E-book
7.88
drukowana A5
65.58
Bratnia dusza

Bezpłatny fragment - Bratnia dusza

Allegro non molto


Objętość:
365 str.
ISBN:
978-83-8189-034-2
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 65.58

Prolog

Czasami bardziej czujesz się czyjąś własnością niż partnerem w związku. Czy mi to przeszkadzało? Nie, w ogóle, pewnie żyłbym tak dalej przez kolejną dekadę, a może nawet dłużej. Tak, w sumie to bardziej niż prawdopodobne. Nie miałbym dalej pojęcia jak powinien wyglądać związek, ja w ogóle niewiele wiem o związkach międzyludzkich. Rodzina uważa, że traktuję ich jak obcych, znajomi myślą, że jestem dziwakiem, a moja dziewczyna ma mnie za gościa, który jest sławny, ekscentryczny i jest z nim wystarczająco długo, by nie zastanawiać się nad tym, co nas łączy. Tak, jest ze mną coś nie tak.

Już w podstawówce pedagog powiedział ojcu, że jestem „upośledzony społecznie”, nie wiem, czy to termin naukowy, ale świetnie mnie określa. Od najmłodszych lat nie czułem potrzeby przebywania, rozmawiania, a nawet i widzenia się z ludźmi. Moje upośledzenie społeczne w stopniu znacznym mogło wróżyć mi jakąś świetlaną przyszłość naukowego geniusza, ale się tak nie stało. Nie potrafiłem się skupić dłuższą chwilę nad żadnym z przedmiotów, tym bardziej naukami ścisłymi, traciłem koncentrację i szybko uciekałem myślami nie tylko od tematu lekcji, ale także od szkoły, a nawet swojego życia. Naukowo moje zaburzenie nazywa się ADD i jest niczym innym jak pochodną ADHD, w której nie występuje nadpobudliwość. Wracając jednak do sedna, wyobraźnia to potężny dar, ale jednocześnie źródło wielu problemów. Nie byłem szczególnie brzydki, ale przy byciu kiepskim uczniem i dziwakiem nieumiejącym nawiązywać kontaktów z kimkolwiek, byłem dzieckiem skazanym od początku na kiepską przyszłość. Od niemal początku mojego życia nikt nie widział we mnie osoby mogącej posiadać perspektywy na sukces. Okazało się jednak, że przy wszystkich moich problemowych cechach, mam niebywały talent do muzyki. Wydawało mi się, że ona rozumie mnie, a ja ją.

Pod koniec podstawówki zacząłem grać na fortepianie, a później pojawiały się kolejne instrumenty, którymi sam uczyłem się posługiwać, po czym gdy osiągałem pewien pułap, rozwijałem umiejętności dalej pod okiem specjalistów. Muzyka mnie fascynowała i szybko stała się wszystkim, czego potrzebowałem do życia, a przecież jeszcze przed chwilą niczego nie pragnąłem i do niczego się nie nadawałem.

W liceum sama gra na instrumentach mi nie wystarczała i wtedy pojawił się pomysł tworzenie muzyki samemu, komponowania jej… To sprawiło, że łatka „dziecka bez przyszłości” zniknęła, a ja osiągnąłem sukces, o którym nikomu się nie śniło, gdy myślał o mnie. Ja się go też w ogóle nie spodziewałem… w sensie nie sądziłem, bym kiedykolwiek był w stanie cokolwiek osiągnąć, a już jakąś tam wielką karierę tym bardziej.

Po kilku latach jednak utraciłem swój dar i życie znów było cholernie puste… Niby było tak jak na początku, ale jednak bez muzyki, nie mogąc jej tworzyć, poczułem tęsknotę, która szybko zamieniła się w formę depresji i marazmu, zwłaszcza że ludzie wokół nic nie rozumieli. Byłem gościem, który osiągnął więcej niż większość moich rówieśników, ale czułem się beznadziejnie. Umierałem od środka i nikogo dookoła to nie interesowało, bo przecież zawsze byłem jakiś dziwny, jakiś zdystansowany, więc nikt nic nie zauważył albo po prostu nie chciał widzieć. Poza tym świetnie mi się wiodło, to bez jednego „hobby” da się żyć… Ja byłem upośledzony społecznie, a to ludzie wokół wydawali się nie znać słowa „empatia”. Ludzie żyli swoim życiem, a ja każdego ranka otwierałem oczy i zastanawiałem się, czemu muszę znów wstać… Pojawiła się łatka gościa, który skończy ze sobą szybciej niż dopadnie go starość czy choroba. Bałem się, że coś sobie zrobię, ale okazało się, że nawet do beznadziejności można się przyzwyczaić, wystarczą tylko odpowiednie proszki. Żyłem z dnia na dzień, otoczony z jednej strony obojętnością, a z drugiej brakiem zrozumienia. Zrobiłbym coś z tym? Pewnie nie, bo w końcu zawsze sobie tłumaczyłem, że nie wiem jak powinienem się czuć, nie znam się na tym. Rozpoznawanie uczuć to była dla mnie czarna magia, choć chyba od zawsze bardzo ich pragnąłem. Nawet jeżeli sam nie umiałem ich w sobie identyfikować, to jednak chłonąłem je jak czarna dziura, karmiąc się nimi. Zabrakło ich jednak w moim życiu tak jak muzyki, a może jedno wiązało się z drugim? Tak, to bardzo prawdopodobne, ale nie wiedziałem jak zaradzić tkwieniu w tej pustce, więc powoli przyzwyczajałem się do niej. No i nagle wśród tej panującej dookoła szarości pojawiło się „coś” kolorowego. Pojawiła się szansa na udaną terapię, na odzyskanie daru, na tworzenie muzyki… Musiałem skorzystać z tego uśmiechu losu, bo jeżeli muzyka była sensem mojego życia, to w ten sposób wygrywałem całe moje życie, ocalałem je przed samym sobą.

Wszystko jednak poszło nie tak jak zakładałem, a pojawiające się komplikacje to ostatnie, czego w swoim życiu chciałem, ale nie umiałem przestać brnąć w to dalej i dalej… Uwikłany w nowych, nieznanych mi sytuacjach odkryłem, że pięciolinie mojej przyszłości nie są puste, a jedynie brakowało na nich klucza wiolinowego, który pozwoliłby odczytać melodię na nich zapisaną. Aby to jednak zrozumieć, musimy zacząć od początku, przenieść się w upalne nowojorskie lato…

Rozdział I

Upał był tak duży, że niemal dusiłam się w biurze. Nie chodziło oczywiście tyle o wysoką temperaturę za oknem, co chciwość i skąpstwo szefa, który zamiast naprawić klimatyzację, najpierw stwierdził, że w marcu jest to w ogóle zbyteczne, a teraz w lipcu tłumaczy nam wszystkim, iż upały nie potrwają długo, więc można oszczędzić na naprawie, czekając do przyszłego roku. Uważałam go za niespełna rozumu, bo gdy on przebywał tu zaledwie godzinę dziennie, przyjeżdżając swoim drogim, klimatyzowanym Chevroletem Camaro, to my dusiliśmy się tutaj po osiem godzin. W woli wyjaśnienia nie jestem fanką samochodów i nie miałabym pewnie pojęcia, co to za model, gdybym codziennie nie musiała o nim słuchać, tak samo jak zresztą czterech innych pracowników banku, niestety, jego banku. Nie zazdroszczę mu bogactwa i nie chcę mówić, że mógłby zainwestować pieniądze w klimatyzację, bo jak każdy bogacz ma prawo je wydatkować jak chce, ale bardzo bym chciała, by znalazł głęboko skrywane pokłady empatii i uratował nas przed przegrzaniem. Niestety, nie widziałam na to większych szans.

— Wszystko posprawdzałaś? — spytał mnie Roger, gdy Joe, nasz ochroniarz, czekał, by zamknąć bank, bo wybiła druga popołudniu, a właśnie o tej godzinie w sobotę kończyłam pracę.

Oboje z Rogerem pracowaliśmy w obsłudze klienta, przez co byłam z nim bardziej zżyta niż z resztą personelu, poza tym szliśmy w jedną stronę wracając do domów, więc zawsze półgodzinny marsz spędzałam w miłym towarzystwie.

— Tak, możemy wychodzić. — Uśmiechnęłam się zadowolona, że kolejny tydzień pracy się skończył i teraz mam swoje dwa dni wolnego, w sumie to licząc jeszcze dzisiejsze popołudnie, dwa i pół dnia wolnego.

— Liliano. — Usłyszałam głos mojego szefa, który ni stąd, ni zowąd pojawił się w banku. — Zostań na chwilę — powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu, zresztą zawsze i do każdego mówił z taką wyższością.

— Nie musisz na mnie czekać, idź — mruknęłam do Rogera, bo dzisiaj się spieszył do domu, ze względu na jakiś hiper ważny mecz. Skinął do mnie z wdzięcznością.

— Liliano — parodiował szefa, gdy ten zniknął za drzwiami od swojego gabinetu. Westchnęłam zrezygnowana i weszłam do olbrzymiego pomieszczenia, gdzie czekał na mnie już szef.

— Obserwując cię dziś w pracy, dostrzegłem, że nie uśmiechasz się do klientów — powiedział, patrząc na mnie wymownie. — Musimy być mili, by do nas przychodzili — dodał, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Klienci pewnie i tak, by przychodzili, bo jesteśmy jedynym bankiem w całym miasteczku, ale postanowiłam zachować tą uwagę dla siebie. W miasteczku takim jak Lyons wszystkie lokale usługowe nie posiadają najmniejszej konkurencji. Mamy więc jeden bar, jedną restaurację, jeden park, jedną niewielką przychodnię zdrowia i jeden bank. Najbliższa konkurencja dla mojego szefa była zapewne dopiero w Filadelfii, więc nie musiał się przejmować. Poza tym klienci z pewnością rozumieli moje dzisiejsze samopoczucie, wystarczyło tylko wejść do bank. Cały dzień ludzie przychodzi i ze współczuciem się uśmiechali, sami ledwo wytrzymując w takiej saunie. Lyons ma ledwie pięciuset mieszkańców, wszyscy się tutaj znali. Byłam nieśmiała oraz małomówna, ale z całą pewnością w całym miasteczku nie było ani jednego mieszkańca, który nazwałby mnie „niemiłą”.

— Przykro mi — wyszeptałam tylko.

— Liliano, naszym celem jest służenie ludziom — mówił wyniośle, a ja stałam jak skruszona dziewczynka, która nie wiedziała, co ma ze sobą począć. — Musi być widać, że ci na tej pracy zależy.

— Rozumiem — przytaknęłam.

Czy ja lubiłam tą pracę? Tak, oprócz szefa, to była ona naprawdę w porządku. Nie była spełnieniem moich marzeń, ale pogodziłam się już dwa lata temu, że nie zawsze możemy robić to, co chcemy, bo musimy niekiedy podejmować decyzje słuszne, które przekreślają jednak nasze marzenia i plany.

— Jestem poważnym biznesmanem, pracuje u mnie jeden procent naszego społeczeństwa — oświadczył dumnie jak na poważnego biznesmana, mającego pięciu podwładnych przystało. — Mam nadzieję, że podobne zachowanie się nie powtórzy, bo będę zmuszony obciąć ci dniówkę.

— Tak, rozumiem, przepraszam — mamrotałam ze zdenerwowania. Lubiłam kontakt z ludźmi, ale gdy się zawstydziłam, ciężko było mi nie okazywać swojego zakłopotania.

— Przyjmuję twoje przeprosiny — odparł, ale czekał na tekst, który każdy z jego pracowników musiał wypowiedzieć, gdy ten szczurowaty czterdziestolatek nas strofował, ale nie karał.

— Jest pan jak zwykle łaskawy. — Wymusiłam na sobie uśmiech, a on usatysfakcjonowany moją odpowiedzią, machnął na mnie ręką.

Z ulgą wyszłam z jego gabinetu, a potem z budynku. Słońce wysoko wisiało na niebie, więc czekał mnie spacer w okropnych skwarze. Dochodząc do domu, czułam niemal jak moja głowa pulsuje mi z przegrzania.

— W końcu jesteś, Lily — powitał mnie ojciec, więc spojrzałam na niego pytająco. On tylko przewrócił oczami i wiedziałam, że znów mama porusza temat Mary.

Mary była moją młodszą, szesnastoletnią siostrą, która nie chciała podjąć decyzji słusznej i zostać w Lyons, tylko postanowiła uciec, by zdobyć świat muzyczny. Zabawne, z dwójki rodziców, którzy w ogóle nie interesowali się muzyką, urodziły się dwie córki świata niewidzące poza nią. Mary śpiewała odkąd zaczęła mówić, piosenkami usłyszanymi w reklamach telewizyjnych katowała nas przez kolejne tygodnie. Miała jednak niebywały talent, który mama próbowała stłamsić tak samo jak w moim przypadku. Mary jednak zbuntowała się i uciekła do Nowego Jorku, chcąc tam zrobić karierę, co przyprawiało moją matkę o ból głowy.

— To był zły pomysł, że ona tam pojechała! Tam jest tyle niebezpieczeństw! Tu byłaby bezpieczna tak jak Lily! — wykrzykiwała matka, co zapewne było spowodowane tym, że Mary nie odbierała od niej telefonu.

Lyons faktycznie było bezpiecznym miasteczkiem, ale także bardzo nudnym, niewiele można było tutaj robić. Każdy żył życiem każdego, jakieś wydarzenie w jednej rodzinie było tematem rozmów wszystkich innych przynajmniej przez najbliższy miesiąc lub do momentu gdy zastępował go następny temat. Nie lubiłam tej małomiasteczkowości, choć sama urodziłam się tutaj i żyło mi się tu dobrze. Nie da się jednak tego w żaden sposób porównać do kolorowego Nowego Jorku, który był niedaleko, a wydawał się być taki nierealny, gdy się o nim myślało tutaj, w Lyons.

— Mamo, Mary się odezwie, pewnie coś robi i dlatego nie odebrała — mruknęłam, wieszając torebkę na haczyku. Podeszłam do lodówki, wyciągając butelkę soku pomarańczowego, którym chciałam ugasić piekące mnie w gardle pragnienie.

— Ty zawsze byłaś rozsądniejsza, Lily. — Westchnęła, siadając na fotelu.

— No już, nie denerwuj się, Martho. — Próbował ją uspokoić ojciec.

Kochałam swoich rodziców, ale czasem wydawało mi się, że oni wcale nie rozumieją nas, swoich córek. Mary uciekła, by spełniać swoje marzenie, zajmować się muzyką. Podziwiałam ją za to i mocno jej kibicowałam. Mój rozsądek, za który chwaliła mnie przed chwilą matka, sprowadzał się jedynie do porzucenia moich marzeń i zostania tutaj w Lyons z nimi.

Dawniej byłam całkiem niezłą skrzypaczką i w wieku piętnastu lat nie wyobrażałam sobie, bym mogła robić w życiu cokolwiek innego niż grać. Wygrywałam konkursy zarówno te regionalne, jak również jeden stanowy i wróżono mi pracę w tym zawodzie. Wypadek ojca sprawił jednak, że sprzedałam skrzypce, by rodzice mogli spłacić chociaż część długów wobec szpitala. Byli mi oczywiście bardzo wdzięczni, a ja wtedy zrozumiałam, że jestem zobowiązana do pomocy finansowej rodzicom. Nie poszłam po liceum na studia tak jak moi rówieśnicy, tylko poszłam po pracę do Barrego Goldmana, u którego pracuję do dzisiaj. Mam dziewiętnaście lat i prawdopodobnie jak większość mieszkańców Lyons, będę miała tą samą pracę przez całe życie. Nie narzekałam, naprawdę żyje mi się dobrze, ale nie chciałam, by Mary miała tak samo. Skoro ja już tu dobrowolnie zostałam, by pomagać rodzicom, to niech ona spełnia marzenia za nas obie.

— Jej musiało się coś stać. — Wzdychała ciężko matka.

— Mieszka z moją koleżanką i w dodatku niedaleko od babci, gdyby coś się stało na pewno, by nas ktoś poinformował — oznajmiłam spokojnie, by i jej mój spokój się udzielił. Nagle usłyszałam dzwonek swojego telefonu, więc podeszłam do drzwi, wyciągając komórkę z torebki. — Widzisz? Babcia dzwoni, zaraz ją zapytam o Mary. — Odebrałam telefon.

— Cześć, Lily. — Usłyszałam ciepły głos babci.

— Cześć, babciu. Mama odchodzi od zmysłów, czy z Mary wszystko w porządku? — spytałam od razu po przywitaniu się. Matka patrzyła na mnie wyczekująco.

— Oczywiście, jednak przeżywa swoje nastoletnie problemy i siostra, by jej się przydała — odparła mi z pobłażliwością w głosie. Och, cała Mary, zawsze wyolbrzymiała wszystko i zapewne tym razem też tak było. Wiedząc jednak jak matka reaguje na każdą zmianę w jej głosie, bała się odebrać od niej telefonu, bo ta zaraz kazałaby jej wracać do domu.

— Nic jej nie jest, siedzi u babci — burknęłam, choć wcale nie byłam pewna, czy to prawda.

— Dzięki, Bogu. — Matka złapała się za serce, ale na jej twarzy było widać ulgę.

Z lekkim grymasem zażenowania poszłam na górę do swojego pokoju, by dowiedzieć się od babci więcej szczegółów dotyczących tych nastoletnich problemów Mary. Tak naprawdę, to chyba nawet jej ich zazdrościłam, bo moje przy jej wydawały się nie tyle głupie, co tak naprawdę nudne. Lubiłam spokój, jaki panował w Lyons, jedyne czego się bałam to faktu, że kiedyś mogę stać się czterdziestolatką, która będzie plotkowała z innymi czterdziestolatkami o jakiś błahostkach, tak jakby to były sprawy najwyższej wagi.

— Dobrze, teraz powiedź mi co się stało, babciu — poprosiłam ją, siadając na łóżku.

— Powinnaś do niej przyjechać. Płacze i szlocha od dwóch dni. Lucy mówiła, że to chodzi o jakiegoś chłopaka. Pewnie tak jest, bo od paru tygodni chodziła jak w skowronkach, a teraz taki dramat — relacjonowała mi.

Najpierw chciałam się wyplątać z tej propozycji, ale później stwierdziłam, że jeżeli spędzę ten weekend poza domem, to na pewno na dobre mi to wyjdzie. Musiałam czasami robić sobie wolne nie tylko od rodziców, ale także od Lyons, by nie zapomnieć, że jest świat poza tym miasteczkiem i jego problemami.

— Będę wieczorem — odparłam tylko, zastanawiając się, czy zdążę dojechać do Filadelfii wystarczająco szybko, by złapać pociąg do Nowego Jorku.

*

Tętniący życiem Nowy Jork, głośny, barwny i nieprzewidywalny. Wysokie wieżowce wznosiły się nad zatłoczonymi, oświetlonymi ulicami, skąd ludzie kierowali swoje kroki w stronę barów, restauracji lub klubów, by spędzić w nich cały wieczór, a niekiedy i noc. Tu żyło się szybko, zarówno w dzień, gdy pod krawatem szło się do pracy w biurowcu, jak i w nocy, gdy krawat znikał. Imprezy nie odbywały sie jedynie w podziemiach i na parterze, ale także przenosiły się na dachy wieżowców. Tu jednak nie dało się nie dostrzec różnicy w klienteli. Drogie suknie, szyte na miarę garnitury, drogie dania i jeszcze droższe drinki były tym, czego tutaj nie tylko należało się spodziewać, ale przede wszystkim to, czego się tutaj wymagało. Bez grubego portfela lub błyszczącej w ręku złotej, ba, platynowej karty, nie dało się przekroczyć progu tych ekskluzywnych wnętrz. Każda podsłuchana rozmowa sprawiała, że nie sposób było nie odnieść wrażenia, iż dosłownie każdy, kto tu się znalazł, był człowiekiem sukcesu, a jego życie to bajka. I ja pomiędzy tymi ludźmi zastanawiający się… CO JA, U DIABŁA, TU ROBIĘ?!

— To jest mój chłopak, Brandon — przedstawiła mnie Kiyumi, prężąc się z dumy jak kotka przed swoimi koleżankami.

— To ty jesteś odpowiedzialny za muzykę Shauna? — spytała mnie piskliwym głosem jej azjatycka koleżanka, której imienia, rzecz jasna, nie zapamiętałem.

— Za swoją muzykę to on sam jest odpowiedzialny — burknąłem niezbyt miło, za co Kiyumi obrzuciła mnie lodowatym spojrzeniem.

— Brandon jest teraz odpowiedzialny nie tylko za Shauna, ma wielu wokalistów, jest w końcu producentem muzycznym — rzuciła, chwaląc się tym moim tytułem, który dla mnie był degradacją.

Kiedyś mówiono o mnie świetnie zapowiadający się kompozytor swoich czasów, dzisiaj jestem tylko typem płacącym innym wykonawcom, wydającym ich płyty, jakbym sam był jedynie workiem pieniędzy. Zajmowanie się cudzą muzyką jest jak lizanie lizaka przez szybę, jednym słowem: „żałosne”.

— To nawet dobrze, bo kompozytorzy w dzisiejszym czasie to przeżytek — kontynuowała i szczerze, nie sądziłem, że przy proszkach na depresję jest ktoś w stanie mnie zjeżyć, a jej się udało.

— Co to niby znaczy? — prychnąłem momentalnie.

— Teraz wszystko robią komputery. — Zaśmiała się, a ten tłum tępych wokół lasek jej wtórował.

— Komputery? — Uśmiechnąłem się kpiarsko. — Uważasz, że nikt nie komponuje w domu przy gitarze, klawiszach czy skrzypcach?

— Akira nie miała nic złego na myśli. — Próbowała załagodzić ten konflikt Kiyumi, ale ja już czułem wojnę amerykańsko-japońską, która czaiła się za rogiem.

— Oczywiście, że nie. — Poparła ją Akira. — Po prostu bardziej ambitnym zajęciem jest bycie producentem muzycznym niż kompozytorem.

— Znalazłoby się też wiele ambitniejszych zajęć niż robienie za wieszak na łachy — warknąłem i momentalnie atmosfera stężała.

— Brandon, pozwól na chwilę — powiedziała miękko Kiyumi, przerywając ciszę, ale ja już wiedziałem, że moja japońska dziewczyna zaraz zrobi mi awanturę za obrażanie jej tępych psiapsiół. — Czy ty chociaż raz nie możesz być normalny?! — wycedziła, gdy wyszliśmy na taras.

— Muzyka jest czymś poważnym — przypomniałem jej.

— Ludzie są ważni! — wyrzuciła jadowicie. — Jesteś koszmarnie zgryźliwy.

— Głupia modelka wyśmiewa wielogodzinne siedzenie nad nutami! Nie wszystkie piosenki są kwestią kilku kliknięć w komputerze — prychnąłem.

— Głupia modelka? — Uśmiechnęła się kpiarsko.

— Nie chciałem nawiązać do ciebie. — Usprawiedliwiałem się.

— Wyjdź, po prostu wracaj do domu lub do wytwórni. — Odwróciła się na pięcie i już jej nie było. Westchnąłem ciężko, wyciągając papierosa i ruszając do wyjścia.

— Tu nie wolno palić — skarcił mnie jakiś kelner.

— Tak, tak, wiem. — Machnąłem niedbale ręką, wchodząc do windy.

Mówiłem jej, że mam gdzieś ten bankiet i nie chcę bawić się z durnymi modelkami, ale ona jak zwykle musiała postawić na swoim. Wysiadłem pod wytwórnią niecałe półgodziny później, chcąc się trochę odstresować. Na pewno Andy, gość od podkładów dźwiękowy, który tworzy muzykę dla wokalistów w mojej wytwórni, coś dla mnie zostawił, bym przesłuchał i ocenił. Spędzę tak czas do północy, później wrócę do domu, wezmę prochy, popiję Martini i może uda mi się przespać. Cholera, ADD, depresja i jeszcze gdyby tego było mało, bezsenność… Czy można być bardziej poronionym?

— Nie wytrzymam z nim — warknęła jakaś młoda dziewczyna, gdy z kapturem na łbie szedłem w stronę studia. — To cholerny dupek, nie chce zatwierdzić nawet jednego utworu. — Oburzała się dalej i byłem pewien, że ten dupek to ja.

Zawsze miałem ostatnie słowo odnośnie tworzonej w mojej wytwórni płyty. To nie tak że ich cholernie gnębiłem, mogli robić, co chcieli, nie rzucałem żadnych rad, ale jeżeli to, co mi pokazywali, nie było zbieżne z moim pojmowaniem muzyki, standardami tej wytwórni, to nie przyjmowałem tego materiału pod swoje logo.

— Może, ale bez niego nic nie osiągniesz — mruknął do niej gość, z którym rozmawiała, a ja wszedłem do studia, gdzie już nie było Andrew. Usiadłem na fotelu, znów głęboko wzdychając.

Obraziłem obcą kobietę, pokłóciłem się ze swoją i w dodatku każdy ma mnie za dupka. Czemu to do mnie nie trafia? Czemu nie umiem się wczuć w emocje innych ludzi? Czemu nie robi na mnie wrażenia gniew mojej kobiety? Czemu nie liczy się dla mnie opinia ludzi? Nie to że się nie przejmuję, po prostu nie zależy mi, by mówili o mnie dobrze, w sumie nie zależy mi, by w ogóle ktokolwiek kiedykolwiek cokolwiek o mnie mówił. Mógłbym zniknąć, nie istnieć, najgorsze jednak w tym jest to, że nie tyle dla nich, co dla samego siebie. Znieczulica. Cholerna znieczulica, a przecież taki nie jestem, a raczej nie byłem… Dużo czułem, często zbyt mocno, nawet jeżeli tego nie pokazywałem. Teraz była obojętność. Nic nie czułem, kompletnie nic. Już nawet złość i rozpacz zmieniły się w bezsilność i obojętność. To tak jakbym był martwy. Tak, jestem martwy, brak muzyki zabił moją duszę. Boże, co jest ze mną? Tak bardzo nie chcę wstawać rano z łóżka, budzić się, ale jednocześnie nie umiem się pogodzić z własną śmiercią, którą coraz częściej sobie wyobrażam…

— Hej! — Wpadł nagle do środka Shaun z trzema dziewczynami. — To jest Brandon Wild we własnej osobie, drogie panie — mruknął nieźle zaprawiony, zresztą jego niemal roznegliżowane towarzyszki też już swoje dzisiaj wypiły.

— Kompozytor — zaświergotała jedna z nich, więc uśmiechnąłem się kpiarsko, bo dopiero słyszałem, że kompozytorzy są na wymarciu, a tutaj proszę, można jeszcze tym zaimponować. Szkoda, że ze mnie już raczej były kompozytor, gość tęskniący za komponowaniem, ale cóż… traciłem nadzieję, bym jeszcze kiedyś wrócił do tej wspaniałej czynności, jaką jest pisanie muzyki. Dziś to już nie umiem stworzyć nawet jednej linijki, a co dopiero całej kompozycji.

— Kiepsko wyglądasz, może jedna z pań ci potowarzyszy? — powiedział rozbawiony. Mój szwagier mimo, że był bratem Kiyumi, to z pewnością po wyglądzie nie dałoby się tego poznać. Kiyumi bardzo dużo odziedziczyła po japońskich korzeniach swojej matki, co Shaunowi nie było dane i rzadko ktoś dopatrywał się w nim azjatyckości.

— Jestem chłopakiem twojej siostry — przypomniałem mu.

— No i? — Zaśmiał się. — Numerek na boku nie jest zły. Może lepiej, by ci się zrobiło — dorzucił, dalej się śmiejąc, ale zabrał dziewczyny i wyszedł. Przesłuchałem jeden niezły kawałek, ale zrzuciłem słuchawki na szyję, zastanawiając się, nad tym co powiedział.

Może lepiej, by ci się zrobiło, w mojej głowie wciąż brzmiały jego słowa. Cholera. Czy seks z przypadkową dziewczyną wywołałby we mnie jakieś emocje? Pożądanie? Ech, pożądanie to tylko odruch i to taki przyziemny. Na brak seksu nie cierpię, ale gdzie w tym są emocje? Nie ma, dawno stały się wyblakłym wspomnieniem. Seks od lat to mechaniczna, niemal zwierzęca czynność. Seks to nie emocje. Seks i emocje to już znacznie więcej. Miłość powoduje mnóstwo emocji, nawet jeżeli nie tylko te pozytywne, to jednak żebrałbym i o te negatywne jak ból, rozczarowanie, tęsknota… Emocje, czemu dla mnie muszą być takie nieuchwytne? Próżnia, tkwię w próżni, której tak cholernie nienawidzę. Ale czy ja właściwie nienawidzę? W sumie nie. Już nawet nienawiść nie istnieje w moim słowniku. Mi już wszystko jest obojętne. Obojętność — najgorszy stan, w jakim można się znaleźć…

Rozdział II

W Nowym Jorku byłam gdzieś około siódmej wieczorem i dzisiejszy dzień pracy oraz upał sprawił, że ledwo żyłam, a nawet nie zdążyłam jeszcze się dowiedzieć, co się stało Mary. Stałam przed całkiem bogatą kamienicą niedaleko Central Parku i patrzyłam na nią chyba trochę z wyrzutem. Uwielbiałam swoją babcię, była jedyną osobą, z którą mogłam szczerze porozmawiać, bo wydawała się rozumieć moją fascynację muzyką. Naprawdę tylko dzięki niej w młodzieńczych latach porzuciłam z Mary poszukiwanie naszych prawdziwych rodziców. Ona była zbyt podobna do nas, byśmy nie były jej wnukami. Nie rozumiałam jednak jak jest to możliwe, że babcia mieszka w zamożnej dzielnicy, a ja z rodzicami spłacamy długi, żyjąc w rozpadającym się domu. Szybko się jednak skarciłam, że babcia ma prawo na stare lata sobie dobrze pożyć. Zapukałam i po chwili już stała przede mną elegancko ubrana staruszka w wieku siedemdziesięciu trzech lat.

— Cześć, babciu. — Uśmiechnęłam się, a ona mnie objęła czule. — Prowadź mnie do naszej nieszczęsnej Mary.

— Tak się cieszę, że cię widzę. — Trzymała mnie wciąż w ramionach. — Twój widok wyleczy Mary ze wszystkich smutków — zapewniła mnie i dopiero teraz zorientowałam się, że nie widziałam ich przynajmniej ze dwa miesiące.

Trochę żałowałam, że w sumie dwie najbliższe mi osoby żyły tak daleko ode mnie. Czasami nawet łapałam się, iż chciałabym się wyrwać z Lyons chociaż na kilka dni. Później uzmysławiałam sobie dwie rzeczy, które jak kotwica trzymały mnie w rodzimym miasteczku. Po pierwsze Nowy Jork jest fascynujący, ale na dłuższą metę podejrzewam, że nie odnalazłabym się tutaj. Byłam szarą myszką, którą z całą pewnością to wielkie miasto, by pożarło. Po drugie musiałam pomagać rodzicom w długach i to właśnie było tą najcięższą kotwicą, której nie sposób było się pozbyć.

— Porozmawiam z nią sama. — Stanęłam przed drzwiami do pokoju gościnnego, gdzie jak udało mi się ustalić, siedziała od przeszło dwóch dni. — Zrobisz mi coś do jedzenia, bo jestem głodna jak wilk, nie zdążyłam poza śniadaniem nic zjeść — mruknęłam.

— Tak nie może być, już idę do kuchni. — Spojrzała na mnie karcąco jak to babcia, gdy słyszy, że wnuczka źle się odżywia.

— Mary. — Zapukałam w drzwi, po czym weszłam do środka. Siostra od razu uwiesiła mi się na szyi.

Miała szesnaście lat, więc była trzy lata młodsza ode mnie, a mimo to przerastała mnie co najmniej o pół głowy. Z wyjątkiem fascynacji muzyką byłyśmy swoimi przeciwieństwami. Mary było wszędzie pełno, dusza towarzystwa, gdy ja zawsze byłam tą wycofaną i wstydliwą dziewczyną. Ona miała piękne, grube, kasztanowe włosy, a ja byłam blondynką. Była dużo atrakcyjniejsza ode mnie i choć z grzeczności zaprzeczała, to ja wiedziałam swoje. Jedyną moją zaletą były oczy, Mary wielokrotnie powtarzała, że mi ich zazdrości, a zazdrość u niej to coś zupełnie nienaturalnego, więc i ja zaczęłam uznawać je za swój olbrzymi atut.

— No już jestem. — Głaskałam ją po plecach, by się uspokoiła.

— Ja się zakochałam w nim. — Patrzyła na mnie zapłakanymi oczami. — A on teraz nie chce mnie znać!

— Tak to bywa z niedojrzałymi chłopcami — próbowałam jej wyjaśnić, ale momentalnie na mnie spojrzała.

— On ma dwadzieścia pięć lat! — wyrzuciła gniewnie. — Nie jest niedojrzały!

— Mary, nie jest trochę za stary dla ciebie? — spytałam ją delikatnie.

— Wiek nie ma znaczenia. — Opadła na łóżko, patrząc rozmarzonym wzrokiem przed siebie. — Tak świetnie nam się rozmawiało, śmialiśmy się, a teraz gdy w końcu dał mi swój numer, udaje, że mnie nie zna…

— Jak to udaje? — Usiadłam obok niej.

— Dzwonię do niego, a on mówi, że pomyłka — znów jęknęła żałośnie.

— Może to prawda? — rzuciłam spokojnie, choć jak dla mnie to ten niedojrzały dwudziestoparolatek po prostu się nią zabawił. Wiedziałam, że Mary też to czuje, ale nie chce się do tego przyznać.

— Nie, to niemożliwe, parokrotnie go dopytywałam! — zaprzeczyła stanowczo. — On jest taki cudowny… Jest wokalistą w takim znanym zespole, ale nie mogę ci powiedzieć jakim, to tajemnica.

— Jestem twoją siostrą. — Na mojej twarzy pojawił się grymas, ale Mary wydawała się być nieprzejednana, więc nie naciskałam jej. — Musisz sobie go odpuścić, skoro on odpuścił sobie ciebie…

— Ale ja nie umiem. — Znów się rozpłakała. — Tyle czasu mu poświęciłam… zaangażowałam się… — Płakała, a ja nie umiałam jej uspokoić. Nie wiem jak to możliwe, ale dzisiejszy stres w pracy, koszmarny upał oraz zmęczenie sprawiły, że poczułam irytację. Wściekł mnie dorosły facet, który wykorzystał naiwność nastolatki i postanowiłam coś z tym zrobić.

— Podaj mi numer i powiedź, gdzie mogę go znaleźć — powiedziałam stanowczo, co zupełnie nie było w moim stylu. Poczułam jednak powinność, by nawciskać chłopakowi, który zranił moją młodszą siostrę. Poza tym nie mogę wykrzyczeć szefowi, co o nim myślę(głównie dlatego, że po prostu wstydziłabym się) i nie wiem jak mam zamiar to zrobić, ale chcę, by Mary zrozumiała, iż nie musi być ofiarą.

— Co? — Spojrzała na mnie zaskoczona.

— Nie umiesz mu nawciskać jak beznadziejnym jest draniem, to ja to zrobię za ciebie… — oświadczyłam. — Nie możesz sobie pozwalać, by chłopak cię źle traktował, Mary.

— On jest popularny… nie można tak — wykrztusiła.

— Można, Mary. To że jest popularny, to nie znaczy, że może wykorzystywać naiwność dziewcząt dookoła, tak nie przystoi komuś dorosłemu — wyznałam, a ona chyba zaszokowana moim zachowaniem(które, powtórzę jeszcze raz, zupełnie do mnie nie pasowało) podała mi wszystkie namiary, wyjaśniając, że ten jej pan X jest tam najważniejszy.

Byłam przestraszona, gdy stawałam pod wytwórnią, ale złość na to, co spotkało Mary była dużo silniejsza. Spytałam ochroniarza, gdzie mogę znaleźć „szefa”, a on wskazał mi drogę do jednego z chyba najdalszych pomieszczeń w tym miejscu. Stanęłam przed drzwiami z tabliczką „studio”. Chciałam zapukać grzecznie i poczekać aż mi otworzy, ale bałam się, że to postawi mnie z miejsca na przegranej pozycji, więc postanowiłam wygłosić swój gniewny monolog i nie czekając na jego odpowiedź po prostu wyjść. Plan wydawał się świetny, ale nie wiedziałam, jak to będzie wyglądało w rzeczywistości, więc tylko modliłam się, by się nie zaciąć, bo wtedy nie wykrztuszę nawet słowa. Zebrałam się w sobie, wzięłam dwa głębokie wdechy i weszłam do środka.

W środku było więcej miejsca niż się spodziewałam, ale nigdy nie byłam tak naprawdę w studiu, więc nie miałam pojęcia jak takie miejsce powinno wyglądać. Siedzący na fotelu chłopak słuchał czegoś na dużych, czerwonych słuchawkach. Ubrany był raczej niechlujnie w szare dresy, ciemnozieloną, obszerną bluzę z szerokim kapturem, a na głowie miał szarą bawełnianą czapkę. Był odwrócony tyłem, więc miałam jeszcze chwilę, by zebrać wszystkie pokłady odwagi, po czym pacnęłam go całkiem mocno w ramię. Poderwał się momentalnie, odwracając w moją stronę. Ściągnął słuchawki, przyglądając mi się. Ja jednak przez chwilę nie umiałam nic powiedzieć, bo skupiłam się na jego twarzy. Wydawało mi się, że to ja mam niezwykłe oczy, ale gdy patrzyłam w jego, które miały dwie różne tęczówki, jedną piwną, a drugą błękitną, musiałam pożegnać się ze swoim zaszczytnym tytułem. Gapiłam się na niego chyba zbyt długo, bo odwrócił nerwowo wzrok, ale wciąż się nie odzywał, nie pytał o nic. Stał taki zakłopotany, jakby szukał drogi ucieczki i pewnie byłoby mi go żal, gdybym sobie nie przypomniała, że moja siostra płacze przez niego od paru dni!

— Ja rozumiem, że wy się z nich śmiejecie, z tych wszystkich młodziutkich dziewcząt, które za wami biegają… — zaczęłam wojowniczo, widząc przed oczami zapłakaną Mary. — I jak najbardziej rozumiem, że wykorzystujecie je, bo niby czemu nie… Moglibyście chociaż raz jednak pomyśleć o uczuciach jednej z tych dziewczyn, które naiwnie wierzą w wasze szczere intencje! Chociaż raz nie karmić ich złudnymi nadziejami.

— Ale… — wymamrotał zakłopotany, patrząc w podłogę. — Nie wiem, o co chodzi…

— O moją siostrę! Mary! — mówiłam dalej chłodno. — Ona ma szesnaście lat i wierzy w romantyczne baśnie, ale ktoś kto ma dwadzieścia pięć lat, powinien być na tyle odpowiedzialny, by nie wmawiać jej, że to co ich łączy to miłość! Nie każę się zakochiwać w nastolatce, bo to absurdalne, po prostu nie łapać jej na wielką romantyczną miłość! Proszę wykorzystywać starsze dziewczyny, dwudziestolatki, a nie szesnastoletnie dziewczynki, które po prostu zakochują się w swoim idolu.

— Zgadzam się, ale ja nie znam żadnej Mary — wyszeptał dalej niepewnie. — Musiałaś się pomylić — dodał. Zdenerwował mnie. Nie dam się zbyć. Wyciągnęłam telefon, czując na sobie jego spojrzenie. Zadzwoniłam pod numer, który podała mi Mary i tak jak przypuszczałam, zaraz odezwała się komórka leżąca na stole, więc spojrzałam na niego wymownie.

— Nic od pana nie chcę, proszę tylko odczepić się od Mary i już jej więcej nie zwodzić — oświadczyłam szorstko, a on wciąż patrzył na mnie zakłopotany, co w sumie przyjęłam z ulgą, bo to znaczyło, że miał sumienie.

— Chyba rozumiem w czym rzecz. — Uśmiechnął się spanikowany.

— Wykorzystał pan naiwność mojej siostry — skwitowałam.

— Absolutnie — zaprzeczył.

— Pana telefon tu zabrzęczał i to pan jest tutaj szefem, wszystko się zgadza. — Patrzyłam na niego podejrzliwie.

— Siostra powiedziała, że ten chłopak to wokalista znanego zespołu, prawda? — spytał mnie niepewnie.

— Owszem — przytaknęłam.

— To ja już wiem, o kogo chodzi — powiedział zakłopotany. — Mój kolega, on jest… niedojrzały i być może źle się zachował wobec Mary, za co bardzo przepraszam, choć nie jestem w stanie nic z tym zrobić… Często zdarza się, że gdy ma dość jakiejś dziewczyny, podaje jej mój numer… To idiotycznie brzmi, ale w ten sposób chce, bym załatwił za niego sprawę i ją… spławił.

— W takim razie, czemu powiedziała, że ten chłopak jest tu szefem? — rzuciłam, nie dając wiary w jego wyjaśnienia, choć chyba nie byłby w stanie nikt wymyślić tak idiotycznego wytłumaczenia.

— Shaun jest sam dla siebie szefem, może dlatego — wykrztusił, wzruszając ramionami, co było przejawem raczej stresu niżeli lekceważenia.

— To kim pan jest? Pracuje pan dla niego? — mruknęłam, tracąc na odwadze, bo chyba ochrzaniłam nie tego faceta, co trzeba było.

— Można tak powiedzieć. — Uśmiechnął się zakłopotany.

— Matko, w takim razie bardzo pana przepraszam. — Odgarnęłam pojedyncze kosmyki włosów za ucho. — Naprawdę pana przepraszam.

— Brandon — wyrzucił, a ja spojrzałam na niego pytająco. — Czuję się niezręcznie.

— Ja też — przyznałam pośpiesznie.

— Gdy ktoś mówi do mnie „na pan” — dodał, chowając ręce do kieszeni bluzy.

— Och, rozumiem. — Uśmiechnęłam się zakłopotana. — Ja jestem Lily.

— Miło mi. — Również na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, po czym zapadła głucha cisza.

Teraz jak tak mu się przyglądałam, wyglądał na starszego niż dwadzieścia pięć lat. Cholera, mogłam zapytać, czy zna Mary, a nie tak po prostu zaczęłam go umoralniać. Głupia! Szkoda, że nie przemyślałam bardziej tego planu, z pewnością dostrzegłabym, że nie jest on idealny i wymaga poprawek.

Miałam olbrzymią ochotę po prostu wyjść bez słowa, ale czułam, że to jest najgorsze z możliwych wyjść. Stałam bawiąc się swoją bransoletką z kolorowych sznurków, którą sama zrobiłam w dwóch identycznych egzemplarzach, jedną miałam ja, drugą Mary. Czułam pieczenie policzków, dlatego patrzyłam się w podłogę, czekając aż coś powie, każe mi wyjść, cokolwiek, ale on też milczał, a cała ta cisza powodowała u mnie narastanie paniki.

— Czego pan słuchał? — wypaliłam nagle, by tylko przerwać niezręczną ciszę.

— Brandon — poprawił mnie, a ja przytaknęłam energicznie. — Jednego z utworów na pewną debiutancką płytę.

— I co? — spytałam zmieszana, ale on też wydawał się zagubiony moim pytaniem, więc je uściśliłam: — Dobry? W sumie to pewnie… nie może pan… nie możesz powiedzieć. To tajna sprawa… — jąkałam się ze zdenerwowania, a on jednym ruchem wyciągnął wtyczkę od słuchawek z pulpitu przed sobą i melodia popłynęła z głośników.

— To połączenie jazzu i rocka — rzucił krótko.

— Tak, wiem, to elektryczne skrzypce, prawda? — Próbowałam podtrzymać rozmowę. Spojrzał na mnie z pewnym zdziwieniem, więc opuściłam wzrok. — Mogę się mylić.

— Nie… w sensie tak… cholera — przeklął. — Nie mylisz się, tak, to są elektryczne skrzypce. Znasz się na muzyce?

— Lubię ją — odparłam wymijająco.

— Czemu? — Nie odpuszczał, ale ja musiałam się przez dłuższą chwilę zastanowić. Dawno już z nikim nie rozmawiałam o muzyce.

— Bo z nią każda czynność wydaje się być ciekawsza — odpowiedziałam szczerze.

Mam nudne życie w mało rozrywkowym miasteczku, którego największą atrakcją jest festiwal jedzenia holenderskiego. Słuchając jednak muzyki, wędrówka do pracy staje się prawdziwą przygodą, gotowanie, sprzątanie i wszystkie te nudne rzeczy nabierają barwy, której przecież same w sobie nie mają. Czasami po prostu lubię być kimś innym, kimś kto ma ciekawe życie, a dzięki wczuwaniu się w piosenki właśnie tak jest.

— Ciekawe uzasadnienie, bardzo zbieżne z tym, co sam myślę — powiedział pierwszy raz przyjaźnie. Wciąż był zakłopotany, ale tym razem nie wyczułam paniki w jego głosie. Jednak nigdy nie słyszałam, by ktoś tak ciepło wypowiadał się o muzyce, nikt poza mną, Mary i babcią.

— Pewnie fajnie jest… mieć pracę związaną z muzyką — wyrzuciłam, a on znów spojrzał na mnie pytająco. — Przepraszam, że tak wypytuje… Po prostu… Pójdę już, późno jest — powiedziałam zmieszana, otwierając drzwi.

— Nie ma niczego lepszego — mimo wszystko odpowiedział mi, a ja skinęłam nieznacznie, wychodząc.

Na zewnątrz wiał przyjemny letni wiatr, więc miałam nadzieję, że niebawem policzki przestaną mnie piec ze wstydu. Opieprzanie ludzi nie jest w twojej naturze, Liliano, skarciłam sama siebie, obiecując sobie, że nigdy więcej czegoś takiego nie uczynię, nawet gdy będę pewna, iż ten ktoś na to zasługuje. Jadąc metrem z powrotem do domu babci, postanowiłam jeszcze raz przeprosić tego chłopaka za swoje zachowanie.

„Jeszcze raz bardzo przepraszam.”

Miałam tylko nadzieję, że się nigdy więcej nie spotkamy, bo nie chciałam czuć podobnego poczucia wstydu jak dzisiaj. Wyjęłam z torebki odtwarzacz mp4 i zaczęłam rozplątywać słuchawki, gdy poczułam wibrujący telefon.

„Nie ma problemu, to ja za niego bardzo przepraszam.”

Uśmiechnęłam się, więc kilkuletni chłopiec, który siedział naprzeciwko mnie, również zaczął się uśmiechać. Puściłam do niego oko, a on schował się pod rękę mamie.

„Nie spotkałam niedoszłej miłości mojej siostry, ale za to spotkała mnie miła niespodzianka.”

Już wysłałam wiadomość, ale czytając ją parokrotnie, poczułam, że zabrzmiało to dziwnie dwuznacznie i chciałam jak najszybciej to jakoś sprostować. Dzisiaj i tak już wystarczająco narobiłam sobie wstydu i nie chciałam dalej kontynuować swojej kiepskiej passy.

„Och, przepraszam, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało, po prostu miło mi się rozmawiało o muzyce.”

Wrzuciłam telefon do torebki, po czym wzięłam się za wiecznie splątane słuchawki. Facet siedzący obok mnie, spojrzał sceptycznie na mój odtwarzacz. Oczywiście, że był stary i nigdy zapewne nie leżał w alejce bestsellerów, ale bardzo byłam do niego przywiązana i nie widziałam powodów, by go zmienić na coś nowszego. Szybko porzuciłam jednak syzyfową pracę rozplątywania słuchawek, gdy znów mój telefon się odezwał.

„Mam dziewczynę.”

Mało mi telefon nie wypadł z ręki. Czułam się zażenowana, bo odebrał moje przeprosiny jako flirt. „Matko, Lily, przestań się ośmieszać”, usłyszałam w głowie cichutki głosik rozsądku, który był niemniej rozczarowany moim zachowaniem niż ja.

„Przepraszam. Nie chciałam, żeby zabrzmiało to jak flirt.”

Nie zdążyłam jednak schować telefonu, bo przyszły kolejne dwie wiadomości.

„Czy mimo to…”

„Moglibyśmy ze sobą pisać?”

Czytając to, czułam się dziwnie. Moje i jego zażenowanie, nasza, jak mi się wydaje, fascynacja muzyką dawała mi podstawy, by sądzić, że moglibyśmy się polubić. Nie wyglądał też na faceta, który byłby zdolny do zdradzania dziewczyny, tym bardziej chyba czułam się nim rozczarowana. Nie wyobrażam sobie, bym mogła mieć romans z zajętym chłopakiem, to się kłóciło z wyznawanymi przeze mnie wartościami.

„Nie sądzę, by było to stosowne.”

Tym razem trzymałam telefon w ręku, wiedząc, że z pewnością szybko dostanę kolejną wiadomość.

„Nic niestosownego bym nie zaproponował. Chodzi tylko o bycie znajomymi…”

Nie bardzo mu w to chciałam wierzyć, ale on naprawdę wydawał mi się inny niż zwykli muzycy, którzy chcą wykorzystać jakąś zauroczoną w nich fankę. Rozumiem, że mają różne sposoby, by zdobywać względy dziewczyn, ale nie sądzę, by ktokolwiek umiał tak świetnie udawać zakłopotanie. Nie, to byłoby niemożliwe. Poza tym ktoś tak wstydliwy, nie umiałby po prostu zaproponować obcej dziewczynie romansu. Nie ma mowy. On po prostu chce się ze mną w jakiś dziwaczny sposób kumplować… W sumie nie miałam żadnych znajomych, bo byłam zbyt nieśmiała, by nawiązywać z kimkolwiek kontakty, więc taki przyjaciel na odległość może mi się przydać.

„Od muzyki?”

Założyłam słuchawki, włączyłam odtwarzacz i zanurzyłam się w delikatnych dźwiękach fortepianu. Dopiero po jakimś czasie dostrzegłam świecącą się diodę zwiastującą nieodczytaną wiadomość.

„Zgadzasz się?”

Nie wiem czemu, ale bez wahania odpisałam: „TAK”, choć nie sądziłam, bym jeszcze kiedykolwiek dostała od niego jakąś wiadomość. Sama nie zamierzałam do niego pisać, to byłoby w złym guście. W grzecznościowym odpisywaniu komuś nie było nic złego, ale wykluczone było, bym sama zagadywała zajętego faceta. To wbrew mojej moralności. Uroczyście, w tym wagonie metra, w Nowym Jorku, przysięgam, że nigdy, przenigdy pierwsza nie napiszę do niego żadnej wiadomości! I tak będzie, wiem to!

*

Wstało to samo słońce, które swoimi promieniami próbowało zwlec mnie z wyra. Ten sam pokój, nad którym tak długo pracowałem, by wyglądał tak jak wygląda dzisiaj. Piękne, drewniane, rzeźbione łóżko w kolorze sosny. Na ścianach w ramach wykaligrafowane kartki z nutami najbardziej znanych utworów klasycznych. Ciężko było znaleźć oryginały, ale jeszcze ciężej było sprowadzić papier, który wyglądałby na stary oraz wyszukać artystę, który przeniesie na niego pisane piórem nuty. Na szczęście byłem wystarczająco cierpliwy, by tego dokonać. Ta sama kotka siedząca przed łóżkiem, prosząca o jedzenie, a już na pewno chcąca wyciągnąć mnie znów na dwór. I to samo cholerne uczucie beznadziejności i zgryźliwy głos w mojej głowie mówiący: „Czemu musiałeś się obudzić?”. Czasami zastanawiałem się, czy moją niechęć do porannej pobudki, a raczej rozczarowanie, że znów wstałem, można podciągnąć już pod myśli samobójcze, czy jeszcze jest to po prostu normalne zachowanie kogoś, kto bez kawy nie byłby w stanie funkcjonować.

Usłyszałem jak Bastet uderza łapą o łóżko tuż przy mojej głowie, może gdyby była po prostu kotem dachowym, to nawet bym tego nie usłyszał, ale serwale mają zadziwiająco dużo siły. Otworzyłem oczy, a naprzeciwko mojej twarzy dostrzegłem wgapiające się we mnie kocie ślepia. Zobaczywszy, że patrzę na nią, zaczęła mnie niuchać, łaskocząc po policzkach.

— Czaję, już wstaję — jęknąłem niezadowolony, bo Bastet z całą pewnością nie dałaby mi się wypędzić i dać mi jeszcze pospać.

Zwlokłem swój tyłek z łóżka, narzuciłem na siebie spodnie i bluzę, po czym zszedłem na dolne piętro po szklanych stopniach. To nie było funkcjonalne rozwiązanie jak na schody, po których chodzi się kilkaset razy dziennie, ale Dolores, moja gosposia, sprawiała cuda. Wysprzątała je zawsze na taki błysk, że nawet ktoś najbardziej upierdliwy nie umiałby jej zarzucić braku staranności. Ja oczywiście nie byłem typem kogoś, kogo interesowało, czy na szklanych stopniach schodów były smugi czy nie. Nawet pewnie gdyby nie była idealną gosposią, nigdy bym jej nie zwolnił. Była moim substytutem matki, bo ta pięćdziesięciolatka darzyła mnie ciepłymi, niemal matczynymi uczuciami, zapewne tęskniąc za swoimi dziećmi, którym co miesiąc wysyłała pieniądze do Arizony, gdzie próbowały wiązać koniec z końcem.

Bastet zamruczała, czekając na mnie już przy blacie kuchennym. Nie, to nie było miłe mruczenie, to było ponaglanie, więc wyjąłem i nałożyłem jej jakąś potrawkę do miski. Nie miałem pojęcia, co to jest, ale Dolores zapewniała mnie, że to jest idealnie zbilansowany posiłek dla tego typu kotów, a ja jej oczywiście w stu procentach wierzyłem. Sięgnąłem po paczkę papierosów, która leżała na blacie. Moja gosposia jak zwykle martwiąc się o moje płuca zostawiła obok nich kartkę: „Proszę spróbować nie wypalić wszystkich jednego dnia”. Treść liściku się nigdy nie zmieniał i zawsze wywoływał uśmiech na mojej twarzy. Nalałem wodę do szklanki, popiłem leki od psychiatry, które miały powodować u mnie coś na pozór szczęścia(nie bardzo działały, ale przynajmniej nie przychodziły mi głupoty do głowy). Paląc fajka, patrzyłem ze zniecierpliwieniem jak parzy mi się kawa. Ekspres, chyba bym umarł, gdyby któregoś dnia przestał działać.

Z parującym kubkiem czarnej jak smoła kawy i papierosem w ustach wyszedłem do swojego ogrodu. Nie był jakoś mocno ukwiecony ze względu na Bastet, która po pierwsze niezbyt dobrze koegzystowała z kwiatami(najczęściej je wykopywała), a po drugie potrzebowała miejsca, by biegać. Była więc sadzawka, w której lubiła ganiać rybki, trochę kryjówek, tuneli, gdzie się czołgała i tym podobnych konstrukcji, które można spotkać w ośrodkach tresury dla psów. Dla jasności nie tresowałem jej, w żadnym wypadku, po prostu tym wszystkim się bawiła i byłem zadowolony, że trafiłem w jej gust. Właśnie tak wyglądał mój codzienny, poranny rytuał. Ooo, zapomniałbym oczywiście o psycholach, którzy uwieszali się na moim ogrodzeniu, by porobić mi zdjęcia, bo przecież picie kawy w ogrodzie jest tak cholernie ciekawe… Rzuciłem okiem w stronę północnej części wysokiej siatki, która powstrzymywała Bastet przed wizytowaniem u sąsiadów. Oczywiście, nie zawiedli mnie moim stalkerzy, więc jak co dzień, trzymając niedbale fajka w ustach, pozdrowiłem ich środkowym palcem. Bastet również za nimi nie przepadała, więc zawsze prychała niezadowolona, ale tak samo jak ja, nie bardzo miała wpływ na te małpy wspinające się na siatkę, by zrobić cholerne zdjęcie dla jakiegoś plotkarskiego magazynu lub portalu.

Dzisiaj uzmysłowiłem sobie, że dawno nie odzywałem się do Lucasa. Był to mój brat, choć moi rodzice nie byli jego rodzicami. Był synem dawnej miłości mojego ojca i gdy ojciec w końcu z kimś się związał po śmierci matki, to była to właśnie ona. Piękna i przeurocza Kamila była pierwszym substytutem matki, zanim ten tytuł po niej odziedziczyła Dolores. Szybko wprowadziła się do nas wraz z synem, Lucasem i byliśmy przez chwilę normalną rodziną. Później wszystko się spieprzyło, gdy zachorowała na raka trzustki i niedługo potem zmarła. Lucas nie miał nikogo poza nią, ojca nie znał, więc mój ojciec jak na odpowiedzialnego człowieka przystało, adoptował dziesięciolatka. Jako piętnastolatek wcale nie byłem zazdrosny, cieszyłem się, że go miałem, to wspaniały dzieciak pełen optymizmu i radości z życia, więc w przyjemny sposób przebywanie z nim, na chwilę pozwala mi zapomnieć o mojej egzystencji w beznamiętnej pustce.

Poza tym mój krąg najbliższych znajomych opiera się właśnie na Lucasie, Ryanie i Luckym, dwóch kolegach, jakich miałem w szkole średniej. Lucas był moim bratem i nie miał wyjścia, to Ryan mnie zaskakiwał, bo chciał się przyjaźnić z takim gburem jak ja.

Poznałem go w wieku piętnastu lat, gdy poszedłem do szkoły średniej, a był w klasie wyżej i też uwielbiał muzykę. Grał rewelacyjnie na fortepianie i też za sprawą fortepianu się poznaliśmy. Nasza wspólna nauczycielka muzyki, Margaret, zawołała mnie którejś przerwy do sali muzycznej. Przy fortepianie siedział chłopak, który zupełnie nie pasował do roli fortepianisty. Ubrany był w obszerne jeansy i bluzę z logo znanej marki, na nogach miał najnowsze New Balance, a na głowie czapkę z daszkiem, która była odwrócona do tyłu. Strasznie był niezadowolony mówiąc, że jak jest taka mądra, to niech sama to zagra. Ryan w liceum nie słynął z delikatności, był bardzo butnym nastolatkiem. Margaret jednak ze znanym spokojem poprosiła go, by wstał i kazała mi zagrać teraz nawet już nie pamiętam, jaki to był utwór. Dopytywałem ją o szczegóły, ale ona kazała mi po prostu grać. Zagrałem tylko najistotniejszy kawałek, bo więcej nie umiałem zagrać z pamięci. Ona tylko się uśmiechała, mówiąc że nic nie szkodzi. Wstałem i nie sposób było nie zauważyć utkwionego we mnie spojrzenia Ryana, który rzucił do mnie: „No i wytrąciłeś mi z ręki argument, dzięki”. Mówił to z przekąsem, ale od tej pory zaczęła się nasza znajomość, którą dzisiaj, po czternastu latach, mogę nazywać przyjaźnią. Jeśli chodzi o Lucky`ego to opowieść na inną chwilę.

Chyba dopadły mnie wyrzuty sumienia w związku z faktem, że od dawna nie odzywałem się do brata, więc sięgnąłem po telefon, by do niego zadzwonić. Szybko moje myśli odeszły od tematu „rodzinna pogawędka”, gdy dostrzegłem, kto w mojej książce telefonicznej znajduje się zaraz nad moim bratem. Lily. Minął co najmniej tydzień od tamtego zaskakującego spotkania i szczerze niewiele z niego pamiętałem, nawet nie wiem, czy poznałbym ją na ulicy.

Nie wiedziałbym jak ją opisać, bo jedyne, co pamiętam to jej oczy. Olbrzymie zielone oczy pod wachlarzem gęstych i długich rzęs. Czy była atrakcyjna? Nie wiem, bo jedyne do niej pasujące określenie to: niewinność. Jej wystraszone oczy, gdy zorientowała się, że wcale nie do mnie powinna kierować swój wrogi monolog. Te skrępowanie, gdy wpatrując się w ziemię, bawiła się sznurkową bransoletką. Pachniała jak wiosna, o nie, jak poranek wiosenny, gdy wszystkie kwiaty budzą się do życia… Świeży zapach lilii odurzał, ale w żadnym wypadku nie był zbyt mocny, czy odpychający, wręcz przeciwnie, przywoływał jak słodycz nektaru pszczoły. Mimo letniej sukienki, która odkrywała ramiona i większą część nóg, nie wyglądała wyzywająco, w żadnym wypadku, wręcz przeciwnie… bardzo dziewczęco. Nie miała makijażu, podkreśliła jedynie wąskie usta szminką w kolorze fuksji… A jej skóra była miękka jak aksamit… Nie dotknąłem jej nawet przypadkiem, po prostu wiedziałem to, a raczej tak mi się wydawało, bo skąd miałbym to niby wiedzieć? Lśniła lekko zapewne od potu po całodziennym upale, który nie pozwalał słupkowi rtęci zejść poniżej 28 stopni aż do godziny siódmej wieczorem. Jej włosy ułożone zapewne rano w idealny koczek, wysunęły się z misternej fryzury w ciągu dnia i wieczorem całość miała romantyczny charakter. Nie była typową pięknością, z całą pewnością tak nie było, jej dość pucołowate policzki, które nie bardzo pasowały do jej wątłej i drobnej budowy ciała i przeraźliwie jasna cera, sprawiały, że przypominała porcelanową lalkę. Nie było w niej jednak za krzty sztuczności, była naturalniejsza niż ludzie, których mijałem codziennie na ulicy… Cholera, Brandon, sam się skarciłem, po czym kręciłem głową.

— Faktycznie, zupełnie nic nie pamiętasz z tego spotkania… — burknąłem zażenowany.

Sam nie wiem, czemu zaproponowałem jej kontynuowanie tej znajomości, zważywszy na fakt, że byłem nietowarzyskim gościem. Poza tym ja nie lubiłem kontaktów z ludźmi, nawet te z tzw. znajomymi wpędzały mnie w zakłopotanie, a co dopiero z kimś zupełnie obcym. Jednakże bezpieczne wydawało się dla mojego zdrowia psychicznego utrzymywanie kontaktów na odległość, zwłaszcza z kimś tak pięknie i szczerze mówiącym o muzyce. Tylko cholera, ona jest taka młoda, miała najwyżej dwadzieścia jeden lat, nie znalazłbym z nią wspólnego języka, ledwo umiałem dogadywać się z rówieśnikami. Coś jednak nie pozwalało mi po prostu zadzwonić do Lucasa.

„Cześć.”

Po kilku minutach intensywnego zastanawiania się, nie wpadło mi nic bardziej błyskotliwego niż głupie „cześć”, więc postawiłem na tą „elokwentną” formę zagajenia rozmowy. Brandon, ogarnij się, to nie fizyka kwantowa, skarciłem sam siebie, choć dla mnie kontakty z ludźmi są trudniejsze niż fizyka, która rzecz jasna, była dla mnie kompletnie niezrozumiała. Stresowałem się, czekając na odpowiedź, zupełnie nie mogąc sobie wmówić, że to nic wielkiego, zwykła znajomość, która zaraz się urwie.

„Cześć.”

Wiadomość przyszła, gdy zdążyłem rzucić telefon na łóżko, by wziąć prysznic, bo dzisiaj miałem w zamiarze odwiedzić swoją babcię. Była to matka mojej matki, której nie znałem przez pierwsze pięć lat swojego życia, bo obie nie utrzymywały ze sobą kontaktu. Pojawiła się w moim życiu dopiero, gdy ojciec uznał, że powinienem znać babcię, zważywszy że jego rodzice nie żyli. Jaka jest moja babcia? Sympatyczna starsza pani o ekscentrycznym guście do rozrywek. Lubiła wszystko, co raczej było zarezerwowane dla młodych… No nie wiem, najdziwniejsza akcja z ostatniego czasu, to pokaz tancerzy erotycznych. Wiem, to dziwaczne, ale jednocześnie podoba mi się, że nie mam zwyczajnej babci, może to kwestia tego, iż sam nie należę do normalnych. Świetnie się razem dogadujemy, a ja nie boję się o nią, gdy chodzi po dziwnych miejscach, bo ma koleżankę w tym samym wieku (obie mają po siedemdziesiąt trzy lata), a po drugie zazwyczaj dzwoni po mnie, bym ją odebrał, więc nie włóczy się po nocach. Uśmiechnąłem się sam do siebie, uzmysławiając sobie, że włóczenie po nocach jest zarezerwowane raczej dla nastolatek niż dla starszych pań.

„Pracujesz?”

Zapytałem ją, zanim wskoczyłem pod prysznic. Za każdym razem, gdy stałem pod strugami wody, miałem nadzieję, że pozbędę się tego odrętwienia i po prostu znów zacznę czuć jakieś emocje. Zazwyczaj więc mój prysznic trwał przynajmniej ze dwadzieścia minut, ale chyba byłem ciekawy, czy Lily mi odpisała.

„Nie, żebrzę na ulicy.”

Z włosów ciekła mi woda, gdy czytałem tą wiadomość i to nie raz, czy dwa, a przynajmniej z dziesięć. Nic nie rozumiałem i zastanawiałem się, czy to prawda.

„…”

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, ale na znak przeczytania wiadomości wysłałem trzy kropki, po czym wziąłem się za ubieranie, bo moja niecierpliwa babcia zaraz będzie mnie zwoływała natarczywymi telefonami. Ledwo zarzuciłem na siebie spodnie, gdy przyszła kolejna wiadomość.

„Próbuję być zabawna.”

Och, to był żart. Cholera, szkoda, że raczej się na tym nie znam. Jestem cyniczny, ale nie próbuję być przy tym zabawny, po prostu obrażam ludzi, których nie lubię. Żartowanie to z pewnością jedna z czynności, która świetnie wychodzi ludziom towarzyskim, takim jak Ryan, czy Lucas, ale dla mnie było to zadanie niewykonalne. Nie umiałem żartować, a jak widać i rozpoznawać, gdy robi to ktoś inny.

„Nie znam się na żartach.”

Odpisałem szczerze i sam nie wiedziałem, czemu się tak uzewnętrzniam. Może to była kwestia tego, że łatwiej mówić o sobie prawdę ludziom, których nie widać. Czasami jak zdradza się ludziom swoje myśli, to dostrzega się w ich oczach albo brak zrozumienia, albo brak zainteresowania, co kogoś tak upośledzonego społecznie jak ja, bardzo deprymuje i odechciewa mi się pracować nad sobą, by przełamywać własne opory przed rozmawianiem z innymi.

„Nie, to raczej ja jestem kiepska w żartowaniu. Pracuję w banku.”

Wyznała również coś osobistego, może nie super intymnego, ale jednak. Moje pomysły na zagajanie rozmowy szybko się wyczerpały, więc dopiero, gdy wsiadłem do swojego białego Porsche, dla uściślenia 911 GTS Coupe, wpadło mi do głowy jak przedłużyć naszą konwersację. Czy był to najdroższy samochód z tej serii? Nie, były droższe, ale ten mi się po prostu spodobał. Ach, znów uciekam myślami gdzieś za daleko. Muszę się pilnować, by nie rozwodzić się w myślach nad jakimś tematem zbyt długo, bo mnie wieczór zastanie, zanim jej odpiszę. Skup się, rozkazałem sam sobie, po czym wysłałem kolejne kurtuazyjne pytanie.

„W Nowym Jorku?”

Może to idiotyczne pytanie, ale ciekawiło mnie, czy była z mojego miasta. Tu nie chodziło o ewentualne spotkanie, po prostu byłem ciekaw. Odpaliłem silnik, który jak zwykle wywołał u mnie ciarki. Może to głupie, ale podobał mi się jego dźwięk, bo łatwo było mi znaleźć analogię między tym samochodem a dzikim kotem, a że lubiłem kotowate, to się rozumie samo przez się.

„Nie, dziesiątki kilometrów dalej, a ty jesteś w pracy?”

Zaciekawiła mnie, nie powiem. Zaczęły się kłębić we mnie kolejne pytania. Mary musiała tu mieszkać, skoro znała Shauna, a że jest siostrą Lily, to czemu nie mieszkają razem? Czyżby ich rodzice byli po rozwodzie i podzieli się dziećmi? Nie wiedziałem tego, ale z nieznanych powodów ciekawiło mnie to. Nie zamierzałem jej jednak tak wprost o to wypytywać i najzwyczajniej w świecie odpowiedziałem jej na zadane pytanie.

„Dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale teraz jestem w drodze do krewnej babci.”

Najpierw wydawało mi się, że nie powinienem się za bardzo uzewnętrzniać, dlatego chciałem napisać nic niemówiące „krewnej”, ale czułem, że przed Lily nie muszę nic ukrywać. Była zbyt niewinna, by pójść z tym do tych hien z którejś redakcji jednego z tych bzdurnych magazynów, więc ostatecznie postawiłem na szczerość, po czym skierowałem się w stronę centrum.

„Wczoraj byłeś w pracy.”

Stojąc na pierwszych światłach, odczytałem kolejną wiadomość. Uśmiechnąłem się, bo to był naprawdę jeden z dziwniejszych wieczorów w moim życiu. Nie pamiętam, bym czuł się ostatnio tak bardzo zażenowany jak wtedy. Z drugiej strony nie zaliczałbym też tego spotkania do niemiłych, na pewno ktoś postronny mógł nazwać je nawet zabawnym.

„Na szczęście. Czemu w banku?”

Jeżeli ktoś doszukuje się w „na szczęście” jakiegoś dwuznacznego podtekstu, to będzie musiał się spotkać z rozczarowaniem. Po prostu nawet nie chcę wiedzieć jak podle potraktowałby ją Shaun, zarówno wyśmiewając Mary jak również kpiąc z wojowniczej postawy Lily. Mnie się ona nawet podobała, bo to znaczyło, że łączy je naprawdę silne, siostrzane uczucie. Nie byłem ciepłym i miłym facetem, ale miałem nadzieję, że Lucas wie jak bardzo go kocham. Oboje mamy rodzeństwo, przyszło mi do głowy, gdy znów jechałem ulicami Nowego Jorku. Nie były one zbytnio puste, nie wiem, co by się musiało zdarzyć, aby tak było, ale poranne, szczytowe korki zdążyły się już na tyle rozładować, że jechało się całkiem płynnie.

„Czemu w wytwórni?”

Znów mnie zaintrygowała. Wymijające pytanie świadczyło o tym, że to raczej drażliwy dla niej temat. Nie zważając na niezadowolenie gościa z Forda, który stał za mną, odpisałem jej.

„Bo kocham muzykę. Tą analogią dochodzę do tego, że ty kochasz… pieniądze?”

Ruszyłem dalej przy akompaniamencie klaksonów niezadowolonych kierowców, którzy zamiast jechać, to stali, czekając aż odpiszę Lily. Skręciłem w przecznicę, która prowadziła prosto do Central Parku, na który wychodziły okna z mieszkania babci.

„Nie, muzykę.”

Zaparkowałem pod samą kamienicą babci, po czym pochłonięty tą pisaną rozmową, wysiadłem z samochodu.

„Widzisz nieścisłość?”

— Cześć, skarbie. — Podniosłem wzrok znad telefonu, a przede mną stała moja radosna jak zwykle babcia.

— Co tu robisz? — spytałem ją.

„Nie wszyscy mają takie szczęście jak ty.”

Skrzywiłem się na tą wiadomość, bo co jak co, ale mi właśnie jest bardzo daleko do szczęścia i gdy tylko ludzie zarzucają mi posiadanie cholernego szczęścia, to zbiera mi się na mdłości. Pewnie mógłbym im za każdym razem wyjaśniać jak daleko są od prawdy, ale kto by chciał mnie słuchać?

— Byłam w sklepie, kupiłam na śniadanie twoje ulubione bułeczki maślane — powiedziała przyjaźnie, gdy weszliśmy do środka.

— Skąd przypuszczenie, że nie jadłem śniadania? — mruknąłem, pomagając jej z siatkami i coś mi się wydawało, że kupiła znacznie więcej pyszności niż same bułki maślane.

— Och, jakbym cię nie znała. — Machnęła na mnie ręką, wchodząc do kuchni, więc postawiłem jej siatki na blacie.

„Jestem najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem na świecie, masochista i asceta w jednym.”

Kolejne bardzo osobiste wyznanie, ale żebym miał pewność, że kompletnie nikt nie jest w stanie mnie zrozumieć, nawet ktoś tak na pierwszy rzut oka podobny do mnie, musiałem uraczyć ją takimi wyznaniami. Ona któreś kiedyś zbagatelizuje, a ja będę miał pewność, że nie ma sensu ciągnąć tej znajomości dalej.

„Nie wyglądasz.”

Szybko dostałem odpowiedź, może nie takiej jak się spodziewałem, ale nie rozczarowała mnie, wręcz przeciwnie. Myślałem, że będzie zaprzeczać i pokazywać mi jak wiele mam powodów do radości, ale nie zrobiła tego.

— Chcesz kawy? — spytała mnie babcia, zajmując się smarowaniem dżemem rozkrojonych bułeczek.

— Pewnie, tylko nie zbożową — prosiłem ją, ale wiedziałem, że nie mam, co się łudzić. Babcia dobrze mnie znała, wiedziała, że nadużywam kofeiny, dlatego zawsze raczyła mnie tą bezkofeinową.

— Ta jest zdrowsza. — Pogroziła mi palcem. — Usiądź sobie w pokoju, zaraz wszystko przyniosę — dodała, a ja posłusznie wykonałem jej polecenie. Mogłem jej pomóc, ale ona się strasznie denerwowała, zaraz oskarżając mnie, że uważam ją za starą i niedołężną, więc odpuściłem sobie pomaganie jej na siłę. Usiadłem na krześle przy stole, zastanawiając się, co odpisać Lily.

„Dobrze się ukrywam. Odwiedzałaś siostrę, tak? Nie mieszkacie razem?”

Miałem jej nie wypytywać, ale skoro ja odpowiadam szczerze, to ona też powinna, inaczej to chyba nie miałoby sensu. Trzymałem dystans w relacjach z ludźmi nie tylko ze względu na swoje problemy z głową, po prostu obawiałem się, że jak się przed kimś otworzę, to on poleci z tym do szmatławców. Jeżeli Lily ma takie zamiary, to z pewnością nie będzie chciała rozmawiać o sobie i to będzie dla mnie znak.

„Nie, ona mieszka w NYC, a ja zostałam z rodzicami.”

Wbrew moim obawom odpisała, znów mnie zaciekawiając. Babcia przyniosła mi kawę, a sobie mocną, angielską herbatę, stawiając szklanki na stole. Uśmiechnąłem się z wdzięcznością, na co ona pogłaskała mnie po głowie i znów zniknęła w kuchni.

„Nierozważnie.”

Myślałem, że jedna mieszka z jednym rodzicem, a druga z drugim. Nie rozumiałem, czemu starsza z sióstr została w domu z rodzicami, a młodsza przeprowadziła się do takiej metropolii jak Nowy Jork.

„Mieszka z moją koleżanką, pilnuje jej.”

Nie umiałem pohamować swojej ciekawości, która nie była u mnie czymś, co często się ujawniało, zwłaszcza w stosunku do ludzi. Towarzyszyła mi ona jedynie przy słuchaniu muzyki, no, czasami też przy moich bliskich, ojcu, babci czy Lucasa.

„Czemu nie mieszkacie razem?”

Czekałem ze zniecierpliwieniem na to, co mi odpisze, na szczęście nie musiałem czekać zbyt długo.

„Bo chce spełnić swoje marzenie i zostać piosenkarką, a jak jej się to uda, to mnie to uszczęśliwi, bo to tak, jakby po części spełniła moje.”

Dobra, Lily wygrywa obecnie w naszej rywalizacji, kto tu bardziej jest szczery, ale wcale nie zamierzałem jej ułatwiać wygranej. Po prostu wydaje mi się, że potrzebuję nieco więcej czasu, by móc jej wszystko powiedzieć. Cholera, ale czy ja chcę jej wszystko o sobie opowiedzieć? Chyba za łatwo popadam w przekonanie, że ona mogłaby mnie zrozumieć… „Psychiatra cię nie bardzo rozumie, czemu miałaby taka niewinna i młodziutka dziewczyna jak Lily?”, podpowiadał mi w głowie mój upierdliwy głos.

„Chciałaś śpiewać?”

Zapytałem ją, a babcia doniosła talerzyki.

„Zajmować się muzyką…”

Odparła niejednoznacznie, więc zmarszczyłem brwi, po czym uświadomiłem sobie, że to nie musi być forma gry ze mną, a po prostu się wstydziła ze mną pisać. Bała się powiedzieć za dużo tak samo jak ja.

„W kontekście?”

Długo czekałem aż mi odpisze. Patrzyłem ciągle w ekran telefonu, by na pewno nie przeoczyć przyjścia wiadomości, a gdy już ją dostałem, niemal rzuciłem się, aby ze zniecierpliwieniem ją przeczytać.

„Grałam na skrzypcach.”

Kolejne pozytywne zaskoczenie. Grałem na skrzypcach od dwunastego roku życia, a więc niespełna dwadzieścia lat. Wielu ludzi mówiło mi, że mam ogromny talent, sam musiałem nawet uczciwie przyznać, że zdawałem sobie sprawę ze swoich umiejętności. Wielokrotnie zastępowałem dla własnej przyjemności skrzypków z filharmonii, którzy zachorowali lub byli niedysponowani.

„Och, muzyka klasyczna.”

— No już jestem, jedz sobie. — Usiadła na krześle naprzeciwko mnie, samej nakładając sobie dwie połówki bułki.

— Nie musiałaś robić mi śniadanie — mruknąłem, po raz drugi dzisiejszego dnia racząc się kawą.

— Jak ja ci nie zrobię, to nikt ci nie zrobi. — Uśmiechnęła się poczciwie.

„Nie wyglądam?”

Znów się uśmiechnąłem do telefonu. Lily chyba nie miała o sobie zbyt dobrego zdania, a przynajmniej nie była obiektywna w kwestii samej siebie. Jej dziwna niewinność i dziewczęcość sprawiała, że gdybym miał strzelać, jaka muzyka pasowała do niej, to właśnie byłaby to muzyka klasyczna. Lily wydawała mi się również bardzo delikatną dziewczyną i bez trudu byłem w stanie wyobrazić sobie jak gra na skrzypcach, oddając się temu w stu procentach. „Co ty pieprzysz?”, znów usłyszałem swój zrzędliwy głos w głowie, co ty możesz wiedzieć o dziewczynie, którą widziałeś 10 minut? Wiem zadziwiająco dużo, odpowiedziałem sobie w myślach, wmawiając sobie, że moja ocena Lily jest kwestią resztek mojej intuicji.

„Wręcz przeciwnie. Miłego dnia w pracy.”

Pożegnałem się, bo czułem już na sobie zaciekawione spojrzenie babci i wiedziałem, że zaraz będę musiał się ze spowiadać z tych wiadomości.

„Tobie też, jeżeli tam dzisiaj dotrzesz.”

Dzisiaj to chyba nie, odpowiedziałem sam sobie, choć mój grafik nigdy nie był jakoś szczególnie stały i zazwyczaj wszystko było u mnie kwestią impulsu. To nie było dobre dla kogoś, komu często myśli uciekały w dziesięć różnych kierunków w ciągu jednych pięciu minut. Zawsze psychologowie, gdy byłem dzieckiem kazali mi działać według schematów, bo to mi pomoże zapanować nad utratą koncentracji, ale niestety żadnego nigdy nie opracowałem.

— Zapytaj. — Podniosłem w końcu spojrzenie na babcię.

— Ale o co? — Uśmiechnęła się niewinnie, ale szybko jej wścibskość zwyciężyła: — To Kiyumi?

— Nie — odparłem jej.

— Tak myślałam. — Zastanawiała się przez chwilę, popijając herbatę. Nie spuszczała jednak ze mnie wzroku. — A kto?

— Jeżeli powiem ci prawdę, to będziesz mnie umoralniać — oświadczyłem, niemal pożerając jedną połówkę bułeczki.

— Mimo wszystko chcę wiedzieć — przyznała i widziałem jak zniecierpliwiona nachyliła się nad stół, jakbym miał zdradzić jakąś nie wiadomo jak wielką tajemnicę. Odchyliłem się na krześle, w obu dłoniach ściskając szklankę.

— Jakiś tydzień temu do wytwórni przyszła dziewczyna… — zacząłem nieporadnie. — Jej siostra zakochała się w Shaunie, a ten nie był nią zainteresowany, więc dał jej numer do mnie, bym za niego, powiedźmy, zerwał z nią. Ona jednak musiała się poskarżyć tej swojej siostrze i ta omyłkowo zaczęła mnie ganić za wykorzystywanie naiwności jej siostry. Wyjaśniliśmy sobie jednak wszystko i chyba dobrze mi się z nią rozmawiało.

— Chyba? — dopytywała mnie babcia.

— No dobrze, fajnie mi się z nią rozmawiało i jakoś tak wyszło, że… zaproponowałem jej znajomość. — Czułem się idiotycznie jej to mówiąc. — Ona lubi muzykę, po prostu jest moją koleżanką do rozmów o muzyce, nie robię niczego złego — zacząłem się momentalnie tłumaczyć.

— W porządku — powiedziała łagodnie. — Po prostu spotkałeś swoją bratnia duszę. Niekiedy ludzie się poznają i czują już po pierwszym spotkaniu, że nadają na tych samych falach.

— Powiedziałem ci to i czuję się jakoś podle, zabrzmiało to jak… — burknąłem. Nie wychodziło mi z Kiyumi od lat, ale to nie znaczy, że szukałem sobie alternatywy i choć ja sam to wiedziałem, to czułem, jakby z perspektywy kogoś trzeciego właśnie tak to wyglądało.

— No jak? — Uśmiechnęła się przyjaźnie. — Nie masz dużo znajomych, mało jest też osób, które tak fascynuje muzyka jak ciebie. Ryan ma żonę i sporą rodzinę, nie zawsze ma czas, by z tobą pogawędzić na ten temat. Fajnie mieć kogoś, kto może go w tym zastąpić. Posiadanie koleżanki, nie jest niczym złym. Kiyumi też ma na pewno kolegów, więc nie powinieneś się tym przejmować.

— No nie wiem… — Wahałem się.

— Nie ma żadnego: „no nie wiem”, pod warunkiem oczywiście, że ciebie to uszczęśliwia — powiedziała lekko.

— Nie wiem, czy jest coś takiego, co może mnie uszczęśliwiać — odparłem cicho.

— Kogo jak kogo, ale mnie nie okłamiesz, widziałam przed chwilą twoje zadowolenie, gdy pisałeś z tą koleżanką — skwitowała pośpiesznie.

— Ale to nie jest nie fair wobec Kiyumi? — spytałem, choć może faktycznie wyolbrzymiałem sytuację, ale ja nigdy nie posiadałem zwykłej koleżanki, ledwo posiadam jednego przyjaciela, co jak na mnie to i tak wielki wyczyn.

— To proste, skarbie. Odpowiedź sobie na pytanie, czy zależy ci, by wasza znajomość stała się czymś bliższym, co prowadzi do głębszych uczuć? — spytała rzeczowo.

— We mnie nie ma już nawet tych podstawowych uczuć — rzuciłem, za co babcia obrzuciła mnie oburzonym spojrzenie. — Chcę mieć kogoś z kim mógłbym rozmawiać o muzyce, nic innego nie mam w zamiarze.

— No widzisz? — powiedziała uradowana. — No jedz, jedz, później zawieziesz mnie do koleżanki — oznajmiła spokojnie.

Nie wiem, czemu się tak tym przejmowałem. Za miesiąc może już nie będę pamiętał tych kilku wymienionych wiadomości. Nie znam się na związkach, sam nie wiem jak to możliwe, że ktoś tak adorowany przez rówieśników jak Kiyumi, chciał być z takim odludkiem jak ja. Nie umiem wchodzić z kimś w bliższe relacje, a już na pewno w związki, które wymagają jakiś większych uczuć. To że jestem ponad dziesięć lat z Kiyumi to chyba wynik jedynie jej zaangażowania i dziwacznej chęci bycia ze mną… Sam nigdy bym jej nie zaproponował randki, czy nie wyznał miłości… Po prostu byłem upośledzony, więc z całą pewnością też nie umiałbym mieć z kimś romansu, to wymagało w końcu uczuć, których w sobie nie miałem…

Rozdział III

Jeszcze tak krótkiej przerwy w odwiedzaniu Nowego Jorku nie miałam. Zdążyłam ledwo wrócić do domu po zaleczeniu złamanego serca Mary, a znów siedziałam w pociągu, by opiekować się babcią. Mama mimo że rzadko z nią rozmawia, to jednak za każdym razem, gdy staruszka się rozchoruje wysyła mnie, bym pomagała jej w codziennych czynnościach oraz pilnowała jej, by nigdzie nie wychodziła. Zastanawiałam się jak można się przeziębić w lato, przy trzydziestostopniowych upałach, ale oczywiście odpowiedzią na dręczące mnie pytanie były osobliwe gusta mojej babci do spędzania wolnego czasu. Okazało się, że staruszka wraz ze swoją koleżanką poszły na jakiś balet na łyżwach, gdzie było zimno, a ta zapomniała przygotować się na tą ewentualność. Byłam zażenowana karcąc ją dzisiaj przez telefon, ale po prostu nie mogłam pojąć jak to jest możliwe, że moja babcia ma ciekawsze życie ode mnie… Odpowiedzią oczywiście była różnica między Lyons a Nowym Jorkiem, która jest na tyle widoczna, że nawet nie będę się nad tym tematem rozwodziła.

Pociąg miał jakieś opóźnienie, a ja już trochę znudzona tą podróżą, z rozładowanym odtwarzaczem wpadłam na pomysł, by dowiedzieć się o moim smsowym znajomym trochę więcej, ale na własną rękę. Nie wiedziałam od czego zacząć, dlatego postanowiłam po prostu wpisać w wyszukiwarkę internetową nazwę wytwórni, czyli „Thot Records” oraz „Brandon”. Nie spodziewałam się po pierwszej próbie nie wiadomo, jakich wyników, dlatego tym bardziej mnie zaskoczyło to, co znalazłam.

— Właściciel — wymamrotałam sama do siebie, więc ludzie dookoła mnie przyjrzeli mi się pytająco, ale ja szybko opuściłam spojrzenie znów w telefon.

Teraz wydawało mi się idiotyczne moje pytanie, gdy zapytałam go, czy pracuje dla Shauna. Z tego co tu widziałam, to raczej on jak i kilkanaście innych osób znanych ze sceny muzycznej pracują dla niego. Zaczęłam studiować całą jego karierę począwszy od pierwszych płyt z Shaunem, następnie jego samodzielna płyta, ścieżka dźwiękowa do jednego z bardziej kasowych filmów ostatnich lat. Ponadto w kategorii powiązane wyświetliło mi się kilka gwiazd sceny muzycznej, Christopher Wildem(zapewne jego ojciec), Lucas Wild(brat), Moira Green, właścicielka Moirline, niejaki Ryan Collins i jeszcze parę innych osób, których nie znałam, ale w Lyons nikt się nie interesował wielkim światem i życiem gwiazd.

Wgapiałam się w telefon z coraz większym niedowierzaniem, bo on wcale nie wyglądał na… kogoś popularnego. Może byłam powierzchowna, ale zawsze tacy ludzie kojarzyli mi się z wyniosłością i lekceważącym podejściem do takich zwykłych szaraków jak ja. On jednak był zupełnie normalnym, nieśmiałym chłopakiem. No przynajmniej taki był w prywatnych relacjach, bo prasa kolorowa dała mu łatkę skandalisty, co było naprawdę zabawne. Niech ktoś mi tylko kiedyś powie, że redakcje magazynów plotkarskich przedstawiają prawdę, od razu kogoś takiego wyśmieję. Brandon jest zupełnie inny niż ten gość, którego z niego robią. „Skąd wiesz, jaki on naprawdę jest?”, usłyszałam głosik rozsądku w swojej głowie. Jest nieśmiały, a to już pozwala mi sądzić, że jest znacznie lepszym człowiekiem niż można wywnioskować po tych artykułach, pomyślałam sobie. Nie powstrzymałam się i kliknęłam, by zobaczyć jego dziewczynę i musiałam stwierdzić, że jest przepiękna. Nie wiem czemu, ale poczułam się nieswojo, choć to normalne, że popularny i utalentowany facet ma taką piękność obok siebie… No i jest niezwykle atrakcyjny, dzięki dwukolorowym oczom i rudym włosom, których przy naszym spotkaniu nie było mi dane widzieć, bo miał czapkę. Wyglądał bardzo nietuzinkowo i z pewnością jego uroda nie pozwalała go z kimkolwiek pomylić. Nagle poczułam się onieśmielona swoimi myślami, więc wyłączyłam przeglądarkę.

„Cześć, co słychać?”

Chciałam do niego napisać, by dowiedzieć się od niego więcej szczegółów dotyczących jego kariery, głównie interesowało mnie, czemu od paru lat nie pojawił się żaden jego utwór, ale porzuciłam ten pomysł. Przyrzekłam sobie, że nie będę pisała do niego pierwsza i zamierzałam się trzymać swojej złotej zasady, praktycznie jedynej, jaką sobie stworzyłam w tej nietypowej relacji z Brandonem, chłopakiem, którego zna zapewne całkiem spora część Amerykanów. „Nie wariuj, Liliano”, znów usłyszałam karcący głos. Faktycznie, muszę się zachowywać normalnie, podchodzić do niego jak do tej pory, jak do zwykłego chłopaka, a nie mega gwiazdy…

Nagle wpadło mi do głowy, że przy usposobieniu musi mu być po prostu trudno, a cała ta jego sława zapewne go mocno krępuję. Jeżeli tak było, to przyszło mi do głowy, że może jego nieszczęście, o którym pisał do mnie kilka dni temu jest spowodowane samotnością. „Liliano, on ma dziewczynę, na pewno nie czuje się samotny”, burknął znów ten upierdliwy głosik. Postanowiłam jednak z nim nie dyskutować (najzwyczajniej w świecie bałam się porażki) i wpinając słuchawki w telefon, włączyłam pierwszą z brzegu piosenkę, którą skomponował. Jedne podobały mi się bardziej, inne nieco mniej, ale nie sposób było im odmówić czegoś magicznego, takiej autentyczności… Kolega kompozytor i to jeszcze bardzo utalentowany kompozytor, abstrakcja dla kogoś takiego jak ja. W Lyons byłam jedyną osobą, poza organistą w kościele, która potrafiła grać na jakimś instrumencie. Wbrew przypuszczeniom, wcale nie byłam dumą miasteczka, a średnia wieku moich fanów wahała się między 50—60 lat. Moim rówieśników raczej to śmieszyło niż interesowało, więc nie trudno się domyślić, że nie należałam do żadnej paczki, a jedyną moją bliską znajomą była po prostu muzyka… Nagle zabrzęczał mój telefon.

„Nie odzywasz się.”

Mogłam mu wyjaśnić, czemu do niego przez te wszystkie dni nie napisałam(choć miałam wielką ochotę), ale porzuciłam ten pomysł. Nie chciałam wyjść na małomiasteczkową, a co gorsza na śmieszną bądź dziecinną.

„A nie przeszkadzałabym Ci?”

Byłam zadowolona, że tak sprawnie poszło mi wydostanie się z niezręcznej sytuacji. Nie umiałam jednak czuć pewnego rodzaju zadowolenia, że do mnie napisał i to z takim wyrzutem. Przeszło mi przez myśl, iż naprawdę mógłby mnie polubić, a obudziło we mnie dumę. Nie udało mi się zaprzyjaźnić z nikim z miasteczka, co było moją osobistą, towarzyską porażką, ale najwyraźniej może nie ma tam ludzi tak jak ja… „Jak on”, poprawił mnie mój zgryźliwy głos w głowie i niestety miał rację. Brandon był dla mnie nieosiągalny z miliona różnych powodów, ale żałowałam, że kogoś podobne nie ma u mnie w Lyons, bo mogłabym z całą pewnością z kimś takim się zaprzyjaźnić… „I nie tylko”, tym razem to nie był głos rozsądku, a lekkomyślności.

„Nie bardziej niż cała reszta.”

Odpisał mi, a ja sama nie wiedziałam, co o tym myśleć. Ja się cieszyłam, że do mnie napisał, a on chyba nie był dzisiaj w dobrym humorze.

„Nie chcę przeszkadzać.”

Miałam nadzieję na miłą rozmowę, ale teraz stresowałam się, czekając na kolejne wiadomości od Brandona. Nie znałam go, ale wydawało mi się, że nam obojgu podoba się pisanie ze mną, a teraz nie byłam tego taka pewna. Może byłam za szczera ostatnim razem i wyrobił sobie o mnie złe zdanie?!

„Na to za późno. Co robisz?”

Odetchnęłam trochę. Neutralne pytanie. Dobrze, zacznijmy od kurtuazyjnych pytań tak jak ostatnio.

„Jadę pociągiem w odwiedziny do chorej babci.”

Karciłam się w myślach, że nie powinnam przykładać takiej uwagi do tej znajomości, ale jakoś nie umiałam. Widuję się z ludźmi, rozmawiam z nimi wielokrotnie, a oni mimo wszystko nie dają mi szansy, ani na poznanie siebie, ani na pokazanie, jaka jestem naprawdę. Brandon był inny. Rozmawiałam z nim kilka minut, znacznie krócej niż zwykłam rozmawiać z ludźmi, a mimo to nie skreślił mnie po pierwszym, niezbyt dobrym wrażeniu. Chyba właśnie to sprawiało, że chciałam podtrzymywać tą znajomość, mimo że nie miała ona szans na rozwinięcie się.

„Daleka droga?”

Krępowały mnie jego pytania, bo nigdy nikt nie chciał tyle o mnie wiedzieć, co on. Szczegółowe pytania, nawet jeżeli błahe, sprawiały, że ta znajomość zyskiwała dla mnie coraz większe znaczenie.

„Do NYC.”

Odpowiedziałam i od razu sobie uzmysłowiłam, że znów będziemy w jednym mieście. Wiem, że Nowy Jork, to nie Lyons i ma 12 milionów mieszkańców i przypadkowe spotkanie jest kompletnie niemożliwe, jednakże nie umiałam się pozbyć bólu brzucha, który zawsze się pojawiał, gdy się denerwowałam.

„Babcia mieszka w Nowym Jorku, siostra mieszka w Nowym Jorku, a ty mieszkasz…?”

Dziwne, ale stałam się czujniejsza, bo niby po co mu ta informacja?

„W Filadelfii.”

„W miasteczku niedaleko Filadelfii.”

W pierwszej wiadomości uogólniłam swoje miejsce zamieszkania do Filadelfii, ale szybko poczułam się nieswojo, jakbym go okłamywała, więc postanowiłam nieco sprostować swoją odpowiedź, jednakże nie zdradzając dokładnego miejsca zamieszkania.

„Czemu nieletnia siostra nie mieszka z babcią? Starsza pani nie ma siły do żywiołowej siostry?”

Uśmiechnęłam się, bo poczułam ulgę ze względu na to, że nie drążył tematu w związku z moim miasteczkiem. Hipotetycznie, gdyby pojawił się u mnie pod domem, to normalnie spaliłabym się ze wstydu. On pewnie mieszka w pięknej wilii, jeździ super samochodem, a ja żyję z rodzicami w zniszczonym przez czas domu. „Nie bądź zgryźliwa”, skarcił mnie znów głosik w mojej głowie.

„Raczej siostra do babci. Babcia jest bardzo aktywna jak na swój wiek.”

Uśmiecham się na samą myśl w ilu fantastycznych miejscach była babcia, ile fajnych przygód przeżyła i cicho sobie marzę, że też kiedyś przeżyję jakąś jedną przygodę. Naprawdę nie wymagam wiele, po prostu jedna jakaś przygoda, którą mogłabym określić mianem „przygody życia” i naprawdę będę czuła się spełniona.

„Rozrywkowa babcia? Czad, moja też ma zawsze zapełniony grafik.”

Znów się uśmiechnęłam do wyświetlacza telefonu. Stres moim przyjazdem do Nowego Jorku przyszedł znienacka i zniknął tak samo niespodziewanie. Świetnie mi się rozmawiało z Brandonem i żałowałam, że będę musiała przerwać tą miłą konwersację, ale za dziesięć minut będę już na dworcu.

„A Ty co dzisiaj robisz? Tworzysz jakąś platynową płytę?”

Spytałam, bo w końcu chciałam mu zadać kilka pytań odnośnie jego kariery, zanim dojadę do NYC i stracę tą możliwość.

„Coś w ten deseń…”

Trzy kropki sprawiły, że miałam wrażenie, że powinnam go o to dopytać, jakby on nimi zostawiał mi furtkę, by wejść głębiej w jego życie, a ja zamierzałam z niej skorzystać.

„Trochę się o Tobie dowiedziałam, więc… po długiej przerwie pojawi się w końcu płyta z Twoimi kompozycjami?”

Czekałam na odpowiedź, wiercąc się niespokojnie na fotelu, bo trochę obawiałam się, że może źle odczytałam aluzję i uzna to za przejaw wścibskości, przez co się zdenerwuje.

„Ach, wyszukiwarka internetowa i cała moja tajemniczość wzięła w łeb.”

Odetchnęłam, gdy wyczułam, że próbuje żartować, a z tego, co ustaliłam, nie lubił tego. Z drugiej jednak strony speszyłam się, bo wyszło na jaw, że ciekawi mnie jego osoba na tyle, bym szukała dodatkowych informacji o nim.

„Przepraszam. Chciałam… Nudziłam się.”

Zagryzłam dolną wargę, martwiąc się, że zarzuci mi jakieś podrywanie go, czy coś w tym stylu i urwie ze mną kontakt, on jednak postawił po prostu na szczere wyznanie.

„Nie wydam już żadnej płyty ze swoimi kompozycjami.”

Szkoda, pomyślałam, bo naprawdę przypadł mi do gustu styl jego kompozycji muzycznych, ale rozumiałam, że artysta ma prawo się rozwijać w różnych kierunkach.

„Komponujesz już tylko na potrzeby filmowców?”

Dopytałam i musiałam zapamiętać, by zajrzeć do ścieżki dźwiękowej tego filmu, by dogłębnie ją przeanalizować.

„Nic nie komponuję.”

Teraz dopiero mnie zaskoczył, ale w sumie wyjaśniało to, czemu od paru lat nie słychać o żadnym jego nowym utworze. Rozumiałam, że jest teraz producentem muzycznym, ale nie rozumiałam, czemu zrezygnował z pisania…

„Czemu?”

Chciałam go zrozumieć, może za bardzo wnikałam w ten temat, zważywszy że to jest dopiero nasza trzecia rozmowa, ale nie dawało mi to spokoju.

„Trudny temat.”

Nieco rozczarowała mnie jego odpowiedź, ale postanowiłam tym razem odpuścić i go nie gnębić kolejnymi pytaniami, choć na pewno, jeżeli dalej będziemy ze sobą pisali, to wyciągnę to z niego. Tak dobrzy kompozytorzy nie przestają pisać, ot tak, musi się coś za tym kryć, coś naprawdę poważnego, skoro nie chce o tym mówić.

„Dobrze, ale teraz rozumiem, czemu jesteś nieszczęśliwy. Brakuje ci tego.”

„Ciekawe, skąd ty to wiesz, Liliano?”, znów głos rozsądku się odezwał. Po prostu mam takie przeczucie, nie widzę innego powodu, dla którego miałby być nieszczęśliwy. Ma świetnie prosperujący biznes, jest zamożny, ma przepiękną dziewczynę, powinien być szczęśliwy, a skoro nie jest, a jednocześnie wiem, że z jakiegoś powodu nie pisze muzyki, to stawiam, że to jest przyczyna jego nieszczęścia.

„Chyba tak. Swoją drogą na pewno pracujesz w banku?”

Nagle poczułam się… duma. Pokazał swojemu rozsądkowi, że moja intuicja mnie nie myliła i dobrze odczytałam przyczynę jego nieszczęścia, a tym samym zrozumiałam, że skoro ja umiem zrozumieć jego, to może on umiałby zrozumieć mnie, przez co przestałabym się czuć jak dziwaczka.

„Tak, a bo co?”

Słyszałam jak konduktor chodzi i budzi pasażerów, informując ich, że dojeżdżamy do Nowego Jorku.

„Bo jesteś intrygująca. Kochasz muzykę, znasz się na ludziach, co zwiastuje świetną karierę psychologa, a tutaj bankowość. Serio? Tragiczny wybór.”

Uśmiechałam się jak wariatka, mimo że był złośliwy. Ten uśmiech to mi chyba nie zejdzie z twarzy przez cały dzisiejszy dzień. Jestem intrygująca, nie mogłam uwierzyć w to, że to napisał.

„Wysiadam z pociągu, złośliwcze!”

Odpisałam, widząc znajomy dworzec.

„Pozdrów babcię.”

Przeczytałam, gdy wyciągałam z torebki okulary słoneczne.

„Tak? A niby jak mam Cię przedstawić?”

Spytałam go, gdy wysiadłam na peronie.

„Jak to jak? Znajomy od muzyki.”

Już wyobrażałam sobie minę babci, gdybym jej tak powiedziała. Męczyłaby mnie pytaniami przez cały ten tydzień, chcąc wiedzieć o nim dosłownie wszystko, a przecież ja go ledwo znałam, mimo towarzyszącego mi uczucia, że znam go od wieków.

„Babcia zapewne, by w to nie uwierzyła.”

Wyszłam znów na skwar, bo żar się lał z nieba i jakbym mogła o coś prosić, to o jeden pochmurny i chłodniejszy dzień, bo te upały mnie wykończą. Jeszcze w Lyons tak się tego nie odczuwało jak tutaj w metropolii.

„Albo nazwie mnie Twoją bratnią duszą.”

Dobrze, że siedziałam już w autobusie, bo ta wiadomość, by mnie ścięła z nóg. Nie mogłam uwierzyć, że to napisał, bo ja sama właśnie tak do niego podchodziłam.

„Skąd ten pomysł?”

Nie musiałam czekać długo na odpowiedź, bo przyszła momentalnie.

„Moja tak nazwała Ciebie.”

Nie spodziewałam się, że rozmowa z kimś może człowieka, może mnie, wprowadzić w taki dobry nastrój. Jeszcze sprawię, że znów zaczniesz tworzyć muzykę, pomyślałam, jednocześnie stawiając sobie to za swój cel.

*

— Wracasz w środku nocy do domu! — warknęła na mnie Kiyumi, gdy zdążyłem zejść tylko po schodach na dół.

Jeden rzut oka w jej stronę i już wiedziałem, że jest niezadowolona. Czy to jakaś szczególna nowość? Nie, w miesiącu to dni jej dobrego humoru można policzyć na palcach jednej ręki. Wiem, wychodzę na hipokrytę, bo sam jestem mega depresyjny, ale ja jej za swoje nieszczęście nie obwiniam, natomiast dla niej jestem źródłem wszystkich problemów.

— Mam szlaban, bo jestem psycholem na lekach, czy to raczej rozmowa typu: „Z kim się włóczyłeś całą noc?”? — rzuciłem, gdy zakładałem buty.

Okej, może faktycznie miała prawo się nie wyspać, bo wstałem około trzeciej w nocy, krzątałem się i wychodziłem, ale przecież tym razem nie była to moja fanaberia. Często wychodziłem nocą na miasto, tym razem jednak pojechałem po babcię, która zaginęła w akcji. Zabawne, to raczej ona powinna być tą rozsądną, a nie ja, ale zamiana ról nie była taka zła, zwłaszcza że była jedyną osobą, która uwielbiała ze mną jeździć samochodem. Nie muszę oczywiście mówić, że dopiero nocą da się akurat tym autem tak naprawdę pojeździć.

— Przestań się zgrywać, znów po nią pojechałeś! — mruknęła oschle, a ja spojrzałem na nią kpiarsko. Ta rozmowa brzmiała, jakby laska robiła awanturę swojemu chłopakowi za nocne włóczenie się z kochanką, a ja tylko odbierałem swoją siedemdziesięcioletnią babcię. Litości!

— O co ci chodzi? — burknąłem, łapiąc kluczyki od Porsche z komody. — Śpieszę się do wytwórni — poinformowałem ją, choć wiedziałem, że jej to w ogóle nie interesuje. Nie martwiła się, gdzie spędzam całe dnie, nawet gdy łażę po nocach to nic nie mówi, ale awanturę o babcię to zawsze zrobi.

— Nie ma w Nowym Jorku taksówek? — Patrzyłem na jej zagniewaną, przepiękną twarz i zastanawiałem się, kiedy jej oczy zaczęły być takie chłodne.

— Ona nie lubi taksówek — odpowiedziałem, co było oczywiście zgodne z prawdą. Moja babcia lubiła dziwaczne atrakcje, ale nie była ufna w stosunku do ludzi, dlatego nie lubiła jeździć sama samochodem z obcym mężczyzną, nawet jeżeli był on taksówkarzem.

— No pewnie… — Nakręcała, więc machnąłem ręką, idąc do drzwi. — Dzwoni do ciebie w środku nocy, byś po nią jechał!!

— Skończyłaś? — tym razem to ja warknąłem, odwracając się do niej.

— Brandon! — podniosła jeszcze bardziej głos.

— To jest moja babcia, czego ty ode mnie żądasz? — Patrzyłem na nią wrogo, bo co jak co, ale obrońcą swojej rodziny to ja jestem jak najbardziej. Wiem, że Kiyumi nie przepada za babcią, zresztą z wzajemnością, jednak nie wolno jej złego słowa na nią powiedzieć w mojej obecności. — Nie chce jeździć taksówkami po nocach, to nie będzie jeździła. Boi się taksówkarzy, to się boi. Nie ty po nią jeździsz, tylko ja — oświadczyłem chłodno. No cóż, moje dni się zazwyczaj dobrze nie zaczynają, ale coś mam wrażenie, że ten będzie wyjątkowo nieudany.

— Chodzi mi tylko o to, że ledwo się przez nią wyspałam — nieco spuściła z tonu.

— To następnym razem przyćpam więcej prochów i zapiję większą ilością Martini, to nie usłyszę telefonu i nie wstanę — powiedziałem ironicznie. — Zadowolona? — Patrzyłem na nią pytająco.

— Średnio. — Objęła się ramionami. — Poza tym taniej byłoby się urżnąć wódką — dodała wrednie.

— Ale nie z taką klasą. — Uśmiechnąłem się kpiarsko. — Wychodzę — dodałem i miałem nadzieję, że to koniec moich problemów, ale oczywiście tak nie było. Lał deszcz, a pod moim domem wciąż stali ludzie, jakbym był małpą w zoo.

— Brandon! Ożeń się ze mną! — krzyczała jedna z dziewczyn, ale nawet nie spojrzałem w jej stronie. — Błagam! — dodała, gdy otworzyłem drzwi od Porsche. Podniosłem spojrzenie na tłum rozwrzeszczanych dziewczynek, góra szesnastolatek, które zaczęły krzyczeć jeszcze bardziej, gdy to uczyniłem.

— A jak cię przelecę, to będziemy kwita? — spytałem ze złośliwym uśmiechem. Nie wiem, której dokładnie odpowiadałem na jej propozycję matrymonialną. Spodziewałem się zobaczyć jakieś zażenowanie na ich twarzach, ale niestety, lekki uśmiech, który widniał na ich młodych, wymalowanych buziach, mówił raczej: „Czemu nie” niż „Weź się ogarnij, koleś”. Pokręciłem tylko głową, wsiadając do samochodu.

Jechałem samochodem zastanawiając się, że świat wokół mnie jest chyba bardziej chory niż ja. Głupie panny krzyczą za mną, żebym się z nimi ożenił. Czy wyobrażacie sobie bardziej idiotyczną scenę? Kobiety niby pragną uczuć i ciepła, a są gotowe wyjść za gościa, bo jest sławny o bogaty. Uczuć i ciepła? O czym ja bredzę? Dawno uczucia przestały się liczyć, giną jedne po drugich. Dziś sprowadza się całą paletę uczuć do: „jest dobrze” lub „jest beznadziejnie”. Romantyzm wyparła chęć życia w luksusie i pieprzona forsa. Sam żyję, czując jedynie pustkę, ale to chyba lepsze niż przebieranie w uśmiechach i minach sztuczniejszych niż te namalowane na twarzach porcelanowych lalek. Powiecie cynizm? Zgoda, ale to tylko moje pragnienie, aby poczuć jakieś jedno piękne uczucie, które udowodni mi, że nie utknąłem w świecie sztuczności i iluzji.

Brandon, wróć do rzeczywistości, przywołałem się do porządku, próbując sobie przypomnieć, po cholerę tak wcześnie jadę do wytwórni, wiedząc, że będzie tam pełno ludzi. Lucas. Z tego samego powodu, przez który zapomniałem do niego zadzwonić, dziś nie wyobrażałem sobie, by z nim nie porozmawiać. Potrzebowałem jego obiektywizmu, bo sam nie byłem w stanie chyba racjonalnie ocenić sytuacji. Pisanie z Lily miało nie mieć nic wspólnego z żadnymi uczuciami, a tutaj napisałem jej, że jest „intrygująca”. Oczywiście było to prawdą, ale czy to nie przesada? Tak prawdopodobnie było, choć sam nie umiałem identyfikować uczuć, to chyba ją… polubiłem. Takie rzeczy mi się nie zdarzają, nie umiem kogoś polubić w tak krótkim czasie, a jednak… chyba właśnie tak się stało. Czy określenie Lily jako „intrygującą” to przypadkiem nie zakrawa o… flirt? Nie wiem, może przesadzam, ale z drugiej strony, nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek jakimkolwiek komplementem uraczył Kiyumi. Kurde, czemu tak jej napisałem? Znaczy wiem dlaczego, bo tak uważałem, ale zanim się zastanowiłem jak to zabrzmi, to już dawno wiadomość była u Lily w telefonie. „Panikujesz, lubienie ludzi to nie zbrodnia”, usłyszałem upierdliwy głos w głowie. Może i nie zbrodnia, ale jednak coś mega niespotykanego u mnie i chciałem, by Lucas mi powiedział, czy to właściwe, że czuję wyrzuty sumienia wobec Kiyumi… był wprawdzie moim młodszym bratem, ale miał stanowczo większe doświadczenie w kontaktach z ludźmi.

— Brandon, masz chwilę? — W pół drogi do gabinetu Lucasa, spotkałem wysokiego, bardzo szczupłego blondyna, który jedyny z osób pracujących w wytwórni codziennie pojawiał się tutaj w garniturze. Wcale nie wyglądał śmiesznie, zresztą jego funkcja budziła we mnie wielki respekt, bo ja sam szybciej zamknąłbym się w zakładzie psychiatrycznym niż kształtował „public relation”.

— A to ma jakieś znaczenie, Scott? — Westchnąłem ciężko, bo właściwie wiadomo było, że akcja sprzed mojego domu zaraz ujrzy światło dzienne i relacja dojdzie do mojego jedynego podwładnego, który ode mnie czegoś żąda, a nie ja od niego.

— W sumie to nie. — Minął mnie i poszedł przed siebie. — Chodźmy do Lucasa — zadecydował, a ja bez słowa poszedłem za nim, w końcu i tak tam zamierzałem wylądować, więc nie było, co protestować, choć nie bardzo chciało mi się dzisiaj gadać o mojej „skandalicznej” postawie.

— Robimy jakieś ważne zebranie? — Nasza wizyta zaskoczyła mojego brata, który wstał zza biurka. Godzinami słuchał przysyłanych do wytwórni demówek, za co byłem mu niezmiernie wdzięczny, bo tak naprawdę to też moja rola i powinienem go trochę odciążyć, by nie utonął pod stertą płyt.

— Coś w ten deseń — zaczął poważnym tonem Scott, a ja stałem oparty o ścianę. Walne zebrania w wytwórni właściwie opierały się na obecności mojej, Scotta i Lucasa, bo my trzej podejmowaliśmy kluczowe decyzje. Sam nie byłem w stanie się tym zajmować, więc stworzyłem sobie „zarząd”, który mi w tym pomagał. — Masz go zmusić do wywiadu! — nakazał Lucasowi, który spojrzał na mnie pytająco, ale sam byłem zaskoczony tym nakazem, zwłaszcza że nie zamierzałem się bawić w tą dziecinadę. Próbowałem miliard razy dać szansę dziennikarzom, ale nigdy z niej nie skorzystali. Chętnie pogadałbym z nimi o muzyce i wytwórni, ich jednak interesuje jedynie moje życie prywatne, którym nie zamierzam się z nimi dzielić.

— Daj spokój. — Zaczął mnie bronić Lucas. — Wiesz, że nie idzie mu to zbyt dobrze — dodał.

— „Zbyt dobrze” to stanowczo za łagodne określenie — wtrąciłem.

Moje wywiady zazwyczaj odnoszą przeciwny skutek niż Scott zakłada. Dziennikarz zapyta mnie o jakieś fakty z mojego życia prywatnego, ja go zbędę raz, drugi, piętnasty, a ten drąży dalej, więc olewam ten wywiad, rzucam jakiś chamski tekst i mocniej przytwierdzam do siebie łatkę skandalisty, którym do cholery nie jestem… Chcę jedynie, by mi dano spokój. Gdybym wiedział, że dzielenie się swoją muzyką z większa ilością ludzi spowoduje utratę przeze mnie prywatności, to chyba bym się zastanowić, czy na pewno chcę robić karierę. Ja już nie mogę wyjść normalnie z domu na spacer w ciągu dnia, bo zaraz ktoś mnie rozpozna, ogłosi to reszcie na chodniku i zaczyna się piekło. To jedni chcą zdjęcie, inni podpis, a ja stoję jak sparaliżowany, bo nienawidzę rozmawiania z obcymi ludźmi, a co dopiero jakiegoś obejmowania do zdjęć, gdy zupełnie nie mam na to ochoty.

— No właśnie, to może lepiej, by traktował ich obojętnie i nie odpowiadał na pytania. — Lucas zaproponował najlepszą z możliwych i dostępnych opcji. Lepsza mogłaby być jedynie ta, gdzie wynajmuję całą nowojorską policję, by trzymała fanów i fotografów przynajmniej na kilometr ode mnie, ale ze względu na niemożność realizacji, jest niedostępna.

— Gdyby on się chociaż zachowywał obojętnie, to ja bym wszystko zrozumiał. — Scott zaczął się gorączkować. — Jednak sposób w jaki on traktuje reporterów, to się w głowie nie mieści. Nie ma dnia, by nie było z jego spotkania z którymś z nich jakiegoś kolejnego skandalu! To jakiegoś fotografa chce przejechać, to drugiemu nawciska, a już o zdjęciach z pozdrowieniem środkowym palcem to nawet nie wspomnę, bo mógłbym nimi wytapetować sobie cały dom! — Oburzał się. Nie robiłem tego specjalnie, po prostu byłem bardzo zdesperowany. Olewałem ich, oni i tak przychodzili, jestem w stosunku do nich agresywny, też przyłażą. Po prostu nie ma na nich skutecznego sposobu i to mnie powoli przerażało.

— Włażą mu na ogrodzenie, rzucają się na niego z aparatami i nie dziwię się, że go to irytuje — oświadczył Lucas, za co obrzuciłem go przyjaznym uśmiechem. — On chce, by dali mu spokój, a oni chcą, by został ich maskotką. Tego się nie da pogodzić i zawsze będzie konflikt na tym tle, nic z tym nie zrobimy.

— Czy ty go bronisz? — Scott normalnie nie mógł uwierzyć w to, co mówi Lucas. Ten jednak przytaknął, będąc w stu procentach pewien swoich słów, zresztą jak zawsze. Mój brat często wydawał się lekkoduchem, ale gdy przychodziło, co do czego, to on wykazywał się rozsądkiem, dlatego właśnie przyszedłem do niego ze swoimi… problemami osobistymi. — Od jego zachowania zależy opinia także wytwórni! Mamy super artystów, ale rzadko używa się nazwy wytwórni. Najczęściej wspomina się o nich mówiąc: „ta/ten od Brandona Wilda”. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że jest skandalistą, a nie każdy z naszych wokalistów czy zespołów gra muzykę, która wpisywałaby się w klimaty skandali, które wiecznie mu towarzyszą.

— Stanowczo przesadzasz. — Wciąż się nie zgadzali i dopóki tak było, mogłem być pewien, że ewentualny wywiad nie zostanie przegłosowany. — Nawet jeżeli są skandale z jego udziałem, to dzięki nim częściej o nim mówią, a więc i o wytwórni pojawiają się wzmianki. Poza tym fani go cenią za to, że chce mieć święty spokój i walczy z upublicznianiem jego życia prywatnego. Scott, gdyby nie było popytu na informację z jego życia, to codziennie przed jego domem nie stałoby stado reporterów.

— Czy to niedziwne, że jestem wypalonym artystą, a oni wciąż się mną interesują? — spytałem sceptycznie. — To chyba bezsensowne, że wciąż ktoś coś chce o mnie wiedzieć, skoro już dawno mój czas przeminął — powiedziałem zgryźliwie.

— Daj spokój, to chwilowy kryzys. — Dostrzegłem karcący wzrok Lucasa. — Jesteś geniuszem muzycznym, tylko musisz się odblokować.

— Chwilowy kryzys trwa już wystarczająco wiele lat, bym dał sobie spokój z szukaniem natchnienia i weny — burknąłem.

Nie napisałem żadnej linijki od jakiś pięciu lat, więc nie było, co się łudzić, że jeszcze wrócę do komponowania. Ja jednak za bardzo tęskniłem, by nie posiadać chociaż najmniejszej nadziei, nawet przy szansach zbliżonych do zera.

— Ja nie tracę nadziei, tak samo zresztą jak fani — mruknął, czym znów wywołał u mnie uśmiech na twarzy. Ja trzymałbym się nadziei zapewne do końca życia, a Lucas pewnie jeszcze kilka lat dłużej, taki był. To dobroduszny i wrażliwy chłopak, którego z dumą nazywałem bratem.

— Świetnie, że poruszyłeś temat fanów. — Uśmiechnął się kpiarsko Scott, a ja westchnąłem zrezygnowany, bo myślałem, że nie poruszymy dzisiaj tego tematu i będę mógł w końcu pogadać z Lucasem na naprawdę ważny temat, jakim było moje pisanie z Lily. — Fanki też traktuję co najmniej kiepsko.

— Brandon? — Spojrzał na mnie pytająco Lucas.

— Nie nazwałbym tego tak — zacząłem niepewnie, bo nagle poczułem się, jakbym wrócił do szkoły średniej i nauczyciel od fizyki wywołał mnie do tablicy, by jak zwykle się nade mną pastwić, po czym z satysfakcją wstawić mi kolejną pałę. — One same się raczej kiepsko zachowują. — Wzruszyłem ramionami.

— Każdy artysta uwielbia jak fanki krzyczą, że go kochają — oświadczył Scott.

— Nie każdy — burknąłem, bo ja ani tego nie uwielbiałem, ani nie chciałem.

Naprawdę puste teksty typu: „Kocham cię” od laski, która zna mnie z Internetu, to szybciej wpędzają mnie w depresję niż wywołują zadowolenie. Ja pragnę realnych uczuć… „Takich jak z Lily?”, spytał mnie mój upierdliwy głos, uzmysławiając mi coraz bardziej, że ja naprawdę ją lubię, co chyba mnie zaczynało coraz bardziej przerażać.

— Każdy, z wyjątkiem ciebie — wyznał stanowczo. Skoro z wyjątkiem, to nie każdy, pomyślałem sobie, ale zachowałem tą uwagę dla siebie. — Lucas, nigdy w życiu nie zgadniesz, co nasz artysta odpowiedział jednej z fanek, gdy wyznała mu miłość, więc pozwolę sobie, by ci to opowiedzieć. Młoda, ładna fanka piszcząc, zaczęła krzyczeć, że chce, by się z nią ożenił. Na co nasz elokwentny artysta, ze znaną sobie subtelnością zapytał ją, czytuję: ”A ja cię przelecę, to będziemy kwita?”. Normalnie jak to czytałem, to nie mogłem uwierzyć, że tak powiedział!

— A co odpowiedziała? — spytał mnie Lucas z szerokim uśmiechem na twarzy.

— Czy ciebie to bawi?! — Obruszył się znów Scott, zanim zdążyłem się odezwać.

— Troszkę. — Zaśmiał się mój brat, wciąż na mnie patrząc.

— Nie wyglądała na oburzoną, wręcz przeciwnie. — Wzruszyłem ramionami, bo ta scena była bardziej krępująca dla mnie niż dla niej. — Scott to tylko przeżywa — mruknąłem obojętnie.

— Ja to przeżywam?! — Wybałuszył na mnie oczy. — Incydent miał miejsce dwie godziny temu.

— Godzinę — sprostowałem.

— A już żyje tym cały Internet! — wykrzykiwał, jakby to była moja wina.

— Cały? — Zdziwiłem się. — Nie działy się ciekawsze rzeczy? Co chwilę ktoś gdzieś umiera i to jest istotne, a nie to, co ja robię.

— Istotne jest to, o czym chcą pisać, a na twoje i nasze nieszczęście chcą pisać o tobie! Musisz to naprawić! — nakazał mi.

— A co ja mam według ciebie zrobić? — prychnąłem rozbawiony. Miałem do niej się wrócić i powiedzieć: „Mała, no to dawaj, lecimy do pastora i za godzinę będziesz moją żoną”? Niech on przestanie być śmieszny.

— Lucas? — Scott spojrzał wymownie na mojego brata, który westchnął ciężko, kręcąc głową.

— Jeden wywiad nikomu nie zaszkodzi. — W końcu podniósł na mnie swoje spojrzenie.

— Ja nie udzielę żadnego wywiadu — zaprotestowałem. — Sam sobie udziel wywiadu, jesteś w końcu dyrektorem artystycznym.

— Ale to twoja wytwórnia. — Scott znów wyciągnął ten sam argument, który według niego usprawiedliwiał zmuszanie mnie do uczestniczenia w tworzeniu wizerunku wytwórni.

— Scott ma rację, jest twoja. — Poparł go Lucas, ale brzmiał dużo łagodniej niż Scott. — Załatwimy ci jeden wywiad, będzie o wytwórni.

— Jasne — prychnąłem niezadowolony, bo byłem na przegranej pozycji. Niby byłem prezesem, a jakoś miałem mało do powiedzenia w kwestii PR-owej. — Jeszcze nigdy się tylko na wytwórni żaden wywiad nie skończył.

— Tym razem będzie inaczej — zapewniał mnie Scott, ale ja mu ani trochę nie wierzyłem. Ten dzień jest naprawdę beznadziejny, awantura z Kiyumi, incydent z głupią nastolatką i teraz w konsekwencji wmanewrowanie mnie w wywiad. Genialnie, po prostu genialnie… — Jeżeli gość spyta cię o cokolwiek innego, to będzie to ostatnia moja próba ratowania twojego wizerunku.

— Zgoda — momentalnie przytaknąłem, bo wiedziałem, że będzie po mojemu. Ciekawość dziennikarzy dotyczy przede wszystkim mojego życia, ponieważ o nim wytwórnia nie wydaje oficjalnych komunikatów. Wkurzę się na tym wywiadzie, czułem to, ale przynajmniej wywalczę sobie prawo veta, które użyję, gdy będą próbowali mi załatwić kolejny wywiad.

— Bardzo się zbulwersował tą twoją rozmową z fanką, skoro cię tu ściągnął — odezwał się Lucas, gdy zostaliśmy sami.

— Nie, nie ściągał mnie tutaj na siłę. Spotkaliśmy się już w wytwórni — odparłem mu. — Jesteś bardzo zajęty, czy masz chwilę?

— Dla ciebie mam zawsze czas — zapewnił mnie, a ja wziąłem krzesło i usiadłem naprzeciwko niego. — W czym rzecz?

— Chyba mam romans — wyrzuciłem na jednym tchu. Na Lucasa twarzy od razu pojawiło się zaskoczenie. Patrzył na mnie badawczo, chyba próbując wyczytać z moich oczu, czy mówię serio.

— Jak to „chyba”? — zapytał w końcu. — Romans się albo ma, albo się go nie ma.

— Poznałem dziewczynę — mruknąłem, opuszczając głowę, bo było mi głupio z nim o tym gadać, ale sam nie byłem w stanie sobie pomóc.

— Poznałeś? — Wydawał się zagubiony. — W sensie, co? Na Tinderze?

— Nie, przypadkowo — rzuciłem nerwowo. — Piszę z nią — dodałem i zdawałem sobie sprawę, że jego zagubienie było spowodowane moim chaotycznym tłumaczeniem. Lucas jednak był cierpliwy i nie irytował się, gdy skakałem wokół tematu, zamiast powiedzieć prosto z mostu, o co chodzi.

— Okej — przytaknął, wciąż przyglądając mi się uważnie.

— O muzyce, o życiu, różnie. — Wzruszyłem ramionami.

— Dobra. — Zastanowił się przez chwilę, po czym dodał: — Od jak dawna się spotykacie?

— W ogóle się z nią nie spotykam — zaprzeczyłem stanowczo i dopiero teraz wyglądał na zaskoczonego.

— Po prostu piszecie? — spytał niepewnie. — W sensie smsy?

— No tak — przyznałem.

— I tyle? — dopytywał, ale ja się już nie odezwałem. Milczał przez chwilę, po czym się roześmiał, zupełnie zbijając mnie z pantałyku. — Brandon, pisz sobie z nią dalej — powiedział rozbawiony.

— Nie rozumiesz. — Ja wciąż byłem poważny. — Ja lubią z nią pisać! — Zupełnie nie rozumiałem, co go bawiło.

— No ja myślę, bo inaczej, po co miałbyś z nią pisać? — Dalej się śmiał. — Pisanie o muzyce. — Kręcił z pobłażliwością głową.

— Idiotyczne — wymamrotałem, bo nagle poczułem się głupio. Spodziewałem się chyba, że mnie zgani za to, niemal na to czekałem, ale on tego nie zrobił, a ja… poczułem ulgę.

— Nie, nie idiotyczne, może trochę dziwne, ale jak na ciebie to całkiem normalne — przyznał po chwili. — Boże, ale żeś mnie wystraszył. Myślałem, że no wiesz… pieprzysz jakąś wokalistkę lub fankę.

— Lucas. — Przewróciłem na niego oczami.

— No co? Dopiero słuchałem od Scotta o niecodziennej propozycji skierowanej do jednej z fanek. — Na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech.

— Wkurzył mnie jazgot rozemocjonowanych dziewczyn, które mnie nie znają, a wyznają miłość — usprawiedliwiałem się.

— No to są właśnie fanki. — Roześmiał się. — Ale nieważne. Matko, już serio się bałem, że coś poważnego jest na rzeczy, ale na szczęście jesteś… sobą — dodał z rozbawieniem w głosie.

Mimo wszystko czułem, że ta relacja z Lily jest dla mnie czymś ważniejszym niż na pierwszy rzut oka się wydaje. Jednak bagatelizowanie tego tematu przez Lucasa sprawiło, że pozbyłem się wyrzutów sumienia, więc nie widziałem powodów, by unikać pisania z nią.

Rozdział IV

Babcia siedziała w fotelu, oglądając jeden ze swoich ulubionych seriali, a ja zmywałam po obiedzie. Na szczęście przeziębienie szybko ustąpiło i gdyby nie osłabienie, nikt by nie powiedział, że ta staruszka jeszcze kilka dni temu leżała nieruchomo na łóżku, ciągle śpiąc. Uwielbiałam przyjeżdżać do babci, bo ona zawsze miała mi do opowiedzenia mnóstwo ciekawostek, którymi potrafiła uraczyć przy kilkugodzinnej rozmowie. Opowiadała zarówno o tym, co robiła, gdzie była, ale także, czym interesowali się Nowojorczycy w ostatnim czasie. Sama starałam się unikać wzmianek o Brandonie, ale gdy babci wpadło w ręce jedno z kolorowych pisemek, gdzie określili go po raz setny skandalistą, mruknęła pod nosem: „Uparli się na chłopca”. Z trudem powstrzymałam uśmiech, udając, że nic nie słyszałam. Cieszyłam się jednak, że babcia tak samo jak ja, nie wierzyła w bzdury, które o nim wypisują.

„Siostra zwiała z domu, czy rodzice jej pozwolili?”

Brzęczący telefon, przykuł moje spojrzenie do ekranu. Wytarłam ręce, zastanawiając się, jakby tu zażartować. Wiem, że żartowanie to nie jest moja mocna strona, ale chciałam go jakoś rozbawić, albo wywołać u niego uśmiech na twarzy. Mu wielokrotnie udaje się to w stosunku do mnie, dlatego chciałabym się zrewanżować.

„Wiesz, powoli zastanawiam się, czy nie chcesz nasłać na mnie opieki społecznej.”

Chciałam znów wrócić do zmywania naczyń, ale ostatnio odpisuje mi znacznie szybciej, jakby poświęcał ten czas tylko i wyłącznie na pisanie ze mną, co w pewnym sensie schlebia mi, ale jednocześnie trudno mi nie nazywać relacji między nami wzajemną sympatią.

„Wybacz, dużo myślę o naszych rozmowach”

Nie udało mi się go rozbawić, bo wywołałam u niego poczucie winy, ale jego usprawiedliwianie się sprawiło, że mocniej mi zabiło serce. „Nie angażuj się, Liliano”, skarcił mnie mój głosik w głowie, ale było to naprawdę trudne. Dzielę się z nim osobistymi uczuciami, nie ma dnia byśmy nie wymienili choćby kilku wiadomości, co sprawia, że jeszcze trochę i uznam pisanie z nim jako stały punkt swojego dnia.

„Też się nad nimi zastanawiam. Mary zwiała z domu, ale przekonałam rodziców, że nic jej nie grozi w NYC, a poza tym są tam też szkoły, znacznie lepsze niż u nas. Babcia i moja koleżanka mają na nią oko i dzięki temu Mary może spełniać swoje marzenie.

Nie wiedziałam, czy zrozumienie moje postępowanie, bo prawdopodobnie to ja mogłabym jako ta starsza rzucić wszystko i wyjechać, ale to nie było w mojej naturze. Mary była przebojowa i zaradna, więc bez trudu dała sobie radę w nowym otoczeniu, będąc niemal całkiem sama. Ja chyba nie miałabym odwagi, by wyjechać do tak wielkiego, obcego miasta i próbować sobie układać tam życie, nawet gdyby było ono ciekawsze niż to w Lyons.

„Troszczysz się o nią.”

Uśmiechnęłam się, bo spodziewałam się, że uzna moje wstawianie się za Mary do rodziców za nieodpowiedzialne. On jednak mnie zaskoczył, zapewne nieostatni raz.

„Jest moją młodszą siostrą”

— Lily, otworzysz? Ktoś dzwonił do drzwi, to pewnie Mary — zawołała do mnie babcia.

— Jasne, już otwieram — odpowiedziałam jej, odczytując kolejną wiadomość.

„Zawsze chciała śpiewać?”

— Cześć, Lily. — Uściskała mnie Mary, gdy tylko otworzyłam drzwi. — Jak się babcia czuje? — rzuciła, wchodząc do środka z czerwonymi goździkami, które babcia uwielbiała głównie przez ich długą żywotność w wazonie.

— Lepiej, idź z nią porozmawiać, a ja zaraz przyjdę. — Uśmiechnęłam się do niej, a gdy tylko zniknęła w salonie witać się z babcią, wyjęłam telefon z tylnej kieszeni spodni.

„Od siódmego roku życia. Na przemian w domu było rzępolenie na skrzypcach i fałszowanie Mary.”

Wróciłam do kuchni i choć ciekawość mnie zżerała, gdy znów mój telefon zawibrował, to najpierw dokończyłam zmywanie.

„Wesoło mieliście…”

Znów te trzy kropki, które oznaczały coś w stylu: „Chciałbym powiedzieć coś o sobie, ale boję się, że…”. Zupełnie mi jednak nie przeszkadzało to, że sama musiałam się upomnieć o jakieś wyznanie z jego strony. Jego powściągliwość w uzewnętrznianiu się sprawiała, że był bardzo tajemniczym gościem… „A to jest pociągające”, dodał złośliwie mój głos lekkomyślności, który niebezpiecznie przysuwał mnie do granicy między: lubić a LUBIĆ.

„Tak, z całą pewnością rodzice teraz do granic możliwości wykorzystują ciszę, która od niedawna zapanowała. A Ty? Dom pełen muzyki?”

Wcześniej często obawiałam się, że mnie zbędzie i nie będzie chciał nic o sobie opowiadać, ale z każdym dniem ta obawa znikała. Czułam, że Brandon potrzebuje komuś się wygadać, ale boi się, że ktoś go nie zrozumie lub uzna jego problemy za błahe. Skąd to wiedziałam? Bo miałam tak samo, niestety, dwie osoby, które są najbliższe zrozumienie, co gra w moim sercu, są w NYC pochłonięte swoim życiem, więc nie chcę ich tym obarczać.

— Z kim piszesz? — spytała mnie Mary, wchodząc do kuchni.

— Sprawdzam tylko coś. — Uśmiechnęłam się. — Coś potrzebujesz?

— Chciałam zrobić babci herbatę, bo prosiła — odparła mi lekko, a ja miałam nadzieję, że nie zauważyła mojego zakłopotania.

— Zrobię, jak już jestem w kuchni. — Sięgnęłam po czajnik, podstawiając go pod kran. — Tobie też zrobić?

— Jasne, dzięki, Lily. — Pocałowała mnie w policzek, wracając do babci. To nie tak, że nie chcę powiedzieć o tym Mary, bardzo bym chciała, ale chyba sama się jeszcze nie oswoiłam ze znajomością z Brandonem na tyle, by móc o niej komukolwiek opowiedzieć.

„Raczej ciszy, którą chciałem czymś zagłuszyć.”

Powiadało pesymizmem, dlatego próbowałam zmienić temat.

„Twoja dziewczyna zajmuje się muzyką?”

Czemu pytałam o Kiyumi? Może dlatego, bo to część jego życia, a ja musiałam sobie co jakiś czas o tym przypominać, by nie zapędzić się w snute przez siebie scenariusze, których jedna z najgorszych wersji zakłada, że nasz kontakt się urwie.

     „Nie, ona jest modelką. Shaun się zajmuje muzyką, ale to wiesz.”

Zdziwiłam się, bo myślałam, że Kiyumi również jest związana z przemysłem muzycznym i stąd się znają. Nie powiem, ale też zasmuciło mnie, że Shaun jest szwagrem Brandona. Nie wiem czemu, może… brutalnie uzmysłowiło mi to, iż jest on blisko nie tylko ze swoją dziewczyną, ale także z jej rodziną. „Są nierozerwalną częścią jego życia”, podpowiadał mi tym razem głos rozsądku, z którym nie sposób mi było się nie zgodzić.

„Artystka.”

Moja odpowiedź była krótka, bo jakoś nie umiałam znaleźć kolejnego tematu. Zaniosłam herbatę babci i Mary. Przez ten czas nie otrzymałam żadnej wiadomości, więc powoli traciłam nadzieję, że ta rozmowa będzie miała ciąg dalszy. Jednak gdy zorientowałam się, iż telefon został na blacie ( „pewnie dlatego nie wiedziałaś, że ci odpisał, Liliano”, mruknął mój wewnętrzny głos), poszłam do kuchni i z lekkim uśmiechem przywitałam kolejną wiadomość.

     „Tak, jej sesje zawszą są spektakularne. Poznaliśmy się w szkole średniej, później zgadałem się z jej bratem. Dobrze śpiewał, gorzej z podkładem, więc wysłałem mu parę wersji instrumentalnych. Nagrał numery i jakoś poszło…”

Mimo że pojawił się temat Kiyumi, to szybko go jakoś ukrócił, opowiadając mi tak naprawdę historię ze swojego życia, która mnie bardzo zaintrygowała. Nie zdziwiłam się jednak, że za sprawą Shauna Brandon znalazł się w wielkim świecie. Wyglądał raczej na chłopaka, którego uszczęśliwia pisanie muzyki samo w sobie, niekoniecznie oczekując w zamian statusu gwiazdy. Poza tym chyba był zbyt nieśmiały, aby dopominać się uznania za swój talent.

„Płyta okazała się sukcesem, a co było dalej?”

Dopytałam, mając nadzieję, że będzie kontynuował opowieść, a mi uda się znaleźć przyczynę, przez którą przestał pisać.

„Założyłem wytwórnię, by nikt nam nic nie narzucał…”

Trzy kropki świadczą o tym, że chciałby powiedzieć więcej, ale nie wie, czy mnie to interesuje. Matko, z każdym dniem przychodzi mi z coraz większą łatwością czytanie między wierszami. Myślałam, że fakt, iż wiem kim jest, trochę go do mnie zdystansuje, przestanie mi tak ufać, ale myliłam się, wierzył w moją dyskrecję i pewnego rodzaju lojalność.

„Udało się…”

Czekałam ze zniecierpliwieniem na ciąg dalszy opowieści, choć chyba nie sądziłam, by tak łatwo mi poszło z wyciągnięciem od niego powodu zaprzestania pisania. Nawet wpadło mi do głowy, iż tak naprawdę on sam może go nie znać, inaczej pewnie przez te wszystkie lata umiałby mu zarazić.

     „Tak, wydaliśmy wspólnie drugą płytę, potem ja jedną swoją, kilka kompozycji na prywatne zamówienie, jedna ścieżka dźwiękowa do filmu, a później… straciłem dar.”

Tak myślałam, że właśnie tak jego opowieść się skończy, jednak ja nie wierzyłam, by ktoś mający taką smykałkę do tworzenia muzyki, był w stanie z dnia na dzień po prostu przestać pisać. Ta jego przerwa musi być związana z czymś poważnym, z czymś o czym na pewno nie przeczytam w Google.

„Może tylko go zgubiłeś?”

Spytałam go ostrożnie, nie wyobrażając sobie, by jego błyskotliwa kariera skończyła się tak szybko, stanowczo za szybko.

„Może… Szukam go jednak tak długo, że chyba tracę nadzieję.”

Chyba mnie tym trochę zdenerwował. Nie może sobie po prostu odpuścić, ja mu pomogę znów pisać, taki postawiłam sobie cel, ale on musi mi w tym pomóc.

    „Źle szukałeś! Muzykę się ma w sobie albo się jej po prostu nie ma!”

Krzyczałam na niego, ale chciałam bardzo, by się otrząsnął i uwierzył, że tak naprawdę źródłem muzyki jest nasze serce. Jedna z pań, którą poznałam przy konkursach skrzypcowych powiedziała mi kiedyś, że czasami ludzie z doskonałymi umiejętnościami technicznymi mają mniej serca do muzyki niż ci, co codziennie rano fałszują śpiewając pod prysznicem.

„Czy ja wiem…”

Wahał się, to była świetna chwila, by zaproponować mu „współpracę”.

„Znajdziemy ją razem i wtedy się przekonasz.”

Miałam się już nie denerwować jego odpowiedziami, ale tym razem nerwowo oczekiwałam nadejścia wiadomości. Nie chciałam, żeby mnie wyśmiał za dziecinne podejście. Był w końcu starszy ode mnie dziesięć lat, więc na pewno myślał w innych, bardziej dojrzałych kategoriach niż ja. Chyba najbardziej bałam się tego, że uzna mnie za dziecinną, tak, to bolałoby mnie najmocniej.

      „Razem? Dawno tego słowa nie słyszałem w odniesieniu do siebie.”

Normalnie się zarumieniłam, gdy to przeczytałam. Wyłapywał z naszej rozmowy bardzo dwuznacznie brzmiące słowa, oczywiście, sama też dobrze pamiętałam określenie „intrygująca” i nie pamiętam, by ktokolwiek tak o mnie pomyślał.

— Czemu się cieszysz? — zapytała mnie stojąca w progu Mary. — No co?

— Nie cieszę się, Roger żali się na szefa — skłamałam.

— To nie musisz się chyba z tym kryć. — Przewróciła oczami. — Chodź z nami usiądź — powiedziała z kpiarskim uśmiechem, a ja jej posłuchałam.

„Nie podoba Ci się ten pomysł?”

Odpisałam, gdy usiadłam na drugim fotelu, podkulając pod siebie nogi. Mary na szczęście wciągnęła się z babcią w jakiś telewizyjny teleturniej i nie bombardowały mnie wymownymi spojrzeniami.

„Odpowiem tak, czy ktoś lubi samotność?”

Nie była to jednoznaczna odpowiedź, której oczekiwałam, ale dała mi do zrozumienia, że nie odrzuca mojej propozycji, a jednocześnie perspektywa zakładająca dłuższą znajomość wcale go nie przerażała.

„Ale Ty nie jesteś samotny…”

Nie wiem, czy bardziej przypominałam to jemu, czy sobie, bo naprawdę chyba za bardzo bagatelizuję temat Kiyumi… jego pięknej dziewczyny, która jest sławną modelką i jest z nim w związku od ponad dziesięciu lat. Dziesięć lat to bardzo długo, dziesięć lat temu byłam dziewięcioletnią dziewczynką, a oni się już spotykali… „Na nic nie licz”, skarcił mnie głos rozsądku, to zajęty facet, więc zgodnie z zasadami moralnymi, nie wolno ci się zadurzyć! Tak, nie wolno, przytaknęłam sama sobie w duchu, by się w tym utwierdzić.

„Nie jestem sam, ale jestem samotny… Słuchasz czegoś teraz?”

Coś mi się wydawało, że to pytanie zadał po to, bym dalej nie drążyła tematu, dlatego postanowiłam odpuścić przepytywanie go, bo dzisiaj i tak bardzo dużo mi o sobie wyznał. Poza tym fakt, że czuje się samotny sprawił, iż poczułam z nim jeszcze bliższą więź, bo mi samotność bardzo doskwiera, bo w Lyons nie ma dnia, bym nie tęskniła za Mary i babcią. Podniosłam na nie spojrzenie, nieco się ganiąc za to, że je dzisiaj zaniedbuję poprzez pisanie z Brandonem.

„W tej chwili nie”

Mogłabym wprawdzie odpisać, że słucham durnego teleturnieju, ale zapewne chodziło mu o muzykę, więc nie było potrzeby go wtajemniczać.

„Wejdź na pocztę”

Zaskoczył mnie.

„Skąd masz mojego maila?”

Moje zdziwienie z pewnością było zauważalne, ale moje towarzyszki za bardzo były zajęte przekrzykiwaniem się i wyjaśnianiem, która odpowiedź i dlaczego jest prawidłowa.

     „Przepraszam. Trudno mi zadawać pytania, dlatego nauczyłem się sam szukać informacji. Znalazłem Cię na Facebooku, a tam miałaś podany adres mailowy… Przepraszam, jeżeli się zdenerwowałaś.”

Tym razem się uśmiechnęłam i dobrze, że nie miał mnie kto obserwować, bo uznałby, że cierpię na dwubiegunowość.

— Idę coś sprawdzić w komputerze — poinformowałam moje drogie panie, ale skinęły tylko nieznacznie, wciąż pochłonięte teleturniejem.

      „Nie, nic się nie stało, sama szukałam o Tobie informacji w wyszukiwarce. Po prostu mnie zaskoczyłeś, nic więcej. Co znajdę na poczcie?”

Wróciłam do tematu głównego, by nie musiał się już przejmować tym „szpiegowaniem” mnie. Już wyobrażam sobie jak jest zakłopotany, a wcale nie miałam tego w zamiarze. Po prostu zaskoczyło mnie jego… zaangażowanie.

„Ściśle tajny singiel, chcę, byś powiedziała, co o nim sądzisz.”

Zaskakiwanie mnie będzie jego dużym atutem, bo uwielbiałam to, zwłaszcza w tak pozytywny sposób. Czarowałam mój laptop, by szybciej się włączał, bo chciałam już móc posłuchać tego, co mi przesłał.

      „Czy to nie jest udostępnianie danych poufnych osobom nieupoważnionym?”

Znów próbowałam brzmieć zabawnie, bo naprawdę się uparłam, by go rozbawić.

„A co? Chcesz na mnie nasłać prokuraturę? :)”

„Sukces, Lily”, pochwalił mnie mój głos lekkomyślności. Poczułam więc wyrzuty sumienia, ale szybko je uciszyłam, tłumacząc sobie, że to tylko przyjacielska rozmowa, a nie jakieś flirciarskie zagranie.

      „Mogłoby być zabawnie. Prezes pozwany o wyprowadzanie poufnych danych z własnej firmy.”

Odpisałam, po czym zalogowałam się na pocztę, gdzie faktycznie oczekiwał na mnie mail od Brandona Wilda. Sięgnęłam do szuflady po swoje duże słuchawki, przez które utwory znacznie lepiej brzmiały niż przez moje podręczne. Niestety, rzadko słuchałam na nich muzyki, bo były nieporęczne, jeżeli chodzi o chowanie do moich, małych torebek.

„Tak, tak, a teraz słuchaj”

Ponaglał mnie, więc było to dla niego coś ważnego. Nawet mnie bawiło to, dopóki nie odtworzyłam pliku. Nie była to piosenka, tylko doskonała ścieżka muzyczna. Nie sklasyfikowałabym również go do utworu radosnego czy smutnego. Słuchając go miałam wrażenie, że opowiada jakąś historię i właśnie tak się czułam, jakbym słuchała jakieś fascynującej przygody, więc ze smutkiem przyjęłam jego koniec. Dźwięki jednak klawiszy, gitary, czy skrzypiec wciąż rozbrzmiewały mi w uszach. Trwałam w ciszy, nie chcąc zakłócić jej żadnym dźwiękiem, by nie tracić tej magicznej chwili. Mój telefon wyrwał mnie z tego rozmarzenia i pewnie byłabym zła na nadawcę, gdyby to nie był Brandon.

„No i?”

Włączyłam jeszcze raz ten utwór, zanim wzięłam się za odpisywanie.

„To jest piękne. Kto to?”

Spytałam, po czym wzięłam się za kopiowanie tego utworu na odtwarzacz, by móc go mieć zawsze przy sobie.

„Nie mogę Ci powiedzieć, ale podoba Ci się?”

Byłam niemal pewna, że to on to skomponował, ale wątpiłam, by się do tego przyznał.

„Bardzo”

Wiedziałam, że ta krótka odpowiedź go nie zadowoli, dlatego czekałam ze złośliwym uśmiechem na jego odpowiedź.

      „Och, wysil się! Takie lakoniczne odpowiedzi to mogę dostać od każdego, od Ciebie żądam więcej.”

Tym razem to on krzyczał na mnie, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, zwłaszcza że w sumie świadomie go sprowokowałam. Lubiłam jak wychodził z marazmu i chociaż na chwilę znikało jego skrępowanie i wycofanie.

„Żądasz? Intrygujące”

Odpisałam jeszcze trochę z nim igrając, ale przecież musiał zdawać sobie sprawę, że ten utwór był doskonały. Wiele osób uważa go za wyrocznie w kwestiach muzycznych oraz za wybitnego krytyka, więc gdyby był słabym utworem, to z pewnością, by mi go nie podesłał. Uważam, że jeżeli utwór jest dobry i nie chce powiedzieć, do kogo należy, to z pewnością jest jego, dałabym sobie rękę uciąć.

„Flirtujesz?”

Mało nie spadłam z łóżka, gdy to przeczytałam. Momentalnie spłonęłam rumieńcem, ganiąc się za to, że to moje igranie z nim, uznał za flirt. „Lily, kogo Ty okłamujesz? Chciałaś, by tak to odczytał”, odezwał się mój głos lekkomyślności, który dzisiaj z całą pewnością za często się odzywał. Wcale nie, w duchu zaprzeczałam stanowczo. Musiałam jednak przyznać, że mniej trzymam się w ryzach, gdy piszemy wieczorami, jednak dzień jest znacznie lepszym czasem do rozmów z nim dla mojej moralności.

     „Nie, skądże. Wracając do sedna, to bardzo emocjonalny utwór. Kiedy się kończy to chce się, aby ta cisza po nim trwała w nieskończoność, bo nic nie wydaje się być godne zabrzmienia po tych pięknych chwilach kunsztu muzycznego… To twój projekt?”

Zadałam trapiące mnie pytanie, ale wiedziałam, że zaprzeczy, jest zbyt nieśmiały, zwłaszcza jak tak dobrze ten utwór zrecenzowałam.

„Nie, coś Ty. Mam cały sztab ludzi od tego.”

Kiedyś mi się przyznasz, pomyślałam tylko.

„Szkoda”

— Hej, już się skończyło, a ciebie dalej nie ma. — Weszła do środka Mary, więc zamknęłam laptopa.

„Czemu?”

— Przepraszam, Mary — mruknęłam niepewnie, jednocześnie odczytując wiadomość. — Jestem trochę zmęczona.

      „Bo tak właśnie wyobrażam sobie utwory, które wychodzą spod Twojej ręki”

— Nie jesteś zmęczona, tylko nieobecna — rzuciła podejrzliwie. — Co tam u Rogera?

— U Rogera? — wyrzuciłam zmieszana.

„Muszę lecieć, Lily. Do jutra, nie?”

Uśmiechnęłam się na to pożegnanie, bo może jemu też, by brakowało, gdybyśmy nagle przestali ze sobą pisać. „On ma dziewczynę, to da sobie radę, a ty?”, pytał mnie głos rozsądku zawiedziony moim dzisiejszym postępowaniem.

— Tak właśnie myślałam. — Skrzywiła się. — Wcale nie piszesz z Rogerem, więc z kim?

„Jasne, będę katowała tą piosenkę w nieskończoność.”

— Sama się dowiem. — Mary wyciągnęła mi z ręki telefon. — Z kim ty tam piszesz. — Uciekła ode mnie, więc nie mogłam jej sięgnąć z łóżka.

— Mary! Oddaj telefon! — warknęłam na nią, stając naprzeciwko niej.

— O mój Boże! — Oddała mi bez wahania telefon, patrząc na mnie swoimi olbrzymimi oczami. — Jak ty to zrobiłaś? — Wyglądała, jakby mnie podziwiała, co było dziwaczne, zazwyczaj rola podziwiającego należała do mnie.

— Ciszej, Mary. — Spojrzałam w kierunki korytarza, bo nie chciałam, żeby ktokolwiek się dowiedział. Już i tak byłam zażenowana, że wie o tym Mary.

— Czemu? — Uśmiechała się podekscytowana. Złapała mnie za rękę, sadzając na łóżku, a sama usiadła po turecku zaraz przy moich nogach.

— Nie chcę, by ktoś wiedział! — burknęłam, a tym bardziej nie chciałam, by babcia oceniała mnie. Nie chciałam, by mnie skarciła za nieodpowiednie zachowanie, bo to z pewnością wywołałoby u mnie wyrzuty sumienia. To było tchórzostwo, postępować tak niezbyt poprawnie i bać się oceny, ale taka właśnie byłam — tchórzliwa.

— Czemu? — ponowiła swoje pytanie, ciesząc się jaka głupia.

— Proszę cię, Mary. — Złapałam ją za dłoń. — Jeżeli naprawdę jesteś moją siostrą, to zachowasz to w tajemnicy — ostrzegłam ją, bo ani babcia, a tym bardziej nasza matka nie mogła się o tym dowiedzieć, bo zaraz będzie przeprowadzała swoje śledztwo, które jak zwykle nie skończy się dobrze.

Mama zawsze chciała dobrze, ale gdy kilka lat temu Mary spotykała się ze swoim pierwszym chłopakiem i wstydziła się jej powiedzieć, to ta przeprowadziła śledztwo u sąsiadów i narobiła tym ogromnego wstydu, który skończył się tak, iż ukochany mojej siostry nie chciał jej więcej widzieć. Wolałam nawet nie myśleć, co to byłaby za katastrofa, gdyby matka dotarła jakimś cudem(chociaż właściwie zrządzeniem losu) do Brandona.

— Dobrze, już dobrze. — Podniosła prawą rękę do góry jako symbol przysięgi. — Ale jak to zrobiłaś?

— Co takiego? — spytałam, wzdychając ciężko.

— Co takiego? — zapiszczała z podniecenia, a ja spojrzałam na nią karcąco, więc na moment przyłożyła sobie palec do ust. — Lily, to najbardziej niedostępne ciacho w całych Stanach, a ty z nim piszesz! — powiedziała już ściszonym głosem.

— Nie mów tak o nim. — Skrzywiłam się, bo znając już trochę Brandona, dziwnie się czułam, gdy ktoś patrzył na niego tak powierzchownie, zwłaszcza że wnętrze ma dużo ciekawsze, choć jego uroda faktycznie była bardzo niespotykana. Nie wiem, czy istnieje na świecie drugi rudzielec o dwóch różnych tęczówkach.

— A nie jest przystojny? — Zdziwiła się, patrząc na mnie sceptycznie.

— Tego nie powiedziałam — zaprzeczyłam, a ja jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, więc tylko westchnęłam ciężko.

— Czyli ci się podoba — skwitowała pośpiesznie.

— Nie, wykluczone. — Kręciłam głową, by nie dać się ponieść emocjom. On ma dziewczynę i to jest powód tego, że nie może mi się podobać, a ja nie mogę snuć żadnych dalekosiężnych planów odnośnie naszych relacji.

— Czemu? — Spochmurniała, jakby była na mnie zła.

— Bo ma dziewczynę — powiedziałam dobitnie, by po raz kolejny dzisiejszego dnia sobie to przypomnieć. Miałam przez to nadzieję, że dzięki temu się w nim nie zadurzę, gdy dalej będziemy tak szczerze rozmawiali, a tym samym dawali się poznać.

— No i? — prychnęła, przewracając oczami.

— Nie może mi się podobać zajęty mężczyzna — oświadczyłam, patrząc na nią znów karcąco, bo wolałabym, by Mary też wyznawała tą zasadę, bo być może uchroni ją to przed skomplikowanymi sytuacjami, w których z pewnością nie chciałaby się znaleźć.

— Jak najbardziej może, nie bądź taka małomiasteczkowa i bogobojna — rzuciła i bez chwilę poczułam się głupio, ale potem stwierdziłam, że wcale nie jestem zacofana, tylko próbuję być jak najbardziej uczciwa wobec własnego sumienia.

— Nie, tak nie wypada — podkreśliłam każde słowo.

— Gadaj, co chcesz, wiem swoje. — Wzruszyła tylko ramionami. — Poza tym romansujesz z nim, więc coś jest na rzeczy.

— Nieprawda! Mary, nie romansuję z nim! — Oburzyłam się na jej przypuszczenia. Czy ona w ogóle mnie słucha? Nie dopuszczam do siebie myśli, że on mógłby mi się spodobać, a co dopiero wchodzić z nim w romans… Mary jest niepoprawna!

— Spokojnie, nie denerwuj się. — Podniosła ręce w geście obronnym. — Mów lepiej, jak to się stało?

— Po prostu wtedy jak wyszłam, by rozmówić się z Shaunem, to zamiast na niego nakrzyczałam przez pomyłkę na Brandona — zaczęłam, opuszczając głowę, bo wciąż się wstydziłam za tamtą sytuację. — Wyjaśniliśmy wszystko, pogadaliśmy trochę, dał mi posłuchać jednego utworu, o który go zapytałam, a później zaproponował, byśmy pisali o muzyce.

— To fanatyk muzyki! — Znów się emocjonowała.

— Wiem, Mary — rzuciłam z kwaśnym uśmiechem, bo to ja z nim piszę i lepiej go znam, więc nie musi mnie uświadamiać, co jest dla niego ważne. Nagle poczułam się wyróżniona, bo Mary wszystkie informacje ma z durnych plotkarskich gazet, a ja mam je z pierwszej ręki, od niego samego.

— Matko, piszesz z Brandonem Wildem. — Wstała, podskakując radośnie. — Nie mogę w to uwierzyć i to wszystko jeszcze za moją sprawą. — Rzuciła się na łóżko, przekrzywiając głowę w moją stronę.

— Nie emocjonuj się, piszemy tylko o muzyce — nieco kłamałam, ale gdyby Mary dowiedziała się więcej, to z pewnością snułaby już wizje mojego przyszłego związku z nim, bo była niepoprawną marzycielką, największą jaką znałam. — A tak w ogóle to nie wiem, czemu on ze mną pisze.

— Jak to? To logiczne! — Podniosła się raptownie, siadając na piętach, więc znacznie nade mną górowała. — Jesteś mądra, wrażliwa, śliczna i w dodatku uwielbiasz muzykę tak jak on!

— Mary, mówiłam, żebyś się nie zapędzała, on ma dziewczynę — znów to powiedziałam.

— On i jego dziewczyna to jakieś nieporozumienie… Zresztą nieważne, bo on cię lubi, inaczej by z tobą nie pisał — oświadczyła. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale każdy mój argument można było podciągnąć pod lubienie, więc w końcu nic nie powiedziałam. — Ha! Mam rację! Lily, ale jak się z nim spotkasz, to mi powiesz? — Patrzyła na mnie błagalnie.

— Nie spotkam się z nim — zaprzeczyłam stanowczo. Poza tym sama myśl o naszym spotkaniu, sprawiała, że czułam ból brzucha. Byłabym tak sparaliżowana, gdybym go spotkała, że tylko bym się zbłaźniła. Niekiedy wstydziłam się tego, co piszę, a co dopiero, gdybym miała z nim rozmawiać w rzeczywistości, zwłaszcza po tylu szczerych wyznaniach. — Ja z nim nie romansuję — zapewniłam ją.

— Ty z nim nie, ale on może z tobą. — Nakręcała się dalej i tak to już z Mary było. Jeszcze nie spotkałam kogoś, kto byłby w stanie ją przegadać.

— Jesteś niepoprawna. — Westchnęłam zażenowana. — Nie spotkam się z nim, zapamiętaj to, my tylko piszemy — powtórzyłam to znowu, ale wątpiłam, by Mary brała to jakoś szczególnie do siebie.

— Jeszcze się okaże — powiedziała z uwodzicielskim uśmiechem.

Co mi zostało? Po raz kolejny westchnąć ciężko, mając nadzieję, że szybko znajdzie się temat zastępczy i Mary mi odpuści w związku z Brandonem. Tak to w końcu działa w Lyons, gdzie zapewne na nikim nie zrobiłoby to takiego wrażenia jak na Mary, bo tam wątpiłam, by ktokolwiek go znał, może gdyby był futbolistą lub bejsbolistą, to co inne, ale kompozytor? Z pewnością nikt nie miał o nim pojęcia i wierzyłam siostrze, że tak właśnie zostanie…

*

Leżałem pod fortepianie, zastanawiając się nad moją relacją z Lily. Czułem się parszywie, że ją oszukałem, ale było mi głupio się przyznać do tego utworu. Był to ostatni(według mnie) dobry utwór, który skomponowałem. Nie chciałem jej o tym powiedzieć, bo wtedy mogłaby być po prostu miła i nawet gdyby jej się nie podobało, to by skłamała, że jest inaczej. Po tym jednak jak zaczęła się nim zachwycać też czułem się głupio i nie mogłem nagle wyskoczyć: „Lily, to moje”. Kurde, tak dobrze mi się z nią gada, jakby zupełnie nic nas nie dzieliło, ani wiek, ani różnice charakteru, kompletnie nic. Powoli nie wyobrażałem sobie, by z nią nie pisać. Wierzyłem też mocno, że ona też się angażuje i zależy jej na tej relacji. Cholera, ale co będzie później? Co jeżeli nie uda mi się zachować platonicznego wydźwięku naszej znajomość? „A udaje ci się?”, zapytał mnie mój wewnętrzny głos. Chyba tak było, ale czy ja wiem… Lily mogłaby mi się podobać, jest ładna i lubię jej charakter, więc czy nie posunę się za granicę „samego lubienia”? Jeszcze tydzień temu byłbym tego pewien, ale teraz, po czternastu dniach nie byłem taki przekonany. Czasami zastanawiam się, czy gdybym wtedy w liceum poznał zarówno Lily jak i Kiyumi, to mój wybór byłby taki sam? Tego też nie wiedziałem. Wmawiam sobie codziennie, że to chwilowa fascynacja, która była także przy początku mojej znajomości z Kiyumi, ale przez to, iż w ogóle tego nie pamiętam, ciężko mi w to wierzyć.

Nie powiem, że układało nam się źle, bo tak nie było, przynajmniej przez pierwsze pięć lat. Podobało jej się, że byłem inny, różniło nas dosłownie wszystko, ale wydawało mi się, iż Kiyumi jest pierwszą dziewczyną, która mnie rozumie. Myliłem się, czego dowiedziałem się dopiero po latach. Kręciło ją moje dziwactwo, ale tylko dlatego, że uważała to za część mojego, kurde, muszę to tak nazwać, stylu. Wcale mnie nie rozumiała, myślała, iż się zgrywam, ale ja po prostu taki byłem, niczego nie udawałem… Życie ze mną nie jest łatwe, jednak ja niczego przed nią nie ukrywałem, to ona tak sobie moje zachowania tłumaczyła. Nie robiłem się na odludka i domatora, ja taki byłem, a jej z czasem coraz bardziej przeszkadzało, że nie chodzę z nią po klubach, na jakieś gale i gwiazdorskie imprezy. Oczywiście gardzę tym całym światem, który potocznie nazywa się show biznesem i fotki na ściankach to dla mnie kpina, ale to nie tak, że nie próbowałem jak to mówi Kiyumi: być normalnym. Czułem się niezręcznie i bardzo zagubiony na takim „ekskluzywnym” wyjściu, głównie przez moje problemy psychiczne. Ludzie też nie czuli się swobodnie w mojej obecności, co stresowało mnie jeszcze bardziej, więc postanowiłem zrezygnować z gwiazdorskiego życia na salonach. To nie podobało się Kiyumi, która z chęcią pokazywałaby się ze mną, tylko ja tego nie chciałem… Ona też z tego kiedyś kpiła, ale teraz… to niemal całe jej życie, więc jakby na to nie patrzeć, żyjemy w dwóch światach, jednocześnie nie tworząc trzeciego, własnego…

— Może wyrzućmy fortepian, skoro na nim nie grasz? — Usłyszałem sceptyczny głos Kiyumi, więc z ciężkim westchnięciem wstałem.

— Może wyrzucimy też meble, skoro na nich nie siedzę? — rzuciłem obojętnie, bo większej głupoty nie słyszałem.

Może na fortepianie gram rzadko, ze względu na fakt, że przypomina mi moją matkę-fortepianistkę, ale obok skrzypiec jest instrumentem, bez którego nie wyobrażam sobie życia. Oczywiście Kiyumi to wiedziała, dlatego nie wiedziałem, czemu rzuca takie teksty. My chyba już normalnie rozmawiać nie umieliśmy. Czułem się winny tej sytuacji, bo tłumaczyłem sobie, że gdybym był normalny, to zapewne nigdy by się między nami nie popsuło. Kiyumi chce wszystko ratować seksem i w ten sposób częściej jesteśmy w łóżku niż rozmawiamy, a to takie… przygnębiające.

— Zauważyłeś, że jak coś do ciebie mówię to, albo mnie lekceważysz, albo jesteś chamski? — mruknęła wyniośle.

Wyniosłość to jej cecha nabyta, czy wrodzona? Cholera, czemu niczego nie pamiętam z naszych początków? Przecież musiało być dobrze, romantycznie, zawsze tak jest, nie?

— Przepraszam — wymamrotałem, bo czasami nie rozumiałem, czemu byłem dla niej chamski.

— Nieważne. — Machnęła ręką. — Wiesz, że nie znajdujesz się nawet w pierwszej setce najprzystojniejszych facetów na świecie? — spytała mnie, a ja stałem jak wmurowany. Odezwała się do mnie po całym dniu snucia się jak cień po domu, by mi powiedzieć coś tak idiotycznego?

— Nie, nie wiem i cieszę się, że nie wiedziałem o takich rzeczach. — Wzdrygnąłem się na samą myśl, że istnieją na świecie faceci, którzy chwalą się pozycją na tej liście lub chcą bardzo na niej się znaleźć.

— Ale znajdujesz się w pierwszej pięćdziesiątce najatrakcyjniejszych facetów na świecie — kontynuowała, nie przejmując się moim komentarzem.

Byłem zszokowany, że istnieje taka lista, a tym bardziej, że jakaś redaktorka(zapewne) umieściła mnie na niej, choć mogłaby udawać, iż po prostu nie istnieję. Cholera, oby to była jakieś odległe miejsce.

— Na 38 miejscu — dorzuciła z uśmiechem, ale mnie ten tytuł akurat nie bardzo cieszył.

Wolałbym, by ktoś zachwycał się nad moimi kompozycjami, gdy tylko zacznę pisać… Kurde, chyba udzielił mi się optymizm Lily i chciałem jej wierzyć, że kiedyś znów będę bazgrał nuty.

— Na szczęście o tym też nie wiedziałem — odparłem beznamiętnie.

— Jesteś dziwaczny. — Pokręciła niezadowolona głową, stając przy lustrze i poprawiając sobie fryzurę.

— To fakt — skwitowałem, bo moje „bycie dziwnym” to żadna tajemnica, choć ona chyba wciąż uważa, że ja tylko gram dziwaka. W sumie też wolałbym chyba udawać dziwoląga, dzięki temu z pewnością byłoby mi łatwiej, gdybym potrafił chociaż bywać normalny. — Może to właśnie to dodaje mi atrakcyjności. — Wzruszyłem ramionami, bo bawiły mnie podobne listy, ale moja dziewczyna podchodziła do nich z wielką powagą, jakby miały one na cokolwiek wpływ.

— Myślą tak tylko ci, którzy nie muszą z tobą żyć na co dzień — odparła, po czym wyszła.

Zabolało mnie to, no nie powiem, choć nie spodziewałem się, że kuksaniec od niej może tak boleć. Kurde, może Lily też, by mnie w końcu znienawidziła, gdyby musiała ze mną żyć na co dzień? Na to pytanie oczywiście też nie znałem odpowiedzi, dzisiaj zadawałem sobie tylko takie… Z jednej strony bardzo bym chciał, by Lily była w stanie mnie zrozumieć i zaakceptować, z drugiej… jeżeli tak się stanie, to czy wszystko się nie skomplikuje i nie będzie wymagało ode mnie podejmowania decyzji poważnych, których boję się jak ognia?

— Brandon, jesteś? — Do środka wszedł Lucas. Bastet podniosła łeb, ale gdy zobaczyła znajomą osobę, z powrotem wygodnie ułożyła się na dywan przy kanapie.

— Byliśmy umówieni? — spytałem zaskoczony, bo zawsze istniała szansa, że o czymś zapomniałem, nawet tak istotnym jak spotkanie z bratem. Lucas zaprzeczył, kręcąc głową. — To coś się stało? Dzwoniłeś? — zacząłem przeszukiwać kieszenie, ale telefon leżał na blacie.

— Nie, nic się nie stało — przyznał pośpiesznie. — Założyłem, że będziesz w domu, dlatego przyszedłem.

— Och, najczęściej jestem w domu — mruknąłem, bo Lucas wyglądał na zestresowanego, a to raczej moja domena niż jego. Zapytałem go wprawdzie, czy nic się nie stało, ale może powinienem jednak pognębić go podobnymi pytaniami trochę dłużej? Chyba tak robią ludzie, którzy się martwią się o bliskich. — Jeżeli… coś cię gnębi… to możesz mi powiedzieć — rzuciłem nieporadnie, ale chciałem, by wiedział, że może na mnie polegać.

— Właściwie denerwuję się, bo chciałbym, byś poszedł ze mną na wystawę, a boję się, że nie będziesz miał ochoty — powiedział na jednym wydechu. Dopiero teraz załapałem, że jest ubrany w bordową koszulę, granatowe spodnie od garnituru i kamizelę również od kompletu.

— Obrazów? — spytałem zaskoczony.

— Tak, to super ważna wystawa, jedna z najważniejszych w tym roku. To niby debiutantka, ale świetnie się zapowiada — mówił jak nakręcony.

— Ty nie lubisz sztuki — skwitowałem, bo nigdy nie słyszałem ani jednego pochlebnego zdania na temat sztuki malarskiej od mojego brata, ale za to często wyśmiewał ludzi za ich beznadziejny gust, gdy płacili grube miliony za jakiś obraz. — Oczywiści w odniesieniu do malarstwa — dodałem, bo nie chciałem zarzucać mu, że w ogóle nie przepada za artystycznym światem, w końcu gdyby tak było, to zapewne nie pracowałby u mnie w wytwórni.

— Wystawia ją jedna taka dziewczyna z Brooklynu.– Drapał się po tyle głowy, a ja nie bardzo wiedziałem, co ma na myśli.

— Jaka? — spytałem.

— Nie znasz. — Machnął lekceważąco ręką. — Napiję się soku — zadecydował, idąc w stronę lodówki.

— A jest dobra? — dopytywałem.

Nie znałem zbyt wielu malarek(ogólnie to zbyt wielu ludzi nie znałem), ale może to jakaś moja daleka znajoma i powinienem wiedzieć o tej wystawie, a Lucas mi nie chce powiedzieć, kto to, bo daje mi szansę, bym sam się domyślił. Nie znam jednak żadnej debiutantki.

— W co? — Spojrzał na mnie momentalnie, jakbym go wystraszył tym pytaniem.

— Czy jest dobrą malarką? — uściśliłem swoje pytanie, bo jakoś ciężko było nam się dzisiaj dogadać. Zazwyczaj tylko jeden z nas mówi chaotycznie, dzisiaj jest nas dwóch i pewnie stąd ten problem.

— Tak, chyba tak — przyznał, wypijając całą szklankę soku na raz.

— Widziałeś jej jakiś obraz? — mruknąłem, przyglądając mu się uważnie. Nie jestem zbyt dobry w zagajaniu rozmowy, ale bardzo się starałem.

— Nie, ale jest bardzo zafascynowana sztuką i jej oddana — poinformował mnie. Zupełnie jak Lily muzyce, dopowiedziałem sobie w myślach, ale oczywiście zatrzymałem tą uwagę dla siebie.

— Wiele jest takich osób, ale nie każdego można nazwać artystą — skwitowałem. Po co chciał iść na wystawę malarki, której nie widział ani jednego obrazu?

— Ona jest artystką — zapewniał mnie.

— Skąd to wiesz, skoro nie znasz się na malarskie i nie widziałeś jej żadnego obrazu? — Na mojej twarzy pojawił się grymas, bo ja kompletnie nic nie rozumiałem z całej tej rozmowy.

— A ty się znasz? — odparował, patrząc na mnie wymownie.

— Nie, ale to tobie zależy, żeby tam iść — przypomniałem mu. — To dziwne, nie lubisz malarstwa, nie znasz się na nim i…

— Okej — wtrącił się, więc się zamknąłem. — Laska, która wystawia tam obrazy… ona podoba mi się.

— W takim razie idę się przebrać — burknąłem nieco zmieszany, bo w sumie nie musiałem znać powodu, dla którego chciał tam iść. Mogłem po prostu spełnić jego prośbę, tak przynajmniej obaj nie bylibyśmy tak zażenowani.

— Jesteś świetnym bratem — rzucił za mną, gdy stałem już na schodach.

— Tylko kiepsko czytającym aluzję. — Uśmiechnąłem się kwaśno, po czym poszedłem do garderoby.

Wyciągnąłem garnitur w czarno-białą kratkę, a gdy do tego założyłem szary kaszkiet, stwierdziłem, że wyglądam jak Sherlock, co nawet mi schlebiało. Dobrze że wystawy debiutantek nie posiadały szczególnie napompowanej atmosfery z długimi sukniami i idealnie czarnymi garniturami. Miałem tylko nadzieję, że kaszkiet pozwoli mi zachować trochę prywatności i moje rude włosy nie będą rzucały się w oczy.

— Ona mi się podoba — mruknął Lucas, gdy do niego wróciłem.

— Tak, wiem, mówiłeś — rzuciłem w odpowiedzi. — Jesteś swoim samochodem?

— Tak, ale może pojedziemy Porsche? — zaproponował. — Nie chciałbym, byś ewentualnie… no wiesz… wracał taksówką, gdybym…

— Tak, tak. — Machnąłem ręką. — Nie ma sprawy… — Podszedłem do blatu, by wziąć kluczyki.

— Wracając do tego, że ona mi się podoba — zaczął z rozbawieniem. — To wolałbym, byś robił mniejsze wrażenie ode mnie — rzucił złośliwie, udając urażonego.

— Przestań. — Przewróciłem na niego oczami. Lucas nie powinien się o to martwić, on zawsze wyglądał dobrze, co z pewnością nie uchodziło uwadze płci pięknej.

Z ulgą przyjąłem fakt, że moje przypuszczenia okazały się właściwe i wystawa faktycznie była w bardzo luźnej atmosferze. Miejsce również było nietypowe, bo była to jakaś opuszczona kamienica, gdzie na każdym piętrze, w rożnych pomieszczeniach wisiały obrazy, choć to nie do końca odzwierciedlało prawdę. Niektóre bowiem dzieła sztuki leżały płasko na zniszczonej podłodze i były zabezpieczone jedynie cienką, czerwoną taśmą, by ktoś przez nieuwagę ich nie nadepnął. Inne przytwierdzono do barierek schodów lub zwisały na stalowych linkach z sufitu. Odnośnie przybyłych to również przekrój był olbrzymi, od facetów w garniturach klasycznych, po nieco bardziej ekstrawaganckie(jak mój), aż do gości w tunikach i jeansach, czy nawet dresach. Wystawa przyciągnęła nie tylko bardzo różne audytorium, ale przede wszystkim bardzo liczne. Wprawdzie niezbyt dobrze czułem się w tłumie, ale dzięki temu będę mógł zachować swoją anonimowość, co w sumie wychodziło na plus.

— Pójdę ją znaleźć — wykrzyczał do mnie Lucas, bo muzyka głośno grała na samym dole.

— Nie śpiesz się — mruknąłem, samemu wchodząc po schodach na górę.

Musiałem się trochę zaaklimatyzować, więc wpadło mi do głowy, że najłatwiej będzie mi na ostatnim piętrze, gdzie muzyka praktycznie nie docierała, a słychać było jedynie basy. Cała kamienica miała łącznie cztery kondygnacje, trzy pełne piętra i poddasze. Obrazy były przeróżne, zarówno jeżeli brać pod uwagę metody malowania, ale także tematykę. Z całą pewnością widać było, że to młoda malarka, która jeszcze szuka swojej ścieżki. Chyba ten etap u artystów podobał mi się najbardziej. Nie są jeszcze przesiąknięci sugestiami menedżerów, klientów i tych wszystkich ludzi, którzy nie powinni mieć wpływu na tworzoną przez kogoś sztukę. Sztukę każdy artysta powinien definiować po swojemu, bo to jest właśnie indywidualizm.

Chciałem wysłać jedno ze zdjęć Lily, by przekonać się, czy podobałaby się jej taka wystawa, gdy pewna drobna blondynka przyciągnęła moje spojrzenie. Stała w luźnych, bordowych spodniach i zwiewnej białej koszuli. Jej włosy lekko, falami opadały jej na ramiona. Stała przed obrazem przedstawiającym dziewczynę, która siedziała na podłodze z głową opartą o kolano, a dookoła niej były rozsypane porwane kartki. Zupełnie mnie nie zaskoczyło, że to właśnie obraz malowany akwarelami tak jej się spodobał. Delikatność obrazu idealnie do niej pasowała.

— Artystka w każdym calu. — Podszedłem do niej, gdy wciąż wpatrywała się w obraz, jakby chciała go wyryć w pamięci.

Spodziewałem się, że gdy na mnie spojrzy, to poczuję zakłopotanie, ale wcale się tak nie stało, co tylko mnie bardziej zaskoczyło, jakby sama obecność Lily obok mnie nie była wystarczającą niespodzianką.

— Co tu robisz? — spytała mnie nerwowo.

To było coś nowego. Ostatnio to ja byłem bardziej zakłopotany podczas naszego spotkania, a tym razem to mi się udało ją onieśmielić. Nie spodziewałem się jednak, że tak mnie ucieszy jej widok. „Znajoma od muzyki”, przypomniał mi mój natrętny głos w głowie. Tak jest, albo… tylko sobie tak wkręcam.

— Szukam natchnienie — odparłem przyjaźnie, starając się na nią nie gapić, ale miała takie piękne oczy.

— W galerii z obrazami? — Próbowała przybrać normalny ton głosu, ale on wciąż jej trochę drżał.

— Sztuka jest inspirująca sama w sobie — mruknąłem zapewne jakiś frazes, ale podziałało, bo się uśmiechnęła do mnie.

— Jesteś… z Kyumi? — zapytała mnie, patrząc się jednak w ziemię.

— Ją takie rzeczy nie interesują. — Zbyłem jej temat.

— Jest artystką — Lily jednak wciąż go kontynuowała.

Mógłbym jej powiedzieć, że artyzm u Kiyumi objawia się jedynie przy wyborze awangardowych sesji zdjęciowych. Kiedyś wprawdzie myślałem, że jest duszą artystyczną jak ja, ale się pomyliłem. Ja widziałbym sens w tym, iż ktoś chce znów grać, śpiewać, tańczyć, czy pisać muzykę, bo na swoim przykładzie wiedziałbym jak bardzo, by mi mojej pasji brakowało. Niestety, Kiyumi nie widzi mojego nieszczęścia, bo jak to mówi: „Zarabiasz teraz na czymś innym.” Kiepsko to brzmi samo w sobie, a gdy mówi ci to osoba bliska to już w ogóle.

— W wąskiej dziedzinie — rzuciłem tylko, bo przecież nie będę psuł Lily tego wieczoru moimi problemami, zwłaszcza z moją dziewczyną, to byłoby mega żenujące, nawet jak na mnie.

— Zmieniłeś styl — przyznała, pokazując na mnie. Uśmiechnąłem się, bo była duża przepaść między moimi spodniami dresowymi, czapką bawełnianą i rozciągniętą bluzą, a garniturem i kaszkietem.

— Nie posiadam stylu — oznajmiłem z uśmiechem. — To fajne, bo można za każdym razem wrzucać na siebie inne ciuchy.

— Nie wygląda, jakbyś założył przypadkowy ciuch — mruknęła.

Na chwilę zapomniałem, by jej odpowiedzieć. Patrzyłem na nią w ciszy, ale szybko odwróciła wzrok, rumieniąc się. „Chyba to był komplement”, podpowiadał mi mój wewnętrzny głos.

— Złudzenie — odparłem nieco zmieszany. — Nie mając wypracowanego stylu, we wszystkim można wyglądać tak samo beznadziejnie lub dobrze, w moim przypadku po prostu znośnie — dodałem i sam się zdziwiłem, że potrafię być taki rozgadany.

Rozmawiam z nią od przeszło pięciu minut i nie widzę u niej znudzenia, ani rozczarowania, a jak na mnie to duży postęp w relacjach towarzyskich. „W relacjach z Lily”, poprawił mnie znów natrętny głos.

— Mocno znośnie — wyszeptała. Tak, z pewnością to był komplement, tyle że ja kompletnie nie wiedziałem jak się zrewanżować, by nie wyszło jakoś tak głupio, więc postanowiłem zmienić temat.

— Znów jesteś w Nowym Jorku — rzuciłem cicho.

— Znów trafiam na ciebie — powiedziała niepewnie.

— Cóż za szczęście. — Patrząc tak na nią, zorientowałem się, że ta rozmowa nie pójdzie tak dobrze jak mi się wydawało.

Dziwne, nigdy nie zdobyłbym się na taką zuchwałość, by wprost uznać, że się podobam Lily, ale… tak właśnie było. Nie można się angażować bez emocji, uświadomiłem sobie, jednocześnie orientując się, że Lily musiała mi się spodobać już przy pierwszym spotkaniu. Mój popaprany umysł tylko jakoś tego nie do końca przetworzył, bo do dzisiejszego naszego spotkania tłumaczyłem sobie, że to tylko znajoma, ale teraz już wiedziałem, iż tak nie jest…

— Nie powiedziałam tego — odrzekła zakłopotana.

— Ja to mówię — oświadczyłem, bo nie chciałem, by odchodziła. Spojrzała na mnie zaskoczona zapewne moim przekonaniem w głosie. — Pogadajmy na osobności — dodałem, wcale nie uważając tego za świetny pomysł, ale jednak nie chciałem, by zniknęła. Może wrócić do domu i już nigdy mi nie odpisać, czego bałem się najbardziej na świecie. Babcia miała rację, ona jest moją bratnią duszą, nie wiem, co z tym zrobić, ale na pewno nie chcę jej.. stracić.

— Nie, nie powinniśmy. — Pokręciła energicznie głową.

— Czego się boisz? — spytałem, licząc na odpowiedź zbieżną z moimi obawami.

— Nas. — Zaskoczyła mnie tym, ale wcale nie zawiodła.

— Uczuć? — Chciałem, by potwierdziła moje przypuszczenia, że to mi się wszystko nie wydaje i my naprawdę się… lubimy.

— Tu jesteś. — Podszedł do mnie Lucas, co Lily wykorzystała, uciekając. — Znasz ją? Przeszkodziłem?

— Nie — skłamałem, mimo wszystko patrząc za schodzącą po schodach Lily.

— To chodź, może poznam cię z Eve — zaproponował.

— Zaraz przyjdę, dobrze? — Uśmiechnąłem się sztucznie, ale Lucas chyba był w zbyt wielkiej euforii, by dostrzec zmianę mojego samopoczucia. Poinstruował mnie, gdzie mam iść, po czym zostawił mnie samego. Dopiero teraz zauważyłem leżącą na ziemi bransoletkę składającą się z cienkiego, skórzanego paska w kolorze bordowym. Lily musiała ją zgubić, bo miała ten sam kolor, co jej spodnie.

Cholera… Lily była taka… dobra, dlatego miała wyrzuty sumienia i z pewnością zerwie ze mną kontakt… Zresztą zasługiwała na więcej, a ja nie wiedziałem, czy nie rozczarowałbym jej sobą. Poza tym mógłbym się w niej zakochać, a to z pewnością, by wszystko skomplikowało, zwłaszcza jej życie… Nie mam pojęcia o uczuciach, dawno nie czułem niczego innego niż bezsilność i obojętność, ale przy Lily było inaczej, jakby pustka wokół mnie znikała… Nie mogłem jej jednak tego zrobić, musiałem dać jej odejść, choć niczego bardziej nie chciałem jak tego, by zmieniła zdanie… i wbrew wszystkiemu, nawet rozsądkowi, dalej utrzymywała ze mną kontakt.

Rozdział V

On mi się podoba! Mary miała rację! Wmawiałam sobie, że jest inaczej, że nie pozwolę sobie na to, bo on ma dziewczynę, ale to było głupie i zupełnie nie miało sensu… Nad uczuciami nie da się panować, one po prostu się pojawiają! On wie, że mu się podobam, na pewno to wyczuł, a ja… niczego nie byłam pewna oprócz tego, że mi się podoba i to był niezaprzeczalny fakt. Głupia! Zadurzyłam się w zajętym chłopaku, który jest sławny i jest z dziewczyną od ponad dziesięciu lat! Jak ja mogłam coś takiego zrobić?! Jak mogłam zrobić to swojemu biednemu sercu? Wiedziałam, że mi się z nim rozmawia lepiej niż z kimkolwiek innym, już wtedy powinna mi się zapalić czerwona lampka, powinnam sobie to w tamtym momencie odpuścić! Nie zrobiłam tego i wyszłam na głupią i dziecinną…

— Lily. — Spojrzałam zdezorientowana na babcię. — Pytam cię, czy ci się podobało? — spytała, odwieszając swój sweterek do szafy.

— Tak, bardzo — przyznałam cicho. — A tobie? — próbowałam brzmieć normalnie, ale telefon w mojej torebce ciążył mi, jakby ważył z tonę.

— Bardzo, Amber miała świetny pomysł, dając mi te wejściówki. Szkoda, że nie mogła iść z nami, poznałabyś ją — oznajmiła przyjaźnie. — Lily, nie wyglądasz, jakbyś była zadowolona.

— Jestem tylko zmęczona, głowa mnie trochę boli, to pewnie od głośnej muzyki. — Trochę koloryzowałam, ale chciałam już zamknąć się w pokoju i nie musieć udawać, że wszystko jest w porządku.

— Rozumiem, też jestem już śpiąca. — Uśmiechnęła się. — A kim był ten dżentelmen?

— Jaki? — Udawałam głupią, mając nadzieję, że babcia się nie zorientowała „kim był ten dżentelmen”.

— No ten, z którym rozmawiałaś. — Przyglądała mi się badawczo. — Wiesz, staliście daleko, nie mogłam się mu przyjrzeć.

— Nie wiem, pytał o obraz — odparłam, chcąc brzmieć swobodnie.

— Wyglądałaś na zawstydzoną — ciągnęła temat dalej.

— Nie czuję się w towarzystwie tak swobodnie jak ty, babciu. — Pocałowałam ją w policzek. — Dobranoc. — Uścisnęłam ją i weszłam do pokoju.

Wcale nie chciałam być sama, bo wiedziałam, co muszę zrobić i jak bardzo mnie to dotknie. Nie miałam odwagi od razu się wziąć za „zrywanie” z Brandonem, dlatego poszłam pod prysznic, by się oswoić z myślą, że to koniec.

Musiałam z nim zerwać. Nie patrzyłam i nie traktowałam go jak znajomego, widziałam w nim chłopaka, z którym mogłabym być. To abstrakcyjne biorąc pod uwagę, ile nas dzieli, ale te rzeczy, które nas łączą sprawiły, że się do niego przywiązałam. Zaangażowałam się emocjonalnie w związek z mężczyzną, będącym w relacjach już z inną dziewczyną, do tego nie powinno dojść. Czułam się nie tylko zawstydzona swoim zachowaniem, ale przede wszystkim zawiedziona. Nigdy nie lubiłam skomplikowanych sytuacji, zawsze starałam się postępować bardzo uczciwie i moralnie, a teraz byłam w stanie… zapomnieć o sumieniu. To nie powinno mieć miejsca, tak sobie powtarzałabym, gdy na wyświetlaczu telefonu widniał komunikat: „Czy chcesz usunąć wszystkie wiadomości?”. Może nie chciałam, ale musiałam, po prostu musiałam. Z każdą kolejną wiadomością przywiązywałabym się do niego bardziej, aż w końcu prawdopodobnie bym się zakochała, a to byłaby już kompletna katastrofa. Wiedziałam więc, że trzeba zerwać tą znajomość, tyle że coś mi nie pozwalało. Nie usunąłem wiadomości, co więcej przeczytałam tą, którą dostałam w drodze do domu.

„Gdy dzisiaj Cię zobaczyłem… musisz przestać mi odpisywać.”

Uśmiechnęłam się, bo czułam, że nie tylko ja mam dzisiaj dylemat między tym, co chcę, a tym co powinnam zrobić.

„Ty przestań do mnie pisać.”

Pakowałam się w kłopoty na własne życzenie. Rozsądek podpowiadał mi, że daję się wykorzystywać jak Mary Shaunowi, ale moje serce temu kategorycznie zaprzeczało, ufając Brandonowi w jego szczerość.

„Nie jest to w zasięgu moich możliwości.”

Nie mogłam sobie tego uzmysłowić, ale on chyba też nie widział możliwości, byśmy przestali ze sobą pisać. Chyba moja skromność i nieśmiałość sprawiała, że nie rozumiałam jak ktoś taki jak Brandon, tak niezwykły i utalentowany chłopak, może pragnąć znajomości z taką szarą myszką jak ja.

„Wiem.”

Odparłam. Powinnam sobie przyrzec, że się w nim nie zakocham, ale z góry byłam skazana na klęskę. Nie wiem, czego musiałabym się o nim dowiedzieć, by do tego nie doszło, dlatego dla podratowania swojej moralności, postanowiłam, iż nigdy nie przyznam się do swoim uczuć wprost. Nie mogłam tego zrobić, bo to mogłoby go zmusić do odejścia od Kiyumi, a gdyby miało do tego dojść, wolałabym, by to była jego decyzja… nie chcę, by sugerował się moimi uczuciami i moimi pragnieniami. Wiedziałam jednak, że już teraz nie postępuję właściwie i powinnam się wstydzić swojego zachowania, ale nawet jeżeli tak było, to nie umiałam z nim „zerwać”.

„Czyżby?”

Dopytywał, prawdopodobnie chcąc uzyskać odpowiedź na pytanie, które zadał mi zaraz przed tym jak korzystając z okazji, po prostu uciekłam. Chciał po prostu wiedzieć, czy mi na nim zależy, ale ja nie mogłam jednoznacznie mu na to odpowiedzieć.

„Tak, bo u mnie jest tak samo.”

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 65.58