Bon Vivant*- z franc. Dobrze żyję, człowiek cieszący się życiem, umiejący się bawić. [wym. bą wiwa]
Wdzięczność puka do drzwi
Za kamienice pełne śmiechu
Za ciepły koc na krześle restauracji w chłodny dzień
Za parasol chroniący w słoneczny
Za popielniczkę przy filiżance
Za powiew wiatru co rozwiewa włosy
Za zachody słońca
Za sypki piasek schodzący między palce
Za kieliszki zimnego wina
Za wschody zapierające dech
Za każdy dzień dający nadzieję
Za spokojne myśli odbijające się od fal
Za wąskie uliczki do spacerowania
Za uśmiechy turystów
Za ciche podróże pociągiem
Za otwarty umysł na słowa
Za każdy wiersz
Za dzwony ratusza o pełnych godzinach
Za promienie słońca wpadające przez okno
Za grajków starego miasta
Za oświetlone ulicę latarniami
Za upalne popołudnia na plaży
Za skromne knajpy i nalewki
Za samotne spacery
Za głośno wyjące mewy
Za dym papierosa unoszący się w lokalach
Za szanty późną nocą
Za dźwięk skrzypiących desek na molo
Za historię
Za miłości
Za przyjaźnie
Za odnalezienie siebie
Moment
Motylom odcięto skrzydła, konały w bagnie
Wciągane kawałek po kawałku
Bez szans na wygrzebanie, odfrunięcie
Kiedyś ku przejrzystemu niebu, z wiatrem
Trzepotały tak, że dzięcioł zmuszony był przerywać swe codzienne rytuały
Brzozy kołysały w rytm ich tańca
Czuć było miłość nawet jesienią
Charakterystyczny zapach towarzyszący nocy letniej
Jakby wschód słońca zapętlił się
A każdy kolejny zachwycał bardziej
Fale zderzając się emanowały głośnym śmiechem
Radośnie odbijając promienie słońca
Rozświetlające najciemniejszy las w najdalszych zakątkach
Cierpienia nie znano, smutku definicja obca
Aż burza pozbawiła korony drzew ich skarbów
Morze spokojne, jedynie szumiało
Wokoło mokradła ciche i spokojne
Jakby zwyrodniały morderca z precyzją i opanowaniem ciął skalpelem ofiarę
Nasłuchując tylko delikatnego jęku przy każdym kontakcie z ostrzem
W półmroku obserwując skrzydła, które unosiły
Obumierające traciły obdarzone naturą moc
Z pokorą przyjęły pożegnanie
Z czasem rozumiejąc, a może godząc się na życie w ciemnościach
Bez wiary, że możemy odrodzić się na nowo
Pojawiwszy się promień słońca przy braku nadziei
Był niczym złudzenie
Ciała ofiar leżały wszędzie zatopione w lepkiej mazi rozczarowania i pretensji
Brak siły nie pozwalał przebić się przez skorupę mułu
Wiosna trwała
Czasami słyszano ćwierkanie ptaków
Innym razem czuć powiew wiatru
Moment, któremu towarzyszył strach, rzecz jasna, wyzwolił się
Pozwalając wyjść na powierzchnię, bez zbędnych trudności
Jakby ktoś załapał za rękę i wciągał z lekkością
Początkowo niepewnie, lecz z ciepłem przechodzącym
Wypełniającym malutkie ciała kawałek po kawałku
Zdezorientowane sytuacją czuły mrowienie, którego wcześniej nie znały
Ostrożnie przesuwając się ku górze
Wydawałoby się, że potrzebują chwili na zastanowienie
Nie było czasu na analizy, słońce poraziło je blaskiem
Nie istniało ryzyko ślepoty czy nawet letargu
Nim ochłonęły poczuciem przygody
Uskrzydlone ruszyły z nurtem wiatru
Zmysły
Oczy widzą Twój prawy profil, zmarszczone czoło
W skupienie patrzysz w przyszłość
Chociaż jesteśmy tu i teraz
Zmieniający się krajobraz w tle
Jak kameralne kino, przyciemniona sala i panująca cisza
Film poklatkowy puszczony w zwolnionym tempie
By nie przeoczyć ani sekundy, uchwycić drobne szczegóły
Kilometry rosną, innym razem znikają kilku cyfrowo
Za szybą przelatuje mewa, przy niedomkniętym oknie czuć morską bryzę
Temperatura maleje, ochładza całe wnętrze
W chmurach giną szczyty gór, w oddali mgła
Pola zmieniają kolory niczym paleta barw
Fiołkowy dywan płynnie przechodzący w żółty
Towarzyszący mu nieprzyjemny zapach
Pusty grunt zlewający się z koronami drzew
Dominująca zieleń definiująca porę roku
Pszenica kołysząca się z kierunkiem wiatru
Nie wiadomo która jest godzina ani kiedy rozpoczął się seans
Miejsca na mapie topograficznej zmieniają swoje położenie
Nie zgadzają się azymuty kompasu
Wskazówki zegara przesuwają czas w lewo
Z zaskakującą prędkością pejzaż okrywa ciemność
Twarz Twoją oświetlają przydrożne lampy i blask księżyca
Panuje półmrok, co pozwala mi zliczyć gwiazdy
Wygodne kinowe fotele odwracają uwagę od fabuły
Nadchodzi wyczekiwane szczęśliwe, Hollywoodzkie zakończenie
Chociaż nie chcemy nic kończyć
Panoramę rozjaśnia krwisto różowa i symetryczna linia
Zza niej wyłania słońce, czuć zapach porannej rosy
Dźwięk kropli deszczu tuczących o blaszany dach dekoncentruje Cię
Ścieżka dźwiękowa intuicyjnie podnosi głośność
Najdokładniej jednak słyszę Twoje myśli
Od wysokich wieżowców, przez zaniedbane kamienice starego miasta
Docierając do statków i jachtów, na rzekach, jeziorach
Widzę Twój prawy profil
Widzisz mój lewy
To wystarczająco by tworzyć całość
Odrobina tlenu
Sprawiłeś, że to martwe miasto
Zapuściło pąki najpiękniejszych kwiatów
Jakich świat dotąd nie widział
Rozkwitły wysoko
Z najwyższego wieżowca
Nie dostrzegano płatków
Aura zapachu rozprzestrzeniła się wokół
Dotarła do najwęższej uliczki
Do najbardziej obojętnego na zmysły człowieka
Z najmroźniejszej zimy zbudziła wiosnę
Widok z okien przysłaniają liście
Zielone ubarwieniem aż biją blaskiem
Nie strach odetchnąć pełną piersią
Kwiatowy pył otulił mieszkańców
Niebo jest przejrzyste, zrobiło się jaśniej
Pnącza kwiatów znalazły mnie daleko
Najgłębiej, gdzie zdołałam się skryć
Otuliły w pasie
W uścisku złapały dłonie
Pętle zacisnęły na sercu
Aż zapomniałam o oddechu
Galeria sztuk różnych
W samym centrum zabytkowych budynków
Szarych kamienic i przezroczystych ludzi
Bordową farbą pomalowana ściana
Ogromne okna, za nimi płótna na sztalugach
Stoją dumne, niczym na pokazie
Jakby chciały unieść pierś ku górze
I z wdziękiem rzec „podziwiajcie mnie”
Każde inne, wszystkie wyjątkowe
Z daleka wyglądają jak fotografie
Przypominają miejsca w mieście
Niektóre są plażą, inne zabytkami
Każda linia jest historią
Łatwo dostrzec drżącą rękę artysty
Miejsce wspomnień, bliskich mu emocjonalnie
Duże, drewniane drzwi
Stare jak kamienica, do której należą
Zamknięte wzbudzają ciekawość i dziwnego rodzaju fascynację
Otwarte zapraszają do innego świata
Przechodząc obok, zapach pergaminu trafia w zmysły
Tak dosadnie, że nie sposób przejść obojętnie
Promienie słońca padające na budynek
Rozświetlają buzię dziewczyny siedzącej od frontu
Na drewnianym jednoosobowym krześle