Mój strach się nie liczy
Odchodzę
wraz z jutrzejszym ciernistym porankiem.
Gasnę, tonąc we łzach,
które już nie niosą światła.
Próbuję uciec za granicę człowieczeństwa,
poza łańcuchy nienawiści,
która zbiera oklaski
na pożegnanie.
Mój lęk staje się wejściem
do piekła, wznoszonego od dwóch tysięcy lat.
Wieje krwawiący wiatr,
porywając ochłapy nadziei,
zamykając drzwi i okna.
Płonę, moje ciało staje się
prochem, który rozwiewa oddech
skalanego krwią nieba.
Dokąd uciec, skoro wszystkie drogi
kończą się wraz ze zmierzchem?
Jak oddychać, kiedy odebrano nam powietrze?
Szukam łzy,
która zaprowadzi mnie
ku ciszy, ku pragnieniu,
aby powróciła wiosna.
Płaczę, choć wiem,
że mój strach się nie liczy.
Ostatni bastion nadziei
Moje serce zgubiło
dalszą drogę.
Moje sumienie przesiąka łzami
tych, którzy nie zasłużyli.
Boję się, że czas biegnie wstecz.
Obawiam się, że ostatni oddech
nie należy do mnie.
Próbuję wymacać światło, ale mrok
wlewa się do płuc.
Boże, spójrz w dół, na nas
dławiących się własnym potępieniem.
Panie, jeśli wróciłeś,
pozwól mi iść dalej, pozwól zamknąć
za sobą drzwi.
Zbyt kocham życie, aby oddać je
bez słowa milczenia.
Kolejne łzy wsiąkają w moje serce,
krzyk jest cichszy od szeptu.
Panie, czy kiedyś zwrócisz
nam te przelane łzy?
Nie chcę stanąć w kolejce do śmierci.
Czy naprawdę jesteśmy sami?
Czy jesteś głuchoniemy?
Dziś modlitwa nie jest tabliczką mnożenia,
a ostatnim tchnieniem.
Dokąd odejść, skoro obalono
ostatni bastion nadziei?
Jest nadzieja
Jest nadzieja.
Jest nadzieja w Bożych łzach.
Widać światło w Jego oczach.
Wierzę, że powrócą czasy, kiedy życie
kochało człowieka.
Teraz…
Szkarłatne niebo
wali się nam na głowy.
Jałowa ziemia wchłania łzy i krew.
Chciałabym zakwitnąć
wraz z wiosną, ale zło atakuje
moje wydrążone serce.
Panie, póki tu jesteś,
zrzuć nam kilka świetlistych łez.
Boże, podziel się z nami
wiarą w Twoją obecność.
Widzę, jak drżysz, jak patrzysz
na Swoje zniszczone arcydzieło.
Nie chcę umierać, gdy świat jest
tak piękny, gdy życie obiecuje tak wiele.
Nie chcę gasnąć
przedwcześnie, nie chcę padać na kolana.
Ojcze, nie pozwól, aby nienawiść
codziennie odbierała nam życie.
Ciebie prosimy o krztynę świeżego chleba,
o haust świeżego powietrza.
Wierzę, nadejdą czasy,
kiedy wręczymy sobie nawzajem serca,
kiedy ból przepadnie
wraz z kłamstwem.
Powrócą chwile, kiedy niebo należało
do nas, kiedy słońce tuliło naszą nadzieję.
Upadnie na ziemię ostatnia krwawa łza,
ostatnia niedokończona ballada.
Powróci światło,
które zaprowadzi nas
do swej krynicy…
Wbrew światłu
Krew, zamiast dawać życie,
jest świadectwem zła
obecnego w gnijącym sercu
ostatniego człowieka.
Cisza, zamiast koić do snu
zmęczone myśli, przynosi krzyk
cichszy od szeptu straconych.
Cierpienie staje się piętnem tych,
którzy zbyt pochopnie uwierzyli
w kłamstwo.
Pada deszcz, płyną łzy,
nie ma różnicy między nocą a dniem,
między życiem a śmiercią.
Zło wstrząsa wschodzącym porankiem,
nie pozwalając narodzić się słońcu,
narodzić się nadziei.
Nasze dusze płyną z prądem
zastraszonych łez, twoje sumienie syci się
bolesną krwią tych, co uwierzyli.
Zamykam drzwi, ale śmierć
ma swój własny klucz.
Panie, spójrz, jak pod Tobą płonie
Twój świat, jak umieramy
wbrew światłu, wbrew samotności.
Pokonać ciszę
Sprzedałeś nadzieję diabłu.
Sprzedałeś miliony straconych serc,
pustych spojrzeń
w stronę cieni.
Jak możesz patrzeć, jak twoje sny
płyną wraz z prądem purpurowej rzeki?
Jak możesz spokojnie spać,
gdy zło wydziera niewinnym to,
co im pozostało?
Jak spoglądasz w lustro, patrzysz
prosto w twarz nienawiści?
A wystarczyłoby pokonać ciszę,
pokonać lęk i niepokój,
aby dla wszystkich wystarczyło miejsca.
Spójrz, jak podobni tobie
tracą kolejne łzy, jak tracą niewinne życie.
Zanim wstanie nowe słońce, odejdź
wraz z ogniem, który zapłonął
z twojej ręki.
Odejdź tam, skąd wzięło się twoje zło,
twoja trędowata dusza.
Obudź się z obłąkańczego snu,
spójrz Bogu w twarz, pozwól narodzić się
przyszłości.
Boże arcydzieło
Panie, dlaczego niszczymy
Twoje arcydzieło, wzniesione
Twoją wszechwładną dłonią?
Boże, dlaczego wydzieramy sobie
nawzajem serca, żeby udowodnić,
do kogo należy świat?
Ślepe łzy drążą policzki,
Ziemia wciąż obraca się
w wyśnionym kierunku.
Padł rozkaz, aby umierać nadaremno.
Stwórco, zanim rozsypie się Twój tron,
zanim runiesz na ziemię,
pobłogosław nasz ostatni sen,
wręcz spokój i nadzieję, które uśmierzą
rzeczywistość.
Spróbujmy uwierzyć w niebo,
spróbujmy zaufać Bogu, że to wszystko
ma jakiś wyższy sens.
Teraz wiemy, jak łatwo jest
stracić to, co dotąd było nasze.
Teraz wiemy, jak żyć, szepcząc
własne modlitwy, patrząc prosto w oczy
diabłu.
Nie przestaniemy wierzyć,
że kamienista jest droga do Twojego Królestwa,
że odnajdziemy wolność tam,
dokąd powoli zmierzamy.
Wstęp do apokalipsy
Moje serce usiłuje bić
pomimo ciężaru płonącego nieba.
Moje serce usiłuje kochać
pomimo lęku i przepłaconych łez.
Nie dam wydrzeć sobie powietrza,
nie dam odebrać jutrzejszego snu.
Boże, pobłogosław to milczenie,
pobłogosław krzyk; nie wiemy, jak odszukać drogę
do Twojej samotności.
Chciałabym wierzyć w przyszłość,
tak jak wierzy się w Ciebie.
Stoję na krańcu prawdy, nie potrafię
się odwrócić, krople deszczu drążą
moje zmarszczki.
Odbierz mi, Ojcze, te łzy, a w zamian
podaruj choć kromkę Swego ciała,
kielich Twojej krwi, które nasycą
mój strach, moją niewiarę.
Chciałabym milczeć, chciałabym posłusznie
odmawiać różaniec, lecz horyzont łka
purpurowymi łzami,
lecz zapada noc, która nie zna świtu.
Panie, otwórz dla nas bramę
Swojego serca, zaproś nas do raju,
w którym na nas niecierpliwie czekasz.
Obiecaj, że wyschną nasze łzy,
że nadzieja ocuci życie,
że cierpienie stanie się odległym wyrokiem.
Przygarnij nas, bowiem jesteśmy
bezradni i ubodzy.
Oswój nasze dusze, oswój nasze
zalęknione łzy.
Jeszcze jeden podryg duszy
Nie chcę umierać pomimo
przelanych ślepych łez,
nie chcę porzucać niedokończonego słowa.
Nie chcę umierać, gdy patrzę
na twoje sczerniałe serce,
gdy widzę cierń
w opustoszałym sumieniu.
Nie chcę umierać, gdy światło gaśnie
w krwawiącym cieniu.
Jest przed nami wiara,
która niesie jeszcze jeden podryg duszy,
jaka płonie na stosie
obłąkanych zwycięzców.
Podnoszę z błota porzuconą miłość,
której tak blisko dziś do piekła.
Czuję woń lęku zagubionych,
czuję zapach milczenia, które krzewi się
w naszych zaryglowanych ustach.
Panie, zapłacz choć raz
nad zmarnowanym światem,
zapłacz w intencji światła,
które wciąż walczy o ciepło.
Boże, chciałabym odnaleźć ciszę
pośród czarnego wiatru,
odszukać źródło, które obmyje
ich dłonie.
Zakazany pokój
Panie, zaopiekuj się
moim strachem.
Przygarnij kamienne łzy.
Dlaczego musimy zapłakać, aby zrozumieć,
jak wiele mieliśmy?
Dlaczego musimy odejść,
aby odrodzić się z szeptem na ustach?
Boże, słyszę, że wciąż tu jesteś.
Błagam, uratuj mnie
przed moimi braćmi.
Uratuj mnie przed tymi, którzy zapomnieli,
że kiedyś też byli ludźmi.
Pozwól, aby ci, którym za mało miejsca,
odnaleźli poblask życia
w swoich mętnych oczach.
Zamiast nadziei widać wszędzie zagubione łzy,
łzy, w których im nie do twarzy.
Nie chcę odejść, chociaż czarne jest niebo
nad naszymi głowami, choć rzeki unoszą
życiodajną krew, choć miłość
z niczym się nie kojarzy.
Spróbujmy jeszcze raz nauczyć się
człowieczeństwa.
Spróbujmy odbudować
skradzioną rzeczywistość.
Niech zakazany pokój zrodzi się
z popiołów.
Bezsensowna noc
Niech nienawiść nie zamyka ci oczu.
Niech nie pochłania cię
bezsensowna noc.
Zmiłuj się nad tymi, którzy mogą tylko
przed tobą uciekać.
Dziś tak bardzo boli mnie dusza,
ugodzona pięścią
martwego serca.
Zbliża się kolejny zmierzch, mrok
pochłania tych, którzy uwierzyli
w zbyt wiele.
Boże, u Twoich stóp płynie wartko
strumień niewinnych łez;
dlaczego nie umiesz powstrzymać
jego prądu?
Dlaczego zaciskasz wargi i widzisz tylko to,
co jest widoczne?
Wczoraj wieczorem skonała
ostatnia czarna gwiazda, dziś rano
wzeszło tłoczone rakiem słońce.
Panie, my chcemy
tylko żyć.
Chcemy zobaczyć, co się jutro wydarzy.
Pragniemy ujrzeć coś jeszcze
niż przetrawioną nienawiść,
coś jeszcze niż wypatroszone serce.
Będę wierzyć w Ciebie, Panie, dopóki
wystarczy mi łez, dopóki światło
rzuca swój cień na moje jutrzejsze sny.
Nie gaś złudzeń, nie ograbiaj z gwiazd
naszego ostatniego nieba.
Zielone oczy nadziei
Nie umiem spojrzeć
w zielone oczy nadziei,
tak żeby doświadczyć pełni jutrzejszego dnia.
Nie jestem w stanie
zaufać ciszy, kiedy krzyk rozdziera usta.
Zanim ustalimy nową przyszłość,
zanim zadecydujemy, kiedy nastąpi
kolejny dzień,
upadnijmy na serca,
wymówmy imię nieznanego.
Boję się wyjrzeć zza ściany,
którą wznosiłam
od samego początku.
Boję się pogodzić z wiecznością,
która chyli się ku końcowi.
A kiedy wrócimy, ze światłem w dłoniach,
z miłością w myślach,
odrodzi się w nas lepsza przeszłość;
wspomnienia, które nie znają kresu.
A gdy Bóg odwróci twarz,
gdy ból stanie się piętnem
najsilniejszych, udowodnimy, że życie
jest po naszej stronie.
Pokażemy, że nienawiść
dotyczy najbiedniejszych.
Ukojenie dla niewinnych
Próbuję uciec
przed cieniem mojego serca.
Próbuję odszukać wśród popiołów
krztyny pocieszenia.
Ciemnoskóra noc czai się za rogiem,
świt płonie
we własnej krwi.
Spróbujmy zaufać łzom,
spróbujmy udowodnić złu,
że jest bezradne i ubogie.
Wierzę w jutrzejszy czas,
wierzę w pokutę, która wyzwoli nas
od ciężaru nieba.
Boże, wybacz, że zatraciliśmy się
w chciwości i frustracji,
że nie żałujemy chwil, kiedy byliśmy
jeszcze ludźmi.
Ucieka przed nami światło,
miłość od dawna czeka na rozdrożu.
Wielokrotnie chcieliśmy obalić
przyszłość, ale pomyliły się nam
słowa modlitwy.
Znów karmimy zło z ręki,
karmimy chlebem i winem.
Panie, pomóż nam wierzyć,
że świat nie błaga o litość;
że nasz los ma swoje uroczyste zakończenie.
Dziś pozostaje nam
tylko sprzedać łzy, zaczekać na wspomnienia,
które przyniosą ukojenie
dla niewinnych.
Nieoswojone myśli
Boli mnie spojrzenie, które zna
moje zakazane myśli.
Boli szept zagłuszający
tętent serca.
Boli mnie dotyk, co rozdziera
czule nagą skórę.
Boli mnie świadomość, że twoje życie
nie należy do mnie…
Chciałabym zobaczyć
po raz ostatni,
jak twoje serce odprowadza mnie
do okna.
Pragnienie, żeby przekonać się osobiście,
ile warta jest moja dusza,
należy do ukrytych marzeń,
ukrytych na dnie światłolubnego serca.
Oswój moje myśli, oswój słowa,
które boję się ci zadedykować.
Cóż, pora odłożyć życzenia
do szuflady, tam, gdzie nie sięga
obrazoburcze światło,
śmiercionośne powietrze.
Zanim powitasz mnie
na pożegnanie,
zanim pozwolisz dalej iść,
niech ta obojętność stanie się
prawdziwym cudem.
Zdradzają mnie sny
Kończy się
jeszcze jeden dzień.
Słońce opuszcza moje niebo.
Dzisiejszego wieczora chcę zapomnieć.
Nocą zdradzają mnie sny, dedykowane
ciszy bez zbędnych słów.
Chciałam odnaleźć uśmiech, a dostałam
tylko czerstwe łzy i pokorny strach.
Nie znam myśli, które mogłyby ukarać
wypożyczoną rzeczywistość,
jutro bez prawa wstępu.
Znikają łzy, jedna po drugiej,
melancholia zajmuje kolejne wspomnienia.
Jestem w pobliżu zmierzchu, nienazwany czas
nie patrzy mi w oczy;
czy powrócisz, gdy usłyszysz tętent
przyszłości? Czy odnajdziesz drogę
do piekła, jedynego schronienia?
Upadam, ale trzymam się kurczowo
wykrzyczanych modlitw.
Chciałabym, aby jutro było tak banalne
jak wczoraj.
Chciałabym, żebyś nauczył mnie bólu.
Panie, opuść swój tron
i zawołaj moje serce.
Zawołaj niepokój i strach przed tym,
co ludzkie. Opuściły mnie myśli,
opuściła wiara w człowieczeństwo.
Mogę jedynie patrzeć
w twarze tych, którzy przedwcześnie
poszli spać.
Pobocze czyśćca
Biegnę, choć parkiet jest śliski i miękki.
Oszukane wspomnienia szukają
oznak przyszłości.
Boję się ciszy, która mogłaby zakwitnąć
na łzach zaginionych.
Proszę, wstań, zanim udławisz się
świeżą, jeszcze ciepłą nadzieją.
Po słowach został wielokropek,
wciąż szukam pytań dla odpowiedzi.
Schowana pod powiekami, nasycona
śnieżnobiałym powietrzem,
przechodzę w niebyt
na twoich kolanach, tobie powierzam
ostateczną myśl.
Zanim umrą nasze sny, zanim Boga
rozboli głowa, udajmy się na przechadzkę
poboczem czyśćca.
Wiem, że zapoznasz mnie z ciszą,
z najdonośniejszym szeptem;
zanim czas smętnie zwiesi wskazówki,
ostatnia czarna gwiazda
stoczy się do stóp.
Póki trwa w nas cień,
światło nie zgaśnie.
Urodziłam się w niewłaściwym śnie,
nie takiego świata się spodziewałam.
Jestem zmęczona
ustawicznym marzeniem,
pragnę jedynie, aby życie mnie oswoiło.
Pogubiłam się pośród
niedokończonych poranków, pogubiłam
na drodze do zbawienia.
Zmyślone serce
Czy ktoś widział mój uśmiech?
Pozostały mi tylko życiodajne łzy.
Pozostały tylko nostalgiczne sny
o tym, co nigdy nie miało miejsca.
Tak pusto, tak tęskno jest
żywić strach o własne jutro.
Wiem, że czaisz się w pobliżu, ale
nie znam słów, którymi mogłabym cię powitać.
Zanim miną się nasze pociągi,
zanim cisza napotka milczenie,
skosztuj mojej duszy, skosztuj wspomnień,
które nigdy nie nadejdą.
Kiedy powróciła wiosna,
niosąc światło i wolność, uwierzyłam
w nieznane; uwierzyłam w ból,
który daje życie.
Nadzieja? Dawno jej nie widziałam.
Dawno nie słyszałam
twojego szeptu prosto w serce.
Choć doskwierają mi
niedokończone pragnienia, pragnę,
byś zapalił zapałkę wśród kleistej ciemności.
W tym ulotnym blasku
pragnę dostrzec to, za czym tęskniłam od lat.
Od lat brakowało mi ciszy,
która zagłuszyłaby staccato
zmyślonego serca.
Tańczy w nas życie
Cisza, pusto.
Zgasły ostatnie usta,
zamilkł ostatni szept
o nadzieję.
Nie ma człowieka, który oszukałby
nasze łzy.
Wciąż tańczy w nas życie,
wciąż podryguje wiara,
że wszystko ma chwalebny epilog.
Przeglądam się w lustrze,
pamiątce po twoim istnieniu,
widzę tylko
kilka utraconych łez,
oczy bez cienia obietnicy.
Panie, który patrzysz nam w twarz
bez mrugnięcia okiem,
uratuj nasze skradzione sny,
powitaj ból, który miał przynieść
zamarznięty oddech,
pierwszy letni śnieg.
Póki nadążam za swoimi krokami,
póki słońce daje również ciepło,
wierzę, że obudzę się obok
twojego uśmiechu, obok światła,
które rzuca uśmierzający cień
na senne serce.
Wierzę, że powstanie we mnie noc,
co da gwiazdy moim marzeniom,
z czcią podniesie ostatnią kruszynę
wolności.
Uwięziona wolność
Uwięziłam w swoich dłoniach wolność,
uwięziłam ból, który próbował
zerwać się z łańcucha.
Moje ciało przegląda się
w popękanym lustrze sumienia,
łzy wsiąkają w jałową ziemię,
która dziś nie wyda plonu.
W moim sercu zalągł się lęk,
że utracę to, czego nie mam.
W milczeniu marzeń czuję, że dogorywa
krzyk, który jeszcze do niedawna
był w sobie zatracony.
Odwracam się, lecz ktoś
skrzętnie pozbierał moje ślady;
ktoś pieczołowicie posegregował myśli.
Boże, pomóż mi
postawić pierwszy krok
po stronie tej nieznanej chwili,
pomóż zaufać, choć nic nie pozostało
po nadziei.
Znów patrzę w lustro, lecz nie poznaję
człowieka, który mnie śledzi,
który pali za mną mosty.
Panie, daj nam schronienie w Twoim raju,
daj wiosnę tym, którzy zapomnieli,
jak należy śnić, jak należy iść
przed siebie,
w zaprzepaszczoną noc.
Błogosławione łzy
Jak zaspokoić ból, żeby ciemność
wróciła do piekieł?
Jak zniszczyć ciszę, żeby lęk rozświetlił
stracone dni?
Próbuję wspiąć się na wyżyny
sumienia, lecz wiem, że martwe
są twoje wyrzuty.
Ufam, że powrócą czasy, kiedy
człowiek dostał na pamiątkę własny sen.
Łkam, lecz rozumiem, że moje łzy
odrodziły się z niepamięci.
Moje błaganie o litość nie ma początku
ani końca, strwożone niebo
u Twoich stóp zanosi się milczeniem.
Nie chcę iść naprzód, dopóki nie pozbieram
wszystkich swoich śladów,
śladów po człowieczeństwie.
I tylko świat, zapatrzony w siebie,
z uśmiechem kręci się
wokół własnej osi.
Tylko świat oddycha
naszym powietrzem.
Choć spóźniłam się na życie, pragnę spotkać cię
w moim marzeniu, w moim śnie
o przyszłości, która nie należy
do rzeczywistości.
Pobłogosław, Panie, nasze myśli.
Pobłogosław łzy, bowiem nie mamy
nic więcej.
Bezpieczny sen
Zasypiam w twoim bezpiecznym śnie.
Odchodzę na drugą stronę nadziei.
Za bardzo boję się światła, by zaufać
cieniom. Kłujące łzy ranią
sumienia niewinnych.
Chciałabym ujrzeć świat
w twoich dłoniach, w ciepłolubnym sercu,
lecz ból nakazuje iść
przeciwną drogą.
Ukrywam przed ludźmi
moje wspomnienia, walczę o przeszłość,
która zaczęła się liczyć.
Wojna pochłania moje myśli, sny i marzenia,
ale wciąż widzę światło, które rzeźbi
w marmurze zatracone jutro.
Zanim umrze ostatni człowiek, pokaż mi
ciszę, która nasyci zmysły, która udowodni,
że Bóg słyszy wykrzyczane modlitwy.
Zanim moje serce upuści
ostatnie tchnienie, wróć do mnie
wraz z minioną nocą, wróć z balladą,
którą nuci twoje serce.
Patrzę, widzę,
że dziś ból nie zna granic, że milczenie
wydobywa z nas ostatnie słowo.
Zamknijmy drzwi i okna,
ale otwórzmy serca, by do środka wpadło
nieco światła, świeżego powietrza.
Wiem, że odnajdę czasy, gdy człowiek
wiedział, jak żyć.
Te same łzy
Zapomniałam, która prawda jest
moim powołaniem.
Zapomniałam, dlaczego
brudna, znoszona dusza
rości sobie prawo
do własnej nienawiści.
Bolą mnie twoje łzy, wsiąkające
w cienką skórę nadziei.
Pożycz mi odrobinę serca, pożycz
kawałek wiary, która pozwoli mi zasnąć
wbrew zbrukanym przykazaniom.
Skuta własnymi pragnieniami, uwięziona
w klatce świata, szukam uparcie
twoich snów, twoich niedokończonych
poematów.
Trudno jest pogodzić się
z samotnością, gdy ronimy te same łzy,
gdy nasze usta rozrywa wspólny szept
o pomoc.
Zatrzasnęłam bramy
do mojego świata, otworzyłam oczy,
rozejrzałam się…
Boże, pozwól,
abym nie była sama.
Dopuść, żeby zagubiona krew
przyniosła światło tym, którzy wciąż ufają
w lepszą stronę człowieczeństwa,
w miłość bez pytań.
Mojemu sercu dokuczają
zaginione pragnienia, życzenia spisane
w liście pożegnalnym,
którego nie wyślę.
Śmierć zalęgła się w kącie
pustej łzy.
Niby ostatnie życzenie
Marzę, aby moja nadzieja odeszła
w twoich objęciach.
Marzę, aby mój smutek stał się
twoim uśmiechem.
Marzę, żeby mój szept obudził cię
z fałszywego snu…
Marzę…
Lecz czy cisza spełni się
niby ostatnie życzenie?
Czy miraż jutrzejszego poranka
nie zginie wraz z pierwszą łzą?
Rozumiem każde twoje słowo,
każdą myśl, które niosą mi
deszczowy spokój i serdeczną samotność.
Mój pierworodny lęk
umyka przed zmierzchem,
gdzie czają się martwe łzy
i zniszczona historia,
gdzie życie usiłuje pokonać to, co jeszcze
nienazwane.
Gaśnie ostatni krzyk, od nagiego nieba
odpadła czerwona gwiazda;
dlaczego aż tyle kosztuje nas prolog?
Niech ta deszczowa noc zmiesza się
z naszymi łzami, niech biała droga powiedzie
na skraj nienawiści,
na krawędź światła.
A kiedy już upuszczę ostatnią łzę
krwi, przyjdź do mnie
i uwierz, że gdzieś tutaj zgubiła się
miłość.
Boli mnie niebo
Mój żal nie pasuje
do tutejszej rzeczywistości.
Mój smutek nie współgra
z milczeniem serc.
Zaczekam, zanim przeminie
ostatni oddech świtu,
zanim Bóg uchyli okno nieba.
Wiem, że pragnę jedynie szczęścia;
to od wczoraj towar deficytowy.
Krzyżują się kolejne łzy,
pod językiem kona słowo
pożegnania.
Masz w sobie tę wieczność,
ten bezbrzeżny spokój,
które pozwolą mi spokojnie zasnąć.
Najwyraźniej nie zasłużyłam
na szept, nie zasłużyłam na pierwszy
letni deszcz.
Sypią się myśli; już nie chcę
ich oswajać, nie próbuję obłaskawić.
Pochylam z pokorą głowę,
pochylam duszę,
która wciąż tu gdzieś jest.
Boli mnie niebo, boli mnie ziemia;
czy nostalgia sprawi,
że przynajmniej na chwilę poznam
smak popiołu?
Moje serce nie potrafi bić,
gdy widzi Boga na jego złotym tronie,
wzniesionym na bólu
zawiedzionych.
Nadzieja znów dogorywa, już nie patrzy
mi w oczy. Błagam, dotknij
moich zmysłów, podziel się litością
wobec tych, którzy nie wierzą
w bezczas, którzy uciekają
przed krwawiącym światłem…
Boże, póki mnie słyszysz
Niedokończona noc potoczy się echem
po sumieniach tych, którzy nie potrafią
umrzeć.
Choć wzejdzie świt,
słońce nie obnaży swojego drugiego oblicza,
nie udowodni, że potrafi dawać ciepło.
Dziś mogę jedynie czekać
na oswojony ból, na strach,
przed którym nie warto umierać.
Od pogrążonego w żałobie nieba
odpadają czerwone gwiazdy,
mój anioł stróż zapomniał
przyjść do pracy.
Istnieją takie słowa, których nie wypowiedzą
żadne usta, nawet te rozdarte
pobożnym szeptem.
Istnieją takie myśli, które nie trafią
do żadnej głowy, które przepadną
wraz z nadzieją.
Boże, póki mnie słyszysz,
zrzuć nam z nieba parę bochenków chleba,
parę delikatnych sumień.
A kiedy nowy dzień przepłoszy
ostatni trwożliwy sen, kiedy miłość
złoży pisemną skargę,
zło wróci tam, skąd przyszło — nie będzie w nas
tej samej ciszy, nie będzie opustoszałego raju,
przeludnionego piekła.
Panie, spójrz w oczy tym,
którzy utracili jedyny oddech,
jedyną pokutę, pewność, że wszyscy kiedyś
staniemy się rzeczywistością.
Wspomnienie życia
Nie potrafię żyć
według kłamstwa.
Nie potrafię umierać, kiedy wszyscy wokół
potrzebują serca.
Nie potrafię się uśmiechać,
gdy łykasz kwaśne łzy prawdy.
Nie potrafię się smucić, skoro wszyscy
idziemy prosto do nieba.
Chciałabym odejść, zniknąć
bez prawa powrotu, tak, żeby nie odnalazło mnie
zło, nie odszukała chciwość.
Chciałabym tak po prostu zobaczyć
ciszę, która więzi zatracony w sobie krzyk,
podszytą zwątpieniem modlitwę.
Dziś jestem sama, sama przeciwko życiu,
przeciwko Bogu; jedyne, co mam,
to twoje miękkie, ciepłe ślady
na napiętej skórze.
Choć miłość nie wierzy łzom
w tych czasach, pewnego dnia słońce
wzejdzie ostatecznie; nie będzie już nocy,
nie będzie żalu i wstydu przed tym,
co nieuniknione, co gaśnie
wraz z jutrzejszym bólem.
Kiedy ostatnia łza wsiąknie
w opustoszałe serce, a cierpienie stanie się rajem,
podnieśmy głazy głów,
podnieśmy z klęczek niebo.
Bowiem tam, gdzie szerzy się śmierć,
gdzie boimy się brata,
wkrótce rozkwitną śnieżnobiałe sny,
wspomnienie życia, które nie należy już
do nikogo.
Jedyny plon
Nie chcę wierzyć
w zabronione imiona.
Nie chcę wierzyć
w ciszę, która zbiera swój jedyny plon.
Sprzedałam jedyne marzenie;
marzenie o tym, żeby móc żyć
bez zabronionych zmysłów.
Spętane wiatrem słowa gasną
pośród ciężarnych chmur,
pustka staje się jedynym skarbem.
Wciąż uważam, gdzie zostawiam
pieczęć serca, dokąd zmierza popielata noc.
Chciałabym ujrzeć cię
w moim lustrze, lecz nie widzę nic,
co mogłoby być twoim sumieniem,
zabronionym snem.
Moje serce znów przegrało wojnę
z nienawiścią; dusza utonęła
w strugach deszczu.
Dlaczego muszę cierpieć,
żeby ubrać słowa w myśli?
Dlaczego mam wołać o pomoc,
skoro przekrzykuje mnie milczenie?
Tak bardzo się boję, że tłamsi nas
ten sam sen, ten sam zmyślony zmierzch;
czy to prawda, że warto
tu pozostać?
Nie wiem, w czyim sercu szukać
schronienia, w czyich myślach odnaleźć
równowagę.
Teraz, gdy zgasła ostatnia ballada,
schowajmy się
w swoich kołyskach, pośród marzeń,
które udusiła rozstrzygająca godzina.
Proszę, naucz mój świat
wiary w niezaprzeczalne.
Naucz mnie iść tak, żeby nie żałować drogi,
żeby nie zostawiać za sobą łez.
Gdy zabraknie słów
Uwierzyłam, że człowiek to nie tylko
niedokończona nadzieja.
Zaufałam, że miłość nie jest skazana
na potępienie.
Błahe są łzy tych, którzy widzą
wyłącznie to, co chcą.
Odradza się we mnie marzenie,
żeby napotkać jutro rozgwieżdżone niebo,
żeby wzbić się ponad wzgórza
wzniesione dłonią straceńca.
Ciemność nie wykorzysta naszych snów,
poranek rozświetli najgłębsze cienie.
Pękają łzy, smutek staje się przyrzeczeniem,
że odszukam drogę
między milczeniem a pokutą.
Otrzyjmy ze słów nasze sumienia,
pozwólmy ciszy odzyskać prawo
do głosu.
Twoje myśli sprawiają,
że odjeżdża kolejny pociąg;
pociąg, który wykolei się
przed ostateczną stacją.
Znów słyszę tętent twojego serca,
znów słyszę subtelny powiew duszy;
czy to pora zamknąć oczy?
Czy to czas, aby oddzielić łzy od deszczu?
Unikam wspomnień, które nie mogą
dać przyszłości.
Unikam życia, życia skazanego na dożywocie.
I dopóki nie zalęgnie się w nas
człekokształtny czas,
dopóki nie doczekam się epilogu,
będę czuła na skórze twoją ostatnią winę;
twoje proroctwo, które odwróci twarz,
gdy zabraknie słów
zatraconych w świecie.
Nie gaś słońca
Nie gaś ostatniego słońca
na tym zwyrodniałym niebie.
Nie rozrzucaj cieni tam,
gdzie życie toczy walkę
z obrazoburczą nadzieją.
Wiem, powróci taka przyszłość,
kiedy będziemy mieli jedno serce,
jedną łzę; powrócą czasy,
kiedy człowiek zawsze miał przy sobie
uśmiech, a w zanadrzu parę białych
smutków.
Zostawiam za sobą wszystko,
co dotąd było błahostką;
zamykam posłusznie oczy, aby schwytać
ostatnie spojrzenie na spalony świat,
na milczenie, które wczoraj należało
do nas obojga.
Usiłuję pokonać w sobie znamię,
jakie pozostało mi po człowieczeństwie.
Być może odnajdę życie,
w którym znajdzie się odrobina miejsca
dla utraconej pamięci.
Ukrywam w kąciku ust uśmiech
z poprzedniej epoki, ukrywam pod powieką
zieloną łzę, co jest pamiątką
po zbyt krótkim dzieciństwie.
A ci, którzy wymagają od Boga
zbyt wiele, zasną
na wszelki wypadek.
Zasną i obudzą się za tysiąc lat,
kiedy świat będzie głuchoniemym wspomnieniem
wieczności.
A teraz… zwróć szczęście tym,
dzięki którym choć raz się uśmiechnąłeś.
Podziel się melancholią z sercami,
które nie mają już sił, które już nie pamiętają,
którędy iść.
Odrodzi się w nas wiara,
która odnajdzie właściwy czas,
właściwe człowieczeństwo.
Gdy uwierzyłam w piekło
Dopiero gdy uwierzyłam w piekło,
świat stał się pomyłką.
Kiedy szczęście stało się marzeniem
wywyższonych, odeszłam pośpiesznie,
wbrew bogobojnemu uśmiechowi
słońca.
Czasem chciałabym przepaść bez wieści,
ale musiałabym pozostawić po sobie
parę ziarenek łez — tak, żebyś wiedział,
gdzie spoczywa mój strach.
W moim bezludnym sercu
ukryło się kilka marzeń,
z którymi tak trudno się rozstać,
o jakich tak łatwo zapomnieć.
W moich rychłych wspomnieniach
zalęgła się wiara, że niedaleko stąd
do czyśćca, że niedaleko do źródła
najczystszych snów.
Swoje pragnienia pozostaw miłości;
jeśli istnieje, pomoże ci
porzucić nienawiść, porzucić plany
na odległą przeszłość.
Płyną w nieznane kolejne łzy, kolejny krzyk
milknie bez echa.
Panie, dopóki istniejesz,
zostaw mi smutny uśmiech
na pocieszenie w dobie ukrzyżowanej prawdy;
zostaw mi parę podrygów sumienia
na znak, że człowiek jest niedaleko.
Obiecaj, że nie wyrzekniesz się
zdradzonego nieba, że nie pożegnasz mnie
tak, jakbyś widział mnie
po raz pierwszy.
Zamyka się za mną pewna epoka,
wstęp do rzeczywistości,
która cierpi na deficyt
ciepłych, słonecznych dni.
I kiedy dobiegnie końca
ostatnia sekunda, kiedy wieczność zacznie się
od początku, staniemy na znak,
że ból nie daje cienia,
że świat nie jest skazany na dożywocie.
Szczelina w sercu
Nie na taki dzień czekałeś.
Nie takiej nocy się spodziewałeś.
Znów błąkasz się
od drzwi do okna, twoje ciało przestaje
przypominać skafander.
Odchodzę
wraz z ostatnim tchnieniem poranka,
z twoją gwiazdą za pazuchą,
z szeptem zamiast modlitw.
Twoja melancholia z wiekiem staje się
piękniejsza; cierpienie nie może odnaleźć
drogi do gwiazd.
Przez szczelinę w sercu
wpada do środka zakazany wiatr,
co niesie strach zamiast łez,
światło zamiast cieni.
A kiedy powróci odległa przeszłość,
kiedy obudzę się w świecie pokoju i wolności,
wyschnie ostatnia łza,
zgaśnie ostatnia noc.
Dlaczego zamiast serc
podajemy sobie noże?
Dlaczego każde cierpienie można oswoić?
Bezpłodne serce mimo wszystko
wydaje piękne kwiaty, które stają się
słodkimi, lecz trującymi owocami.
I zanim odejdę
na drugą stronę świata,
Bóg pochyli głowę
na błogosławieństwo;
ciało na zawsze pozostanie chlebem,
a krew — winem.
Słowa na zawsze pozostaną modlitwą,
a pokora — szczęściem.
Nic już nie będzie nam przeszkadzało,
by uwierzyć w nieznane.
Prawo do szczęśliwych wspomnień
Umiera we mnie
ostatnia noc.
Odchodzi bez śladu ostateczna łza.
Znika cały świat, całe niebo,
któremu ktoś wykradł nadzieję,
odebrał prawo
do szczęśliwych wspomnień.
Moje ciało idzie naprzód, ale dusza
łka, rzucona na kamieniste dno,