E-book
14.7
drukowana A5
66.29
drukowana A5
Kolorowa
96.18
Białe płaszcze z czarnym krzyżem . Szpiedzy króla Jagiełły

Bezpłatny fragment - Białe płaszcze z czarnym krzyżem . Szpiedzy króla Jagiełły

Kroniki króla Polskiego Władysława II Jagielły

Objętość:
372 str.
ISBN:
978-83-8155-411-4
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 66.29
drukowana A5
Kolorowa
za 96.18

Kroniki Jagiellońskie

Tom 1 Część 1

Dedykuję wnukom oraz swojej matce

Okładki część ilustracji Piotr Latka ps. Pygar

Białe Płaszcze z Czarnym Krzyżem

Królowa Jadwiga Adegaweńska

ROK 1384

Trzynastego października 1384 roku pańskiego, dzień nie był zbytnio pogodny, bo przecie deszczyk i mżawka z nieba zasnuła cały widnokrąg, a liście z drzew leżały kupami wielkimi na trakcie z Węgierskiej Budy do Krakowa. Zaś porywisty chwilami wiatr, kręcił owymi jak opętany, czasami zaś wył głośno z rozpaczy że nie poradzi wszystkich za sobą zabrać. A chwilami jak by wprost, ze śmiechu się zanosił, kiedy większą kupę listowia z jednej strony traktu królewskiego, na drugą przerzucał. W kierunku Krakowa, z mozołem po mokrym piachu, zmierzał dość szybko, bryzgając spod kół błotem, duży orszak rycerstwa. Wraz z bogato rzeźbioną, miejscami złoconą z herbami Andegawenów na drzwiczkach, ciężką karetą, zaprzężoną w sześć karych mocnych koni, otoczoną z każdej strony, szczelnym kordonem zbrojnych, pędzili w stronę stolicy. Widać było zaraz, że przecie kogoś bardzo znacznego, wieźli owi zbrojni w sile tak wielkiej. Rycerze eskorty, ubrani byli jakoś inaczej niźli w tych stronach, i głośno pogadywali bardzo dziwacznie, tak że żaden kmiotek, czy rycerz polski, albo i karczmarz nie zrozumiał by nic z tego, co owi ze sobą, pokrzykiwali. Usiłując wicher przegadać co nie zbyt łatwo im pewnie szło. Wśród madziarskich rycerzy jechał też oddział polskich rycerzy w świetnych strojach i w pełnym świecącym rynsztunku. Jedni i drudzy pilnowali swego, widać wspólnego skarbu, bardziej jak własnych ślepiów. Eskorta prowadziła wesołe rozmowy, jednak każdy z rycerzy choć jednym ślepiem, cały czas obserwował zasłonięte szczelnie od wiatru, okna w powozie. Do Polski jechała na obcą, jeszcze królowej ziemię, przecie prawa dziedziczka do tronu i królestwa swojego, a ślicznym jej oczom, przecie jeszcze nieznanego. Królewna, Jadwiga Andegaweńska bardzo jeszcze młodziutka, przecudnej urody panienka, bo nie tak dawno urodzona w lutym 1374 roku, w Budzie, z wielkimi jak marcepany oczami. Siedziała sobie niecierpliwie w środku karety, i co chwila próbowała koniecznie zobaczyć, co dzieje się na dworze i jak wygląda też, jej własne a nowe zgoła, królestwo. Odziedziczone po ojcu swoim królu Polski i Węgier, Ludwiku Węgierskim. Jeno że pod okiem kilku starszych panien i dam dworu, nie za bardzo jej szło, rozglądanie się po świecie. Kiedy tylko cudna jak z obrazka królewna, chciała wyjrzeć do rycerzy i świata, panny i opiekunki królewskiej dziedziczki, trzymały świat przed nią szczelnie zamknięty. Bo przecie jak słychać było, wołały co chwilę, na przemian, przeziębisz się przecie nasza królewno. Za każdym razem obaczenia świata, to samo. W środku było, znośnie ciepło i wiatr nie hulał jak za osłoniętymi ścianami, pędzącej karety. W końcu królewski orszak zjechał z leśnego traktu, i już w oddali pokazały się ciemne czerwonawe, mury olbrzymiego krakowskiego grodu. Piękna panna, widać że choć na Węgrzech urodzona, czysto polskim charakterem się odznaczała, pewnie po babce swojej Elżbiecie Łokietkównej odziedziczonym. Bo przecie nagle, jak nie trzepnie czapką zdartą sobie z głowy, pannę trzymającą zasłonę przez rękę. Na co, najstarsza z opiekunek powiada, wzburzonym głosem, Hedwiga! A królewna zaraz, na to dźwięcznym głosem, jak echo zawołała. Co, Hedwiga? Nic, wam gadanie takie nie da, w kółko Jadwiga, Hedwiga. Albo Hedwiga, czy Jadwiga na przemian. Jestem jeszcze, przecie Draga na drugie, co mi matka moja, królowa Elżbieta w krzcie świętym dała. Jak byście panny moje zapomniały. Zaś powiadam wam, jam tu jest, przecie królowa! Tego królestwa co, to owe przede mną za oknami skrywacie. Widzieć chcę, gdzie jadę, gdzie mnie i dokąd wiedziecie, a nie. Tego ci nie wolno, albo i tamtego, nie uchodzi się czynić. Boś przecie królewna nie dziewka zwykła. Powiada niania. Na co królewna zaraz. A jak się komu co nie widzi? Co wam powiadam. Uciekajcie, mi na wiatr same, albo i ja sama, pójdę na koń, do rycerstwa naszego. I wierzchem, na koniku do Krakowa wjadę. Już zaraz, wypuścimy cię na wiatry, akurat. Niedoczekanie twoje, miłościwa pani. Bo i co? Powiada zaczepnie nieco królewna. Na co, zaraz panny się zreflektowały, iż zadziora nie byle jaka, jest z królewny Jadwigi, a nie jakiś tam, kotek mały do zabawy. I gęby sobie zatkały palcami, z wielce udawanego zgorszenia. Bo oto, na Węgrzech była to, przecie pogodna, mała dziecina, a tu miała zostać królową potężnego państwa i wielkiego królestwa. Płynęła w niej przecie krew królów i piastów polskich, a głównie jej pradziadka, i króla Polskiego, Władysława Łokietka bardziej obytego w boju z krzyżakami i innymi wrogami swymi, niźli siedzeniem na tronie. Matka Jadwigi, królowa Elżbieta Bośniaczka długo, nie chciała jej puścić do Polski, ale że to, i wyjścia żadnego nie miała, w końcu Jadwiga jechała swój tron krakowski objąć. Orszak wjechał w końcu do bram miejskich Krakowa z głośnym turkotem, jaki wydawały na kocich łbach, stalowe obręcze na kołach powozu, a na ulicach grodu tysiące poddanych przyszłej królowej, czekało i darło gęby z radości, że oto po latach będzie królowa na tronie krakowskim zasiadała. Królewna odsunęła w końcu od okien powozu, swoje nieznośne prześladowczynie. Swoją drobniutką buzię, śliczną jak poranek wystawiła na wiatr, deszcz, i machała rękoma z wielkiego zadowolenia, do zgromadzonych tłumów. W bramie u proga Wawelskiego zamku, czekała już na nową królową cała rada królewska, z arcybiskupem gnieźnieńskim Bodzantą na czele. Orszak królewny zatrzymał się w końcu po długiej podróży, ze stukotem kopyt końskich na dziedzińcu Wawelu. Jadwiga wyskoczyła jak, zwinna sarenka zgrabnie i lekko, z powozu. Na co, pokłonili się wszyscy z czcią, niżej niźli by chanowi tureckiemu składali pokłony. Podoba mi się, owo powitanie moje niezmiernie, witają mnie jak trzeba, nie jak w Budzie, łaskę mi robili, że mnie kto zauważył, iż po świecie łażę. Powiedziała sobie w duchu królewna i obdarzyła wszystkich zgromadzonych szczerym uśmiechem, pokazując białe i równiutkie, śliczne ząbki. A cudnymi oczami z długimi rzęsami, mrugając z wielkiego zadowolenia. Dzwony katedry już biły od dawna, wraz ze wszystkimi innymi, jakie były w Krakowie. Arcybiskup Bodzanta, wraz z całym orszakiem, stał moknąc w deszczu, wraz z chorągwią Krakowską, w pełnej krasie. Dla ochrony skarbu swojego, przed zimnym wiatrem i deszczem, wstrzymali się z powitaniami na mokrym dziedzińcu. Zapraszającym gestem królową, ksiądz arcybiskup poprowadził wraz z orszakiem i całym tłumem wybranych w pierwej do sieni gdzie powitał królewnę chlebem i solą. Zaś zaraz na komnaty królewskie, gdzie posadzili ją w ogrzanej sali tronowej, przy płonącym kominku. Choć jeszcze królową Jadwisia wprawdzie nie była, siadła dostojnie na swoim przyszłym tronie. I powiada po polsku. Witam wasze dostojności, jako królowa wasza. Co będziemy teraz robili? Księże biskupie. Jak, że pięknie wasza królewska mość, po polsku powiada. Rzekł na to zachwycony ksiądz arcybiskup Bodzanta, a za nim zaraz wszystkie gęby zgromadzone w jeszcze większe uwielbienie wpadły.

Królowa Jadwiga Andegaweńska

A śliczna buzia Jadwigi, którą to wielką urodę, odziedziczyła po swojej matce, zaraz zdobyła, wszystkie serca krakowskiego dworu. Głośny szmer uznania i wielkiej sympatii przeszedł po sali tronowej. Matka moja, Elżbieta Bośniaczka polką z pochodzenia przecie jest, to i po polsku uczyła mnie, od małego. Teraz jako już, e źrzżała dziewka, będę powiadać do was po naszemu, jako w Polsce nam przystoi. Jeno na ową źrzałość królewny, wszyscy na gębach uśmiech dyskretny założyli, bo przecie, owa ich królowa śliczna jak z obrazka, 10 ledwie roków dopiero miała. Powiada z węgierskim nieco akcentem, piękna nad wyraz panna. Wasza królewska mość, będziemy rządzili królestwem swoim, jak tylko ukoronujemy waszą królewską główkę. No to i dobrze, róbcie sobie jak tam chcecie. Ale teraz, tylko spać mi się chce i głodna, m nieco jest, bo droga długa bardzo była i wytłukło mnie na leśnych wykrotach jak niebogę. Przeto kasztelan zamku Wawelskiego, Dobiesław Kurozwęcki, jako rozkazanie królewskiej woli, przyjął oświadczyny królewny o jej chęci do snu. Z gębą tak zadowoloną, jak mu się od dawna na pustym zamku nie zdarzało mieć. Zaś wraz, z całym żeńskim orszakiem swoim, królewna, po sutej kolacji, poszła spać, bo jak że to nie słuchać było, pierwszego nakazu swojej pięknej pani. Cały dwór Wawelski, miał takie uśmiechnięte gęby jak by, im wszystkim nagle królewna Jadwiga obiecała, iż po sto tysięcy groszy każdemu w kiesę nasypie, i złota każdemu po dwie beczki do piwnicy wnieść nakaże. Co chwila widać było, na korytarzach zamku, dworzan łażących cichutko na palcach, z paluchem na gębie. Cicho, Pani nasza śpi. Minęły owe trzy dni, gdzie pani krakowska po zamku, latała jak kozica górska, bo krew w niej gorąca była. Wszędzie zaś musiała nosek swój zadarty nieco, wsadzić i widzieć, co się dzieje, i pytała na około kasztelana Dobiesława, a co to? A co to? A tamto, co za jedno? A ten? Któż to ci jest? Co za jeden, tamten? A czego ten, wysoki, a tamten przy mały? A czego, tamten kulfoniasty nos ma? Zaś tak samo w kółko. Jeno dnia 15 października wieczorem. O widzenie z królewną poprosił, sam arcybiskup Bodzanta. Królewna właśnie, wieczerzę spożywała smacznie. Wejdzie ksiądz arcybiskup, i siądzie sobie wedle mnie, powiada Jadwiga. Dziękuję wasza królewska mość, powiada ksiądz. Wasza królewska mość, jako wasza wysokość wie. Jutro przecie, z rana samego ukoronujemy główkę śliczną waszą, pani nasza na królową Polski. Na co Jadwiga powiada. Ukoronujecie? A po co? Dobrze mi tak, jako jest. Zaś z drugiej strony upierać się nie będę bo matula moja, by mi dała. Przecie tu na waszą królewską mość, cały nasz lud polski czeka, rycerze, my duchowni, i szlachta. Zaś pospólstwo całe, i lud nasz aż głupie za wasza miłością. Ale ja chciała bym, przecie za Wilhelmka mojego z Habsburgów iść. Ten cały tam, Wilhelmek od rodu Habsburgów, nie dla waszej miłości przeznaczony. To gbur i Niemiec jest, nie dla waszej miłości kawaler, ni też to żaden mąż na przyszłość dla ciebie królowo nasza. Sam chyba ksiądz gbur i grubianin jesteś, a nie ten Wilhelmek mój miły i przeze mnie ukochany. Jakoż to nie jest on, dla mnie przeznaczony? Jako nam już, przecie śluby jakoś my dziećmi byli jeszcze dali. Matka zaś moja owe śluby pobłogosławiła. Królowo moja. Na to arcybiskup całkiem do desperacji zwiedziony powiada, zduszonym głosem, jak by go Jadwiga do ściany przyparła. Śluby wam dali, Niemce wasza królewska mość, nam ty, tu jesteś potrzebna, i to od zaraz. Ja zaś powagą swego urzędu, z owych ślubów, teraz zwalniam, cię pani. Chociaż i ja durny w, pierwej chciałem co byś, za twojego Wilhelma owego Habsburga sobie poszła. Jeno owi Niemce nam i ziemi naszej nienawistni nic, tylko chap za królestwo nasze by się zaraz i to szybko zabrali, wraz z tobą miłościwa pani. Przecie pradziadka twojego pani, króla Łokietka naszego, to wielkie królestwo polskie do niemieckiego cesarstwa by zaraz bez zwłoki żadnej Krzyżaki włączyli. Królowo nasza i pani nasza, patrzaj Ty królowo polska zawsze na to swoje wielkie dziedzictwo, na matkę swoją i ojca swojego Ludwika węgierskiego króla naszego, co to nam przecie pomarł od zgryzoty wszelkiej. Nie czyń nic złego sobie, ani nie czyń złego, co ziemi tej umiłowanej pewnie tobie, by przecie na pewno zaszkodzić mogło. Albo patrzaj też na ów nienawistny nam, a pewnie i tobie samej królowo, zakon krzyżacki łakomie jak lis na kury na te ziemie od wieków patrzący. Przecie oni zaraz by swoje prawa do ziemi twojej i naszej matki ziemi prastarej, moja królewno miłościwa pani, pazernie jak do wszystkiego wokoło zgłaszali. Na co by król w niebie pewno będący, na skargę do świętego Piotra zaraz polazł. Tak on to Niemca nie cierpiał, jak nikogo w swoim długim życiu i wojowaniu z zakonem krzyżackim wiecznie, że pewnikiem w grobie swoim biedny nasz król by się przewracał. Zaś wiecznego snu, też by twój dziad pani nasza, pewnikiem nie zaznał. Że prawnuczka jego za Niemca iść chce? Albo babka twoja a córka jego, co by na to rzekła? Powiada Bodzanta. Niechaj jest, jako tam sobie chcecie, zaś czyńcie ze mną, co za dobre zważacie. Chcecie abym waszą królowa była? Będę królową waszą, bo co mi czynić przyjdzie? Nic, czynić wasza królewska mość nie musi, jeno koronę ode mnie jako arcybiskupa gnieźnieńskiego, przyjąć. Serce ty nasze najukochańsze. Królową naszą od jutra zaś być, wasza królewska mość. A no i trudno. Jak ma być niech będzie, ale przecie ja. Wolę, po krużgankach ganiać i w chowanego się z pannami moimi bawić, niźli królową być. A pewnie, że to lepsze od królowania, powiada arcybiskup już, ze śmiechem szczerym na gębie. Ale trudno, będzie jako chcecie, mój drogi księże arcybiskupie. Na to, królewna powiada, wielkie piękne jak u sarny ślepia, w biskupa wlepiwszy. No to i pójdzie wasza królewska mość spać teraz, jutro z samego rana, wielki dzień. Zadowolona wasza królewska mość będzie, jako nigdy w życiu nie była. Obaczymy zaś jutro, na to Jadwiga powiada, ziewając nagle buźkę sobie serwetką skrywając.

Jadwiga próbuje ucieczki z Wawelu

Idę zaś do snu jako tam chcecie, pewnikiem jutro turbować mnie, po całym dniu będziecie. Nikt waszej królewskiej mości turbował nie będzie. Kto by śmiał. Nie widzisz? Królewno nasza, że tu wszyscy cię kochają jak swoje zbawienie? Widzę ja, ślepa, m jeszcze na razie nie jest. Dobrej nocy waszej królewskiej mości życzę. Do ranka samego. Ostań z bogiem królewno nasza. Idź z bogiem ojcze. Amen. Ten, poszedł i łapy po drodze, zacierał z ukontentowania. Noc, minęła trochę niespokojnie bo, królewnie śnił się i Niemiec Wilchelmek i matka i dwór na Budzie. Zaś i pradziadek król Władysław Łokietek się jej przyśnił, i palcem pogroził. Zaś i jakieś inne wąsate mordy królewskie, gadały coś do siebie po niemiecku. W końcu się po nocy, obudziła w nastroju, bardziej wesołym bo myśli sobie, oto przecie królową będę, a królestwo moje wielkie jako morze niezmierne. Niech im jest, jako mnie chcą. Na ósmą godzinę z rana była już umyta, ubrana i do koronacji gotowa. Drzwi od jej komnat panieńskich otwarto. Jadwiga, popatrzała dookoła, same uśmiechnięte i wąsate gęby radością okryte, na widok swojej pani. Dwórki takoż samo z buziami w ciup, lubo w uśmiechu, od ucha do ucha, szczęśliwe. Zaś zaraz pomyślała sobie, co mnie się bać, tam. Nie ma czego. A głośno do arcybiskupa Bodzanty. Idziemy, jako iść mamy. Poszli wolno w orszaku bardzo wspaniałym, dzwony znowu zaczęły bić w całym Krakowie. Lud, szlachta, i rycerstwo, wypełniało kościół, dziedziniec i błonia przy Wiśle po brzegi. Uroczysta msza, trwała dwie godziny z okładem. Królewna Jadwiga już po pierwszej godzinie, była tak zmęczona. Że i powiada cicho, do swej niani co z boku przy niej stała. Ta suknia taka ciężka, jak zbroja, ze stali. Szybciej, niechaj arcybiskup do, głowy się mojej bierze. Jeno jako dzielna panienka, po swym wielkim ale małej postury, pradziadku królewskim wstrzymała, się z protestami.

Jadwiga składa przysięgę wierności koronie

W końcu już sam wykończony arcybiskup Bodzanta, z pomocą biskupa ostrzychomskiego, specjalnie z węgierskiej Budy na uroczystość koronacyjną do Krakowa przybyłego. Włożył tej młodziutkiej i przecudnej urody polskiej królowej na głowę, swoje szlachetne biskupie ręce. Po czym delikatnie namaścił olejkami świętymi na królową Polski. Na spiętą burzę jasnych pachnących włosów, włożył złotą wysadzaną drogimi rubinami wąziutką panieńską koronę. Po czym asystujący uroczystości biskup węgierski, popatrzał z miłością na Jadwigę, uśmiechnął się do niej jak do tego cudownego dziecka przystało, i wolno jak by z wielką troską i rozwagą, podał do rączek jak u małej dzieciny, złote i ciężkie berło oraz jeszcze cięższe, od niego jabłko królewskie. Pomyślał przy tym. Jaki skarb nam z Budy Polacy zabrali. Pokiwał siwą głowa, jak by sam przeczuwał że ta młodziutka królowa, zbytnio wielkiego szczęścia, w tym nowym królestwie, pewnie nie zazna. Wziąwszy wzgląd na owego Wilhelmka, osieroconego przez Jadwigę. Kochającą Habsburga niewinną jak u małego dziecka czystą i pozbawioną wszystkiego zła miłością. Jadwiga, w duchu westchnęła i powiada cicho, nareszcie. Przeto arcybiskup Bodzanta wygłosił łacińską formułę koronacyjną. Hedvigis Dei gracja regina Poloniae, necnon terrarum Cracovia, Sandomirie, Sieradie, Lancicie, Cuiavie, Pomeraniegue domina et heres. Jadwiga z Bożej łaski królowa Polski a także dziedziczka całej ziemi Krakowskiej, sandomierskiej et cetera et cetera. Królowa wyszła, po koronacji na dziedziniec wawelski, przyjęła od ludu błogosławieństwo i sama mu błogosławiła, przy huku dzwonów. Zaś nie chcąc zamęczyć, swej pani kasztelan wawelski Dobiesław Kurozwęcki litością powzięty, powiada do arcybiskupa. Odłóżmy na razie, ceremonię dalszą, przecie ona ledwie żywa, zaś nich odpocznie i do sił przyjdzie, kruszynka moja. Na co arcybiskup popatrzył, na wymęczoną królową, i powiada. Słusznie prawicie panie, niechaj zaś, idzie do siebie spocząć trochę, nie pali się z wiwatami. Po czym zawiedli ją na, przebranie z ciężkiej sukni koronacyjnej dali obiad, i spokój na kilka godzin. A po koronacji prawie na cały rok. Latała sobie królowa po wawelu jak beztroska sarenka.

ROK 1385

I tak do 24 sierpnia 1385 roku, kiedy z samego ranka Jadwigę obudziły takie hałasy, jak by wojna na zamek jakaś zawitała. Książę Władysław Opolczyk, na Wawel napadł podstępnie, chcąc dokonać pokładzin Jadwigi z owym Wilchelmkiem Habsburgiem, któremu koronę Polski chciał oddać wraz z królową Jadwigą. Za namową krzyżaków. Już do szturmu ludzie księcia na zamek się brali. Jeno po chwilowym tylko zamęcie, szybko uchodzić musiał książę Opolczyk, razem ze swoim nieszczęsnym niemieckim kawalerem, bo dostali u bram Wawelu takie baty, że szli z zamku, jak spłoszone stado turów. Kasztelan Dobiesław z krwawym jeszcze mieczem i załogą zamku i dwoma chorągwiami królewskimi odparli poranny napad. Co królowa Jadwiga skwitowała, nader krótko. Przeszła mi już ochota właśnie, na zaloty do owego Niemca, dobrze, żeście panie kasztelanie uczynili co to po łbie owi dostali, i poszli z mojego zamku jak zmyci. Na co kasztelan Dobiesław powiada jak by samotrzeć, zeżarł wielki wór migdałów z miodem i orzechami, zaś zapił dużym antałem krakowskiego piwska mocnego. Moja ty królowo umiłowana, a reszta rycerstwa jeszcze bardziej rozpływała się z wielkiego rozmiłowania do pani swej. Na co, ksiądz arcybiskup Bodzanta przyleciał zaraz do królowej i powiada, do kasztelana Dobiesława. Nic to jej aby nie daj bóg? Nic, a co ma być? Królowa nasza cała i zdrowa, my tu stoimy jak skały. To i chwała bogu, powiada Bodzanta. A do Jadwigi zaraz. Wasza królewska mość, musimy i tak wydać cię za kogoś mocnego w barach, i nie tylko w gębie. Bo jak że to.

Ślub Jadwigi z Wichelmem Habsburgiem

Królowa bez króla? Nie uchodzi. Co tam nie uchodzi, powiada Jadwiga. Młoda, m jeszcze jest, i czas ku jakiemuś tam kawalerowi mam. Ale królestwo nasze, wasza miłość czasu nie ma, i dziedzica korony nam na przyszłość szybko trza. Powiada ksiądz arcybiskup Bodzanta. Musi iść wasza królewska mość za męża. Jako już muszę to niech wam jest. Ale za specjalnie, to i właściwie nie chcę. Sama nie wiem, ale też może? Jeno pamiętajcie żeby na gębie miły był, i bez pryszczów na niej. Posłuszna wam chyba będę, powiada Jadwiga. Chyba? Powiada ksiądz arcybiskup. Mamy już właściwie dla ciebie, pani nasza jednego kniazia bogatego i na gębie bardzo urodziwego, jako byś tylko go chciała. A co, za jeden, jest ten kniaź? Jagiełło się ów kniaź zowie, powiada ksiądz, nieco on starszy od ciebie miłościwa pani. A to dokument który podpisał w Krewie książę Jagiełło, aby mógł za królewską mość iść. Po czy zaraz pod oczy Jadwidze dokument podstawił.

Zamek w Krewie miejsce zawarcia unii
Traktat podpisany w Krewie

A wiele, on starszy? Księże arcybiskupie? No, urodzony on nie tak znowu dawno, przecie w 1352 roku, na Litwie. Puknijcie się w łeb swój, swacie szczwany. Chyba, żeście zdurnieli na starość sami, przecie on ojcem i dziadem, moim mógłby być. Dwadzieścia roków starszy jest ode mnie. Coście to ogłupieli naprawdę z kretesem, księże biskupie całkiem, czy jak? Czy zaś kpicie sobie, ze mnie jako z królowej waszej? Gdzie zaś wasza królewska mość. Kto śmiał by. Powiada Bodzanta. Na to, czerwona z gniewu, na licach Jadwiga, rzekła Bodzancie prosto w ślepia. Jako widzę. Przecie wy, chyba to sobie jednak kpicie ze mnie, mój księże arcybiskupie. Nie chcę ja żadnego, jakiegoś tam starego dziada. Nie chcę, finito i basta. Posiekajcie mnie lepiej na dzwona jak karpia na święta, nie pójdę ja za jakiegoś tam truchła starego. Bo wy chcecie. Choć by cały ze złota ów kniaź był. Nie! Nie pójdę i koniec. Albo w końcu do studni prędzej skoczę, jak mnie tak będziecie turbować ciągle. Księże biskupie miej ty litość nade mną. Co to ja? Jakaś chroma na członkach swoich albo na umyśle zgoła swoim jestem? Wedle was księże biskupie pewnie, m ja upośledzona jakaś królowa? Albo co sobie myślicie księże mój, wy arcybiskupie krwiożerczy? A co moja matka, Elżbieta Bośniaczka na takie zrękowiny wam mój księże powie? Jakoż to jej, królowej w oczy spojrzycie? Powiadajcie mi zaraz, i to bez zwłoki.

Jadwiga czeka na wjazd Jagiełły do Krakowa
Król Władysław Jagiełło

Arcybiskupowi aż się głupio jak jakiemu żakowi zrobiło, i nie wiedział już jakie argumenty, na swoją i korony polskiej przeciw Jadwidze wytoczyć. Przeto powiada ugodowo tak. Wasza królewska mość, jakoż tylko on dwadzieścia roków starszy, od waszej królewskiej mości, wielka mi też rzecz. Na co Jadwiga, śmiać się poczęła nagle, i powiada. Nie rozśmieszajcie mnie księże, bo zajadów na gębie dostanę. Na co ksiądz Bodzanta do siebie, po cichu, uparta sztuka i dobra królowa będzie z niej. Taka jaka jest, trza nam teraz właśnie. A głośno do Jadwigi. Ale bardzo urodziwy on jest, jak z bajki, i miło on bardzo gada. Nie wątpię. Ja, na jego miejscu, też bym miło gadała. Bardziej niźli on, bym miło gadała bo, m bystrzejsza od was, i od waszego zalotnika, lipnego i litewskiego, w dodatku. Królestwo nasze wielkie jak lew, w europie nikt mu nie postanie, na drodze. To i nie dziw, że ów kniaź Jagiełło mnie chce, razem z wianem jaki, ślepej kurze by się nie przytrafił. Ksiądz myśli że nie wiem, jaka korona nasza, to potęga wielka? Każdy by do szybkiej żeniaczki z takim królestwem się pchał, na królową nawet, nie bacząc. Przecie wasza królewska mość, piękność stanowi jak anioł z nieba. Powiada arcybiskup. Nie mnie, tu gębę swoją oceniać, powiada królowa. Z resztą. Jak się księdzu ten, jak mu tam? Jagiełło bardzo podoba. To niech się ksiądz, sam za owego Jogajłę litewskiego, czy jak się on tam zwie, zaprawdę wyda. Pobłogosławię wam obu, lubo po łbie was obtłukę, nie chcę ja jego i koniec. Słyszy ksiądz? Słyszę wasza królewska mość, głuchym jeszcze nie jest, powiada ksiądz biskup. Skapiały po ataku Jadwigi całkiem. A ta, idąc jak do szturmu, na krzyżactwo wrogie owemu powiada, dalej. Co myślicie sobie? Pani! Królowo! Nam Litwy jest potrzeba, do granic obrony, i przed krzyżakami, a i innymi obwiesiami. Ratuj wasza królewska mość, królestwo swoje. Pani nasza, królowo? Przedrzeźniała Jadwiga księdza biskupa. Ratuj je sobie sam, mój księże arcybiskupie, nie kosztem szczęścia mojego. Krzyżaki nas, żywcem nie zjedzą, bo i za duży kęs dla nich, królestwo moje. Udławili by się jak kością z dzika. Powiada znowu, Jadwiga. A arcybiskup dalej swoje. Portret waszej miłości, pokażę owego kniazia. Nie straszny on wcale, gębę miłą bardzo ma, jako, m powiadał. Co mnie tam jakieś kukły litewskie oglądać? Nie ciekawa, m ja zbytnio. Wasza królewska mość. Znowu zaczynacie? Księże biskupie? Z ową, wasza królewska mość? Nie trza mi przypominać, tego co chwila. Dobrze pamiętam po koronacji kim jestem. Ale jako już tak koniecznie chcecie. To pokażcie zaś mi w, pierwej? Za jakiego to zamorskiego krokodyla, lubo jakie małpisko paskudne, mnie wydać chcecie? Ku swojej uciesze i gawiedzi na rynku. Ksiądz Arcybiskup zaś, z kieszeni sutanny szybko wyciągnął portrecik, na miniaturze emaliowanej malowany, księcia wielkiego litewskiego Jagiełły. Zaś prędko pod nosek, Jadwidze podsadził. I co? Powiada, jak żyd, do złapanego dla lichwy, kpa grodowego. Całkiem, całkiem, gęba jak malowana, czy nie? Miłościwa pani? Pokaże ksiądz, owego bliżej mi, niech się przyjrzę temu waszemu zalotnikowi. Bo ja wiem? Jak kozieł z brodą, nie wygląda. Nieco łagodniej, rzecze Jadwiga. A pewno, to on? A kto, ma być? Przecie że nie ja. Jagiełło jak malowany, wasza królewska mość. No, nie taka straszna gęba u niego, jako, m myślała, rzekła w końcu Jadwiga. Widzę ja, że pewnikiem, nie popuścicie, mi. Zaś muszę owego kniazia, prędzej na własne oczy obaczyć, wtedy rzeknę wam jako, ze ślubami jakimiś będzie. Wasza królewska mość, nie pożałuje, ów Jagiełło dobry kniaź i miły jako ptaszyna. Bo ptaszysków całymi dniami słuchać lubi, a w szczególności śpiewu słowiczego, to i nie jakiś Tatarzyn jest przecie, wasza królewska mość. Miły jako ptaszyna i jako słowik śpiewa? Ksiądz prawi? Co mnie tu ksiądz wygaduje? Myśli ksiądz że ja choć młoda jeszcze, ptaszyskami karmiona byłam? Jako i ów księdza zalotnik? Prędzej on, na jastrzębia ten cały księdza Jogajła, by pasował niźli na słowika. Nie głupia ja, jakaś chyba co? No gdzie zaś? Powiada ugodowo ksiądz arcybiskup. Matka moja mnie kształciła, ile mogła zaś szkoły swoje mam. Przecie co Jagiełło na Litwie wyprawiał, i z Krzyżakami, takoż samo wiemy, raz w wojnę z owymi szubrawcami właził, raz w pokoju z nimi siedział. A mój pradziad, a król wasz Łokietek, mało z zakonem krzyżackim się naużerał? Przecie jakoż z krzyżakami inaczej, żyć? Normalna to rzecz. Na to arcybiskup. Dajcie mnie tymczasem spokój, zaś rozmyślę się, co i jak, i rzeknę wam. No. Powiada biskup. Co no? Powiada Jadwiga. Na razie żadne no, nie wyszło, z ust moich, chyba że po italsku, wtedy ze ślubów waszych nici. Wasza królewska mość, umiłowanie ty nasze. Na to, powiada ksiądz. Bóg zapłać, waszej królewskiej mości. Na razie, to nie ma za co. Gada ksiądz do mnie, jak żydowski kupiec, co lichy towar zachwala. I tak cały rok w, kółko. Aż ugniótł w końcu, arcybiskup i rada królewska, Jadwigę jak świeżą glinę na garnek. Jeno wypalić go jeszcze było trza, bo gotowy do pieca już prawie był. W końcu roku powiada, królowa Jadwiga. Jedźcie, w końcu do owego, Jogaiłły i powiadajcie mu. Że zgodę na ślub ze mną daję. Bo wy księże biskupie, spokoju mi nie dacie. Rada królewska na takie oświadczenie szczęśliwością ogarnięta, zaraz po nowym roku, popędziła tłumnie do Wołkowyska, gdzie Jagiełło łaził po izbie na zamku i paznokcie z, rozterki do królestwa polskiego, nadżerał. Zaś 11 stycznia 1386 roku pańskiego, panowie polscy przy stole, jaki Jagiełło bogato dla nich zastawił, nie chcąc za chama z gminu uchodzić. Powiadają owemu, z bardzo szczęśliwymi nad wyraz gębami. Królowa nasza, dała zgodę na ślub, książę. Na co Jagiełło, tak radosną gębę zrobił, jak nasza Jadwiga wręcz odwrotnie. Zaś powiada prędko, to jedziemy do waszego Krakowa, nawet i w tej chwili. Zaraz, zaraz powoli wasza książęca mość, w, pierwej waszą książęcą miłość z pogaństwa, wyzwolić musimy. Powiada podkanclerzy. Na co, z kolei Jagiełło, no to i dalej, gotowym jest, jako i na śmierć. Tu przecie, chrzcić waszej książęcej mości, nie będziemy. Pojedziemy zgodnie do Krakowa i tam chrztu dokonamy. Niechaj cały świat widzi że, jako Polacy chrześcijańskiego króla mieć będziemy. No to i jedziemy, ino bystro powiada, przyszły król Polski. No to zaś i jedźmy jako jechać mamy. I poszli jak wicher do przodu jeno białe tumany śniegu, za sobą wzbijając. Już w dniu 15 lutego, arcybiskup Bodzanta wodą święconą z grzechu wiecznego go obmył, zaś i ochrzcił jako na przyszłego Polskiego monarchę przystało. Zaś że i Jagiełło krewki mąż był, a Jadwiga cudem jak na obrazach w kościele. Powiada do Bodzanty. Kiedy ślub? Bo mnie pilno do owej, Jadwisi, umiłowanej mojej. Na co, gdyby przyjrzał się gębie, arcybiskupa nieco dokładniej, zaraz by ochotę do żeniaczki rychłej, stracił. Prędzej niźli się do tej gadki powziął. Na 18 lutego 1386 roku w sobotę ślub i weselisko wasza książęca mość, huczne wyprawimy. I tak też uczynili, słowem szlacheckim związani. Bez żadnych mi tam, pokładzin małżeńskich na razie, poczekamy, nie pali się przecie. Bo to prawda jedna jest, jak ryba złowiona, to do lodu ją wsadzimy i nie zaśmiardnie szybko, powiadał ksiądz Bodzanta. A lodu jej się zda, i nie zaszkodzi na łeb owemu. Zaś jak ksiądz arcybiskup nakazał, dwie osobne królewskie sypialnie na Wawelu stanęły, pod strażą dwu narodów, lubo trzech nawet, jak kto woli. Bo drzwi u sypialni królowej Jadwigi, i Madziary i Polacy na zmianę, lubo nawet razem chcieli swojej wspólnej, królowej pilnować. A Litwini takoż samo za, swoją nową Panią murem stali. Więcej jej cudowną urodą ujęci, niźli tym że ich królową Jadwiga była.

ROK 1386

Na szerokich traktach królewskich, w ostatnich dniach lutego aż do 1 marca 1386 roku, prowadzącym jak w pysk strzelił, prosto z Tyńca czy, od strony Wieliczki i Ojcowa. Do stolicy królestwa polskiego Krakowa, panował taki nieopisany tłok, dla wszelakich wozów drabiniastych, kolasek różnych zaprzęgniętych w dwie, czy cztery szkapy, różnej maści. Że to, i igły nawet już by wsadzić, pomiędzy podróżnych, nie szło. Przecie dla ogromnej liczebności owych. Czy wielkiej ilości kuglarzy, rybałtów i błaznów z wozami pełnymi, jeszcze bardziej dziwniejszych gęb ciekawskich. Oraz wszelkich stworów zamorskich. Pocztów rycerskich rozmaitych herbów z korony i Litwy szło mnóstwo. Jak i całej Europy, z giermkami na karku a do posługi w drodze czy boju. Lubo do wyżerania zapasów ze sakwy swego pana. Odzianych różnorako i wielobarwnie jak byś kwieciem sypnął na drogę, podczas procesji na Boże ciało. Jeno nie kwiecie leżało, przecie na drodze, bo i mrozek panował niezbyt tęgi, a waliła do starego Krakowa z każdej strony, wielka rzeka ciekawskiego ludu. Wśród tłumu tego pospólstwa, gawiedzi ciekawej, szlachty, rycerstwa, i dziesiątek zaprzęgów. Wyróżniał się jeden poczet przepyszny, złożony z dziesięciu zbrojnych, na wielkich czarnych jak smoła, ogierach bojowych. W białych płaszczach na ramionach i z czarnym krzyżem na nich. Jechało na koronację króla Polskiego, Władysława II Jagiełły, poselstwo wielkiego mistrza, zakonu Najświętszej Marii Panny, Konrada III Zollnera von Rotensteina. Słabującego już od dłuższego czasu, na zdrowiu, i więcej siedzącego w Malborku, pewnikiem z powodu zbyt wielkiej obfitości, jadła i napitku mocniejszego od wody, na jego stole. Wobec tego, w zastępstwie wielkiego mistrza, w poselstwie szły znaczne postacie zakonu, jak sam wielki komtur, Konrad von Wallenrod oraz sam, Konrad von Jungingen z młodszym swoim bratem, szalonym z nienawiści do tego miejsca, gdzie właśnie podążał, Ulrykiem. Jak historia nam pokaże, wszyscy posłowie, do przyszłego króla Polskiego Jagiełły i obecnej królowej Jadwigi.

Krzyżacy w Malborku przed poselstwem do króla Polskiego

Zostaną w niedługim już czasie wielkimi mistrzami owego zakonu. Dla podkreślenia wagi ich znaczenia, jechali wszyscy jako znaczni rycerze, zasłużeni w złej sławie i krwawymi starciami ze Żmudzią, Litwą i koroną Polską na zmianę. Za to, dziś z gębami nieco mniej dumnymi, wraz z knechtami do pomocy w mitrędze drogi, z dalekiego położonego na pomorzu, Malborka. Jechali owi, w eskorcie pod strażą młodego bardzo jeszcze rycerza Polskiego, Zawiszy Czarnego herbu Sulima, i danej im dla ochrony, pół chorągwi krakowskiej z woli królowej Polskiej Jadwigi Andegaweńskiej, która pomna na swego męża, miała pewne i raczej uzasadnione obawy o bezpieczeństwo krzyżaków. Bo to, przecie na dzień czwartego marca,1386 roku pańskiego, miała odbyć się koronacja kniazia litewskiego zwanego we Wilnie Jogajła a u nas w królestwie znanego, pod imieniem Władysława II Jagiełły a już męża obecnej, przecudnej urody królowej Polski, Jadwigi z którą, ten ślub wziął bardziej niż spiesznie, wprawdzie za namową, panów koronnych i litewskich swoich braci i kuzynów. Chętnych jeszcze bardziej niż kniaź Jagiełło do żeniaczki, owi zaś do objęcia schedy po Wielkim księciu Litewskim jakim przyszły król polski, Władysław II tam był. Który ślub z królową Polski powziął.

Jadwiga na Rusi

Z ową pięknością węgierską ślub pięknością, zobaczywszy jakie cudo mu w ślubie, wraz z wielkim królestwem na dodatek przypadnie. W dniu 18 lutego tego samego roku a 1385. Orszaki poselskie szły dość wolno dla wielkiej śliskości, jaka na trakcie krakowskim od lodu i śniegu panowała. Tymczasem na starym rynku w samym Krakowie, kałuże tak samo, pozamieniały się w wielkie tafle lodowe, przyprószone na dodatek śniegiem i ślizgawka dla żaków, czy wszelkiego rodzaju obwiesiów i kumotrów albo włóczykijów grodowych, nadużywających kufla z piwskiem, była znakomitą okazją dla krotochwil wesołych. Czy tam odwrotnie dla skręcenia sobie karku, lubo złamania obu łap i nabycia ślicznych granatowych guzów na łbie. Jak kto by wolał dla odmiany. Właśnie na starym rynku, przy schodach kościoła Mariackiego, stał w wielkiej rozterce, czy ruszyć w końcu do przodu na owe lodowisko. Jakiś przyjemny na obliczu młodzian, w czarnej sukmanie i z czarną brodą i wąsami. Widać było że to jakiś żak, czy przyszły ksiądz, i zamierzał się zabrać piechotą do domu swojego, czy tam gdzie mu przyszła ochota, po więcej niźli pewnie uczestnictwie. We mszy świętej przy tym starym przesławnym kościele. Niepewnie zaś i ostrożnie bardzo macając ciżmami, wpierw śliskie bardzo schody zaś następnie kocie łby na rynku, ruszył ów chyba szlachcic, czy tam kto z niego był? Bardzo wolno do przodu, i już zadowolony z postępu, jaki mu się udało zrobić w tej trudnej bardzo drodze. Uśmiech szeroki powziął z tego powodu na gębie. Zaraz za schodkami do kościoła. Został nagle podcięty, przez innego jakiegoś równie czarno odzianego innego jegomościa, na łbie białego za w czasu chyba, posiwiałego, a wskazującego po stroju i kaszkiecie na łbie, profesję bakalarską, lubo jakąś inna pokrewną, być może powiązaną nawet z mistrzem katowskim. Po chwili my obaj, leżeli jak złowione ryby na śliskim krakowskim bruku, obejmując się jak by, w braterskim uścisku i trzepali nożyskami bezradnie w czystym powietrzu. Na co, przy pierwszym rzucie ślepiem, na ową sytuację pomyśleć było można iż tak jest, a nie inaczej. Po chwili dało się słyszeć taki dyskurs właśnie. Złaź obwiesiu obrzydły ze mnie, bo nie dość żeś mnie na placek ciasta rozwałkował na tym zdradliwym lodzie, to jeszcze tchu mnie, teraz w piersi brakuje a koście mam pewnikiem wszystkie z kretesem połamane. Zwany przez owego, nie inaczej jak obwiesiem, podnosiłem się właśnie i ja sam z lodu, i otrzepywałem ze śniegu, ale kiedy spojrzał ja na tamtego, bo i nie rozpoznał kogo, m to tak rozgromił, powiadam. Darujcie mi panie. Jam w pierwszej chwili, nie zauważyłem na swojej drodze waszej miłości, dobrodzieja. Że oto zaślepiłem drogę i na waszą miłość, nagle z impetem wpadłem. Darujcie mi zaś panie.

Kościół Mariacki w Krakowie

Na co, poturbowany student, czy tam kto z owego był rzekł, mi zduszonym głosem. A coś to, myślał sobie właśnie trutniu krakowski? Po primo, co mi to za różnica, czyś mnie zauważył czy nie? Za jedno mi to wyszło leżąc na plecach jak szczupak złowiony na lodzie. Może ty myślał sobie? Że jam, to jest święty turecki, lubo może dzik jakiś w twoje sidła złowiony? A ty kto zacz? Czy raczej rzec trzeba, co z ciebie za diabeł czarny? Pyta się mnie ów czarno brody jak pirat zamorski, wyglądający jegomość. Przeto powiadam owemu. Daruje wasza miłość że, m oto s turbował dobrodzieja. Jam jest imć, bakałarz przy kościele Mariackim, a Krzysztofem z Piły zwanym, herbu Guizot. Dziatwę sztuki trudnej, w szkółce parafialnej czytania i pisania nauczam. Na co, tamten powiada, gramoląc się do prawidłowej postawy w jakiej gatunek homo homini, winien być postawiony. Toś aż z Frankonii przylazł? Aby podróżnych w Krakowie na lodzie gromić? I znosić ze szczętem. Mikołaj Kurowski jam jest, herbu Szreniawa. I jam, też bakałarzem jest, jeno że w Pradze. Gdzie studia właśnie pobieram teraz, a kumotrów po fachu na jakiś gościńcach i rynkach nie roztrącam. Jak, eś jest pod patronem świętego Krzysztofa jako powiadasz, powinieneś bardziej, o innych podróżujących dbać w potrzebie w drodze, a nie rozbijać owych, jako zwierz jakiś, dziki w boru. Jako patron twój czynił, i za co znacznym świętym się ostał. Ty zaś mój panie, idziesz jako zastępy krzyżackie a te, nasze wojska znoszą czasami, w boju. Daruje wasza miłość, kumotrze mój. Ale z Frankonii nie przylazł ja samotrzeć jeno pradziad mój za krzyżakami, po 1226 roku, przywlekł się na ziemie Polskie. A my siedzimy już w koronie z dawien dawna. Polonia, e verbis nobilitas, sum. Bom to i rozmyślał właśnie, nad czymś, co przydatne mi być mogło, i zaślepił drogę ja wprost na dobrodzieja, wpadłszy z impetem. Jakom już powiadał. Jeśli wasza miłość po turbowany czuje się wielce, tu zaraz na Floriańskiej ulicy, za rogiem moja własna chałupa stoi. Służę ja i moja niewiasta, jako i służba z dziatwą moją. Posługą waszej miłości, a na obtłuczenia medykamenty mamy takoż samo, w komorze. W innej sytuacji, rzekł bym ci ja, idź ty mnie, albo ślizgaj się po lodzie, z panem bogiem, człecze nobilitowany i zaślepiony raczej. Alem jako poturbowany znacznie jest, to i przy kominie do odpocznienia, siędę trochę u ciebie. Pod warunkiem jeśliś to nie pijak jaki i obwieś grodowy jest, a jako powiadasz, szlachta z urodzenia. Choć to i czasu za bardzo mi nie staje bo, to przecie jutro koronacja na króla, owego Władysława Jagiełły księcia litewskiego, co nam teraz królem się ostanie. Zaś przed wyjazdem do Pragi i ja chciałbym obaczyć, w pełnej krasie naszego króla nowego. A no jak tak to idziemy wasza miłość, rzekłem drugiemu bakałarzowi. Jeno jak tu iść? Jakom obolały jest cały, jak by jakaś gruszka dojrzała spadła z drzewa wysokiego, rzekł szlachcic i żak, Mikołaj Kurowski. Ja takoż samo, i łeb sobie obtłukłem nieco, powiadam. Jako ów szlachcic i bakałarz krakowski, obwiesiem przez tamtego nazwany. Wesprzemy się wasza miłość, jeden w drugiego i do chałupy mojej kawałek, tu zaraz za rogiem. Przecie już widać domostwo z tego miejsca, poleziemy jakoś powoli. To Leźmy jako mamy leźć pospołu, rzekł zrezygnowawszy z oporu nowo poznany. Oba wsparli się my, jeden na drugim i kuśtykając, pod wrotami chałupy bakałarza oba stanęli. Ów obwieś, jako zwał mnie pan Mikołaj, zawrzasnąłem, pod dużą murowaną a piętrową chałupą. Rozdziawiaj szybko wrota niewiasto, znacznego gościa ku kuracji zdrowia jego świątobliwego wiodę. Po chwili. Na progu, stanęła kobiecina, z włosami jak słoma żółtymi i w czepku krakowskim, młoda jeszcze a urodziwa znacznie. Zaś ze strachu, jaki się w jej wielkich błękitnych ślepiach pokazał, gębę obu rękoma sobie zatkała. A owe niebieskie ślepia jeszcze większe, z przestrachu się jej zrobiły. I powiada, coś ty znowu nawyczyniał, dobrego trutniu? Kogóż ty, na jednej nodze wiedziesz? Wejdzie wasza miłość, Mikołaju prędko, bo zamróz waszą miłość pochwyci. Opatrzymy rany, waszej miłości. Powiadam bakałarzowi Praskiemu. Ran krwawych, na mnie żadnych nie ma, powiada ów. Jeno, m s, turbowany nieco, przez męża twojego niewiasto, dojdę do siebie to, i do zamku na Wawel chyba z wolna jakoś dolezę, gdzie swoją kwaterkę mam. Przecie niedaleko to wprawdzie jest. Gdzie zaś wasza miłość łaził będzie samotrzeć po lodzie, jeszcze połamie się wam co naprawdę z kretesem. Sanie podstawimy i Jaśko zięć nasz, waszą miłość do zamku zaś po odpocznieniu odwiezie. Prosimy zasie do środka wasza miłość, Mikołaju. W dużej izbie, z kominkiem murowanym z cegły palcówki, ogień wesoło już od dawna huczał. Niewiasta, owego bakałarza posadziła gościa biednego i obtłuczonego wielce, wedle szerokiego stołu na trzech grubych puchowych poduszkach, wcześniej podłożonych pod, nieco chudy zadek jegomościa Kurowskiego. Zaś zakrzątała się zwinnie ze służbą wedle kuchni, a po pół pacierza na stole stały, wszelkie frykasy ku radości gęby Mikołaja, jak i każdej innej. Jako że za bardzo obtłukły nie był, chętnie po modlitwie wziął się do licznych półmisków i talerzy, zaś w pierwej za smażonym na patelni szczupakiem się oglądał jako że, smakowicie mu do nosa zapachem świeżej ryby zaglądał. Podjadłszy nieco, zaś podpiwszy z wolna gorącego miodu z pół garncówki, spojrzał na swego nowo poznanego, prześladowcę i nagle powiada. A wy w Krakowie z dawna mieszkacie, panie bakałarzu? Będzie jakie ze dwa roki, z okładem powiadam, bakałarzowi. Kupili my tu chałupę i siedzimy, jakoś my z komturii Tucholskiej musieli uchodzić, to gnali my jak wicher z majątkiem od tych diabłów, z czarnymi krzyżami na płaszczach aż się my, tu w Krakowie dopiero zatrzymali. Bo gdzie? Przecie bezpieczniej? Jak nie, pod bokiem królowej, czy króla naszego. Chociaż do tej pory jeno, samą królową mieliśmy bez pary, choć ona. Królowa nasza, znaczy się, jakiegoś tam Niemca, czy innego potwora Wilhelma, za męża sobie umyśliła. Dobra ta nasza, królowa Jadwiga jak i ten Jagiełło, znam królową dość dobrze, Jagiełłę zaś nieco przecie mniej, powiada kumoter Mikołaj. Jeno nie wiadomo jakim panem, będzie ów król, co jutro z rana go koronować będziemy. Litwin on, to i rządy jego twarde pewnikiem będą. Albo i nie, zależy jak się, mu okoliczności w żywocie poukładają. Ano, ano i juści wasza miłość. Powiada z mniej już przestraszonymi ślepiami moja niewiasta. A ty mój kumotrze, bakałarzu? Ze swej szkółki parafialnej tu, zadowolony jesteś? Bo i co? Powiadam zaraz. Ksiądz proboszcz dobrodziej, płaci mnie godnie, jeno z żakami s, trzymać za bardzo nie idzie, bo jak byś w gniazdo os wlazł, lubo gawronów, hałasy takie dziatwa czyni że i trudno, pacierza jednego z nimi, przy zdrowych zmysłach przetrzymać. U mnie na wykładach, w Pradze, jest takoż samo. Powiada na to Kurowski. Mam ci ja znajomego księdza po kądzieli w kancelarii sekretarza królowej, jako trza to i na dworze posługiwać wobec kancelarii królewskiej od czasu do czasu muszę, jak w Krakowie siedzę, rzekł Mikołaj. Jako chcesz, możesz pomieniać się z deszczu pod rynnę, pomogę ja instancją swoją. Po koronacji Jagiełły zajdź ty lepiej, do mnie na Wawel, za instancją na dworze dla ciebie pomyślę, boście mnie to oboje uczciwie wspomogli, chociaż z twojej winy. Rzekł pan Mikołaj Kurowski. Na co bakałarzowi z Pragi powiadam. Z deszczu pod rynnę? Po co mi leźć, jako tam, gdzie siedzę sucho jest, i na łeb się mi woda nie leje, jako na dworze u królowej czy u króla, jak go ukoronują w końcu. Sam to ci nie wiem, nie trza mi raczej miejsca mojego pomieniać. Wasza miłość, po prawdzie w szkółce parafialnej sobie spokojnie siedzę i jako taki spokój święty, pominąwszy żaków mam, a grosz jako taki, takoż samo posiadam. Powiadam Kurowskiemu jako bakałarz mariacki. Jak tam sobie w końcu chcesz? Nie to nie. Rzekł na to młody szlachcic Mikołaj. Na co zaraz, niewiasta bakałarza, posłyszawszy to z boku, co ów do mnie jako jej dziada powiada. Na śmiałość wielką się zdobyła nagle i z zapałem nagłym cicho po niewieściemu rzecze. Kumotrze nasz, Mikołaju miły, dzięki stokrotne za urząd jakiś, dla mojego durnego obwiesia. Nie będzie mi on tu wybrzydzał, jak mu wasza miłość orędownikiem do lepszej roboty przy dworze królewskim stoi. Na co Kurowski, spojrzał na niewiastę moją i powiada. Widzę ja, żeś ty moja miła, bardziej obrotna niźli ten twój mąż, jak obwiesiem go, powiadasz. Daleko zajdziesz pewnikiem jako niewiasta stateczna, choć to w kancelarii tylko mężowie zatrudnione w robocie być mogą. W tym też samym momencie, kołatka u drzwi zastukała jak dzięcioł w lesie. Na co, do niewiasty powiadam. Idzie zaś, owa niewiasta stateczna, albo pośle Maryśkę, do wrót i zobaczy kogo tam zamróz niesie? Owa poszła jako mąż jej nakazał, bo służba nasza i Maryśka zniknęła, jak duchy nie wiadomo gdzie. Kto zaś tam? Pyta owa. Jakubek Kuna, do męża waszej miłości, z naszej akademii krakowskiej, doktor, es co dopiero, na wolnym ogniu spieczony, z nowego wydziału Medicinarum stosowanej. Proszę wejść, choć gościa posiadamy znacznego, owa Jakubkowi prawi. Jeden gość kulawo stoi, dwa się lepiej kupy trzymają. Powiada Jakubek, do owej gospodyni i gębę do środka wsadza. Niech będzie pochwalony rzecze, nieco na widok gościa stremowany, choć nie za wiele. Na co, Mikołaj Kurowski na gębie uśmiech powziął, i powiada do Jakubka Kuny. Na wieki wieków. Trafnie, żeś to młodzianie mój podkreślił, bo ja właśnie kulawo, z twoim kumotrem jako tu widzę, trafiłem pod strzechę jego właśnie, z przyczyny koślawości kości moich, na bruku grodowym powziętej. To i medyk na okoliczność akuratnie się zda. Ale i chwalić pana Boga nie poło miony, m jest wcale, po staranowaniu mnie, przez kumotra twojego, zaś o siłach własnych do zamku na Wawel, do kwaterki swojej zalezę. No, czas, już na mnie. Po czym szlachcic, student zabierał się do wyjścia z gościnnej chałupy. Na to bakałarz, owa niewiasta powiada nagle, głośno i stanowczo. Gdzie zaś, wasza miłość Mikołaju, sanie już z koniem, gotowe pod chałupą stoją i czekają waszej miłości odwieźć gdzie trza, gotowe. Ano patrzajcie ludzie, powiadał ja, że żywa bardzo z ciebie niewiasta, zaś prędzej czynisz co dobrego, niźli kto pomyśli. No, podprowadźcie mnie do sanek, bom to jeszcze, nieco słabowitym jest. Może obadam waszą miłość, ku ocenie zdrowotności? Powiada Jakubek. Dzięki zaś, i nie trza bardzo. Pewnikiem zaraz byś chciał mi krwi upuścić? Albo pijawki do łba mojego dostawiać? Jako u was medyków w modzie. Na co Jakubek powiada, gdzie zaś, wasza miłość. A do mnie, gość niespodziany, spojrzawszy mi wnikliwie w gębę, powiedział. Zajdź do mnie, do kwatery na zamku, po intronizacji króla, o posadce dla ciebie, chyba pomyślałem. Bo widzę ja, że to lepiej mnie, na przyszłość przy, oku ciebie mi mieć, niźli gdzie by mógł ty na mnie, bardzo niespodzianie wpaść, jak już w Krakowie będę. Zaś ob, turbować znowu z kretesem. Dzięki za gościnę, miła gospodyni młoda, zaś bywajcie w zdrowiu i z Bogiem ostańcie. Niechaj wasza miłość bezpiecznie i bez przygody jakiej już, na zamek pojedzie. Mikołaj Kurowski wraz z Jaśkiem na zamek pojechał, drzwi od chałupy zawarli my na powrót. Bo i mróz na wieczór do środka chciał wleźć, i zagościć, zastąpiwszy Kurowskiego. Jakubek zaś za stołem zasiadł, przy gliniance miodu grzanego, i powiada. Gdzie żeś ty mój kumotrze bakalarski, owego szlachetnego Mikołaja upolował? Przy naszym kościele Mariackim, powiadam ci Jakubek. Na mnie sam wleciał, jak kula z bombardy ów szlachciura miły. Powiadam uczciwie. Akurat widzą już ślepia moje, jak on na ciebie wleciał. Sam, eś wlazł na niego ślepoto, bakalarska. A wiesz ty aby kto, zaś, to jest? Figura to, znaczna bardzo, choć i młody on jeszcze, na wielkie urzędy ma przy królowej Jadwidze i królu widoki. Już ci przecie, jako szlachcic z rodu znacznego, ma wpływy na dworze, zaś jego słowo za dobry szeląg, nawet ksiądz arcybiskup Bodzanta ma. Co rzeknie, w ciało za przykładem pisma świętego się staje, powiadam ci ja. Jako medyk świeżo na wolnym ogniu spieczony. A ten osioł mój, powiadał do owego że, szkółka przy parafii mu na żywot nastarczy, naparła się zaraz niewiasta bakałarza. A co to? Urząd ci jakiś, proponował u zamku, Kurowski? Bo, m przecie słyszał co nieco, jeno, m za późno zalazł do was. Ano i juści, i co? Że coś, powiadał, zaraz leciał będę jak głupi jaki? Na Wawel, klamki całować, lubo po łbie od straży królewskiej dostać? Człecze, durny sam chyba nie wiesz? Co gęba twoja durna gada? Na to Jakubek powiada. Sekretarzem na dworze królewskim być? Lubo nawet skrybą dworskim. Nie jeden, by chciał takim sposobem, funkcje na dworze naszym objąć. Pójdę ja, może po koronacji króla, na ów dwór, to i obaczę co i jak się tam święci. Rzekłem mu na to, jako niezłomny bakałarz parafialny. Przecie jako się doczepisz do owego, Mikołaja. To i mnie na dworze króla nowego, medyka nadwornego objąć posadkę dopomożesz. A i juści, nabrał ja rozpędu do napędzania, kozłów i baranów wszelakich do obory. Rzekłem na odczepnego kmiotkowi z dyplomem akademii krakowskiej. Nie powiadaj byle czego, jeno pomyśl o kumotrze swoim, co to bez roboty nijakiej, i co, m to pięć roków z kiesy ojca mojego Kuny darmo żarł, na owe żakowskie czasy. Toż powiadam ci, że jako żeś, to samego Kurowskiego s, turbował, a nie wiadomo po prawdzie zaś czy, ze ślepoty, swojej wrodzonej ty to uczynił? Czy za inną jakąś przyczyną? Przeto zaś, że oto urazy on, do ciebie jak widać żadnej nie ma. To takoż samo powiadam ci ja, jako medyk, jako byś skarb z ziemi w Krakowie wykopał, trutniu jeden. Gadam ci to po wtóre jako kumoter twój, leź tam jako najszybciej, do puki się nie rozmyśli ów, Kurowski czasem. Powiadał Jakubek, nadzieją na lepsze czasy napasiony mocno. Będziemy myśleć oba, jak czas, ku temu najdzie. A niewiasta moja co chwila powtarzała. Ano, ano. Ani chybi, juści to i, prawdę powiadasz Jakubek, trutniu królewski. Zaś na takich gadkach zeszło nam aż do wieczora, a że sobota to właśnie była, pogadywali my długo oba, w komitywie przy dzbanie. Rankiem dnia 4 marca 1386 roku pańskiego dzwony w całym Krakowie zwiastowały przytomnym że to niedziela i do kościołów, ruszać na mszę trza. Dziś jednak tłumów pod kościołami, w grodzie żadnych nie było, bo przecie cały Kraków jako żyw ruszył na Wawel, koronację króla Władysława II na swoje własne ślepia oglądać. Na sam zamek, czy do katedry przystępu żadnego, dla gawiedzi i pospólstwa nie było. Tłumy Krakusów aż na błonia przy samej Wiśle wyległy, setki i tysiące poddanych królowej Jadwigi, przybranych odświętnie szły, witać nowego swego króla. Z którym korona Polska, wiązała wielkie nadzieje. Dzwony w grodzie i na Wawelu biły, jak by urwać się z kołysek i ze sznurów chciały, jeden łoskot dzwonów szedł po grodzie. W wawelskiej katedrze, już od rana samego, kolorowe tłumy szlachty i rycerstwa siedziało, właśnie zapalono świece na wszystkich lichtarzach. Zaś na dziedziniec zamkowy, wyległa cała rada królewska, księża arcybiskupi i biskupi korony, duchowieństwo, księża okoliczni, rycerstwo, poselstwa i kilku krzyżaków. Przyszłego króla węgierskiego Zygmunta Luksemburczyka, i wiele innych mniej znacznych, a każde świetniejsze od drugiego. Nagle zagrały fanfary, z drzwi zamku dostojnie wyszła królowa Jadwiga, a przy jej boku szedł Jagiełło, po czerwonym dywanie, podążali wspólnie do katedry, powoli jak na monarchów wielkiego królestwa przystało. Wiwaty i okrzyki, zagłuszały nawet bicie dzwonów. Przy drzwiach do katedry, stał arcybiskup Gnieźnieński Bodzanta, w otoczeniu księży biskupów. Był to przecież nowy, arcybiskup z woli Zygmunta Luksemburczyka który to, miał dokonać koronacji naszego przyszłego króla. Z krzyżem i śpiewem Bogurodzica, podjętym przez zgromadzonych, idących przez dziedziniec zamkowy, procesja weszła powoli, do środka katedry wawelskiej. W kościele, paliły się już od trzech pacierzy, wszystkie świece. Zaintonowano, Veni Creator chorałem gregoriańskim, a po chwili zaczęła się msza święta i trwała ze dwie godziny, bardzo uroczyście. Królowa Jadwiga w pierwej, wraz z mężem zasiadła, na samym przodzie przy ołtarzu głównym. Arcybiskup Bodzanta w otoczeniu biskupów, po zakończonej mszy, podszedł do Jagiełły, z puszką olejów świętych. Dwaj inni z poduszką na której leżała, złota piękna korona, na drugiej berło, z jabłkiem królewskim. Jagiełło wstał z tronu, wolno podszedł do arcybiskupa. Ten zaś położył mu obie dłonie na głowie, wziął z tacy puszkę z olejem świętym, podanym mu przez biskupa, namaszczając króla, wypowiedział łacińską formułę koronacyjną. Oleo sancto unxi te regem Poloniae. In nomine Patris et filii et Spiritus Sanctus. Amen. Co po polsku powtórzył, głośno biskup asystujący w koronacji. Namaszczam cię na króla polskiego, olejem świętym. W imię ojca i syna i ducha świętego. Amen. Po czym na głowę Jagiełły, arcybiskup Bodzanta włożył koronę, podał mu do rąk berło i jabłko królewskie. I zakreślił nad nim znak krzyża świętego. Jagiełło odwrócił się od ołtarza, do nawy głównej, trzymając insygnia królewskie w obu rękach, stał prosto jak posąg, na przeciw królowej Jadwigi. Zaś organy huknęły z całą mocą. Te Deum Laudamus. Korona Polska miała od tej chwili, prawowitego władcę i władczynię. Uroczystości koronacyjne trwały cztery dni, wraz z objazdem Jagiełły i królowej Jadwigi, całego Krakowa dookoła, przyjmowania gości i poselstw. Zaś na koniec oboje królestwo, zaprosiło do hucznej uczty na jaki, zezwalał prastary ceremoniał koronacyjny. Po koronacji na króla, Jagiełło przyjmował ponownie poselstwa, w pierwej przyszłego króla Zygmunta węgierskiego i zaraz po nim poselstwo wielkiego mistrza. Krzyżacy, weszli do sali tronowej ze szczękiem zbroi paradnych i świecących w ślepia, wyczyszczonymi zbrojami. Jagiełło wraz z królową siedzieli oboje w świetnych strojach, na tronach w otoczeniu dworu, rady królewskiej, biskupów, rycerstwa i wszystkich ważniejszych dostojników królestwa. Wielki komtur, Konrad Wallenrod wraz z braćmi von Jungingen, i pozostałymi braćmi zakonnymi złożyli głęboki pokłon królowi i królowej, zaś giermkowie pod nogi królestwa postawili skrzynie z darami wielkiego mistrza. Jagiełło jako już prawowity władca, przemówił pierwszy. Dziękuje wam szlachetni rycerze i bracia prześwietnego zakonu Najświętszej Marii Panny, za przybycie na moją koronację i udział w uroczystościach objęcia tronu Polskiego, przez mój majestat. Poselstwo raz jeszcze, skłoniło się jeszcze niżej, jak należało. Zaś Konrad Wallenrod, wygłosił przemowę do króla i królowej Jadwigi. Że oto wielki mistrz, nie mógł sam przybyć na koronację bo słabuje na zdrowiu. I prosi o wybaczenie. Na co Jagiełło, w duchu sobie dodał, i umyśle. Zaś zaraz mu się wesoło zrobiło, bo przecie król młody jeszcze raczej był, przeto uśmiech powziął na gębie, przez swoją myśl przekorną. Co ci, zaraz za dobrą monetę przyjęli, i jeszcze bardziej w pochwałach i uprzejmościach się rozpływali, pawimi piórami z szyszaków, podłogę zamiatając. Krzyżacy zachwalali, prezenty wielkiego mistrza i pokazywali królestwu, dary wyjmowane po kolei ze skrzyni, skradzione wcześniej gdzie się tylko dało. Jeno tak dobrane, żeby czasem Jagiełło nie poznał, jakiegoś skarbu z Wilna czy Litwy wywleczonego. Wielki komtur Wallenrod wyprostował się i powiada. Wielki mistrz, nadzieję ma wasza królewska mość i wy, wielka i miłościwa pani, królowo Jadwigo. Że oto pokój trwały pomiędzy nami trwał po wieki będzie. A dary wielkiego mistrza, znajdą upodobanie obojga królestwa. Na co Jagiełło, stalowym głosem jaki miał. Powiada uprzejmie wielce. Przekażcie wielkiemu mistrzowi, szlachetny wielki komturze, że oto dziękujemy z panią naszą, królową Jadwigą. Za dary i przyjaźń, zakonu waszego dla naszego królestwa. Zaś rzeknijcie posłowie, wielkiemu mistrzowi, iż z naszej strony, pokój zawsze przedkładamy ponad zawieruchę i wojnę dookoła. Krzyżacy skłonili się raz jeszcze. Po czym na razie, poszli po widzeniu i audiencji dalej, na wielką ucztę wyprawianą w refektarzu, na frykasy zamorskie i wińska reńskie, które to beczkami zachlewać gęby swoje, nad wyraz lubili. Bo to i po prawdzie, w ślepia Jagielle, nie mogli na wprost z braku odwagi, patrzeć. A na królową, pożądliwie ślepiów nie śmieli podnosić, bo przecie Jagiełło bystrzejszy wzrok, nawet od sokoła miał. Zaś po prawdzie tak cudna Jadwiga była jak malowanie. Zaraz po koronacji króla, Jakubek Kuna przyleciał do chałupy kumotra swego, po południu dnia dziesiątego marca, waląc z hukiem kosturem w odrzwia. Jako że brama była zawarta, po chwili stania na mrozku, wrota się rozdziawiły od środka. Zaś gęba, Jaśka naszego służebnego, pyta medyka. Czym służyć, mam waszej miłości? Czym służyć? A palnął cie kto, kiedy w cymbał trutniu? Kiedy mróz na dworze że to i uszy chcą odpaść z kretesem. Puszczaj do środka prędzej. Jaki mróz, gdzie? Wasza miłość. Jaśko owemu powiada, ledwie co, a śniegi poczną znikać z grodu. Dobra, dobra, na to mu medyk szybko powiada. Bakalarczyk z niewiastą w domu? W chałupie przy kominie siedzi. A gdzie mu być? Pani zaś nie ma, bo na rynek za zakupami poszła, z Maryśką swoją. Zaś puszczaj do środka, jeno migiem. Na co tamten, ustąpił się w wejściu, nieco. Jako że na Jakubka, dużo miejsca w przejściach, nie było trza ustępować. Przeto jak miejsce znalazł Jakubek, popędził do chałupy bystro. Drzwi od izby rozwarł i od proga do mnie gada. W zamku ty był? Nie był. Bo i nie uchodzi, napraszać się zaraz po sprzątaniu, po gościach na Wawelu. Powiadam owemu. A kiedy to zamiarujesz, się wybierać tam? Za rok przyszły? Nie spieszno mi jest, na to jam owemu, jako bakałarz rzekł. Ale mnie spieszno, może coś, się zda ułowić przy panu nowym? To leć, bierz sieci i zastawiaj się jako ci pilno. Może szczupaka w przerębli ułowisz jakiego. Lubo sam łbem do przerębli wlecisz. Powiadam medykowi jako kumoter. Gdzie mnie, bez protektoratu Kurowskiego się po Wawelu błąkać. Pójdziemy oba razem, co? Powiada Jakubek. A co ty taki napasły, na tą posadę na dworze? Brak ci to zębisków do rwania, czy łbów golenia i klejenia po zimie jako się rozbiły, owe na bruku twardym? Co mnie tam powiadasz, o jakiś łbach do kurowania, jak u znajomków Kurowskiego służba lepsza będzie, pewnikiem. Niźli nawet, nie wiem gdzie. Ano juści. Nie wie łeb twój, gdzie lepiej mu by było, a pchałby się między drzwi. Jak orzech w imadło do skruszenia na miazgę. A tam zaś, powiadasz byle co. Na to Jakubek mnie gada. Po prawdzie, ciebie Kurowski do roboty w kancelarii nie prosił, bo i co tam miałby medyk jakiś robić? Leczyć za w czasu, z głupoty chyba kancelistów i skrybów? Co by bzdurstw do krzyżaków i innych tumanów, na dworach ościennych nie pisywali. Powiadam na to. A i choć by, na to Jakubek rzecze. Idź ty mnie, dziadu proszalny, ja się tam nie pcham, bo i nie wiadomo jak by tam było by, a ty taki pewny że cię do służby zaraz powezmą? Myślisz sobie że na dworze medyków, wielkie braki mają? Mają tam we dworze tyle medyków że cały Kraków, by mogli twoi kumotrowie po fachu, do świętego Piotra posłać, bez udziału Krzyżaków. W koło Macieju to samo, gadasz jak, jaka kukła nakręcona. Powiadam już znudzony gadką Jakubka. Szczęście jeno, że tamta polazła względem rynku, kosze swoje napełniać, bo ta by mnie, za tobą pchała na zamek, jeszcze szybciej niż gęba twoja, ku mojej własnej zatracie. Na to właśnie kmiotek nasz Jaśko, gębę do izby wsadził i powiada do mnie. Wasza miłość, jakiś rycerz młody, z zamku do waszej miłości się naprasza. Powiada że jakiś tam rycerz z niego i Janota się zowie. Nie znam gęby jego, wpuszczać? Czy psami poszczuć, owego trutnia. Co bardzo lubię wszelakim obwiesiom czynić. Ale jako widzi mi się, to jest pewnikiem, jakowyś Litwin, co to z naszym królem Jagiełłą z Wilna przyjechał. Bo z polska słabo mu idzie i zaciąga, mocno z litewska gadając. Zdurniał ty, czy na ulicy guzów na łbie nabył? Gdzie gościnność nasza staropolska? Psami chciał szczuć, patrzaj jego. Powiadam do Jaśka. Toż to przecie, puszczaj go obwiesiu jeden, do izby, bo na chama na dworze wyjdę, przez twoją gadkę durną. Jaśko niechętnie polazł, po owego jakiegoś tam Janotę, a po chwili we drzwiach stanął młody jeszcze rycerz, w kubraku na pół czerwonym na pół zielonym, z portkami w odwrotności kolorów do kubraka wedle litewskiej mody. Z włosami jak len żółtymi, z wąsem sumiastym, i miłym dość obliczu na gębie. Zaś powiada faktycznie z litewska mocno zaciągając. Niech będzie pochwalony. Jestem kniaź Janota, rycerz i giermek króla Jagiełło, wy. Na co my, oba z Jakubkiem powiadamy, na wieki wieków.Na co Janota skłonił się raz jeszcze i powiada. Bądźcie przeto, pozdrowieni i wy szlachetni panowie. Przysłał mnie kumoter, chyba wasz panie? Pan Mikołaj Kurowski, do pana Krzysztofa, co to bakałarzem w Krakowie, przy kościele Mariackim jest. Jam jest ten, o którego ci rycerzu właśnie idzie. Siadajcie panie, wedle stołu z nami pospołu, u gwarzymy zaś za czym, kumoter nowo poznany. Ów chyba, przyszły ksiądz Kurowski wysłał pana? Jak miano wasze panie? Bom prze, pomniał w pierwszej chwili, powiadam owemu. Czując już w kościach, mocne ubytki wińska w komorze. Jam, kto? Janota, kniaź Litewki. Janota jestem, z Wilna. Jako, m już powiadał. Ach, a. Miło nam obu a ten tu, zaś wedle mnie, medyk i szlachcic takoż samo jako i jam jest, Jakubek Kuna ów osioł, się zowie. Powiadam i ja dwornie. Zapomniałem jeno jakiego on herbu z domu. Jakubek jakiego wy, herbu z rodu? Bo przecie znam cię, ponad dwa roki a nie wiem czy aby z chamem nie mam do czynienia, z gminu? Czy wy z owej małopolski, nie czasem kozik, na herb swój macie zawołanie? Gdzie zaś, zdurniał ty? Na to Jakubek, zakrzyknął w obronie swojej. Herbu, m topór przecie z urodzenia jest. Jaśko, Anielka, wina dawajcie grzanego, bo zamróz przecie a gościa zagrzać trzeba, wedle gościny. Zawrzasnąłem ku kuchni, gdzie córka nasza siedziała przy kądzieli. Zaś Jaśko kmiotek tuż wedle owej w ślepia się owej gapiąc jak sroka w gnat. Jaśko przeto uwinął się zaraz, i gość poczuł się przecie pewniej, jak mu kubas gorącego miodu krakowskiego pod nosem, ziołami zapachniał. Przepili zaś my, na poznanie się, do dna. Na to Janota powiada. Posłał mnie do was panie, szlachetny Mikołaj Kurowski kumoter, i powinowaty po rodzie? Wawelskiego księdza, notariusza królewskiego. Powiada zaś, ów znowu, co mam zaraz przypomnieć panu, że miał przyjść do niego, i zająć wolne stanowisko skryby, w kancelarii za jego poparciem. Bo tam przecie skryby ponoć brakuje, a notariuszowi pilno bardzo. Kogoś ku pomocy, mieć. Jam zapomniał całkiem, mój Janoto rycerzu, bo to i koronacja i sprawy rozliczne w grodzie. No i to, i owamto. Pojmujecie panie? Powiadam jako pożądany, przez kancelarię, skryba. Zaś rzekł, pan Mikołaj Kurowski mnie tak. Jedź Janoto, do tego bakałarza i rzeknij mu, że jak się sam nie pokwapi do mnie zaraz, to niech zaś lepiej lezie na rynek, do jakiegoś tam kupca, i sukno czerwone sobie kupi, dla nie zabrudzenia łba swojego na pieńku u kata we dworze, lubo na rynku. Takoż ci powiadał Kurowski? Nie może to chyba być? Zapytałem i dodałem niepewnie jeszcze jako bakałarz, łba na razie nie pozbawiony zaś, nieco byłem jednak i wystraszony. A i juści. Powiadał tak słowo w słowo, jakom tu rzekł, teraz. To widzę ja, że nie krotochwile to już jakieś, a gardłowa sprawa raczej. Trza mnie pewnikiem niebawem iść. Rzeknij owemu kumotrowi Kurowskiemu a jako widać niecierpliwemu wielce, Janoto. Że to jutro zaraz z rana zajdę po mszy. Powiadał mnie ów, pan Kurowski a widać że to osoba młoda, choć już znaczna, i wyrywna mocno, że to zaraz ma wasza miłość, u niego się stawić. Bo do Pragi względem studiów zaraz jutro, po mszy porannej wyrusza. Zaraz, teraz? Przecie zaraz popołudnie i słońce zajdzie, bo przecie zima jeszcze trzyma. Gdzie mnie o tęgim ćmoku po jakiś wertepach i zamkach łazić. Powiadam jako strachliwy nieco na wszelkie pomroki nocne. Nie stracha, j się pójdę ja, z tobą i nasz kumoter nowy, rycerz Janota. Powiada szybko, w obronie swojej sprawy, Jakubek. Na to, drzwi w zawiasach groźnie jak by wylecieć z futryn chciały, zatrzeszczały potężnie, od naszej izby. Bo oto przylazła z pełnymi koszami, w obstawie, owej do pomocy. Naszej panny, urody wielkiej, Maryśki ze Dwora, oraz buraków i suszonej fasoli, grochu, i innych ogrodowych zimowych produktów, niewiasta moja własna a bakalarska jeszcze. Zaś Janota jako przecie, rycerz dworny, rzucił się zaraz usługi swe, owym składać, jeno że potknął się o stołek, i jak długi leżał zaraz, wedle niewiast zaskoczonych napadem. A mieczem i swoją mizerykordią takiego, to hałasu, w izbie uczynił, jak by na koronację dzwony w Krakowie znowu zabiły. Na co, Jakubek poskoczył ku owemu z, ratować onego. Przeto niewiasta moja, i Maryśka, stanęły jak słupy soli i nie wiedziały co powiadać, na taki widok, jaki się ich wielkim ślepiom ukazał. Janota zaś się powoli wygramolił jakoś, z pomocą Jakubka, i powiada. Co to za zjawiska cudne, owe panie? Niewiasty jak miód i malina albo zaś, jak słodkie bakalie tureckie. Niewolne zaś, owe niewiasty czy służebne? Jak niewolne, są czy służebne? Coś to ogłupiał?

Maryśka

Zdurniał całkiem ty, czy jak? Przecie to niewiasta moja, z rynku z Maryśką naszą, wróciły do chałupy. Powiadam owemu prosto w ślepia. A ten dalej gada, nie słuchając odpowiedzi, na swoją gadkę durną. Odprzedaj mnie owe, lubo choć jedną, za pięćset grosza, dam zaraz. Na co, jak bakałarz, owa pani posłyszała, co ten prawi. Powiada prędzej, niźli kto gębę zdołał rozewrzeć. Zaś Maryśkę, ze strachu całkiem zatkało. Do męża swojego, do Maryśki i Jakubka oraz, Janoty jednocześnie. A ten co, i kto zacz? Zerwał się z kuracji na łeb też, na lodach obtłukły, od ciebie Jakubek? Co zaś, za jeden obwieś, to jest? Tu na ziemi, przed chwilą leżący. W tureckich, pokłonach. I o jakiś tam, słodkich bakaliach jeszcze nam tu, prawi. Turek to jaki, czy co? Ki diabeł? A do Janoty, zaraz po tym. A trzepnął cię kiedy, kto szmatą mokrą, przez gębę turecką? Niesłychane, co ja słyszę! Maryśka, słyszysz ty, co i ja? Szlacheckie to, i stateczne, niewiasty chciał sobie kupować, bo padnę zaraz tu trupem, jasnym gromem rażona, i nie powstanę więcej. Jak cię trzasnę zaprawdę, to do swoich zmysłów, zaraz przyleziesz. O ile je, posiadasz w ogóle mój panie? Zaraz najdziesz we łbie opamiętanie. Przeto wszyscy my trzej, zaraz poczęli, gadać jeden przez drugiego, i składne usprawiedliwienia dawać, zaś zamieszanie z tego takie wyszło, jak by tatary wpadli do izby, a Janota taką głupią gębę uczynił, jak by nie rycerzem i kniaziem był, a strachem na wróble w ogrodzie. Na co, w końcu ochłonąwszy z owej, niespodzianej gorącej kąpieli. Powiadam owej, toż to rycerz litewski Janota, króla naszego Jagiełły, od znajomka naszego owego szlachetnego, Mikołaja Kurowskiego z posłaniem, do mnie naszedł. Przeto nie turbujcie się, zaraz moja żono wściekła, i ty Maryśko moja miła. Bo przecie u nich insze obyczaje, niźli u nas w koronie. A po wtóre, ciesz się jeszcze z tego, że cię ktoś kupić, by chciał. Widać żeś pewno i urodziwa, chyba mocno? Razem z tą drugą, chociaż tamta nieco młodsza. Chyba? To po coś, mnie brał w śluby i latał za mną jak, kot bury z pęcherzem? Powiada owa. W końcu rozmyśliła się, gniewną udawać. Bo bakałarz, owa, z Maryśką siadły na zydlach, przy stole a ze śmiechu, się wzięły trząść jak byś, gruszkę z owoców na jesień otrząsał. Janota zatem zgłupiawszy całkiem, i nie wiedząc co, na to gadać, w pierwej złapał się, za dzban z miodem, wlał sobie, zdrowo w kubas, i pociągnął do dna. Zaś szybko powiada, darujcie miłościwa pani, i wy śliczna panienko. Nie wiedział ja, że oto małżonką jest pani, tego tu oto pana bakałarza, com to po niego zalazł, z woli kumotra jego, Kurowskiego. A ta, panna? Pewnikiem wolnego stanu jest? Wolna, ona no i co? Zaraz za byle jakiego trutnia iść ma? Powiada moja niewiasta. Na co Maryśka, machnęła ręką, a obie śmiały się dalej. Choć Maryśka nieco mniej, bo widać że się jej, chyba rycerz podobał. No to i wszyscy się śmiać poczęli, jeno Janota śmiał się pół gębą, bo to i jakoś głupio mu było, jak by się, czosnku nażarł, miast chleba z masłem. Aż służba nasza cała się zleciała, pytać czy się co nie stało złego. Na to Janota zaraz, powiada. Przecie jam, nie żaden truteń, jeno z kniaziów litewskich, swój ród wynoszę. Zresztą, darujcie panie moje. Trza mnie zaraz wracać, do zamku pójdziemy szybko, bo przecie ów, Mikołaj czeka, na was panie. Jutro zaś do Pragi jechać ma, jakom już powiadał. Przeto, chodźmy jako aż tak późno jeszcze nie jest, powiada i Jakubek i Janota razem. Jak by jedną gębą byli. Konia Jaśko dawaj, lubo dwa, bo przecie Jakubek piechtą tu zalazł. Jako zwykle. A naparł się leźć za mną do ochrony. Po pół pacierza stały trzy konie przy ulicy wraz z ogierem Janoto, wym. Pojechali zaś, my we trzech na zamek, jeno Janota mało gadał, bo tak głupio mu było że zapomniał języka w gębie. Na Wawelu, ruch był po koronacji króla duży, bo to i siedziało jeszcze poselstwo wielkiego mistrza, czy też przyszłego króla, Zygmunta Luksemburczyka, i kilka innych, jeno ci razem siedzieli, przecie więcej przy stołach biesiadnych i kielichach darmowego wińska, niż na audiencji u królestwa naszego, czy na częstych dość mszach dziękczynnych. Janota prowadził nas, przez krużganki i ciemne korytarze, jako gości swoich, zaraz do kancelarii notariusza. Zapukał głośno, w dębowe grube odrzwia. Po chwili ozwał się głos, chyba Mikołaja Kurowskiego. Proszę, wejść drzwi otwarte! Janota rozwarł drzwi całkiem na oścież, i powiada do owego. Przyprowadziłem wasza miłość owego bakałarza, z dodatkiem do niego, w postaci medyka młodego Jakubkiem zwanego, powiada że herbu topór, czy jakoś tam, po waszemu. Proś Janota, owych do środka. Zaś możesz iść, dzięki ci za posługę rycerzyku. Wejdźcie oba. Powiada Mikołaj, siedzący za wielkim sekretarzykiem, ze stojącymi na nim dwoma lichtarzami, z palącymi się świecami, choć na dworze jeszcze jasno było, to tu już nieco ciemnawo. Regały przy ścianie i dwie szafy grube, były zawalone papierami, rulonami, mapami i wszelkim innym dobrem, co nie tylko dla notariusza mogło być potrzebne.

Kancelaria króla Jagiełły

Komnata była skromna, z wielkim krzyżem na ścianie aż poczerniałym ze starości, ale za to ze złoconą figurą zbawiciela, i kilkoma obrazami świętych pańskich, na ścianach. Wielki kominek huczał właśnie ogniem. Pan Kurowski wstał od szerokiego sekretarzyka, i podszedł ku nam bliżej. A obaj my goście, powiadają zaraz. Niech będzie, pochwalony. Na co ów, na wieki wieków. I Amen, rzecze. Zaś zaraz powiada, nie chciała przyleźć, góra do górala, musiał góral sam się do niej kwapić. Ale niech ci tam, będzie. Księdza notariusza nie ma, ale jakom rzekł mu, że z mojej poręki przyjąć, cię na próbę kazał. Siadaj mi, i pisz na ową próbę, niechaj obaczy notariusz, jak ci idzie, bo tu trza skryby biegłego. Bo na 11 listopada musi ksiądz notariusz, traktaty gotowe mieć, dla grodów w Nasielsku, Ogrodzieńcu i Pasymiu, o ustanowieniu dla nich praw miejskich, pojmujesz? To i moja propozycja, owemu jak z nieba spadła, ot co. Pojmuje jako tako, wasza miłość. Powiadam owemu. No, na to Kurowski. Choć czas jeszcze, na brudno przygotowane pisma na sekretarzyku, mamy. I ja też pomagam tu, jak jestem w zamku czasem. Jam, też przecie pisarz raczej składny jest, wasza miłość. A nie tylko do nauki i sztuki kaligrafii jeno, jako mi ksiądz proboszcz, Stanisław nakazywał dziatwę nauczać i powiadał, że nauczać ich muszę dobrze, bo ciemnota w pospólstwie jest. Gadam na to. Słusznie ksiądz Stanisław powiadał. Dodał Mikołaj, wiem i ja to samo, bo i ja przecie czasami nauczam. Jakom ci już powiadał. Jeno jakoś o uszy mi się obiło. Słyszałem to, od księdza proboszcza mariackiego. Że to i składnie ci całkiem idzie. Weź, i przepisz owe traktaty, na tydzień przyszły wprawdzie jeden z nich potrzebny, dla okazania królestwu, ale co będzie gotowe, to i z głowy, pisanina spadnie. Bo brak tu skryby jest, a nowego ze świecą, trza szukać, aby składnie litery stawiał. Przeto poszedłem do drugiego pulpitu, zasiadłem i pisać ja, m począł, jak pan Mikołaj mojej gębie nakazał. Kurowski zaś popatrzał, na Jakubka Kunę i powiada. Znam cię, bośmy się napotkali u owego. Przecie. Po czym pokazał głową na mnie. A ty mój, młodziaku za czym tu, węszysz? Za zmiłowaniem, waszej miłości. Jakubek wypalił prosto jak z armaty. A co to, spowiedzi ci potrzeba? Księdzem jeszcze jam, nie jest. A i nie wiadomo jeszcze, czy będę. A księdza notariusza, jakom już prawił nie ma dziś. Spowiedzi mi nie trza, wasza miłość jeno, miejsca do spania i roboty, bom po studiach na akademii naszej, bez instancji się ostał. Zaś miast ratować drugich, sam oto poratowania od mrozu wyglądam, jako medyk bez chałupy i jako kawaler po ziemi, łażę samotrzeć. Chyba do Kunowa mi wracać przyjdzie. Jeno co ja tam, jako medyk czynił będę? To takoż samo, jako i ja, rzekł z uśmiechem na gębie przyszły ksiądz. A do seminarium, lubo jakiego klasztoru, nie chciał by ty? Medyków tam trza takoż samo, jako i gdzie indziej. Ja, wasza miłość, nie bardzo się nadawał bym, do kruchty, bo, m to raczej za mieczem i krzyżakami się oglądał co by najpierwej siekać owych, zaś do zdrowia przyprowadzić, bo dusza u mnie litościwa. Podoba mi się ów Jakubek, bo składnie gada. A dyplom akademii krakowskiej w kieszeni masz? Mam ci jego zawsze przy sobie, powiada szybko Jakubek. Pokaż zaś, mnie go tutaj. Jakubek wyciągnął dyplom z za pazuchy, odwinął z rolki na jaką nawinięty go miał. Podał panu Mikołajowi a ten czytać począł. No no, powiada prymusem, to ty nie był, ale na całkiem zdatnego doktora, żeś się tu wyuczył. Nie odeśle cię na zamróz, bo i litość nad szlachcicem, w biedzie mam. Posiadam ja, tu swoją komnatkę jedną na parterze, wezmę cię na żołd szlachecki, na razie swój. A że do Pragi jadę, przecie wolna będzie. Sprawisz się dobrze to i do króla na posadę pójdziesz. Dam ci w miesiąc,80 groszy ze swojego, jako medyka trzeciego na dworze. Weźmiesz klucze, od komory mojej, zaś do Marcina ze straży poleziesz, to i uprzątnąć ci izbę pomogą tam zaraz. Albo i nie, sam pójdę z tobą. Bo cię jeszcze Marcin, przecie nie zna, i na zbity łeb z zamku wyrzuci. A spać, masz w grodzie, gdzieś? Mam miejsce, w gospodzie pod Jeleniem, jeno. Jeno, co? Zapłaty za co, nie mam uczynić i karczmarz rzekł, że na zbity łeb mnie wywali. Jak mu czynszu, nie wniosę do kiesy. A ojcu już nie chcę głowy suszyć daremno za groszem bo to i przecie nie uchodzi. Słusznie prawisz, słusznie prawisz. Nie uchodzi takie coś ojcu i matce swojej wygadywać. Oj, moi rycerze święci, i święty Mikołaju, westchnął Kurowski. Dobrze jedynie to, że ja od ojca swojego, nie muszę za groszem każdym węszyć. A ta izba wasza miłość gdzie? Pytał dalej Jakubek. Na parterze przy krużgankach stoi. A i prawda! Zapomniał by ja całkiem że zimno tam jak w psiarni. To i napalić tam trza zaraz, nie siedzę ja zbyt często w tej izbie, bo to nie jestem przecie trójcą świętą, i izb mi tyle nie trza naraz, a zimno pewnikiem tam, jako w psiarni jakiej. To i przecie chodźmy, rzekł pan Mikołaj Kurowski. Na co Jakubek, choć też szlachcic, jeno że bez grosza. Walnął się na kolana przed kumotrem nowym i powiada. Muszę takie podzięki, waszej miłości złożyć że ino, nie wiem co gadać, mam. Nic mnie tu nie gadaj, wierną służbą królowi i królowej naszej zapłacisz. Tak mnie wasza miłość z, ratował jak, obwiesia jakiego od kata. Nie spłacz, aj mnie tu, idziemy bo czasu nie mam. A ty zaś bierz się i pilnie pisz, jako wrócę zerknę czy, się tu nam do kancelarii na skrybę nadasz. Poszli zaś.

Skryba dworski przy pracy

Przeto bakałarz, jakim ja w istocie był, pomyślałem sobie. Czy się nadasz? Jako Judasz? Może się i nadam, a może i nie? Mam to tam, gdzie akuratnie, siedzę na tym. Czyli w dupie. Ot, to Jakubek na moim grzbiecie na urząd, jakiś tam sobie wjechał. Jak by na łysej kobyle poszedł w górę, z wiatrem od zadu. Ale niech mu tam jest, trutniowi przecie do się na chałupę, wlec go nie będę, bo by mnie rozpił z piwnicy wszystko, i zeżarł z kretesem, a jeszcze i by bez zakupu do mojej baby się brał, jako i tamten osioł litewski. Z drugiej strony, ów Kurowski bardzo dobry człek jakiś, to jest. W pierwej, rozejrzał się ja po izbie, czy uszu jakich, albo ślepiów ciekawskich z ksiąg nie widać, i głośno rzekł sobie. Takoż, mnie wasza miłość z, ratował, jako obwiesia od kata s, rata tata. Tfu, co za osioł z tego Jakubka durnego. Zaś machnął ja, łapą z piórem, aż inkaust, na gębę mi wskoczył. Zaś jak piegowaty Jasio gębę miałem. Popatrzałem na swoje pismo, piórem formowane i powiadam, sobie w duchu, zgrabnieć mi nawet tu, idzie. Może lepiej, kleksów na traktatach narobię, to może i mnie nie powezmą w ten kierat dworski? Jeno tamta moja nieznośna niewiasta, by mnie znowu dała. Lepiej nie. Pomyślałem po cichu. Mikołaj Kurowski wrócił po trzech pacierzach, i powiada. Jako zaś, przyszły ksiądz katolicki, sprawiłem się bardzo znacznie i dusze, m owemu medykowi z, ratował. Zaś wysłałem onego, do imiennika mojego Mikołaja Kozy, co w kuchni królewskiej dowodzi, co by z głodu nie przy, zdechł gdzie na progu. Bo i na mnie by było, com to nie, dopatrzył potrzebującego w biedzie. A tobie idzie jak, zaś? Pokaż jak traktaty żeś to, przepisał. A i juści prawie jest gotowy, pokazałem swój pergamin. Może być, na to Kurowski. A czemu gębę masz całą w piegach, zielonych? Gębą ty pisał? Idź zaś do ceberka, i gębę, sobie przemyj. Jak dobrodziej każe, rzekłem zgodnie. Po chwili wrócił, ja z gębę nieco obmytą, bo przecie inkausty, silniej gęb się trzymają, niźli piór i pergaminów. My chyba, rówieśnikami jesteśmy, panie? Zapytałem drugiego bakałarza z Pragi. Któryś ty rok, jest rodzony? 1352 powiadam pomny na papiery w skrzyni. A wy panie. Ja? W Szreniawie się porodził w 1355 roku. Toście młodsi ode mnie, o trzy roki. A dobry jako anioł jaki. A gdzie tam zaś, powiada Mikołaj. No i? Pytam owego, swego niby dobro dawcę nowego. Co, no i? Na to stanowisko u księdza notariusza, zdasz się chyba, widzę ja. Zaś jutro na rano zaleź, wedle siódmej godziny, do mnie. Pójdziemy w pierwej, na mszę poranną, posłużysz księdzu notariuszowi do owej. Zaś do śniadania zasiądziemy. Po czym! Zaczniesz robotę. Ja już do Pragi pojadę, masz tu sakwę, z groszem na pół roku i jeden kwartał. Dam ci dziewięćdziesiąt i pięć grosza w każdy miesiąc, jako i owemu choć, ty o piętnaście, więcej otrzymasz, bo to i chałupę swoją masz. Od dzisiaj, mianem naszego skryby dworskiego, się możesz posługiwać. Zaś idź, teraz do chałupy i powiadaj swojej żonce, żeś to za orędziem moim i niewiasty swojej, Kurowskiego, pisarzem jest. Koście mnie jeszcze wszystkie bolą, jako żeś mnie to, na rynku mocno zbombardował. Zaś ja muszę przecie, na mszę wieczorną do katedry zamkowej iść i posłużyć do owej. Ma wasza, miłość medyka swojego teraz, coś to go kupił na Wawel. Za swoje grosiwo. Niechaj go bierze, wasza miłość za chałaty, niech się bystro wykazuje co go w naszej krakowskiej akademii wyuczyli. Powiadam owemu niby, biedakowi o pełnej kiesie. Na co ów, spojrzał na mnie jakoś podejrzliwie z ukosa i tak mi powiada. Czasu mnie bardzo brak. Zresztą struł by mnie może, nie daj bóg czym paskudnym? Bo to przecie medyki, straszliwe driakwie czynią. Przeto, do jutra z rana. Idź zaś z bogiem. Na to rzekł, Mikołaj Kurowski. Bóg zapłać waszej miłości, Mikołaju. Powiadam z jakąś tam wdzięcznością w imieniu swojej niewiasty, niestety już jako pisarczyk, a nie bakałarz, jeno skryba dworski. Zostańcie z bogiem. Czekaj no właściwie, powiada pan Mikołaj. Pójdziemy w komitywie razem. Ja, do katedry na mszę, jakom powiadał, pójdę. A ty zaś, idź obaczyć jako, ten twój kumoter medyk. Jak mu tam? Jakubek. A i juści Jakubek, sobie na nowym miejscu radzi. To i chodźmy, zaś jak wasza miłość nakaże. Powiadam do tego nowego zbawiciela swojego. Na wniosek baby mojej uzyskanego, nie mój przecie. Jeno co mi tam, trzeba się w kierat dworski pewnie będzie wzwyczaić, ze swoją wolnością szlachecką rozstawszy.

Skryba piszący traktat królewski
Zamek Krzyżacki w Malborku brama
Katedra Wawelska w Krakowie

Na owe cuda, aż do samego przodu pod ołtarz główny wolno, z łbem zadartym wysoko i patrzał ja jak urzeczony na chorągwie z orłem białym, znaki rycerskie wiszące od sufitu, obrazy święte, kolorowe witraże i cały ten stary kościół, będący ostoją Polskiego królestwa. Dawał każdemu kto tu wlazł, poczucie bezpieczeństwa i poczucia własnej siły i wiary, w króla, królową i samego siebie, każdego kto z Polskiego rodu był. Tutaj był świat pana Boga a i wielkości tego królestwa. Z zakrystii, wyszedł właśnie pan Mikołaj Kurowski, co to przebrał się do mszy, bo pokazał się przy, księdzu notariuszu odzianym w czerwony ornat. Kiwnął ręką, ku gapiącemu się do góry, pisarczykowi. Podleź ino tu bliżej, ku mnie powiada. Zaś ksiądz notariusz powiada, z za Kurowskiego wyglądając. To ten, coś go powziął do roboty, u mnie? A juści ten sam. Służyć do mszy umiesz? Pyta się mnie, czyli gęby mojej, ksiądz notariusz. Co nie mam umieć? Każdy łamaga, nawet krzyżak, umieć do mszy służyć, powinien. Umie i ja, co to ksiądz myśli sobie. Powiadam owemu, z nadzieją że każe mi iść, w diabły w, pierwej Kurowskim na samym początku poszczuwszy. Nic sobie, ksiądz nie myśli, powiada na to, ksiądz notariusz. Zaś nie pyskuj tu z rana, jakoś ledwo do roboty, i służby bożej przylazł. Mogę leźć za powrotem jak, się księdzu gęba, moja nie widzi. Powiadam dalej z nadzieją, że mnie psami wściekłymi, aż na stary rynek pogonią. Gdzie bliżej do karczmy, i bezpieczniej niźli na owym Wawelu. Tego, m nie powiadał, że gęba mi się twoja nie podoba. Rzekł ksiądz notariusz, wzruszając ramionami, aż mu się ornat przekręcił. Weźmie ksiądz, stanie jakoś bardziej prosto. Poprawimy ojcu, ornat bo jak strach na wróble ksiądz, wygląda. Zaś w dalekim Malborku gdzie, Krzyżacy po gościnie w Krakowie już u siebie w twierdzy siedzieli, takie rozmowy w szwabskim języku słychać, było. Kufel piwska w łapach dzierżąc właśnie, do swych współbraci młody jeszcze, ale zapalczywy jak ogień w kuźni, Ulryk von Jungingen powiadał. Przy kominku ogniem płonącym w wielkim refektarzu, gdzie kolację właśnie z innymi krzyżackimi kanaliami żarli, mlaskając i plwając obżartymi kościami, po bokach jedni na drugich, według mody niemieckiej. Na koronację, królowej Jadwigi parchata rada królewska nas, do Krakowa, nie prosiła, bo przecie bali się owi opiekunowie królowej, że możemy od niej co, uzyskać i na wpływy nasze ową królewnę młodą pokierować. A do koronacji, starego lisa i capa burego Jagiełły, sprosili nas, pewnie co by pokazać jakie, będziemy mieli z owym Litwinem zatargi. I jakie to, czasy nasz zakon przy nim czekają. Nie wróżę ja nic, dobrego z owego wyboru, tego Jagiełły na króla Polski. Nie kraczcie bracie, powiada na to Konrad Wallenrod. Jednako, rację ci przyznać muszę. Bo przecie jak by, ów durny Wilhelm Habsburg, królem tam nastał, co to Jadwiga za nim dwa lata przepłakiwała, spokój mieli by my i państwo nasze. Po to, pogonili Polacy z Wawelu i grodu Krakowskiego owego, jej oblubieńca i temu staremu osłowi ją dali. Mogli my, przecie bardziej wspomóc księcia Władysława Opolczyka jakim grosiwem, i wojskiem zaciężnym, mieli by my, w Krakowie przychylną nam frakcję. Teraz tylko pozostaje, czekać ile nam krwi napsuć Jagiełło może, i na wojny nieustanne, państwo zakonne z tym przeklętym Litwinem musimy narażać. Znamy go my, przecie bardzo dobrze. W ślepia ci patrzy Jagiełło, a z tyłu ogień ci za, plecami roznieca, jak nie patrzysz mu na łapy. Konrad von Jungingen mówił, właśnie takie coś, do wielkiego mistrza, Konrada III swego imiennika, Zollnera von Rotensteina. Kaszlącego na najbliżej, siedzących wedle niego współbraci, i smarkającego sowicie akuratnie, w swój płaszcz zakonny. Na co ten łapą napuchłą, machnął i powiada, smarcząc dalej, głośno. Mnie tam, przecie niewiele żywota już, na tym ziemskim padole pozostało, będziecie musieli, z tym Jagiełłą żyć, albo umorzyć owego. Wraz z tym całym jego królestwem, oraz z litewskimi a Żmudzińskimi ziemiami i ludami, niewiernych krzyżowi. Słusznie bardzo, prawicie bracie, wielki mistrzu, powiada na to. Konrad von Jungingen, jako jeden z bardziej pokojowo nastawionych krzyżaków, wobec królestwa Polskiego. Póki co? Musimy pokorną gębę im okazywać, i do Krakowa w poselstwach łazić, lubo zapraszać, Jadwigę z tym diabelskim Jagiełłą do siebie. Ten stary cap, do Malborka nam nie przylezie, bo mu za daleko. Ale do Torunia go sprosić, warto kiedyś było by, niedługo. Trza zaś gadać Jadwidze, jak na ową smarkulę przystało. Ona, to nie pradziad jej, ten król dziadowski Łokietek, co twardą łapę, dla zakonu naszego miał. Urobimy ją, my po swojemu a, jak urobimy ją, to ona jego, dla naszej sprawy urobi. Wiem co powiadam, bo piękna niewiasta to bardzo jest, a w takich szatan zawsze siedzi i gniazdo swoje piekielne ma. Jagiełło dla owej dziewki węgierskiej, i tak już łeb swój stracił, i nie wie sam gdzie go szukać ma. Co też powiadacie, bracie Konradzie kiedy ona, tak kościołowi wierna, jak pies. A jako kościołowi jest posłuszna, to i nam przychylna musi być. Jeno, to powiadam wam. Mnie tu kościołem, duszy nie zawracacie bracie. Mnie o zakon niemiecki idzie, jako wielkiemu mistrzowi, przystoi powinność jego. Kościół święty poradzi sobie sam, bez niczyjej pomocy. Musimy na swoje gniazdo patrzeć, a nie na Rzym. Rzym i papież daleko. Jagiełło blisko nas siedzi, i tu ślepia nasze muszą patrzeć, w noc i w dzień, tak samo czujnie, w każdej godzinie jak ten diabeł litewski na tron polski nastał. Ach, ja ja, ja wohl, zabulgotali. Po czym, wszyscy potaknęli zgodnie zarośniętymi łbami i brodami do pasa i przepili wińskiem, owe mądre, wedle nich, wywody wielkiego mistrza. Zaś przepijali do rana, za wyjątkiem, wielkiego mistrza, którego podagra skręcała i musiał iść legnąć na leże i kaszleć do rana. Obficie popluwając, w nocnik i obok po kamiennej posadzce. A w Krakowie bo i gdzie indziej? Jam jako pisarczyk kupiony dla roboty u księdza notariusza, wstałem z samego rana z wyra swojego, zaraz po pierwszym kurze. Powiadam do swojej niewiasty. Przemodlił się, ja. Wedle, zwrotek. Kiedy ranne wstają zorze, oraz Pater Noster i Zdrowa, ś Maryjo. I powiadam jeszcze do owej. Lecę ja na ten Wawel co by, nie zapóźnić się do służby, przez ciebie wyżebranej. Przecie na wstyd, się nie dam że, m zaślepił godzinę do nakazanej przez owego Mikołaja, durnego. Co to, z ulicy zbiera, wszelkie wywłoki, i swoim groszem, je hojnie obdziela. Na to pisarczyk, owa, grzejąc na piecu polewkę, powiada. Takoż na niego, ty nie powiadaj bo i nie uchodzi. Ano zaś leć, jeno nie połam się po lodzie bo ślisko pewnikiem, jako i wczoraj było. A i juści, juści, ślisko nie ślisko, wszystko mnie za jedno, jakoś mnie w owe tryby nasadziła. To niech się i mieli, może i wór mąki dobrej, albo i splesłej się z owego mielenia utoczy. Na Wawelski zamek, dotarłem, w chwili kiedy dzwony, w katedrze na mszę poczęły dzwonić. Wszak jak by nie patrzeć, przeto na niecałe pół godziny, przed naznaczonym wcześniej czasem. Wszedł ja do środka, zaś uczyniłem znak krzyża, na sobie i łbie swoim, w święconej wodzie jaką, w wielkich kamiennych, wyżłobionych w miski kolumnach, przy samym wejściu postawiono. W środku kościoła, było jeszcze pustawo o tej porze. Jeno kilkanaście osób siedziało, pogrążonych w modlitwie. Stalle w nawie głównej przeznaczone dla pary królewskiej stały jeszcze, przecie zupełnie puste. Poszedł ja z gębą głupio rozwartą jak kmiotek ze wsi jakiej zapadłej, na skraju królestwa naszego położonej wśród kniei rozległych. Ale za to z nadzieją na przyszły czas, nieznany do tej pory nikomu.

Jagiełło i Jadwiga
Jadwiga i Jagiełło na Wawelu
Malarczyk przy sztalugach

ROK 1387

Zaś zaraz w styczniu 1387 roku, przyszły wieści z węgierskiej Budy, iż królowa matka Jadwigi Elżbieta, pomarła dość młodo. Przeto i na królestwo obojga, żałoba niespodziewana spadła. Królowa Jadwiga, cicho popłakiwała i jechać do grobu matki, zaraz chciała, bo i została sierotą, bez matki i ojca który już dawniej odszedł, z ziemskiego padołu. A ją samą królowaniem w Polsce obciążył. Jeno i tu sprawy były, pilne bardzo. I nie pojechała na Węgry, jeno na Litwę. Jagiełło pewnikiem chcąc, żonie trosk odciągnąć. Zaś i pochwalić się swą, nad wyraz urodziwą żoną królewską, pojechał z Jadwigą. Wpierw na Litwę zaś dalej na Ruś Czerwoną. Gdzie w, pierwej 20 lutego Jagiełło we Wilnie, nadał bojarom prawa o które od lat się mieli. Przez co ci obiecali owemu że chrzest święty przyjmą w końcu, co mu wstydu w europie oszczędzi. Zaś królowa nasza Jadwiga, pomimo iż wygląd miała na niewiniątko, a wiatry ją z żalu za matką jakoś obwiały. Taką awanturę, to bojarom ruskim wyprawiła, że ci strachem przejęci, i przyparci do muru przez królową, czapkami futrzanymi machali. Raz na łeb je wkładając, zaś zaraz za powrotem ze łbów łysych lubo kudłatych, je zdzierając i tak w kółko. Nie wiadomo jeno czy samotrzeć to uczyniła. Bo zaraz jej, całą Ruś Czerwoną oddali, czapkując przed królową, słowami po miłuj, umiłowana hospodyn, o nasza, po miłuj, nad nami litość miej.

Z Bożej łaski Królowa Węgier i Polski Regentka Królestwa Węgier matka Jadwigi Andegaweńskiej

Zaś jeszcze w lutym 1387 roku pańskiego, przyszło przez posłańców, zaproszenie dla królestwa obojgu Jadwigi i Jagiełły na koronację, od przyszłego króla Węgier Zygmuntka Luksemburczyka na dzień 31 marca tego roku. Przecie jednak z powodu że królowa z królem na Litwie siedziała. Nie pojechali do Budy, lecz wysłali tam Zawiszę Czarnego, który jakąś dziwną estymę, do owego a nowego króla, Luksemburczyka miał. Prawie całe lato, Jagiełło obwoził Jadwigę po Litwie, wszędzie po grodach, witana była jak królowa nie tyle urodziwa co stanowcza, i swej powinności wobec królowej, wymagająca. We wrześniu pojechali oboje, do Lwowa, gdzie 27 tego miesiąca wielki hospodar mołdawski Piotr I, złożył parze królewskiej, hołd lenny po czym do Krakowa w tryumfie król i królowa wrócili. Zimą zaś, 24 lutego 1388 roku, musiał pisać ja przywilej lokacyjny od samego rana, dla lokalizacji grodu Widawa. Aby po mszy uroczystej mógł król je złożyć na ręce, braci Widawskich. Siedział też i pisał ja w mozole wielkim, nowe przywileje Piotrowskie, o wykupieniu przez króla szlachcica jakiego z niewoli jak, by ten do niej czasem wpadł i sam wyleźć nie potrafił.

ROK 1388

Na wiosnę, w kwietniu 1388 roku pańskiego przylazło lądem ku, rozpatrzeniu się ślepiami zaborczymi, po ziemiach koronnych. Poselstwo krzyżackie do Krakowa, aby króla z królową na zjazd do Torunia w imieniu kaszlącego coraz gorzej, a plującego na odległość znaczną aż, do czterech łokci wielkiego mistrza Rotensteina zaprosić. Jagiełło jako że frykasami nie był karmiony za młodu, przeto umysł miał świeży i powiada, do królowej Jadwigi. Wiadomo o co im lezie, przecie chcą się przepytać co, w sprawie Żmudzi sądzę i Litwy, czy czasem im kawał zeżreć nie pozwolimy. Bez narażania się na wojnę ze mną, i z tobą królowo moja, przecudna. Ale jako zaprasza nas ten trup stary, przeto pojedziemy, do tego Torunia, bo i my coś niecoś, pewnie wywleczemy z nich, na wierzch i górą będziemy. Ja chyba nie pojadę do Torunia bo nie chce mi się, gęb krzyżackich oglądać, wasza królewska mość. Mam ciebie jako króla, lepiej sobie z nimi poradzisz, niźli ja niewiasta słaba. To tu, sobie odpoczywaj moja ptaszyno słodziutka, samotrzeć ich z poselstwem swoim nawiedzę. Ale powiem ci żono moja, że im właśnie zależy, aby twój majestat, ich ślepia oglądały. Pojadę ja chętnie, rzekł król. Przecie muszę się rozpatrzeć, co ten przeklęty brat mój, cioteczny Witold, ciągle z Krzyżakami na Litwie i w Malborku knuje. Przecie za owego Rotensteina, listy poszły już dwa razy do Rzymu że przecie, dla zamydlenia oczu kościołowi, jam chrzest święty przyjął, a ślub z tobą, przez to nie ważny jest, ogłupieć można. Zaś raz dwa, nawrócę do Krakowa. Jak im tam w zamku toruńskim, gnatów nie poprzetrącam. No i właśnie powiada, Jadwiga, przez to cię tak, królu mój nienawidzą Krzyżacy, jak byś zarazą dla nich był. Zaś myślisz moja pani, że o tobie inaczej powiadają choć nie otwarcie? Bo im odwagi brak. Niechaj gadają, sobie jak chcą, wszystko mnie za jedno, powiada królowa. Ale mnie nie, wszystko jedno, łby po urywam, jak co złego posłyszę, powiada król. Rozwagę musisz i poważanie mieć. A nie powiadać byle co, rzecze na to królowa. Znając wielką zapalczywość, Jagiełły. Bierz się i szykuj, do owego Torunia królu, jeno trza tam na zjeździe znacznie i z godnością należną, królestwu naszemu, wystąpić. Nie bój się, powiada król. Ja, jako władca tak świetnego jako i żona moja, królestwa, nie poskąpię na godności orszaku, naszego. To jechać nie chcesz? Pani? Nie wiem sama, jeszcze obaczymy zaś. W końcu, jednak Jagiełło z wielkim i świetnym pocztem królewskim, w imieniu Jadwigi i swoim, do grodu Toruńskiego na zjazd, z wielkim mistrzem i krzyżakami, przecie pojechał sam w połowie roku. Zaś, wrócił jeszcze szybciej niźli, się po Toruniu zdołał rozejrzeć, i tak wściekły że strach było do, niego w drodze powrotnej i w samym Krakowie, przez dwie niedziele nam podchodzić. Tak też, o owym zjeździe, opowiadał królowej Jadwidze, jeszcze czerwony z gniewu na gębie. Na drugi dzień, przy śniadaniu z rana. Pojechał ja tam przecie, na zaproszenie tego opoja Rotensteina, wielkiego mistrza. Z początku przyjęli mnie bardzo godnie, jak na króla przystało, jeno zaraz na wypominki się powzięli, i poczęli pogadywać, to co ci jest pani moja znane, a powtarzać mi się nie chce, bo mnie zaraz febra wstrząsa. A to że, chrzest przyjąłem fałszywie, że ślub nasz, nie ważny wedle nich jest. Że na ostatek, jako dziki uzurpator do korony, na tronie w Krakowie przy tobie siedzę. I nic tylko Żmudź i Litwa, im we łbach siedzi, i tak wkoło to samo co i zawsze. Wziąłem się i po trzech dniach pożegnałem ozięble raczej, drzwiami trzasłem, jak we mnie, prędzej piorun nie trzasnął, i pojechali my, do domu. Jeno, m taki wściekły był, że jeszcze mnie trzyma. Nie będę klął, przy tobie pani moja, bo i nie uchodzi, ale bogu dziękuję żeś, to jechać specjalnie nie chciała. Wstyd i sromota z tym zakonem się spotykać, a jeszcze gorszy przy jednym stole z nimi siadać.

Potyczka z Krzyżakami

Jadwiga pogłaskała Jagiełłę po łbie kudłatym, zaś zaraz mu się gęba rozpogodziła. Minęła jesień i przyszły święta bożego narodzenia 1388 roku. Na trzeci dzień świąt,27 grudnia wieczorem późnym na zamek wpadł, posłaniec na spienionym od gonitwy dalekiej koniu, z Chełmna koło Uniejowa aż z wielkopolski, z ważnym oznajmieniem dla królestwa, z takimi słowami. Wasze królewskie moście, arcybiskup gnieźnieński Bodzanta, wczoraj 26 grudnia po mszy porannej ducha oddał. Król nakazał zaraz w dzwony bić. Zaś wieść o śmierci, naszego księdza arcybiskupa gnieźnieńskiego, rozeszła się lotem błyskawicy po królestwie. Jagiełło z Jadwigą siedzieli właśnie przy kominku gdzie grzali się od chłodu, gdzie im wieść niedobrą goniec przyniósł. Zaś Jagiełło, powiada. To teraz, papież nas od nowego roku, Jaśkiem Kropidłem na arcybiskupa obdarzy. A na to, zgody mojej nie dam, ani ty królowo nie opowiadaj się za owym, kuglarzem bo przecie jemu więcej, bzdurstwa we łbie siedzą, niźli pasterstwo, w królestwie poważne. Chyba się rozpęknę na cztery, części. Co za czasy, tamten pomarł, a za życia robił wszystko, abym na tron tu, nie wlazł bo onemu, gęba się moja nie podobała? Albo co? Zaś uległ w końcu i zgodnie ze mną gadał. Teraz ten, znowu Kropidło się nazwał. Czy jego przezwali? Jak same jego imię wskazuje, z siebie i z nas, głupka struga, a papież nominacje i tak owemu da, bo po starszeństwie na niego wypada. Włosy sobie utrefił, jak Judasz apostoł, i arcybiskupem w Gnieźnie, chce zostać. Mało jeszcze tego, przecie krewny to bliski Władysława Opolczyka większego mojego wroga, niźli zakon Marii Panny. Przecie, tamci, przeklęci Krzyżacy znowu, gadają że ja pies, kościołowi nie wierny i poganin. Jak bym ja, Jagiełłą nie był? Poszedł bym i się obwiesił abo, co. Przecie tu jednego dnia i nocy, spokoju nie ma. Daruj żono moja, Jadwigo umiłowana, pójdziemy, chyba spać bo nie usiedzę, w spokoju. Królestwo gości pożegnali i spać po prawdzie poszli, i tak minęły święta.

ROK 1389

Przeto przyszedł nowy 1389 rok, który nie zmienił, nic na lepsze, bowiem to.Przez ten czas i cztery lata następne. Biskup Kropidło z naszym królem walczył jak lew, o bogate arcybiskupstwo w Gnieźnie, a Jagiełło ustępować mu nie zamierzał. Przeniósł się obrażony na króla, i świat cały do Chełmna wedle Świecia nad Wisłą, na ziemie krzyżackie, gdzie objął biskupstwo chełmińskie, i z tamtego grodu, pyskował bardzo odważnie, przez całe cztery lata. Aż go rycerze Jagiełły, jednego dnia w Kaliszu złapali, i pod przysięgą nakazali odwołać, wygadywane przez niego bzdury i kłamstwa, wobec władcy i złożył ów przysięgę wierności królowi. Biskup bojąc się że królewscy go ostrzygą, jak barana gadał jak strażnicy chcieli. Przeto puścili biskupa Kropidła owego dalej, wody święconej owemu dając na drogę. Co by się jak, nasz duchowny zachowywał nie jak błazen nadworny. Do swego biskupstwa u krzyżaków, popędził jak wściekły pies zaś z Chełmna szczekał dalej, jak by zaprawdę dobrą kość mu Jagiełło z pyska wydarł. Ale i także Szczekociny uzyskały prawa miejskie i Mogilno uzyskało prawa miejskie co to im w kancelarii z trudem napisali.

ROK 1390

W roku tym a 1390,powstał też w Krakowie Kościół Świętego Krzyża na Kleparzu w Krakowie fundacji królów Jadwigi i Władysława Jagiełły dokonanej na rzecz tego kościoła.Przeznaczony był dla sprowadzonych z czeskiej Pragi benedyktynów zwanych słowiańskimi a sprawujących obrządek łaciński w języku słowiańskim i używających głagolicy. Zakonnicy ci w zamyśle fundatorów mieli objąć misją ziemie Litwy i Rusi Halickiej, a inspiracją do ich ściągnięcia mogły być kontakty Jadwigi z nimi na dworze jej matki, Elżbiety Bośniaczki benedyktyni słowiańscy byli aktywni na terenie Bośni. W lutym oddziały Władysława Jagiełły opanowały Brześć i Kamieniec, a marzec-kwiecień to oblężenie Starego Zamku w Grodnie zakończone jego zdobyciem przez wojska Władysława Jagiełły. 2 września król Władysław Jagiełło nadał księciu mazowieckiemu Januszowi I Starszemu ziemię drohicką, mielnicką i bielską wraz z grodami Drohiczyn, Mielnik, Bielsk, Suraż i wszystkimi wsiami w tych włościach.

kościoły Świętego Krzyża po lewej i świętego Walentego

Zaś dla mnie pisarczyka i całej reszty znajomych, Mikołaja Kurowskiego w maju 1390 roku, nastała wielka radość, bo oto ten szlachcic miłego oblicza i wielkiego serca. Prosto po wyświęceniu się na stan duchowny, przecie księdzem jednak został. Zaś na Wawel przypędził w powozie, aż iskry poszły z podków. Już na stałe, do Polski zjechał. Pierwsze jego kroki, były do króla i królowej Jadwigi, jako że oboje lubili owego szlachcica niezmiernie. Jagiełło siedział właśnie, z królową w cieniu na ławce przy ogrodzie, gdzie ptaszysków, kazał Jagiełło, wedle swojej mody, Jadwidze wysłuchiwać. Co jej pewnikiem na zdrowie zawsze wychodziło. Ksiądz Mikołaj podszedł, skłonił się do ziemi. I powiada. Niech będzie pochwalony, wasze królewskie dostojności. Jestem, wasza królewska mość i królowo moja umiłowana, do posługi waszej. Na co, Jagiełło jak rzadko kiedy, powstał i powiada. No, to i ja, witam cię zacny Mikołaju, a właściwie księże Mikołaju. Zaś królowa Jadwiga, siedziała i uśmiech miała na licach, i policzki od słońca różowe, więc ten ukląkł na prawe kolano, jak rycerz prawdziwy. Ręce obie owej prze cudności, a naszej królowej ucałował. Na co król nieco krzywo, patrzał jeno nie gadał nic, ale zębiskami nie zgrzytał. Zaś zaraz do księdza powiada, chcąc pewnikiem temat zmienić i odsunąć owego od piękniejszej nad wszystkie niewiasty żony. Obejmiesz księże Mikołaju, naszą królewską kancelarię? Niczego bardziej mi nie trzeba, z największym afektem w sercu, na to ksiądz Kurowski, powiada. Tam też najdziesz Mikołaju, drugiego księdza Mikołaja, do kompletu, jeno ów też nie święty jest, ale Trąba się zowie i herbu Trąby z rodu więc głośno może być. A że i głośno ryczy, dla krzyżaków gorzej, po za tym, uczciwa gęba, będzie wam raźniej w kupie. Od przedwczoraj, na podkanclerzego mianowałem owego, i u nas już na dworze siedzi. Szlachcic jako i wasza miłość księże Mikołaju. Jeno jakom ci powiadał że herbu, on z Trąby, zważać wszyscy musicie co by, wam w ucho, nie zatrąbił niespodzianie. Bo widać że, ksiądz z niego wesoły. No zaś leć, księże Mikołaju do kancelarii, gdzie i inne niecierpliwe gęby na księdza czekają, i roboty huk. Bo jest dużo i edyktów królowej Jadwigi, jak i moich, a brak tam mocnej ręki, dla sprawności pisania. Skrybów tam niby wielu, jeno piszących mądrze, nie za wielu. Za piwskiem i miodami, się więcej rozglądają niźli za robotą ku pożytku królestwa. Jak król rzekł, tak i Kurowski rozkaz zaraz wykonał. Poszedł do kancelarii, na piętro. Drzwi rozwarł. Zaś powiada, do nas pisarczyków siedzących w zadumie i muchy łapiących. No, bratki moje. Witajcie, a o miodach i piwsku zapomnijcie. Do robót zgodnych z powołaniem waszym się bierzcie. Po starej znajomości folgował, nikomu nie będę, szczególnie na moją gębę się gapiąc, podejrzliwie. Na co ja jako, pisarczyk zwany obwiesiem powiadam zaraz. Wasza miłość już, e księdzem? A coś myślał? Kurowski powiada. Roboty tu, jako widzę huk, bierzcie się i na lato się nie oglądajcie. A ksiądz owa Trąba, gdzie? Bo powiadał mnie król, że na podkanclerzego przyszedł, ksiądz nowy. Ksiądz Trąba był tu, zatrąbił i poleciał gdzieś, na zamek, gdzie nie powiadał. Jeno to rzekł, siedźcie i piszcie, zatrąbił i powiada, ja zaraz wracam. Ach, a, powiada Kurowski. Zaś minął czerwiec i lipiec skwarny, a spokój w kancelarii Kurowski, z nowym podkanclerzym Trąbą, raz dwa zaprowadził. Jednego zaś dnia powiadam. Jak to dobrze, że wasza miłość kancelarię objął. Bo i co? A, bo to,i….Na to, odpowiedzi już żadnej, nowy ksiądz notariusz nie posłyszał. Bo i pukanie w drzwi, się rozległo. Proszę! Powiada, ksiądz Kurowski. Łeb kudłaty i pyzaty do kancelarii, paź królewski Maćko, wsadził i powiada. O! Wasza miłość tu? A gdzie mam być? W Pradze? Przyszedł, posłaniec z wieściami od księcia Janusza Mazowieckiego z Ciechanowa. Proś zaś, niech nie czeka. Wasza miłość, ja do króla pana, powiada posłaniec. Król z królową w ogrodzie znowu, siedzi bo ciepło. Powiadaj co masz, lubo w ogrodzie, ich najdziesz. Wielki mistrz, zakonu Konrad III Zollner von Rotenstein. Jedną niedzielę temu niemal, w dniu 20 sierpnia 1390 roku pomarł. Książę Janusz nakazał donieść, niezwłocznie i listy od księżny Anny Danuty, siostry ciotecznej króla, dostarczyć panu naszemu i królowej pani. Maćku, poprowadź zaś gościa do króla, niech i jemu powiada jako jest, z owym mistrzem. A listy niech królestwo już sami sobie, czytają bo nie do nas owe. No to, będziemy mieli chwilę spokoju, od Krzyżaków bo zajmą się teraz wyborem mistrza nowego. Może się potłuką znowu po łbach? Co i złe dla nas by nie było. Powiada ksiądz Trąba. Który zjawiał się nieraz nie zauważony i trąbił na larum, znienacka. Komu popadło prosto w ucho. Czego mieli by się tłuc, zaraz wasza miłość? Pytam ciekawie. A, ty co? Pisarz w kancelarii a na polityce, wroga się nie wyznajesz? Ja, wyznaje się wasza miłość, na waszej miłości, na dobrodzieju swoim, wskazałem łbem na Kurowskiego, waszej miłości księdzu, jako Trąbie, królu i królowej naszej przecudnej. A zakon? Wie wasza miłość, gdzie posiadam? Wolimy chyba nie słyszeć, gdzie zakon masz. Na to ksiądz, Kurowski powiada. Zaś zaraz, za posłańcem wpadł sam Jagiełło, do kancelarii, i powiada ledwo jak drzwi grube rozdziawił. Kurowski, Trąba, piszcie, listy kondolencyjne do Malborka zaraz i posłańcem wyprawcie. Obaczymy zaś, co się tam wydarzy, dla nas ciekawego, z wyborem nowego mistrza. A kto tam? Teraz kandydatem najlepszym będzie? Pewnie wielki komtur malborski. Wasza miłość, Konrad von Wallenrod. Powiada Kurowski. Listy szybko, my napisali jako przecie skrybowie, pod czujnym okiem księdza Trąby. Król zaraz, wyprawił posłańców do Malborka. Poselstwo, poszło migiem, i na jedną niedzielę po zgonie owego, w Malborku stanęło. Akuratnie w dniu pogrzebu, wielkiego mistrza. Po mszy żałobnej złożono truchłę, wielkiego mistrza Konrada von Rottensteina w krypcie kaplicy świętej Anny. A w kościele zakonnym pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny, cały miesiąc msze żałobne były odprawiane. Zaś zaraz po pogrzebie, poczęła się stypa. Na której nie zabrakło ciekawskich gęb, naszego króla. Bo przecie ich także zaproszono, nie chcąc za gburów uchodzić. Wielki komtur, Konrad Wallenrod zaraz przystąpił do wystawienia własnej kandydatury na mistrza. Na co, taka awantura podczas stypy, już przy stole zastawionym po brzegi wybuchła, że kufle i puchary po ścianach latać poczęły jak, przy oblężeniu jakimś. Opozycja wobec Konrada Wallenroda wystawiła, na urząd mistrza wielkiego szatnego, Walrabego von Scharffenberga, komtura wówczas Gdańskiego. Gęby jedni, do drugich darli tak, że to. Aby po łbie, nie zarobić w zamęcie. Poselstwo nasze, uszy ciekawskie podwinęło i poszło jak zmyte, do Krakowa. Zaś Jagiełło, musiał się smakiem obyć ze zdobycia wieści, kto też to, mordę swoją na urząd w Malborku wsadzi. Dopiero na początku 1391 roku udało się, uzyskać komturowi Wallenrodowi, przewagę nad opozycją. Dzięki wsparciu owego krzyżaka, sławnego z okrucieństwa dla Żmudzi. Przez elektorów, wielkiego szpitalnika dla podtrzymaniu na zdrowiu, chorych na umyśle krzyżaków i jednocześnie komtura elbląskiego, Waldbotta von Bassenheima oraz komtura tucholskiego Rudigera von Elnera, przed którym to ja, jako przewidujący kmiotek musiał, wraz z kuframi, dziatwą dwojga, i niewiastą płowowłosą, aż do Krakowa, spieprzać w popłochu. Na taką wieść, jak przyszła do Krakowa iż Konrad von Wallenrod, wielkim mistrzem został, za poparciem komtura tucholskiego. Przeto zaraz byłem, zapytany, przez księdza Kurowskiego. A czemu ty? Przed owym komturem Elnerem, w takim pędzie, aż do Krakowa naszego zbiegał, co? Może ów parchaty, Elner tucholski, na przeszpiegi cię, do Krakowa posłał? Na przeszpiegi? Ja? A kto mnie, błagał po nocach, abym do kancelarii księdza przylazł, komtur Elner? Czy może ksiądz? Zaś jeszcze mnie kiesą własną nagradzał? Coś się księdzu dobrodziejowi, w polityce i kierunkach pomieszało? Na co ksiądz Kurowski, powiada. Żartowałem jeno. Na co siedzący pod oknem ksiądz Trąba, zatrąbił. Hi, hi, hi. Przeto ja, zaś do niego się odwróciłem i powiadam. Żadne mi to, śmichy chichy. Ładne mi żarty, jak bym o mało co, przez kata tam, był po żarty. To by były dopiero, żarty. A tu. Gdyby czasem posłyszał kto, co ksiądz, powiada do mnie. Nikt gadać ze mną, by nie chciał. Jeszcze do lochu, trafił bym, a najpewniej pod pieniek, bez szmaty czerwonej, pod łeb, za takie gadki. Chyba w owej Pradze czeskiej, takie pomysły księdzu na uniwersytecie owego, Karola zaszczepili, co? Lepiej niech ksiądz się nie pyta, jak tam się mieszka. Powiadam księżom obu. Bo jako by ksiądz chciał, na ziemi komturii tucholskiej, czy innej zamieszkać, nie radzę. Ziemia tamta, to ta gdzie piekło na jej powierzchni bez sromoty mieszka, pomimo iż kościoły stawiają Krzyżacy jeden za drugim. Toż to, sam diabeł wcielony i sługa szatana, ów zakon. Nie, zaś Najświętszej Marii Panny. Wstyd to i hańba, dla matki bożej że jej imieniem, się owi zakonnicy posługują. Za słowo laudetur, do krzyżaka powiedziane, może ci ów łeb odjąć, żeś to poważył się gębę, do takiego otworzyć, jakim powitaniem bożym. Lubo spojrzeć na krzyżackiego pana, nieco śmielej. Tam łeb trzeba nisko nosić, co by ci nie odstawał powyżej, ziemi. Ale patrzaj, przecie Kropidło na ziemi chełmińskiej swoje biskupstwo, ma i siedzi sobie, jak kropidło w chrzcielnicy. Widać że biskup Kropidło, z nimi w jednej komitywie siedzi, zresztą. Co mnie tam, do jakiegoś Kropidła, ksiądz notariusz równa? Kiedy, on tam i tak biedę klepie, bo polak. Jeno taki z niego Polak, jak z nas Niemce. Zaś gadać musi jak mu wielki mistrz, czy komtur Świecki albo Chełmiński nakazuje. Wolał by, przecie do Gniezna, jeno król mu nie daje. Niech mnie ksiądz spokój da, z owymi Krzyżakami i z tym Kropidłem całym. Lepiej już mnie tu, z księdzem, i naszym księdzem podsekretarzem Trąbą, się po całych dniach i nocach użerać. Niźli z tamtymi diabłami, choć przez jedną chwilę. Niech ksiądz mi powie? Dlaczego biskup ten cały Kropidło przeciw, naszemu królowi mordę wydziera? Bo go oskoma za władzą zżera, powiada ksiądz Trąba. Jeszcze się ksiądz przekona, i to, jeden z drugim, kim są Krzyżacy. Dobrodzieje moi. Czuje to już w kościach. Z krzyżakami, przez życie swoje, wy dwaj naużeracie się więcej, niźli ja za młodu, tam mieszkając. Na co ksiądz Kurowski z ową Trąbą, wziął się i łapą machnął, zaś do króla poszli oba. Łbami, jeden czarnym, drugi siwiejącym za młodu, kiwając z pewnym niedowierzaniem, na to, co im ich pisarczyk prawi. Ale i wieści, nowe nagle przylazły. Że oto, książę Władysław ów nieposłuszny, Opolczyk królowi Jagielle, okoniem mu znowu stanął. Bo oto w tym samym czasie, zamek Złotoryjski w ziemi chełmińskiej w dzierżawę zakonowi oddał.

ROK 1391

W Gdańsku powstała angielska faktoria handlowa. Miała miejsce pierwsza wojna pomiędzy królem Władysławem Jagiełłą a księciem Władysławem Opolczykiem. A we wrześniu nastąpiło zdobycie przez wojska Jagiełły ziemi gniewkowskiej, Rypina i Dobrzynia na ziemi dobrzyńskiej oraz posiadłości Władysława Opolczyka w ziemi wieluńskiej, sieradzkiej i krakowskiej z wyjątkiem zamków w Bolesławcu i Ostrzeszowie. Władysław Jagiełło nadał księciu warszawskiemu Januszowi I Starszemu sporne Podlasie na czele z Drohiczynem i Mielnikiem.

ROK 1392

W 1392 roku, na wiosnę Konrad Wallenrod jako wściekły, wróg Litwy na księcia Witolda ruszył. Przeto Witold zaraz, do króla z błaganiem o pomoc jęcząc, jechał do Ostrowa i w końcu Jagiełło błagany o pomoc nagłą, zmiłował się nad nieznośnym bratem stryjecznym i pojechał szybko dla wspomożenia owego, księcia upartego w życiu. Na Litwie zaś w panowaniu i utrzymaniu zgody trudnego mocno. Gdzie też w końcu, pogodził się z księciem Witoldem, i już jako tako, od tej pory w spokoju i ładzie, na razie obaj żyli. Zaś Konrad von Wallenrod, podzielił swoje, okute w pancerze armie krzyżackie na trzy części. Jedna pod wodzą komtura Balgi Arnolda von Burgelna, wpadła aż na Mazowsze i paliła zaś grabiła, co na drodze napotkała. Wielki mistrz swoją osobą poprowadził, wojska aż pod Wilno. Zaś Jagiełło ratując Witolda z pomocą mu zaraz, jak jaki głupi ruszył. Pod Wilnem będącym w oblężeniu, Wallenrod pożarł się ze swoim wielkim marszałkiem, Engelhardem Rabem, raczej żydowskim, von Wildsteinem. Zaś z tej funkcji go zrzucił, bo ten naszych lepiej bijał, a przecie o to, właśnie Wallenrod padaczki dostał. Jednak że pomimo zasług swoich dla zakonu i tak czubkiem był, jeno dwa lata na urzędzie wielkiego mistrza siedział.14 stycznia Władysław Jagiełło nadał miastu Chełm prawa miejskie magdeburskie.4 sierpnia, nasz król Władysław Jagiełło i jego brat stryjeczny Witold zawarli ugodę w Ostrowie. Borek Wielkopolski, Dobra otrzymały prawa miejskie.

ROK 1393

Bo oto w 1393 roku, w lipcu. Jak na Litwę znowu chciał uderzyć, tak go apopleksja skręciła, piana mu na pysk spotniały, nagle wyszła. Wygiął się w łuk, zaś zdrętwiał, łapy zaborcze mu jak pałąki od wiadra, wykrzywiło, z wyciem dzikim i rzężeniem padł trupem, z konia spadłszy, na uciechę królestwa Polskiego. Powiadam wam, prześwietni panowie rado i wy królowo i królu nasz. Tak to opowiadał, Jaśko z Dulczy kiedy to onemu, szpiedzy nasi relację zdali, z owego upadku wielkiego mistrza. Na co królowa Jadwiga, jako bogobojna i miła niewiasta, oczy przysłoniła w przestrachu, lubo bardziej z obrzydzenia jakiego. Przeto i nam na dworze żyło się spokojniej, choć zamęt był, nadal w około nie najgorszy. Jeszcze w 1393 roku,30 listopada obrano w Malborku na wielkiego mistrza zastępcę, owego padłego na wściekliznę wobec korony Polskiej i Litwy, imiennika owego Konrada Wallenroda. Następnego Konrada, jak by już imion w kalendarzu brakło, z kolei V von Jungingena, nieco mniej wojowniczego na polu bitew. Jeno biegłego w dyplomacji i nogi krzywe podstawiającego nam, pismami w gotyku tworzonych jeno, a słanymi naokoło. Wobec tego, i w kancelarii naszej roboty tyle naszło, że ja sam na kurzej stopie, sypiać częściej musiał niźli u siebie w chałupie, na Floriańskiej ulicy. Na co baba pisarczyk, owa jednego razu. Tak mnie powiada. Mogła ja nie pchać cię trutniu floriański do księdza Kurowskiego, na jakieś tam posady, bo to teraz, wokoło chałupy, sama muszę więcej latać. Na co, też powiadam owej. Widzę ja, że u ciebie trutnie występują w bardzo wielu odmianach, ale o trutniu floriańskim jeszcze, m nie słyszał ja. Widać że, fantazja cię rozpiera, pewnikiem do pisania poematów rycerskich się niedługo będziesz brać. Zaś po prawdzie. Powiadał ja ci, już przecie nie raz, kup sobie miotłę brzozową, lubo ci milutka żonko, w chwili wolnej taką taniej wyjdzie, zaplotę. Będziesz mogła szybciej i wyżej latać. A i na sabat, na babią górę zawszeć nadążysz, bez turbacji z babą jagą. Na co owa, powiada jeszcze szybciej, niźli, m jej zakończył wykłady. Zaś palnął, cię kiedy kto miotłą ową, przez łeb durny? Słyszę to już, z piętnaście roków, a jakoś, nie wyruszasz na wojnę, ze mną jako ówczesny komtur tucholski Elner. To owa prawi jeszcze, zaś zważaj sobie bo jak na wojnę wyruszę ja, to i król, ani ksiądz Kurowski cię od obicia łba nie uchroni. Trutniu krakowski i tucholski. Na com jak zwykle łapą, machnął i polazł, ku zamkowi do swej roboty. I tym chyba sposobem, królestwo nasze weszło w okres panowania von Jungingenów obojga trutniów a jednego narodu. Jednego młodszego, Ulryka głupszego, i mocniej zapalczywego i nieco zaś szczwanego od tego drugiego, starszego Konrada. Co i tak obu, m na zdrowie, nie wyszło. Jednego znowu dnia, już pod koniec 1393 roku, do kancelarii Kurowskiego wleciał Maćko pyzaty, i powiada do księży Mikołajów. Będzie pochwalony. Wasze miłości! Czego? Na wieki wieków. Na to, uprzejmie odpowiada i pyta się owego za razem jednym ksiądz, z nosem w papierach zanurzonym. Król waszą miłość, do siebie prosi. Zaraz? Nie wiem czy zaraz? Czy raczej, zaś na jutro? Powiada Maćko, jako zwykle. Powiadał mi jeno, idź mi i księdza Mikołaja Kurowskiego, wezwij, do mnie. Bo rozmówić się z księdzem muszę. To i ja przyszłem i księdza wzywam. Nie powiada się, przyszłem jeno przyszyłem. Tak na to, oświadczenie Maćka nauczył go, ksiądz Trąba. To i chodźmy zaś, jako się przyszyłeś do mnie, gębo niesforna. Po godzinie ksiądz Kurowski wrócił, z miną bardzo wesołą, na swoim i tak nieco śmiesznym obliczu, dzierżąc w łapie jakiś rulon z pieczęciami króla. Szedł do swojej kancelarii jak, jaki pirat zamorski z łupem drogocennym, a gębą uśmiechniętą i obrośniętą czarnymi prawie wąsiskami i takąż brodą, do koloru. Zaś powiada, do mnie i księdza Trąby, jako że nikogo innego w kancelarii już nie było. Król powierzył mi stanowisko, kantora gnieźnieńskiego. Gratuluję ci, księże Mikołaju, powiada ksiądz Trąba. Zaprawdę? Na kantora? Król księdza obrał? Powiadam pytaniem, nieco ciekawie. To aż, do Gniezna samego ksiądz, śpiewać chorały gregoriańskie jeździł będzie? A głos do śpiewów, w katedrze na gnieździe, ksiądz aby ma? Powiadam mu na to, nagłe oświadczenie. Na co Kurowski powiada, czekaj, czekaj. Będziesz ty, jeszcze sam śpiewał, baranim głosem jak ja biskupem zostanę. Już ja, teraz portkami trzęsę. Powiadam świeżo spieczonemu kantorowi. A co będzie? Jak ksiądz nasz arcybiskupem lubo, znanym kardynałem kiedyś się ostanie? Albo i ten drugi, zaraz po księdzu? To Krzyżaki ze strachu, zaraz za rzekę Odrę się wyniosą, albo i za powrotem do ziemi świętej, gdzie ich miejsce pierwotnie było. Żebyś wiedział to, obwiesiu jeden. Na co, jako pisarczyk owego powiadam. Żartowałem i ja, jako i ksiądz, co to mnie, za szpiega komtura Elnera sobie obrał. Muszę księdzu, kondolencje zaraz złożyć z tego powodu. Ogłupiał ty? Kondolencje? A po co? Bo przecie, jako kantor gnieźnieński, i protonotariusz królewski, będzie miał roboty, ksiądz sto razy więcej. Zaś my tu, ze trzysta razy. Zakopiemy się teraz, w papierzyskach tak, jak byśmy się już za żywego pogrzebali. Po to kondolencje, a nie gratulacje, księdzu i sobie składam. Na co ksiądz Kurowski powiada. Damy radę. Ciekawe zaś czyimi łapami? Pewno jeno, naszymi ciężko spracowanymi pisarczyk owymi. Jak ci ciężar skrybo, wania, tak mocno bary do ziemi pańskiej przydusza, przenieś się do kmiecego stanu, i krowy wypasaj, lubo barany. Ali, bo, poweźmij się, do sochy i za łanem zboża, na polu się oglądaj. Prędzej docenisz robotę, u pulpitu. Powiada ze śmiechem ksiądz Kurowski, bo i przecie, zaszczyt bardzo znaczny go, ze strony królestwa spotkał. Na nieszczęście dla całego zakonu krzyżackiego. Na co, m jako pisarczyk, chmurnie spojrzał na plik pieczęci, u nominacji księdza, zaś powiadam. Lepiej mnie z księdzem w zgodzie dalej żyć, bo z tyloma pieczęciami jakie ksiądz nabył dziś, nie trza mnie zadzierać, bo to na sądowe akta, jakieś mi wygląda. No, a jakoś myślał sobie. Na to powiada ksiądz kantor, wprawdzie bez głosu do śpiewu w chórze przeznaczonego. Tymczasem, zrobił się wieczór, i chciał ja już ruszyć do swego komtura tucholskiego, w kraśnej kiecce niewieściej. To przez okno, na Wawelskim dziedzińcu dał się posłyszeć, nagle głośny stukot, kopyt jakiegoś pocztu rycerskiego, czy kogo tam licho po nocy, na zamek pchało, wraz z hałasami aż w kancelarii słyszanymi. Otwierać bramę! Z posłaniem do króla i królowej! Wrzasnął ktoś, z owego pocztu. Czego tam? Słychać było głos Marcina, strażnika głównego zamku, z okienka na pierwszym piętrze. Na to rycerz z dołu zadarł się głośno, rozwieraj wrota!! Żywo! Księcia Janusza, Krzyżacy porwali!! Jak to porwali? Gdzie i po co? Co, porwali? Marcin do pocztu na dole, zakrzyknął. Na co, Kurowski, powiada do Trąby i do mnie idziemy, biegiem na dół. Niesłychane, co ja słyszę. Na pierwszym piętrze już, króla z królową w komnatach siedzących, straże i paziowie powiadomiły, że z pilnym posłaniem, gońcy z wieściami o księciu Januszu Mazowieckim przybyli. Jagiełło, powiada głośno puszczaj, ludzi księcia prędzej. Na co posłańcy przed królestwem stanęli, i jeden przez drugiego, powiadają. Wasze królewskie moście. Księcia Janusza, krzyżackie psie krwie, porwali i do Malborka powlekli, nocą na nowo budowany zamek warowny w Złotorii, na Podlasiu napadłszy. Na co król, za gębę się złapał, a królowa Jadwiga oczy śliczne, ze strachu ręką zakryła. Kto porwał? Kogo? Przecie nie pojmuję nic, gadajcie składniej. Księcia naszego, Janusza I Mazowieckiego porwali krzyżaki. Wasza królewska mość. Powiadają posłańcy jeden, przez drugiego. Kto? Kiedy? Jak? Wasza królewska mość, i wy królowo pani. Komtur Bałgi Rudolf, wraz z komturem Walfrodem z Regnety, nocą na nasz zamek będący w budowie napadli i księcia, w eskorcie do Malborka uwieźli. Nim my do rozumu doszli, już ani księcia ani krzyżaków, w zamku nie było. To co robić, teraz? Przecie, nie pójdziemy zbrojnie księcia Janusza, z Malborka odbijać. O to im idzie właśnie wasza królewska mość, powiada na to ksiądz Kurowski. Chce wielki mistrz Konrad von Jungingen, tym sposobem waszą królewską mość w pole, wywabić i do wypowiedzenia wojny, nasze królestwo zmusić. Na co, Jagiełło powiada. Szykujcie, zaraz poselstwo do Malborka na noc, wcale nie czekając. Pójdą nocą nawet, bo czasu nie ma. Księże Trąbo, piszcie listy do wielkiego mistrza, zaś natychmiast, niech ruszają jako tylko pismo gotowe mieć będziecie, a ja podpisze. Dziś który, mamy? Zapytał król. Dziś, wasza królewska mość, dwunastego grudnia 1393 roku pańskiego, nasz kalendarz pokazuje. Powiedział ksiądz Kurowski. No to, ładnie bardzo, Konrad Jungingen swoje panowanie, od 30 listopada na tronie Malborskim zaczyna. Przed samymi świętami bożego narodzenia, piękne święta będziemy mieli. Rzekł król. Na to nie poradzimy, nic. Wasza królewska mość. Ksiądz Trąba z pisarczykiem czyli mną, już nie poszliśmy, do kancelarii listy pisać ale, tu zaraz do królewskiej izby, i pod okiem Jagiełły, pisać poczęli, list do mistrza Konrada. Poselstwo do Malborka, poszło z samego rana, bo przecie na noc, nie kazał jednak król jechać, po przemyśleniu słów swoich. Bo i powiada, rankiem pójdziecie, by sobie pysków po drodze w boru po ćmoku o drzewa, gdzieś nie rozbić. Pojechał przeto, Zyndram z Maszkowic, jako że Niemiec był z pochodzenia, lepiej z mistrzem Konradem sobie poradzi. W poselstwie do Malborka poszedł też Powała z Taczewa, i kilku znacznych naszych rycerzy. Oraz wszyscy ludzie i posłańcy, księcia mazowieckiego. W kancelarii, na drugi dzień, jakom przylazł z rana. Ksiądz Trąba siedział z Marcinem naszym drugim pisarczykiem, na stołku. Powiada mnie tak. Słyszał ty? Jak król, do mnie powiadał? Słyszał ja, słuch mam dobry wasza miłość, powiadam księdzu. Tak mi się śmiać chciało, że musiałem sobie, pysk zębem przygryźć. Aby zaś w pysk, od księdza nie dostać. Jeno mnie się podobało, jak król na księdza powiadał. A księdzu nie? Trąbo? Powiada ksiądz. Przecie on kpi, sobie ze mnie w żywe ślepia. Gdzie tam. Powiadam księdzu. Trąbo, król powiada bo, przecie na gramatyce polskiej jako Litwin, rodzony nie dokładnie się wyznaje. A i jużci. Nie wyznaje się na gramatyce? Król lepiej po polsku prawi, niźli my tu rodzeni, i w kancelarii mu listy, po polsku piszący. Mnie się tam bardzo mocno widzi, na księdza powiadać księże Trąbo. Powiadam owemu. Jeno spróbuj, mnie pozwać Trąbo, na udeptaną ziemię pozwę. Zaś łeb odejmę za jednym zamachem. Powiada ksiądz Trąba. Tego księdzu prawo kanoniczne wzbrania, powiadam mu, dla reflektowaniu się księdza, w wyciąganiu miecza z za pasa. A jam przecie nie pasowany jest. Marcin tak się śmiał z tego, że mu się inkaust, wylał na portki, zaś musiał do praczek na parter poleźć. Błagać zaś owe, co by mu jakie gacie, na zieloną dupę, założyły. Zaś już w styczniu 1394 roku, poselstwo, wraz z uwolnionym księciem Januszem w Ciechanowie stanęło. Zaraz w lutym, z ukłonami i podziękowaniem książę Janusz z siostrą a rodzoną Witolda zaś cioteczną Jagiełły, księżną Anną Danutą, na podwórcu Wawelskim, wraz z posłami co gęby, o niego u mistrza, darli nie daremnie w Malborku, stanął. Jagiełło witał obojga, księstwo z gębą uśmiechniętą, dość szczerze. Nie pomny księciu na jego sprzeciwy, zadawane Witoldowi za owego dawniejsze wyczyny. Żwawo też prosił do, komnat i refektarza. Gdzie już przy suto zastawionym stole, poczęła się gadka, Jagiełło, wa. Jakoż, to mogłeś się tak, dać podejść mój książę? Naszli cię krzyżaki jako borsuka, śpiącego w norze po nocy, i do worka, ze łbem po ciemku wsadzili. Zaś na zimową wycieczkę do swego Malborka, powieźli darmo. Na co książę Janusz jako że mrukiem nie był, i na żartach króla się znał, co nieco. Powiada. Dzięki waszym królewskim mościom za z, ratowanie moje z obierzy krzyżackiej. W Malborku. W pierwej do lochu mnie Konrad wsadził, gdzie siedział ja, trzy dni o głodzie i chłodzie, bez miski polewki nawet. Jeno kromkę suchego chleba mi przez okienko czasami wrzucili knechty, szczekając przy tym jak stado wściekłych psów. Jedynie co, m posiadał, to dzban spleśniałej i przymarzłej wody co stał w kącie, miałem do pożywienia się. Szczury i myszy się lepiej tam mają, niż ja jako książę mazowiecki, byłem traktowany w tej niewoli piekielnej. Przeto jakimś cudem, na trzeci dzień, jakoś zreflektowała się, kapituła i wielki mistrz, iż nie uchodzi, o głodzie mnie trzymać. Powzięli mnie do jakiejś izby ciemnej na wieczerzę, i posłanie mi dali nieco ogrzane, pod strażą, na zamku. Jeno po dwóch niedzielach poselstwo, waszych królewskich mości przyszło. Do targów z krzyżactwem zaś przystąpił, Zyndram z Powałą, i do uwolnienia mnie w końcu, Konrad za ich przyczyną, przystał. Nie da się opisać słowami jaka, w Malborku przeciw nam, nienawiść i pogarda panuje. Na co królestwo popatrzało, na księcia Janusza z politowaniem. Zaś królowa Jadwiga, powiada swoim słowiczym aksamitnym głosem. Współczuję waszej książęcej mości niezmiernie, przygody jakąś, nie zamierzenie przeszedł. Jeno teraz przecie radujmy się wszyscy z uwolnienia księcia, panowie. My zaś z księżną Anną Danutą. Do naszych komnat, niewieścich pójdziemy. Was zaś przy stole, samych pozostawimy. Ucztujcie dostojni panowie i cieszmy się, wszyscy. Na co rycerze, król z księciem Januszem powstali, z krzeseł z hurkotem odsuwanych. Skłonili się z szacunkiem i królowa z księżną mazowiecką, w otoczeniu dwórek na swoje pokoje wyszła. Przez ten czas, kiedy to wszystko działo się w Krakowie, w Malborku, wielki mistrz Konrad von Jungingen, nagle otrzeźwiwszy z sukcesu za który uważał porwanie, księcia Janusza Mazowieckiego. Wezwał konwent zakonu, na obrady do wielkiego refektarza i powiada. Bracia trzeba nam tak pokierować, poczynaniami naszymi aby, znieść królestwo tego schizmatyka Jagiełły z mapy europy. Za pomocą naszego, sojusznika Zygmunta Luksemburskiego, książąt zachodniopomorskich, a i samego pobratymca owego, księcia Witolda, czy też za wsparciem Władysława Opolczyka, dokonamy rozbioru tego przeklętego królestwa. Które naszym, poprzednikom, i braciom naszym, stało solą w oku od samego początku jako, żeśmy ziemię chełmińską w 1226 roku od tego durnego Konrada Mazowieckiego otrzymali. Bo to i, przecie zjazd w Toruniu, na jaki zaprosił owego poganina Jagiełłę, w 1388 roku nasz, wielki mistrz, świętej pamięci imiennik mój Rotenstein, dał nam tyle że Jagiełło opuścił zamek obrażony wielce, na racje nasze i krzywdy ponoszone za jego przyczyną. Głuchy on jak stary i pusty w środku pień spróchniały. Zaś na żadne ustępstwa z jego strony nie dając w końcu zgody. Poślemy poselstwo do Witolda na Litwę, obiecamy owemu złote góry, a że uległy on i głupszy jeszcze, od swego kuzyna królewskiego, pomiędzy nich war i zarzewie ognia, włożymy. A może i wojnę pomiędzy onymi uda się nam, ogniem owym podłożyć. Zaś jako z iskry las, zapłonie tak i sami może oni dwaj, w ogniu piekielnym spłoną. Na takie dictum wielkiego mistrza, Kuno von Liechtenstein, wstał z rzeźbionego misternie krzesła, w żmije śmiertelnym uściskiem związane. Skłonił się nisko i powiada. Wielki mistrzu, nasz bracie. Słowa twoje są, jak balsam na nasze uszy z nieba jest idący, i jak słowa świętych niemieckich przyprawia nas o drżenie z radości. Na co cały konwent powstał z miejsc, złapał się za srebrne puchary, z reńskim wińskiem stojące wedle każdego krzyżaka i kilkunastu przybyłych już dla, dzielenia łupu na niedźwiedziu w puszczy, gości zakonu.5 stycznia Roman I, hospodar mołdawski złożył akt hołdowniczy wobec Jadwigi i Władysława Jagiełły. 25 lutego Przeworsk otrzymał prawa miejskie. Nastąpiło też porwanie księcia Janusza I Starszego ze Złotorii na Podlasiu przez rycerzy krzyżackich i odstawienie go do Malborka przed oblicze wielkiego mistrza Konrada von Junginen. A także lokacja miasta Chrzanowa. Prawdopodobna data uzyskania praw miejskich przez Pilicę. Królowa Jadwiga założyła przy katedrze krakowskiej na Wawelu bractwo psałterzystów.

ROK 1394

Po czym zebrani wznieśli toast, dzikimi okrzykami gęsto okraszany. A zaraz zaś, wzięli się do uczty wystawnej pili tęgo i mocno do rana, samego. Gdyż zdało się im nagle, że Jagiełło już na narach śmiertelnych leży, wraz z Witoldem przed oblicze jasne wielkiego mistrza, jest przez braci zakonnych niesiony. W międzyczasie tłukąc się jako zwykle po łbach wzajem, od czasu do czasu, czym popadło, jak było u nich w rycerskim obyczaju zapisane. Tak minął nam rok 1394 i wszedł, w progi. Władysław II Jagiełło uchwalił Prawo składu w Poznaniu. A Stryków, Izbica Kujawska, Rychwał otrzymały prawa miejskie.

ROK 1395

1395 rok pański.17 sierpnia prawa miejskie otrzymuje Biskupiec. 10 września w Sandomierzu, Władysław II Jagiełło, Świętobor I i Bogusław VIII zawarli traktat sojuszniczy przeciwko krzyżakom.26 lipca dokonała się fundacja szpitala w Bieczu przez Królową Jadwigę. 1395 rok przyniósł kulminacja sporu między Krakowem a Lwowem.Ale i plany wielkiego mistrza, co do rozbioru korony na tyle były nie udane, że nie dość że król pojechał z radą królewską do Czech i na Węgry a i my z nim jako służba owego. Zygmuntek Luksemburczyk przyjął króla z miną dość kwaśną, jednak pomny na to, iż dzięki temu że królowa Jadwiga, wyniosła się do Polski, a jemu zostawiła wolne miejsce, na tronie. Nadrabiał, brodatą gębą z dwoma zębami wystającymi owemu z niej, do przodu jak u dzika, i powiada. Wasza królewska mość, nie ja winien jest rozłamu jaki się pomiędzy nami uczynił, jeno zakon krzyżacki i nowy mistrz onego Konrad von Jungingen, bo przecie za jego to namowami, war i zarzewie wojny ciągle na granicach stoi. Przeto skłaniam się i ja, jako król Węgier i Czechów i przyjaciel waszego królestwa, do zawarcia z tobą wasza królewska mość. Porozumienia na wieki, i abyśmy w pokoju obok siebie panowali. W międzyczasie, Jagiełło, wziął kielich wody źródlanej ze stołu, wypił łyczek. Aż zachłysnął się ze śmiechu, na oświadczenie króla Zygmuntka, o przyjaźni do niego i królestwa Polskiego. Zygmuntek chciał wprawdzie palnąć, go przez plecy usłużnie, jeno jak spojrzał na Jagiełłę zwątpił, i nie ruszał z łapami na króla. Odkaszlnąwszy Jagiełło w pierwej, bo go woda chciała zadusić i powiada tak owemu. Ze szczerym uśmiechem na gębie, pokasłując co chwila. Co przecież Luksemburczyk przyjął zaraz, za dobrą monetę. Wasza królewska mość, mowa piękna płynie z ust twoich, jak owa woda źródlana, do zdroju a z niego do rzeki większej i już potem płynie nurtem i falą potężną. Jeśli i wy dotrzymacie obiecanego przymierza, pokoju i ja go także dochowam. Zaś jeśli tak będzie, jako wasza królewska mość powiada, to jedziemy zaś za powrotem bo i czasu nie mam, na uczty przy stole. Trzymam waszą królewską mość za słowo. Na to, król Zygmuntek skłonił się, Jagiełło z radą powstali od stołu i poszli my, do Krakowa. Jak myśliwy z polowania z trokami pełnymi zwierza i zdobyczy. W drodze, do zamku na Wawel ksiądz Kurowski jadąc zaraz za królem z tyłu, pogadywał z księdzem Trąbą, o władzy arcybiskupiej w koronie, w związku z tym, że sprawy te interesowały ich więcej, niż obietnice króla Zygmuntka Luksemburczyka składane, królowi naszemu. Ksiądz Trąba zaś, tak powiada, do księdza Kurowskiego i króla Jagiełły. Wasza królewska mość. No? Powiada Jagiełło. Jak wasza królewska mość nie zezwolił, biskupowi Kropidle na objęcie tronu arcybiskupa w Gnieźnie, ten w końcu poddał się woli, waszej panie i zamilczał, w końcu. To i wiem przecie, powiada król. Jak mu królewska mość nakazał, zaś na razie cicho siedzi, na biskupstwie kujawskim. Na to Jagiełło, ciekawy sprawy powiada, no i co? A czy czasem? Nie wydaje ci się Trąbo moja, że trąbisz mi co chwila, to samo? Bo ja wiem, czy to samo? Wasza królewska mość. Zaś zaraz, powiada ksiądz Trąba znowu. Wasza królewska mość. No? Jagiełło znowu. Papież ogłosił nowego arcybiskupa w Gnieźnie. Ale że czasu, nie było waszej miłości, i królowej przecie powiadać, że to, listy papieża Urbana VI do kancelarii naszej przyszły. Jak musieli my na koń siadać, jadąc na rozmowy do Luksemburczyka, że ten na arcybiskupa gnieźnieńskiego. Już w ubiegłym roku 17 maja 1394, powołał w nagrodę na ten urząd. Dobrogosta z Nowego Dworu. Zaś listy z bullą papieską przyszły, jak my już, do wsiadania na koń się brali. Jagiełło, popatrzał na księdza Trąbę, z ukosa i powiada. Nie wlewał ty w trąbę swoją, miodu czasem? Bo gadasz mi jakobyś, nie bardzo wiedział co. Powiadam zgodnie z prawdą. Przecie nie pijam, ja niczego w drodze, a w Krakowie, jeno czasami jak bóg pozwoli. Mniejsza z tym. No i co z owym, Dobrogostem? Powiada król. Idzie o to, czy wasza królewska mość, podpisze biskupa Dobrogosta nominację? Na urząd arcybiskupa w Gnieźnie? Powiada ksiądz Kurowski, za Trąbę który nadął, się i jechał nie gadając, już nic więcej. Podpiszę, czemu zaś nie? Powiada Jagiełło. Dobrogost z Nowego Dwora stateczny i poważny ksiądz. Był doktorem prawa na uniwersytecie w Padwie, i wierny koronie biskup, przecie jest. Wam, też kiedyś jak będzie trzeba podpiszę, powiada król, pojednawczo do księdza Trąby i Kurowskiego. Księże Trąbo? Moja, trąbo, głośno rycząca? Król podjechał do księdza. Zaciął się ty? Czy obraził na króla swego? Powiada Jagiełło. Prędzej podpisze mnie, kwit do kata, niźli na urząd jaki, w duchu powiedział sobie, Trąba. A głośno, do króla. Ja? Gdzie, zaś. Powiada ksiądz. Jeno ustnik mi się zapchał i zatkało mnie, na ten czas. A cha, to jedźmy w zgodzie, poweźmij wody źródlanej łyczek, to ci się, gęba odetka. Zaś podał księdzu, swoją manierkę z wodą, co za zaszczyt, można było sobie poczytać. Ze śmiechem powiedział król i pojechali my do Krakowa. W Krakowie, jako my pisali, nominację królewską dla arcybiskupa Dobrogosta. Ksiądz Trąba, powiada do Kurowskiego cichcem. Co my słyszeli na własne uszy i ślepia widzieli. Jeno każdy, udawał że pisze pilnie, i co by kleksy jakieś, na traktat nie spadły. Jagiełło nasz, pan czasem, nieraz takie tyrady wygłasza, że nie wiadomo, czy ze śmiechu się zatrząść? Czy lepiej zaś, szukać, suchej jakiej gałęzi w boru, do obwieszenia się na niej. Co mnie jako księdzu, i spowiednikowi owego, chyba nie uchodzi. Na to Kurowski powiada. Królem on jest, to i mu się nieraz litewskie żarty jeszcze trzymają. Ale to już widać, dobry pan będzie, i dla nas i dla królestwa naszego. Król podpisał nominację dla Dobrogosta, i mieliśmy nowego a i porządnego pasterza trzody bożej w królestwie. Później nieco, bo w dniu 26 lipca 1395 roku, nasza wielka królowa Jadwiga, ufundowała biedaczyskom szpital w Bieczu. Zaś dziesiątego sierpnia stawili się my w Sandomierzu, na czele z królem, bez rady królewskiej na szczęście, gdzie napisali my traktat sojuszniczy, przeciw krzyżactwu, z księciem Świętoborem I i Bogusławem VII z kolei. Na co, jak wieści te posłyszał, od szpiegów swoich wielki mistrz Konrad pluł, ze złości na odległość, przez okno refektarza wielkiego, aż do fosy na zamku w Malborku. I jako nam zaś powiadali Krzyżaki później, o mało co by przez okno, na zbity łeb nie wyleciał i we fosie by się zatopił bo przecie pływać nie potrafił, kmiot niemiecki. Trza rzec że mniej kłopotu król by nasz miał, zaś. A w połowie sierpnia przypędził do swojej kancelarii, ksiądz Trąba i powiada. Bierzcie i piszcie traktat królewski, na prawa miejskie na dzień 17 sierpnia mają być gotowe grodu Biskupca, bo to król postanowił ich ze wsi, do miasta wprowadzić, pewnikiem dla polepszenia stanu posiadania ilości grodów, w królestwie naszym.

ROK 1396

Rok 1396 z kolei bardzo wesoły się począł, bo król nasz chociaż nie mściwy był bardzo. Wezwał wojewodę krakowskiego Spytka z Melsztyna herbu Leliwa, i powiada owemu tak. Wasza miłość, zdaje się nie, aż tak daleko, wroga naszego wspólnego, Władysława mojego imiennika, Opolczyka zamieszkujesz? Zaś włości swoje masz niedaleko? A ten powiada, wąsa gryząc. A i juści wasza królewska mość. No i co? Nic, a co ma być? Powiada król, jeno takoż myślę sobie, że zdało by, się owemu szubrawcowi koszulę przetrzepać, bo mu zatęchła od smrodu. Mnie dojadł ów, że zdzierżyć nie mogę, jako wiesz mój Spytku, i pytać o to dwa razy nie musisz, boście i wszyscy widzieli jako było, jako, m na tron, krakowski chciał wejść. O naszym małżeństwie z królową Jadwigą, wcale, nie powiadając. I jako ten na Wawel napadł, z Wilhelmkiem Jadwigowym, na swaty. Na co Spytko powiada, prać owego? A i juści prać, i to zdrowo, żeby spamiętał sobie, komu w drogę włazi. Wojsko wasza miłość, da? Dam, jeno tak po cichu, bez rozgłosu. Bo jeszcze się Jadwiga obrazi że, my jej byłego swata po łbie obtłukli i tyłek owemu osmalili. Kiedy mam iść? Na owego psubrata? Jak, lody puszczą, pójdziesz po marcu zaraz. Wiosnę owemu przyspieszysz, cieplej mu będzie. Na co, Spytko powiada. To i palić go mam? Jako tam chcesz? Nie wiem, ale zdało by się może, i takie coś. Z resztą jako wojewoda krakowski, nie musisz mnie się pytać, gdzie z wojskiem i chorągwiami leziesz. To zaś jadę zaraz, powiada Spytko bo i mnie, gęba owego Opolczyka razi, wąsy mu przytnę. Jedź zaś, i wracaj, mi w zdrowiu. Spytko jako że krewki szlachcic był, po świętach wielkanocnych, wziął chorągwie krakowskie i poszedł, jako powiadali, na rozpatrzenie się w okolicy. W maju, powrócił, w chwale wielkiej. Do króla zalazł, i zaraz powiada. Wasza królewska mość. No? Co tam? Powiada Jagiełło. Opolczyka osmalił ja, tak że mu się odechce przeciw, koronie występować. Z dymem poszły, Lubliniec owego, jako i Olesno, a Gorzów Śląski jeszcze się kopci. Toś widzę, powiada król. Wcale nie zgorszy wódz. A i juści, bóg opłać, waszą królewską mość za dobra słowo. Jagiełło chciał już palnąć owego przez plecy w nagrodę, jako miał w zwyczaju. Ale rozmyślił się, i powiada. Dzięki ci mój Spytku, niech to między nami się zostanie. A jakoż inaczej? Wasza królewska mość. I polazł do swoich kwater wąsa kręcąc. Na początku roku 1397,papież Bonifacy IX z kolei, wydał bullę swoją ku zadowoleniu, księży naszych obu, Kurowskiego i Trąby. Bo poleźli my za nimi na Krakowską Akademię gdzie utworzono wydział teologia, e. Zaś ja powiadam, do Jakubka Kuny bo i lazł z nami jako doktor tej uczelni szacownej. Pomnisz, to trutniu, jako ci Kurowski radził się na teologie zapisać? Co pamiętać nie mam, jeno wtedy, nie było tam owego wydziału, wobec czego jako medyk, zwolniony się z takiego obowiązku do dziś dnia poczuwam. Po inauguracji poszli my z Janotą, Jakubkiem i Pietrem Malarczykiem do gospody, pod Wydrwigroszem. Zaś Jakubek, płacił jako dobrze w kiesę medyk biorący. Płacił za wszystkich, bez szemrania. Powiadał ja owemu, tak. Właściwie, to powinienem ci jako kumoter twój w, dzięki wyłożyć. Bo i sam, posadę, m dostał i ciebie od swoich garów odstawił. A tak byś mnie zeżarł jako głodomór krakowski z kretesem. Jakubek, zaś wąsa zagryzł jak sam Spytko z Melsztyna. Zaś powiada szybko jako u niego, gębę drąc głośno. Żeby nie moja bieda, dziś pewnikiem byś, za dziada kościelnego pod Kościołem Mariackim się ostał. Amen, powiadam owemu.

ROK 1397

11 stycznia papież Bonifacy IX wydał bullę o utworzeniu wydziału teologicznego przy Akademii Krakowskiej. 24 lutego w Radzyniu Chełmińskim należącym do państwa zakonu krzyżackiego została utworzona antykrzyżacka organizacja szlachty ziemi chełmińskiej o nazwie Związek Jaszczurczy. Opanowanie przez Jagiełłę i Witolda terenów leżących nad Morzem Czarnym.

ROK 1398

Ale za wesoło nie było, w tym 1398 roku, bo oto kniaź Witold umyślił sobie, że aż po Morze Czarne korona Polska, wraz z Litwą ma siedzieć. I polazł tam jako, mara senna aż po Worsklę daleko na południe. Wraz z nim na szczęście dla nas, bez pisarczyków żadnych, część wojsk naszych, na nieszczęście owego, ze Spytkiem II z Melsztyna. I kilkoma Chorągwiami krakowskimi.

ROK 1399

Nastał 1399 rok, pamiętny dla wszystkich bo tragiczny dla nas, jako mało kiedy. W pierwej szło wszystko jako, tako i po staremu. Pod koniec marca, zaraz, po świętach wielkanocnych, król do mnie się doczepił w kancelarii z samego rana, i powiada. Słuchaj mnie jeno, Umiesz ty Credo i Pater Noster składnie? Na co tak mnie się śmiać zachciało, jeno że w gębę mu nie śmiałem śmiechem parsknąć. Powiadam jako zwykle, bardziej niźli dyplomatycznie. Jako mnie kijami księża jeszcze w szkółce za młodu przyuczyli spamiętałem sobie dobrze i na pamięć zakonotowałem po wieki wieków. Wasza królewska mość. Na co Jagiełło, palnął mnie przez plecy swoim starym zwyczajem, i gada z gębą zadowoloną wielce. No. To zaś weźmiesz mi i przepiszesz Credo i Pater Noster dziesięć razy na osobnych kartach. Jak zaś przepiszesz, siądziemy razem przy dzbanie. Jak miodu krakowskiego? Wasza królewska mość to bardzo chętnie, powiadam. Wody tylko źródlanej trutniu miodowy. Zaś ja po litewsku przetłumaczę i do Wilna, Janota karty zawiezie bo ciemnota tam taka, że modlić się jeszcze porządnie nie umieją. To jak zaś przepiszesz, Trąba lubo Kurowski niech sprawdzi czy żeś błędów jakiś, nie nawyczyniał. Słyszy Trąba? Na co ksiądz Trąba i Kurowski, wstali ze stołków, i łbami skinęli że rozkaz króla przyjęli do wiadomości. A ksiądz Trąba powiada. Trąbię waszej królewskiej mości że sprawdzać, jego aż za mocno w sztuce skrybo, wania pilnować nie trza, bo oba nasi pisarze składnie wszystko przepisują chyba ze strachu, przed waszą królewską mością. Na co, król głową pokręcił i powiada, na mnie łapą znowu pokazując. Ten tu ponoć piekła się jeno boi i własnej baby jako słyszałem. Ale co tam, przepiszcie mi to, a szybko. Zaś do mnie znowu bardziej łagodnie i dyplomatycznie, niźli ja do niego powiada. Twoja niewiasta, ponoć ładne figury w drzewie, rzeźbi czy jak tam się zwie? I ptaszki kolorowe, ponoć jako żywe? Z ręki jej, wychodzą piękne bardzo. Zaś ja, jako skryba królewski, wasza królewska mość. Z jej ręki ledwie żywy, nieraz uchodzę, gorzej krzyżaków i tatarów, jak kniaź Witold teraz nad morzem Czarnym się trudzi. Co tam gadasz mi, po próżnicy, powiada król. To nie trzeba piwska pić i ze mnie przykład brać. Na co, m ślepia roztworzył szeroko a księża z Marcinem poczęli się śmiać z cicha. To powiadam, aby sprawę wybielić. A z czego, wasza królewska mość, takie coś wie? A z tego, Trąbo jedna, że wasz król wszystko wie. Nie uwłaczając księdzu Trąbie teraz. Bóg zapłać, waszej miłości, powiada ksiądz Trąba. Powiadam przeto ja królowi. Czyni owa cuda jakieś, z drzewa lipnego. Na co król gębę, w uśmiech zaraz powziął. O ptaszyskach słysząc i powiada. Janota mnie, i Jakubek Kuna powiadał, że widzieli u ciebie ptaszysków pełno w chałupie, jak w lesie jakim. Dziedzica będziemy mieć, bo królowa nasza w stanie błogosławionym jest, pojmujesz trutniu? Zaś takie ptaszyny kolorowe, u kołyski dziecku królewskiemu, chciał by ja uwiesić, i po temu, mnie twoja niewiasta konieczna zaraz. A kiedy może, twoja niewiasta przyjść do nas na zamek? Jak wasza królewska mość nakazuje, zaraz. Zaraz? Bez turbacji jutro, niech zajdzie. Na co wszyscy w kancelarii, księża Kurowski i Trąba, gratulować poczęli królowi, jako i sobie samym wzajem, radość była bardzo wielka. Na to król powiada, do księdza Mikołaja Kurowskiego. Nie koniec, to radości dla was, bom oto od papieża translację dla księdza dostał i na biskupa księdza, w końcu mianujemy. Obejmie ksiądz, od dziś biskupstwo włocławskie. Jako, m chciał, z dawna. Kurowski czerwony na gębie się zrobił i aż siadł na stołku, z wrażenia. Zaś powiada, ksiądz Trąba, to trza nam opić oba sukcesy, wodą święconą. Na co Jagiełło zaraz, podejrzenie powziął że ku niemu przytyk, ksiądz Trąba zatrąbił. Jeno że król, w humorze był świetnym, nie powiadał nic, jeno zaśmiał się, i powiada. Niech Trąba nie trąbi byle czego, bo jemu biskupstwa, nie dam jak by co. Jeśli wody źródlane czy święcone ci śmieszne, będą. A jako zatrąbisz, w zgodzie z kapelą moją, dam prędzej niźli Trąba twoja, myśli sobie. Ksiądz Trąba zaś powiada zaraz. Dzięki waszej królewskiej mości, za pamięć na przyszłość. Amen, ja mu na to, powiedział. Po południu pojechał ja, na szkapie swojej do chałupy, szkapę zaś dał Jaśkowi do oporządzenia, i wlazł do środka. Myślę sobie w duchu, dam ja ci takiego trutnia miodowego, niewiasto moja a komtursko tucholska, że sobie spamiętasz na wieki. Przysiadł ja wedle stołu, z gębą nad wyraz, smutną bardzo. A pisarczyk, owa pyta się zaraz. Czego to taką gębę strutą masz, jak truchło blade przed pochówkiem? Albo to. Jako byś, przed sądem grodzkim i katem na rynku, siedział? Ja? Niczego. Zaś lepiej ty, o swojej gębie pomyśl, nie będziesz pogadywała głupio, przeciw królowi swojemu. Pewnikiem prędzej cię straże grodowe, albo zamkowe powezmą, bo na stos raczej poleziesz, jako czarownica. Ja? A za co? Przecie ja czarami się żadnymi nie zajmuję. Powiada raczej dość mocno przestraszona pisarczyk, owa. Dowiesz się, jak cię Jagiełło, na spytki poweźmie, albo pod sąd, świętej inkwizycji odda, powiadam owej. Bo i kazał ci się migiem przywlec, do owego i sprawę zdać, z poczynań swoich przeciw koronie i jemu samemu, gorzej od kniazia Witolda i krzyżaków, ponoć przeciw niemu gadasz. Ja, przeciw królowi, gadam? Zdurniał ty całkiem? Powiadał mnie król, dziś bardzo rozeźlony, że ino po temu, straży po ciebie, na razie nie posłał, z uwagi na moje przy dworze i w kancelarii zasługi. Ciekawe bardzo banialuki mi tu powiadasz, trutniu wawelski. A i juści, dadzą ci, na zamku trutnia wawelskiego, to ci się odechce powiadać byle czego. Powiadam owej. Masz ty jutro z samego rana, powziąć swoje manatki, oraz te figury, co je po dniach całych strugasz, z owymi ptaszyskami kolorowymi. Poweźmij, takoż ze sobą, jaki większy połeć słoniny, i cebuli czy tam, jakiegoś innego warzywa, z bochnem chlebka jakiego, bo dzban wody splesłej tam, pewnikiem ci Marcin, po znajomości ze mną, ze straży zamkowej, pewnikiem doniesie. Zaś rano, na dziewiątą godzinę z rana masz, się ze mną u króla pokazać. Jeno odziej się ciepło, a dostatnio co byś mnie wstydu nie naniosła. Ta zaś, zaraz inaczej zaczęła pogadywać. A może to, byś miodu z komory podpił, lecę zaraz i ci doniosę. Mam ci ja i kapłona tłustego, com spiekła z rana. Już chciała owa przepłakiwać, na los swój straszny we wieży albo i w lochu jakimś. Kiedy Jaśko zięć nasz durny, przylazł, i powiada. Wasza miłość, kumotrowie waszej miłości przyleźli, ze dworu. Ów medyk Jakubek, z tym litewskim rycerzem Janotą. Puszczać ich? Co się głupawo przepytujesz, jako głąb kapustny? Puszczaj ino, migiem. Pewnikiem po ową niewiastę, moją przyleźli do aresztu ją brać. Kuna z Janotą, do aresztu kogo brać? Co wasza miłość, za bzdurstwa powiada? Przecie jak by co, król by straże, posłał nie jakiś kumotrów, waszej miłości. Nie wiem ja kogo i po co król nasz posyła, nie moja w tym rzecz. Nie pogaduj mnie tu jako król Salomon biblijny, jeno leźcie do wrót, rozdziawiać owe. Niechaj i owa idzie, niewiasta moja, niech zaś się zwie co, od niej tamci chcą. Zaś moja, polazła za Jaśkiem, z chustką przy nosie. Po pół, niecałej ćwierci pacierza, we troje już byli w izbie. Powiadam ja obu, uprzejmie jako zwykle. Czego? Miodu? Czy z workiem, przyleźli wy, na niewiastę moją? Jaką niewiastę, zdurniał ty? Z jakim workiem? Czy my hycle grodowe, jakie albo co? Powiada Jakubek Kuna. Zaś Janota, jako wielbiciel do niedawna, owej powiada zaraz. Gdzie zaś taką, cudną niewiastę do worków wsadzać? By kto chciał? Chyba by, na umyśle szwankować musiał. Bo mnie ów powiadał, gada do Jakubka i Janoty, zaraz moja. Że przecie, mnie król do wieży czy do lochu obsadzić chce i na stos skazać. Za sądem inkwizycji świętej. Waszą miłość? Król nasz? Gdzie zaś? Przecie nic takiego, nasz król nie powiadał. Jeno, że to prosił waszą miłość, przez pani męża, tego o tu. Zaś o najście szacownej pani jutro, wedle niego, co chciał ptaszyska i figury, waszej miłości u kołyski przyszłego dziedzica jego zawiesić i ustawić, bo my mu powiadali wcześniej. Jakie to śliczności, wasza miłość rączkami swoimi wyrabia. Ot jak było. A nie, do wieży czy lochu jakiego, jeno na komnaty królewskie dla widzenia się z królem i naszą królową Jadwigą błogosławioną. Zaś myślę, szybciej kontratak prowadź bo przepadniesz, jak krzyżaki pod ręką Jagiełły. Na to moja niewiasta, do mnie się odwróciła. I powiada groźnie. Chcesz ty ośle jeden, kapłonem pieczonym lubo lepiej świeżym, ale po łbie durnym? Albo i miodu? Dam ja ci takiego miodu że cały rok się będziesz oblizywał z oskomy, że się ci i odechce prędzej owego, niźli sobie myślisz. Siadajcie panowie, do stołu, ugościć mnie was się trza jako, należy. Po chwili, jakiejś otrzeźwiała owa, z przestrachu, i powiada. Do Jakubka i Janoty. A na mnie niewinnego, gapiąc się ślepiami niebieskimi jak bazyliszek. Dziw mnie to jeno, że król trzyma owego trutnia, w kancelarii u Kurowskiego. Jakoś przecie ty taki głupi, jako nie jedna ciżma, ale dwie z lewej nogi powzięte. A co miał, ci powiadać, jakie to ślepia Jagiełło zrobił, że chciał twoje ptaszyska zaraz widzieć, jako by mu mało było tych, co po dniach i nocach całych śledzi jak szpiedzy krzyżaków i cmoka, oglądając owe, jak dziatwa co na jarmarku kuglarzy obaczywszy. To zaś, takie cudactwa powiadasz że myślała ja że trupem ze strachu padnę? Marysia, albo Anielcia! Za, wrzasnęła pisarczyk, owa. Co pani nakaże? Maryśka nos, wsadziła w drzwi, zaś Janotę zobaczywszy, zaraz uśmiech na gębę powzięła, jak księżyc w pełni. Weź, mi, i z loszku przynieś gąsiorek miodu. Tamta zaś, powiada szybko. Już, e lecę. Na co jam, zawrzasnął za ową. Zapomniała ty, do wrzasnąć, Maryśka. Zadzieram kiecę i lecę. Po chwili tamta, z gębą czerwoną, z pośpiechu wróciła z piwniczki. Na stół, przeto postawiła gąsior z miodem, i stała z gębą uśmiechniętą dalej, jak by jej piątej klepki brakło. Zaś moja niewiasta niesforna, powiada do Janoty i Jakubka, podpijcie sobie godnie rycerze. Owemu, nie nalewać niczego, bo i tak głupi jak ciżma, a jako by się opił jeszcze raz taki głupi jak, stołowa noga. Te zaś, zaraz smakowicie zamlaskali gębami ochoczo, i zasiadali prędzej do stołu, niźli przyleźli. To, m wziął pióra swoje i pergaminy i polazł do drugiego stołu przepisywać, owe Credo i Pater Noster co, m dopiero co od swojej dostał. Zaś kmiotkowie siedzieli mnie do północka, a jako już za dużo mieli w czubach. Kazała moja nieznośna, ich obu do wózka Jaśkowi wsadzić i na zamek powieźć. Jam zaś udał śpiącego strasznie, i poszedł na piętro do izby synowskiej zawarł się od środka, i spał do rana. W strachu wprawdzie, czy oblężenie jakie nie przyjdzie, jak na Władysława Opolczyka Spytko z Melsztyna uczynił. Ale że to i jakoś nie nacierał wróg, zasnął jam smacznie. Rano, m konia powziął, zaś jechać chciał do robót swoich, nie bacząc na mojego komtura tucholskiego. Patrze ja, a w drzwiach stoi pisarczyk, owa ustrojona jak kukła krakowska, nawet zaś gębę sobie chyba sokiem z buraka pokraśniała, i powiada. Pies cię nosem trącał, za twoją głupotę, daruję ci ostatni raz, bierzesz zaś mnie na koń, przed się? Czy mam na piechtę zasuwać pod górę na Wawel co? Ja z tobą przecie, zamiaru nie mam uchodzić pogoni. Ani nie jest ja, twój zalotnik co, by cię miał w Jasyr brać, jako już dwadzieścia kilka roków, mnie gnębisz jako dziada swego. Prędzej Janota wielbiciel twój nowy, by cię powiózł wierzchem, jako by się nie bał, po łbie brać. Lubo wózek, nasz poweźmie ona, jako to niewieście przystoi, i koniem z paradą, jak krzyżaki do króla z poselstwem lezą, polezie. Lubo na wawel na zaproszenie króla Władka jedzie, za mną czy przede mną jako z mężem prawym. Ot co. Niech ci jest, pójdę wierzchem powiada, owa. Jeno nie myśl sobie, że za tobą wlekła się będę, jak branka słabowita, w tatarską niewolę. Powiada, pisarczyk, owa. Jeszcze ci coś rzeknę powiadam owej. Zważaj co byś na łeb, swój piękny na bruk nie zleciała, jak się w siodle z radości kręcisz będziesz. Nie bój się ty kmiotku jeden, lepiej ja konno jeżdżę niż się twojemu durnemu łbu zdaje. Ale tylko z mojej stajni? Może, powiada owa śmiele i ślepiami mi zalotnie klapie. Na com się oblizał, bo i śliczna była jak by nie moja. Ale, m machnął na to na razie łapą, pomny na wczorajsze. To zmieniłem temat i mówię owej zalotnicy w spódnicy. Słuchaj no mnie uważnie, jako swego męża statecznego. Na co się ta, tak obśmiała aż jej wszystkie białe jak u wilka zębiska się pokazały. No? Jako tak dalej, będzie lazło, ów Janota niebawem o rękę naszej Maryśki błagał będzie. No i co? Źle będzie miała? Bo ja wiem? Litwiny, dziki lud. Tyś, od owych dzikszy i jakoś żyję z tobą tyle roków. Przecie zaraz jej nie musisz, owemu dawać, albo i w ogóle. Powiada słusznie pisarczyk, owa. Zaś tam z zalotnikami durnymi. Powiadam jej. To ruszaj przodem, ty niewiasto nieznośna. Ja zaś, jako eskorta ci posłużę. I pojechali my w zgodzie, jako takiej, jakoż przecie małżonkom przystało. Na zamku, konie uwiązali stajenne, a, my oba jako że na zegarze już, dziewiąta godzina wybiła. Wleźli na piętro do komnat królewskich, wedle drzwi straży zameldował jam, swoje z królem uwidzenie. Przeto Marcin polazł po Maćka pyzatego. A ten jak przylazł, powiada. Król z królową wiedzą i czekają pani pisarz, owej, z mężem pani. Machnął ja łapą na takie cyrkulacje, a tamta gębę zrobiła, jak by przynajmniej, wielkim kniaziem litewskim była. W imię ojca i syna i ducha świętego, powiadam sobie w myśli. Ta, mnie tu dopiero obsmaruje sadzą, będę jak kominiarz Jędrzej stary wyglądał, co z komina dopiero wylazł. Król z królową już po porannej polewce byli i siedzieli oboje wedle kominka.

Jadwiga w modlitwie
Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 66.29
drukowana A5
Kolorowa
za 96.18