Przyszłam na świat po to
aby kochać Ciebie
Ty jesteś moim słońcem
a ja Twoim niebem
Olga Jackowska
Amelii
— mama
Błękitna różo,
oddając Ci historię Margotki Uśmieszek i Pędziwiatra Wszędobylskiego, zapraszam Cię do świata, w którym nadrzędną wartością jest dobroć, troska i miłość. Dzięki tej książeczce dowiesz się, że marzenia się spełniają, że nawet jeśli coś nie idzie po naszej myśli, wywołując smutek i żal, nie warto rezygnować, czasem po prostu trzeba zmienić drogę do celu.
Jest coś, o czym musisz koniecznie wiedzieć. błękitne róże to kwiaty wyjątkowe, symbolizują nadzieję i marzenia oraz pierwsze emocje towarzyszące narodzinom miłości.
Z historii, którą za chwilkę poznasz, dowiesz się, że tak rzeczywiście jest. Będziesz mieć pewność, że bycie błękitną różą to zaszczyt. Błękitna róża nigdy nie znajduje się w swoim nowym ogródku przypadkiem, ktoś ją wybrał… a bycie wybrańcem to ogromny przywilej. Błękitne róże są dla Margotki Uśmieszek i Pędziwiatra Wszędobylskiego najważniejsze na świecie, a nawet we wszechświecie. Wyobraź sobie, że to właśnie Ty — ten ktoś najbardziej wyjątkowy, najbardziej kochany, wybrany spośród tysięcy innych. Tak, tak, to naprawdę Ty albo ktoś, kogo spotykasz codziennie…
Dzięki tej historii poznasz także Mirandę Słodkowodną i Brunatnika w Kapeluszu, oni również mają w swoim ogródku kwiaty z innego miejsca. To naturalne, że kwiaty zostają przesadzone, ale przecież ich korzenie pozostają z nimi na zawsze — i to właśnie zapamiętaj.
Ściskam Cię, mój mały kochany Czytelniku, ciesz się „Błękitnymi różami” i pamiętaj, że w życiu nie to jest ważne, w jakim ogródku kiełkuje kwiat, lecz to, w jakim dzięki miłości i opiece zaczyna rozkwitać.
Z wyrazami miłości
— Ania
Część I
W której poznajemy Margotkę Uśmieszek i Pędziwiatra Wszędobylskiego
W pięknej krainie, całkiem niedaleko nas, na wzgórzach porośniętych soczystą zieloną trawą i uroczymi stokrotkami, stał nieduży, biały domek z błękitnym jak niebo dachem. W domku tym mieszkała szczęśliwa mała rodzinka — Margotka Uśmieszek, delikatna jak płatek śniegu, i jej mąż Pędziwiatr Wszędobylski, wysoki jak strażacka drabina.
Margotka i Pędziwiatr mieli przed domkiem mały ogródek, w którym postanowili wyhodować róże. W sobotni poranek, zaraz po nocy, podczas której padał rzęsisty deszcz, zasadzili kilka krzaczków tej pięknej rośliny. Z dumą i podziwem patrzyli, jak z łodygi wyrastają kolejne listki, które wspaniale lśniły w promieniach słońca. Poświęcili mnóstwo czasu swoim krzaczkom, każdego dnia napełniali wodą motylkową konewkę i je podlewali, a gdy tylko zrywał się porywisty wiatr, chronili rośliny specjalnym pokrowcem, dbając o to, aby nie połamały się gałązki. Każdego ranka, zaraz po przebudzeniu, biegli sprawdzić, czy róże przetrwały kolejną noc.
Margotka Uśmieszek lubiła siadać na schodkach swojego domku i przemawiać do róż. Chwaliła je za każdy nowy listek, dokładnie oglądała wszystkie gałązki, śmiała się radośnie, gdy kropelki rosy spływały na jej dłonie i delikatnie ją łaskotały. Kiedy zaciekawiony Pędziwiatr Wszędobylski przychodził sprawdzić, z czego tak serdecznie śmieje się Margotka, zawsze mu powtarzała: „Tak wygląda szczęście, mój Pędziwietrze kochany”. Oboje byli bardzo szczęśliwi, że mają swój wymarzony ogródek. Towarzyszyło im podekscytowanie, które sprawiało, że w ich serduszkach zamieszkały radość i szczęście. Cóż to był za wspaniały stan — tak móc patrzeć, jak ukochany ogródek się rozrasta! Zachwyceni nim nie sądzili, że przed nimi wiele ciężkich chwil i że nie zawsze w życiu wszystko idzie zgodnie z planem. Oboje byli przekonani, że trud włożony w uprawę ogródka oraz pasja i miłość do hodowania róż zaowocują pięknymi, zdrowymi kwiatami.
Niestety, pewnego pochmurnego dnia do spokojnego życia małej rodzinki wdarł się niepokój. Margotka Uśmieszek i Pędziwiatr Wszędobylski nie tego się spodziewali, zakładając uprawę. Mijały kolejne dni i tygodnie, a oni ze smutkiem obserwowali, że mimo ich trudu krzaczki nie mają pączków, są tylko łodygi z listkami. Nie rozumieli, dlaczego tak się dzieje, przecież robili wszystko tak, jak poradził im doświadczony ogrodnik. Zastosowali się do każdej wskazówki, oddali różom nie tylko swój czas, ale i serce.
Po wielu miesiącach nieudanej uprawy Margotka postanowiła poszukać porady u kolejnego specjalisty. Wspólnie z Pędziwiatrem doszli do wniosku, że ktoś, kto zna się na tych pięknych roślinach, z pewnością podpowie im, co powinni zrobić, aby w końcu udało się wyhodować wymarzone i wyczekiwane róże. Sąsiedzi małej rodzinki — Brunatnik w Kapeluszu oraz Miranda Słodkowodna — polecili im ogrodnika, który był najlepszym znawcą róż w całej krainie, pana Rudolisa Skrzyneczkę. Na poradę trzeba było długo czekać, ale Margotka Uśmieszek i Pędziwiatr Wszędobylski wiedzieli, że to, co najcenniejsze w życiu, nie przychodzi nigdy łatwo, dlatego cierpliwie odznaczali dni w kalendarzu, oczekując na trzeci piątek miesiąca. I tak po każdym poniedziałku mówili, że jak już mija wtorek, to jest prawie środa, po środzie czwartek przychodzi od razu, a następny jest piątek, który zawsze szybko dobiega końca w oczekiwaniu na sobotę i niedzielę. Przez długie tygodnie myśleli tylko o upragnionej wizycie, pocieszając się nawzajem, że najznakomitszy znawca na pewno im pomoże. Przetrwali ten trudny okres, ponieważ mieli siebie i mogli na siebie liczyć. Kiedy smutniała Margotka, Pędziwiatr tulił ją do swojego serduszka; gdy Pędziwiatr był w gorszej formie, żona mu śpiewała, przypominając, że każdy kiedyś znajdzie szczęście. Obojgu bardzo to pomagało. Pamiętali, że człowiek jest szczęśliwy, gdy ma przy sobie kochaną osobę.
Zgodnie z umową w piątek o piętnastej pod mały, biały domek z błękitnym jak niebo dachem zajechał wielki i żółty jak cytryna samochód, z daleka już trąbił głośno, aby małżeństwo wyszło mu na powitanie. Margotka i Pędziwiatr byli bardzo podekscytowani tą wizytą, nawet ubrali się w swoje odświętne stroje. Margotka swe rude jak lisi ogon włosy uczesała w dwa kucyki, które przewiązała czerwonymi kokardami, a uszy ozdobiła wisienkami. Wyglądała uroczo, tym bardziej że jej zadarty nosek pokrywały piegi, które wesoło podskakiwały, gdy się z czegoś cieszyła. Teraz właśnie jej buźka wyglądała bardzo zabawnie, gdyż piegi radośnie unosiły się nad noskiem jak bąbelki w gazowanej lemoniadzie. Pędziwiatr, chcąc wyglądać elegancko, przypiął do kołnierza koszuli ogromną muchę w kolorze kokardek Margotki, mucha zachodziła aż na policzki i delikatnie je łaskotała, dzięki czemu jego uśmiech stał się jeszcze większy i weselszy. I nie wiadomo do końca, czy sprawiła to „mucha gilgotka”, czy może radość z powodu wizyty nowego ogrodnika.
Jak myślisz, co wywołało uśmiech na twarzy Pędziwiatra Wszędobylskiego?
Kiedy cytrynobus zaparkował przed domkiem, Margotka Uśmieszek i Pędziwiatr Wszędobylski otworzyli drzwi, a wtedy z auta wysiadł pan Rudolis Skrzyneczka, który sympatycznie uśmiechał się spod wąsa — tak wielkiego, jaki mają sumy. Pan Rudolis miał głos milutki jak kocyk dziecięcy; nawet gdy nic nie mówił, czasem uroczo pomrukiwał, uśmiechając się przy tym niezwykle przyjemnie. Najznakomitszy znawca róż założył wielkie jak koła roweru okulary i dokładnie oglądał ogródek, mierzył wielkim termometrem w kształcie lwiej głowy glebę, przekopywał łopatą o wyglądzie żyrafich nóg ziemię wokół krzaczków, pobierał jej próbki i badał pod mikroskopem. Badania były długie i bardzo dokładne. Pan Rudolis Skrzyneczka zawsze wkładał całe swoje serce w pomoc innym. Może dlatego właśnie bok cytrynobusa zdobił napis „serCdeczna pomoc”?
Nastał wieczór, pan Rudolis zdjął okulary i ze zmęczenia przetarł zielone oczy. Wiedział, że badania dobiegły końca. Strudzony i zmartwiony, rzekł:
— Margotko droga i Pędziwietrze drogi, ziemia jest idealnie przygotowana, nawóz stosujecie bardzo dobry, pędy przycinacie prawidłowo, podlewacie swoje krzaczki o właściwych porach. Mam duże doświadczenie i uważam, że wszystko robicie wzorowo, dlatego nie potrafię wam pomóc, moi mili.
Pan Rudolis Skrzyneczka nie lubił przekazywać tak smutnych wiadomości, było mu bardzo przykro, że nie potrafił udzielić żadnej rady, jak powiększyć tę małą rodzinkę. Wiedział jednak doskonale, że nie może im dać złudnej nadziei. Gdyby nie powiedział prawdy, Margotka i Pędziwiatr po kolejnych niepowodzeniach cierpieliby jeszcze bardziej niż teraz. Sumiaste wąsy pana Rudolisa, zakręcone ku górze, gdy przyjechał na zielone wzgórze, teraz opadły, a ich końce skierowały się ku ziemi, pokazując jego smutek i bezradność. Nie jest łatwo przekazywać przykre wiadomości, ale nigdy nie wolno oszukiwać, kłamstwo boli bardziej niż smutna czy zła informacja — pan Rudolis wiedział to bardzo dobrze jako najznakomitszy znawca ludzkiej natury. Rudolis Skrzyneczka cierpiał razem z małą rodzinką. Było mu bardzo przykro, że tak wspaniali ludzie doświadczają wielkiego smutku i rozczarowania. Zrobiłby wszystko, aby im pomóc, gdyby był choć cień szansy. Niestety, czasem nawet przy najlepszych chęciach i największym zaangażowaniu może nas spotkać niepowodzenie. A cała sztuka polega na tym, żeby się nie poddawać, szukać innej drogi do szczęścia, oczywiście nie krzywdząc przy tym nikogo. Głęboko wierzył w to, że Margotka i Pędziwiatr jeszcze będą radośni, musi jednak minąć trochę czasu, aby zaakceptowali fakt, że nigdy nie będą mieli własnych róż. A gdy już pogodzą się z brakiem własnego różanego ogródka, z pewnością odnajdą inną drogę do szczęścia. Ale o tym cicho sza. Dajmy im oswoić się z przykrymi wiadomościami, zanim dojrzeją do nowych decyzji…
Po tak bolesnej diagnozie Margotka na długo straciła uśmiech, a i Pędziwiatr już nie był tak energiczny i ciekawy świata. Oboje bardzo się zmartwili. Nie potrafili zrozumieć, dlaczego mimo wielu starań i bardzo dobrych przygotowań nie mogą wyhodować róż. Zastanawiali się, czym sobie zasłużyli na taką niesprawiedliwość… Zawsze z optymizmem patrzyli w przyszłość, teraz jednak było im ciężko zaakceptować fakt, że w ich ogródku nigdy nie będzie róż, nigdy nie zobaczą, jak dorastają, nigdy nie poczują, jak pachną, nigdy też nie przekażą wielkiej miłości, która kiełkowała w ich sercach wraz ze wzrastającymi z ziemi krzaczkami. To był dla nich ogromny cios. Położyli się do swojego wygodnego łóżeczka i tym razem, zamiast zamknąć oczy i śnić, wzdychali głośno. Pędziwiatr odezwał się pierwszy:
— Margotko kochana, przecież wiesz, że robimy wszystko dobrze. To nie jest wina żadnego z nas, że na naszej ziemi róże nie rozkwitają.
Margotka spojrzała na swojego kochanego Pędziwiatra, chciała coś powiedzieć, ale w jej oku zakręciła się łezka i zamiast mówić, wtuliła się w jego silne ramiona i usnęła.
A czy Ty lubisz się przytulać, gdy masz smuteczki?
Kiedy Margotka się obudziła, nie miała ochoty wstawać z łóżeczka. Dotąd, gdy wschodziło słonko, otwierała oczy i z radością patrzyła na swoją uroczą sypialnię. Uwielbiała ją nie tylko za ściany w kolorowe serduszka, ale także za niebieską pościel w chmurki, które się przesuwały, gdy odkrywała albo przykrywała nóżki. Dziś nic jej nie cieszyło. Nawet słonko, którego promienie były cieplutkie jak uśmiech Kubusia Puchatka. Z zamyślenia wyrwało ją wołanie Pędziwiatra:
— Margotko moja kochana, w kuchni na twój pusty brzuszek czeka pyszne śniadanko, zapraszam.
Pędziwiatr, chcąc poprawić swojej ukochanej humor, wstał, zanim jeszcze słonko się obudziło, i przygotował same rarytasy: pyszne kakao z kolorowymi piankami i kostkami czekolady oraz wielką watę cukrową. Zmartwił się bardzo, kiedy okazało się, że Margotka nie ma apetytu, zamiast waty zjadła jedną piankę i poszła pielić ogródek. Zawsze śpiewała wesoło przy tej czynności, teraz jednak nawet Wróbelek Świergotek nie ćwierkał, jakby wyczuwał przygnębienie Margotki. Pędziwiatr się zamyślił i tak długo i intensywnie myślał, aż wpadł na pewien pomysł. Uznał, że potrafi poprawić swej żonie humor.
Część II
W której Pędziwiatr Wszędobylski wpada na znakomity pomysł
Pędziwiatr Wszędobylski włożył swój najlepszy strój — granatowe spodnie w latawce i białą koszulę w kolorowe balony. Margotce przyniósł tęczową sukienkę i pomógł zrobić dwa wesołe kucyki. Zmartwił się bardzo, gdy zauważył, że żona już nie ma na nosku piegów, wszystkie musiały spaść, gdy zamiast radośnie podskakiwać, płakała zasmucona.
— Margotko kochana, zabieram cię do pana Rudolisa Skrzyneczki, jedziemy od razu — powiedział z entuzjazmem.
— Ale po co? — spytała zdziwiona Margotka.