E-book
13.2
drukowana A5
25.5
Bon Vivant

Bezpłatny fragment - Bon Vivant

Objętość:
58 str.
ISBN:
978-83-8324-304-7
E-book
za 13.2
drukowana A5
za 25.5

Bon Vivant*- z franc. Dobrze żyję, człowiek cieszący się życiem, umiejący się bawić. [wym. bą wiwa]

Wdzięczność puka do drzwi

Za kamienice pełne śmiechu

Za ciepły koc na krześle restauracji w chłodny dzień

Za parasol chroniący w słoneczny

Za popielniczkę przy filiżance

Za powiew wiatru co rozwiewa włosy

Za zachody słońca

Za sypki piasek schodzący między palce

Za kieliszki zimnego wina

Za wschody zapierające dech

Za każdy dzień dający nadzieję

Za spokojne myśli odbijające się od fal

Za wąskie uliczki do spacerowania

Za uśmiechy turystów

Za ciche podróże pociągiem

Za otwarty umysł na słowa

Za każdy wiersz

Za dzwony ratusza o pełnych godzinach

Za promienie słońca wpadające przez okno

Za grajków starego miasta

Za oświetlone ulicę latarniami

Za upalne popołudnia na plaży

Za skromne knajpy i nalewki

Za samotne spacery

Za głośno wyjące mewy

Za dym papierosa unoszący się w lokalach

Za szanty późną nocą

Za dźwięk skrzypiących desek na molo

Za historię

Za miłości

Za przyjaźnie

Za odnalezienie siebie


Moment

Motylom odcięto skrzydła, konały w bagnie

Wciągane kawałek po kawałku

Bez szans na wygrzebanie, odfrunięcie

Kiedyś ku przejrzystemu niebu, z wiatrem

Trzepotały tak, że dzięcioł zmuszony był przerywać swe codzienne rytuały

Brzozy kołysały w rytm ich tańca

Czuć było miłość nawet jesienią

Charakterystyczny zapach towarzyszący nocy letniej

Jakby wschód słońca zapętlił się

A każdy kolejny zachwycał bardziej

Fale zderzając się emanowały głośnym śmiechem

Radośnie odbijając promienie słońca

Rozświetlające najciemniejszy las w najdalszych zakątkach

Cierpienia nie znano, smutku definicja obca

Aż burza pozbawiła korony drzew ich skarbów

Morze spokojne, jedynie szumiało

Wokoło mokradła ciche i spokojne

Jakby zwyrodniały morderca z precyzją i opanowaniem ciął skalpelem ofiarę

Nasłuchując tylko delikatnego jęku przy każdym kontakcie z ostrzem

W półmroku obserwując skrzydła, które unosiły

Obumierające traciły obdarzone naturą moc

Z pokorą przyjęły pożegnanie

Z czasem rozumiejąc, a może godząc się na życie w ciemnościach

Bez wiary, że możemy odrodzić się na nowo

Pojawiwszy się promień słońca przy braku nadziei

Był niczym złudzenie

Ciała ofiar leżały wszędzie zatopione w lepkiej mazi rozczarowania i pretensji

Brak siły nie pozwalał przebić się przez skorupę mułu

Wiosna trwała

Czasami słyszano ćwierkanie ptaków

Innym razem czuć powiew wiatru


Moment, któremu towarzyszył strach, rzecz jasna, wyzwolił się

Pozwalając wyjść na powierzchnię, bez zbędnych trudności

Jakby ktoś załapał za rękę i wciągał z lekkością

Początkowo niepewnie, lecz z ciepłem przechodzącym

Wypełniającym malutkie ciała kawałek po kawałku

Zdezorientowane sytuacją czuły mrowienie, którego wcześniej nie znały

Ostrożnie przesuwając się ku górze

Wydawałoby się, że potrzebują chwili na zastanowienie

Nie było czasu na analizy, słońce poraziło je blaskiem

Nie istniało ryzyko ślepoty czy nawet letargu

Nim ochłonęły poczuciem przygody

Uskrzydlone ruszyły z nurtem wiatru

Zmysły

Oczy widzą Twój prawy profil, zmarszczone czoło

W skupienie patrzysz w przyszłość

Chociaż jesteśmy tu i teraz

Zmieniający się krajobraz w tle

Jak kameralne kino, przyciemniona sala i panująca cisza

Film poklatkowy puszczony w zwolnionym tempie

By nie przeoczyć ani sekundy, uchwycić drobne szczegóły

Kilometry rosną, innym razem znikają kilku cyfrowo

Za szybą przelatuje mewa, przy niedomkniętym oknie czuć morską bryzę

Temperatura maleje, ochładza całe wnętrze

W chmurach giną szczyty gór, w oddali mgła

Pola zmieniają kolory niczym paleta barw

Fiołkowy dywan płynnie przechodzący w żółty

Towarzyszący mu nieprzyjemny zapach

Pusty grunt zlewający się z koronami drzew

Dominująca zieleń definiująca porę roku

Pszenica kołysząca się z kierunkiem wiatru

Nie wiadomo która jest godzina ani kiedy rozpoczął się seans

Miejsca na mapie topograficznej zmieniają swoje położenie

Nie zgadzają się azymuty kompasu

Wskazówki zegara przesuwają czas w lewo

Z zaskakującą prędkością pejzaż okrywa ciemność

Twarz Twoją oświetlają przydrożne lampy i blask księżyca

Panuje półmrok, co pozwala mi zliczyć gwiazdy

Wygodne kinowe fotele odwracają uwagę od fabuły

Nadchodzi wyczekiwane szczęśliwe, Hollywoodzkie zakończenie

Chociaż nie chcemy nic kończyć

Panoramę rozjaśnia krwisto różowa i symetryczna linia

Zza niej wyłania słońce, czuć zapach porannej rosy

Dźwięk kropli deszczu tuczących o blaszany dach dekoncentruje Cię

Ścieżka dźwiękowa intuicyjnie podnosi głośność

Najdokładniej jednak słyszę Twoje myśli

Od wysokich wieżowców, przez zaniedbane kamienice starego miasta

Docierając do statków i jachtów, na rzekach, jeziorach

Widzę Twój prawy profil

Widzisz mój lewy

To wystarczająco by tworzyć całość

Odrobina tlenu

Sprawiłeś, że to martwe miasto

Zapuściło pąki najpiękniejszych kwiatów

Jakich świat dotąd nie widział

Rozkwitły wysoko

Z najwyższego wieżowca

Nie dostrzegano płatków

Aura zapachu rozprzestrzeniła się wokół

Dotarła do najwęższej uliczki

Do najbardziej obojętnego na zmysły człowieka

Z najmroźniejszej zimy zbudziła wiosnę

Widok z okien przysłaniają liście

Zielone ubarwieniem aż biją blaskiem

Nie strach odetchnąć pełną piersią

Kwiatowy pył otulił mieszkańców

Niebo jest przejrzyste, zrobiło się jaśniej

Pnącza kwiatów znalazły mnie daleko

Najgłębiej, gdzie zdołałam się skryć

Otuliły w pasie

W uścisku złapały dłonie

Pętle zacisnęły na sercu

Aż zapomniałam o oddechu

Galeria sztuk różnych

W samym centrum zabytkowych budynków

Szarych kamienic i przezroczystych ludzi

Bordową farbą pomalowana ściana

Ogromne okna, za nimi płótna na sztalugach

Stoją dumne, niczym na pokazie

Jakby chciały unieść pierś ku górze

I z wdziękiem rzec „podziwiajcie mnie”

Każde inne, wszystkie wyjątkowe

Z daleka wyglądają jak fotografie

Przypominają miejsca w mieście

Niektóre są plażą, inne zabytkami

Każda linia jest historią

Łatwo dostrzec drżącą rękę artysty

Miejsce wspomnień, bliskich mu emocjonalnie

Duże, drewniane drzwi

Stare jak kamienica, do której należą

Zamknięte wzbudzają ciekawość i dziwnego rodzaju fascynację

Otwarte zapraszają do innego świata

Przechodząc obok, zapach pergaminu trafia w zmysły

Tak dosadnie, że nie sposób przejść obojętnie

Promienie słońca padające na budynek

Rozświetlają buzię dziewczyny siedzącej od frontu

Na drewnianym jednoosobowym krześle

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 13.2
drukowana A5
za 25.5