ukrywać sarkazmu.

Na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmiech. Dorzuciłam pod nosem:

— Kretyn.

Ethan zrobił krok bliżej, nachylając się tak blisko, że czułam jego oddech przy uchu.

— Słońce, zobaczymy, czy będę takim kretynem, kiedy jutro wpuszczą mnie na boisko — wyszeptał, a jego głos przeszył mnie jak lodowaty wiatr. — Wtedy skończę z całą bandą twoich marnych chłopców. Mamusia nauczyła mnie szacunku, ale nie każdy na niego zasługuje. Zapamiętaj to.

Moje oczy zwęziły się, a ciekawość przez chwilę wzięła górę nad gniewem.

— Boisko? W co grasz? — zapytałam, próbując zrozumieć, co miał na myśli.

Ethan zaśmiał się gorzko. — Oo, przechodzimy do rozmowy, a nie kłótni? Cóż za zmiana, Auroro.

— Aurelio — poprawiłam go automatycznie, przewracając oczami. — Tak poza tym, wydaje mi się, że można z Tobą całkiem normalnie porozmawiać, zamiast tylko się sprzeczać. Chyba jest w Tobie też coś z osoby towarzyskiej.

Ethan zmierzył mnie wzrokiem z szyderczym uśmiechem.

— Z tobą, dziewczynko, można się tylko kłócić.

Westchnęłam, czując, że dalsza dyskusja z nim nie ma sensu.

— Dobra, nieważne — rzuciłam. — Tak w ogóle, to sorry, że kopnęłam cię w… no, wiesz w co.

— W mojego kutasa? — odpowiedział z wyraźnym rozbawieniem.

— Tak, właśnie — przyznałam, przewracając oczami. — I tak, miałeś rację: moja siostra jest dziwką. Ale przyznasz, że uderzenie w mordę było zasłużone.

Ku mojemu zaskoczeniu Ethan zaśmiał się, tym razem szczerze, niemal odruchowo.

— Myślisz, że pierwszy raz dostałem od baby w mordę? — zapytał, ciągle rozbawiony. — Ale ty jesteś pierwszą, która mnie za to przeprosiła. Jesteś, dziewczyno, potężnie pieprznięta.

Uniosłam brew, patrząc na niego sceptycznie.

— A ty jesteś egoistą, który widzi tylko czubek swojego nosa. Nie umiesz przepraszać ani przyznać komuś racji — powiedziałam ostro, odwracając się na pięcie i ruszając w stronę swoich znajomych.

Nie zdążyłam odejść daleko. Ethan chwycił mnie za biodra, przyciągnął mocno do siebie i rzucił o pobliską ścianę. Przycisnął mnie do niej, nachylając się tak blisko, że czułam jego oddech na swojej twarzy.

— Nigdy więcej nie nazywaj mnie egoistą — wysyczał przez zaciśnięte zęby, jego głos pełen gniewu i goryczy. — Nie masz pojęcia, kim jestem. Nie oceniaj mnie na podstawie tego, co widzisz. — Ostatnie słowa, pełne jadu, niemal wypluł: — Pieprzona Aurelka — rzucił je, zanim mnie puścił.

Stałam w miejscu przez kilka sekund, czując, jak moje serce bije jak szalone. Byłam wściekła, ale i oszołomiona tym, co właśnie się wydarzyło. Ethan Harrington był dokładnie taką osobą, której chciałam unikać, a nasze dzisiejsze spotkanie tylko mnie w tym utwierdziło.

Jednak jego słowa o boisku i jutrzejszym meczu utkwiły mi w głowie, gdy wracałam do grupy, próbując odzyskać spokój.

Kiedy dogoniłam Billy’ego, Tinę i resztę grupy, staliśmy już przy barierkach, skąd roztaczał się doskonały widok na tor. Billy od razu zwrócił na mnie uwagę.

— Gdzie byłaś? — zapytał z lekkim uśmiechem, wyraźnie zaintrygowany moją nieobecnością.

— Spotkałam… kogoś — odpowiedziałam wymijająco, starając się zamaskować emocje, które wciąż we mnie buzowały po spotkaniu z Ethanem.

Tina zmrużyła oczy, przyglądając mi się uważnie.

— Wszystko w porządku, Aurelia?

— Tak, nie przejmuj się. Zobacz, zaczyna się — wskazałam na linię startu, chcąc odwrócić ich uwagę od siebie.

Atmosfera wokół nas zgęstniała od napięcia. Wszyscy z zapartym tchem czekali na rozpoczęcie wyścigu. Silniki ryknęły z ogromną mocą, a dym z opon unosił się w powietrzu, tworząc niemal magiczną scenerię. Na starcie czekały trzy wyjątkowe maszyny: pomarańczowy Dodge Challenger, czarny Nissan GT-R i niebieskie Subaru Impreza WRX.

— Stawiam wajednak na Nissana — oznajmił Billy z pewnością w głosie. — Na prostych odcinkach jest nie do pokonania.

— Subaru ma świetną trakcję — odezwał się jeden z jego znajomych. — Może zaskoczyć na zakrętach.

Tina milczała, skupiona na torze, jakby próbowała przewidzieć każdy ruch kierowców. Wszyscy czekaliśmy na sygnał do startu.

W końcu padło komenda: START!

Samochody ruszyły z miejsca z pełną mocą, a piski opon i ryk silników wypełniły powietrze. Nissan GT-R błyskawicznie objął prowadzenie, jego kierowca pewnie kontrolował każdy zakręt. Subaru Impreza WRX nie odstawało, śmiałe manewry kierowcy pozwalały mu naciskać na lidera. Tymczasem pomarańczowy Dodge Challenger z rykiem silnika gonił stawkę, jego masywna sylwetka zdawała się rozświetlać tor niczym płomień.

Na drugim okrążeniu Subaru podjęło próbę wyprzedzenia Nissana na ciasnym zakręcie, ale kierowca GT-R zręcznie zablokował manewr, zmuszając rywala do zwolnienia. Billy, który dopingował Nissana, zacisnął pięści z napięcia.

W trzecim okrążeniu sytuacja zaczęła się zmieniać. Dodge Challenger wykorzystał długą prostą, nadrabiając straty i wyprzedzając Subaru. Tłum eksplodował wiwatami, gdy pomarańczowy bolid wysunął się na drugą pozycję.

Finałowa prosta była walką na śmierć i życie. Nissan GT-R i Dodge Challenger szli łeb w łeb, a Subaru deptało im po piętach. Wydawało się, że zwycięzca nie zostanie wyłoniony aż do ostatniego metra.

Ostatecznie to Nissan GT-R przekroczył linię mety jako pierwszy, zaledwie o włos wyprzedzając Dodge’a. Subaru dojechało na trzecim miejscu, niemal dotykając zderzaka rywala. Publiczność wybuchła euforią, a kierowca Nissana uniósł triumfalnie ręce w geście zwycięstwa.

Billy spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.

— Mówiłem, że GT-R to potwór — oznajmił zadowolony z siebie.

Po wyścigu dołączyliśmy do grupy przy stoliku. Tina i Billy wyglądali na zrelaksowanych, sączyli drinki i wymieniali się wrażeniami z emocjonującej rywalizacji. Jednak ich radość nie umknęła uwadze mojej milczącej rezerwy.

— Coś się stało? — zapytała Tina, przyglądając mi się z troską.

— Nic szczególnego — odpowiedziałam, starając się zbagatelizować swoje spotkanie z Ethanem. — Po prostu… Ethan zachowuje się, jakby nie umiał zapanować nad własnym temperamentem.

Billy uniósł brew, wyraźnie zaintrygowany moim komentarzem. Nim jednak zagłębił się w temat, szybko zmieniłam kierunek rozmowy na coś, co naprawdę mnie interesowało.

— Słyszeliście coś o meczu, w którym Ethan ma jutro grać? — zapytałam, próbując ukryć niepokój, który nie dawał mi spokoju.

Billy zamyślił się na chwilę, pociągając łyk swojego drinka.

— Tak, coś tam słyszałem. Jutro podobno jest ważny mecz między naszą uczelnią a ich największymi rywalami. Ethan gra w ich drużynie, prawda?

Skinęłam głową, przytakując temu, co wszyscy już wiedzieli.

— Tak, ale wydawało się, jakby ten mecz był dla niego czymś więcej niż tylko sportową rywalizacją — dodałam, próbując znaleźć sens w jego wcześniejszych słowach i zachowaniu.

Tina spojrzała na mnie z zaciekawieniem.

— Może to po prostu stres? — zasugerowała. — Albo jakaś dodatkowa rywalizacja, coś osobistego? Ethan zawsze sprawiał wrażenie kogoś, kto nie odpuszcza.

Jej słowa zmusiły mnie do zastanowienia. Czy naprawdę chodziło tylko o sport? A może pod tą rywalizacją kryło się coś więcej, o czym nie miałam pojęcia?

Po chwili milczenia odezwałam się ponownie:

— A w co on właściwie gra?

Billy spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem, jakby moje pytanie było dla niego nieco zaskakujące.

— Ethan? Gra w koszykówkę — odpowiedział Billy, jakby to było oczywiste. — Jest jednym z najlepszych zawodników naszej drużyny. Pewnie dlatego tak przeżywa ten mecz. To naprawdę ważne spotkanie, a on zawsze bierze wszystko na poważnie.

Tina przytaknęła, potwierdzając jego słowa.

— Tak, Ethan jest kapitanem drużyny. Zawsze daje z siebie wszystko na boisku. Ale czasami… bywa zbyt emocjonalny — dodała z delikatnym uśmiechem, próbując złagodzić wrażenie, jakie mogłam odnieść o jego impulsywności.

Zamyśliłam się, próbując zrozumieć, co może kryć się za jego wybuchami gniewu. Koszykówka zdawała się być dla niego czymś więcej niż tylko grą — jakby ten sport definiował jego tożsamość.

— Czyli to dlatego był taki napięty — powiedziałam bardziej do siebie niż do nich. — Może ten mecz naprawdę ma dla niego ogromne znaczenie.

Billy wzruszył ramionami, popijając drinka.

— To możliwe. Ethan zawsze taki był, odkąd go znam. Nie znosi przegrywać i dąży do perfekcji. Ale czasami jego ambicja zamienia się w coś bardziej… niepokojącego.

Skinęłam głową, choć wciąż miałam więcej pytań niż odpowiedzi. Chciałam cieszyć się wieczorem i rozmowami, ale niepokój związany z Ethanem i jutrzejszym meczem nadal mnie nie opuszczał.

Przez kolejną godzinę światła pulsowały w rytm muzyki, a my tańczyliśmy i rozmawialiśmy, próbując zapomnieć o problemach. Jednak nawet wśród gwaru i zabawy czułam, że nie jestem w stanie w pełni się rozluźnić. W pewnym momencie, kiedy Tina i Billy pobiegli na parkiet, postanowiłam zrobić sobie przerwę.

Usiadłam na wygodnej kanapie obok baru, delektując się chłodem drinka i obserwując tłum. Gdzieś obok mnie zauważyłam parę, która wydawała się pogrążona w intensywnej rozmowie. Ich gesty i spojrzenia sugerowały, że omawiane sprawy są dla nich niezwykle ważne.

Zatraciłam się na chwilę w obserwowaniu ich wymiany zdań. Mężczyzna, o wyrazistej mimice i oczach zdradzających głęboki smutek, nagle spojrzał w moją stronę. Przez krótką chwilę nasze spojrzenia się spotkały. Poczułam zaskoczenie, jakby jego wzrok obnażył jakąś ukrytą część mnie. Nim zdążyłam zareagować, odwrócił się, a oboje zniknęli w tłumie.

Wróciłam myślami do chwili, zastanawiając się, co mogło ich tak bardzo zaabsorbować. Było w tej scenie coś, co mnie poruszyło, choć nie potrafiłam tego nazwać.

Po kilku godzinach nieustającej zabawy Billy, wciąż pełen energii, zebrał naszą grupę, by zaproponować grę towarzyską. Siedzieliśmy w wydzielonym pokoju pubu, specjalnie przeznaczonym do takich rozrywek — przestronny, z niskimi stolikami, wygodnymi kanapami i półmrokiem, który stwarzał przytulną, ale jednocześnie intymną atmosferę.

Ściany pokoju zdobiły plakaty starych zespołów rockowych i fotografie z toru wyścigowego, oddając klimat miejsca. W powietrzu unosił się zapach piwa i drewna, zmieszany z delikatną wonią przypalonej skóry od palących papierosy.

Do naszego stolika dołączyły dwie nowe osoby, które wcześniej widziałam tylko przelotnie.

— Cześć, jestem Lydia — przedstawiła się pierwsza z nich, piękna brunetka o promiennym uśmiechu. Jej długie, lśniące włosy opadały na ramiona, a zielone oczy zdawały się kryć subtelną tajemnicę.

— A ja Nicholas Lane — powiedział drugi z nowych. Był wysoki i mocno zbudowany, a jego ramiona zdobiły tatuaże, które wyglądały jak fragmenty opowieści z jego życia. Miał ostre rysy twarzy, które nadawały mu surowości, a w uchu błyszczał czarny kolczyk. Jego pewność siebie była wyczuwalna w każdym ruchu, lecz w spojrzeniu kryło się coś mrocznego — niemal nieuchwytne napięcie, które przyciągało uwagę.

Nicholas zdawał się przypominać Ethana, choć ich podobieństwo było powierzchowne. To, co wyróżniało Nicholasa, to aura skrywanej złości i determinacji, które niemal emanowały z jego postawy. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że kryje się za nim jakaś historia, której być może nigdy nie poznam.

Billy wyciągnął z kieszeni małe pudełko z grą i rozłożył karty na środku naszego małego kręgu. Ekscytacja malowała się na jego twarzy, ale ja już wtedy czułam, że coś pójdzie nie tak.

Zanim jednak zdążył wyjaśnić zasady, drzwi otworzyły się z hukiem, a do pokoju wszedł Ethan Harrington. Na jego twarzy widniał wyraz wiecznego zblazowania, jakby cała nasza obecność była dla niego katorgą.

— A ja jestem Ethan Harrington i nie miło mi was poznać — rzucił, zanim jednym ruchem ręki rozwalił stos kart, które Billy właśnie rozkładał.

Usiadł obok mnie, na tyle blisko, że poczułam od niego zapach papierosów i wody kolońskiej. Zacisnęłam zęby.

— Naprawdę? — jęknął Billy, przewracając oczami.

Próbowałam nie patrzeć na Ethana, ale widziałam kątem oka, jak nonszalancko się rozsiadł, rozchylając kurtkę. Wyglądał, jakby czuł się królem świata. A ja, choć starałam się zachować neutralność, w duchu gotowałam się ze złości. Ethan zawsze działał mi na nerwy. Był arogancki, głośny, a w jego zachowaniu nie było ani grama pokory.

Billy, ignorując rozwaloną przez Ethana talię, ułożył karty na nowo i wyjaśnił zasady.

— Na środku mamy dwa stosy kart: pytania i wyzwania. Jeśli wybierzesz pytanie i nie odpowiesz, pijesz od jednego do trzech shotów. W przypadku wyzwania — musisz je wykonać.

— Proste, fajne i zajebiste. Gramy! — rzuciła Lydia, klaszcząc w dłonie.

Billy zakręcił butelką. Po kilku obrotach wskazała Ethana.

— Pytanie czy wyzwanie? — zapytał Billy.

Ethan wzruszył ramionami, uśmiechając się z przekąsem.

— Wyzwanie, nie jestem babą.


Babą? A co kobiety, to jakieś gorsze w tą grę, ja mu jeszcze pokaże.


Billy spojrzał na kartę i odczytał zadanie:

— Ustaw na Facebooku status związku z osobą po twojej lewej stronie.

Zesztywniałam. Wiedziałam, co to oznacza. Ethan powoli obrócił głowę w moją stronę, a jego usta rozciągnęły się w paskudnym, triumfalnym uśmiechu.

— Serio? — rzucił, ale już wyciągał telefon.

— Nie musisz tego robić — powiedziałam szybko, czując, jak moja irytacja rośnie z każdą sekundą.

— Och, muszę — odpowiedział, a jego głos ociekał sarkazmem.

Kilka kliknięć później mój telefon zawibrował. Powiadomienie na ekranie potwierdziło to, czego się obawiałam:


„Aurelia Walter i Ethan Harrington są teraz w związku”.


Reszta grupy wybuchła śmiechem, a ja zacisnęłam pięści na kolanach.

— Urocza para — rzuciła Tina z uśmiechem.

Urocza? Miałam ochotę coś rozwalić. Nie cierpię tego gościa, mimo, że praktycznie go nie znam. Jego widok, sposób mówienia, każdy jego gest — wszystko mnie w nim drażniło. Teraz jeszcze miałam udawać, że jestem jego dziewczyną. Żenada osiągnęła nowe szczyty.

Butelka zakręciła się ponownie i tym razem zatrzymała się na Tinie.

Gra toczyła się dalej, a z każdym kolejnym ruchem atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Julia udawała odgłosy seksu na cały głos, Nick musiał wysłać zdjęcie swojego przyrodzenia do swojej byłej — co, ku zaskoczeniu wszystkich, to zrobił.

Kiedy butelka ponownie wskazała znowu Ethana, wybrał wyzwanie.

— Zagraj mini grę erotyczną z osobą po twojej lewej stronie — odczytał Nick, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.

Ethan znowu spojrzał na mnie, a w jego oczach pojawił się błysk irytującej satysfakcji.

— Naprawdę? Co wy macie z tą osobą po lewej? — westchnął teatralnie, ale nachylił się w moją stronę.

Moje serce zaczęło walić szybciej, ale nie z ekscytacji. Nienawidziłam go. Ta cała sytuacja była koszmarem. Musiałam udawać jakieś romantyczne gesty z kimś, kogo obecność przyprawiała mnie o ból głowy.

— Możemy to jakoś ominąć? — rzuciłam, próbując brzmieć lekko, choć wewnętrznie byłam wściekła.

— Reguły to reguły, skarbie — powiedział, akcentując ostatnie słowo z kpiną.

Udawaliśmy, że jesteśmy parą w namiętnej scenie, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Każdy jego dotyk, każde słowo wywoływały we mnie odrazę. Reszta grupy śmiała się w najlepsze, ale ja marzyłam, by to się już skończyło.

Gdy butelka zatrzymała się na mnie, Ethan od razu przejął inicjatywę.

— Pytanie czy wyzwanie, złotko? — zapytał, patrząc mi prosto w oczy z drwiącym uśmiechem. Teraz mu pokaże, że “baby” też grają w wyzwania.

— Wyzwanie. I nie mów do mnie złotko, ani skarbie, idioto — odpowiedziałam twardo, choć w środku wszystko się we mnie przewracało.

Ethan odczytał kartę:

— Zadzwoń do swojego ex i powiedz mu, że go kochasz — rzucił Ethan, opierając się nonszalancko o stół, z drwiącym uśmiechem na ustach.

— Żartujesz? — rzuciłam, próbując utrzymać opanowany ton, choć wiedziałam, że odpowiedź jest oczywista.

— Wyglądam ci na osobę, która żartuje? — zapytał z zadowoleniem, przekrzywiając głowę. — Chyba nie chcesz nam wszystkim powiedzieć, że nigdy nie miałaś ex i jesteś dziewicą. — W jego głosie wybrzmiewała karykaturalna niewinność, która natychmiast wywołała salwę śmiechu w pokoju.

Prychnęłam, wbijając wzrok w niego jak w cel. Serio? Oni naprawdę myśleli, że nie miałam ex i jestem dziewicą?


W jednym się nie mylili.


— Oczywiście, że nie jestem — skłamałam chłodno, prostując się. — A poza tym, co cię to obchodzi? Może zajmij się swoim żałosnym życiem, zamiast grzebać w moim.

Ethan uniósł brwi z udawanym zdziwieniem, ale w jego spojrzeniu kryła się nuta prowokacji. Westchnęłam, wyciągając telefon. Czułam na sobie wzrok całej grupy, ich ciekawość wręcz drażniła moją skórę. Wystukałam numer Willa, czując rosnące napięcie.

Gdy odebrał, jego zaspany głos rozbrzmiał w pokoju:

— Aurelio, co się stało? Czemu dzwonisz tak późno?

Miałam ochotę się rozłączyć, ale zacisnęłam zęby.

— Will… kocham cię. Nasze rozstanie to był błąd — powiedziałam na jednym oddechu, walcząc z palącym zażenowaniem.

W pokoju zapadła cisza, a ja czułam, jak wszyscy wstrzymują oddech. Po chwili wahania Will odpowiedział:

— Jesteś pijana?

Śmiech eksplodował jak granat. Grupa zwijała się z rozbawienia, podczas gdy ja zmusiłam się do kontynuacji:

— To nieistotne, Will. Liczy się nasza miłość.

Usłyszałam, jak ciężko westchnął.

— Aurelio, wiesz, że jestem gejem, prawda?

Cisza. I nagle jeszcze głośniejszy wybuch śmiechu. Czułam, jak gorąco zalewa mi twarz. Rozłączyłam się, niemal rzucając telefon do torebki.

— Twój były to gej? — zapytał Nick, niemal dławiąc się ze śmiechu. — Ty serio byłaś z gejem?

— Tak, jakoś tak wyszło — odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby, wstając gwałtownie z miejsca. — Nie chcę o tym rozmawiać. Jestem zmęczona, lepiej wrócę już do mieszkania.

Zanim zdążyłam wyjść, poczułam, jak ktoś chwyta mnie za rękę. Odwróciłam się i zobaczyłam Ethana, który teraz miał w ustach papierosa.

— Odprowadzę cię — powiedział, tym razem poważnie, bez śladu wcześniejszej kpiny, chwilę później wyciągnął zapalniczkę i podpalił papierosa.

Poczułam, jak wzbiera we mnie fala złości.

— Ty tak serio?! — wybuchnęłam, wyrywając rękę z jego uścisku. — Najpierw robisz ze mnie pośmiewisko przed wszystkimi, oczerniasz mnie, a potem co? Chcesz udawać miłego? To jakiś nowy trik, Harrington?

Ethan otworzył usta, jakby miał coś powiedzieć, ale nie dałam mu dojść do głosu.

— Pierdol się, Harrington — rzuciłam lodowatym tonem, po czym odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pubu, trzaskając drzwiami.

Na zewnątrz zimne powietrze uderzyło mnie jak cios. Była druga w nocy, a ulice tonęły w ciszy. Gęsty mrok zdawał się pochłaniać wszystko dookoła. Każdy mój krok odbijał się echem, łamiąc złowrogą ciszę, a ja czułam, jak wzbierają we mnie emocje, których nie byłam w stanie już dłużej kontrolować.

Zimno na zewnątrz uderzyło mnie natychmiast. Ulice były puste, a ja czułam, jak chłód przenika przez moje ubrania. Przyspieszyłam kroku, ale nagle poczułam na ramieniu czyjś dotyk. Dreszcz strachu przeszył mnie na wskroś. Odwróciłam się gwałtownie, gotowa do obrony.

Ciemna uliczka była opustoszała, oświetlona jedynie słabym blaskiem latarni. Gdy mężczyzna pojawił się znikąd, poczułam, jak strach przeszywa mnie na wskroś.

— Zgubiłaś się, dziecino? — zapytał pijackim tonem, a jego głos, choć miękki, wydał mi się niebezpiecznie mętny.

Zatrzymałam się, czując wzbierającą panikę, ale zmusiłam się, by odpowiedzieć spokojnie:

— Nie, idę już — rzuciłam, ruszając szybciej przed siebie, licząc, że zignoruje moją obecność.

Ale nie zignorował. W ułamku sekundy znalazł się tuż obok mnie, chwytając mnie za ramię. Nim zdążyłam zareagować, przewrócił mnie na ziemię. Upadek odebrał mi dech, a jego brutalny dotyk sprawił, że poczułam, jak włosy stają mi dęba.

Zaczęłam się szarpać, krzyczeć, ale ciężar jego ciała skutecznie ograniczał moje ruchy. Jedną ręką zaczął zrywać moje ubranie, a drugą unieruchamiał moje ręce. Każdy jego gest był szorstki, odrażający. Czułam zimno jego dłoni na skórze i smród alkoholu, który bił od niego jak fala.

— Puść mnie! — krzyknęłam, wierzgałam nogami, ale czułam, że siły mnie opuszczają.

Wtedy poczułam ostry ból na moim boku. Zrozumiałam, że w napadzie szału wbił mi nóż, by mnie unieruchomić. Nie był to głęboki cios, ale pulsujący ból i ciepła krew spływająca po mojej skórze sprawiły, że na moment straciłam orientację.

Zanim mężczyzna zdążył zrobić coś więcej, usłyszałam szybkie, ciężkie kroki. W słabym świetle dostrzegłam znajomą sylwetkę Ethana Harringtona.

— Ręce precz, ty pierdolony śmieciu!

Ethan uderzył go z furią, a dźwięk ciosów odbił się echem w ciszy nocy. Mężczyzna próbował się bronić, ale Ethan był szybszy, silniejszy, a przede wszystkim wściekły. W końcu napastnik upadł, mamrocząc przekleństwa, po czym uciekł, pozostawiając mnie wciąż leżącą na zimnym betonie.

Ethan podszedł do mnie szybko, kucając obok i delikatnie dotykając mojej twarzy.

— Aurelio, kurwa… Co on ci zrobił? — zapytał, jego głos był zdławiony, niemal przerażony.

Z trudem uniosłam głowę, czując, jak ból przeszywa moje ciało.

— Nic poważnego… — wykrztusiłam, próbując się uspokoić.

Jego wzrok zatrzymał się na moim boku.

— Cholera, on cię dźgnął! — Jego głos nabrał ostrego tonu, gdy przycisnął dłonie do rany, starając się zatamować krwawienie.

— To płytkie… nic mi nie będzie… — powiedziałam, chociaż głos mi drżał.

Ethan wyglądał na rozdartego.

— Muszę cię stąd zabrać — mruknął bardziej do siebie niż do mnie.

Nie odpowiedziałam. Ból i utrata krwi sprawiły, że wszystko stawało się zamglone.

Ethan wziął mnie na ręce. Byłam świadoma tylko urywkami — czułam jego przyspieszony oddech, drżące ramiona. Gdzieś w tle przemykały mi światła samochodów, a potem zapadła cisza.

Ocknęłam się, gdy poczułam miękkie podłoże pod plecami. Byłam we wnętrzu pokoju. Słabe światło i zapach drewna wskazywały na miejsce, które wydawało się dziwnie przytulne. Czyżby mieszkanie Ethana?

Nie mogłam zebrać myśli. Poruszyłam się, czując, jak ból przeszywa mój bok. Ktoś obmywał ranę — delikatnie, ale wystarczająco, by poczułam ukłucie.

— Nie mów nic, odpoczywaj — powiedział Ethan, głosem niższym, spokojniejszym niż wcześniej.

Chciałam zapytać, dlaczego nie zabrał mnie do szpitala, ale nie miałam siły.

Nieco później, między półprzytomnymi przebłyskami, usłyszałam, jak tłumaczył sam sobie: „Policja zaczęłaby pytać, a on ma już kłopoty na głowie. Poza tym ta rana nie wygląda tak źle. Poradzimy sobie.”


On? Jaki kurwa on? Kto ma kłopoty?


Nie wiedziałam, co dokładnie miał na myśli. Wszystko zlewało się w jedno — ból, jego głos, ciepło jego kurtki, którą mnie przykrył. Zanim straciłam przytomność na dobre, poczułam jego dłoń na moim czole, sprawdzającą, czy nie mam gorączki.

8. Cisza przed burzą

Ostatnia noc była zamglona, rozmyta — pełna bólu i fragmentów wspomnień, które przelatywały przez moją głowę jak urywki filmu. Pamiętałam tylko, że coś strasznego się stało, a potem Ethana, jego ręce, jego głos… a później pustkę. Przez moment myślałam, że nie żyję.

Obudziłam się na miękkim łóżku w pokoju, którego nie rozpoznawałam. W powietrzu unosił się delikatny zapach męskich perfum i nikotyny, a pomieszczenie było urządzone elegancko, niemal z przepychem. Drewniane meble, gruby perski dywan, na ścianach obrazy, które wyglądały jak dzieła sztuki. Garnitur na stojaku po drugiej stronie pokoju i drobne przedmioty na biurku — zegarek, spinki do mankietów — jasno wskazywały, że to mieszkanie należało do mężczyzny.

Spojrzałam na siebie. Miałam na sobie tylko bieliznę, a na boku, w który zostałam dźgnięta był bandaż. Serce zaczęło mi walić jak szalone, kiedy próbowałam pojąć, co się właściwie wydarzyło. Dlaczego byłam rozebrana? Kto to zrobił?

Podniosłam się z trudem, czując zawroty głowy, i chwyciłam kołdrę, by się nią zakryć. Nagle usłyszałam kroki. Drzwi się otworzyły i do środka wszedł Ethan. Jego twarz była spięta, ale kiedy mnie zobaczył, wyraz ulgi przebiegł po jego rysach.

— Obudziłaś się — powiedział spokojnie, jakby to, co się wydarzyło, było całkiem normalne.

— Gdzie ja jestem? Co się… — mój głos brzmiał ochryple, jakby należał do kogoś innego.

— U mnie — odparł krótko, podchodząc bliżej. — Nie musisz się tak zasłaniać. Nie zobaczyłem niczego, czego nie widziałbym wcześniej u kobiet. Uwierz mi, nie masz czego się wstydzić.

Jego nonszalancja sprawiła, że moja złość eksplodowała.

— Ty pieprzony dupku! Dlaczego jestem w samej bieliźnie? Co ty sobie wyobrażasz?! — wrzasnęłam, instynktownie jeszcze mocniej zaciskając kołdrę wokół siebie.

Ethan westchnął i potarł dłonią kark, jakby tracił cierpliwość.

— Zdjąłem ci sukienkę, bo była we krwi. Musiałem opatrzyć ranę. Uratowałem ci życie, a ty robisz z tego pieprzoną telenowelę.

— Dlaczego mnie nie zawiozłeś do szpitala?! — przerwałam mu ostro, czując, jak mętlik w mojej głowie coraz bardziej się pogłębia.

— Bo nie mogłem — warknął, a w jego oczach zapłonął gniew. — Naprawdę myślisz, że zostawiłbym cię tam i pozwolił, żeby ktoś cię skrzywdził jeszcze bardziej?

— To nie jest odpowiedź! — krzyknęłam, ignorując fakt, że mój głos brzmiał żałośnie słabo. — Powinieneś był zadzwonić po karetkę! Zabrać mnie gdzieś, gdzie mogliby mi pomóc!

Ethan uniósł ręce w geście irytacji.

— I co miałem powiedzieć? Że znalazłem pobitą dziewczynę w samej sukience? Że się z kimś biłem, żeby ją uratować? W szpitalu pytaliby o szczegóły, o których nawet nie chciałabyś mówić! Chciałem zrobić to, co było w tamtej chwili najlepsze.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.

— Po co w ogóle to zrobiłeś? Nie znosisz mnie.

Ethan odchylił głowę do tyłu, a jego śmiech był gorzki i pełen rezygnacji.

— Bo, do cholery, nie jestem takim chujem, za jakiego mnie uważasz. Mimo że się nie cierpimy, nie zamierzałem zostawić cię na ulicy, ledwo przytomnej, krwawiącej. To nazywa się moralny obowiązek, Aurelio. Ale najwyraźniej nie masz pojęcia, co to znaczy.

Jego słowa sprawiły, że moje myśli jeszcze bardziej się plątały. Z jednej strony byłam wściekła — na niego, na siebie, na całą tę sytuację. Z drugiej… czy on naprawdę zrobił to wszystko, bo poczuł się odpowiedzialny?

Zanim zdążyłam wymyślić jakąkolwiek odpowiedź, Ethan wstał, przeczesując włosy palcami.

— W szafie znajdziesz jakieś moje rzeczy. Ubierz się, bo zrobię coś do jedzenia, a potem spróbujemy to jakoś ogarnąć. Bez scen, proszę — dodał, zanim wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Zostałam sama. Opadłam z powrotem na łóżko, czując, jak ból w ranie na boku powraca, przypominając o wszystkim, co się wydarzyło. Miałam chaos w głowie. Chaos, którego źródłem był człowiek, którego — jeszcze wczoraj — nie chciałam znać.

Gdy otworzyłam drzwi szafy, moim oczom ukazały się rzędy eleganckich garniturów, koszul i swetrów. Wszystko uporządkowane z przesadną precyzją, która idealnie pasowała do Ethana. Westchnęłam, przeszukując wnętrze w poszukiwaniu czegoś, co nie wyglądałoby na kosmicznie drogie. W końcu wybrałam szary T-shirt, miękki i wygodny, choć na mnie wyglądał jak sukienka — sięgał do połowy ud i luźno opadał na ramionach. Do tego dobrałam dresowe spodnie, które musiałam związać w pasie sznurkiem, bo były na mnie za duże.

Kiedy spojrzałam w lustro, widok był… dziwny. Wyglądałam jak ktoś, kto zapomniał się przebrać po przebudzeniu, ale w tym momencie liczyło się tylko to, że było mi ciepło i wygodnie.

Z wahaniem opuściłam pokój i skierowałam się w stronę kuchni. Zatrzymałam się w wejściu, zaskoczona widokiem Ethana przy kuchence. Kuchnia była przestronna, nowoczesna, z ciemnymi, drewnianymi szafkami i białymi marmurowymi blatami, które wyglądały jak żywcem wyjęte z katalogu wnętrzarskiego. Ethan stał odwrócony do mnie plecami, smażąc coś na patelni, a zapach czosnku rozchodził się po całym pomieszczeniu.

— Siadaj, zaraz coś zrobię — rzucił, nie odwracając głowy.

Usiadłam przy wyspie kuchennej, przyglądając się jego ruchom z mieszanką ciekawości i niechęci. Był zaskakująco swobodny, jakby gotowanie było dla niego codziennością.

— Umiesz gotować? — zapytałam, bardziej sceptycznie niż chciałam. Ethan obrócił głowę w moją stronę i posłał mi kpiący uśmieszek.

— Nie zauważyłaś wtedy, jak mnie stalkowałaś na Insta? — odparł szyderczo, mieszając coś na patelni.

— Nie stalkowałam cię, pacanie — odburknęłam, choć zrobiło mi się gorąco. Stalkowałam, ale nie miał prawa o tym wiedzieć!

— Jasne — mruknął z udawaną powagą, wracając do gotowania.

Przewróciłam oczami, starając się zignorować poczucie zażenowania. Ethan kontynuował pracę w milczeniu, co tylko podsycało dziwną atmosferę.

— Na co masz ochotę? — zapytał po chwili, rzucając mi krótkie spojrzenie.

— Nie wiem… coś prostego — wymamrotałam.

— Może makaron? Szpinak? Owoce morza? A może zamówimy pizzę, żebyś nie narzekała, że za bardzo się staram?

Jego ton był równie lekki, co złośliwy, ale zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, zaczął przygotowywać składniki.

Patrzyłam, jak Ethan z wprawą sieka czosnek i wrzuca go na patelnię. W powietrzu uniósł się intensywny, apetyczny zapach. Po chwili dodał świeży szpinak, który więdnął na patelni, tworząc aromatyczny sos. Wszystko robił z takim spokojem, że niemal zapomniałam, jak bardzo mnie irytuje.

— Jak się czujesz? — zapytał nagle, nie patrząc na mnie.

— Trochę lepiej — przyznałam niechętnie. — Ale to nie zmienia faktu, że wszystko to… jest dziwne.

Ethan wzruszył ramionami, jakby moje słowa nie miały żadnego znaczenia.

— Wystarczy, że odpoczniesz. Nie robię tego dla wdzięczności, tylko dlatego, że tak trzeba było zrobić. Nie musisz się doszukiwać ukrytych intencji.

Nie odpowiedziałam. Jego słowa były chłodne, niemal obojętne, a mimo to w jakiś sposób mnie dotknęły.

Kiedy makaron był gotowy, Ethan wrzucił go na patelnię, dodał śmietankę i dokładnie wymieszał, żeby wszystko się połączyło. Aromat był niesamowity. Po chwili postawił przede mną talerz — gorącą porcję makaronu, ozdobioną startym parmezanem i świeżo zmielonym pieprzem.

— Jedz — powiedział krótko, sam siadając naprzeciwko mnie z własnym talerzem.

Wzięłam widelec i zaczęłam jeść. Było pyszne, choć ciężko było mi to przyznać.

— Dziękuję… za wszystko — wymamrotałam cicho, choć nawet na mnie brzmiało to nieprzekonująco.

— Nie ma za co — odparł, nie podnosząc wzroku znad talerza. — Po prostu skończ jedzenie i spróbuj odpocząć. Nie musimy tego komplikować bardziej, niż to już jest.

Jego słowa były proste, ale ton zdradzał, że wcale nie jest tak spokojny, na jakiego próbował wyglądać. Wciąż czułam w nim irytację, urazę — do mnie, do całej sytuacji. I szczerze mówiąc, nie wiedziałam, czy to bardziej mnie złościło, czy niepokoiło.

Ethan skończył swój makaron i odsunął talerz na bok, spoglądając na mnie z lekkim znużeniem. Ja jeszcze jadłam, starając się przeciągnąć tę chwilę — nie do końca wiedziałam, dlaczego. Może dlatego, że rozmowa z nim była mniej uciążliwa, niż się spodziewałam?

— Masz dziś jakieś plany? — zapytał, wstając od stołu. Jego ton był neutralny, jakby pytał z grzeczności, ale coś w jego spojrzeniu wydawało się autentycznie ciekawskie.

— W sumie nie… — odparłam, kończąc swoją porcję. — A ty?

— Mecz — rzucił krótko, a widząc moją niewiedzę, dodał z typową dla siebie nonszalancją: — Jestem kapitanem drużyny koszykarskiej.

Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem.

— A czego ty nie jesteś kapitanem, od tego zacznijmy? — zażartowałam, wyobrażając sobie, jak Ethan z równie wielką pewnością siebie rządzi jakimś klubem szachowym.

Nie zaśmiał się. Jego poważny wyraz twarzy sprawił, że poczułam się lekko niezręcznie.

— Z kim gracie? — zapytałam, żeby załagodzić sytuację.

— Z Harvardem — odpowiedział rzeczowo, jakby mówił o czymś zupełnie zwyczajnym. — Ciężki przeciwnik, ale damy radę.

Zabrzmiało to z taką pewnością, że aż się uśmiechnęłam.

— To naprawdę duża sprawa — przyznałam, odkładając widelec.

— Dla mnie? Raczej rutyna — odparł, wzruszając ramionami, ale w kącikach ust błąkał mu się cień uśmiechu.

— Pewność siebie to twoje drugie imię, co?

— Niektórzy tak mówią — mruknął z udawaną skromnością.

Przez chwilę rozmawialiśmy o meczu, a Ethan, choć zwykle tak drażniąco arogancki, wydawał się bardziej zrelaksowany. Słuchałam, jak opowiada o drużynie, ich przygotowaniach i taktykach, starając się powstrzymać od przewracania oczami. Pod całą tą pewnością siebie kryło się coś innego — coś, co zaczynało mnie intrygować.

— Wpadniesz na mecz? — zapytał nagle, patrząc na mnie, jakby wyzwał mnie na pojedynek.

Zaskoczył mnie tym pytaniem.

— Nie wiem, może… — odparłam wymijająco, bawiąc się końcówką jego koszulki.

Ethan tylko pokręcił głową z lekkim uśmiechem, jakby mówił „nie ma szans, że się pojawisz”.

Po skończonym śniadaniu wstał i zaczął zbierać naczynia. Gdy próbowałam pomóc, machnął ręką.

— Daj spokój, niech chociaż raz ktoś zrobi coś dla ciebie — rzucił, odnosząc talerze do zlewu.

Chciałam odpowiedzieć, ale zabrakło mi słów.

Po chwili przeszliśmy do salonu. Ethan sięgnął do kieszeni i wyjął paczkę papierosów.

— Idę na papierosa — oznajmił, otwierając drzwi na balkon.

Obserwowałam, jak wychodzi na zewnątrz, zapala jednego i opiera się o barierkę, patrząc na miasto rozciągające się przed nim. Było w tym coś hipnotyzującego — jego zamyślony wyraz twarzy, unoszący się dym, kontrast między jego zwykłą arogancją a tą chwilą spokoju.

— Dużo palisz? — zapytałam, gdy wrócił do środka, wycierając ręce o spodnie.

— Tylko gdy myślę za dużo — odpowiedział beznamiętnie.

— A o czym teraz myślałeś? — zapytałam ostrożnie.

Ethan spojrzał na mnie z cieniem zaskoczenia, jakby nie spodziewał się, że zadałam to pytanie.

— O tym, że czasem ludzie, których najmniej się spodziewasz, mogą przewrócić twój świat do góry nogami — odparł, po czym wzruszył ramionami, wracając do swojego zwykłego tonu: — Albo o tym, co zjem na kolację.

Przewróciłam oczami, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

Kilka minut później odwiózł mnie pod moją kamienicę swoim samochodem. Droga minęła w ciszy, ale nie była to niezręczna cisza. Gdy dotarliśmy, Ethan spojrzał na mnie przez ramię.

— Dzięki za śniadanie — powiedziałam. — I powodzenia na meczu.

— Dzięki — odpowiedział z lekkim uśmiechem, a ja wysiadłam i zamknęłam drzwi.

Patrząc, jak odjeżdża, czułam, że ten dzień był dziwny, ale… może właśnie tego potrzebowałam.

***

Kiedy tylko otworzyłam drzwi do mieszkania, niemal od razu znalazłam się w centrum uwagi. Valenty i Billy siedzieli na kanapie, a ich wyraz twarzy mówił wszystko — byli na granicy paniki i irytacji. Tina stała obok z założonymi rękami i spojrzeniem, które mogłoby wypalić dziurę w ścianie.

— Kobieto, gdzie ty byłaś?! — wybuchnęła Tina, jej głos był pełen napięcia. — Dlaczego nie odbierałaś telefonu? Czy do reszty cię pogięło?

Zdezorientowana, spojrzałam na telefon, który trzymałam w dłoni. Wyświetlacz pozostawał czarny. Rozładowany. Wszystko jasne.

— Telefon mi padł — odparłam spokojnie, próbując złagodzić sytuację. — Nic mi nie jest, spokojnie.

Nie mogłam jednak nie zauważyć, że ich twarze wciąż były pełne obaw.

— Padł? A my myśleliśmy, że coś ci się stało! — rzuciła Tina ostro, unosząc dłonie w geście frustracji. — Próbowałam do ciebie dzwonić dziesięć razy! Billy też. I co? Żadnego znaku życia!

— No serio, Aurie, myśleliśmy, że może jesteś w szpitalu albo coś… — dodał Billy, patrząc na mnie z wyraźnym wyrzutem. — Nawet nie wiesz jak Valenty się przejąła!

Spojrzałam na nich z poczuciem winy, ale szybko starałam się to ukryć za neutralnym wyrazem twarzy. Nie chciałam, żeby domyślili się, gdzie byłam i z kim spędziłam ostatnią noc.

— Dobra, już, przepraszam — powiedziałam, starając się brzmieć uspokajająco. — Nic mi nie jest. Po prostu telefon się rozładował i nie zauważyłam.

Tina prychnęła, nadal niezadowolona, ale machnęła ręką, jakby postanowiła darować sobie dalsze pretensje.

— Nieważne — powiedziała w końcu. — Masz szczęście, że żyjesz. I że wróciłaś w jednym kawałku.

Po chwili wyciągnęła z torby koszulkę i rzuciła mi ją na kolana. Była to koszulka z logo drużyny Ethana, a na plecach widniał jego numer i nazwisko.

— Idziemy dziś na mecz — oznajmiła triumfalnie. — Masz to założyć.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem, a potem na Billy’ego, który uśmiechał się od ucha do ucha, jakby już przewidywał moją reakcję.

— Żartujecie sobie, prawda? — uniosłam brwi, podnosząc koszulkę. — Nie ma mowy, że to założę!

— Oczywiście, że założysz! — odparła Tina z uśmiechem. — Przecież jesteście pseudo razem, macie ustawiony związek na Fejsie!

— Co to ma do rzeczy? — zapytałam z oburzeniem, ale Tina kontynuowała, ignorując moją reakcję.

— No właśnie to, że będzie to świetna zabawa! No dawaj, nie bądź sztywniarą! — dodała, unosząc brwi w wyzywającym geście.

— Świetna zabawa? Noszenie koszulki z jego nazwiskiem? — rzuciłam jeszcze raz, jakby dla podkreślenia absurdu całej sytuacji.

— Aurie, no prosimy cię. Będzie fajnie, wszyscy idziemy, to tylko koszulka! — wtrącił się Billy, błagalnym tonem.

Patrzyłam na nich z uporem, krzyżując ręce na piersi.

— Nie — powiedziałam stanowczo.

— Oj, przestań, przecież nikt nawet nie zauważy — kontynuowała Tina.

— Właśnie! A jeśli zauważą, to co? Będzie zabawnie! — wtórował jej Billy.

Westchnęłam ciężko, czując, że powoli tracę grunt pod nogami. Ich entuzjazm był zaraźliwy, a ja nie miałam siły się z nimi dłużej sprzeczać.

— Dobra, dobra, niech wam będzie — rzuciłam w końcu, udając obojętność.

Tina i Billy wybuchli radością, niemal odtańczyli mały triumfalny taniec na środku pokoju.

Ostrożnie zdjęłam swoją bluzkę, odsłaniając bandaż na boku. Rana, choć już lepiej się goiła, nadal bolała przy gwałtownych ruchach. Tina spojrzała na mnie z troską.

— Wszystko w porządku?

— Tak, jest dobrze — skłamałam, zakładając koszulkę z logo drużyny. Materiał był miękki, ale obcierał bandaż, więc musiałam ją trochę poprawić, zanim wygodnie się ułożyła.

Stanęłam przed lustrem, patrząc na swoje odbicie. Koszulka leżała całkiem nieźle, choć nazwisko Ethana na plecach kłuło mnie w oczy.

— Wyglądasz świetnie! — rzucił Billy, a Tina skinęła głową, zadowolona ze swojego planu.

Nie wiedziałam, czy naprawdę wyglądałam świetnie, czy po prostu podobał im się fakt, że zgodnie z ich pomysłem wciągnęłam na siebie coś, czego nigdy wcześniej bym nie założyła.

Zgarnęłam resztki swojego uporu i rzuciłam im przelotne spojrzenie.

— Macie to szczęście, że was lubię — mruknęłam, zanim padłam na kanapę, zmęczona rozmową i porannymi emocjami.

Zasnęłam niemal od razu, budząc się dopiero pół godziny przed meczem, gotowa na kolejne wyzwanie tego dziwnego dnia.

Gdy dotarliśmy na stadion, od razu uderzyła mnie niesamowita atmosfera. Tłum kibiców, ich skandowanie, dudniąca muzyka — wszystko to wypełniało powietrze ekscytacją. Tłumy wiwatowały, trybuny mieniły się kolorowymi flagami, a ja czułam, jak bije mi serce, gdy poprawiałam koszulkę z nazwiskiem Ethana. Tina i Billy byli w świetnych humorach, co chwilę mnie podpuszczali, żartując z tego, jak „idealnie” pasuję do tej drużyny.

Zajęliśmy miejsca tuż przy boisku, gdzie każdy ruch zawodników był niemal na wyciągnięcie ręki. Hala pękała w szwach — kibice skandowali, światła oświetlały parkiet, a energia tłumu była niemal namacalna. Wkrótce pojawiły się drużyny, a tłum eksplodował owacjami. Ethan, wybiegając na boisko, spojrzał w moją stronę. Jego spojrzenie trwało ledwie chwilę, ale jego szeroki uśmiech i uniesione brwi zdradzały wszystko. Ciepło rozlało się po mojej twarzy, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

Kiedy rozległ się pierwszy gwizdek, gra rozpoczęła się w zawrotnym tempie. Drużyny walczyły zaciekle — akcja za akcją, rzut za rzutem. Ethan od początku wyróżniał się na boisku, prowadząc swoją drużynę z pewnością siebie. Kilka jego dynamicznych zagrań i precyzyjnych rzutów wywołało głośne wiwaty na trybunach, a ja mimowolnie dałam się porwać tej atmosferze.

Mecz był zacięty, obie drużyny walczyły jak lwy. Ethan nie tylko zdobywał punkty, ale też z pasją mobilizował swoich kolegów. W przerwach Tina i Billy żartowali, a ja, choć próbowałam zachować dystans, czułam, jak ekscytacja udziela mi się coraz bardziej.

W drugiej połowie emocje sięgnęły zenitu. Gra stała się jeszcze bardziej agresywna. W pewnym momencie, przy wyniku 70—68, Ethan został brutalnie sfaulowany. Upadł na parkiet, trzymając się za kostkę. Tłum zamarł, a ja poczułam ścisk w żołądku. Patrzyłam, jak próbuje wstać, z trudem opierając się na nodze.

Po kilku minutach Ethan wrócił na boisko, kulejąc, ale z determinacją w oczach. Tłum wybuchł owacjami, a gra toczyła się dalej. Wynik był coraz bardziej wyrównany, a czas nieubłaganie zbliżał się do końca.

Przy stanie 85—85, w ostatnich sekundach meczu, Ethan przejął piłkę. Tłum wstrzymał oddech. Z niezwykłą pewnością oddał rzut za trzy punkty. Piłka przez chwilę wydawała się wisieć w powietrzu, po czym wpadła do kosza. Hala eksplodowała radością. Drużyna Ethana wygrała, a on stał się bohaterem wieczoru.

Kiedy drużyna świętowała zwycięstwo na boisku, tłum wiwatował na ich cześć. Ethan wyłonił się z grupy rozentuzjazmowanych kolegów i ruszył w moją stronę. Był zmęczony, pot spływał mu po twarzy, a koszulka przylegała do ciała, ukazując jego duże mięśnie, które wyraźnie zarysowywały się pod materiałem. Mimo to, z jego postawy biła satysfakcja.

— Ładnie ci z moim nazwiskiem — powiedział, kiedy tylko się zbliżył, a na jego twarzy pojawił się leniwy uśmiech.

Zmrużyłam oczy, próbując zignorować to dziwne ukłucie, które wywołały jego słowa.

— Ciesz się chwilą, bo jutro oddam tę koszulkę — odparłam, pozwalając sobie na delikatny, choć wyraźnie sarkastyczny uśmiech.

Ethan roześmiał się cicho, a na jego twarzy po raz pierwszy od dawna zobaczyłam coś szczerego.

— Jasne, tylko pamiętaj, że dobrze ci w moich rzeczach — dodał, ale zanim zdążyłam mu odpowiedzieć, podbiegł do nas chłopak z drużyny Ethana

— No proszę, Ethan, przyprowadziłeś swoją nową… — zaczął, mierząc mnie kpiącym wzrokiem od stóp do głów — ...maskotkę. Całkiem nieźle jak na ciebie, stary.

Przełknęłam ślinę, a moje oczy zmrużyły się jak noże. Oczywiście to był on. Ten sam dupek, któremu złamałam nos w kawiarni, kiedy nie umiał trzymać języka za zębami.

— No proszę, nosek się zagoił, a idiotyzm pozostał — rzuciłam chłodno, ignorując jego szyderczy uśmiech.

Chłopak uniósł ręce w udawanym geście obrony.

— Spokojnie, dziewczyno. Po prostu się przedstawiam. Nathan, miło mi, mimo że kiedyś spuściłaś mi łomot. — Dodał z przesadną galanterią i… ucałował moją dłoń.

— Jest mi równie miło co wtedy, kiedy złamałam ci nos — warknęłam, wyszarpując rękę. — Chcesz powtórkę?

Nathan parsknął śmiechem, a jego bezczelność była wręcz namacalna. Ethan jednak nie pozwolił mu brnąć dalej.

— Nathan, spadaj — rzucił zimnym, twardym tonem, który nie pozostawiał miejsca na sprzeciw.

— Dobra, dobra, już mnie nie ma — Nathan uniósł ręce w geście kapitulacji i oddalił się, wciąż chichocząc pod nosem.

Ethan zwrócił się do mnie, jego spojrzenie łagodniało.

— Przepraszam za niego. Jest idiotą, ale obiecuję, że na imprezie nikt nie będzie cię zaczepiał.

Zmarszczyłam brwi, widocznie zdziwiona.

— Imprezie? — zapytałam, nie kryjąc zaskoczenia.

Ethan otarł pot z czoła rękawem i posłał mi delikatny uśmiech.

— Tak, planujemy małą imprezę po meczu. Chcesz przyjść?

Zmrużyłam oczy, patrząc na niego podejrzliwie.

— Ty mnie zapraszasz? Po tym wszystkim, co między nami było?

Wzruszył ramionami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

— Jasne. Może to dobry moment, żeby trochę odpuścić.

Prychnęłam, krzyżując ręce na piersi.

— Więc co, będziemy udawać, że wszystko jest okej? — zapytałam z wyraźnym sceptycyzmem w głosie.

— Nie musimy niczego udawać — odparł, jego ton był zaskakująco poważny. — Po prostu spróbujmy normalnie spędzić czas. Bez spin, bez udawania. Dorosłe podejście, rozumiesz?

Zamilkłam na chwilę, próbując znaleźć w jego twarzy jakikolwiek fałsz, ale on patrzył na mnie z tą dziwną, zuchwałą pewnością siebie, która zawsze mnie drażniła… i jednocześnie przyciągała.

— No dobrze, spróbujmy — rzuciłam w końcu, wzdychając z rezygnacją. — Ale nie licz, że będę grzeczna.

Kącik jego ust uniósł się w wyrazie satysfakcji.

— Nawet na to nie liczę — odparł, odwracając się i ruszając w stronę swojej drużyny. — Do zobaczenia na imprezie, Aurelio.

Stałam przez chwilę, patrząc, jak znika w tłumie, z bijącym sercem i mieszanką irytacji oraz ciekawości.

***

Spotkanie odbywało się w eleganckim klubie, gdzie atmosfera luksusu i tajemnicy unosiła się w powietrzu. Subtelne światła odbijały się od marmurowej podłogi, a cicha muzyka w tle była niemal hipnotyzująca. Ludzie rozmawiali przyciszonymi głosami, jakby miejsce wymagało od nich powściągliwości.

Ethan siedział po drugiej stronie sali, otoczony kolegami z drużyny i grupą znajomych. Emanował pewnością siebie, jakby to on był centrum tego małego wszechświata. Mimo moich wysiłków, nasze spojrzenia co chwilę się spotykały, co tylko wzmacniało napięcie, które starałam się ignorować.

Siedziałam przy stoliku z Tiną i Billym, próbując skupić się na rozmowie, ale nawet ich żarty nie były w stanie odciągnąć moich myśli od Ethana. Billy wstał, by przynieść nam drinki, a Tina spojrzała na mnie przenikliwie.

— Dlaczego dzisiaj nie wróciłaś w swojej sukience, tylko w koszulce, która była o dwa rozmiary za duża? — zapytała nagle, nie kryjąc ciekawości.

Zamarłam, czując, jak żołądek skręca mi się z nerwów.

— Nie wiem. Nie chcę o tym gadać — odparłam szybko, licząc, że zmieni temat.

— Nie rób ze mnie idiotki — rzuciła stanowczo, pochylając się bliżej. — Widziałam to, ale wcześniej nic nie komentowałam. Teraz jesteśmy same. Możesz mi powiedzieć.

Westchnęłam ciężko, czując, jak napięcie opada i ustępuje miejsca zmęczeniu.

— W nocy ktoś mnie zaatakował… próbował mnie zgwałcić — zaczęłam, a Tina zamarła. W jej oczach pojawił się niepokój, ale pozwoliła mi mówić dalej. Jej źrenice rozszerzyły się w szoku, a oddech stał się nierówny. — Ethan pojawił się w ostatniej chwili. Uratował mnie. Zostałam ranna, jeden drań dźgnął mnie nożem w bok. Zemdlałam, a Ethan zabrał mnie do siebie i się mną zajął. Rano odwiózł mnie pod kamienicę.

Tina wyglądała, jakby próbowała to wszystko przetrawić. Jej oczy były szeroko otwarte, a dłonie zacisnęły się na krawędzi stołu.

— Ethan… cię uratował? I przenocował? — zapytała z niedowierzaniem, jakby to było coś niepojętego.

— Ciszej! — uciszyłam ją, rozglądając się po klubie. Nie chciałam, żeby ktoś usłyszał.

Zanim Tina zdążyła zadać kolejne pytanie, Billy wrócił z drinkami. Już od progu zauważyłam, że coś jest nie tak. Jego wyraz twarzy zmienił się — wyglądał na wytrąconego z równowagi.

— Billy, co się dzieje? — zapytałam, marszcząc brwi.

Postawił szklanki na stole, ale zamiast usiąść, spojrzał na mnie poważnie.

— Coś dziwnego… — zaczął, a jego ton sprawił, że poczułam się nieswojo. — Wczoraj po imprezie około drugiej w nocy zniknęły dwie studentki. Piszą o tym na fejsie.

— Jak to „zniknęły”? — zapytała Tina, zanim zdążyłam się odezwać.

— Julia i Avery Hawthorne. Siostry bliźniaczki. Nikt nie wie, co się z nimi stało. Ktoś twierdzi, że to mogło być porwanie. — Billy przełknął ślinę, a jego wzrok mówił, że sam ledwo w to wierzy.

W klubie, wypełnionym elegancją i cichą aurą ekskluzywności, atmosfera nagle stała się dla mnie duszna i przytłaczająca. Marmurowa podłoga odbijała delikatne światło, a subtelna muzyka w tle wydawała się jedynie potęgować moje napięcie. Słowa Billy’ego o zaginięciu bliźniaczek Hawthorne krążyły w mojej głowie jak echo, którego nie mogłam uciszyć.

— Julia i Avery Hawthorne? — powtórzyłam z niedowierzaniem, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. — Julia jest na moim roku, studiuje medycynę. Nie wierzę, żeby ją porwali…

Billy skinął głową z ponurą miną, ale reszta jego słów przepadła w zgiełku moich myśli. Coś tutaj nie pasowało. Zniknięcie dwóch studentek i atak na mnie wydarzyły się praktycznie w tym samym czasie. Przypadek? Niemożliwe. Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej czułam, że te zdarzenia muszą być ze sobą powiązane.

Mój wzrok mimowolnie powędrował w stronę Ethana. Stał po drugiej stronie sali, otoczony grupą znajomych, z pewnym siebie uśmiechem na twarzy. Sprawiał wrażenie kogoś, kto nie ma na świecie żadnych trosk. Ale czy na pewno? Czy możliwe, że wiedział coś, czego mi nie powiedział?

Przełknęłam ślinę i wstałam od stolika, czując, jak serce bije mi w piersi. Każdy krok w jego stronę wydawał się coraz trudniejszy, a moje myśli wciąż krążyły wokół tamtej nocy. Ethan uratował mnie, ale czy na pewno był tylko przypadkowym wybawcą?

— Ethan — powiedziałam, gdy w końcu znalazłam się przy nim. Moje dłonie były zimne, a głos lekko drżał, ale starałam się brzmieć spokojnie.

Odwrócił się do mnie z lekkim zaskoczeniem, unosząc brew. Wyraz jego twarzy był neutralny, choć w jego oczach dostrzegłam cień zaniepokojenia.

— Aurelia? Coś się stało?

— Tak — zaczęłam, zbierając myśli. — Muszę z tobą porozmawiać. To ważne.

Zmarszczył brwi, sygnalizując, że jest gotów mnie wysłuchać. Zbliżyłam się, żeby nikt nas nie usłyszał.

— Wczoraj w nocy zaginęły dwie studentki — powiedziałam cicho, a moje słowa zabrzmiały jak wyrok. — Julia i Avery Hawthorne. Stało się to w tym samym czasie, kiedy mnie zaatakowano. Ethan… to wszystko dzieje się zbyt blisko siebie. Czy ty coś o tym wiesz? Czy to może mieć jakiś związek?

Jego twarz zastygła, jakby moje pytanie zbiło go z tropu. Ale zamiast odpowiedzieć spokojnie, nagle jego wyraz zmienił się diametralnie.

— Coś sugerujesz? — zapytał ostro, a jego głos, pełen furii, niemal ściągnął uwagę innych osób w pobliżu.

— Nie wiem! — odparłam, cofając się o krok. Byłam zaskoczona jego reakcją. — Po prostu mam złe przeczucia. Nie wiem, co myśleć, ale to wszystko wydaje się… dziwne.

— Dziwne? — przerwał mi z kpiną w głosie. — Myślisz, że mam z tym coś wspólnego? To jakieś chore!

— Ethan, ja tylko… — zaczęłam, ale on nie dał mi skończyć.

— Chyba oszalałaś — warknął, robiąc krok w moją stronę. Jego twarz była pełna gniewu, a jego oczy płonęły czymś, czego nie potrafiłam zrozumieć. — To, że ci pomogłem, nie znaczy, że masz prawo mnie oskarżać o takie rzeczy!

Jego reakcja była zbyt gwałtowna. To nie była tylko irytacja czy rozczarowanie. W jego tonie było coś więcej, coś, co sprawiło, że serce zabiło mi szybciej.

— Ethan… przepraszam. Nie to miałam na myśli — powiedziałam słabo, ale on tylko prychnął.

— Nie mam zamiaru z tobą o tym gadać — rzucił przez zaciśnięte zęby. — To był błąd, że cię tu zaprosiłem.

Patrzyłam, jak odchodzi, zostawiając mnie z rozszalałym chaosem myśli. Czy moja intuicja mnie oszukała? Czy naprawdę przekroczyłam granicę, zadając to pytanie? A może Ethan tak zareagował, bo miał coś do ukrycia?

Nie wróciłam do Tiny ani Billy’ego. Czułam, że nie zniosę żadnych rozmów. Opuściłam klub, zamówiłam taksówkę i pojechałam do domu. W drodze do kamienicy próbowałam uspokoić myśli, ale było to niemożliwe. Wszystko wydawało się coraz bardziej pogmatwane, a ja czułam, jak moje życie wymyka się spod kontroli.

Tej nocy, leżąc w łóżku, zrozumiałam jedno — Ethan skrywa coś, czego jeszcze nie odkryłam. Ale dowiem się, choćby miało mnie to kosztować wszystko.

9. Cień stowarzyszenia

Od tamtej nocy w klubie minął prawie tydzień, ale czas ciągnął się dla mnie w nieskończoność. Myśli o Ethanie i zniknięciu bliźniaczek Hawthorne były jak nieustanne echo, które nie dawało mi spokoju. Chociaż próbowałam skupić się na nauce, wciąż wracałam do tych wydarzeń. Julia i Avery nadal nie zostały odnalezione, a media nieustannie podsycały atmosferę niepewności. Czy mogłam zignorować intuicję, która mówiła mi, że Ethan mógł coś wiedzieć?

Jednak dziś musiałam odsunąć te myśli na bok. Był piątek, dwudziestego szóstego października, a przede mną dwa wymagające kolokwia — histologia i biochemia. Oba przedmioty wymagały precyzyjnej wiedzy i godzin przygotowań. Jeśli chciałam zachować szansę na stypendium, nie mogłam sobie pozwolić na rozkojarzenie.

Wstałam o szóstej, zmęczona po kolejnej nieprzespanej nocy. Rytuał poranka był szybki i beznamiętny — filiżanka mocnej kawy i odrobinę jogurtu z musli miały mnie postawić na nogi. Rozłożyłam książki i notatki na biurku, ale ledwie udało mi się skupić na budowie tkanki nabłonkowej, kiedy znów wróciły obrazy z klubu. Ethan, jego nagła furia i coś, co wciąż wydawało się nieodgadnione.

— Skup się — wymamrotałam do siebie, chwytając notatki z biochemii. Enzymy, cykl Krebsa, metabolizm — wszystko, co normalnie wydawało mi się trudne, teraz wydawało się niemożliwe do przyswojenia.

W końcu, zmęczona brakiem postępów, wyszłam na balkon, by odetchnąć świeżym powietrzem. Miasto budziło się do życia, a jego gwar wypełniał poranne powietrze. W teorii powinno mnie to uspokoić, ale niepokój tylko narastał.

Co, jeśli nie zdam tych kolokwiów? Co, jeśli zniknięcia bliźniaczek naprawdę mają coś wspólnego z tamtym atakiem? Czy powinnam coś zrobić? Powiedzieć komuś o swoich podejrzeniach?

Te pytania nie dawały mi spokoju. Nie mogłam się jednak poddać — ani w nauce, ani w próbie zrozumienia tego, co się stało. Choć odpowiedzi wciąż były poza moim zasięgiem, czułam, że zbliża się moment, w którym nie będę mogła ich dłużej unikać.

Zdecydowana, by poświęcić się nauce, usiadłam do biurka i przez kilka godzin przeglądałam slajdy z wykładów, robiąc notatki. Czas mijał nieubłaganie, a o ósmej trzydzieści musiałam stawić się na pierwszym egzaminie. Ostatnie chwile przed wyjściem spędziłam w intensywnym skupieniu. W końcu, biorąc głęboki oddech i zabierając wszystkie potrzebne materiały, opuściłam mieszkanie.

O wpół do dziewiątej weszłam do auli na egzamin z histologii. Sala była pełna studentów, którzy już pochylali się nad kartkami. Zajęłam miejsce w środkowym rzędzie, starając się uspokoić. Na stole leżała kartka z pytaniami. Pierwsze pytanie dotyczyło budowy tkanki nabłonkowej. Oparłam się na notatkach, starając się jak najdokładniej odpowiedzieć na wszystkie pytania. Z każdą kolejną odpowiedzią trudności rosły, ale nie przerywałam. Czułam zmęczenie, ale musiałam utrzymać koncentrację.

Zbliżający się koniec egzaminu wywołał niepokój. Miałam tylko pół godziny, a jeszcze kilka pytań do omówienia. Szybko i precyzyjnie odpowiadałam na każde z nich. Kiedy w końcu egzaminatorzy zaczęli zbierać nasze prace, poczułam ulgę — egzamin za mną. Choć nie byłam pewna, czy wszystko zrobiłam poprawnie, musiałam szybko przejść do kolejnego wyzwania.

Krótka przerwa między egzaminami pozwoliła mi na szybkie przeglądnięcie notatek przed kolosem z biochemii. Zmęczona, ale zdeterminowana, skupiłam się na najważniejszych zagadnieniach. Drugi egzamin odbył się w mniejszej sali. Kartka z pytaniami znów leżała przede mną, a ja przystąpiłam do odpowiedzi. Tym razem pytania dotyczyły białek i ich funkcji w organizmach. Skupiona, starałam się jak najlepiej przekazać zdobytą wiedzę.

Gdy egzamin się zakończył, poczułam wyczerpanie, ale także ulgę. Wychodząc z sali, miałam świadomość, że dałam z siebie wszystko. Teraz pozostawało tylko czekać na wyniki, licząc na efekty moich starań.

Przechodząc przez korytarze uczelni, zmierzałam na lunch, starając się oderwać od myśli o minionych kolosach. W stołówce od razu dostrzegłam Billego i Tinę, którzy już siedzieli przy swoim stoliku i zajadali posiłek. W chwili, gdy weszłam do środka, zauważyłam także Ethana, który, choć spojrzał w moją stronę, nie zdradził żadnego zainteresowania. Jego wzrok był chłodny, obojętny. Zignorowałam go i usiadłam obok przyjaciół.

— Hej, muszę wam coś powiedzieć — zaczęłam od razu, czując, że nie mogę dłużej tego w sobie trzymać.

— Co się stało? — zapytał Billy, odstawiając kubek z kawą.

— Ostatnio obserwowałam Ethana… — zawahałam się przez chwilę. — Zachowuje się dziwnie. Mam wrażenie, że może mieć coś wspólnego ze zniknięciem tych studentek, ale nie jestem pewna.

Billy spojrzał na mnie z zaskoczeniem, a potem westchnął głęboko.

— Już w zeszłym roku pojawiły się plotki, że Ethan należy do jakiegoś tajnego stowarzyszenia… Nie wiem, czy to ma związek, ale brzmi to podejrzanie.


Zamarłam. Tajne stowarzyszenie?


— Serio? Tajne stowarzyszenie? — Tina uniosła brwi z wyraźnym niedowierzaniem. — To brzmi jak fabuła z filmu.

— Może brzmi absurdalnie, ale co, jeśli to prawda? — odpowiedziałam, mówiąc to z powagą. — Musimy to sprawdzić.

Billy wzruszył ramionami.

— A co, jeśli po prostu zapytamy go wprost? Może nie jest aż tak tajemniczy, jak myślimy.

Pokręciłam głową, spoglądając na Ethana w oddali.

— Wątpię, żeby to było takie proste. Jeśli jest zamieszany, nie przyzna się tak po prostu. Musimy być ostrożni.

Tina zamyśliła się przez chwilę, a potem rzuciłam nową propozycję.

— Może prześledzę jego mieszkanie? Sprawdzimy, czy spotyka się z kimś podejrzanym, albo czy trzyma coś, co może nas naprowadzić na trop.

— To ryzykowne — przyznała Tina. — Ale może warto spróbować. Musisz tylko działać bardzo dyskretnie.

Pomysł śledzenia Ethana, choć szalony, wydawał się coraz bardziej pociągający. Ciekawość zaczęła wygrywać ze zdrowym rozsądkiem. Musieliśmy dowiedzieć się, co tak naprawdę kryje się za jego dziwnym zachowaniem i jaką rolę może odgrywać w zniknięciu sióstr Hawthorne.

— O której Ethan kończy dziś zajęcia? — zapytałam, zaczynając układać w głowie plan działania.

— O siedemnastej — odpowiedział Billy, przyglądając mi się z lekkim niepokojem. — Ale proszę cię, uważaj. Nie daj się złapać.

Jego słowa miały na celu pocieszenie, ale w rzeczywistości niewiele mogły zmienić. Z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że wkraczamy na nieznany, niebezpieczny teren. Mimo to, nie potrafiłam powstrzymać się od tej decyzji. Ciekawość i chęć odkrycia prawdy napędzały mnie bardziej niż kiedykolwiek.

Do godziny siedemnastej starałam się skupić na wykładach, choć moje myśli nieustannie krążyły wokół Ethana. Dyskretnie go obserwowałam w przerwach — w bibliotece, na korytarzach, a nawet w kawiarni studenckiej, gdzie najczęściej siedział samotnie. Na pierwszy rzut oka nic w jego zachowaniu nie wskazywało na coś podejrzanego, ale wciąż nie dawałam się zwieść. Czułam, że coś jest nie tak.

Kiedy zegar wybił piątą, poczułam, że nadchodzi moment. Ethan opuścił budynek uczelni, a ja ruszyłam za nim, starając się zachować zimną krew i nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Przemknęłam przez tłum studentów, zachowując odpowiedni dystans, by go nie zgubić, ale także nie zwrócić na siebie uwagi. Ethan skierował się w stronę parkingu. Gdy wsiadł do swojego samochodu, przyspieszyłam kroku i dotarłam do mojego białego Mercedesa, zaparkowanego nieopodal.

Zaczęłam go śledzić, zachowując ostrożność i odpowiednią odległość. Podróż przez centrum miasta zdawała się być rutynowa — mijaliśmy ruchliwe ulice, skwerki, rzędy budynków. W końcu dotarliśmy do bardziej ekskluzywnej dzielnicy, gdzie Ethan skręcił w kierunku podziemnego parkingu eleganckiego apartamentowca. Zatrzymałam się kilka budynków dalej, upewniając się, że moje auto nie rzuca się w oczy.

Serce biło mi szybciej, a w głowie kłębiły się pytania o to, co może wydarzyć się dalej.

Po kilku minutach wysiadłam z auta i skierowałam się w stronę wejścia do apartamentowca. Wiedziałam, że zdobycie dostępu do środka może być trudne, ale byłam zdeterminowana, by to zrobić. Ukryłam się w pobliżu drzwi, udając, że sprawdzam coś na telefonie, czekając na moment, gdy ktoś wyjdzie lub wejdzie do budynku. Wkrótce pojawiła się starsza kobieta, która opuściła budynek. Skorzystałam z okazji, wślizgując się do środka tuż przed zamknięciem drzwi, udając, że jestem jedną z mieszkanek.

W holu szybko rozejrzałam się po otoczeniu. Po prawej stronie znajdowały się windy, a po lewej tablica z nazwiskami lokatorów. Wiedziałam, że Ethan mieszka na szóstym piętrze, w końcu tam ostatnio byłam. Weszłam do windy, naciskając odpowiedni guzik, starając się opanować nerwowe drżenie dłoni.

Na szóstym piętrze panował niemal sterylny spokój. Korytarz był elegancki, wyłożony miękkim dywanem, który tłumił moje kroki. Podeszłam ostrożnie do drzwi Ethana, zatrzymując się na chwilę przed wejściem, by nasłuchiwać. Zza drzwi dochodziły stłumione głosy. Ethan rozmawiał z kimś, a jego ton był wyraźnie napięty, niemal agresywny.

Przykucnęłam przy drzwiach, starając się wychwycić każde słowo. Usłyszałam wyraźnie:

— Nie, nie możemy czekać dłużej — mówił ostro, jego głos brzmiał na zaniepokojony. — Musimy działać teraz, zanim ktoś zacznie zadawać pytania.

Te słowa uderzyły we mnie jak zimny prysznic. Ethan musiał być zamieszany w coś poważnego, coś niebezpiecznego.

Zastygłam w miejscu, wstrzymując oddech. Coś poważnego się działo. Musiałam dowiedzieć się więcej, ale musiałam też zachować najwyższą ostrożność. Starałam się słuchać dalej, ale dźwięki za drzwiami były wciąż stłumione. W końcu wyłapałam jedno ostatnie zdanie:

— Słuchaj, kurwa, Ashley Walter wie o nas! — mówił. — Nie wiem, co masz z tym zrobić, mam to w dupie.

Serce zaczęło mi bić mocniej, gdy usłyszałam, jak klamka powoli się obraca. W ostatniej chwili odskoczyłam od drzwi i schowałam się za rogiem korytarza. Z ukrycia dostrzegłam Ethana, który wychodził z mieszkania, wrzucając klucze do swojej torby. Początkowo planowałam zdobyć je w poniedziałek, ale teraz miałam większy problem — co, do diabła, Ashley wiedziała o „nich”?

Nie mogłam czekać dłużej. Musiałam natychmiast dowiedzieć się prawdy. Szybko zbiegłam po schodach i, starając się nie wzbudzać podejrzeń, dotarłam do mojego białego Mercedesa. Ręce lekko mi drżały, gdy odpalałam silnik, a myśli wirowały w mojej głowie. Kim byli „oni”? — powtarzałam w myślach.

Droga do rezydencji mojego ojca, zazwyczaj szybka i rutynowa, teraz zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Czas jakby zwolnił, a powietrze stało się gęste od niepewności. Serce biło coraz mocniej, a ja nie mogłam przestać myśleć o tym, co czekało na mnie na końcu tej drogi.

Kiedy dotarłam na miejsce, zaparkowałam przed dużą, elegancką rezydencją. Cichy, spokojny dom kontrastował z chaosem, który panował w mojej głowie. Wysiadłam z mojego białego mercedesa i ruszyłam szybkim krokiem w stronę drzwi, czując napięcie w każdym mięśniu. Dzwonek zabrzmiał krótko, ale w tej ciszy poranka wydawał się echem mojego przyspieszonego tętna.

Drzwi otworzyły się niemal natychmiast. W progu stała Ashley, ubrana w obszerny beżowy sweter i luźne, czarne spodnie. Jej mina wyrażała lekkie zaskoczenie, jakby nie spodziewała się mojej wizyty, albo może po prostu była zaskoczona jej nagłym charakterem. Na twarzy malowało się zdziwienie, ale ja wiedziałam, że teraz muszę zadać jej pytanie, które mogło zmienić wszystko.

— Aurelia? Co ty tu robisz o tej porze? — zapytała, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.

Jej reakcja tylko podsyciła moje zdenerwowanie. Była dopiero dziewiętnasta — wcale nie tak późno, by ktoś mógł dziwić się niespodziewanej wizycie. Nie miałam teraz czasu na grzeczności ani na zbędne tłumaczenia. To nie była pora na konwersację o czasie dnia.

— Ashley, musimy porozmawiać — powiedziałam, starając się opanować rosnącą frustrację, ale utrzymując spokojny ton. — To ważne.

Ashley skinęła głową i bez słowa wpuściła mnie do środka. Weszłyśmy do przestronnego salonu, gdzie usiadłyśmy na miękkich kanapach. Przez chwilę starałam się wyczytać coś z jej twarzy — jakiekolwiek oznaki niepokoju, coś, co mogłoby sugerować, że naprawdę wie coś, czego ja nie rozumiem. Ale jej wyraz twarzy pozostawał niezmienny, opanowany, zaskakująco spokojny. Zbyt spo– Co się stało? — zapytała, a w jej głosie pojawiło się subtelne zmartwienie.

Nie mogłam dłużej owijać w bawełnę.

— Chodzi o Ethana — zaczęłam. — Słyszałam jego rozmowę przez telefon. Mówił, że wiesz coś o „nich”. Co to znaczy? Co wiesz o Ethanie i jego znajomych?

Ashley na chwilę zamilkła. Jej twarz przybrała zamyślony wyraz, jakby próbowała ukryć coś, czego nie chciała mi ujawniać. W końcu westchnęła, podniosła się z kanapy i odwróciła w moją stronę, ale jej twarz pozostawała chłodna, bez śladu emocji.

— Nie wiem, o co ci chodzi. Daj mi spokój — odpowiedziała cicho, z kamiennym wyrazem twarzy.

W tym momencie moje zirytowanie przerodziło się w prawdziwą frustrację. Jej zimny ton, obojętność — to wszystko było tak wyraźnym kłamstwem, że nie mogłam już dłużej trzymać się w tej grze.

— Dobrze wiesz, o co mi chodzi — syknęłam, mój głos stał się bardziej stanowczy, a wyraz twarzy stwardniał. — Mów wszystko, co wiesz. I to teraz!

Ashley wyraźnie się spięła. Choć starała się zachować pozory opanowania, jej ciało zdradzało coś zupełnie innego. To był dla mnie wyraźny dowód, że coś ukrywa.

— Słuchaj, Aurelia — zaczęła, a w jej głosie pojawiła się niechęć. — Daj mi święty spokój! Mam dość ciebie, twoich podejrzeń i twojego irytującego głosu! Właśnie tego mam dość!

Jej ton był głośniejszy, wyraźnie podniesiony, a złość, którą emanowała, sprawiała, że cała sytuacja stawała się jeszcze bardziej napięta. Jeśli Archer był w domu, z pewnością wszystko słyszał, ale w tej chwili to zupełnie mnie nie obchodziło. Stałam naprzeciw niej, czując, jak moja irytacja przeradza się w złość, która wzbierała w moich żyłach.

— Nie udawaj świętej, dziwko — wypaliłam, czując, jak gniew targa moimi słowami. Na jej twarzy pojawił się wyraźny szok. — Co, źle mówię? Przecież wiem, że się puszczasz na prawo i lewo. Czy to ma coś wspólnego z Ethanem? Z tym tajnym stowarzyszeniem, do którego należy?

Pytanie wisiało w powietrzu, a ja czułam, że nie mogłam już dłużej zwlekać. Musiałam poznać prawdę, bez względu na konsekwencje.

Jej twarz stężała, a atmosfera w pokoju stała się jeszcze bardziej przytłaczająca. Czułam, że dotarłam do punktu, w którym prawda miała się ujawnić, ale wiedziałam, że to jeszcze nie koniec tej rozmowy.

— Tajne stowarzyszenie? O czym ty, do cholery, mówisz? Wypierdalaj z mojego życia raz na zawsze! — krzyknęła Ashley, a zaraz potem z całą siłą odepchnęła mnie, sprawiając, że straciłam równowagę.

W ostatniej chwili złapał mnie ojciec, który pojawił się niespodziewanie w drzwiach salonu.

— Hej, dziewczyny, co tu się dzieje? Dlaczego te wrzaski? — zapytał spokojnie, choć w jego głosie dało się wyczuć nutę troski.

Ashley, ignorując go, wyrzuciła z siebie:

— Z tą dziwką nie da się normalnie rozmawiać! Mam już dość, nie wytrzymuję z nią! Wychodzę. Żegnam! — powiedziała przez zaciśnięte zęby, wściekła i zraniona, po czym szybko ruszyła w stronę drzwi wyjściowych.

— Wypieprzaj stąd i już nigdy nie wracaj! — dodała jeszcze, a jej głos był pełen gniewu.

— Ashley, uspokój się! — zawołał ojciec za nią, ale ja już byłam przy wyjściu, zbyt rozgniewana, by się zatrzymać.

Wybiegłam z rezydencji, serce waliło mi jak szalone. Wsiadłam do samochodu i odjechałam, czując, jak wściekłość i bezsilność splatają się w ciasny węzeł w mojej klatce piersiowej. Jechałam jak w transie, nie mogąc przestać myśleć o tym, co właśnie się wydarzyło. Ashley wiedziała coś, ale zamiast mi pomóc, tylko mnie odpychała. Wróciłam do swojej kamienicy, a gdy weszłam do mieszkania, opadłam na kanapę, próbując uspokoić chaos w mojej głowie.

Nagle telefon zawibrował. Spojrzałam na ekran — wiadomość od nieznanego numeru. Otworzyłam ją, a serce zamarło. To były nagie zdjęcia Ashley, wyraźnie zrobione bez jej wiedzy. Moje ręce zaczęły drżeć. Kto mógł to zrobić? Co to miało oznaczać?

Na moment zatrzymałam się, oszołomiona, zastanawiając się, co powinnam teraz zrobić. Nikomu o tym nie mówiłam, bo czułam, że tylko pogorszyłoby to sytuację. Po dłuższym namyśle postanowiłam wysłać te zdjęcia Ashley. Musiała wiedzieć, że ktoś ją szantażuje. Odczytała wiadomość niemal natychmiast, ale nie odpisała.

Wkrótce potem przyszła kolejna wiadomość:


Nieznany: Ona będzie następna. Jeśli zgłosisz to na policję, twoi bliscy umrą.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 83.94
drukowana A5
Kolorowa
za 122.76