E-book
4.41
drukowana A5
56.19
Boski dekoder

Bezpłatny fragment - Boski dekoder


5
Objętość:
291 str.
ISBN:
978-83-8155-746-7
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 56.19

FLIRT ZE SOBĄ

„Wysyłam mą miłość

na zewnątrz w świat,

by wymazać wszelkie błędy

i przełamać wszelkie bariery.”


Flirt ze sobą pobudza nas do otworzenia swojego umysłu, zweryfikowania swoich przekonań, odkrywania fałszywych prawd i wycofania z nich swojej energii. Uczy nas rozróżniać myśli oparte na poczuciu winy od myśli, które wynikają z iluzji i lęku. A przede wszystkim zmusza nas do działania w oparciu o wewnętrzne przewodnictwo.

Wstęp

Celem książki jest propozycja przygody duchowej, podróży do wspólnego Domu — czyli „Uniwersalnego stanu świadomości”, która odbywa się niewidzialną drogą, ukrytą poza wszelką zasłoną i złudzeniem. Książka powstała z przebłysków intuicyjnych, które pieczołowicie zapisywałam, szukając instrukcji do siebie. Opisuje niewidzialną drogę, zbudowaną z moich doświadczeń przeprowadzonych na różnych poziomach. Badałam swoją wewnętrzną rzeczywistość w świecie materialnym i duchowym, w świecie myśli i uczuć, rozumu i wyobraźni, integrując to wszystko wiarą, bo żyłam, a nie wiedziałam jak się obsługiwać. Instrukcje, które dawali mi inni ludzie, do mnie nie pasowały. Szukając siebie, skoncentrowałam się właściwie na „świecie ducha” bo wszystko inne, wydało mi się mało ważne i bez znaczenia. Chcę udowodnić sama sobie, że myśl i modlitwa kształtują moje ziemskie życie a przebłyski mojego umysłu, zbliżają mnie do osiągnięcia mego przeznaczenia. Zadałam sobie pytanie, co mi właściwie przeszkadza, by osiągnąć zdrowie, szczęście i bogactwo? Zaczęłam więc drążyć temat. Najpierw pojawiły mi się przekonania, które mnie ograniczały i właśnie na nich, skupiłam się w tej książce. Wiem, że to dopiero wierzchołek góry lodowej, ale gdy go zobaczyłam, to od razu poczułam się lepiej, przynajmniej wiedziałam już, z czym mogę zacząć pracować. Przecież najgorsze okowy to te, z których człowiek nie zdaje sobie sprawy.„ Od losu nie uciekniesz” to pierwsze przekonanie, nad którym zaczęłam się zastanawiać i doszłam do wniosku, że właśnie tak, wszyscy usprawiedliwiamy swoje choroby, nieszczęścia i biedę. Postanowiłam wtedy przeanalizować swoje postępowanie. Czy wykorzystuję wszystkie swoje możliwości i całą swoją wiedzę, żeby wybrnąć z kłopotów? Czym się kieruję przy podejmowaniu decyzji? Co burzy spokój mojego umysłu? Wtedy zaświtała mi myśl, „Wolność” — nie byłam wolna, nie korzystałam ze swoje osobistej wolności, postępowałam tak, jak mnie wytresowali, a wolność wiąże się przecież z wyborem. I tu przyszedł mi z pomocą nasz wieszcz Adam Mickiewicz, który napisał:

„Człowieku! gdybyś wiedział, jaka twoja władza!

Kiedy myśl w twojej głowie, jako iskra w chmurze,

Zabłyśnie niewidzialna, obłoki zgromadza,

I tworzy deszcz rodzajny lub gromy i burze;

Gdybyś wiedział, że ledwie jedną myśl rozniecisz,

Już czekają w milczeniu, jak gromu żywioły,

Tak czekają twej myśli — szatan i anioły;

Czy ty w piekło uderzysz, czy w niebo zaświecisz;

A ty jak obłok górny, ale błędny pałasz

I sam nie wiesz, gdzie lecisz, sam nie wiesz, co zdziałasz.

Ludzie! Każdy z was mógłby, samotny, więziony,

Myślą i wiarą zwalać i podźwigać trony.”

Zachęcona takimi słowami, postanowiłam zdobyć wiedzę o sobie i nauczyć się urzeczywistniać wewnętrzną wolność duchową. Obróciłam, więc w ruinę dawne nieszczęścia i choroby, a zaczęłam myśleć i działać inaczej, uważając by nie popełniać starych błędów.

Wiele nauczyły mnie moje sny, nad którymi rano medytowałam i je analizowałam, po prostu śniłam o nich na jawie. Przestałam je ignorować, bo to właśnie one, dawały mi najwięcej wiedzy o mnie samej. Nie ignorowałam już doświadczeń z poziomu „poczuć”, więc czułam się pełniejsza „nakarmiona”. Znikała duchowa anoreksja. Przestałam odczuwać braki w życiu, chociaż na zewnątrz, nieraz mi czegoś brakowało. Powracał mi kontakt z życiową energią, zaczęłam jej mieć coraz więcej. Brałam pod uwagę nawet takie uczucia, które wydawałoby się, że wykraczają poza sens.

W mojej książce rzucam wyzwanie sobie i każdemu, aby wyzwolił się z utartych sposobów myślenia i zachowania, aby pytał, odkrywał, odważył się być sobą i wędrował własną niewidzialną drogą.

Miałam przeciwko sobie cały świat

i świata przekonania,

przy sobie tylko wiarę

i zapał do działania.

Wybrałam wiarę i jej autorytet,

powędrowałam ścieżką,

przed światem ukrytą.

Jestem bezpieczna,

stojąc na niczyjej drodze,

dlatego tak śmiało,

sobie po niej chodzę.

Droga pomiędzy pokorą
a modlitwą czyli wędrówka
w poszukiwaniu prawdziwości

Złoty promień oświecenia,

siadł na moją głowę

i powiedział — twoja głowa,

musi mieć odnowę.

Bo inaczej, niewidzialne

mogą zawładnąć nią siły,

chyba nie chcesz,

by to one, twe życie tworzyły.

Jeśli nie, to segreguj swoje myśli

w wizje je układaj,

twórz sama swoją rzeczywistość,

wierząc, że Bóg ci pomaga.

Współtwórcą z Bogiem będziesz,

piękne to wyzwanie,

więc wizualizuj, śnij i zatańcz,

teraz boski taniec.

Poflirtuj, więc sobie ze sobą, to będzie twoją odnową i zdziwisz się na pewno, że to własne przekonania cię gnębią. Zakodowane mamy zdania / fałszywe prawdy/ które nami kierują i nasze życie skutecznie blokują. Dzięki flirtowi ze sobą można rozpoznać je na nowo, a co najważniejsze przetworzyć i swoje życie na nowo ułożyć. Flirtuj więc ze sobą i stań się nową osobą, taką która ci się podobać będzie, która zawsze stoi w pierwszym rzędzie. Prym masz wodzić i sobą dowodzić, a nie własnemu umysłowi pozwalać się zwodzić. /Tak nie może być, by kluski w garnku rządziły kucharzem /. Z martwych musisz powstać, by życie tu rozsiać. Jezus pokazał jak się to robi, teraz jest czas byś ty to zrobił.

Jak zmartwychwstaniesz nieśmiertelnym się staniesz.

Najwyższy czas

zobaczyć las

i wejść do niego,

by znaleźć drzewo.

Drzewo Rodziny,

Drzewo Dziewczyny,

Drzewo co kryje,

Drzewo co żyje.

Drzewo ma dziuplę,

a w niej jedzenie,

które to będzie

twym ocaleniem.

Idź go poszukać,

więc wejdź do lasu,

lecz nie rób przy tym

dużo hałasu.

Gdy znajdziesz,

usiądź i pomedytuj

samo wyrzuci

owoc ukryty.

Przyjmij go, podziękuj

i pokaż innym,

bo zamęt sieją

już wśród niewinnych.

i tak się to zaczęło…

Postanowiłam opisać swój proces przemiany duchowej ponieważ przyniósł mi on wymierne korzyści, między innymi takie jak np. zdrowie, radość, spokój, więcej czasu dla siebie, chęć do życia, ujawnienie różnych talentów o których wcześniej nie miałam pojęcia, tolerancje, odwagę w działaniu. a przede wszystkim miłość i współczucie do wszystkiego co żyje. Zaczęłam się budzić w 1989r. i zauważyłam, że muszę zacząć od weryfikacji swoich przekonań. Podjęłam więc podróż w głąb siebie, gdzie sny stają się doświadczeniami ciała, a codzienne życie łączy się z nieśmiertelnością.

Przestałam ignorować swoje sny i odczucia, zaczęłam uczyć się ich znaczenia, aby nie stracić potencjalnej mocy w którą zostałam wyposażona. Zawsze miałam uczucie, że czegoś w moim życiu brakuje, nawet wtedy, gdy na zewnątrz wszystko dobrze się układało. Dopiero gdy zaczęłam zauważać te subtelne odczucia i zwracać uwagę na sny i przeczucia, doznałam uczucia radości i sytości. Zniknął ponury nastrój, poczułam się również pełniejsza w środku. Była to mozolna praca, ale było miło. Każdy dzień przynosił coś innego, coś nowego. Poczułam się tak, jakby ktoś zdjął mi opaskę

z oczu. Zaczęłam inaczej widzieć, chociaż jeszcze tak, jak przez ciemne okulary — ale zaczęłam! Cudownie było cieszyć się nowym światem. Dlatego chcę przekazać jak to zrobiłam i jak udało mi się zdjąć opaskę z oczu. Ja pracuję dalej, bo chcę zdjąć jeszcze ciemne okulary i zobaczyć jak, w prawdziwych barwach wygląda świat. Kiedy zbadałam swoje przekonania na temat ciemniejszej strony istnienia, dałam sobie wolną rękę na zbadanie z innej perspektywy własnych kreacji życiowych. Przekonaniami bawi się nasz umysł, aby widzieć je klarowniej musimy nauczyć się wykraczać poza koncepcje rzeczywistości. Należy stworzyć związek pomiędzy myślami, odczuciami i przekonaniami. W tym celu utworzyłam własny alchemiczny tygiel. Nazwałam go Tyglem Nieśmiertelności do którego zaczęłam wrzucać wszystkie wątpliwości. Wrzucać zaczęłam wszystko co mnie nurtowało i żyć szczęśliwie nie pozwalało. Zaczęłam zadawać sobie mnóstwo pytań np. Czy kładąc ciało w grobie, dusza jest na urlopie?

Czy fizycy mieli racje mówiąc, że myśl stwarza rzeczywistość?

Czy księża mają racje, mówiąc, że wiara to wszystko?

Czy oddech przenosi do innej przestrzeni?

Czy ćwicząc uwagę, życie swoje zmienisz?

Czy wolna wola, to prezent dla nas, czy pułapka na nas?

Czy Bóg nas karze, czy każe?

Czy się nami opiekuje, czy tylko nas obserwuje?

Czy grób to dom dla ciała?

Czy w kosmos mogę przenieść się cała?

Czy zapalona świeczka oznacza życie, czy śmierć?

Czy życie i śmierć, to te same drzwi, przez które można

wejść lub wyjść?

Czy ofiara to znaczy ofiara?

Czy mamy żyć dla Niego, czy umrzeć dla Niego?

Co właściwe, a co nie, czy ktoś na tym świecie wie?

Jak wie, to niech mi podpowie, bo mam mętlik w swojej głowie.

Czy życie to dla Duszy szkoła?

Czy tu Duszę ćwiczymy, czy ciało?

A może uczymy się tu, materię z Duchem połączyć, by wiecznie żyć i młodym być? Może to tylko umysł kombinuje i drogę do grobu nam toruje? Nie umiem siebie obsługiwać, bo instrukcji obsługi nie dostałam. Nie wiem czy ktoś ją posiada? A może specjalnie jej nie dostałam, bo sama muszę się zbadać? Sama zostać lekarzem, sama kominiarzem, sama mechanikiem, sama elektrykiem, sama alchemikiem, sama muzykiem, sama krawcową, by szatę swą uszyć na nowo, sama buciki zrobić, sama drogę odnaleźć, sama zostać czasem i sama kompasem, sama zostać Mistrzem. Cały ten program mam chyba w sobie, tylko poradzić z nim muszę sobie. Nauczyć się go stosować, by tu dobrze prosperować. Muszę być twórcza, bo tak życzył sobie Stwórca. Tylko czemu to wszystko zapomniałam? Czemu inny program zadziałał i kto mi go wmontował? Czy mam dwa programy, od Stwórcy i od taty i mamy? Może specjalnie mam dwa, bym wyboru dokonała sama i widzialne lub niewidzialne wybrała? Może po to, ta wolna wola? Tylko nauka alchemii, może udzielić mi odpowiedzi na te pytania i wiem, że może ona służyć wszystkim ludziom na ziemi, ponieważ jej cel jest uświęcony. Zapragnęłam dostać do niej klucze, ponieważ wiem, że najbardziej zdradzieckie okowy to te, z których istnienia nie zdaję sobie sprawy.

Okazało się, że kluczem do alchemii jest opanowanie samego siebie w większym lub mniejszym stopniu, a kluczem do wszelkiej wiedzy o sobie jest samodoskonalenie. Zabrałam się więc do pracy.

Musiałam wyjść z równowagi, by zobaczyć jak wygląda świat nagich (bez programów, z pustą głową) i co zobaczyłam — inwalidką byłam. Wydawało mi się tylko, że wszystko w porządku, gdy siedziałam tak jak wszyscy w jednym rządku. Dopiero gdy wyszłam z siebie, to zobaczyłam siebie. Ofiarą tresury byłam i poprawnym zachowaniem się szczyciłam. Nagle poczułam, że nie chcę w rzędzie siedzieć, że chcę zupełnie gdzie indziej siedzieć. Tak więc z równowagi wytrącona, zostałam do zmiany zmuszona.

Już nie dziwię się niczemu,

gdy usłyszę coś w skupieniu,

wtedy wszystko zapisuję,

a następnie praktykuję.

Słucham głosu, czuję ciałem,

podejmuję decyzje śmiałe,

więc się dziwią co mi jest,

pewnie chora dzisiaj jest.

A ja zdrowa, tylko wolna

i niech mi się tu nie pląta,

żaden Duch, co chce zaplątać,

moje życie w sieci swe

i zamienić je na złe.


Przestań kusić mnie Diabełku,

od poranka, aż do zgiełku.

Nie chcę słuchać wcale Cię,

bo zmarnujesz, życie me.

Kusisz — napij się nieboga?

A ja właśnie chcę do Boga.

Chcę podobać Jemu się,

a nie Tobie — przestań więc.

Nie kuś więcej, nie namawiaj,

bo to bardzo trudna sprawa —

Ci odmówić,

więc Cię proszę, zrób to dla mnie.

Przestań kusić mnie od rana

i wróć do swojego Pana.

Nie wiem, jaki jest mej duszy stan.

Czuję, że mam w środku kram.

Tu serduszko, tam zajączka,

dla małego dziecka bączka,

wszystko zawsze porozdaję

i mnie już nic nie zostaje.

Wiem, że tak nie może być,

bo zostanę ze straganem,

co już będzie pustostanem.

A ja chcę bogata być,

mieć swój pałac, zdrową być

i człowieka obok siebie,

z którym czułabym się jak w Niebie.

Przecież nie chcę bardzo dużo,

ciut miłości to za dużo?

Szkoda, że tak późno zrozumiałam

i wcześniej niczego nie chciałam.

Nie słyszałam swojej duszy,

bo alkohol ją przygłuszył.

Zadowolona, więc byłam,

roześmiana, rozśpiewana już od samego rana.

Nikt mi nigdy nie przeszkadzał, wręcz dogadzał.

Teraz za to problem ruszył,

bo zaczęłam grzebać w duszy.

Teraz mam już wątpliwości,

bo żyję wstrzemięźliwości.

Teraz chodzę trzeźwa ciągle,

więc już mi jest niewygodnie.

Nie wiem sama co mam robić,

Czy odpuścić, czy zarobić?

Czego trzymać się w tym życiu

Czy ustąpić, czy wystąpić?

Jakich zasad mam przestrzegać,

Czy tych, co mi każą wiecznie biegać

i uciekać przed swym cieniem,

albo zapaść się w milczenie?

Wiem, że serca mam posłuchać,

lecz tam trudno przytknąć ucho,

więc wyciągam ciągle szyję,

by usłyszeć, czy wciąż bije.

Bo już nie wiem — czy ja żyję.

Teraz mam świadomość inną,

Więc nie jestem już naiwną.

Dlatego zostałam sama,

bo nie byłam zrozumiana.

To chwilowe załamanie,

odbiło się na mej duszy stanie,

lecz poradzę sobie z tym

i nie będę w stanie złym.


Ja chcę wody, a nie piwa,

bo ja chcę być wiecznie żywa.


Nie oceniam, nie neguję,

bo od tego zwariuje.

Mam wiele do zrobienia,

wokół własnego cienia.


Już dostaję animuszu,

gdy zaczynam biegać w buszu.

Wszyscy chodzą i kupują,

ciągle o coś denerwują,

tylko ja biegam swobodnie,

bo włożyłam luźne spodnie.

Nie kupuję, nie gotuję,

tylko książki wciąż wertuję

i szczęśliwa bardzo jestem,

gdy ma dusza krzyczy — jeszcze!

Sama sobie się dziwuję,

że się śmiesznie zachowuję.

Inne miałam dawniej cele,

gotowałam i sprzątałam,

piekłam, prałam, mało spałam.

Teraz idę do kościoła,

by przed Bogiem schylić czoła.

Sprzątaniem się nie przejmuję,

zamiast ciasta piec, kupuję.

Nie zarywam nocy wcale,

za to wiersze piszę stale.

Coś mnie chyba opętało,

żeby tak się ze mną stało?

Ale za to kocham siebie,

bo już czuję się jak w Niebie.

Nie wiedziałam, że polubię,

tak długopis trzymać w dłoni.

Już wiem, czemu nie lubiłam,

bo by mi cały świat przesłonił.

Teraz ciągle mam pod ręką

kartkę i coś do pisania,

aż się dziwię, że od rana

mam już coś do zapisania.

Myślę wierszem, piszę wierszem,

maszeruję w rytm piosenki.

Nie wiem tylko, czemu muszę

zrytmizować swoją duszę?

Może fanfar głosy słyszę?

Może wiersze mi dyktują

Aniołowie, co za chmurą

wszystkie wiersze recytują?

Tylko nie wiem, po co mi to?

Teraz mam głowę nabitą,

Bo jestem zła,

gdy nie uchwycę jakiejś myśli

i żałuję, że jej już nie zanotuję.


Boże! Tobie to zawdzięczam właśnie,

że ma Dusza nie zagaśnie.

Wręcz odwrotnie, znów ożyła,

aby coś jeszcze stworzyła.

Dzięki Tobie, znów poczułam, że coś mogę.

Bo jak do tej pory wiecie,

byłam ciągle w domu śmieciem.

Głupia baba, imbecylka i debilka,

tylko takie epitety, słyszały w domu tapety.

Matka chora, jest z nią źle,

zakłada już firmy dwie.

Robi długi, nic nie sprząta,

w kątach kurz się ciągle pląta.

Co za matka, dzieci same( 16 i 17 lat),

sam, sobie muszę zrobić śniadanie.

Trzeba z nią iść do lekarza,

to zaraza! to zaraza!

Zarazi się jeszcze siostra,

wtedy szwagier ją wychłosta.

Koleżanki pozaraża natychmiast

z nią do lekarza!

A najlepiej pogotowie,

a nuż pielęgniarka powie,

co mam zrobić z taką babą

czy udusić, czy zostawić,

a może jeszcze przetrawić?

Wszyscy mają wielki stres,

co z tą babą wreszcie jest.

Czy jest chora, zarażona?

Czy zmieniona, podmieniona?

Czy ktoś wstrzyknął jej narkotyk,

w głowie klepki poprzestawiał?

Lepsza była, gdy coś piła,

teraz nie da się jej znieść,

przy niej wszyscy mają stres.

Za to ona — ta cholera,

jest szczęśliwa i w dodatku wiecznie żywa.


O Boże!

Człowiek nawet nie wie co może.

Wiem, że już jestem kochany Panie, na dobrej drodze — to jest wyzwanie. Wiem, że jest ona ciut wyboista lub jeszcze dla mnie trochę za śliska, lecz za to bliska. Widzę już siebie jak po niej pruję, a potem w Niebie lekko ląduję. Pożyczę rolki, założę łyżwy, by szlak, nie wydał mi się tak wyboisty. Wiem, że już nigdy nie zrezygnuję, bo ja chcę w górę, bo ja chcę w górę. Pracę zaczętą kontynuuję, z wzmożoną siłą i mocną wiarą, aby pokazać ludziom nieśmiało, że można zrobić to co się chciało. Wiem, że modlitwa materializuje, to co się widzi, to co się czuje, więc myśli piękne przechowam w głowie, te — co mi serce zawsze podpowie. Płakać też może moja duszyczka, bo jest malutka i taka śliczna. Lecz nie za długo daję jej się zwodzić bo to, nie o to w tym wszystkim chodzi. Chodzi o siłę, chodzi o moc, by moją duszą nie szarpał los. Ja, więc się muszę tej smyczy trzymać z jednego końca — z drugiego końca, Pan Bóg podtrzyma. Wtedy więc śmiało mogę już kroczyć, a jeszcze lepiej, gdy zamknę oczy, wtedy nie widzę, czy to urwisko przeszłam, czy jestem już bardzo blisko. Kroczę więc tak, nie patrząc na dół, bo jest pode mną, obcy już padół. Bliższe mej duszy inne krainy, o nich, więc marzę od tej już zimy. Nie wiem właściwie co mnie napadło, we własne sidła wpadam tak rzadko, a teraz siedzę po uszy w dole i wciąż biadolę, bo nie widzę jaki los mam wypisany na czole. Może mam odejść, może mam zostać? Przyjąć ofertę losu, co daje mi moją miłość. Lecz ja się boję. Mam więcej latek niż to wypada, więc może z tego wyniknąć strata. Miłość kojarzy się wciąż z młodością, a nie z poważną osobowością. Chociaż w serduszku uczucie stuka, to ja udaję, że jestem głucha. Choć radość dają mi te spotkania, to minę wciąż mam nie do rozpoznania. Nie wiem dlaczego boję się cieszyć i pokazywać co serce cieszy. Jestem szczęśliwa, a to ukrywam, bo ile razy byłam szczęśliwa, to los mnie zawsze trochę wykiwał. Wciąż, więc udaję, że to nie to, aby mój los nie zmienił się w zło. Nie wiem też, jak to wygląda z drugiej zaś strony. Choć on otwarty, choć on szalony. Umie się cieszyć jak mały chłopczyk, a taką minę w efekcie zrobi, że serce moje zaraz roztopi. Uwielbiam siedzieć w jego ramionach, tak jak na drzewie uwielbia wrona. Czuję jak ciepło przenika mnie, wtedy na świecie już nie ma mnie. Nic nie jest ważne, nic nie jest pilne, tylko te chwilki, tak jak motylki zbieram do siatki mojego życia, by wszystkie przeżyć je jeszcze za życia. Chciałabym siedzieć w jego ramionach przez całe noce i go przekonać, że nic na świecie nie jest takie ważne, jak właśnie chwilka w której z nim zasnę.


Dusza moja płacze, lecz jest szczęśliwa, zwykle tak właśnie z tym płaczem bywa. Gdy nie masz złości, a tylko miłość, płacz jest lekarstwem, on nie zabija. Nieraz, wiec popłacz sobie cichutko, by swoją duszę oczyścić nutką, bardziej rzewniejszą niż zwykle czyścisz, lecz po tej właśnie, lepiej się błyszczysz. Kocham więc życie, bo jest urocze i śmiało po nim zazwyczaj krocze. Nie raz się potknę, lecz nie ja jedna — to nie pociecha, lecz troszkę łatwiej jest, widząc, że inni też mają pecha. Wtedy, możemy złapać za rękę taką ofiarę i już nam łatwiej, bo razem, możemy podnosić wiarę. Wydaje mi się, że dobrze mieć pecha, bo wtedy dusza twoja nie ucieka. Siedzi cichutko i popłakuje, zastanawia się i coś próbuje, wtedy — właściwie się zachowuje. Zaczyna drążyć i kombinować, może źle żyłam, może mam malować, a może pisać, choć tego nie umiem — zamykasz oczy i w marzeniach suniesz. I nagle, widzisz, prześliczne krainy i myślisz sobie — dlaczego, ja wcześniej nie widziałam tego? Co zasłoniło mi moje oczęta, że byłam wciąż taka zajęta i dumna z tego, że nic nie widziałam?

To teraz okazało się — że całe życie spałam.

To jest cały problem ludzi,

że się nie chcą już przebudzić,

wolą spać na swych tapczanach

i filmy oglądać do rana.


O czym marzysz? — powiedz wprost.

Przecież w naszych rękach los.

Można nagiąć go jak chcesz,

by spełniło się to, co chcesz.

Fantazje masz uruchomić,

z marzeniami zaznajomić,

potem zrobić jeden krok,

lub odskoczyć trochę w bok.

Wtedy pójdzie wszystko gładko

i dostaniesz się w to stadko,

co na górze pasie się,

bo tam lepiej dzieje się.

Tam jest luźno, tam wesoło,

tam nie stuka się nikt w czoło.

To na dole tylko kram,

bo już ciasno bywa tam.

Wszyscy depczą się po pietach

i nikt nie chce już pamiętać,

aby spojrzeć trochę w górę

i obejrzeć, jaką chmurę ma nad głową.

Nikt też nie chce zrobić kroku,

bo w tym tłoku, już nie widać nawet z boku,

gdzie ich droga ta prowadzi,

lecz nikt nie chce się poradzić,

ani też podskoczyć w górę,

by przez chwilę choć zobaczyć,

czy ta ścieżka — pnie się w górę.


Prawdziwą alchemię

Tworzy własne doświadczenie.


Nic się nie zmieni,

gdy nie dokonasz,

własnej alchemii.

Nie wiedziałam, że mą duszę, tak rozhuśtam, tak poruszę, że zaczyna już rozrabiać. Zawsze skromna bardzo była, po kątach ciągle chodziła, a jak siedziała na środeczku, to jak myszka w swym dołeczku. Bała się nawet wychylić, by ją inni zobaczyli. Bo to przecież nie wypada, by ktoś złe odczucia miał i to przez nią, tą brzydulę stracił nagle dobry smak. Tak wiec rosłam w mej skromności, co teraz głupotą zwę. Wszyscy przy mnie ciągle rośli, a ja w dół kształciłam się. Nagle coś mnie oświeciło, w głowie klapki otworzyło, zrozumiałam, że nie tak żyć przecież chciałam. Żyłam dotąd tak, by wszyscy inni, byli zawsze szczęśliwi, ciągle im nadskakiwałam, dogadzałam i schlebiałam, bo szanować mi kazali innych ludzi. A to oni — tak ci sami, gdy potrzebowałam wsparcia, to na nosie mi zagrali. Odwrócili się ode mnie i z pogardą popatrzyli, mówiąc — cóż to chce brzydula ta, poprzewracać cały świat? W głowę jej się coś zrobiło? Nie ma forsy, a chce działać i zbudować nagle pałac? Już nie mogą mim darować, że nie chciałam wykorkować i nikt nie wie, co się dzieje, że wciąż żyję i się śmieję. Za to ja wiem, gdzie ten klucz, ukryty jest dla ich ócz, lecz nikt nie chce mnie wysłuchać, a co gorsze przytknąć ucha, tam gdzie wskaże. Lepiej przecież śmiać się z kogoś, niż zobaczyć w lustrze nowość. Bo co począć z tym odbiciem, czy go zacząć szybko ćwiczyć? Czy odwrócić się plecami i niech radzi sobie samo? Czy zostawić, i niech bije się z myślami, kto naprawdę jego panem? Przecież tak trudno uwierzyć, że się na swą twarz wciąż jeży i nic nie wie, że ją zmienia, nowy już zupełnie czas. Namieszałam, więc im w głowach, teraz oni siedzą w domach i boją się z nich wynurzyć, żeby świat im nie zaburzył starej wizji, którą mieli i zmienić już jej nie chcieli, ale gdzieś pod skórą czują, że wkrótce skapitulują. Wszystko teraz zapisuję, gdy przekaz od Duszy czuję. Gdy miotają mną różne uczucia, to znaczy, że jakiś problem w górę wyrusza. Jak lęk mnie ogarnia i nie wiem dlaczego, boję się i sama nie wiem czego, wtedy notuję i każdy przebłysk mojej myśli wyłapuję. Notuję już teraz wszystko, bo wtedy widzę, gdzie jest zapalne ognisko i jakim ogniem to wszystko się pali, więc kontroluję ogień ten, bo wszystko już sama wiem. Na przykład, wczoraj byłam na spotkaniu starych moich koleżanek i napiłam się Campari, a dziś miałam się już za nic. Choć nie dużo się napiłam, lecz już niezadowolona byłam. Ja nie mogę taka być! Chcę być czujna, chcę być trzeźwa, chcę mieć wszystkie zmysły chłonne, aby w każdej chwili, na wszystko gotowe były. Postanowiłam już, że nie będę piła już, bo się potem wstrętnie czuję i sama siebie źle traktuję.

Nie pochłoń mnie proszę,

bo tego nie zniosę,

chcę trzeźwa być,

więcej nic!

Nie pochłoń mnie proszę,

bo tego nie zniosę,

chcę mądra być,

więcej nic!

Nie pochłoń mnie proszę,

bo tego nie zniosę,

chcę widzieć,

świadomie żyć.

Chcę świadoma być,

chcę genialna być,

jest to mój życiowy cel.

A ty mi przeszkadzasz,

lecz także dogadzasz,

szalony mój, Duchu mój.

Więc nie wiem co lepsze,

czy to co mi szepczesz,

szalony mój, Duchu mój.

Czy to co już wiem?

Czy to czego chcę?

Co wybrać — nie wiem już?

Chcę wybierać już,

chcę się cieszyć już,

chcę radośnie sobie żyć.

Aby można coś już zmienić, trzeba stare wykorzenić, bo nie można mieć wszystkiego i starego i nowego. Wtedy nie ma już harmonii, bo to stare, nowe goni. Gdy dokonać chcesz już zmiany, musisz drążyć stare rany, by dogrzebać się problemu, co się schował w twoim cieniu. To bardzo trudne zadanie, bo pozbawia ciebie tego, co wszystkim było dla niego, a to coś — to zwie się Ego. Musisz pozbyć się stresora, co cię w każdej chwili woła, rozkazuje, zakazuje, aż cię znowu zablokuje. Wtedy taka walka jest, jak z wiatrakiem walczy deszcz. Wiatrak, chce się wciąż obracać, a deszcz, chce go trochę schlapać. Każdy inne ma zadanie, na zupełnie innym planie. Ta walka więc nie ma sensu, bo nie sprzyja to zwycięstwu. Nie ma co tu porównywać, bo się można dać wykiwać. Każdy robi co innego i to sprawa tylko jego.

Ja nie jestem już smarkulą,

niech mnie w tyłek pocałują i

tak zrobię to co chcę,

bo już nadszedł taki dzień.

Nikt mnie tu już nie zatrzyma,

zrobię wszystko, tak jak czuję.

Nie wiem nawet co mnie czeka,

lecz nie mogę dłużej zwlekać.

Chcę wyfrunąć z tego bagna,

co mnie wciąga aż po szyję,

jeszcze trochę i do dna już wnet dobiję.

Wtedy do ust się dostanie pełno błota,

które potem płuca wchłoną i modlitwy me zatoną.

A ja nie chcę być topielcem,

Więc wyciągam ciągle ręce,

by mnie uchwyciło za nie,

czyjeś litościwe ramie.

Przekonałam się już o tym,

gdy sama znowu zostałam,

że los nasz jest w naszych rękach,

więc Bogu go ofiarowałam.

Wcale, nie możemy liczyć,

na nikogo na tym świecie,

bo w momencie się odmieni

i znów sama się borykasz

z problemami na tej ziemi.

Tak więc, wolność ma oznacza,

Iść do przodu, ale z Bogiem

i wzór brać z tych co już idą,

na początku, tuż za Bogiem.

Wiem, że łatwiej iść we dwoje,

albo nawet w całej grupie.

Trudno jednak tak od razu

znaleźć parę albo grupę.

która chce iść razem z tobą —

w momencie nie zrezygnuje.

Bo tu trzeba wszystko zmienić,

to jest właśnie takie trudne,

tak nas przecież mocno trzyma

nasze życie — chociaż nudne.

Trudno przecież jest zostawić,

męża, żonę, meble, auto,

chociaż tak naprawdę wiemy,

że zostać z tym już nie warto.

Inni ludzie nam w mówili,

że to przecież nie wypada,

lepiej siedzieć i udawać,

że wszystko dobrze się układa.

Ja już jednak, gdy nie czuję,

Zawsze wtedy rezygnuję z tego, co mi nie pasuje

Bo już wierzę,

że Bóg dla mnie, ma w ofercie coś lepszego,

a dostanę to, gdy otworzę swoje serce

wtedy On, otworzy Niebo.

To co było, już minęło. Teraz stworzę nowe dzieło. Nie wiem jaki etap zacznę, jednak wiem, że znów żyć zacznę. Zobaczyłam nowe wartości, to stare przestały mnie złościć. Wiem, że etap duchowy zaczęłam, bo inne już przerobiłam. Byłam dzieckiem i panienką, narzeczoną, matką, żoną i służącą zagonioną. Pracowałam w pocie czoła, lecz nie byłam doceniona. Brakowało mi pieniędzy, chciałam więc je zaoszczędzić. Zamiast myśleć zarób więcej, to myślałam oszczędź więcej i to był mój główny błąd, więc ten kryzys stąd się wziął. Teraz myślę zarób więcej, nie rób długów jeszcze więcej, bo już wiem, że źle myślałam, dlatego w długi popadałam. Teraz długi me oddaję i na prostej znowu staję, bo zaczęłam myśli zmieniać, więc świat mój się zaczął zmieniać. Zrozumiałam to nareszcie, że to myśl właśnie kreuje i moje życie buduje lub rujnuje, więc teraz tylko myśli pilnuję.

Inne myślenie, to ocalenie

Znowu mi dzisiaj wszyscy w mówić chcieli, że tak nie powinnam, że tak nie wypada, że powinnam wrócić do starego świata. Ale ja już nie chcę, bo zrozumiałam, że do tej pory siebie nie kochałam. To co mi mówią, to ich przekonania, z którymi ja całe życie się uganiam. Nie chcę ich przekonań, chcę swoje mieć myśli, wtedy będę żyła tak jak mnie się tylko wyśni. Tylko wtedy przez własny świat wędrujesz, gdy swoje przekonania z plecaka wyjmujesz.

Dbaj więc o to, by w twoim plecaku takie przekonania były, by twoje życie na korzyść zmieniły. Jeśli myślisz, jestem złym człowiekiem, to taka myśl wywołuje nienawiść do siebie. Gdyby ta myśl nie powstała w twojej głowie, uczucia tego nie byłoby w tobie. Myśl można zmienić, świadomie wybierać. Jestem wspaniały niech sunie przed tobą, a zobaczysz jaka świetlana przyszłość otworzy się przed tobą. Dlatego dokładnie myśli swe wybieraj, tak, jakbyś wybierał prezent dla swojego przyjaciela.

Życie jest serią zmian,

więc spróbuj je nagiąć sam.

Miej giętki umysł i giętkie ciało,

aby jak wierzba się ciągle zginało.

Wtedy nie złamią cię żadne krzywdy,

bo jesteś giętki, a nie bardzo sztywny.

Bądź więc otwarty, na to co nowe,

bo tak się żyje o wiele zdrowiej.

Daj się unosić życiu spokojnie,

a ono cię za to, wynagrodzi hojnie.


Gdy pokochasz siebie samą,

to dla innych będziesz damą.

Bo to, co dotąd zwiesz miłością

jest w rzeczywistości współzależnością.

Ciągle wiec zadawać będziesz pytanie,

czy naprawdę mnie kochasz,

odpowiedz kochanie?

W żaden inny sposób,

choćbyś wyszła z siebie,

nie zadowolisz tego,

kto nie kocha siebie.

Gdy nad sobą wciąż pracujesz, to później nie pokutujesz

Moje małżeństwo, już się skończyło, bo nieudane właściwie było. On ciągle wrzeszczał, ja go słuchałam i cicho siedziałam i przytakiwałam. Myślałam — wtedy go udobrucham, jak moje serce, jego serca będzie słuchać. Później już sama nie rozróżniałam, czy to swój głos wewnętrzny, czy to jego głos słyszałam. To posłuszeństwo wyniosłam z domu, bo to on był panem, nie podlegał więc nikomu. Tak też chodziłam, jak moja matka, dwa kroki w tyle i wciąż pytałam, co robić mam już za chwilę, o czym mam myśleć i co powiedzieć, aby nie wydać się jemu śmieciem. Teraz dopiero to zrozumiałam i dokonuję wyborów sama. Eliminuję z życia to wszystko, co mi przeszkadza kochać siebie, ponad wszystko. Teraz daję sobie to, czego potrzebuję, więc z każdym dniem się lepiej czuję. Wiem bowiem, że rozwój wewnętrzny nie jest dla mnie wcale niebezpieczny i że im bardziej będę spełniona, tym bardziej będę zadowolona. Dzisiaj dołączam do szeregu kobiet, uzdrawiających inne kobiety, bo razem pracując, będziemy błogosławieństwem dla naszej planety.

Ludzie! — umysł jak komputer działa,

zmień tylko program, a nie poznasz ciała.

Zmień stary program, a wprowadź nowy,

zobaczysz jakiej dokonasz odnowy.

Staniesz przed lustrem i spytasz nieśmiało,

czy to co widzę, to moje ciało?

Patrząc tak, dojdziesz do wniosku starego,

zmień myśli i pozbądź się swego ego,

bo wtedy dopiero, zobaczysz kogoś zupełnie innego,

kogoś, jeszcze bardziej kochanego.

Niech twe wewnętrzne uszy i oczy, będą wsłuchane

W niebios odgłosy, bo tam znajduje się źródło,

wewnętrznej pogody i boskiej rozkoszy.

Radosny wtedy będziesz i pełen miłości,

bo usuniesz żądło ziemskiego życia,

ze swej świadomości.


Unikaj samozadowolenia, bo nie doznasz oświecenia.


Aby stworzyć ważne rzeczy,

całkowicie to zależy

od wszystkiego co nie widać,

a nie tego co już widać.

Ludzie mylą się dość często,

bo umysły ich zajmują, pojęcia

co nie zasługują, na nadanie im znaczenia,

bo się wszystko szybko zmienia.

Wszystko nudne staje się,

gdy przy ziemi plączesz się.

Gdy świadomość swą poszerzysz,

zajrzysz wyżej, wyżej mierzysz

Zobaczysz oktawy stworzenia

i zyskasz akordy natchnienia,

więc doznasz oświecenia.

Społeczeństwo ukształtowało wiele błędnych pojęć przez naśladowanie miernych wartości i niższych stanów świadomości. Należy wznieść się ku wzniosłym przykładom.

Życie jest jak restauracja.

Naucz się więc zamawiać w niej to,

co chcesz od życia.

Potem uwierz i czekaj spokojnie,

Aż przyniesie ci to wszystko,

coś zażądał dzisiaj.

Gdy zamawiasz potrawę,

nie martwisz się wcale,

czy zasłużyłeś na nią,

czy nie zasłużyłeś wcale?

Zobacz więc, jak się w restauracji zachowujesz,

czy czekasz spokojnie i mówisz dziękuję?

Czy martwisz się, że cię kelner zignoruje?

Jeśli coś się nie zgadza i poprosisz o to,

to znaczy, że nauki nie poszły piechotą.


Kiedy mówię muszę,

to znaczy, że mam zniewoloną duszę.

Gdy mówię próbuję, to znaczy,

że niczego nie dokonuję.

Używajcie słów: tworzę, robię, powoduję,

a zapomnijcie o słowie próbuję.


Jeśli ciągle potakujesz, to siebie nie inspirujesz.


Stań się więc człowiekiem czynu

i dokonaj już wyczynu,

swe marzenia zrealizuj.

Znikną wtedy ułomności,

a ukażą się zdolności.

Nie ma już na tej planecie,

żadnych ograniczeń przecież,

wszyscy to już dobrze wiecie.

Jeśli chcesz więc coś otrzymać,

rzeczywistość swą naginaj.

Do dzieła więc moi mili,

nie zwlekajcie ani chwili,

żądajcie wszystkiego czego pragniecie,

bo na pewno dostaniecie.

Kiedy staniesz się człowiekiem czynu

i osiągniesz to co chcesz,

będziesz dla innych przykładem,

a tego przecież chcesz.

Możesz śmiało im powiedzieć

zobaczcie sami, to działa!

Zdołałem zrobić to ja

to i wam się uda zdziałać.


Chcę iść własną drogą,

nie będę się zrażać, nawet wtedy,

gdy najbliżsi będą się obrażać.

Chcę robić co każesz Boże

I słuchać wciąż Ciebie,

aby na nowe punkty

zapracować w Niebie.

Idę więc już śmiało, nie bojąc się ludzi,

bo idę z miłością, ona dobro budzi.

Chociaż jeszcze krzyki i wrzaski wciąż słyszę,

lecz gdy dalej kroczę, to wrzaski te cichną,

gdy będę na górze to wszystkie zamilkną.


Najważniejszy związek, to związek ze sobą,

więc zwróć uwagę na to, jak czujesz się z sobą.

Czy jesteś kimś, z kim lubisz przebywać?

Czy lubisz swe myśli i nie musisz nic ukrywać?

Czy kochasz swe ciało, dobrze je traktujesz, czy

może ciągle je wykorzystujesz?

Jeśli twój związek ze sobą, nie jest wcale dobry,

nie licz, że z innymi będzie bardzo dobry.

Bo jeśli nie kochasz siebie tak naprawdę,

to będziesz zawsze szukał kogoś,

kto miałby cię uszczęśliwić i wypełnić brak ten.

Potrzebowanie kogoś, to najkrótsza droga,

By przyciągnąć do siebie, właśnie swego wroga.

W każdym związku w efekcie końcowym,

znajdują się właściwie dwie — pół osoby,

a ty byś był naprawdę szczęśliwy,

musisz dążyć do tego, by w związku dwie osoby były.

Dlatego najpierw ty musisz być pełny,

wtedy przyciągniesz do siebie człowieka również pełnego,

z którym stworzycie całość i będziesz radością dla niego.


Wykształcić wiarę, zmienić myślenie

to właśnie nasze jest ocalenie.


Czemu jesteś małej wiary, jak dostajesz ciągle dary?


Łatwiej zmienić metal w złoto,

niż swoich wad pozbyć się z ochotą.


Zmiana myślenia, zmienia kierunek chodzenia.


Nic się nie zmieni, gdy się nie zmieni, własnej alchemii.


Porzuć stare już pojęcia, włóż na siebie nowe stroje,

uwierz, że wszystko na lepsze się zmienia, a otworzą się

podwoje.


Dziękuję Panie i Mistrzu kochany,

za Twoje lekcje i za miłość Twoją.

Dobrze, że nie skuszą mnie,

bogactwo i bałwany,

bo to już znam

i nie chcę już tego.

Chce mieć świadomość,

już czegoś innego.

Chcę posiąść wiedzę,

co przetrwała wieki,

dla dobra świata

i dla dobra ludzi.

Chcę ich własne serca,

wreszcie już przebudzić.

Nie dziwne mi zabawy

i uciechy świata,

to mnie nie interesuje,

to jest dziecinada.

Chcę mieć talentów wiele,

wszystkie wykorzystać,

by stworzyć nowy świat,

piękniejszy niż dzisiaj.

Daj mi mądrość wieków

i skromność Anioła,

by mi pycha nie podniosła,

za wysoko czoła.

Chcę słyszeć tylko Ciebie,

dla Ciebie pracować,

chcę być Twoim najwspanialszym narzędziem,

by Twą boską świadomość,

zasiać dookoła.


Świadomość jest naszym najwspanialszym darem, więc módlmy się o nią stale.


Tak długo będę mówić,

Jezu ufam Tobie,

aż to zdanie tak ważne,

w swej duszy wyżłobię.

Wiem, że kroczysz przede mną,

choć zmieniasz swe twarze

i robisz to dotąd, aż Cię zauważę.

To jest ważne ćwiczenie,

które muszę umieć,

bo mam Cię wszędzie rozpoznać,

od razu zrozumieć.

Jak się tego nauczę,

bezpieczna już będę,

bo wszędzie odnajdę,

Twoją silną rękę,

którą podasz mi zawsze,

gdy będę w potrzebie.

Dlatego, tak mi łatwo,

pracować u Ciebie.


Gdy miłość przepełnia twą duszę,

zmniejszają się ziemskie katusze.


Gdy miłosierdzie innym okazujesz,

twoją ścieżkę do Nieba, Pan Bóg sam prostuje.

Serce okazuj i miłość wysyłaj do nich,

to wtedy niewidzialna Drabina z Nieba,

dla ciebie się wyłoni.

Drabina, po której możesz wchodzić

i z każdego szczebla zobaczyć świat prawdziwy

i tu dopiero ujrzysz dziwy!

Na każdym szczeblu inną świadomość posiądziesz.

Im wyżej będziesz — świat zostanie głębiej.

Tajemnice wieków, wtedy już zdobędziesz.

Najtrudniej wejść na pierwszy stopień,

nieraz ktoś musi podsadzić cię trochę,

ale jak zaczepisz się już o Drabinę,

to łatwo się już dalej wchodzi i Dusza nie zginie.

Daleko wtedy jesteś od uciech,

odległego dla ciebie już świata

i to właśnie dla ciebie, za twój wysiłek najlepsza

zapłata.

Odmawiaj modlitwy, to stopień Drabiny.

Na wyższych stopniach Anioły trzymają

więc się nie bój, asekuracje masz już doskonałą.

Zacznij więc już wchodzić po szczeblach Drabiny,

by czasu nie brakło i nie brakło siły.


Otwórz mi serce

i otwórz mi uszy.

Niech wreszcie usłyszę,

głos mej własnej Duszy.

Niech oczy zobaczą to,

co widzieć powinny,

a nogi mnie niosą,

w stronę mej krainy,

na spotkanie z Tobą,

tam gdzie nieść powinny.

Boże ukochany,

ratuj moją Duszę,

niech ominą mnie,

ludzkie katusze.

Ty za mnie cierpiałeś,

więc ja już nie muszę.

Niech przed moimi oczami,

zwycięstwo Twe stoi.

Ja też chcę zwyciężyć,

własne lęki swoje,

podnieść oczy do Nieba

i głośno zawołać,

niech żyje Jezus Chrystus,

On jest moim Panem,

Jemu będę służyła,

nikomu więcej,

Amen!

Jesteś pilotem samolotu życia, a Bóg nawigatorem, który cię prowadzi, więc nie bój się gdy cię pilotuje. Pilot też swoje życie w ręce nieznanego nawigatora składa, słucha go i mu ufa, że bezpiecznie wyląduje. Dlaczego, więc boisz się zaufać Bogu? Obiecuje ci przecież lotnisko wspaniałe, a na nim również bezpieczne lądowanie. Do ciebie należy wybór jak fruwać chcesz w życiu, czy chcesz latać wysoko, czy, niski pułap wybrać? Możesz widzieć przepiękne krainy, lub tylko uważać, by nie zahaczyć o kominy. To ty decydujesz, gdzie i jak lądujesz. Nie ma żadnej korzyści z życia, gdy ciągle się lękasz. Stań twarzą w twarz z lękami, a przestaniesz pękać. Strach i lenistwo to nasi wrogowie, więc pracuj i wyrabiaj dyscyplinę w sobie.

Wiem, że wszystko co się dzieje,

jest od Ciebie Panie dane,

albo na me wyzwolenie,

albo na ukrzyżowanie.

Ode mnie, więc to zależy,

którą ja wybiorę drogę,

albo pójdę tą łatwiejszą,

albo wybiorę trudniejszą.

Największa trudność leży w tym,

bym wiedziała co mam robić,

jak ominąć tą trudniejszą,

a podążać tą łatwiejszą.

Chcę nauczyć się omijać,

nie rozbijać o przeszkody.

Guzów mam już dość na ciele,

teraz chcę doznać odnowy.

Chcę, by życie się toczyło,

tak jak w bajce, tak jak w kinie.

Mój film życia ma być piękny

i trwać wiecznie, nie godzinę.

Chcę mieć Niebo, tu na ziemi,

chcę Miłością się otaczać,

chcę pracować, chcę zarabiać,

chcę malować, tańczyć śpiewać,

odpoczywać i dziękować

Tobie Panie, żeś uchylił mi już Nieba.

Chce radością promieniować,

entuzjazmem mym zarażać,

na duchu podnosić ludzi,

a sama przy Tobie latać.

Daj mi takie dary Panie,

daj mi radość, a nie męki,

daj mi siłę, bym podniosła się z upadku,

który zdarzy się niechcący.

Naucz omijać przeszkody

i niech intuicja mi podpowie,

co mam robić,

jak właściwą wybrać drogę.


Życie to film, na naszym ekranie,

światło lub cień pada więc na nie.

To co wybierzesz to twoja sprawa,

Mądrość powinna więc ci doradzać.

Słuchaj więc siebie no i medytuj,

to twoje trudy nie pójdą donikąd.

Zacznie się wszystko materializować,

sama się zdziwisz i głowę schylisz,

bo dojrzysz Pana, właśnie w tej chwili.


Umysł i oddech, dwa konary bliźniacze, gdy nad

jednym panujesz, nad drugim masz władze.


Gdy umysł w serca głębi znika całkowicie,

a serce prawdziwym rozjaśnia się słońcem,

karma żadnej nie ma już nad mędrcem władzy,

bo los nie sięga tam, gdzie trwa Najwyższe.


Gdy umysł skupisz i sobie przyglądasz się bacznie,

to wtedy w istotę świetlistą przemieniasz się

właśnie. Widzenie siebie to mądrości szczyt,

im głębiej wchodzisz — wyżej zachodzisz.

Wiem, że szczęście jest u progu, bo oddałam wszystko Bogu. Jemu przecież zaufałam i całą siebie oddałam, więc nie spotka mnie nic złego, bo mnie chroni aura Jego. Jego miłość, Jego troska, wiec nie zgubię nawet włoska. Wszystko piękne będę mieć, bo wyrzucę każdy śmieć, będzie czysto wokół mnie, choć na świecie — może nie.

Ja więc będę wciąż szczęśliwa, bo w Miłości będę pływać. Będę pławić się po pas, aż przeczekam trudny czas. Wtedy będę wykąpana, do przejścia przygotowana. Otworzy się Brama Nieba, ja nią przejdę — bo tak trzeba.

„Bądź delikatniejszy od kwiatu gdy potrzeba

uprzejmości i dobroci, silniejszy od gromu, gdy

chodzi o zasady”

Wyrzucam dzisiaj wszystkie stare stroje i znowu ruszam w nowe podboje. Podboje nowe, nieznane mi, lecz chcę odnaleźć otwarte drzwi, przez które wejdę na drogę takiej wiedzy, która mą duszę wreszcie uleczy. Chcę wreszcie słyszeć, czego potrzebuje, czemu jest smutna i popłakuje, czemu znów wraca do starych spraw i ciągle ją ogarnia strach. Gdy tego się nie dowiem — to będzie następny krach. Muszę zapomnieć, muszę rozbłysnąć, muszę rozpalić nowe ognisko. Ognisko, które rozgrzeje, nie tylko mnie, lecz wszystko wkoło — więc o tym śnie.

Boże, dziękuję Ci za moje doświadczenia, dziękuję Ci za ludzi, którzy mnie otaczają i dzięki którym zaczęłam się zmieniać. Dzięki za wszystko, za miłość Twoją, za źródło życia, za to że jesteś moją ostoją, za to, że mogę z Tobą rozmawiać, za to, że mogę siebie nie karać, za to, że oczy mogę wznieść do Nieba i prosić o to czego mi potrzeba, wiedząc, że wszystko to zaraz dostanę, bo Ty jesteś moim Panem. Ja, więc spokojnie mogę pracować, żadnym problemem już się nie przejmować. Jak to cudownie, mieć taką opiekę, wszędzie jest chaos, a ja jestem w Niebie. Kocham Cię Boże, za to, że jesteś, za to, że rzucasz na mnie Twe boskie spojrzenie, za to, że widzisz mnie wśród tylu ludzi, za to, że wyciągasz do mnie rękę, gdy się bardzo trudzę. Jestem szczęśliwa, bo Ty jesteś ze mną i nic na ziemi nie zastąpi mi uczucia tego.

Szukam w sobie ciągle głębi,

którą Dusza ma się chełpi.

Lecz wypływam na płycizny,

bo natrafiam na mielizny.

Czy tak płytka woda ma,

że dobijam ciągle dna?

Czy to tylko są mielizny,

które można by ominąć,

mając odpowiedni przyrząd?

Wiem, że głębie także mam,

w której jest ukryty skarb.

By go znaleźć, może muszę mojej Duszy

znów rozkazać dalej ruszyć?

A może ma, wsiąść na statek z płaskim dnem,

by mieczem nie zarył się

w tych mieliznach, co mam w sobie?

Kto mi w takim razie powie,

co mam robić, jak się ruszać?

Czym mam płynąć, by nie zginąć,

i odnaleźć wreszcie skarb,

który przecież w sobie mam.

Czy za dużo może chcę — chcę prawdziwej muzyki, radości namiętności, twórczej pracy, powietrza wolności i zamiast śmierci — nieśmiertelności?

Muszę się zmienić, czuję to w sobie, lecz nie umiem wyrzucić Marysi, która kłania się wszystkim nisko i przeprasza za wszystko. Chcę wzbudzić w sobie siłę, co plecy mi wyprostuje i wyciągnie szyję. Siłę, która pozwoli odważnie kroczyć, która otworzy mi szeroko oczy. Chcę z dumą kroczyć po ziemskim padole, a nie czuć się zawsze, jakbym była w szkole. Powiedz mi Mistrzu, skąd mam ją czerpać, jak mam ją ćwiczyć, by wyprostowana chodzić po ulicy?

Boże! Dzisiaj Ci oddałam swoją duszę, swoje ciało, chorobę wyrzuciłam do morza, aby w głębinach została i nikomu nie dokuczała. Chcę być inną, chcę być zdrową, zdolną, nie chcę być wiecznie ułomną. Chcę Ci służyć swoim życiem, chcę być Twoim odbiciem. Chcę być mistrzem, chcę być świętą, chcę być Tobą pochłonięta. Chcę mieć mądrość Twoją boską, chcę rozdawać Twoją boskość. Chcę być ręką, głową, sercem, chcę być Twym najwspanialszym narzędziem. Chcę wędrować, gdzie mi każesz, by dojść przed Twoje Ołtarze. Chcę wieczerze z Tobą jadać, chcę do nóg Twych się układać, Twe rozkazy wykonywać, na innych się nie zapatrywać.

Moja Droga wiedzie tędy, gdzie niewidzialne zakręty zataczają duże kręgi. Nie wiem, jak się ona zwie i gdzie leży– nie wiem gdzie. Lecz ją czuję i nią idę. Trudno ludziom wytłumaczyć, jak nią kroczyć, jak zobaczyć. Wiem na pewno, trzeba chcieć, trzeba Boga poznać też, wtedy niewidzialna ręka chwyci cię za prawy rękaw i postawi na tej Drodze, którą dumnie zaczniesz kroczyć.


Gdy me serce miłością goreje, wtedy wiem, że w mym życiu, już się dobrze dzieje. Gdy piękno widzę dookoła siebie, wiem, że Dusza moja wzbudziła nadzieję. Jak Dusza widzi piękno, to i świat jest piękny, nie ma innej drogi jak tylko tamtędy. Znam też inny stan mej Duszy, kiedy nie chcę się poruszyć, kiedy w sobie nic nie czuję, nawet modlić się nie umiem, wszyscy mnie już opuścili, myślę sobie w takiej chwili. Lecz gdy coś zadecyduję, wtedy dobrze, lub źle się poczuję. Gdy wybiorę to, czego Dusza pragnie, wtedy nic mi nie zabraknie. Wszystko już się dzieje składnie, niewidzialna zasłona opada i przed oczami moimi 100 nowych możliwości się układa. Wszystko widzę na różowo, lekko chodzę, z wysoko podniesioną głową, fruwać prawie mi się chce i wtedy wiem, że na pewno tego chcę.

Boże!

Chcę żyć prawdą, ale Twoją

i mądrością, również Twoją.

Chcę pracować jak rozkażesz,

wole, zrównać z Twym rozkazem.

Wtedy będę już bezpieczna,

kiedy zgaśnie ziemska świeczka,

a zaświecą oczy Twoje

i otworzą się podwoje.

Zobaczę więc to co trzeba,

wtedy mi nie braknie chleba,

ani pracy, ani siły,

bo się drzwi me otworzyły.

Dopomóż więc Boże drogi,

twojej córce tak ubogiej,

co bogata chce być w skarby,

ale Twoje, to nie żarty.

Ja naprawdę chcę pracować

i z pokorą chylić czoła,

tylko przed Twoim obliczem,

bo ze skarbami na tej ziemi,

już tak bardzo się nie liczę.

Chcę mieć dary, nie zabawki,

dzięki nim pomagać ludziom

i w zbawieniu świata, wziąć swój udział.

Jak najszybciej, więc mądrość mi daj,

żebym poznała prawdziwy mój świat,

abym nie zgubiła drogi i nie trafiła w inne progi.

Chcę do Twoich drzwi zapukać,

Boże otwórz! Już wystukać.


Dzisiaj weszłam sobie w ciszę,

Boga w sobie tylko słyszę

i tak bardzo dobrze mi,

nie leją się moje łzy,

tylko radość mnie wypełnia,

czuję, jak się wszystko spełnia.

To cudownie nic nie robić,

wiedząc, że wszystko samo się robi.

Nie martwię się wtedy o nic,

nic już przecież mnie nie goni,

wzmacniam tylko swoją wiarę

i wszystko co chcę, dostaję.

Zapadam więc częściej w ciszę,

w ramionach Boga się kołyszę,

bo wtedy nie dochodzi do mnie,

żaden ziemski lęk,

słyszę tylko boski dźwięk.

To mi daje siłę, moc,

nie straszy mnie ludzki głos,

żadnej groźby się nie lękam

ja się czuję jak nie tknięta,

więc ci radzę, wejść w tą ciszę,

bo nie będziesz wtedy słyszeć,

tego, co ci niepotrzebne,

co osłabia twą energię.


Chcę być kanałem Mądrości

ręce me, niech będą narzędziem wieczności,

nogi, niech niosą mnie, do Królestwa Twego,

nie pragnę więcej niczego.

To Ty Boże! dodajesz mi siły,

to Ty Boże! szykujesz mogiły,

to Ty Boże! dajesz mi talenty,

to Ty Boże! poprawiasz me błędy,

to Ty Boże! Chcesz bym rosła w chwale,

to Ty Boże! Chcesz bym wyborów dokonywała stale,

to Ty! uczysz mnie rozróżnienia,

to Ty! Mówisz mi, co mam do zrobienia,

to Ty! Wyznaczasz mi cele,

to Ty! Mówisz, że mam modlić się codziennie,

nie tylko w niedzielę,

to Ty! Podrzucasz mi książki,

to Ty! Rozdzielasz pieniążki,

to Ty! Panujesz nad czasem,

to Ty! Malujesz obrazy,

obrazy przed moimi oczami,

by wizje me, stały się rzeczywistościami.

Zaczynam to wszystko rozumieć,

więc chciwie zbieram rozumki,

bo dotąd, nie znałam tej nauki.

Takim jestem robaczkiem, a widzisz mnie Panie, to jak trochę urosnę, co się ze mną stanie? Może będę mogła siedzieć blisko Ciebie, tak bardzo Cię kocham, myślę wciąż o Tobie, wszystko co robię, oddaję więc Tobie. Nie zależy mi, co o mnie pomyślą, chcę w Twoich oczach być piękną, dla Ciebie rozbłysnąć. Chcę, żebyś wiedział, że stworzyłeś dzieło doskonałe, że nie pomyliłeś się wcale. Bo patrząc na mnie teraz, na pewno już myślisz, coś źle zrobiłem, gdzieś się pomyliłem, nie chciałem stworzyć takiego człowieka, co przed każdym tupnięciem ucieka. Wszystkiego się boi, nawet swoich braci i martwi się ciągle, że się nie wzbogaci. Nie widzi piękna, które mu dałem, nie kocha zwierząt, które mu przysłałem. Narzeka ciągle, wścieka się, choruje, mogiłę za życia sam sobie buduje. Albo, wywyższa się ponad swoich braci i myśli, że wszystko mu wolno, na nich się bogaci. Na pewno myślisz, gdzieś błąd popełniłem, zrównoważonego człowieka wcale nie stworzyłem, a miał żyć pięknie, w harmonii ze światem, a on się bije ciągle ze swym bratem. Chcę Ci więc w tym pomóc, aby udowodnić, że stworzyłeś wspaniałe dzieło, że da się to zrobić. Dałeś nam, po prostu za dużo swobody, wolną wolę nam dałeś — to są te powody. A może był to mały podstęp właśnie z Twojej strony, że największy wąż, pod podarkiem został podłożony. Zobaczyłam go właśnie, chcę go więc oswoić, bo podarek chcę dostać i trzymać go w dłoni.

Wiem Boże!

że przy Tobie, nic złego stać mi się nie może,

że będę miała wszystko,

bo jestem przy Tobie blisko.

Bo Ty jesteś mą osłoną,

bo Ty jesteś mą ochroną,

bo Ty jesteś mym natchnieniem

i moim znieczuleniem.

W tobie moja siła,

więc z Tobą każda chwila,

ratunkiem jest już mym.

pokarmem mojej duszy,

której już nikt nie ruszy,

i do złego nie skusi.

Pomóż mi kochać Ciebie najgoręcej,

obmyj mi nogi i obmyj mi ręce.

Pozwól zobaczyć Twoimi oczami,

pozwól pracować Twoimi rękami,

pomóż, myśli sprowadzać na tory właściwe,

by ciało było wreszcie szczęśliwe

i by język mówił, to co rzec powinien,

pozwól mi Panie — jestem Ci to winien.

Możesz mieć tylko ręce, nie musisz mieć nic więcej, gdy będą to Jego ręce. Możesz mieć tylko nogi, gdy będą to Jego nogi, nie zaznasz nigdy trwogi. Gdy wzmocnisz Wiarę, pokochasz Nadzieje, to Miłość sama na świat się wyleje.

Uwielbiam taki ranek, kiedy mogę usiąść i zapalić świece, zrobić sobie kawę, do Ciebie polecieć. Wtedy nic nie jest ważne, tylko atmosfera pachnąca, kojąca, z której Miłość się przedziera. Czuję Twą opiekę, czuję Twe zapachy, czuję jakby jakiś balsam łagodził mi rany i jestem szczęśliwa, nie chcę się obudzić, nie chcę za szybko w rzeczywistość wrócić. Jest mi tak dobrze, chociaż nic się nie zmieniło, tylko me serce w innym miejscu było. W miejscu spokoju, harmonii i piękna, które ma Dusza chce zapamiętać. Tam ona zawsze jest bardzo szczęśliwa, bo w Twojej Miłości ciągle tam pływa. Dobrze, że Brama do tego miejsca otwarta jest zawsze, bo gdy raz tam weszłam, pragnę wracać zawsze. Jesteś mą matrycą, Jesteś moim wzorem, gdy kroczysz przede mną, to nic się nie boję. Krocz, wiec przede mną ciągle, do granic wieczności i pokaż mi drogę do mojej wolności. Chcę kochać Cię Boże, kochać tak gorąco, by od żaru mego serca rozpalić się mogło Ognisko Miłości na całej planecie, nie tylko w mym sercu, nie tylko w mym świecie. Straw me ułomności w ogniu oczyszczenia, by po nich nie zostało najmniejszego cienia. Oddaję się cała, kieruj moją Duszą, a me ziemskie zmysły niech za nią wyruszą. Daj pojazd, daj buty, bym już wyruszyła i bym jak najszybciej koło Ciebie była. Bym za sobą innych pociągnęła także, Byś miał koło siebie same piękne twarze i serca gorące na Twoje rozkazy, więc mów po kolei od czego mam zacząć, bym się nie zajęła, niepotrzebną pracą. Idę do Ciebie Boże, by pokłon Ci oddać w pokorze I krzyczeć do Ciebie donośnie „Daj Ogień co we mnie urośnie!” roznieć Ognisko wspaniałe, co iskry rozsiewa w około bo może jakaś iskierka kogoś uderzy w czoło, lub w padnie w oko, a wtedy razem z nią poleci wysoko.

Zapalcie już swoje choinki,

bo bardzo słabiutko świecą,

a zapalonej całej,

można szukać ze świecą.

Palenisk pełno wokoło,

a ognia wcale nie widać,

więc cóż to się z wami stało,

kto ma zapalić, więc pytam?

Gdy sami nie zapalicie choinek,

swoim Ogniem Miłości,

to inni za was to zrobią,

lecz Ogniem Gniewu i Złości,

więc spieszcie się ludzie bardzo,

rozpalcie swój własny ogień,

bo tylko on was rozgrzeje,

inny spalić was może.


Wreszcie układam puzzle swoje,

wreszcie swe życie segreguję.

Chcę by otwarły się podwoje,

na jakie teraz zasługuję.

Nowe swe życie chcę budować

i w nowe progi wchodzić,

wiec już bez żalu stare zostawiam,

zamykam drzwi i odchodzę.

TYGIEL ALCHEMICZNY

Tygiel alchemiczny utworzyłam i wszystkie wątpliwości oraz prawdy, które nie zgadzały się z moimi, lecz ciekawość moją wzbudziły do niego wrzuciłam. Zaczęłam szukać Prawdy prawd, bo cóż bez Prawdy jest wart świat. Czas poświęciłam na szukanie i otrzymałam takie oto danie:

Dzień jest cieniem,

a Noc mocą.

W Nocy zbierasz swoją siłę,

w Dzień się tylko skrzętnie wijesz.

W Nocy prawda jest ukryta,

Dzień ją zawsze tylko wita.

W Nocy prawdę swą odkrywasz,

w Dzień ujawniasz, lub ukrywasz.

To ty decydujesz,

jaką prawdę preferujesz.

Prawdę z zewnątrz albo z wewnątrz?

Który program jest silniejszy,

ten od ludzi, czy wewnętrzny?

Ja ci radzę, śnij swą pracę,

śnij marzenia —

w Nocy łatwo możesz zmieniać.

W Dzień naginaj rzeczywistość,

by marzenia zająć Iskrą.

Ogień Mocy niech zapłonie,

wtedy Dzień w Nocy zatonie.

Noc zleje się ze światłem dnia,

a ty powiesz — tak, to Ja.

To moje marzenie,

to moje spełnienie,

chwała Bogu,

jestem już na Progu.

A oto, jak do tego Progu doszłam:

najpierw zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak się dzieje, że przychodzimy z ekwipunkiem, a wychodzimy z wizerunkiem starca, niedołężnego człowieka, który zgubił gdzieś po drodze swój potencjał i odchodzi z pustym workiem. To mi się nie spodobało, zaczęłam się zastanawiać co źle robimy. Czy przeoczyliśmy jakąś dziurę w naszym worku z ekwipunkiem? Czy ktoś nam zamienił worek, a my tego nie zauważyliśmy i zamiast worka z talentami, niesiemy z grzechami, a potem się cieszymy gdy umieramy mówiąc „nareszcie zrzuciłem ciężar życia”?

Dlaczego życie nazywamy ciężarem?

Przecież życie to cud istnienia.

To oddech pełną piersią.

To uśmiech pełną gębą.

To radość do rozpuku.

To ciało w pełnym ruchu.

To mądrość co prowadzi.

To wiedza co nam radzi

To modlitwa co uskrzydla

i nadziei daje skrzydła.

To wiara co stawia na nogi,

byśmy nie zeszli z Drogi.

Czemu więc umieramy?

Czemu grzybiejemy?

Czemu nie używamy narzędzi,

w które Bóg nas wyposażył?

Co odciąga nas od własnych ołtarzy?

Gdzie zgubiliśmy radość?

Dlaczego wiary w nas mało?

Kto zafałszował wiedzę?

Kto dziurę w worku zrobił,

bym na ziemi nic dobrego nie zrobił?

Nie wiem — ale znajdę!

Idąc z takim dziurawym workiem bezmyślnie tracimy moc i nieświadomie stajemy się narzędziem, które bezwiednie przyjmuje, wzmacnia i wysyła do planetarnej atmosfery szkodliwe substancje. Pierwszą taką trującą substancją, która nie pozwala spojrzeć w inną rzeczywistość jest nuda. Nuda widzi tylko próżność tego świata, więc stajemy się apatyczni i tracimy witalność. Potem wkrada się niezadowolenie albo żal. Zaczynamy oceniać swoje postępy lub ich brak i trudno nam się przyznać, że to my sami wykreowaliśmy swoją słabość. Przenosimy odpowiedzialność na innych. Ten podstęp umysłu to przyczyna osobistej stagnacji, a my mamy pamiętać, że jesteśmy tu nie bez powodu. Naszym zadaniem jest iść do przodu, bez lęku, ze świadomością, że każdy nasz krok ma sens.

Jest mi łatwiej, gdy pamiętam o tym,

że mam powody, by tu być

i spełnić swą powinność.

Wtedy śmieszą mnie, me troski i cierpienia,

bo widzę w nich magię cienia,

który chce mnie przestraszyć

i nie puścić do następnej klasy.

Bez lęku więc przekraczam przeszkody,

bo wiem, że każdy odważny krok

przynosi nagrodę i ma sens.

Dlatego…

Stukam, pukam do Drzwi Panie,

chcę dziś z Tobą zjeść śniadanie.

Wpuść mnie proszę,

nie każ czekać,

bo nie mogę się doczekać.

Z Tobą siedzieć chcę przy stole,

więc oddaję swoją wolę.

Oddaję swe ułomności,

oddaję Ci moje złości,

oddaję wszystkie przywiązania,

bo chcę być już odwiązana.

Wolność chcę dostać dla siebie,

by ciągle być już u Ciebie.

Wkładam więc wszystko do Płomienia,

bo pragnę by mnie przemieniał.

Chcę zrealizować cele swego życia,

i by żaden lęk mnie nie ograniczał.

Wychodzę z kloaki ludzkiej świadomości,

by żyć w pięknym Ogrodzie i już na Wolności.

Chociaż fala brudu oczy zalewała,

to Wiara i Siła wytrwać pozwalała.

Przepłynęłam wąskie przejście,

wydostałam się nareszcie.

Na nowo się narodziłam,

w nową przestrzeń więc wstąpiłam.

Gdy przestrzeń tą spenetruję,

znów narodzić się spróbuję

itd., itd.,..- aż odnowię się już w chwale.

Może wtedy więc usłyszę —

zejdź z krzyża i przesiądź się na konika,

co głową Nieba dotyka,

by słyszeć Niesłyszalne

i widzieć Niewidzialne.

Następną szkodliwą substancją jest brak wiary w to, że Wszechświat nas wspiera. Wierzymy, że nie napotykamy życzliwości Wszechświata i że musimy się wycofać. A to prowadzi do służalczości lub agresji. Tolerujemy więc takie uczucia jak letarg, depresja lub beznadzieja. Brak wiedzy o samym sobie budzi wątpliwości, a brak wiary w ostateczne cele życia rodzi w nas lęk. Nie potrafimy również wydobyć własnej mocy, aby dotrzeć do własnego szczęścia. Częściej kontaktujemy się z własną niemocą, co prowadzi do wyczerpania energii w ciele. Zauważając to wszystko, postanowiłam odnowić swoją świadomość, by władać swoją mocą i światłem i nie pozwolić, by rządziły nimi okoliczności. Więc…

Naraiłam siebie sobie

dlatego nie położę się w grobie.

Rajam sobie nieśmiertelność

więc przede mną inna wielkość.

Inna przestrzeń i oktawa,

inny dźwięk, inna oprawa.

Zobaczę czy mi się uda

Powiedzą mi o tym uda.

Może rajanie, to właśnie bajanie.

Baju, baju, będziesz w Raju.

Prawdopodobnie to tędy droga,

by zobaczyć w sobie Boga.

Nie wierzę, że jestem marnym prochem, więc szukam kontynuacji swego istnienia do własnego przeznaczenia. Szukam klucza do Łuku Istnienia, szukam podstawowej przesłanki życia. Czuję, że mogę wygrać swoją nieśmiertelność. Gram więc w kości o swoje kości, Ja i Śmierć. Wierzę, że to możliwe, bo byli Mistrzowie co z Nią wygrali i Wniebowstąpionymi zostali. Ja też chcę zostać Mistrzem. Dlatego startuję z platformy obecnej egzystencji, by znaleźć i uchwycić wrzeciono kosmicznego światła, które przeprowadzi mnie przez złote drzwi do eterycznych sfer. Czuję, że właśnie tam, ten Płomień znajduje się. Tam jest Fontanna Mądrości a ja chcę się tam dostać, bo pragnę przywołać Boga aby przejął kontrolę nad moimi sprawami na Ziemi.

Stary świat odrzuciłam,

z ostatnim zębem wyrzuciłam.

Stare decyzje, stare słowa,

teraz dopiero czeka mnie odnowa.

Chociaż chwilowo sztuczne zęby będę miała

to po to, bym przez Próżnie,

ze sztucznymi przeleciała.

Potem dostanę nowe,

bo życie będę mieć nowe

więc nowe decyzje podejmować muszę,

by do Edenu zaprowadzić Duszę.

Na razie, duszę się od natłoku myśli

i ciągle myślę, czy to co myślę,

jest po mojej myśli?

W głowie mam groch z kapustą,

jak to się mówiło,

więc muszę wszystko jeść osobno,

by mi się nic nie pokiełbasiło.

Tak mówili gdy coś przeoczyli.

Ja nie mogę nic przeoczyć,

bo właśnie ćwiczę oczy.

Ćwiczę teraz rozróżnienie.

Odróżniam — czy to ludzie, czy to cienie.

Niesamowite lekcje,

wszystko wydaje się nie takie,

jakie się wydaje.

To chwieje moją wiarę.

Wiarę w oczy, wiarę w zmysły.

Nie wiem, czy to stare widzenie,

czy nowe rozbłyski.

Chyba czucie ćwiczę,

chociaż nie wiem, które czucie właściwe.

Miesza mi się umysł z uczuciami,

więc ciągle szukam własnych granic.

Straciłam zęby, ale nie Duszę,

więc chyba się nie uduszę.

Dusza rozkwita, choć ciało więdnie,

lecz może się odmłodzę,

gdy zajrzę w swą głębie.

Może najpierw trwa odrodzenie wewnętrzne,

a dopiero potem zewnętrzne?

Nie tylko ciała czekam odrodzenia,

ale całego życia odrodzenia.

Nie wiem co zobaczę,

gdy pień życia przepiłuję

i zajrzę do środka.

Czy przypadkiem,

gniazda szerszeni nie spotkam?

Wolę odsunąć się na bok.

By żaden szerszeń nie wbił mi żądła

i jadu nie wpuścił.

Chcę przed ich jadem siebie ochronić,

by w pogoni za Duszą,

życia nie uronić.


Ograniczona orbitą,

nie mogę wyskoczyć dalej.

A ja chcę wskoczyć na inną,

bo tą znam doskonale.

Pozwólcie mi Bogowie

przeskoczyć na inną orbitę

chcę poznać inne światy,

co są przede mną ukryte.

Będę posłuszna Prawom,

będę przestrzegać Reguł,

pozwólcie poznać pola

w których już nie ma reguł.

Nie znałam dotąd świata,

co nie miał żadnych praw

i brat nie zabijał brata,

bo każdy był jego Brat.

Zwierząt nie zabijali,

uczyli od nich się,

Miłość wszystkim dawali,

wszyscy cieszyli się.

Chcę poznać świat, gdzie rządzą prawa nowe, dane na ludzkości odnowę. Sama będę alikwoty tworzyć, żeby nowy świat utworzyć. Nie boję się nowych dźwięków, właśnie one wyprowadzają mnie z odmętów. Już nie będę siedzieć cicho. Niech mnie wyprowadzi Licho. „Licho nie śpi” — mi mówiono. Kto to Licho? — nie wiem, kto zacz — może dlatego działo mi się licho. Ile rzeczy nie rozumiem! Ale, wydobędę dary, które noszę w sobie i zobaczę łaski dane mej osobie. Tak się stanie, bo tak chcę. Przegoniłam wreszcie lęk. Lęk, że rozkazuję, lęk, że owocuję, lęk, że na moc zasługuję. Wszystkie te lęki mnie ograniczały i żyć po bożemu nie pozwalały. Czas skończyć z lękiem, zastępuję go wiarą i głębokim zaufaniem w zwycięstwo boskiego planu. To ta pewność daje mi szczęście, zacznę ją rozwijać, bo chcę się przebijać przez przeszkody, do obfitego życia. Nie rozumiem, dlaczego ludzie święty spokój widzą w śmierci ciała? Czy zagłada ciała to coś, co nasza Dusza chciała? Nie czuję tego, może to coś innego. Może to umysł je męczy? Może mamy pogrzebać szkodliwe stare myśli, a nie nasze ciała, by żywić nimi glizdy? Kocham moje ciało, nie chcę by pożywieniem Robali się stało i to Robali, których wcale nie znam. Może to umysł kombinuje i nasze ciała źle programuje więc w rezultacie do grobu kieruje. Czy nasz umysł ktoś zaprogramował i nauczył tak, by mógł żywić się nimi Robal?

Kim są ci Robale co żywią się nami stale. Czuję obrzydzenie i wstręt. Żywcem nas zjadają, ale mnie nie dostaną. Obudziłam się i ciało me oświeciłam. Kocham cię mu powiedziałam i Robalom go nie dałam./Chociaż już mnie prawie mieli/. Oświecenia doznałam i pomyślałam, że gdy połączę moje oświecone ciało, ze swoim ciałem świetlistym to bombom atomową stanę się dla glizdy. Nareszcie jestem w swoim stanie, w stanie równowagi, w stanie właściwej uwagi, w stanie uzdrowienia, w stanie wyzwolenia, w stanie Jam Jest, w stanie Jam Jest Który Jest, kocham się i kocham Cię.

Wiem kochani,

wiem kochani,

teraz nie ma żadnych granic.

Ja tu rządzę,

Ja tu mącę.

Ja pracuję na tej łące.

Dzisiaj powiem,

hej! Dziewczyny,

nieśmiertelność już dzierżymy!

Tylko chwyćmy się za ręce,

niech nas będzie trochę więcej.

Niech uwierzy ten kto może,

że można żyć wiecznie,

na tym Boskim Dworze.

Na tym właśnie gra polega,

niech nie zeżre cię kolega.

Tak jak lis goni zająca

i nim żywi się do końca.

Kto się żywi nami,

przecież umieramy

Ktoś pochłania tę energię

Nie dziwcie się, że to zgłębię,

ktoś nas lubi, więc nas zjada.

Chcę wiedzieć, komu moje ciało odpowiada.

Nazwali ją Śmiercią.

Ona nas zabiera,

lecz czy to Ona, naszą energię zżera.

Może jest tylko na rozkazach,

może kto inny jej nakazał?

Chcę wiedzieć kto?

Chcę wiedzieć co?

Bo może wcale nie jest to Zło?

Może to Dobro?

Bo nas uczono, że dobrze jest,

dobrze czynić, bo to wyzwoli Duszę,

lecz w przyszłym świecie,

plony zebrać muszę.

Lecz co jest Dobrem, a co jest Złem?

Gdy kogoś nie słucham,

to, to jest już źle?

Gdy komuś powiem,

że się z nim nie zgadzam,

czy to jest już zło,

co z Drogi sprowadza?

Coś w tym jest,

muszę sprawdzić,

czy nie działa za tym Bies.

Bies i pies — jakie podobne wyrazy?

Pierwszy wzbudza strach,

a drugi czujność nakazuje.

Czy dlatego psy tak źle się traktuje?

Jak wygląda Bies?

Czy dzieckiem może jest?

Tak je chronimy,

jakby skarbem były,

a przecież jak łatwo

w nich przemycić zło

Takie niewinne” —

dla mnie to, kontrowersyjne.

Czekoladowe błotko,

tak to nazwałam,

gdy do ciotek,

udających dobre, się udawałam.

takie porządne, nieskazitelne,

a ja zawsze widziałam,

ich prawdziwą głębie.

Prawdziwe dziecko widzi,

co jest udawane,

tylko nie może się zarazić,

takim zachowaniem.

Musi pamiętać, jaki jego taniec.

Dzieci rodzą się z programami,

jedne z boskim, drugie z innym,

a na wszystkie mówimy „taki niewinny”.

A to nie prawda.

Skąd by zło się wzięło?

Tylko ty, musisz umieć odróżnić,

które boskie dzieło.

Jaki owoc chce posiać

na boskiej planecie,

czy winorośle

czy wojnę na świecie?

Nie może tak być na świecie, by jeden opływał w dostatek, a drugi martwił się jak nakarmić dziecię.

Niewinnego ukarzą, winnego nie skarzą, robią tak jak im wygodnie i co dziwne, czują się przy tym bardzo swobodnie. Dlaczego jest grupa ludzi, którym życia nikt nie zakłóci, nawet wtedy gdy ich działanie z prawem się kłóci.

Skąd się bierze ich odwaga i skąd taka magia, co oczy nam zasłania i nie widzimy prawdziwego ich działania. Skąd pomysły mają świeże, jak tu ludzi wykołować i podejrzeń nie wywołać. Dziwnie to wszystko wygląda, gdy z boku się na to spogląda. Może to tylko taka Gra, gdy dasz się w nią wciągnąć to dobijesz do dna i grób za życia sobie przygotujesz, bo myślisz, że coś możesz, a ty tylko po świecie się snujesz, nic nie tworzysz, tylko usługujesz i dziwne polecenia innych wykonujesz. Kradną ci czas i talent, czy tego nie czujesz? Jedni chlają, drudzy ćpają, inni ciągle pracują i na komputerach grają, więc wszyscy od rana do wieczora zajęcie mają. Ale gdy się obudzą, zobaczą, że się łudzą, bo nie pamiętają, jak pachną kwiaty, jak śpiewają ptaki, jak brzęczy pszczoła, jak jastrząb woła, jak kotek miauczy, jak ryczy krowa, jak szumi rzeka, jak piesek szczeka, jak siedzi z dzieckiem i czyta bajki, jak mu przypina narty, jak siedzi przy ognisku i śpiewa z innymi w przyjaznym uścisku. Wszystko to sobie przypomni i wtedy pomyśli, po co mi było to wszystko, kiedy już nic nie czuję, robotem się czuję, mam puste serce, choć pełne ręce. Nie chcę mieć tego, chcę spełnienia życia mego, więc kto się ze mną zamieni i pełne konto, na wolność wymieni? KTO?

Co jest dobrem, a co złem?

Nie mów szybko- już to wiem.

Bo pomylić łatwo możesz

cnotę dobra z posłuszeństwem

i wybierzesz zgubną drogę

choć wykażesz się swym męstwem.

Znaleźć dobro, to wielka sztuka

Trudno go znaleźć, choć go się szuka

Za to zło znajdziesz

Choć nie chcesz go spotkać,

Taka to na świecie panuje „głupotka”

Więc uważajcie i zawsze WŁAŚCIWIE wybierajcie.


Wejdź na Okręt swego życia

niech cię morze pokołysa.

Niech cię fale wciąż huśtają

i świadomość twą zmieniają.

A ty siedź, nastawiaj ucha,

na dźwięk morza nie bądź głucha.

To usłyszysz syren śpiew,

a ten śpiew, to będzie zew.

Nie ma innej możliwości,

jak uchwycić pieśń Miłości.

Ona kołem ratunkowym,

dla tonącej twojej głowy.

Złap melodię i złap rytm,

abyś znów w harmonii żył.

Wtedy zdrowie ci dopisze,

w sercu swym usłyszysz ciszę.

Będziesz słyszał jak kiełkuje ziarenko,

które wnet wyskoczy w górę.

Cud zobaczysz i zdziwienie,

że to ty — tylko prawdziwy.

Zobaczysz siebie bez maski,

bo wszyscy doczekamy tej łaski,

więc podlewaj ziarenko Miłości,

to owoc ujrzysz w przyszłości.

Dzięki, dzięki, wielkie dzięki,

ale ja przechodzę męki.

Zamiast pieśni, słyszę jęki.

Gdzie melodie piękne morza?

Może je zabrała Zorza?

Już myślałam, mam melodie,

dźwięk kropelek słyszę w oknie,

deszcz melodie mi wysyła,

a tu patrzę, czyjaś szyja —

nie, to nie deszcz —

łza sąsiada na parapet okna spada

i melodie podpowiada.

Jak więc radość znaleźć mam,

gdy za oknem płynie łza

i uderza w okiennice

szepcząc — jak tu żyć? — nie widzę.

Jak osuszyć taką łzę?

Jak zatrzymać w oku?

Kiedy smutek wszędzie jest,

nie w jednym oknie,

ale w całym bloku.

Myślę, że najlepiej się stanie,

gdy ten blok na głowie stanie.

Nogi w górze będą mieli

to się będą może śmieli,

gdy zobaczą już sąsiada,

co do góry teraz gada

i łza z oka mu nie płynie,

bo do góry nie popłynie.

Myślę, że to dobry pomysł,

świat by został wnet zbawiony.

Wszystko na głowie by stało,

nogami tylko machało.

Wreszcie do głowy by dopłynęła wiedza,

co w nogach utknęła.

Głowami nie mogliby kiwać,

ani nawet podskakiwać,

mogliby tylko języki pokazać,

lecz byłaby to niewielka obraza.

Wreszcie by do nich dotarło,

że mają takie samo gardło

i takie same języki,

więc mogą śpiewać w takt jednej muzyki-Miłości!


Wsiądź na Okręt swego życia,

aby mógł cię pokołysać.

Ptaki drogę niech wskazują,

niebo, gwiazdy pokazują,

fale niech cię kołysają,

błyskawice omijają.

A ty płyń i śpiewaj sobie,

i nie bój się nawet burzy,

chociaż niebo się zachmurzy.


Boże! Cudownie byłoby pracować u Ciebie

i być pracownikiem telekomunikacji w Niebie.

Przyjmij mnie więc do pracy,

tylko proszę, chcę pracować,

na wesołej stacji.

Nie chcę słuchać płaczu i lamentu ludzi,

chcę słyszeć śmiechy przebudzonych ludzi.

Chcę przesłać im Twój czarodziejski pocałunek,

który ze snu ich przebudzi

i z gardła Ha! Ha! Wyrzuci.


Wciąż wymawiam w imię Ojca,

w imię Syna, w imię Ducha,

lecz nikt, nie chce mnie wysłuchać.

Czemu takie czarodziejskie słowa,

nie działają jak ja wołam?

Co jest grane, czy to tylko czcze gadanie?

Wiem, że zgłębię tajemnicę

i że poznam tą matrycę

i ten kod, co otworzy Bramę tą.

Czegoś jeszcze mi brakuje.

Brak mi mocy, albo wiedzy, może wiary?

/ nie do wiary, ze mi brakło właśnie wiary/

Wiary w siebie, wiary w słowa,

wiary w miłość mego Boga.

Muszę znaleźć niewidzialne,

co zamyka drzwi otwarte

i naraża na katusze,

moją własną Duszę.

Muszę znaleźć klucz do tego,

co mi obiecuje Niebo.

Może muszę zmienić kod,

co nie powie mi już stop,

a wyświetli — droga wolna,

możesz teraz być spokojna?

Czuję, że jestem na właściwej drodze,

pokonałam czarcie moce

i wyrwałam z więzów ich,

aż trysnęły z oczu łzy.

Teraz idę na spotkanie,

ze spełnieniem, nie marzeniem.

Własna droga to spełnienie,

ale najpierw jest marzenie.

Sztuka na tym więc polega,

żeby działać, a nie zwlekać.

Bo mogą się zamknąć drzwi,

a klucza do nich nie ma nikt,

są to tylko moje drzwi.

Gdy otworzę swoje drzwi,

szczęściem pałać będę z rana,

zabliźni się moja rana,

świat się cały zaróżowi,

radość dopłynie do głowy,

zarażę nią wszystkich wkoło,

aż wkoło będzie wesoło.

Gdy zadziała ta alchemia,

biochemia nie ma znaczenia,

wszystko samo się pozmienia.

Ślady starości odpłyną,

moce młodości przypłyną

i zamiast wędrować do grobu,

uniosą mnie skrzydła boskości

do Domu Jego Wysokości.

Dlatego nie boję się już umierać

z każdym wydechem, bo wiem,

że ostatni wydech będzie mym nowym oddechem.

Oddechem do nowego świata i nowej przyszłości,

gdzie nie ma starości, ani okrutności,

tylko wieczna Miłość, w królestwie boskości.


Może nie musimy umierać, może to tylko

przekonanie, bo nie wierzymy w zmartwychwstanie.


Ten, kto myśli o śmierci,

mogiła go nęci.

Czy można myśleć o tym czego nie ma?

Codziennie przecież powtarzamy

„wierzę w ciała zmartwychwstanie

i żywot wieczny”,

a pamiętamy tylko „Amen”.

Nie mogiła powinna nas nęcić,

a skrzydła wolności do boskiej pamięci.

Do piękna, które przyobiecał

i do Ognia, który będzie wzniecał.

Ktoś nam zniekształcił przekaz,

może to wyzwanie?

Byśmy sami odkryli tajemnice

i tak szybko nie wypowiedzieli „Amen”


Dlaczego nie wierzę,

jak codziennie odmawiam pacierze?

Ciągle mówię wierzę w Boga,

a przychodzi na mnie trwoga.

Mówię, wierzę w ciała zmartwychwstanie,

a się boję, że nie wstanę.

Modlę się o żywot wieczny,

a na grobach palę świeczki.

Wszystko to, więc przeczy sobie,

co ja teraz, więc z tym zrobię?

Nie działaj już po staremu.

Słabość zamień na zwycięstwo,

odkryj w sobie własne męstwo,

niemoc na moc zamień wreszcie,

aż poczujesz w ciele dreszcze.

Wtedy to się właśnie stanie,

Nieśmiertelnym się już staniesz.

Zrozumiałam, że nie można przejawiać boskich prawd, bez wiary. Wiara jest wymaganym warunkiem, dlatego powinnam przebadać powody swych wątpliwości. Na razie zauważyłam, że większość moich wątpliwości wypływa z tendencji do samookłamywania się, oszukiwania i porażek własnego umysłu w wykazywanej rzekomo posiadanej przezeń prawości. Postanowiłam szukać dalej, jeszcze głębiej. Zadałam sobie pytanie, co to jest wiara? Wtedy uświadomiłam sobie, że jest to droga między zrozumieniem i niezrozumieniem, a zrozumienie jest dalsze od prawdy, bo sięga tylko do granic możliwości. Czyli muszę wyjść poza zrozumienie.

Boga ukrzyżowali,

a kumplowi pomagali.

Jezusa na śmierć skazali,

a Józka z choroby wyciągali.

Teraz niech Józek radzi sobie sam,

bo ja Jezusa w sercu mam.

Nie jestem kumplem Józka,

więc inna moja dróżka.

Śmiertelni, niech grzebią śmiertelnych.

Ja do nieśmiertelnych należę,

więc inną miarą mierzę,

bo mówię teraz — Wierzę!


Od wieczora, aż do rana,

gra kapela, dana, dana.

Wszyscy wkoło podrygują

i browarek konsumują.

Nikt nie widzi co się święci,

wiedzą o tym tylko święci.

I tak tańczą taniec śmierci,

nic nie czując, chociaż śmierdzi.

Smucą tylko się Anioły,

bo wołają, trąbią w uszy,

lecz na ich wołania,

wszyscy są już głusi.

Inna muzyka do głowy im wchodzi,

taka, co ich sprytnie zwodzi,

obiecując rozkosze wspaniałe.

Gdy się przebudzą,

garstka marzeń im zostanie

i to garstka marzeń biedaka,

bo ich rzeczywistość, jest taka.

Droga Nieśmiertelności to Droga Miłości, a Miłość to radość i żadnych złości. Teraz się raduję, aż Duch we mnie podskakuje. Bez radości moi mili, życie w grobach położyli, ciało mięsem uczynili, bo własnego Ducha wygonili. Teraz najważniejsze zadanie, to przywołać swego Ducha, żeby ciało zaczęło go słuchać.

Zdjęłam maskę, jestem sobą,

urodziłam się na nowo.

Jeszcze noga trochę boli,

bo nie dałam całej woli.

Ego trzyma uporczywie,

więc buntuję się i krzywię.

Jednak Dusza woła Ducha,

mówi — mężu, mnie posłuchaj!

Chcę pracować razem z tobą,

kochać cię, być twą połową.

A ty gonisz, nie wiem za czym,

chcesz żyć jak inni — inaczej?

Zauważ, ty masz swoje życie,

ze mną pracuj, to spędzisz go należycie.

Bo ja wiem, co mamy robić,

żeby siebie oswobodzić i wolność odzyskać,

a nie pozwalać się uciskać.

Musisz mi zaufać.

Nie chce stracić swego Ducha.

Żaden inny mi nie pasuje, tylko ty,

tylko z tobą zaowocuję.

Wróć więc do mnie i nie zwlekaj,

w moje ramiona uciekaj.

Tylko tak przeżyjemy w Miłości złączeni

i innych nauczymy, by z własnym Duchem,

w zgodzie żyli.


Zobaczyłam otworzone drzwi do Nowej Drogi,

więc zaraz walczyłam z bólem nogi.

Lęk w skoczył w kolano, bólem się objawił,

lecz ja się go już nie wystraszyłam

i z nim dogadywać zaczęłam.

Tym sposobem sama lek wytworzyłam.

Postanowiłam iść Nową Drogą,

oznajmiłam mu to,

więc przestał zajmować się nogą.

Odwaga mnie uratowała.

Lęk z bólem odleciał,

a ja spokojnie weszłam,

w inny życia przedział.


Bólu, pokaż drogę,

otwórz nowe drzwi

i daj na drogę przestrogę,

bym nie musiała,

twojego lekarstwa używać,

lecz z wdziękiem przeszkody omijać.

Nie lubię bólu, lecz Mistrz wie lepiej,

jak Ducha zawrócić,

by mojego ciała nie przewrócić.

Znoszę więc z miłością,

małe dolegliwości,

by wsłuchiwać się w swoje kości

i informacje wydobyć,

aby nauczyć się, razem z Duchem chodzić.

Odróżniać Ducha od Ego,

słyszeć, co mówią ludzie, co Niebo,

obserwować, gdzie Duch wędruje, gdzie ja,

Mistrz o takie lekcje dba.

Ból zawsze jest nauczycielem, Gdy coś mnie zaboli, to znaczy, że Duch za czymś goni. Ból dobrze uziemia, trzyma w koncentracji, będąc cały czas z bólem, jestem też ze sobą, wtedy łatwiej odnaleźć mi drogę nową. Gdy przyjaźnie się z bólem, wtedy wiem, co mój Duszek knuje. Może chce mnie przenieść na nową już drogę, może proponuje mi, jakąś odnowę. Przeważnie coś lepszego oferuje, dlatego ważne jest skontaktować się z bólem. Dowiedzieć się, dlaczego i po co do nas przyszedł, co mi mój Duch proponuje, a czego ja nie chcę słyszeć. Jeśli to odgadnę, ból znika, a wolna przestrzeń, na dokonanie zmian ciało przenika.


Duch odrodzony, a ciało stare, musiałam się zatrzymać, by mogli pracować ze sobą już stale. Ciało muszę odmłodzić, bym mogła pracować z odmłodzonym Duchem, inaczej nie nadążę za jego rozruchem. Z tą samą prędkością muszą już wirować, aby w równowadze mogły ze sobą pracować. Duch nie może wyprzedzać, ani w tyle zostać, ma być zawsze tu i teraz i w ciele pozostać. Emocje, umysł, ciało, muszą zawsze z Duchem pracować już śmiało. Moc jest we mnie, gdy źródło koncentracji jest we mnie, więc ćwiczę koncentracje od rana, bym była ześrodkowana. Ducha nie puszczam przodem, ani nie zostawiam w tyle, bo potem zamiast radośnie pracować, to się z bólu wiję. Niby to wiem, a tak trudno to zrobić, żeby ciało utrzymać w kondycji i z Duchem zawsze chodzić. Może słowa „oswobodzić Ducha”, źle rozumiałam i za często go w przyszłość puszczałam. Chcę sobie udowodnić, że siła i zdrowie zdolne są skutecznie opierać się starości, że chorobę można usunąć, raz na zawsze, że wszystkie nasze myśli i pragnienia zdolni jesteśmy przetwarzać w rzeczywistość.

Nie chcę być wampirem,

nie chcę pić Jego krwi i ciałem odżywiać.

Chcę z Żywym Jezusem, po Wszechświecie pływać.

Wampirem byłam, co Mu krew wyssała,

a w dodatku za to, nic nie ofiarowała.

Teraz daje Mu siebie, niech mną dysponuje,

przecież we mnie krew Jego, jeszcze funkcjonuje.

Oddać Ci chcę twą krew i oddać Twe ciało,

by zobaczyć, ile teraz ze mnie, bez Ciebie zostało.

Jak wygląda ta reszta, co mną ją nazywam?

Jaka płynie w niej krew i jaka muzyka?

Wolę za rękę Cię trzymać i chodzić już z Tobą,

niż wysysać Ci krew i żywić się Tobą.

Chcę poznać siebie, podobać się Tobie

i podać Ci wreszcie, czyste ręce obie.

Nie chcę żywić się Tobą, ani Cię krzyżować,

chcę w radości z Tobą płynąć,

w Twych ramionach chować.

Kocham Cię!

Zawsze się zastanawiałam, kto programuje cykl życia. Cykl życia komórek. Czy coś się zmienia, gdy człowiek podnosi się w górę? Czy jak zmieni przekonanie, że nie dotyczy go śmierci taniec, to program ulegnie zmianie? Kto zmienia dane? Kto zmienia kody? Czy mam wpływ na własne obwody? Czy wystarczy myśl przewekslować, by inny program w siebie wmontować? Mówią, że to możliwe, więc spróbuję to zrobić i stare komórki odrodzić.

Pilnujecie czasu i tu błąd robicie.

Nie tego zegara pilnować musicie.

Wybija godziny i straszy was dźwiękiem,

a wy patrzycie na tarczę, co przeraża lękiem.

Widzisz jak szybko mijają minuty, godziny,

potem patrzysz w lustro, liczysz urodziny.

Nie patrz na ten zegar, co wylicza lata,

spójrz na inny, co świeczki zapala.

Na godzinie pierwszej, zapal pierwszą świeczkę,

rozpalisz Ogień, co podstawą będzie.

Od niego zapalisz, kolejne już świeczki,

gdy dwanaście zapalisz, to sięgniesz półeczki.

Półeczki, co Niebem dla ciebie już będzie

i podstawą do tego, by zająć się boskim zajęciem.

Czas nie jest liniowy,

wszystko zależy od twojej głowy.

W zależności od tego,

na jakim poziomie świadomości jesteś,

mówisz, „tak szybko”, albo „o nareszcie”

To ty masz zarządzać czasem,

a nie czas tobą poganiać.

Zawsze go gonisz, a on ucieka,

albo co gorsze, każe ci zwlekać,

więc „tu i teraz” nie ma cię nigdy,

nie czujesz chwili obecnej nigdy.

Czyli nie jesteś wcale na ziemi,

błądzisz i giniesz w innej przestrzeni.

Wszystko to, dzieje się w twojej głowie,

więc poddaj ją szybko, właściwej odnowie.

Najlepiej ofiaruj ją Bogu, sam z własnej woli,

póki zostało w tobie odrobinę woli.

Albo jak wolisz, zostaw ją sobie,

tylko Wiarę i Moc pobudzaj w sobie.

Bo gdy Mocy i Wiary ci braknie,

twą głową straszydło zawładnie.

„Ogon pod siebie schowała” tak mówiła moja mama, gdy czegoś się bała. Wycofała się z życia, więc do grobu poszła tajemnica. Zakopała się w ziemi za życia, zamiast zapalić płomień życia. Dlaczego tak się dzieje? Kto depcze naszą nadzieje? Kto zabiera wiarę w siebie? Czemu tak nisko cenimy siebie? Nie wiem, czemu inni wydawali mi się lepsi, mądrzejsi, piękniejsi, przy innych nie umiałam myśleć, przy innych nie umiałam błyszczeć. Inaczej było, gdy byłam sama, wtedy dopiero czułam się jak dama. W konfrontacji z innymi zawsze źle się czułam. Czemu się ich bałam? Chyba, krytyki się bałam. Zawsze słyszałam „zobacz jaka ona piękna”, zobacz jaka ona mądra”, „jak sobie wspaniale w życiu radzi”, „jakiego ma chłopaka, jaki elegancki” itd. Gdy spojrzałam w lustro, widziałam już inną dziewczynę, więc chyba tu widzę przyczynę. Zawsze mnie krytykowali — „za dużo gadasz”, „jak chodzisz, mogłabyś to ładniej robić”, „coś ty za sukienkę kupiła!” „a cóż to za chłopak!”, „nawet garnka nie umiesz porządnie umyć”, itd. Ogólnie byłam do d… i jak tu wyjść z takiego grobu? Pomóżcie mi Aniołowie, jeszcze mnie ziemią nie przysypali, to mimo wszystko, może uda mi się pójść dalej. Bardzo bym chciała zobaczyć, kim naprawdę jestem, więc podpowiedzcie, jak zmienić to miejsce? Jak wyjść z grobu, zachwycić się ciałem, jak zobaczyć, na co naprawdę zasługiwałam. Przecież ta ziemia wspólna jest dla wszystkich, to czemu jej ogrody i skarby tu nie są dla wszystkich? Tylko wybrańcy mają, a innymi pomiatają? Jak zmienić takie myślenie? Jak wychować pokolenie? Jakimi metodami? Jakimi słowami? Jak samej uwierzyć, że na wszystko zasługuję? Dlaczego ciągle myślę, że tu pokutuję? Kto mi kazał pokutować? Kościół mi to w montował? Ciągle pokutę odprawiałam, a tak naprawdę, za co? — nie wiedziałam. Pacierzy nie odmawiałam, mamy nie słuchałam, mszę św. opuściłam i niedobra byłam. Co to za grzechy, żeby pokutować? Przecież odmawiałam pacierze, bo cieszyłam się wszystkim i Bogu dziękowałam za to, że niebo jest niebieskie, a ja na zielonej trawie mogę pobawić się z pieskiem, że ogień ciepło daje i kolor wspaniały, że ptaszki fruwają i do ucha mi śpiewają, czy to nie jest modlitwa? Mamy nie słucham — bo sama chciałam sprawdzić co się stanie jak jej nie posłucham. Do kościoła nie poszłam — bo chciałam zobaczyć czy Bóg mnie ukarze i jaka za to czeka mnie chłosta. Ukazał mi, że on nie karze, tylko nakazuje i gdy będę Go słuchać, poszybuję w górę. Za co, więc pokuta, za to, że zobaczyłam maski, a nie twarze. Prawie wszyscy udają, pokazują jacy to są wspaniali i nieskazitelni, innych oceniają, chociaż sami nie wiedzą dokąd tak naprawdę zmierzają.

/ Wystawiają języki i myślą że katoliki / Dobrze, że chociaż to robią, bo w końcu ich oświeci i zobaczą swoje śmieci.

Już postanowiłam — wychodzę z grobu!

Podnoszę ogon do góry i sama idę w góry — poszukać Mistrza prawdziwego, nie tego, którego zna moje Ego. Wreszcie będę żyła. Przecież Ziemia to nie mogiła. Mogę umrzeć, lub żyć inaczej. Chcę żyć, więc wybieram na Ziemi pracę. Tylko poproszę o pomoc Aniołów, bo lepiej pracuje się pospołu. Zawsze lubiłam współpracę, bo wtedy, nie tylko ja się bogacę. Przyślij więc pomocnych ludzi Boże, którzy chcą ze mną pracować tu, na Twoim Dworze i rozdaj już zadania, bo chcę być przygotowana.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 56.19