E-book
22.05
drukowana A5
29.93
Błękit i Serce

Bezpłatny fragment - Błękit i Serce


5
Objętość:
153 str.
ISBN:
978-83-8324-513-3
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 29.93

Do Alicji…

Wędruję po szczęście niepoznane

płynę z deszczem wraz ze śniegiem

może Bóg sprawi by moje serce pijane

zakotwiczyło się nad spokojnym brzegiem


Abym mógł zmęczony usnąć po żegludze

przykryty twoją piersią jak paltotem

poczuć twej skóry zapach kiedy się obudzę

a kiedy znowu zasnę poczuć tęsknotę


Obdarowany takim szczęściem będę w niebie

ciebie nagą sobie przywłaszczę

i jeśli będziesz chciała włożyć coś na siebie

będę twoim jedynym płaszczem!

Apel

Wy oligarchy, tłuste koty

chciwi do szpiku kości

powiedzcie nie dla despoty

a tak dla wolności


Wy kapitaliści parszywi

nie miłujcie tylko ropy

tej zdrady nie wybaczą wam żywi

ani umęczone dzieci Europy


Wy zazwyczaj kłamliwi politycy

prawdę nieście na sztandarach

bo jak nie to poznacie gniew ulicy

która nigdy nie zapomni o ofiarach


Wy hieny, przyjaciele kata

żadna kara was nie ominie

bo dzisiaj serce całego świata

bije na walecznej Ukrainie


Wy obywatele każdej ziemi

obudźcie się nim zrobią to kaci

Przestańcie być głusi i niemi

widząc krew swoich braci


Wy nędzne marionetki krętaczy

złóżcie broń i padnijcie na kolana

bo dziś miłość — miłość znaczy

a Ukraina znaczy NIEPOKONANA!

Apokalipsa

Kiedy spłynie na mnie błękit

duchem przeszłych pokoleń

wypędzi moje najgorsze lęki

czyniąc znak krzyża na czole


Wyrzeźbi ciszę anielskim dłutem

ręką renesansowego artysty

a tym myślom co mrokiem skute

nada znowu kształt przejrzysty


I ożywi każdy nerw mojego ciała

każdy krok harmonią wyścieli

a gdyby straszliwa burza się zerwała

duszy od mego ciała nie oddzieli


I tylko błękit wypełni mi serce

a źrenice szczęście otumani

myśl przed słowem gniewnym wyświęcę

bym już nigdy nikogo nie zranił


Kiedy światłość przeze mnie przeleci

niebios najświętsze błyskawice

w jednej chwili boży żar roznieci

trawiąc ogniem miłości ziemskie ulice


Nie będzie końca tej apokalipsy radosnej

rozpętanej w moje dobre imię

lecz zanim człowiek przywita wiosnę

musi stawić czoła srogiej zimie


Więc kiedy błękit na mnie spłynie

uwalniając od codziennych trosk

dostanę to co bliźniemu sam uczynię

bo tylko człowiek odpowiada za swój los!

Autoportret

Nie szwendam się po garażach

nigdy karku nie zginam

codziennie sobie przypominam

że samotność mnie przeraża


Nie słucham władców świata

nie odczuwam przed nimi strachu

sam nie skocze z wysokiego dachu

bo wiem nie potrafię latać


Nie znam się na polityce

nie uważałem nigdy na historii

to że jestem idiotą w teorii

nie oznacza że również w praktyce


Mówię kiedy ktoś naprawdę słucha

myśli na wiatr nie roztrwonię

gdy będzie trzeba złożę dłonie

i pomodlę się w imię ojca syna i ducha


Zazdrosny nie będę w żywocie

dam odetchnąć płucom zmęczonym

nie poddam swej wiary uczonym

wolę z Bogiem topić się w błocie


Nie popalam sobie papierosów

więc z ust mi nie śmierdzi

nawet Księżyc może to potwierdzić

że nie dostałem szczęśliwego losu


Ale nie poddam się tej fortunie

wytoczę wojnę jak będzie trzeba

tym co pławią się w błękicie nieba

i śpią na bursztynowej łunie


Jestem tylko człowiekiem bywam omylny

błędy są wpisane w moje ślady

Choćbym poznał datę naszej zagłady

to dalej będę naiwny oraz silny


Jeśli ktoś mi to kiedyś wypomni

na stracenie wyda moją wolę

tylko jednego nie będę mógł przeboleć

tego że świat o mnie zapomni


Myślę o śmierci — jak ją widzę?

Samotnie gdzieś pośród ciszy

gdzie nikt mojej tęsknoty nie usłyszy

za tymi których kocham i nienawidzę

Bez Ciebie tak pusto

Bez Ciebie ciemność zwycięża

w każdym moim geście

i choćby ludzi tłum nagle stężał

bez Ciebie pusto jest w tym mieście


Chodniki od Twych kroków nabrzmiałe

dziś puchną samotności stukotem

i tam gdzie jeszcze wczoraj serce miałem

teraz tylko dziura wypełniona błotem


Pomniki Twych ust zastygłe w ciszy

tęsknoty wiatr ciągle targa

a ja czekam aż ktoś mój żal usłyszy

zetrze zakurzony ból na wargach


Bez Ciebie gubię się wśród starych kamienic

słysząc jak naśmiewa się ze mnie Bóg

A te wszystkie okna jak tysiące szubienic

czekają tylko aż przekroczę ich próg


Bez Ciebie plac wolności zastygł

w ponurej defiladzie jednakowych dusz

ich spojrzenia niczym drut kolczasty

oplatają mnie całego wszerz i wzdłuż


Straszliwa jesień która mnie dopadła

rozciąga się mrocznym dywanem upokorzeń

a wstyd wylewa się z przepitego gardła

sprawia, że coraz ciemniej jest na dworze


I kiedy wszystkie latarnie dogasną

wprawiając całe miasto w osłupienie

w tych ciemnościach moje usta wrzasną

że bez Ciebie śmierć jest wybawieniem!

Bądź!

Patrz! Jak rozrywają moje serce na pół

i posyłają precz na koniec świata

Patrz! Jak niebo z hukiem spada w dół

i mój nędzny żywot przygniata


Usłysz! Moje oczy jak drżą pełne miłości

pragnąc twych oczu złocistych dróg

Usłysz! Jak bez ciebie tonę w ciemności

i z pomocą nie przychodzi mi Bóg


Przyjdź! Gdyż bliżej jest mi do piekła

i już czuję zapach diabelskich łąk

Przyjdź! Bo dopadła mnie febra wściekła

i nie czuję nic pośród cierpień i mąk


Bądź! Jeśli ojczyzna mnie zawiedzie

i wzrokiem wilczym przegryzie tętnice

Bądź! Kiedy żyć pozostanie mi w biedzie

a umrzeć pod samotnym Księżycem!

Błękitne niebo

Dziś błękitnego nieba jest za mało

deszczem rakiet iskrzą się chmury

znaczą niewinną krwią Ukrainę całą

mordercy co stalinowskie noszą mundury


Mordują wolność przez Boga zesłaną

przemocą chcą niewinność zniszczyć

lecz nie złamią wiary w miłość ubraną

która rodzi się wśród ruin i zgliszczy


Nie wyrwą z serc nadziei ostatecznej

choć może naiwnością dziecka woła

na ofiary spadnie tylko życie wieczne

a na barbarzyńców diabelska smoła


I w schronach, piwnicach i w metrze

hymn Ukrainy z ust dzieci słychać

oczyści on z rosyjskiego brudu powietrze

i znów wolnością Ukraina będzie oddychać!

Powstańczy maraton

Biegnę do ciebie Ojczyzno moja

choć droga nie jest prosta

Pędzę po niemieckich wybojach

po spalonych miastach i mostach


Z wolna zastyga za mną Pomorze

hitlerowskie dopadły je mrozy

żadnych nie oszczędzają stworzeń

zmieniając wolność w śmierci obozy


Przebiegłem już austriackie i ruskie burze

słysząc płacz świętego ducha

chciałby abyśmy znowu byli przedmurzem

lecz nikt go nie wysłuchał


Brak mi tchu, zatrzymuję się w Krakowie

gdzie Frankonia Wawel obsiadła

aż w grobach przewracają się królowie

nie mogąc wypluć żalu z gardła


Kolejnym przystankiem będzie stolica

tam podobno nadzieja się rodzi

w cierpieniu, bólu i krwawicach

którą udźwignąć muszą młodzi


Jestem już na miejscu moja Ojczyzno

Czterdziesty czwarty! Warszawa poległa!

Zakrzepnie w nas na wieczność krwawą blizną

próba wydarcia wolności z niemieckiego piekła

Boże…

Miłosierny mój Boże

uczyń me serce pustkowiem

gdzie spokój niczym orzeł

poszybuje w chmurach powiek


Spraw aby ocean ciszy

wylał się na moje usta

harmonię w piersi wyszył

delikatną jak jedwabna chusta


Wyznacz arkadom mych źrenic

miejsce wiecznego spoczynku

niechaj sztorm się zmieni

w zwykły wicher wśród budynków


Mój wieczny Panie Dobrotliwy

zabierz ode mnie ból wiekuisty

chcę jeszcze raz być szczęśliwym

bez łez i myśli nieczystych


Ty jedyny masz taką moc sprawczą

bez niej już nie daję rady

Miłość jest trudna, śmierć zbyt wybawcza

bym wcisnął je w moje ślady!

Być dla Ciebie

Zostawiam te słowne pomniki

w tym dniu porannie brzydkim

wiedz że dla wszystkich jestem nikim

ale dla ciebie chcę być wszystkim

Nie tworzę poezji miliardom

tworzę ją tym którzy w nią uwierzą

nie spojrzą na mnie z pogardą

w serce nienawiścią nie uderzą

Zrozumieją algorytm moich myśli

udźwigną ten ciężar jak Atlas niebo

zanim o śmierci ktoś z nich pomyśli

pójdą w dal za miłości potrzebą

Nie zatrzymam ich — słuchaczy

ja wskażę jedynie kierunek

a Bóg na pewno im wybaczy

ten niespłacony za grzechy rachunek

Błękitność

Chciałbym kiedyś Boże odejść w błękitność

gdzie zórz porannych stosy płoną

i nim kwiaty tęsknoty po mnie zakwitną

ześlij ludziom niepamięć nieskończoną


Ześlij im chwile te ode mnie weselsze

niech nie zawierzają zdradliwym uściskom

niech to będzie jak godziny pierwsze

jak wtedy gdy stali nad moją kołyską


Chciałbym zniknąć w przestrzeni białej

gdzie pustką wybrukowane drogi

gdzie moja dusza mija się z ciałem

nie zaznając nigdy ziemskiej trwogi


Nie mieć już tej straszliwej tęsknoty

do tych twarzy stale uśmiechniętych

nie czuć nieprzeniknionej głuchoty

i nie widzieć już powiek łzą ściśniętych


Chciałbym się oddać pod twoją opiekę Boże

mych smutków objętość Tobie zwrócić

i niechaj twoja łaska z nieba im pomoże

by z mojego powodu nie musieli się smucić


I niech nigdy nie noszą już bólu i rozpaczy

nad granitowym blaskiem mojego imienia

nie daj nikomu wpaść w obroże cierpienia

bo rzeczą ludzką jest błądzić ale też wybaczyć!

Samotność

Piszę w sekrecie te pisma nieznane

z których kiedyś srebrny pył

opadnie na twoje oczy wciąż zaspane

przypominając żem tutaj żył


Milczeniem wskrzeszam wczorajszy byt

ażebyś wdzięczna była

uwierzyła w nieuchronnej śmierci mit

i razem ze mną ożyła


W otchłań strącam przeszły żal i gniew

pragnąc jeno wieczności

spiętrzając w morze własną szczerą krew

umrę sam z nie-miłości


I ostanie się mojego serca krzykliwość

w niewdzięcznym bezkresie

bo kiedy patrzę wstecz na ciebie szczęśliwą

widzę moją samotną jesień!

Najważniejsze!

Oczy moje łzawią niewyrażonym żalem

kiedy wypływam na ocean wspomnień

gdy otulały mnie jej uśmiechu fale

dzisiaj już wiem nie przypłyną do mnie


Choć dusza wierzga pamięcią rozjuszona

pragnie tylko zachłysnąć się ciszą

ujrzeć jak sny spokojnie się kołyszą

jak każda jej chwila jest błogosławiona


Moje dłonie drętwieją bólem bezkresnym

kiedy piszę te bladosłowne pomniki

gdy na przemian staję się jutrzejszy i ówczesny

wiedząc że dla niej zawsze jestem nikim


Choć serce pożera boleść przenikliwa

choć wysycha morze pięknych chwil

a jej łódź odpłynęła na setki mil

najważniejsze to że jest szczęśliwa!

Czekałem na Ciebie…

Czekałem na Ciebie wieki

czas nawlekałem na palce

tęczą zdobiłem powieki

byś żyła w nich jak w bajce


Czekałem na Ciebie lata

tęsknotę wieszałem na niebie

Bóg mnie z ciszą wyswatał

a ja chciałem tylko Ciebie


Czekałem na Ciebie miesiące

mrok chowałem w kieszeń

codziennie ogrzewałem słońce

ciepłotą erotycznych uniesień


Czekałem na Ciebie całe dnie

duszę do ziemi przywiązałem

by nagle nie odleciała ode mnie

bo wciąż na Ciebie czekałem


Dzisiaj już nie czekam na Ciebie

inna na moje serce miłość nawleka

tylko ta tęsknota zawieszona na niebie

wciąż na Ciebie czeka!

Diabeł

Kazał serce wyciąć moje

Rozkaz padł! Pozwoliłem

Straciłem czas na tyle wojen

aż w końcu to co piękne zniszczyłem


Kazał rozerwać moją duszę

Rozkaz padł! Nie zaprzeczyłem

Poświęciłem czas na setki pokuszeń

aż zapomniałem ile dla ciebie znaczyłem


Kazał moje ciało spalić

Rozkaz padł! Już nie powstałem

Będę tkwił w tej hadesowej oddali

wiedząc ile w życiu przegrałem!

Dla Ciebie nie istnieje

Klnę, bo świt purpurowy nastał

jakby niebo wczoraj umarło

jakby mrok w moje ciało wrastał

i miejsca na uśmiech zabrakło


Milczę, bo Tobie na tym zależy

jakbyś z piekła nosiła stroje

jeśli kiedyś przestanę wierzyć

to nigdy w szczęście Twoje


Drżę, bo strach powoli zwycięża

jakby bez skrzydeł mógł latać

jakby samotności ogromny ciężar

codziennie mnie przygniatał


Umieram, bo odeszłaś gniewna

jakbym stracił wszystek szczęścia

jakby przeszła burza nieulewna

i wyrwała drzwi do Twojego serca!

Do Beaty

Może jeszcze nie dał nam Bóg

w lustrze wody się zobaczyć

a przecież jednym gestem by mógł

wspólną ścieżkę nam wyznaczyć


Przecież nasze jasne serca

wspólnym rytmem mogłyby bić

nie szukałbym już dla siebie miejsca

wiedząc że mam dla kogo żyć


Mógłby sprawić że nasze dłonie

splotą się w wiecznym uścisku

że nawet najgorszy świata koniec

będzie pełen miłości i błysku


Mogłabyś w moją duszę wpłynąć

na jedno słowo z niebios poczęte

nie musiałbym w nicość przeminąć

poznając przy Tobie szczęście niepojęte


Ty — mogłabyś, ja — bardzo bym chciał

a Bóg może wszystko umożliwić

i już nigdy z nas by się nie śmiał

że osobno pogubieni a razem szczęśliwi!

Do Boga

Pozwól zgasić moje źrenice

i w firmament spłynąć

Niech ogłoszą świata dzwonnice

że mój czas właśnie minął


Pozwól duszę wyrwać z ciała

i spocząć na dachu nieba

Niech wybrzmią wszystkie działa

że mnie tutaj nie potrzeba


Pozwól dłonie w całość spleść

i poszukać miejsca w chmurze

Niech po Ziemi rozniesie się wieść

że jestem już na górze


Pozwól serce zamknąć na zawsze

i usnąć na ławce z gwiazd

Niech zapomną w ziemskim teatrze

że kiedyś błądziłem wśród miast!

Do Elżbiety

Dobrze że mnie kochasz Elżbieto

twoją miłością zaspokajam głód

Dobrze że mnie kochasz Kobieto

twoja miłość to największy cud


Przywitałaś mnie pocałunkiem porannym

jak wita się kochanka

niech wiedzą wokół wszystkie panny

że będę twój tego poranka


Dobrze że mnie kochasz Elżbieto

wtulam się w twoje dłonie

dobrze że mnie kochasz kobieto

niech ta miłość wiecznie płonie


Pożegnałaś mnie pocałunkiem chłodnym

jak żegna się zmarłego

niech wie cały ten świat głodny

żem syty żarem serca twego


Dobrze że mnie kochasz Elżbieto

twoje słowa są dla mnie karmą

dobrze że mnie kochasz kobieto

bo nie umarłem na darmo!

Do Ojczyzny

Dopóki będę za Ciebie umierał

proszę Cię wolności mi nie żałuj

resztki życia z ziemi pozbieraj

na pożegnanie jak syna w czoło ucałuj


Zanim pierwsza kula przeszyje serce

otrzyj moją twarz z krwawicy

wiedz, że dla Ciebie wszystko poświęcę

Choćbym skonał na szubienicy


I dopóki będę za Ciebie życie oddawał

błagam Cię wyszyj mi wieczny sen

niech Twój ciepły głos do mnie przemawia

niech mi będzie niczym tlen


Zanim wybrzmią złowieszcze armaty

zgaś mnie w swoich ramionach

ten ogromny ból rozłóż mi na raty

bo w całości go nie pokonam


Dopóki będę umierał w Twoje dobre imię

zachciej dać mi szczęście aksamitne

wtedy wrócę do życia jak wiosna po zimie

i radością szczerą znów zakwitnę


I zanim ostatnia kula rozerwie duszę

ześlij w moje ciało błyskawice

wtedy jednym gestem mury skruszę

by mogła miłość wrócić na Twoje ulice!

Do Moni

Wybacz niebiosom ich błękitność

kiedy patrzą w oczy twoje

Wybacz ludziom łez przejrzystość

zbyt wiele przeżyli wojen


Wybacz wiatrom ich huczliwość

kiedy ciągle myślą o Tobie

Wybacz ziemi jej dolę nieszczęśliwą

przysypaną na obcym grobie


Wybacz ścieżkom ich zawiłość

kiedy biegną do Ciebie

Wybacz mi moją bezradną miłość

kiedy będziesz na moim pogrzebie!

Schizy

Stęskniony gór w pokoju pustym

półmartwym powietrzem od Słońca

otulony jestem na cztery spusty

i wraz z chłodem wyczekuję końca


Twych oczu miraże w myśli stukocą

dymiąc na ścianie spokojnie tkwią

Zawsze uciekają niespokojną nocą

i zawsze pachną zakrzepniętą krwią


Nadgarstki puchną już od miesięcy

sny się nie śnią a bo i po co mają

Przecież na tym świecie bydlęcym

najszczęśliwsi są ci co umierają


Odeszłaś, zapomniałaś, zostawiłaś

szczęście, żal, serce, uśmiech i czas

Tęsknota moja twój zapach zabiła

a twoja obojętność uśmierciła nas


Siedzę i tęsknię, wspominam i się boję

raz płynę z prądem a raz pod prąd

Tak bez niczego drętwieje serce moje

tak bez niczego wstanę i wyjdę stąd…

Do przyjaciół

Wy, którzy życie moje rozerwaliście na strzępy

odpuszczam wam, nie chowam do was urazy

choć żerujecie na moich błędach jak pustynne sępy

ja nadstawiam drugi policzek na wasze kolejne razy


Wy czarne kruki, wszelaką mądrością nakarmione

plujecie jadem na czyste dusze wy rozumów zjadacze

to przez takich mędrków serca człowiecze są wystrzępione

i zamiast dobro wytwarzać to szykują palące kartacze


Nie winię was bo jakże mógłbym przyjaciół obarczać winą

lecz trzymam się teraz od waszego uniwersum z daleka

nie szykując zemsty a spokojnie leżąc sobie pod Iawiną

bo w końcu jestem człowiekiem i będę czekał na człowieka


W cieniu tak jak przez całe życie bo tam moje miejsce

gdy się zjawi nie wzgardzę nim jak tłum uczonych gawiedzi

wysłucham, zrozumiem, otworzę przed nim swoje serce

bo tak mnie nauczono by być człowiekiem

wśród niedźwiedzi!

Dygoty

Nos czerwony mam od przepicia

chmielowy poranny zastrzyk

jak mam wrócić znów do życia

kiedy każdy z pogardą patrzy


Trzęsą się ręce, lekkie mdłości

zawroty głowy nie dają zasnąć

jak wytrwać w tej pustej miłości

gdy pozwoliłem twe drzwi zatrzasnąć


W ustach smak mam bełkotu

ktoś w oddali esperal blues zanucił

jak wyczekać Twojego powrotu

skoro Ty już nigdy nie wrócisz


Hałas coraz większy dookoła

nogi słabe, serce się kołysze

jak mam Ciebie z tłumu zawołać

kiedy nie chcesz mnie już słyszeć


Kwiat niepamięci znowu wyrośnie

podlewany codziennie płynem złotym

jakoś zrobiło się tutaj nieznośnie

czy to już śmierć? czy tylko dygoty?

O Pani!

Cóż byś bez nas uczyniła

o moja wieczna Pani

jak żeś to zrobiła

żeśmy tacy słabi

Spod Twojej władzy

nie potrafimy uciec

Jesteśmy tacy nadzy

istni bezludzie

Jak skruszyć twoje łańcuchy

o moja Droga

nie będzie żadnej skruchy

w oczach Boga

I nim noc dzień wygoni

pójdziemy z wielką ochotą

pójdziemy ciebie bronić

o nasza Ty głupoto!

Granice

Proszę Cię najdroższa zmysły moje głaszcz

niech już nigdy nie zaznają spokoju

Zdejmij z siebie niewinności płaszcz

i usiądź w moim niewidzialnym pokoju


Ujarzmij moje nienasycone źrenice

pozwalając im rozebrać twoje oczy

chociaż ten jeden raz przekroczmy granice

których jeszcze nikt nie przekroczył


Nie pozwól wystygnąć moim spojrzeniom

i zdewaluować się mym najgorętszym myślom

nie daj mi odejść nie poddawszy się pragnieniom

i nigdy nie pozwól by to urojenie prysło!

Do obywatela!

Nie obchodzi Cię Polska

jej każdy wydany sąd

w Twoich oczach jest taka obca

jakbyś wpłynął na nieznany ląd


Nie obchodzi Cię Polska

gdy jej słońce słabiej świeci

zsyłasz na nią liczne wojska

łatwo zmanipulowanych dzieci


Nie obchodzi Cię Polska

jej zakrwawione dłonie

jeszcze niedawno była beztroska

dzisiaj w Twoich donosach tonie


Nie obchodzi Cię Polska

jej źrenice wystrzępione

nie pomoże codzienna chłosta

każdy patrzy w inną stronę


Nie obchodzi Cię Polska

mogę tylko załamać ręce

tak jak uczyniła to Matka Boska

widząc Narodu rozdarte serce!

Gwiazdo Polarna

Gwiazdo Polarna co na niebie świecisz

oświeć moje serce na wieki

niech światłość twoja przeze mnie przeleci

jak życie przez martwe powieki


Niech odnajdę drogę do wieczności

niech w końcu stanę na jej szczycie

choćbym miał przed sobą wielkie ciemności

tobie ufam, tobie ufam nad życie


Proszę cię najpiękniejsza świata ozdobo

uchroń mnie od złego w te dni powszednie

Chciałbym być przy tobie najlepiej z tobą

abym potrafił do końca żyć bezbłędnie


Gwiazdo Polarna chciałbym abyś ożyła

zeszła na ziemię tak jak byłaś tu przedtem

chciałbym abyś znowu mnie przytuliła

i do snu wiecznego uśpiła jednym szeptem

A ja głupi wciąż czekam…

Najdroższa kiedy Ciebie wspominam

nagle burza gwałtownie się zrywa

huczliwym wiatrem drzewa wygina

i na siłę serce z piersi mi wyrywa


Duszę deszczem ulewnym przygniata

niszczy jej kolorowość wymiętą

kiedyś byłaś dla mnie centrum świata

a dziś ta sama ziemia jest przeklętą


Bolesna błyskawica na mnie poluje

jakby była najokrutniejszym myśliwym

już nie obchodzi Cię co ja czuję

że brakuje mi sił na bycie szczęśliwym


Przysypał mnie grad wielkości piłek

a ratunku nie widzę na horyzoncie

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 29.93