E-book
7.35
drukowana A5
29.88
drukowana A5
Kolorowa
54.26
bezsenność w świetle

Bezpłatny fragment - bezsenność w świetle


Objętość:
125 str.
ISBN:
978-83-8369-021-6
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 29.88
drukowana A5
Kolorowa
za 54.26

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

W czeluść poezji Charliego nie wstępuje się stopniowo. W tę otchłań czytelnik wpada z gwałtownym impetem, gubiąc po drodze co najmniej buty, a niewykluczone, że również resztki nadziei. Nadziei i wiary, których, krocząc przez mroki egzystencji, nie traci do końca sam podmiot liryczny, desperacko poszukując strzępów sensu w oceanie absurdu.
Charlie pisze tak, jak pisać powinien dobry Poeta, choć poetą uporczywie nie chce dać się nazwać. Pisze bezkompromisowo, otwarcie i do bólu szczerze. Nie ma tutaj przerostu formy nad treścią, ani piętrowych metafor. Nie ma tu iluzji, lukru i różowych jednorożców. Znajdziemy tu odarte ze złudzeń konstatacje, dotyczące moralnej kondycji człowieka, nieuchronności przemijania, ciężkiego jarzma samotności oraz cierpienia, nierozerwalnie związanego z losem człowieka. Niesłychana wprost sugestywność przekazu powoduje, że trudno uwolnić się od tej dramatycznej podróży. Niezwykła błyskotliwość, trafność spostrzeżeń i znakomity warsztat pisarski sprawia, że ta Poezja jest doprawdy upiornie przepiękną torturą.
Osobiście uważam twórczość tego szaleńca za absolutny błysk geniuszu.

Kamil Prabucki, pisarz

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎


‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎


Charlie K. Pill jest poetą kochającym obraz, klimatyczność i przesłanie. Jego wiersze tętnią życiem, są pełne emocji — nie sposób przejść obok nich obojętnie, zatrzymują i zmuszają do refleksji. Poprzez dobór środków poetyckich, budowanie nastroju, skutecznie potrafi przekonać czytelnika, że warto mieć plany i wcielać je w życie, bez względu na przeszkody, jakie mogą stanąć na drodze do ich realizacji.
Poezja Charlie K. Pilla, moim zdaniem, jest swoistą szermierką słowa, które trafiają w czułe punkty celną puentą. Myślę, że warto zapoznać się z jego wierszami, a może nawet zaprzyjaźnić. Polecam.

Łucja Pecolt, poetka

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎


Charlie K. Pill,
urodzony 7 czerwca 1973 roku w Krakowie.
Poeta, prozaik.
Na początku lat dziewięćdziesiątych prowadził audycję autorską „Trzy godziny czystej słoniny” w UNI Radio Poznań.
W latach 2010—2011 pełnił funkcję zastępcy redaktora naczelnego miesięcznika „Ekspres polski” na Majorce.
Jego wiersze znalazły się w kilku antologiach, w tym we włosko-polskiej antologii „Ponte poetico” i almanachu poetów emigracyjnych „Tu i tam”. Publikuje dla kilkudziesięciu poetyckich grup internetowych. Jego utwory pojawiały się również w miesięczniku „Bezkres” i w audycji „Pióro Feniksa” w Radiu Guardian.
Jest współtwórcą i administratorem grupy internetowej „Poetycka Kawiarenka Charliego”. Debiutował w kwietniu 2021 roku, tomikiem „huśtawki”, w następnym roku światło dzienne ujrzał drugi tomik zatytułowany „rok zero”.

Najgorszy

a najgorszy jest strach

strach tak zimny jak ogień

zawsze odciśnie ślad

kiedy dusisz go w sobie


smutek najgorszy jest

rdzawe samotne wżery

milczy człek

milczy świat

gdy potrzeba być szczerym


bo najgorszy jest ból

ból i ciała

i duszy

ciszy szron ściele się

nie jest w stanie nic wzruszyć


i najgorszy jest sen

pełen przepięknych istot

życiu zadaje kłam

patrząc na rzeczywistość


lecz najgorszy jest gniew

gniew jak rak ludzkość toczy

wściekłość

nienawiść

grzech

przejrzyj wreszcie na oczy

Trochę szkoda

gaśnie zapałka

sen ziewa

nudno

dni anoreksji

bez końca chudną


czerń się wylewa

z pękniętych naczyń

to co znaczyło

nic już nie znaczy


szukam wciąż sensu

lecz w koło ciemność

niebo z pogardą

wisi nade mną


wierzę

lecz wiara wolna od cudów

zero jedynka

świątynia brudu


cyber miłości

na światłowodach

był świat

był kiedyś

i trochę szkoda


dźwięk telefonu

tkanki rozrywa

pozór

od dawna ziemia nieżywa


tłum klaszcze w dłonie

z nawyku raczej

chciałbym jak każdy

lecz nic nie znaczę


morsem

wysyłam myśli do świata

wśród wątpliwości

bo z kim się bratać


sznur ciągle kusi

w ciężkiej zasłonie

zaciągam story

a życie płonie

I spokój święty

jestem

mnie nie ma

odwieczne pytanie

zdarzeń okruchy sieje przeznaczenie

blade odbicie

wieczna zawierucha

co jest złudzeniem


kurek nadziei zżera rdza zwątpienia

to co przychodzi

przychodzi nie w porę

łyk wątpliwości

placebo zbawienia

i myśli chore


wyszliśmy z wody

aby skończyć w bagnie

spakuj pretensje w swój prywatny worek

z duszą jak gwoździe na krzyżu istnienia

kto jest potworem


niebo się marszczy jak pomięty papier

z wierszem

którego nikt nie chcę przeczytać

blakną litery

blakną z nimi ludzie

pora już znikać


którędy droga

jeśli ta istnieje

rój drogowskazów kłamie jak najęty

trudno odnaleźć siebie w tym zamęcie

i spokój święty

Póki bije serce

znów wstaniesz świtem

okruszki szczęścia

zbierać nim je zmyją nienawiści deszcze

i pochylony nad białym zeszytem

strofy powklejasz

co przeżyły jeszcze


tak czas ucieka

nijak go dogonić

siatkówka oka odbija obrazy

a myśli tańczą

i popioły westchnień

cała planeta czarna jest od sadzy


łatwo się poddać

kiedy noc nadciąga

wlecze za sobą potępione armie

światło się broni

ale jakby słabiej

smutkiem

jak chlebem powszednim się karmię


jak to możliwe że tylu odeszło

a może wcale ich nigdy nie było

ponad wątpliwość

to co nas ratuje

to umęczona

nieśmiertelna miłość


pełzniesz do mety

czymkolwiek by była

pancerz uwiera w długiej drogi męce

ale nie staniesz

na pohybel czartom

póki nie stanie w twojej piersi serce

Lombard

w lombardzie jak wielki cmentarz

co się na rogu gdzieś ostał

są dusze do wynajęcia

lawety pełne

rzecz prosta


są dusze do wynajęcia

lecz z nich korzystać nikt nie chce

są brudne

pocerowane

sam widok przeszywa dreszczem


ciut małe

i ciut za duże

dusze co przeszły niejedno

niby oferta jest dobra

lecz jaką możesz mieć pewność


ja jedną wezmę na próbę

tak od niedawna mnie kusi

to trochę smutne się włóczyć

samotnie

w deszczu

bez duszy


niech będzie trochę przyciasna

lub niech zahacza o ziemię

lepiej mieć duszę z lumpeksu

lepiej ją mieć

niż nic nie mieć


Na imię mam smutek

skropliła się radość

na imię mam smutek

pomięte marzenia

zamarzły pod butem


wycieram kurz z półek

tam stała nadzieja

rozpadła się cała

nie sposób posklejać


czy bóg wierzy w siebie

czy dawno już przestał

z maszyny z duszami

wypada wciąż reszta


dług rośnie za długiem

i życie pożera

sto razy zaczynasz

sto razy od zera


a słońce wciąż wschodzi

i rasę ma w dupie

nie warta zachodu

na imię mam smutek

Eden

rozsypane fragmenty

bez twarzy

imienia

to ułuda tylko

czy też jestem jeszcze

modlę się czasami do sensu istnienia

ale tak jak wszystko

sens odpłynie z deszczem


przeczytany do kości

martin

martin eden

życia

co jak śmierć jest

naderwana strona

siądźmy jak od wieków

pijmy na pohybel

aż z ostatnim marzeniem

wiara w słowo skona


tak skostniałe sumienia

i ta serca dzikość

co po nocach spać nie da

nie da nawet umrzeć

arsenały spuchnięte

od cudownych lekarstw

czy naprawdę uważasz

człowiek to brzmi dumnie


gasną lampki na jezior

nieruchomych taflach

słońc miliardy znów płoną

niewzruszoną trwogą

ten pierwotny atawizm

ciągną ćmy do światła

piedestały wciąż nowe

nowym dekalogom


tak przeciekam przez życie

łudząc się nadzieją

że napotkam istnienia które mnie zachwycą

tak bym chciał

i ty także

wiary tylko trzeba

bo na końcu tej drogi

można spotkać nicość

Spokój

w poprzek wieczności

spokój

tak spokój

bez sekundnika tarcza

sól w oku


znów zmiana skóry

z nieba do nieba

zaszyte usta

zatruta gleba


czysto aż cuchnie

falstart zegarów

miliard alicji

w krainie czarów


szok

sen nie przyjdzie

nadchodzi jasność

schody do nieba

w popiołach zgasną


i słów nadwaga

po co nam rozum

kłamstw gwiazdozbiory

bez wielkich wozów


krzyczą o litość

serca spuchnięte

ostatni wydech

brak za zakrętem


to nie poezja

a to i owszem

dusz giełda

bessa

lepsze są gorsze


dzień jakoś przeżyć

błąd w cyrografie

spokój

spokojem zapełniam papier

Dorożka

tak łatwo odnaleźć się dobrym

tak trudno powiedzieć przepraszam

fałszywy blask próchna na duszy

fałszywy jak usta judasza


tak łatwo ocenić bliźniego

tak trudno dziękuję wydusić

zrozumieć daj boże

zrozumieć

że kluczem jest może nie musi


zegary zbierają swe żniwo

ja stoję na klifie

wiatr wieje

pozostać

czy skoczyć już w niebyt

tak zimny jak ludzkie nadzieje


krwi krople z niebiańskiej kroplówki

jak kosa w krąg sunie minutnik

to smutne że czasu ubywa

lecz powiedz co nie jest tu smutne


ból dratwą się jakoś zaszyje

blizn setka jak taniec pajęczyn

wiem tyle i tyle mi starczy

wiem tyle i tyle mi sterczy


biskupom też zdarza się kłamać

być może szokuje to wiernych

ja wierzę że jakoś wytrzyma

cień serca w nadziejach pancernych


tak tracę dzień za dniem miast zyskać

to zyskać co balans ci daje

na mokrych poręczach wyborów

na drodze gdzie głównie rozstaje


poranek zmęczonej tak wiary

zachody straconych już złudzeń

iść spać trochę strach bowiem nie wiem

czy jeszcze się kiedyś obudzę


tak tkwimy w tym wielkim akwarium

a woda nie słodka lecz gorzka

planety się kręcą bezgłośnie

wesoła kosmiczna dorożka


znów ziemia w kolejnym bezdechu

a uśmiech w męczarniach umiera

są zera jak wielkie jedynki

lecz częściej jedynki jak zera

Nie ma już więcej pytań

człowiek myli się czasem

przeszłym niedokonanym

nowe plany butwieją

mnożą się białe plamy


tyle wrażeń umknęło

czy pamiętasz coś z wczoraj

teraźniejszość grillujesz

przyszłość ciągle jest chora


przyszłość ciągle ma katar

przeziębione marzenia

chory świat

ludzie z dykty

kaszląc kręci się ziemia


ale choćbym się potknął

tysiąc razy i jeden

wyprostuję garb

pójdę

dokąd

powiedz mi

nie wiem


czy ty też czasem czujesz

jak to życie umyka

nie odpowiedź jest ważna

nie ma już więcej pytań

Póki

póki nie puści mojej dłoni anioł

póty nadzieja do końca nie zgasła

piekielnym ogniem świat może pożerać

przegniłe miasta


póki kołacze w mojej piersi serce

póty miłości starczy ten ogarek

światło zapalę może wiatr nie zdmuchnie

ciągle mam wiarę


póki na wieży bije dzwon na trwogę

póty nie wszystko jest chyba stracone

stoję i słucham kiedy dla mnie zabrzmi

ostatni dzwonek


póki ostatni żyje dobry człowiek

póty na balu wciąż dźwięczy muzyka

dusza siwieje to smutna wiadomość

powoli znikam

A co najgorsze

a co najgorsze to czekać

na nic

i nie mieć też planów

jak charkot milionów gardeł

i milion strun z fortepianu


a co najgorsze to przeżyć

siebie samego za wcześnie

co zrobić z tą resztą czasu

nikt nie rozchodzi po mieście


a co najgorsze to wierzyć

dowodu nie mieć do końca

jest coś

czy nie ma nic oprócz

trzeciej planety od słońca


a co najgorsze to kochać

tak kochać by nie mieć złudzeń

zdrady i strachu i braku

kochać by żyć jak najdłużej


a co najgorsze to umrzeć

z wolna

jak księżyc przez cykle

umierać z każdym dniem trochę

lecz tak umiera się zwykle


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 29.88
drukowana A5
Kolorowa
za 54.26