W czeluść poezji Charliego nie wstępuje się stopniowo. W tę otchłań czytelnik wpada z gwałtownym impetem, gubiąc po drodze co najmniej buty, a niewykluczone, że również resztki nadziei. Nadziei i wiary, których, krocząc przez mroki egzystencji, nie traci do końca sam podmiot liryczny, desperacko poszukując strzępów sensu w oceanie absurdu.
Charlie pisze tak, jak pisać powinien dobry Poeta, choć poetą uporczywie nie chce dać się nazwać. Pisze bezkompromisowo, otwarcie i do bólu szczerze. Nie ma tutaj przerostu formy nad treścią, ani piętrowych metafor. Nie ma tu iluzji, lukru i różowych jednorożców. Znajdziemy tu odarte ze złudzeń konstatacje, dotyczące moralnej kondycji człowieka, nieuchronności przemijania, ciężkiego jarzma samotności oraz cierpienia, nierozerwalnie związanego z losem człowieka. Niesłychana wprost sugestywność przekazu powoduje, że trudno uwolnić się od tej dramatycznej podróży. Niezwykła błyskotliwość, trafność spostrzeżeń i znakomity warsztat pisarski sprawia, że ta Poezja jest doprawdy upiornie przepiękną torturą.
Osobiście uważam twórczość tego szaleńca za absolutny błysk geniuszu.
Kamil Prabucki, pisarz
Charlie K. Pill jest poetą kochającym obraz, klimatyczność i przesłanie. Jego wiersze tętnią życiem, są pełne emocji — nie sposób przejść obok nich obojętnie, zatrzymują i zmuszają do refleksji. Poprzez dobór środków poetyckich, budowanie nastroju, skutecznie potrafi przekonać czytelnika, że warto mieć plany i wcielać je w życie, bez względu na przeszkody, jakie mogą stanąć na drodze do ich realizacji.
Poezja Charlie K. Pilla, moim zdaniem, jest swoistą szermierką słowa, które trafiają w czułe punkty celną puentą. Myślę, że warto zapoznać się z jego wierszami, a może nawet zaprzyjaźnić. Polecam.
Łucja Pecolt, poetka
Charlie K. Pill,
urodzony 7 czerwca 1973 roku w Krakowie.
Poeta, prozaik.
Na początku lat dziewięćdziesiątych prowadził audycję autorską „Trzy godziny czystej słoniny” w UNI Radio Poznań.
W latach 2010—2011 pełnił funkcję zastępcy redaktora naczelnego miesięcznika „Ekspres polski” na Majorce.
Jego wiersze znalazły się w kilku antologiach, w tym we włosko-polskiej antologii „Ponte poetico” i almanachu poetów emigracyjnych „Tu i tam”. Publikuje dla kilkudziesięciu poetyckich grup internetowych. Jego utwory pojawiały się również w miesięczniku „Bezkres” i w audycji „Pióro Feniksa” w Radiu Guardian.
Jest współtwórcą i administratorem grupy internetowej „Poetycka Kawiarenka Charliego”. Debiutował w kwietniu 2021 roku, tomikiem „huśtawki”, w następnym roku światło dzienne ujrzał drugi tomik zatytułowany „rok zero”.
Najgorszy
a najgorszy jest strach
strach tak zimny jak ogień
zawsze odciśnie ślad
kiedy dusisz go w sobie
smutek najgorszy jest
rdzawe samotne wżery
milczy człek
milczy świat
gdy potrzeba być szczerym
bo najgorszy jest ból
ból i ciała
i duszy
ciszy szron ściele się
nie jest w stanie nic wzruszyć
i najgorszy jest sen
pełen przepięknych istot
życiu zadaje kłam
patrząc na rzeczywistość
lecz najgorszy jest gniew
gniew jak rak ludzkość toczy
wściekłość
nienawiść
grzech
przejrzyj wreszcie na oczy
Trochę szkoda
gaśnie zapałka
sen ziewa
nudno
dni anoreksji
bez końca chudną
czerń się wylewa
z pękniętych naczyń
to co znaczyło
nic już nie znaczy
szukam wciąż sensu
lecz w koło ciemność
niebo z pogardą
wisi nade mną
wierzę
lecz wiara wolna od cudów
zero jedynka
świątynia brudu
cyber miłości
na światłowodach
był świat
był kiedyś
i trochę szkoda
dźwięk telefonu
tkanki rozrywa
pozór
od dawna ziemia nieżywa
tłum klaszcze w dłonie
z nawyku raczej
chciałbym jak każdy
lecz nic nie znaczę
morsem
wysyłam myśli do świata
wśród wątpliwości
bo z kim się bratać
sznur ciągle kusi
w ciężkiej zasłonie
zaciągam story
a życie płonie
I spokój święty
jestem
mnie nie ma
odwieczne pytanie
zdarzeń okruchy sieje przeznaczenie
blade odbicie
wieczna zawierucha
co jest złudzeniem
kurek nadziei zżera rdza zwątpienia
to co przychodzi
przychodzi nie w porę
łyk wątpliwości
placebo zbawienia
i myśli chore
wyszliśmy z wody
aby skończyć w bagnie
spakuj pretensje w swój prywatny worek
z duszą jak gwoździe na krzyżu istnienia
kto jest potworem
niebo się marszczy jak pomięty papier
z wierszem
którego nikt nie chcę przeczytać
blakną litery
blakną z nimi ludzie
pora już znikać
którędy droga
jeśli ta istnieje
rój drogowskazów kłamie jak najęty
trudno odnaleźć siebie w tym zamęcie
i spokój święty
Póki bije serce
znów wstaniesz świtem
okruszki szczęścia
zbierać nim je zmyją nienawiści deszcze
i pochylony nad białym zeszytem
strofy powklejasz
co przeżyły jeszcze
tak czas ucieka
nijak go dogonić
siatkówka oka odbija obrazy
a myśli tańczą
i popioły westchnień
cała planeta czarna jest od sadzy
łatwo się poddać
kiedy noc nadciąga
wlecze za sobą potępione armie
światło się broni
ale jakby słabiej
smutkiem
jak chlebem powszednim się karmię
jak to możliwe że tylu odeszło
a może wcale ich nigdy nie było
ponad wątpliwość
to co nas ratuje
to umęczona
nieśmiertelna miłość
pełzniesz do mety
czymkolwiek by była
pancerz uwiera w długiej drogi męce
ale nie staniesz
na pohybel czartom
póki nie stanie w twojej piersi serce
Lombard
w lombardzie jak wielki cmentarz
co się na rogu gdzieś ostał
są dusze do wynajęcia
lawety pełne
rzecz prosta
są dusze do wynajęcia
lecz z nich korzystać nikt nie chce
są brudne
pocerowane
sam widok przeszywa dreszczem
ciut małe
i ciut za duże
dusze co przeszły niejedno
niby oferta jest dobra
lecz jaką możesz mieć pewność
ja jedną wezmę na próbę
tak od niedawna mnie kusi
to trochę smutne się włóczyć
samotnie
w deszczu
bez duszy
niech będzie trochę przyciasna
lub niech zahacza o ziemię
lepiej mieć duszę z lumpeksu
lepiej ją mieć
niż nic nie mieć
Na imię mam smutek
skropliła się radość
na imię mam smutek
pomięte marzenia
zamarzły pod butem
wycieram kurz z półek
tam stała nadzieja
rozpadła się cała
nie sposób posklejać
czy bóg wierzy w siebie
czy dawno już przestał
z maszyny z duszami
wypada wciąż reszta
dług rośnie za długiem
i życie pożera
sto razy zaczynasz
sto razy od zera
a słońce wciąż wschodzi
i rasę ma w dupie
nie warta zachodu
na imię mam smutek
Eden
rozsypane fragmenty
bez twarzy
imienia
to ułuda tylko
czy też jestem jeszcze
modlę się czasami do sensu istnienia
ale tak jak wszystko
sens odpłynie z deszczem
przeczytany do kości
martin
martin eden
życia
co jak śmierć jest
naderwana strona
siądźmy jak od wieków
pijmy na pohybel
aż z ostatnim marzeniem
wiara w słowo skona
tak skostniałe sumienia
i ta serca dzikość
co po nocach spać nie da
nie da nawet umrzeć
arsenały spuchnięte
od cudownych lekarstw
czy naprawdę uważasz
człowiek to brzmi dumnie
gasną lampki na jezior
nieruchomych taflach
słońc miliardy znów płoną
niewzruszoną trwogą
ten pierwotny atawizm
ciągną ćmy do światła
piedestały wciąż nowe
nowym dekalogom
tak przeciekam przez życie
łudząc się nadzieją
że napotkam istnienia które mnie zachwycą
tak bym chciał
i ty także
wiary tylko trzeba
bo na końcu tej drogi
można spotkać nicość
Spokój
w poprzek wieczności
spokój
tak spokój
bez sekundnika tarcza
sól w oku
znów zmiana skóry
z nieba do nieba
zaszyte usta
zatruta gleba
czysto aż cuchnie
falstart zegarów
miliard alicji
w krainie czarów
szok
sen nie przyjdzie
nadchodzi jasność
schody do nieba
w popiołach zgasną
i słów nadwaga
po co nam rozum
kłamstw gwiazdozbiory
bez wielkich wozów
krzyczą o litość
serca spuchnięte
ostatni wydech
brak za zakrętem
to nie poezja
a to i owszem
dusz giełda
bessa
lepsze są gorsze
dzień jakoś przeżyć
błąd w cyrografie
spokój
spokojem zapełniam papier
Dorożka
tak łatwo odnaleźć się dobrym
tak trudno powiedzieć przepraszam
fałszywy blask próchna na duszy
fałszywy jak usta judasza
tak łatwo ocenić bliźniego
tak trudno dziękuję wydusić
zrozumieć daj boże
zrozumieć
że kluczem jest może nie musi
zegary zbierają swe żniwo
ja stoję na klifie
wiatr wieje
pozostać
czy skoczyć już w niebyt
tak zimny jak ludzkie nadzieje
krwi krople z niebiańskiej kroplówki
jak kosa w krąg sunie minutnik
to smutne że czasu ubywa
lecz powiedz co nie jest tu smutne
ból dratwą się jakoś zaszyje
blizn setka jak taniec pajęczyn
wiem tyle i tyle mi starczy
wiem tyle i tyle mi sterczy
biskupom też zdarza się kłamać
być może szokuje to wiernych
ja wierzę że jakoś wytrzyma
cień serca w nadziejach pancernych
tak tracę dzień za dniem miast zyskać
to zyskać co balans ci daje
na mokrych poręczach wyborów
na drodze gdzie głównie rozstaje
poranek zmęczonej tak wiary
zachody straconych już złudzeń
iść spać trochę strach bowiem nie wiem
czy jeszcze się kiedyś obudzę
tak tkwimy w tym wielkim akwarium
a woda nie słodka lecz gorzka
planety się kręcą bezgłośnie
wesoła kosmiczna dorożka
znów ziemia w kolejnym bezdechu
a uśmiech w męczarniach umiera
są zera jak wielkie jedynki
lecz częściej jedynki jak zera
Nie ma już więcej pytań
człowiek myli się czasem
przeszłym niedokonanym
nowe plany butwieją
mnożą się białe plamy
tyle wrażeń umknęło
czy pamiętasz coś z wczoraj
teraźniejszość grillujesz
przyszłość ciągle jest chora
przyszłość ciągle ma katar
przeziębione marzenia
chory świat
ludzie z dykty
kaszląc kręci się ziemia
ale choćbym się potknął
tysiąc razy i jeden
wyprostuję garb
pójdę
dokąd
powiedz mi
nie wiem
czy ty też czasem czujesz
jak to życie umyka
nie odpowiedź jest ważna
nie ma już więcej pytań
Póki
póki nie puści mojej dłoni anioł
póty nadzieja do końca nie zgasła
piekielnym ogniem świat może pożerać
przegniłe miasta
póki kołacze w mojej piersi serce
póty miłości starczy ten ogarek
światło zapalę może wiatr nie zdmuchnie
ciągle mam wiarę
póki na wieży bije dzwon na trwogę
póty nie wszystko jest chyba stracone
stoję i słucham kiedy dla mnie zabrzmi
ostatni dzwonek
póki ostatni żyje dobry człowiek
póty na balu wciąż dźwięczy muzyka
dusza siwieje to smutna wiadomość
powoli znikam
A co najgorsze
a co najgorsze to czekać
na nic
i nie mieć też planów
jak charkot milionów gardeł
i milion strun z fortepianu
a co najgorsze to przeżyć
siebie samego za wcześnie
co zrobić z tą resztą czasu
nikt nie rozchodzi po mieście
a co najgorsze to wierzyć
dowodu nie mieć do końca
jest coś
czy nie ma nic oprócz
trzeciej planety od słońca
a co najgorsze to kochać
tak kochać by nie mieć złudzeń
zdrady i strachu i braku
kochać by żyć jak najdłużej
a co najgorsze to umrzeć
z wolna
jak księżyc przez cykle
umierać z każdym dniem trochę
lecz tak umiera się zwykle