E-book
20.58
drukowana A5
37.35
drukowana A5
Kolorowa
62.12
Błękit Ognia

Bezpłatny fragment - Błękit Ognia

Pomarańczowy Uniform Tom 1


5
Objętość:
178 str.
ISBN:
978-83-8273-925-1
E-book
za 20.58
drukowana A5
za 37.35
drukowana A5
Kolorowa
za 62.12

Pierwsze spotkanie

Prolog

Gorąc… żar.

Było to wszystko, o czym potrafiłam myśleć, kiedy wokół mnie rozrastały się płomienie.

A jednak wciąż krzyczałam… wciąż wołałam.

— Piesku! Skarbie, gdzie jesteś?!

Wtedy znów rozległ się skowyt małego pieska sąsiadów z piętra wyżej, a ja — uważając na szalejący ogień — gwałtownie dopadłam do drzwi łazienki.

Mały piesek — przerażony tym, co się dzieje — drżał w kącie pomieszczenia, podczas gdy dym coraz gęściej osiadał nad jego niewielkim ciałkiem.

Widziałam tego psa tylko kilka razy i nie wiedziałam, czy mi zaufa, ale nie mogłam go tak zostawić.

To dlatego byłam tutaj, w tym piekle, zamiast uciec jak pozostali mieszkańcy bloku.

Kiedy piętro wyżej wybuchł pożar, moją pierwszą myślą było obudzenie siostry — a gdy to zrobiłam, kazałam jej wyjść z bloku i zabrać naszego psa wraz z moim laptopem, który był źródłem naszego utrzymania.

Miałam pójść zaraz za nią… lecz wtedy usłyszałam znajomy pisk z góry i zrozumiałam, że w mieszkaniu został pies.

Nie pamiętałam, jak zdołałam dostać się do środka. Jedyne, co wiedziałam, to — że gdy już byłam w mieszkaniu — bolało mnie ramię, o którym zaraz zapomniałam, ogarnięta paniką.

Czy tak… wyglądało piekło?

Klęczałam na ziemi, zasłaniając usta i nos rękawem za dużej bluzy, którą miałam na sobie i wyciągnęłam drugą dłoń do pieska, mówiąc pieszczotliwie:

— No chodź kochanie, zabiorę cię stąd… — ogień nagle wydał dźwięk, jakby chciał mnie pochłonąć i pies skulił się jeszcze bardziej.

Do diabła… jak tak dalej pójdzie zginiemy oboje.

Nie miałam wyboru: sięgnęłam z całej siły do psa, łapiąc go za kark — wydał przeraźliwy skowyt, pełen bólu i strachu, ale o dziwo nie ugryzł mnie. Wzięłam go w ramiona, chowając pod bluzę i zaczęłam iść na czworakach w stronę drzwi.

Dym… gorąc… na dodatek zasłonięte usta — nie mogłam oddychać, a łzy ciekły strumieniami po moich policzkach. A jednak parłam mozolnie do przodu — pamiętałam, że dym zawsze szedł do góry, więc starałam się trzymać głowę jak najniżej, jednak sam ogień był okropny — szalał głównie w pokoju obok i kuchni, lecz w całym mieszkaniu było gorąco jak w piecu.

W pewnej chwili pomyślałam, że słyszę kroki, ale nie przejęłam się tym, mozolnie idąc przed siebie, aż doszłam do rozwalonych drzwi…

— Ktoś tu jest! — usłyszałam męski krzyk, a po nim kolejny:

— Zabierzmy ją!

Poczułam, jak ktoś chce mnie podnieść i gwałtownie zacisnęłam ręce wokół ukrytego pod bluzą psa.

Nie wiem, jak znalazłam się na zewnątrz, lecz uderzył mnie podmuch zimnego powietrza, na tyle silny, że zdołałam unieść mokre powieki.

To wtedy je ujrzałam… oczy płonące błękitnym ogniem.

— Trzymaj się mała — poprosił strażak, a ja, choć na wpół przytomna, zdołałam pomyśleć, że słowo „mała” raczej nie do końca oddaje to, jaka byłam.

Zdołałam jednak szepnąć:

— Pies…

Wtedy strażak klęknął, wciąż trzymając mnie na rękach i nachylił ucho do moich ust.

— …pod bluzą — zdołałam wyszeptać, po czym skrzywiłam się z bólu. — Boli.

Poderwał i zaczął biec.

Po chwili poczułam, jak mnie kładzie i ktoś rozpina moją bluzę — ciepło drżącego psa po chwili zniknęło, a ja zdałam sobie sprawę, że jest mi łatwiej oddychać, aż znów zdołałam unieść powieki.

Ujrzałam obok siebie spanikowaną siostrę — mówiła coś do mnie zapłakana, ale nie rozróżniałam słów — huk ognia wciąż rezonował w moich uszach.

Jednak chciałam ją uspokoić… dlatego, mimo łez, zdołałam się uśmiechnąć.

Po tym pamiętałam już tylko ciszę i spokój.

Tak wiele spokoju… w którym chciałam pozostać.

Lecz, kiedy o tym pomyślałam, zrozumiałam, że nie mogę — jeszcze nie, bo miałam młodszą siostrę i psiaka na utrzymaniu, których nie mogłam zostawić.

Nie mogłam odejść jak rodzice, dlatego zrobiłam jedyne, co mogłam uczynić: wróciłam… nie zdając sobie sprawy, że od tego wydarzenia zmieni się całe moje życie.

Moje… i nie tylko moje.

Strażak

Rozdział 1

Dante


Kolejna udana akcja. Brawo, chłopaki — powiedział szef remizy, kiedy wróciliśmy do siebie.

— Na szczęście w środku była tylko jedna osoba — zauważył Don i spojrzał na mnie z zaciekawieniem. — Mówiłeś, że dziewczyna ocknęła się na moment, gdy ją zabierałeś, prawda?

Właściwe… byłem pewny, że była świadoma przez cały czas, ale nawdychała się za dużo dymu.

— Tak — przyznałem jednak lakonicznie, zdejmując z siebie uniform strażaka. — Z tego, co usłyszałem, to mieszkała piętro niżej.

— To co ona tam robiła? — Robert zmarszczył brwi.

— Pies… — zacząłem i zamilkłem, czując, że mimowolnie łagodnieje mi głos. — Miała pod bluzą małego psa.

— Czyli mamy bohaterkę — stwierdził nasz szef z uśmiechem i zamyślił na moment. — Może poślemy jej kwiaty? Co wy na to?

Takie postępowanie nie było dla strażaków bardzo powszechne, lecz nasz szef zawsze lubił robić takie gesty, a my nie mieliśmy nic przeciwko.

— Ile ona może mieć lat? — zapytał nagle, kierując te słowa do mnie. — Ty widziałeś ją najdłużej.

— … — zamilkłem na moment, przypominając sobie… ale zawahałem się nieoczekiwanie. — Wyglądała… młodo.

Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni.

— Młodo? — zapytał Robert z zaskoczeniem. — No i czemu mam wrażenie, że się zawahałeś?

— … — nie umiałem dobrać odpowiednich słów. — Miała na sobie bluzę z jakiejś gry lub bajki — przyznałem. — Ale… — nieoczekiwanie podrapałem się po karku. — Kiedy ją trzymałem… to nie było ciało smarka.

— … — wtedy wszyscy spojrzeli na siebie bez słowa, aż w końcu odezwał się nasz szef:

— Mówiliście, że nie była zbyt drobna…

— Nie o to chodzi — zaprzeczyłem od razu. — Ważyła jakieś siedemdziesiąt pięć kilo…

— Czyli sporo — Robert, skonsternowany, skrzyżował na piersi ramiona. — Wiemy, że dla ciebie to niewiele, szczególnie że wyciskasz najwięcej z nas wszystkich, ale bądźmy realistami — obecnie waży tyle więcej nastolatek, niż dorosłych kobiet, takie czasy.

Milczałem przez moment.

— To nie było ciało nastolatki — powtórzyłem po chwili, wciągając na siebie czystą koszulę. — Poza tym, idąc tropem twoich myśli… to takie bluzy noszą nie tylko nastolatki.

— Tu zgadzam się z Dantem — przyznał milczący dotąd Raf. — Moja siostra jest grubo po dwudziestce, a dalej gra w gry.

— Tylko że Daria to ewenement — przypomniał Robert. — No i Jest dziwna.

— Tak — przyznał od razu Raf. — A najbardziej dziwne jest to, że jeszcze nie dała sobie z tobą spokoju — przecież z ciebie kompletny dupek.

— Nie zachęcam jej — przypomniał. — Też bym wolał, by się odczepiła.

Westchnąłem cicho, podczas gdy ci zaczęli na siebie warczeć, a pozostali dopingować — to jednego, to drugiego.

Czasem… czułem się między nimi jak starzec. I faktycznie, poza szefem remizy, byłem z nich najstarszy, choć miałem dopiero trzydzieści pięć lat.

— Dante? — nagle podszedł do mnie szef i zapytał: — Czy byłby to dla ciebie spory kłopot, gdybym cię poprosił, byś zaniósł jej bukiet od nas?

Zaskoczony uniosłem brwi i zauważyłem:

— Tyle że nie jestem zbyt towarzyski… — i spojrzałem na chłopaków. — Im łatwiej rozmawia się z innymi.

— Cóż, może i nie jesteś aż tak wygadany, ale na pewno nie jesteś niesympatyczny — i uśmiechnął się lekko. — Kto wie, może ona by chciała ci podziękować?

— …wątpię, by mnie poznała — wyznałem. — Miałem na sobie hełm.

— Nie szkodzi spróbować — zauważył. — Poza tym… słyszałem u ciebie ten ton, gdy mówiłeś, że uratowała psa — zauważył, aż zamrugałem. — Myślę, że ujrzenie jej ten ostatni raz nie zaszkodzi. Więc jak?

— …pójdę.

„Ostatni raz”… cóż, mogłem się na to zgodzić.

Mogłem… lecz życie miało dla mnie zupełnie inne plany, niż z góry zakładałem.

Rozdział 2

Elena


Siedziałam na łóżku szpitalnym, patrząc w okno.

Byłam tu już dwa dni, ale czułam się dobrze. Tak naprawdę… jedynym znakiem tego, co przeszłam, była moja bluza, która była kompletnie zniszczona.

Okazało się, że to, że miałam ją na sobie, uratowało górne część mojego ciała przed poparzeniem. Fakt, nie byłam centralnie w kontakcie z ogniem, ale materiał okazał się dość oporny dla dymu i żaru naokoło. Kaptur ochronił moje blond włosy — psu też już wiedziałam, że nic nie jest.

A już mówiąc o nim… to miarka się przebrała. Gdyby ten pieprzony dupek, sąsiad piętro wyżej, był normalny, nigdy by do tego wszystkiego nie doszło.

Nie doszłoby, ponieważ od razu pojęłam, czemu wybuchł ogień, ledwo uderzył we mnie dym…

Dym i smród palących się fajek.

Wpierw myślałam, że to zwykły dym, ale — gdy rozmawiałam dziś z policją i wyznałam, co pomyślałam po wejściu — tych wręcz zatkało i przyznali, że najprawdopodobniej ogień wybuchł przez źle zgaszonego peta. A że ten wariat z góry wiecznie miał libacje w domu… pewnie on lub któryś z jego „gości”, przed wyjściem w tan, rzucił peta na dywan i ten po wyjściu zajął wszystko ogniem.

Pies był zamknięty w ubikacji. Był malutki i całymi dniami wył w mieszkaniu, pozostawiony sam sobie — chciałam zgłosić już wiele razy, że ten pies wyje dniami i nocami, ale nie umiałam się zebrać, by się przełamać — zanim moi rodzice zginęli również myśleli o zgłoszeniu tego policji.

W końcu jednak nie zadzwoniliśmy… i doszło do tego, że psiak zginąłby w płomieniach, bo był za mały, by choć doskoczyć do klamki.

Wraz siostrą też miałyśmy psa — Nike była owczarkiem niemieckim i już dawno temu nauczyłyśmy ją otwierać drzwi łapami.

Aż skubaniec nauczył się otwierać wszystkie drzwi, w obie strony.

Jednak ten psiak… nie miał nawet szans się tego nauczyć — był za mały, wielkości mordki naszej Nike. Gdybym tam nie poszła, umarłby, pochłonięty przez ogień.

Sama myśl powodowała, że bolało mnie serce… dlatego powiedziałam gliniarzom, co się dzieje u tego faceta i by natychmiast odebrali mu zwierzaka. Był mały i kochany — wiedziałam, że znajdzie się ktoś, kto zajmie się nim tak, jak powinien. Taki koleś jak on nie zasługiwał, by mieć zwierzę w domu.

Westchnęłam cicho i wciąż patrząc w okno pomasowałam lewe ramię. Przypomniałam sobie w końcu wydarzenia sprzed wejścia do mieszkania… i samo to powodowało, że bolała mnie ręka i ramię.

Nagle ktoś zapukał do drzwi pokoju i rzekłam zaskoczona, patrząc na nie:

— Proszę.

Kto to mógł być? Sabrina była tutaj dosłownie godzinkę temu, opowiadając mi, jak było w szkole, dumna jak paw, że jej starsza siostra stała się „bohaterką”, ale ja… jakoś nie dochodziło to do mnie za bardzo.

Fakt, nigdy nie sądziłam, że będę wstanie zrobić coś takiego… jednak myśl, że ten pies umrze, jeśli czegoś nie zrobię, odebrało całą logikę, jaką się cechowałam… — moja myśl się urwała, kiedy otworzyły się drzwi i zaskoczona ujrzałam naprawdę potężnego, obcego faceta, wchodzącego do środka.

Zamrugałam w szoku widząc, że ma bary jak niedźwiedź, wysoki na dobre dwa metry… do tego miał ciemne włosy i gładko ogolone policzki… i wielki bukiet w rękach?

— Dzień dobry — przywitał się w końcu i, nie podchodząc bliżej, przedstawił się: — Jestem Dante Reed… przyniosłem pani kwiaty w imieniu naszej remizy.

Zamrugałam w szoku… i dopiero po chwili pojęłam, co mówi.

— R-Remizy? — powtórzyłam zaskoczona. — Znaczy… remizy Strażackiej?

Pokiwał spokojnie głową, a ja zaczęłam zachodzić w głowę, czemu remiza go wysłała.

I nagle pojęłam, że ten stoi w przejściu, jakby nie wiedział, czy może podejść, dlatego powiedziałam:

— Niech pan wejdzie, dobrze? — i uśmiechnęłam się delikatnie. — Na pewno nie czuję się pan dobrze, stojąc tak w progu.

Zamrugał, widocznie zaskoczony, lecz wszedł do środka, zamykając za sobą cicho drzwi.

A gdy podszedł bliżej zrozumiałam, że to nie moje wrażenie — facet był wielki i naprawdę świetnie zbudowany… i do tego przystojny, pojęłam po chwili, kiedy był dość blisko, bym go ujrzała.

Nie miałam okularów na nosie — najprawdopodobniej zgubiłam je w czasie walki o psa i choć szpital ze względu na okoliczności postanowił ufundować mi nowe, musiałam poczekać kilka dni, bo moja wada wzroku miała dość rzadką numerację, która wymagała specjalnego zamówienia.

Co jednak ciekawe nie byłam ślepa — widziałam niewyraźnie, jednak kiedy coś było w odpowiedniej odległości lub przybliżeniu widziałam to dość dobrze.

A gdy ten mężczyzna kładł kwiaty na stoliku obok, na wolnym miejscu, bo po tym co zrobiłam dostałam kilka bukietów od sąsiadów z życzeniami powrotu do zdrowia, ujrzałam jego twarz bardzo wyraźnie.

I nagle… stanął mi przed oczami strażak, który mnie uratował. Widziałam tylko jego oczy… lecz ich barwa utknęła mi w głowie jak zdjęcie.

Ten mężczyzna… może gdyby spojrzał wprost na mnie, to bym się utwierdziła czy to on, czy nie, ale jak miałam to powiedzieć? „Mógłby pan spojrzeć mi w czy? Chciałabym coś sprawdzić”.

Od razu uzna, że próbuję go poderwać.

Co w sumie z chęcią bym zrobiła… gdybym umiała.

I gdybym ważyła jeszcze z dziesięć kilo mniej.

— Dziękuję — powiedziałam, gdy położył kwiaty i sięgnęłam do płatków jednego z nich, zbliżając się, by je lepiej zobaczyć. — Jakie ładne — rzekłam od razu i spojrzałam na niego z uśmiechem. — Naprawdę nie musiał się pan fatygować.

Patrzył na mnie przez chwilkę, aż przechyliłam głowę, pytając zaskoczona:

— Coś się stało?

— …czy… — zaczął w końcu spokojnie, a ja odniosłam wrażenie, że nie jest z niego za duży gaduła. — …ma Pani coś ze wzrokiem?

— Tak — przyznałam od razu zaskoczona i wyjaśniłam: — W czasie pożaru zgubiłam okulary — od razu otworzył szeroko oczy, a ja zdałam sobie sprawę, że patrzy teraz centralnie na mnie… ale był trochę za daleko. — Nie mam zbyt dobrego wzroku, ale jest też dość… specyficzny — orzekłam w końcu. — Bo widzę dobrze z pewnej odległości — co do reszty to im dalej lub bliżej coś jest, tym staje się bardziej zamazane.

— …nie wiedziałem, że są takie wady — wyznał wtedy, a ja uśmiechnęłam się lekko.

— Niby astygmatyzm, a jednak przewrotny.

— Czyli… — zaczął wtedy i nagle zaczął drapać po karku wielką łapą. — Widzi mnie pani, czy nie bardzo?

— Widzę, że ma pan ze dwa metry i musi nieźle wyciskać, ale co do rysów twarzy i koloru oczu mam problem — przyznałam i wtedy ten zrobił coś, czego się nie spodziewałam, bo nagle podszedł krok bliżej i kucnął, zniżając twarz do poziomu mojej.

— A teraz?

— Teraz… — zamilkłam, bo był parę centymetrów za daleko.

Wystarczyło, że się trochę pochylę… Westchnęłam delikatnie i uznałam, że to i tak bez znaczenia.

— Niech się pan nie rusza — poprosiłam i przybliżyłam się na tyle, że jego twarz stanęła przede mną w pełnej krasie.

O cholera…

— Wszystko w porządku? — zapytał, kiedy mnie zatkało.

— T… Tak — i chrząknęłam, odsuwając lekko. — Właściwie… — zaczęłam, jak gdyby nigdy nic. — …to mam do pana pytanie…

— Jakie? — przechylił lekko głowę, a ja pomyślałam… że jak na takiego giganta mu w sobie coś uroczego.

— Czy… — trochę mnie to krępowało, bo nie wiedziałam, czy mam rację, ale uznałam, że lepiej zapytać. — Czy istnieje szansa, że to pan wyniósł mnie z mieszkania?

Momentalnie wyprostował się z zaskoczenia… lecz przyznał:

— Tak, to byłem ja.

Nie wiem czemu, ale moje serce ścisnęło się silnie.

— Skąd pani to wie? — zapytał wciąż zaskoczony. — Miałem na głowie hełm, do tego była pani na wpół przytomna… — urwał bo, kiedy to wypunktował, zalałam się siarczystym rumieńcem. — Wszystko okej? — i nim pojęłam wstał i nachylił się, dotykając mojego czoła, by sprawdzić temperaturę. — Jest pani rozpalona.

— T-To nic — wyjąkałam, lecz on dalej naciskał:

— To nie jest nic. Nawdychała się pani pełno dymu, możliwe, że to…

— To nie od tego — zajęczałam od razu i ten zabrał zaskoczony rękę, a ja schował gorące policzki w dłoniach.

Jezu… kiedy ostatnio się czerwieniłam? Nie pamiętałam.

— Poznałam pana po oczach — wymamrotałam w końcu, aż zamrugał zdumiony.

— Po oczach?

— Mhm — przyznałam, lecz nie wchodziłam w to głębiej.

Co miałam mu powiedzieć? Że zapamiętałam jego spojrzenie, bo te wrzało w tamtej chwili jak błękitny ogień?

Teraz również, musiałam przyznać, jego oczy były równie pociągające, choć spokojne.

— …poważnie? — zapytał wtedy, i zrozumiałam zaskoczona, że słyszę, iż jest zaintrygowany.

— Tak — przyznałam jednak i odetchnęłam lekko, zabierając dłonie z twarzy. — Dlatego… chciałabym podziękować. Planowałam udać się do was, gdy mnie wypiszą — przyznałam.

— Jak zamierzała mnie pani znaleźć?

— To… dobre pytanie — przyznałam od razu i wzruszyłam ramionami. — Pomyślałam, że przedstawię sytuację i zapytam, którzy z was brali udział w tamtej akcji…

Wtedy spojrzał na mnie jeszcze bardziej zaciekawiony.

— A gdy już by nas pani znalazła… to jak zamierzała mnie rozpoznać? — i nagle uśmiechnął się lekko… i bardzo męsko. — Miałaś zamiar patrzeć w oczy każdemu z nas?

Zgroza… właśnie ujrzałam, jak trochę nieporadny, choć słodki mruk, pokazuje swoją męską stronę.

Miałam wręcz wrażenie, że — choć nie był zbyt gadatliwy — to miał za skórą diabła.

Jednak ja również go w sobie miałam… i rósł on znacznie dłużej, niż większość ludzi sądziła, nie wiedząc, ile mam lat.

— Być może — przyznałam wtedy, aż jego uśmiech zastygł. — Albo zwyczajnie bym zapytała, który z was wyniósł mnie z mieszkania — i sama się uśmiechnęłam. — A, że miałam zamiar dać ci czekoladki, to podejrzewam, że byś się zgłosił.

Wtedy ujrzałam, jak unosi brwi.

— Czekoladki?

Od razu wzruszyłam nieporadnie ramionami.

— Masz mnie. Nie mam pojęcia, co bym kupiła — nigdy nikomu nie dziękowałam za ratunek, a tym bardziej nie kupowałam nic facetowi.

Ledwo to powiedziałam, ledwo ujrzałam jego zaskoczenie i aż zasłoniłam usta, klnąc pod nosem.

Po jaką cholerę to powiedziałam?

— Ile… — zaczął wtedy cicho. — …tak naprawdę masz lat?

Zamrugałam zaskoczona i spojrzałam na niego ostrożnie.

— Skąd to pytanie?

— …jestem ciekaw — wyjawił wtedy, a ja zdjęłam dłoń z ust i przechyliłam głowę, tak zaskoczona jego pytaniem, że wyznałam wręcz niewinnym tonem:

— W tym roku skończyłam trzydzieści dwa… — lecz urwałam, widząc, jak cofa go na moment i po chwili zasłania usta, zerkając na mnie dziwnie. — Co? — burknęłam, znów się rumieniąc. — Wiem, że większość ludzi uważa mnie za dużo młodszą, ale czy to na serio aż taki szok dla ciebie?

Milczał, patrząc w bok, a ja nagle oklapłam jak balon i potarłam twarz ze zmęczeniem.

— Dobra — rzekłam zmęczona. — Rozumiem aluzję. Dziękuję za kwiaty — proszę też przekazać podziękowania kolegom.

I spojrzałam bez słowa w okno, czekając, aż sobie pójdzie.

Ten jednak wtedy wstał… i powiedział coś zaskakującego, aż znów na niego spojrzałam.

— Wiem… co bym wolał bardziej niż czekoladki.

— Naprawdę? — i zaczęłam: — Więc co… — lecz urwałam, zamarłam i otworzyłam szeroko oczy.

Ponieważ ledwo zaczęłam, a ten oparł kolano na łóżku, podparł się dłonią o ścianę za moimi palcami i nachylił się… delikatnie całując moje usta.

Byłam tak zdębiała, że nie zareagowałam, lecz też się nie odsunęłam, co chyba poszło na moją obronę, bo — gdy uniósł powieki i napotkał moje zaskoczone spojrzenie — na jego twarzy wykwitł uśmiech, powieki delikatne opadły i poprosił, mówiąc centralnie w moje usta:

— Kiedy poczujesz się lepiej… wpadnij do miejskiej remizy. Dziękuję za prezent.

Po tym odsunął się i ruszył wręcz zadowolony do drzwi, lecz ja…

— Ja… Jaki prezent? — wychrypiałam, nie rozumiejąc, lecz on wtedy spojrzał na mnie z uśmiechem, który widziałam nawet stąd.

— Słodki prezent — wyznał. — Twoje usta… — czy ja słyszę dźwięk oblizywania ust? — Były pyszne. Do zobaczenia.

I odszedł… podczas gdy ja siedziałam przez chwilą jak skamieniała, by nagle poczuć taki gorąc w ciele, że aż zajęczałam, zasłaniając płonące policzki.

Co tu się właśnie stało?

Wahanie

Elena

Po dwóch dniach w szpitalu w końcu uznano, że mogę wrócić do domu. Powiadomiłam o tym siostrę, która powiedziała, że nie pójdzie na zajęcia i po mnie przyjedzie, ale przypomniałam jej rozbawiona, że to ja jestem starsza i że ma skupić się na lekcjach.

Uległa, choć była oporna — po śmierci rodziców nasze relacje tak naprawdę stały się głębsze niż kiedykolwiek. Sabrina — z nas dwóch — odziedziczyła charakter po mamie: była dzięki temu bardzo odporna psychicznie, podczas gdy ja… cóż, przez lata walczyłam ze stanami depresyjnymi. To dlatego wiedziałam, że się nie załamała, choć w chwili śmierci rodziców szykowała się na studia — zrobiła to dla mnie, nie chcąc, bym zapadła się w siebie.

Jej podejście tak naprawdę sprawiło, że — chociaż to ja byłam trzynaście lat starsza od niej — ja również utrzymałam się na powierzchni i co więcej, poskładałam jakoś nasze życie.

Po wypadku rodziców wszystko się zmieniło… jednak byłyśmy dla siebie prawdziwym wsparciem.

Ja pracowałam i utrzymywałam nas z pisania książek — nie było jednak tutaj na tyle dobrze, bym mogła płacić jeszcze za jej studia i za to, by mogła mieszkać na przykład w akademiku, dlatego Sabrina — również uzdolniona humanistycznie, choć pod kątem sztuki — dorabiała sprzedając swoje prace. Dzięki temu nie zalegałyśmy z żadnymi rachunkami, a Sabrina mogła studiować, przy okazji mając pieniądze również dla siebie.

Nie było z początku łatwo — bałyśmy się, że będziemy musiały sprzedać mieszkanie, w którym żyłyśmy, ale przyszła nam z pomocą rodzina. A gdy po śmierci rodziców wydałam książkę opisującą w pewien sposób ich historię, tytuł stał się ogólnopolskim bestsellerem i po latach pisania w końcu osiągnęłam sukces.

Jednak szkoła Sarbiny nie była tania… dlatego wzięłam na siebie wszystkie opłaty, chcąc by ta skupiła się na nauce i realizacji marzeń.

Co jakiś czas, gdy udało jej się więcej zarobić, bez ostrzeżenia przelewała mi to na konto — a ja nic nie mówiłam, po prostu wiedząc, że ona tego chce.

I tak trwałyśmy… już ponad pół roku.

Westchnęłam i weszłam do mieszkania, rozglądając i witając cieszącą się Nike.

Miałyśmy ją jeszcze przed śmiercią rodziców i to dobre kilka lat — i choć na jej utrzymanie szło czasem nawet kilka stów miesięcznie… nie potrafiłyśmy jej oddać.

Co więcej, żadna z nas nie brała tego nawet pod uwagę. Nike była nasza — była naszą rodziną.

Dlatego tym bardziej wiedziałam, że nigdy nie pożałuję tego, iż wpadłam do tamtego mieszkania, by uratować psiaka.

Tknięta przeczuciem udałam się na tył mieszkania i weszłam na balkon…

No tak — na szczęście ogień nie dotarł do nas, szybko go ugaszono, lecz widziałam, że daszek nad balustradą jest częściowo osmolony i podtopiony z gorąca.

Ogień… był uważany za najgroźniejszy z żywiołów.

I teraz wiedziałam dlaczego.

Wróciłam do środka i zajrzałam do kuchni, gdzie buchnęłam śmiechem, widząc talerz owinięty folią, a na nim kartkę z charakterem pisma Sabriny:

„Smacznego:3”

— Mm… — zamruczałam, widząc pod folią siostrzane placki z czekoladą.

Musiała wstać z samego rana i zrobić mi je przed pojechaniem do szkoły, a dzisiaj miała na… — zajrzałam na lodówkę, gdzie miała wydrukowany rozkład lekcji. — Na ósmą…

Poczułam łzy w oczach i wzięłam talerz, jedząc je zapłakana, podczas gdy Nike wskoczyła obok mnie na kanapę, kładąc wielki pysk na udo. Wiedziałam, że łzy niczego nie zmienią — nic nie zmieni. Lecz, w takich chwilach, jak ta… rozumiałam, jak wiele posiadałam, cały czas myśląc, że — skoro nie mam przyjaciół — to tak naprawdę nie mam nic.

Teraz miałam jedynie Sabrinę i Nike… i wiedziałam, że dla nich muszę być silna.

Pogłaskałam swojego psiaka czule po ślicznym pyszczku i powiedziałam do niej:

— Damy radę, co nie śliczna?

Od razu polizała mnie po ręku, jakby rozumiała i nachyliłam się, by pocałować ją w mordkę.

— Damy — podsumowałam i dodałam: — Ale dobre… wybacz skarbie, psiaki nie mogą jeść czekolady.

Mruknęła, jakby niezadowolona, a ja zachichotałam, ocierając łzy.

Nagle jednak coś mi się przypomniało, aż dotknęłam nieświadomie usta.

Tamten strażak… dlaczego mnie pocałował? — pomyślałam, znów się rumieniąc i opadając ciężko na oparcie. — Minęło tak wiele czasu, gdy ktoś to robił… aż zbyt wiele.

Jak on miał na imię? Da… Dan…

„Dante Reed” — wróciło do mnie obuchem i coś sobie uświadomiłam.

„Dante”? Jak ten poeta? Ciekawe imię dla faceta, który jak widać nie miał w zwyczaju wiele mówić.

Chyba że włączał mu się tryb faceta — musiałam przyznać. — Może to wcale nie był mruk… tylko taki, co mówił otwarcie co myślał, ale tylko wtedy, jeśli sam uznawał, że chce się tym podzielić?

To w sumie możliwe…

Ale to i tak nic nie tłumaczyło! Czemu on mnie pocałował? Jeszcze powiedział, że to „prezent” ode mnie… i że to jego woli…

Znów zalałam się rumieńcem i jęknęłam lekko.

Co miałam z tym zrobić? Gościu powiedział, że chce, bym przyszła do remizy, gdy wyjdę ze szpitala.

Ale po co? Dlaczego? To ma jakiś sens? Nie wierzę, że taki facet w ogóle zwrócił na mnie uwagę…

„To po cholerę by cię całował? Ogarnij się kobieto, nie jesteś mięczakiem”.

Wkurzający wewnętrzny głos… głos mojego charakteru, który pomimo słabej psychiki podnosi mnie w najgorszych chwilach..

Bo choć to Sabrina miała silniejszą psychikę… to Ja miałam najsilniejszy charakter.

Charakter i grubą skórę, nabytą przez lata doświadczeń, przez które — ledwo je sobie przypomniawszy — odetchnęłam mocno i zamyśliłam.

Chciał, bym przyszła… więc istniało spore prawdopodobieństwo, że chce pociągnąć tę znajomość. Z drugiej jednak strony, czy ja tego chcę?

„Chcesz” — usłyszałam od razu w głowie i zakręciłam oczami na samą siebie.

No dobra, chcę… jednak czy to miało jakąś przyszłość? Czy taki mężczyzna mógłby chcieć ode mnie czegoś więcej niż seksu?

„Nie przekonasz się, póki tam nie pójdziesz i sama się nie dowiesz”.

To prawda… poza tym wiedziałam, że są faceci, co lubią pełniejsze dziewczyny. Jednak… co jeśli jego kumple na mój widok zaczną się śmiać?

„To nie liceum czy podstawówka — to dorośli faceci. Poza tym na strażaków idą dobrzy ludzie”.

I tu był pies pogrzebany… nigdy nie słyszałam, by strażakiem zostawał ktoś nie cechujący się dobrym sercem, przez co już na starcie miał duży plus… nie wspominając o tym, że był tak wielki i wspaniale umięśniony, że zamarzyłam, by mnie po prostu objął, bym mogła go poczuć.

Ech… w sumie, nawet jeśli któryś by powiedział coś głupiego… to co z tego? Możesz mu sama nagadać — umiesz to robić i to aż za dobrze. Poza tym… cały czas gadasz sama ze sobą, jednocześnie czując w sercu, że to wahanie jest bezcelowe, by zwyczajnie chcesz tam iść.

Tak… chciałam. I — chyba kiedy wróci moja siostra — zwyczajnie tam pójdę.

Istniała szansa, że będzie na akcji, ale w sumie co mi szkodziło? Najwyżej bym się trochę przeszła.

I, jak się okazało, „przeszła” skończyło się całkowicie inaczej, niż planowałam.

Igła i nici

Dante

Patrzyłem wraz z kumplami na powstały problem, po czym westchnąłem ciężko, żegnając się z tym w duchu na zawsze.

— Słuchajcie… a może Raf zadzwoni po Darię… — zasugerował szef remizy, lecz Robert stwierdził:

— Błagam, oszczędźcie mi tego. Dziś jest chyba pierwszy dzień od miesiąca, kiedy tu nie przylazła…

— Nie mów o mojej siostrze jak o wrzodzie na dupie — burknął Raf, lecz westchnął, wyznając: — Ale nawet jak zadzwonię, to nic to nie da — nie wiem, czy ona w ogóle umie szyć. Nigdy nie widziałem, by choć trzymała igłę w ręku.

I chłopaki spojrzeli na mnie ze współczuciem, aż westchnąłem po raz kolejny, unosząc swoją ulubioną koszulę.

Niedawno wróciliśmy z akcji, w której dosłownie o włos od mojej głowy spadł kawał gruzu, rozrywając przód kombinezonu… i przy tym moja koszulę, z której odpadło przy okazji parę guzików.

— Cóż… najważniejsze, że Dantemu nic się nie stało — stwierdził w końcu nasz szef. — Gorzej by było, jakby oberwał tym w głowę…

Wtedy usłyszeliśmy czyjeś kroki i niepewne, wyraźnie kobiece wołanie:

— Przepraszam? Jest tu ktoś?

— Mamy gościa? — szef wstał i wyszedł do głównego pomieszczenia, więc skupiliśmy się na materiale.

— Na serio szkoda — wyznał w końcu Raf. — Może oddać ją komuś do naprawy? — zasugerował. — Przecież są ludzie, co żyją ze zszywania takich rzeczy.

— Więcej wybuli za to, niż za nową koszulę — zauważył Robert i znów westchnąłem, bo taka była prawda.

Żegnaj kumplu — mieliśmy sporo fajnych chwil…

Moja myśl się urwała, ponieważ drzwi od naszej przebieralni się otworzyły i wszedł do środka szef, wprowadzając do środka…

O cholera — nim pojąłem uśmiechałem się.

— Dzień dobry — przywitała się kobieta, którą kilka dni temu uratowałem… i pocałowałem, czekając na jej przybycie z niecierpliwością. — Jestem Elena Donovan… zdaje się, że to panowie uratowali mi skórę kilka dni temu w pożarze.

Robertowi od razu wydarło się pełne szoku:

— To była pani?!

Nie dziwiłem się, że on i pozostali byli w szoku… ponieważ wyglądała teraz całkiem inaczej, ubrana w czerwone spodnie, czarną bluzkę i seksowny, czerwony płaszcz, do tego ładnie umalowana. W niczym nie przypominała tamtej dziewczyny w osmalonej bluzie, za którą ją wzięli.

Tak prawdę mówiąc, kiedy wróciłem tu po spotkaniu z nią i wyznałem, ile ma lat, zaczęli twierdzić, że mi na ściemniała… cóż, teraz byłem pewny, że już wierzyli.

— Tak, to byłam ja — przyznała wtedy rozbawiona. — I mam coś dla panów — i podała szefowi jakąś torbę. — Ja nie jestem dobra w pieczeniu, ale moja siostra to inna bajka. Zrobiłyśmy wam… — urwała, ponieważ chłopaki rzucili się do paczki, mówiąc zachwyceni:

— Domowe ciastka?

— O ja! Dajcie mi jedno!

Widziałem, jak ta patrzy na nich zaskoczona, mrugając oczami… po czym zaczyna chichotać.

I nagle zaczęła się rozglądać, aż jej wzrok padł na mnie i znów zaczęła mrugać, dlatego uśmiechnąłem się, uniosłem dłoń i pokazałem jej, żeby podeszła.

Zerknęła na chłopaków, wciąż zajętych ciastkami… i ruszyła do mnie, po czym — gdy była dość blisko — przechyliła głowę, mówiąc:

— Dzień dobry. Jeśli się nie pospieszysz, nic dla ciebie nie zostanie.

Zaśmiałem się cicho, nie mogłam sobie darować, po czym wstałem, spojrzałem na nią rozbawiony i zauważyłem, przypominając jej cicho:

— Ja już wziąłem swój prezent.

Momentalnie zesztywniała, lekko zarumieniła, lecz zaraz chrząknęła i rzekła:

— Skoro uważasz, że to dość, to jak wolisz.

To, co powiedziała… nachyliłem się do jej ucha i szepnąłem:

— Chcesz zaoferować więcej?

— Nie przeginaj.

Zamrugałem zaskoczony i odsunąłem, by na nią spojrzeć, bo zabrzmiała, jakby była zła… ale jej mina była nieodgadniona, dlatego zapytałem trochę niepewnie:

— Wkurzyłem cię?

Wtedy spuściła wzrok… i westchnęła ciężko, przeczesując włosy przez całą grzywkę, pozostawiając ją momentalnie w nieładzie… uroczym nieładzie, musiałem od razu przyznać, lecz — ledwo zdjęła rękę z włosów — zamarła i zaczęła szybko poprawiać grzywkę, mrucząc pod nosem:

— Zapomniałam się, cholera…

— Spokojnie — złapałem jej dłoń, by ją powstrzymać. — I tak ci ładnie.

Spojrzała na mnie zielonymi, zaskoczonymi oczami zza okularów, po czym nerwowo przełknęła ślinę, prosząc:

— Nie wciskaj mi kitu, wyglądam teraz jak nastroszony kogut.

Stłumiłem śmiech i rzekłem:

— Kogut to ostatni zwierz, z jakim bym cię utożsamił — wyznałem i puściłem jej rękę.

Wróciła do poprawiania… ale z mniejszym zapałem, co nie wiem czemu sprawiło mi przyjemność.

— Tak czy inaczej… — rzekła w końcu i zerknęła na chłopaków niepewnie, bo ci przyglądali się nam z równą ciekawością, co pochłaniali ciastka. — …to chyba by było na tyle.

Zaraz — co?

— To ja już pójdę… jeszcze raz wam dziękuję — i wyciągnęła do mnie dłoń.

Jakby to naprawdę był ostatni raz.

Ująłem jej rękę — była mała, uświadomiłem sobie od razu. Kobieta miała na pewno metr siedemdziesiąt i do tego ważyła ponad siedemdziesiąt kilo… a jednak jej dłonie były drobne i bardzo delikatne.

Do tego uświadomiłem sobie, że jej oczy były po prostu piękne.

Czy ja… naprawdę chciałem ich już nigdy nie zobaczyć?

— Um… — zaczęła nagle, patrząc niepewnie na moją rękę. — Mógłbyś…

— Nie — zaprzeczyłem od razu, wiedząc, że chłopaki wiedzą, o co mi chodzi i są w szoku.

Ale ja… nie chciałem, by to się tutaj zakończyło.

— Jesteś teraz zajęta? — zapytałem spokojnie, widząc, że patrzy na mnie z zaskoczeniem, nim wyznaje:

— Um, nie.

— Pokazać ci remizę? — zasugerowałem. — Podejrzewam, że wcześniej tu nie byłaś.

— Um… — widziałem jej rozdarcie, lecz patrzyłem tylko spokojnie, aż rzekła: — Byłam tu w podstawówce — przyznała w końcu. — Ale to było lata temu…

— W takim razie odświeżę ci parę rzeczy — i spojrzałem na szefa. — Mogę jej wszystko pokazać?

— Jasne, Dante — rzekł z ojcowskim uśmiechem. — Chłopaki tu posprzątają.

Chłopaki zaczęli jęczeć, ale się nie odezwali, więc wiedziałem, że nie mają z tym większego problemu.

— Naprawdę… — zaczęła w końcu, aż wróciłem do niej spojrzeniem. — …nie musisz tego robić…

— Ale chcę — odparłem od razu i zmieniłem uścisk na jej dłoni, chcąc wyprowadzić z szatni.

Wtedy jednak zaparła się nogami, aż spojrzałem na nią z uniesionymi brwiami.

Westchnęła… i wskazała palcem na moje ciało.

— Może byś chociaż ubrał koszulę? — zasugerowała, aż zaskoczony spojrzałem na swoją nagą klatę, podczas gdy chłopaki wybuchli śmiechem. — Jest jesień, a tam wcale nie jest ciepło.

— Och… jasne — zgodziłem się i machinalnie sięgnąłem po koszulę… po czym odłożyłem ją z pokonanym westchnięciem i wziąłem tę, co miałem tutaj zawsze, tak w razie czego.

— Um… — zaczęła nagle i dostrzegłem, że spogląda na materiał. — Coś z nią nie tak?

— …można tak powiedzieć — przyznałem i ujrzałem zaintrygowane spojrzenie.

— Mogę zerknąć? — spytała i zaskoczony pokiwałem tylko głową.

Podniosła koszulę i obejrzała ją, po czym nagle syknęła lekko i powiedziała:

— Ała.

— Nic mi nie jest — zauważyłem od razu, widząc, że pije do rozcięcia. — Sama widziałaś.

— Widziałam, a jak — burknęła, po czym nagle przyjrzała koszuli, wyciągając ją przed siebie i unosząc do wysokości twarzy. — W sumie to rozcięcie nie jest takie duże — zawyrokowała w końcu. — No i jest w takim miejscu, że — jakby to zszyć — to nie powinno być nic widać…

— Spokojnie — powiedziałem, poprawiając mankiety koszuli, którą założyłem. — Już się z nią pożegnałem. Więcej wydałbym na krawca, niż na kupno nowej.

— …żadnej koleżanki gotowej zrobić to za free? — zapytała wtedy, aż zakrztusiłem się własną śliną, słysząc przy okazji, jak chłopaki znów wybuchają śmiechem.

Nim się jednak odezwałem, do rozmowy wkroczył ubawiony Raf:

— Może pani nie wierzyć, ale ten koleś to za duży mruk przy kobietach.

Milczała, ale dostrzegłem, że patrzy na nich jakby zdziwiona.

— Wierzyć się nie chce, prawda? — zapytał, lecz co ciekawe… miałem wrażenie, że nie odczytał jej zaskoczenia tak, jak powinien. — Wszystkie kobiety, jakie tu zaglądają, uważają go za chodzący ideał, ale ledwo się odezwie uciekają… a raczej nie odezwie.

Dalej milczała, lecz nagle spojrzała na mnie bez słowa… a coś w jej wzroku sprawiło, że znów poczułem się niepewnie.

— Cóż… — rzekła w końcu i ponownie skupiła wzrok na koszuli. — …ludzie zawsze czegoś po kimś oczekują — zamrugałem zaskoczony. — A jak tego nie dostają, czują się oszukani… tylko że zapominają, że oszukują takimi wizjami samych siebie.

Wszyscy zamilkli zaskoczeni, w tym ja, dopóki nie spojrzała na szefa i zapytała go:

— Mają tutaj panowanie igły i nici?

Nim pojąłem, co się dzieje, szef zapytał wręcz szczęśliwy:

— Umie pani szyć?

— To za dużo powiedziane — wyznała, lecz dodała: — Jednak rozcięcie nie jest duże, powinnam dać sobie radę. Guziki mogę przyszyć bez problemu, robiłam to już, ale jakieś muszę mieć.

— Przyniosę, co znajdę — oświadczył i wybył z pokoju.

Elena usiadła na ławeczce za sobą, poprawiając materiał, a ja ujrzałem, jak chłopaki wycofują się z pomieszczenia, puszczając mi porozumiewawcze uśmiechy.

Gdy zostaliśmy sami, nagle — nie wiem czemu — poczułem się skrępowany.

— Ja… — zacząłem w końcu, drapiąc po karku. — Nie musisz tego robić…

— Wiem, ale pytanie brzmi: czy lubisz tę koszulę?

— Lubię? — zapytałem zaskoczony. — Tak, nawet bardzo.

Wtedy przechyliła głowę i zauważyła:

— No to w czym problem? Mogę to zszyć, to żaden problem — uznamy wtedy, że dług został spłacony… — i westchnęła delikatnie. — Chociaż i tak będzie to nieadekwatne. W końcu… — i rzekła cicho: — …uratowałeś nie tylko mnie, lecz i psiaka.

— To ty go uratowałaś — zaprzeczyłem od razu i usiadłem obok niej, widząc, że jest smutna. — Poza tym byłaś blisko drzwi… — To mi o czymś przypomniało. — Właściwie jak dostałaś się do środka? Kiedy zgasiliśmy ogień odkryliśmy, że drzwi nie rozwaliły się przez ogień, nawet nie przez gorąc.

Zamilkła na moment.

— Kiedy… — zaczęła w końcu cicho. — Kiedy zorientowałam się, że nad nami w mieszkaniu pali się ogień, obudziłam siostrę i kazałam jej zabrać naszego psa i mój laptop.

— Ale czemu… — zacząłem od razu, lecz mi przerwała, widać wiedząc, do czego piłem:

— Ten laptop to źródło naszego utrzymania — wyznała. — Mam na nim wszystko to, dzięki czemu zarabiam na życie — bez tego, co zawiera, zostałybyśmy z niczym.

Zaskoczyła mnie — nie sądziłem, że powie mi coś takiego.

— Wracając jednak do rzeczy, chciałam ruszyć zaraz za nimi, ale uznałam, że wyłączę korki i zamknę dopływ gazu w mieszkaniu…

Byłem w szoku, że o tym pomyślała.

— Jednak wtedy… usłyszałam wycie — wyznała i chyba nieświadomie zacisnęła dłonie na materiale. — Ten pies wiecznie wyje, całymi dniami, a nawet nocami — wyjawiła i spojrzała na mnie zbulwersowana. — Właściciel tamtego mieszkania wiecznie zostawia go samego, ale nie miałam nic na to, że się nad nim pastwi… poza tym, że wiecznie zostawia go samego w mieszkaniu — powiedziała z bezradnością w oczach. — A kiedy wybuchł ogień i go usłyszałam … nie potrafiłam uciec. Nie mogłam wybiec z budynku wiedząc, że ten psiak tam umrze.

Nim pojąłem przykrywałem jej zaciśniętą w pięść dłoń, wyznając:

— Rozumiem to.

Milczała przez chwilkę, lecz w końcu się rozluźniła, opowiadając dalej:

— Nie wiem czy drzwi były zamknięte na klucz, czy nie… jednak, gdy chciałam dotknąć klamkę, była gorąca — i nagle uniosła prawą dłoń, tę, której nie dotykałem, patrząc na jeden z palców, na którym ujrzałem lekkie oparzenie. — Na szczęście momentalnie zareagowałam i ją zabrałam. Dlatego postanowiłam je wyważyć — wyznała i tą samą dłonią ujęła lewe ramię. — Waliłam jak głupia, ale to nic nie dawało.

— …więc jak…

— Pamiętasz bluzę, którą na sobie miałam?

Pokiwałem głową.

— Była za duża — przyznała. — Dlatego zabrałam jak najwięcej rękawa i złapałam przez nie klamkę, waląc w drzwi ramieniem… co by chyba oznaczało, że nie były zamknięte na klucz.

— …tak — przyznałem, nie mogąc oderwać od niej oczu.

— W końcu puściły i pierwsze, co zrobiłam, to padłam na kolana, by nie wdychać dymu — uśmiechnęła się niepewnie. — Zapamiętałam to z bajek, które lubiłam oglądać.

Boże…

— Zaczęłam szukać psa na czworaka, ale przestał wydawać dźwięki… więc zaczęłam go wołać, przez co musiał dostać się w moje płuca dym, bo zasłaniałam usta i nos częścią rękawa, który był jeszcze nienaruszony. W końcu zaczął znowu ujadać i odkryłam, że ten skurwiel zamknął go w łazience.

Zrozumiałem, że gdyby tam nie poszła… pies na pewno by tego nie przeżył.

— Jak go znalazłam, trochę się bałam, że mnie ugryzie — to jedyny pies w bloku, jakiego właściwie nigdy nawet nie dotknęłam. Jednak uznałam… że wolę to, niż umrzeć razem z nim w tym piekle, więc złapałam go za wsiaż. Ten dźwięk — zadrżała nagle, a w jej oczach zajaśniały łzy. — On tak strasznie zaskomlał…

— Cii… — szepnąłem i uniosłem rękę, by wpleść ją w jej włosy i przycisnąć do siebie, aż oparła czoło na moim ramieniu. — To nie ważne — wyznałem łagodnie, głaszcząc ją po włosach. — Uwierz mi, że ten pies już dawno o tym zapomniał, ale nie zapomni, co dla niego zrobiłaś.

Milczała, a ja zdałem sobie sprawę, że jest strasznie sztywna z zaskoczenia, aż delikatnie wsunąłem dłoń w jej włosy, by ją lekko odsunąć.

Była czerwona jak nasz wóz strażacki… lecz bardziej przejął mnie widok jej oczu.

Wyglądała… jakby nie pojmowała mojego zachowania.

— …dlaczego tak na mnie patrzysz? — zapytałem w końcu, lecz od razu odwróciła wzrok. — Czy to nie naturalne, że chce cię pocieszyć?

Zagryzła wtedy dolną wargę… po czym oklapła jak balon i wyznała:

— Dla ciebie może tak.

Zamrugałem zdziwiony, lecz wtedy przyszedł do nas szef z całym zestawem do szycia, o którym nie miałem pojęcia, że w ogóle tu jest.

Elena od razu wzięła się za szycie, a — gdy szef wyszedł — powiedziała cicho:

— Nie przejmuj się mną. I najlepiej zapomnij, co powiedziałam.

— Ale…

— Dalej już wiesz, co było — kontynuowała, ignorując moje słowa. — Zgarnęłam psa pod bluzę i pojawiliście się wy. Koniec historii.

Milczałem, choć myśli kłębiły się po mojej głowie jak szalone.

W pewnej chwili ujrzałem, jak Elena delikatnie ciągnie materiał, po czym wyznaje:

— Powinno trzymać… tylko szkoda, że nie mam guzików.

I nim się odezwałem usłyszałem muzykę, która okazała się być dzwonkiem w jej telefonie.

— Przepraszam, to moja siostra — powiedziała do mnie i odebrała, pytając: — Co tam mała?

Słuchała chwilkę, po czym zaskoczona spojrzała na telefon.

— Masz rację — rzekła zaskoczona. — To już ta godzina. Kurczę, nie wiem, czy zdążę…

— Zawiozę cię — rzekłem od razu, aż spojrzała na mnie zdumiona. — Jeśli chcesz. Dla mnie to żaden problem.

Zamrugała… i nagle zagryzła niezdecydowanie dolną wargę.

Po chwili jednak zapytała mnie:

— Pamiętasz, jak dojechać do mojego bloku?

Pokiwałem głową.

— …no to okej — i rzekła do telefonu, podczas gdy ja zacząłem zbierać swoje rzeczy i zakładać kurtkę. — Będę w domu za kilka minut. Jak coś, to możesz z nią zjechać, tylko poczekaj przed klatką. Okej, to papa.

I rozłączyła się, podczas gdy ja stanąłem obok i zapytałem:

— Gotowa?

Wstała i podała mi koszulę… lecz, nim ją zabrałem, odsunęła ręce i ujrzałem, jak ją zwija, chowając do torebki.

— Kupię guziki i ci je przyszyję — w podzięce za podwózkę — dodała, a ja zamknąłem bez słowa usta.

Skoro chciała tak to załatwić… to w sumie nie miałem nic przeciwko.

Wyszliśmy z remizy — patrzyłem jeszcze, jak ta żegna się z chłopakami, którzy mówili jej, by jeszcze kiedyś wpadła. Wpierw niepewna, rzekła w końcu, że to przemyśli.

Po chwili byliśmy w drodze, a ona zaskoczyła mnie po raz kolejny, bo na widok mojego jeepa rzekła tylko:

— Niezły wózek — i weszła do środka, w ogóle nie okazując zainteresowania wnętrzem.

W zasadzie… wnętrze remizy też jakoś przesadnie ją nie ciekawiło.

Nim pojęliśmy byliśmy na miejscu, a gdy parkowałem ujrzałem, jak ta patrzy na jakąś dziewczynę z psem, stającą obok klatki z szerokim uśmiechem.

— To moja siostra — wyznała z dumą. — Ma dziewiętnaście lat, jest na pierwszym roku studiów artystycznych.

Zamrugałem zaskoczony i rzekłem:

— Artystka?

— Tak, jak ja, chociaż ona przekazuje wszystko obrazami, a ja słowem — wyznała od razu, lecz nim zapytałem, co ma na myśli, zaczęła wychodzić.

— Poczekaj — złapałem ją, nim wręcz wypadła mi z auta i gdy spojrzała na mnie zaskoczona poprosiłem: — Podaj mi swój numer telefonu.

Jej wzrok… spojrzała na mnie jak czysta niewinność, podczas gdy głos ociekał zdumieniem:

— Ale po co?

Zacząłem się zastanawiać czy ona gra, czy faktycznie moje zachowanie jest dla niej niepojęte.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 20.58
drukowana A5
za 37.35
drukowana A5
Kolorowa
za 62.12