Od autora
Jest to drugi tomik poezji, który jest jednocześnie kontynuacją serii “Bipolarna” i jej pierwszej części „Życie między biegunami”. Poruszane w nim tematy są głęboko osobiste i intensywne w swej autentyczności, pozwalając czytelnikowi zanurzyć się w moich stanach i sposobie postrzegania świata.
W tej kontynuacji serii “Bipolarna” pogłębiam tematykę stanów duszy i twórczości z nią związanej. Poruszam też ważny temat zdrowienia psychicznego i odczarowuję stygmatyzującą wizję szpitala psychiatrycznego. Oba tomiki mają za zadanie edukować i podnosić świadomość na temat zdrowia psychicznego, co jest ważne w kontekście rosnącej potrzeby rozmów o problemach psychicznych.
Wierzę, że mimo tej osobistości, wiersze niosą w sobie uniwersalność, która pozwoli Wam identyfikować się z opisywanymi doświadczeniami.
Liczę na to, że część z Was odnajdzie się na kartkach tego tomiku i jednocześnie mam nadzieję, że moja poezja zaoferuje Wam pocieszenie i poczucie zrozumienia oraz tego, że nie jesteście sami!
Miłej lektury!
Biegun górny
Hipomaniakalny lot
Wyruszasz na ekspedycję
boso,
uchem do Ziemi,
delektujesz się każdym dźwiękiem.
Ciekawska i chciwa,
spragniona emocji
pożerasz otoczenie.
A głowa Twoja —
odurzona,
błądząc wysoko
ponad chmurami,
gubi szyję.
Nigdy nie będąc pewną
prognozy pogody,
ryzykujesz;
nieustannie,
ten jeden
kolejny
raz.
W miejsce źrenic
spadające gwiazdy.
Zjeżdżasz,
pod prąd
ku szczytowi tęczy.
Przędza Twoja
wyczerpana,
napięta,
pod ciężarem Twoich marzeń —
pęka;
upuszczając Cię
w nudne,
nijakie,
wyblakłe
i mroczne
…
Gdzie wszystko gaśnie.
A Ty —
już nie protestujesz,
już nie krzyczysz.
Spadasz
w ciszy.
Mierząc odległość
szacujesz obrażenia,
w obawie
że się nie pozbierasz.
Tytułem nieobjęte
Na wakacjach
zdrowy rozsądek —
urlop wziął na żądanie.
W sercu lato.
To na moje zawołanie
świat do życia
budzi wiosna.
Na spacer
zakładam
— kurtkę?
Nie, skrzydła!
Smakuję barwy tęczy,
dotykam dźwięku światła,
dostrzegam zapach jednorożca,
i na własnej skórze słyszę
oddech Boga.
Węszę jego myśli
i w lot pojmuję
sens wszystkosci.
Płynę z myśli orszakiem
jak ławica nieuchwytnych;
doskonałych w swym bycie —
myślotworach moich.
Ja jedna,
ja sama —
władam sercami,
jednoczę religie,
niczym anioł;
niosę miłość i ukojenie.
Ja sama.
i moja hipo…
czy to już mania?
Odbicia manii
Rychło w poranek
w rytm tylko sobie znanych
wyliczanek
skaczesz na skakance szaleństwa.
Towarzystwo zabaw znika,
co przez palce Ci umyka.
Oślepiona własnym blaskiem
w samotności Ty dalej —
hop-sa-sa.
Lustro nieopodal
służy Ci odbiciem.
Przeglądasz się,
by ponownie
westchnąć z zachwytem.
Z lustra w oczy zaglądają:
anielica,
Afrodyta,
jednocząca religie kochanica.
Ty jedna —
odbić wiele.
Każde z Góry dane,
z dumą przez Ciebie odebrane.
Nie śpisz.
Nie jesz.
Nie przestajesz.
Oszalejesz?
Ależ skąd?!
Na przestrogi
lejesz!
Brodząc po kostki
w zbytkach mocy,
jak ta ćma wabiona światłem
zachodzisz do bram piekła.
Nie pukasz.
Odważnym ruchem otwierasz wrota,
z wiarą, że się nie poparzysz.
Nawet nie zauważysz
a wnet jak pochodnia
żywcem się palisz,
wraz z Tobą na stosie
lądują przegrane
idee i misje
od samego Boga Ci dane.
Między biegunami
Jak pachnie człowiek z ChADem
Jak pachnie człowiek z ChADem?
To zależy —
co rusz inaczej,
Jak zatem pachnie człowiek w manii?
Pachnie niespełnionymi marzeniami.
Pachnie ochami i achami
Ze swoimi grandiozalnymi przekonaniami
Pachnie zachłannymi żądzami
I nieugaszonymi pragnieniami
Nierzadko na krawędzi przygodami
I w zapachu wyczuwalnymi —
Myślami z rymami.
Pachnie szybko
wonią nieuchwytną,
wonią uwodzicielską,
wonią zniewalającą.
A jak pachnie człowiek w depresji?
Człowiek w depresji pachnie
solą łez
i zmoczonym psem.
Pachnie snem
i starą pościelą.
Gorzką pastylką
i chmurą deszczową.
Jest to woń porównywalna
do zapachu zgaszonej świecy —
tak bowiem pachnie
ulatniające się z człowieka życie.
Zapach jego miesza się
z odorem resztek jedzenia.
Pachnie stęchłym myślami,
spalenizną wypalonej duszy
i odorem rozkładających się nadziei.
Człowiek pachnie powoli —
wonią duszącą w gardle.
A ta ciągnie się za nim
i jej zapach aż boli.
Jak więc pachnie człowiek z ChADem?
Rozpoznasz go w zapachu wonnej manii
albo dla odmiany
śmierdzącego depresją.
Huśtawka
Zawieszona na dwóch sznurkach; długości zmiennej
bliżej nieokreślonej
prowizorycznie —
huśtawka.
Moja własna
niewygodna
rozbrykana
niesterowna —
huśtawka.
Z siedziskiem bez oparcia,
zawadiacko,
zaprasza do tańca.
Mając w poważaniu
zasady bezpieczeństwa — siadasz,
oczekując uniesienia.
Huśtawka
odrywa stopy od Ziemi
delikatnie
kołysząc ciało.
Z każdym centymetrem, wyżej ku górze.
Przyjemność narasta
a Ty rozpływasz się
na różowej
puszystej
chmurze.
Oczyma roziskrzonymi
zasysasz widoki.
A Twój oddech,
niczym dłonie zakochanych, splata się z wiatrem.
Spoglądasz w dół,
na świat
co go zostawiłeś w oddali,
a jego widok
do reszty Cię bawi —
Maluczcy ziemianie,
zupełnie jak nie Ty —
śmiertelni,
codziennością zaaferowani.
Ty tymczasem
chwytasz słońce za nogi!
Z poczuciem wszechmocy,
ciągniesz je niżej
i niżej —
ku Ziemi.
Niczym Prometeusz
chcesz dzielić się szczęściem
z tymi politowania godnymi;
żyjącymi w tej
pożal się Bogu prozie.
W obliczeniach
nadwyżka —
12 ułomków koszy.
Przepełniony uczuciem mocy nalewasz szczerze.
Promyki przemykają Ci przez palce. WYŻEJ!
Nerwowo wymachujesz nogami. MUSISZ SIĘGNĄĆ WYŻEJ!
Huśtawka skrzypi,
słońce parzy.
Tracisz równowagę.
Uśmiech blednie z Twarzy.
Wraz z powrotem zmysłów
twardość belki na pośladkach.
Z powrotem krytycyzmu
strach i wstyd.
Mieszaniec czyli zabawa w berka
Jest w ChADzie taki stan -
chodźcie, chodźcie opowiem Wam
„Palec pod budkę
bo za minutkę…"
stan czadowego berka —
stan mieszany.
Zaczynamy!
"Szła krowa przez pole
zgubiła…"
stan równowagi…
"Berek! Goń mnie!" -
Mania zaczepnie woła,
Depresja stojąc Ci na sznurówce,
złapać manii żadna z Was nie podoła.
"Berek! Goń mnie!"
Nabuzowane ciało
goni otępiały umysł.
"Berek! Goń mnie!"
Napędzony umysł
ucieka przed
spowolnionym ciałem.
Zabawa w rytm
pomieszanych wyliczanek
"Misiu, misiu wskocz do klatki
misiu, misiu pokaż…” GATKI!
Jak się bawi stan mieszany
Gonitwa myśli
przejmuje skakankę
gotowa skakać Ci na nerwach,
a ty obok nie pewnie
balansujesz na gumie
resztek zdrowych zmysłów.
Guma pęka,
plącze Ci nogi.
Obdarte kolana —
ślady czadowego berka.
Bipolarna
Dziś jestem
w słońca promieniach skąpanym Ikarem.
Jutro
rozbitkiem,
o którego uderzają fale.
Dziś otwartą dłonią
muskam promienie;
aby jutro zgładzona
przejść w zapomnienie.
Dziś:
— Hej Cheruby, Serafinowie!
ścielcie drogę,
idę na spotkanie z Bogiem!
kawę wypijemy,
pogadamy,
jak równy z równym
stare czasy powspominamy.
Jutro:
— Hejże! Gdzieś był rozumie?
by powiedzieć że rozmawiać z Bogiem
nie umiem…
czyś zapomniał
że słońce parzy;
że nie wszystko prawdą
chodź na jawie się marzy?
Dziś zabłysnę
jak Gwiazda Polarna
jutro zgasnę
zmęczona
niezdarna —
Bipolarna.
Nie odbierajcie mi moich demonów
„Jeżeli opuszczą mnie moje demony,
obawiam się, że ulecą z nimi moje anioły”.
Rainer Maria Rilke
Gdzie jest niebo
tam musi też być i piekło.
Smak słodyczy nie istniałby
gdybyśmy nie zaznali smaku goryczy.
I ma co komu byłoby słońce
bez ciemności którą rozświetla?
I co jak nie zło nauczyłoby nas
rozpoznawać dobro?
Podobnie sprawa ma się z moim chorowaniem -
gdyby nie ChAD
byłabym pustą niezapisaną kartką.
Bez niego stąpała bym po płaskiej ziemi,
nie wiedząc nawet że ta jest okrągła.
I czymże byłbym bez mojej szaleńczej, euforycznej manii?
Byłabym jak jaskółka,
która lata tylko nisko na deszcz.
I mimo że nie przejdzie mi to przez gardło -
to bez mojej depresji
nie czułabym całą paletą barw,
nie wiedziałabym gdzie boli świat.
I co gdybym nie była dotknięta ogniem ChADu?
Wtedy z pewnością
nie byłbym poetką...
Zatem proszę Was
nie odbierajcie mi moich demonów
z nimi znikną też anioły.
Zostanę sama jak palec.
Biegun dolny
Odchodzę
Odchodzę.
Mknąc alejami melancholii
przemykam pod krużgankami rozpaczy,
Maszeruję grzecznie pod osłoną cieni.
Czuję jej obecność —
próbuje wtłoczyć się w pustkę
po swej milszej poprzedniczce.
Odchodzę,
nerwowo zerkając na zegarek
„Może w porę?”
Za późno!
Zastąpiła mi drogę.
Szkaradna wyciąga do mnie ręce
by w zamian za duszę
zaoferować mi w okup —
Muzę.
Złapana w ślepy zaułek,
sama pomagam jej
w kruszeniu
na ślepo posklejanych
odłamków serca.
I wtedy,
niby na pocieszenie,
w swej mrocznej odmianie
przychodzi —
Muza;
by strugą krwi spłynąć
po stalówce
na Bogu ducha winną —
wyczekującą lekkiego wiersza
kartkę.
By napisać-
„Odeszła”.
Weltschmerz*
Co wieczór w dłoniach chowasz twarz,
rozluźniasz uśmiech z kłamstw
zmęczone swoją rolą
usta
wychodzą z charakteru;
teraz spragnione prawdy
delektują się słonym smakiem..
Poranek — brutal jakich mało,
rozmarzoną duszę wyrwał z objęć snu.
Kubek ciepłej kawy na wynos —
Twoja poranna pieszczota
stara się roztopić
niechęć istnienia.
A chociaż staje Ci w gardle —
czerstwy na śniadanie zjadasz strach.
W przerwie w pracy
na drobną chwilę, łapiesz za nogi czas.
W firmowym bistro, jak co dzień
wyciągasz spakowany wcześniej lunch –
nijakie pure, serwowane ze stekiem kłamstw.
Otwarte drzwi kopcącego dymem autobusu
zapraszają Cię w dobrze znaną podróż
po cudzych przystankach,
o które nie dbasz,
a które jak na złość wykułaś na pamięć.
Masz swoje 5 minut -
by być nikim
anonimowym
zlepkiem kurtek.
Umysł zajął tylne miejsce.
Schodząc z drogi palcom u dłoni,
by w tej mobilnej siłowni,
na bieżniach telefonów
mogły niepostrzeżone zabić czas.
***
Otwierasz drzwi prywatności przemoczona —
parasolka jak zwykle
nie zawiodła.
Broniąc Twojego honoru
została w biurze,
kiedy Ty zapomniałaś o nadgodzinach.
Koronkowe nerwy pod spódnicą, puszczają oczko
kaskadując w dół, odzierają z resztek godności.
Trzeba będzie oszczędzać na nowe —
stalowe.
Wyrzuty sumienia zjadają Twój wieczór, kolację.
To co że przed spaniem?
W łóżku odgrzewany deser
słodko-gorzkie wspomnienia,
Wieczór.
Dłonie odruchowo chowają Twą twarz.
Uśmiech rozluźnia krawat kłamstw.
Usta – wypaleni aktorzy
wychodzą z charakteru.
Spragnione autentyczności
wykrzywiają się częstowane przez Ciebie
słonym smakiem.
* niem. „ból świata”, termin opisujący uczucie smutku i rozczarowania rzeczywistością, które nie spełnia oczekiwań idealnych.
Pytania diagnozujące depresję
Czy znasz to uczucie gdy śmiech ukochanego dziecka boli,
gdy ściany jak w "Incepcji "składają się na Ciebie?
A może wiesz jak to jest gdy Kostka Rubika
za cholerę ani w tą ani w tamtą i gdy woda w
kranie jest wiecznie letnia tylko dla Ciebie?
I czy miewasz tak, że rolety w oknach opuszczone
a w nielicznych od Ciebie wiadomościach
tak wiele, zbyt wiele wielokropek?
Czy przypadkiem z autopsji znasz uczucie maski na twarzy
i jej bólu
gdy sztywniejącą rozdziera ją uśmiech?
Gdy nóż w kącie kuchni za nos wodzi?
W naturze odbiję się jak w lustrze
Westchnienie porannego wiatru
wtóruje mojej zadumie.
Ulotna kropla deszczu na szybie
godnie zastępuje moje łzy.
Szkarłatne niebo
skrzętnie maskuje zranioną duszę.
Kracząca na skwerze wrona
oddaje nachalność natrętnych myśli.
Piętrzące się wszędzie kretowiska
niczym narastające we mnie
poczucie winy
za to że istnieję.
Mizerne kikuty krzewów
wytykają mnie palcami.
Ogołocone gałęzie drzew
wskazują drogę
na most —
tam ból
poczucie winy
przepadną jak kamień w wodę.
W mętnej wodzie Wisły
wspomnienie ziemskiej mnie.
Walka z depresją
Ot tak —
znikąd,
niespodziewanie
wiruje nad Tobą
różowy płatek wiśni.
Muskając czule
zmrożony
po długiej zimie
policzek.
Oczy,
nie pytając Cię
o zdanie,
iskrzą się
dziecięcym śmiechem
Serce podskoczyło —
sprężnie
niczym wiosenna gałązka,
pod ciężarem skowronka.
I mimo że policzki zimne,
zimne stopy
i dłonie
zimne jeszcze…
Coś się ruszyło —
pękło,
a w głowie zazieleniło.
I wyrywa się,
stęsknione
i spragnione tak
dziecko,
by dogonić
i pochwycić;
wydmuchane niegdyś,
z wielkim zapałem,
skrzące się tęczą
bańki mydlane.
Masz słabość do tego dziecka. Podziwiasz jego
zawijające się
na powiekach
w ślad pytajnika —
długie rzęsy.
Obserwujesz z boku —
oniemiały.
Wypełnia Cię ciepło
i czujesz jak gdyby
dobry przyjaciel
owinął Twoje serce szalem.
Drobna kropla
topi szron z policzków,
a Tobą wstrząsa
częstując słonym smakiem.
Rozczulony
ruszasz wzruszone
nie całkiem jeszcze odtajałe
kończyny swoje.
Mozolnym ruchem,
desperacko
starasz się biec;
przywitać,
przytulić
i chronić to dziecko.
Zastałe, wycieńczone
członki Twoje —
brutalne;
wbrew wyrywającej się duszy odmawiają posłuszeństwa.
Bolesna prawda przebija świadomość. Upadasz
i stajesz się kałużą.
Lecz duch Twój
w anielskiej cierpliwości
nad Tobą zawisły,
z życzliwością podaje Ci chusteczki;
nie spuszczając z oczu dziecka.
Nawiedzona
Owiana mgłą milczenia,
z kurzem porażek pod paznokciami i z wydartą z twarzy
niczym z gazety
mimiką,
wcale nie pod osłoną nocy,
a w biały dzień,
zakrada się
by usunąć Cię w cień.
Naocznych świadków brak.
Nikt jej bowiem nie słyszy
nikt nie widzi
za to w wilgotnym oddechu
na karku —
czujesz ją Ty.
Rozdygotaną na wietrze dłonią
łapie Cię za gardło,
by wlać w nie niepewność
i zadławić niewiarą w siebie.
W odpowiedzi pozostajesz jej dłużną.