E-book
9.45
drukowana A5
15.84
Bimbuś, jeżyk odważniaczek

Bezpłatny fragment - Bimbuś, jeżyk odważniaczek


Objętość:
21 str.
ISBN:
978-83-8414-551-7
E-book
za 9.45
drukowana A5
za 15.84

Jeżyk co się w kulkę zwija

W sercu wielkiego, pradawnego lasu, gdzie drzewa szumiały jak kołysanki, a promienie słońca tańczyły na mchach i paprociach, mieszkał mały jeżyk o imieniu Bimbuś. Jego dom znajdował się pod rozłożystym, starym dębem, który pamiętał niejedną burzę, wiele świtów i niezliczone odgłosy lasu. Wśród jego grubych korzeni, Bimbuś urządził sobie przytulną norkę — wyścielał ją miękkimi liśćmi, zielonym mchem i suchymi gałązkami, które zbierał z wielką starannością. Była to jego bezpieczna przystań, mały azyl w wielkim świecie.

Każdego ranka Bimbuś budził się wraz ze śpiewem ptaków i delikatnym światłem wpadającym przez wejście do jego norki. Witał nowy dzień z delikatnym uśmiechem na pyszczku, wystawiając nos na ciepłe promienie słońca. Jednak gdzieś głęboko w jego serduszku krył się cichy niepokój. Taki, który nie dawał mu spokoju, szeptał o niebezpieczeństwach czających się za krzakiem, o ciemnych chmurach na niebie i o tym, co może kryć się pod liściem.

Trzeba przyznać, że Bimbuś był wyjątkowo miłym stworzonkiem. Zawsze pomocny, nigdy nie narzekał, dzielił się swoimi zapasami z innymi zwierzątkami i zawsze pierwszy oferował pomoc, choć głosik miał tak cichy, że czasem trudno było go usłyszeć. Jednak była jedna rzecz, która wyróżniała go na tle pozostałych mieszkańców lasu — był bardzo nieśmiały i niezwykle lękliwy. Gdy tylko coś nagle zaszurało w trawie, zadrżał listek czy spadła szyszka, Bimbuś natychmiast zwijał się w kulkę, a jego drobne serduszko biło jak młoteczek.

Zwierzęta z lasu znały go dobrze. Czasem śmiały się z jego ostrożności, ale nikt nie traktował go źle. Zając Filip, znany ze swojego figlarnego charakteru, często rzucał żartobliwe komentarze:

— To ten jeż, co się boi własnego odbicia w strumyku!

Ale wiewiórka Frania, ruda i zwinna jak błyskawica, stawała w jego obronie:

— Ciii! On jest miły, tylko bardzo cichutki — mówiła, choć sama czasem nie mogła powstrzymać cichego chichotu.

Bimbuś jednak nie chował urazy. Uśmiechał się tylko nieśmiało i wracał do swojej norki, tuląc się do miękkiego mchu. Miał ogromne serce i ogromne pokłady dobroci. Czasem siadał na małym kamieniu przy strumyku i patrzył, jak woda płynie, marząc, że pewnego dnia też popłynie przez życie odważnie, tak jak ten strumień — bez lęku, bez zawahania, po prostu przed siebie.

Jesienny rytm lasu

Wraz z końcem lata las zmienił się nie do poznania. Jeszcze niedawno zielony, żywy i tętniący ciepłem, teraz przybrał nowe barwy — złota, pomarańczu i czerwieni. Liście szeleściły pod łapkami zwierząt, wirując w powietrzu przy każdym mocniejszym podmuchu wiatru. Ścieżki porastał miękki, wilgotny mech, a światło, sączące się przez coraz rzadsze korony drzew, miało ciepły, złocisty odcień, jakby słońce wiedziało, że niedługo będzie musiało ustąpić miejsca chłodowi i ciszy zimy.

Powietrze było ciężkie od zapachów jesieni. Czuć było grzyby ukryte pod liśćmi, suchą trawę szeleszczącą na polanach, i jabłka – dojrzale słodkie, które z miękkim „tump” spadały z drzew na wilgotną ziemię. Nad ranem osiadała mgła, a rosa malowała srebrzyste wzory na pajęczynach rozwieszonych między gałęziami jak misternie utkane zasłony.

W tym świecie pełnym przygotowań, wszystko miało swój rytm.

Wiewiórka Frania od świtu do zmierzchu przemykała z gałęzi na gałąź, zbierając orzeszki. Każdy znaleziony skarb obracała w łapkach z uwagą, sprawdzała, czy nie jest nadgryziony przez robaka, po czym chowała w swojej dziupli wysoko w starym klonie. Jej spiżarnia była już prawie pełna — dziesiątki orzechów, żołędzi i szyszek leżały uporządkowane w kątach, otulone miękkim mchem, jakby nawet zapasy miały spać ciepło i wygodnie.

Zając Filip, zawsze energiczny i trochę niespokojny, rozkładał na dużych, liściastych płachtach grzyby do suszenia. Prawdziwki, podgrzybki, koźlarze — każdy rodzaj miał swoje miejsce. Filip z dumą patrzył, jak jego zapasy rosną. Wiedział, że zima będzie długa, a suszone grzyby przydadzą się i jemu, i innym. Lubił być przygotowany. Lubił też, gdy inni podziwiali jego pracowitość.

Miś Brunek, najstarszy i najsilniejszy z leśnych mieszkańców, choć nieco powolny, także nie próżnował. Codziennie znikał na długie godziny w gęstwinie, by wrócić z wiklinowym koszem pełnym jagód. Niebieskie kulki lśniły w słońcu jak małe klejnoty. Układał je w swojej jaskini w płaskich naczyniach z kory, z których rozchodził się delikatny, słodki zapach. Jego spiżarnia pachniała jesienią i spokojem.

A Bimbuś?

Bimbuś również próbował. Codziennie rano wychodził ze swojej norki pod wielkim dębem, rozejrzał się niepewnie, po czym, drżąc lekko, ruszał na krótką wyprawę. Zbierał maleńkie jabłuszka, które spadły z dzikich jabłoni, i ostrożnie toczył je w stronę swojego domu. Tam układał je starannie jedno obok drugiego — w równych rzędach, pod liśćmi, zabezpieczone mchem. Jednak w głębi duszy wiedział, że jego zapasy są niewielkie. Bał się oddalać od znajomych ścieżek. Każdy nieznany dźwięk, każdy nagły ruch liścia sprawiał, że odruchowo zwijał się w kulkę. Dlatego nie mógł zbierać daleko. Jego świat był bezpieczny, ale mały.

Znikające zapasy

Pewnego dnia, gdy słońce wzeszło już nisko, a wiatr świszczał coraz mocniej między gałęziami, niosąc ze sobą liście i pierwsze chłodne powiewy zimy, wydarzyło się coś dziwnego. Frania, jak co dzień, wspięła się do swojej dziupli, by ułożyć kolejne orzeszki. Ale gdy zajrzała do środka, jej ogonek zadrżał.

Dziupla była… pusta.

Wszystkie orzeszki, które z takim trudem zbierała przez ostatnie tygodnie, zniknęły. Nie został ani jeden.

— Ktoś mnie okradł! — krzyknęła przerażona i wściekła zarazem. Jej pisk rozniósł się echem po lesie, budząc echo wśród konarów i krzaków.

Zaniepokojony Filip przyszedł sprawdzić, co się stało, a kiedy tylko wrócił na swoje liściaste płachty, by przewrócić grzyby na drugą stronę, zauważył, że połowa z nich… zniknęła. Starannie wybrane, ułożone równo w rzędach — teraz zostały tylko luki.

— I mnie okradli! — zawołał z niedowierzaniem.

Jeszcze później tego samego dnia, gdy miś Brunek wrócił do swojej jaskini, zastał tylko kilka jagódek w koszu. Reszta zniknęła bez śladu. A przecież dokładnie pamiętał, że zostawił je tam poprzedniego wieczoru.

Zwierzęta były wstrząśnięte. To nie mogło być przypadkowe. Nikt nie pamiętał, by w tym lesie dochodziło wcześniej do takich rzeczy. Nie tak blisko zimy, nie między przyjaciółmi.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 9.45
drukowana A5
za 15.84