E-book
14.7
drukowana A5
29.06
Black

Bezpłatny fragment - Black

27 utworów z głębi serca


Objętość:
66 str.
ISBN:
978-83-8273-748-6
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 29.06

Szafa grająca

Popijając herbatę nad podręcznikiem

Wycierałem plamę papierowym ręcznikiem

Usłyszałem, że nieopodal szafa gra

Pomyślałem że ktoś z mą czujnością igra

Szafa, którą mijałem tysiące dni

Teraz gra i w blasku Księżyca lśni

W środku wysypisko mojego życia

Szafa, adresatka każdego przeżycia

W niej łzy, uśmiechy, ambicje, plany

Wszystkie moje sinusoidalne stany

Wzbraniam się, lecz już zaglądam

Wyjmuję z niej rzeczy i przeglądam

Zdjęcia, lustra, klucze, gazety

Drewniane klocki, papierowe makiety

Nie myśląc nad tym bardzo głęboko

Segregację przedmiotów czyni już oko

Lecz tak trudno rozstać się z poduszką

Planszówką, swetrem, pasiastą muszką

To już zepsute, a tamto niemodne

Te białe koszule też niewygodne

Płyty z lat dziewięćdziesiątych

Zegarek z lat osiemdziesiątych

Niepotrzebne, paskudne, trudne zadanie

Wyrzucę te dżinsy, co się teraz stanie?

Nic, tylko ciągle trzeba sprzątać

Żeby do szafy co dzień nie zaglądać

List, piąty października, dziewięć sześć

Kartka świąteczna, dziewięć osiem i cześć

Zmęczenie dopada mnie, lecz nie przestaję

Szafa gra, dopóty serce nie ustaje

Mijają godziny, mniej rzeczy zostało

Lecz w środku boleć jakoś nie przestało

Za czarnym golfem schowam na chwilę się

Nie znajdziesz mnie, a ja nie poznam Cię

Kalendarz dwa tysiące trzy ledwo się trzyma

Nie ma początku i końca też nie ma

Zmęczenie wnet mnie dopada

Kolejny wieszak z rąk wypada

Szafa wciąż gra rytm wyuczony

Głęboko w duszy zakorzeniony

Czuję głód, bawarka dawno wystygła

Tak jak wskazówka na moment zastygła

Momenty, sekundy, testamenty

Teczki, akta, szkice, dokumenty

Kolejna bluzka na stosie płonie

W obrzydliwie fioletowym tonie

Gdzieś ścieka łza, i serce trochę boli

Szafa gra w szczęściu i w niedoli

Wysprzątana zamyka się ponownie

I wciąż gra i gra dosłownie, wymownie

Zapadam w sen, uporządkowany

Zmęczony, lekko schorowany

Padnę gdziekolwiek, sprzątaniem styrany

Z uśmiechem i łzami, śpię styrany

Szafa będzie grać i grać dopóki

Serce nie zostawi po sobie martwej luki

15 grudnia 2021

Mam dość

Mam dość i dobrze mi z tym

Mam dość choć klei się rym

Mam dość, na Księżyc wybywam

Mam dość, krechy z oka zmywam

Mam dość, granice obowiązują

Mam dość, fiolety mi nie pasują

Mam dość, dziś nie jest ten dzień

Mam dość, zostawię wam cień

Mam dość, bo czasem każdy ma

Kto ma dość, ten radę sobie da


Mam dość, bo mleko wykipiało

Mam dość, bo herbaty jest mało

Mam dość, nie mam dziś ochoty

Mam dość, za dużo czeka roboty

Mam dość, trzeba też odpocząć

Mam dość, nie mogę tego zacząć

Mam dość, dziś nie jest ten dzień

Mam dość, zostawię wam cień

Mam dość, bo czasem każdy ma

Kto ma dość, ten radę sobie da


Mam dość, migrenę złapałem

Mam dość, coli nie chciałem

Mam dość, dziś nie gotuję

Mam dość, brzydko rysuję

Mam dość, nieprzespana noc

Mam dość, podarł się mój koc

Mam dość, dziś nie jest ten dzień

Mam dość, zostawię wam cień

Mam dość, bo czasem każdy ma

Kto ma dość, ten radę sobie da


Mam dość, biorę sobie wolne

Mam dość, telefony namolne

Mam dość, niespodzianki od losu

Mam dość, chcę kwiaty lotosu

Mam dość, uciekł znowu bus

Mam dość, wrzucam tu na luz

Mam dość, dziś nie jest ten dzień

Mam dość, zostawię wam cień

Mam dość, bo czasem każdy ma

Kto ma dość, ten radę sobie da


Mam dość, neonów z telewizji

Mam dość, szukania na siłę misji

Mam dość, myśli bez przekazu

Mam dość, bzdurnego zakazu

Mam dość, słów raniących jak nóż

Mam dość, na półkę opada kurz

Mam dość, dziś nie jest ten dzień

Mam dość, zostawię wam cień

Mam dość, bo czasem każdy ma

Kto ma dość, ten radę sobie da


Mam dość, tego już za wiele

Mam dość, na dworze znów wieje

Mam dość, łzy to nie jest wstyd

Mam dość, krzyku „po co mi lit”

Mam dość, że czasem trochę brak

Kogoś, kogo spytam jak, jak, jak

Mam dość, dziś nie jest ten dzień

Mam dość, zostawię wam cień

Mam dość, bo czasem każdy ma

Kto ma dość, ten radę sobie da

15 grudnia 2021

List do X

Są chwile gdy żałuję że nie ma Ciebie tu

Przecież mógłbyś śpiewać do utraty tchu

Mógłbyś w czerń zapisać nuty i głosem zabić

Moje serce ze wzruszenia ciężko zranić

I pokazać mi inny świat, inny wymiar

Na mą tęsknotę za twą muzyką nie ma miar

Jesteś iksem, którego szukam i znaleźć nie potrafię

Planetą odległą na którą chyba nigdy nie trafię

Niech tajemnicą pozostanie, ile dla mnie znaczy

Kim jesteś iksie? Nikt się nie dowie i nie zobaczy


Są chwile gdy marzę o spotkaniu z Tobą

Byłeś wspaniałą i inspirującą osobą

Mógłbyś pokazać mi Księżyc i czerń

Mógłbyś śpiewem zdjąć z serca cierń

Dziś włóczę się bez celu z myślami w chmurach

Nie zwracam uwagi, że buty drą się na dziurach

Moknę w deszczu lecz nic to nie znaczy

Chcę wiedzieć kiedy znów serce Cię zobaczy

Niech tajemnicą pozostanie, ile dla mnie znaczy

Kim jesteś iksie? Nikt się nie dowie i nie zobaczy


Są chwile, gdy jest mi źle z tęsknoty

Piję wtedy dużo wina dla osłody

Nie zwracam uwagi czy to zdrowe czy szkodzi

Bez Ciebie jakoś mnie to niezbyt obchodzi

Szukam wzmianek o Tobie w magazynach

Nie ma nawet słowa o Twoich wyczynach

Gazety nie pomogą, więc spłoną na stosie

Łza rozżalenia spływa cicho po nosie

Niech tajemnicą pozostanie, ile dla mnie znaczy

Kim jesteś iksie? Nikt się nie dowie i nie zobaczy


Są chwile, gdy chciałbym do Ciebie zadzwonić

Coś opowiedzieć, spytać, może zabronić

To bez sensu, telefon nie działa zbyt długo już

Kable przedarte, oblepił gruby, ciemny kurz

Ty też nie dzwonisz, nie piszesz, nie śpiewasz

Ciągle na wiadomość czekam i ty też czekasz

Mijam Cię, mijasz mnie, czemu tak musi być?

Dlaczego w ciągłym rozmijaniu musimy żyć?

Niech tajemnicą pozostanie, ile dla mnie znaczy

Kim jesteś iksie? Nikt się nie dowie i nie zobaczy


Są chwile, gdy próbuję o Tobie zapomnieć

Lecz zaraz coś musi mi Ciebie przypomnieć

Papieros, kartka, głupi, najmniejszy znak

Myślę tak, mówię nie, myślę nie, mówię tak

Gubię się w tym wszystkim zwyczajnie

Biegnę przez labirynt myśli i uczuć jednostajnie

Może na końcu spotkam Ciebie ostatecznie

I przestanę czuć się tak dziwnie sprzecznie

Niech tajemnicą pozostanie, ile dla mnie znaczy

Kim jesteś iksie? Nikt się nie dowie i nie zobaczy


Są chwile, gdy czuję spokój mimo Twojej nieobecności

Pozwalam sobie na drobne chwile radości

Nie chciałbyś przecież widzieć mnie w żalu

Tylko bawiącego się świetnie na udanym balu

Może nie wszystko stracone i jeszcze spotkamy się

Wiedz, bardzo tęsknię i brakuje mi Cię

Ale nie mogę w bezczynności trwać tylko żyć

Ty tylko musisz na zawsze w mym sercu być

Niech tajemnicą pozostanie, ile dla mnie znaczy

Kim jesteś iksie? Nikt się nie dowie i nie zobaczy

19 grudnia 2021

Ocean smutku

Czasem błądzę przez dni bez wyraźnego skutku

Czasem płynę czarną łodzią przez ocean smutku

Czasem machają mi z odległych wysp wyrzutki

Czasem wyławiam z ogromnego oceanu smutki

Czasem nie czuję nawet znajomego zmęczenia

Czasem głos potrafi tylko tworzyć dźwięki milczenia

Czasem muszę w mądrych księgach zniknąć

Czasem potrafię betonowe sprawy rękami udźwignąć

Czasem upadam jak wieża z klocków bez skutku

Czasem nie widzę końca ogromnego oceanu smutku


Czasem czuję, że nie mogę postawić złego kroku

Czasem podczytuję dzienniki z odległego roku

Czasem na czarną łódź wlewa się ciemna woda

Czasem rzuca się w oczy wymarła dawno moda

Czasem niepotrzebnie tkwię w tym co minione

Czasem szukam w głębinach wodnych co zaginione

Czasem upadam jak wieża z klocków bez skutku

Czasem nie widzę końca ogromnego oceanu smutku


Czasem podziwiam dzieła przez zmarłych zostawione

Czasem spalam gazety tęsknotą poplamione

Czasem wybiegam w przód jak burza

Czasem tkwię w zawieszeniu jak susza

Czasem nie umiem znaleźć odpowiedniego słowa

Czasem źle skleja mi się przez telegram rozmowa

Czasem nie słucham intuicji i własnej woli

Czasem nie mówię, że mnie znów brzuch boli

Czasem upadam jak wieża z klocków bez skutku

Czasem nie widzę końca ogromnego oceanu smutku


Czasem jestem blaskiem który lśni srebrem

Czasem jestem tajemniczym głosu tembrem

Czasem jestem cieniem, który milczy lecz słucha

Czasem szukam w dziurkach od kluczy ducha

Czasem źle sypiam i na Księżyc spoglądam

Czasem w zdjęcia z nadzieją zaglądam

Czasem biorę tabletkę na różne problemy

Czasem boję się, że kiedyś i my umrzemy

Czasem upadam jak wieża z klocków bez skutku

Czasem nie widzę końca ogromnego oceanu smutku


Czasem błądzę przez dni bez wyraźnego skutku

Czasem nie widzę końca ogromnego oceanu smutku

Czasem uśmiecham się i snuję wielkie plany

Czasem jestem pogodny i wreszcie wyspany

Czasem nie muszę się martwić przyszłością

Czasem mogę cieszyć się małą radością

Czasem trzeba miód a czasem piołun pić

Czasem można w radości a czasem smutku żyć

Czasem czujemy się jak niepotrzebne wyrzutki

Czasem wypływamy łodziami w ocean, by łowić smutki

26 grudnia 2021

Tygrysy dziecięcych lat

Biegną tygrysy przez niebo rozgwieżdżone

Przez sklepienie Księżycem rozjaśnione

Bawią się planetami jak motkami z wełny

A ich futro miękkie jak kłębki bawełny

Czuwają nad czernią i za krótkimi snami

I nad spokojnymi, pełnymi mrozu nocami

Opiekują się samotnymi, słuchają cichych żali

Słyszą ludzkie myśli i serca z oddali

I biegną, biegną przez niebo rozgwieżdżone

Przez sklepienie Księżycem rozjaśnione


Tygrysy patrzą w skupieniu na świat pokryty śniegiem

Na moment przestały interesować się swym biegiem

Widzą rozdroża i postacie w grubych szalach

Widzą rzędy krzyży na zaśnieżonych cmentarzach

Widzą dzieci zjeżdżające na starych saniach

Widzą zmarzniętych przy piecach w swych posłaniach

Widzą smutki, radości, dziecięce marzenia

Spotkania, obyczaje, tradycje, zdarzenia

I znów biegną przez niebo rozgwieżdżone

Przez sklepienie Księżycem rozjaśnione


Tygrysy czasem chowają się za chmurami

I czasem drapią konstelacje pazurami

Ciągle chcą się bawić i nie chcą chodzić spać

Są zawsze gotowe, by pomoc swoją innym dać

Trochę odwagi, zapomnienia, dziecięcej szczerości

Trochę nierealnych marzeń i zwykłej radości

Żebyśmy przypomnieli sobie jak uśmiechnąć się

I przez małą chwilę niczym nie martwić się

Biegną, wciąż biegną przez niebo rozgwieżdżone

Przez sklepienie Księżycem rozjaśnione


Dlaczego musimy zapominać o tygrysach?

O misiach, jeżach, panterach i lisach

Dlaczego nie możemy być sobą i nakładamy maski?

Przebieramy się w kostiumy, dobieramy laski

Dlaczego zmuszamy się i tracimy siebie?

Dlaczego nie widzimy tygrysów na niebie?

Dlaczego nie słuchamy intuicji gdy do nas woła?

Dlaczego wpadamy w bzdurne błędne koła?

A one biegną, biegną przez niebo rozgwieżdżone

I przez sklepienie Księżycem rozjaśnione


Ciemno już za oknem, sen chodzi po domach

Plączę się w myślach, kolacjach, słowach

Nim sklei mi powieki chcę w niebo spojrzeć

Biegnące tygrysy w ciemnej oddali dojrzeć

Zasnąć z nadzieją na lepszy dzień, lepszy czas

Szumi blisko pokryty śniegiem iglasty las

Tygrysy może robią ukłon, może machają

Może już usta cicho, sennie oddychają

Może one też śpią, w czerni wtopione

Biegnące tygrysy przez niebo rozgwieżdżone


Biegną tygrysy, śpią tygrysy

Biegną tygrysy, czuwają tygrysy

Biegną tygrysy, śpią tygrysy

Biegną tygrysy, czuwają tygrysy

Stare tygrysy, tak dobre tygrysy

26 grudnia 2021

Rewolwer

Tik tak, ping i pong

Uderza gdzieś głośno gong

Rytm wystukuje taki miarowy

Rewolwer do wystrzału już gotowy

Więc


Nosem lekko zaciąga

Za spust szybko pociąga

Już kula leci, leci

W słońcu jasno świeci

Skrzy się metalicznie

Pędzi błyskawicznie

Zaraz się wbije

Kogoś wnet zabije

Upadnie trup na piach

Trach trach trach trach

W oczach strach

Skrzypi piach

Tylko świst kuli

Rozsądek się muli

Nie ma reakcji

W tej szybkiej akcji

Uciec nie da rady

Wiatr porywa krawaty

Kamizelki, kapelusze

Na twarzy złote kurze

Serce bije gwałtownie

Śmierć wyje wymownie

Modli się pod nosem

Rozlicza życie z losem

Sumienie uspokaja

Z wszelkich win się kaja

Ze strachu majaczy

Dziwy różne zobaczy

Już kula przeszywa

Skórę rozrywa

Serca nie dosięga

Chybiona była ręka

Upada z bólu, krwawi

Nikt go nie wybawi

Może widmo śmierci przeżyje

Krzywdy zbawieniem obmyje

Lecz krwawi obficie

Kończy się jego życie

Umiera, twarz sina

Wykrzywiona z bólu mina

Już brakuje mu oddechu

A mi brak z pędu tchu


To koniec, rewolwer wystrzelił

Piach pustyni od krwi zaczerwienił

Rewolwer zimny jak lód

On leży martwy a chłód

Straszy w jego oczach

Pochowajcie go na zboczach

29 grudnia 2021

Nie zrozumiem

Co będzie jutro, za miesiąc, kwartał, za rok?

Czy świat pójdzie naprzód, czy człowiek zrobi wielki krok?

Czy robot przyniesie śniadanie prosto na stół?

Czy spadnie meteoryt i zrobi gdzieś gigantyczny dół?

Czy założę do zdjęcia czerń, biel a może stary mit?

Czy oknami wciąż będzie wpadał słów pięknych kit?

Czy będzie mi się chciało uśmiechać i pełną parą żyć?

Czy będę w rozczarowaniu gorzkie drinki pić?

Czy zima będzie pełna śniegu a lato pełne słońca?

Czy rozpędzona prosta kiedyś dobiegnie końca?

Nie wiem, tak nie wiem, nie umiem

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 29.06