Szafa grająca
Popijając herbatę nad podręcznikiem
Wycierałem plamę papierowym ręcznikiem
Usłyszałem, że nieopodal szafa gra
Pomyślałem że ktoś z mą czujnością igra
Szafa, którą mijałem tysiące dni
Teraz gra i w blasku Księżyca lśni
W środku wysypisko mojego życia
Szafa, adresatka każdego przeżycia
W niej łzy, uśmiechy, ambicje, plany
Wszystkie moje sinusoidalne stany
Wzbraniam się, lecz już zaglądam
Wyjmuję z niej rzeczy i przeglądam
Zdjęcia, lustra, klucze, gazety
Drewniane klocki, papierowe makiety
Nie myśląc nad tym bardzo głęboko
Segregację przedmiotów czyni już oko
Lecz tak trudno rozstać się z poduszką
Planszówką, swetrem, pasiastą muszką
To już zepsute, a tamto niemodne
Te białe koszule też niewygodne
Płyty z lat dziewięćdziesiątych
Zegarek z lat osiemdziesiątych
Niepotrzebne, paskudne, trudne zadanie
Wyrzucę te dżinsy, co się teraz stanie?
Nic, tylko ciągle trzeba sprzątać
Żeby do szafy co dzień nie zaglądać
List, piąty października, dziewięć sześć
Kartka świąteczna, dziewięć osiem i cześć
Zmęczenie dopada mnie, lecz nie przestaję
Szafa gra, dopóty serce nie ustaje
Mijają godziny, mniej rzeczy zostało
Lecz w środku boleć jakoś nie przestało
Za czarnym golfem schowam na chwilę się
Nie znajdziesz mnie, a ja nie poznam Cię
Kalendarz dwa tysiące trzy ledwo się trzyma
Nie ma początku i końca też nie ma
Zmęczenie wnet mnie dopada
Kolejny wieszak z rąk wypada
Szafa wciąż gra rytm wyuczony
Głęboko w duszy zakorzeniony
Czuję głód, bawarka dawno wystygła
Tak jak wskazówka na moment zastygła
Momenty, sekundy, testamenty
Teczki, akta, szkice, dokumenty
Kolejna bluzka na stosie płonie
W obrzydliwie fioletowym tonie
Gdzieś ścieka łza, i serce trochę boli
Szafa gra w szczęściu i w niedoli
Wysprzątana zamyka się ponownie
I wciąż gra i gra dosłownie, wymownie
Zapadam w sen, uporządkowany
Zmęczony, lekko schorowany
Padnę gdziekolwiek, sprzątaniem styrany
Z uśmiechem i łzami, śpię styrany
Szafa będzie grać i grać dopóki
Serce nie zostawi po sobie martwej luki
15 grudnia 2021
Mam dość
Mam dość i dobrze mi z tym
Mam dość choć klei się rym
Mam dość, na Księżyc wybywam
Mam dość, krechy z oka zmywam
Mam dość, granice obowiązują
Mam dość, fiolety mi nie pasują
Mam dość, dziś nie jest ten dzień
Mam dość, zostawię wam cień
Mam dość, bo czasem każdy ma
Kto ma dość, ten radę sobie da
Mam dość, bo mleko wykipiało
Mam dość, bo herbaty jest mało
Mam dość, nie mam dziś ochoty
Mam dość, za dużo czeka roboty
Mam dość, trzeba też odpocząć
Mam dość, nie mogę tego zacząć
Mam dość, dziś nie jest ten dzień
Mam dość, zostawię wam cień
Mam dość, bo czasem każdy ma
Kto ma dość, ten radę sobie da
Mam dość, migrenę złapałem
Mam dość, coli nie chciałem
Mam dość, dziś nie gotuję
Mam dość, brzydko rysuję
Mam dość, nieprzespana noc
Mam dość, podarł się mój koc
Mam dość, dziś nie jest ten dzień
Mam dość, zostawię wam cień
Mam dość, bo czasem każdy ma
Kto ma dość, ten radę sobie da
Mam dość, biorę sobie wolne
Mam dość, telefony namolne
Mam dość, niespodzianki od losu
Mam dość, chcę kwiaty lotosu
Mam dość, uciekł znowu bus
Mam dość, wrzucam tu na luz
Mam dość, dziś nie jest ten dzień
Mam dość, zostawię wam cień
Mam dość, bo czasem każdy ma
Kto ma dość, ten radę sobie da
Mam dość, neonów z telewizji
Mam dość, szukania na siłę misji
Mam dość, myśli bez przekazu
Mam dość, bzdurnego zakazu
Mam dość, słów raniących jak nóż
Mam dość, na półkę opada kurz
Mam dość, dziś nie jest ten dzień
Mam dość, zostawię wam cień
Mam dość, bo czasem każdy ma
Kto ma dość, ten radę sobie da
Mam dość, tego już za wiele
Mam dość, na dworze znów wieje
Mam dość, łzy to nie jest wstyd
Mam dość, krzyku „po co mi lit”
Mam dość, że czasem trochę brak
Kogoś, kogo spytam jak, jak, jak
Mam dość, dziś nie jest ten dzień
Mam dość, zostawię wam cień
Mam dość, bo czasem każdy ma
Kto ma dość, ten radę sobie da
15 grudnia 2021
List do X
Są chwile gdy żałuję że nie ma Ciebie tu
Przecież mógłbyś śpiewać do utraty tchu
Mógłbyś w czerń zapisać nuty i głosem zabić
Moje serce ze wzruszenia ciężko zranić
I pokazać mi inny świat, inny wymiar
Na mą tęsknotę za twą muzyką nie ma miar
Jesteś iksem, którego szukam i znaleźć nie potrafię
Planetą odległą na którą chyba nigdy nie trafię
Niech tajemnicą pozostanie, ile dla mnie znaczy
Kim jesteś iksie? Nikt się nie dowie i nie zobaczy
Są chwile gdy marzę o spotkaniu z Tobą
Byłeś wspaniałą i inspirującą osobą
Mógłbyś pokazać mi Księżyc i czerń
Mógłbyś śpiewem zdjąć z serca cierń
Dziś włóczę się bez celu z myślami w chmurach
Nie zwracam uwagi, że buty drą się na dziurach
Moknę w deszczu lecz nic to nie znaczy
Chcę wiedzieć kiedy znów serce Cię zobaczy
Niech tajemnicą pozostanie, ile dla mnie znaczy
Kim jesteś iksie? Nikt się nie dowie i nie zobaczy
Są chwile, gdy jest mi źle z tęsknoty
Piję wtedy dużo wina dla osłody
Nie zwracam uwagi czy to zdrowe czy szkodzi
Bez Ciebie jakoś mnie to niezbyt obchodzi
Szukam wzmianek o Tobie w magazynach
Nie ma nawet słowa o Twoich wyczynach
Gazety nie pomogą, więc spłoną na stosie
Łza rozżalenia spływa cicho po nosie
Niech tajemnicą pozostanie, ile dla mnie znaczy
Kim jesteś iksie? Nikt się nie dowie i nie zobaczy
Są chwile, gdy chciałbym do Ciebie zadzwonić
Coś opowiedzieć, spytać, może zabronić
To bez sensu, telefon nie działa zbyt długo już
Kable przedarte, oblepił gruby, ciemny kurz
Ty też nie dzwonisz, nie piszesz, nie śpiewasz
Ciągle na wiadomość czekam i ty też czekasz
Mijam Cię, mijasz mnie, czemu tak musi być?
Dlaczego w ciągłym rozmijaniu musimy żyć?
Niech tajemnicą pozostanie, ile dla mnie znaczy
Kim jesteś iksie? Nikt się nie dowie i nie zobaczy
Są chwile, gdy próbuję o Tobie zapomnieć
Lecz zaraz coś musi mi Ciebie przypomnieć
Papieros, kartka, głupi, najmniejszy znak
Myślę tak, mówię nie, myślę nie, mówię tak
Gubię się w tym wszystkim zwyczajnie
Biegnę przez labirynt myśli i uczuć jednostajnie
Może na końcu spotkam Ciebie ostatecznie
I przestanę czuć się tak dziwnie sprzecznie
Niech tajemnicą pozostanie, ile dla mnie znaczy
Kim jesteś iksie? Nikt się nie dowie i nie zobaczy
Są chwile, gdy czuję spokój mimo Twojej nieobecności
Pozwalam sobie na drobne chwile radości
Nie chciałbyś przecież widzieć mnie w żalu
Tylko bawiącego się świetnie na udanym balu
Może nie wszystko stracone i jeszcze spotkamy się
Wiedz, bardzo tęsknię i brakuje mi Cię
Ale nie mogę w bezczynności trwać tylko żyć
Ty tylko musisz na zawsze w mym sercu być
Niech tajemnicą pozostanie, ile dla mnie znaczy
Kim jesteś iksie? Nikt się nie dowie i nie zobaczy
19 grudnia 2021
Ocean smutku
Czasem błądzę przez dni bez wyraźnego skutku
Czasem płynę czarną łodzią przez ocean smutku
Czasem machają mi z odległych wysp wyrzutki
Czasem wyławiam z ogromnego oceanu smutki
Czasem nie czuję nawet znajomego zmęczenia
Czasem głos potrafi tylko tworzyć dźwięki milczenia
Czasem muszę w mądrych księgach zniknąć
Czasem potrafię betonowe sprawy rękami udźwignąć
Czasem upadam jak wieża z klocków bez skutku
Czasem nie widzę końca ogromnego oceanu smutku
Czasem czuję, że nie mogę postawić złego kroku
Czasem podczytuję dzienniki z odległego roku
Czasem na czarną łódź wlewa się ciemna woda
Czasem rzuca się w oczy wymarła dawno moda
Czasem niepotrzebnie tkwię w tym co minione
Czasem szukam w głębinach wodnych co zaginione
Czasem upadam jak wieża z klocków bez skutku
Czasem nie widzę końca ogromnego oceanu smutku
Czasem podziwiam dzieła przez zmarłych zostawione
Czasem spalam gazety tęsknotą poplamione
Czasem wybiegam w przód jak burza
Czasem tkwię w zawieszeniu jak susza
Czasem nie umiem znaleźć odpowiedniego słowa
Czasem źle skleja mi się przez telegram rozmowa
Czasem nie słucham intuicji i własnej woli
Czasem nie mówię, że mnie znów brzuch boli
Czasem upadam jak wieża z klocków bez skutku
Czasem nie widzę końca ogromnego oceanu smutku
Czasem jestem blaskiem który lśni srebrem
Czasem jestem tajemniczym głosu tembrem
Czasem jestem cieniem, który milczy lecz słucha
Czasem szukam w dziurkach od kluczy ducha
Czasem źle sypiam i na Księżyc spoglądam
Czasem w zdjęcia z nadzieją zaglądam
Czasem biorę tabletkę na różne problemy
Czasem boję się, że kiedyś i my umrzemy
Czasem upadam jak wieża z klocków bez skutku
Czasem nie widzę końca ogromnego oceanu smutku
Czasem błądzę przez dni bez wyraźnego skutku
Czasem nie widzę końca ogromnego oceanu smutku
Czasem uśmiecham się i snuję wielkie plany
Czasem jestem pogodny i wreszcie wyspany
Czasem nie muszę się martwić przyszłością
Czasem mogę cieszyć się małą radością
Czasem trzeba miód a czasem piołun pić
Czasem można w radości a czasem smutku żyć
Czasem czujemy się jak niepotrzebne wyrzutki
Czasem wypływamy łodziami w ocean, by łowić smutki
26 grudnia 2021
Tygrysy dziecięcych lat
Biegną tygrysy przez niebo rozgwieżdżone
Przez sklepienie Księżycem rozjaśnione
Bawią się planetami jak motkami z wełny
A ich futro miękkie jak kłębki bawełny
Czuwają nad czernią i za krótkimi snami
I nad spokojnymi, pełnymi mrozu nocami
Opiekują się samotnymi, słuchają cichych żali
Słyszą ludzkie myśli i serca z oddali
I biegną, biegną przez niebo rozgwieżdżone
Przez sklepienie Księżycem rozjaśnione
Tygrysy patrzą w skupieniu na świat pokryty śniegiem
Na moment przestały interesować się swym biegiem
Widzą rozdroża i postacie w grubych szalach
Widzą rzędy krzyży na zaśnieżonych cmentarzach
Widzą dzieci zjeżdżające na starych saniach
Widzą zmarzniętych przy piecach w swych posłaniach
Widzą smutki, radości, dziecięce marzenia
Spotkania, obyczaje, tradycje, zdarzenia
I znów biegną przez niebo rozgwieżdżone
Przez sklepienie Księżycem rozjaśnione
Tygrysy czasem chowają się za chmurami
I czasem drapią konstelacje pazurami
Ciągle chcą się bawić i nie chcą chodzić spać
Są zawsze gotowe, by pomoc swoją innym dać
Trochę odwagi, zapomnienia, dziecięcej szczerości
Trochę nierealnych marzeń i zwykłej radości
Żebyśmy przypomnieli sobie jak uśmiechnąć się
I przez małą chwilę niczym nie martwić się
Biegną, wciąż biegną przez niebo rozgwieżdżone
Przez sklepienie Księżycem rozjaśnione
Dlaczego musimy zapominać o tygrysach?
O misiach, jeżach, panterach i lisach
Dlaczego nie możemy być sobą i nakładamy maski?
Przebieramy się w kostiumy, dobieramy laski
Dlaczego zmuszamy się i tracimy siebie?
Dlaczego nie widzimy tygrysów na niebie?
Dlaczego nie słuchamy intuicji gdy do nas woła?
Dlaczego wpadamy w bzdurne błędne koła?
A one biegną, biegną przez niebo rozgwieżdżone
I przez sklepienie Księżycem rozjaśnione
Ciemno już za oknem, sen chodzi po domach
Plączę się w myślach, kolacjach, słowach
Nim sklei mi powieki chcę w niebo spojrzeć
Biegnące tygrysy w ciemnej oddali dojrzeć
Zasnąć z nadzieją na lepszy dzień, lepszy czas
Szumi blisko pokryty śniegiem iglasty las
Tygrysy może robią ukłon, może machają
Może już usta cicho, sennie oddychają
Może one też śpią, w czerni wtopione
Biegnące tygrysy przez niebo rozgwieżdżone
Biegną tygrysy, śpią tygrysy
Biegną tygrysy, czuwają tygrysy
Biegną tygrysy, śpią tygrysy
Biegną tygrysy, czuwają tygrysy
Stare tygrysy, tak dobre tygrysy
26 grudnia 2021
Rewolwer
Tik tak, ping i pong
Uderza gdzieś głośno gong
Rytm wystukuje taki miarowy
Rewolwer do wystrzału już gotowy
Więc
Nosem lekko zaciąga
Za spust szybko pociąga
Już kula leci, leci
W słońcu jasno świeci
Skrzy się metalicznie
Pędzi błyskawicznie
Zaraz się wbije
Kogoś wnet zabije
Upadnie trup na piach
Trach trach trach trach
W oczach strach
Skrzypi piach
Tylko świst kuli
Rozsądek się muli
Nie ma reakcji
W tej szybkiej akcji
Uciec nie da rady
Wiatr porywa krawaty
Kamizelki, kapelusze
Na twarzy złote kurze
Serce bije gwałtownie
Śmierć wyje wymownie
Modli się pod nosem
Rozlicza życie z losem
Sumienie uspokaja
Z wszelkich win się kaja
Ze strachu majaczy
Dziwy różne zobaczy
Już kula przeszywa
Skórę rozrywa
Serca nie dosięga
Chybiona była ręka
Upada z bólu, krwawi
Nikt go nie wybawi
Może widmo śmierci przeżyje
Krzywdy zbawieniem obmyje
Lecz krwawi obficie
Kończy się jego życie
Umiera, twarz sina
Wykrzywiona z bólu mina
Już brakuje mu oddechu
A mi brak z pędu tchu
To koniec, rewolwer wystrzelił
Piach pustyni od krwi zaczerwienił
Rewolwer zimny jak lód
On leży martwy a chłód
Straszy w jego oczach
Pochowajcie go na zboczach
29 grudnia 2021
Nie zrozumiem
Co będzie jutro, za miesiąc, kwartał, za rok?
Czy świat pójdzie naprzód, czy człowiek zrobi wielki krok?
Czy robot przyniesie śniadanie prosto na stół?
Czy spadnie meteoryt i zrobi gdzieś gigantyczny dół?
Czy założę do zdjęcia czerń, biel a może stary mit?
Czy oknami wciąż będzie wpadał słów pięknych kit?
Czy będzie mi się chciało uśmiechać i pełną parą żyć?
Czy będę w rozczarowaniu gorzkie drinki pić?
Czy zima będzie pełna śniegu a lato pełne słońca?
Czy rozpędzona prosta kiedyś dobiegnie końca?
Nie wiem, tak nie wiem, nie umiem