E-book
4.73
drukowana A5
37.96
Bliżej miłości

Bezpłatny fragment - Bliżej miłości

Poezja współczesna

Objętość:
186 str.
ISBN:
978-83-8431-306-0
E-book
za 4.73
drukowana A5
za 37.96

Kaprysy ciszy

Rozglądam się, poszukuję światła

między resztkami snów.

Wypatruję nicości, aby stała się

moim przewodnikiem.

Zapamiętałam, że nadzieja rodzi się

wtedy, kiedy brakuje

powietrza.

Przywidziała się przyszłość —

zbyt pokorna, aby posądzić ją o zdradę.

Posądzam siebie o naiwność.

Zgadzam się z Bogiem,

że nie pasuję do własnego życia.

Czy jestem wymagającym początkiem,

czy tylko błahym zakończeniem —

nie wie nikt.

Czy samotność nauczy mnie,

jak kochać roztropnie, bez poczucia winy?

Nie mogę stać się burzą,

przeistoczyć w sen; wszystko,

co przegrane, należy do mnie.

A gdy przyśni mi się łza,

gdy wymknie się ziemia — powrócę

na próbę, wbrew kaprysom ciszy.

We własnym ciele

Nie warto szukać jutra

pośród błahych spraw. Nie opłaca się

lśnić, kiedy jest tak jasno.

Może to przyszłość uczyni mnie

podatną na sen? Może obojętność

sprawi, że zakwitnę

w środku zimy?

Nie mogę być wciąż wstępem

do przeszłości. Nie chcę istnieć tak,

aby zazdrościli mi przebudzeni.

Uwięziłam się we własnym ciele.

Zamknęłam za sobą

czarne okno.

Przepełnia mnie świt, upstrzony

resztkami szkarłatnych gwiazd.

To niemożliwe, żebym odeszła

bez skargi. Rozkoszuję się melancholią,

którą odziedziczyłam

w ramach rekompensaty.

Czy to śmierć, czy to wieczność —

kto zna definitywne rozwiązanie?

Kto pamięta, ilu słów potrzeba,

żeby ocucić myśli?

Najświeższe epitafium

Jestem, choć moje żyzne, płodne ciało

ma pretensje do duszy. Jestem,

mimo że walczę

o ostatni skrawek czasu.

Może odrodzę się wbrew

przeciwnościom miłości?

Nie mogę przecież

kochać w nieskończoność — co na to Bóg?

Biegnę, mimo że życie pozostało

w tyle. Szukam Cię,

choć kalendarz nie przyznaje się

do własnych obietnic.

Słyszę, jak sypią się pragnienia —

okaleczone, lecz wciąż prawdomówne.

Przyszłość wykreśliła mnie

ze swojego harmonogramu.

To, co zostało po pamięci,

nosi miano

zdrowego rozsądku.

Wciąż brakuje mi pewności,

że to, co zbyt jasne,

nie musi przypominać nadziei.

Przekraczam tę samą rzekę —

odwróć kartkę

i spisz moje najświeższe epitafium.

Czarne rzeki

Nie warto polegać na wyrzutach sumienia.

Nie opłaca się kochać tak,

żeby nadzieja stawała się pokorą.

Otwieram przed Tobą

okno do wolności — dotykiem sprawdzam,

czy pozostał we mnie człowiek.

Atakują mnie purpurowe gwiazdy;

nie spodziewałam się tego

po tutejszych wędrówkach za widnokrąg.

Ustanawiam świeże ulice, puste i bolesne

jak cień, który obrał mnie

za swojego właściciela.

Za którą z tych ścian ukrywa się zmierzch?

Co począć, żeby czarne rzeki

wystąpiły z brzegów?

Jeszcze wczoraj śniłam o przyszłości;

dziś pamięć jest zbyt uboga,

aby przypodobać się wspomnieniom.

Wszystkie złudzenia ugrzęzły

w połowie pragnienia. Wciąż rozkoszuję się

nocą, wciąż podkradam słowa

zbyt wyniosłe, aby rozpoznać tęsknotę.

Odnajdę w Tobie doczesność, odnajdę sen,

aby czas należał także do mnie.

Oszukać wroga

Niebo jest dostatecznie niedalekie,

żebym wyśniła

kolejną obrazoburczą melancholię.

Ziemia, łasząca się do nagich kostek,

stanowi więzienie dla ciał,

dla słów,

które obróciły się w prawdę.

Może to przyszłość sprawi,

że doszukam się Twojej obecności

w moich ramionach?

Nie wiem, jak długo trzeba żyć,

aby śmierć okazała się łaskawa.

Wciąż czuję Twoją obecność — stałeś się

stworzycielem pragnień.

Najwyższa pora stanąć w kolejce;

przekonać się,

ile uśmiechów potrzeba,

aby oszukać wroga.

Czy świt okaże się idyllicznym wstępem

do dorosłości? Czy bajka,

opowiedziana niezbyt wprawnie,

nauczy mnie, jak żyć,

żeby nie przeszkadzać światu?

Ugrzęzłam gdzieś w trakcie przeszłości —

nasycić mnie może

tylko tęsknota. Milczenie,

któremu powierzam swoją śmierć.

Obie strony świata

Szukałam Cię po obu stronach świata.

Szukałam zawzięcie,

całkiem nie po myśli Boga.

Wiedziałam, że wszystkie drogi

wiodą w identycznym kierunku —

cierpiałam, choć życie

nie chciało wspomóc.

Nie wiem, czy ciało domagało się

duszy — sen był zbyt roztropny,

aby marzyć o szczęściu.

Kochałam szczerze smutek,

lecz Ty obrałeś inny czas. Nie mogę

zaufać wolności,

jej oblicze wciąż tonie w cieniu.

Może to przyszłość uczyni nas

podatnymi na dotyk?

Może czas powtórzy się,

mimo że wieczność

czeka ze skrzyżowanymi rękami?

Nie śnij w moim imieniu.

Nie kochaj świata, choć niepewność

łączy nas w pary.

Odejdę, mimo zapewnienia, że prawda

mi się nie należy.

Wykreślam z almanachu życia wszystko,

co miałam odwagę przemilczeć.

Przyobiecaj odrobinę pustki,

aby śmierć okazała się łaskawsza.

Zalęgła się nadzieja

Dlaczego wciąż delektuję się

tym samym, miałkim przywidzeniem?

Dlaczego widzę w Tobie zawzięcie

przyczynę miłości?

Prawdopodobnie zatrułam się

jesiennym porankiem;

ciało postawiło

ostateczny warunek.

Obiecuję, że dokończę autobiografię.

Przysięgam,

że minę się ze światłem,

któremu wciąż ciężko oddychać.

To nieprawdopodobne, że zalęgła się

we mnie nadzieja.

Jeszcze gorsze, że bezsenność

marzeń udziela się także mnie.

Nie nauczyłam się

liczyć gwiazd. Wszystko,

co zaprzepaszczone, stanowi wytłumaczenie;

czystość słów drażni

moje myśli.

Nie warto wierzyć w poranki

bez zakończenia. Zanim przeniknie

mnie Boże spojrzenie,

dostrzegę w Tobie kontynuację

mojej wiary.

Jednakże… Czy mogę pożyczyć sobie

Twoje objęcia? Czy pozwolisz

mi tkwić w tej radości?

Szukając prawdy

Zaprowadziłam cię

na sam kraniec tej wędrówki.

Odnalazłam tchnienie, współgrające z ciszą.

Jestem, choć ciało temu zaprzecza.

Jestem, mimo że dusza

słyszy zbyt wiele.

Nie mogę kochać cię na złość łzom;

szept jest zbyt górnolotny,

cisza — zasłuchana w siebie.

Nie chcę klękać przed twoim ołtarzem.

Nie widzę sensu, aby szukać prawdę,

która wyzwoli kłamstwo.

Całokształt tęsknoty

wciąż się narzuca, burzowe chmury

nasiąkają moim zapachem.

Wstań, zanim zrozumiesz,

że potrzebna jest garść snów.

Obudź się, mimo że ciężko żyć

pod prąd melancholii.

Zdejmuję z najwyższej półki

zaginione sumienie — niepotrzebne są

usprawiedliwienia.

Uwikłana we wspomnienia

Popełniłam

rozstrzygający błąd,

zanim postanowiłam się urodzić.

Nie przyznałam się

do winy,

choć żądano ode mnie wolności.

Nie słyszałam nic

o Twoim śnie — ciało majaczyło

wśród pragnień.

Może to przeklęty spokój

wdarł się pod skórę

i osiadł na mieliźnie?

Nic się nie zgadza;

nawet łzy

chodzą spać o tej samej porze.

Pora nauczyć się

żyć wbrew oczekiwaniom wątpiących.

Najwyższy czas przerodzić się

w bezmiar,

żeby miękkość

służyła rozpostartym ramionom.

Czegoś brak melancholii.

Ktoś musiał wykraść brakujący szczegół.

Czy wystarczy krztyna

modlitwy,

aby nasycić Stwórcę?

A może pora, aby powitać świat

chlebem i solą?

Krzykliwe są dziś Twoje usta.

Jeszcze gorsza pamięć,

uwikłana we wspomnienia.

Na cokolwiek

Wydziedziczyłam w porę

mój jutrzejszy sen.

Przedostałam się za barykady

czasu, aby dostrzec to,

co się nastręcza.

Co za wybitne powitanie!

Tak bardzo mu do twarzy z przyszłością.

Zanurzam się

w zdania, próbując wywęszyć

choć jedno

pytanie retoryczne.

Myśli, słone i niepodważalne —

to tylko pozostałość

po tym, co było zbyt niewiadome.

Chce mi się milczeć,

milczeć z całych sił! Niech krzyk

nie rości sobie nadziei

na cokolwiek!

Pustka? Wypełnię ją własnym sercem.

Odległość? Zginie,

zanim upuszczę pierwszą łzę.

Najwyższy czas

pogrzebać prawdę.

Pora, aby wskrzesić noc głodną gwiazd.

Wtulam się w ścianę. Przygarniam

wyjałowione dusze.

Zostanie Ci po mnie

kilka uderzeń serca, definitywny oddech.

Wystarczy przyszłość

To dopiero początek drogi powrotnej.

Rozdział, który Gall Anonim

miał odwagę porzucić.

Oddech odmawia posłuszeństwa.

Serce domaga się spokoju.

Czyje to pragnienia

dokuczają mojemu sumieniu?

Wykreśliłam Cię

z rzeczywistości; stałeś się mniejszy

od ziarenka w klepsydrze.

Już nie dokucza mi Twój uśmiech,

nie znam słów.

Wszystko, w co wątpiłam, okazało się

krótkotrwałą podróżą

na drugą stronę

przepaści.

Zapamiętałam jedno: zanim zwątpię,

zliczę wczorajsze kroki serca.

Zanim się poddam,

urządzę bezpieczną przystań

pośród wspomnień.

Nie będę już tą samą tęsknotą,

identyczną błahostką.

Narysuję dla Ciebie pożegnalny uśmiech —

już niepodatny na życie.

W zupełności wystarczy mi przyszłość.

Mam w zanadrzu

kolejne jutro.

Śmiertelny błąd

Wiesz, że ludziom wciąż brak

człowieka? Wiesz, że nadal kochamy

byle jak? Wystarczy, że ciało

odzyska cień; reszta się nie liczy.

Chadzam tą samą drogą

powrotną — nie robią na mnie wrażenia

minione lata.

Co z tego, że ktoś odebrał sen,

skoro pozostały mi tylko

skrawki wolności?

Powróć, zanim uczyni to

za Ciebie przyszłość. Odszukaj mnie

w niemym śnie, na pobliskim

wysypisku.

Z oddaniem spisuję dla Ciebie list,

który śmiało można przezwać

pożegnalnym.

Bez ceregieli utulam

serce do przydługiego snu.

Bez wątpliwości stwierdzam,

że przeszłość należy się

komuś innemu.

Które z moich ciał pragnie

powrotu samotności?

Pęka łza. Nie pamiętam o teraźniejszości.

Rzeczywistość?

To śmiertelny błąd stylistyczny.

Czerń

Lituję się nad przyszłością.

Jest mi przykro,

bo nie rozumie mnie własny sen.

Zaczęłam płakać

zupełnie okazyjnie, bez zbędnych słów.

Nie ukrywam, że mierzi mnie

ciało — tak podatne

na śmierć.

Nie chciałabym kontynuować

marszu w nieznane — czarne jest

Twoje spojrzenie.

Próbuję złowić

najważniejszą myśl, lecz serce

trafia na pustkę. Moje wargi,

stęsknione odrobiny pocałunku,

dziś układają się w modlitwę

do własnego nieba.

Obiecuję, że narodzę się

jeszcze raz, dla poprawy humoru.

Bezsenny poranek rozrzuca mnie

po kątach — czy to wystarczy,

aby zaspokoić gniew ziemi?

To, co zostało pod moimi stopami,

nie zasługuje na szacunek

czy zrozumienie.

Jeszcze tu wrócę, choć nie należy mi się

krztyna melancholii.

Sekundnik

Mój sen, zaprzęgnięty w świeży dzień,

dziś jest czystą spekulacją,

wytrawnym istnieniem.

Moje życie, idylliczne

i z lekka napoczęte, kojarzy się

z ciszą, którą tak trudno

przekrzyczeć.

Od wielu lat chadzam

identyczną drogą, a dusza

pozostaje wierna ciału.

Od jakiegoś czasu dławi mnie

czasoprzestrzeń, zniewala tajemnica,

o jakiej ktoś na śmierć

zapomniał.

Ukrywam się pod powierzchnią

słów; staram się,

żeby autobiografia była

w miarę wiarygodna.

Nie przeszkadza

skupisko myśli — moje usta, ozdobione

pocałunkiem, sprzeciwiają się

bajce, którą pragnę Cię nakarmić.

Tłumię w sobie niemoc,

nie przyznaję się do tęsknoty,

wciąż boleśnie bezpłodnej,

zdanej na samotność.

Kalendarz woła o pomoc; zegar

potknął się o sekundnik.

Alfabetycznie

Nie chciałam żyć nadaremno.

Nie chciałam kochać i wierzyć tak,

aby umilkły cztery ściany

mojej głowy.

Powróciła przyszłość,

wciąż niebezpiecznie zielona,

aby przynieść odrobinę chwały,

skrawek pamięci.

Ufałam zdrowemu rozsądkowi —

serce milczało w kącie ostrym.

Ufałam pielgrzymom

z odległego nieba,

że to, co nienawistne,

nie musi być oczywiste.

Moje łzy dopasowują się

do Twoich dłoni. Niepewność,

za jaką czai się słońce,

nigdy nie będzie

taka sama.

Zamienię się z Tobą

na powietrze — dopadną mnie

pocałunki, dotyk uśmierzy zmysły.

Czy wykażę choć odrobinę

powagi, aby zerwać z teraźniejszością?

Próbuję ułożyć uczucia

w kolejności alfabetycznej.

Chcę uczynić czas

dostatecznie dosadnym i urodzajnym,

żeby pierzchły gwiazdy,

śmierć stała się nadgorliwa.

Wciąż te same sny

Przymierzam wciąż te same sny,

lecz żaden nie należy

do świata.

Ubieram się w Twój znoszony uśmiech,

choć wiem, że ciało szuka

innego cienia.

Ktoś pożyteczny postanowił

zamknąć za mną okno.

Tak jak łza pasuje do oka,

tak słowa

sprzymierzają się z myślami.

Tak jak miłość niszczeje

w ramionach nienawiści, tak ubogie

jest pożegnanie.

Rozpościeram przed Tobą serce —

upstrzone milionami

krzykliwych gwiazd,

z pękniętą tarczą księżyca

w prawym rogu.

Wielokrotnie pragnęłam dostrzec

piękno iluzji — przywidzenia

odnośnie Ciebie

są równie krystaliczne.

Zło, które mi podarowałeś,

nie pasuje do tej układanki.

Być może odnajdę tu coś,

co nauczy mnie bezcennej prawdy,

zamierzonego zniewolenia

i nienasyconej uległości.

Narysowałam pragnienie

Pozbyłam się łez. Ciało sięgnęło zenitu.

Uśmiech, choć kaleki,

wkrada się na niedomknięte usta.

Jestem tym samym wspomnieniem,

które obierałeś ze skórki

godzinę temu.

Rozdrapuję wciąż tę samą pamięć;

niedaleko do miniaturowego piekła.

Być może wstanie we mnie noc,

odarta z gwiazd,

zdradzona przez księżyc.

Śmieje się ze mnie niebo — tak bardzo

podatne na deszcz.

Nie umiem nakarmić Twoich myśli,

słowa zasługują na pokutę.

Przyszłość to tylko pozory,

kolejny przystanek,

na którym nie zatrzymuje się żadne serce.

Narysowałam dla Ciebie pragnienie —

poszukuję kłamstwa,

aby zmysły mogły nareszcie odpocząć.

Nakłuć słońce

Nie chcę, żeby świat zasypiał

wbrew mojej śmierci.

Nie chcę, żeby cisza przyszpilała

do nieba to,

co nazwano duszą.

Nie znam słów

najpopularniejszej modlitwy;

nie rozumiem łez, które przelano

w imię zmartwychwstania.

Ciało przechadza się

trajektoriami opuszczonych marzeń;

przyszłość stara się

dotrzymać kroku.

Przepełnia mnie kłamstwo,

zadane we wczesnym dzieciństwie.

Dokucza wieczność,

zdana na łaskę dotyku.

W płucach utknął oddech; tęsknota

popłynęła pod prąd.

Coś w środku

nie zgadza się, żeby nakłuć słońce.

Bolesna rana, zadana

niebu przez ziemię,

jest błędnym wyborem.

Znów uwiera mnie serce. Czy czujesz,

jak blisko stąd do czyśćca?

Spala się we mnie namiętność,

pasja wypełnia przepaść

po pocałunku.

Jeszcze jeden rozdział

Czas znów pomylił się

w obliczeniach.

Przyszłość zbyt wcześnie stała się

teraźniejszością.

Usiłowałam schwytać

w serce

pierworodny wiatr, lecz ból — jakże subtelny —

przyczynił się do powrotu

samotności.

Nie mogę żyć

dostatecznie długo; sprzeciwiam się

gwiazdom, szydzę

z nadgryzionego księżyca.

Od wielu dekad

nie słyszałam o Twojej tęsknocie.

To, co przypominało jutro,

okazało się kresem wędrówki.

Obiecałam sobie, że nigdy więcej

nie prześcignę tego świata.

Życie?

A któż to wydumał to zwątpienie?

Nie wiedziałam, czy warto

kontynuować sen. Zwróciłam Ci prawdę,

pozbyłam się uśmiechu.

Jesteś tą samą obietnicą,

o jakiej słyszałam

w poprzednim tysiącleciu.

Czy moja iluzja

jest dostatecznie

gołosłowna,

żeby wyśnić jeszcze jeden rozdział?

Kochając naumyślnie

Otwieram się na czasoprzestrzeń.

Nigdy nie zapomnę dnia,

kiedy rozpadło się niebo.

Ramiona, zamknięte

na ostrokątnej pustce,

przyzwyczajają się do dotyku.

Wiem, że nauczę się życia

wbrew bolesnym nawrotom jutra.

Odszuka mnie nienawiść,

której odwdzięczę się

miłością.

Zapomnę na zawsze

o wspomnieniach —

nigdy nie miałam na nie ochoty.

Przybywam, choć samotność

doprasza się czasu.

Wstanę, gdy porzucone ciało

odnajdzie wstęp

do ciekawszej książki.

Nie kochaj mnie

naumyślnie — zostanę całkowicie sama.

Usiłuję wyłudzić od Ciebie

przyszłość —

zawsze miała Twoje oczy.

Pęknie nareszcie linia życia.

Otworzą się nieznane myśli.

Dużo czasu zajmie mi powrót

do współczesności.

Wszystko, co pobliskie,

będzie takie, jakie być nie powinno.

Jestem wspomnieniem

Przeglądam się chciwie w zwierciadle

przyszłości — jest to bardzo męczące.

Szukam usprawiedliwienia tam,

gdzie usychają słowa,

mrą myśli.

Pragnę dostrzec w Tobie

naleciałości

po czasie;

wszystko wydaje się do bólu

znajome, rozkosznie bliskie.

Nie wierzę w istnienie marzeń.

Nie ufam snom, przesypującym się

przez palce.

Być może samotność uśmierzy

ranę po powitaniu.

Utknęłam gdzieś w połowie cienia —

nadmierne są pocałunki,

wymierzone przeciwko czułości.

Nie umiem wyrzucić precz

ciszy, tęsknota jest w nie najlepszej formie.

Czy to przywidzenie,

czy to rzeczywistość zostawia

najgorsze rany?

Na skórze wciąż błąka się Twój dotyk.

Wygnano mnie poza margines

świata; od dziś jestem tylko

wspomnieniem,

które nikomu się nie zdarza.

Granica

Wszystko, co nietutejsze, kojarzy się

z bitwą o wolność.

To, co ulotne i krnąbrne,

przypomina ciało, którego zazdroszczę.

Przeciskam się

przez szparę w powiece — naumyślnie

stworzyłam niewłaściwy wszechświat.

Czy to sen,

czy to prawda kojarzy się

z nienasyconym bólem?

A może to krzywoprzysięstwo

sprawiło, że zwątpiłam we własne łzy?

Rozpromieniona do braku słów,

rozdarta

między życiem a przysięgą —

dotrzymuję kroku winie, dbam

o czystość słów.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.73
drukowana A5
za 37.96