E-book
15.59
drukowana A5
105.62
Błędy i owędy

Bezpłatny fragment - Błędy i owędy


Objętość:
772 str.
ISBN:
978-83-8221-165-8
E-book
za 15.59
drukowana A5
za 105.62

Uwaga: w grafice tej książki uwzględniam potrzeby syntezatora mowy e-czytników, stąd niestandardowe użycie interpunkcji oraz niekiedy stylu w jakim zapisuję liczby (w tym daty), z których prawidłowym udźwiękowieniem system TTS mógłby mieć kłopoty.

+,

Motto 1: „Drogi przyjacielu, posyłam Panu dziełko, o którym nie należałoby niesprawiedliwie mówić, że nie ma ani głowy, ani ogona, skoro na odwrót, wszystko w nim jest zarazem głową i ogonem, na przemian i w stosunku wzajemnym. Proszę, niech Pan zwróci uwagę, jak niezwykle dogodny jest ten układ dla wszystkich, dla Pana, dla mnie, dla czytelnika. Możemy w dowolnym miejscu przerwać: ja — moje mrzonki, Pan — czytanie rękopisu, czytelnik — lekturę, nie zawieszam bowiem jego narowistej woli na niekończącej się nici zbędnej intrygi. Niech Pan usunie jeden człon tej fantazji, a dwa inne złączą się bez trudu; niech Pan potnie całość na fragmenty, a zobaczy Pan, że każdy może istnieć oddzielnie. W nadziei, że niektóre z członów będą dość żywe, aby spodobać się Panu i Pana zabawić, śmiem dedykować Panu całego węża”. (List Charlesa Baudelaire’a do Arsena Houssaye, wydawcy „Paryskiego splinu”. Przekład Joanny Guze)

+,

Motto 2. „Pisarz uprawia nie siebie, lecz świat w sobie. Ma nie tyle opowiadać, co się dzieje z nim, ile jak świat dzieje się w nim”. (Sándor Márai, Dziennik. Márai jest jednym z moich ulubionych autorów-memuarystów).,

+,

„BŁĘDY I OWĘDY” to dalszy ciąg mego pisanego życiem „Błędnika”, który ukazał się w roku 2012 w szczecińskim Wydawnictwie Forma. „Ciąg dalszy” znaczy dla mnie także „ciąg bliższy”, w sensie dośrodkowym czy daj Boże pogłębiającym, plus jakaś ewolucja boczna, skośna, a niechby i świdrowata: w każdym możliwym kierunku. Pozwalam sobie pisać tak, jak żyje moje życie: w każdą możliwą stronę. +, Wyrazu „błędnik” użyłem dla nazwania książki „Błędnik” w związku ze staropolską nazwą „labiryntu”, która brzmiała dokładnie „błędnik”. Gubimy się w labiryntowej egzystencji, odnajdujemy i znów się gubimy, często na własne życzenie. Szukamy nowych zagadek do znalezionych już dawniej rozwiązań i nowych pytań do odpowiedzi, które przestały nas zadowalać. +, Tytuł „Błędy i owędy” jest bezpośrednią trawestacją nazwy mego ulubionego dzieła Melchiora Wańkowicza „Tędy i owędy”, zawierającego krótkie formy sylwiczne, a opublikowanego po raz pierwszy w roku 1960.,

+,

BŁĄD. „Niejeden na ścieżce prawdy okazał się nikim, za to w błądzeniu był geniuszem”. Jest to złota czy pozłacana myśl Denisa Diderota. Sokrates powiada zaś: „Błądzenie jest przywilejem filozofów, natomiast głupcy we własnym mniemaniu nie mylą się nigdy”. A teraz Montaigne: „Tam gdzie prosty błąd liczy się za zbrodnię, zbrodnie są jedynie błędami”. A co powiedziałby na podobny temat Joyce? Może to: „Człowiek genialny nie popełnia żadnych omyłek. Jego błędy są dobrowolne i stają się wrotami odkryć”. Na koniec jeszcze Władysław Kopaliński: „Mylić się jest rzeczą ludzką, ale na to, aby coś naprawdę spartaczyć, potrzeba komputera”. Definicję tę przepisuję z jego „Słownika wydarzeń, pojęć i legend dwudziestego wieku”. ,

+,

PISANIE W SIECI. Moja odpowiedź na ankietę „Tekstów Drugich” (dwumiesięcznika wydawanego przez IBL PAN). Pytanie brzmiało: „W jaki sposób Internet zmienia twórczość literacką?” Odpowiedziałem: Jeśli o mnie chodzi, to czuję się twórcą niszowym. Rzadko pojawiam się na rynku księgarskim. Publikuję głównie w internecie, obrawszy sobie za ulubione medium fejsbukową Twarzoksięgę. Warsztatowo jestem sylwicznym epigramatystą i dosyć mi odpowiada formuła lapidarnych wpisów, wzorowanych po części na „Lapidariach” Ryszarda Kapuścińskiego, a współcześnie charakterystycznych dla Fejsbuka właśnie, i od razu komentowanych. W „Twarzoksiążce” mam pewien wpływ na to, kto podejmuje ze mną dyskusję; zjednałem sobie tutaj inteligentnych przyjaciół i cieszę się, że nasze rozmowy rzadko bywają zdawkowe czy „zastępcze”. Iluś z tych znajomych to zresztą także literaci. Urządzamy sobie online nieustający platoński sympozjon (tu jakaś ikonka puentująca). Pisząc, biorę pod uwagę zarówno zainteresowania znajomych jak też logistykę samej Sieci, wskutek czego zacząłem być, ku swemu zaskoczeniu, autorem multimedialnym, włączającym w swoje teksty grafikę, krótkie filmiki, muzykę, cytaty z portali informacyjnych i tak dalej +, (Obecne tekstowe wydanie „Błędów i owędów” nie może być multimedialne ze względu na ograniczenia wynikające z praw autorskich do części audio-wideo).,

+,

Człowiek fragmentaryczny. W „Wyznaniach i anatemach” Emila Ciorana znajduję akapit napisany jakby specjalnie dla mnie, czy o mnie: „Jego przeznaczeniem — powiada Cioran — było spełnić się poniekąd w połowie. Wszystko było w nim urywkowe, niekompletne: jego sposób bycia, jego sposób myślenia. To człowiek nie tylko składający się z fragmentów, ale sam w sobie będący fragmentem”. ,

+,

System datowania „Błędów i owędów” (lubię taką właśnie deklinację tytułu swej książki), otóż system ten zgadza się mniej więcej z zegarem w naszej kuchni, który obraca wskazówkami w lewą, a nie w prawą stronę. Kupiłem taki zegar Żonie, która jak wszystkie kobiety, zwłaszcza piękne, wolałaby się nigdy nie zestarzeć. System datowania w „Błędach i owędach” pragnąłby się także zgadzać ze stylem „osi czasu” na Fejsbuku. Fejsbuk nie jest książką kodeksową, tylko „zwojową”, w dodatku uporządkowaną pionowo, co sprawia, iż rzeczy najnowsze muszą pojawiać się w górnym zapisie, jako niby pierwsze, chociaż chronologicznie są ostatnie.,

+,

24 lipca 2019. Dziś skończyłem 72 lata. Średnia przeżywalność mężczyzn w Polsce wynosi obecnie właśnie 72 lata. Od jutra zacznę więc prawdopodobnie egzystencję nadmiarową w statystycznym życiu po życiu. Ciekawe ile tych bonusowych sezonów przede mną. +, Po południu z Anią w Józefowskiej „Poczuj Mięcie”. Pijemy kawę „amerikanę” i rozmawiamy jak poeta z poetką (lub odwrotnie). Recytuję z pamięci mojej żonie pewien swój dawny wiersz:

MEMENTO MORI, AMOR


Memento mori, amor,

nie będziemy żyć wiecznie.


Ale to wielki dar, utrata,

która nam zagraża.


Ostateczny kres

jest postrachem serc

nie dość pilnych —


lecz którzy kochankowie

mogliby powiedzieć o sobie,

że są wystarczająco pilni?


Dlatego śmiejmy się z żalu,

cieszmy się, płacząc.


Memento mori, amor.,


+,

4 lipca 2019. Pisałem dziś na Fejsbuku: W radiu TOK FM podali wyniki najnowszego sondażu wyborczego (odnoszącego się do tegorocznych jesiennych wyborów parlamentarnych). Obóz demokratury „kaczystowskiej” ma 45 procent poparcia, ugrupowania demokratyczne — od pięciu procent do dwudziestu pięciu. Ugrupowania te nadal nie wykazują chęci stworzenia jednolitego bloku antypisowskiego. Ich brak rozumu politycznego wydaje mi się porażający. +, Sięgam po notes, w którym wczoraj zapisałem coś podsłuchanego w eskaemce do Józefowa. Otóż są to dwa dosyć śmieszne zdania: 1. „Ta perspektywa nie brzmi różowo w moich oczach”. 2. „Taka jest moja własna opinia w tej sprawie i ja ją podzielam”. +, Godzina szósta 56, cały czas jeszcze rano. Co dziś będę robił? Niewykluczone, że dalej będę redagował swoje „Błędy i owędy”. Książka zapowiada się stanowczo zbyt gruba. „Mega biblion, mega kakon”, jak ostrzegał kiedyś Kallimach z Cyreny („wielka księga, to wielkie zło”). Nie zamierzam swego dzieła posyłać żadnemu wydawcy „papierowemu”. Kto przytomny zechciałby zainwestować nieodzyskiwalne pieniądze w książkę niszową tej objętości?

+,

LEK — TWOJA ŻYWNOŚĆ. Na dzień dobry biorę teraz Depresanum (inozytol + eL-tryptofan + ekstrakt z kwiatów szafranu + witamina B 6). Przy śniadaniu — Kolon C (łupina nasienna babki lancetowatej i probiotyki). W międzyczasie przyjmuję Telfexo antyalergiczne (czyli feksofenadynę). Po kolacji łykam drugą tabletkę Depresanum, a jeśli mam pracować przy monitorze, zakrapiam też do oczu Nokę przeciw wysychaniu oczu… Czytałem kiedyś książkę Jean Carper pt. „Żywność — twój lek”. Dziś coraz częściej leki stają się (jak widać) moją żywnością.,

+,

Druga w nocy. Skończyły mi się sny. Leżę w ciemnościach i czuję się jak istota wystrzelona w próżnię między- lub raczej bez-gwiezdną. Nasłuchuję, jak wiatr szarpie roletą; uderza jej listwą w ościeże okna. +, Ni stąd ni zowąd zaczynam myśleć o Virginii Woolf. Nie przepadam za jej książkami, nie odpowiada mi technika literacka oparta na strumieniu świadomości. Niemniej myślę o Virginii; w wyobraźni widzę, jak pisarka napełnia kieszenie swego płaszcza kamieniami. Wchodzi do rzeki Ouse, płynącej nieopodal jej domu w Rodmell, i brnie na głębinę. Chce się utopić. I robi to; ugina nogi i zanurza się razem z głową. I już się nie wynurza. (W dniu śmierci miała 59 lat).,

+,

Pośród ciekawych dygresji, których nie brakuje w „Złym demiurgu” Emila Ciorana, znajduję myśl dotyczącą związków między demokracją i politeizmem. Gdyby klasyczni Grecy nie byli politeistami, nie wymyśliliby systemu władzy opartej na dialogu wielu stronnictw, uważa Cioran. „Gdzieś u fundamentów demokracji (albo w podświadomości, jeśli kto woli) tkwi politeizm; i na odwrót, wszelki ustrój autorytarny łączy się jakoś z zamaskowanym monoteizmem”. Podoba mi się ten domysł. W dzisiejszej geopolityce największy opór republikanizmowi stawiają kraje islamskie, gdzie sztywne jedynobóstwo przekłada się na monarchie lub dyktatury, ewentualnie hierokracje polityczne. Chrześcijaństwo natomiast, z jego konceptem Trójcy i ludzkich półbogów wynoszonych na ołtarze, czyli „świętych”, jest de facto politeizmem i dlatego większość demokracji na świecie to demokracje chrześcijańskie (choć nie zawsze takie z nazwy).,

+,

9 czerwca 2019. Wczoraj (sobota) odbyła się w bazylice w Niepokalanowie manifestacja Wojowników Maryi, rycerskiej organizacji katolickiej założonej w roku 2015 przez salezjanina Dominika Chmielewskiego. Wojownicy wzięli udział w mszy i wszyscy przyjęli komunię, wspierając się w przyklęku na obnażonych mieczach (ciekawe czy mają pozwolenie na tę broń). Oblicza się, że Wojowników Maryi jest dzisiaj w Polsce około dwóch tysięcy. Na całym świecie przybywa zbrojnych organizacji religijnych, nie tylko islamistycznych jak Hezbollach, lecz także judaistycznych i hinduistycznych. No i katolickich. Bazą Wojowników Maryi jest opactwo pocysterskie w Lądzie nad Wartą, gdzie uplasowano Wyższe Seminarium Duchowne Towarzystwa Salezjańskiego. +, Dominik Chmielewski, założyciel rycerstwa Maryjnego, urodził się w roku 1973. Przez 15 lat trenował różne systemy walki wręcz. W wieku dwudziestu jeden lat został dyrektorem do spraw szkolenia w Polskim Związku Sztuk Walki w Bydgoszczy. Do zakonu salezjanów wstąpił w roku 1997, gdzie studiował teologię i filozofię. W roku 2005 zrobił doktorat z teologii duchowości.,

+,

Przymierzam się do internetowego portalu „If I Die.org”, gdzie można zostawić pośmiertny „list do świata”. Administratorzy zaręczają, że takie listy podlegają opublikowaniu dopiero po rzeczywistym zejściu nadawcy. No dobrze, a więc co mógłbym umieścić w tego rodzaju przesłaniu? (Powinno być ono krótkie, bo nikogo w internecie nie interesują rzeczy długie). We wstępie ulokowałbym sprawiedliwe na ile się da podziękowanie zaadresowane do tych bliźnich, którzy mi bezpośrednio towarzyszyli na ziemi (albo ja im). I więcej niż sprawiedliwe, bo entuzjastyczne w odniesieniu do tych, w których udało mi się zakochać, najlepiej z wzajemnością. Ważną apostrofę zaadresowałbym też do Ojczyzny. Ją również kochałem, choć nie bezkrytycznie. Od roku 2015 w istocie całkiem jej nie lubię. Doprowadza mnie do rozpaczy polska „dobra zmiana”, ciemnogród narodowo-katolicki, wszyscy ci nadęci głupcy przymierzający się do „polexitu”. Demokratura „kaczystów” budzi we mnie wstręt nie mniejszy, niż niegdysiejsza demokratura komunistów. +, No a jak chciałbym się pożegnać z moim własnym „ja”, w owym liście do świata? Cóż, może wcale bym się nie żegnał? Bo przywykłem do myśli, że „ja” Macieja Cisły przetrwa tak zwaną śmierć, która pozbawi mnie różnych rzeczy, ale przecież nie ducha. „Umarło ja, niech żyje ja”: tak chciałbym sobie powiedzieć w życiu po życiu, witając się z sobą za granicą świata niczym ze starym znajomym, trochę może zmienionym, ale nie do niepoznania. „Umarło ja, niech żyje ja”. — I tyle na razie mego przymierzania się do internetowego portalu „If I Die.org”. ,

+,

27 maja 2019. Rowerowałem nad Wisłę, aby z bliska zobaczyć falę powodziową, czy przedpowodziową. Och, ujrzałem arcygroźny żywioł, prawie już nie mieszczący się w korycie. Bałem się podejść do krawędzi rowu wiślanego, żeby nagły wylew nie zrobił ze mnie topielca. +, Nasza Kicieńka jest nareszcie bezpieczna na tarasie (trzecie piętro i pół), który osiatkowaliśmy kosztem tysiąca złotych (pieniądze wyłożyła Ania). Uważamy Kicię za osobę, nie za osobnika. Inteligentne koty, tak jak ludzie, delfiny, słonie i szympansy, zaliczają „test lustra”, sprawdzający, czy rozumie się swoje odbicie jako odwzorowanie swego „ja”.

+,

Od paru dni szkicuję wiersz, który jest już może gotowy, ale ja o tym wciąż nie jestem przekonany. Ciekawe co on sam o tym sądzi? Bywają utwory sprytniejsze od swych autorów (chciałem napisać „mądrzejsze”, lecz byłoby to może za wiele…):

W ŚMIERCI NIEŚMIERTELNI


Człowiek wchodzi do ciemnego pokoju,

zapala światło gasi,

wchodzi do ciemnego snu,

zapala się światło snu gaśnie,

Człowiek zapada się w nie wiadomo co.

No właśnie.


Mówią że sny bez snów podobne są

do śmierci bez śmierci.

Umierający we śnie

może nie wiedzą, że odeszli?

W śmierci nieśmiertelni.


+,

Dubito ergo sum, wątpię więc jestem… Sceptycyzm posiada zalety, lecz i to prawda, że nie należy być sceptykiem zanadto. Jako że radykalny niedowiarek gotów nie dowierzać także swej niewierze, co w efekcie przekreśla zwątpienie i może oznaczać powrót do jakiejś wiary. Zatem jeśli zależy ci na statusie sceptyka, nie bądź nim nigdy za bardzo.,

+,

23 maja 2019. Za trzy dni wybory europejskie. W związku z tym (albo i bez związku) wspominałem dziś u siebie na Fejsbuku o jednym z pierwszych wielkich Polaków-Europejczyków, Macieju Sarbiewskim (1595—1640), zwanym sarmackim Horacym, który uprawiał jeszcze poezję po łacinie i był noblistą literackim przed Noblem, by tak rzec (otrzymał laur w roku 1622 z rąk papieża-poety Urbana ósmego) (nie tylko Jan Paweł drugi aspirował do miana papieża-poety). Genialnego Sarbiewskiego przekładał na język polski m.in. Samuel ze Skrzypny Twardowski. Oto słynny „Pasikonik” Sarbiewskiego w transkrypcji Twardowskiego:

Siedzący w górze na liściu topoli,

Pijany rosy łzą, coć napój daje,

Piewiku, który strzekocąc do woli,

Milczące wokół uweselasz gaje.,


Po długiej zimie — krótka pora wiosny

Rydwanu swego raźne toczy koła:

Nuże, pospiesznie spór zacznij radosny

Ze słońcem, które do życia świat woła.,


Bo szczęścia uśmiech nie zjawia się co dnia

I prędko znika; niedługo wzrok pieści,

Rozkoszy serca płomienna pochodnia,

Dłuższą jest zwykle tęsknota boleści.,


+,

20 maja 2019. „Dobra zmiana” bez żenady ogłasza, że ma do rozdania mnóstwo kiełbasy wyborczej, pseudonimowanej jako „plusy” takie czy owakie. Oczywiście partia PiS sięga bezprawnie do budżetu państwa aby się lansować; w zawłaszczonej Erpe nie ma żadnej instancji, która umiałaby jej w tym przeszkodzić. +, Według Wikipedii wyrażenie „kiełbasa wyborcza” powstało w Galicji przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku, „w okresie demokratyzacji praw wyborczych do Rady Państwa i Sejmu Krajowego — powiada Wiki — kiedy na wniosek kół konserwatywnych wprowadzono do ordynacji wyborczej zasadę jawności głosowania. Wówczas to kandydaci na posłów, w celu zdobycia poparcia mas społecznych, organizowali pikniki z darmowym jedzeniem i piciem (głównie z kiełbasą i wódką)”, koniec cytatu.,

+,

Spoglądam za okno. Poranek żwawo się rozwija. Co z tego, myślę, gdy moje stare życie już tylko się zwija. Tacy jak ja powinni się budzić i wstawać po południu, a nie rano, wtedy, gdy dzień zaczyna się właśnie zwijać, a nie rozwijać. Niestety, zaprogramowany zostałem charakterologicznie na „skowronka”, a nie „sowę” i pewnie już nic z tym nie zrobię. Muszę wstawać rano i koniec. Próżno wierzgać przeciw swojemu chronotypowi.,

+,

16 maja 2019. Włączam komputer. Klikam w portal „naTemat” i czytam, że opublikowany tydzień temu na Youtubie film Tomasza Sekielskiego pt. „Tylko nie mów nikomu” zdążył mieć 18 milionów wejść. Jest to film dokumentalny, zrobiony za pieniądze społeczne, ukazujący rozmiary pedofilii w polskim Kościele. Stan kapłański w Trzeciej Erpe jest do cna zdemoralizowany, przy tym czuje się bezkarny, bo kryty jest przez władze pisowskie i przez hierarchów episkopalnych.,

+,

8 maja 2019. Z lubelskiej hodowli selkirków krótkowłosych przybyła dziś do nas Kicieńka, płowa jak sarenka, wyjąwszy biały gors koszuli, białe nóżki i pyszczek. Ma złote oczy, wielkie jak u tarsjusza, które naiwnie wybałusza na świat. Nazwa selkirków ma charakter eponimowy, szkoda tylko, iż założycielem rasy nie był Aleksander Selkirk, brytyjski żeglarz z osiemnastego wieku, pierwowzór postaci Robinsona Cruzoe, tak ładnie opracowanej przez Daniela Defoe. Twórcą tej rasy był jakiś Selkirk amerykański z dwudziestego wieku, raczej mało ważny, jeśli nie liczyć tego, że wykreował wyposażone w jedwabistą sierść, grzeczne kotki, podobno nieliniejące i niealergizujące. (A co do tarsjuszów, to fauna ta, należąca do Naczelnych, pochodząca z indonezyjskiego Celebesu, tak jest płochliwa, że nigdy nie zamyka na noc obojga oczu naraz. Sypia zawsze z jednym okiem uchylonym).

+,

Sięgam na półkę po „Odosobnione” Wasilija Rozanowa, zbiór krótkich, niedatowanych zapisków z ostatniej fazy egzystencji „rosyjskiego Nietzschego”. (Rozanow żył w latach 1858—1919). Wypożyczyłem „Odosobnione” w Instytucie Badań Literackich. No i teraz przeglądam, wertuję, czując rosnące nieupodobanie. Co za niechlujstwo literackie, bylejakość i chaos myślowy. Dziwię się, że Ireneusz Kania, tłumacz, świetny translator Emila Ciorana, zechciał przyłożyć rękę do tej twórczości przez duże, a właściwie przez całkiem małe „tfu”. ,

+,

PODEJRZEWAM, ŻE KAŻDY POETA MARZY O TYM, BY OŻENIĆ SIĘ Z ŻYWĄ POEZJĄ, najprościej po prostu z poetką, i mieć z nią potomstwo. Ja ożeniłem się z poetką Anią Janko i rzeczywiście urodziliśmy sobie trochę wspólnych dzieci, chociaż nie fizycznych, raczej metafizycznych, poetyckich. Oto jeden z utworów, w którym wymieszały się nasze memy (w sensie jednostek ewolucji kulturowej). Ciekawe czy ktoś zgadnie, którą zwrotkę napisałem ja, a którą moja żona?


Anna Janko,

Maciej Cisło,

OSIEM BARDZO KRÓTKICH EROTYKÓW,


1. Srebro, metal księżycowy.

Sierp, kastracja męża królowej.,


2. Miłość jest podbojem,

który uderza do bram zwycięskiej klęski.

Oddajemy się żywiołom —

aby one nam oddały

swoją naszą rozkosz.,


3. Jesteś już jak naskalny

rysunek pod moimi powiekami.,


4. I całą minutę patrzę prosto

pod słońce twoich oczu.,


5. Dlaczego zawstydzeni Adam z Ewą

zasłaniają sobie liściem figowym nie usta,

przez które wszedł w nich zakazany owoc,

tylko płeć?,


6. Przechodząc przez twoje spojrzenie,

widzę przestrzeń pomiędzy gwiazdami

i to najciemniejsze światło,

które jest Matką Świata.,


7. Lecz nawet gdy ci nie wierzę,

jest w moim sercu miejsce

dla niewiary niedostępne.,


8. Ja jestem twoim mianownikiem; cokolwiek pomyślisz nad kreską,

musi się podzielić przeze mnie. Nie ma innych rozwiązań

i nigdy już nigdzie nie odpoczniesz, tylko we mnie.

Ja jestem twoim spokojem, puentą, dojściem, portem,

morałem całego życia.,


+,

MELANCHOLIA. Po pierwsze jest nasz puchaty piesek Mela (jego pełne imię to oczywiście Melancholia). Po drugie jest „Melancholia” Albrechta Dürera, którą ściągnąłem sobie z Galerii Google’a i ustawiłem jako tło na monitorze. Po trzecie idzie o mnie samego, chronicznego pesymistę, marudę i dekadenta, podejrzewającego świat o to, że jest dziełem bogów albo wszechmogących i niedobrych, albo dobrych, lecz niewszechmogących. Po czwarte są „Problemata” Arystotelesa, gdzie znajduję rodzaj pocieszenia: „Wszyscy ludzie — powiada Stagiryta — którzy wyróżnili się bądź w filozofii, bądź w polityce, bądź w poezji, albo w sztuce i umiejętnościach, byli jak się zdaje melancholikami”. Po piąte, przypomina mi się to, co wielki religioznawca Mircza Eliade napisał w swoim „Dzienniku z Portugalii”, że ostatecznie jedyną prawdomówną formą religii jest (cóżby innego), melancholia. A teraz już puenta: w jej roli Pieśń dwudziesta czwarta Jana Kochanowskiego, z „melankoliją” w pierwszej zwrotce:

Zegar, słyszę, wybija,

Ustąp, melankolija.

Dosyć na dniu ma statek,

Dobrej myśli ostatek.


U Boga każdy błazen,

Choć tu przymówki prazen.

A im się bar-ziej sili,

Tym jeszcze więcej myli.


A kto by chciał na świecie

Uważyć, co się plecie,

Dziwnie to prawdy blisko,

Że człek — boże igrzysko.,


+,

TADEUSZ-NIETADEUSZ. Kartkuję stare zeszyty swego dziennika i natykam się w nich na wpis ze stycznia roku osiemdziesiątego drugiego, kiedy to rodzina odwiedzała mnie w białołęckim obozie internowania. Sześcioletnia córeczka Ania opowiedziała mi wtedy swój sen. „Siedziałam w więzieniu, jak teraz ty tatusiu, ale zaczarowałam się w mgłę i wyfrunęłam”. „A jakiego zaklęcia użyłaś?”, zapytałem. „Bardzo łatwego. Szepnęłam: Tadeusz-Nietadeusz, chcę być mgłą”. „I wyfrunęłaś?” „Wyfrunęłam”. ,

+,

8 kwietnia 2019. Józefów, „Poczuj Miętę”: jest to kawiarnia z częściowym repertuarem bezglutenowym. Tu z Anią-żoną na zupie cebulowej z tartą szpinakową; kompozycja ryzykowna, a jednak przyswajalna. Siadamy na zewnątrz, mimo chłodu. Ostatecznie mają tu koce firmowe do owinięcia się, gdyby ktoś miał potrzebę. Psina Mela skomli, dostaje więc kawałek tarty. Słońce malowniczo rozjarza dookolne krzewy forsycjowe. Śpiewają ptaki różnolite. Czyż tu nie jest raj, pyta Ania. Pochwalmy świat, który się dla nas aż tak stara. Kiwam głową, chwalę; sprawiedliwie jest chwalić rzeczy tego warte. I mówię z pamięci swój niedawno napisany wiersz pod tytułem „W śmieci nieśmiertelni”. Ania nie zna jeszcze tego utworu:

Człowiek wchodzi do ciemnego pokoju,

zapala światło, gasi,

wchodzi do ciemnego snu,

zapala się światło snu gaśnie.

Człowiek zapada się w nie wiadomo co.

No właśnie.


Mówią że sny bez snów podobne są

do śmierci bez śmierci.

Umierający we śnie

może nie wiedzą że odeszli?

W śmierci nieśmiertelni.

I żegnamy już „Poczuj Miętę”; uliczką Ogrodową oddalamy się „w stronę słońca”, jak w znanej piosence. Bo mieszkamy po zachodniej stronie Józefowa, a słońce zaczęło właśnie zachodzić.,

+,

Można domniemywać (nie tylko na podstawie Ewangelii Judasza), że Iskariota i Nazarejczyk umówili się co do ról, które odegrają w rytuale Odkupienia. Powtórzmy: umówili się co do tych ról. Znali się obaj bardzo dobrze, być może najlepiej w całym gronie apostolskim. Obaj zakładali, że są uzupełniającymi się narzędziami w ręku Boga. Współczesna katolicka interpretacja ofiary Judasza w połączeniu z ofiarą Jezusa, pogardzająca tą pierwszą, a przeceniająca drugą, wydaje mi się mało przenikliwa. Jedynie w prymitywnych narracjach tragicznych bohaterowi „dobremu” przeciwstawiany jest jakiś jednoznacznie „zły”. W narracjach inteligentnych bohaterowi dobremu przeciwstawiany bywa inny dobry, lecz poróżniony z tym pierwszym przez niepojęte wyroki losu, kaprys bogów etcetera. (A nie „zły” wskutek bycia „czarnym charakterem”).,

+,

28 marca 2019. Z mojego Fejsbuka: „Kogo Bóg kocha, tego doświadcza”, twierdzą fanatycy chrześcijańscy i zachęcają, aby człowiek zechciał „nieść swój krzyż”. Niestety promowanie, z powołaniem się na Boga, idei doświadczania (czytaj dręczenia) tych, których kochamy, wydaje mi się perwersyjne i okrutne.,

+,

25 marca roku 2019. Godzina szósta dziesięć. Radio TOK FM podaje, że w chorzowskim Planetarium Śląskim otwarto pawilon sejsmiczny, w którym zwiedzający mają szansę poczuć, jak to jest podczas trzęsienia ziemi w skali do siedmiu stopni Richtera. W Polsce zdarzają się tąpnięcia głównie wskutek szkód górniczych, o magnitudzie do czterech stopni. Siedmiu stopni nie doświadczamy, lecz chorzowski „pawilon sejsmiczny” stwarza nam szansę na przeżycie ekstremalne. +, Po południu studiuję „Religię bez Boga” Ronalda Dworkina. Na świecie istnieje wiele wyznań „bez Boga”, nie-teistycznych, jak buddyzm czy taoizm. No tak, jednak Dworkinowi szło w istocie o religię nie tylko bez Boga, ale i bez religii. Filozof ten (1931—2013), zebrał w książce swoje „wykłady einsteinowskie”, wygłoszone w roku 2011 na Uniwersytecie Berneńskim. Przytacza w nich między innymi poglądy metafizyczne samego Einsteina, który był ateistą, ale był także człowiekiem o bogatym życiu duchowym: „Świadomość istnienia czegoś dla nas niedocieczonego — pisał Noblista — owego objawienia najgłębszej mądrości i olśniewającego piękna dostępnego dla naszego umysłu w swym najpierwotniejszym kształcie, ta świadomość i zdolność odczuwania stanowi o prawdziwej religijności; w tym znaczeniu [ja sam] należę do ludzi religijnych”. Wyobrażam sobie, że ta mało znana deklaracja może zaskoczyć niektórych „twardych ateistów”. ,

+,

Lubię samotność, którą ja wybieram, ale nie tę, która wybiera mnie. Tymczasem już przez sam fakt bycia osobą ludzką czuję się skazany na jakieś odosobnienie. Ponieważ „osoba” jest istotą „o-sobie” (tak jak łacińska „persona” — „per se”). Nasza psychiczność ma de facto charakter dośrodkowy, wsobny, od-społeczny. Wszyscy, jako osoby, odwracamy się od stada ku jednostkowemu wnętrzu. Ku wnętrzu samotnej jednostki osobowej, o-sobie. Per-se.

+,

10 marca 2019. Skończyłem drugą już audiolekturę „Wyprawy Tschifelly’ego” — opowieści o samotnej podróży odbytej w siodle przez szwajcarskiego nauczyciela matematyki Aimé Tschifelly’ego, który trasę z Buenos Aires do Waszyngtonu (16 tysięcy kilometrów) pokonał jednym ciągiem w latach 1925—28. Dzięki podpowiedzi argentyńskich gauczów, dzielny Aimé wybrał się w swój rajd dosiadając koni rasy kriollo, o legendarnej wręcz wytrzymałości i takiejże inteligencji. Tschifelly (1895—1954) był typowym niespokojnym duchem: po studiach pedagogicznych odbytych w Bernie porzucił ojczyznę i przeniósł się do Anglii, gdzie wcale nie podjął pracy zgodnej z dyplomem, lecz zaryzykował karierę zawodowego futbolisty (miał po temu warunki fizyczne), a następnie boksera. Kiedy w Europie wybuchła wojna, nazwana potem „pierwszą światową”, odpłynął do Argentyny. W Buenos Aires przyjął posadę szefa Szkoły Języka Angielskiego; w wolnych chwilach włóczył się konno po pampasach wokół stolicy kraju. Ukończywszy trzydziestkę, postanowił dokonać czegoś więcej niż zachęcanie Argentyńczyków do mowy Szekspira. Tym czymś miał się właśnie okazać samotny rajd Aimégo przez dziką pampę, Andy i boliwijską dżunglę, przez tereny mroźne i tropikalne, bezludne i nawiedzane przez bandy desperados, którym Szwajcar umiał stawić czoła, przez malaryczne błota i zagubione wśród nich najbiedniejsze w świecie wioseczki, a również przez bogate miasta Peru, Ekwadoru, Kolumbii, Panamy, czy Meksyku, gdzie witano go niczym mitycznego „jeźdźca znikąd”. W miarę jak się posuwał naprzód, stawał się coraz sławniejszy; pisała o nim prasa obu Ameryk, przeważnie prorokując, że nie dokończy podróży, ponieważ podjął się zadania ponad ludzką i końską wytrzymałość. A jednak sfinalizował tę pielgrzymkę wedle początkowych założeń, czyli w Waszyngtonie, gdzie dokłusował aż do samego Białego Domu. Kiedy się wykąpał, ostrzygł i przebrał, doznał zaszczytu przyjęcia przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Calvina Coolidge’a… Czuję, że wrócę do lektury „Wyprawy Tschifelly’ego” jeszcze nie raz.,

+,

3 marca w roku 2019. Minibusem 37 na Grochów do Julci, która zawsze tak serdecznie mnie wita. Zawiozłem faworki od józefowskiej Babci Heli; schrustaliśmy je ze słabiutką kawą (słabiutką, ale i tak nie spałem przez nią do pierwszej w nocy). Wiktacego (czyli Wiktora) zastałem ozdobionego wielką szopą włosów, ukształtowaną na wzór plerezy tatusia z Sinfonii Varsovii (Wiki jest już w połowie przeprowadzony do ojca na ulicę Szuberta we Włochach pod Warszawą, którego wybrał na swego głównego opiekuna po rozwodzie rodziców). Mała Maciejka (z nowego małżeństwa Julii) słała mi swoje promienne uśmiechy bezzębnej, pięciomiesięcznej staruszki. O czternastej zgłosiła się przez WhatsAppa Ania z kanadyjskiego Ontario (u nich była dopiero ósma rano). Porozmawialiśmy mało-wiele, a z dużym wzruszeniem; cóż, nie widzieliśmy się od przeszło pół roku. W minibusowej drodze powrotnej słuchałem z walkmana „Młyna w piekarni” Jarosława Abramowa-Newerlego. Dosyć zgrabne są te opowiastki z Ontario (właśnie Ontario), choć jak na mój gust zbytecznie „uchichrane”. Jako melancholik z natury, nie lubię literatury wesołkowatej. Chyba, że jest ona klasy de lux, powiedzmy jak w „Jarmarku rymów” Juliana Tuwima. Niestety Abramow-Newerly nie ma nic, ale to nic wspólnego z Tuwimem.,

+,

Przeczytałem, że kaktus sagnaro zakwita po raz pierwszy w wieku siedemdziesięciu pięciu lat. I teraz się zastanawiam, czy i ja zakwitnę jeszcze czymś „pierwszym” w podobnym wieku? Byłoby to za trzy sezony, o ile dożyję.,

+,

17 lutego roku 2019. Do końca zimy pozostał jeszcze miesiąc, lecz bociany opuściły już podobno Egipt i lecą do Polski. We Wrocławiu jest dziś 14 stopni, w Józefowie też niemało, 12. +, Rano byłem w Warszawie, gdzie prowadziłem zajęcia z adeptami „twórczego pisania” (cztery godziny). Opowiadałem im między innymi o Filipie Parkerze, amerykańskim poecie posiłkującym się w swej twórczości programami komputerowymi. Przy użyciu tychże kreuje nie tylko poezję ale też literaturę użytkową na odległe od mowy wiązanej tematy, z zakresu klimatologii, medycyny, ekonomii i czego tam jeszcze. Z zawodu jest profesorem Europejskiego Instytutu Administracji Biznesowej, mającego swą siedzibę w Paryżu. A istota rzeczy jest tutaj taka, że Parker to światowy rekordzista jeśli idzie o liczbę autoryzowanych przez siebie tytułów książkowych; Wikipedia podaje, że w internetowej księgarni Amazon ulokował jak dotąd około dwustu tysięcy dzieł. +, Opowiadałem o Parkerze, a potem jeszcze o Raymondzie Queneau (1903—76), wynalazcy literatury kombinatorycznej z okresu przedkomputerowego, autorze słynnych „Stu tysięcy miliardów wierszy” oraz „Ćwiczeń stylistycznych”, z których korzystamy na każdym roku naszego kursu „pisania twórczego”. Dokładniejszy opis algorytmu owych „Stu tysięcy miliardów wierszy” daję w moich „Błędach i owędach” pod datą dziesiątego lipca roku 2009).,

+,

13 lutego roku 2019. Ulokowałem na Fejsbuku swój rubajat pt. „Ścieżki wpadają do dróg”. Eksperymentalnie, by tak rzec, przypisałem jego autorstwo Omarowi Chajjamowi, Persowi żyjącemu na przełomie jedenastego i dwunastego wieku. Żaden z moich komentatorów nie zauważył, że to mistyfikacja. Dziwne, mam przecież pośród swoich fejsbukowych rozmówców kilku profesjonalnych poetów?,

Omar Chajjam,

Z „Rubajatów”,


Ścieżki wpadają do dróg, strugi do rzek,

Gałęzie do drzew, minuty do godzin,

Czas do wieczności; do Boga zmierza człek.

Ścieżki wpadają do dróg, strugi do rzek.,


+,

„Kto trzęsie drzewem prawdy, temu spadają na głowę obelgi i nienawiść”, powiada Konfucjusz. Narodowi bolszewicy pisowscy (jak ich nazywa prof. Norman Davies) doczekali się w ciągu trzech lat swoich rządów szczerej nienawiści milionów Polaków. Ich ulubionym narzędziem sprawowania władzy jest kłamstwo (z „kłamstwem smoleńskim” na czele, celebrowanym od prawie setki rytualnych „miesięcznic”). Trzymają się też przyjętej od początku zasady „tyranii frakcji większościowej”. Nie zamierzają respektować ani głosów opozycji politycznej, ani ekonomicznej, obyczajowej, światopoglądowej czy kulturalnej. Swobodnie i nie licząc się z opinią Unii Europejskiej łamią Konstytucję, zastraszają opozycję, deprawują też Kościół, który wprzęgli do rydwanu swej „demokratury”. Najwyraźniej nie myślą w ogóle o tym co będzie, gdy skończy się ich władza i nadejdzie pora rozliczeń. Jak wszyscy przestępcy, prą do przodu. „Historię piszą zwycięzcy”: oto ich głupia dewiza.,

+,

„Wiedzcie, że nierozumny odczuwa stokroć silniejszą odrazę i niechęć do rozumnego, niż rozumny do nierozumnego”. (Sadi z Szirazu, „Gulistan”, rok 1258),

+,

Chęć, rtęć, piędź. Aglezja, frenezja, Tunezja. Poezja, poezja. Coś we mnie koniecznie pragnie zdźwięczniać, umuzyczniać mowę. Poezja, z jej akustycznymi środkami wyrazu, w pierwszym rzędzie muzykalizuje mowę. Upiększa ją na wiele sposobów, lecz głównie umuzycznia. Tak zwane figury stylistyczne, dziwności znaczeniowe, silnie eksponowane emocje — owszem, to się liczy. Jednak na pierwszym miejscu jest, czy powinna być, muzyka słów. Verlaine miał rację, gdy w swojej „Sztuce poetyckiej” na to właśnie próbował nas uczulić. „Nade wszystko muzyki! — pisał. — (…) Wiąż wyrazy niedbale dobrane: / Nic droższego od przymglonej piosenki, / Gdzie w upojeniu łączy się w dźwięki / Z Precyzyjnym — Niezdecydowane”. ,

+,

Kiedyś miało się chęć na tak zwane osiągnięcia. Dziś osobiście liczę raczej na „uniknięcia”, na wymiganie się czy to chorobie, czy samotności, ewentualnie jakiejś niepotrzebnej złości, pospolitej nudzie i tak dalej. Przeżyć nie gorszy dzień od wczorajszego, bez progresu ale i bez regresu: tyle mi obecnie wystarczy. „Dzięki ci Boże, że nie jest gorzej”: oto moja ulubiona mantra tegoczesna. Tak jest! Coraz mniej interesują mnie tak zwane „osiągnięcia”; wystarczą mi „uniknięcia”. ,

+,

13 stycznia 2019. Godzina dwudziesta. Przed chwilą, na oczach kamer telewizyjnych, wdarł się na estradę Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Gdańsku zamachowiec, który parokrotnie ugodził wojskowym nożem Pawła Adamowicza. Prezydent Gdańska upadł, a bandyta podbiegł do mikrofonu aby ogłosić, że znalazł się tu z powodów politycznych, że jego czyn to protest przeciwko Platformie Obywatelskiej, a personalnie przeciw Pawłowi Adamowiczowi. Bandyta odrzucił nóż i bez przeszkód pozwolił się aresztować ochroniarzom Wielkiej Orkiestry, zastępującym policję, która dziś miała zakaz (podkreślam: zakaz) osłaniania imprez Jurka Owsiaka na terenie całego kraju. Haniebną dyrektywę „o zakazie” wydał policji pisowski minister spraw wewnętrznych, Joachim Brudziński.

+,

Znalezione w Sieci: „Nie jestem w stanie tyle zjeść, ile chciałbym wyrzygać, gdy patrzę na to, co się dzieje w tej chwili Polsce”. ,

+,

Osobiście, w sensie zewnętrznym, żyję teraz dosyć nudno. No to trudno. Powiedzmy, że tak się żyje na brudno. Lecz na czysto, do publikacji, zawsze się jeszcze jakoś wyatrakcyjnię, napiszę z przygodami, choćby tylko myślowymi czy językowo-stylistycznymi. „Człowiek to styl”, jak powiedział kiedyś hrabia Buffon. Który nie był żadnym bufonem, lecz poważnym autorem czterdziestoczterotomowej „Historii naturalnej”, członkiem Akademii Francuskiej, przyrodnikiem i filozofem.,

+,

Wracam do lektury „Długiego marszu” Sławomira Rawicza. Dramatyczny audiobook, o tragicznych sprawach, ale jakże świetnie zrobiony. Zero nudy przy słuchaniu. Rawicz (1915—2004) uciekł z gułagu na Syberii (1941) i po sześciu tysiącach kilometrów marszu dotarł do Indii znajdujących się w strefie wpływów brytyjskich. Szedł (wraz z paroma towarzyszami) przez rozprażoną pustynię Gobi, szedł dróżkami i bezdrożami Chin oraz Mongolii. W Indiach Brytyjczycy utorowali mu dalszą drogę do armii Andersa. „Długi marsz” obfituje w niebywałe przygody, jest też dokumentem pięknego hartu ducha i mnóstwa szczęśliwych zbiegów okoliczności. Książka ukazała się na Zachodzie w 1955 i od razu była bestsellerem; w Polsce wyszła dopiero w roku 2001. W napisaniu „Długiego marszu” pomagał autorowi ghostwriter Ronald Downing. W parę lat po śmierci Rawicza pojawiły się plotki, że jego pierwszoosobowa narracja została oparta na przeżyciach innego więźnia Gułagu, Witolda Glińskiego. Dowiedziałem się o tych pogłoskach jeszcze przed lekturą zapisków, ale w niczym nie umniejsza to mego entuzjazmu dla świetnego dokumentu. W roku 2010 Peter Weir nakręcił film w oparciu o „Długi marsz” i dał mu tytuł „The Way Back” (w polskiej wersji — „Niepokonani”).,

+,

CO JEST NA PEWNO DOBRE? Dobre jest dobre zdrowie. Ba, jednak i choroby mają swe pożytki. Z naszych chorób żyją wszak lekarze i aptekarze; jeśli nie życzymy im bezrobocia, nie żądajmy dla siebie bezawaryjnego zdrowia. A jak ze zjawiskiem szczęścia, czy ono jest bezwzględnie dobre? Cóż, dobrostan na dłuższą metę rozleniwia i osłabia, niczym stan nieważkości na orbicie, powodujący atrofię mięśni. Zatem i szczęście nie jest rzeczą bezdyskusyjnie pozytywną. To może bezdyskusyjnie pozytywni są bogowie? Niestety, i to nie jest pewne. Biblijny Jahwe bywał jak wiemy niesprawiedliwy i przewrotny (co widać zwłaszcza w Księdze Hioba); wielu bogów różnych religii to istoty nie całkiem moralne, a nawet zbrodnicze, jak choćby Kronos, który chciał połknąć swego synka Zeusa. W takim razie… w takim razie może ja jestem bezwzględnie dobry, w sensie dobry przynajmniej dla siebie? — Nonsens, przecież nie jestem dla siebie dobry, zwłaszcza kiedy knocę coś w swoich tekstach. Autor sprzyjający sobie nie powinien popełniać błędów. (Chyba, że pisze „Błędy i owędy”, jak ja, gdzie różne wady i niedowłady, kiksy i uchybienia mogą się wydawać zgodne po prostu z przyjętą poetyką utworu… No tak, w tym sensie jestem dla siebie naprawdę dobry.),

+,

„Gdy zbliżasz się ku schyłkowi, wszystko na bok usuniesz i jedynie wolę swą i pierwiastek boski w tobie tkwiący czcią otoczysz”. (Marek Aureliusz, „Rozmyślania”),

+,

Kto na starość próbuje być młody, farbuje sobie włosy, udaje, że jest seksowny, zdobywa się na wyskoki czy podrygi młodości, ten wydaje mi się zwyczajnie żałosny. Ja sam wolę się starzeć bez podrygów. Celem życia jest śmierć, zatem wykonujmy swój cel na ile się da bezpretensjonalnie i pogodnie, zyskując przez to poczucie wolności, jako że wolność to „uświadomiona konieczność”. ,

+,

30 grudnia roku 2018. Pisałem dziś na Fejsbuku: W nadchodzącym roku 2019 minie 500 lat od kiedy pierwszy Europejczyk spróbował czekolady. Tym Europejczykiem był konkretnie Hernan Cortes, konkwistador, którego poczęstowano kakaowym napojem „xocolate” (co znaczy „gorzka woda”) na dworze Montezumy, azteckiego władcy Meksyku. Czekoladę piło się, a nie jadło, aż do wieku dziewiętnastego, kiedy to Szwajcar Daniel Peter do spółki z Henri Nestlem sprokurowali pierwszą twardą tabliczkę czekolady mlecznej. +, Słynne są uwagi na temat czekolady (jeszcze płynnej) zawarte w „Listach” markizy de Sévigne do jej córki, hrabiny Grignan. Jedenastego lutego w roku 1671 markiza pisała: „Nie czujesz się dobrze? Nie mogłaś zasnąć? Czekolada przywróci ci sen”. W liście z 15 kwietnia tegoż roku pani de Sévigne zmienia zdanie: „Moda na czekoladę przeminęła; wszyscy mówią o niej źle, przeklinają ją, oskarżają o wszelkie możliwe wady. Jest przyczyną waporów i kołatania serca. Mile podrażnia przez pewien czas, a potem nagle wprawia w gorączkę nie ustającą aż do śmierci”. 13 maja czytamy: „Błagam cię, byś nie piła czekolady! Jestem oburzona na nią osobiście. Tydzień temu miałam przez 16 godzin kolkę połączoną z obstrukcją i bólem nerek. W twoim obecnym stanie [córka jest w ciąży, przypis M.C.] mogłoby ci to grozić śmiercią”. 16 września: „Jestem dziś wściekła. Gdybym nie poróżniła się z czekoladą, wypiłabym filiżankę, co by mi dobrze zrobiło…”. 25 października: „Ale co powiesz o czekoladzie? Nie boisz się spalić sobie krwi? Czy wszystkie jej cudowne skutki nie kryją w sobie jakichś zagrożeń? (…) Jednak ty mi piszesz o tylu cudach, jakie ona tobie czyni, że sama już nie wiem, co myśleć. Markiza de Coetlogon piła tak dużo czekolady, będąc w ciąży rok temu, że urodziła chłopczyka czarnego jak diabeł. Niemowlę zaraz zmarło”. 28 października: „Chciałam się pogodzić z czekoladą; piłam ją przedwczoraj, aby lepiej strawić obiad, i aby dobrze mi posłużyła kolacja. I piłam wczoraj, aby się nasycić i pościć aż do wieczora. Wywołała wszystkie pożądane przeze mnie skutki i dlatego tak ją lubię”. (Listy pani de Sévigne cytuję za leksykonem Władysława Kopalińskiego „Przygody słów i przysłów”, Oficyna Wydawnicza Rytm, Warszawa 2007).,

+,

12 grudnia 2018. Piąta rano. Za oknem — deszcz. Na parapecie okiennym siedzi nasz kot ragdoll i najwyraźniej bawi go ten deszcz. Wodzi łapkami po szybie i próbuje chwytać krople, które spływają po odwrotnej stronie szkła. +, Po obiedzie, który dla mnie jest posiłkiem przedpołudniowym (między dziewiątą trzydzieści a dziesiątą), słucham w Dwójce „Ciaccony” Krzysztofa Pendereckiego, skomponowanej w roku 2005 „in memoriam Giovanni Paolo Secondo”. Zaskakująco, jak na styl Pendereckiego, przystępny utwór. Zaglądam do Encyklopedii muzycznej PWN i dowiaduję się, że ciaccony to „zeuropeizowane w szesnastym wieku tańce pochodzenia indiańskiego”. A więc w ich zaistnieniu w Starym Świecie miał jaki-taki udział Krzysztof Kolumb. Ciacconę „in memoriam” Penderecki włączył do swojego „Polskiego requiem”, które zaczął pisać w roku pierwszego zwycięstwa „Solidarności”, czyli w 1980. +, Wieczorem. Urwała mi się na schodach plastikowa torba, w której wynosiłem do śmietnika słoiki i butelki. Szkło spadało przez „duszę” między biegami schodowymi cztery piętra w dół, tłukąc się w drobny mak. Potworny hałas, zdecydowanie „antymuzyka”. Powychodzili na klatkę sąsiedzi, a ja z zawstydzeniem przepraszałem ich i zamiatałem szklany złom od dołu w górę przez te nieszczęsne cztery piętra, możliwie po cichutku, co zajęło mi około trzech kwadransów.,

+,

11 grudnia 2018. Dzisiaj setna rocznica urodzin Aleksandra Sołżenicyna, legendy rosyjskiej opozycji antykomunistycznej, autora słynnego „Archipelagu Gułag”, noblisty literackiego z roku siedemdziesiątego, breżniewowskiego banity. Ponowiłem niedawno lekturę jego wspomnień zatytułowanych „Wpadło ziarno między żarna”. Autor wyraża się tam równie źle o Sowietach jak o krajach Zachodu, które udzielały mu przez wiele lat azylu (na przykład o Szwajcarii). Niewdzięczny malkontent. Po upadku komunizmu wrócił do Rosji aby szerzyć w niej swoje fantazmatyczne idee teo-demokratyczne. Telewizja moskiewska pokazywała go z wielką atencją i z wielką, archimandrycką brodą. Kiedy do władzy na Kremlu doszedł Putin, rzecznik odnowy tradycji imperialnych, Sołżenicyn ochoczo go poparł. Liberalnych intelektuałów prozachodnich nazywał pogardliwie „wykształciuchami” („obrazowańszcziną”). Ukraińców i Białorusinów uważał za odszczepieńców, którzy zrobili głupstwo, wybijając się na niepodległość. Polski nie lubił; są w tej sprawie świadectwa poufne inżyniera Jerzego Węgierskiego, współtowarzysza niedoli przyszłego noblisty z łagru w Ekibastuzie. Ostatecznym tytułem do chwały pisarza miało się stać „Czerwone koło”, dzieło obliczone na 30 tomów, niestety nieukończone. „Czerwone koło” próbowało wyjaśnić Rosjanom, jak do tego doszło, że oni, dobrzy ludzie, okazali się nie tylko ofiarami, ale przede wszystkim katami w bolszewickiej machinie zagłady? Podobno nikt w Rosji tego polilogu nie czyta, bo rzecz jest nieuniknienie pokrętna, a przy tym nieatrakcyjna warsztatowo. Ja też tego nie czytałem, zwłaszcza, że po polsku wyszedł tylko mały fragment, pod nazwą „Sierpień czternastego” (tytuł nawiązuje do daty wybuchu pierwszej wojny światowej). No i tyle mam na razie do powiedzenia o Sołżenicynie, którego zarazem szanuję i nie lubię, lokalizując go w rodzinie nawiedzonych ideokratów, niestety nie demokratów.,

+,

Idę przez park. Czterech nastolatków pije piwo na ławce w ten sposób, że usadowili się na oparciu, a ubłocone buty trzymają na deskach siedzenia. Pomyślałem, że zwrócę im uwagę, ale zrezygnowałem. Po co mam przemawiać w ludzkim języku do młodocianych troglodytów? Zbluzgają mnie tylko po małpiemu, i tyle z tego będę miał.,

+,

Mój ulubiony epigram Jana Kochanowskiego: „Nie porzucaj nadzieje, / Jakoć się kolwiek dzieje, / Bo nie już ostatnie słońce zachodzi, / A po złej chwili dobry dzień przychodzi”. ,

+,

6 grudnia 2018. Dziś mija 65 rocznica śmierci Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, jednego z mych najulubieńczych poetów. A oto mój najulubieńszy wiersz ulubionego poety:

ULICA SZARLATANÓW


Szarlatanów nikt nie kocha.

Zawsze sami.

Dla nich gwiazdy świecą w górze

i na dole.

W tajnych szynkach piją dziwne

alkohole.

I wieczory przerażają

bluźnierstwami.


Wymyślili swe tablice

szmaragdowe.

Krwią dziewicy wypisali

charaktery.

Strachy w liczbach: 18

3 i 4.

Przeklinamy Jezu-Chrysta

i Jehowę.


Szarlatani piszą księgi

o papieżach.

Zawsze w nocy mówią źle o

Watykanie.

Zawsze w nocy słychać szklane,

szklane łkanie:

płaczą gwiazdy zaplątane

w szkła na wieżach.


Kiedy miesiąc umęczony

wschodzi na nów,

alkohole z przerażenia

drżą słodyczą.

Nie pomogą alkohole:

W nocy krzyczą

łzy fałszywe szmaragdowych

szarlatanów.


Bardzo cicho i boleśnie

jest nad ranem.

Dzwonią dzwony, świt pochyla

się w pokorze.

Odpuść grzechy szarlatanom,

Panie Boże,

wszak Ty jesteś takim samym

szarlatanem.,


+,

Najbardziej kocham ludzi pod postacią książek. Autor, kiedy pisze, próbuje przeskoczyć własną głowę, stara się dać z siebie to, co najlepsze, i jeszcze więcej. Pisarz w życiu pozatwórczym nigdy nie jest tak atrakcyjny jak wtedy, gdy przeistoczył się w dzieło, które go z powodzeniem prześcignęło i zdystansowało.,

+,

14 listopada 2018. Na placu Piłsudskiego pojawił się figurant konkurujący z Marszałkiem: pomnik Lecha Kaczyńskiego, prezydenta „wsławionego” tym, że wbrew regulaminom zabrał na pokład swego „tupolewa” prawie setkę polskich vipów i wszyscy wraz z nim zginęli 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem. +, Media opozycyjne dostrzegają podobieństwo posągu Lecha do identycznie zakomponowanej postaci Saparmyrata Nijazowa w Aszchabadzie. Nijazow sprawował rządy dyktatorskie w Turkmenistanie w latach 1991—2006. Jarosław Kaczyński zapowiada wzniesienie w stolicy całego mauzoleum ku czci brata-bliźniaka. Złośliwi dodają, że Jarosław nie spocznie, póki nie doprowadzi do beatyfikacji Leszka, wyniesienia go na ołtarze. +, Na koniec coś mniej wariackiego: Ani przelali dziś na konto honoraria za węgierskie i francuskie wydania jej „Małej zagłady”. Sumy nie są oszałamiające, ale i nie rozśmieszające.,

+,

5 listopada 2018. Mój dzisiejszy sen: jestem na spacerze leśnym. Przy okazji sprzątam śmieci; swoim zwyczajem wpycham pod mech jakieś pomniejsze szpargały czy butelki. Wtem okrywam wśród paproci całkiem dobre okulary. Przecieram, przymierzam: niestety, mają za dużo dioptrii. Więc też pod mech. O, ale widzę i zegarek? Jest to staromodna cebula kieszonkowa. Podnoszę, nakręcam, słyszę, że chodzi. Kto by pomyślał… Zegarek chodzi i ja też chodzę, to znaczy idę dalej, kontynuuję swój spacer. Co jakiś czas przykładam „cebulę” do ucha. Tyka. Kto by pomyślał…,

+,

„Tak zwane niewzruszone prawa przyrody są tylko jej chwilowymi przyzwyczajeniami”, napisał Alfred North Whitehead. Profesor Whitehead (1861—1947) był matematykiem, filozofem i wynalazcą „teologii procesu”, zakładającej, że Bóg stworzył Świat, ale i Świat bez przerwy stwarza Boga i że związane z tym interakcje nawzajem się warunkują.,

+,

Mądrość nigdy nie pada przed sobą na kolana; umysł krytyczny nie modli się do siebie. Bóg, jeżeli istnieje, nie sądzę aby był „wyznawcą” Boga. Prawdopodobnie w ogóle nie jest istotą religijną.,

+,

1 listopada 2018. ŚWIĘTO ZMARŁYCH, ŚWIĘTO ŻYWYCH. To, że Święto Zmarłych odbywa się tylko raz w roku, wydaje mi się nieporozumieniem. Zmarłych jest przecież więcej na świecie aniżeli żywych, miliony razy więcej. Nieżywi leżą warstwami pod ziemią, powoli stając się nią. Oczywiście egzystują w naszej pamięci, także w genach, które nam przekazali. No i w niezliczonych dziełach kultury i cywilizacji. Wszystko to jest skarb, do którego my, naziemni, dorzucimy, o ile nam się uda, jakiś drobiazg ledwie, ułamek. I wkrótce także już będziemy podziemni, po stronie wspomnianej większości, i jako duchy będziemy szeptali do żyjących w ich snach i prosili, aby nas uczcili trwającym najlepiej cały rok Świętem Nieżywych. Należy nam się to, bo jest nas miliony razy więcej, niż ich. A oni, żywi, niech sobie zostawią ewentualnie jeden czy dwa dni w roku na Święto Żywych.

+,

30 października 2018, piąta rano. Zawsze mi zimno w plecy i teraz także zimno, dlatego piszę owinięty grubym pledem. Zazdroszczę grubasom, którym nigdy w nic nie jest chłodno, nawet kiedy wcale nie są ubrani, bo de facto i wtedy są ubrani, w ten swój słynny izolator zwany nadwagą. Ja niestety mam raczej niedowagę, której dorobiłem się wskutek kultywowania tak zwanego zdrowego trybu życia. A co do zimnych pleców, to myślę, że wzięły mi się one z przyczyn psychospołecznych. Bo ten, kto nie ma u nikogo „pleców”, w sensie poparcia czy protekcji, musi się pogodzić z uczuciem chłodnej pustki za sobą. +, No i siedzę teraz i piszę owinięty pledem, a w sytuacjach, gdy nie wypada mi się posiłkować pledem, używam różnych sprytnych ocieplaczy skrywanych pod koszulą czy pod jakimś blezerem.,

+,

29 października 2018. Pisałem dziś na Fejsbuku: Niektórzy z was twierdzą, że władza Pisowska ma charakter legalny, bo została legalnie wybrana w roku 2015. Ja bym to jednak zniuansował. Zdaje mi się, że legalizm demokratyczny nie może opierać się na jednorazowym wydarzeniu zwanym „wyborami”. Władza, która od lat nie bierze pod uwagę głosu opozycji ani różnych mniejszości (nie tylko Elgiebete), która łamie Ustawę Zasadniczą (słowo „legalizm” pochodzi od „lex”, „prawo), która jawnie kupuje sobie poparcie rozdając pieniądze budżetowe, a do tego poniża Polskę na arenie międzynarodowej przez swoje głupie postępki, i która cynicznie kłamie w mediach niegdyś publicznych — ta władza zasługuje na miano raczej okupacyjnej, niż „legalnej”. Nie uważacie?

+,

Nasz biały kot ragdoll („szmaciana lala”) jest wielki kochaś, kokiet i samiec alfa, przytula się do ludzi, ale dla psicy Meli bywa okrutny, boksuje ją kangurzym sposobem, gryzie w ogon, wypycha biedną z jej piankowej budki, chociaż ma własną et cetera. +, Wyguglowałem w internecie trochę ciekawych danych o kotach „literackich”; na przykład Ernest Hemingway trzymał w swojej posiadłości na wyspie Key West u wybrzeży Florydy około czterdziestu kotów (były to unikatowe koty sześciopalczaste). W testamencie zapisał im piękny dom, przekształcony po śmierci pisarza w muzeum jego imienia. Koty do dziś licznie zamieszkują ten przybytek, stanowiąc bodaj główną jego atrakcję. Bohumil Hrabal także hodował pokaźne stado mrymrusiów, nie panując niestety nad ich rozrodem, przez co z rozpaczą eksterminował co któryś miot, topiąc go albo jeszcze gorzej, waląc workiem z małymi o ścianę domu, aż do skutku. Zalewał się potem łzami i pił na umór. (Nigdy nie lubiłem Hrabala-człowieka, ale i w roli pisarza nie za bardzo mnie on czaruje). Ciekawego kota miał Thomas Hardy, autor słynnej „Tessy d’Uberville”. Cobby, bo tak się nazywał ten pupilek, zjadł po śmierci pisarza jego serce. Stało się to w dniu sekcji zwłok Hardy’ego, niezbyt przewidująco poprowadzonej przez młodego chirurga. Biednego czworonoga pozbawiono natychmiast życia, zgodnie z prawem o zwierzętach-ludojadach. P.S. Nasz biały ragdoll ma na imię Zyzio albo Zezio, bo często zezuje, nie wiemy na razie czy z przyczyn okulistycznych czy dla kawału, aby nas rozbawić.,

+,

28 października 2018. W „naTemacie” czytam dziś fachowo napisany akt oskarżenia w sprawie głównych aktorów tak zwanej „dobrej zmiany”, porażający w swej treści i nie pozostawiający cienia wątpliwości, że od 2015 roku rządzi nami kamaryla przestępcza. Wojciech Sadurski, autor tego dokumentu, napisanego w imieniu „Suwerena” (czyli narodu polskiego w ulubionym ujęciu PiSu), jest prawnikiem, filozofem, politologiem, profesorem Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego we Florencji, profesorem Uniwersytetu w Sydney, profesorem nadzwyczajnym Uniwersytetu Warszawskiego, publicystą i komentatorem politycznym. Poniżej udostępniam fragmenty tekstu z „naTematu”:


Oskarżam Andrzeja Sebastiana Dudę, urodzonego 16 maja 1972 w Krakowie, o to, że pełniąc funkcję Prezydenta R.P., dopuścił się bezprawnej zmiany konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej, podważając zasadę podziału i równoważenia władz (Konstytucja R.P. Art. 10 ust. 1), a w szczególności podpisując liczne ustawy zmieniające ustrój państwa w drodze niekonstytucyjnej, między innymi ustawę o ustroju sądów powszechnych, o Sądzie Najwyższym i o Krajowej Radzie Sądownictwa, czym popełnił delikt konstytucyjny, a także naruszył artykuł 127 kodeksu karnego („zamach stanu”), i ponadto dopuścił się licznych przestępstw przekroczenia uprawnień funkcjonariusza publicznego, m.in. usiłując ułaskawić pewne osoby przed wydaniem wobec nich prawomocnego wyroku [chodzi o Mariusza Kamińskiego, koordynatora pisowskich służb specjalnych, przyp. M.C.], a także przestępstw niedopełnienia obowiązków przez wyższego funkcjonariusza państwowego, m.in. przez uporczywą odmowę odebrania przyrzeczenia od prawidłowo wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego, czym popełnił i delikt konstytucyjny i przestępstwo z art. 231 kodeksu karnego („przekroczenie uprawnień przez funkcjonariusza”);


oskarżam Mateusza Jakuba Morawieckiego, urodzonego 20 czerwca 1968 roku we Wrocławiu o to, że pełniąc funkcję Prezesa Rady Ministrów nie doprowadził do natychmiastowej publikacji orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego o sygnaturach K 47/15, K 39/16 i K 44/16, czym popełnił przestępstwo niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariusza publicznego (kodeks karny art. 231); ponadto oskarżam go o to, że w trakcie kampanii wyborczej poprzedzającej wybory samorządowe w dniu 21 października roku 2018, wielokrotnie obiecywał preferencje rządowe w rozdziale środków publicznych dla tych samorządów, w których większość zdobędzie partia o nazwie „Prawo i Sprawiedliwość”, czym dopuścił się przestępstwa czynnego łapownictwa wyborczego, zatem czynu zabronionego przez art. 250a k.k., par. 2; (…)


oskarżam Jarosława Aleksandra Kaczyńskiego, urodzonego 18 czerwca 1949 roku w Warszawie, o to, że kierując wykonaniem czynów zabronionych przez inne osoby, w szczególności pełniące funkcje Prezydenta R.P., Premiera, ministrów, Prezesa Trybunału Konstytucyjnego oraz posłów i senatorów wybranych z list partii o nazwie „Prawo i Sprawiedliwość”, dopuścił się sprawstwa kierowniczego nastawionego na zmianę ustroju konstytucyjnego R.P. przez obalenie zasad demokratycznego państwa prawnego (art.2 Konstytucji R.P.) i podziału oraz równoważenia się władz (art. 10 ust. 1 Konstytucji), skupiając przy tym całą władzę publiczną w swoich rękach, a zatem kierując zamachem stanu, o czym jest mowa w art. 127 kodeksu karnego) (…);


Wobec wszystkich tych osób domagam się sprawiedliwej kary, zgodnej z obowiązującym prawem (…).,


Podpisano: Suweren


(Żądania Suwerena spisał i własnoręcznym podpisem poświadczył Wojciech Sadurski).,

+,

„IDŹ NA WYBORY SKREŚLAĆ POTWORY”. — Uważam, że powinna istnieć procedura głosowania pozytywnego i negatywnego. Ta druga polegałaby na wykreślaniu z list wyborczych osób zagrażających bezpieczeństwu państwa. Wbrew pozorom, głosowania negatywnego nie proponuję tu jako utopii. Bo stosowano je na przykład w greckim antyku jako tak zwany ostracyzm. Na skorupkach „ostrakon” wyborcy wypisywali nazwiska osób najbardziej niepożądanych w życiu publicznym. I to działało. Jeśli wtedy działało, to czemu nie miałoby działać także dzisiaj? (Siłą sprawczą w życiu publicznym jest sprzeciw, nie tylko poparcie. Mnóstwo ludzi nie chodzi współcześnie do wyborów, bo odjęto im szansę legalnego trybu wyrażenia sprzeciwu).

+,

19 października 2018. Wygląda na to, że to już koniec tegorocznego lata (trwało aż siedem miesięcy, rzecz w Polsce nieczęsta). Temperatura spadła z wczoraj na dziś o dwadzieścia stopni; w tej chwili mamy ledwie trzy kreski powyżej zera. +, Z innej beczki: Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej kazał rządowi PiS natychmiast cofnąć niekonstytucyjne zabiegi wokół odebrania polskiemu sądownictwu niezawisłości (bagatela). Bardzo się cieszę, a zarazem jest dla mnie oczywiste, że „kaczyści” spróbują zignorować werdykt TSUE, grając na zwłokę, coś matacząc, chachmęcąc i kłamiąc. +, Zaglądam do „Rozmów” z Emilem Cioranem. Jest to praca zbiorowa wydana w roku 2017 przez Aletheię (tłumaczył Ireneusz Kania). Wywiady ukazują pisarza jako personę o umysłowości stricte mozaikowej. Cioran wielokrotnie prosi swoich „wywiadowców”, żeby go nie odpytywali z „całokształtu” jego poglądów, bo nie posiada całokształtu, a tylko fragmenty. Wolno mu, jest przecież pisarzem, a nie ideologiem. Oni go oczywiście nie słuchają i tak czy owak pragną wymusić na Emilu zwartą filozofię. Indagowany kręci głową, jest niezadowolony. Nie uważa się za mędrca, któryby na wskroś przeniknął zagadkę istnienia. Owszem, kocha mędrców, Koheleta, Schopenhauera, czy tego marudnego Buddę, oczywiście też Nietzschego, sam jednak uważa się głównie za artystę słowa, a nie za uczonego badacza zagadek świata. W sumie książka wydaje mi się chybiona, źle zaprojektowana, na szkodę, a nie korzyść Ciorana. Odniosłem ją do wypożyczalni, nie doczytawszy do końca. Czego i wam życzę. Obejrzyjcie, bo warto, ale nie doczytując do końca.,

+,

18 października 2018. Ania przywiozła z Sandomierza, gdzie miała występy, ciekawy album zatytułowany „Księga gości sandomierskiej Górki Literackiej”, zredagowany przez Jerzego Krzemińskiego, a opublikowany przez lokalne Wydawnictwo Diecezjalne w roku 2010. „Górka Literacka” to gościnne mieszkanie państwa Renaty i Jerzego Targowskich (ulica Sokolnickiego 2), oddane non profit pisarzom szukającym azylu twórczego w tym arcymalowniczym miasteczku nad Wisłą. Byliśmy tam z Anią w roku 2001 i mamy w „Księdze gości” swoje konterfekty na stronie 140, obok fotek Sławomira Mrożka i Ernesta Brylla.,

+,

17 września 2018. Straciłem poczucie równowagi, mój błędnik zadziałał błędnie, stary już jestem, spadłem z roweru, było to dzisiaj w Michalinie. Długo nie mogłem dojść do siebie, z trudem pozbierałem się z gleby, kręciło mi się w głowie. Jakaś dobra dusza zapytała mnie, czy nie wezwać pogotowia? Podziękowałem niewyraźnie; cóż, raczej nie lubię siebie w roli ofiary. Usiadłem na pobliskim skwerku, półdzikim, na ściętym pniu drzewa, i przez pół godziny czekałem na dalszy rozwój wypadków. Wszystko mi w środku brzęczało. Spojrzałem na rower: on akurat wyglądał zupełnie zdrowo. Nareszcie podjąłem decyzję: jedziemy do domu. Podniosłem się, nie bez trudu wsiadłem na mój bicykl i potoczyliśmy się ścieżką rowerową wzdłuż ulicy Wawerskiej do Józefowa.,

+,

15 września 2018. Julcia Cisło-Miłkowska urodziła nam dziś w Berlinie małą Hanię. Wieczorem zatelefonowałem do niej, proponując półżartem, żeby dała Hani na drugie imię „Maciejka”, po mnie (gdy „Hanię” wzięła po matce Julci, a więc po mojej rozwiedzionej żonie). Maciejka dałaby się wpisać w ciąg ozdobnych nazwań kwiatowych, takich jak Róża, Hortensja czy Wioletta. Kościelną patronką Maciejki mogłaby być beatyfikowana w średniowieczu klaryska Mattia (w Polsce zwana Macieją) de Nazzarei, Włoszka żyjąca w latach 1235—1320.,

+,

14 września 2018. Ania (córka) zainstalowana już nad Tamizą kanadyjską, w Londynie też kanadyjskim. Julek od razu poszedł do szkoły (klasa zero). Popłakuje, bo jego angielski jest słabiutki, ale bez wątpienia poradzi sobie; to genialny chłopiec. Ania ma pozwolenie na pracę. Nie boi się przejściowej deklasacji; gotowa jest na początek robić cokolwiek, choćby stanąć w gastronomii „na zmywaku” (w Polsce skończyła S.G.H.). Imran, inicjator zaoceanicznego exodusu, załatwił sobie zdalnie posadę mikrobiologa na Uniwersytecie Zachodniego Ontario. Procentuje jego warszawski doktorat. Mieszkają w osiedlu małych domków na kampusie (4 pokoje, parter, czarne wiewiórki za oknami). +, Tymczasem Julia pisze mi z Berlina, że może już jutro będzie rodzić Hanię. Ów precyzyjny termin wymyślili medycy, zamierzający wywołać akcję porodową sztucznie. Jula ma 43 lata i jej organizmowi należy się sztuczne staranie.,

+,

Nie warto wierzyć we wszystko, w co myślimy, że wierzymy.,

+,

10—13 sierpnia 2018, Zakopane. Dzień pierwszy: Ania śpi do ósmej, ja tylko do czwartej, czyli jak zawsze. Aby się napić herbaty i zjeść „przedśniadanie” przenoszę elektryczny czajnik do łazienki, robię sobie kanapki na parapecie pod lustrem, dokładnie dociskam drzwi i rozsiadam się na opuszczonej desce sedesowej. Po drugim śniadaniu wybieram się szlakiem Kasprowicza z Antałówki do Harendy. Idę sam, bo Ania wskutek nadczynności słońca czuje się „opadła z sił”. Prowadzi mnie szczera droga polna, z ptaszętami nad głową, ze złotymi wrotyczami pod nogami, gdzie i liliową wierzbówkę uświadczysz i także inne rzewne kwiatki. Wtem słyszę jak z dołu, od Szpitala Miejskiego, basuje helikopter TOPRu, widzę z daleka jak się podrywa, szybko podnosi się w moją stronę i śmiga mi tuż przed nosem, zapewne lecąc ratować jakieś ofermy poszkodowane wśród przepaści i perci tatrzańskich. Schodzę ku Harendzie, gdzie z drewnianego kościółka wysypują się właśnie ludzie po mszy (bo dziś niedziela). Widzę, że jakiś rowerzysta odpina swój rower zaparkowany pod świątynią, z opóźnieniem zauważając, że ktoś ukradł mu siodełko. Rozpacza, klnie i znowu rozpacza. Po czym, zrezygnowany, odjeżdża na stojąco, biegnąc niejako na pedałach., +, Dzień drugi. Przy obiedzie (nadmienię, że mieszkamy w hotelu „Wersal”) — rozmowa z Tomkiem Łubieńskim o koncepcji profesora Pawła Wieczorkiewicza dotyczącej ewentualnego akcesu Polski w czasie drugiej wojny światowej do obozu Państw Osi. Akces taki zgłosiły, jak wiemy, Italia, Węgry, Bułgaria, Serbia, Chorwacja i Słowacja i per saldo nieźle na tym wyszły. No tak, no tak, przyznaje Tomek, ale byłby to dla nas dyshonor, popierać choćby taktycznie i przejściowo hitlerowców. (Łubieński napisał na ten temat własną książkę zatytułowaną „1939. Zaczęło się we wrześniu”). Ba, jednak w realiach roku trzydziestego dziewiątego, mówię hrabiemu (bo Łubieński to hrabia), mogliśmy wybierać tylko narodowe samobójstwo albo życie i dyshonor, trzeciej drogi nie było. Sojusz z Anglią i Francją, w który wierzyli naiwni sztabowcy, był od początku polityczną wydmuszką. Całość tych spraw nieźle ujął ostatnio (2012) Piotr Zychowicz w swojej political fiction „Pakt Ribbentrop-Beck”, z podtytułem „Jak Polacy u boku Trzeciej Rzeszy mogli pokonać Związek Sowiecki”. Łubieński kręci głową: gdybyśmy poparli Hitlera, mówi, Amerykanie w 1945 spuściliby na Warszawę, nie na Hiroszimę, bombę atomową. Ja wzruszam ramionami i mówię: Ty chyba nie czytałeś tego Zychowicza; on zakłada, że w zimie roku czterdziestego trzeciego, kiedy pycha i głupota kazały Hitlerowi zaatakować wzorem Napoleona dobrze okopaną Moskwę, my byśmy zdradzili nazistów, zmienili front i zaproponowali Anglo-Amerykanom wspólny pakt antynazistowsko-antybolszewicki. Hitler ze Stalinem wykrwawialiby się nawzajem na mrozie w bezsensownej hekatombie, zaś demokratyczni alianci, z naszym udziałem, wznosiliby zręby przyszłego ładu światowego. Ominąłby nas półwiekowy okres peerelowski, jakże dla nas rujnujący, skorzystałby też naród rosyjski, pozbywając się osłabionej jaczejki stalinowskiej. Także naród niemiecki, po denazyfikacji, przekształciłby się szybko w demokratyczną Bundesrepublikę… Mnie wizja Zychowicza bardzo przekonuje, puentuję swoją tyradę. A mnie nie przekonuje, wzdycha Łubieński. Bo jest jeszcze problem żydowski. Obawiam się, że w Polsce hitlerowskiej zostałby haniebnie podkręcony lechicki antysemityzm i Holokaust wykonano by po części naszymi rękami. Przecież widzisz, co się dzieje w rzeczpospolitej pisowskiej: Oener i inne nacjonalistyczne kanalie śmiało podnoszą głowę. Pod rządami Trzeciej Rzeszy, choćby przejściowo, stalibyśmy się polityczno-moralnymi potworami, amplifikowanymi antysemicko… +, Dzień trzeci. Wieczorem — w Teatrze Witkacego na Chramcówkach. Finał Zakopiańskiego Drugiego Festiwalu Literackiego. Jury pod przewodnictwem mojej żony nagradza ex aequo Mariusza Urbanka za „Makuszyńskiego. O jednym takim, któremu ukradziono słońce”, oraz Macieja Pinkwarta za „Plebana spod Giewontu” (rzecz o księdzu Stolarczyku)., +, Apendyks. — Nie, jednak nie będzie apendyksu, bo upisał mi się tak błędny, że nie ścierpiałyby tego nawet moje „Błędy…”. Wykasowałem go.,

+,

9 sierpnia roku osiemnastego. Dawna kopalnia torfu pod Otwockiem. Na miejscu odkrywki powstał rozległy staw śródleśny, malowniczo obrzeżony tatarakiem i zamieszkały przez stada dzikiego ptactwa, z białymi łabędziami włącznie. Pojechałem obejrzeć to cudo z moimi berlińczykami, Julcią i Stanisławem Miłkowskimi. Berlińczycy nie byli zachwyceni. Może i słusznie, bo mają nad Sprewą i Hawelą mnóstwo tego rodzaju atrakcji przyrodniczych. W trakcie spaceru powrotnego do auta natknęliśmy się na pewną tablicę z ubiegłego wieku. Ustawili ją leśnicy Drugiej R.P., przywracający drzewostany po czasach rabunkowej gospodarki carskiej (1795—1918). „Gdzie halizny i pustynia — głosiła rymowana inskrypcja — Siać i sadzić zagajenia! Niech się po nas las zostanie. Pracy leśnej poszczęść Panie”. („Halizny” to oczywiście „hale”, „golizny”).,

+,

Czytam w internecie o wynalazkach, których dokonano we śnie. 1. Einsteinowi zwidziało się pewnej nocy, że jedzie w dół po stromym stoku, coraz szybciej, aż w końcu osiąga prędkość światła, przy której gwiazdy i inne ciała niebieskie zmieniają swe kształty. Po obudzeniu, uczony podjął obliczenia, których wynikiem stała się słynna formuła E = em ce kwadrat. 2. Eliasz Howe (1819—1867) pracował nad skonstruowaniem maszyny do szycia. Łamał sobie głowę nad tym, jak mogłaby wyglądać igła do jego wynalazku. Nareszcie sen podsunął mu wizję igły z uszkiem w ostrzu, nie z tyłu igły. 3. Paul McCartney usłyszał fragment melodii „Yesterday” w marzeniu sennym, po którym zerwał się do fortepianu, aby zagrać i zapisać nutami zalążek przeboju. (Całą rozbudowaną historię słynnego „Yesterday” znaleźć można w Wikipedii pod hasłem „Yesterday”).,

+,

7 sierpnia 2018. Ktoś z Komitetu Obrony Demokracji w Szczecinie miał dobry pomysł i założył tamtejszemu pomnikowi Lecha Kaczyńskiego koszulkę z „napominającym” napisem: „Konstytucja, Jarek!”. (Że niby legalista Lech przemawia do sumienia swego bliźniaczego brata Jarosława, przestępcy konstytucyjnego). Nadprezes Polski natychmiast uruchomił aparat śledczy, mający wytropić sprawców „profanacji” posągu byłego prezydenta R.P. Tymczasem cała Polska zaczęła naśladować koncept szczeciński i w setkach miejscowości zaopatrzonych w jakie takie pomniki, wszystko jedno kogo przedstawiające, pojawiają się na nich, to jest na pomnikach, koszulki „konstytucyjne”. Polacy w sporej liczbie nie zgadzają się jak widać na próby rządowego zlikwidowania nad Wisłą demokracji liberalnej, zwanej też demokracją konstytucyjną.,

+,

W „Gazecie Wyborczej” przeczytałem, że największym chińskim poetą współczesnym (niektórzy twierdzą, że „poetką”) jest Xiao Bing, Mały Lód, autor-autorka jak dotąd jedenastu tysięcy wierszy. Xiao Bing to Sztuczna Inteligencja, nie człowiek. Robota tego budowano od roku 2014 do 2016 i trudzili się nad tym najwybitniejsi informatycy nie tylko chińscy, ale też amerykańscy, japońscy i hinduscy. Oto przykładowy wiersz liryczny Xiao Binga (nazwiska tłumacza „Gazeta Wyborcza” nie podaje):

CAMBRIDGE,


Cambridge

świeży łagodny wiatr

nie depcze mi już po piętach

We śnie szukając snu

popadam w bezsenność

Jestem długim mostem

u którego końca odnalazłbyś może nową miłość

Owionie cię jeszcze blask nadziei

A może to będzie wiatr


+,

SKIETRASZONE WĄDROŁAJE. — Postanowiłem używać neologizmów Witkacego zamiast pospolitych przekleństw; cóż, Witkacy jest po prostu elegantszy. Posłuchajcie tylko: klapzder, blamfondryga, syzygamb, skietraszone wądrołaje, sflądrysyny… Jassna landryna!

+,

23 czerwca roku 2018, sobota. Rano na targu w Falenicy. Dzień zimny, wojowniczy, z chmurami pędzącymi na front atmosferyczny, wedle spostrzeżenia Ani. W południe gościmy Julię z Wiktorem i Mahatmą. Przyjemnie obcowanie, małe „conieco” z ciastkami, lodami i werbeną zaparzoną w termosie z żywych listków, kupionych na targu. Potem obaj chłopcy zbiegają na podwórko, aby pokopać piłkę, ale szybko się nudzą, wracają i proszą o włączenie im komputera z filmikami o czeskim Kreciku. (Przy okazji dowiaduję się z internetu, że „Krecik” to dzieło Zdenka Milera z 57 roku, czego jak dotąd nie byłem świadomy). Wieczorem słucham audiobooka z „Zapiskami więziennymi” Stefana Wyszyńskiego (główna ulica w Józefowie nosi imię kardynała). W części cywilnej, by tak rzec, teksty są ciekawe, natomiast w akapitach „księżowskich”, napisanych z użyciem żargonu modlitewno-wyznaniowego, serdecznie mnie nudzą.,

+,

PODOBNO PIES TO NAJLEPSZY PRZYJACIEL CZŁOWIEKA. Ale czy człowiek to najlepszy przyjaciel psa? Ba. Przypomnijmy sobie, co o szczekaczach mówi nasz język, z czym kojarzą nam się w naszej mowie psy. Psiakrew, psubrat, psianoga, psiawiara, psuć (dawniej psować), psioczyć: nie są to ekspresje przyjacielskie. Wiesza się na kimś psy (była w średniowieczu taka kara), ewentualnie obsobacza się kogoś, obraża per „sukinsyn”, „kanalia” (to od psa po łacinie, „canis”) i tak dalej. Czyli język lokuje „psy” w niepochlebnym polu skojarzeniowym. I niemniej hodujemy w Polsce miliony psów niby to w roli „przyjaciół”. Jakim cudem? Ba, człowiekowi dogadza prawdopodobnie usłużny, a de facto służalczy charakter psa. Zwierzę to jest urodzonym niewolnikiem, gotowym kochać swego pana nawet bez wzajemności. I to fanom szczekaczy wystarcza., +, Dzięki aplikacji moikrewni.pl sprawdziłem, że w Trzeciej R.P. żyje prawie 50 tysięcy osób o nazwisku Kot, nie ma zaś nikogo o nazwisku Pies. Owszem, jest w kraju paru Piesiewiczów ewentualnie Psiaczków. Ale Psa żadnego nie ma.,

+,

Wysłuchałem płyty z książką Kazimierza Nowaka pt. „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd. Listy z podróży afrykańskiej z lat 1931—36”. Nowak był etnografem-samoukiem. Wyruszył do Afryki, cóż, na wariata, prawie bez pieniędzy, zamierzając wynajmować się po drodze do różnych prac. Skutek był taki, że peregrynował często obdarty, głodny i chory, ogólnie niereprezentacyjny. Budził zdumienie wśród Czarnoskórych, którzy w latach trzydziestych nie widywali białych aż tak biednych. Zaczął swoją włóczęgę w Trypolisie, z którego przez Libię, Egipt, Sudan, Kenię, Mozambik i Rodezję dotarł do Oceanu Południowo-Atlantyckiego. Wracał zachodnimi stronami Czarnego Lądu, pokonując w sumie około czterdziestu tysięcy kilometrów, akurat tyle, ile ma w obwodzie glob ziemski. Jako miłośnik rdzennego interioru, brnął głównie bezdrożami i pieszo (rower ciągle mu się psuł). Od czasu do czasu wsiadał na wielbłądy czy konie, albo do jakiejś pirogi, z którą wywracał się na wodospadach Lomeli, Uele, Luapuli czy innej rwącej rzeki. Tracił przy tym dobytek, a omal że nie życie, bo naturalnie (co opisywał w listach) czyhały na niego krokodyle i hipopotamy, ba, także krajowcy, niewyposażeni w przemiły charakter Murzynka Bambo z wierszyka Tuwimowego. Nowak, po powrocie do Polski, prawie natychmiast umarł, zaledwie dociągnąwszy do czterdziestu lat. Osierocił ukochaną żonę Marysię i dwójkę dzieci. Zjadła go zbyt forsowna eksploatacja organizmu. Książkę Kazimierza Nowaka skonstruował tak naprawdę, na podstawie listów i innych materiałów zgromadzonych przez amatora-etnografa, Łukasz Wierzbicki, opiekun schedy po nim. Warto sięgnąć po ten dokument.,

+,

Pszczoła wpadła mi do szklanki z wodą. Wygarnąłem ją ołówkiem. Pszczoła jest kapelmistrzem w symfonii przyrody, jej skrzydełka drgają 440 razy na sekundę, na nutę „a”, do której dostraja się też przed koncertem każda filharmonia.,

+,

BYWAJĄ DOBRE LUB KOSZMARNE, ALE NIGDY NUDNE. Nie pamiętam, abym się nudził w którymkolwiek ze swoich snów. Jak to możliwe? Na jawie nudzimy się masami: w pracy, w chorobie, w różnych kolejkach, na oficjalnych akademiach i przyjęciach, gadając z bliźnimi grzecznie o niczym. Ziewamy, oglądając reklamy w telewizji, ziewamy w komunikacji, ziewamy, zmywając naczynia i tak dalej. Dlaczego nie nudzimy się w swoich snach? Czy ktoś to wie?,

+,

Rzadko widywany w internecie wiersz Wisławy Szymborskiej, napisany wyraźnie w celach rozweselających. (Kilka z osób wymienionych w tym utworze miałem okazję poznać osobiście):

GALERIA KRAKOWSKICH PISARZY


Oto portrecik pani Walas.

Wykonał sepleniący malaz.


Rysunek piórkiem — Marta Wyka.

Rzuca się w oczy brak stanika.


Jan Prokop z brodą — ale gwasz!

Dużo go poszło na tę twarz.


Kuszenie Ewy (Lipskiej) — glina.

Lepił amator z Kobierzyna.


Krzysztof Lisowski u Wierzynka.

Widzów przyciąga raczej szynka.


Akt W. Twardzika — olej w ramach.

Komentuj, ale nie przy damach.


Liryk Moczulski — niepodobny.

W dzisiejszej sztuce feler drobny.


Tadeusz Nyczek — nowy Manggha.

Nie pytaj czy ta sama ranggha.


Czałczyńska Basia — rozebrana.

Dzieło z pewnością nie Tycjana.


Grupa kolegów z S.P.P.

Do słowa „grupa” rymy w tle.


Szymborska — gips. Łaskawy los

obtłukł ją trochę, zwłaszcza nos.


Wiesław Szymański — fragment fresku.

Nie podnoś tylnej nóżki, piesku.


Pilch Jerzy. Wygląd jego zdrowy

uchwycił malarz pokojowy.


Zespół „Dekady”. W żadnym razie

Nie stawaj przy tym bohomazie.


Zechenterówna — pinxit wampir.

Szyjka poetki w stylu ampir.


Elektorowicz — całkiem gratis

wymuskał go miejscowy Matis.


M. Stala zaczytany w Nietzschem.

Można to śmiało nazwać kiczem.


Maj. Nieznanego twórcy sztych.

Kup, jeśli chcesz zagracić strych.


Stanisław Balbus. Same kości.

Przystosowany do wieczności.,


+,

„Gdy chcesz poprawić sobie nastrój, pomyśl o zaletach swoich bliźnich, o dzielności jednego, skromności drugiego, hojności trzeciego, o geniuszu, talencie, pracowitości pozostałych. Nic tak nie pociesza, jak obrazy cnót rozpoznawalne w charakterach współżyjących”. (Marek Aureliusz, „Rozmyślania”),

+,

31 maja roku 2018. Roweruję szlakiem anińskich legend literacko-artystycznych (Anin leży na trasie otwockiej, tak jak mój Józefów). Zaczynam od ulicy Trawiastej 18, gdzie kiedyś mieszkał Konstanty Ildefons Gałczyński, w domu zakupionym za honoraria poetyckie jakie mu wypłacał Stanisław Piasecki w półfaszystowskim tygodniku „Prosto z Mostu”. Zostało puste miejsce; dom spłonął w czasie wojny. W pobliżu, przy Stradomskiej 35, stacjonował od roku 1936 do śmierci w 1971 Jerzy Zaruba, grafik i satyryk. Gałczyński i Zaruba przyjaźnili się i odwiedzali często, zwłaszcza Gałczyński Zarubę, u którego notorycznie zaciągał pożyczki, bo grosz nie trzymał się Poety. Stawał Ildefons na progu Stradomskiej 35 ze smutną miną i nic nie mówił, spoglądał tylko znacząco na wiszący nad kominkiem sztych Williama Hogartha zatytułowany „The Distressed Poet” — i sprawa była jasna („distressed poet” znaczy „strapiony poeta”). Potem pojechałem na ulicę Zorzy 19, gdzie w tak zwanej „Willi Lotha” mieszkał od roku 1948 Julian Tuwim (jeszcze jeden dobry przyjaciel Zaruby). Dostał ten dom od rządu PRL za akces do obozu bierutowskiego. Po śmierci Juliana T. do willi wprowadził się Piotr Jaroszewicz, późniejszy premier, i w tymże domu został zabity wraz z żoną w roku 1992; morderców do dziś nie wykryto. Z kolei zajrzałem na Niemodlińską 36, gdzie u pani Aldony Kraus, w ostatnich swoich latach, wakacjował ksiądz Jan Twardowski. U wejścia na posesję leży ogromny głaz z tablicą ku czci świątobliwego liryka. Mój rajd po Aninie zakończyłem, a raczej przerwałem na rogu ulic Trawiastej i Piątej Poprzecznej (Anin ma dwanaście ulic „Poprzecznych”, kolejno numerowanych). Figuruje tutaj gospoda o bezpretensjonalnej nazwie „Gospoda”, która kiedyś miała na imię „Do Syta”. Zlustrowałem lokal przypominający stary lamus, z meblami od sasa do lasa. Na ścianach wiszą w ramkach przedwojenne strony tytułowe „Expressu Porannego” oraz różne historyczne fotogramy plus malarskie bohomazy. Wisi też karabin z drugiej wojny „podarowany przez któregoś z gości” (jak przeczytałem o tym w internecie). W sumie przypomina to wszystko wnętrze „Jamy Michalikowej” w Krakowie, tylko w wersji ubogiej, czy „pop”. Anin zawdzięcza swoją nazwę imieniu Anny Branickiej, żony przedwojennego właściciela sporej połaci prawobrzeżnej Warszawy, Ksawerego (1864—1926), prawnuka targowiczanina Franciszka Ksawerego Branickiego.,

+,


Julian Tuwim

LAMENT ANIŃSKI

(dedykowany Jerzemu Zarubie)


O, nie pytaj, czemu smutno mi w Aninie!…

Ani dawniej nie znosiłem, ani ninie

Znieść nie mogę kakofonii. Zawsze spontanicznie

Oraz żywiołowo protestuję,

Gdy harmonię kakofonia jaka psuje.

A ostatnio w straszną matnię jestem wplątan:

Słuch mój męczy cała orgia kakofontann,

Bije, tryska, strumieniami po mnie płynie:

Z racji imion i imienin w tym Aninie.


Ma przyjechać do mnie Ania do Anina,

Ania z Manią, więc nie minie parę dni, a

Mania z Anią nie ominą mnie tu — i na

Imieniny me przyjadą do Anina.

A gdzie Mania oraz Ania, tam i Nina,

A przy Ninie — Mama Niny — i Manina

(To jest, mama Mani, bardzo miła pani,

I mamina mama, czyli babka Mani).

— Nie mam mamki, ani niani, żeby na niej

(Na jej rękach, oczywiście), oblać łzami

Mękę moją, którą poznasz po mej minie,

Ani nikt mnie nie rozumie, ani mi nie

Wytłumaczy, że to przejdzie, że to minie:

Ten babsztylów niecny najazd i lafirynd

I ten dźwięków dziki chaos i labirynt:

Ani starzy aninianie, ani nowi

Ani ty, mój Jerzy, wierny Aninowi…


Niech ta skarga pozostanie między nami,

Między nami, aninianinami:

Nie mów o niej ani Mani, ani niani,

Ani mamie, ani Ninie, ani Ani,

Ani innym, czy to paniom, czy to panom;

Przede wszystkim: ani słowa aninianom,

Bo obrazić się na Lament mój gotowi…


Aninianin aninianinowi —

Julian Tuwim,


+,

Porozmawiajmy o czym innym. Na przykład o tak zwanym paradoksie omnipotencji. Jeśli Bóg jest wszechmogący, to czy potrafi stworzyć kamień na tyle ciężki, aby go nie mógł podnieść? Ja uważam, że potrafi. Ponieważ bogowie na mocy definicji przekraczają prawa ludzkiej logiki. Najpierw mogą więc kreować kamienie nie do podniesienia, a potem je podnoszą. I już.,

+,

10 maja 2018. Mój nowy wierszyk, cośkolwiek błędny i tym samym zbędny, czy nawet denny. Cóż, powstał na świecie, który też jest jakby denny. Stanisław Jerzy Lec powiada w swoich „Myślach nieuczesanych”: „Świat jest chyba stożkowaty: największe jest dno”.

DENNY JAK DNO


Świat jest chyba stożkowaty:

największe jest dno.


Lecz rosną tu piękne kwiaty,

jako i dobre bataty.


Mimo, że świat — stożkowaty.


Niestety, są też wiadome kraty,

dogmaty lub armaty,

co wrogo grzmią.


I niejeden Katyń.


Per saldo więc — stożkowaty.

Świat denny, jak samo dno.,


+,

„Uznana za normalną, wulgarność jest dziś w literaturze powszechna. ‘Wyzwoleni’ pisarze sądzą, że jeśli naszpikują swoje płaskie, często pozbawione sensu i charakteru utwory nieprzyzwoitymi słowami, będą nowocześni i oryginalni. W rzeczywistości pornograficzna manieryczność szybko się wyciera. Czytelnik chciałby wreszcie przeczytać coś zaskakującego, na przykład słowa pełne uprzejmości…” (Sandor Marai, Dziennik, 1983),

+,

8 maja 2018. Dzisiaj słucham „Tajnego państwa” (audiobuka) Jana Karskiego. I jestem zaskoczony. Długo omijałem to dzieło, bo spodziewałem się jakiegoś suchego dokumentu. Tymczasem obcuję ze świetną, emocjonującą prozą akcyjną. Z przedmowy dowiaduję się, że książka ta od razu w pierwszym wydaniu (Boston 1944) była bestsellerem, rozprzedanym w liczbie ponad trzystu tysięcy egzemplarzy. +, Przed chwilą wysłuchałem sceny, gdzie Jan Karski, przebrany za strażnika ukraińskiego, wchodzi do obozu koncentracyjnego w Bełżcu. I widzi na własne oczy, jak funkcjonuje straszliwa rzeźnia Żydów, jak wdeptuje się w błoto, głodzi, kaleczy i dusi spalinami z rur wydechowych niewinne ofiary. Karski ogląda to wszystko, ściska mu się serce i upada w nim wiara w sens przynależności do gatunku ludzkiego. +, Mnie pod wpływem „Tajnego państwa” także ściska się serce i też wolałbym się nie urodzić człowiekiem. Co prawda pewien mędrzec doradzał, aby nie mówić źle o człowieku w ogólności, bo człowiek ten podsłuchuje w nas samych. „Nie mów źle o człowieku: on podsłuchuje w tobie.”,

+,

RYTMY MUZYCZNE A RYTM ŻYCIA ZBIOROWEGO. Starożytna teoria „etosu” (pitagorejczycy) ostrzega przed złą muzyką, psującą dusze ludzkie i obyczaje publiczne. Rozpadowi Europy na początku XX wieku towarzyszył rozpad systemu tonalnego, w czym wzięli udział tacy kompozytorzy jak Arnold Schönberg i Anton Webern. Współcześnie dominują rytmy popkultury, których treścią bywa agresja i wrzask, jak w nurcie hardcorowym (chociaż i atonalizm filharmoniczny nie całkiem wyginął). Konflikt na Bałkanach u schyłku wieku XX dał próbkę ludobójstwa w rytmie thrashfolku czy techno. Także Amerykanie w Guantanamo torturowali więźniów przy użyciu łomotu heavymetalowyego. Dyskoteka (ani też sala koncertowa) nie jest politycznie obojętna, nie łudźmy się.,

+,

TRZECIA PŁEĆ DLA PRZYJAŹNI. Z listu Adama Mickiewicza do Jana Czeczota (25 października 1819): „Trzeba by było stworzyć płeć dla przyjaciół, jak jest dla miłości, a wtenczas można by znaleźć trzech ludzi: kochanka, kochankę i przyjaciela, ale coraz to płci innej. Takie są może w niebie małżeństwa…”. ,

+,

6 maja roku 2018. Słucham „Kazań sejmowych” Piotra Skargi, które nagrał aktor Henryk Giżycki, a zrobił to z maestrią rzetelnego retora. Delektuję się pięknem prozy renesansowej, przy tym bynajmniej nie kocham poglądów autora „Kazań”, czołowego przedstawiciela polskiej kontrreformacji, przeciwnika równouprawnienia innowierców, zwolennika państwa wyznaniowego i wroga demokracji. O ileż bardziej interesujący jest dla mnie inny renesansowy retor, Andrzej Frycz Modrzewski. W swoim traktacie „O poprawie Rzeczypospolitej” (napisanym co prawda nie po polsku, lecz po łacinie), dał się poznać jako zwolennik równości obywateli wobec prawa, oświaty laickiej oraz m.in. wyjęcia katolicyzmu spod jurysdykcji Rzymu. Przy tym Modrzewski może uchodzić za wynalazcę naszej rodzimej odmiany eseju, to jest sylwy literackiej, formy otwartej, „szkicowej”. „Silva” znaczy po łacinie „drewno zgromadzone na budowę”. Pisanie w stylistyce szkicowej, a nie kanonicznej, ostatecznej, było tym, co dziwnie podobało się autorom renesansowym i nam dzisiaj znowu się podoba. W każdym razie mnie nadzwyczajnie się podoba i staram się to, na ile potrafię, naśladować we własnej twórczości.,

+,

Przeczytałem, że również bezpłciowe pantofelki, które rozmnażają się przez podział (każdy na pół), odczuwają potrzebę społecznego obcowania fizycznego. Dwa osobniki potrafią przywrzeć do siebie otworami gębowymi i tędy wymienić do 50 procent swej substancji.,

+,

24 kwietnia 2018. W wieczornych „Faktach” T.V.N. obejrzałem kpiarski sondaż, polegający na tym, że człowiek z mikrofonem zadawał przechodniom jedno tylko pytanie: Co byście państwo zrobili, gdyby wasze dziecko okazało się homo sapiens? Większość indagowanych odpowiadała zupełnie serio, że „wygnałaby łobuza z domu”. ,

+,

„WIDZIMY GO JAK STACZAŁ SIĘ NA SAM SZCZYT NĘDZY”. Przyjemnie jest mówić poprawnie, ale czasem przyjemnie także niepoprawnie, dla odmiany i rozrywki. Ja na przykład lubię językowe amfibologie, w rodzaju: „Zaginął piesek z zakręconym ogonkiem, do którego przywiązana była jego właścicielka”. Niektórzy autorzy śmiało wpisywali amfibologie w swoje wiekopomne utwory, jak choćby Cyprian Kamil Norwid: „Poważny pielgrzym, mimo szron i błoto, / Idzie i wzdycha piechotą…” („Poważny pielgrzym”). Do moich ulubionych błędów zaliczyłbym też naruszenie związku zgody lub rządu: „Jak zrobią mi to zdjęcie, to go dostaniesz”, albo: „Niektórzy ją po prostu nienawidzili”. No a czyż nie są przyjemne tautologie w rodzaju „nadal kontynuować”, „pełny komplet” i „cofać się do tyłu”? Albo sportowa kwiecistość stylu: „Piłka z jakimś takim poznańskim smutkiem zatrzepotała w koszu Olimpii”? Bawi mnie czasem złe użycie imiesłowu, jak tutaj: „Idąc przez most, wiatr zerwał mu czapkę”. Podnieca mnie żargon biurowy, inspirowany angielszczyzną: „Praca na stendbaju” (czyli 24 godziny na dobę) lub „sendowanie mesydża” (wysyłanie poczty elektronicznej). Oczywiście chętnie sięgam do internetowego „Humoru z zeszytów”, który kiedyś był ozdobą tylnej okładki krakowskiego „Przekroju”. I tu zacytuję przykłady, które pewnie wszyscy znacie: „Dzięki seppuku Japończycy mogli ukazać swoje wnętrze”, „Bogurodzica była często śpiewana na rozpoczęcie bitwy pod Grunwaldem”, „Jacek Soplica miał wyrzuty po mordzie”, „Gerwazy wyjął szablę i strzelił”, „To był taki człowiek, co jedną nogą stał w przeszłości, a drugą witał przyszłość”… Na koniec — coś takiego: „Widzimy go, jak staczał się na sam szczyt nędzy”. ,

+,

23 kwietnia 2018. Józefów, ulica Moniuszki 12, bliźniaki, a właściwie trojaczki szeregowe, z ładnymi facjatkami. Tu mieszka Ewa Polakówna, dziennikarka i eseistka narodowo-katolicka, z którą przyjaźniliśmy się kiedyś (30 lat temu) na Grochowie, a teraz odnaleźliśmy się w Józefowie. Nie wiem, czy jej poglądy nie okażą się dziś dla mnie jeszcze trudniejsze do zaakceptowania, niż 30 lat temu. Na razie (właśnie dziś) udało nam się spędzić razem sympatyczne popołudnie; pogadaliśmy żywo (była też Ania), nie tykając na ile się da kwestii, które mogłyby nas podzielić. Na starym fotelu podrzemywała dwudziestoletnia kotka Zizi. Ania darowała Ewie zbiór swoich szkiców biograficznych o wybitnych postaciach kultury zatytułowany „Boscy i nieznośni”. Ewa zrewanżowała się Ani zbiorem esejów historyczno-politycznych pod zaczepnym tytułem „Powrót pańskiej Polski”, w którym zrównuje m.in. Traugutta i Piłsudskiego z Macierewiczem i Jarosławem Kaczyńskim. Zestawienie tego rodzaju od razu wydało mi się trudne do przyjęcia, ale wstrzymałem się z dalszym ocenianiem. Bo może książka w ogólności okaże się jednak poczytalna, „do poczytania”?

+,

Znowu słucham „Medikusa”, znakomitej powieści Noaha Gordona, amerykańskiego pisarza żydowskiego pochodzenia (urodzonego w 1926). Bohaterem narracji jest Rob Cole, syn cieśli z jedenastego wieku, który pragnął zostać lekarzem. We wczesnośredniowiecznej Anglii nie wykładano medycyny, Rob zostaje więc balwierzem i felczerem, a do tego magikiem i żonglerem. Posiada szczególną właściwość: ujmując ręce chorego i patrząc mu w oczy odgaduje, czy ów będzie żył, czy niedługo umrze. Los sprawia, że staje na jego drodze pewien doktor starozakonny, który opowiada o Ibn Sinie (Awicennie), kierującym uczelnią lekarską w perskim Isfahanie. Młody Cole wyprawia się zatem do Persji. Wędrówka z Londynu do Persji trwa ponad rok i jest powieściową okazją do ukazania przepaści między barbarzyńską Europą a wysoce cywilizowanym wówczas Bliskim Wschodem. Po drodze, od członków kolejnych karawan, do których dołącza, Rob Cole dowiaduje się, że Ibn Sina nie przyjmuje na studia u siebie chrześcijan, akceptuje natomiast przedstawicieli nacji semickich. Bohater powieści uczy się zatem języka hebrajskiego (obok perskiego) i obyczajów starozakonnych. Będzie udawał Żyda! „Medicus” zwieńczony zostaje happy endem, co znacząco uprzyjemnia obcowanie z tą obfitującą w najgwałtowniejsze niekiedy sceny powieścią. Gordon napisał wiele sekweli do swojego dzieła, ukazując losy potomków Roba Cole’a, a także ciekawe meandry dawnej i nowszej medycyny, aż do dwudziestego wieku.

+,

DWA SPLEENY. Niespecjalnie lubię „Paryski spleen” Baudelaire’a, wiadomy cykl wierszy prozą geniusza francuskiego symbolizmu, natomiast kocham pewien niedługi utwór Tuwima zatytułowany „Spleen”:

Ze znudzenia, ze znużenia

Pusto, sennie, mdło.

Neurocholia? Melanstenia?

Diabli wiedzą, co.


Gdybyż w innej być mieścinie,

Bo w Warszawie źle…

W Pajtuliszkach? W Bambierzynie”

Diabli wiedzą, gdzie.


Byłoby też doskonale

Lata puścić wspak.

Chętnie bym to zrobił, ale

Diabli wiedzą, jak?


Zająć by się jakąś… pracją…

Mracją… czy ja wiem?

Pempologią? Alansacją?

Diabli wiedzą czem.

(…)


Ziewam, dumam żałośliwie,

Że… że co? Że pstro?

Owszem, może… Lecz właściwie

Diabli wiedzą, co.,


+,

„Szerokość i głębokość życia są ważniejsze niż jego długość”. (Awicenna)

+,

Świat bez ludzi byłby zapewne „bezludzki”, ale nie byłby nieludzki, jak to zdarza się niestety w świecie z udziałem ludzi.,

+,

22 kwietnia 2018. Przeczytałem dziś w blogu Adama Szostkiewicza (tygodnik „Polityka”), że legalnie działające polskie stowarzyszenie Duma i Nowoczesność (cieszące się w dodatku statusem organizacji pożytku publicznego) urządziło 20 kwietnia obchody 136 rocznicy urodzin Hitlera. W programie urodzin było wywieszenie flag Trzeciej Rzeszy i „wielkiej swastyki”, paradowanie w mundurach gestapo i Wehrmachtu z atrapą broni maszynowej, hajlowanie, śpiewanie nazistowskich pieśni, wznoszenie toastu za człowieka, który doprowadził do wymordowania trzech milionów Polaków i trzech milionów obywateli polskich żydowskiego pochodzenia. Wszystko to się działo na jawie, nie w jakimś koszmarze sennym. Choć w istocie ta jawa jest przecież koszmarem i jest niestety segmentem państwa pisowskiego, które toleruje tego rodzaju zjawiska. Ba, nie tylko toleruje, lecz nawet wspiera je, skoro przyznało Dumie i Nowoczesności status organizacji pożytku publicznego.,

+,

19 kwietnia roku 18. 75 lat temu wybuchło słynne powstanie w getcie warszawskim i tego samego dnia w cichym miasteczku Hamilton na brytyjskich Bermudach rozpoczęła się międzynarodowa konferencja (nazwana potem „bermudzką”) mająca ustalić, czy i jak da się uratować Żydów masowo eksterminowanych przez reżim hitlerowski. Konferencja zakończyła się fiaskiem. W efekcie amerykański Komitet Syjonistyczny opublikował na łamach „New York Timesa” tekst, w którym nazwał imprezę w Hamilton „okrutną kpiną z ginących”. +, 12 maja 1943 w Londynie członek Rady Narodowej Rzeczpospolitej Polskiej Szmul Zygielbojm, w proteście przeciwko bezczynności Aliantów, popełnił samobójstwo.,

+,


DWANAŚCIE ZNANYCH ZDAŃ


Boisz się śmierci bo myślisz, że przyszedłeś na świat.

Państwo to ja.

Eppur si muove!

E równa się em ce kwadrat.

Być albo nie być: oto jest pytanie.

Myślę, więc jestem.

Proletariusze wszystkich krajów… (i tak dalej).

I can get no satisfaction.

Chcecie wojny totalnej?

Bóg umarł.

Gdyby głupota bolała, zewsząd rozlegałyby się jęki.

To tylko mały krok dla człowieka, lecz wielki —

dla ludzkości.,

(Źródła przytoczeń: Stephen Levine, Ludwik XIV, Galileusz, Einstein, Szekspir, Kartezjusz, Marks i Engels, Mick Jagger, Joseph Goebbels, Fryderyk Nietzsche, Anonim, oraz kosmonauta Neil Armstrong.),

+,

Teorie naukowe lubią być zawiłe. Profesjonalne żargony uczonych to abrakadabra albo i makabra. Obserwował to i doświadczał tego już Montaigne w renesansie i dlatego zapisał w swoich „Próbach”: „Zawiłość to moneta, którą uczeni posługują się jak gracze liczmanami, aby nie odsłonić nierzadkiej czczości swojej sztuki; głupota zaś ludzka daje się snadno płacić ową walutą”. (Przekład Tadeusza Boya-Żeleńskiego),

+,

16 kwietnia 2018. W zabytkowej Sali B.H.P Stoczni Gdańskiej, słynnej z tego, że tutaj w roku 1980 podpisano Porozumienia Sierpniowe, obraduje dziś ogólnokrajowa reprezentacja Oeneru (400 osób). Piotr Duda, przewodniczący „Solidarności”, który wyraził zgodę na tę imprezę, nie widzi nic niestosownego w fakcie, że gości pod swoim dachem faszystów. „Solidarność”, która była w latach osiemdziesiątych antytotalitarna, dziś jest pro-totalitarna. O nie, to już nie jest moja „Solidarność”! To wroga organizacja, przywodząca na myśl korporacyjny syndykalizm Sorela i Mussoliniego, ruch związkowy zwany „Fasci”, od którego wywodzi się bodaj sama nazwa „faszyzmu”.

+,

17 marca 2018. Rano rozmowa z Anią o naszych intuicjach dotyczących „duchowości świata”, z odwołaniem się do teorii antycznych hylozoików i panpsychistów, a także do hipotez ery kwantowej. Przeżywam kojące uczucie głębokiego porozumienia z Żoną. +, W południe jak zwykle odbywam swoją drzemkę i śni mi się, że spotykam Anetę S., najmądrzejszą z koleżanek w mojej szkole podstawowej. Bez słowa padamy sobie w objęcia. Dwie odnalezione „połówki”, które rozminęły się w swoim czasie przez obustronną nieśmiałość, nie umiejąc wyznać sobie miłości, gdy była pora po temu. Po obudzeniu czuję się trochę zdrajcą, ale usprawiedliwiam się tym, że kto śpi — nie grzeszy.,

+,

Maciej Cisło

ILEŚ POCZĄTKÓW WIERSZY BEZ DALSZEGO CIĄGU

(UTWÓR, KTÓRY NAPISAŁEM RAZEM Z ANNĄ JANKO, SZYMONEM SZYMONOWICEM I ARTUREM SCHOPENHAUEREM)

1.

Jak nóż z chowanym ostrzem

chodzi czyjś niczyj człowiek.

2.

Życie, chciałbyś w to wierzyć,

słusznie ci się należy!

3.

Po niebie szura zimne jak żeton słoneczko.

4.

Słoneczko, śliczne oko, dnia oko pięknego.

5.

Ucho zawsze ciekawe wieści:

żywy znak i kształt zapytania.

6.

Serce też ma swój rozum,

tak jak myśl bywa czuła.

7.

Żyje się tak długo krótko —

8.

Przy pięknych ludziach jest nam dobrze

jak przy pięknej pogodzie.

9.

Wyzeruj się moja duszo;

przed każdym nowym porachunkiem

umysł powinien być wyzerowany.

10.

W śmierci to nie my znikamy,

a świat dalej trwa,

lecz świat znika, jak sen,

oraz budzi się nasze głębsze ja.


+,

MĘŻCZYŹNI PRZEPUSZCZAJĄ KOBIETY PRZODEM W DRZWIACH ŻYCIA, by tak rzec, natomiast w drzwiach śmierci to kobiety przepuszczają mężczyzn, bo na całym świecie panowie żyją krócej od pań, prawda? A dlaczego: antropolodzy mówią tu o czterech głównych przyczynach: 1. samica ludzka ma podwójny chromosom X, co zwiększa szanse ma samonaprawę jej genów 2. mężczyźni są słabsi psychicznie. Męskie depresje częściej kończą się samobójstwem, aniżeli żeńskie 3. panowie gorzej się odżywiają, nie doceniają makrobiotyki, przesadzają z używkami, więcej piją, palą, narkotyzują się; mniej chętnie się leczą 4. samiec męski bywa ofiarą swego testosteronu, jest agresywny, zaczepny, chętnie staje do walki, w której odnosi poważne, niekiedy śmiertelne obrażenia.,

+,

7 marca 2018. Udane spotkanie z Jerzym Stępniem w naszym józefowskim Uniwersytecie Trzeciego Wieku. Dowiedziałem się, że były senator i były prezes Trybunału Konstytucyjnego i były prezes Instytutu Lecha Wałęsy i obecny prorektor prestiżowej Uczelni Łazarskiego pracował kiedyś jako skromny radca prawny w Urzędzie Miasta naszego skromnego Józefowa nad Świdrem. Dzisiejszy gość U.T.W. zaczął od wykładu na temat zasad państwa prawnego, aby przejść do rzeczowej krytyki państwa bezprawnego, w jakim żyjemy od roku 2015. Rządowe kpiny z Konstytucji, zamach na trójpodział władzy, na niezawisłość sądownictwa, na media publiczne, na prawa mniejszości i tak dalej — wszystko to wskazuje, powiada senator Stępień, że mamy w Polsce pełzającą rewolucję, która oby nie weszła w fazę rewolucji krwawej. Skończyła się nad Wisłą z takim trudem wypracowana demokracja liberalna; powróciła demokratura z czasów Peerelu, gdy parlamentaryzm był tylko dekoracją, za którą ukrywały się uzurpatorskie rządy monopartii. W części dyskusyjnej, która wydłużyła się ze zwyczajowego w Józefowie kwadransa do półtorej godziny, pytaliśmy prelegenta o to, jak wyobraża sobie koniec niszczącej kraj rewolty pisowskiej? Oczywiście nie oddadzą władzy dobrowolnie, zapewnił nasz gość. Ale jakaś kontrrewolucja z naszej strony nie byłaby akcją mądrą. Już prędzej chwyćmy się tradycji nieposłuszeństwa obywatelskiego, kiedyś nazywanego u nas rokoszem… Cóż, tak czy owak nic dobrego nas nie czeka, rozważałem, jadąc po spotkaniu rowerem do domu. Bliskie już wybory samorządowe pokażą, czy w istocie potrafimy stworzyć w skali ogólnokrajowej jakąś przekonywającą antypisowską siłę „rokoszańską”. Ostatnio jestem coraz bardziej pesymistą i obawiam się, że nie potrafimy.,

+,

Ile razy zaczynam pisać, niekoniecznie wiem, czym to się skończy. Każdy mój utwór do czegoś niby zmierza, lecz jego kształt ostateczny pozostaje niedookreślony aż do ostatniej kropki. Zawczasu obmyślony finał może się okazać początkiem lub środkiem, temat główny może ewoluować w stronę poboczności, forma wierszowa przeistoczy się, kto wie, w prozatorską lub odwrotnie… Bo jako autor lubię się sam sobą zaskoczyć! Tak jest. A owo samozaskoczenie jest dla mnie jednym z głównych benefitów pracy kreacyjnej. (Chyba już o tym wcześniej pisałem ale nie pamiętam kiedy i przy jakiej okazji. Błąd.),

+,

DLACZEGO NIE DOWIERZAM TEORII EWOLUCJI? Pierwsi ewolucjoniści (Albrecht von Haller, Charles de Bonnet, wiek osiemnasty) zakładali, że wszechświat istnieje wiecznie, wskutek czego ma nieskończenie dużo czasu na dowolne eksperymenty. I dlaczegóż nie miałby wobec tego w którymś eonie wywikłać przypadkowo z pramaterii, bez pomocy kosmicznego Projektanta, czegoś tak niesamowitego jak mózg i duch istoty żywej, na przykład człowieka? Prawo Wielkiej Liczby Jakoba Bernoulliego z roku 1713 mówiło: „Z prawdopodobieństwem dowolnie bliskim rzeczywistości można się spodziewać, iż przy dostatecznie wielkiej liczbie prób, częstość danego zdarzenia losowego będzie się dowolnie mało różniła od możliwości jego zaistnienia.” No tak, jednak teoria Wielkiego Wybuchu (1927), której jak dotąd nie odwołano, ogranicza trwanie kosmosu; ma on nie więcej, niż 14 miliardów lat. I teraz pojawia się wątpliwość (w każdym razie istnieje ona w mojej głowie), czy taki okres wystarczy, aby pierwotna plazma kwarkowo-gluonowa sama z siebie mogła się jakoś przeorganizować i zorganizować w ośrodkowy układ nerwowy kręgowców i dalej w umysłowość ludzką? Intuicja mówi mi, że nie wystarczy. A co wam mówi wasza intuicja?,

+,

BUDDA SIĘ UŚMIECHAŁ, JEZUS NIE. Przeczytałem „Antychrysta” Fryderyka Nietzschego (lepiej późno niż wcale). Według niemieckiego herezjarchy, przesłanie Chrystusowe ma charakter przeciw-naturalny. Zachęca do nieżyciowego czczenia tego co słabe, pokorne, niezgułowate czy niezaradne (w sytuacji, gdy życiowe jest to, co zaradne, mocne, dzielne i zwycięskie). Duch Ewangelii sprzeciwia się w szczególności teorii Ewolucji, mówi autor „Antychrysta”. Darwinizm polega na tym, że nieprzystosowani muszą przegrać, natomiast Jezus chciałby paradoksalnej wygranej istot nieprzystosowanych, co musi prowadzić do degeneracji gatunku. Autor „Antychrysta” kończy swoje dzieło wezwaniem do porzucenia datowania naszej ery od narodzin Jezusa, jako że Nazarejczyk nie przyniósł nam per saldo zbyt wielkich korzyści. Gdybyśmy koniecznie jednak mieli naśladować jakiegoś rzecznika sprawy ludzi „nieprzystosowanych”, to już lepiej wybierzmy Buddę. Budda, przypomina Nietzsche, podobnie jak Chrystus nie zgadzał się na naturalny porządek rzeczy („słabi przegrywają, silni zwyciężają”), zalecał jednak przeciwko temu nirwanę, a nie coś takiego jak buntownicze, rozżalone ukrzyżowanie. Książę Siddharta Gautama nie był masochistycznym ekstremistą, jak Jezus Nazareński. Nie pociągało go dzikie cierpienie dla zbawienia świata, wolał dystans względem zła i zobojętnienie (prawdopodobnie tym właśnie jest nirwana). Był łagodny i chętnie się uśmiechał. Cały świat zna wizerunki śmiejącego się Buddy. A czy w klasycznej ikonografii widział ktoś śmiejącego się Chrystusa? Nie widział. Z rzadka trafia się tylko uśmiechnięte Dzieciątko Jezus, natomiast dorosły Chrystus nie wie, co to śmiech.,

+,

Oczekujemy od naszych dzieci, także i dzieł, jakiejś wdzięczności, a one przecież, jedne i drugie, „nie prosiły się na świat” i nic nam nie są winne. Chciałbyś, aby twoje książki pracowały na ciebie, zarabiały coś, lecz one nie mają wobec ciebie żadnych zobowiązań alimentacyjnych. Wolno im się tobą w ogóle nie zajmować ani nie przejmować.,

+,

DAR ŻYCIA, DAR ŚMIERCI. Ludziom biednym, chorym, samotnym czy w innej opresji, to śmierć zaczyna się niekiedy wydawać pożądanym „darem”, a nie życie. O takim darze, nie życia lecz śmierci, napisał kiedyś swój niezwykły sonet Charles Baudelaire:

ŚMIERĆ NĘDZARZY


To właśnie Śmierć, o żalu, ludziom żyć pozwala,

To cel każdego życia, jedyna podpora,

Co jak eliksir dźwiga nas wzwyż i ocala

I daje nam odwagę kroczyć do wieczora.


Skroś burzę i wichurę, i boleść, i nędzę,

To błysk jasny nadziei w naszej czarnej doli,

To jest słynna gospoda zapisana w księdze,

Gdzie każdy może spocząć, jeść i pić do woli.


To Anioł, który trzyma w swych dłoniach magicznych

Nasz sen i dar jedyny marzeń ekstatycznych,

Który mości nędzarzom aksamitne łoża;


To jest mistyczny spichlerz, odpust ostateczny,

To jest sakwa biedaka, jego schron odwieczny,

Brama otwarta w niebios błękitne przestworza.,


Przekład Marii Leśniewskiej,


+,

Dla kogoś, kto kocha, strach przed śmiercią nie równa się lękowi przed własnym nieistnieniem, lecz raczej przed zniknięciem istoty, bez której trudno sobie wyobrazić dalsze życie. Własne dalsze życie.,

+,

Kartkuję tom listów Nietzschego w tłumaczeniu Bogdana Barana. W roku 1863 Fryderyk skarżył się matce: „Kiedy przez chwilę zastanawiam się nad tym, czego bym naprawdę chciał, szukam wówczas słów do melodii, którą mam w sobie, i melodii do słów, które mam w sobie, a jedno z drugim się nie zgadza, choć z jednej pochodzi duszy. Ale taki już mój los”. W roku 1863 Nietzsche jest wciąż jeszcze nastolatkiem (urodził się w 1844) i waha się, czy ma zostać kompozytorem, teologiem jak ojciec, czy filozofem? W końcu wybiera filologię klasyczną, a po studiach zaraz obejmuje posadę profesora w Bazylei, jeszcze przed doktoratem i habilitacją. Wszyscy mają go za geniusza, a on pracuje jak szalony, aby w pełni zasłużyć na tę ocenę. Po dziesięciu latach jest tak zmordowany i wypalony, że popada w ciężką depresję. „Mój stan to zwierzęca udręka i przedpiekle — skarży się rodzinie. — Prawdopodobnie nadszedł kres mojej działalności akademickiej”. Nękają go nieznośne bóle głowy, a do tego wymioty. Pogarsza mu się wzrok. Zaczyna nosić grube szkła. Obawia się tego samego guza na mózgu, od którego umarł jego rodziciel. Natomiast nigdy nie był syfilitykiem, o co pomawiało go potem iluś biografów. Mając 35 lat występuje do władz uniwersyteckich z prośbą o rentę inwalidzką i zaczyna skromne życie niepełnosprawnego filozofa, teraz już do końca życia raczej filozofa, niż filologa. Nieustannie przenosi się z miejsca na miejsce oraz intensywnie pisze, najchętniej podczas spacerów górskich. Wierzy, iż myśli wysiedziane są niewiele warte. Zatem perypatetyk! Jak Stagiryta. Dopracowuje się z czasem pulsu sportowca: sześćdziesięciu uderzeń na minutę. „Jak Napoleon”, powiada gdzieś mimochodem. Dba o rozkład dnia ściśle podporządkowany sprawom twórczym. W jednym z listów podkreśla, że zupełnie nie używa alkoholu. Wstaje o 6.30 rano, robi sobie herbatę, do tego zjada parę sucharków i odbywa swój pierwszy spacer. W południe jest kolejna przechadzka, także z zamiarem twórczym. O szóstej po południu — obiad. Potem Filozof socjalizuje się, „aby nie zdziczeć”, jak pisze, na ogół w pensjonatowym towarzystwie. O dziewiątej kładzie się do łóżka, zawsze sam. W tomie korespondencji, o którym mówię, znalazł się cały rozdział poświęcony erosowi Fryderyka, lecz jest to rozdział arcyubogi. Jedyną wybranką filozofa, o której wiedzą biografowie, była Lou Salome, znana jako egeria wielu wybitnych twórców, w tym Rainera Marii Rilkego. Cóż: filozof przegrał w końcu z poetą, Nietzsche z Rilkem, wskutek czego przejściowo stał się mizogynem. Między linijki „Zaratustry” wpisuje swój znany później aforyzm: „Kiedy idziesz do kobiet, nie zapomnij zabrać bicza”. Około roku 1887 Nietzsche jest nie tylko do cna sfrustrowanym kochankiem, ale i sfrustrowanym pisarzem, bo m.in. nic nie zarabia na swoich dziełach. 15 tomów wydaje własnym sumptem, wszystkie ze stratą. Kosztowało to Nietzschego 500 talarów, za które mógłby sobie kupić mały dom. „Uświadomiłem sobie — zwierza się przyjacielowi — że przez piętnaście lat nie napisano ani jednej wartościowej recenzji z którejkolwiek mojej pracy. (…) Nie będę przeczył, że boli mnie ogromnie i ciągle prześladuje fakt, iż w ciągu owych piętnastu lat nikt mnie nie ‘odkrył’ ani nie potrzebował…”. Frustracja twórcza popycha Nietzschego — głównie chyba ona — w stronę szaleństwa. Genialny Fryderyk zaczyna się uważać za „ukrzyżowanego przez los”. Już wkrótce podpisuje się w listach właśnie jako ukrzyżowany, i to przez duże „U”, nawiązując do postaci, którą z taką werwą zwalczał kiedyś w swoim sztandarowym „Antychryście”. Ostatnią dekadę żywota spędza w zupełnej demencji. Umiera w roku tysiąc dziewięćsetnym. „Listy” Nietzschego, zredagowane przez Bogdana Barana, wyszły po polsku w dwa tysiące siódmym, w wydawnictwie Aletheia.,

+,

17 stycznia 2018. W naszym sejmie szaleje katotaliban próbujący upaństwowić żeńskie narządy rodne; samice ludzkie mają rodzić w każdych okolicznościach, również po gwałcie czy innej dramatycznej wpadce, bo mocarstwo pisowskie potrzebuje stu milionów obywateli jeszcze w tym stuleciu i prawdopodobnie tysiąca milionów do końca bieżącego tysiąclecia (tu ikonka z tysiącem diabłów).,

+,

Czytam Dzienniki Sandora Maraia. Stary pisarz komentuje fakt, że kupił sobie pistolet. „Nie snuję planów samobójczych — mówi — ale jeśli starzenie się, słabnięcie i nieporadność będą postępowały, dobrze wiedzieć, że w jednej chwili można zakończyć tę upokarzającą degradację i nie trzeba się obawiać, że człowiek trafi na któreś z legalnych śmietnisk ludzkich, do szpitala czy do domu starców”. Jest to notatka z lutego roku osiemdziesiątego szóstego (autor Dziennika urodził się w 1900). Miesiąc wcześniej odeszła po długiej chorobie jego żona, Ilona Marai. Byli bardzo zżyci, choć nieraz ostro z sobą walczyli. Wszystko co napisał, czytał najpierw jej. Właściwie tworzył głównie dla niej. I dla niej (jak na starość odkrywa) egzystował. Kiedy umarła, Sandor zupełnie traci napęd i do pisania i do życia. Coraz częściej zagląda do szuflady z pistoletem. Użyje broni 22 lutego roku osiemdziesiątego dziewiątego. Z Iloną (którą nazywał Lolą), przeżyli wspólnie 62 lata i 8 miesięcy.,

+,

W wyobraźni puszczam zegar swego życia do tyłu, młodnieję, jestem dzieckiem, wkrótce embrionem, który rozprzęga się na jajo i plemnik oraz na geny moich różnych ojców i matek, ludzkich i przedludzkich i tak dalej. A kiedy tak się cofam i cofam, nie dostrzegam nigdzie momentu, w którym bym nie istniał. Zmieniam tylko imiona czy nazwy, rozmiary i kształty, środowiska życia i sposoby bycia. +, A teraz puszczam zegar swego życia do przodu i rzeczy mają się analogicznie, choć „na odwyrtkę”, z tym, że w odleglejszej przyszłości może już nie być obowiązkowej śmierci, co nastąpi wtedy, gdy ludzkość zrezygnuje z nośnika organicznego na rzecz bionicznego. Jako człowiek 2.0. będę humanoidem, wyposażonym w niepsujące się lub łatwo naprawialne sensorium plus terabajtowy czy jottabajtowy mózg podłączony do kosmicznego internetu: czyż to nie pociągająca wizja? Mnie taki „transhumanizm” wydaje się pociągający. Mówię to ja, Wieczyście Istniejący.,

+,

DZIENNIKI DĄBROWSKIEJ, ciąg dalszy. Dotarłem do strony 2611. Pisarka jest raczej w nietęgim humorze. Siedzi nad notatkami do swej kolejnej wielkiej po „Nocach i dniach” powieści, czyli do „Przygód człowieka myślącego” i nie umie scalić tych notatek. Dwudziestego pierwszego lutego roku 61 pisze: „Siedzę nad tym bezradna, bez koncepcji, natchnienia, talentu, a tylko z jakimś poczuciem nieuchronnej konieczności skonstruowania czegoś z tej kupy cegieł, którą zgromadziłam — dlaczego? na co? — Nie mam już pewnej ręki, ani pewnej głowy, nie mam serca ani płci. Czym pisać? Tylko pamięcią? Czy możliwe jest zbudowanie czegoś z tego nic, jakim się stałam? Och, jestem byłym człowiekiem”. , +, Dąbrowska zmarła w roku 1965 nie ukończywszy „Przygód”. Pisała je od 1938, pod roboczym tytułem „Kompozycja istnienia”. Niedawno sięgnąłem po raz kolejny do tego właśnie dzieła, aby stwierdzić, że narracja (opublikowana w całości w 1970), rzeczywiście nie jest dobra. A Dąbrowska chciała tworzyć wyłącznie rzeczy dobre. „Przygody człowieka myślącego” zawodzą co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze ich kreatorka utraciła pod koniec życia zainteresowanie dla tradycyjnej formy powieściowej, nie umiejąc przy tym zaakceptować nowoczesnej narracji mieszanej, fakto-fikcjonalnej, nieciągłej, mozaikowej, której gotowy prefabrykat miała przecież w ręku pod postacią swoich interesujących dzienników. Po drugie działała po wojnie w warunkach ostrej cenzury peerelowskiej i to ją zniechęcało. Nie miała przy tym odwagi, by publikować na Zachodzie. I ten brak odwagi — także on — przyczynił się do finalnej klęski autorskiej wielkiej Dąbrowskiej.,

+,

Włączyłem radiową Dwójkę i słucham Zygmunta Krauzego, grającego swoje „Interludia” skomponowane (a właściwie zdekomponowane) na celowo rozstrojony fortepian. I myślę sobie: oto twórca konsekwentny, bo czym jest muzyka atonalna grana na instrumentach tonalnych, nastrojonych: jest paradoksem, wynikającym z pewnej małoduszności. Muzykę niemuzykalną powinno się właśnie grać na instrumentach zdekomponowanych. A najlepiej by było — kontynuuję refleksję — gdyby wykonywano ją także dla jakichś zdekomponowanych audytoriów, choćby dla pensjonariuszy domów dla obłąkanych. Mam rację? Jak uważacie?

+,

7 stycznia 2018, godzina szósta 40. Zaczynam sprawdzać nadesłane mejlowo prace moich studentów z kursu twórczego pisania w Iblu. Zadałem im przeczytanie dowolnych tekstów niewerbalnych, takich jak czyjeś gesty czy miny, jak krajobrazy czy zapachy, smaki czy pogody na niebie. Po „przeczytaniu” owych „tekstów” mieli je przełożyć na język werbalny wierszem albo prozą, do wyboru. O tym, że cały świat jest kodem, zapisem, ideogramem, zwłaszcza ten widzialny, łatwo się przekonać, gdy obracamy obrazy (czy fotografie) do góry nogami, co wywołuje efekt obcości. Bo w istocie obrócono do góry nogami pewien „tekst świata”, czyniąc go w tym „upside-down” nieczytelnym. Człowiek odruchowo intelektualizuje rzeczywistość, stara się na nią patrzeć ze zrozumieniem; każdy ogląd to w istocie pogląd. Otóż to: ogląd to pogląd.,

+,

KTÓŻ JEST MĄDRY? W 56 rozdziale „Tao te-kingu”, „Księgi drogi i cnoty” Laoziego, czytam: „Ten, kto wie, milczy. Ten, kto nie wie, mówi”. Po czym następuje dalszych 25 rozdziałów, gdzie ten, który „wie”, mówi i mówi (zamiast milczeć). A więc w końcu kim był Laozi, tym, który „wiedział”, czy jednak tym, co „nie wiedział”? Był mędrcem, czy wręcz przeciwnie?,

+,

„KOCHAM I NIENAWIDZĘ”, tak napisał w osiemdziesiątej piątej ze swych „Pieśni” Katullus (pierwszy wiek p.n.e). „…Jak to możliwe, zapytasz? Nie wiem, jak to możliwe. Ale czuję, że tak jest. I cierpię” (Przekład Zygmunta Kubiaka). +, Miłość i nienawiść wydają nam się przeciwieństwami, lecz jedna i druga upodabniają się do siebie przez to, że są równie gwałtownymi afektami. W opozycji do obu stoi apatyczna obojętność. Przypomina to grę między sacrum i profanum, gdzie alternatywą bosko-demonicznych szałów jest mdląca, nieświęta świeckość. +, Lecz oto kolejna ambiwalencja: w miłości człowiek chciałby być wierny, ale cóż: „serce nie sługa”. Podpisujemy cyrograf małżeński, a wtedy nasze uczucia zaczynają stygnąć. Bo miłość żywi się wolnością, ryzykiem i fantazją, wieczyście gardząc jakimkolwiek aktem ubezpieczającym, dekretem czy intercyzą. +, Przed i po Katullusie tłumy poetów dziwiły się, że można równocześnie kochać i nienawidzić… Także i ja napisałem ileś erotyków „miłosno-nienawistnych”. Żaden z nich nie wytrzymał próby czasu. Może poza jednym. Oto on:

Kochaj mnie ze strachu —

Ze strachu, że innych ludzi jeszcze mniej kochasz,

A nie umiesz modlić się do Boga

I jesteś samotna.


Nie kochaj — bój się,

Że któregoś dnia mógłbym naprawdę odejść,

A wtedy zostanie ci sam strach —

To, czego się najbardziej boisz.,


+,

Przeglądam „Dziennik intymny” Szwajcara Henri Amiela (1821—1881). Oto jeden z jego wpisów: „Życie jest ciągiem kolejnych wyrzeczeń, nieustannym ograniczaniem naszych pretensji, nadziei, sił i możliwości. Krąg zacieśnia się coraz bardziej: wszystkiego chciałeś się nauczyć, wszystko zobaczyć, wszystko osiągnąć, ale dochodzisz do granicy, non plus ultra. Fortuna, sława, miłość, zdrowie, szczęście, długie życie, wszelakie dobra, jakie posiadają inni ludzie zdają się zrazu przyrzeczone i osiągalne, lecz potem trzeba zdmuchnąć ten sen, pomniejszając stopniowo swoją osobę, stając się pokornym, słabym, zależnym, nie pojmującym (…) i trzeba się we wszystkim powierzyć Bogu: bo nie jest się, nie było w niczym wystarczająco dobrym i w ogóle nie ma się już prawa do niczego”. W oryginale „Dziennik intymny” Amiela liczy 17 tysięcy stron. W polskim wyborze jest 100 razy krótszy. (Książkę przełożyła Joanna Guze).,

+,

25 grudnia dwa tysiące siedemnastego. Wczoraj mikrowigilia we dwoje; przed rytualnym barszczykiem objęliśmy się z Anią, wypowiadając formułkę: „Dzięki ci Boże, że nie jest gorzej, i niech tak zostanie”. Po posiłku przyjęliśmy lecznicze dawki metaksy, co okazało się błędem, w każdym razie jeśli idzie o mnie. Doznałem zatrucia, bo wcześniej nieopatrznie wziąłem zwykłą porcję antyhistaminowej feksofenadyny. Omal nie zemdlałem od tej mieszanki; Ania zmierzyła mi tętno, mówiąc z dezaprobatą: „Czterdzieści osiem. Bradykardia”. Temperatura spadła mi do 35 stopni; czoło zrosił zimny pot. Nie byłem z siebie zadowolony. Nagle przypomniała mi się złota myśl poetki Anny Świrszczyńskiej: „Umieranie to ciężka praca. Starzy i chorzy powinni być od niej zwolnieni”. (Zdziwiłem się, że umysłowo mimo wszystko jestem sprawny i tylko organizm w części pozaumysłowej jest taki agonalny).,

+,

Studiuję biografię kardynała Giuseppe Mezzofantiego, słynnego poligloty. Mezzofanti mówił podobno w stu językach, w tym trochę po polsku. W dodatku był poetą. Urodził się w 1774, umarł w 1849. Ułożył w naszej mowie pewien wierszyk na cześć ksiąg pobożnych, niezbyt gramatyczny i to właśnie dziwnie mi się podoba:

Słodko z tej książki głos Jezusa woła,

Ja po nim biegam i nie dbam o świata.

Książka jak piękny ogród jest, jak pszczoła;

Ja chciwy lecę do każdego kwiata.,


+,

22 grudnia 2017. Dziś pierwsza prezes Sądu Najwyższego prof. Małgorzata Gersdorf wydała oświadczenie w sprawie rządów okupacyjnych (dosłownie tak nazwanych), jakie w Polsce sprawuje PiS. Oświadczenie to w wersji angielskiej zostało dostarczone różnym mediom międzynarodowym, jak o tym czytam w serwisie T.V.N.24., +, Po południu wróciłem do lektury dzienników Marii Dąbrowskiej. Pisarka skarży się na swą towarzyszkę życia Annę Kowalską (też pisarkę) oraz jej nieznośną córkę Tulcię. Obie Kowalskie są marudne, wiecznie skwaszone i przy tym rozrzutne (na koszt Dąbrowskiej, głównej płatniczki w tym niby-rodzinnym trójkącie). Pozwalają sobie na chamskie (tak jest) odezwania oraz gesty. Autorka „Nocy i dni” mocno żałuje, że kiedykolwiek wpuściła nieszczęsne Kowalskie pod swój dach. „Gdzież ja miałam wtedy oczy”, pyta retorycznie.,

+,

W tak zwanym narodzie popularność PiSu nie spada, przeciwnie, rośnie. Stwierdzają to wszystkie sondażownie. Elektorat „dobrej zmiany” nie przejmuje się tym, że „kaczyści” krok po kroku demontują w Polsce demokrację. No i co z tego, że demontują, jeśli w zamian rozdają forsę, pięćset plus i inne atrakcje? Skołowany elektorat ma w nosie ideały liberalne, legalizm konstytucyjny i tak dalej. Chce państwa opiekuńczego, niechby i głupiego, sekciarskiego, byle opiekuńczego. I Kaczyński im to daje.,

+,

POST UMYSŁOWY. Dobry jest post fizyczny i zapewne dobry też bywa post umysłowy, trzeba by tylko umieć jakoś robić nic-nie-myślenie, ale ja właśnie tego nie umiem, bez przerwy coś tam dedukuję, kojarzę, „zachodzę w głowę”, kontempluję, spekuluję i tak dalej. W ogóle nie odpoczywam intelektualnie. Kiedy tylko próbuję odpocząć, natychmiast zaczynam się nudzić. Nuda mnie męczy, więc żeby się nie męczyć, stale muszę się męczyć… Circulus vitiosus.,

+,

ORYGENES. W „Literaturze greckiej” Tadeusza Sinki przeczytałem, że Orygenes był autorem ponad sześciu tysięcy dzieł. Ogromną liczbę ksiąg tego Ojca Kościoła tłumaczy profesor Sinko sposobem ich powstawania. Otóż nawrócony gnostyk Ambroży, człowiek bardzo bogaty, zajął się ułatwianiem pracy Filozofowi; oddał mu do dyspozycji cały sztab szybkopisów, którzy luzowali się kolejno przy notowaniu tego, co mówił. „Orygenes tak się przyzwyczaił do nowego sposobu tworzenia — powiada Sinko — że gdy nie miał pod ręką stenografa, nie odzywał się prawie, aby nie tracić na darmo energii”. Lubię niektóre koncepty Orygenesa, na przykład pomysł, że umarli zachowują po śmierci wolną wolę i mogą grzeszyć będąc już w niebie, mogą też być stamtąd za grzechy usunięci. Natomiast nie podoba mi się fanatyzm Orygenesa, który kazał mu się dobrowolnie wykastrować ad maiorem dei gloriam. Każdy brak umiarkowania, bez względu na kontekst lub cel, wydaje mi się odrażający.,

+,


TYLKO SZUKANIE JEST DLA NAS JAKIMŚ ZNALEZISKIEM


Tylko szukanie bywa dla nas jakimś znaleziskiem,

Wędrówka — świątynią, krótkie olśnienia duszy — religią.

Życie kończy się urwiskiem, raczej tym, niż zyskiem.

Tylko szukanie bywa dla nas jakimś znaleziskiem.

Co jest na tym świecie bliskie? Polne zioła niskie…

Zaprzeczy, komu los jeszcze karku nie przygiął!

Tylko szukanie bywa dla nas jakimś znaleziskiem,

Wędrówka — świątynią, krótkie olśnienia duszy — religią.,


+,

NORWID MYJE PODŁOGĘ. Czytam listy Norwida. Jest rok 1852, Cyprian Kamil przypłynął właśnie do Ameryki, skąd pisze do Bohdana Zaleskiego w Starym Świecie: „W parę tygodni po wydebarkowaniu zraniłem tak prawą rękę drzewem jadowitym, które między duże koście weszło i tam rozkładać się musiało, aby wyjść z ciała, że leżałem, niezdatny do niczego, jęcząc. Ludzie nieznani i ubodzy, którzy na tymże poznali mnie okręcie, na którym przypłynąłem, przyszli do mnie prosząc, abym u nich leżał i wyzdrowienia czekał — przyjąłem — choroba długo trwała, myślano, że trzeba będzie główny palec ręki uciąć — to jest całą sztukę mechaniczną, jaką umiem. Kiedy wyzdrowiałem, widząc, że usługują mi, a sami (co zwyczaj tam u ubogich) myją posadzkę co tydzień, ażeby być w udziale ich prostoty szanownej i ja myłem posadzkę, chodząc boso i bawiąc się z ich dziećmi…”. ,

+,

12 grudnia 2017. Jedząc dziś na śniadanie sardynki, zacząłem myśleć o pewnym wierszyku dadaistycznym, który wrzepił mi się kiedyś w pamięć i nie mogę go zapomnieć:

SARDYNIA


Senwieczna Sardynia,

Sardynia senwieczna,

Nigdy sardoniczna

Zawsze Sardynia —

Dziwna dziekanka sardynek.

Autorem utworu jest niejaki Seuphor. Seuphor to anagram Orpheusa i zarazem pseudonim Michela Berckelnersa (1901—1999), belgijskiego malarza, krytyka sztuki i poety. (Niestety nie wiem, kto tłumaczył „Sardynię” na język polski).,

+,

Wracam do „Estetyki słowa” Paula Valéry’ego. „Każdy, kto tworzy, wydaje się sobie kimś znanym i zarazem nieznanym — powiada Valéry. — Nie wiem, co zrobię, za chwilę sam siebie zaskoczę, gdybym w to wątpił, byłbym niczym. Spodziewam się niespodziewanego, które sam prowokuję”. — Oto idealnie, jak myślę, wyłożona zasada samotranscendencji twórczej. Tym, co napędza autorów, jest przede wszystkim tkwiąca w nich zagadka i potencjalność, marzenie o ostatecznej samorealizacji przez samoprzekroczenie, „przeskoczenie własnej głowy”, jak to się mówi popularnie. Potrzeba zrobienia czegoś z niczego, a może z nikogo: z siebie!,

+,

Niektóre sekwencje moich tekstów umieszczanych na Fejsbuku cechuje sprzeczna wymowa i komentatorzy robią mi z tego powodu wyrzuty. Wszystkim im serdecznie dziękuję za uważne przeczytanie i jednocześnie przypominam, że nigdy nie aspirowałem do roli posiadacza niekolizyjnego światopoglądu. Sam świat uważam za raczej kolizyjny niż harmonijny i zapewne znajduje to jakieś skromne odbicie w moich poglądach na tenże świat.,

+,

NATURA JAKO SZTUKA I SZTUKMISTRZ. Przeciw kłom i pazurom (oraz ich miniaturom) są w przyrodzie pancerze, pancerzyki i łuski, są szybkie nogi i nóżki do ucieczki, a także skrzydła i mimetyzm. W ramach tego ostatniego, tak to powiedzmy, niewinny motyl przeziernik (Sesia apriformis) udaje osę wyposażoną w żądło, niejadowity wąż gniewosz nosi na grzbiecie fałszywy zygzak żmii, a patyczak Phyllium z Malezji kształtem, barwą i chwiejnością ruchów podszywa się pod zielony liść. Natura próbuje siebie ocalić i także zabić, dogonić i uciec przed sobą, zwyciężyć, nie unikając klęski. Jest machiną do zaiste dwuznacznych machinacji, do autoprowokacji i samooszustwa i tym podobnych sztuczek. Wygląda na to, że natura to w istocie sztuka. A do tego jeszcze i sztukmistrz!,

+,

2 grudnia 2017. DRZEWA. Dziś wracam do swego tekstu o drzewach, istotach, które szczególnie kocham, opublikowanego w niskonakładowym „Błędniku” (Wydawnictwo Forma, 2014). Małe nakłady książek niszowych prowokują autorów do powtarzania swoich tekstów bez zmiany w coraz to nowych kręgach odbiorczych. + A więc w 2014 roku pisałem tak: Sprytne istoty z tych dużych roślin. Czubkiem aspiruje taka do nieba, a soki czerpie choćby z piekła (w każdym razie spod ziemi). O, drzewo bywa święte i przeklęte… Boski Odyn powiesił się na Igdrasilu, aby przejść „ostateczne wtajemniczenie.” Chrystus do podobnego celu użył Drzewa Krzyża. +, Zadziwiają mnie nasze polskie wierzby. Wbrew porzekadłu, można jak najbardziej szczepić na nich gruszki: widziałem coś takiego w Parku Kórnickim pod Poznaniem. A dalej drewno popularnej iwy jest tkanką niebywale żywotną, rozmnaża się 10 razy szybciej niż miazga klonu czy sosny; właściwie przypomina w tym tropikalny bambus. I tak samo jak bambus, wierzba jest w istocie krzewem, a nie drzewem. +, Krzewami są też leszczyny. Niejedną wędkę, jako chłopiec, zrobiłem sobie z kija leszczynowego. Takoż wiele łuków i strzał do nich. Niemcy kojarzą „die Hasel” z „der Hase”, „leszczynę” z „zającem”, oczywiście rozpustnikiem. Wskutek czego po niemiecku idzie się z dziewczyną nie „w krzaki”, ale „między zające”. +, Sosna. Czytałem, że sosnę szczególnie czcili Frygowie, jako drzewo Attisa, syna, a zarazem męża Kybele, Matki Bogów. Attis wytrzebił się pod sosną dla Kybele, po czym, wykrwawiony, oddał ducha. Jednak matka wskrzesiła swego chłopca. Rzymianie przejęli kult Attisa i Kybele i „opatrywali”, bandażowali rytualnie na wiosnę, na odrodzenie natury, młode sosenki, ustawiane w domach (tak jak my w zimie ustawiamy choinki). +, Lipy. Kocham lipy! Jakżeby nie, przecież urodziłem się w lipcu. Z wszystkich fraszek Kochanowskiego najbardziej lubię tę „Na lipę”. Za młodu śpiewałem ją często przy gitarze, na melodię dobraną, dość przypadkowo, z „Psałterza” Mikołaja Gomółki… Antyczni kochankowie pisywali do siebie listy miłosne na perfumowanych wstęgach z łyka lipowego. Baukis, mityczna ukochana Filemona, zmieniła się po śmierci w lipę. On sam, w tejże chwili — w dąb. I żyli dalej razem, objęci, rosnąc przed swym domostwem we Frygii, przeistoczonym w małą świątynkę Zeusa. +, Mam czułość dla drzew, dla ich piękna, dla całożyciowej woli wzrostu. Drzewo nieustannie się pnie (i stąd słowo „pień”), przerasta samo siebie, przewyższa, sezon po sezonie. Każde drzewo (może nawet japońskie bonsaie?) chce być wysokie, jak najwyższe. Piękny wiersz o wysokich drzewach napisał kiedyś Leopold Staff. Któż nie zna tego wiersza ze szkoły:

O cóż jest piękniejszego niż wysokie drzewa,

W brązie zachodu kute wieczornym promieniem,

Nad wodą, co się pawich barw blaskiem rozlewa,

Pogłębiona odbitych konarów sklepieniem.


Zapach wody, zielony w cieniu, złoty w słońcu,

W bezwietrzu sennym ledwo miesza się, kołysze,

Gdy z łąk koniki polne w sierpniowym gorącu

Tysiącem srebrnych nożyc prędko strzygą ciszę.


Z wolna wszystko umilka, zapada w krąg głusza

I zmierzch ciemnością smukłe korony odziewa,

Z których widmami rośnie wyzwolona dusza…

O, cóż jest piękniejszego niż wysokie drzewa!,


+,

CORPUS HERMETICUM. „Jeżeli tedy nie uczynisz się równym Bogu, nie zdołasz pojąć Boga. Gdyż podobne jest poznawane przez podobne. Wyrwij się z tego, co cielesne i urośnij na miarę ogromu, który jest bez miary. Wznieś się ponad wszelki czas i stań się wieczny: wtedy pojmiesz Boga. Pomyśl, że także dla ciebie nie ma niemożliwości. Zważ, że ty także jesteś nieśmiertelny i że jesteś zdolny objąć wszystkie rzeczy myślą, poznać wszelką umiejętność i wszelką naukę. Znajdź swój dom w legowisku wszelkiego żywego stworzenia. Bądź wyższy niż wszelka wysokość i niższy niż najgłębsze głębiny. Zbierz w sobie wszystkie sprzeczne właściwości, chłód i gorąco, suchość i płynność. Myśl, że jesteś równocześnie wszędzie, na lądzie, na morzu, w niebiosach. Myśl, że jeszcze nie zostałeś poczęty, że wiąż jesteś w łonie matki, że jesteś młody, stary, że umarłeś, że doświadczasz świata pozagrobowego. Obejmij myślą to wszystko równocześnie, wszystkie czasy i miejsca, wszystkie substancje i cechy i wielkości razem… Wtedy może pojmiesz Boga. Ale jeśli zamkniesz swoją duszę w zwyczajnym ciele i zechcesz siebie poniżać, mówiąc: Nic nie wiem, nic nie mogę, boję się ziemi i morza, nie mogę wznieść się do nieba, nie wiem czym byłem ani czym będę — wtedy co masz z Bogiem wspólnego?” (Księga XI. Fragment tłumaczony przez Czesława Miłosza).,

+,

25 listopada 2017. Dziś moja 10 lat od kiedy moja Ania zaczęła pisać do „Zwierciadła”. Z tej okazji wydawnictwo miesięcznika opublikowało wybór jej tekstów zatytułowany „Przeglądarka. Felietony poufałe”. Dlaczego „Przeglądarka”? Ano dlatego, że Anna Janko inspiruje się jawnie internetem, znajdując w nim bezlik ciekawych tematów. Kiedy zaczynała swoje felietonowanie, korzystanie z infostrady nie było tak łatwe, jak dziś. Internet szerokopasmowy pojawił się w Polsce dopiero około roku 2008. +, Jednym z moich ulubionych tekstów utrwalonych w „Przeglądarce” są „Ssaki drapieżne”. „Chodząc po rozmaitych forach — pisze A. J. — natrafiłam na hasło „Mój syn mnie bije”. „Synek (16 miesięcy) bije mnie rączkami po twarzy — żali się pewna młoda mama. — Kopie też wszystkich, którzy zbliżą się do jego wózeczka, nawet psa. A dziś rano wstał i pluł na mnie przez 10 minut. Przy tym każda taka akcja sprawia mu niesłychanie wiele radości. Często, jak zamierza się na mnie, biorę jego rączkę i mówię, że lepiej zróbmy mamie „cacy”. I głaszczę się jego rączką. Tłumaczę mu, że bicie boli. A on śmieje się i tym chętniej mnie wali. Agresja najwyraźniej go „pompuje…”. ”A ja — zwierza się inna mama — jak moja córeczka mnie ugryzie, krzyczę na nią: Nu-nu-nu, nie wolno! Na co ona wykrzywia się, i znowu. To ja ją po łapach. To ona w płacz. A wczoraj z desperacji sama ją ugryzłam. Cóż, nie pozwolę się dziecku maltretować”. +, „Bić małego łobuza, czy nie bić”, hamletyzuje syntetycznie Anna Janko. Po czym zapewnia, że przestudiowała wiele opinii psychologów, namawiających do bezwarunkowej miłości i do wychowania bezstresowego. Czym jednak w dłuższej perspektywie owocuje wychowanie bezstresowe? Tu moja żona przytacza pewną sieciową anegdotę: „Siedzi w tramwaju pańcia z synkiem kolanach. Synek wylizuje brudną szybę, kopie współpasażerów, a starszemu panu, który czytał gazetę, usiłuje zerwać z głowy beret. „No, tego już za wiele — obrusza się mężczyzna. — Niech pani zrobi coś z tym dzieckiem, bo rozniesie nam tramwaj!”. „Ja tylko staram się wychowywać go bezstresowo”, oponuje kobieta. Na to zbliża się jakiś młodzieniec, żujący gumę. Wyjmuje gumę z ust i przytwierdza ją starannie do czoła mamusi. Następnie oświadcza: „Widzi pani, ja też kiedyś byłem wychowywany bezstresowo”. +, Z innej beczki. Felieton „Wykluczona cyfrowo”. Autorce „Przeglądarki” padł dysk. A tu zbliża się termin wysłania comiesięcznego tekstu do redakcji. Zasiada więc do zapasowego komputera i pisze, czemu nie, właśnie o katastrofie swego laptopa. Wchodzi na samopomocowe forum internetowe i wklepuje hasło: „Dysk walnięty”. Forumowicze zaraz ją pytają, „czy barakuda mieli talerzami?” (= „czy nieszczęsny dysk chrobocze”). Ania potwierdza, że faktycznie, chrobocze. I dowiaduje się, że zapewne złapała rukita i tym samym dołączyła do armii komputerów zombi, po niewoli wykonujących zadania jakiegoś hakera, który miał akurat fantazję, żeby zawiesić jej system. „Jak się mam ratować?”, pyta Ania. „Nie ma rady, najlepiej zainwestować w nowy dysk, a ze starego zrobić sobie podstawkę do lampy”, ironizuje ktoś dobrodusznie. Bardziej zaawansowany informatyk pyta, czy moja żona nie podkręciła zanadto swego „procka”. „Bo wraz z podkręceniem procka, rośnie częstotliwość szyny P.C.I., a dyski twarde są bardzo czułe na tym punkcie”. „Kurczę, ja nie wiem, co to jest procek — wzdycha Anna J. — A tym bardziej nie wiem, co to jest „szyna P.C.I”… +, Na koniec odwołam się do felietonu zatytułowanego „Mniam, mniam”, poświęconego wstrętnym kulinariom naszego świata. Sardyńczycy kochają na przykład, relacjonuje A. J., celowo zarobaczony ser owczy o nazwie „casa mar-zu”, oficjalnie zakazany. Kiedy się taki ser kroi, wyskakują z niego larwy pewnej muchy. Oficjalnie zakazany jest także dalekowschodni móżdżek małpy, podawany, by tak rzec, wprost z małpy, jeszcze żywej. Horror. Mongołowie delektują się baranimi oczami, a Eskimosi — reniferowymi. Filipińczycy zapraszają do garkuchni regionalnej na sałatkę z warzyw, które wyrzygał pies. „Aby zrobić taką sałatkę — wyjaśnia czytelnikom Anna Janko — trzeba najpierw psa przegłodzić. Potem karmi się go solonymi jarzynkami, a gdy te są już prawdopodobnie nadtrawione, wali się mocno psa w żołądek, aby zwrócił swój posiłek”. (Który następnie zje człowiek). +, Ja osobiście lubię „Felietony poufałe” przede wszystkim za ich walory literackie, których upatruję nie tylko w doborze tematów, ale też w atrakcyjnym warsztacie, dobrym rytmie zdań i obecności figur stylistycznych. Oceniam to trochę po belfersku, od kiedy jednak zacząłem uczyć „twórczego pisania” na kursach dla dorosłych w Iblu (zaczęło się to w tym samym roku 2008, kiedy moja żona wystartowała z felietonami w „Zwierciadle”), zrobił się ze mnie siłą rzeczy belfer. Dosyć się tego wstydzę, ale cóż, ładniejszy już nie będę.,

+,

12 listopada 2017. Największym pochodem wczorajszego Święta Niepodległości był w Warszawie wieczorny przemarsz sześćdziesięciu tysięcy narodowców niosących hasła w rodzaju: „Módlmy się o islamski holokaust”, „Czysta rasa, biała Polska”, „Nacjonalizm naszą bronią”, „Polska katolicka, nie laicka”. Nie brakowało też debilów wywrzaskujących nazistowskie „Sieg heil!” Trasę pochodu oświetlały dymiące na czerwono flary. W opinii mediów rządowych przebieg Święta Niepodległości był „godny”, a nawet „wzorowy”. ,

+,

Siedzę przy biurku z zamkniętymi oczami, podglądając w sobie różne obrazy, na przykład taki: jest Olsztyn, a w Olsztynie jest Jola i „Jolana”, moja pierwsza dziewczyna i moja pierwsza gitara elektryczna. Jola była nie mniej naelektryzowana, niż ta gitara. Albo podpatruję w sobie pewien zapamiętany marszobieg w śniego-deszczu przez morenowe lasy w Wrzeszczu. Mela, mała psinka, która biegła ze mną, taka była ubłocona i zniechęcona, że musiałem ją wsadzić do plecaka. I dalej widzę przed oczami duszy spacer przez warszawskie ZOO, gdzie słyszę, jak tatuś poucza swojego synka: „Nie ma-upy Jacusiu, tylko małpy. Małpy, nie ma-upy”. (Na razie — tyle).,

+,

MUZYKA. Moja ulubiona muzyka to cisza. Człowiek potrzebuje ciszy, aby mógł usłyszeć swoje myśli. Szkoda, że nie istnieje techniczna możliwość wzmacniania nagrań bezgłosu, puszczania go na cały regulator; szkoda, że nie można amplifikowaną ciszą zagłuszać jazgotu świata., +, W dzieciństwie nienawidziłem zagłuszarek Radia Wolna Europa (jedynego radia, którego słuchał mój ojciec). Po latach, bywając na koncertach festiwalowych Warszawskich Jesieni odkryłem, że wizgi, rzężenia i hurgoty, podobne do tamtych, wytwarzanych z nienawiści politycznej, tutaj uchodzą za wielką sztukę. Próbowałem polubić Xenakisa, Varésego, Schaeffera, Stockhausena i Cage’a, ale nie polubiłem. Jeden z utworów Johna Cage’a mimo wszystko cenię, chodzi o kompozycję „4’33” na dowolny instrument lub zespół. Kompozycja ta polega na tym, że muzyk siedzi na przykład przy fortepianie i nic nie robi dokładnie przez cztery minuty i 33 sekundy. Cóż, Cage po swojemu złożył hołd ciszy i za to gotów jestem go szanować., +, Mam w swoim życiu pewien czynny epizod w robieniu muzyki, że tak powiem. W latach 60., posiłkując się samouczkiem Józefa Powroźniaka, nauczyłem się grać na gitarze. Minęło mało-wiele czasu i z kolegami założyliśmy zelektryfikowany zespół bigbitowy, któremu Wojewódzki Dom Kultury powierzył profesjonalny sprzęt. Dość prędko zaczęliśmy publiczne występy, których dziś serdecznie się wstydzę. Małpowaliśmy przeróżnych „The Shadows” albo „The Ventures”, ewentualnie „Beatlesów” i krajowych „Niebiesko-Czarnych”. (Co do „Beatlesów” — imitacja nie byłaby może ujmą; problem tkwi oczywiście w jakości naśladowania. W końcu Lennon i McCartney stanowili parę wspaniałych melodystów i zestawiano nieraz ich kompozycje z inwencjami Franciszka Schuberta.), +, A teraz coś o kompozytorach, których najbardziej kocham (raczej nie rokendrollowych, choć podziwiam też na przykład Jimi Henrixa z paroma przebojami takimi jak „All Along the Watch Tower”). Jan Sebastian Bach: wiem, że wielki Bach uczył się swego fachu kopiując dzieła mistrzów; był za biedny, aby móc regularnie studiować. Jego płodność artystyczna szła w parze z płodnością erotyczną. Dorobił się co najmniej dwudziestki dzieci, ale nie wszystkich, jak dzieła, udane. Jego mały Gottfried Heinrich okazał się wręcz niesprawny umysłowo. Najstarszy syn, Wilhelm Friedemann, zaprzepaścił przypadającą mu po ojcu spuściznę, sprzedając nuty na makulaturę. Bardzo lubię „Śpiewnik Anny Magdaleny”, który Jan Sebastian ułożył z myślą o swej drugiej żonie, i tu zwłaszcza kocham synkopowane „Musette”, spopularyzowane ostatnio przez Bobby’ego McFerrina, wesołego jazzmana. („Musette” znaczyło w języku starofrancuskim „dudy”. )… A teraz sięgam do moich notatek o Mozarcie. Wolfgang Amadeusz nie tyle tworzył muzykę, ile sam nią był. Od dziecka miotały nim rytmy wewnętrzne, wprawiające całą jego postać w nieustanny ruch. Gwałtownie gestykulował, robił miny, dzwonił sztućcami przy stole. Idąc, postukiwał jednym obcasem o drugi. Miał sto tego rodzajów pomysłów na minutę — czy też one jego miały. Bębnił palcami w co się dało, jakby wszystkie rzeczy tego świata — jakby cały świat miał porozmieszczane tu i tam klawisze. Grając, często improwizował… Kiedyś wykonywał przed cesarzem Józefem II Habsburgiem nową sonatę, skatalogowaną później jako K 454. Partię skrzypiec odtwarzała niejaka Strinasacchi. Mozart siedział przy fortepianie, mając przed oczami partyturę, zawierającą jedynie szkic kompozycji. Po koncercie cesarz kazał sobie podać ten szkic. „Cóż to, widzę, że brakuje nut?”, zdziwił się władca. „Być może — padła odpowiedź. — A jednak przyznasz, Najjaśniejszy Panie, że w tym, co zagraliśmy, nie brakowało ani jednej nuty”. (Wypisuję tę anegdotę z biografii kompozytora, pióra Karola Stromengera)., +, Cenię muzykę klasyczną (wyjąwszy może symfoników XIX wieku), ale cenię sobie też folkor. I tak na przykład nuta arabska pociąga mnie swym charakterem sakralnym, tonem powagi nawet w rozrywce. Intrygują mnie islamskie mikrointerwały melodyczne, melizmaty (charakterystyczne „jęki”), również monodia. (Ci, co pragną zainstalować wśród Arabów demokrację polityczną nie widzą, czy nie słyszą, że społeczność koraniczna, jako chór, wypowiada się najchętniej unisono, zgodnie, bez sporu. A czy kto widział demokrację bez sporu?), +, Chińczycy. Chińczycy znają pięć stron świata, nie cztery, jak my. Piątą stroną świata jest dla nich „środek”. Sama ich kraina nazywa się Czungkuo, Państwo Środka. Chińczycy mówią też o pięciu żywiołach (ogniu, ziemi, drzewach, metalach i wodzie), o pięciu podstawowych kolorach (żółtym, czerwonym, białym, czarnym i lazurze), no i również o pięciu stopniach skali muzycznej. Ponazywali owe stopnie rodzinnie: „Mąż — syn — wnuk — żona — synowa”. Pentatonikę uprawia się oczywiście także poza Państwem Środka; ponoć słyszalna jest ona w staropolskiej pieśni obrzędowej „Oj, chmielu”. Ale główną dyrektywą i gamą pozostaje od tysięcy lat jedynie w Chinach., +, Afryka. To co dziś łomocze w globalnym rokendrolu i w jazzie, natrętne bębny, urodziło się w Afryce. Tematyczność rytmu, a nie melodii: oto jest specyfika Czarnego Lądu. Ciekawią mnie inspiracje bębnowe w europejskiej klasyce, na przykład u Zbigniewa Rudzińskiego w jego „Trytonach” z roku 1977… Przy okazji dodam, że przepadam za Rudzińskiego operą „Manekiny”, wedle prozy Brunona Schulza (oglądałem ją co najmniej sześć lub siedem razy)., +, Bułgaria i Grecja. Bułgarzy są dla mnie niezrównanymi melodystami. Powiem szczerze: nie przepadam z muzyką bez melodii. (Nie darmo miłośnika sztuki dźwięku nazywa się „melo-manem”). W śpiewie greckim przechowały się do dziś podobno żywe nuty dawnych aojdów. Słuchając folkloru współczesnej Hellady możemy się domyślać, jak brzmiały (w sensie muzycznym) liryki Terpandra, Safony, czy Alkajosa., +, Z polskiego folkloru najbardziej lubię góralszczyznę i Kurpiów. Wysoko w górach i daleko w puszczach nad Narwią siedzieli ludzie wolni od pańszczyzny i to z ich wolności wyśpiewały się piękne rzeczy. Nie ma sztuki bez wolności; ohyda dzisiejszej popkultury bierze się w znacznej mierze stąd, że jest to dziedzina nowoczesnych helotów, niewolników (na godziny) państwa przemysłowego. To dla helotów wymyślony został muzak; słowo „muzak” wraz z jego przedmiotem stworzył w latach 40. XX wieku George Squire z Cleveland, cyniczny producent uproszczonego „musical accompaniment”, towarzyszącego pijącym w barach, klientom domów towarowych, podróżnym na dworcach itd. Dziś muzak odzywa się powszechnie w telefonach komórkowych, w internecie, we wszelakim disco, także w gongach u drzwi i w klaksonach samochodowych. Wszędzie!, +, I tak to jest. Obudziliśmy się w świecie, w którym człowiek czuje się zawiedziony, że Stwórca nie dał mu jakichś powiek do uszu, umożliwiających natychmiastowe odcięcie się od agresywnych hałasów, których wszędzie pełno. Ja, z braku rzeczonych „powiek”, staram się mieć zawsze przy sobie „stoppery”, zatyczki z miękkiej gąbki. Bo moja najulubieńsza muzyka to cisza… Nie zmieniam zdania, od którego rozpocząłem ten szkic.,

+,

„PANDINDA”. Poetom wydaje się, że to oni są głównymi odnowicielami mowy. Rimbaud uprawiał tak zwaną „alchemię słowa”; jego wiersz miał być tyglem, w którym zużyty logos, przetopiony i wytrawiony, odzyskuje blask. Ale przecież i niepoeci, w tym choćby dzieci mają jaki taki wkład w regenerację języka. Najdziwniejszym dziecięcym wyrazem, z jakim się w życiu zetknąłem, jest „pandinda”. „Pandindę” wymyśliła dwuletnia Zuzia, córka mojej Ani (J.). Słówko to miało obejmować ni mniej ni więcej tylko „cały świat”. Jak Zuzia wpadła na grecki przedrostek „pan”, symbolizujący „wszystko”? Ania nie wie. Zuzia (która dziś ma już trochę więcej lat niż dwa,) też mówi, że nie wie.,

+,

Julian Tuwim zachwycił się kiedyś wczesno-dziecięcą wersją swej „Lokomotywy”, wyrecytowaną na jego cześć w którymś peerelowskim przedszkolu (wśród młodszaków). Nazwał ją „najpiękniejszym przekładem swego wiersza”. Zapisał deklamację i podał do druku w małym szkicu, właśnie pod tytułem „Najpiękniejszy przekład”. Oto fragment owej „Lokomotywy”:

„Toi na tati koleja,

cieja omoma i pom ej pyja,

tusta oija.

Toi i hapie,

toi i mucha,

zaj z oajec jej bucha bucha.

Buch, jat gołoło,

puf, jat gołoło (…).

Uf jeje hapie,

uf jeje ipie,

a jeje pełtać wejej w nio hipie.

Wajony dońdeń popampalali,

a w jenym towy, a w jenym tonie,

a w jenym hieną hame bibasy,

hieną i eną tuste pipasy(…)”. ,


+,

„JESIEŃ SAMOTNYCH”. Z pięciu różnych tłumaczeń wiersza Georga Trakla pt. „Jesień samotnych” skompilowałem sobie taką szóstą wersję utworu, która mi nareszcie odpowiada.

Odbiega ona nieco wzorem rymów od niemieckiego oryginału, ale nie widzę powodu do niewolniczego trzymania się tekstu pierwotnego. Wystarczy, jeśli zostaną zachowane ogólna idea, nastrój i melodia:

Zajeżdża jesień wśród owocobrania.

Pożółkłe blaski ostatnich dni lata.

Błękit się z mrocznych zasłon mgły wyłania,

Lot ptaków mitem starego jest świata.

Już tłoczą wino; na wieczne pytania

Odpowiedź ciszy wydzwania kantata.


Krzyże sczerniałe wysoko na wzgórzach.

Trzoda wśród rdzawych gubi się topoli.

Nad lustrem stawu — wędrujące chmury.

Rolnika słabnie wolny ruch powoli.

Trącone skrzydłem zmierzchu się wynurzą

Strzechy chat starych i czerń skib pod zboże.


W brwiach znużonego gwiazda gniazdo ścieli.

Pokora chłodne odwiedza mieszkania.

A niebo schodzi w postaci anioła

Ku miłującym, aby nie cierpieli.

Zaszumiał szuwar, i groza owłada

Nocą, gdy rosa z drzew bezlistnych pada.


+,

29 października 2017. Dzisiaj zmarł Piotr Szczęsny, „szary człowiek” (jak sam siebie nazwał w pozostawionym „liście do świata”), który podpalił się 10 dni temu na Placu Defilad w proteście przeciw demokraturze PiSu. Myślę, że jego samoofiarowanie pójdzie na marne, ponieważ PiS cieszy się w Polsce rosnącą popularnością. Żyjemy w paskudnych czasach.,

+,

NARÓD JEST CZYMŚ, CO SIĘ ŹLE NAZYWA. Zastanawiam się, czy narodowcy, którzy są w tej chwili u władzy, zdają sobie sprawę z tego, że coś takiego jak naród w sensie ścisłym w ogóle nie istnieje? Naród miałby być rodziną rodów, gromadą ludzi związanych ze sobą posiadaniem wspólnych „rodzicieli”. Tymczasem żaden wielki naród nowoczesny nie potrafi wskazać takich „rodzicieli”, wyjąwszy genealogie mityczne — lecz my tu mówimy o realiach, nie mitach. Uczeni genetycy twierdzą, że Polacy czy Niemcy, albo Francuzi nie mają odrębnego, narodowego D.N.A. Są jedynie wspólnotami języka, interesu politycznego, sposobu gospodarowania, podtrzymywanej pamięci zbiorowej, kultury, wiary et cetera. Ludzie to nie owady społeczne, termity czy pszczoły, które w każdym roju kopiują u wszystkich osobników genotyp swej królowej, stając się idealnym, biologicznym superorganizmem. A skoro tak, to powtórzmy: żaden wielki ludzki ród nie jest realnym narodem. I polski naród w sensie ścisłym także nie jest narodem realnym, a jedynie „nazewniczo postulowanym”.

+,

E-DEMOKRACJA. Myślę, że nie tylko malutkiej Szwajcarii czy Liechtensteinowi: Polsce też przydałaby się demokracja bezpośrednia. Zwłaszcza w czasach internetowych, gdy posłowie jako pośrednicy w grze o władzę stali się anachroniczni. I zwłaszcza, że często mają oni na oku interes własny, a nie społeczny. Demokracja przedstawicielska, dziś tak popularna na całym świecie, de facto nie jest żadną demokracją, a tylko systemem, gdzie obywatele wybierają sobie raz na cztery lata kolegialnego suwerena, który traktuje elektorat jak poddanych. Na co dzień nie jesteśmy samowładni w swoich opcjach obywatelskich; nie jesteśmy społeczeństwem obywatelskim. Prawdziwym suwerenem są tylko deputaci. To oni ustanawiają prawa, a także oni egzekwują je; oni nagradzają i karzą, pozostając sami nietykalni, bo cieszą się wiadomymi immunitetami. Celem ludowładztwa, wymyślonego kiedyś przez Greków, miała być polityczna podmiotowość każdego członka wspólnoty państwowej. Dziś prawie nic z tego nie zostało. Ale to może wrócić, jako że w cywilizacji cyfrowej wszyscy zmieszczą się na elektronicznej agorze, nawet w wielomilionowym społeczeństwie, aby tu argumentować, zgłaszać swoje „za”, „przeciw”, no i głosować. W sprawach szczególnie trudnych, wymagających od głosującego wiedzy wyspecjalizowanej, mógłby głosujący delegować do aktu wyborczego odpowiedniego męża zaufania. Uważam, że e-demokracja w połączeniu z e-merytokracją demokratyczną, od dawna nam się należy.,

+,

Z mego starego notatnika (lata 70.) SPAWARKA TELEWIZYJNA. Wieczorem idę przez osiedle i dociera do mnie, że to coś, co równo migocze za oknami w wielu blokach, to telewizja. Ludzie oglądają jedyny dostępny dziennik i skok sinawych kadrów tego dziennika przywodzi na myśl pracę spawarki elektrycznej. Autorytarne superpaństwo lutuje sobie społeczeństwo, usiłuje zrobić z niego monolit, żelazny tak zwany „blok socjalistyczny”. Ot, co.,

+,

ZWIERZĘ, KTÓRE SIĘ NIE ZGADZA. Najulubieńszym zajęciem zwierzęcia ludzkiego jest zdaje się protest. Dziecko rodzi się i od razu głośnym płaczem wyraża niezgodę na to, co się z nim dzieje. Umierając, też nieraz płaczemy, bo i na zaświat trudno nam się zgodzić. Po drodze, między kołyską a grobem, uprawiamy przeróżne inne lamenty, okrzyki, swary, spory i utarczki. Niektórzy próbują być cośkolwiek powściągliwi, kulturalni, ale czymże jest kultura? I ona także jest formą protestu; jest niezgodą na naturę, w tym naszą własną, ludzką naturę. Nieraz wolelibyśmy być kimś, a może czymś całkiem innym, niż jesteśmy, jakimiś poza-ludźmi. Ufamy cywilizacji, że z czasem zaprowadzi nas do raju poza-człowieczeństwa. Tylko czy to na pewno będzie raj? Bo może i tam okażemy się niezadowoleni, skłonni do protestów i lamentów, do utarczek, potyczek, bitew albo i całych wojen. Nie wiem jak wy, ale ja sądzę, że nawet na pewno tak będzie.,

+,

ŚMIERĆ. W mitach babilońskich śmierć nazywa się Mot i jest paradoksalnie żywa. Mot sprzeciwia się we wszystkim dobroczynnemu Baalowi. W staropolskiej „Rozmowie Mistrza Polikarpa ze Śmiercią” Kostucha także wydaje się żywa. Dziwnie podobał mi się zawsze jej rysopis; otóż Mistrz Polikarp „…uźrzał człowieka nagiego, Przyrodzenia niewieściego, Obraza wielmi skaradego, Łoktuszą przepasanego. Chuda, blada, żołte lice, Lści się jako miednice; Upadł ci jej koniec nosa, Z oczu płynie krwawa rosa. Nie było warg u jej gęby, Poziewając skrżyta zęby…”. I tak dalej. („Łoktusza” to „szmata”, „chusta”)., +, Wielu antropologów sądzi, że cywilizacja ludzka powstała głównie jako pewien symboliczny system do walki ze śmiercią. Przestaliśmy być zwierzętami, bo odkryliśmy śmierć i zapragnęliśmy ją przezwyciężyć. W centrum siedlisk paleolitycznych umieszcza się kurhany grobowe, w których zmarli układani byli w pozycji embrionalnej, co miało im ułatwić odrodzenie się z łona ziemi. Od takich właśnie alegorycznych budowli zaczęła się ponoć architektura, a do ich rzędu należą znane nekropole egipskie czy środkowoamerykańskie, z piramidami władców na pierwszym miejscu. (Ośrodek niejednej dzisiejszej osady również jeszcze bywa wyznaczany przez jakiś cmentarzyk przy kościele, zborze lub cerkwi). We współczesnych wielkich aglomeracjach miejskich cmentarze usuwa się oczywiście na peryferia. Zasiewanie zmarłych w łonie ziemi z nadzieją, że się tam jakoś odrodzą („zmartwychwstaniecie ciałem”), nie jest już czynnością traktowaną serio. Miejsca pochówku to dziś rodzaj wysypisk zwłok, maskowanych tandetną architekturą nagrobkową., +, Śmierć jest albo nieistnieniem, albo, w co wielu wierzy (ja wierzę) jedynie momentem przejścia do innej formy bytu. Moment ów bywa niestety rozciągnięty w czasie, przybierając postać dramatycznej „choroby na śmierć”. Coraz więcej ludzi chciałoby uniknąć takiej choroby, zastępując złą śmierć jej postacią „dobrą”, eutanazją. Na razie eutanazja jest prawie wszędzie zakazana. To oczywiste: jednostki ludzkie są zakładnikami zbiorowości. Ich strach przed złą śmiercią, pozostający w dyspozycji państwa (kara śmierci, tortury, wojna), jest jednym z najlepszych instrumentów do wymuszania na obywatelu uległości., +, Co do „wysypisk zwłok”: osobiście wolałbym się w takim miejscu nigdy nie znaleźć. Lepiej mnie spalcie, a urnę z prochami, powiedzmy w kształcie książki, ustawcie w którejś bibliotece. Tam będzie mi, jak sądzę, najprzytulniej. Urnę możecie zaopatrzyć epitafium, które sam sobie już dosyć dawno temu napisałem:

„Nie sam wykonywałem mój los, nie sam zarządzałem

swoim życiem i śmiercią, wolnością i sumieniem,

grzechami, cnotą, talentami lub ich brakiem.

Bądźcie zatem sprawiedliwi i sądźcie mnie razem z moim czasem,

naturą, bogami, bliźnimi, i ze ślepym trafem.,


+,

NA SIEDZĄCO. Główną czynnością fizyczną, jaką wykonuje człowiek myślący, Homo sapiens, jest prawdopodobnie siedzenie. Homo sapiens sedentarius stworzył pojęcie posiadania, a więc tego, co przywłaszczamy, usiadłszy czy osiadłszy na tym (czujecie etymologiczne piękno sekwencji, która właśnie wybrzmiewa?). Kto siedzi, miewa też są-siadów, czyli „wespół-osiadłych”. Mieszka w osadzie, czy w innej siedzibie do zasiedzenia. Chętnie pracuje w sadzie (w którym posadzono czy usadzono nie tylko drzewa), ewentualnie na po-sadzie., +, Siedzenie wydaje się w naszym świecie postawą naturalną i niemniej uprzywilejowaną. Widowiskowe rozsiadanie się na fotelach, tronach i innych siedziskach jest prerogatywą przełożonych. Ich podwładni stoją; czasem przyklękają. A tu i ówdzie wciąż jeszcze padają na twarz. Jednak bywa, że siedzenie poniża. Usadzić kogoś, albo co gorsza wsadzić, jest przecież poniżeniem. Buntem przeciwko wsadzaniu, zwłaszcza masowemu, bywa powstanie: powstawanie z miejsca i ruszanie do boju. Kiedy powstańcy zwyciężają, wsadzają oczywiście swoich przeciwników, sami zaś rozsiadają się, niekiedy widowiskowo, na tronach, fotelach, w ławach poselskich, na różnych intratnych posadach i tak dalej., +, Sedno i sadło — oto kolejne pojęcia, mające niejaki związek z siedzeniem. Kto się objada i niewiele rusza, osadza na sobie sadło. W istocie nie wiadomo, dlaczego Homo sedentarius wstydzi się współcześnie mieć sadło. Dawniej się nie wstydził; grubi z radością i ostentacją powiększali i eksponowali swoje brzuchy. Były one widomym symbolem ich zamożności i siły. A nawet urody. Przypomnijmy sobie, jak wyglądały Wenus paleolityczne: wszystkie były roztyte! +, Bliższego znaczenia „sedna” pozwólcie, że nie będę już analizował. Zostawiam ewentualnie tę robotę wam. Dlaczego miałbym tworzyć swoje teksty wyłącznie sam? Czasy mamy interaktywne, więc piszcie, kochani, razem ze mną. Piszcie.,

+,

18 października 2017. Najechała nas w Józefowie ekipa zdjęciowa Natalii Korynckiej i kręciła dalszy ciąg dokumentu poświęconego „Małej zagładzie” Ani. Film powstaje drugi już rok, dorywczo, w miarę tego, jak reżyserce-producentce udaje się zdobyć pieniądze na realizację przedsięwzięcia. Natalia jest artystką wszechstronną, fabularno-dokumentalno-teatralno-telewizyjną. Dostała wiele nagród i wyróżnień, m.in. Grand Prix w Bilbao, Nagrodę dla Najlepszej Reżyserki w Nimes, Nagrodę Główną Oberhausen i tak dalej. Jest z wykształcenia filolożką polską, nie tylko człowiekiem kamery i sceny, stąd jej nieustające zainteresowanie literaturą (niejedno widowisko telewizyjne czy dokument poświęciła pisarzowi, w tym Saint-Eupery’emu, Fernandowi Pessoi, Norwidowi, Baczyńskiemu lub Witkacemu. A teraz, no cóż, padło na Anię). +, Pamiętam, że w czasach, gdy jeszcze nie znałem Natalii, ogromne wrażenie zrobiła na mnie uteatralizowana przez nią dla telewizji historia mordu sądowego na siedemnastoletniej „Ince”, czyli Dance Siedzikównie, sanitariuszce z Brygady Wileńskiej A.K. majora Szendzielarza „Łupaszki”. U.B. pojmaną dziewczynę torturowało, po czym postawiło ją przed plutonem egzekucyjnym. Żołnierze plutonu odmówili wykonania rozkazu, żaden z nich nie odważył się pociągnąć za spust. Wreszcie sam dowódca, wściekły, wyszarpnął pistolet z kabury i strzałem w głowę pozbawił ją życia. Było to w roku 1946.,

+,

„Jeśli poddani zechcą, nastąpi koniec władzy tyrana. Tymczasem godzą się być jego niewolnikami: dlaczego? Ponieważ myślą, że to dla nich korzystne. Zakładają, że tyran podzieli się z nimi swoim bogactwem. Choć tak naprawdę dostają od niego tylko to, co im ukradł, drobną cząstkę tego”. („Encyklopedia głupoty”, Matthijs Boxsel).,

+,

17 października 2017. Dziś bicyklem do Radości, gdzie szukałem Stawu Rajcy, rekomendowanego jako „nastrojowy” przez lokalne peregrynarze. Staw znalazłem niestety prawie „zniknięty” w bujnym trzcinowisku. Na skraju zarośli wylegiwał się tłusty zaskroniec, mniej więcej dwumetrowy, zwinięty jak szlauch ogrodowy. Przyglądał mi się bacznie, podnosząc głowę i sycząc. Wolałem się, no cóż, oddalić. Zaskrońce nie są jadowite, ale to nie znaczy, że nie mają zębów.,

+,

7 października dwa tysiące siedemnastego. OTWOCK WIELKI, MAŁY I ŚREDNI. Są obok siebie trzy Otwocki, Wielki, który jest tak naprawdę średni, Mały, który jest rzeczywiście mały, i duży, który jest największy. Pierwsze dwa są wioseczkami, trzeci jest wiadomym miastem. Byliśmy dziś z Anią w Otwocku Wielkim (to tylko parę kilometrów od naszego Józefowa), bośmy chcieli nareszcie obejrzeć barokowy Pałac Bielińskich, słynny co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze, tutaj w roku 1705 nasz król August drugi Sas umówił się z carem Piotrem pierwszym (o czym mało się wie), aby już wtedy zaproponować mu rozbiór Polski, czego car na razie nie przyjął, bo podobno pozycja prawna Augusta po jego formalnej detronizacji w 1704 (na rzecz Stanisława Leszczyńskiego) była niepewna. Po drugie chcieliśmy zobaczyć miejsce, gdzie internowano w roku 1981 Lecha Wałęsę. Po trzecie zachęcała nas legenda romantycznego parku otaczającego Pałac. Ów pałac stoi na sztucznej wyspie wzmocnionej dębowymi palami wbitymi w grząski grunt (patent wenecki). Wyspa nazywa się Rokola i omywana jest zewsząd przez wody starorzecza wiślanego, uregulowanego w siedemnastm wieku przez robotników tureckich, przygonionych tutaj prosto spod Wiednia po odsieczy króla Jana Sobieskiego.,

+,

Ni stąd ni zowąd zaczynam myśleć o filozofach, uczonych i artystach, którzy, nadużywszy swego potencjału twórczego, skończyli tragicznie. Wolter umierał w demencji, wypiwszy przed śmiercią (czy zjadłszy) zawartość swego nocnika. Zwariował Janos Bolyai, wynalazca (niezależnie od Łobaczewskiego) geometrii nieeuklidesowej. Fryderyk Nietzsche w finalnym szaleństwie uznał, że jest bogiem Dionizosem, a do tego Chrystusem. Wielki poeta i wariat Fryderyk Hölderlin przesiedział 30 lat w słynnej wieży nad Neckarem, bredząc od rzeczy. Virginia Woolf, Sylvia Plath i Ernest Hemingway, a z Polaków na przykład Witkacy i Lechoń, pod wpływem paranoidalnej depresji wybrali, cóż by innego, śmierć własnowolną. Robert Schumann, kompozytor natchniony, a przy tym jak rzadko który oświecony, piszący świetne eseje, doznał z czasem zupełnego zaniku szarych komórek (co wykazała sekcja pośmiertna). Tak: nieumiarkowane używanie mózgu i talentu prowadzą niekiedy do katastrofy. Zdaje się, że pierwszym uczonym, który metodycznie badał wariactwa wybitnych ludzi był włoski Żyd Ezechia Marco Lombroso (1835—1909), znany szerzej jako Cesare Lombroso.,

+,

28 września 2017. Kilka wierszy zamówił u mnie kwartalnik „Wyspa”. Dział poezji prowadzi tam Kasia Bieńkowska, córka śp. Zbyszka Bieńkowskiego, którego miałem okazję poznać w życiu nieco bliżej. Dałem „Wyspie” między innymi swoje „Za a nawet przeciw” oraz „Centon”:

ZA A NAWET PRZECIW


Że też świat jest w siebie aż tak zaangażowany!

Wszędzie go pełno —

nawet na pustyniach.

Pagór czy padół — zawsze on;

żywi się sobą i użyźnia.


Eksperymentator nieprzejednany,

ma wytatuowany

numer obozowy

lub szczyci się swoją cyfrą dynastyczną;

wciela się w wirusa i w Jezusa.


I jakże chętnie w każdej z wojen

staje przeciw sobie,

a nawet za.

Także wtedy gdy bije się z myślami

w mojej głowie.


CENTON

“Wskutek posiadania mózgu myślimy, że naprawdę myślimy”. (Ambroży Bierce)


„Dobrzy ludzie są czasem tak naiwni, że aż nie chce się stawać po ich stronie”. (Anna Janko)


„Kto znalazł, ten źle szukał”. (Agłaja Veteranyi)


„Bądź realistą, żądaj niemożliwego!” (Ernesto Che Guevara)


„Gdyby głupota bolała, zewsząd rozlegałyby się jęki”. (Przysłowie hiszpańskie)


„Naturalność to trudna do utrzymania poza”. (Oskar Wilde)


„Tylko ludzie powierzchowni nie sądzą po pozorach”. (Oskar Wilde)


„Boisz się śmierci, bo myślisz, że przyszedłeś na świat”. (Stephen Levine)


“Niezaprzeczalny atut umierających: móc głosić banały, nie kompromitując się przy tym”. (Emil Cioran),

+,

6 września 2017. Białe, czubate namioty-kwadraty na bulwarze nadwiślańskim. Warszawski Piknik Literacki połączony z jesiennymi targami książki. W jednym z obszerniejszych namiotów występują zaproszeni autorzy, wśród nich — moja żona. Dialoguje z nią dla publiczności Jerzy Kisielewski. Rozmowa jest ciekawa, Ania rozkręca się, nakręca i zaczyna istnieć tak, jak rzadko istnieje w domu dla mnie, gdzie woli funkcjonować na stendbaju, oszczędzając energię. Na koniec swego wystąpienia czyta wiersz, który szczególnie lubię, pt. „Ty jesteś tym”. Po wszystkim idziemy spacerem w stronę metra, po czym przejeżdżamy tunelem pod Wisłą, jak zwykle bojąc się trochę, że jednak rzeka urwie się i spadnie nam na głowy. Na stacji Warszawa-Stadion przesiadamy się do Kolei Mazowieckich, gdzie zaliczamy incydent z niesympatyczną mamuśką wyposażoną w niegrzeczną córeczkę o mylącej buzi cherubinka. Z tej buzi wydobywa się co parę minut świdrujące wycie. Ot, życie. +, A teraz już wiersz Ani pod wziętym z Upaniszad tytułem „Ty jesteś tym”:

Rodzi się niebo nad górami po gwałtownym deszczu

Prędki wiatr gna po zboczach wielkie płachty światła

Cisza schodzi do stawu trącając gałązki

Pod ciemną skórą wody drga napięty mięsień

Oto się wszelki ból rozjaśnia Ach więc to tak szepcze serce

Ty jesteś tym Ułóż się w sobie jak ptak w gnieździe

Jak środek ciężkości w spadającej rzeczy

Unoszą się zapachy nad kwiatami —

kółka na głowami świętych —

Odrywam wzrok od krajobrazu i cały ten cud

przenoszę w twoje oczy

W jednej i tej samej chwili jestem przed spełnieniem

Króluję u szczytu i zapadam się po stracie,


+,

ŚRODKI MASOWEJ ROZŁĄCZNOŚCI. Ludzie ranią się nawzajem, nudzą jedni drugich, irytują i pewnie dlatego wymyślono środki masowej rozłączności, znane pod eufemiczną nazwą środków łączności. Naciskasz klawisz (sensor, guzik) i twój rozmówca znika, zacicha, przestaje ci dolegać. Jak to miło, że wymyślone zostały kiedyś środki masowej rozłączności, zwane „środkami łączności”!

+,

Jeśli proporcje dobra i zła są w tym świecie stałe (tak twierdzą manichejczycy), to przestępcy byliby może tragarzami zła świętych, którzy odmawiają ze swej strony wykonywania i dźwigania tej porcji występku, grzechu i nieprawości, jaką bogowie przewidzieli dla każdego realnego człowieka.,

+,

Nie świat, lecz światowanie, strumienie twórczej energii, zwalniające niekiedy swój bieg i zamarzające, by tak rzec, do postaci nieruchomych przedmiotów i kształtów: oto czym wydaje mi się rzeczywistość. Słowo „światowanie” wymyślił Martin Heidegger: „die Welt weltet”, powiada, „świat światuje”. Wszelkie akty wedle tej filozofii są bardziej realne niż fakty, bycie niż byty, rośnięcie niż rośliny (wcześniej pisał o czymś takim Heraklit). Moje własne „ja” to także tylko pewna energia i strumień, który nie doznaje znieruchomienia, póki ma udział w dynamicznym istnieniu, wszystko jedno, w życiu, czy w byciu po życiu. I zapewne wtedy naprawdę przetrwam, o ile pozostanę ową energią, nie przywiązując się zbytnio do jakiegokolwiek zastygłego kształtu, także do kształtów innych istot, które warto kochać jedynie wtedy, gdy jest w nich twórczy potencjał przemiany, rośnięcia, gotowości do samoprzekroczenia.,

+,

LEWĄ MARSZ. Przeczytałem autobiografię Karola Modzelewskiego zatytułowaną „Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca”. O Modzelewskim pisałem już w tym dzienniku. Był on synem aparatczyka peerelowskiego, szczerego komunisty. Sam początkowo także gorąco wierzył w idee marksizmu, z czasem przeszedł jednak na pozycje „rewizjonistyczne”, co kosztowało go 8 lat spędzonych za kratkami. W końcowych partiach książki Karola M. znaleźć można garść refleksji na temat obecnej sytuacji w Polsce. Autor nienawidzi narodowych socjalistów z Prawa i Sprawiedliwości, ale rozumie, że usiłują oni odkręcić pewne błędy neoliberałów z okresu transformacji ustrojowej, kiedy to miliony Polaków straciło pracę, często też zasiłki bezrobotnych, dach nad głową i tak dalej. Były marksista Modzelewski mówi w swoich wspomnieniach, że wolałby, aby działania osłaniające najsłabszych obywateli podjęła socjaldemokracja, a nie socjalfaszyści Kaczyńskiego. Niestety stara, wywodząca się z Peerelu lewica nie cieszy się obecnie popularnością, a młodzi, nowego chowu socjaldemokraci, zaledwie raczkują. Dopóki nie podrosną i nie zdobędą liczącego się elektoratu, skazani będziemy na „demokraturę” Nadprezesa, na jego marionetkowy parlament, ekscesy Oeneru, „religię smoleńską”, na populistyczny festiwal niespełnialnych obietnic, i na to, że nasz kraj, niegdyś najbardziej szanowany wśród nowych członków Unii, figurować będzie na szarym końcu jako smętny parafiański ciemnogród. Tytuł swej książki wyjął Modzelewski z przebojowego wiersza Majakowskiego „Lewą marsz”. Ironiczny podtytuł „Wyznania poobijanego jeźdźca” niby to dystansuje autora książki względem bolszewickiego przesłania wspomnianego wiersza, ale w jakim stopniu? Znając życiorys Karola M. wcale nie jestem pewien, że do końca wyzbył się on swoich marksistowsko-majakowskich odruchów i złudzeń.,

Włodzimierz Majakowski

LEWĄ MARSZ

(marynarzom)


Rozwijajcie się w marszu!

W gadaniach robimy pauzę.

Ciszej tam, mówcy!

Dzisiaj

ma głos

towarzysz Mauzer.


Dosyć już żyliśmy w glorii

praw, które dał nam Adam i Ewa:

Zajeździmy kobyłę historii! —


Lewa!

Lewa!

Lewa!


Błękitnobluzi,

rwijcie

za oceany!

Zali się pancernikom na redzie

stępiły dzioby ze stali?

Niech się brytyjski lew pręży,

niech ostrą koroną olśniewa —

Komuny nikt nie zwycięży!

Lewa!

Lewa!

Lewa!


Za górą klęsk błyszczą zorze,

słoneczny kraj czeka nowy.

Za głód, za moru morze,

niech zadudni nasz krok milionowy!

Choć najemna otacza nas banda,

choć nas potok stalowy zalewa,

nie zadusi Sowietów Ententa!

Lewa!

Lewa!

Lewa!


Zali wzrok orli zgaśnie?

Czyż ulegniemy w walce?!

Ciaśniej

zaciśnijcie światu na gardle

proletariatu palce!

Naprzód pierś podaj nagą,

niech flaga na niebo zawiewa!

Kto tam znów rusza prawą?

Lewa!

Lewa!

Lewa!


(1919 r. Tłumaczył Antoni Słonimski)


+

„I JÓZEF STALIN I JÓZEF STALIN ONO PIELĘGNUJE”: tak kiedyś śpiewałem drugą zwrotkę kolędy „Dzisiaj w Betlejem” (dziwne, że moi rodzice, szczerze antybolszewiccy, nie zauważali mego błędu). Byłem dzieckiem, dokoła szerzył się kult Wodza Światowej Rewolucji, gdzieżbym przypuszczał, że opiekunem świętego Jezuska może być (w kolędzie) jakiś „Józef stary”? Musiał być nim Józef Stalin, to jasne., +, Wiadomo jakie są dalekosiężne skutki dziecięcych obałamuceń: oto do dzisiaj lubię dosyć Stalina, choć oczywiście nauczyłem się go także nienawidzić, jako potwora politycznego i ludobójcę. A ponieważ go lubię, akceptuję też różne składniki jego legendy, na przykład wiersze o nim… I oto laurkowa „Pieśń o Stalinie” Gałczyńskiego, chyba niezła warsztatowo. Niektórzy twierdzą, że Konstatnty Ildefons płaszczył się przed Wielkim Wodzem, drwiąc równocześnie z niego, zgodnie z naturą błazna lirycznego, która go cechowała… Wiersz został napisany na 70 urodziny Dżugaszwilego, przypadające w roku 1949.

Stalin pokój niesie światu,

Stalin — Wolność, Stalin — radość;

Stalin — wódz proletariatu,

Jemu sława.


Jemu dzisiaj śpiewa flaga,

Jemu pieśń jak wichr się wzmaga,

Jemu Moskwa, czeska Praga

I Warszawa.


Dzięki Niemu, pod kul gradem,

Runął gad pod Stalingradem,

A my z Moskwą dziś, jak z bratem,

Już nie sami!


I dlatego, w dzień urodzin,

Wszędzie, gdzie praca pieśń rodzi,

I gdzie walczą, tam śpiewają:

Stalin z nami.


+,

BEZKOPERTKA, CZYTANKA, JAWKA. W roku 1900 Lwów, liczący wtedy 200 tysięcy mieszkańców, wysyłał 2 miliony pocztówek miesięcznie. Karta pocztowa była taką samą nowością, jaką dzisiaj są multikomunikatory internetowe. Ludzie pisali nie tylko na sformatowanych kartonikach, dopuszczano też do obiegu deseczki, usztywniony jedwab i malowaną blachę. (O tym wszystkim czytam w „Aksjosemiotyce karty pocztowej”, kompendium wydanym przez Uniwersytet Wrocławski)., +, W roku 1901 zorganizowano w Warszawie pokaz paru tysięcy nowoczesnych pocztówek, pierwszy taki w naszym kraju. Przy tej okazji odbył się konkurs na rodzimą nazwę owego medium, wtedy jeszcze nieustaloną. „Aksjosemiotyka” wymienia wśród różnych pomysłów „bezkopertkę”, „czytankę”, „jawkę”, „latawiec”, „nibylist”, „listowstręt”, „nagopis”, „niezalepkę”, „półlistek”, „pośpieszkę”, „śmieciuszkę”, „wiadomostkę”, „zawidek”, „zwiastunkę”, „odkrytkę” i „pocztówkę”. Jurorzy wahali się między „odkrytką” i „pocztówką”; zwyciężyła „pocztówka” i dosyć szybko przyjęła się w polskim języku potocznym.,

+,

Moje „Błędy i owędy” lubią nadal kiedy błądzę, wobec tego pokażę im teraz kilka swoich nowych postów z Fejsbuka, oderwanych odpowiedzi na pytanie „o czym myślisz”, ewentualnie „co robisz”. +, GU/E. Przeczytałem, że kwiaty baobabu zapylane są wyłącznie nocami, przez nietoperze. Czytałem też o tym, że w religii buszmeńskiego plemienia ‘Ko, Bóg Najwyższy nazywa się Gu/e. Oraz o tym, iż żaba połyka powietrze jak wodę, na tym polega jej oddychanie. Płazy nie mają żeber, którymi mogłyby uciskać miechy płuc, dlatego łykają powietrze jako pewnego rodzaju płyn., +, Podobno każdej doby uderza w powierzchnię globu ziemskiego około ośmiu milionów piorunów., +, Wróbel, chociaż ma szyję dużo krótszą niż żyrafa, ma w niej więcej kręgów niż ona, mianowicie 14, podczas gdy żyrafa posiada tylko siedem).,

+,

„NA WYSPIE CYPR MYSZY JEDZĄ ŻELAZO”. Przeglądam Arystotelesa „Opowiadania zdumiewające”, rejestr bajecznych kuriozów. Nie do wiary, ale i takie rzeczy pisywał (czy spisywał) Stagiryta. Interesowało go wszystko, niedorzeczności tak samo, jak dorzeczności (najwyraźniej nie przejmował się tym, że jest Arystotelesem). „Podobno kozy w Kefalenie — powiada filozof — nie piją wody, jak to czynią inne czworonogi, lecz każdego dnia zwracają się jedynie ku morzu i rozdziawiając pyszczki wdychają jego wilgotne powiewy. I to im wystarcza”. A oto inne zapiski z tej serii: „(…) Na wyspie Cypr myszy jedzą żelazo”. „Powiadają też, iż w miejscowości Skotussie, w Tessalii, jest pewna mała krynica, z której wypływa woda o takich właściwościach, że prędko leczy rany i stłuczenia u ludzi i bydląt, gdy zaś kto włoży do niej kij nie całkiem strzaskany, lecz tylko rozłupany, kij ten również zrośnie się i powróci do stanu pierwotnego”. „W Syrii wśród osłów żyjących dziko — kontynuuje mędrzec — jeden przewodzi stadu, gdy zaś któryś z młodszych źrebców próbuje pokryć oślicę, przywódca wpada w gniew, ściga tamtego aż go dopadnie, a wówczas schyliwszy się do jego tylnych nóg, pyskiem odrywa mu narządy rodne”. „Opowieści zdumiewające” weszły do czwartego tomu Dzieł Wszystkich, opublikowanego przez PWN w roku 2003.,

+,

„BÓJ TO JEST NASZ OSTATNI”. Marksizm zakładał, że w pradziejach istniało coś takiego jak nieantagonistyczna „wspólnota pierwotna”, zalążkowy ustrój rodu ludzkiego, rodu, którego historyczną destynacją miał być powrót do wspólnotowego raju, w romantyzmie nazwanego „komunizmem”. Do tego raju miała nas zaprowadzić ostatnia w dziejach rewolucja: rewolucja proletariacka. „Bój to jest nasz ostatni”, śpiewa się w „Międzynarodówce”, hymnie komuny. Boje proletariackie okazały się oczywiście nieostatnie. Marks, jako społecznik, okazuje się jeszcze jednym utopistą wśród tylu innych. W krajach postkomunistycznych, jak nasz, odkurzamy zatem parlamentarną demokrację z jej zasadą „koalicji” i „opozycji”, czyli zalegalizowanej niezgody politycznej jako cywilizacyjnej siły napędowej. W latach dziewięćdziesiątych zaczęliśmy wracać do kultury świata liberalnego, dominującego na Zachodzie. W Polsce „solidarystycznej” (okres przejściowy między komuną a liberalizmem) wybuchła słynna „wojna na górze”; Wałęsa podzielił obóz solidarnościowy na dwa obozy: rządowy, z Tadeuszem Mazowieckim, i opozycyjny, któremu sam zechciał przewodzić. Skutki rozłamu były dobre i złe; dobre, bo w ten sposób Rzeczpospolita realnie dołączyła do Zachodu; złe, bo nasi plebejusze, zwani dziś „wykluczonymi”, poczuli się „ostatecznie zdradzeni”, tym razem przez zaufaną N.S.Z.Z. „Solidarność”. W odrodzonej Polsce chcieli być hegemonem, lecz wylądowali tam gdzie zwykle, na szarym końcu, wśród słabych i przegranych. Obecnie próbują brać odwet. Zagospodarowani przez socjalfaszystów z PiSu i populistyczną sektę ojca Rydzyka dostrzegają swoją kolejną szansę w nacjonalizmie. Niestety nie widzą, że po ich plecach wspina się do władzy nowy hegemon: endeccy spryciarze, których znakiem firmowym jest O.N.R. i klerykalny biznes. Ludzie biedni i przegrani — to oni stanowią w tej chwili główny elektorat PiSu. Kiedyś wyleczą się z PiSu i znów zapewne zechcą wzniecić bunt. Kto ich wtedy zagospodaruje? Niewątpliwie następny hegemon in spe, pnący się do władzy po plecach ludzi słabych, zrozpaczonych i łatwowiernych.,

+,

ŹLE O SOBIE. Motto: „Autobiografii można wierzyć tylko wtedy, gdy ujawnia ona coś hańbiącego. (…) Ktoś, kto przedstawia siebie w korzystnym świetle, prawdopodobnie kłamie, życie bowiem każdego człowieka, gdy spojrzeć na nie od wewnątrz, jest wyłącznie serią porażek”. (George Orwell, „Przywilej kleru — kilka uwag o Salvadorze Dalim”) Gdybym mógł w stanie preegzystencjalnym wybierać, w którym człowieku kiedyś zamieszkam, chyba nie zdecydowałbym się na przyszłego siebie w sobie. Bo któż to miał mi się przytrafić: poeta, co nigdy nie będzie Mickiewiczem, inżynier architekt, który porzuci swój zawód, zaprzepaszczając lata żmudnych studiów; inteligent nie dość inteligentny, aby żyć dostatnio, z trudem wiążący koniec z końcem. Ktoś mało odważny… Jeszcze jako nastolatek przystąpiłem do rozwijania mięśni, ćwiczyłem hantlami, chciałem być silny: z tchórzostwa! Potem zabrałem się do muskulatury intelektu. Ileż to ludzkich kompleksów szuka ujścia czy obrony w bezinteresownym na oko umiłowaniu mądrości. Całe życie jestem także bezbożny, choć niby wierzący. Wobec tego w co wierzę? Może tylko w jakąś nieokreśloną Moc, tajemnicę, taką w dodatku, która miałaby się w swej tajemniczości nieustannie nasilać, bawić się z nami i ze sobą w chowanego i w pochowanego (vide bogowie zmartwychwstający i umierający). Wierzę w Odpowiedź, co zawsze będzie szukała dla siebie Innego Pytania… Jako autor bywam zaś nałogowcem, wręcz narkomanem pisania, a więc w sensie ścisłym jestem grafomanem. Kinoman jest narkomanem kina, meloman — narkomanem muzyki, grafoman — osobnikiem uzależnionym od pisania. Wiem, że podobny stosunek do literatury miało iluś geniuszy, ale przecież nie będę się tym zasłaniał. Fryderyk Nietzsche skarży się w którymś miejscu bezsilnie (znam to na pamięć): „Gniewa mnie i wstydzi pisanie; pisanie jest dla mnie upokarzającą potrzebą”. Nałogowy autor czuje, że traci byt, gdy nie stwarza świata i siebie w nim pracą swej wyobraźni. Zasiada co dzień do biurka niczym jakiś nudny urzędnik, bez względu na to, czy akurat ma natchnienie, czy nie ma; i ja dokładnie tak zasiadam. +, Ukazuję tu swoje wady, coraz to je mnożąc, prawie tak, jakbym chciał się nimi pochwalić. A więc znowu źle! No i bardzo dobrze, jeśli źle. Tytuł tego mikro-szkicu brzmi „Źle o sobie”; chciałem w nim wypaść głównie źle i mam nadzieję, że mi się to udało.,

+,

20 sierpnia 2017. Znów słucham Dzienników Marii Dąbrowskiej. Jestem u początku lat trzydziestych dwudziestego wieku. W kraju hula O.N.R. Na uniwersytetach pojawiają się haniebne getta ławkowe dla Żydów. Episkopat głupio wtrąca się do polityki. W Twierdzy Brzeskiej urządzono tak zwany „obóz izolacyjny” dla posłów opozycji (pierwszy polski obóz koncentracyjny). Maria Dąbrowska notuje syntetycznie: „Człowiekowi odechciewa się żyć”. Potem jeszcze dodaje, że ma w szufladzie „rewolwerek” po ś.p. Marianie Dąbrowskim, swoim mężu legioniście, i być może go użyje. Tym bardziej, że wyczerpała jej się właśnie miłość do Stanisława Stempowskiego, wielkiego mistrza Loży Narodowej (trzydziesty trzeci stopień wtajemniczenia). Po opublikowanych niedawno „Nocach i dniach”, pisarka nie ma też pomysłu na żadne nowe dzieło powieściowe. Jest ogólnie w niehumorze.,

+,

Chciałbym, żeby Nowy Świat w Warszawie miał za ciąg dalszy nie Krakowskie Przedmieście, lecz jakiś Tamten Świat. Na który szłoby się spacerkiem, bez lęku i niepotrzebnych cierpień. Najlepiej nie zauważając, w którym miejscu i w jaki sposób Nowy Świat przechodzi w Tamten Świat.,

+,

Znowu pomyślałem o Bogu i musiałem się roześmiać, bo co to znaczy „pomyśleć o Bogu”? To tak, jakby się doszło do wniosku, że jednak należy oddychać. Zdrowy człowiek oddycha bezwiednie, samoczynnie i najlepsza jest także dla niego religia bez religii. Ludzie normalni żyją zanurzeni po prostu w boskości świata, nie zaprzątając sobie głowy doktrynami, liturgiami, parafernaliami wyznaniowymi i tym podobnymi błahostkami.,

+,

6 sierpnia 2017. Ani spadła korona z głowy. Z wnętrza głowy. Rzecz jasna korona zębowa. „Na szczęście nie połknęłam jej — mówi moja żona — bo wtedy byłaby to najdroższa potrawa, jaką jadłam”. Taki porcelanowy klejnocik stomatologiczny kosztuje w tej chwili w Polsce, lekko licząc, półtora tysiąca złotych)., +, Po południu — gęste strzały w Józefowie. Zaniepokoiłem się i dzwonię na posterunek policji. „A, to tylko odpust — mówi dyżurny. — Strzelają z broni hukowej”. „Taki odpust to dopust”, wchodzę w dialog z policjantem. „Może i dopust — zgadza się dyżurny. — Czemu nie”. Dziękuję mu i rozłączamy się. Nie uczestniczę w życiu eklezjalnym, więc nie wiedziałem, że dziś w Józefowie będzie odpust.,

+,

PRZECIW SOBIE. Kartkuję swój dziennik wzdłuż i wszerz, od góry do dołu i na boki i widzę, że piszę go jakby przeciw sobie. W życiu lubię porządek, a tu wytwarzam notoryczny nieporządek. Mieszam style wypowiedzi, punkty widzenia, nastroje, rozstroje i tak dalej. Cenię w życiu prostotę, a w tych bałaganiarskich memuarach daję się jakby wodzić za nos formie, jej różnym sztucznościom i pozom. Normalnie pogardzam dyletantyzmem, jednak w pisarskim omamieniu uprawiam właśnie dyletantyzm gdy rozprawiam o polityce, o filozofii, o muzyce i teologii, a więc o rzeczach, na których nie mogę się znać. Widzę też w swoich zapiskach istotny brak równowagi między umysłem i zmysłami, by tak rzec. Tłumię różne emocje, spłaszczam je, wygładzam, rozprostowuję na tych kartkach, zamieniając dramaty życiowe głównie w myślowe. Zmarnowałem sto pięknych sytuacji egzystencjalnych, z których autor lepszy niż ja zrobiłby wydajne fabuły. Na przykład prawie nic nie opowiedziałem o swoim pobycie w więzieniu białołęckim (okres internowania), gdzie nie brakowało scen gwałtownych, dramatycznych kipiszów, najść zomowców z długimi pałami i zalanych łzami dzieci, gdy odwiedzały swoich ojców zgodnie z regulaminem (a więc rzadko), w tym także moich dzieci. Wszystkie te uwagi dedykuję swoim ewentualnym gnębicielom krytycznym, aby im ułatwić robotę. Wiedzcie panowie, że byłem świadomy literackich błędów i niemniej brnąłem w niesłuszną stronę. Postępowałem może jak ci palacze, co na papierosach mają wołami wypisane ostrzeżenie, że „palenie zabija”, a jednak trzymają się nałogu. Tak, cały ten dziennik uprawiam być może jako rodzaj nałogu… Kto wie, czy nie byłoby dobrze zatytułować mej książki „Dziennik nałogowy”? Może by to było lepsze od „Błędów i owędów”? Kto wie.,

+

„W ZWIĄZKU Z CYTATĄ”, wiersz Kazimierza Wierzyńskiego, mój ulubiony:

Życie? Nie mówmy o tym.

Wiadomo: „opowiadanie idioty”,

I zgoda na wszystko bezczynna,

I może Bóg, jeśli to go interesuje,

Płaczący nad tym samotnie

Jak rynna.


Niech on sam, jeśli zapragnie sensu,

Słowo na to odnajdzie,

W ciemnym worku poszuka,

Wyjmie je, wysłucha, opuka,

Prawdziwe jak serce,

Sztuczne jak sztuka.


+,

Sen: jestem w Olsztynie. Wieczór w moim starym domu rodzinnym. Wtem puka do drzwi jakiś nieznajomy kleryk. Wychodzę z nim na zewnątrz, a on bez słowa pokazuje, co się dzieje na niebie. I otóż na niebie wschodzą nie gwiazdy, lecz pulsujące diody, które układają się w konstelacje przypominające obwody drukowane. Gość daje mi do zrozumienia, że skończyła się właśnie „pewna epoka” i że warto by się w nową czynnie włączyć. Ja wzruszam ramionami i pytam, jaki to może mieć związek ze mną? Raczej za stary jestem na nowe epoki, a już na pewno nie nadaję się do roli jakiegoś działacza, proroka czy guru. Mój kleryk zwiesza głowę; wydaje się zawiedziony.,

+,

BŁĘDY BEZBŁĘDNE: są nimi na przykład „miejsca ciemne” u Norwida, rozmyślne kiksy u Mozarta, jak w jego „Żarcie muzycznym” („Ein Musikalischer Spaß” K.V. 522). Zjawisko to szerzej występuje u mistrzów renesansu włoskiego jako „sprezzatura” (dosłownie „lekceważenie”), wirtuozeryjne udawanie omyłek, uprawiane przez niektórych autorów, malarzy i kompozytorów.,

+

„Jeżeli wierzymy tak naiwnie w różne idee to dlatego, że zapominamy, iż wymyślają je ssaki”, powiada Emil.,

+,

Zdumiewająca uwaga w Dziennikach Dąbrowskiej, trzeźwej przecież racjonalistki: rzecz dotyczy jej dentystki, Antoniny Rostkowskiej. „Miała ona właściwość — pisze Dąbrowska — jakiej nie spotkałam u nikogo poza tym na świecie. Gdy potrzymała w swej silnej, sprawnej ręce żarówkę elektryczną, to zaczynała się ona sama przez się żarzyć”. ,

+,

18 lipca 2017. Nowa sprzeczka z A. Ona chciałaby dawać „swobodny wyraz swym emocjom”, z czym ma się wiązać prawo do szorstkiego rugania mnie. Bo „niezdrowe jest tłamszenie uczuć”. A co będzie, pytam, jeśli ja także zechcę być dla ciebie szorstki? Zniknie z naszego życia miła uprzejmość; staniemy się dwojgiem pospolitaków, którzy ujadają jedno na drugie, naturalnie „dla zdrowia”. W odpowiedzi A. wzrusza tylko ramionami i wychodzi z pokoju.,

+,

17 lipca 2017. Nagle pomyślałem, że dziś w dacie figurują trzy siekierki, bo mamy siedemnasty dzień siódmego miesiąca roku siedemnastego. Z czego wyniknąć mogłoby coś wojowniczego. I rzeczywiście: włączam radyjko kieszonkowe, gdzie po chwili odzywa się TOK F.M. i mówi, że Sąd Najwyższy ostro potępił demokraturę kaczystowską (dziś obradowało Zgromadzenie Ogólne Sędziów tej instytucji). Pislamiści próbują zawłaszczyć najwyższy organ sądowy Trzeciej R.P., tak jak to zrobili z Trybunałem Konstytucyjnym i tyloma jeszcze innymi agendami państwa. Unia Europejska protestuje grożąc, że ostatecznie zakręci nam kurek z dotacjami. Czyli naprawdę idzie na ostro.,

+,

„O Boże, czy też na wieki skazałeś naród Polski na zagubienie? Czemuż dopuszczasz, by powstawał, czynił największe ofiary, zaścielał pola trupami, odnosił zwycięstwa, wzbudzał we wszystkich ludziach podziwienie dla siebie, i potem własną winą ginął mizernie?” (Julian Ursyn Niemcewicz, „Dziennik pobytu za granicą”, 1831—1841),

+,

TRELE-MORELE. Nazwy ulic w Warszawie układają się w pary imion sprzecznych. Ciekawe czy wzięło się to samo z siebie, czy też ktoś to specjalnie zakomponował? W Śródmieściu mamy na przykład zaułek Boleść, zaś w Miedzeszynie jest ulica Rozkoszna. W Marysinie Wawerskim znajdziesz Świecką, a na Starym Mieście — Kościelną. Na Ochocie mamy Bakalarską, w Tarchominie — Uczniowską. Na Mokotowie jest Akustyczna, a znowu w Marysinie — Optyczna. I znów na Mokotowie ktoś wytyczył Domową, gdy na Ochocie — Światową. Na tejże Ochocie jest Prokuratorska, zaś na Żoliborzu — Skazańców. Wiatraczna i Rondo Wiatraczna są na Grochowie, a ulica Don Kichota, który walczył z wiatrakami — na Bródnie. Rzymska — na Gocławiu, a Kartaginy — w Śródmieściu. Wymieniłbym jeszcze ursynowski pasaż Trele, oraz ulicę Morelową: gdzie? Zgadnij, stołeczny przechodniu. Albo sprawdź to sobie na planie.,

+,

Z wszystkich instrumentalistów najbardziej lubię organistów, ponieważ potrafią oni co innego myśleć nie tylko prawą i lewą ręką, ale też prawą i lewą nogą. W wersji pop, kocham „ludzi-orkiestry”, obsługujących równocześnie gitarę czy bandżo, klarnet, harmonijkę ustną, czynel, bęben i kto wie co jeszcze. Wszystko to jednoosobowo.,

+,

Sándor Márai, Dziennik 1943—48: „Wieczorem w kościele — pisze Márai. — Głęboka cisza. Ołtarz pogrążony w mroku. Czuję, że Bóg jest tutaj, również tu, jak ktoś, kto w ministerstwie ma swoje godziny przyjęć, i dziwię się, jakim sposobem znajduje czas, aby być także i w kościele, gdy świat we wszystkich swoich atomach szuka go i pragnie jego obecności?”

+,

14 lipca 2017. Dzisiaj zmarła na obczyźnie nasza droga przyjaciółka Julia Hartwig. Była poetką, która w istocie nie chciała uprawiać mowy wiązanej. Przejęta klątwą Teodora Adorna głoszącą, że „pisanie wierszy po Oświęcimiu byłoby barbarzyństwem”, tworzyła głównie refleksyjną prozę, odwołując się do wzorów antycznych oraz do prozo-poetyckich tekstów francuskiego symbolizmu., +, Lubiliśmy z Anią bywać u Julii, lubiliśmy przekraczać bramę jej domu przy ulicy księdza Skorupki w Warszawie, widzieć wielką ceglaną ścianę podwórza-studni obrośniętą dzikim winem; lubiliśmy wsiadać do windy wykładanej drewnem (czy pseudo-drewnem?), witać się w mieszkaniu pełnym cennych ksiąg, mebli, obrazów i pamiątek po zmarłym w roku 96 Arturze Międzyrzeckim, mężu Poetki. Mnie z mebli najbardziej czarowała pewna serwantka ze złotymi wężami, wtopionymi w szyby; ile razy patrzyłem na faliste gady, przypominała mi się zwrotka z „Nokturnu” Maxa Jacoba: „Węże usnęły tworząc splot mych inicjałów / Milkła kapela zwierząt / Każde źdźbło trawy było cząstką szału / A w głębi stały drzewa o pięknie swym nic nie wiedząc”. („Nokturn” przełożył Adam Ważyk).. +, Julia odeszła mając 96 lat. Zanim wyjechała z Polski (dwa lata temu zabrała ją do siebie córka zamieszkała w Pensylwanii) trzymała się zdumiewająco dobrze; nade wszystko rozświetlała ją energia duchowa, napędzająca twórczość obfitszą, niż w młodości. Chodziła zazwyczaj w spodniach, uważała też siebie raczej za „poetę” niż poetkę. „Męskość” Julii przekładała się na jej męstwo życiowe: w czasie okupacji była w A.K., w Peerelu brała udział w opozycji, była m.in. sygnatariuszką słynnego „Memoriału Stu Jeden”; w roku 1981 weszła w skład Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie., +, Ze wszystkiego, co napisała, najbardziej lubię jej wiersz (właśnie wiersz, a nie prozę poetycką) pt. „Wybór imienia”. Oto on:

WYBÓR IMIENIA


Jestem czasem jak kłoda która uderza

częściej jak kłoda niesiona przez fale

ale do mnie należy wybór jak siebie nazwę

jestem kłoda zbuntowana

jestem kłoda w masce

na wzór bogów wyciosana

jestem kłoda pyszna choć bezkształtna

we mnie mieszka obraz ukryty

postawcie mnie na skrzyżowaniu dróg

jestem kłoda która się śmieje z pożaru

jestem strumień w który bije bezmyślna ręka

jestem jak nawiedzone dziecko które pokaże w tłumie sprawcę

jestem jak ptak o przestrzelonym gardle który śpiewa

jestem kłodą twardą która nie wybacza

jestem narzędziem które czeka by wykonać dzieło

jestem uchem ogłuchłym od szyderstwa

i śliną świętego przekleństwa

jestem klęską i sprzecznością w próbie działania

jestem owocem sporu o istnienie

dlaczego miałabym siebie pomniejszać

jestem kłodą rzuconą w górę i która nie spada

jestem tym od czego ginę,


+,

W tkance-tkaninie społecznej potrzeba wąskich specjalistów w roli pionowej osnowy, by tak rzec, i potrzeba także, w roli poziomego wątku, oświeconych niespecjalistów, dyletantów. Bez dyletantów, którzy by wiedzieli po trochu „o wszystkim”, podczas gdy specjaliści wiedzą „wszystko o niczym”, społeczna tkanina nie jest tkaniną. Jeśli chodzi o mnie, to proszę mnie uważać za pożytecznego dyletanta, czemu nie.,

+,

Słucham „Opowiadań podolskich” Juliana Wołoszynowskiego. „Opowiadania”, które doskonale interpretuje Janusz Zakrzeński, przenika nastrój nostalgicznej pół-baśniowości, utraconej Atlantydy, Polski z zapomnianego świata. Wołoszynowski (1898—1977) urodził się w Serbach na Ukrainie (dziś jest to miasteczko Hontiwka); był poetą, prozaikiem, dramaturgiem i aktorem w słynnej „Reducie” Juliusza Osterwy.,

+,

12 lipca 2017. 125 lat temu urodził się Bruno Schulz. Uważam go przede wszystkim za liryka. Oto mały fragment z jego opowiadania „Sierpień”. Coś takiego mógł napisać tylko poeta, chyba przyznacie:


Adela wracała w świetliste poranki, jak Pomona z ognia dnia rozżagwionego, wysypując z koszyka barwną urodę słońca — lśniące, pełne wody pod przejrzystą skórką czereśnie, tajemnicze, czarne wiśnie, których woń przekraczała to, co ziszczało się w smaku; morele, w których miąższu złotym był rdzeń długich popołudni; a obok tej czystej poezji owoców wyładowywała nabrzmiałe siłą i pożywnością płaty mięsa z klawiaturą żeber cielęcych, wodorosty jarzyn, niby zabite głowonogi i meduzy — surowy materiał obiadu o smaku jeszcze nie uformowanym i jałowym, wegetatywne i telluryczne ingrediencje obiadu o zapachu dzikim i polnym. / Przez ciemne mieszkanie na pierwszym piętrze kamienicy w rynku przechodziło co dzień na wskroś całe wielkie lato: cisza drgających słojów powietrznych, kwadraty blasku śniące żarliwy swój sen na podłodze; melodia katarynki, dobyta z najgłębszej złotej żyły dnia; dwa, trzy takty refrenu, granego gdzieś na fortepianie, wciąż na nowo mdlejące w słońcu na białych trotuarach, zagubione w ogniu dnia głębokiego. Po sprzątaniu Adela zapuszczała cień na pokoje, zasuwając płócienne story. Wtedy barwy schodziły o oktawę głębiej, pokój napełniał się cieniem, jakby pogrążony w światło głębi morskiej, jeszcze mętniej odbity w zielonych zwierciadłach, a cały upał dnia oddychał na storach, lekko falujących od marzeń południowej godziny. (…)”,

+,

TURYSTA WE WŁASNYM MIEŚCIE. Tak, jestem turystą we własnym mieście. Symbolem tego mógłby być mój plecak, bez którego nie wychodzę z domu. Kiedyś „miasto” znaczyło „miejsce”, lecz miasta współczesne bywają raczej tworami miejsco-czasowymi lub czaso-miejscowymi. Są superstrukturami rozwleczonymi w czwartym wymiarze i scalanymi przez komunikację w przestrzeni zarówno fizycznej jak wirtualnej. Miliony ludzi siedzą w autobusach, tramwajach, eskaemach, w metrze, gapią się na swoje smartfony, gadają przez nie i esemesują, integrując się w ten sposób w cyfrowe sąsiedztwa czasoprzestrzenne. I prawie wszyscy mają plecaki, do których zabierają i pakują to, co może się okazać przydatne podczas wędrówki przez ruchome, labilne, realno-wirtualne czaso-miasta.,

+,

5 lipca 2017. Przetrząsam internet w poszukiwaniu wiadomości o Lukrecjuszu, którego poematu ”O naturze wszechrzeczy” („De rerum natura”) słuchałem dziś w nocy. Utwór przełożył Edward Szymański i zrobił to jak myślę znakomicie, choć dał nam Lukrecjusza rymowanego, a nie takiego jak w oryginale, napisanego białym heksametrem. Treścią dzieła jest filozofia Epikura, co średnio mnie obchodzi, natomiast obchodzi mnie bardzo poezja przekładu Szymańskiego. Młody tłumacz, który zginął w Auschwitzu mając 36 lat, nie był filologiem klasycznym; korzystał w swej pracy z translacji prozą prof. Adama Krokiewicza. Niemało zawdzięczał intensywnemu obcowaniu z Apollinairem, poetą, którego „słyszy się” po prostu w jego „De rerum”. O samym Lukrecjuszu internet wie nie za wiele. Był jednym z paru rzymskich poetów republikańskich, takich jak Katullus, Plaut czy Terencjusz, których utwory dotrwały niewiadomym sposobem aż do naszych czasów. Ot, i tyle. Żył w latach 99—55 p.n.e. Zakończył swój pobyt na ziemskim padole samobójstwem.,

+,

1 lipca 2017. Rowerem wzdłuż świdrowatego Świdra do Emowa i potem wzdłuż mniejszej rzeczki Mieni do Wiązowny (Mienia mieni się tu i ówdzie żelaziście od swojej rudy darniowej). Pedałując wolniutko, napotykam czterystuletni dąb, jeden z najstarszych na Mazowszu (jak wcześniej wyguglowałem). Jest to opatrzony godłem państwowym pomnik przyrody; niestety nieuszanowany. „Polak potrafi”! Widzę ślady podpaleń i prób wycięcia na korze różnych sentecji. +, Pień ma w obwodzie około dziewięciu kroków.; u podstawy znajduję wlot do gniazda szerszeni. Jakaś „vespa crabro” stróżuje właśnie u tego wlotu. Jest duża, co najmniej czterocentymetrowa. Jedno ukąszenie takiego potwora potrafi zabić alergika (szkoda, że nie ma szerszeni specjalizujących się w eksterminacji niszczycieli pomników przyrody, myślę mściwie). „Bartek”, bo tak się nazywa dąb, figurował przez wojną na rewersach banknotów stuzłotowych, emitowanych w 1934 roku. (Niektóre źródła podają jednak, że do portretu na banknocie pozował inny dąb, mianowicie ten, który rośnie we wsi Wiśniowa na Pogórzu Dynowskim, w okolicach Sanoka).,

+,

25 czerwca 2017. Ulica Marmurowa w Starej Miłośnie, półbliźniak, w którym od czterech lat mieszkają Ania Bolecka (powieściopisarka) i Krzysztof Dorosz (eseista oraz były spiker B.B.C.). Siedzimy w pokoju kominkowym, wyposażonym w wystylizowaną na dziewiętnasty wiek blaszaną kozę („ogień — telewizja ludzi pierwotnych”). Gwarzymy de omnibus rebus, podjadając dobre rzeczy przygotowane przez panią domu. Krzysztof czyta swym radiowym głosem wesołe kawałki z „Jarmarku rymów” Tuwima, na przykład ten:

RAPORT


O film, panie ministrze,

Obrazili się wachmistrze;

O wiersz, panie generale,

Obrazili się kaprale;

O artykuł w tygodniku —

Ordynansi, panie pułkowniku;

O piosenkę, panie majorze,

Żony sierżantów w Samborze.

W radio była audycja:

Obraziła się policja.

Dalej — studenci

Są do żywego dotknięci;

Dalej księża z Płockiego

Dotknięci są do żywego.

Następnie — związek akuszerek

Ma ciężkich zarzutów szereg:

Że to swawolność, frywolność,

Bezczelność, moralna trucizna

I że w ten sposób zginie ojczyzna!

Lecz po za tym — jest w Polsce wolność…,


+,

PRZEKLĘTY BAREBONE. Witold Cienkowski w “Tajemnicach imion własnych” pisze o pewnym fanatycznym purytaninie nazwiskiem Nicholas Barebone, żyjącym w Anglii w czasach dyktatury Cromwella. Otóż ten Barebone zmienił sobie imię Nicholas na nowe, bardziej pobożne i przy tym niestety dłuższe: If-Christ-Had-Not-Died-for-Thee-Thou-Hads’t-Been-Damned, czyli: Gdyby-Chrystus-Nie-Umarł-Za-Ciebie-Byłbyś-Przeklęty” (nazwisko pozostało bez zmiany). „[Pobożny] posiadacz tego imienia stwierdził z czasem coś, czego się nie spodziewał — powiada Cienkowski. — Otóż kilometrowy jego przydomek dla wygodny skracano i zostawiono zeń tylko ostatnio człon Damned. A wówczas owo nowe imię razem z nazwiskiem znaczyło „Potępiony [albo Przeklęty] Barebone”. ,

+

17 czerwca 2017. „Balzac zwrócił się raz do swej siostry: ‘Czy wiesz, z kim się żeni Feliks de Yandenesse? Z panną de Grandville. I żeni się bardzo dobrze, bo Grandvillowie są arcybogaci, mimo że mają wielkie wydatki, na które ich naraziła panna de Bellefeuille’. Kto by tę rozmowę posłyszał, przysiągłby, że dotyczy ona przyjaciół, znajomych albo sąsiadów, tymczasem były to postaci z powieści, którą Balzac właśnie pisał. Oto autor wcielony! Dla niego świat fikcji jest równie realny jak to, co się nazywa rzeczywistością, a co filozofowie daremnie usiłują określić od paru tysięcy lat. Należałoby raczej powiedzieć: bardziej realny, jeśli idzie o Balzaka. On przecież słuchał raz z niecierpliwością przyjaciela, który mu opowiadał o chorobie w domu, wreszcie przerwał: ‘No dobrze, ale wróćmy do rzeczywistości, mówmy o Eugenii Grandet!’ Eugenia Grandet, tytułowa bohaterka jednej z jego jego powieści, była dlań bardziej rzeczywista niż ludzie, z którymi utrzymywał stosunki w życiu”. — Zacytowana anegdota pochodzi z „Alchemii słowa” Jana Parandowskiego, którą znowu przeglądam. Mam wrażenie, że „Alchemia słowa” jest wciąż najlepszą z książek o pisaniu książek, jakie kiedykolwiek w Polsce napisano.,

+,

15 czerwca 2017. Nieoczekiwany finał dnia: po trzech latach abstynencji płciowej, idziemy z Żoną do łóżka. Ona trochę się opiera, mówi, że się odzwyczaiła, ostatecznie godzi się jednak spróbować. No więc próbujemy. I jest całkiem miło. (W tym roku Ania zamierza skończyć 60 lat, w sierpniu, a ja 70, miesiąc wcześniej).,

+,

GRA. Herbert Simon, który dostał Nagrodę Nobla za stworzenie ekonomicznej teorii gier, definiuje grę jako „konflikt rządzony zasadą ograniczonej racjonalności”. (Nieco podobnie definiował to Błażej Paskal w swoich „Myślach”). Gra się o coś, lecz ofiarujcie graczowi już na wstępie to, o co zabiega, a popsujecie mu humor. Nie zechce on także zagrać o nic, dla tak zwanej „samej gry”. Zawodnik pragnie dążyć do czegoś, czego sam do końca nie rozumie, próbuje się uwikłać w tajemniczą niewiadomą, kusząc los… Ja, człowiek pióra, gram w literaturę i liczę na sukcesy czytelnicze, ale gdyby mi ktoś takie sukcesy w stu procentach zagwarantował (na przykład to, że moje książki trafią na listę lektur szkolnych), może od razu zniechęciłbym się i porzucił pisanie? Chcę i nie chcę wygrać w grę, zwaną literaturą. Chcę i nie chcę…

+,

Czy hipokryzja ma zalety? Ja uważam, że ma. Pozwala się ona łudzić hipokrytom, że są lepsi, aniżeli są i niekiedy — ależ tak — pozwala im podciągnąć się do poziomu swych dobrożyczeniowych nadziei.,

+,

8 czerwca 2017. Mój dzisiejszy wpis na Fejsbuku: „Witajcie Przyjaciółki i Przyjaciele z Fejsbuka, największej powieści świata, która pisze się sama i czyta. Witajcie współautorzy, a zarazem bohaterowie tej narracji; jakie macie dziś plany na ciąg dalszy akcji?” I odezwało się wkrótce kilkoro komentatorów, robiąc takie na przykład uwagi: „Ja mam na dziś plan minimum: nie zapomnieć oddychać.” Ktoś następny dorzucił: „A ja będę po prostu pościć, czyli pisać posty”. Pewien Wiesio B., który jest zapalonym lotniarzem, oznajmił: „Ja zamierzam dotknąć chmur. I niewykluczone, że mi się to uda, bo raz już byłem bardzo blisko. Jeśli nie spadnę, opiszę wrażenia”. Najmłodszy z moich rozmówców, uczeń gimnazjalny F.D., zwierzył się: „Słuchajcie, właśnie dowiedziałem się, że zarodki ludzkie mają ogony, które mierzą około jednej szóstej długości całego zarodka. Jestem wstrząśnięty”. (Przyznacie, że mam na Fejsbuku interesujących znajomych).,

+,

OBUDZIŁEM SIĘ NIEROZEGRANY. Śniło mi się, że jestem grą komputerową, która sama siebie programuje i sama w siebie gra. Pędziłem gdzieś po ekranie zakrętami, którymi próbowałem się zaskakiwać, lecz także z nich nie wypaść. Byłem naraz wewnętrzny i zewnętrzny: oko i obraz, ucho i dźwięk, treść i forma. Główną przegraną lub wygraną, której się bałem i której także pożądałem było to, że zwyciężę i tym samym ulegnę sobie, skoro wszystko dzieje się w jednym mnie… Obudziłem się nierozegrany.,

+,

POLICJA ROZPĘDZIŁA ZEBRANIE PEN CLUBU. Tego nawet za Peerelu nie bywało. Siedzieliśmy (w poniedziałek 5 czerwca 2017) w sali widowiskowej Domu Literatury przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, celebrując przyznanie Nagrody imienia Pruszyńskich prof. Ewie Łętowskiej za eseistykę „obywatelską”, gdy wkroczyli mundurowi i zarządzili rozwiązanie zgromadzenia, motywując to koniecznością przeszukania budynku przez pirotechników. Ktoś wysłał ponoć do policji mejla z informacją o podłożeniu bomby. Było raczej oczywiste, że bomby nie będzie, i oczywiste, że objawił się oto nowy patent na rozpędzanie nielubianych przez władzę zgromadzeń publicznych: pod pretekstem tropienia bomb. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że kaczyzm nie cierpi naszego PENu, organizacji zbyt energicznie wtykającej swój pen (tu stosowny emotikon) w sprawy polityczne. No i że „nadprezes Polski” nienawidzi osobiście prof. Ewy Łętowskiej, pierwszej Rzeczniczki Praw Obywatelskich w Trzeciej R.P., uprawiającej energiczną i kompetentną krytykę poczynań PiS-u.,

+,

30 maja 2017, Józefów. Rano rowerowe wzmożenie rodzinne. Przyjechała Ania z Imranem i Julianem, przyjechała Julcia, dziś bez progenitury, a za to w pięknej zielonej sukni, idealnie pasującej do jej blond fryzury. Chrupiącymi dróżkami szutrowymi toczymy się nad Wisłę rozlaną szeroko jak Missisipi. Kontemplujemy panoramę, gwiżdżemy na trawkach (dziś taka umiejętność jest wśród młodzieży rzadka), obserwujemy wielkie samoloty pasażerskie, które po drugiej stronie rzeki schodzą ku lądowiskom na Okęciu. Po powrocie do domu, podaję cyklistom krem-zupę grzybową mojego wyrobu z grzankami. Na deser są babeczki owocowe od Babci Heli. Mały Julek flirtuje z Melą, karmiąc ją truskawkami z owych babeczek. Cieszę się obecnością mych bliskich na ile się da intensywnie, bo wiem, że wszyscy chcą wyjechać za granicę. W Polsce zrobiło im się zbyt ciasno, zbyt obco, zbyt obrzydliwie.,

+,

Tatusiu, a jak ktoś już nie żyje, to czy wtedy mu się śni?” — tak zapytała mnie w 79 roku moja czteroletnia wówczas córka Julia. Ładne pytanie, prawda? Dobrze, że chciało mi się je wówczas zanotować.,

+,

23 maja 2017. Słucham audiobuka „Pamięć i milczenie” Mieczysława Jastruna. Jest to książka, której Jastrun nie napisał. Zrobił to za niego prof. Andrzej Lam, scalając w roku 2006 różne dokumenty z archiwum Poety. Książkę można potraktować jako uzupełnienie Jastrunowego „Dziennika 1955—1981”. W „Pamięci i milczeniu” sporo stron odnosi się do debiutanckiego tomiku Jastruna „Spotkanie w czasie” (1929). No i teraz zaglądam do tej właśnie książeczki, natykając się tutaj na czterowiersz, który od razu przykuł moją uwagę:

„Ucz się nie pragnąć spełnienia, ani dążyć

Do celu, który jest kresem pragnienia.

Lepiej jak gwiazda błędna krążyć

Nad przeraźliwą przepaścią istnienia”. ,


+,

LUBICIE IDEĘ TRANSHUMANIZMU? Ja lubię. Chodzi tu, przypomnę, o koncept człowieczeństwa jako formy przejściowej między zwierzęciem a „postczłowiekiem”. Postczłowiek ma być odmianą nietzscheańskiego nad-człowieka; ten produkt Ewolucji zarówno przyrodniczej jak kulturowej, w dwudziestym pierwszym wieku korzysta z osiągnięć transplantologii, inżynierii D.N.A. i technik informatycznych, oferujących m.in. czipy domózgowe. Czipy takie są dziś wykorzystywane głównie do walki z chorobą Parkinsona i depresją kliniczną, lecz w najbliższej przyszłości mogą się stać rodzajem popularnego interfejsu między ludzkim układem neuronowym oraz układami scalonymi komputerów.,

+,

20 maja 2017. I znów Kabaty, a tam — wiadoma ścieżka śródpolna ze skowronkami nad nią; potem — droga wiodąca skrajem boru dębowo-sosnowego do Ogrodu Botanicznego Polskiej Akademii Nauk w Powsinie, gdzie lubię się wspinać na miniaturowe Tatry. Pachniało dziś w Powsinie macierzanką i słychać było jak buczą trzmiele. Ciurkał wśród granitowych złomów sztucznych niby-gór sprytny, zasilany z kranu strumyk… Było bezludnie i doprawdy cudnie. Zaśmiałem się do siebie, że znowu tu jestem. Nic mi już nie potrzeba, pomyślałem, jeno spotkać by jeszcze Pana Boga na ścieżkach tego sztucznego raju. Ot, małowiele.,

+,

18 maja 2017. Od rana roweruję; pojechałem do Śródborowa, do Muzeum Ziemi Otwockiej. Muzeum kwateruje w niesławnej willi Jakuba Bermana, w latach pięćdziesiątych szefa peerelowskiego U.B. Muzeum wydało mi się biedne i chyba źle zarządzane, zresztą jak cały Otwock, który w porównaniu z naszym szybko europeizującym się Józefowem, wydaje się rezerwatem minionej epoki. Pospacerowałem trochę wśród zasnutych kurzem gablotek, przywodzących na myśl wiejską „izbę pamięci”. Najbardziej poruszył mnie wyeksponowany tu wątek Ireny Sendlerowej, słynnej ratowniczki dzieci żydowskich podczas okupacji. Ojcem Sendlerowej był doktor Stanisław Krzyżanowski, który zorganizował w Otwocku, jeszcze przed pierwszą wojną, jedno z najbardziej nowoczesnych sanatoriów dla osób „chorych piersiowo”. W latach 30 Irenka Krzyżanowska wyszła za mąż za Mieczysława Sendlera, nazywanego „otwockim doktorem Judymem”. Rozwiodła się, po czym jeszcze raz wyszła za mąż za tegoż Mieczysława Sendlera. (Nie rozgryzłem jeszcze tej historii). Po czym znowu się rozwiodła. Osobno każde z nich było dobrym człowiekiem, któż jednak powiedział, że dobrzy ludzie muszą ze sobą nawzajem dobrze żyć? Okupację niemiecką przewegetowała w Warszawie, gdzie jak powszechnie wiadomo udało jej się przeszmuglować z getta na aryjską stronę aż dwa i pół tysiąca dzieci. Uratowała więcej żydowskich duszyczek niż słynny Oskar Schindler, ale świat o tym nic na razie nie wiedział. Dowiedział się dopiero w połowie lat 60., gdy izraelski instytut Jad Waszem przyznał pani Irenie tytuł Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata. W roku 2007, a potem jeszcze w 2008 wysuwano ją do Pokojowej Nagrody Nobla, jednak bez efektu. W 2009, na podstawie życiorysu naszej bohaterki, powstał amerykański film w reżyserii Johna Kenta Harrisona zatytułowany „Dzieci Ireny Sendlerowej”. Jej rolę zagrała laureatka Oscara, Anna Paquin. Polskiej fabuły o wielkiej otwocczance jak dotąd nie stworzono. Za to lechiccy naziole skutecznie opluwają ją w internecie.,

+,

17 maja dwa tysiące siedemnastego. Do mego pokoju wchodzi się jak do sklepiku na rogu, czyli z narożnika, bo tak ukształtował go w ogólnym planie mieszkania przy Staszica jeden z poprzednich właścicieli. Ale mówmy o czym innym. Teraz jest świt (godzina czwarta trzydzieści dziewięć), ozłacający czubki sosen. Za oknem, aż po horyzont, widać z wysokości naszego piętra trzeciego i pół same korony i korony drzew. Słońce wzeszło, tymczasem księżyc jeszcze nie zaszedł, mamy więc na niebie dwuwładzę. +, Przypomina mi się dzisiejszy sen: mieliśmy popsuty kran w kuchni i trzeba było koniecznie kupić nowego laptopa do sterowania hydrauliką. Tak nam doradził w punkcie napraw Krzysztof Kołbasiuk, do którego zwróciliśmy się z prośbą o pomoc. Kołbasiuk dawno już porzucił w moim śnie zawód aktorski, aby stać się futurystycznym „hydraulikiem komputerowym”. +, Godzina dziesiąta 28. Sosny intensywnie pylą. Na naszym tarasie przybywa żółtego kurzu. Podobno kwitnienie sosen nie alergizuje, mnie coś jednak dziwnie kręci w nosie i na wszelki wypadek łykam feksofenadynę. Nie jest szkodliwa nawet na dłuższą metę, jak mnie zapewnił lekarz, i nie uzależnia.,

+,

14 maja 2017. Teraz dopiero zaczynam poznawać swego ojca, to znaczy zaznawać go w sobie, pół wieku po tym, jak umarł. Ponieważ teraz dopiero jestem równie stary jak on w czasach, z których go pamiętam. Urodziłem się, gdy był po sześćdziesiątce. (Prawdziwe poznawanie jest zaznawaniem). Junior z oczywistych powodów nie jest zdolny zaznać w sobie seniora, jego przewag duchowych i ewentualnych niedomóg fizycznych, ogromu doświadczeń, które zgromadził i lęku przed ostatnim z doświadczeń, pobliskim już umieraniem. Zanim wydoroślałem, Ojciec znikł ze świata (było to w roku 1966). Nie pozostawił mi po sobie żadnych zapisków, z którymi mógłbym obcować, przechodząc od szczenięctwa do jakiej takiej dojrzałości z ich wspomaganiem. Szkoda.,

+,

Znów zaglądam do „Baśni zimowej, eseju o starości” Ryszarda Przybylskiego. Immanuel Kant, pisze Przybylski, w siedemdziesiątym piątym roku życia uświadomił sobie, że nadszedł jego mentalny schyłek. Pogodził się z tym, że jest stary, słaby i już na poły zdziecinniały. Zauważył, że czyta bardzo wolno. Niebawem zaczął mieć kłopoty z podpisaniem się. Zapominał liter, które składały się na jego nazwisko. Coraz częściej zapadał w drzemkę. Głowa opadała mu między świece, a wełniana szlafmyca, którą stale nosił, zapalała się i płonęła nieraz na jego głowie. Odkładam Przybylskiego i przez chwilę zastanawiam się, jak — z zachowaniem proporcji — będzie wyglądał mój własny siedemdziesiąty piąty rok życia? To już całkiem niedługo, za 5 lat. Na razie czytam jeszcze dosyć szybko, podpisuję się bez kłopotu i tak dalej, ale drzemki odbywam w ciągu dnia już dwie, a nie jedną, jak kiedyś, czyli schyłek nadciąga. Prof. Przybylski wydał „Esej o starości” mając tyle lat co ja teraz, 70. Żył potem jeszcze 18 sezonów, do maja dwa tysiące szesnastego. Sam Immanuel Kant umarł w roku 1804, w wieku lat osiemdziesięciu.,

+,

ETOS PRACY, ETOS NIEPRACY. Słowo „bezczynność” zaprzecza przedrostkiem „bez” naturalnej dla nas „czynności”, aktywizmowi, natomiast u dawnych Greków sprawa miała się odwrotnie, wyraz „ascholia” znaczył „zatrudnienie”, zaprzeczając przedrostkiem „a” naturalnej dla starożytnych bezczynności, w sensie życia bez pracy, „scholé”. (Pracę zostawiano rzecz jasna niewolnikom).,

+,

10 maja 2017. Pisałem dziś na Fejsbuku: Znacie tę naiwną odę, którą skierował do Jarosława Kaczyńskiego Selim Chazbijewicz? Chazbijewicz jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, do którego i ja ponoć należę, ale przynajmniej nie płacę składek (tu ikonka z nieszczerym uśmiechem). Za swój apologetyczny stosunek do Pislamu, Selim ma teraz zostać ambasadorem Polski w Kazachstanie i Kirgizji (piszę to na podstawie informacji znalezionej w dzisiejszym „naTemacie.pl”). Na boku dodałbym, że podziały polityczne w naszym środowisku literackim, w którym jedni fanatycznie kochają Pisizm, a inni serdecznie go nienawidzą, wydają mi się głębsze, niż podziały wśród ludzi pióra za czasów komuny.,

Selim Chazbijewicz,

ODA DO JAROSŁAWA KACZYŃSKIEGO,


Niby zwycięski Chrobry wzmacniasz państwo nasze,

Ty, który od nowa polską godność wskrzeszasz;

Jak orzeł ponad skałą wzlatujesz i zawsze

To Ty masz rację, Ty nam na pomoc pospieszasz.

Tyle dróg przejść musiałeś, wodzu nasz zwycięski,

Tyle klęsk znieść musiałeś, by podnieść się z klęski,

Tyle lat musiałeś czekać, by teraz, już w chwale,

Rządzić Polską, by zmieniać nasz kraj stale

W kierunku mocarstwa od morza do morza,

By wszystkie narody od Bałkanów po Bałtyk,

A nawet ptaki, co krążą w przestworzach,

Aby wielbiły Polskę i wielbiły jej wodza.

O Jarosławie Wielki, władco dusz Polaków,

Ty, który nasz naród wyprowadzisz z klęski,

Który zdobędziesz imperium Lechitów,

I znów odrodzisz Warszawę i Kraków…

[i tak dalej i dalej].


+,

2 maja 2017. Rano rowerowaliśmy z Anią wśród łęgów nad Wisłą. Kwitły na biało tarniny, lecz mojej żony nic nie było w stanie zachwycić, bo cały czas zamartwiała się, że może ją dopaść jakiś kleszcz chorobotwórczy. Ostatnio media bez przerwy trąbią o boreliozie, co hipochondrykom obrzydza wiosnę i wolą siedzieć w murach miast. +, Po południu rozpętała się nad Józefowem pierwsza w tym roku burza. Oglądaliśmy ją z naszej domowej lodżii, niby z teatralnej loży. Pioruny zygzakowały, a myśmy się uśmiechali, bo to piękne widowisko, oczywiście wtedy, gdy budynek jest wyposażony w piorunochrony, najlepiej dwa, jak nasz. +, Po kolacji, która u mnie wypada między godziną czternastą a piętnastą, ponownie słuchałem „Zsyłki” Marii Jadwigi Łęczyckiej, książki, od której trudno się oderwać (lektorka — Hanna Kamińska). Jest to rzecz napisana z dużym wyczuciem zarówno artystycznym jak politycznym. Maria Łęczycka umiała we wspomnieniach z Sowietystanu (1940—45) oddzielić opresję stalinowską od sposobu działania zwykłych Rosjan, wśród których poznała wielu pięknych ludzi, często również zesłańców, ofiary bolszewizmu.,

+,

30 kwietnia 2017. Przeglądam „Pamiętnik” Pawła Jasienicy, który wypożyczyłem sobie do spóźnionej o pół wieku lektury. Podobno jest to książka prawdomówna, ale ze swym nadmiarem figur retorycznych wygląda mi raczej na faktoid, niż na zbiór faktów. Cóż, w tej postaci jest może bardziej atrakcyjna, „literacka”, ale… Historyk Jasienica miał jak wiadomo swoje ambicje literackie — czego zewnętrznym wyrazem było między innymi jego członkostwo w warszawskim oddziale Związku Literatów Polskich., +, Godzina osiemnasta dwadzieścia. Radio TOK F.M. podaje wiadomość o śmierci Wiktora Osiatyńskiego. Profesor przeżył 72 lata. Lubiłem cykl jego audycji w TOK pod nazwą „Zrozumieć świat”. Prezentował się tam jako redaktor pełen zrozumienia dla ludzkich słabości. Sam był nałogowym alkoholikiem, tyle, że programowo niepijącym. Z zawodu — socjolog i prawnik-konstytucjonalista. W 1997 roku współredagował Konstytucję obecnej Rzeczpospolitej. Wykładał na wielu uniwersytetach świata, m.in. na Harvardzie. Jako zdeklarowany feminista, współzakładał też Polską Partię Kobiet. W ostatnich miesiącach życia zainicjował tak zwane Archiwum Osiatyńskiego, mające rejestrować wszelkie przypadki łamania prawa przez ludzi władzy. PiS nie może się czuć bezkarnie, mówił, oni powinni wiedzieć, że my im patrzymy na ręce i że kiedyś ich rozliczymy. Archiwum Osiatyńskiego funkcjonuje w ramach Ośrodka Fundacji Kontroli Obywatelskiej OKO.,

+,

„LEKSYKON RZECZY MINIONYCH I PRZEMIJAJĄCYCH”. Znów kartkuję to znakomite kompendium, zredagowane przez Małgorzatę Szubert i wydane przez warszawską „Muzę”. Przeglądam „Leksykon” i co chwila natrafiam na hasła opisujące rekwizyty, które kojarzą mi się z epoką mego ojca (urodzonego w 1887). Oto na przykład „Laska spacerowa”: bez takiego instrumentu Stefan Cisło nie ruszał się nigdy z domu. Potrzebował go głównie do zabawy; maszerując, wywijał swoją trzcinką, lekką, zagiętą na końcu w półokrągły uchwyt. Z kolei „Bekiesza”. Ojciec miał w praczasach bekieszę, a jakże; futerko to nazywano w rodzinie „świtką kuracyjną”, bo nakrywano nim chętnie zaziębionych, a oni ponoć pod ową „świtką” natychmiast zdrowieli. „Cebula”, zegarek kieszonkowy: Tatuś o ile wiem nie miał nigdy czasomierza naręcznego. Pamiętam z naszej epoki olsztyńskiej, jak mój protoplasta głośno nakręcał swoją cebulę już o godzinie dziewiątej wieczorem, ogłaszając koniec dnia. Gaszono światło, a jakieś moje próby kontynuowania aktywności dziennej w formie czytania pod kołdrą, przy latarce, kończyły się niezmiennie awanturą. (Dziś malcy bawią się ponoć pod kołdrami telefonią komórkową, nadając i odbierając SMS-y). Hasło „Podwiązki męskie”: oczywiście, Tatuś nosił długie skarpety, przytrzymywane podwiązką pod kolanem. (Ciekawe, że Anglicy wymyślili sobie coś takiego jak Order Podwiązki, przypinany oczywiście pod kolanem do spodni garniturowych, na zewnątrz, jawnie. Kobietom przyczepia się ten Order do lewego ramienia). I wreszcie hasło „Złote zęby”. Nasz stary Stefan, od kiedy go pamiętam (a pamiętam go od jego plus minus sześćdziesiątki), zawsze miał złote zęby. Nie jeden czy dwa, ale wszystkie złote. Jak długo byłem małym, warmińskim prowincjuszem, wydawało mi się to dosyć imponujące. Potem zacząłem się nieco wstydzić metalowych uśmiechów Ojca. Ostatecznie jednak doceniłem taką formę lokaty kapitału… Po siedemdziesiątce, robiąc sobie sztuczną szczękę, Tatuś — uskromniony przez Peerel rencista (nie zaliczono mu różnych przedwojennych okresów składkowych) — spieniężył złoto i zostawił mi po sobie nader funkcjonalny fundusik. Był to jedyny skarb, oprócz skarbu samego życia, jaki odziedziczyłem po Rodzicach.,

+,

16 kwietnia 2017, Wielkanoc. Gdybym był uczciwym Słowianinem, obchodziłbym dziś rodzime Jare Gody, a nie jakąś importowaną z Bliskiego Wschodu Paschę, przekształconą w chrześcijańską Wielkanoc. „Jary” znaczy silny, młody, jasny, „jarzący się”. Zacząłbym świętować, rozpalając na jakimś okolicznym pagórku ognisko, mające zachęcić słońce do wzmożonej, wiosennej aktywności. Odwiedziłbym też lokalny cmentarzyk, gdzie podzieliłbym się z moimi drogimi zmarłymi jadłem i napitkami. Wśród potraw zostawionych na mogiłach nie zaniedbałbym ściśle pogańskiego wynalazku pisanki. (Najstarsze pisanki wywodzą się ponoć z terenów sumeryjskiej Mezopotamii). No i tak by to jakoś wyglądało, tak obchodziłbym Jare Gody. Ale ich nie obchodzę, bo nie czuję się „prawdziwym Słowianinem”; w istocie nie wiem, kim prawdziwym w ogóle się czuję — pewnie tak jak większość z was. W erze globalnej nie wiadomo, kto jaką mieszankę genową stanowi, albo do jakiej tradycji wypadałoby mu przynależeć w tych czasach hybrydycznych, a do tego jeszcze krytycznych i sceptycznych.,

+,

29 kwietnia 2017, godzina piąta 28. Niebo jest ołowiane; na termometrze — zaledwie 3 stopnie. Po obudzeniu słuchałem „Konopnickiej: rozwydrzonej bezbożnicy” — nieźle sfastrygowanej „biografii skandalicznej” autorstwa Iwony Kienzler. (Iwona Kienzler specjalizuje się jak wiadomo w „biografiach skandalicznych”). + Wraca dziś z Zakopanego moja Ania. Holuje ze sobą osiemdziesięcioletnego hrabiego Łubieńskiego, którego musi literalnie podpierać, bo jest on chory na parkinsona aparatu ruchowego i często się przewraca. Łubieński jest współjurorem Zakopiańskiej Nagrody Literackiej. Zespołowi sędziów konkursowych przewodniczyła w tym roku Ania. +, Po południu. Na niebo wypełzło wreszcie słońce. Popedałowałem nad Wisłę popatrzeć, jak świat przegląda się w szerokich lustrach wodnych. W środkowym nurcie dostrzegłem na wpół utopione drzewo; zwidziało mi się sentymentalnie, że daje mi ono jedną czy dwiema gałęziami jakieś znaki. Odmachałem mu obiema rękami. Zawsze miałem współczucie dla obalonych drzew, może większe, niż dla ludzi? Nie jestem pewien.,

+,

24 kwietnia 2017. U pani Joasi, księgowej z Domu Literatury, po odbiór „pitów”, które uprzejmie nam opracowała. Płacę dużym bukietem wiosennych kwiatów. W powrotnej eskaemce do Józefowa — zwalisty kaliban z nosem utkwionym w smartfonie, który (to jest kaliban) ni stąd ni zowąd uaktywnia swój przyrząd jako głośny emiter dyskopolowego łubudu. Po półtorej minuty podnosi się wiotka na oko panienka, podchodzi do chama i stanowczo żąda, aby wyłączył swoją dyskotekę. On, zamiast ją zbluzgać, kuli się jakoś i wyłącza. Wszyscy patrzą z podziwem i wdzięcznością na panienkę. Ja też tak patrzę, wstydząc się zarazem, że to nie ja podniosłem się do walki z kolejowym wylęknionym chamem.,

+,

Pojechałem do Celestynowa, na dawno już nie widziane szlaki, na piaskowe, porośnięte sosenkami i brzeziną Góry Jankowskiego, dalej na Górę Żółwiową i Górę Stegnę, i na Niedźwiedzią i Regucką Górę, i Ślepotę, i Białą. Wiał porywisty wiatr, sypały się przelotne deszczyki, a nawet i grady. Między nimi wybłyskało wszakże słońce, a robiło to dziwnie rytmicznie, jakby ktoś nadawał coś morsem… Dobrze sprawował się mój rower, pozaklasowy składak z Chemnitz w Saksonii, na terenowych oponach.,

+,

9 kwietnia 2017. Dzień miło „nadziejny”, nie beznadziejny; pogoda pogodna, nie niepogodna. Jędrek (syn Ani) przyprowadził dziś z Wierchomli koło Nowego Sącza peżota, którego Ania kupiła za jedną średnią krajową od Witka Kalińskiego, założyciela nowosądeckiego Towarzystwa Literackiego im. Cypriana Norwida. Samochód ma prawie 20 lat, a jednak się rusza, eppur si muove. +, Ja dziś miałem w Iblu ostatnie warsztaty poetyckie w tym roku. Następnego roku może już w Iblu nie będzie, ponieważ PiS zamierza „zdekomunizować” Polską Akademię Nauk, czytaj zdewastować ją personalnie i logistycznie od suteren po dach. Mówiliśmy ze studentami na do widzenia o etyce zawodu pisarza, a to w związku z esejem Czesława Miłosza pt. „Niemoralność sztuki”. Na koniec zajęć puściłem w obieg kwestionariusz ocen proponując, by każdy sam sobie postawił stopień, który ja za chwilę poprę albo nie. Nie żałujcie sobie piątek, radziłem. Wybujałe ego autorskie i zawyżona samoocena są nieuniknione w życiu twórczym. I bardzo dobrze, ponieważ są to składowe tak zwanej siły przebicia, bez której sam talent i wrażliwość poetycka nic nie znaczą. Aby zaistnieć, trzeba mocno chcieć istnieć, narzucając się odbiorcom, ba, całemu światu!

+,

Czwarty kwietnia roku siedemnastego. Godzina piąta pięćdziesiąt dwie. Różowo-błękitny świt. Namalowany tak jakoś sprytnie, że kto by chciał uznać to dzieło za „bezautorskie”, musiałby uznać za „bezautorskie” również pejzaże Gersona, Fałata, Lewitana, Watteau czy Caspara Davida Friedricha, czemu nie. Co byłoby oczywiście bezsensowne.

+,

CO JEST PIĘKNE, zastanawiam się? To, co się podoba. A co się podoba? To, co piękne. Czy warto żyć? A czy warto nie żyć? Bo na tamtym świecie wcale nie musi być lepiej, niż bywa na tym. I dalej: Czym jest szczęście? Dla Greków jest to „eudajmonia”, dobrostan duchowy. Natomiast dla Słowian szczęście polega na otrzymaniu swojej „części” przy jakimś podziale; w grę wchodzi zatem korzyść raczej materialna, niż duchowa. No i na koniec: Co bym zrobił, gdybym był Bogiem? Cóż, myślę, że przede wszystkim zlikwidowałbym każdy niechciany ból w kosmosie. A czy istnieje chciany? Jasne, że istnieje: pragną go dla innych sadyści, a dla siebie samych — masochiści.,

+,

3 kwietnia 2017, niedziela. Rano rowerujemy do „Abudu”, gdzie kupujemy parasol na balkon, cztery tuje, donice do nich i dwa wielkie wory ziemi. Płacimy oboje po równo, każde z nas po 250. W domu wracam do lektury „Czarnej księgi” opracowanej przez kierownictwo Partii „Nowoczesna”, w której zawarto rejestr dotychczasowego pisowskiego bezprawia. Po obiedzie (dobry barszcz ukraiński, który skleciłem z półfabrykatów kupionych w markecie), jadę „w stronę słońca”, czyli nad Wisłę, potem wzdłuż Wisły do Falenicy. Natykam się na rozległe pola płonących traw. Wyciągam komórkę i dzwonię pod numer alarmowy 112. Zapewniają mnie, że już wiedzą o tym ogniu. Podnoszę głowę i widzę samolocik patrolowy, który krąży gdzieś w zenicie i całkiem bezgłośnie. W Falenicy, ulicy Bysławskiej, przejmuje mnie rozpaczą leżący pokotem hektar młodego lasu. Tak jak w całej Polsce, działa tutaj „lex Szyszko”, ustanowione w interesie lobby deweloperskiego. Dekretem ministra ochrony, a w istocie demolki środowiska, Jana Szyszki, każdy może teraz wyciąć na swojej działce dowolną liczbę drzew bez dodatkowych pozwoleń i bez oglądania się na ich cenność ogólnospołeczną. +, Wieczorem TOK F.M. mówi, że w Nigerii oszuści zaczęli sprzedawać ryż wymieszany z udatnie podrobionym pseudoryżem — ziarenkami z tworzyw sztucznych. Uważa się, że Nigeria należy do stosunkowo dobrze rozwiniętych krajów Afryki Zachodniej. Lokalny P.K.B utrzymuje się tam na poziomie dwóch tysięcy dwustu dolarów amerykańskich per capita rocznie (w Polsce mamy w tej chwili około dwunastu tysięcy dolarów).,

+,

2 kwietnia 2017. „Opowiedz mi, Dziadku. Książka do przechowywania wspomnień”. — Jest taki album na rynku. Córki podarowały mi egzemplarz, abym wypełnił jego stronice swoją obecnością. No więc wypełniam. Jak na razie dojechałem do miejsca, gdzie księga pyta o najważniejsze wydarzenie historyczne, w jakim dziadek brał udział. Odpowiedziałem, że być może dopiero teraz właśnie biorę udział w czymś naprawdę doniosłym, choć nie podniosłym. Jestem świadkiem rozmontowywania przez pisowskich pomyleńców z takim trudem skleconej Polski konstytucyjnej, liberalnej. Pomyleńcom z Prawa i Sprawiedliwości marzy się jakieś fantasmagoryczne mocarstwo między Rosją a Niemcami o ustroju autorytarnym. Chcieliby tą mrzonką zastąpić demokrację. Minister obrony Antoni Macierewicz zaczął przebąkiwać o potrzebie zdobycia dla Polski broni atomowej. Paranoja i Szaleństwo: tak powinno się chyba obecnie deszyfrować skrót „PiS”. W końcówce „Księgi dziadka” znajduję pytanie: „Co chciałbyś przekazać swoim dzieciom, wnukom i kolejnym pokoleniom?” Awansem (będąc wciąż jeszcze w połowie albumu) odpowiedziałem już na to właśnie pytanie: Kochane Dzieci i Wnuki, chętnie przekazałbym Wam jakiś skarb, ale że nie zgromadziłem żadnych skarbów rozumianych tradycyjnie, poprzestanę na swoich złotych i pozłacanych myślach:

1. po pierwsze pamiętajcie, że prawdziwy dom ma się zawsze najpierw w sercu drugiego człowieka. Kto nie chce być bezdomny, niechaj tam przede wszystkim zamieszka;

2. dbajcie o swoje zdrowie (jeśli chcecie doczekać starości w roli nieźle funkcjonującego zabytku, a nie godnych pożałowania ruin). Unikajcie wszelkich trucizn dla ciała i umysłu;

3. nie ufajcie ideologiom ani religiom pamiętając, że należą one do gatunku uproszczeń mentalnych. Każde myślenie upraszczające robi człowiekowi śmietnik w głowie. Również niezłomny ateizm jest pewną religią i wymysłem. „Wierzę, że nie wierzę” to postawa tak czy owak wierzeniowa. W sprawach ducha trzymajcie się najlepiej swoich prywatnych intuicji. Najważniejsze, to mieć zawsze otwarty umysł. („Umysł jest jak spadochron; działa tylko wtedy, gdy jest otwarty”);

4. na ile się da, unikajcie stosowania przemocy, również tej słownej. Prawdziwym dowodem siły jest zdolność do powstrzymania się od jej użycia;

5. w wielu sytuacjach pragniemy czegoś i nie pragniemy zarazem. Ta sama rzecz może w nas budzić pożądanie i wstręt, zachwyt i obrzydzenie, podziw i pogardę. I akurat to jest zupełnie normalne. Należy to w życiu i w sobie zaakceptować;

6. ćwiczmy empatię. Niekoniecznie z miłości do bliźnich, raczej dlatego, że wczuwanie się w ich stany emocjonalno-intelektualne pozwala nam łatwiej przewidywać ich postępki, nieraz dla nas niebezpieczne;

7. nie kłamcie bez potrzeby, ale i nie mówcie prawdy bez potrzeby, zwłaszcza gdy nikt na nią nie czeka. „Lepsze kłamstwo, którym się co dobrego sprawi, niż prawda, którą się co zepsuje”, jak napisał słynny Saadi z Szirazu;

8. człowiek ma obowiązki nie tylko względem innych ale i względem siebie. Dlatego niemądrze robi ten, kto zbyt łatwo składa siebie w ofierze komuś lub czemuś, człowiekowi czy tak zwanej „sprawie”;

9. warto pisać dzienniki lub jakąkolwiek kronikę rodu. Prywatne historie ludzkości są równie ważne, jak dzieje „państwowe”. Nade wszystko niechaj człowiek szlachetny pamięta o swoim rodowodzie. „Geschlecht” znaczy po niemiecku „ród”. Od tego właśnie wyrazu pochodzi nasze słowo „szlachta”. ,

+,

NUDZI MNIE CZYSTA FAKTOGRAFIA, PODOBNIE JAK CZYSTA MITOGRAFIA. Fakt nie podniesiony do stopnia legendy, nie uogólniony (na przykład informacja o tym, że znowu spadł gdzieś samolot), jest w sumie tylko przemijającą ciekawostką, sprawą być może tragiczną, lecz po niedługim czasie dla większości ludzi nieistotną. Co innego, gdy z takiej katastrofy zrobimy, powiedzmy, para-religijną „narrację smoleńską”. Lokujemy się wtedy w jakimś planie historycznym, moralnym, metafizycznym i tak dalej. Z kolei mit bez czytelnego odniesienia do realiów (jak to bywało choćby w dziewiętnastowiecznym nurcie „sztuki dla sztuki”), wydaje mi się jałową zabawą wyobraźni. Zarówno więc faktografię jak mitografię uważam w separacji jedna od drugiej za mało ciekawe. Dopiero gra pomiędzy nimi coś znaczy. Urzekają mnie legendy, które chodzą po ulicach i ulice, prowadzące prosto (a choćby i zawile) do siedzib Sensu. Aktualizacje mitów, mityzacje aktualiów.,

+,

Znów zaglądam do „Wielkiej encyklopedii filozofii i nauk politycznych” Leszka Kołakowskiego (liczy sobie ona raptem kilka stron). Autor, znany z poczucia humoru, opublikował to-to w swoim zbiorze esejów pt. „Moje słuszne poglądy na wszystko”. Oto hasła z „Wielkiej encyklopedii”, które najbardziej lubię:

„Leibniz: że lepiej, niż jest, być nie może, bo Pan Bóg dobrze wie, co robi.”

„Dekonstrukcjonizm: że cokolwiek by się nie mówiło, to i tak to wszystko nic nie znaczy.”

„Błędne koło: patrz circulus vitiosus.”

„Circulus vitiosus: patrz „Błędne koło”.

„Fenomenologia: że trzeba patrzeć jak rzeczy wyglądają, a czy są one naprawdę, czy ich nie ma, o to się już nie troszczyć.”

„Duch: takie mądre coś, co światem rządzi.”

„Nietzsche: że wszystko z wszystkim walczy i tak zawsze będzie, a sensu żadnego to nie ma.”

„Tales: że woda.”

+,

Przepisuję ze swego starego dziennika:

— To sztuczny miód? — moja córeczka Julia grzebie końcem noża w słoiku.

— Sztuczny — mówię.

— Ze sztucznych kwiatów! — zdobywa się na koncept Jula.,

+,

TALENT ETYCZNY I TALENT ESTETYCZNY: uważam, że uprawiać dobroczynność bez talentu etycznego jest taką samą fuszerką, jak uprawiać sztukę bez talentu estetycznego. Kto nie ma zadatków na artystę filantropa (ja nie mam), ten raczej nie powinien się brać za działalność charytatywną (więc ja się nie biorę, wyjąwszy moje jednoprocentowe odpisy podatkowe w corocznych „pitach” na rzecz osób lub organizacji potrzebujących).,

+,

30 marca dwa tysiące siedemnastego. Wciąż prowadzę w Iblu warsztat poetycki dla adeptów sztuki słowa. Dziś układaliśmy m.in. triolety z użyciem motywu przewodniego pożyczonego od Lecha Wałęsy, który brzmi „Jestem za, a nawet przeciw”. Oto próbki tego, co napisali moi studenci:

1. Jestem za,

a nawet przeciw.

To nie poza:

bycie za.

To jest gnoza,

która nęci:

byciem za,

a nawet przeciw.


2. (Triolet pantoflarski)


Jestem za, a

nawet przeciw.

Gdy chcesz psa, ja

jestem za, a

gdy twa mama

zgłasza sprzeciw,

jestem za, a

nawet przeciw.,


+,

Czy poezja może być zawodem? Oczywiście, że tak, i nie tylko ona, bo również miłość może być zawodem, kapłaństwo lub obrona ojczyzny. Z jakiegoś jednak powodu popyt na płatną miłość, na wojsko zaciężne i na świętokupstwo są w rodzie ludzkim ograniczone. Niewielu chce sprzedawać (i kupować) to, co w istocie do nikogo nie należy, jako że jest darem; zdolność do kochania to dar, darem jest odwaga bojowa, także i sztuka komunikowania się z transcendentaliami. Oraz poezja płynąca z natchnienia poetyckiego.,

+,

MOWA INNA. Petrarka nazywał lirykę „alieniloquium”, „mową inną”. Mowa „inna” służy do wyrażania rzeczy „innych”, nieuchwytnych, niepotocznych, może nie z tego świata. Magia-zaklęcie-czar: oto niezbywalne cechy i części mowy poetyckiej rozumianej jako „alieniloquim”. ,

+,

Potrzebni są wybitni czytelnicy, nie tylko wybitni twórcy. Autor zaczernia papier czy monitor znakami literowymi, które dla prostaka niewiele znaczą, natomiast odbiorca wybitny rozpozna w nich wybitną treść, oddając literom samego siebie, własną cztelniczą wybitność. („Tacy poeci, jaka publiczność”: słowa te napisał kiedyś Adam Asnyk, rozczarowany poziomem umysłowym współczesnych mu Polaków).,

+,

19 marca 2017. Philippus Theophrastus Bombastus von Hohenheim (1493—1541), uchodzący za ojca medycyny nowoczesnej: był to geniusz i egotyczny samochwała. Przydał sobie imię Paracelsusa, że niby przewyższył („para-„) Aulusa Corneliusa Celsusa, uczonego rzymskiego, encyklopedystę i autora filozofującego dzieła pt. „De Medicine”. — Czytam dziś o Bombastusie w „Kronice medycyny”, ilustrowanej encyklopedii na licencji niemieckiej Chronic Verlag, wydanej po polsku w latach dziewięćdziesiątych przez Mariana B. Michalika. Ponoć to Paracelsus, a nie Johann Faust, rówieśnik von Hohenheima, sportretowany został de facto w renesansowej legendzie o doktorze Faustusie, chełpliwym alchemiku i heretyku, chiromancie, pyromancie i nieustającym wagancie. Jako lekarz, Theophrastus Bombastus uznawał istotę ludzką za mikroświat będący odbiciem kosmicznego makroświata. Całkiem inteligentnie! I zatem pacjenta należy koniecznie leczyć wraz z jego otoczeniem, tak uważał Philippus Theophrastus (czyż nie jest to nowoczesne?) +, Paracelsus był optymistą i zakładał, że Bóg przewidział dla nas odtrutki na wszystkie trucizny życia. Łatwo je wykryć w przyrodzie, ponieważ mają wygląd tych narządów, które leczą. I tak na przykład nerkowata w kształcie fasola leczy nerki, mak zawarty w makówkach uśmierza bóle głowy, rośliny o liściach sercowatych są dobre na serce, a żółte kwiatostany są żółciopędne… Przepiszę sobie teraz kilka aforyzmów Paracelsusa, którym nie brak, jak sądzę, urody:


— Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. O tym, czy mamy do czynienia z lekarstwem, czy wręcz przeciwnie, decyduje dawka.

— Kto wyobraża sobie, że wszystkie owoce dojrzewają w tym samy czasie co porzeczki, nie wie nic o winogronach.

— Niech nikt nie będzie cudzym, kto może być swoim własnym.

— Ten kto nic nie wie, nic nie kocha. Ten, kto nic nie robi, nic nie rozumie. Ten, kto nic nie rozumie, nie jest nic wart.,

+,

EUTANAZJA. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a „dobra śmierć” jest wciąż restrykcyjnie limitowana, zakazana w większości państw. Natomiast zła śmierć (z powodu choroby, wojny, biedy czy wykluczenia) jest jak najpowszechniej dostępna. Można wnioskować, że ludzkość po prostu nie lubi siebie samej i stara się sobie na ile można utrudnić życie, a w efekcie także umieranie, które, jak wiadomo, należy do życia.,

+,

Jungowską teorię „nieświadomości zbiorowej” z lat dwudziestych ubiegłego wieku antycypował prawdopodobnie Cyprian Kamil Norwid, gdy w swojej „Kolebce pieśni” pisał około roku 1865:


…choć ja śpię, nie ja to śnię, co śnię:

Ludzkości pół na globie współśni ze mną;

Dopomaga mnie, i cicho, i głęboko,

I uroczyście, i ciemno:

Jak wszech-oko!”


Carl Gustav Jung, podobnie jak Norwid uważał, że to głównie w wymiarze onirycznym gatunek nasz zrasta się ze sobą w pewien nadorganizm imaginujący uniwersalne motywy, mity i mistyfikacje, wzory wyobraźniowe, przeczucia, proroctwa, lęki i nadzieje. (Współczesną teorią zbliżoną do zasady „nieświadomości zbiorowej” jest zdaje się „pole morfogenetyczne” Ruperta Sheldrake’a).,

+,

Nie ma to jak stuprocentowo prawdziwy i zarazem bezsensowny sylogizm:

Wszystkie strusie są słoniami.

Ta zielona żabka jest strusiem.

Zatem ta zielona żabka jest słoniem.,


+,

12 marca 2017. 27 na 28 krajów Unii głosowało za drugą kadencją Donalda Tuska na stanowisku Przewodniczącego Rady Europejskiej, tylko Polska była przeciw. Nie, to nie Polska była przeciw, lecz Pislamistan, przejściowo okupujący naszą Trzecią R.P.,

+,

GENIALNA NUDA. Słucham „Das wohltemperierte Klavier” Bacha i myślę, że składnikiem przeróżnych arcydzieł (nie tylko muzycznych) bywa pewien rodzaj boskiej nudy, która jest tym dla mózgu, czym błonnik dla układu pokarmowego. Ingredient szlachetnej monotonii poprawia perystaltykę naszej duchowości. Dzieło zdrowe i klasyczne, czyli wysokiej klasy, nie może być od początku do końca „atrakcyjne”. Koniecznym składnikiem genialnej sztuki powinna być szczypta genialnej nudy.,

+,

6 marca 2017. Obudziłem się dziś o trzeciej w nocy. Zacząłem przeglądać zbiór aforyzmów Nietzschego zatytułowany „Ludzkie, arcyludzkie”. Zakreśliłem sobie piękny cytat: „[Człowiek współczesny] ze złym śmiechem obraca w rękach wszystko, co dotąd znajdował przysłoniętym, oszczędzonym przez jakikolwiek wstyd; sprawdza, jak wyglądają różne rzeczy postawione na głowie. Jest w tym samowola i rozkoszowanie się samowolą. [Człowiek] obraca się ku temu, co dotychczas zażywało złej sławy; zaciekawiony i kuszony krąży około spraw najbardziej zakazanych. (…) Czy nie można by wszystkich wartości odwrócić? — pyta. — A może dobro jest złem? A Bóg tylko wynalazkiem i sztuczką diabła? Może ostatecznie wszystko jest fałszem?”,

+,

GRZESZYĆ JAK BOGOWIE. Co da się wyczytać z Księgi Natury na temat jej autora? Otóż na przykład to, że nie ma on litości dla bohaterów rzeczonej Księgi, skazując ich, to znaczy nas wszystkich, zapisanych w niej, na obowiązkową śmierć. Niczym jakichś zbrodniarzy. A przed finałem odbywa się pokaz mnóstwa niby to atrakcyjnych fabuł, gdzie sąsiadują ze sobą subtelność i gwałt, rozkwit i gnicie, cud i bzdura fizjologii, harmonia i zgrzyt, geniusz, idiotyzm i tak dalej. My zaś, autorzy ludzkich książek, wytykający Stworzycielowi świata (czy stworzycielom) immoralizm i dezynwolturę — my chcielibyśmy nieraz bohaterom naszych ludzkich dzieł oszczędzić klęsk i perypetii, które są udziałem postaci kreowanych przez moce kosmiczne w Księdze Natury. Jednak co się dzieje, gdy istotnie uskuteczniamy ten zamysł? Wynikiem tego jest najczęściej nuda, fałsz i klęska artystyczna. Z dzieł dobrotliwie uładzonych wyziera chciejstwo, nieżyciowość i ogólnie bujda na resorach. Co więc mamy czynić? Zapewne grzeszyć, podobnie jak kosmiczne moce. I dopisywać się książkami kultury do wielkiej Księgi Natury. Dręczyć kreowane przez nas postacie dramatyczną odmianą losu, ich wzlotami i upadkiem, śmiechem i przerażeniem, oczarowaniem, rozczarowaniami i tym podobnymi ambiwalencjami. (Ponieważ alternatywą jest wspomniana nuda, klęska i fałsz, ględzenie dydaktyczne, banialuka, apologia, utopia i mowa-trawa).,

+,

Aby zrozumieć tak zwane „zło” Stworzyciela, spróbuj sam cokolwiek stworzyć i nie pomylić się przy tym. Tylko ten, kto nic nie robi, nigdy się nie myli. Wejdź w położenie Kreatora, wtedy może się na nim poznasz, na jego „dobru” i „złu”. Prawdziwe poznawanie jest zaznawaniem.,

+

Ludzie bronią praw autorskich do książek, które piszą, a zarazem chcieliby (niektórzy), aby wielka Księga Natury, z jej tysiącznymi znakami i oznakami, prawami fizycznymi i kodeksem zasad organicznych nie miała autora. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że pragną korzystać z tej Księgi poza wszelką kontrolą i za darmo, a dla podbudowania tej potrzeby znajdują wiele pokrętnych, pseudonaukowych argumentów przeciw istnieniu autora świata.,

+,

Wolę śmieszność wiary w Boga od śmieszności niewiary w Boga, w sytuacji, gdy nie da się udowodnić naukowo ani istnienia Boga, ani też jego nieistnienia.,

+,

EU. „Eu” znaczy po grecku „dobrze”. Dlatego lubię prawie wszystkie rzeczy zaczynające się na „eu”: Europę, eufonię, dobrowolną eugenikę i eutanazję, eudajmonię i euforię. Wy też zaakceptowalibyście taki komplet?,

+,

Z POLSKIEGO NA POLSKI. Przekładam z polskiego na polski, dokładnie z mojej żony A.J. na siebie. Z tomiku Ani „Świetlisty cudzoziemiec” przetłumaczyłem wiersz tytułowy. Oto oryginał i dalej moja trawestacja:


Anna Janko,

MIŁOŚĆ TO ŚWIETLISTY CUDZOZIEMIEC


Ciało miłosne pyli się jak światło

Oddech tam i z powrotem chodzi igła z nitką

Nikniesz spadając w słodką zatratę

I znów chcesz się tylko kołysać kołysać

Kostka krtani obraca się szóstką do góry

Miłość to świetlisty cudzoziemiec

Czysty w księżycu niesie ścinki oczu białe

O mój pożyczony powtarzalny kochanku

Pijemy z tej samej gąbki powietrza

A nasze dusze wymieniają się przez skórę,


Maciej Cisło,


ŚWIETLISTA CUDZOZIEMKA


Ciało miłosne ziemia obiecana

W której pragniesz rosnąć ginąć zmartwychwstawać

Raj i wygnanie z raju Nienasycenie

Pragnienie syci się pragnieniem

O moja pożyczona powtarzalna kochanko

Nasze dusze wymieniają się przez skórę

Blednie noc gwiazdy tracą płatki wzeszły oczy

Śni się jawa

Miłość to świetlista cudzoziemka,


+,

FAUST I HELENA. Znów zaglądam do „Religii gnozy” Hansa Jonasa. Autor książki przypomina, że Faustusem (a więc Szczęśliwym, Szczęsnym) nazywano Szymona Maga, tego, który ścigał się w Rzymie na cuda ze świętym Piotrem. Faustus kochał się w pewnej Helenie, kurtyzanie z Tyru, o której mówił, że jest wcieleniem Heleny trojańskiej. „Co może dowodzić — powiada Jonas — że mamy tu do czynienia z jednym ze źródeł poetyckiej legendy Fausta. (…) Zapewne niewielu miłośników sztuk Marlowe’a i Goethego podejrzewa, iż bohater owych sztuk wywodzi się ze starej gnostyckiej herezji i że piękna Helena, wywołana przez Fausta z Hadesu, była niegdyś upadłą Sophią, Myślą Bożą, której podniesienie z upadku doprowadzić ma do zbawienia świata”. ,

+,

28 lutego 2017. Dziś pisałem na Fejsbuku: Mnóstwa ludzi pożytecznych dla państwa nie stać i nigdy nie będzie stać na czyste sumienie. Muszą bowiem działać w szarej strefie etycznej, co wynika z pragmatyki ich zawodu (funkcjonariusza „służb specjalnych”, polityka, czyli zawodowego lawiranta, zawodowego żołnierza, czyli rzeźnika ludzi i tak dalej). Wśród „immoralistów mimo woli” znalazłoby się też nieco świętych, niosących ofiarnie pomoc bliźnim, lecz nie pomagających samym sobie, co też może być przyczyną grzechu, jako że każdy jest bliźnim także dla siebie. No i właśnie: luksusy jednoznacznej moralności są i pozostaną niedostępne dla wielu osób pożytecznych dla wspólnoty, jednocześnie akceptowanych i nie akceptowanych, a przy tym nieraz dobrze opłacanych. Za wyasygnowane im kwoty my kupujemy sobie własne czyste sumienia. Nieraz „czyste, bo nieużywane”, jak to kiedyś zanotował Stanisław Jerzy Lec.,

+,

Teza próbna: do nieśmiertelnych należą także ci, co umierają we śnie albo pod narkozą. Nie wiedzą, kiedy odchodzą. Kto umiera nie czując, że umiera, ten subiektywnie nie umiera. Prawda?,

+,

19 lutego 2017. Pod wieczór chwycił mróz i całodzienna odwilż zamieniła się w ślizgawkę. Ania wywróciła się tuż koło domu tak nieszczęśliwie, że prawie złamała sobie nadgarstek. Na szczęście tylko „prawie”. Nosi teraz rękę na zaimprowizowanym temblaku, a ja zaglądam do słownika etymologicznego, żeby się dowiedzieć, co właściwie znaczy słowo „temblak”. I otóż wyraz ten wywodzi się z tureckiego „temlik”, co było nazwą rzemienia łączącego w trakcie walki kiść dłoni z uchwytem szabli.,

+,

15 lutego 2017. Pisałem na Fejsbuku: Oto wiersz, który pomyślał mi się niejako wbrew mej woli. Na ogół nie jestem nastrojony religiancko, umysł mam jak sądzę krytyczno-sceptyczny. Wskutek czego jestem treścią swego nowego utworu zaskoczony:

Ścieżki wpadają do dróg, strugi do rzek,

gałęzie do drzew, minuty do godzin,

czas do wieczności. Do Boga zmierza człek.

Ścieżki wpadają do dróg, strugi do rzek.

A czym jest Bóg? Tajemnicą, po wieków wiek.

Tym, co nas rodzi, zwodzi i uwodzi.

Ścieżki wpadają do dróg, strugi do rzek,

gałęzie do drzew, minuty do godzin.,


+,

Z wypożyczalni Książki Mówionej przy Koszykowej przywiozłem sobie „Pamiętnik bywalca” Jerzego Zaruby, świetnego anegdociarza, współpracownika „Wiadomości Literackich”, „Cyrulika Warszawskiego”, tygodnika „Sowizdrzał” etcetera. Zaruba (1891—1971) przyjaźnił się blisko z poetami Skamandra i w ogóle z całą elitą kulturalną Drugiej Rzeczpospolitej, ma więc o czym w swoim „Pamiętniku” opowiadać. W drugiej połowie życia zamieszkał niedaleko naszego Józefowa, w Aninie. Programowa wesołkowatość Bywalca przeszkadza mi niekiedy w lekturze jego memuarów, jednak przemagam się „na tak”, bo ogólna inteligencja Autora i jego dar puenty wydają mi się tego warte.,

+,

20 stycznia 2017. Ustalamy się więc w Józefowie, ale czy Józefów ustali się kiedyś w nas? Nie jest to pewne. Starzy ludzie jak wiadomo z trudem zapuszczają korzenie w nowych miejscach. Miasteczko liczy 20 tysięcy mieszkańców i leży u ujścia Świdra do Wisły. Od centrum Warszawy dzielą nas 23 kilometry: 35 minut jazdy pełznącym tramwajo-pociągiem. Mieszkamy w trzy-i-pół-piętrowym bloku (Ania twierdzi, że w kamienicy), na samej górze. Wybraliśmy ten wariant, żeby nikt nam nie chodził po głowie, jak ostatnio w Warszawie. Dom otaczają stare sosny i dużo ciszy, jeśli nie liczyć paru szczekaczy podwórzowych w okolicznych willach. +, Pierwszym moim kontaktem towarzyskim stał się nad Świdrem Uniwersytet Trzeciego Wieku, prowadzony na przyzwoitym poziomie. Poza tym… poza tym sprawdziłem, że za najsławniejszego z józefowian uchodzi mój ulubiony romantyczny malarz i architekt Michał Elwiro Andriolli, który żył w przysiółku Brzegi w latach 1880—83 (Józefów do 1962 roku też był wsią). Jako architekt, Andriolli wymyślił styl zwany „świdermajerem”, łączący wątki drewnianego budownictwa alpejskiego i rosyjskiego. Ostatnio „świdermajer” przeżywa renesans; wielu bogatych ludzi stawia sobie domy koniecznie w tym sposobie. (Niestety nie brak również technokratów budujących przy leśnych drogach rozległe landary z betonu i szkła, tak szpetne, że zęby bolą). Samo słowo „świdermajer” wykreował w połowie ubiegłego wieku Konstanty Ildefons Gałczyński. Poeta w wierszu pt. „Wycieczka do Świdra” pisał tak:

(…)

Jest willowa miejscowość,

nazywa się groźnie Świder,

rzeczka tej samej nazwy

lśni za willami w tyle;


tutaj nocą sierpniową,

gdy pod gwiazdami idę,

spadają niektóre gwiazdy,

ale nie na te wille;


spadają bez eksplozji

na biedną głowę moją,

a wille w stylu groźnym

tak jak stały, tak stoją


dzień i noc; i znów nocą

nikły blask je oświetla;

cóż im „Concerto grosso”

Fryderyka Jerzego Haendla!


Te wille, jak wójt podaje,

są w stylu „świdermajer”. (…)


+,

PAMIĘTAM. Pamiętam jak pierwszy raz zadałem sobie pytanie: „Ale właściwie dlaczego dlaczego…?” Miałem wtedy sześć lub siedem lat i po kolejnej serii różnych „dlaczego”, kierowanych w stronę dorosłych, zdumiałem się nareszcie i tym, że się zdumiewam. +, Dalej. Pamiętam aluminiowy grzebień Ojca. Grzebień był żołnierski, z czasów pierwszej wojny światowej, z armii C.K., w której Stefan Cisło był porucznikiem. Orderami z tejże wojny mój ojciec gardził, trzymał je w jakimś podrzędnym pudełku, które w końcu zaginęło, natomiast strzegł swego blaszanego grzebienia. +, Na koniec: moje pierwsze zarobione pieniądze. Po lekcji religii w katakumbach kościoła św. Józefa natykam się na formowany właśnie kondukt pogrzebowy. Bije dzwon, żałobnicy opuszczają nawę. Podjeżdża karawan, oczywiście konny. Konie mają na głowach pióropusze, jak w cyrku. Ktoś o prezencji mistrza ceremonii składa mi propozycję poniesienia przed konduktem obrzędowego krzyża, za 20 złotych. Ja się zgadzam i rzeczywiście zarabiam te pieniądze. (Wydałem je potem na wymarzony, bazarowy pistolet kapiszonowy).,

+,

12 stycznia 2017. Druga noc w Józefowie. Dla mnie trwała tylko do trzeciej i pół, w sumie cztery godziny. Dom, w którym mieszkamy jest niby cichy, jednak mój wewnętrzny hałas (może chaos?) budzi mnie w wytresowanym latami rytmie i sposobie. +, Podziwiałem wczoraj, ekipę Pawła Olędra, jak skutecznie wspinała się na nasze wysokie etaże z ciężkimi tapczanami, niestety bez windy, z pakami książek po 25 kilo każda, z dębową szafą (tę musieli rozebrać na części). Ja dźwigałem także to i owo, stosownie do możliwości siedemdziesięciolatka, a czasem i niestosownie. Zapewne odchoruję swoją nadgorliwość. +, Dzisiaj po południu składałem regał kupiony w Jysku. Zawieszałem lampy w pokojach i w kuchni. Podłączałem stacjonarny komputer, nie gubiąc się o dziwo wśród kłębowiska kabli, co uważam w sumie za pewien wyczyn informatyczny. Na koniec umyłem podłogę po naszym głupim psie, który sikaniem próbował znakować w nowym mieszkaniu nieznane sobie kąty.,

+,

ZARAŻAMY SIĘ ZDROWIEM OD ZDROWYCH tak jak chorobą od chorych. Jeśli chcemy być hoży przez samo „h” i „żet” z kropką, a nie przez „ce-ha” i „er-zet”, to unikajmy bliskości z ludźmi rozgorączkowanymi, obsesyjnymi i urodzonymi pechowcami. Szukajmy towarzystwa person kwitnących, poczytalnych, nieszkodliwych, przykładnych i normalnych: po prostu zdrowych.,

+,

HOBBY. Właściwie nie wiem co to takiego. Hobby to pasja, której oddajemy się nie całkiem serio. Lecz mnie nie interesuje życie nie na serio. Mógłbym ewentualnie nazwać swoim konikiem robienie literatury, na której (jak to autorzy niszowi) nic nie zarabiam. Nie zarabiam, jednak nie uważam się za piszącego hobbystę. Uważam się za profesjonalistę. Określenie „profesja” znaczy bowiem to samo, co „konfesja”; chodzi tu rzecz jasna o „wyznanie” i „wiarę”. „Professio” znaczy po łacinie tyle, co „confessio”. (Czy można hobbystycznie wyznawać jakąś wiarę? Hm… Oto jest pytanie).,

+

KTO JEST DOBRYM CHRZEŚCIJANINEM: z „Kazania na górze” wynika, że jest nim człowiek ubogi duchem (lecz ja wolę bogatych duchem). Po drugie jest to ktoś, kto kocha swych wrogów więcej niż przyjaciół (ja kocham przyjaciół bardziej niż wrogów),. Po trzecie jest nim człowiek, który „wystrzega się uczonych w piśmie” (czyli jest nieprzyjacielem nauki, co niezbyt mi imponuje). Po czwarte dobry chrześcijan nie troszczy się o to, co będzie jadł ani w co się odzieje (zatem jest rodzajem abnegata). Po piąte idzie tu o kogoś, kto „sprzedał co miał i rozdał pieniądze ubogim” (a potem sam był ubogi, skazany na datki płynące od mniej niż on lekkomyślnych ludzi). Po szóste dobry chrześcijanin „niesie swój krzyż”, nie stroni od cierpienia, jak jego Mistrz. Ale ja w tym widzę pewien rys masochizmu. Czyli w sumie chrześcijaństwo jest nie dla mnie. (Trochę czuję się zaskoczony tym swoim nagłym podsumowaniem).,

+,

NAJWYŻSZY WYMIAR KARY. Któż normalny pragnie, aby na świecie istniało cierpienie? Nikt. Ale jeśli już istnieje, to bierzmy na siebie ciężary mniej więcej równo. Chcę teraz powiedzieć, że jestem zwolennikiem przywrócenia w Europie kary śmierci. Tak jest. W rzeźniach i laboratoriach wiwisekcyjnych zabija się miliony niewinnych zwierząt. Lecz wahamy się, gdy trzeba zabić zwierzę ludzkie, które nie jest niewinne, bo sąd udowodnił mu ponad wszelką wątpliwość jakąś zbrodnię. Oto nasz gatunkowy szowinizm: zły człowiek wydaje nam się wciąż jeszcze o wiele lepszy, niż dobry nie-człowiek! Jakbyśmy byli w istocie bliżsi nieskończoności (zwanej Bogiem) od naszych „braci mniejszych” i mieli prawo dowolnie dysponować życiem i śmiercią tychże braci. Konkluzja: Jak długo będziemy zabijali niewinne zwierzęta, zwłaszcza duże ssaki, nie mamy moralnego prawa nie zabijać winnych ludzi.,

+,

9 stycznia 2017. U Krzysi Iłłakowiczówny przy Dożynkowej 4 na Mokotowie, w dawnym mieszkaniu jej matki a mojej siostry stryjecznej, Basi Lipińskiej. Napiłem się trochę góralskiej herbaty „z prądem” i porozmawiałem z Chrisem Rzońcą, Amerykaninem zakopiańskiego pochodzenia, mężem Krzysi (ona Krzysia — on Krzysztof), wykładowcą w Yale, jak jego żona, z tym, że moja kuzynessa jest polską anglistką, a on — góralskim sinologiem. +, Było trochę nieznanych mi bliżej osób, a wśród nich — jakim cudem? — Dorota Masłowska. Zapytałem Kuzynessy, skąd się u niej wzięła ta Masłowska. A, bo lubię jej książki, odrzekła Krysia, więc jak już wdepnęłam teraz do Polski, to postanowiłam poznać Dorotę osobiście i zaprosiłam ją do nas. I tyle.,

+,

5 stycznia 2017. Przez parę dni nie będzie nas tutaj, na Fejsbuku, bo przeprowadzamy się z Anią i z naszą stacjonarną neostradą do Józefowa nad Świdrem, pod stare sosny, gdzie mieszka ponoć ów święty Spokój, ulubiony święty ludzi w naszym wieku. — Tak pisałem dziś na Fejsbuku, kończąc swój post przywołaniem kawałka adekwatnego tekstu z Kabaretu Starszych Panów czyli „Przeprowadzki”:

Jeremi Przybora,

PRZEPROWADZKA,


Przeprowadzka —

planowana czy znienacka,

przeprowadzka —

zapaskudzi się posadzka.

Przeprowadzka.

Trzeszczy szafa, pęka tacka.

Oj, z gratami się nie cacka

przeprowadzka.

Módl się do świętego Jacka.

Czemu Jacka?

Bo on pomaga w przeprowadzkach…

Ta posadzka!

Żegnaj nam, ulico Bracka!

Witaj — Nowostarogradzka!

Nie dojadłeś tego placka.

Rozsypana sól karlsbadzka.

Tu bywała Zosia Czacka.

Stamtąd bliżej nam do Wacka.

Przeprowadzka.

Ktoś na oknie coś napaćkał.

Przeprowadzka.

Uśmiech losu czy zasadzka?

Przeprowadzka.

Potłuczona Samotracka.

Mina coraz mniej junacka.

Módl się do świętego Jacka.,

(…)


+,

28 grudnia 2016. „Merry Crisis and a Happy New Fear!” — takie życzenia na Nowy Rok, lub raczej taką anatemę wrzucił ktoś do Internetu. Szyderstwo to zaczęło się szybko multiplikować; trafiło widać na podatne „pole morfogenetyczne”. +, Już tylko kilka dni zostało do naszej przeprowadzki z Mokotowa (opanowanego przez zabawowych korporantów i chamską studenterię) do śródleśnego Józefowa. Aura jakby sprzyja naszemu exodusowi: nie ma śniegu i prawie nie ma mrozu. +, Tymczasem w Stanach Zjednoczonych trwa kampania prezydencka, w którą włączyli się, jak słychać, kremlowscy hakerzy. Siłom specjalnym Putina zależy na tym, aby wyścig do Białego Domu wygrał Donald Trump, populista, oligarcha i głupiec, który lubi przybierać pozy i robić miny Benita Mussoliniego z lat dwudziestych ubiegłego wieku. („Merry Crisis and a Happy New Fear”).,

+,

EGZAMINY NA CZŁOWIEKA. Idę przez park ze słuchawkami na uszach. Mam w kieszonkowym odtwarzaczu „Pulcinellę” Strawińskiego. Nagle dostrzegam grupkę dresiarzy. Podają sobie butelkę, z ręki do ręki, nie przerywając marszu. Kiedy opróżnili szkło, rozbili je o mijane drzewo. I głośno zarechotali. Znowu pomyślałem, że o prawie przynależenia do ludzkości powinny rozstrzygać jakieś egzaminy na człowieka, a nie geny Homo. Tych, co nie zdali, odsyłałoby się między bydlęta. Powinny być rezerwaty dla skrachowanych hominidów. Fakt, że uciążliwe pół-bydlęta pałętają się między nami i że bez zasług posiadają tak zwane prawa człowieka, jest jedną z większych bajek współczesnej cywilizacji. Człowiek od dawna ewoluuje raczej w kulturze, niż w naturze; dziś dla cywilizacji ważniejsza jest memetyka, niż genetyka, to znaczy wyuczalna pamięć historyczna, zdolność do zachowania etycznego, znajomość symboli, sztuk czy języków. Identyczne z naszymi geny mają szympansy, w ponad 98 procentach, i co z tego? Jak na razie, szympansy wciąż uznajemy za zwierzęta. I dresiarzy (wraz z podgatunkami bliźniaczymi, wszelkimi oprychami, cymbałami, troglodytami czy kibolami) też powinno się uważać za zwierzęta tak długo, dopóki nie zdaliby egzaminu na ludzi. Nie uważacie?,

+,

MIRCEA ELIADE.Moje życie. Fragmenty dziennika 1941—1985”. Zapis z 24 lutego 1974 roku, cytuję: „Chłopak i dziewczyna, oparci o mur, symulowali spółkowanie. Z prowokujących spojrzeń, jakie rzucali w koło można było wnosić, że chodzi im wyłącznie o zgorszenie przechodniów, uosabiających w ich oczach establishment, z całą jego ohydą i hipokryzją. (…) Kopulacja publiczna, również ta realistyczna, nie jest niczym nowym. Tak przecież zachowywali się greccy cynicy: na podobieństwo zwierząt sikali, fajdali, onanizowali się i spółkowali na oczach wszystkich. Chodzili ubrani w łachmany i rozmyślnie używali wyrażeń obscenicznych, prowokujących i agresywnych. Wyli jak dzikie bestie, gestykulowali niczym wariaci… Jednak ich zachowanie miało pewien podkład filozoficzny, ich cele zaś — charakter parareligijny”. +, Zapis Eliadego z 25 lutego roku siedemdziesiątego czwartego: „Wracając do sprawy publicznej kopulacji, którą wczoraj naiwnie symulowała swymi wygibasami para młodych ludzi, dodajmy, że teoria tejże i praktyka poświadczana była w okresie od drugiego do siódmego wieku naszej ery także w siwaickiej sekcie pasiupatów. Jej członkowie, odpychająco niechlujni, usiłowali wydać się możliwie najwstrętniejsi, sprośni, agresywni lub obłąkani. Adept naśladował tutaj bydlę („pasiu”w sanskrycie), w nadziei, że przedzierzgnie się w samego Siwę, Pana Dzikich Bestii. Pogardzany i upokarzany przez bliźnich, którzy uważali go zaiste za plugawe zwierzę, znieważany przez nich i bity, uzyskiwał dzięki temu tożsamość jakby nad czy poza-ludzką i w stosownym czasie miał osiągnąć absolutne wyzwolenie (mokszę). Wszystko było mu wolno. (…) Symulując wczoraj publiczną kopulację, owa para młodych ludzi usiłowała dowieść — w sposób śmieszny, bo inaczej się nie da w naszym zdesakralizowanym społeczeństwie — że im również „wszystko wolno”. ,

+,

26 grudnia 2016. Z mojej tablicy fejsbukowej: W związku ze świętami Bożego Narodzenia pozwolę sobie zauważyć, że nie tylko Jezus uważany bywa za Zbawiciela. Do dziś istnieje sekta mandejczyków, dla których guru prawdziwszym od Jezusa był i jest Jan Chrzciciel. (Mandejczycy żyją obecnie w Iraku, głównie w Bagdadzie, Nasiriji i w Basrze). W epoce Chrystusa, za posłańców niebios uchodzili też Bar Kochba, przywódca drugiego powstania żydowskiego i Szymon Mag, opisywany w Dziejach Apostolskich jako wynalazca symonii, czyli kupczenia sakramentami. W czasach późniejszych do roli Zbawicieli aspirowali m.in. Sabataj Cwi urodzony w Smyrnie, Baal Szem Tow z Podola i Jakub Frank vel Józef Dobrucki, polski szlachcic wyznania mojżeszowego (okresowo też katolik i muzułmanin), poligamista, który zakończył życie jako austriacki baron, rezydujący w zamczysku Isenburg nad Menem. Współcześnie za Syna Bożego uważa siebie Sun Myung Moon, koreański założyciel i przywódca Ruchu pod Wezwaniem Ducha Świętego (3 miliony wyznawców) oraz Sai Baba z Indii, guru ekumeniczny, cudotwórca obdarzony ponoć mocą czytania w myślach (6 mln wyznawców). Dla fanów niuejdżowych „Gwiezdnych wojen” George’a Lucasa, metafizycznym wybrańcem jest Luke Skywalker. Wielbiciele „Matrixa” braci Wachowskich wierzą odpowiednio w posłannictwo superhakera Neo. (Neo ma wzniecić bunt ludzkości przeciw grożącej nam hegemonii maszyn). Buddyści od dwóch i pół tysiąca lat czekają na nadejście Maitrei, tego, o którym Budda powiedział, że „będzie większym Buddą, niż sam Budda”. +, Na iluż to jeszcze zbawicieli czeka świat! Izraelici wciąż nie zrezygnowali z jedynie słusznego Mesjasza Żydowskiego (który wciąż nie nadchodzi); islamscy sunnici liczą na Muntazara, szyici na Mahdiego. Zaratusztrianie (zamieszkujący obecnie głównie w Indiach) czekają na Saoszjanta (czyli na samego Zaratusztrę w nowym wcieleniu). I tak dalej.,

+,

REPERTUAR PRZEMIJAJĄCYCH ZŁUDZEŃ. Jak poucza historia, wszystkie religie, również ideologie i światopoglądy, przechodzą kiedyś w stan mitologii. Chrześcijaństwo, islam, marksizm, liberalizm, zasada powszechnej demokratyzacji — to, czym wielu nadal tak mocno żyje, dla innych przesunęło się już w stronę baśni; nie jest ani objawione, ani naukowe, niezbite czy nieuniknione; należy do repertuaru przemijających złudzeń.,

+,

25 grudnia 2016: dwie minuty po starcie z lotniska w Soczi, spadł do Morza Czarnego Tu-154 z setką pasażerów na pokładzie, w tym z częścią słynnego Chóru Aleksandrowa, który dosyć lubiłem. Chórzyści lecieli do Syrii, aby tam wesprzeć świątecznie żołnierzy rosyjskich, biorących udział w walkach z terrorystami Państwa Islamskiego. Wszyscy zginęli. +, W Sejmie posłowie opozycji (P.O., Nowoczesnej i P.S.L.) okupują w tych dniach salę obrad. Nie rozjechali się do domu na Boże Narodzenie. Czuwają przy umierającej Trzeciej R.P.,

+,

ORGANIZM NA STRATY. „Wniebowzięcie” to metafora ale i konkret. Na przykład Maryja, żona Józefa z Nazaretu, została wzięta do nieba z duszą i ciałem, podobnie jak dwaj inni ziemianie, Henoch i Eliasz. Dlaczego ty, który czytasz te słowa, nie miałbyś także trafić do nieba z duszą i ciałem? Swoją drogą ciekawe, jak to jest mieć powłokę fizykalną po przekroczeniu progu metafizycznego i wylądowaniu wśród bezcielesnych duchów, zamieszkujących Eden? Oto o czym rozmyślam w tej chwili, zaglądając do swego wiersza z tomu „Niższe studia” pt. „Organizm na straty”. O czym dokładnie jest ten wiersz, zaraz się przekonamy, ponieważ za chwilę go tu przekleję. Co prawda współcześnie podział na ducha i ciało wydaje się nieco zachwiany, jako że fizycy dowodzą możliwości istnienia materii całkowicie pozbawionej masy, takiej jak promieniowanie świetlne czy kosmiczne, oraz pole (na przykład pole grawitacyjne)… Lecz oto wspomniany utwór:

ORGANIZM NA STRATY


Ach, organizm! Organizm jest na straty,

przecież w zaświaty go ze sobą nie zabiorę.

Aż dziw, że chce mi się być z nim na „ty”,

z czymś tak małoznacznym i na straty.

Z ciałem bratają się tylko wariaty,

Z tym nieszczęsnym upiorem-ubiorem.

Ach, organizm! Organizm jest na straty.

Przecież w zaświaty go ze sobą nie zabiorę.,


+,

24 grudnia 2016. Słucham audiobuka nagranego na podstawie „Pamiętnika adiutanta Marszałka Piłsudskiego” pióra kpt. Mieczysława Lepeckiego, który asystował Naczelnikowi Państwa w ostatniej fazie jego życia. Książka ma charakter pół-prywatny i ukazuje też Marszałka półprywatnie, często w kapciach i przy pasjansie, przy herbatce z jakimś ciastkiem (Piłsudski lubił słodycze). Pozawojskową pasją Lepeckiego było pisarstwo podróżnicze. Kapitan zwiedzał turystycznie odległe kontynenty i wyspy i miał na swoim koncie wiele książek o tak egzotycznych miejscach jak Mato Grosso, Madagaskar czy kraje Maghrebu. Tu ciekawostka: już po śmierci Marszałka (1935), Ministerstwo Spraw Zagranicznych Drugiej R.P. postanowiło skorzystać z wiedzy Lepeckiego o Madagaskarze i postawiło go na czele oficjalnej komisji, wysłanej na tę wyspę (wówczas kolonię francuską), aby oceniła popularny nie tylko w Polsce pomysł przeniesienia Żydów na osiedlenie wśród Malgaszów. Wielu z nas wyobraża sobie, że hasło „Żydzi na Madagaskar!” to jedna z podłych inwektyw antysemickich z lat trzydziestych. Otóż niekoniecznie: hasło to wyrażało bowiem życzenia zarówno anty- jak też filosemitów. Założyciel ruchu syjonistycznego Teodor Herzl już u schyłku XIX wieku rozważał skupienie diaspory żydowskiej właśnie na tej przy-afrykańskiej wyspie (z alternatywą ugandyjską albo argentyńską albo palestyńską).,

+,

„Rzeczywistość” jest to prawdopodobnie „rzecz” (pojęta jako „mowa”), która się „ziszcza” w dowolnym przedmiocie, trafnie go nazwawszy. Lubię definicje słowotwórcze jako samo-tłumaczące się, obrazowe i lapidarne.,

+,

Grudzień 2016. Mam na kursie twórczego pisania w Iblu studenta, który często popatruje na mnie z ledwo skrywanym sarkazmem, krzywi się, przewraca oczami, teatralnie podrzemuje na swym krześle z odrzuconą w tył głową i tak dalej. Żadnej z prac, które dotąd zadałem, nie wykonał lepiej niż inni, a więc raczej nie jest geniuszem zabłąkanym niesłusznie na zajęcia u miernego belfra. Kiedy w trakcie ogólnej dyskusji zachęcam go (jak innych) do zabrania głosu, wypowiada jakiś banał i czym prędzej milknie, wydymając wargi. Szczerze mu współczuję, bo może ma po prostu jakąś alergię organiczną na moim punkcie? Wolałbym, żeby przeze mnie nie cierpiał.,

+,

22 grudnia 2016. W dzisiejszej „Polityce” — ciekawy tekst pt. „Każde państwo jest w czymś najlepsze” (chodzi o absolutne przodowanie danego kraju na jakimkolwiek polu). I otóż na przykład Rosja jest na pierwszym miejscu per capita w liczbie kamerek samochodowych, umożliwiających rejestrację współuczestników ruchu drogowego (Rosjanie słyną z piraterii szosowej). Belgia może się poszczycić najwyższym procentem obywatelskich transakcji bezgotówkowych. Norwegowie jedzą potworne ilości pizzy (więcej niż Włosi). Francuzi najobficiej piją whisky (tak jest, wino już im się znudziło). Niemcy mają najlepsze paszporty: mogą z nimi podróżować bez wiz do największej liczby krajów na kuli ziemskiej. A w czym jest najwydajniejsza Polska? Cóż, my eksportujemy rekordową per capita ilość porzeczek. Dobre choć tyle. „Polityka” pożyczyła te wszystkie ciekawostki z portalu „Information Is Beatiful”. Portal ten pozyskuje swoje dane drogą wielostronnej analizy liczb publikowanych przez Oenzet, Bank Światowy, C.I.A (rejestr jawny) a także media w rodzaju Reutersa, B.B.C. oraz „The Wall Street Journal”. ,

+,

DZIEŃ DOBRY. „Dzień dobry” jest w istocie pozdrowieniem religijnym. „Dzień”, łaciński „dies”, w sanskrycie „dina” i „dev”, znaczy „jasność” i „boskość”. Kto mówi „dzień dobry”, wychwala w gruncie rzeczy jaśnie oświeconą boskość.,

+

9 grudnia 2017. Dziś Ania Cisłówna (43 lata), przebrana po hindusku, wymieniła w staromiejskim Pałacu Ślubów obrączki z Imranem Khanem z Delhi. Obrączki były „ekologiczne”, z prasowanego drewna. Dotarłem na uroczystość spóźniony, bo niespodziewanie zmieniono trasy autobusów na Krakowskim Przedmieściu z powodu kolejnej „miesięcznicy” pisowskiej.,

+,

23 listopada 2016. Niespodzianka: moje „Niższe studia” znalazły się wśród pięciu tomików nominowanych do Nagrody Literackiej Krystyny i Czesława Bednarczyków (wartej 15 tysięcy złotych). Nagroda jest młoda (dzieje londyńskie Bednarczyków to osobny rozdział), więc na razie sama potrzebuje nagród pod postacią wybitniejszych nazwisk. Czyli ja nie mam na nią szans. Dostanie ją w tym roku prawdopodobnie Urszula Kozioł za tom wierszy „Klangor”. (Ogółem na konkurs nadesłano 175 książek).,

+,

W Arabii Saudyjskiej spadł śnieg, nie widziany tam od dobrych 300 lat. Imamowie natychmiast zabronili obywatelom lepienia bałwanów, bo podobno Koran zabrania produkcji wizerunków o charakterze realistycznym. Na Fejsbuku zaroiło się oczywiście od dowcipów pod adresem imamów, że przestraszyli się własnych potencjalnie portretów. (De facto w Koranie nie ma żadnych odniesień do starosemickiego ikonoklazmu, zawartego na przykład w Torze).,

+,

Garść wyrazów, których znaczenie zmieniło się z upływem czasu w swoje przeciwieństwo: NIEZBĘDNY (pierwotnie „natrętny”, „uprzykrzony” — dziś „konieczny”, „nieodzowny”); CZELNOŚĆ (kiedyś „przodowanie”, „wybitność”, obecnie tyle, co „bez-czelność”); BEZCENNY (do siedemnastego wieku „bezwartościowy” — teraz, rzecz jasna, „nieoceniony”); OPRAWCA (dawniej „patron”, „protektor”, potem „zbir” i „morderca”).,

+,

MYŚLĘ, ŻE GDYBY KAŻDY MÓGŁ KUPIĆ W APTECE ZESTAW DO DOBREJ ŚMIERCI, ludzie byliby weselsi, łatwiej znosiliby przeciwności losu, nie czuliby się niewolnikami egzystencji z jej ciemnymi stronami, chorobami, poniżeniem, biedą czy nudą. W dowolnej chwili każdy mógłby uśpić siebie tak łagodnie i wygodnie, jak usypia się chore czy stare zwierzęta. Zwierzęta, dla których ludzkość miewa więcej litości, niż dla siebie samej.,

+,

15 listopada 2016. Znów przeglądam Dziennik Bronisława Malinowskiego, prawie tysiąc stron. Pełny tytuł: „Dziennik w ścisłym znaczeniu tego wyrazu”. Malinowski robił te zapiski przede wszystkim dla siebie, książka odsłania więc postać autora zaiste bez upiększeń. Słynny antropolog nie był żadnym dobrotliwym ludomanem. Papuasów, których odwiedzał w Oceanii, nazywa obraźliwie „czarnuchami” (niggers), „australskimi mordami, z nosami jak u małp”. Uczony prowadził obserwację uczestniczącą, bo głównie ciekaw był własnych zachowań wśród ludzi pierwotnych; badał prymitywa w sobie, co trafnie zauważyła Maria Danilewicz, gdy pisała o „Dzienniku” Malinowskiego w paryskiej „Kulturze” (w roku 1968). Co jeszcze mówi Malinowski w swych zapiskach? Że nieustannie tęskni za cywilizacją, a także stara się odganiać myśli lubieżne i nie pamiętać o otaczających go gołych dziewuchach z interioru. Że denerwują go lokalni informatorzy i często woli poczytać jakieś europejskie powieścidło, niż pójść na wywiad do tubylców. Na koniec przyznaje się, że ma „skłonność do marzycielstwa, lenistwa i opieszałości”. W Oceanii spędził cały okres pierwszej wojny światowej. Nie mógł się stamtąd wyrwać do Europy właśnie z powodu tej wojny.,

+,

Całowanie się, scalanie, słodkie rozkosze miłosnego ludożerstwa: pamiętasz, Anusiu? (Wiem, że pamiętasz).,

+,

11 listopada 2016, Święto Niepodległości. W związku z dzisiejszymi manifestacjami Oeneru, kopiuję mem z portalu „IqKartka.pl”: „Są na świecie tacy idioci, że pojawiają się wątpliwości co do naturalnej genezy ich tępoty. Oni na pewno muszą się tego gdzieś uczyć”. ,

+,

Nocami przeglądam powtórnie eseje zawarte w tomie „Podnieść na siebie rękę” Jeana Amery’ego (Hansa Mayera), Żyda austriackiego. Autor opublikował tę książkę w roku 1976. W 1978 popełnił samobójstwo. W młodości trafił do Auschwitz, gdzie udało mu się uniknąć śmierci, lecz owa śmierć szła jakby za nim i w końcu go dopadła. Odebrał sobie życie przejmując niejako punkt widzenia i wolę sprawczą swoich prześladowców, dla których dobry Żyd, to był martwy Żyd.,

+,

9 listopada 2017. NARÓD DO ROZRODU. Obejrzałem w internecie idiotyczny spot Ministerstwa Zdrowia, zachęcający, przy pomocy animacji z królikami, do wzmożonego rozrodu obywatelskiego. W mediach obśmiewa się tę rządową zoo-propagandę i proponuje, aby sportretowano też obywateli jako stado wzorowo pracowitych wołów, posłusznych baranów przy urnach wyborczych, albo myszy, co siedzą, także wzorowo, pod miotłą. +, PiS wpompował nowy miliard złotych w deficytową tubę agitacyjną, jaką jest T.V.P.1. Są to pieniądze z nadwyżki budżetowej, która zgodnie z publiczną obietnicą rządową miała pójść na dofinansowanie leków dla seniorów 75+. No a trafiła do Jacka Kurskiego, szefa T.V.P, nazywanego Goebbelsem Dobrej Zmiany.,

+,

NIEZACHĘCAJĄCE ŻYWOTY ŚWIĘTYCH. Nie wydaje mi się, aby biografie świętych były dobrymi wzorami do naśladowania, zwłaszcza w ich partiach finałowych. Bo na przykład św. Szymon został przepiłowany na pół. Świętego Eustachego spalono w spiżowym byku. Bartłomieja odarto ze skóry. Katarzynę łamano kołem, a następnie ścięto. Agacie wyrwano piersi. Wita i Modesta ugotowano niczym jakąś „ludzinę” na zupę. Blandynę, Ignacego i Felicyta rzucono na pożarcie drapieżnikom… Jakże jestem wdzięczny moim rodzicom, że przypisali mnie do świętego nietragicznego, Macieja. Mój imiennik, trzynasty apostoł, wyznaczony na miejsce Judasza, dokonał żywota raczej spokojnie, we własnym łóżku, co zaświadcza wiarygodny biograf apostoła, Klemens z Aleksandrii (żyjący na przełomie drugiego i trzeciego wieku naszej ery).,

+,

„Jeśli ty rozmawiasz z Bogiem, znaczy to, że się modlisz; jeżeli Bóg rozmawia z tobą, znaczy to, że jesteś chory na schizofrenię”. (Thomas Szasz, „antypsycholog”, 1920—2012)

+,

DOBRE RADY CHAUCERA sprzed 700 lat. I kongenialny przekład Stanisława Barańczaka:

Uciekaj precz od ciżby, dla się bądź surowy,

Rad, jeśli najdziesz w sobie jakie zacne treści;

Bogatyś — przeklną; możnyś — nie ujdziesz obmowy;

Pomyślność cię oślepi, a zawiść zbezcześci.

Nie więcej kosztuj, niźli gęba ci pomieści;

Rządź sobą dobrze — inni posłuch dadząć potem:

A Prawda cię wyzwoli; nie lża wątpić o tem.


Nie chciej prostować każdej skrzywionej podkowy;

Fortuna kołem bieży i nie zawżdy pieści;

Gdy trudów sobie szczędzisz, łacniej o sen zdrowy;

Łbem tłucz w mury — nabawisz się jeno boleści.

Kto chce się bić o sławę, ten sczeźnie bez wieści.

Miast nad cudzymi, panuj nad swoim żywotem:

A Prawda cię wyzwoli; nie lża wątpić o tem.


Co na cię spada, przyjmuj, na wszystko gotowy;

Świat brać za bary — nie to, co uścisk niewieści.

Nie masz tu domu, jeno gościniec jałowy:

Nie stój jak koń u żłoba, gdzie siano szeleści;

Ruszaj, pielgrzymie! Dobrniesz do końca powieści,

Jeślić duch drogę wskaże wiary pismem złotem:

A Prawda cię wyzwoli; nie lża wątpić o tem.

(…),


+,

PERUKI MĘDRCÓW. Newton, Hume i Leibniz nosili peruki. Byli geniuszami, mędrcami, ale chyba mędrcami w ograniczonym stopniu, skoro ozdabiali sobie głowy sztucznymi lokami.,

+,

8 listopada 2016. Pisałem dziś na Fejsbuku: Miłujcie waszych nieprzyjaciół, wzywa Jezus w przekazie ewangelicznym. Ba, lecz miłość praktyczna, nieteoretyczna, jest pewnym realnym wysiłkiem, a człowiek ma ograniczone zasoby sił. I wobec tego po co mielibyśmy podejmować męczącą robotę „miłowania wroga”, gdy lepiej zachować siły na kochanie przyjaciół? A wrogów wystarczy monitorować.,

+,

MIĘDZY-RZECZY, jakieś krzesło-stoły, lampo-książki: to, co jest pomiędzy krzesłem a stołem, lampą i książką. Fragmenty świata, których prawie nie zauważamy i nie dajemy im nazwy, bo nie są jakby wystarczająco realne. Są negatywem i „wypełniaczem” pomiędzy wszystkim, co pozytywne, masywne, bezpośrednio użyteczne i realne. Lecz istnieją także pewne między-rzeczy od dawna nazwane, jak choćby międzypokład, miedza, międzywojnie, jak okresy międzylodowcowe… Jak międzymózgowie w naszych głowach.,

+,

1 listopada 2017, Święto Zmarłych. Jest taki piękny wiersz Williama Yeatsa o człowieku uniwersalnym, który pojął, czym jest śmierć, i nie boi się w nią wielokrotnie wstępować:

DEATH,


Nor dread nor hope attend

A dying animal;

A man awaits his end

Dreading and hoping all;

Many times he died,

Many times rose again.

A great man in his pride

Confronting murderous men

Casts derision upon

Supersession of breath;

He knows death to the bone

Man has created death.,


ŚMIERĆ,


Trwóg i nadziei wyzbyta

Jest śmierć zwierzęcia w kniei;

Człowiek koniec swój wita

W trwodze, pełen nadziei;

On umarł wiele razy,

Raz wraz znowu powstaje.

Wielki człowiek bez skazy,

Widząc morderców zgraję,

Nie zapomina o dumie

I drwiąc żegna się z życiem;

On śmierć na pamięć umie —

Człowiek: śmierci stworzyciel.,


Przekład — Leszek Engelking (z małą korektą moją, M.C.)


+,

26 października 2016. Cały dzień deszcz. Siedzimy z Anią w domu, a właściwie w internecie i przymierzamy się do kolejnych miejsc pod Warszawą, gdzie moglibyśmy się przenieść w nadziei znalezienia spokoju i jakiego takiego kontaktu z naturą. Guglujemy teraz głównie w paśmie otwockim. Zdjęcia satelitarne i anonse agentów od nieruchomości zaskakują nas obrazami znacznego skoku cywilizacyjnego na obrzeżach stolicy. W okolicach Józefowa, gdzie sporo wałęsałem się kiedyś przyrodolubnie, pojawiły się sadyby na europejskim poziomie. Umawiamy się z Anią na jutro, jeśli pogoda dopisze, właśnie do Józefowa. Jest tam nieduże mieszkanie, ale z dużym tarasem, na trzecim piętrze i pół. Za oknami — Mazowiecki Park Krajobrazowy. 15 minut spacerem do przystanku kolejowego, skąd jedzie się 37 minut do centrum Warszawy. Problemem może się okazać cena lokum, 360 tysięcy. +, Przed wieczorem wziąłem parasol i wyszedłem do pobliskiego Lotka. Postanowiłem zagrać, dając Panu Bogu szansę. Lotto jest grą opartą na rachunku prawdopodobieństwa, jednak z punktu widzenia pojedynczego gracza ten rachunek się nie liczy, liczy się los pojęty jako dobra albo zła wola bogów.,

+,

17 października 2016. Jesteśmy z Anią we Wrocławiu, zakwaterowani w hotelu „Skandik”. Dziś ma nastąpić rozstrzygnięcie „Angelusa” (150 tysięcy), nagrody literackiej, do której nominowano m.in. Anię i jej „Małą zagładę”. Głównym kontrkandydatem do nagrody jest ormiański Rumun Warużan Wosganian, zawodowy polityk, jak dotąd autor jednej tylko książki, ale za to głośnej, mającej za temat tureckie ludobójstwo na Ormianach w roku 1915. Tytuł dzieła: „Księga szeptów”. +, 18 października. Miałem w „Skandiku” sen, w którym nasza psica Mela całkiem dobrze wysławiała się po polsku. Z głupia frant zapytałem ją, czy wie ile ma lat? Zrobiła sprytną minę, pokręciła głową i odpowiedziała: „No nie wiem”. Zinterpretowałem sobie to w ten sposób, że istoty płci żeńskiej lubią po prostu nie wiedzieć, ile mają lat. +, A co do „Angelusa”, to nagrodę tę przyznano oczywiście ministrowi Wosganianowi.,

+,

14 października 2016. Minister spraw zagranicznych Waszczykowski („kończ-waszcz-wstydu-oszczędź”) nazwał wysłanników unijnej Komisji Weneckiej, badającej stan praworządności w Polsce, „mało znaczącą wycieczką krajoznawczą”. Cóż, typowy dyplomatołek pisowski. +, Inny matoł, Arkadiusz Czartoryski, agitując w Sejmie za skrajnie antyaborcyjną ustawą ukleconą po myśli Kocioła, zmuszającą kobiety do rodzenia nawet po gwałcie, powiedział: „Wskutek przemocy erotycznej urodziło się nad Wisłą wielu dobrych Polaków”. Ktoś w ławach opozycji natychmiast zareplikował: „Rozumiemy, że u książąt Czartoryskich gwałcenie włościanek było tradycją rodową i stąd ten sentyment do przemocy”. +, Zaprawdę, Polska staje się miejscem coraz bardziej absurdalnym; żenującym Ciemnogrodem przeniesionym w dwudziesty pierwszy wiek.,

+,

„NIECH JESZCZE I TO”

I to także jestem ja: wykrawam szklanką ciasto na pierogi, pomagając niani Agnes Wagner,

w zamierzchłych czasach, w rodzinnym Allensztajnie.


Albo piszę greckimi literami, chociaż polskie słowa, do Anety Smagłowskiej, najmądrzejszej dziewczyny w naszej czwartej klasie.


Kochałem się w Anetce i próbowałem jej czymkolwiek zaimponować (Aneta, czytana w lustrze, jest Ateną, sprawdźcie).


Schronisko na Ornaku. Jestem przemarznięty i marzy mi się gorący krupnik. Stoję w kolejce do okienka barowego. Niecierpliwię się. Tymczasem nad okienkiem dostrzegam napis: „Kie się wom spiesy, to se siednijcie”. No i se usiadłem.


Plus wzruszenia mechaniczne przy gitarze elektrycznej, w erze paleotechnicznej, gdy bywało się naiwnym rockmanem…


„Niech i to, niech jeszcze i to”, jak wzdychał dziedzic Korczyński u Elizy Orzeszkowej, w jednej z jej powieści.


W której? Przypomnij sobie, dobra duszo.,

+,

12 października 2016. Akademia Szwedzka ogłasza, że laureatem tegorocznej Nagrody Literackiej Nobla będzie Bob Dylan. Bez uprzedzenia, bez utworzenia odrębnej kategorii wyróżnień dla autorów tekstów piosenkowych, Akademia stawia w jednym rzędzie popkulturowego Dylana z arystokratycznym Miłoszem, z T.S. Eliotem, Wisławą Szymborską czy Rabindranathem Tagore. Ja w tym głębszego sensu nie widzę.,

+,

CHARPĘĆ, MOMOT I PRANDYKA. Znowu studiuję „Chrestomatię staropolską”, wynotowując z niej słowa, które szkoda że trwale wypadły z naszego języka, jako to: „charpęć” — bezdroże, „klusię” — źrebak, „gwiazdarz” — astrolog, „momot” — jąkała, „odroda” — monstrum, „prandyka” — przepowiednia. Co do „prandyki”: chciałbym, żeby w mediach, obok przepowiedni dotyczących na przykład pogody, można było postudiować od czasu do czasu jakąś „prandykę”…,

+,

10 października 2016. Przeglądam „Wspomnienia” prof. Józefa Marii Bocheńskiego, dominikanina, filozofa, lotnika amatora, jednego z kapelanów Wojska Polskiego w czasie drugiej wojny (a potem w armii Andersa). Zarazem ten profesor dominikanin, lotnik i filozof bywa w swoich memuarach dziwnie głupawy. Przeczytajcie na przykład taki fragment: „Opowiada się często o gwałceniu kobiet przez żołnierzy — powiada Bocheński. — Nie wątpię, że są jakieś dzikusy, które tak postępują. Natomiast normalny europejski żołnierz kobiet nie gwałci, nie dlatego, aby był szczególnie uczciwy albo wstrzemięźliwy pod tym względem, lecz dlatego, że żadnej kobiety na wojnie gwałcić nie potrzeba; wszystkie, albo prawie wszystkie, od wielkich pań do prostych dziewcząt wiejskich, są do dyspozycji żołnierzy. Mówię to z własnego, przyjemnego doświadczenia. Dodam, że wiem nawet, dlaczego tak jest; kobiety są łatwe na wojnie, bo zdają się wyczuwać, że ludzie giną, i instynktownie jakby chciały naprawić straty”. ,

+,

8 października 2016. Jula złamała sobie rękę. Złamanie okazało się tak skomplikowane (o biedne-ż ty moje dziecko), że potrzaskane kości lewego ramienia musiano jej uzupełnić tytanem. Do katastrofy doszło tydzień temu w mieszkaniu przy Siennickiej, gdzie Julia potknęła się na jakiejś zabawce Wiktorialnej (należącej do małego Wiktora) i fatalnie rymsnęła. Ze statystyk wynika, że 70 procent wszystkich nieszczęśliwych wypadków przydarza nam się w domu.,

+,

Znacie średniowieczny „Żywot nabożny panny Eufraksyjej”? Fragment tej książeczki, napisanej ku zbudowaniu zakonnic, cytują w swojej „Chrestomatii staropolskiej” Wiesław Wydra i Wojciech Rzepka (Ossolineum 1984). (Nałogowo zaglądam teraz do „Chrestomatii”).,


O POKUSIE CIELESTNEJ PANNY EUFRAKSYJEJ


Dnia jednego panna Eufraksyja od ducha złego była kuszona i posypała podług zwyczaju łożko swe popiołem. I przygodziło się, iż opacicha, opatrzając jako siostry legają, ujźrzała popioł na łożku panny Eufraksyjej, a uśmiechnąwszy się do jednej siostry starej, rzekła: „Zaprawdę, ta panna już poczyna być kuszona.” I mogląc się opacicha za nię, rzekła: „Boże, któryś tę pannę stworzył podług twej wolej, ty ją w twej bojaźni ućwierdzi”. I wezwawszy opacicha pannę Eufraksyją, rzekła do niej: „A czemuś mi to nie wzjawiła pokusy ducha złego”; a ona padwszy do nóg opacichy, pokornie rzekła: „odpuści mi, miła pani moja, bom ci się sromała tego tobie powiedzieć”. I rzekła do niej opacicha: „Corko moja miła, otoś już poczęła walczyć, mężnież dziełaj, abyś zwyciężyła i koronę wzięła”. (…),

+,

EWOLUCJA-DEWOLUCJA. Mówi się, że ludzie powstali z małp człekokształtnych, lecz mnie interesuje raczej, czy z ludzi nie mogłyby znowu powstawać małpy? Jak twierdzą neodarwiniści, Ewolucja błąka się po omacku, nie znając z góry swoich celów. Dlaczego nie miałaby ona od czasu do czasu zawracać po własnych śladach, uwsteczniając pewne gatunki czy ich fragmenty? Rozglądając się po historii widzimy, jak upadają tysiącletnie cywilizacje, a w skali personalnej jednostki się degenerują, ewentualnie rodzą sobie dzieci, którym nie chce się trudzić cywilizacyjnie, i z rozkoszą chamieją… Czyli Ewolucja może być, i zapewne jest zarazem Dewolucją. (Niech mi ktoś udowodni, że się mylę).,

+

Wrzesień 2016. W kraju nasila się proceder czytania Listy Ofiar Smoleńskich, gdzie się da i przy wszelkich okazjach: w wojsku, w kościołach, w szkołach i nawet w przedszkolach. Pislamiści usiłują wdrukować w społeczeństwo kłamliwą legendę o wrogach, którzy 10 lat temu zabili jakoby „przy pomocy katastrofy” najważniejsze persony Czwartej R.P. z bratem Nadprezesa Jarosława Kaczyńskiego na czele. Cóż, doktor Joseph Goebbels powiedział kiedyś, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. I spece od propagandy pisowskiej korzystają teraz najwyraźniej z jego metod socjotechnicznych.,

+,

21 września 2016. Dziś premiera mini-wyboru wierszy mojej Ani zatytułowanego „Miłość, śmierć i inne wzory”. Pracujący dla Wydawnictwa Literackiego grafik Marek Pawłowski umieścił na okładce tomiku ptaki odlatujące z pięciolinii. W internecie jest wiele podobnych motywów z ptakami, niektóre nawet literalnie „udźwiękowione” i do odsłuchania na Youtubie. Dałem na swoim profilu fejsbukowym link do jednej z takich właśnie muzyk. +, W mini-wyborze wierszy mojej żony nie zabrakło jej kontradykcyjnego wiersza pt. „Cudownie”, który tak lubię. Przepisuję pierwszych 10 linijek:

CUDOWNIE


Cudownie by się było wreszcie tobą znużyć.

Wyczerpać wszystko, do imentu zużyć.

Lubić cię tylko, nie kochać, kochać, a nie lubić.

Wyjechać w podróż z tobą, gdzieś cię w świecie zgubić.

Nie myśleć o tobie, tęsknić nieprzytomnie.

Co noc śnić namiętnie, imię twe zapomnieć.

Chcieć wieczności z tobą, kwadransa żałować.

Nudzić się okrutnie, chłonąć twoje słowa.

Wielbić cię, ubóstwiać, gardzić, besztać za nic.

Skąpić pocałunku, oddać się bez granic. (…),


+,

18 września 2016. Andrzej Seweryn w Domu Literatury. Mówił nam o swym aktorstwie, a po trosze i o życiu. Opowiadając, odgrywał siebie opowiadającego o sobie w Domu Literatury, czyli po prostu zgrywał się. Ma 70 lat, ale wygląda najwyżej na 50, czego niektórzy mu zazdroszczą. Był pięć razy żonaty. Wiele sezonów spędził na emigracji, m.in. w zespole paryskiej Comédie-Franҫaise. Wrócił do kraju w 2010 i objął kierownictwo Teatru Polskiego w Warszawie. Spotkanie z Sewerynem poprowadził prezes Stowarzyszenia Pisarzy Sergiusz Sterna-Wachowiak. Sergiusz ma prezencję rzeźnika z nadciśnieniem, ale jest nader subtelnym intelektualistą. Wychodząc z Domu Literatury pomyślałem, że spędziłem jeden z ciekawszych wieczorów tego lata. (Bo lato wciąż jeszcze trwa, prawda? Skończy się dopiero za trzy dni).,

+,

EGOCENTRYZM. Oczywiście jestem egocentrykiem, zupełnie świadomie. Rolnik żyje z pola, które obsiewa, zaś artysta żyje ze swego wnętrza, z pól energetycznych własnego „ja”. Zaniedbując owe pola, umniejszając ich areał czy znaczenie, aby zadośćuczynić wymogom skromności, altruizmu i tak dalej, stałby się pisarzem małorolnym. Czyż nie?,

+,

„Cnota skromności jest wynalazkiem wątpliwej wartości dla pożytku ludzi też niewiele wartych, żąda bowiem, aby każdy z nas mówił o sobie tak, jakby należał do ich grona”, powiada Artur Schopenhauer w swoich „Aforyzmach o mądrości życia”. (Niezmiennie podziwiam przenikliwość Schopenhauera).,

+,

Znowu słucham Dzienników Zofii Nałkowskiej. Jestem przy roku 1909. Pisarka ma 25 lat i właśnie rozwodzi się ze swym pierwszym mężem, Leonem Rygierem, poetą. Charakteryzuje go w swoich memuarach jako „skończonego cymbała, który przez pięć lat nie przeczytał ani jednej książki”. Sama Zofia jest bez przerwy chora. Boli ją gardło, uszy, trapią jakieś gorączki i osłabienia niewiadomego pochodzenia. Dziś możemy się domyślać, że działo się to na tle uczuleniowym, czego lekarze nie potrafili dobrze rozpoznać. Wreszcie jeden z konowałów, w poszukiwaniu ogniska stanu zapalnego, zaaplikował pisarce trepanację czaszki. Bagatela. Na dokładkę Zofia często bieduje. Próbuje żyć z literatury, ale z marnym skutkiem. Swoją pierwszą książkę dochodową, „Romans Teresy Hennert”, wydaje dopiero w roku 1923; ma wtedy 39 lat.,

+,

5 września 2016. Dziś po południu — ciche, jakby szeleszczące błyskawice. Zapalały się seryjnie, jedna od drugiej. Nie było żadnych grzmotów. Szemrał jeno sympatyczny deszczyk, który wprędce mnie uśpił. I miałem dwa symboliczne sny; w pierwszym zobaczyłem świeżo wykopany dół na cmentarzu, wypełniony do połowy czystą wodą. Rozebrałem się i ochoczo wskoczyłem do tej wody. W drugim przebywałem na Bałkanach i rozmawiałem z Radovanem Karadziciem. O czym? Rzecz jasna o poezji. Radovan K. był jak wiadomo prezydentem Serbskiej Republiki Bośni i Hercegowiny, lecz uważał się głównie za poetę i opublikował wiele tomików wierszy. Niedawno Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze skazał go za udział w działaniach ludobójczych w okresie rozpadu Jugosławii na 40 lat więzienia.,

+

LUBIĘ JĘZYK STAROPOLSKI. LUBIĘ TEŻ NOWOPOLSKI, przy tym raduje mnie, gdy stosuje się go do rzeczy staroświeckich. Oto mały fragment przekładu na współczesny dialekt hip-hopowy Ewangelii według św. Jana. Tłumaczkami były Asia Rafał, Basia Sieradz i Beata Lasota. „Dobra czytanka wg św. zioma Janka” wyszła w tym roku (2006); opublikowało ją wydawnictwo Selah Time, ISBN 83-923264-0-4:


PANNA PRZY STUDNI

A kiedy Master (…) dotarł do samarytańskiej wioski Sychar blisko działki, którą Jakub odpalił swojemu synowi Józkowi, była tam studnia Jakuba, więc Jezus, zmachany podróżą, glebnął se przy niej. To było około południa. A tu wbija się samarytańska laska, żeby nabrać wody. Jezus zagaił do niej: Dasz mi się napić? Bo jego ekipa poszła do miasta, żeby kupić żarcie. Wtedy ta panna mówi mu: Pogięło cię? Jesteś Żydem i prosisz mnie, Samarytankę, o wodę? (bo Żydzi nie zadawali się z Samarytanami). Jezus na to: Gdybyś wiedziała, co Bóg chce ci dać i znała gościa, który cię prosi o wodę, to byś go poprosiła, żeby to on dał ci żywej wody. Ona mówi mu: Człowieku, nie masz nawet wiaderka, a ta studnia jest nieźle głęboka; skąd weźmiesz żywą wodę? Może jesteś lepszy od naszego pradziadka Jakuba, który nam odpalił tę studnię w spadku i sam z niej pił, i jego synowie, i nawet jego bydło? Jezus na to: Każdego, kto pije tę wodę, znowu będzie suszyć. Ale jak ktoś napije się wody, którą ja mu zapodam, tego już nie będzie nigdy suszyło, tylko ta woda będzie w nim pompować życie aż do wieczności. Panna do niego: Oj, bez kitu, to zapodaj mi tę wodę, żeby mnie już nie suszyło i żebym nie musiała ciągle tu biegać! A on na to: Dobra, to leć po męża i wracajcie tutaj! Panna przyczaiła: No, ale ja nie mam męża. Jezus do niej: Proste, że nie masz. Miałaś pięciu, a ten klient, którego teraz masz, to nie twój mąż. Dobrze gadasz. A panna: Ej gościu, normalnie jesteś prorokiem! (…),

+,

28 sierpnia 2016. Znów zaglądam do Montaigne’a, który w swoich „Próbach” zawarł rzeczy o nieprzemijającej aktualności i dowcipie, jeśli wolno oceniać. Pewien fragmencik, zatytułowany „Korzyść jednego jest szkodą drugiego”, przekleiłem dziś na Fejsbuka: „Demades Ateńczyk skazał na karę jednego z mieszkańców, który uprawiał handel rzeczami potrzebnymi dla pogrzebów — pisze Montaigne — a to dlatego, iż ten szukał w swym rzemiośle zbyt wielkiego zysku i że ten zysk nie mógł przyjść inaczej niż przez śmierć mnogich ludzi. Ten sąd zda mi się niesprawiedliwy — ironizuje autor „Prób” — ile że nie może być zysku inaczej niż przez szkodę drugiego i że w ten sposób trzeba by potępić wszelaki rodzaj zysków. (…) rolnik zarabia na drożyźnie zboża; budownik na waleniu się domów; sędziowie i adwokaci na procesach i zwadach; zgoła cześć i wziętość wszelakich kapłanów płyną z naszego lęku przed śmiercią. (…) Żaden lekarz nie patrzy rad na zdrowie nawet własnych przyjaciół ani też żołnierz na pokój ojczyzny; (…)” (Tłumaczył Tadeusz Boy-Żeleński),

+,

„ROZPOCZYNAŁA SIĘ OD WSTRĘCIKU”. Nałkowska podgląda swoje ambiwalencje podczas zakochiwania się w kolejnych panach, co było u niej dosyć częste. Kopiuję z jej Dzienników jeden z wpisów: „Oczekiwałam go — a kolor tej sprawy był trudny i zły. Idzie o to, że zawczasu i skwapliwie upatrywałam w nim strony słabe, cechy kłopotliwe, obawiając się o jego „jakość”, której mogłabym się wstydzić wobec ludzi… Cóż to jest? Ile to już razy moja miłość, która z czasem ogarniała mię całkowicie, aż do zachwytu i zaślepienia, rozpoczynała się właśnie od wstręciku, obrzydzeń, strachu przed śmiesznością…”

+,

„Zawsze nam się wydaje, że kochają nas za to, iż jesteśmy dobrzy. Nie domyślamy się, że kochają nas dlatego, że dobrzy są ci, którzy nas kochają”. (Lew Tołstoj, Dziennik),

+,

Lucyna Kusztal, Krysia Kejnerówna i Aneta Smagłowska: trzy gracje ze Szkoły Podstawowej nr 5 w Olsztynie, w których się podkochiwałem i oczywiście nigdy im tego nie wyznałem. Nie widziałem ich już od dziesiątków lat, ale owszem, wszystkie trzy oglądam nieraz w swoich snach, w których Lucyna, Krysia i Aneta są po dawnemu śliczne i mądre i nadal noszą fartuszki szkolne, teraz nieco obszerniejsze — bo fartuszki rosną w moich snach razem z ich właścicielkami — zwłaszcza w okolicach biustu.

+,

Wstyd mi za moje źle napisane wiersze, za źle pokochane kobiety i za to, że nie mam talentu do robienia pieniędzy. Wskutek czego nie mogę być na przykład filantropem, a lubiłbym. Pozostaje mi przeciwieństwo filantropii: mizantropia. Przepraszam też (ale kogo?) za niedostatek odwagi, w związku z czym nigdy nie marzyłem o chwalebnej śmierci na polu walki. Przepraszam Europę za współczesną Polskę, bigoteryjną, faszyzującą, ksenofobiczną, i przez to jakby mniej śliczną. (Tu przyda się zapewne stosowny emotikon). Na koniec wstydzę się i tego, że się w ogóle wstydzę, bo w świecie do cna urynkowionym popłaca raczej bezwstyd i autoreklama. Życie to gra, jak mówią, a gry są po to, żeby je wygrywać. Kto się wstydzi, ten siebie osłabia, umniejszając w ten sposób szansę sukcesu. No więc wstydzę się, że się wstydzę, bo przecież powinienem wygrać grę w swoje życie.,

+,

Poeto, skąd masz śpiew? Bo przecież nie od ptaków, które nie są naszymi ewolucyjnymi przodkami. I również nie od ssaków, które raczej wyją, wrzeszczą, skrzeczą, chrypią i stękają, aniżeli śpiewają.,

+,

16 sierpnia 2016. We śnie znów byłem w mym rodzinnym Allensztajnie. Miasto wydało mi się jakby zrujnowane, ale nie przez wojnę, tylko wskutek intensywnej modernizacji. Rozkopano naraz wiele ulic, zamieniając je w piaszczyste wąwozy. Wycięto setki starych drzew. Osuszono jakimś sposobem rzekę Łynę, „aby łatwiej było stawiać mosty”, jak to wyjaśniono na standardowej planszy w centrum, informującej o wykorzystaniu między innymi „funduszy unijnych”. Wyłączono z ruchu stację kolejową, z wyjątkiem wąskotorówki, ale naprawdę bardzo-wąsko-torówki, tak jak to bywa w zabawkowych kolejkach dla dzieci. I po zabawkowych szynach toczyły się w moim śnie zabawkowe wagoniki, uwożące gdzieś poza Olsztyn ludzi-krasnoludki. W jednym z owych krasnoludków rozpoznałem siebie.,

+,

QUID EST VERITAS? Arystoteles mówił, że prawda jest zgodnością słów z rzeczywistością. Ba, dziś jednak nie każda rzeczywistość jest rzeczywista. Żyjemy w świecie w znacznej mierze wirtualnym, wśród nawału „symulakrów”, fakto-fikcji, plastikowych podróbek naśladujących realizm i tak dalej. Któż nie lubi fakto-fikcji? Kto nie kocha sztuczek magicznych? Wszyscy kochają, byle owe sztuczki wykonywali pierwszorzędni czarodzieje… I w końcu czym jest prawda?,

+,

14 sierpnia 2016. Dziś Julia Hartwig skończyła 95 lat. Umieściłem u siebie na Fejsbuku jej dwie fotografie, jedną z młodości, drugą — jak najbardziej współczesną. Dodałem wiersz, który bardzo lubię:

Julia Hartwig

ZRANIONY


O pełnia niezwyciężona pełnia lata

tryumfująca a tak żałobna tak bliska śmierci

ukazująca zenit i kres

zanim jeszcze wszystko stanie się oczywiste


Dojrzałe lato szydzi z nas

przepychem i owocowaniem

trzymając jeszcze nóż w ukryciu

ze snu budzi nas niepokój spadających gwiazd


Bo trwanie pełni jest najkruchsze

i dzień zraniony będzie właśnie w godzinie tryumfu

a kiedy padło ostrzeżenie

na próżno chciałbyś udawać niewiedzę


Lecz o poranku lato bywa takie młode

O lato jak ty słońcem oświetlasz ten ceglany mur (+)

i jak lekko prowadzisz cień codzienną drogą

I noc jest taka czysta jak lustro jak czarne szkło


O lato pokaż mi swój drugi brzeg

mnie która kocham cię miłością czystą

pokaż mi brzeg twój bezdrzewny bezskalny

bym uwierzyła bym się nauczyła

widzieć co nie istnieje być tam gdzie mnie nie ma

(+) Ceglany mur: jest taki, obrośnięty dzikim winem naprzeciw okien warszawskiego mieszkania Poetki przy ulicy Marszałkowskiej (róg Księdza Skorupki),

+,

13 sierpnia dwa tysiące szesnastego. Nagle pogoda zrobiła się listopadowa. Leje deszcz, wicher zrywa liście z drzew. Na termometrze — zaledwie 8 stopni. Ja dzisiaj też mam dziwnie mało stopni, tylko 35 kresek (z czym łączy się osłabienie, herc-klekot i mała wydolność intelektualna). W nocy miałem dziwnie konsekrowany sen: byłem w kościele, do którego przyjechało odprawiać mszę aż trzech biskupów. W pewnej chwili wszyscy trzej zaczęli zdejmować ornaty, a dalej sweterki i koszule, obnażając się do pasa. My, wierni, mieliśmy okazję podziwiania okazałych brzuchów całej trójki. Najmłodszy z nich wygłosił krótki, emfatyczny komentarz: „Kościół nie ma przed swoim ludem nic do ukrycia!”

+,

JESZCZE O IGNOBLU. Nazwa tej antynagrody naukowej bierze się z angielskiego „ignoble”, co znaczy „niegodziwy” i jest antonimem słowa „noble”, które brzmi prawie identycznie jak nazwisko Alfreda Nobla. Inicjatorem antyNobla był Marc Abrahams (Cambridge, U.S.A), redaktor naczelny „Annals of Improbable Research”, „Kroniki Badań Nieprawdopodobnych” (lub „Dziwacznych”). Wyróżniane Ignoblem osiągnięcia posiadają zazwyczaj jakąś wartość poznawczą, tyle że właśnie „dziwaczną”. Gratyfikacja finansowa też jest dziwaczna: od roku 2013 jest to 10 bilionów dolarów Zimbabwe (co stanowi równowartość 4 dolarów amerykańskich). A oto przykładowe prace: w roku 2015 biolog Bruno Grossi z zespołem, Italczyk, dostał 10 bilionów dolarów Zimbabwe za ustalenie, że przy zmianie punktu ciężkości kurczaka przy użyciu sztucznego ogona, zaczyna on chodzić jak dinozaur. Rok 2014: zespół chińsko-kanadyjskich neurobiologów, pracujących pod kierownictwem profesora Jianganga Liu, uhonorowany został za analizę reakcji mózgowych u osób, którym na przypieczonym toście ukazano wizerunek Jezusa Chrystusa. Rok 2013: w dziedzinie medycyny nagrodzono Japończyka Masateru Uchiyamę (z zespołem) za udowodnienie, że słuchanie oper pozytywnie wpływa na myszy po przeszczepie serca. W dziedzinie fizyki nagrodzono w tymże roku Włocha Alberta Minettiego, który wyliczył, że na Księżycu, gdzie wszystko waży 6 razy mniej niż na Ziemi, moglibyśmy chodzić po wodzie, byle szybko. Rok 2010: Liannę Parkin z Uniwersytetu w Otago (Nowa Zelandia) uhonorowano za pomysł zakładania skarpetek na buty, co miałoby znaczenie przeciślizgowe na oblodzonych chodnikach. Rok 2009: Policji Irlandzkiej dano Ignoble’a w kategorii „Literatury”. Policja ta wystawiła bowiem kilkadziesiąt mandatów polskim piratom drogowym o identycznym — w przekonaniu Irlandzyków — nazwisku Prawo Jazdy. Rok 2007: Hiszpan Juan Manuel Toro wykazał, że szczury niekiedy mylą język japoński odtwarzany od tyłu z językiem holenderskim, także odtwarzanym od tyłu. W tymże roku 2007 Pokojowa Nagroda Ignoble’a przypadła Laboratorium Badawczemu Sił Powietrznych USA, oddziałowi w Bazie Dayton, który zaprojektował model tzw. „bomby homoseksualnej”, mającej wywoływać u żołnierzy przeciwnika nagłe zapotrzebowanie na zespolenie erotyczne z własnymi kolegami na polu walki.,

+,

„Pokaż mi swoich przyjaciół, a powiem ci, kim jesteś. Od tej zasady historia zna jeden wyjątek, Judasza, którego znajomościom nie można było nic zarzucić”. (Ernest Hemingway),

+,

„Wpadłem na pomysł zdobycia nowych przyjaciół z pominięciem Facebooka. Codziennie biegam po ulicach i krzyczę, co sobie ugotowałem, co kupiłem, gdzie aktualnie mieszkam, jak się czuję i tak dalej. Zaczepiam przechodniów, komentuję ich wygląd i zachowanie, puszczam do nich oko, śmieję się w głos albo robię tragiczne miny. Czasem wrzeszczę, że nienawidzę świata. Ale wolę powtarzać: Lubię to. Lubię to. Lubię to. No i są efekty! Mam już trzy osoby, które mnie obserwują: dwójkę policjantów i jednego psychiatrę”. (Anonim z Fejsbuka),

+,

NIBY WCIĄŻ MAMY ROK 2016, ale dla bahaitów jest to rok 172, dla Bengalczyków — 1423, dla Berberów — 2966, dla buddystów — 2562, dla Birmańczyków — 1380. Wyznawcy Mahometa trzymają się liczby porządkowej 1437, mnisi koptyjscy — 1732, pobożni Żydzi — 5776, chińscy konfucjalniści — 4652, obywatele Korei Północnej — 2016 łamane przez 105 (w dwa tysiące szesnastym mija 105 lat od narodzenia założyciela państwa Kim Ir Sena).,

+,

28 lipca 2016. Słucham „Miesięcy” Kazimierza Brandysa (w tym roku mija stulecie urodzin Autora). Kiedyś zlekceważyłem tę książkę i nie doczytałem jej do końca. Niesłusznie, bo jest bardzo dobra i sprawdza się zwłaszcza w lekturze audio. Brandys zamierzył „Miesiące” jako powieść otwartą, fakto-fikcję publikowaną w odcinkach. W warstwie faktualnej rzecz jest zakorzeniona w realiach datowanych na lata 1980—1987. Brandys ostatnie dwie dekady swego życia spędził na emigracji w Paryżu, gdzie umarł w roku 2000 i pochowano go na zabytkowym cmentarzu Père-Lachaise (jako ostatniego tam Polaka). A oto ważne jak sądzę wyznanie Pisarza: „Naprawdę istniały dla mnie od początku tylko dwa tematy: 1. Kiedy i w jaki sposób rzeczywistość staje się opowiadaniem, a opowiadanie rzeczywistością 2. czy, lub do jakiego stopnia można stworzyć własne przeznaczenie, niezawisłe od Opatrzności i Historii”. ,

+,

CHCESZ WIEDZIEĆ, CZEGO POLACY BOJĄ SIĘ NAPRAWDĘ? Skorzystaj z funkcji „autouzupełniania” w Google’u. Guglujesz zatem frazę „boję się”, po czym wzbogacasz ją o kolejne litery alfabetu. I tak po wpisaniu „boję się A”, zyskujesz rozwiniętą podpowiedź: „boję się Angielskiego”, „boję się, Ale nie wiem czego”. Po wpisie „boję się B”, zobaczysz: „boję się Być w związku”, „boję się Boga”, „boję się Burzy”, „boję się Być szczęśliwa”. Po wpisie „boję się C”, ukaże ci się: „boję się Ciąży”, „boję się Ciemności”, „boję się Całować z języczkiem”. Et cetera. Wyszukiwarka Google działa jak zbiorowy konfesjonał, więc jeśli chcesz wiedzieć, czego polska społeczność rzeczywiście się dzisiaj boi (i niekoniecznie wedle gustu uczonych socjobadaczy), pogugluj w najpopularniejszej na świecie wyszukiwarce, Google ci prawdę powie.,

+,

26 lipca 2016. Cyrus Smith, Harbert Brown, Nab, Pencroft, Ayrton, Gedeon Spilett, Jup (oswojony orangutan) i Top (pies). No i kapitan Nemo. Główni bohaterowie “Tajemniczej wyspy”, którą rozkoszuję się teraz po 60 latach od czasu pierwszej lektury. Rozkoszuję się: oto właściwe słowo.,

+,

JAK MISIOWI FUTRO I JAK DZISIOWI JUTRO. Moja Ania mówi, że „jak misiowi futro”, wciąż odrasta jej zaufanie do świata. Po namyśle uzupełnia: „Jak misiowi futro i jak dzisiowi jutro”. ,

+,

25 lipca 2016. Upał tak zwany „dziki”. Temperatura odczuwalna, jak podaje pogodynka Interii, oscyluje w pobliżu 43 stopni. Ukryty w zacienionym mieszkaniu, kartkuję to i owo, na przykład wiersze Stanisława Młodożeńca (1895—1959) i zatrzymuję się przy jego jakże adekwatnym „Lecie”:

LATO


pstro. pstrawo… pstrokato…

lato…

białe — czerwone — zielone

szale — falbany falują, szaleją

w alejach…

upał opala owale

i smaży dekoltaże,

gdzie zerka lalkowaty lowelas

w lakierkach…

kokota łasi łażącego kota…

wszystko odziane mniej — niż cieniej

do cienia ucieka —

spieka…

więc w barze

bombardując bufeciarzy

panowie piją pieniące się piwo

w rozgwarze

za kufem kuf, za kufem kuf —

Uff! — jak ciężko

„skandal” skanduje litera po literze

wylizany literat oblewając likierem no-

tatki w notesie…,


+,

Wróciłem do „Tonia Krὃgera” Tomasza Manna i widzę jak „przeczasiało” to opowiadanie. Bo na czym też polega główny problem Tonia? Na tym, aby być lojalnym obywatelem w racjonalnym społeczeństwie mieszczańskim, w sytuacji gdy poezja, którą Kröger zawodowo uprawia, wymaga pewnej dozy nieobliczalności. No tak, ale ten temat roztrząsał już Platon w swojej „Politei”, gdzie ustalił, że w państwie racjonalnym nie ma miejsca dla narwanych kochanków Muz. Dziś ów antyczny dylemat w ogóle chyba upada, bo po pierwsze wiele „racjonalnych państw” to de facto polityczne domy wariatów, jak choćby Polska pod rządami PiSu. Po drugie zaś poeci przestali się kulturowo liczyć; ich miejsce w pop-republikach (jak u nas) zajęli głównie tekściarze, pracujący dla komercji estradowej, parafialnej czy reklamowo-medialnej; nie są oni i pewnie nigdy nie będą kochankami Muz, a najwyżej kochankami słodkiej Mamony. Ot, co.,

+,

PISARZE ŹLE O PISARZACH (cytuję to, co poniżej, za portalem Booklips). Mark Twain mówił o Jane Austen: „Za każdym razem, kiedy czytam jej ‘Dumę i uprzedzenie’, mam ochotę wykopać Jane z grobu i walić ją w czaszkę jej własnymi kośćmi”. George Bernard Shaw — o Williamie Szekspirze: „Intensywność mojego zniecierpliwienia Szekspirem osiąga czasem takie rozmiary, że wielką ulgą byłoby skopać go i obrzucić kamieniami. Ciężko walczyłem, by otworzyć Anglikom oczy na pustkę szekspirowskiej filozofii, na powierzchowność i wtórność jego moralności, na jego snobizm, prostackie uprzedzenia, ignorancję, dyskwalifikujące go wszystkie formy filozoficznej głębi, jaką mu się przypisuje”. William Faulkner o Marku Twainie: „Pismak, którego w Europie nie zaliczono by nawet do czwartej klasy, a który ubrał kilka starych literackich pewniaków w wystarczającą porcję miejscowego kolorytu, by ukryć swoją płytotę i lenistwo”. (…) Henry James o Edgarze Allanie Poe: „Czyjś entuzjazm dla Poego jest oznaką zdecydowanie prymitywnej fazy refleksji”. Evelyn Waugh o Marcelu Prouście: „W końcu przeczytałem tego Prousta. Bardzo kiepska rzecz. Myślę, że autor był chory umysłowo”. Herbert George Wells o Henrym Jamesie: „Jego ogromne akapity pocą się i walczą. To wspaniały, lecz obolały hipopotam zdeterminowany kosztem nawet własnej godności do zebrania grochu, który dostał się w kąt jego legowiska”. (…) William S. Burroughs o książce „Z zimną krwią” Trumana Capote: „Nudna, nie dająca się czytać opowieść, którą stworzyć mógł byle jaki dziennikarzyna „New Yorkera”. ,

+,

24 lipca 2016. Pora zacząć wychodzić z użycia: dziś zacząłem siedemdziesiąty rok życia. Kiedyś starzy ludzie byli skarbnicą plemiennej pamięci. Wraz z wynalezieniem pisma, ich żywa pamięć straciła na wartości. Obecnie bywamy cenni jako ewentualny „target” rynkowy dla sektora medyko-farmaceutycznego, od którego kupujemy naszą długożywność, dla senioralnego przemysłu turystycznego, dla banków, co emerytom, czyli osobom o stałych dochodach, wtryniają masowo swe szalbiercze „produkty”. Gra się też po trosze rolę zabytków do zwiedzania na skalę głównie rodową, bo jakże niewielu z nas dopracowuje się cenności narodowej. +, 70 to 10 siódemek, szczęśliwych ponoć cyferek. Siódmego dnia odpoczywał Bóg po stworzeniu świata. Siódemka jako liczba występuje w Starym Testamencie 77 razy. Siedem jest dźwięków gamy i kolorów tęczy, a także sfer niebieskich: Słońca, Księżyca, Merkurego, Wenus, Marsa, Jowisza i Saturna (tyle znano w starożytności). Siedmiopiętrowe były piramidy schodkowe w Babilonie. Rzym położony jest na siedmiu wzgórzach. Pielgrzymi w Mekce okrążają magiczną Kaabę siedem razy. (Dorzućmy jeszcze trzy „złe” siódemki: 7 grzechów głównych, Siedem boleści i Ocet siedmiu złodziei).,

+,

19 lipca 2016. Spoglądam na budzik. Zbliża się godzina siódma. Włączam radio i od razu dowiaduję się, że wczorajszy antyprezydencki pucz wojskowy w Turcji został zainscenizowany przez samego prezydenta Reczepa Erdogana, dążącego do władzy absolutnej. Niby-pucz potrwał kilka godzin, po czym natychmiast służby specjalne uruchomiły przygotowane listy proskrypcyjne i wsadziły za kraty ponad 60 000 krytycznie ustosunkowanych do dyktatora wyższych urzędników, oficerów wojska i policji, dziennikarzy i etcetera. Wielu z nich grozi śmierć. I pomyśleć, że przy takich metodach politykowania Turcja wciąż aspiruje do członkostwa w Unii Europejskiej, która nie powiedziała jeszcze swego zdecydowanego „nie”. ,

+,

Z mojego Fesjbuka: Czego się boję? Zapewne tego, co i wszyscy: końca świata i końca siebie samego, a przedtem jakiejś może długiej i nudnej choroby; lękam się o swych bliskich, boję się chamstwa i różnolitego barbarzyństwa, także nędzy i samotności. Żal mi Polski pod rządami narodowego socjalizmu pisowskiego podlanego sosem bigoterii (minister obrony Macierewicz urządza ostatnio żołnierzom obowiązkowe rekolekcje katolickie). Oczywiście na pierwszym miejscu boję się bogów, że albo są dobrzy i niewszechmogący, albo wszechmogący i niedobrzy, jak to przedstawiał Epikur. Gdyby zaś bogów w ogóle nie było, to jeszcze gorzej, bo wtedy człowiek jest chyba następny w kolejce do ich roli. A czy my się nadajemy na święte herosy? Bardzo wątpię, jakkolwiek w historii deifikowano wiele różnych person, od faraonów i rzymskich cezarów po Jezusa Nazareńskiego i Buddę. Budda zresztą nie zgadzał się na swoją deifikację, ale ostatecznie przegrał z wolą bogotwórców. Zrobiono z niego świętego giganta i już.,

+,

ESEJ I MROŻONA KURA. Wynalazcą eseju jest jak wiadomo Franciszek Bacon (równolegle z Michelem de Montaigne). Bacon pierwszy w nowożytnej Europie forsował metodę eksperymentalną i to zarówno w przyrodoznawstwie, jak w stylu pisarskim. Słowo esej znaczy jak wiemy „próba”; istotą eseju jest zmiana perspektywy poznawczej, próba (właśnie próba) nowego spojrzenia na to czy owo zjawisko. Eksperyment łączy się z natury z ryzykiem, hazardem, możliwością fiaska. Sam Francis Bacon, przejściowo członek parlamentu i lord kanclerz w Królestwie Anglii, zakończył swą karierę polityczną, ryzykowną, a jakże, w więzieniu. Zwolniony, usunął się z życia publicznego i eksperymentował już tylko jako prywatny uczony. Umarł na zapalenie płuc po spożyciu mrożonej kury, którą sam wcześniej wypchał śniegiem, badając konserwujące właściwości niskich temperatur. Było to w roku 1626.,

+,

10 lipca 2016. Znalazłem dziś na Fejsbuku wiersz Jurija Basina (urodzonego w 1978), w niezłym przekładzie Zbigniewa Dmitrocy. Rymuje mi się jakoś ten utwór z naszym nadprezesem J.K., istnym udacznikiem, zgoła zgułą i dorozwiniętym fest, kczemnym gościem i dołężnym i tak dalej.,

+ + +


Po ulicy szedł udacznik,

Cały w gliżu, odzian dbale

I na oko wprost dorostek,

Widać, że to kczemny gość!

I dołężny, i udolny,

Nadzwyczajny zgoła zguła,

I dojadek, i douczek,

I dorozwinięty fest.

Naprzeciwko mrawca idzie

Urastenicz panna Śmieszka;

Całkowicie cenzuralnie,

Naumyślnie mówi doń:

Jestem taka ci dorajda,

Urodzona domatorka,

Straszna ze mnie jest dbalucha,

Kocham chlujstwo bez dwu zdań!

Chodź będziemy żyli razem

W prawowitym ślubnym związku,

Przecież takiej zdarnej pary

I ze świecą szukać by!

(…),


+,

6 lipca 2016. Znów Fejsbuk. Dziś pisałem: Uwielbiam arię Królowej Nocy z „Zaczarowanego fletu” Mozarta, śpiewaną przez Florence Foster Jenkins, amatorkę pozbawioną słuchu, milionerkę amerykańską, która wspięła się w swoim życiu na szczyty kariery estradowej (występowała m.in. w Carnegie Hall). Pisano o niej niby-pochwalne recenzje; elitarna krytyka lubi się pobawić kiczem. Foster Jenkins (1869—1944), poza Mozartem, śpiewała także (to jest masakrowała) Verdiego, Wagnera, Brahmsa i m.in. Richarda Straussa, a zawsze przy frenetycznym aplauzie widowni. Osobiście nie wierzyła w swoją niemuzykalność. Tych, co mieli czelność z niej otwarcie drwić, uznawała po prostu za niekompetentnych albo nasłanych przez zawistną konkurencję. W roku 2005 stała się bohaterką komedii „Boska!” Petera Quiltera. W Polsce sztukę tę spopularyzowała Krystyna Janda, grając w niej rolę Jenkins w stołecznym Teatrze Polonia. 19 sierpnia 2016 wchodzi na nasze ekrany film pt. „Boska Florence” z Meryl Streep, w reżyserii Stephena Frearsa (i według scenariusza Nicholasa Martina). [W załączniku na Fejsbuku dałem link do oryginalnego nagrania występu amerykańskiej milionerki z 1944 roku w Carnegie Hall],

+,

M.H., moja pierwsza (dwie wstecz) teściowa, z zawodu skrzypaczka: obserwowałem ją nieraz, jak bezproblemowo przechodzi w domu od wycinania smykiem do cięcia makaronu na obiad. W niedzielne przedpołudnia zastawałem ją między pulpitem z nutami a stolnicą z rozwałkowanym ciastem. Ćwiczyła przed wieczornym koncertem, zarazem przygotowując kluski na domowy rosół (pracowała w olsztyńskiej Państwowej Orkiestrze Symfonicznej).,

+,

Oklaski po spektaklu: zawsze ten sam hałaśliwy, trywialny dodatek, wykonywany przez publiczność niby w akcie zemsty nie-artystów na artystach za ich natchnioną grę (aktorską czy muzyczną) i w ogóle za talent. — Oklaski powinny być w przybytkach sztuki wysokiej zakazane!,

+,

Spróbuj eksperymentalnie przyjąć, że nie jesteś żadną istotą autonomiczną, niezależną „jednostką ludzką”; jesteś jedynie fragmentem Myślącego Świata, który używa wszelkich dostępnych zmysłów i umysłów, ludzkich, zwierzęcych lub elektronicznych, aby lepiej poznawać i doznawać stworzonego przez siebie Siebie, czyli Świata. To poprzez niego wszystko istnieje i ty też. Jakiekolwiek dowody na istnienie tego boga są niepotrzebne, natomiast mógłby się ewentualnie przydać dowód na istnienie ciebie, o ile upierasz się, że jesteś czymś kosmicznie „autonomicznym”… Spróbuj eksperymentalnie przyjąć taki punkt widzenia, choćby na pięć minut, co ci to szkodzi?,

+,

SAMOBÓJSTWO. Gdyby tu i ówdzie porozstawiano automaty do auto-eutanazji, tak jak istnieją automaty fotograficzne, oblegałyby je zapewne tłumy. Ponieważ mnóstwo ludzi wykonuje swoje życie tylko ze strachu przed śmiercią, która gdyby przestała być standardowo niewygodna, okazałaby się jedną z bardziej upragnionych rzeczy na ziemi. Kogo nie ma, kto sam sobie zniknął, ten niczego nie żałuje. (Bo i kto miałby żałować?) Według statystyk W.H.O., Światowej Organizacji Zdrowia, co 40 sekund ktoś na globie własnowolnie skraca swe istnienie, choć w amatorskim wykonaniu bywa to często nieprzyjemne. Życie nie jest „najwyższą wartością”, jak zapewniają fanatyczni „pro-liferzy”; dobre jest tylko dobre życie, podobnie jak dobra jest dobra śmierć. Czy Bóg potępia samobójców? Dekalog zabrania zabijania innych, ale o końcu własnym, autorsko wykonanym, nic nie mówi. Wielu chrześcijan skracało sobie dawniej żywot aby prędzej połączyć się z Bogiem, wśród nich członkowie sekt katarskich, stosujących „endurę”, czyli zagłodzenie się na śmierć. (Kto się łączy z Bogiem, źródłem wszelkiego istnienia, nie wiadomo czy w ogóle umiera, bo może wtedy dopiero ożywa?) Nie zabraniał samobójstwa także grecko-rzymski stoicyzm, ani sintoistyczny kodeks busido, ani buddyzm hinajany, który wyklucza tylko samobójstwo gwałtowne, czyli samo-zabójstwo. Ja, mając do wyboru złe życie, biedne, nudne, chore, bez perspektyw (gdyby tak mi się ułożył los), oraz ewentualnie dobre tabletki na sen wieczny, wybrałbym oczywiście tabletki… Dobre jest tylko dobre życie, podobnie jak dobra jest dobra śmierć.,

+,

„Ktokolwiek nie chce już żyć, niechaj przedstawi Senatowi swoje powody, a otrzymawszy zezwolenie pożegna się z życiem. Skoro ci obrzydł twój żywot, zgiń; jeżeli los cię przytłacza, wypij cykutę; jeśli cię gniecie smutek, porzuć ten świat. Niech nieszczęśliwy człowiek uwolni się od swego nieszczęścia, niechaj mu władze zapewnią lekarstwo, kładące kres jego cierpieniom”. (Z dokumentów antycznej Grecji, cytowanych przez Alfreda Alvareza w jego „Bogu Bestii. Studium samobójstwa”, 1997).,

+,

5 lipca 2016. PiS wyobraża sobie, że jest suwerenem, bo ma parlamentarną większość, a wobec tego wolno mu w kraju robić, co zechce. Prof. Andrzej Rzepliński, prezes Trybunału Konstytucyjnego, wyprowadza „suwerena” z tego dziecinnego błędu. Oto fragment dzisiejszego przemówienia Profesora w Sejmie: „Czasami słychać głos, że parlament jest głosem suwerena. Tak nie jest. (…) Suwerenem w Rzeczypospolitej Polskiej jest bowiem Naród Polski, a nie posłowie i senatorowie. Suwerenem nie są również konstytucyjni ministrowie. Nie są nimi także sędziowie, w tym sędziowie Trybunału Konstytucyjnego. Trzeba podkreślić, że suwerenem jest cały Naród Polski, a nie jakaś część Narodu, która zagłosowała na daną partię polityczną. Suweren w referendum [podkreślenie moje M.C.] wyraził swoją trwałą wolę związania siebie i swoich władz Konstytucją. Zdecydował, że każdy organ państwa, także Sejm i Senat, ma obowiązek Konstytucji przestrzegać. Ze względu na związanie parlamentu Konstytucją i wartościami, które ona chroni, nie każdy akt uchwalony przez parlament będzie zasługiwał na miano ustawy. Akt parlamentu świadomie uchwalany z naruszeniem procedury jego stanowienia, akt zawierający celowo wprowadzane rozwiązanie niekonstytucyjne, akt świadomie znoszący odrębność i niezależność organu władzy sądowniczej, akt naruszający podstawowe zasady zachodniej kultury prawnej jest w istocie tylko pozorem ustawy. Nie jest on prawem. (…),”

+,

JAN DANTYSZEK (1485—1548). Z jego dzieł najbardziej podoba mi się wierszowana autobiografia „Vita Joannis de Curii Dantisci”, spolszczona przez Edwina Jędrkiewicza, zawierająca gorzką krytykę epoki, a jest to okres polskiego renesansu. Dziwnie opis tamtych czasów przypomina nasze dni, jednak nie co do rozkwitu sztuk i nauk, lecz raczej co do moralności politycznej, publicznej et cetera. Oto mały urywek z „Żywotu Jana Dantyszka”:


Już pragnę ci wreszcie ziemio „żegnaj mi” powiedzieć,

Uprzykrzył mi się życia nielekkiego bieg.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.59
drukowana A5
za 105.62