𝕸𝖆𝖕 𝖔𝖋 𝕸𝖆𝖓𝖉𝖎𝖗𝖆
𝖁𝖊𝖓𝖊𝖗𝖆𝖉𝖊𝖓𝖉𝖆 — Kraina zamieszkiwana przez Rasę Ludzką. Najbardziej wysunięta część krainy na północ. Południowa część krainy ma bezpośrednie połączenie z Jeziorem Tezebiusza. Dzięki temu w tych rejonach powszechnie były spotykane pola uprawne, jak i sady ze względu na żyzną glebę.
𝕵𝖊𝖟𝖎𝖔𝖗𝖔 𝕿𝖊𝖟𝖊𝖇𝖎𝖚𝖘𝖟𝖆 — Powstałe po zawalonej kopalni tanzanitu. Od tej pory broń oraz pozostałe oręże wykonane ze stali tanzanitowej uchodzi za najdroższe, jak i najrzadsze. Woda z tego jeziora ma właściwości lecznicze. Bezpośrednio graniczącymi krajami z tym jeziorem to Veneradenda i Dolina Wieży Siedmiu.
𝕯𝖔𝖑𝖎𝖓𝖆 𝖂𝖎𝖊ż𝖞 𝕾𝖎𝖊𝖉𝖒𝖎𝖚 — Dolina, w której została wybudowana Wieża Siedmiu. Wybudowana została na sto lat przed Wielkimi Wojnami. Na samym początku służyła jako wieża oblężnicza. Dopiero pod koniec Wielkich Wojen została przekształcona w wielką bibliotekę. W radzie zarządzającej krajem zasiadło Siedmiu Mędrców będących również zakonnikami. Tam odbywały się szkolenia przyszłych Monarchów. Po zakończeniu wojny do podziemi został przeniesiony skarbiec, którego strzegł Yngfen — jedyny żyjący smok.
𝕿𝖆𝖗𝖙𝖞𝖘𝖙𝖆𝖓 — Kraina Krasnoludów. Niegdyś jedna z najbogatszych krain. Niestety po zawaleniu kopalni tanzanitu kraina podupadła. Od tej pory Lud Krasnoludów trudni się w handlu, rzemiośle jak i budownictwie. To właśnie Oni wznieśli Wieżę Siedmiu w potem po wojnie pomogli ją odbudować i przekształcić w bibliotekę i miejsce do szkolenia Monarchów.
𝕾𝖟𝖊𝖕𝖈𝖟ą𝖈𝖞 𝕷𝖆𝖘 — Las do którego nikt o zdrowych zmysłach nie wchodzi. Zamieszkiwany jest głównie przez magiczne stworzenia takie jak wilkokłaki ( połączenie wilka z wilkołakiem) czy jendyfry ( świetliki przypominające wielkością małego ptaka). O ile te pierwsze to krwiożercze bestie to te drugie głównie przerażają swoim rozmiarem. Las będący głównym zaopatrzeniem w drewno graniczących z nim krain.
𝕽𝖞𝖛𝖎𝖑𝖑𝖆 — Krania zamieszkała przez Elfy. Przed Wielkimi Wojnami była podzielona na na dwie osobne krainy — Ryvin i Illę. W Ryvin mieszkały Elfy leśne, a w Illy Elfy Rodu Wysokiego. Jednak wojna szybko pokazała, że jedna jak i druga rasa jest sobie równa. Dlatego po zakończeniu Wielkich Wojen krainy połączyły się w jedną tworząc Ryvillę. Odtąd obydwie rasy Elfów zamieszkują w zgodzie tą krainę. Ze względu na wiedzę magiczną wspierają swoimi mądrościami i wiedzą zakonników z Wieży Siedmiu.
𝕻𝖚𝖘𝖙𝖞𝖓𝖓𝖊 𝕻𝖎𝖆𝖘𝖐𝖎 — Pustynia rozciągająca się wzdłuż południowego krańca Ryvilli. Dla nieostrożnych bardzo niebezpieczna ze względu na ruchome piaski. Z niej pozyskiwany jest piasek do produkcji szkła jak i biżuterii. Zamieszkiwana jest przez harpie jak i węże pustynne — numiry.
𝕶𝖆𝖗𝖕𝖊𝖉𝖊𝖟𝖆 -Prawdopodobnie niezamieszkana kraina przez żadną ze znanych ras. Niegdyś zamieszkiwana przez Legiony Potępionych niosących za sobą zniszczenie. Wszystko czego dotknęli stawało w płomieniach. Najprawdopodobniej wszyscy zostali zabici podczas Wielkich Wojen. W dalszym ciągu glebę w tamtych regionach spowijają tlące się błękitnym ogniem kamienie. Kraina nigdy nie zdobyta przez nikogo ze względu na panujące tam warunki.
𝕮𝖍𝖆𝖕𝖙𝖊𝖗 𝕴
Nadchodził zmierzch… Słońce malowało czerwoną poświatę na granatowym niebie. Wysokie i rozłożyste drzewa sprawiały iż delikatny blask zachodzącego słońca nie docierał już wgłąb. Zatrzymywał się na intensywnie zielonych liściach. Delikatny wiatr wprawiał gałęzie drzew w delikatny szum. Nadchodząca pora letnia była wyczuwalna w powietrzu. Wszystko pachniało świeżo rozkwitniętymi kwiatami. Wszystko tak cudownie budziło się do życia.
— Może zróbmy sobie przystanek? Do Wieża Siedmiu już niedaleko — zsiadając z kasztanowego konia zaproponował Hwanwoong.
Był jednym z najmłodszych Monarchów. Mimo, iż do walki i do miecza nie było mu po drodze wszyscy cenili go za niezwykłą mądrość i precyzję we wszystkim co wykonywał. Nawet jeśli przygotowywał się do walki robił to z niezwykłą starannością.
— Masz rację. Tym bardziej, że dało nam się nadrobić jeden dzień. Chwila wytchnienia na się przyda a w szczególności koniom — Odrzekł niskim głosem Leedo.
Nieco porywczy jednak potrafiący słuchać. Oprócz jego niezwykłej siły potrafił szybko się odnaleźć w nowej sytuacji, choć przez jego porywczość parę razy Monarchowie byli bliscy klęski.
Reszta Monarchów też tak uczyniła. Konie mogły wreszcie odpocząć po meczącej podróży u podnóża gór. Słońce praktycznie całkowicie zaszło już za horyzont. Do te pory widoczna Wieża Siedmiu zniknęła całkowicie w ciemnościach. Delikatny blask ogniska odbijał się pomarańczowym światłem na twarzach pięciu wojowników.
Jedyną melodią tej nocy były leśne zwierzęta i odgłos palącego się drewna. Zupełnie inna melodia niż ta, którą słyszeli do tej pory. Melodia stali, krwi i ludzkich krzyków. Nie przywykli do ciszy i spokoju, którą mogli zaznać tej nocy.
Jeden z nich odszedł trochę wgłąb lasu. Dalej czuł ciepło i blask ogniska jednak czuł się bezpieczniej będąc otoczonym rozłożystymi krzewami.
𝕮𝖍𝖆𝖕𝖙𝖊𝖗 𝕴𝕴
Xion, bo tak miał na imię najmłodszy zasiadł wśród nas przy stole. Na stole było dosłownie wszystko. Od pachnących świeżych owoców po różnorodnie przyrządzone mięsa. Nie brakowało również przeróżnych ciast, czy małych ciasteczek. Wszystko to pachniało i wyglądało wspaniale.
— Tak więc witajcie o wielcy Monarchowie. To zaszczyt móc stanąć u waszego boku. To zaszczyt móc walczyć z wami — Przemówił Xion zanim zaczęli spożywać posiłek.
Reszta Monarchów spojrzała po sobie. Wymienili wymowne spojrzenia. Jako, że Ravn był najstarszy i najlepiej radził sobie z dyplomatycznym załatwianiem spraw, wstał od stołu i zabrał głos.
— Drogi Xionie serce me się raduje słysząc twe słowa — Ravn mówiąc to spojrzał w prawą stronę.
Seoho wpatrywał się w niego roześmianym wzrokiem. Zdawał sobie sprawę z tego, że Xion nie nadaje się do bycia Monarchą. Może za dwa lub trzy lata jak zmężnieje i nabierze wprawy do walki z orężem w dłoni. Jednak widział radość w jego oczach i zapał do walki. Widział jak bardzo cieszył się na ten dzień. Ravn wziął głęboki oddech. Uśmiechnął się i pokłonił na znak uznania wobec młodszego. Nie tego się spodziewała reszta Monarchów. Jednak aby nie psuć atmosfery podczas posiłku kontynuację rozmowy zostawili na później.
Czas posiłku powoli dobiegał końca. Służba zawołana przez Xiona zaczęła powoli sprzątać naczynia ze stołu. Wszystkich trochę zszokował widok służby wśród zakonników.
— To tylko dziś tak wyjątkowo, aby was ugościć. W każdy inni powszedni dzień sprzątamy po sobie sami. Sami również dbamy o porządek w pokojach — Mówiąc to Xion pomagał posprzątać rzeczy ze stołu.
Na stole pozostały już tylko karafki z różowym elfickim winem jak i dzbany z wodą miętową.
Xion siedział w fotelu i wpatrywał się w roztańczony ogień w kominku. Odezwał się nie spuszczając wzroku z ognia.
— Dziękuję za twoją uprzejmość, ale wiem o co ci chodziło. Widziałem wasze spojrzenia. Po prostu to powiedz…
— Xion, bo widzisz my…
— Ravn z całym szacunkiem do twojej osoby… — Po tych słowach Xion wstał. Jego postać była częściowo oświetlona przez blask ognia. Tańczące płomienie odbijały się blaskiem w jego bursztynowych oczach.
— Czy do cholery masz mnie za skończonego kretyna?! Myślisz, że nie wiem kim się zajmują Monarchowie? Myślisz, że nie wiem do czego się przygotowywałem przez tyle lat? Stałeś na czele jednych z oddziałów podczas Wielkich Wojen ale to nie oznacza… — Głos Xiona odbijał się pustym echem od kamiennych ścian.
Ravn opierając się ramieniem o brzeg kominka sączył wino i patrzył się na młodego. W tym momencie nie wiedział czy czuł ciepło od ognia na policzkach czy to po prostu wstyd zalał rumieńcem jego twarz. Patrząc pusto w dno pucharu wreszcie przemówił. Najspokojniej jak tylko to było możliwe.
— Widzę, że uparty jesteś i to bardzo. W porządku. Jutro obok domu płatnerza. Tam jest spory plac. Reszty mówić nie muszę.
Ravn myślał, że tymi słowami odrobinę zniechęci młodego jednak tylko jeszcze bardziej wzbudził w nim chęć bycia jednym z Monarchów. Tym razem to nie były ogniki z kominka odbijające się w jego oczach. To był jego zapał i chęć do walki.
— Na mnie już czas. Do zobaczenia jutro dzieciaku — Po tych słowach Ravn podszedł do Xiona i zmierzwił jego włosy uśmiechając się nieco drwiąco.
Drzwi się zamknęły i pozostał już sam. Tak bardzo chciał im udowodnić, że jest najlepszy, że nie tylko spędził czas nad książkami, ale również na walce. Mimo młodego wieku doskonale wie na co się pisze. Wiedział, że jeśli przyjmie śluby pasowania na Monarchę nie będzie już odwrotu. Wiedział, że nie zobaczy już rodziny ani bliskich. Wiedział, że jego jedynymi przyjaciółmi i zwierzchnikami to będzie zbroja oraz miecz. Gdy przywdzieje szkarłatny płaszcz będzie budził strach i szacunek wśród innych Ras.
Delikatne pukanie wybiło go z toku myśli. Kto mógłby chcieć coś od niego o tak późnej porze.
— Tak?
— Dobry wieczór. Proszę o wybaczenie, że o tak późnej porze, ale właśnie dotarła aquila* z wieściami z Ryvilli i stwierdziłem, że to ważne.
— Dziękuję Ci posłańcu. Tak to sprawa istotna. Możesz odejść — Xion ukłonił się uprzejmie i pożegnał posłańca.
Właśnie trzymał w rękach list od Najwyższej Rady Elfów. Wiadomość była zwinięta w rulon. Owinięty był on złotym sznurkiem plecionym. W miejscu gdzie znajdował się węzeł była pieczęć z czerwonego laku, z herbem Elfów — dwa liście i korona opleciona winoroślą. Był to nowo powstały herb na znak sojuszu Elfów Leśnych z Elfami Wyższymi. Ze względu na to, iż nie każdy władał językiem elfickim to wiadomość była zapisana w języku powszechnym. Ze względu na powagę sytuacji Elfy bezwzględnie zaoferowały pełne wsparcie w dopełnieniu przeznaczenia Monarchów. Wspierać będą nie tylko posiadanym bogactwem ale również posiadaną wiedzą jak i magią. Xion był z siebie dumny, że udało mu się przekonać Elfy do zawarcia bezwzględnego sojuszu z Monarchami. Siedział w fotelu otulony niedźwiedzim futrem wpatrując się w roztańczone płomienie. Czuł ich ciepło na policzkach. Wiedział, że to ostania noc spędzona pod osłoną murów. Jeszcze tylko jutro rano musi udowodnić najstarszemu, że jednak jest wart bycia Monarchą, bycia jednym z Sześciu. Nawet nie wiedział kiedy a zasnął w fotelu z listem na kolanach. Obudziły go jasne promienie słońca przedzierające się przez wpół zamknięte okno. Poranek był wyjątkowo ładny. Delikatne obłoczki okalały wschodzące słońce. Wszechobecny świergot ptaków zwiastował przyjemny dzień. Lecz, czy aby na pewno? A, co jeśli przegra? A, co jeśli mimo wszystko nie wywrze na nim dobrego wrażenia? Wiadomo nie tylko On decyduje ale…
Wszystkie te pytania i rozterki przelatywały mu przez głowę niczym rozpędzone sztylety wbijając się w jego wnętrze powodując coraz większy brak pewności siebie. Jeszcze przecież wczoraj, nawet parę dni temu gdy przeglądał księgi, gdy po raz ostatni trenował władanie mieczem wiedział czego chce. Wiedział, że chce być Monarchą. Najlepszym jaki świat widział. Chciałby aby jego imię było zapisane na kartach historii. Chciał być taki jak Ravn — mieć prawie dwadzieścia sześć lat i wzbudzać szacunek u wszystkich rodów. Stał się przywódcą oddziału podczas Wielkich Wojen w wieku piętnastu lat, a trzy lata później gdy całkowicie odbudowano się po Wojnach zaprzysiągł się jako Monarcha. Od tego czasu służy cały czas w barwach szkarłatu. Xion był przekonany, że też tak skończy aż do wczoraj. Pełen rozterek był w drodze do umówionego miejsca. Ravn już dawno tam był. Widać było, że jest bardzo pochłonięty pogawędką z tutejszym płatnerzem. Jego miecz z tanzanitowej stali jak i jadeitowe sztylety leżały starannie ułożone na drewnianym stole.
— Jednak przyszedłeś — Odwrócił się przez lewe ramię stojąc w miejscu.
— Dotrzymuję obietnic — Spojrzał karcącym wzrokiem młodszy.
— W takim razie miecze w dłoń i powodzenia. Tylko się nie przemęcz.
Walka się rozpoczęła. Xion już w pierwszej minucie wiedział, że nie będzie mu łatwo wygrać. Ravn był dużo wyższy od niego jak i silniejszy. Dlatego każde uderzenie miecza odczuwał ze zdwojoną siłą mimo, iż pewnie czuł się z mieczem w dłoni. Bez problemu robił uniki przed ostrzem przeciwnika. Wymiana ciosów trwała już z dobre dziesięć minut.
— Rozgrzewka wykonana, a teraz czas na prawdziwą zabawę — Mówiąc to Ravn wykonał kopniaka z półobrotu powalając młodszego na uklepaną ziemię. Pył z wysuszonej ziemi uniósł się do góry.
Młodszy nie zdążył dobrze wstać gdy poczuł uderzenie głowicy miecza na swojej szczęce. Upadł ponownie. Poczuł metaliczny posmak krwi zmieszany z ziemistym pyłem. Leżał wsparty na łokciu sprawdzając czy nie ma złamanej żuchwy. Widząc, że Ravn atakuje zrobił szybki unik. Udało mu się wstać. Był gotów by zaatakować. Wziął rozbieg by atak był silniejszy. Ostrza obu mieczy skrzyżowały się. Teraz mógł stanąć twarzą w twarz z przeciwnikiem. W pewnej chwili wzrok Xiona utkwił w oczach Ravna. Widział w nich nie tylko wolę walki oraz rządzę władzy. Ten wzrok był przepełniony bólem i cierpieniem.
Nim się spostrzegł Raven wykonał szybki obrót sztychem i miecz młodszego poszybował za jego plecy. Upadł niosąc za sobą ciężki, metaliczny odgłos. Odrobina pyłu wzbiła się w powietrze. Pokonany padł na kolana po to by ponownie poczuć uderzenie głowicy na swojej twarzy.
— Raven dość już tego!! — Leedo stanął za plecami najstarszego i odciągnął go od ofiary ciskając nim o ubitą ziemię.
Po chwili najstarszy wstał otrzepując się z ziemistego pyłu. Otarł ręką pot z czoła. Podniósł swój miecz jak i miecz młodszego.
— O zachodzie słońca w Zakazanych Ruinach Siedmiu — rzucił przez zęby.
— Nic, ci nie jest? — spytał Leedo pomagając wstać Xionowi.
Xion tylko sprawdził czy nie ma żuchwy złamanej. Wstał i otrzepał się z kurzu. Wyglądał jakby stoczył poważną bitwę i doznał jeszcze poważniejszych obrażeń. Leedo pomógł mu dojść do komnaty. Po dłuższej chwili młodszy wyglądał już dużo lepiej. Niestety poobijana twarz w dalszym ciągu pozostała, ale nie czuł już bólu i obrzydliwego posmaku krwi wymieszanego ze smakiem ziemi. W międzyczasie spotkał się jeszcze Najwyższymi Zakonnikami aby omówić sojusz zawarty z Elfami. Musieli przybrać odpowiednią strategię. Doskonale wiedzieli, że Elfy słyną nie tylko z rzemieślnictwa, ale w ich krainie rosną niespotykane nigdzie indziej owoce jak i rośliny magiczne. Musieli jednak też coś dać w zamian. Zaoferować dodatkową ochronę jak i wsparcie w postaci złota.
Nim Xion się spostrzegł powoli zbliżał się zachód słońca. Przywdział odświętne szaty jak nakazał Hwanwoong i podążył do Zakazanych Ruin Siedmiu. Były to prastare ruiny klasztoru jeszcze zbudowanego na sto lat przed Wielkimi Wojnami. Niestety, ale nie przerwał próby czasu a na jego miejsce wybudowano obecny klasztor, będący kiedyś wieżą oblężniczą. A dziś jest zwana Wieżą Siedmiu. Wieża, która została poświęcona siedmiu bogom. W ruinach odbywały się wszystkie święcenia zakonników jak i rytuał stania się Monarchą. Gdy Xion dotarł na miejsce nikogo jeszcze nie było. Był tylko on otoczony wielkimi ruinami. Czuł jak jego oddech unosi się delikatnym echem.
Słońce zaczęło się czerwienić, a niebo zaczęło przybierać kolor granatu. Część nieba była jeszcze w odcieniu pięknego błękitu, który przypominał o mijającym dniu. Stojąc tak pośród ruin usłyszał czyjeś kroki. Był to Ravn. Ubrany był również w odświętne szaty. Miał na sobie jedwabną, czarną koszulę jak i czarne spodnie. Na to miał nałożony kubrak w kolorze rubinowym. Na piersi miał wyhaftowanego złotego kruka. Takiego samego jaki znajdował się na płaszczach przy zbroi. W pasie miał przewiązany jedwabny, czarny pas ze złotym motywem roślinnym.
Chwilę później dołączyli do nich pozostali również ubrani w te same stroje.
— Podejdź proszę — nakazał Ravn.
Xion podszedł trzymając dumnie uniesioną głowę.
Ravn uniósł swój tanzanitowy miecz do góry wymawiając te o to słowa:
Na siedmiu bogów którzy patrzą na nas z góry
Na przodków którzy patrzą na nas z góry
Na wszystkie żywioły tego świata
Czy przysięgasz od tej pory być Monarchą?
Czy przysięgasz wyzbyć się wszystkich słabości?
Czy przysięgasz służyć szkarłatnym płaczom po kres swoich dni?
Xion na znak skinienia głową ukląkł na jedno kolano.
— Chciałbym, by ten honor spadł na mnie od Boga i od ciebie — Wypowiadając te słowa położył tanzanitowy miecz na ramieniu młodszego.
Xion uniósł wzrok. Tym razem wzrok Ravna był pełen szacunku i poszanowania względem jego osoby.
— I żebym po raz ostatni ratował ci dupę przed nim. W przeciwnym razie to mu pomogę — Poklepał Leedo Xiona po ramieniu i podał mu rękę.
Wreszcie spełniło się jego marzenie. Odtąd mógł podążać przez świat skryty za szkarłatnym płaszczem.
**************
*Aquila — rodzaj ptaka z podrodziny jastrzębi.
𝕮𝖍𝖆𝖕𝖙𝖊𝖗 𝕴𝕴𝕴
Tą noc już spędzą z dala od bezpiecznych murów Wieży Siedmiu. Od tej nocy zacznie się wyprawa ku przeznaczeniu. Od tej nocy będą podążać zgodnie z wolą księżyca aby finalnie dokonać rytuału. Teraz nastał czas na ostateczne przygotowanie. Wspólnie zasiedli do wieczerzy. Ten ostatni raz kiedy będą mogli spożyć posiłek w blasku ognia z kominka. Ten ostatni raz gdy zasiądą wspólnie przy stole.
— Proponuję od razu ruszyć do Veneradendy — zaczął Seoho
— Nie chcę być nieuprzejmy, ale nie lepiej wpierw udać się Tartystanu? Z krasnoludami żyjemy w neutralnych stosunkach, czasem skarbiec Wieży Siedmiu wspomaga ich. Doskonale wiemy jaki wpływa wywarła utrata kopalni na rozwój ich cywilizacji.
— Xion powiadasz Tartystan? Nadkładamy tym samym drogi. Nieprawdaż?
— Mój drogi Keonhee to prawda, ale u Kranoludów możemy liczyć na wsparcie. Po drugie przez wąskie pasmo górskie i Jaszczurzy Wąwóz będzie trudniej nam się przedostać do Veneradendy.
— Młody ma rację — Zaczął Ravn.
— Konie mogą ucierpieć podczas przeprawy przez góry. Dodatkowo o tej porze roku łatwo napotkać tam nawałnice. Zaś z Tartystanu dotrzemy tam traktem kupieckim bez problemu. Jedyną przeszkodą może być jakiś rzezimieszek, ale to jest łatwiejsze do pokonania niż pasmo górskie podczas nawałnicy — Ravn uśmiechnął się uprzejmie i skinął głową na znak uznania wobec Xiona.
— Wyruszymy, gdy księżyc w pełni wzejdzie. Radzę wam udać się na spoczynek.
Jak Seoho polecił tak też uczynili. Każdy udał się na spoczynek do swoich pokoi. Przez te parę godzin mieli czas na przygotowanie się do wyprawy jak i również na drzemkę.
Xion po raz ostatni wyjrzał przez okno w swoim pokoju. Widok z jego pokoju był wprost na Zakazane Ruiny Siedmiu jak i na niewielki sad. Patrzył w dal spowitą ciemnością. Wszystko, co do tej pory poznał, wszystko co pokochał lub znienawidził właśnie będzie musiał opuścić.
Donośnie pukanie odwróciło jego uwagę od kojącego widoku.
— To już czas — Pomyślał.
Nie obracając się za siebie wyszedł z pokoju. Na dziedziniec odprowadził do jeden z zakonników. Reszta już tam czekała. Gdy chciał dosiąść konia powstrzymała go czyjaś ręka.
— Tak nie możesz jechać — Odrzekł Ravn.
Nie bardzo wiedząc, co zrobić Xion patrzył się na niego pełen zdumienia.
— Odwróć się plecami do mnie. Mam coś dla Ciebie.
Młodszy wykonał plecenie. Poczuł ręce starszego na swoich ramionach.
— Teraz wyglądasz jak jeden z nas — Odrzekł Raven.
Od tej pory na jego ramionach spoczywał szkarłatny płaszcz. Teraz już w pełni wyglądał jak Monarcha.
Pozdrowieni przez Najwyższego Zakonnika wyruszyli przez ogromną bramę. Xion czuł się nadzwyczaj dziwnie. Żołądek podchodził mu niemal pod gardło. Miał wrażenie jak cały świat wiruje wokół niego. Miał wrażenie jakby to wszystko było snem. Aby nieco się uspokoić skupił swoją uwagę na otaczającym go świecie. Od ładnych paru miesięcy nie wychodził po za mury Wieży Siedmiu. Nawet nie zdawał sobie sprawy jaka to będzie dla niego przyjemność móc z powrotem zobaczyć świat będący po za murami. Tak bardzo mu tego brakowało. Przez większość czasu podróżowali w zupełnej ciszy. Towarzyszyły im odgłosy leśnych zwierząt. Wypoczęci nie prędko udadzą się na spoczynek. Dzięki czemu szybciej dotrą do Tartystanu. Niestety las wokół Wieży Siedmiu był mało bezpieczny jednak im bliżej do granicy z krainą Krasnoludów tym będzie bezpieczniej.
— Słyszeliście to?! — Xion zatrzymał swojego konia.
— Wiesz tak brzmią zwierzęta leśne — Zaśmiał się Leedo nie robiąc sobie niczego z uwagi młodszego.
— Stój cymbale do cholery i się zamknij na moment! — Krzyknął Ravn.
Zatrzymał się nie tylko Leedo, ale i wszyscy. Faktycznie coś musiało się czaić się w zaroślach bo konie zrobiły się coraz bardziej niespokojne.
— Bądźcie czujni towarzysze. Xion za tobą! — Krzyknął Hwanwoong.
Młody niemal w mgnieniu oka wyciągnął miecz i przebił sztychem bestię niemal na wylot. To coś zajęczało. Nie zdążyło nawet zaatakować jak leżało martwe rzucone na wilgotną trawę.
Jak się okazało było tego więcej. Nawet nie byli pół nocy drogi od Wieży Siedmiu a już zostali zaatakowaniu przez leśne stwory. Konie szalały i najchętniej by uciekły, ale to był ich jedyny środek transportu. Pieszo w życiu by nie doszli do Tartystanu. Otoczeni przez leśne stwory nie mieli wyjścia. Musieli walczyć by ochronić siebie jak i konie. Skryci w półmroku nie mieli szans aby ocenić jak liczna jest wataha owych zwierzów. Były to rzecz jasna wilkokłaki, które często wędrowały z Szepczącego Lasu w poszukiwaniu jedzenia. Problem w tym był taki, że wielkością przypominały niejednokrotnie dziecko w wieku około ośmiu lat. Do tego budową ciała były dużo cięższe od zwykłego wilka.
Lata temu podczas Wielkich Wojen wilkokłaki zamieszkiwały lochy Elfich rezydencji. Żyjące w niewoli były karmione i wychowywane przez Elfy. Niestety podczas Wielkich Wojen Elfy całkowicie straciły nad nimi kontrolę. Na pozór potulne stworzenia, gdy zaznały smaku krwi stały się krwiożerczymi bestiami. Wilki i inne leśne zwierzęta nie miały z nimi szans. Dlatego Szepczący Las jak i las wokół Wieży Siedmiu był praktycznie całkowicie zamieszkiwany przez wilkokłaki.
Ravn z chęcią zszedłby z konia. Wtedy mógłby pokonać większą ilość bestii, a przede wszystkim zwiększyło by to jego szybkość. Jednak wiedział, że w tym samym spłoszony koń byłby niczym więcej jak przekąską dla stworów.
— Xion po prawej! I po lewej też! Cholera już jadę do ciebie! — Krzyknął Ravn.
W ostatniej chwili uratował młodego przed ogromnymi zębiskami. Sekunda później, a zębiska bestii zaciskały by się na gardle młodego.
— Przegrupujmy się w pary. Jeden musi ochraniać drugiego! — Nakazał Keonhee.
To był dobry pomysł zważywszy na to, że bestie potrafiły atakować z dwóch stron jednocześnie. Z biegiem czasu częstotliwość ataków zmniejszała się. Piękna, zielona niegdyś polana przerodziła się w składowisko truchła bestii. Blask księżyca, który wyszedł zza chmur uświadomił ich, że konie brodziły we krwi. Atak ustał. Wykończeni walką postanowili odpocząć. Konie również były zmęczone. Odjechali nieco dalej aby opuścić powstałe cmentarzysko. Konie ledwo dawały radę przejść ten niewielki odcinek drogi. Zatrzymali się obok płytkiego strumyczka. Keonhee, Hwanwoong i Leedo postanowili rozbić chwilowy obóz i rozpalić ognisko. Natomiast Ravn, Xion i Seoho zajęli się zmęczonymi końmi.
— No młody muszę przyznać, że refleks to masz niesamowity. Całkiem nieźle radzisz sobie w walce. Jestem pełen podziwu.
— No Ravn masz konkurencję. Pogódź się z tym, że niebawem o Xionie będą pieśni pisać. A ciebie na starość to nawet stara baba ze wsi nie zechce — Zaśmiał się Seoho.
— Xion, czy ty to słyszysz. No brak szacunku do starszych — Westchnął Ravn.
Młody nie bardzo wiedział na ile mu wolno w rozmowach z nimi. Rozmowa oficjalna to, co innego. Tym bardziej, że był najmłodszy i uważał, że uszczypliwe uwagi w kierunku starszego od niego były nie na miejscu.
— Xion coś taki milczący? -Rzucił Seoho.