Rozdział I
Zerknął na tanią podróbkę Orienta, znajdującego się na lewym przedramieniu: dwudziesta trzecia dwadzieścia siedem. Zaczął biec. Ulica Ku Słońcu o tej porze do przyjemnych nie należała. Po jednej stronie znajdował się budynek szkoły zawodowej, kawałek dalej jednostka wojskowa. Po drugiej stronie ulicy, za drzewami widać było wielki krzyż oświetlony reflektorami zamontowanymi w ziemi, pośród masy nagrobków, posągów i mniejszych krzyży. Cmentarz Centralny w Szczecinie zaliczany był do największych i najpiękniejszych w Europie, ale nocą przerażał, nawet gdy przechodziło się tylko obok ulicą Ku Słońcu, której nazwa była jak najbardziej adekwatna do zagospodarowania pobliskiego terenu. Mżawka wystarczyła, aby asfalt lśnił od reflektorów samochodów oraz pomarańczowych lamp ustawionych wzdłuż dwupasmowej ulicy, którą pas zieleni rozdzielał na pół. Norbert zapiął ortalionową wiatrówkę i wsłuchując się w echo własnych bardzo szybkich kroków kierował się na przystanek nocnej linii autobusowej 508. Pozostały mu jeszcze dwie minuty na pokonanie trzech przecznic. Ruch był niewielki, tylko co jakiś czas oświetlał go z tyłu jakiś pojazd. Jego cień stopniowo kurczył się i umykał tłamszony w bok, w miarę jak warkot auta zbliżał się za plecami, by w końcu minąć go i odjechać wraz z parą czerwonych lamp odbijających się także na mokrym asfalcie. Od strony cmentarza uderzała czerń nocy, z której gdzieniegdzie spośród krzaków przebijały się malutkie czerwone punkty palących się zniczy.
Nogi robiły się coraz bardziej „gumowe”, płuca nie nadążały dotleniać krwi. Zwolnił tempo do truchtu. Miał niespełna osiemnaście lat, ale kondycję fatalną. W myślach policzył od ilu lat kopci papierochy, pierwszego zapalił w ósmej klasie podstawówki — miał wtedy czternaście lat. Przez moment pomyślał nawet o tym, aby rzucić palenie, ale w tej chwili nie miał czasu, aby nad tym dłużej dumać.
Resztkami sił dobiegł do skrzyżowania z ulicą Derdowskiego, do pokonania pozostało mu nie więcej jak pięćdziesiąt metrów. Przystanek widział jak na dłoni. Naprzeciwko zza zakrętu wyjechał rozpędzony autobus, teraz był w takiej samej odległości od przystanku co on — kilkanaście metrów. Gnał jak szalony, śmignął koło niebieskiej tabliczki z symbolem autobusu, chwilę później koło Norberta i pojechał sobie dalej.
— Ty obleśny skurczybyku! — krzyknął do oddalającego się w mroku pojazdu i pogroził mu pięścią.
Norbert stanął jak wryty pośrodku chodnika, rozdziawioną gębą łapczywie łykał hausty powietrza. Spojrzał na zegarek, były dwie minuty po wpół do dwunastej. Machnął ręką, splunął na ziemię i doczłapał się do przystanku, gdzie spoczął na ławce.
A żebyś w tym autobusie sraczki dostał — pomyślał w duchu i sięgnął do kieszeni w dżinsach po paczkę papierosów. Z nieukrywaną przyjemnością zaciągnął się nikotynowym dymkiem „Mocnego”, wypuszczając go po chwili nosem. Według tabliczki z rozkładem jazdy nocnych autobusów, następny miał być dopiero za półtorej godziny. Soczyście zaklął pod nosem. Z tylnej kieszeni spodni wyjął portfel i przeliczył jego zawartość. Było tego stanowczo za mało, aby mógł zafundować sobie taksówkę.
— Kawalerze, poczęstowałbyś mnie papierosem? — usłyszał za plecami miły kobiecy głos. Odwrócił się i ujrzał młodą cygankę. Trzymany w ręce portfel wsunął natychmiast wraz z dłonią do przedniej kieszeni dżinsów. W psychice Norberta utrwaliły się nie najlepsze doświadczenia z kobietami cygańskiego pokroju. Kilka miesięcy temu, w centrum miasta, dał się namówić na wróżenie z ręki. Efekt? Z portfela zniknął banknot o najwyższym nominale. Drugą ręką sięgnął po paczkę papierosów, którą skierował w stronę niewiasty. Długimi, smukłymi palcami o zadbanych czerwonych paznokciach wyjęła jednego.
— Dziękuję — rzekła, delikatnie się uśmiechając.
Miała nie więcej jak dwadzieścia pięć lat i typowo cygańską urodę oraz wygląd: czarne długie włosy, smukła twarz, delikatne usta pomalowane na czerwono, ciemne oczy, wielkie srebrne kolczyki, wielokolorowa bluzeczka z długimi szerokimi rękawami i równie kolorowa spódnica sięgająca kostek, na nogach czarne pantofle.
— Można ognia? — spytała, trzymając papierosa w ustach i wpatrując się w jego twarz.
— Jasne — odparł zmieszany i pstryknął zapalniczką. Cyganka delikatnie zaciągnęła się, chmurkę dymu wypuściła w górę i jej spojrzenie ponownie utkwiło na jego twarzy.
— Daj mi dłoń, powróżę ci — rzekła, wyciągając rękę w jego kierunku.
— Nie. Dziękuję, nie trzeba. — Odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył przed siebie.
— Poczekaj młody kawalerze. — Usłyszał za plecami. Zrobił jeszcze dwa kroki i zatrzymał się. — Powróżę ci z ręki i niczego za to nie chcę. Poczęstowałeś mnie papierosem, chciałabym się odwdzięczyć.
Obrócił się w jej stronę, podejrzliwie przyjrzał się cygance, wypalonego papierosa cisnął na chodnik.
— Ostrzegam: nie mam przy sobie forsy — stanowczo oświadczył.
— Nie chcę pieniędzy — odparła z uśmiechem. — Daj dłoń.
Chwyciła go za przegub lewej ręki, przyglądając się wewnętrznej części dłoni. Ulicą przejechały dwa samochody, zanim w milczeniu skończyła analizę tego, co tam zauważyła. Swoją drugą dłonią przykryła jego rękę, wzrok skierowała na jego twarz.
— Z natury jesteś spokojnym i opanowanym kawalerem, trochę nieśmiałym, inteligentnym i kulturalnym. — Mówiąc, cały czas patrzyła mu głęboko w oczy, ich nosy prawie się stykały. — Czeka cię dostatnie i szczęśliwe życie. Będziesz miał dwójkę dzieci, najpierw będzie dziewczynka, potem chłopczyk, ale będą miały inne matki. Sam sobie zapracujesz na bogactwa, w które będziesz opływał, ale… — zawiesiła głos, przygryzła dolną wargę, myślała nad treścią, którą chce mu jeszcze przekazać — zanim to nastąpi, czeka cię trudny okres. Bardzo trudny.
Norbert głośno przełknął ślinę, nie śmiał oderwać wzroku od jej oczu, a tym bardziej wyrwać dłoni z jej ręki.
— Przejdziesz wiele upokorzeń — kontynuowała cyganka — i trudnych chwil. Być może pobyt w więzieniu. Złe towarzystwo sprowadzi cię na margines. Stracisz kontakt z najbliższą rodziną i będziesz zdany tylko na siebie.
— Kiedy rozpocznie się ten lepszy okres? — spytał z zainteresowaniem i niepokojem.
— Ziemia kilkanaście razy okrąży Słońce, wtedy będzie lepiej — rzekła, wypuściła jego dłoń, obróciła się i odeszła.
— A czy mogę jakoś uniknąć tego złego okresu?! — krzyknął do oddalającej się cyganki, ale ona nie zareagowała. Z kieszeni wyjął papierosy i spojrzał w stronę, w którą oddaliła się cyganka. Jej już nie było. Zniknęła w czeluściach nocy. Odpalił papierosa i sięgnął do portfela. Nie brakowało nawet grosza.
Mżawka zamieniła się gwałtownie w solidny deszcz. Lało jak z cebra. Norbert nic sobie z tego nie robił, stał pośrodku chodnika i rozmyślał nad słowami cyganki. Z kałuż rozpryskiwały się grube strugi, w których odbijały się światła ulicznych latarni. Podniósł głowę pozwalając, aby deszcz obmył mu twarz. Z błogiego zamyślenia wyrwał go rozbłysk błyskawicy i ogłuszający grzmot piorunu.
Trzy miesiące temu Norberta ojciec wynajął mu na Pogodnie przy ulicy Trentowskiego pokój w domku jednorodzinnym, gdzie aktualnie mieszkał. Do przejścia miał ze dwa, trzy kilometry. Zdecydował się na pokonanie tej trasy piechotą. Było to lepsze rozwiązanie, niż kwitnięcie przez półtorej godziny w oczekiwaniu na następny autobus.
Nie bacząc na deszcz i na coraz bardziej wilgotne buty, ruszył ulicą Derdowskiego w stronę Pogodna. Obraz cyganki ciągle gościł w jego oczach, oślepianych przez samochody jadące ulicą. Nie ufał tej nacji, a do wróżb podchodził z dystansem, lecz teraz miał dziwne wrażenie, że cyganka przepowiedziała mu przyszłość. To odczucie potęgował fakt, iż zrobiła to za friko, nie licząc jednego papierosa, którym ją poczęstował.
Gdy dotarł pod dom, wskazówki Orienta wskazywały kwadrans po pierwszej. Światła w oknach były pogaszone. Furtka delikatnie zaskrzypiała, gdy wkraczał na teren posesji. Stojąc przed drzwiami przetrząsnął wszystkie kieszenie w poszukiwaniu kluczy, ale ich tam nie było. W zamyśleniu podrapał się po głowie i po chwili zaskoczył, że zostawił je w bluzie, która wisiała w wynajmowanym pokoju. Właścicielka domu zawsze do dwudziestej trzeciej była „na nogach”, ale o tak późnej porze na pewno już smacznie spała. Przypuszczenia potwierdzała głucha cisza i pogaszone światła w oknach.
Delikatnie nacisnął klamkę, ale drzwi były zamknięte — to było więcej niż pewne. Nie chcąc nocować na dworze postanowił zbudzić gospodynię. Wcisnął przycisk dzwonka. Po trzeciej próbie na parterze zapaliło się światło.
— Kto tam? — Zza drzwi dobiegł zaspany, ochrypły i niemiły głos właścicielki domu.
— To ja, Norbert — wyszeptał, przytykając głowę do drzwi.
— O której wraca się do domu? Jeszcze jesteś nieletni. Gdzie byłeś? — wypytywała zza drzwi.
Na język cisnęły mu się bezczelne odzywki w stylu: „nie twoja sprawa”, ale ze względu na szacunek dla osób starszych odpowiedział grzecznie:
— Byłem na Gumieńcach spotkać się z koleżanką. Tak się z nią zagadałem, że sprzed nosa uciekł mi nocny autobus. Musiałem wracać na piechotę — wyszeptał do drzwi.
— To teraz idź spać do koleżanki. Jutro zadzwonię do twojego ojca i powiem mu o której wróciłeś, budząc mnie w środku nocy. Przyjdź z rana. Żegnam!
Norbert znieruchomiał pod drzwiami jak posąg. Właścicielka potraktowała go jak psa. Po głowie krążyły różne myśli, ale najgorsze było to, że nie miał dokąd pójść. Ojciec mieszkał w domku jednorodzinnym w niewielkiej wiosce Pilchowo, oddalonej od Szczecina o dziesięć kilometrów. Ale nie mieszkał tam sam. Lokatorami tego domu były jeszcze dwie osoby: Krystyna — druga żona ojca, a jego macocha, która za nim nie przepadała i vice versa, oraz Roland — jej syn z poprzedniego małżeństwa, a jego przyrodni brat. Opcja nocowania u ojca była nierealna. W końcu to on wynajął Norbertowi ten pokoik na Pogodnie, zapewne tylko po to, aby razem z nimi nie mieszkał. Miał jeszcze siostrę — Grażynę, ale ona mieszkała w wynajmowanym pokoju w tej samej wsi co ojciec. W okolicach Szczecina nie miał innych bliskich mu osób, u których mógłby przenocować. Sugestia właścicielki domku, aby „pójść spać do koleżanki” także nie była trafiona. Ona miała szesnaście lat, mieszkała z rodzicami i była tylko zwykłą koleżanką. Norbert teraz przynajmniej już wiedział, jak czują się wyrzucane z domów psy. Nikomu niepotrzebny? To wynocha! Ale musiał coś ze sobą zrobić.
Splunął na wycieraczkę wrednej właścicielki domu, pod nosem wymamrotał stek przekleństw pod jej adresem, obrócił się na pięcie i trzaskając furtką co sił opuścił teren posesji. Do cna przemoknięty ulicą Mickiewicza człapał w stronę centrum miasta.
Gdy jego stary po raz drugi się ożenił, to najwidoczniej stwierdził, że jego życie bez Norberta będzie lepsze. Do tej decyzji swoją „cegiełkę” (i to niemałą) dołożyła też macocha. Nienawidziła go. Tak, to było logiczne. Oni darzyli się miłością, więc ojciec wolał opłacić prawie dorosłemu synowi pokój u obcej baby, aby sam mógł mieszkać z drugą żoną w ciszy i spokoju. Norbert był wściekły. Wściekły na cały świat: począwszy od ojca, poprzez kierowcę autobusu, babsztyla który nie wpuścił go do domu, a na sobie kończąc. W każdym razie jednego był już pewien: więcej nie pojawi się w domu wiedźmy, która nie wpuściła go do chaty. Za jej wredne zachowanie miał jej serdecznie dość. Chyba nawet nie mógłby spojrzeć na nią bez obrzydzenia.
W dworcowej poczekalni wszystkie ławki zajęte były przez bezdomnych, którzy na nich spali. Panował tu okropny smród. Wzbudzali w Norbercie odczucie wstrętu. Na posadzce w rogu poczekalni siedział młody chłopak, mógł mieć ze dwadzieścia pięć lat. Długie kręcone włosy aż świeciły się od tłuszczu i brudu. Pod lewym okiem widniało spore, fioletowe limo. Ubranie klejące się od brudu z licznymi dziurami. Tuż przy nim stała pusta butelka po denaturacie. Na gołe stopy założone miał dwa różne buty: starego adidasa oraz tenisówkę. Skulony siedział w kącie i wpatrywał się w swoje dłonie — równie brudne i zaniedbane jak on. Norbert zassał do płuc sporą dawkę powietrza i wstrzymując oddech szybkim krokiem przeszedł przez poczekalnię do otwartego przez całą dobę salonu gier komputerowych. Nie było tu nikogo, prócz kasjera siedzącego w swoim kantorku. Nagle wpadł mu do głowy pomysł na spędzenie tej feralnej nocy. Pobiegł spojrzeć na rozkład jazdy pociągów i okazało się, że za kilka minut odjeżdża osobowy do Świnoujścia. W kasie zakupił bilet w obie strony i po chwili w wolnym przedziale uwalił się spać.
Nocna przejażdżka pociągiem okazała się dobrym i w miarę bezpiecznym sposobem na spędzenie nocy. Rano z powrotem znalazł się na dworcu w Szczecinie. Idąc peronem zastanawiał się co ma teraz robić. Rozważał wszystkie możliwe wyjścia z niefartownej sytuacji, w jakiej obecnie się znalazł. Nie miał zamiaru kontaktować się z ojcem, a tym bardziej wracać na pokój sublokatorski. Norbert nigdy wcześniej nie uciekał z domu. Był sympatycznym, grzecznym, kulturalnym i wesołym chłopaczkiem. Od września miał kontynuować naukę w drugiej klasie szkoły zawodowej, o profilu elektromechanik. W podstawówce uczył się w miarę dobrze, nie było z nim większych problemów. Trzy lata temu rozpoczął naukę w liceum w Policach. Dobrych chęci i zdolności mu nie brakowało, ale ze względu na sytuację w rodzinie nie ukończył nawet pierwszego roku — zbyt dużo wagarował. Nigdy nie nadużywał alkoholu, no, może tylko raz. Mieszkał wtedy jeszcze w Pilchowie i po ukończeniu ósmej klasy podstawówki wybrał się z przyrodnim bratem na wiejską dyskotekę. Po drodze kupili dwa wina, które skonsumowali w zagajniku. Aby dotrzeć na potańcówkę, potrzebowali całej szerokości szosy — ostro rzucało ich na boki. Na dyskotece zdołali „przerobić na nogi” jedynie dwa utwory: „Bawmy się” disco-polowej grupy Boys oraz „Sąsiadkę” Toplesu. Przy kolejnym utworze już się wywracali, więc bramkarze grzecznie wyrzucili ich na zewnątrz. Energia, brawura i waleczność ich rozpierała. Powyrywali kilka sztachet z płotów i… popadali jak ściery rzucone na podłogę. Norbert obudził się na ławce przystanku autobusowego. Dookoła obficie narzygane, a na spodniach widniała plama moczu — od krocza po kolana. Wstyd jak cholera, tym bardziej, że na dworze świtało, a ludzie z wioski czekali na autobus. Do domu wracał lasami okrążając wszelkie zabudowania. Ale to było prawie cztery lata temu, a co było a nie jest, nie pisze się w rejestr.
Norbert przez cały dzień chodził bez celu po mieście i podróżował autobusami komunikacji miejskiej po Szczecinie. Za ostatnie pieniądze kupił paczkę szlugów, kilka drożdżówek i oranżadę.
Tej nocy nie było już go stać na „nocleg” w jadącym pociągu. Postanowił zdrzemnąć się w którymś z wagonów, stojących na bocznicy przy dworcu. Ułożył się wygodnie w przedziale pierwszej klasy i natychmiast zasnął.
— Co ty tu robisz? To nie noclegownia. Wypierdalaj stąd i to już! — zagrzmiał ochrypły i szorstki głos faceta, który bezczelnie oślepił Norberta światłem latarki skierowanej w twarz. Przestraszony zerwał się z siedzenia, a wybiegając z przedziału kątem oka zauważył, że tą postacią jest gość sprzątający wagony: ubrany w granatowy kombinezon roboczy, w ręce miotła. Resztę nocy Norbert jeździł nocnymi autobusami — w tą i z powrotem.
Z nastaniem świtu okropnie zgłodniał, żołądek dopominał się o dostarczenie posiłku. Forsy już nie miał, więc niczego nie mógł kupić. Po południu ponownie podróżował autobusami po mieście. Przejeżdżając koło osiedla Kaliny, po lewej stronie dostrzegł ogródki działkowe. Był środek lata, więc musiały tam rosnąć warzywa i owoce — dobry pomysł na coś do jedzenia. Na najbliższym przystanku wyskoczył z autobusu i pobiegł na teren ogródków. Kluczył alejkami szukając odludnego miejsca, odpowiedniego do szabrowania. W końcu znalazł. Stanął przy ogrodzeniu wykonanym z siatki o dużych oczkach. Rozejrzał się uważnie dookoła i gdy był już pewien, że w zasięgu wzroku nikogo nie ma, sprawnie i szybko przeskoczył przez płot. Podbiegł do niewysokiej jabłonki z dorodnymi owocami. Zrywane z drzewa owoce ładował pod bluzę. Przez nikogo niezauważony, tą samą drogą wrócił na alejkę. Jabłka może nie były tym, co miałby ochotę zjeść, ale jak to mówią: „jak się nie ma co się lubi, to się żre co się ma”.
Kilka godzin później zapewnił sobie drugi posiłek. Na jednym z osiedli wszedł do supersamu, pożądliwym wzrokiem obejrzał wszystkie artykuły, i w odpowiednim miejscu oraz czasie sprawnie wrzucił dwie tabliczki wedlowskiej czekolady pod bluzę. Po skonsumowaniu słodkości, przez moment dręczyły go wyrzuty sumienia wywołane dokonaniem zuchwałej kradzieży. W duszy usprawiedliwił się tym, iż zrobił to z głodu. Wystarczyło.
Kolejne dwa dni i noce zleciały mu podobnie: w nocy podróżowanie autobusami, co zapewniało kilka kilkudziesięciominutowych drzemek w trakcie jazdy; w dzień spacerowanie po ulicach, kradzieże owoców z działek, czasami coś ze sklepów spożywczych.
Trzeciego dnia Norbert już wyraźnie odczuwał zmęczenie organizmu spowodowane brakiem regularnego snu, całodziennym szwendaniem się po mieście oraz kiepskim odżywianiem. Ubranie także nie było już najczystsze.
Po południu wysiadł z tramwaju na przystanku końcowym na Gumieńcach i poprosił jakiegoś gościa o poczęstowanie papierosem. Zrezygnowany usiadł na ławce. Delektując się dymem z papierosa, tępym wzrokiem wpatrywał się w ziemię. Rozmyślał o swoim losie. Gdyby feralnej nocy nie uniósł się honorem przed właścicielką domku, teraz nadal by tam mieszkał. Zastanawiał się nad jakimś rozsądnym wyjściem z patowej sytuacji. Wrócić na pokój? Zadzwonić do ojca? Nadal z dnia na dzień żyć na ulicy?
— Norbert? — Z zamyślenia wyrwał go męski głos. Uniósł głowę i zobaczył stojącego przed nim chłopaka. Zlustrował go od stóp po głowę, nie mogąc zaskoczyć kto to jest. Bujna fryzura, czarne kręcone włosy opadające na ramiona, a pokręcona grzywa na czoło. Niebieskie oczy i duża kwadratowa szczęka mocno wysunięta do przodu. Na dobrze wypastowane i błyszczące w słońcu czarne wojskowe buty nachodziły wąskie czarne dżinsowe spodnie. Tułów zakrywała niebieska powycierana dżinsowa katana z licznymi naszywkami różnych metalowych kapel.
— Stempel? — spytał Norbert, choć był już pewien, że to właśnie on.
— No pewnie, że Stempel. — Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. — Co słychać u ciebie? — dorzucił po chwili.
— Jakoś leci — odpowiedział wstając z ławki. — Nie widzieliśmy się od czasu ukończenia podstawówki. Mnóstwo czasu! — stwierdził i wyciągnął do niego rękę.
— Kurde bele, co za spotkanie — rzekł z niedowierzaniem, uścisnął Norbertowi rękę, a następnie obiema dłońmi poprawił swoją bujną czuprynę, jak gdyby chciał przypodobać się wyglądem. — Gdzie teraz mieszkasz? — padło pytanie, którego Norbert się obawiał.
Kilka lat temu obaj mieszkali w tym samym bloku na osiedlu Kaliny, nawet chodzili do tej samej podstawówki. Norbert po ukończeniu siódmej klasy wyprowadził się z ojcem, siostrą, macochą i przyrodnim bratem do Pilchowa. Od tamtego czasu nie miał ze Stemplem żadnego kontaktu.
Norbert odchrząknął w zakłopotaniu, odruchowo podrapał się prawą ręką po głowie, rozejrzał się podejrzliwie dookoła.
— Kilka miesięcy temu, mój stary wynajął mi pokoik sublokatorski w domku jednorodzinnym niedaleko ryneczku „Pogodno” — skłamał przyciszonym głosem. Na razie postanowił nie wtajemniczać Stempla w jego rzeczywistą sytuację życiową. — Nadal mieszkasz ze starymi w wieżowcu na Kaliny? — skontrował.
— Nie! — Machnął ręką i splunął na chodnik. — Od dwóch miesięcy tam nie mieszkam. Moi starzy non stop mi truli, abym poszedł do pracy, kurde bele, a ja do roboty to mam dwie lewe rączki. — Wyciągnął ręce przed siebie, prawą dłoń odwrócił wierzchnią stroną w dół i zachichotał jak niedorozwinięty. — Kurde bele, starzy postawili mi warunek: albo pójdę do pracy, albo mam wyprowadzić się z domu. Wybrałem to drugie wyjście. — Obiema dłońmi poprawił swój fryz.
— To gdzie teraz mieszkasz? — dopytywał Norbert.
— Nigdzie — odparł Stempel z beztroskim uśmieszkiem na twarzy i wzruszył ramionami.
— Jak to? Nigdzie? Przecież musisz gdzieś mieszkać, no nie?
— Hm — mruknął i przesunął wzrokiem po otoczeniu, szukając odpowiednich słów. — Można powiedzieć, że jestem bezdomny, kurde bele. W dzień jakoś daję sobie radę, a sypiam w wieżowcach na klatkach schodowych — rzekł takim tonem, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
— Serio? — Norbert, aż uniósł brwi ze zdziwienia. — I tak od dwóch miesięcy? — spytał z niedowierzaniem.
— Spoko, jakoś w życiu trzeba sobie radzić, no nie?
— Niby tak — odparł Norbert w zamyśleniu, będąc pod ogromnym wrażeniem jego bezpośredniości. — W takim razie zapoznam cię z moją faktyczną sytuacją. Ja od czterech czy pięciu dni także nie mam gdzie mieszkać. Sypiałem po autobusach i nagle całkiem przypadkowo spotykam ciebie i okazuje się, że jesteś w takiej samej sytuacji jak ja. Kurcze! Jaki zbieg okoliczności! Nieprawdopodobne, co?
— Kurde bele, niesamowite! — odparł zdziwiony nie gorzej od Norberta.
— A z czego się utrzymujesz?
— Na osiedlu Słonecznym mam dziewczynę, która dużo mi pomaga. W tygodniu, gdy rano jej starzy są w pracy, to idę do niej na chatę. Najem się do syta, wykąpie, a jak mam brudne ciuchy to Gosia je z rana pierze, a przed powrotem jej starych z roboty ubranie mam już suche i czyste. Koniecznie musisz ją poznać, niezła z niej laska. — Mlasnął, dłonie uniósł na wysokość klatki i kulistymi ruchami uformował w powietrzu wielkie cycki Gosi. — A ty jak sobie radzisz?
W trzech zdaniach opowiedział Stemplowi w jaki sposób przeżył ostatnie dni.
— Kurde bele, wiesz co? Powinniśmy trzymać się razem, we dwóch będzie łatwiej sprostać ciężkiej doli bezdomnego — stwierdził i poklepał Norberta po ramieniu. — Na szczęście Gosia dała mi dzisiaj parę złotych, na coś do żarcia na mieście. Zapraszam cię na piwo. — Chwycił Norberta za łokieć i pociągnął w kierunku pobliskiej piwiarni.
Dzięki browarowi chłopakom rozwiązały się języki. Okazało się, że Norbert tak naprawdę niewiele wie o Stemplu. W dzieciństwie mieszkali w jednym bloku i po osiedlu krążyły pogłoski, że Stempla rodzice są biedni i nie stronią od alkoholu. Prawdą było tylko to, że lubią sobie wypić, ale do biednych nie należeli. W rzeczywistości jego ojciec prowadził dobrze prosperującą, średniej wielkości firmę budowlaną. Pieniędzy im nie brakowało, ale żyli dość skromnie. Stempel był o rok starszy od Norberta. W podstawówce gardził „wtłaczaną” do głów świeżą wiedzą i miał opinię nie tylko szkolnego, ale i podwórkowego rozrabiaki. W kręgu jego zainteresowań na pierwszym miejscu znajdowała się piłka nożna. Kopał ją gdzie tylko się dało: na podwórku, na dachu, w piwnicy, na parkingu, w sali gimnastycznej, a także na bocznych boiskach Pogoni Szczecin. Jego wizytówką były długie, gęste, czarne, pofalowane włosy opadające na ramiona i ubiór w stylu „metalowca”. Wizualnie, od czasów szkolnych prawie w ogóle się nie zmienił.
Stempel stwierdził, że Norbert także niewiele się zmienił. Podrósł do metra osiemdziesięciu, co niestety nie przełożyło się na wzrost masy ciała. Krótko mówiąc: wysoki i szczupły. W przeciwieństwie do Stempla nie miał zamiłowania do sportu, ani do muzyki metalowej i nigdy nie mógł zrozumieć jak można słuchać tego typu muzy. Dla niego było to tylko wydzieranie się „długowłosych”, rzępolenie na gitarach i walenie w perkusję. Upodobania muzyczne Norberta nie były zbyt oryginalne: muzyka pop — w szerokim tego słowa znaczeniu. Wiele ich różniło, ale obecne sytuacje życiowe mieli takie same.
Późnym wieczorem wspólnie udali się na osiedle Pomorzany, gdzie w jednym z wieżowców na klatce schodowej przespali nockę.
Gdy na dworze zaświtało, ludzie wychodzący do pracy przegonili ich z bloku. Stempel zaproponował Norbertowi, abym razem z nim pojechał do jego dziewczyny. Zgodził się bez chwili wahania, bo i tak nie miał co robić, ani dokąd pójść.
— Jej starzy wyszli już do pracy — rzekł Stempel, gdy na osiedlu Słonecznym zatrzymali się przed klatką z numerem siedemdziesiąt siedem, długiego, czteropiętrowego bloku.
— Skąd ta pewność? — spytał Norbert z obawą w głosie.
— Zobacz — wskazał palcem okno na parterze. — Na parapecie stoi kwiat w czerwonej doniczce. Widzisz go?
— Widzę. Ona tam mieszka?
— Właśnie. Gdy jej starych nie ma w domu, to Gosia stawia tego kwiatka po prawej stronie okna, właśnie tak, jak teraz jest ustawiony, a gdy starzy są na chacie, kwiatek stoi po drugiej stronie okna. Kurde bele, pomysłowa ta Gosia. — Uniósł wysoko podbródek, dumny ze swojej kobiety.
Pewnym krokiem weszli do klatki. Drzwi otworzyła wysoka, zgrabna, ciemna blondynka, o lekko falujących włosach sięgających połowy pleców. Była zgrabną laską, ale nie chuderlakiem w stylu modelki. Gdy ujrzała Stempla, blask szczęścia pojawił się w jej oczach. Rzuciła się w jego objęcia i zatonęli w długim pocałunku. Norbertowi zrobiło się głupio. Umyślnie zakaszlał dając o sobie znać zakochanej parze.
— To jest mój kolega, Norbert. — W końcu przedstawił go swojej lubej. — A to, kurde bele, miłość mego życia Gosia — dorzucił rozpromieniony, wskazując ją ręką.
Norbert bardzo delikatnie uścisnął jej dłoń, jak gdyby wykonana była z chińskiej porcelany. Po ceremonii zapoznawczej zaprosiła ich do środka, do swojego małego, ale przytulnego pokoiku, urządzonego w młodzieżowym stylu. Pod oknem stał purpurowy tapczan, a tuż przy nim malutki drewniany stoliczek z lampką nocną w kształcie serca. Ścianę po lewej zakrywał segment, na którym w każdym wolnym miejscu poustawiane były pluszowe maskotki: misiaczki, słoniki, tygrysy, pieski, kotki i wiele innych bajecznie kolorowych stworów. Pod przeciwległą ścianą swoje miejsce miało jasnobrązowe biurko zawalone stosem książek i zeszytów. Podłogę zdobił wielobarwny, okrągły dywan, a na nim ustawiony był drewniany sześciokątny stół i trzy krzesła. Stempel uwalił się na kanapie, Norbert na biurowym krześle przy biurku.
— Czego się napijecie? — spytała Gosia, stojąc w wejściu do pokoju. Jej nogi zakrywały bawełniane spodnie dresowe w granatowym kolorze, a pokaźny biust podkreślała obcisła bawełniana koszulka.
— Jeśli można, poproszę kawę — odpowiedział Norbert uśmiechając się do niej.
— Dla mnie to samo — powiedział Stempel, zmarszczył czoło i wpatrując się w górę nad czymś myślał. — Mam do ciebie jeszcze jedną malutką prośbę — rzekł po chwili, jak gdyby wyczytał to z sufitu. — Zrób dzisiaj trochę więcej kanapek, no rozumiesz… jesteśmy bardzo głodni. — Szeroko się uśmiechnął do swojej laleczki.
Gosia skinęła głową z wyrozumiałością i wyszła do kuchni.
— Chłopie, gdzieś ty poznał taką laskę? — Norbert szeptem spytał Stempla, gdy jego kobieta znikła z pola widzenia. — Nie dość, że niezła z niej dupa, to jeszcze cię podkarmi, opierze i w ogóle.
— Poznałem ją rok temu na imprezie urodzinowej mojego kumpla — wyjaśnił z niepasującą do niego melancholią. — Wtedy jeszcze mieszkałem ze starymi i czasami to ja przyjeżdżałem do niej, a czasami ona do mnie. Kurde bele, fajnie było. — Prawie się „rozkleił” wspominając dobre czasy.
— Taka dziewczyna to prawdziwy skarb. O tak. — podsumował Norbert, a w głębi duszy zastanawiał się, co Stempel ma w sobie takiego niezwykłego, że Gosia na niego poleciała. Przecież on nie był ani przystojny, ani bogaty, a i do inteligentnych się nie zaliczał. Gdyby Norbert miał taką księżniczkę, nosiłby ją na rękach.
— Gdy rano tu przychodzę — Stempla głos wyrwał kumpla z zadumy — najpierw się kąpię, następnie wcinam zrobione dla mnie śniadanko, a Gosia w tym czasie zabiera się za pranie moich ciuchów. A potem… bzykamy się… tak ze dwie godzinki. — Uniósł podbródek ku górze, wysuwając jednocześnie dolną szczękę mocno do przodu.
— Rozumiem. Pokrzyżowałem wam plany. — Norbert szybko wstał z fotela na kółkach, które potoczyło się pod ścianę. — Mam już sobie iść? — spytał, kierując się w stronę drzwi.
— Nie, skądże! Źle mnie zrozumiałeś. — Stempel zerwał się z łóżka i zamknął drzwi od pokoju, aby uniemożliwić koledze wyjście. Z przyjacielskim uśmiechem na twarzy poklepał go po ramieniu i w tym momencie ktoś zapukał do drzwi, które dopiero co zamknął.
Do pokoju weszła Gosia z trzema szklankami wypełnionymi gorącą, aromatyczną kawą, ustawionymi na plastikowej czerwonej tacy.
— Zaraz przyniosę kanapki — powiedziała wystawiając szklanki na stół.
— Gosiu, wiesz co… Norbert jest obecnie w takiej samej sytuacji życiowej jak ja. — Stempel spojrzał na nią tak, jak gdyby oczekiwał, że reszty się domyśli. — Kurde bele… chłopaczyna nie ma gdzie mieszkać. Znam go od wielu lat, razem chodziliśmy do tej samej budy, mieszkaliśmy w tym samym bloku…
— Rozumiem — w końcu przerwała jego karkołomne tłumaczenia i zwróciła się do Norberta: — Pewnie chciałbyś się wykąpać i przeprać swoje rzeczy, tak jak to czyni zawsze mój Tomek?
Jej bezpośrednie podejście do tematu sprawiło, że Norbert poczuł się mocno skrępowany. Wbił wzrok w dywan, chwilę milczał, po czym odparł półgłosem:
— W zasadzie… z kąpieli skorzystam z przyjemnością, ale z praniem będzie problem… nie mam w co się przebrać. — Zerknął na Gosię dopiero gdy skończył mówić.
— To żaden problem! — Machnęła ręką i podeszła do szafki z której wyjęła stare, mocno powycierane dżinsy oraz flanelową koszulę w kratę. Ciuchy rzuciła na kanapę. — Po śniadaniu Tomek pokaże ci gdzie jest łazienka, a po kąpieli możesz się w to przebrać — rzekła z uśmiechem i mrugnęła oczkiem.
— Czy to są ciuchy twojego ojca? — spytał Norbert z obawą w głosie.
— Nie — oparła z jeszcze większym uśmiechem. — To były rzeczy mojego starszego brata, ale on od trzech lat jest żonaty i już tu nie mieszka. — Otworzyła cukierniczkę stojącą na stole i zanurzyła w niej łyżkę. — Ile słodzisz?
— Dwie poproszę — odparł Norbert już bez skrępowania.
Po obfitym śniadaniu skorzystał z łazienki. Tego było mu najbardziej brak podczas kilku dni włóczęgostwa — ciepła kąpiel i czyste ubranie. Stempel użyczył Norbertowi jedną maszynkę do golenia z pięciopaku, który miał schowany pod łóżkiem swojej kobiety. Odświeżony i ogolony wskoczył w ciuchy Gosi brata. Stempel zaprowadził go do pokoju rodziców jego dziewczyny.
— Do czternastej to łóżko jest do twojej dyspozycji. — Stempel wskazał na wielkie, małżeńskie łoże, a Norbert aż westchnął z wrażenia. — Teraz ja idę się kąpać, a potem wspólnie z Gosią także się zdrzemnę.
Gdy Stempel opuścił pokój, Norbert od razu wskoczył na wygodne, miękkie łóżko. Nakrył się kocem i w oka mgnieniu zasnął.
— Norbert, wstawaj! Pobudka! — gromki głos wybił go ze snu. Zmrużył zaspane oczy i dostrzegł stojącego przy łóżku Stempla. Przyodziany był już w swoje czyste i wyprasowane ciuchy. — Wstawaj, dochodzi czternasta. Przyjdź zaraz do pokoju Gosi. Gorąca kawa czeka.
Chcąc, nie chcąc, musiał wstać, naprędce wypić kawę i wraz ze Stemplem opuścić gościnne progi.
Przedpołudnia u Gosi, popołudniowe szwendanie się po mieście, spanie na klatkach schodowych — w takim rytmie zaczęło się toczyć życie Stempla i Norberta. Od czasu do czasu na bezczelnego kradli rowery górskie spod sklepów lub z klatek schodowych, a za uzyskaną z ich sprzedaży forsę zapewniali sobie trochę rozrywki w salonie gier komputerowych na dworcu. Coraz częściej tam bywali.
— Dwadzieścia żetonów — rzekł Stempel do kasjera siedzącego w oszklonym kantorku w rogu salonu. Kasjer sprawnie je odliczył i po uregulowaniu należności rzucili się w stronę ich ulubionej gry: symulatora jazdy sportowym samochodem, z kierownicą, biegami, pedałem gazu i hamulca. Jeździli na zmianę, jeden kredyt Norbert, jeden Stempel.
— Nie miałbyś dla mnie żetona? — spytał Norberta groźnym tonem jakiś chłopak i szarpnął go za ramię w momencie gdy dojeżdżał do końca drugiego etapu.
— Kurde bele, wyglądamy jak organizacja charytatywna? Zgłoś się do opieki społecznej! — odpowiedział mu Stempel, stojący przy symulatorze. Norbert z ciekawości odwrócił twarz w tamtą stronę, aby zobaczyć kto go pytał o żetona. Był to niedopuszczalny błąd z jego strony. Błąd karygodny. Gdy fotel w symulatorze zaczął drżeć, jego wzrok błyskawicznie powrócił na ekran. Auto z ogromną prędkością zjechało z trasy i pędziło wprost na budynek. Zaczął wykonywał szybkie, gwałtowne ruchy kierownicą: w lewo, w prawo, w lewo, redukcja biegu, w prawo, hamulec. „Trach! Łubudu!” — z głośników symulatora wydobył się odgłos roztrzaskującego się auta.
— Kurwa mać! — krzyknął Norbert i przywalił pięścią w kierownicę. — By to szlag trafił! Już prawie byłem w trzecim etapie, widziałeś? — Zerknął na Stempla i wyszedł z symulatora ze skwaszoną miną.
— Widziałem, ale nie krzycz i nie bluzgaj, bo szef nas wyrzuci — odpowiedział Stempel i z anielskim uśmiechem spojrzał w stronę kantorka.
— Trochę emocje mnie poniosły — przyznał Norbert. — Ale żeby rozbić się tuż przed końcem drugiego etapu?… Szkoda — powiedział z takim żalem, jakby faktycznie rozbił drogie auto.
— Nie martw się — Stempel poklepał go po ramieniu — jutro będzie lepiej… o ile uda nam się upolować jakiegoś bicykla, kurde bele.
Opuścili salon i zatykając nosy przebiegli przez poczekalnię udając się przed główne wejście na dworzec. Kopcąc papierosy, w ciszy zastanawiali się co teraz robić.
— Nie mielibyście odstąpić papierosa? — Za plecami usłyszeli znajomy męski głos. Odwrócili się i ujrzeli tego samego chłopaka, który w salonie pytał ich o żetona. Stał tuż za nimi z wysoko uniesioną głową, na szeroko rozstawionych nogach, z rękami założonymi na wysokości piersi. Z metr siedemdziesiąt wzrostu, przysadzisty, szeroki w barkach. Jego głowę o groźnym wyrazie twarzy pokrywały krótkie, kędzierzawe włosy w odcieniu ciemny blond.
— Zdaje się, że już ci mówiłem, abyś zgłosił się do opieki społecznej — odparł stanowczo Stempel, ściągnął brwi i popatrzył na niego groźnie.
— Spoko, chłopaki — kędzierzawy bandyta zrezygnowany uniósł dłonie, delikatnie się uśmiechnął i stanął w normalnej pozycji, opuszczając głowę nieco w dół. — Nie jestem stąd. Przyjechałem dwa dni temu z Olsztyna, skończyła mi się kasa i chciałbym was prosić tylko o jednego papierosa.
Stempel zmierzył go wzrokiem i po chwili sięgnął do kieszeni w katanie po paczkę szlugów.
— Co cię sprowadziło do Szczecina? — spytał Norbert olsztynianina, gdy ten odpalał papierosa.
— Przyjechałem w poszukiwaniu pracy — wypuścił gęstą chmurę dymu ku górze. — W moich stronach ciężko o jakąkolwiek robotę. Słyszałem, że w stoczni przyzwoicie płacą i cały czas przyjmują nowe osoby — wyjaśnił i ponownie sztachnął się papierosem.
— Racja. Masz tu kogoś znajomego? — dopytywał go Stempel. — Kogoś z rodziny?
— Nie. Przyjechałem w ciemno. Nawet nigdy wcześniej tu nie gościłem. — Głupkowato zarechotał. — W dniu, w którym tu przyjechałem, w pijalni piwa przy dworcu poznałem takiego jednego gościa. Ma z pięćdziesiąt lat, ale udało mi się z nim dogadać. Teraz koczuję u niego na chacie, a raczej na melinie. Wystarczy, że kupię mu dwa wina dziennie i zgredziu jest szczęśliwy — wyjaśnił. Teraz był już całkiem pozytywnie do nich nastawiony. Nawet przyjacielsko się uśmiechnął.
— Gdzie on mieszka? — spytał Stempel i cisnął niedopałkiem na ulicę.
— Nie pamiętam nazwy ulicy, ale jedzie się tam tramwajem „szóstką” do końca, w tamtym kierunku. — Wskazał ręką.
— Więc najprawdopodobniej będzie to Gocław. Dobrze mówię? — Norbert spytał Stempla.
— Gocław… albo Golęcin, coś w tym rodzaju. — Machnął ręką i splunął na ziemię.
— Tak w ogóle Piotrek jestem. — Nieznajomy wyciągnął dłoń na przywitanie.
— Norbert. — Uścisnęli sobie ręce, a raczej to Piotr uścisnął dłoń Norberta, bo dłonie miał jak bochny chleba, a i krzepy mu nie brakowało.
— Tomek, ale kurde bele wszyscy mówią mi Stempel.
— Gdzie mieszkacie? — spytał Piotr.
Norbert spojrzał na Stempla, Stempel na niego i przez krótką chwilę panowało milczenie.
— Mieszkamy u mojej dziewczyny — skłamał Tomek nie śmiąc spojrzeć mu w oczy.
— Obaj? — Piotr uniósł brew na znak niedowierzania. — Razem u niej mieszkacie? — spytał ze zdziwieniem. — To może i ja mógłbym tam z wami zamieszkać?
— Nie — odparł szybko Stempel. — To jest bardzo małe mieszkanie… — wzrok skierował na przejeżdżający ulicą autobus. — Kawalerka, no rozumiesz? Byłoby… no… rozumiesz… byłoby ciężko mieszkać…
— Mam lepszą propozycję — Norbert przerwał karkołomne wyjaśnienia Stempla. — Skoro nie możesz zamieszkać z nami, to my bardzo chętnie zakwaterujemy się z tobą na tej melinie.
— Żartujecie? — Piotr zrobił wielkie oczy. — Na pewno mieszkacie w normalnej chacie u twojej dziewuchy — spojrzał na Stempla — i chcecie zamieszkać na melinie? Oj, coś tu kręcicie. — Pokiwał wskazującym palcem przed nosem Tomka.
Norbert zerknął na powstrzymującego się od śmiechu Stempla, który właśnie udawał, że kaszle. W końcu obaj parsknęli śmiechem.
— Kurde bele, masz rację. Wcisnęliśmy ci kit — przyznał Stempel po opanowaniu śmiechu. — Tak naprawdę, to mieszkamy gdzie popadnie, a gdzie popadnie to znaczy na klatkach schodowych.
— E, teraz też mnie kitujecie! — Piotr miał coraz bardziej podejrzliwą minę. — A tak na serio. Gdzie?
— No mówię ci. Całkiem serio — zapewnił go Stempel z ręką na sercu.
— Bez kitu mieszkacie na klatkach schodowych? — Z niedowierzaniem pokręcił głową. — Od dawna tak żyjecie?
— Ja od dwóch miesięcy, Norbert drugi czy trzeci tydzień.
— Zaskoczyliście mnie. — Piotr podrapał się po karku. — Miałem nadzieję, że uda mi się zamieszkać z wami, a wyszło na to, że wy będziecie musieli zamieszkać ze mną na melinie. Jeśli oczywiście będziecie chcieli. — Spojrzał na nich w oczekiwaniu na podjęcie decyzji.
— Co o tym myślisz? — Norbert spytał poprawiającego swoją fryzurę Stempla.
— Kurde bele, wydaje mi się, że lepiej mieszkać na melinie niż na klatce schodowej — odparł bez chwili wahania.
— Jestem tego samego zdania. — Norbert poparł jego decyzję.
— No to elegancko — skwitował Piotr. — Trzeba to oblać.
— Chyba wodą z kranu — zakpił Stempel z głupkowatym wyrazem twarzy i bezradnie rozłożył ręce.
— Jeśli chodzi o kasę, zaraz coś wykołuję, już moja w tym głowa. — Piotr naprężył muskuły, jak gdyby pozował do zdjęcia na pierwszą stronę magazynu dla kulturystów. — Poczekacie tu na mnie? — spytał i wyszedł aż na ulicę, aby zerknąć na wielki elektroniczny zegar, zainstalowany na dachu dworca. — Za kwadrans będę z powrotem.
— Nie ma sprawy, będziemy czekać — zapewnił go Stempel.
Piotr dziarskim krokiem ruszył ulicą Kolumba w stronę centrum miasta. Norbert ze Stemplem podeszli na pobliski przystanek tramwajowy, gdzie klapnęli na ławce.
— Co o nim myślisz? — Norbert spytał Stempla.
— Sam nie wiem — odparł wpatrując się z ogromnym zainteresowaniem w płynącą po Odrze barkę z węglem. — Chłopaczek wydaje się w porządku — kontynuował, gdy statek zniknął mu z pola widzenia. — Ciekawe gdzie poszedł po kasę? Może ma tu kogoś znajomego w okolicy i poszedł pożyczyć?
— No co ty? Przecież mówił, że w Szczecinie nie zna nikogo, oprócz meliniarza u którego mieszka — stwierdził Norbert.
— Fakt. — Stempel w zamyśleniu pokiwał głową. — A może nie powiedział nam całej prawdy o sobie? Może kręci tu jakieś lewe interesy? — snuł domysły na podstawie groźnego wyglądu Piotrka.
— Możliwe — powiedział Norbert bez przekonania, wpatrując się w nadjeżdżający tramwaj.
Dworcowy zegar zdążył odmierzyć pół godziny, zanim Piotr zjawił się z powrotem. Wyraz jego twarzy zdradzał zadowolenie.
— Myślałem, że już nie będziecie na mnie czekać. — Piotr odsapnął z wyraźną ulgą i klapnął na ławce.
— Zaufaliśmy ci na tyle, aby czekać chociażby kolejne pół godziny — przycukrował mu Tomek. — I jak tam?
Piotr wstał z ławki, włożył rękę do kieszeni w spodniach i wyjął pokaźny zwitek banknotów. Było tego sporo, na oko kilka dobrych pensji stoczniowca.
— Co tacy zdziwieni? — spytał ubawiony ich wielkimi oczami. — Miałem szczęście — dodał skromnie i z powrotem usiadł przy nich.
— Który bank obrobiłeś? — szepnął do niego Norbert, gdy w końcu odzyskał mowę.
— A tam, od razu bank! — Piotr machnął ręką. — Trafiłem parę złotych. Miałem farta i tyle. Teraz napiłbym się dobrego piwa. — Rozejrzał się dookoła. — Gdzie tu w pobliżu jest jakiś pub?
— Chyba najbliżej będzie do „Pomorskiego” — odparł Stempel po chwili namysłu. — Tam w hotelu na pierwszym piętrze jest mały pub i w bilarda można pograć.
— Daleko? — spytał Piotr.
— Dziesięć minut spacerkiem i jesteśmy na miejscu — odpowiedział Norbert wstając z ławki.
— Świrujesz? — Piotr pacnął się otwartą dłonią w czoło. — A od czego są taksówki? — dodał i szybkim krokiem ruszył w stronę sznura taryf stojących przed dworcem.
W „Pomorskim” po wypiciu dwóch piw znacząco poprawiły się im humory. W trakcie gry w bilarda, Piotrek zaczął wyjawiać tajemnicę zdobycia forsy.
— Poszedłem w stronę miasta rozglądając się uważnie dookoła i na ulicy znalazłem portfel — rzekł i z rozbawieniem na twarzy obserwował reakcję kolegów.
— Znalazłeś portfel na ulicy? — Stempel zmrużył oczy wpatrując się w Piotra. — Kręcisz! Życie byłoby zbyt piękne gdyby każda osoba w potrzebie znajdowała portfel pełen forsy. A tak naprawdę? — spytał nie wierząc w tę historię.
— Okej, wy oszukaliście mnie z mieszkaniem u twojej dziewuchy, więc musiałem się odegrać — zatriumfował Piotr i wbił czerwoną bilę do dziury.
— Dobra, udało ci się zrobić nas w konia — rzekł Stempel i zdrowo pociągnął browara ze szklanki. — A jak było naprawdę?
Piotr usiadł na rogu stołu do bilarda, ręce splótł na wysokości piersi i rozpoczął relacjonować przebieg wydarzeń.
— Koło parku natknąłem się na mocno pijanego gościa. Obciąłem go. Był dobrze ubrany, na pierwszy rzut oka stwierdziłem, że do biednych nie należy.
— No i co? Pożyczył ci kasę? — zakpił Norbert przerywając opowieść i wspólnie ze Stemplem parsknęli śmiechem.
— Podszedłem do niego — kontynuował Piotr nie przejmując się chichotem kolegów — i mówię: „pożycz mi na piwo”. Gościu zerknął na mnie mętnym wzrokiem i wali taki tekst: „Andrzej? Ty jesteś synem Zenka?”. Wiecie, widocznie byłem podobny do jakiegoś Andrzeja za którego mnie wziął, więc ja mu na to: „Jasne, to ja. Przecież nie pytałbym obcego faceta o parę złotych na piwo”. No i ten gościu zaczyna mi opowiadać jaki ten Zenek — mój ojciec — to w porządku facet, że wyremontował mu łazienkę, że za półdarmo załatwił meble do sypialni i wiele, wiele innych rzeczy. Ja go tak słucham i słucham, a czas mijał. Pięć, dziesięć, piętnaście minut, w końcu mówię: „Wiesz co, trochę się śpieszę, pożycz mi tę forsę”. Gościu zaczął coś bełkotać, ale w końcu wyjął portfel, a moje bystre oczy dojrzały mnóstwo kasy. Dużo nie myśląc przyłożyłem mu z dyni w kichawę i wyrwałem portfel. Zaczął się wydzierać, przyjebałem mu na brodę, runął na ziemię, a ja w długą. W trakcie biegu wyjąłem z niego kasę, a pusty portfel wyrzuciłem do studzienki kanalizacyjnej. — Piotr z dumą zeskoczył ze stołu i napiął muskuły.
— Ale z ciebie numer! — stwierdził Norbert, powstrzymując się od śmiechu na widok karykatury kulturysty.
— Trafiłeś nieźle nadzianego gościa, to się nazywa mieć szczęście! — rzekł z uznaniem Stempel. — Nie bałeś się walić go w mordę?
— Słuchajcie, dla mnie gościu może mieć nawet dwa metry i budowę kulturysty. Nie wymiękam! — wyjaśnił i obrócił się na pięcie w stronę stolika przy którym siedział samotny naburmuszony grubas. Podszedł do niego bujanym krokiem, stanął na wprost, spojrzał mu prosto w oczy, wyszczerzył zęby jak wściekły pies i tupnął nogą. Naburmuszony grubas zmierzył go od stóp do głowy, wymamrotał coś pod nosem o niewychowanej młodzieży, szybko dopił swoje piwo i skierował się do wyjścia. Piotr jeszcze dwa razy tupnął nogą, ale grubas nie zareagował. Zawiedziony wrócił do kolegów czekających przy stole bilardowym i obserwujących jego poczynania.
— To był tylko otyły staruch — skomentował Stempel. — Taki kozak jesteś? To wyskocz do gościa równego wiekiem i siłą — podkręcił bojowo nastawionego Piotra.
— Spoko — odparł szorstko, niezadowolony faktem, że koledzy nie wierzą mu na słowo. — Dla mnie to żaden problem, mogę wam to zaraz udowodnić. Pokażcie mi na ulicy dowolnego gościa, którego mam zaczepić, spoko?
— Nie ma sprawy — odrzekł Stempel.
Dokończyli grę w bilarda i opuścili pub. Po ulicach chodziło mnóstwo osób, ale Stempel wypatrywał dla Piotrka odpowiedniego typa, z którym w trakcie walki mógłby wykazać się swoim męstwem i walecznością. Przeszli kilka przecznic ulicy Krzywoustego i dopiero przed placem Kościuszki Stempel dojrzał odpowiedniego typa.
— Widzisz tego faceta w szarej bluzie, co idzie w naszym kierunku? — spytał Piotra, bezczelnie wskazując osobnika palcem.
— Spoko, żaden problem — Piotr się roześmiał i swoim żwawym bujanym krokiem ruszył w jego stronę.
Norbert ze Stemplem stanęli przy budce z hot-dogami i z uwagą obserwowali rozwój wydarzeń. Piotr podszedł do wyznaczonego gościa i przez krótką chwilę ostro gestykulując o czymś z nim dyskutował. Gdy Piotr nagle przyjął waleczną postawę, gościu gwałtownie wsadził rękę do kieszeni w bluzie, wyjmując jakiś pojemnik. Zanim Piotr zdążył zareagować, w stronę jego twarzy wystrzeliła chmura gazu. Dzielny wojownik, który jak sam siebie określił: „nie wymięka”, został zneutralizowany, a jego twarz zniknęła pod przykryciem jego wielkich dłoni. Gościu w szarej bluzie nadal przy nim stał, sięgnął do drugiej kieszeni i wyjął kajdanki oraz jakąś legitymację. Chwycił Piotrka za ramię i coś do niego mówił.
— Ale chłopaczyna się wpakował! Widzisz to co ja? — spytał Norbert stojącego przy nim Stempla.
— Ale pech! Trafił na gliniarza po cywilnemu, kurde bele! Nasz koleżka ma przejebane — odparł Tomek wpatrzony w akcję jak zahipnotyzowany.
W tym momencie gościu puścił Piotrka i jak gdyby nic się nie stało poszedł sobie dalej. Norbert z rozdziawioną gębą wpatrywał się w Stempla, a on w niego z podobnym wyrazem twarzy. Zaniemówili. Niespodziewany obrót sprawy zaskoczył ich. Obaj byli zawiedzeni. Spodziewali się efektownego aresztowania?
Gdy już ochłonęli z szoku, wolnym krokiem ruszyli w stronę swojego kolegi, który nadal stał na skraju chodnika i zakrywał twarz dłońmi.
— Kto to był? Pies? — spytał Stempel Piotrka, gdy do niego dotarli.
— Zdaje się, że tak — wysyczał przez zaciśnięte zęby. — Miał zajebiście silny gaz, twarz mnie piecze jak skurczybyk!
Cierpliwie odczekali, aż chłop dojdzie do siebie, a gdy w końcu to nastąpiło, zrelacjonował im przebieg mrożących krew w żyłach wydarzeń.
— Podchodzę do typa i mówię: „daj mi frajerze na piwo”. Gościu spojrzał na mnie z rozbawieniem na twarzy i mówi: „zwariowałeś?”. Ja mu na to: „daj na piwo, bo jak nie, to zabiorę ci wszystko i jeszcze w cymbał oberwiesz”, on na to: „taki mocny jesteś?”. Przybrałem bojową postawę, ale patrzę, gościu sięga do kieszeni. Myślałem, że wyjmie portfel z kasą, a on gwałtownie wyjął gaz i mi nim po oczach.
— Widzieliśmy tę akcję, co było dalej? — dopytywał Stempel z zaciekawieniem.
— Ryj zaczął mnie piec, oczy łzawić i już niewiele mogłem zrobić — stwierdził zawiedziony Piotr. — Chwycił mnie za ramię, machnął policyjną szmatą przed oczami i mówi: „No i co teraz? Doigrałeś się, co?”. Zgłupiałem. Nie wiedziałem co robić, ani co powiedzieć. Gościu schował szmatę do kieszeni i powiedział coś takiego: „Masz gnoju szczęście, że cholernie się spieszę, bo bym cię urządził na cacy” i po tych słowach odszedł sobie.
— Ale numer! — Norbert pokręcił głową z niedowierzaniem.
— Kurde bele, gdybym tego nie widział, w życiu bym nie uwierzył — rzekł Stempel z niekłamanym podziwem. — A może to wcale nie był gliniarz, tylko jakiś typ z fałszywą legitymacją i kajdankami? — dodał po chwili zamyślenia.
— Całkiem prawdopodobne — Norbert poparł jego hipotezę. — Przecież prawdziwy gliniarz od razu zawlókł by go na komisariat.
— Kurwa mać! — wyprowadzony z równowagi Piotr przerwał ich rozważania. — Czy to ważne kto to był? Ważne, że nie zakończyło się gorzej — stwierdził i rękawem osuszył oczy. — Mam mocno zaczerwienioną twarz?
— Jak cholera — jęknął Stempel z wyolbrzymionym przerażeniem. — Dobrze byłoby, gdybyś przemył twarz wodą. — Rozejrzał się dookoła po okolicznych sklepach. — W spożywczym można kupić wodę mineralną. Przemyjesz twarz i oczy przestaną ci łzawić.
Po drugiej stronie ulicy w sklepie spożywczym kupili wodę i po browarze — tak na „przepłukanie gardeł”. Usiedli na ławce w pobliskim parku.
— Jaki dzisiaj mamy dzień? Piątek? — spytał Piotrek, gdy już całkowicie doszedł do siebie.
— Chyba tak — odparł Stempel po chwili głębszego namysłu.
— To może wybralibyśmy się gdzieś na balety? — zaproponował Piotr i łyknął złocistego napoju.
— Ja bardzo chętnie — Norbert cmoknął jakby uznał, że się zagalopował. Wnet uświadomił sobie swoją i Stempla sytuację. W zakłopotaniu podrapał się po głowie. — To znaczy… mam ochotę pobawić się i poszaleć gdzieś na parkiecie, ale… mnie i Stempla na to nie stać… a po drugie, na baletach trzeba jako tako wyglądać, no nie? — sprostował zbyt pochopną decyzję.
— Czym się przejmujecie?! — Piotr machnął ręką, wstał z ławki i odwrócił się w ich stronę. — Kasy mamy pod dostatkiem. Starczyłoby na tydzień dobrego balowania… albo i dwa. — Sięgnął do kieszeni po papierosy i poczęstował kolegów. — Z wyglądem przecież też nie ma żadnego problemu. — Odpalając papierosy rozejrzał się uważnie dookoła. — Gdzie tu w pobliżu jest jakiś rynek z ciuchami?
— Najbliższy na „Turzynie”, dwie przecznice stąd — odparł Norbert, wskazując kierunek głową. — Szczerze mówiąc, przed dyskoteką przydałaby się także wizyta u fryzjera i kąpiel — słusznie zauważył.
Piotrowi dało to do myślenia, spacerował dookoła ławki i intensywnie nad czymś dumał.
— Mam pomysł! — krzyknął nagle, zatrzymując się przed nimi i unosząc wskazujący palec w górę. — Możemy wynająć pokój w niedrogim hotelu… nawet na kilka dni, zgadza się? Czy to rozwiązuje wszystkie problemy? — spytał uradowany swoją wspaniałomyślnością.
— Jasne! — zaskoczył Tomek po przeanalizowaniu jego słów. — Niedrogie i przyzwoite pokoje mają w „Garnizonowym” na Potulickiej. W samym centrum miasta.
— Elegancko! — skwitował Piotr.
Taryfą podjechali na targowisko „Turzyn”, gdzie — jak na godzinę siedemnastą — pootwieranych było sporo straganów z najróżniejszymi ubraniami. Stempel pozostał wierny swojemu stylowi, wybrał dla siebie obcisłe czarne dżinsowe spodnie, czarną podkoszulkę z napisem „Metallica” na plecach, granatową bluzę i kilka par czarnych skarpet. Piotr okazał się niewybrednym klientem, zadowoliły go zwyczajne proste granatowe dżinsy, błękitna jedwabna koszula, biała podkoszulka i sportowe obuwie. Natomiast Norbert zażyczył sobie jasnoniebieskie dżinsy „Pyramid” o szerokich nogawkach, dżinsową koszulę w takim samym odcieniu, modny szary skórzany pasek z dużą metalową sprzączką, czapkę „baseballówkę” i sportowe adidasy. Niedaleko rynku zahaczyli także o fryzjera. Taryfą podjechali pod hotel „Garnizonowy”, gdzie wspólnie podjęli decyzję o wynajęciu jednego, trzyosobowego pokoju na dwie doby.
Po przekręceniu klucza w zamku drzwi z numerem dziewięć, ujrzeli swoją tymczasową kwaterę. Spory kwadratowy pokój, urządzono w zielono-brązowej tonacji. Ze środka sufitu zwisała duża lampa, kształtem przypominająca latający talerz. Pod kosmicznym urządzeniem oświetleniowym, stał na trzech metalowych nogach kwadratowy stół, przykryty zżółkłym obrusem z lat osiemdziesiątych. Skrzypiącą drewnianą podłogę zamaskowano ciemnozieloną wykładziną. Pod ścianą na wprost drzwi ustawione były równolegle trzy tapczany poprzykrywane brązowymi kocami z cieniutkimi zielonymi paskami. Dwa z nich stały w narożnikach, trzeci pośrodku, a pomiędzy nimi ustawione były dwie metalowe szafki, takie same, jakie widuje się w szpitalnych salach, niedbale przemalowane na brązowo. Po prawej stronie za cienkimi brązowymi zasłonami, ukryte było dwuskrzydłowe okno z widokiem na ulicę. W rogu przy oknie stał wielki stary fotel o wyblakłej i powycieranej brązowej tapicerce. Pod ścianą na wprost okna ustawiona była jasnobrązowa trzydrzwiowa szafa, obok niej za drzwiami w kolorze toffi, znajdowała się nad wyraz skromnie urządzona łazienka. Jej wyposażeniem był tylko brodzik z prysznicem, umywalka z lustrem oraz kibel. Nic więcej.
Chłopaki doprowadzili się do ładu i po dwudziestej pierwszej opuścili hotel. Taryfa podrzuciła ich do dyskoteki o oryginalnej nazwie „Pod Masztami”, mieszczącej się przy malowniczych Wałach Chrobrego.
Przez trzy pierwsze godziny siedzieli przy barze żłopiąc piwo za piwem. Gdy poziom alkoholu w organizmie Norberta był już odpowiedni, rozpoczął „rozpoznanie wzrokowe”. Uważnie zlustrował parkiet i jego spojrzenie utkwiło nagle na wysokiej, szczupłej blondynce, o prostych włosach sięgających połowy pleców. Przyznał w duszy, że to odpowiednia partnerka, szanse na jej wyrwanie potęgował fakt, iż owa niewiasta zalotnie go obcinała.
— Widzisz tę blondynkę w czerwonej bluzeczce na parkiecie? — zwrócił się do siedzącego przy nim Stempla, leniwie sączącego piwo. Obrócił się we wskazanym przez Norberta kierunku i wytrzeszczając gały wzrokiem przeczesał parkiet.
— No, już ją widzę — odparł po dłuższej chwili.
— Fajna dupa, co nie? — Norbert cmoknął z zachwytu. — Mam zamiar ją wyrwać. Zdaje się, że na mnie leci. Co o niej myślisz?
— Niezła sztuka — z uznaniem pokiwał głową i z powrotem odwrócił się do baru. — Bierz się za nią, póki jeszcze nikt się za nią nie wziął — poradził, wkładając papierosa do ust. — No, na co czekasz? — zdziwił się, że Norbert nadal siedzi przy barze i klepnął go w plecy na tyle mocno, że o mało nie zleciał z wysokiego hokera.
— Spoko — rzekł Norbert takim tonem, jakby ta lala była już jego. Usadowił się wygodnie na hokerze, odpalił papierosa i poprosił barmana o podanie drinka zrobionego z najtańszej wódki, coli i kostek lodu. — Ta laska będzie dzisiaj moja, czuję to w kościach — zapewnił siedzącego obok Stempla. — Machnę sobie jeszcze drinka i do niej startuję. A ty? — spojrzał na kolegę, oczekując, że zaskoczy o co mu chodzi. Niestety, Stempel patrzył na niego nieobecnym wzrokiem, jakby rozmyślał o zupełnie czym innym. — Żadnej sztuki sobie nie upatrzyłeś? — sprostował pytanie.
— Co? — ocknął się nagle. — Nie. Ja mam Gosię, ona w zupełności mi wystarcza — triumfalnie zachichotał i wsunął papierosa do ust.
Barman postawił przed Norbertem zamówionego drinka i wymownym spojrzeniem dał do zrozumienia, że oczekuje na uregulowanie należności.
— Kolega zapłaci — Norbert wskazał na Piotrka, siedzącego po jego lewej stronie. Barman uważnie mu się przyjrzał i po chwili spokojnie odszedł obsługiwać innych klientów. Zapewne nie śmiał ponaglać gościa o wyglądzie bandyty.
— Będziesz tu siedział przy barze do końca baletów? — Norbert spytał Piotra, który w ogóle nie interesował się tym, co dzieje się na parkiecie.
— A co? Źle mi tu? — sapnął i uniósł brwi, jak gdyby takie pytanie mocno go zaskoczyło.
— Chyba nie — bąknął Norbert i duszkiem opróżnił szklankę z drinkiem. — Jeśli będziesz siedział cały czas przy barze, to na pewno nie wyrwiesz żadnej laski — podpowiedział mu i zabębnił palcami w blat.
— Trudno się mówi — odparł ze stoickim spokojem.
Norbert zakręcił kostkami lodu w szklance, wypił resztkę wody, w której pozostał już tylko ślad wódki i wstał od baru. Przeciskając się pomiędzy młodzieżą szalejącą na parkiecie, brnął do swojej wybranki. Gdy w końcu stanął tuż przed nią, nagle ktoś popchnął dziewczynę, która straciła równowagę i oparła się o niego. Norbert poczuł nacisk jej pełnych piersi i zajrzał za dekolt. Dziewczyna uśmiechnęła się kokieteryjnie swymi czerwonymi ustami i zerknęła na niego spod opuszczonych rzęs. Patrzyła na niego badawczym wzrokiem, najwyraźniej zastanawiając się, czy ten gościu będzie jej facetem. Gdy uznała, że tak, odwróciła się na pięcie i… odeszła kilka kroków w stronę wyjścia. Norbert odprowadził ją wzrokiem. Obcisła nylonowa spódniczka podkreślała świetną figurę dziewczyny.
Zatrzymała się jakieś pięć metrów od niego. Teraz mógł przyjrzeć się jej z profilu. Uznał, że ma rewelacyjne piersi, co wyraźnie poruszyło jego wyobraźnię. Gdy dziewczyna odwróciła się do niego z wyzywającym uśmiechem, pomyślał, że jeszcze tej nocy pozna jej kobiece uroki.
Zbliżyła się do niego. Szła, nie patrząc mu w oczy. Najwyraźniej oczekiwała, że Norbert nieco się potrudzi, aby dopiąć swego, ale on patrzył na nią nieruchomym wzrokiem, niczym żmija wpatrująca się w swą ofiarę.
Był to bardzo dobry moment na podryw, bo z głośników popłynęły dźwięki wolnej, nastrojowej piosenki. Śmiało do niej podszedł i bez gadania przystawił dłonie do jej bioder.
— Zatańczysz? — spytał, ale nie czekał na odpowiedź. Jego ciało już tańczyło, kołysząc się rytmicznie i płynnie na boki.
Spojrzała na niego z rozbawieniem, po chwili jej ciało przylgnęło do Norberta i dostosowało się do jego delikatnych ruchów biodrami.
— Często tu przychodzisz? — spytał mrugając oczkiem.
— Jestem tu po raz drugi, a ty? — odpowiedziała piskliwym głosem, który do niej nie pasował.
— Ja po raz pierwszy — szepnął jej na ucho, jakby to była wielka tajemnica. — Norbert jestem — szepnął do drugiego ucha.
— Karolina — krzyknęła z szerokim uśmiechem na ustach.
— Co porabiasz na co dzień? Uczysz się? Pracujesz? — Norbert kontynuował rozmowę, ale już nie szeptał.
— Pracuję jako sprzedawczyni w sklepie mojego chłopaka — wyjaśniła i nieufnie rozejrzała się dookoła.
— Masz chłopaka? — Grdyka mu podskoczyła i opadła od gwałtownie przełkniętej śliny.
— No. Od siedmiu miesięcy. — Brwi uniosła ku górze, widząc zdziwienie na twarzy partnera. — On nie chodzi na dyskoteki, nie masz się czego obawiać — szepnęła mu na ucho i mocniej przylgnęła do jego ciała. — Ja lubię chodzić na balety i tym podobne imprezy. Nie ma weekendu abym się gdzieś nie bawiła. Mój chłopak mi na to pozwala — wszystko to powiedziała bardzo szybko, a na zakończenie dała Norbertowi całusa w policzek.
— Myślałem… — Pokręcił głową jak lekarz po stwierdzeniu beznadziejnego przypadku. — Zresztą, nieważne. — Zdegustowany puścił szczupłą talię, zrzucił jej ręce ze swej szyi, bez słowa zrobił obrót na pięcie, kierując się do baru, gdzie nadal siedział Piotr ze Stemplem.
— I jak poszedł podryw? — spytał go Stempel, gdy Norbert usiadł na hokerze między nimi.
— Daj spokój! Straszna lipa! — w głosie pobrzmiewała nuta upokorzenia. — Ta laska ma chłopaka!
— I co z tego? — rzucił Piotr. — Trzeba było ją kręcić na szybki numerek — dodał bez ogródek.
— Nie, to nie w moim stylu — zaoponował Norbert. — Jak dupa ma chłopaka, to nie wkręcam się między „młot a kowadło”. Taką mam zasadę.
To nie był najszczęśliwszy dzień na wyrywanie lasek. Norbert w sumie robił trzy podejścia do trzech dziewczyn i trzy razy dostał „kosza”.
Była druga w nocy, gdy spokojnym, aczkolwiek chwiejnym krokiem doczłapali się pod hotel.
— Słyszycie muzykę? — spytał współtowarzyszy Piotr, przed wejściem do hotelu.
Wytężyli przytępiony alkoholem słuch.
— No słyszę, słyszę, to chyba disco polo — stwierdził Norbert, wsłuchując się w przytłumione dźwięki.
— To z „Piasta”. Tam zawsze w piątki są dancingi — dodał Stempel.
— Idziemy zobaczyć co tam się dzieje? — spytał Norbert współtowarzyszy, bo wcale nie miał ochoty iść już spać.
— Ja się na to nie piszę — odparł Stempel. — Rano muszę jechać do Gosi, ale jeśli chcecie, to idźcie sami.
— Idziesz ze mną? — Norbert spytał Piotra.
— Czemu nie! Spać mi się nie chce, a może tutaj poderwiesz jakąś laskę — wyśpiewał skory do dalszej zabawy i wykonał podejrzane ruchy biodrami, usiłując zatańczyć lambadę na środku chodnika.
Przekazali Stemplowi klucz do hotelowego pokoju i sami poszli do „Piasta”.
Na sali przy skocznym disco polo bawiło się kilka par w średnim wieku. Kolorofony — rodem z lat osiemdziesiątych — pobłyskiwały w rytm muzyki. Na niewielkiej sali znajdował się taneczny parkiet, bar, kilkanaście kwadratowych stolików, a na każdym z nich paląca się świeczka w stroiku. Z jednego końca sali na drugi było najwyżej dwadzieścia kroków. Chłopaki usiedli w przeciwległym rogu sali od wejścia i zamówili po dwa piwa na głowę.
Norbert uważnie rozejrzał się po wnętrzu i dopadło go wrażenie, że trafił pod niewłaściwy adres. Średnia wieku bawiących się tu osób wyniosłaby ze czterdzieści lat. Nawet nie było na kim oka zawiesić. Przyglądał się, jak mucha leniwie krąży ponad stołem. Po chwili wylądowała po przeciwnej stronie blatu, potarła nóżkę o nóżkę, po czym ruszyła w drogę po poplamionym obrusie. Po przejściu kilku centymetrów zerwała się do lotu i zaczęła bzyczeć wokół głowy Piotra, który niecierpliwie odpędził ją machnięciem ręki, równocześnie zerkając na dwie stojące w wejściu dziewczyny. Po chwili zastanowienia, zdecydowały się wejść na salę i zająć miejsca na krzesłach trzy stoliki dalej.
Barman przyniósł chłopakom zamówione browary.
— Przysiądziemy się do nich? — spytał Piotr kolegę.
Norbert sącząc drugie piwo obrócił głowę w ich kierunku. Jedna z dziewczyn była brunetką w wieku około dwudziestu pięciu lat, druga blondynką wyglądająca na szesnaście, osiemnaście. Szeptem o czymś dyskutowały i co rusz dyskretnie spoglądały w ich stronę. Barman postawił na ich stoliku dwa jasnożółte drinki.
— To jest bardzo dobry pomysł — stwierdził Norbert, chwycił ze stolika szklankę ze złocistym napojem, wstał i wolnym krokiem lawirując między stolikami ruszył w ich kierunku. Gdy do celu pozostały mu trzy kroki, w głowie mu zawirowało, a nogi się poplątały.
— O ja pierdolę! — przekleństwo padło z jego ust, gdy wyłożył się jak długi. Szklanka z piwem roztrzaskała się o podłogę, a jej zawartość skutecznie ochlapała mu twarz i koszulę.
Norbert nie odczuwał żadnego bólu, ale gorszą rzeczą od niefortunnego upadku były gromkie i chamskie śmiechy, które słyszał dookoła. Jego twarz w mgnieniu oka z bladej zmieniała się w buraczkową.
— Norbert! No co ty? Wstawaj! Nic ci nie jest? — usłyszał nad sobą głos Piotra, najwyraźniej zachwyconego rozwojem wypadków.
— Wszystko w porządku — syknął Norbert z nieukrywaną złością. — Tylko się potknąłem, nic mi nie jest.
Coś jeszcze mamrotał pod nosem podnosząc się z podłogi. Był pewien, że stał się pośmiewiskiem. Rozejrzał się nieufnie dookoła. Nie wiedząc jak się zachować w tak głupiej sytuacji, zaczął otrzepywać rękami spodnie i koszulę.
— Nieźle cię to piwko siekło! — powiedział Piotr, przyglądając się zachowaniu kolegi.
— Przecież jestem trzeźwy! Potknąłem się! — Bronił swojego honoru, unikając wzrokiem jego oczu. Norbert zdjął mokrą koszulę i szybkim krokiem uciekł z nią do toalety. W umywalce błyskawicznie ją wypłukał, mocno wykręcił i z powrotem założył na siebie. Przy okazji twarz przemył zimną wodą i spojrzał w lustro.
Jestem jakiś niewyraźny — pomyślał w duchu, widząc swoje rozmazane odbicie.
Wrócił na salę, kroki skierował do stolika przy którym siedział Piotr z dziewczynami.
— To jest Norbert, a to Ewa — Piotr przedstawił Norbertowi blondynkę, wskazując na nią ręką. — Beata — wskazał na brunetkę.
— Bardzo mi miło — odparł Norbert i uściskał ich kobiece dłonie.
Niestety musiał zająć miejsce koło Beaty, ponieważ jego kolega z ożywieniem flirtował już z dużo ładniejszą Ewą.
— Założyłeś na siebie mokrą? — spytała Beata po dotknięciu Norberta koszuli i się przeżegnała.
— Ciepło jest, nic mi nie będzie — zapewnił. — Jesteście tu same?
— Tak. Przychodzimy tu co tydzień, w piątki i soboty — odpowiedziała Beata.
— Serio? — Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. — A nie lepiej pobawić się na dyskotece przy tanecznych rytmach Culture Beat lub DJ Bobo?
— Zapewne masz rację, ale tutaj zawsze coś zarobię — odparła tajemniczo, a Norbert spojrzał na nią z otwartymi ustami.
— Nie rozumiem — wydusił z siebie po dłuższej chwili. — Pracujesz tu?
— Tak jakby. — Beata parsknęła śmiechem. — Przychodzi tu wielu zagranicznych gości: Szwedów, Niemców i tym podobnych. Rozumiesz?
— No i co? Okradasz ich? — zadał głupie pytanie.
Beata ponownie parsknęła śmiechem.
— Nie. Po prostu idę z klientem do jego pokoju, robię mu dobrze i z tego mam kasę — wyszeptała Norbertowi do ucha.
Dopiero teraz domyślił się, że dziewczyna musi być prostytutką. Gdyby Beata wzięła kij i po prostu uderzyła nim Norberta, byłby to mniejszy szok. Nigdy nie korzystał z tego typu usług, mało tego, nigdy jeszcze nie spał z żadną dziewczyną. Był prawiczkiem.
— Jesteś kurwą? — zapytał głośniej niż zamierzał i natychmiast zakrył usta dłonią. — Niestety, nie skorzystam z twojej oferty — zastrzegł po chwili, starannie unikając jej wzroku.
— Przecież niczego ci nie proponuję głuptasie. Przysiedliście się do nas i fajnie jest. Kasę biorą tylko od zagraniczniaków — wyjaśniła z rozbrajającą szczerością.
— Rozumiem — rzekł Norbert skubiąc obrus i wciąż nie mogąc wyjść z podziwu. — Twoja koleżanka też… się tym zajmuje? — zapytał nieśmiało.
— Nie. Ona jest moją siostrą i przychodzi ze mną tylko dla towarzystwa — rzekła cicho jak ktoś, kto dzieli się tajemnicą.
— Ewa jest twoją siostrą? — zdziwił się i zaczął im się uważniej przyglądać. Beata na pewno była brunetką, a Ewa blondynką. Niestety nadmiar alkoholu w organizmie uniemożliwił mu dokładniejszą analizę porównawczą.
— Naprawdę jesteśmy siostrami, Ewa ma przefarbowane włosy na blond — zapewniła go Beata i położyła rękę na jego udzie.
— Okej… wierzę ci na słowo. — Dał za wygraną i niby przypadkiem strącił jej nachalną dłoń z nogi.
— Zabieramy dziewczyny do hotelu — zwrócił się Piotr do Norberta. — Po co mamy tu siedzieć przy disco polo, skoro równie dobrze możemy posiedzieć w hotelowym pokoju przy piwku i normalnej muzyce z radia — wyjaśnił i wstał od stolika.
— W zasadzie nie mam nic przeciwko… ale Stempel… chłopina chciałby się porządnie wyspać, bo rano ma zamiar jechać do swojej dziewczyny — Norbert wyraził nie bezpodstawne obawy.
— Przecież nie będziemy się wydzierać, a cicha muzyczka z radia mu nie zaszkodzi — stwierdził Piotr i chwytając kolegę za ramię pomógł mu wstać od stolika.
— Dobra — rzekł Norbert, gdy już został postawiony do pionu. Jego ciało odmawiało posłuszeństwa i gdyby nie błyskawiczna reakcja Piotra, który w porę go złapał, runąłby na glebę. Do hotelu zaprowadziła go Beata.
Tak jak przypuszczali, Tomek już twardo spał na łóżku znajdującym się po lewej stronie pokoju. Biesiadnicy zapalili światło i zasiedli przy stole, na którym Piotr postawił dziesięć butelek z piwem, zakupionym w „Piaście”. Muzyczka cichutko sączyła się z radia.
Wspólnie rozmawiali o rzeczach mało istotnych. Gdy Norbert wlał w siebie pół piwa, oczy zaczęły mu się zamykać.
— Wiecie co? Idę spać. Na razie! — wybełkotał do pozostałych biesiadników i w ubraniu uwalił się na łóżku, znajdującym się po prawej stronie pokoju.
Promienie wschodzącego słońca przebiły się przez zasłony, wypełniając pokój żółtą poświatą. Gdy Norbert się zbudził, gwałtownie zamrugał oczami, zaskoczony niezwykłym oświetleniem. Był nieludzko skacowany i przez chwilę nie mógł się zorientować, gdzie się znajduje, ale zaraz przypomniał sobie wczorajszą imprezę. Odrzucił pościel i wstał z łóżka. Idąc po ciemnozielonej wykładzinie, zerknął na łóżko w którym wczoraj widział tylko Stempla. Teraz spały tam dwie osoby. Jedną z nich na pewno był Stempel — rozpoznał go po falujących włosach wystających spod kołdry. Wytężył wzrok i wprost nie mógł uwierzyć w to co zobaczył. Przetarł oczy i uszczypnął się w policzek. Drugą osobą która spała wspólnie ze Stemplem był Piotr. Rozpoznał go nie po głowie — bo tą ukrytą miał pod kołdrą, ale po nogawkach spodni, które wraz nogami wystawały z boku łóżka.
Zdegustowany zerknął na drugie łoże: długie blond włosy rozpływały się na poduszce. Norbert podrapał się po głowie i po chwili zaskoczył, że tą osobą musi być Ewa. Dobrze, że w ogóle co nieco pamiętał z wczorajszej nocy, biorąc pod uwagę ilość wypitych poprzedniego wieczora napojów wyskokowych.
Już miał iść dalej w stronę łazienki, gdy kątem oka dostrzegł w łóżku w którym spał wystającą spod kołdry głowę, a raczej jej tył, pokryty rzadkimi, brunatnymi, zmierzwionymi włosami. Aż się wstrząsnął na samą myśl, że może to być Beata. Ponownie przetarł oczy i podszedł bliżej łóżka. Tak, to niewątpliwie była ona.
Jak poparzony odskoczył do tyłu, a nogi same poniosły go do łazienki. Przemył twarz zimną wodą i spojrzał w lustro. Stwierdził, że z wyglądem nie jest aż tak źle, ale… Ponownie przemył twarz wodą i opuszczając głowę w dół zlustrował swoją postać. Był nagi. Tak naguśki, jakim natura go stworzyła. Podrapał się po głowie, usiłując przypomnieć sobie przebieg tej tajemniczej nocy. O ile go pamięć nie myliła, to uwalił się spać w ubraniu, bo nie miał już siły na rozbiórkę.
Po cichu — jak złodziej na palcach — wrócił do pokoju. Drewniana podłoga bezlitośnie skrzypiała pod naciskiem gołych stóp. Przy łóżku, na którym w nocy spał, zauważył stertę pomieszanych ubrań — swoich i Beaty. W trakcie poszukiwania slipów, wpadły mu w ręce majtki Beaty.
No to pięknie — pomyślał w duchu. — Skoro spaliśmy nago, to… nie, takiego obrotu sprawy być nie mogło.
Ze skwaszoną miną powybierał swoje rzeczy z kupki i z nimi wrócił do łazienki. Gdy fundował sobie letni prysznic, po głowie kotłowały się różne myśli. Za cholerę nie mógł przypomnieć sobie, co działo się tej nocy. Czy ją wykorzystał? A może to ona wykorzystała jego? W głowie miał totalną pustkę.
Odświeżony i kompletnie ubrany wrócił do pokoju, zasiadł przy stole.
„Pssyyyyt!!!” — po pokoju rozległ się odgłos otwieranej butelki z piwem. Dyskretnie zerknął w stronę łóżka, w którym Ewa zaczęła ruszać się pod kołdrą. Wysunęła spod niej głowę, otwierając wyraziste niebieskie oczy, których wzrok utknął na Norbercie. Jej anielskie spojrzenie go speszyło. Łyknął piwa z butelki i zapalił papierosa. Ewa przez chwilę poprzeciągała się, ziewnęła dwa razy i wstała z łóżka przyodziana tylko w bieliznę.
— Cześć — powiedziała Ewa, delikatnie się uśmiechając.
— Cześć… mamy dziś piękny dzień… taki… sierpniowy… — palnął Norbert bez zastanowienia i speszony uciekł wzrokiem na trzymaną w ręce butelkę.
— Sierpniowy?… Racja — potwierdziła Ewa miłym tonem i przechodząc tuż koło Norberta weszła do łazienki. Kątem oka zdążył ją „obciąć”: długie smukłe nogi, zgrabne pośladki, płaski brzuszek, jędrne piersi, smukłe dłonie z długimi zadbanymi paznokciami, delikatne rysy twarzy, drobny nosek, kształtne usta, lśniące delikatne proste włosy sięgające pasa w odcieniu platynowy blond, wytapirowana grzywka. Tak, to była kobieta jego marzeń.
Gdy Norbert dokończył pić piwo, blond Venus opuściła łazienkę i usiadła przy nim na krześle. Starannie uczesana i z odświeżonym makijażem, nadal była przyodziana tylko w skromną, delikatną, błękitną bieliznę. Założyła nogę na nogę, poprawiła ułożenie ramiączek biustonosza, powoli oblizała swoje usta i spojrzała mu prosto w oczy.
— Można piwo? — spytała, posyłając mu ujmujący uśmiech.
— Jasne — odpowiedział i natychmiast otworzył jedną butelkę dla niej, drugą dla siebie.
— Całą noc spałaś sama? — Norbert próbował rozkręcić rozmowę, ale Ewa milczała. Wzięła porządny łyk złocistego trunku, ponownie oblizała wargi i sięgnęła po papierosa z paczki leżącej na stole. Jak na dżentelmena przystało chłopak służył jej ogniem, i sam zajarał. Mocno zaciągnęła się nikotynowym dymem, przymknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu. Powolutku, cieniutką strużką wypuszczała dym ku sufitowi. Skierowała twarz w jego stronę i otworzyła cudne oczy.
— Tak, całą noc spałam sama — dopiero teraz odpowiedziała na pytanie. — Piotrek chciał ze mną spać, ale się nie zgodziłam. Powiedziałam mu: albo będę spać sama w łóżku, albo na podłodze. — Uniosła brwi. — No i co chłopak miał zrobić? — Rozłożyła ręce w geście bezradności. — Poszedł spać do kolegi… jak on ma na imię? — Głową wskazała na łóżko, w którym spał Stempel.
— Tomek, ale wszyscy mówią do niego Stempel. — Norbert sztachnął się papierosem. — Wracając do minionej nocy, dlaczego spaliście oddzielnie, skoro wczoraj dobrze wam się flirtowało?
— Rozmawiało nam się nieźle, ale to jeszcze nie znaczy, że muszę z nim spać, prawda?
— Racja — stwierdził i uśmiechnął się wyrozumiale. — Nie wiesz przypadkiem dlaczego rano obudziłem się nagi? — Zamyślił się, popiół z papierosa strzepnął do pustej butelki. — O ile dobrze pamiętam, to kładłem się spać w ubraniu.
Ewa parsknęła głośnym śmiechem.
— Ciszej, wszystkich pobudzisz — szepnął, kładąc palec na ustach. W gruncie rzeczy nie miał pojęcia co ją tak bardzo rozbawiło.
Ewa stłumiła śmiech, przestawiła swoje krzesło bliżej Norberta, usiadła na wprost opierając łokcie na swoich delikatnie rozchylonych nogach, a dłonie kładąc na jego udach.
— Wczoraj uwaliłeś się do łóżka w ubraniu, pamiętasz? — szepnęła mu do ucha.
— Tak — potwierdził, skinął głową, i korzystając z okazji przyglądał się atrakcyjnym kształtom Ewy.
— Zaraz po tym postanowiliśmy zakończyć imprezę. Beata poszła się kąpać, a ja z Piotrem ustaliłam, że on śpi razem ze Stemplem, a ja sama. Gdy Beata opuściła łazienkę, światło w pokoju było zgaszone. Ty, Piotr i Stempel już spaliście, ja tylko udawałam że śpię.
— A co było dalej? — dopytywał zniecierpliwiony.
— Beata przy łóżku rozebrała się do naga i zabrała się za ciebie. — Na chwilę przerwała, widząc przerażenie, jakie pojawiło się w jego oczach. — Spałeś jak zabity, więc bez problemu cię rozebrała. Nawet okiem nie mrugnąłeś.
— No i co było dalej? — dopytywał z coraz większym niepokojem.
Ewa ponownie parsknęła śmiechem, ale tym razem na tyle głośno, że wszystkich pobudziła. Niestety, jej opowieść pozostała nie dokończona.
Pierwszy z łóżka zerwał się Stempel.
— Która godzina? — spytał zaspany i przestraszony, gdy stanął pośrodku pokoju.
— Dziesiąta piętnaście — poinformował go Norbert, odczytując wskazania Orienta.
— O w mordę! — Stempel złapał się za głowę. — O jedenastej muszę być u mojej Gosi — jęknął i w tej samej chwili ujrzał w swoim łóżku Piotra, który zaczął się rozbudzać i przeciągać.
— Koleżko, spałeś razem ze mną? — spytał go zdezorientowany Stempel.
— Jakoś tak to wyszło. — Piotr wsunął rękę pod kołdrę i podrapał się w okolicach genitali. — Na wszelki wypadek spałem w ubraniu — dorzucił ze stoickim spokojem.
— Całe szczęście — odsapnął Stempel z ulgą w głosie, a po dokładnym zlustrowaniu pokoju rzekł: — Widzę, że jednak wczoraj poznaliście jakieś dziewczyny.
— Spostrzegawczy jesteś — zauważył Norbert. — Poznaliśmy je na dancingu w „Piaście”. To jest Ewa. — Wskazał na ubierającą się właśnie Ewę. — A to Beata. — Wycelował ręką w stronę łóżka, na którym spał.
Ewa błyskawicznie się ubrała i ponownie zasiadła przy stole. Stempel, gdy tylko się odświeżył i ubrał, ekspresowo opuścił hotel udając się do swojej Gosi na Słoneczne. Beata — nadal leżąc w łóżku — obróciła twarz w stronę pokoju. Jej wygląd Norberta przeraził. Skrzywił usta z niesmakiem. Gdzie ja wczoraj miałem oczy? — pomyślał. Beata — delikatnie mówiąc — wygląda niezbyt apetycznie. Ociężała twarz pokryta licznymi bliznami po trądziku, szeroko rozstawione zapadłe zielone oczy, orli nos, kwadratowa szczęka i wielkie tłuste wargi. Tragedia! Norbertem aż wstrząsnęło. No tak, ale nadal nie wiedział co wydarzyło się tej nocy. Jeśli z Beatą przestał być prawiczkiem, to na pewno nikomu się tym nie pochwali. Okropność! Ohyda!
Leżąca pod przykryciem Beata, jedną ręką sięgnęła z podłogi swoje majtki i biustonosz, po czym założyła je pod kołdrą. Wstała z łóżka i znowu Norberta wzrok napotkał na nieprzyjemny widok: grube nogi i tłusty brzuch. Pomyślał sobie, że jeśli faktycznie dorabia jako prostytutka, to jej klientami mogą być tylko ślepcy lub kompletnie pijani. Beata ubrała się i wyszła do łazienki. Piotr usiadł przy stole i pierwszą rzeczą jaką zrobił było dorwanie się do butelki z piwem.
— Suszy, co? — spytał go Norbert, obserwując jak łapczywie pije.
— Jak cholera! — odparł krótko i chamsko beknął.
— Masz ochotę na jeszcze jedno? — Norbert spytał Ewę, wskazując na butelkę z piwem.
— Jasne, dzięki — odpowiedziała po chwili namysłu.
Norbert podał jej butelkę i sobie otworzył kolejną.
— Szczerze mówiąc troszkę zgłodniałem — stwierdził Piotr, gdy dokończył browara. — Skoczysz po coś do żarcia? — spytał, masując się dłonią po brzuchu.
— Nie ma sprawy, mogę się przejść. — Norbert wstał od stołu, przeciągnął się i ziewnął. — Na co masz ochotę? Kebab?
— Jasne. Strzał w dziesiątkę. — Piotr pstryknął palcami i wręczył koledze dwa banknoty.
— Poczekaj, pójdę z tobą — odezwała się Ewa, gdy już miał wychodzić.
W moment była gotowa do wyjścia.
— Nie zapomnijcie dokupić kilku browarków! — krzyknął do nich Piotr, gdy już wyszli z pokoju.
— Okej, na pewno nie zapomnę! — odkrzyknął Norbert.
W połowie drogi pomiędzy hotelowym pokojem a recepcją, Ewa zatrzymała Norberta chwytając go za rękę. Stanęła na wprost i mrużąc oczy zapytała:
— Gdzie się tak spieszysz? Nie chcesz poznać dalszej części historii wczorajszej nocy?
— Jasne, że chcę!
Zrobiła krok do tyłu, lewą nogę wysunęła do przodu, a ręce splotła na wysokości brzucha.
— A więc Beata rozebrała cię do naga i położyła się przy tobie. Byliście przykryci, ale po ruchach kołdry stwierdziłam, że próbowała rozruszać go ręką. Rozumiesz? — Szczerze się roześmiała, ale Norbertowi nie było do śmiechu.
— I co było dalej? — dopytywał zażenowany.
— Jej usilne starania chyba nie dały oczekiwanego efektu, po kilku minutach zaklęła pod nosem i wkurzona poszła spać. — Ewa zrobiła uspokajającą minę, gdy Norbert przez dłuższą chwilę patrzył na nią wyłupiastymi oczami niby ryba z akwarium.
— Całe szczęście! — odsapnął z ulgą w głosie i kamień spadł mu z serca.
— Całe szczęście?! Przecież zrobiłaby ci dobrze — zdziwiła się Ewa.
— Niby tak. — Norbert wbił wzrok w czubki swoich butów. — Ale… ona nie jest w moim guście, a po drugie… w porę ugryzł się w język — a po drugie… zresztą nieważne. Dobrze, że tak wyszło… i już — sapnął i ruszył korytarzem w stronę wyjścia.
— No ale co po drugie? — nalegała Ewa. Norbert zatrzymał się i odwrócił w jej stronę. — No powiedz mi. — Delikatnie przekrzywiła głowę na bok, dłonie oparła na biodrach. Jej wyraziste oczy przeszywały go błagalnym spojrzeniem. Celowo na żywca lustrował ją wzrokiem. Drobne stopy ukryte były w modnych biało — niebieskich adidasach. Jasnoniebieskie obcisłe dżinsy dokładnie podkreślały drobną figurę, tak samo jak skromna biała bluzeczka. Dziewczyna w każdym calu doskonała.
— Nieważne, to nie ma żadnego znaczenia. — Norbert machnął ręką.
— Jeśli nie ma znaczenia, to możesz mi powiedzieć. — Zrobiła krok w jego stronę, patrząc mu prosto w oczy.
— Tak, ale po co? — próbował się wymigać, ale dziewczyna nie dawała za wygraną. Bezustannie przeszywała go wzrokiem i zarzuciła ręce na jego szyję.
— Ptaszek ci nie staje? — zażartowała i oboje parsknęli śmiechem. — Masz inną orientację seksualną? — zaciekle dopytywała.
— Książkę piszesz? Ze mną wszystko jest okej i możesz darować sobie tę dociekliwość. — Zerknął na sufit. — I tak niczego ze mnie nie wydusisz. Może kiedyś ci powiem… ale nic na siłę. — Zrobił dwa kroki do tyłu i jej ręce opadły z jego szyi. — Chodźmy już po te kebaby, bo Piotrek padnie nam z głodu — zmienił temat i ruszył ku wyjściu.
Nie uszedł daleko, bo Ewa przebiegła obok, odwróciła się i zastąpiła mu drogę. Gdy się zatrzymał, zarzuciła mu ręce na szyję, stanęła na palcach i zatopiła język w jego ustach. Uległ i pocałunek stawał się coraz gorętszy. Lewą dłoń położył na jej plecach, przyciskając ją mocniej do siebie, prawą dłonią pieścił jej włosy z tyłu głowy.
Dopiero co rozkręcający się pocałunek przerwał odgłos kroków jakiejś osoby idącej korytarzem.
— Idziemy — Ewa wydała dyspozycję i ruszyli w stronę wyjścia trzymając się za ręce.
Na dworze było już szaro, gdy w hotelowym pokoju zebrali się wszyscy w komplecie: Norbert z Ewą, Stempel który przyjechał ze swoją Gosią, Piotrek oraz Beata, która właśnie szykowała się na nocny wypad do „Piasta” na zarobek. Osobą, która tej nocy miała jej towarzyszyć była Gosia. Stempel darzył ją pełnym zaufaniem, więc nie musiał się obawiać, że wywinie mu jakiś numer. Gosia miała tylko towarzyszyć Beacie, w chwilach gdy ta akurat nie miałaby klientów. Stempel zaplanował sobie na ten wieczór wizytę w dworcowym salonie gier, Piotrek miał pojechać na melinę na której ostatnio mieszkał, aby odebrać stamtąd swoje rzeczy.
Norbert miał wrażenie, że oni specjalnie zaplanowali sobie coś na wieczór, bo widzieli że on z Ewą mają się ku sobie i najwidoczniej chcieli zostawić ich samych w pokoju.
— O której mógłbym wrócić? — zapytał Stempel przed wyjściem. Zaskoczył Norberta tym pytaniem i nie wiedział co odpowiedzieć. — Okej, w takim razie kurde bele będę z powrotem nie wcześniej jak o dwudziestej trzeciej — powiedział i wyszedł.
Przed dwudziestą pierwszą do wyjścia gotowy był także Piotr. Zawołał Norberta do łazienki, wręczył mu kilka banknotów i powiedział:
— Ewa nie chciała się ze mną przespać, może tobie się uda. — Klepnął go po ramieniu. — Bawcie się dobrze, wrócę w nocy. — Wyszedł z łazienki, ubrał buty i opuścił hotel. Niedługo po nim wyszła także Beata z Gosią. W pokoju został tylko Norbert i Ewa. Siedzieli obok siebie na tapczanie trzymając się za ręce.
— Co o mnie myślisz? — spytała nagle Ewa, kładąc nogi na posłaniu, a głowę na jego udach.
— Prawdę mówiąc… znamy się dopiero jeden dzień. To niewiele czasu aby dobrze się poznać. Bardzo mi się podobasz… jesteś dziewczyną w moim typie. — Palce lewej dłoni wplótł w jej włosy.
— Fajnie. — Uśmiechnęła się i przymknęła powieki z zadowoleniem jak pogłaskana kotka. — Ty od pierwszego spojrzenia wpadłeś mi w oko, ale gdy w „Piaście” przykleił się do mnie Piotrek, ty nieźle wcięty flirtowałeś z moją siostrą. Nie chciałam w to ingerować. Rozumiesz?
— Jasne. Na szczęście los sprawił, że możemy być z sobą. — Ucałował jej drobną dłoń.
— A tak właściwie ile masz lat? — spytała Ewa.
— Na ile wyglądam?
— Na szesnaście — stwierdziła.
— Pudło.
— Więc siedemnaście?
— Także pudło.
— Tylko nie mów, że piętnaście! — Ewa była coraz bardziej zdziwiona.
— Teraz przesadziłaś! — Norbert się roześmiał.
— Więc osiemnaście?
— Strzał w dziesiątkę — potwierdził, choć w rzeczywistości do osiemnastki brakował mu miesiąc. Ewa przyjrzała się uważniej jego twarzy.
— Nie wyglądasz na tyle. Myślałam, że mniej — stwierdziła.
— Jestem dla ciebie za stary? — spytał półżartem i uszczypnął ją w policzek.
— Skądże! Młodo wyglądasz, a to chyba dobrze, prawda? — Przytuliła głowę do jego ramienia.
— Zapewne. A ty ile liczysz sobie wiosen? Siedemnaście?
— Prawie, za trzy miesiące.
— Skoczę do sklepu po coś do picia i po papierosy. Masz ochotę na coś specjalnego? — spytał Norbert.
— Na ciebie — odpowiedziała z promiennym uśmiechem, ucałowała go w usta i pozwoliła wstać z tapczanu.
Norbert w pobliskim sklepie kupił dziesięć piw, papierosy, chipsy i litrową „Sangrię”. Miał dziwne przeczucie, że tego wieczora wydarzy się coś niezwykłego. Na hotelowym korytarzu duszkiem wypił trzy browary.
W pokoju panował półmrok, jedynym źródłem światła była mała lampka z pomarańczowym abażurem, stojąca na nocnym stoliku.
— To ty Norbi? — usłyszał głos Ewy dobiegający z łazienki.
— Tak. Jestem z powrotem — odpowiedział zdejmując buty.
— Zaraz do ciebie przyjdę, właśnie się kąpałam — wyjaśniła.
Norbert wystawił zakupy na stół. Zżerał go stres i sięgnął po kolejnego browara.
Po kilku minutach Ewa wyszła z łazienki i usiadła na tapczanie obok Norberta. Chłopakowi podniosło się ciśnienie, poczuł dziwny ucisk w gardle, jakby dusiła go niewidzialna ręka.
— Ślicznie wyglądasz — wycharczał przez ściśnięte gardło.
— Dzięki. — Ewa przyjrzała mu się uważniej. — Widzę, że już jesteś lekko wcięty — stwierdziła i spojrzała na stół.
— W drodze ze sklepu wypiłem jedno piwko, teraz piję drugie — skłamał, patrząc jej prosto w oczy. — Kupiłem też „Sangrię”, napijemy się? — Ruchem głowy wskazał na stół.
— „Sangrię”? Super! — Ewa promieniowała jak mała dziewczynka, która dopiero co rozpakowała cudowny prezent. — Chyba wyczułeś co lubię! — powiedziała, i łapiąc Norberta za rękę zaciągnęła do stołu.
W pół godziny opróżnili litrową butlę wina. W Norberta głowie już nieźle szumiało, ale nadal czuł się dziwnie. Odczuwał jakiś wewnętrzny niepokój. Skorzystał z dobrodziejstwa zimnego prysznica, mając nadzieję że to go zrelaksuje. Niestety, po kąpieli nadal odczuwał strach przed nieznanym.
Gdy z łazienki wrócił do pokoju, lampka była zgaszona. Jedynie przez szczeliny firanek docierał blask ulicznych latarni. Ewa nadal siedziała przy stole, paliła papierosa. Norbert ulokował się przy niej. Szeroko otworzyła oczy.
— Prawie zasnęłam czekając na ciebie — szepnęła mu do ucha, ustami zaczęła delikatnie pieścić jego szyję. Czuła jego dłonie we włosach. Norbert nieśmiało ją pocałował. Ewa odepchnęła go lekko, a kiedy spojrzał na nią zbity z tropu, zaczęła rozpinać zatrzaski jego dżinsowej koszuli.
— Chcę ciebie — szepnęła.
Zaczął całować dłonie dziewczyny, a następnie wziął ją na ręce i zaniósł na łóżko. Patrzyła na niego jak urzeczona. Norbert zdjął koszulę i spodnie, pozostawiając na sobie jedynie slipy.
— Pomóc ci? — spytał, patrząc na nią prowokacyjnie.
Posłała mu namiętne spojrzenie.
— Chyba tak — powiedziała, odwracając się do niego plecami.
Norbert trzęsącymi się rękami zdjął jej bluzeczkę i spodnie. Stanął oniemiały.
— O rany — jęknął z zachwytu, widząc ją w samej bieliźnie.
Ewa, widząc jego zakłopotanie delikatnie się uśmiechnęła i sama zdjęła biustonosz, odrzucając go na krzesło. Gdy chciała zdjąć majteczki, Norbert powstrzymał ją.
— Mógłbym ja to zrobić? — spytał drżącym z emocji głosem.
Norbert ułożył ją delikatnie na łóżku i zaczął powoli całować jej brodę, szyję, piersi… Poczuł, że sutki stwardniały jej niczym kamyki. Ewa wyprężyła piersi w nadziei, że gorące wargi ukoją jej pragnienie. Ale Norbert tylko pobudził ją swoimi pieszczotami. Pragnęła go wciąż mocniej i mocniej.
Po chwili poczuła, że zsuwają się z niej koronkowe majteczki. Spojrzała na Norberta. Klęczał nad nią, wpatrując się bezradnie w jej ciało. Wciąż był w slipach. Jej rozpalone usta o gorącym szybkim oddechu rozpoczęły całować jego tors, szyję i twarz. Jej smukła dłoń wślizgnęła się pod jego slipy. Chwycił jej rękę, powstrzymując przed dalszą wędrówką.
— Skarbie, dawno tego nie robiłem — skłamał. W rzeczywistości jeszcze nigdy tego nie robił. — Jeśli nie przestaniesz mnie dotykać, za chwilę będzie po wszystkim — ostrzegł ją i poczuł się głupio. Dobrze, że w pokoju panował półmrok, bo twarz zapiekła go ze wstydu i zrobiła się gorąca jak piekarnik. Ewa uśmiechnęła się, dała mu całusa w usta, głowę położyła na jego ramieniu. Sięgnęła na oślep i brutalnie zerwała z niego slipy, następnie kilkoma płynnymi ruchami doprowadziła go do orgazmu. Dłoń chłopaka zacisnęła się na prześcieradle. Poczuł się jak w niebie, odstresowany i szczęśliwy. Ewa okazała się wyrozumiałą i taktowną dziewczyną. Sięgnęła po papierosa, którego wspólnie wypalili.
Gdy przytuliła się do jego torsu, Norbert postanowił przystąpić do konkretnego działania. Ułożył ją na plecach i Ewa zarzuciła ręce na jego szyję. Miała lekko rozchylone usta i przymknięte oczy. Dłońmi pieścił jędrne piersi z nabrzmiałymi sutkami. Jedną ręką zjeżdżał coraz niżej, by w końcu przejechać po krótko podgolonych włoskach łonowych i wylądować pomiędzy udami. Była mokra i rozpalona jak kurczak z rożna. Wszedł w nią, było to fantastyczne, cudowne uczucie. Ba, raj na ziemi!
Już nie jestem prawiczkiem — pomyślał w trakcie stosunku, który jak na pierwszy raz nie trwał zbyt długo. Leżeli przytuleni do siebie, rozkoszując się tą chwilą.
— Kocham cię — wyszeptała mu do ucha.
Pocałował ją i odszepnął:
— Ja ciebie też, mój skarbie.
Czas płynął nieubłaganie szybko, musieli jeszcze uprzątnąć pokój przed powrotem reszty towarzystwa.
Pierwszy zjawił się Piotr, pół godziny później Stempel. Norbert usiadł przy stole, Ewa klapnęła mu na kolanach, Piotr po lewej, a Stempel po prawej.
— Wiecie co? — Stempla wyraźnie coś „gryzło”. — Po drodze z salonu gier wstąpiłem do „Piasta”, aby sprawdzić czy jest tam Gosia z Beatą. Nie do wiary, ale ich tam nie ma! — Walnięcie pięścią w stół. — Kurde bele, czekałem kwadrans, pytałem szatniarza i nic. Nikt ich tam nie widział. Zgłupiałem. Co mam robić? — Bezradnie rozłożył ręce. Wyraz jego twarzy zdradzał, iż jest mocno zaniepokojony.
— Dziwne — odezwała się Ewa zamrugała powiekami w oszołomieniu. — Może Beata ma jakiegoś klienta. Gdy ja tam chodziłam dla jej towarzystwa, to oczekiwałam na nią na sali dansingowej lub przy recepcji.
— A tam ani jednej, ani drugiej nie widać — powiedział Stempel podniesionym głosem i odpalił trzymanego w ustach papierosa.
— Podejrzana sprawa — stwierdził Norbert, drapiąc się po głowie. — Chyba trzeba będzie poczekać, aż wrócą z eskapady. Zobaczymy jak będą się tłumaczyć — dodał po chwili przemyśleń.
— Masz rację — Piotr poparł jego słowa, a po chwili, z tajemniczym wyrazem twarzy dodał: — Gdy dzisiaj wracałem z meliny na Golęcinie, koło dworca poznałem ciekawego chłopaczka…
— I co? Umówiłeś się z nim na kawę? — przerwał mu Stempel, czym rozładował panujące w pokoju napięcie i wszyscy ryknęli śmiechem. Piotr z poważną miną usiłował kontynuować opowieść:
— Ten gościu pojutrze wyjeżdża do Niemiec…
— Och! To straszne! — Stempel oburącz chwycił się za głowę. — Ale chociaż napisze do ciebie? — W jego głosie odczuwało się fałszywą troskę.
Ponownie wszyscy — prócz Piotra — ryknęli śmiechem.
— Dałem mu namiary na ciebie, podniecają go chłopcy z długimi falującymi włosami — odgryzł się Piotr.
— Łonowymi? — dorzuciła Ewa i teraz już wszyscy prawie płakali ze śmiechu.
— Dajmy mu dokończyć to co chce nam powiedzieć — zaproponował Norbert, gdy śmiech został opanowany.
— No mów — zachęcił go Stempel i gęstą chmurę papierosowego dymu wypuścił ku sufitowi.
— A więc Hubert ma w Niemczech brata, który od dwunastu lat mieszka tam na stałe i prowadzi własny hotel we Frankfurcie nad Menem.
— Chcesz go obrabować? — spytał podejrzliwie Norbert.
— Nie. — Machnął ręką. — Nic z tych rzeczy. Hubert chce pojechać do niego do pracy przy sprzątaniu i pilnowaniu hotelu. Jego brat chętnie zatrudni jeszcze kilka osób, oczywiście na czarno, ale za godziwą pensję. Miesięcznie około dwóch tysięcy marek plus mieszkanie i jedzenie za friko — oświadczył z entuzjazmem, obserwując ich reakcję.
— Ciekawa propozycja — stwierdził Norbert, stukając palcami o stół.
— Właśnie — potwierdził Piotr. — Ten hotel ma ponad trzydzieści pokoi i dwa apartamenty, a przy nim znajduje się basen, park, sauna, siłownia… — nagle urwał wyliczankę i oczekiwał na reakcję.
— Kurde bele, nieźle! — Stempel cmoknął z wrażenia. — I z tego wszystkiego będzie można korzystać za darmo? — dopytywał podniecony perspektywą lukratywnej pracy.
— Oczywiście. Kto z was pisałby się na taki wyjazd? Ja decyzję już podjąłem. Jadę — zdeklarował się Piotr.
— Kurde, ja także — Stempel uniósł rękę w górę, ale nagle mina mu zrzedła. — W zasadzie… jeszcze nie wiem jak to będzie z Gosią. Muszę na nią poczekać, aby wyjaśnić kilka spraw. Ile mamy czasu na podjęcie decyzji?
— Umówiłem się z nim na pojutrze, to jest w dniu wyjazdu. O siedemnastej na Bramie Portowej — wyjaśnił Piotr.
— Okej… — Stempel starał się pozbierać myśli — wszystko jest cacy, ale ani ja, ani Gosia nie mamy paszportów, więc… nici z wyjazdu. Cholera! — syknął i wyjął z paczki kolejnego papierosa.
— To żaden problem, ja także nie mam paska. Hubert też nie ma — oświadczył Piotr z tajemniczym uśmieszkiem.
— To jak wy chcecie jechać do Niemiec? — spytał zdezorientowany Stempel, pstryknął zapalniczką i odpalił szluga. — Chcecie poukrywać się w TIR-ach, czy może Hubert ma przygotowane dla nas lewe białka?
— Spoko, powoli. — Piotr uniósł dłonie, aby zastopować głupie przypuszczenia. — Już wam tłumaczę w czym rzecz. Hubert ma paszport, ale ma w nim wbitego „misia”.
— Misia? Jakiego misia? — zdziwiła się Ewa.
— „Miś” to taka pieczątka w paszporcie, zakazująca wjazdu do danego kraju, na przykład do Niemiec — wytłumaczył Piotr.
— I ta pieczątka jest w kształcie misia? — Ewa zadała kolejne pytanie.
— Kurwa mać! — krzyknął Piotr, wyprowadzony z równowagi. — Nie wiem! Przecież to jest nie istotne! — Odpalił papierocha i mówił dalej: — Więc wszyscy jedziemy na tym samym wózku, ale i na to jest sposób. Hubert ponoć zna jakieś miejsce koło przejścia granicznego w Lubieszynie, z którego można dostać się do Niemiec przez las, nielegalnie rzecz jasna. Przechodził tamtędy dwa razy.
— To co on tu jeszcze porabia, skoro dwa razy stąd wypierdalał? — spytał Norbert podniesionym głosem, bo według niego ta opowieść nie trzymała się kupy. — Przepraszam za przekleństwo… trochę mnie poniosło — zwrócił się łagodnym tonem do Ewy i dał jej całusa w policzek.
— Hubert miał pecha dopiero na terenie samych Niemiec — wyjaśnił Piotr. — Dwa razy został wylegitymowany przez patrole policji, raz w Berlinie, drugi raz w samym Frankfurcie nad Menem. Psy stwierdziły, że nielegalnie dostał się do Niemiec i dwa razy deportowali go do Polski.
— Co o tym myślisz? — Norbert spytał Ewę. — Chciałabyś tam pojechać? A w ogóle czy mogłabyś?
— Jeśli ty jedziesz, to ja także — odpowiedziała bez chwili namysłu.
— A co na to twoi rodzice? — dopytywał Norbert, zaskoczony tak szybką i zdecydowaną odpowiedzią.
— Wszystko jest okej — zapewniła go, bawiąc się długopisem. — A jeśli chciałbyś dowiedzieć się czegoś o mojej rodzinie, to porozmawiamy o tym na osobności. Dobrze?
— Jasne, rozumiem — rzekł pokornie Norbert i zwrócił się do Piotra: — Jadę na pewno, a Ewa ze mną.
— Super! — krzyknął uradowany. — Więc mamy już cztery osoby. W grupie znajomych będzie nam raźniej. No nie?
Zdecydowali, że nie będą czekać na powrót Gosi i Beaty. Stempel zamknął drzwi na klucz i wszyscy uwalili się do łóżek.
Norbert w objęciach Ewy nawet nie zdążył zasnąć, gdy ktoś od strony korytarza trzy razy nacisnął klamkę i zaczął natrętnie pukać do drzwi. Stempel zerwał się z łóżka i pobiegł je otworzyć.
Był to nie kto inny jak Gosia z Beatą. Bez słowa wpuścił je do środka, zapalił światło i usiadł przy stole.
— Nie przejmujcie się nami — odezwała się Gosia, gdy zauważyła, że już nikt nie śpi i wszyscy na nie patrzą. — Gaście światło i śpijcie dalej. My możemy rozebrać się po ciemku.
— Jeszcze zdążymy się wyspać — mruknął ze stoickim spokojem Stempel, zachowując pozory, iż nic się nie stało. — Jak było w „Piaście”?
— Ludzi na dancingu było sporo, ale Beata nie miała żadnego klienta — powiedziała Gosia, starannie unikając wzroku swojego chłopaka.
— Więc cały czas nudziłyście się na sali dansingowej? — podchwytliwie wypytywał Stempel.
— Tak. Nawet sobie trochę potańczyłyśmy, ale ogólnie były straszne nudy — odpowiedziała Gosia i usiadła przy stole obok Stempla odpalającego papierosa.
— Potańczyłyście sobie, tak? — Stempel uśmiechnął się kpiąco. — To bardzo ciekawe! A może tańczyłyście u jakiegoś gnoja w łóżku?! — Chwycił Gosię za podbródek, przybliżając jej twarz do swojej facjaty. — Tak się składa, że byłem w „Piaście” sprawdzić co robicie, ale was tam nie zastałem! — ryknął porządnie wkurzony. — Potrafisz mi to wyjaśnić?
— No co ty? — wtrąciła się oburzona Beata.
— Przez całą noc byłyśmy w „Piaście” — wyjaśniła Gosia, gdy Stempel zwolnił ucisk. — A nie przyszło ci do głowy, że w tym czasie mogłyśmy być w toalecie?
— Tak? Niesamowite! I przez kwadrans siedziałyście w kiblu? Tak? A może któraś z was miała sraczkę, kurde bele! — Stempel trzasnął pięścią w stół.
— Tomek! Po co te nerwy? — Beata próbowała załagodzić sytuację. — Naprawdę calutki czas byłyśmy w „Piaście”. Nie wierzysz Gosi?
— Debila ze mnie robisz?! — wrzasnął Tomek, wstał od stołu i zaczął chodzić po pokoju w tą i z powrotem. — Jak mogę wam wierzyć, skoro nawet szatniarz was nie widział, a pokazywałem mu Gosi zdjęcie — dorzucił po zrobieniu kilku rund.
— Ale przecież wiesz jacy są szatniarze, a ten co tam robi jest stary i mógł nie zwrócić na nas uwagi, a po drugie może chciał zachować dyskrecję — powiedziała pewnym siebie głosem Beata, stojąca z tyłu krzesła na którym siedziała Gosia.
— Jesteście żałosne! — krzyknął Stempel ostro gestykulując. — Jednak chcecie zrobić ze mnie debila?! Ale ja się nie dam! Takie bajeczki opowiadajcie dzieciom w piaskownicy, ale nie mi! Jeśli zaraz nie dowiem się prawdy, to kurwa mać kiepsko was widzę! — ryknął, wycelowawszy w Gosię oskarżycielski palec.
Gosi zaszkliły się oczy, wstała z krzesła i razem z Beatą wyszła do łazienki trzaskając za sobą drzwiami. Stempel wykorzystał ich nieobecność na przekipiszowanie torebki Gosi pozostawionej na krześle. Wysypał jej zawartość na stół i zaczął przeglądać rzeczy które z niej wyleciały: szczotka do włosów, okulary przeciwsłoneczne, kosmetyki, długopis, notes, portmonetka. Zajrzał do portmonetki, jej zawartość wysypał na stół, ale był tam tylko bilon. Pochował wszystko z powrotem zostawiając na stole tylko notes. Przeglądał kartkę po kartce, ale nic podejrzanego nie zauważył. Musiał mieć jakieś przeczucie, bo zajrzał jeszcze pod okładkę. Coś tam było. Wyjął złożony w mały kwadracik jakiś banknot. Rozwinął go i długo mu się przyglądał, obracając nim we wszystkie strony.
— Jaka to waluta? — spytał Norberta, wręczając mu banknot.
— To są korony — stwierdził natychmiast. — Sto duńskich koron… ale jakiś dziwny ten banknot. — Przyjrzał mu się pod światło, następnie zgiął go na pół, a miejsce zgięcia przejechał paznokciem. Po rozłożeniu w miejscu zgięcia odeszła farba. — Fałszywy — zawyrokował. — Zrobiony najprawdopodobniej na kolorowej kserokopiarce — wysnuł przypuszczenia i oddał banknot Stemplowi.
Ewa wstała z łóżka i podeszła do stołu, aby z bliska przyjrzeć się fałszywce.
Drzwi łazienki otworzyły się, do pokoju weszła Gosia z Beatą. Stanęły przy stole wpatrując się w trzymany przez Stempla banknot. Na ich twarzach pojawiła się nutka niepokoju i lęku.
— Skąd to masz? — spytał Stempel swoją dziewczynę i wręczył jej banknot.
Gośka spojrzała pytająco na Beatę, potem na banknot.
— No pytam się, skąd suko masz ten banknot?! — wrzasnął i zatrzymał się pośrodku pokoju, wpatrując się przez moment w podłogę. Obiema dłońmi poprawił swój fryz, głośno westchnął, a następnie podszedł do Gośki, zdecydowanie chwycił ją za łokieć i zaciągnął do łazienki zamykając za sobą drzwi.
W pokoju zapanowała grobowa cisza, wszyscy zapalili papierosy. Co jakiś czas z łazienki dobiegały głośne krzyki Stempla i Gosi.
Gdy Norbert gasił niedopałka w popielniczce z łazienki wyszedł Tomek, zamykając za sobą drzwi. Zatrzymał się przed Beatą, stojącą w rogu pokoju.
— Skąd ona to ma? — spytał ją niepokojąco opanowanym głosem.
— Nie wiem — odpowiedziała natychmiast.
— Gosia twierdzi, że wiesz — Stempel brnął jak rasowy śledczy. Z ukosa wpatrywał się w jej twarz, lewą nogę wysunął do przodu, ręce splótł na wysokości brzucha. — Gosia powiedziała, że wiesz na pewno, więc jeszcze raz cię pytam: skąd ona to ma? I nie próbuj kłamać, bo… będzie bardzo źle. — Jego głos był surowy i ostry.
Tym razem Beata przez dłuższą chwilę nic nie mówiła, wpatrując się tępym wzrokiem w fotel. Stempel w oczekiwaniu na odpowiedź obiema dłońmi poprawił swoją fryzurę.
— Nie wiem — w końcu cicho powtórzyła.
— Posłuchaj zdziro, któraś z was kłamie! — Pogroził jej palcem przed nosem. — Gośka powiedziała, że znalazła go w „Piaście” przy szatni — sapnął, wpatrując się uważnie w jej twarz.
— No faktycznie! — Pacnęła się otwartą dłonią w płaskie wysokie czoło. — Widziałam jak podnosi coś z ziemi, ale… nie wiedziałam co to jest. — Cyniczny uśmiech pojawił się na jej twarzy.
Już, już miał przyłożyć jej z bańki w nos, ale się rozmyślił. Czerwony na twarzy jak burak i z pulsującymi na skroniach żyłami podarł banknot na drobne kawałeczki, które rozrzucił po pokoju.
— Nie cackaj się ze zdzirą! Przyłóż jej! — krzyknął Piotr siedzący przy stole, najwyraźniej zachwycony rozwojem wypadków.
Ewa mocniej przytuliła się do Norberta, bo obrót jaki przybierała sytuacja coraz bardziej ją przerażał.
— Daj spokój! — krzyknął Norbert do Stempla, robiąc uspokajającą minę. — Nie waż się jej tknąć, bo narobisz sobie kłopotów.
— Takim banknotem możecie dupy sobie podetrzeć! Wiecie chociaż, że był fałszywy? — krzyczał oburzony. Był tak wściekły, że w jego oczach pojawiły się łzy. Drżącymi dłońmi odpalił sobie papierosa i wywołał Gosię z łazienki.
— Która z was dała się zerżnąć za fałszywkę? — spytał, patrząc na Gosię. — Ty?
— Nie! — krzyknęła Gosia i złożyła dłonie jak do modlitwy. — Ja go znalazłam! — załkała, ukrywając twarz w dłoniach.
— A więc ty? — Stempel spojrzał na Beatę.
— A nawet gdyby, to nie twoja sprawa co ja robię, z kim i za co — odszczeknęła, patrząc mu prosto w oczy.
— Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! — zaryczał Stempel, zaciskając i unosząc pięści ku górze. Wyprowadzony z równowagi kopnął w puste krzesło stojące przy stole, które z łoskotem przekoziołkowało pod ścianę. — Macie pięć minut na powiedzenie prawdy, bo jeśli nie, to wylecicie stąd z hukiem!
— Więc słuchaj twardzielu — syknęła niedająca się zastraszyć Beata. — Nadstawiłam dupy Duńczykowi i lump wcisnął mi fałszywą kasę. Zadowolony? — Wysunęła lewą nogę do przodu, a ręce splotła na wysokości piersi.
Stempla zamurowało. Osłupiały wpatrywał się w jej pucołowatą twarz. Po chwili machnął ręką, podszedł do stołu, usiadł na krześle i zapalił papierosa. W duchu stwierdził, że dalsze dochodzenie prawdy nie ma sensu.
Rankiem, może niezbyt wyspani, ale za to już w dobrych i pokojowych nastrojach zebrali się przy stole na poranną kawę. Stempel, po opróżnieniu szklanki z kofeinowym napojem zdeklarował się, że pojedzie do Niemiec razem z Gosią.
— Więc jutro wszyscy wyjeżdżamy do Niemiec. To jest pewne — podsumował Piotr. — Pokój mamy opłacony do dzisiaj i musimy teraz zdecydować czy przedłużamy pobyt w hotelu o kolejną dobę. Czy ktoś ma jakieś inne propozycje? — Rozejrzał się po twarzach osób zgromadzonych przy stole.
Przez chwilę panowała cisza, którą w końcu przerwał Stempel:
— Skoro jutro wyjeżdżamy, to wypadałoby zorganizować jakiś wieczorek pożegnalny. W końcu nie wiadomo kiedy wrócimy do Polski i czy w ogóle wrócimy. Zgadza się? — Uniósł brwi, oczekując akceptacji pomysłu.
— Zgadza się — Norbert poparł jego propozycję. — Jak stoimy z funduszami? — spytał Piotra, który z tylnej kieszeni dżinsów wyjął portfel i zlustrował jego zawartość.
— Dobrze jest. — Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
— Mogę coś zaproponować? — odezwała się cicho Gosia, jakby z nieśmiałością.
— Śmiało — zachęcił ją Tomek i dłońmi poprawił swoją bujną czuprynę.
— Przyszedł mi do głowy pomysł… — ucięła, przyglądając się czy aby wszyscy z należytym zainteresowaniem ją słuchają — …aby nad jeziorem Głębokie wynająć domek kempingowy na jeden dzień. Wyszłoby taniej niż hotel, a do tego pod nosem jest jezioro i można zrobić ognisko, co wy na to? — Zagryzła wargi w obawie czy jej pomysł zostanie zaakceptowany.
— Świetny pomysł! Jestem za! — powiedział szybko Norbert, unosząc rękę ku górze, jak gdyby było to głosowanie w sprawie bardzo ważnej ustawy.
— Ja tak samo! — Stempel wykonał identyczny ruch ręką.
— Okej. W takim razie dzisiejszej nocy bawimy się w domku kempingowym na Głębokim — podsumował Piotr.
Ustalili jeszcze, że do południa opuszczą hotel. Stempel pojechał z Gosią do jej domu, aby dziewczyna mogła zabrać z chaty rzeczy potrzebne jej na wyjazd. Ewa z Beatą także pojechały po swoje rzeczy, natomiast Norbert z Piotrem miał się zająć wynajmem kempingu oraz przygotowaniem odpowiedniego zaopatrzenia na imprezę. O godzinie siedemnastej wszyscy mieli spotkać się na pętli tramwajowej nad jeziorem Głębokie.
Norbert z Piotrem po opuszczeniu hotelu wsiedli w taryfę i udali się nad jezioro, gdzie bez problemu wynajęli kemping na jedną dobę. Luksusu w nim nie było, ale ich wymagania nie były wygórowane. Domek był drewniany i składał się z dwóch pomieszczeń. Każde z nich miało po jakieś piętnaście metrów kwadratowych, a do tego była łazienka z kabiną prysznicową, kiblem i umywalką. W pierwszym pokoiku na środku stał niewielki drewniany stolik z trzema krzesłami, a z boku mała komoda z trzema szufladami oraz wysłużony fotel. Z tyłu — nad trzyosobową szarą kanapą ustawioną na wprost wejścia — znajdowało się okno z widokiem na las. Podłoga wykonana była z surowych desek. Aby wejść do drugiego pokoiku, trzeba było przejść przez pierwszy. Ten urządzony był z myślą o sypialni — stał tu tylko rozkładany tapczan i dwie nocne szafki.
Aby wieczorek nie był wyłącznie pożegnaniem ich paczki z Polską, Norbert postanowił zaprosić na imprezę jego przyrodniego brata Rolanda. Z recepcji zadzwonił do niego Piotr, ponieważ Norbert nie miał ochoty na rozmowę ze swoim ojcem lub macochą, gdyby to oni odebrali telefon. Roland — wśród swoich znajomych — znany był z niekonwencjonalnych pomysłów. Jego przyrodni brat i tym razem liczył na jego oryginalną inwencję twórczą. Był o rok młodszy od Norberta, i mimo że nie był rodzonym bratem, z wyglądu niewiele się różnili: podobne postury i taki sam wzrost. Nawet fryzury prawie takie same: krótkie strzyżenie po wojskowemu, ale u Rolanda włosy były nieco rzadsze, ciemniejsze i z delikatnymi zakolami.
Gdy razem mieszkali w Pilchowie, to nie było dnia w którym Roland czegoś by nie zmajstrował. Podkładanie pinezek pod siedzenia w autobusach było normą, a w najbardziej zwariowany pomysł jaki wymyślił wkręcił i Norberta. W garażu przygotował zestaw niezbędnych rekwizytów: dwie stare koszule, stare paski od spodni, dwie deski wielkości zeszytu szkolnego i czerwoną farbę olejną. Deskę położył na podłodze, nakrył koszulą tak aby deska znajdowała się na wysokości pleców i uderzył siekierą przez koszulę w deskę. Siekiera w niej utkwiła. Norbert — za pomocą starych pasków — przymocował mu tę deskę z siekierą na plecach, a koszulę upaćkał czerwoną farbą. Efekt był porażający — wydawało się jakby ktoś wbił mu siekierę w plecy. Roland kazał Norbertowi zrobić to samo i przez dobrą godzinę jak debile latali po Pilchowie z siekierami w plecach. Mijani przez nich ludzie byli w szoku. Braci najbardziej bawiły ich rozdziawione gęby.
Jeszcze jedno zdarzenie szczególnie zapadło Norbertowi w pamięci. Pewnego dnia Roland zawołał brata do swojego pokoju i zamknął za nim drzwi na klucz. Roland na środku pokoju opuścił spodnie i slipy do kolan i postawił na dywanie klocka. Zwartego, twardego klocka. Najprawdziwszą kupę. Zawołał swojego jamnika, pokazał mu go, a pies go zjadł i jeszcze dywan wylizał. Ohyda!
Taki właśnie był Roland — zwariowane pomysły na zawołanie. Umówili się z nim także na siedemnastą, na pętli tramwajowej na Głębokim.
Norbert z Piotrem na czas wyrobili się z zakupami i prosto z miasta podjechali w umówione miejsce, z którego cała ich paczka plus Roland pomaszerowała do domku oddalonego o dwieście metrów od pętli na Głębokim.
Z miejsca rozpoczęli imprezowanie. Przed domkiem ognisko, w środku głośna muzyka, ożywione rozmowy, dyskusje, śmiech i morze piwa. O dwudziestej już wszyscy byli w bardzo szampańskich nastrojach.
— A ja coś mam — szepnął Roland Norbertowi do ucha. Obaj siedzieli obok siebie na kanapie. Norbert dostrzegł błysk w jego oku, świadczący o tym, że chłopina faktycznie musi mieć coś ciekawego.
— Co takiego? — odszepnął dyskretnie do brata.
Roland wstał z kanapy i głową dał mu znak, aby wyszedł za nim na zewnątrz.
— Co tam masz ciekawego? — spytał go przed domkiem coraz bardziej zniecierpliwiony Norbert.
— A co sobie życzysz mój kochany braciszku? — Roland uśmiechnął się diabolicznie. — Amfę, hasz czy gandzię?
Norbert z rozdziawioną gębą wpatrywał się w jego roześmiany ryj.
— Nie czaisz braciszku? — Roland nie dowierzał, że ten nie wie o co chodzi. — Amfetamina, haszysz, marihuana — wyjaśnił po chwili ciszy.
— Trzeba było tak od razu. — Norbert zaśmiał się w odpowiedzi. — Handlujesz tym? — W jego głosie pojawiła się nuta przerażenia.
— Skądże! — Machnął ręką i rozejrzał się uważnie dookoła. — Mój kumpel ma do tego dostęp i zawsze daje mi trochę — dokończył konfidencjonalnym szeptem.
— Dużo masz? — spytał Norbert z zainteresowaniem.
— Tylko dwa gramy amfy i trochę jarania. — Uniósł głowę ku górze i przez krótką chwilę nad czymś myślał. — Jak na taką imprezkę, to w zupełności wystarczy na rozruszanie towarzystwa, braciszku. A tak w ogóle fajną masz dupcię — zauważył z cichym gwizdnięciem. — Od dawna z nią jesteś?
— Od dwóch dni — odpowiedział Norbert z nieukrywaną dumą w głosie.
— Gratuluję. — Cmoknął z wrażenia. — Zajebista szmula. A tamta starsza, to…
— Chodzi o Beatę?
— Właśnie. Ona jest sama? — spytał Roland, drapiąc się w okolicy krocza.
— Sama. Jest siostrą Ewy i możesz się za nią brać. — Ostatnie słowa podkreślił wymownym spojrzeniem.
— Pomyślę o tym braciszku — powiedział powoli, uśmiechając się tajemniczo.
Gdy wrócili do domku, Norbert przyciszył muzykę i stanął pośrodku pokoju, skupiając na sobie uwagę biesiadników.
— Czy ktoś ma ochotę przypalić? — spytał głośno.
Momentalnie ręce poszły w górę, a towarzyszył temu niezły entuzjazm.
Roland zabrał się przygotowywaniem skrętów. Polegało to na całkowitym wykruszeniu siedmiu papierosów, zmieszaniu haszu z wykruszonym tytoniem i nabicie tą mieszanką bibułek po papierosach. Każdy otrzymał po jednym podrasowanym szlugu.
Po trzeciej chmurze haszyszowego dymu, Norbert był już zajebiście wyluzowany, a powieki wydawały się bardzo ciężkie. Po wypaleniu jointów w domku zapanowała niezwykle wesoła atmosfera, a ofiarą śmiechów padła Beata.
— Chyba widzę Bazyliszka — ktoś powiedział i ten tekst wystarczył aby przez dobre pół godziny chamsko się z niej nabijać. Momentami ze śmiechu zwijali się po podłodze. Norbert obawiał się, czy aby każdy kolejny wybuch chichotu nie zakończy się rozerwaniem bebechów. Nabijali się dosłownie ze wszystkiego, co tylko zdołali dostrzec w Bazyliszku: od zwykłych butów — które komuś skojarzyły się z butami klauna, po włosy — które komentowano na wiele sposobów: gniazdo szpaka, stóg siana, a nawet mocno zarośnięta dupa. Mieli ubaw po pachy.
Przed północą — gdy śmiechy już ucichły — Roland rozporcjował amfę. Każdy po kolei za pomocą zwiniętego w rulonik banknotu wciągnął do nocha swoją ściechę.
Piotr z nadmiaru używek w organizmie troszkę zbzikował. Na kanapie zaczął dobierać się do Beaty, którą czule nazywał swoim Bazyliszkiem. Ona nie stawiała oporu i nie krępując się obecnością reszty towarzystwa dała rozebrać się do bielizny.
— No co ty?! Nie przy wszystkich! — Odtrąciła jego ręce dopiero, gdy Piotr chwycił za stanik.
— A czemu nie? Wstydzisz się? — spytał wyluzowany i przez stanik złapał ją za pierś.
— Nie, nie zgadzam się! — stanowczo zaprotestowała, odtrącając jego nachalną dłoń. — Jeśli chcesz mnie przelecieć, to chodźmy do drugiego pokoju. — Beata starała się pójść na kompromis.
Piotr, patrząc w kierunku obserwującego go towarzystwa głośno zarechotał, kładąc dłoń na swoim brzuchu. Z nutą niedowierzania na twarzy przez chwilę nad czymś dumał.
— Spoko, sama tego chciałaś wredna zdziro! — Oskarżycielski palec Piotra celował w nos Bazyliszka. — Jebać mi się chce jak cholera! — syknął przez zaciśnięte zęby. — Jeśli mi się tu i teraz nie oddasz, to za siebie nie ręczę! — dorzucił gniewnym tonem i demonstracyjnie popodwijał rękawy koszuli, prezentując umięśnione ręce.
— Za kogo ty mnie uważasz? — spytała Beata podniesionym głosem. — Na mózg ci padło? — Wskazującym palcem zastukała się w czoło.
— Kurwa! — Piotr nie wytrzymał i chlasnął ją z otwartej dłoni w twarz. Cios był silny, Bazyliszka odrzuciło pod ścianę. — Ty głupia suko! — krzyknął sfrustrowany. — Jesteś zwykłą, tanią i mało atrakcyjną dziwką! — Bujanym krokiem i z zaciśniętymi pięściami podszedł do Beaty na tyle blisko, że ich nosy prawie się zetknęły. — W „Piaście” dajesz dupy każdemu kto zapłaci, a tu nie możesz zrobić wyjątku dla kolegi?
— Przecież ci nie odmawiam — odparła skruszona. — Chciałam tylko… aby zrobić to na osobności.
— A może im to nie przeszkadza? — Spojrzał na resztę towarzystwa, które z zainteresowaniem śledziło rozwój wydarzeń. — Powiem więcej, może chcą popatrzeć na nasze figle. Co ty na to?
— Głupoty gadasz! — odpowiedziała krótko Beata, ale Piotr już nie zwracał uwagi na jej słowa. Bez ceregieli szarpnął za stanik, który rozdarł się na pół. Pchnął ją i Bazyliszek wylądował plecami na tapczanie. Piotr doskoczył do niej jednym susem i zabrał się za majtki. Z nimi także się nie cackał, zrobił z nich dwie niekompletne pary.
— On jest nienormalny — szepnęła Ewa do ucha Norberta, przesiadając się z krzesła na jego kolana. Mocno się w niego wtuliła i wspólnie z równym niesmakiem obserwowali dalszy rozwój wydarzeń. Piotr — ze spodniami opuszczonymi do kolan — kopulował z Bazyliszkiem, który leżał pod nim jak kłoda. Na szczęście ten pokazowy stosunek nie trwał długo. Po wszystkim Piotr naciągnął slipy i spodnie na dupę, stanął przy kanapie z wysoko uniesioną głową, rozejrzał się po pokoju i niespodziewanie parsknął gromkim śmiechem.
— A ty co, stary? Na ręcznym zasuwasz? — z trudem wypowiedział te słowa, wpatrując się w fotel na którym siedział Roland.
Wszyscy spojrzeli na stojący w rogu pokoju fotel. Roland spodnie i majtki opuszczone miał do kostek i najzwyczajniej w świecie się onanizował. Pokój wypełniła salwa śmiechu. Co jak co, ale Norbert nie spodziewał się takiego numeru po swoim braciszku.
— Roland, nie świruj! — rzekł Piotr, powstrzymując się od śmiechu. — Wskakuj na Beatę, póki dziewczyna jest jeszcze podjarana i gotowa na przyjęcie kolejnego członka. — Wykonał kilka rytmicznych ruchów biodrami — w przód i tył.
Roland już chciał wstać, gdy odezwała się Beata:
— Chyba was pojebało! — krzyknęła oburzona i w ekspresowym tempie z gołą dupą wskoczyła w spodnie. — Jeśli chcesz aby Rolandowi było dobrze, to sam zrób mu laskę, albo…
— Ty wstrętna kurwo! — krzyknął Piotr, przerywając jej wypowiedź. — Nie zadzieraj ze mną! — Zagroził jej pięścią.
Roland wdział slipy i spodnie, wyszedł z domku bez słowa.
— Przejdziemy się nad jezioro? — szepnęła Ewa do Norberta, muskając ustami jego ucho.
— Romantyczny wypad nad jezioro? — Spojrzał jej prosto w oczy, udając zamyślenie. — Z przyjemnością — dodał po chwili i czule się uśmiechnął.
Była ciepła letnia noc. Norbert postawił browary na brzegu dzikiej plaży, ale gdy chciał usiąść, Ewa chwyciła go za rękę podciągając z półsiadu do pozycji stojącej. Rozpięła guziki jego koszuli i rzekła:
— Idziemy się kąpać. — Po czym zrzuciła z siebie bluzeczkę, buty, skarpetki, spodnie oraz bieliznę. — Na co czekasz? — spytała i nie czekając na jego reakcję wskoczyła do wody.
Norbert dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że na jego twarzy gości głupawe zdziwienie. W mig się rozebrał i już po chwili oboje płynęli po gładkim jak lustro jeziorze na drugi brzeg.
Wrócili po kwadransie.
Przez dłuższą chwilę siedzieli na brzegu, nie odzywając się słowem. W końcu Norbert wyciągnął się na plaży, wyglądało na to, że szykuje się do drzemki. Ewa początkowo patrzyła na to ze zdumieniem, później poczuła, że jego obojętność zaczyna ją drażnić.
Nie chciała pozwolić, aby zachowanie chłopaka wytrąciło ją z równowagi. Rozejrzała się wokół. Najbardziej uderzającą cechą tego miejsca była panująca tu cisza. Ewa zerknęła na swojego towarzysza. Niewiarygodne, ale Norbi naprawdę zasnął. Postanowiła jednak opanować rosnącą irytację. Uznała, że nie powinna się obrażać. Norbi był po prostu zmęczony, to wszystko.
Znowu rozejrzała się dookoła Co za niesamowita sytuacja! — westchnęła w duszy. Jakie to dziwne, że znalazła się na plaży z drzemiącym facetem. Po co ją tu ściągnął? Czy może po to, aby patrzyła, jak śpi? Co za chamstwo!
Ewa ponownie przyjrzała się Norbertowi. W pewnym momencie odniosła wrażenie, że on zdaje sobie sprawę, iż jest obserwowany. Wydał się jej bardzo przystojny. Musiała przyznać, że coś ją w nim pociąga, i to mimo jego niewątpliwej arogancji. Nigdy nie zwracała specjalnej uwagi na powierzchowność znajomych mężczyzn. Oczywiście, jak każda kobieta, lubiła widzieć wokół siebie przystojnych ludzi, ale znacznie ważniejsze były dla niej inteligencja i osobowość. Przystojny czy nie — pomyślała — i tak jest tylko nieokrzesanym chłopakiem, udającym drzemkę na plaży. Ewa głośno się roześmiała. Cała sytuacja wydała się jej nagle bardzo zabawna.
Z rozbawieniem przyglądała się jak jakiś robal wędruje po szyi Norberta, powoli zbliżając się do nosa. Gdy wreszcie doń dotarł, Norbert zmarszczył się, potrząsnął głową i robal spadł na piasek. Ewa znów się roześmiała. Norbert uniósł jedną powiekę i zerknął na nią z ukosa. W tym momencie Ewa położyła się na plecach, ręce odrzuciła za głowę, jedną nogę zgięła w kolanie i nieznacznie uniosła w górę. Była to jednoznaczna propozycja i nie musiała wysyłać mu specjalnego zaproszenia, ale Norbert postanowił przetrzymać ją w niepewności. Podszedł na odległość metra dzielącą go od jej stóp, przykucnął i tyłkiem klapnął na piasek. Łokcie położył na kolanach, a splecione dłonie podstawił pod brodę. Ewa spojrzała na niego jak na wariata, ale w końcu dała sobie spokój, demonstracyjnie patrząc w niebo. Norbert sycił oczy jej idealną sylwetką. Długie, mokre, blond włosy rozrzucone były na wilgotnym piasku. Całe jej ciało pokrywały kropelki wody, błyszczące jak diamenty w księżycowym blasku. Na nieruchomej tafli wody odbijały się gwiazdy z bezchmurnego nieba oraz księżyc w pełni. Był to niesamowity widok zapierający dech w piersiach. Widok tak ekscytujący, że żal mu było choćby na ułamek sekundy przymknąć oczy. Blask księżyca rzucał na Ewę swą poświatę, a gra cieni dopełniały reszty. Podszedł do niej na kolanach i zaczął delikatnie całować łydki, tak delikatnie, że jego usta tylko koniuszkami warg muskały aksamitną cerę. Pocałunki przenosił powoli ku górze i poprzez uda, wzgórek łonowy, brzuszek, piersi i szyję trafił do jej kształtnych ust. Stopniowo wpadali w miłosną ekstazę. Coraz szybsze pocałunki. Wędrujące po obu ciałach cztery dłonie, zmysłowo odkrywały tajemnice ciał swoich partnerów.
W Norberta życiu był to drugi stosunek, a zarazem drugi z tą samą dziewczyną, a do tego w tak romantycznych okolicznościach. Partnerzy byli w pełni wyzwoleni, a to potęgowało ich doznania. Ewa była idealną partnerką i wiedziała co zrobić, aby partner był w pełni zadowolony, a jednocześnie potrafiła wyegzekwować od partnera to czego pragnęła. Kilka razy przeturlali się po piasku i płytkiej wodzie. Te cudowne zapasy trwały kilkadziesiąt minut.
Po zakończeniu miłosnych igraszek przepłukali ciała w jeziorze, ubrali się i leżąc nad brzegiem popijali piwo.
— Niewiele o sobie wiemy. Opowiesz mi o sobie? — spytał Norbert Ewę.
— Dobrze — odpowiedziała, kładąc głowę na jego brzuchu. — Od urodzenia mieszkam w śródmieściu na Śląskiej. Z rodzeństwa mam tylko siostrę — Beatę. W zasadzie wychowywał nas ojciec. Matka odeszła z tego świata, gdy miałam cztery lata… zmarła na zawał… miała niespełna trzydzieści lat.
Norbert chwycił Ewę za rękę, która od razu zacisnęła się na jego dłoni. Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w lustrzaną taflę jeziora.
— Przykre — stwierdził Norbert ze współczuciem. — Waszemu ojcu chyba nie było łatwo zająć się waszym wychowaniem?
— Po odejściu matki, stary popadł w alkoholizm. Nie pamiętam dnia w którym byłby trzeźwy. Nasz dom stał się jedną wielką meliną. Mamy jeden wielki pokój, który jest i kuchnią, i łazienką, miejscem do spania, miejscem w którym się uczyłam gdy chodziłam do szkoły, miejscem nieustannych spotkań ojca kumpli — także pijaków i alkoholików.
Ewa podniosła głowę z Norberta brzucha, wtulając się w niego tak jak to robią przestraszone dzieci uciekające z płaczem do matki. Przytulił ją mocno do siebie.
— Ukończyłam tylko podstawówkę. Z powodu fatalnej sytuacji w rodzinie nie miałam szans ani ochoty na dalszą naukę. Ojca nienawidzę jak psa! — Jeszcze mocniej wtuliła się w Norberta. — Gdy miałam trzynaście lat… w pewien wieczór w domu odbywała się tradycyjna libacja. W chacie byłam tylko ja, mój stary oraz jego kolega. Pili jabole. Gdy ojciec padł na pysk, jego kumpel zaczął się do mnie dobierać. Wyrywałam się, krzyczałam i płakałam, a ta świnia nadal dążyła do celu. Ugryzłam go w rękę i wtedy uderzył mnie pięścią w twarz. — Ewa zaczęła dygotać, ale Norbert nie przerywał jej zwierzenia. — Straciłam przytomność, a gdy ją odzyskałam ten bydlak już mnie gwałcił. W tak piękny sposób straciłam dziewictwo. — Z jej oczu popłynęły łzy, a dłoń zacisnęła się na jego ramieniu. — Beata, w wieku osiemnastu lat została prostytutką. — kontynuowała Ewa. — Gdyby nie ona, nie miałabym co na dupę założyć. Sprzedawała swe ciało tylko po to, aby w domu było co jeść, abyśmy miały w co się ubrać. Ojca interesował tylko alkohol. Coś jeszcze chciałbyś o mnie wiedzieć? — spytała, siadając po turecku na wprost Norberta. Jej oczy się szkliły, a policzki wilgotne były od łez. Chłopak odpalił dwa papierosy, jednego wręczył dziewczynie.
— Zdaje się, że już wiem o tobie wystarczająco dużo. Dziękuję za szczerość — powiedział, całując ją w dłoń. Zaczął się zastanawiać czy taktownie byłoby powiedzieć, iż jest mu przykro albo że jej współczuje.
— Teraz ty opowiedz coś o sobie — Ewa przerwała jego rozmyślania i otworzyła po butelce piwa.
— Także pochodzę ze Szczecina i do piętnastego roku życia mieszkałem w blokowisku na Kaliny. Matka wychowywała mnie oraz o rok starszą siostrę. Ojciec — marynarz, rzadko bywał w domu. Pływał na różnych statkach po morzach i oceanach świata. Niekiedy nie widywaliśmy go nawet przez rok, a gdy wracał z rejsu to nigdy zbyt długo na lądzie nie usiedział. Miało to też swoje plusy, bo w domu panował większy luz. Gdy wracał zawsze przywoził fajne zabawki o jakich w czasie komuny inne dzieci mogły tylko marzyć. Na brak słodyczy także nie mogłem narzekać. Kiedyś nawet dostałem od ojca przywieziony z rejsu komputer. Wtedy, ten kto miał komputer, był już kimś.
— Więc miałeś nadzwyczaj dobre dzieciństwo — podsumowała Ewa, która chłonęła każde jego słowo jak gąbka wodę.
— W zasadzie tak… to znaczy… nie do końca. Gdy miałem jedenaście czy dwanaście lat, rodzice się rozwiedli.
— Z jakiego powodu?
— Było to mniej więcej tak: pewnego dnia mój stary powrócił z rejsu dużo wcześniej niż zapowiadał. Nie wiem czy była to kwestia dni, tygodni czy miesięcy. Zresztą to nieważne. Stary wchodzi do domu, a w łóżku obok mamy leży jakiś facet. No i klops. Ja z siostrą wiedzieliśmy, że do mamy przychodzą różni panowie, ale matka nas przekupywała, aby na ten temat niczego nie mówić ojcu. Tłumaczyła nam, że to są wujkowie.
— Serio? — spytała Ewa z niedowierzaniem. — Naprawdę tak było?
— Jak najbardziej — zapewnił ją. — Niebawem rodzice się rozwiedli, a sąd zdecydował, że wychowywać nas będzie ojciec. I tak się stało. Nadal ze starym mieszkaliśmy na Kaliny, a matka wyprowadziła się do swojego faceta. Ojciec musiał tymczasowo zrezygnować z pływania, bo przecież musiał się nami opiekować. Po roku czy dwóch poznał kobietę. Ona także była rozwódką, miała własne mieszkanie i dziecko które samotnie wychowywała. Po jakimś czasie hajtnęli się i zamienili dwa mieszkania na domek jednorodzinny w Pilchowie pod Szczecinem. Niby wszystko było okej, miałem ojca, macochę, siostrę oraz przyrodniego brata.
— To ten którego dzisiaj poznałam? Roland?
— Tak, to on. Z czasem okazało się, że macocha niezbyt mnie polubiła, zresztą za moją siostrą także nie przepadała. Gdy siostra ukończyła osiemnaście lat i wyprowadziła się na pokój sublokatorski. Mnie także pozbyli się z domu, ojciec wynajął mi pokoik na Pogodnie.
— Teraz tam mieszkasz?
— Już nie. Właścicielka domu okazała się wredną, starą małpą. Gdy kilka dni temu, w nocy wracałem od koleżanki, pech chciał, że zapomniałem kluczy i wredny babsztyl mnie nie wpuścił.
— I co zrobiłeś? — dopytywała Ewa z zaciekawieniem.
— Więcej się tam nie pokazałem. Mieszkałem i spałem gdzie popadnie. Na szczęście przypadkiem pewnego dnia spotkałem na ulicy Stempla, który był bezdomny jak ja. Znaliśmy się od podstawówki, mieszkaliśmy na Kaliny w tym samym bloku. I tak płynął dzień za dniem, poznaliśmy Piotra, który upolował dobrych parę złotych, a resztę już znasz. Hotel „Garnizonowy” i tak dalej.
— Też miałeś wyboiste życie — podsumowała Ewa po chwili milczenia.
— Na to wychodzi.
— Wiesz co Norbi, ty jesteś całkiem inny niż chłopcy jakich do tej pory znałam — rzekła Ewa, przypatrując się chłopakowi z zainteresowaniem.
— Inny? — spytał zdziwiony. — Mam dwie ręce, dwie nogi, głowę…
— Nie o to chodzi — przerwała mu. — Jesteś poważniejszy od swoich rówieśników. Inni myślą tylko o seksie i robią z siebie wielkie gwiazdy. Czego oni nie mają, gdzie oni nie byli, czego nie robili, kim nie są. Ty jesteś całkiem inny.
— W takim razie, jakimi słowami byś mnie określiła? — spytał z rosnącym zaciekawieniem.
— Miły, grzeczny, kulturalny, skromny, spokojny i… trochę nieśmiały? Zgadza się? — spytała, a Norbert skromnie przytaknął głową.
— Tak, to są cechy mojego charakteru — potwierdził, po obfitym łyku piwa.
— Dobrze mi z tobą. — Przejechała palcem po jego brwiach. — Jeszcze nigdy nie byłam tak szczęśliwa z żadnym chłopakiem — zwierzyła się.
— Dzięki za wspaniały komplement i przyznam szczerze, że u twojego boku czuje się najszczęśliwszym facetem na Ziemi. Jesteś piękną dziewczyną o ekstra figurze, fajnie mi się z tobą rozmawia, dobrze się rozumiemy, jesteś wyrozumiała i miła — powiedział to, co czuje.
Obudziło go słońce, waląc mu prosto w twarz. Przetarł oczy i rozejrzał się dookoła: woda, piasek, drzewa, butelki po piwie, Ewa leżąca w pozycji embrionalnej na kępie trawy. Spojrzał na zegarek, było po jedenastej.
— Co się dzieje? Gdzie ja jestem? — wymamrotała Ewa sennym głosem, gdy Norbert ją zbudził.
— Tak się złożyło, że jesteśmy na plaży. Musieliśmy zasnąć podczas romantycznej nocy nad jeziorem — wyjaśnił jej.
— Aha, już pamiętam… no tak… jasne.
Gdy wrócili do domku, w pierwszym pomieszczeniu nikogo nie było. O nocnej imprezie przypominały sterty porozrzucanych po podłodze butelek, walające się wszędzie puste opakowania po chipsach, oraz czyjeś rozbryzgane i przyschłe wymiociny na podłodze pod stołem.
— Prawie jak w Sajgonie — powiedział Norbert do Ewy z przerażeniem w głosie.
— Albo jak na co dzień u mnie w domu — skomentowała Ewa, a on nie śmiał spytać, czy to był żart, czy fakt.
Po uchyleniu drzwi do drugiego pokoju, w ich nozdrza uderzyła fala smrodu przepoconych skarpet i gorzały. W ubraniu na tapczanie spał rozłożony jak lord Piotr, a obok łóżka na podłodze rytmicznie pochrapywała Beata. Norberta zdziwił fakt, że w domku nie ma ani Rolanda, ani Gosi i Stempla.
— Jestem ciekaw gdzie się podziała reszta towarzystwa — zwrócił się do stojącej w progu Ewy.
— Teraz nie mam głowy na takie rozmyślania. — Machnęła ręką. — Cholernie mnie suszy — powiedziała lekko zachrypłym głosem i oburącz chwyciła się za głowę.
Norbert podał jej z komody jedno z ośmiu piw które zostały po imprezie. Nie zapomniał także o browarze dla siebie. Konsumpcji złocistych napojów dokonali na zewnątrz chatki.
— O co mnie wcześniej pytałeś? — zwróciła się Ewa do Norberta po opróżnieniu butelki.
— Tak się zastanawiam, gdzie się podziała reszta towarzystwa. Nie ma Rolanda, Gosi i Stempla.
Ewa w zamyśleniu podrapała się po głowie.
— Trzeba ich poszukać — stwierdził półgłosem. — Mam nadzieję, że nic złego im się nie stało.
— W takim razie zbudzę Piotrka i Beatę, poszukamy ich wszyscy razem — odparł zastanowiwszy się chwilę.
Wspólnie udali się nad jezioro, gdzie ustalili, że Norbert z Ewą pójdą lewym brzegiem, a Piotr z Beatą od strony prawej. Powinni spotkać się gdzieś w połowie drogi biegnącej wokół jeziora, mającego ze dwa kilometry długości.
Norbert idąc ze swoją lubą uważnie rozglądał się dookoła, lustrując taflę wody i okolice brzegu. Po niecałej godzinie natknęli się na idących z naprzeciwka Piotra z Beatą.
Oni także nie znaleźli tych, których szukali. Po namyśle postanowili jeszcze raz obejść jezioro, ale tym razem Piotr z Beatą mieli iść trasą którą przyszedł Norbert z Ewą, i na odwrót.
Norbert po kilkuset metrach poszukiwań coś zauważył. W kępie krzaków rosnących tuż nad brzegiem jeziora, leżało coś dużego w czarnym kolorze.
— Ewa, spójrz w tamte krzaki. — Wskazał je palcem, marszcząc czoło. — Tam coś jest, widzisz? — spytał, usiłując zachować spokojny ton głosu.
Dziewczyna skoncentrowała wzrok na tym czymś, a po chwili nagle zbladła.
— O rany! Przecież Stempel miał na sobie czarne ubranie — stwierdziła przestraszonym głosem i chwyciła partnera mocno za rękę. Sam Norbert także był nieźle przestraszony wizją tego, że to faktycznie mógł być Stempel.
— To tylko jakaś szmata — próbował dodać Ewie otuchy. — Poczekaj tu, pójdę sprawdzić co to jest.
Ewa przykucnęła pod drzewem, a Norbert powoli kierował się w stronę krzaków. Do celu miał ze dwadzieścia kroków, ale już w połowie drogi był pewien, że jest to czarny worek, wypełniony najprawdopodobniej śmieciami. Dla stuprocentowej pewności podszedł do niego. Jego pierwsze spostrzeżenia potwierdziły się.
— To tylko wór ze śmieciami! — krzyknął do Ewy, która głośno odetchnęła.
Z Beatą i Piotrem spotkali się w miejscu, z którego wyruszyli na obchód jeziora. Poszukiwania okazały się bezowocne, więc wrócili do kempingu, mając nadzieję, że oni już tam są.
Niestety, ich tam nie było. Zasiedli przy stole, Norbert otworzył każdemu po butelce piwa i zaczęli się zastanawiać gdzie mogą być zaginione osoby.
— Norbi — zwrócił się Piotr — czy jest taka możliwość, aby Stempel pojechał z Gosią do jej domu?
— Raczej nie — ten odparł natychmiast. — Gosia mieszka ze starymi i w nocy Stempel nie mógłby wejść do ich mieszkania. — Podrapał się po głowie, patrząc na butelkę z piwem i stukając palcami o blat. — Stempel tak bez słowa daleko by się nie oddalił — dorzucił po chwili. — Poinformowałby nas o takim zamiarze.
— Może zapadli się pod ziemię? — Beata wysnuła idiotyczne przypuszczenie.
— Coś mi przyszło do… — Norbert urwał wypowiedź, bo drzwi się otworzyły, a pojawił się w nich Stempel z Gosią.
— Sie manko! Kurde bele, jak zdrówko po nocnej balandze? — przywitał się rozweselony Stempel.
— Cholera jasna! Przelecieliśmy całe jezioro dookoła zamartwiając się o was, a ty o zdrówko pytasz? — wysyczała wściekła Ewa.
— Gdzie byliście? — dopytał Piotr.
Stempel z ogłupieniem na twarzy spojrzał na Gosię.
— Przecież w nocy przekazaliśmy Rolandowi, aby rano was poinformował, że wrócimy około południa — wytłumaczył się Tomek. — Nic wam nie powiedział?
— Najgorsze jest to, że jego też nie ma — wyjaśnił Norbert. — Gdy wstaliśmy już go nie było i nadal nie wiemy gdzie jest.
— Ale jaja! — Stempel był wyraźnie zaskoczony obrotem sprawy. — W nocy razem z Gosią byliśmy nad jeziorem, a gdy rano wróciliśmy do kempingu, to tylko Roland był na nogach. Powiedzieliśmy jemu aby przekazał wam wiadomość, że pojechałem z Gosią do jej domu po oszczędności, których wczoraj zapomniała zabrać.
— Okej, jesteście usprawiedliwieni, ale w takim razie co się stało z Rolandem? — spytał Norbert i bezceremonialnie strzepnął popiół z papierosa na podłogę.
— Daj mi do niego numer telefonu — rzekł Piotr. — Może chłopaczyna bez słowa pojechał na chatę.
Piotr po kilku minutach wrócił z recepcji z uśmiechem na twarzy.
— Roland śpi na chacie — poinformował wszystkich.
— A z kim rozmawiałeś? Z kobietą czy z mężczyzną? — spytał go Norbert.
— Z kobietą, miła pani. Chciała go obudzić aby podszedł do telefonu, ale powiedziałem, że nie ma takiej potrzeby — wyjaśnił Piotr.
— Więc rozmawiałeś z jego matką, a moją macochą — stwierdził Norbert. — Ale nie wnikajmy w szczegóły. — Machnął ręką. — Najważniejsze, że wszyscy są cali i zdrowi.
Ponieważ dzisiaj czekała ich ciężka i nieprzespana noc, Stempel z Gosią postanowili się nieco zdrzemnąć w sypialni. Beata — z własnej inicjatywy — zabrała się za porządkowanie pierwszego pokoju, a Norbert z Ewą i Piotrem przed domkiem rozpalili ognisko, na którym mieli zamiar upiec kiełbaski, które w trakcie nocnego imprezowania nie znalazły swoich amatorów.
— Norbi, co myślisz o Bazyliszku? Warto brać ją do Niemiec? — spytał dyskretnie Piotr Norberta. Akurat Ewa zajęta była dorzucaniem drew do ognia.
— Powiem szczerze: gdyby to ode mnie zależało, to bym jej nie zabierał — odszepnął mu do ucha.
— Ona jest zbędna w tej podróży, a im większą grupą będziemy podróżować, tym bardziej będziemy rzucać się w oczy.
— Racja — stwierdził Norbert, nadal z nim podszeptując. — Musimy porozmawiać z Ewą, zobaczymy co powie jako jej siostra.
— Więc z nią pogadaj — rzekł i uciekł za domek.
Ewa porządnie rozpaliła ogień, a patyki z nabitymi nań kiełbasami ulokowała nad ogniskiem. Położyła się obok na kocu, wspierając głowę na dłoni. W powietrzu czuło się zapach kwiatów. Widać było, że Ewa kocha piękno natury, ale w tym momencie myślała o czymś innym. Cała swą uwagę skupiła na Norbercie, który właśnie zbliżał się do niej. Był naprawdę przystojny. Szerokie dżinsy i luźna koszula ukrywały jego szczupłą sylwetkę, ale największe wrażenie robiły oczy. Zielone niczym morska głębia.
Usiadł na kocu tuż przy niej i dał jej całusa w usta. Ewa wpatrywała się w niego.
— Czekam, aż wreszcie mi powiesz — przerwała ciszę.
— Co mam ci powiedzieć? — spytał Norbert marszcząc czoło.
— Czym się teraz martwisz.
— Zdaje się, że nie mogę niczego przed tobą ukryć, prawda?
— Nie. No więc słucham. Nie chcę aby mój chłopak czymkolwiek się martwił.
Ewa w oczekiwaniu na odpowiedź położyła dłoń na jego przedramieniu, chwyciła kilka włosków i mocno szarpnęła.
— Aj! — jęknął Norbert. — Co ty robisz?
— To kara za to, że masz jakieś tajemnice przede mną.
Norbert delikatnie ujął w dłoń pasmo jej włosów.
— Teraz odwet — zażartował.
Oboje się roześmiali. Ewa spoważniała pierwsza.
— No więc, czy zamierzasz mi wreszcie powiedzieć, o co chodzi?
— Posłuchaj słoneczko, razem z Piotrem stwierdziliśmy, że twoja siostra jest zbędna w wyprawie do Niemiec, co o tym myślisz?
— Popieram — odpowiedziała natychmiast.
— Elegancko! — Norbert pstryknął palcami. — W takim razie już wiemy na czym stoimy. — Kiwnął do Piotra, który czaił się za domkiem, aby podszedł. — Ewa poparła naszą decyzję. Przekażesz tę informację Bazyliszkowi? — spytał go.
— No co ty, zwariowałeś? — oburzył się Piotr. — Może Ewa jej to powie — zaproponował.
— O nie! Mnie w to nie mieszajcie! — zastrzegła Ewa.
— Więc kto? — spytał bezradnie Norbert.
— Nikt. Już mam na to pewien pomysł, ale nie pytajcie o szczegóły — powiedział Piotr z tajemniczym uśmieszkiem na twarzy.
Przed siedemnastą rozliczyli się z wynajętego domku i poszli na przystanek.
— Mamy zbyt mało czasu, aby tłuc się tramwajami — stwierdził Piotr, patrząc na zegarek. — Pojedziemy taksówką.
— A w jaki sposób chcesz upchnąć sześć osób do jednej taryfy? — spytała Ewa z szyderczym uśmieszkiem.
— To nie problem. Weźmiemy dwie taryfy, malutka — odparł Piotr, uśmiechając się równie szyderczo.
Ewa, Gosia i Stempel zapakowali się do jednej taksówki, do drugiej wskoczył Norbert, Piotr i Bazyliszek.
— Skończyły mi się papierosy — powiedział głośno Piotr, gdy wjeżdżali do centrum miasta, po czym zwrócił się do taryfiarza: — Proszę zatrzymać się gdzieś przy sklepie spożywczym.
Gdy taksówkarz wykonał polecenie, Piotr wyjął z portfela kasę i zwrócił się do Beaty, siedzącej obok kierowcy:
— Skocz po dwie paczki szlugów. Jesteś dziewczyną i będzie ci łatwiej wkręcić się bez kolejki, bo licznik bije. — Wręczył jej pieniądze.
— Jakie? — spytała Beata przed wyjściem.
— Mogą być „Camele”, a gdyby ich nie było to „Marlboro”.
Beata opuściła taryfę i weszła do sklepu.
— To co, jedziemy? — spytał Piotr Norberta z ironicznym uśmieszkiem.
— A więc to jest twój plan na pozbycie się Beaty? — Norbert od razu zaskoczył o co tu chodzi.
— A co, zły?
— Nie, spoko… — Norbert spojrzał na przedni fotel. — Problem w tym, że ona zostawiła tu swoją torebkę. I co teraz?
Piotr podrapał się po brodzie, rozmyślając nad rozwiązaniem problemu.
— Panie kierowco — zwrócił się w końcu do taryfiarza, wsuwając mu do kieszeni koszuli jakiś banknot. — Proszę przygotować się do szybkiego odjazdu na mój znak. Dobrze?
— Nie ma sprawy. Klient nasz pan — odparł taryfiarz i uruchomił silnik.
Piotr położył sobie Beaty torebkę na kolanach i z niecierpliwością wpatrywał się w drzwi sklepu.
Po kilku minutach pojawiła się w nich Beata, trzymając w ręce dwie paczki „Cameli”. Piotr uchylił drzwi taryfy i torebkę wyrzucił na chodnik.
— Szefie, jedziemy! — wydał dyspozycję kierowcy.
Taksówka ruszyła z piskiem opon. Norbert z Piotrem przez tylną szybę obserwowali reakcję Beaty. Powoli podeszła do leżącej na chodniku torebki i z rozdziawioną gębą wpatrywała się w szybko odjeżdżającą taryfę. Miała cholernie zdziwioną gębę. Wyglądała tak głupio, że chłopaki ryczeli ze śmiechu, a taryfiarz razem z nimi.
— To mamy problem z głowy — stwierdził Piotr, po opanowaniu śmiechu.
— Tak, to było świetne posunięcie — rzekł Norbert, masując się po obolałych od śmiechu mięśniach brzucha.
— Od dwudziestu lat jeżdżę, ale takich pasażerów jeszcze nie miałem — dorzucił z uśmiechem kierowca.
— Ciekawe czy mocno się wkurzyła? — spytał Norbert Piotra.
— Na pewno, ale w razie czego ma dwie paczki papierosów na uspokojenie nerwów — stwierdził Piotr i ponownie wszyscy zarechotali.
Na Bramie Portowej czekał już na nich Stempel z Gosią oraz Ewą. Piotr rozejrzał się dookoła.
— Huberta jeszcze nie widać, chyba się spóźni — wysnuł przypuszczenia.
— A gdzie macie Beatę? — spytał zdziwiony Stempel.
Piotr — mocno gestykulując — opowiedział mu o podstępnej akcji pozbycia się Bazyliszka, a gdy skończył zjawił się Hubert. Był przeraźliwie chudy, miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i nadzwyczaj długie kończyny górne. Przerażał wyglądem. Szare oczy bez wyrazu, głęboko zapadnięte w oczodołach. Ziemista cera, zapadnięte policzki, krótkie czarne kędzierzawe włosy, baczki wzdłuż uszu, a całości niezwykłego wyglądu dopełniała szatańska kozia bródka.
— Widzę, że sporo osób zwerbowałeś na ten wyjazd — zwrócił się Hubert do Piotra po zapoznaniu się z całym towarzystwem. — Praca znajdzie się dla każdego z nas. Najważniejsze, aby bez problemów dotrzeć do celu. Zapoznałeś ich ze szczegółami? — spytał Piotra.
— To znaczy? Co masz na myśli?
— Nielegalne przekroczenie granicy i pracę „na czarno” — wyjaśnił Hubert.
— A tak! — zaskoczył Piotr. — O wszystkim wiedzą.
— W takim razie chodźmy. Za pół godziny odjeżdża autobus do Lubieszyna.
Rozdział II
Autobusem dojechali do przejścia granicznego w Lubieszynie. Oprócz budyneczków należących do celników i straży granicznej znajdowało się tu kilkanaście kontenerów usługowych, ustawionych w zwartym szeregu po obu stronach ulicy, w których mieściły się różne agencje celne, kantory wymiany walut i przydrożne bary szybkiej obsługi.
Aby podjąć próbę nielegalnego przekroczenia granicy musieli poczekać do zmierzchu. Czas ten spędzili w barze, spożywając obfity posiłek przed nocną eskapadą.
— Czy mógłbyś nam powiedzieć coś więcej o tej pracy — zwróciła się Gosia do Huberta, w trakcie konsumpcji kurczaka z rożna.
— Jest to głównie sprzątanie pokoi oraz wszelkiego rodzaju prace porządkowe — wyjaśnił, pochłonięty dogryzaniem udka.
— Tylko żeby na miejscu nie okazało się, że będę musiała jeździć po ogrodzie taczką po brzegi wypełnioną łajnem — wyraziła obawy Gosia.
— Dla dziewczyn w grę wchodzi sprzątanie pokoi, mycie okien, odkurzanie korytarzy, dbanie o czystość w restauracji, w okolicach basenu, sauny i siłowni — wymienił Hubert jednym tchem.
Gosia podejrzliwie przyjrzała się jego twarzy.
— Mam jeszcze jedno pytanie — powiedziała po chwili. — Myślę, że ten hotel to nie żaden burdel, w którym zamiast prac porządkowych zmuszana będę do… ciągnięcia drutów.
Stempel, aż zakrztusił się kawą, słysząc takie słowa z ust Gosi. W oczach Huberta pojawił się tajemniczy błysk. Wyszczerzył żółty, niekompletny garnitur zębów i zachichotał jak złośliwy kojot z kreskówek Disney’a.
— Na razie nic do ciebie nie mam, nawet cię polubiłem — zwrócił się Piotr do Huberta — ale jeśli okaże się, że coś jest nie tak… to osobiście cię wykastruję. — Na dowód swoich słów wyjął z kieszeni spory scyzoryk i położył go na stole.
— Dziewczynom nie ma prawa włos zlecieć z głowy — dorzucił Stempel, a jego kwadratowa szczęka zazgrzytała wysuwając się do przodu.
— Panowie, spoko! — Hubert uniósł dłonie ku górze. — Wszystko będzie tak jak mówię, w niczym was nie okłamałem — zapewnił współtowarzyszy.
— A gdzie będziemy mieszkać? W hotelowych pokojach? — zadał pytanie Norbert.
— Tuż obok stoi niewielki parterowy budynek, jest tam kilkanaście pokoi w których mieszkają osoby zatrudnione przy obsłudze — wyjaśnił Hubert.
— A są pokoje dwuosobowe? — spytała Ewa i zalotnie spojrzała na Norberta.
— Jedno, dwu i trzyosobowe — odparł Hubert. — Teraz większość z nich jest wolna, bo brat ma problemy ze znalezieniem pełnej obsady ludzi do pracy.
— Jakby co, od razu zamawiam jeden pokój tylko dla mnie i Norberta — zastrzegła Ewa, uśmiechając się uwodzicielsko do swojego chłopaka.
Gdy na dworze zapadł zmrok, zaczęli zbierać się do drogi. Tuż przed legalnym przejściem granicznym niepostrzeżenie wskoczyli do lasu. Lawirując pomiędzy drzewami, brnęli wzdłuż granicy. W całkowitych ciemnościach pokonywali kolejne metry. Szli gęsiego w zwartym szeregu prowadzonym przez Huberta.
Ewa podążała za Norbertem, wykręcając sobie nogi w pantoflach na wysokich obcasach. Nagle zaczęła mieć tego dość. Norbert obejrzał się widząc, że nie nadąża i krytycznie przyjrzał się jej stopom.
— Po co włożyłaś te idiotyczne szpilki? Koniecznie chcesz skręcić nogę?
— Są modne i eleganckie — rzuciła z oburzeniem Ewa.
— Bzdura, trzeba było włożyć sportowe adidasy.
— Skąd miałam wiedzieć, że będę się włóczyć po bezdrożach i lasach?
— A co, wyobrażałaś sobie, że ta wyprawa będzie polegać na zwiedzaniu okolicznych miasteczek, piciu kawki w restauracjach i jedzeniu ciasteczek? — syknął Norbert i ruszyli dalej.
Po kilkudziesięciu minutach mozolnej przeprawy dotarli do malutkiej polanki.
— Teraz skręcimy w prawo, po chwili dotrzemy do siatki ogrodzeniowej, która biegnie wzdłuż granicy — poinformował ich Hubert, gdy się zatrzymali. — Trzeba będzie ją jak najszybciej i jak najciszej przeskoczyć, a nie jest to proste, bo ma dwa metry wysokości. Pięć metrów dalej ustawione jest drugie identyczne ogrodzenie. Zrozumieliście?
Wszyscy przytaknęli głowami.
— Od teraz w czasie marszu nie wolno rozmawiać i hałasować. Idźcie ostrożnie i patrzcie pod nogi, aby nie deptać po gałęziach. Zrozumieli?
Ponownie wszyscy przytaknęli.
— No to w drogę — wydał polecenie i poprowadził szereg.
Po kilku minutach bezszelestnego skradania się między drzewami, z mroku nocy wyłoniły się zarysy siatki, o której opowiadał Hubert. Przykucnęli kilka kroków od niej.
— Będziemy przeskakiwać dwójkami — wyszeptał kolejną instrukcję. — Tak będzie bezpieczniej. Przeskok nie będzie łatwy bo siatka jest słabo naprężona i się chyboce. Gdy jedna para pokona oba ogrodzenia i schowa się w zagajniku po drugiej stronie, to odczekujemy jeszcze chwilę w kompletnej ciszy, i gdy nic nie budzi zastrzeżeń wyrusza kolejna para. Ja z Piotrem przelecę ostatni. Kto chce być pierwszy?
— Ja z Gosią — natychmiast zgłosił się Stempel.
— Boję się — szepnęła Gosia, chwytając Tomka za dłoń. — A co będzie jak nas złapią?
— Wszystko będzie dobrze — Stempel dodał jej otuchy. — Damy radę, a nawet… gdyby nas schwytali — trzy razy odpukał w drzewo — to tylko cofną nas do Polski. Dobrze mówię? — ostatnie słowa skierował do Huberta.
— Tak jak mówisz, ale nie czas na polemiki. Chcecie iść na pierwszy ogień? — spytał Stempla.
— Jasne — odparł, klepnął Gosię w pupę i podszedł z nią do siatki.
— Teraz kolej na ciebie i Ewę — zwrócił się Hubert do Norberta, gdy pierwsza para pokonała ogrodzenia i zniknęła w zagajniku po drugiej stronie.
Po chwili Norbert już pomagał Ewie wspiąć się na siatkę i sam błyskawicznie ją przeskoczył.
— Zaczepiłam się! Kurwa! Pomóż mi Norbi! — krzyknęła Ewa, gdy jej partner miał już zamiar wspinać się na drugą z siatek. Odwrócił się. Ewa okrakiem siedziała na szczycie pierwszego ogrodzenia. — Kurwa mać, pomóż mi! — ponagliła go.
— Ciszej! — syknął i w mig wskoczył na siatkę na której utkwiła.
Jedną ręką trzymał się słupka, drugą odhaczył drut który przebił jej dżinsy na wysokości uda. Przełożyła drugą nogę przez siatkę, która mocno się zabujała. Jej ręce automatycznie chwyciły się jego koszuli, szwy zatrzeszczały, a kilka guzików wystrzeliło jak z procy we wszystkich kierunkach. Po chwili Ewa siedziała już na jego plecach.
— Co ty robisz? — spytał z niedowierzaniem. — W ten sposób nie dam rady zejść na dół.
Nie odpowiedziała i zaczęła wierzgać nogami. Poczuł tylko jak szwy koszuli puszczają.
„Trach!!!”
— Auuu! — zbyt głośno zawyła, spadając na dupę. Ułamek sekundy później Norbert wylądował tuż przy niej w identyczny sposób.
— O ja pierdolę! — syknął przez zaciśnięte zęby, odczuwając ból w okolicach kości ogonowej.
Nagle tuż przy nich zjawił się Piotr z Hubertem.
— Co wy odpierdalacie? — szepnął z pretensjami Hubert i wspólnie z Piotrem pomogli im pokonać drugą siatkę.
W zagajniku wszyscy się spotkali.
— Co się stało z twoją koszulą? — spytał Stempel Norberta, wpatrując się w niego od tyłu.
— Mieliśmy drobne problemy, zgubiłem kilka guzików — odparł, masując się po obolałych pośladkach.
— Kurde bele! — jęknął Stempel i złapał się za głowę. — A gdzie zgubiłeś plecy koszuli?
Norbert natychmiast ją zdjął i faktycznie, prócz kilku guzików brakowało w niej płata materiału.
— No to pięknie! — Cisnął koszulą w krzaki. — Kurwa, pięknie! Koszula, nó… nów… — aż się jąkał ze zdenerwowania — nówka sztuka… poszła się…
— Przepraszam — przerwała mu Ewa słodkim tonem i przytuliła się do niego.
— Co mi po twoim przepraszam? — Machnął ręką. Jeszcze był troszkę podenerwowany. — Jak mam teraz podróżować? W podkoszulce?
Ewa parsknęła piskliwym śmiechem, który całkowicie go rozbroił.
— To już jesteśmy w Niemczech? — zdziwiła się Gosia, rozglądając się dookoła.
— Jasne — odparł Stempel.
— Ale to proste! Przeskakujesz dwie siatki i jesteś w innym kraju — dodała Gosia z niedowierzaniem.
— No tak, blondynka — wymamrotał pod nosem jej chłopak.
Prosto z zagajnika wyszli na wybrukowaną „kocimi łbami” drogę.
— Teraz musimy dojść do wioski Grambow — rzekł Hubert, gdy wszyscy zgromadzili się na poboczu. — Tam znajduje się najbliższa stacja kolejowa. Pociągiem pojedziemy do Berlina, a stamtąd już do samego Frankfurtu nad Menem.
— Daleko stąd jest ta wieś ze stacją? — spytał Norbert.
— Około pięciu kilometrów. Będziemy szli ulicą, ale gdy tylko zauważymy łunę świateł jadącego samochodu, bezzwłocznie musimy się gdzieś chować. Do lasu, w krzaki lub do przydrożnego rowu — Hubert udzielił kolejnych wskazówek.
— Ale po co? — Przez usta Ewy przebiegł gorzki grymas. — Przecież w nocy policja nie jeździ po takich zadupiach, a jeśli nawet, to z daleka zauważymy „koguta” na dachu.
— Znajdujemy się w rejonie przygranicznym — cierpliwie tłumaczył Hubert. — Tędy dość często jeździ straż graniczna w nieoznakowanych wozach. Wystarczy, że natkniemy się na pierwszy lepszy patrol i po nas. Grupa młodzieniaszków z torbami w środku nocy na przygranicznej drodze. Z miejsca nas wylegitymują.
Wzięli sobie jego rady do serca i postępowali zgodnie ze wskazówkami. Zdarzały się momenty, że gdy tylko wyszli z lasu na drogę to na horyzoncie pojawiały się światła kolejnego auta i ponownie wiali między drzewa, ale były także chwile, że po piętnaście, dwadzieścia minut nie jeździło nic.
Wskakiwanie do przydrożnego rowu okazało się bardzo głupim pomysłem i zrobili to tylko raz: skok do zarośniętego wysoką trawą rowu, chlup! — woda po kolana, przysiad — woda po pas. To zdecydowanie był głupi pomysł.
Po trzech godzinach, przemoczeni i zajechani w końcu dotarli do białej tablicy z czarnym napisem „Grambow”. Wioska liczyła kilkadziesiąt domków, obeszli ją dookoła, ale nigdzie nie było widać stacji kolejowej.
Zrezygnowani usiedli na ławce wiejskiego przystanku autobusowego, odpowiednika polskiego PKS-u. Na rozkładzie jazdy nie było żadnej miejscowości, którą Hubert znałby choć ze słyszenia, a po drugie pierwszy autobus przejeżdżał tędy po piątej, a była dopiero pierwsza w nocy.
— Co robimy? — spytał Piotr, odpalając papierosa.
— Musimy poczekać do rana — bezradnie odparł Hubert.
— O rany! — Gosia ściągnęła brwi i popatrzyła na niego groźnie. — Przez pół nocy mamy siedzieć na ławce?
— To może ukradniemy samochód? — zaproponował z ożywieniem Piotr.
— Ciekawe jak? — spytał Norbert, nie odrywając wzroku od czubków swoich butów.
— To żaden problem! — Piotr wstał z ławki i przesunął wzrokiem po otoczeniu. — Mogę się tym zająć.
— Nawet jeśli uruchomisz samochód, to więcej niż pewne, że pracujący silnik zbudzi właściciela i po nas — stwierdził Stempel. — Nie zauważyłeś, że tutaj wszystkie auta stoją przy domkach?
— Ale nie trzeba go uruchamiać pod oknem — wyjaśnił Piotr. — Można go otworzyć, złamać blokadę kierownicy, po cichutku zepchnąć do lasu i tam uruchomić silnik.
— Na pewno sobie z tym poradzisz? — Norbert w zaciekawieniu zagryzł wargi.
— Spoko, dla mnie to pestka! — Piotr pstryknął palcami
— Ja się na tym nie znam — jęknął Hubert i wzruszył ramionami od niechcenia. — Mogę poczekać z dziewczynami w lesie.
— Nie ma sprawy, tak będzie lepiej — stwierdził Piotr. — Pomoc Stempla i Norberta w zupełności mi wystarczy.
— A dokąd pojedziemy? — spytała Gosia.
— Do Berlina — odpowiedział Hubert, wstając z ławki. — Jeśli traficie jakieś lepsze auto, to pojedziemy nim do samego Frankfurtu — dorzucił, gdy z dziewczynami zaczął iść w stronę lasu.
Piotr, Norbert i Stempel skierowali się w przeciwnym kierunku, poszukując odpowiedniego auta. Niestety, wybór był niewielki i po okrążeniu wsi zdecydowali się na Volkswagena Sirocco.
Kucnęli pomiędzy nim a ogrodzeniem domu. Piotr wyjął z kieszeni wielofunkcyjny scyzoryk, pogrzebał nim w zamku, ale nie dało to żadnego efektu — drzwi samochodu nadal były zamknięte. Scyzorykiem podważył od góry szybę w przednich drzwiach, opuszczając ją o kilka centymetrów. Pomiędzy górną krawędź szyby a ramę wcisnął palce i całym ciężarem ciała uwiesił się na niej. Szyba powolutku osuwała się w dół. Nagle nastąpił głuchy trzask, szyba błyskawicznie opadła, a Piotr wyrżnął podbródkiem w karoserię i soczyście zaklął nie szczędząc gardła. W popłochu zwiali w pobliską kępę krzaków, skąd obserwowali czy nic się nie dzieje.
Po kwadransie — gdy już byli pewni, że wywołany przez nich rumor nie zbudził domowników — wrócili do Volkswagena. Pozostało im jeszcze uporanie się z blokadą kierownicy. Na fotelu kierowcy usiadł Piotr i oburącz chwytając za kierownicę, na siłę próbował ją przekręcić.
— Pomóżcie — zwrócił się do kolegów, po kilku nieudanych próbach.
Norbert ze Stemplem usadowili się w fotelu pasażera i wspólnymi siłami — na sześć rąk — szarpnęli kierownicę.
— Poszło — stwierdził Piotr, gdy nastąpił trzask łamanej blokady i zwolnił ręczny hamulec. — No, chłopaki do roboty! Pchajcie furę! — wydał kolegom polecenie.
Norbert ze Stemplem wypchnęli samochód z wioski do lasu, gdzie czekał na nich Hubert z dziewczynami. Piotr dość sprawnie zdemontował stacyjkę i poprzez skręcanie ze sobą powyrywanych przewodów uruchomił silnik.
Piotr jako kierowca, obok niego usiadł Norbert, a z tyłu na kanapie: Ewa, Gosia, Stempel i Hubert — pościskani jak szprotki.
Ruszyli z impetem.
— Depnij mu! — rzekł Stempel do kierowcy, gdy licznik przez dłuższy czas wskazywał sześćdziesiąt na godzinę.
— Nie mogę — odparł Piotr, mocno skoncentrowany na prowadzeniu. — W trakcie łamania blokady uszkodził się drążek kierownicy i mam w niej zbyt duży luz, gdzieś na jedną czwartą obrotu, a po drugie mamy do przejechania kawał drogi, więc lepiej nie rzucać się w oczy zbyt szybką jazdą.
— O której będziemy we Frankfurcie? — spytał Norbert, wkładając kasetę do radioodtwarzacza.
— Gdzieś za dziesięć, dwanaście godzin — odparł Hubert po chwili namysłu. — Jakby nie patrzeć, jedziemy na drugi koniec Niemiec.
— Co to za gówno?! — oburzył się Stempel, gdy z głośników popłynęły dźwięki niemieckiego folku z przeraźliwym jodłowaniem. Pomiędzy fotelami przecisnął tułów do przodu, wyrwał kasetę z radiomagnetofonu i cisnął nią za okno.
— Ktoś za nami jedzie… dość szybko… zaraz nas wyprzedzi — rzekł Piotr, co rusz zerkając we wsteczne lusterko.
Wszyscy prócz Piotra obejrzeli się do tyłu, i faktycznie, za nimi pędził jakiś samochód.
— Kurde bele, na pewno pirat drogowy — wysnuł przypuszczenia Stempel.
— Zapewne tak — mruknął pod nosem Piotr, trochę zwolnił i zajechał bliżej prawego pobocza, aby zbliżające się auto mogło ich swobodnie wyprzedzić.
W Wartburgu — który po chwili śmignął koło nich — siedziało czterech lub pięciu mężczyzn. Norbert rozdziawił gębę, gdy światła Volkswagena oświetliły tył Wartburga.
— O w mordę! — jęknął przerażony, wpatrując się w jadące przed nimi auto.
— Co jest? — spytał Piotr z uśmiechem na twarzy. — Nigdy wcześniej nie widziałeś Wartburga?
— Jestem pewien, że ten Wartburg jest z tej samej wioski z której gwizdnęliśmy Volkswagena. — Norbert z niepokojem spojrzał na Piotra. — Bez kitu! Ma taką samą naklejkę co tamten i w tym samym miejscu — wyjaśnił i ponownie spojrzał na jadące przed nimi auto, które coraz bardziej zwalniało.
— Co robimy? — spytał Piotr z posępną miną.
— Proponuję zawrócić… i kurde bele… jak najszybciej spierdalać — wyjąkał Stempel.
— Z rozwalonym drążkiem kierownicy nie mamy żadnych szans. Nawet z nimi — stwierdził Piotr i w tej samej chwili Wartburg gwałtownie zahamował, stając w poprzek drogi. Błyskawiczna reakcja Piotra, wciskającego hamulec „do dechy”, pozwoliła na zatrzymanie Volkswagena kilkadziesiąt metrów przed nimi.
— Kurwa mać! — zaklął Piotr, gdy silnik zgasł. Po omacku próbował znaleźć odpowiednie kable, aby ponownie go uruchomić. Norbert przyświecił mu zapalniczką.
Z Wartburga wyskoczyło pięciu młodych mężczyzn, którzy biegiem kierowali się w ich stronę. Z każdą sekundą byli coraz bliżej, a silnik Volkswagena milczał jak zaklęty. Norbert zablokował drzwi od swojej strony i to samo chciał zrobić od strony Piotra, pochłoniętego stykaniem kabelków. Niestety, nie zdążył.
Kilka par rąk chwyciło kierowcę za bluzę, Piotr zrobił wielkie oczy i w mig został wywleczony z auta razem z kierownicą, której kurczowo się trzymał. Teraz zszokowany Norbert wpatrywał się w pusty fotel. Z bezruchu wyrwał go nagły i silny cios wielkiej pięści prosto w jego oko. Przenikliwy ból szybko sprowadził Norberta na Ziemię, ale rozpaczliwe krzyki Ewy i Gosi nie ułatwiały mu racjonalnego myślenia.
Gruby łysy Niemiec wskoczył na fotel kierowcy, cielskiem obrócił się w stronę Norberta i odchylając głowę do tyłu, chciał przyłożyć mu z bańki. Jego wielki łeb nabrał prędkości i z impetem wyrżnął w oparcie fotela, na którym jeszcze przed sekundą siedział Norbert, a który w porę zdążył się ewakuować: wyślizgnął się przez okno i pacnął na bruk jak naleśnik opadający spod sufitu na patelnię. Natychmiast dopadło go kilku Szwabów. Jakimś cudem udało mu się wstać i podjąć próbę ucieczki. Nogi same go niosły środkiem ulicy przed siebie. Myślał tylko o jednym: jak najdalej od tych zwyrodnialców. Po kilkudziesięciu metrach szalonej ucieczki poczuł czyjegoś buta na plecach i z bliska ujrzał strukturę ulicy.
Ocknął się na poboczu, trzymając w rękach słup. Nie, to nie on trzymał słup, lecz słup jego, poprzez sznur którym przywiązano go do „zakazu postoju i zatrzymywania się”. Spojrzał w stronę Volkswagena. W środku siedziały dwie lub trzy osoby, których pilnowało czterech osiłków stojących na zewnątrz auta. Niebieskie błyski „kogutów” policyjnego radiowozu i busa niemieckiej straży granicznej, przeszywały ciemności nocy. Gliniarze na pierwszy rzut zabrali się za osoby siedzące w kradzionym aucie.
A więc capnęli tylko Stempla i Ewę — pomyślał w duchu Norbert, gdy funkcjonariusze przerzucili ich do busa. Nie omieszkali dorzucić tam też Norberta, który klapnął na plastikowym siedzeniu obok Ewy.
Stempel wyglądał normalnie, ale twarz Ewy była wilgotna od łez i malował się na niej strach oraz niepokój. Przytuliła się do swojego chłopaka.
— Co z nami zrobią? — spytała przerażona, ściskając skute kajdanami ręce Norberta.
— Zdaje się, że zawiozą nas na przejście graniczne i przekażą polskiej policji — odpowiedział Stempel obojętnym tonem.
— Ukradliśmy samochód. Przecież to przestępstwo — przypomniał mu Norbert.
— Faktycznie… nasza sytuacja nie wygląda najlepiej. — Stempel wysunął szczękę do przodu i zazgrzytał zębami. — Chyba najlepiej będzie jeśli w trakcie przesłuchania powiemy prawdę, w przeciwnym razie, kurde bele, mogą zrobić z nas szajkę złodziei samochodów — dorzucił po chwili przemyśleń.
— Okej — poparł go Norbert. — A co się stało z Piotrem, Hubertem i Gosią? Uciekli?
— Najprawdopodobniej. Oni wyskoczyli z auta w dobrym momencie, gdy Niemcy cię gonili. My niestety już nie zdążyliśmy — sapnął Stempel.
— Masz podbite oko i poocieraną twarz — powiedziała Ewa ze współczuciem, przyglądając się Norbertowi.
— Serio? — spytał zdziwiony. — W ogóle nie odczuwam bólu… chyba nadal jestem w szoku — stwierdził, wzruszając obojętnie ramionami.
— Jak myślisz, puszczą nas? — spytała Ewa z nutką nadziei w głosie.
— Mam nadzieję — odpowiedział bez przekonania jej chłopak.
Ten koszmar był jak najbardziej rzeczywisty. Po kilkunastu minutach bus wjechał na otoczony wysokim murem dziedziniec i zatrzymał się przed sporym budynkiem.
— Gdzie my jesteśmy? — spytał Stempel.
— Zwróciłem uwagę, że ta miejscowość nazywa się Löcknitz — odpowiedział Norbert.
Pojedynczo wprowadzano ich do parterowego budynku z kratami w oknach, stojącego na uboczu, a wyglądającego jak większy kurnik. Norberta zabrano z wozu ostatniego.
W wilgotnym i ciemnym pokoju zauważył kilka biurek, chaotycznie porozstawiane krzesła i dwie nagie żarówki, zwisające na wystających z sufitu kawałkach kabla. Dwaj eskortujący go żołnierze stanęli pośrodku pokoju i kazali Norbertowi rozebrać się do naga, zrobić przysiad i ubrać się w przekipiszowane przez nich ubrania. Zostawili mu tylko zapalniczkę i papierosy.
Trafił do celi, w której siedział już Stempel i Ewa. Miała z pięć na sześć metrów i tylko jedno, malutkie, zakratowane okienko pod sufitem. Zamiast drzwi wstawiona była krata, a jedynym źródłem światła był odblask latarni wpadający przez okno. W jednym z narożników stał stos metalowych taboretów, a obok niego kilkanaście materaców ułożonych jeden na drugim. Śmierdziało zgnilizną.
Nikt już nie miał ochoty na rozmowę. Byli zdołowani i zmęczeni. Wypalili po papierosie, materace rozłożyli na podłodze. Stempel od razu odpłynął. Norbert położył się obok Ewy i przytuleni patrzyli sobie głęboko w oczy. Nieśmiało ich usta połączyły się, a pocałunek stawał się coraz dłuższy i coraz gorętszy. Po chwili Ewa była już całkiem naga i kochali się nie myśląc o tym, czy Stempel śpi, czy nie, ani o tym czy w tym czasie nie nadejdzie funkcjonariusz. Miłosne uniesienie było kwestią chwili, znaleźli bardzo przyjemny i skuteczny sposób, aby odreagować stres, który tej nocy się w nich nagromadził. Po chwili zasnęli.
Na dworze było już widno, gdy zbudził ich zgrzyt klucza otwieranej kraty.
— Gdzie teraz nas wiozą? — spytała Ewa z nadzieją w głosie, gdy zaraz po pobudce ruszyli w nieznane wojskowym busem.
— Może do granicy — odpowiedział Stempel z optymizmem.
Dojechali do skrzyżowania, przed którym stała tablica informacyjna: Pasewalk — dwadzieścia pięć kilometrów — skręt w prawo; Granica — pięć kilometrów — skręt w lewo. Bus skręcił w prawo.
— No to klops — westchnął Stempel, a cały jego optymizm nagle się wypalił.
— Jeszcze nic straconego. Może przed wypuszczeniem chcą nas przesłuchać — powiedział Norbert tylko po to, aby nie odbierać Ewie nadziei. Osobiście miał bardzo złe przeczucia.
W Pasewalku bus podjechał pod budynek, przed którym stało kilka radiowozów.
— No to już wiemy gdzie jesteśmy — stwierdził Norbert, wpatrując się w zieloną tablicę z białym napisem „Polizei”, przyczepioną nad głównym wejściem do budynku.
Na komisariacie pozamykano ich w jednoosobowych celach. Tego dnia stalowe drzwi Norberta pojedynki otworzyły się tylko dwa razy: na obiad i kolację, które podawano do cel. Żarcie było dobre. Na obiad zaserwowano mielonego, ziemniaki i surówką z kapusty. Na kolację trzy bułki, sałatkę ziemniaczaną, żółty ser, herbatę, gruszkę i jogurt. Szczerze mówiąc mogliby dać nawet kurczaka z rożna lub golonkę, apetytu i tak nie mieli.
Przy biurku siedziało dwóch facetów: jeden w policyjnym mundurze, drugi w cywilnym ubraniu.
— Dzień dobry. Proszę sobie usiąść — powiedział po polsku ten ubrany po cywilnemu i wskazał Norbertowi krzesło po drugiej stronie biurka. Klapnął na nim z wyraźną ulgą. Był psychicznie i fizycznie zajechany, bo w nocy nie mógł zasnąć, umartwiając się nad swoim losem.
— Jestem tłumaczem. Będzie pan przesłuchany w charakterze podejrzanego.
— Rozumiem — odparł cicho Norbert.
Przez dobrą godzinę wypytywano go o szczegóły kradzieży Volkswagena, oraz o to w jaki sposób znaleźliśmy się w Niemczech. Powiedział im prawdę, tak jak to wcześniej ustalili. Po przesłuchaniu podpisał swoje zeznania spisane w języku niemieckim i wrócił do celi.
Po obiedzie skuto go w kajdanki i wylądował w policyjnym busie, w którym siedział już Tomek i Ewa.
— Byliście przesłuchiwani? — spytał ich, gdy zajął miejsce przy Ewie.
— Tak, teraz jedziemy do sądu, gdzie zapadnie decyzja, co dalej z nami zrobić — wyjaśnił Stempel, wpatrując się w zaciśnięte kajdanki na przegubach swoich rąk.
— Skąd to wiesz? — spytał zaskoczony Norbert.
— Tłumacz tak powiedział. On także będzie w sądzie.
— Co z nami zrobią? — spytała Ewa z nadzieją w głosie.
Tomek w odpowiedzi opuścił głowę, a po chwili skrzyżował dwa palce lewej ręki z dwoma prawej.
— To pewne? — spytał Norbert łamiącym się głosem.
— Na osiemdziesiąt procent — odpowiedział półszeptem.
Te słowa całkiem go dobiły. Ewa przytuliła się do Norberta, z jej oczu pociekły łzy.
Sędzia — za pośrednictwem tłumacza — zadał im tylko jedno pytanie: czy podtrzymują zeznania złożone na komisariacie, a gdy przytaknęli opuścił salę, na którą wrócił po kilkunastu minutach.
— Wobec Tomasza Stemplowskiego i Norberta Nikla postanowiono zastosować środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztowania na okres trzech miesięcy. Wobec Ewy Wolskiej postanowiono wydać nakaz opuszczenia Niemiec w przeciągu czterdziestu ośmiu godzin, oraz zakaz wjazdu do Niemiec na okres dwóch lat.
Postanowienie zapadło i nastała chwila głuchej ciszy.
— Uzasadnienie wydania postanowienia — kontynuował sędzia. — Podejrzani, Norbert Nikiel oraz Tomasz Stemplowski, przyznali się do zarzuconych im czynów i szczegółowo wyjaśnili przebieg zdarzeń. Mimo tego sąd postanowił o zastosowaniu wobec nich tymczasowego aresztowania na okres trzech miesięcy, ponieważ wyżej wymienieni nie posiadają niemieckiego obywatelstwa, a także nie zamieszkują na terenie Niemiec, poprzez co istniałoby duże prawdopodobieństwo, że wrócą do Polski i nie będą stawiali się na wezwania sądu. W związku z powyższym, zastosowanie wobec nich tymczasowego aresztowania jest jak najbardziej uzasadnione. W stosunku do Ewy Wolskiej sąd zdecydował o przetransportowaniu podejrzanej do granicy i przekazaniu jej polskiej policji. Ponadto udział podejrzanej w kradzieży samochodu był znikomy, więc można jej zarzucić jedynie nielegalne przekroczenie granicy. Na powyższe postanowienie wobec podejrzanej, miał wpływ także fakt, iż jest ona jeszcze niepełnoletnia i wykazała skruchę. Podejrzani, Tomasz Stemplowski i Norbert Nikiel, przetransportowani zostaną do aresztu w Neubrandenburgu. Czy podejrzani mają jakieś pytania? — zakończył pytaniem tłumacz.
— Nie — odpowiedział załamany Norbert.
— Kurde bele, cmoknij mnie w dupę! — syknął Stempel przez zęby.
— Słucham? Nie rozumiem. — Tłumacz był wyraźnie zaskoczony.
— Nie rozumiesz? To kiepski z ciebie tłumacz — skwitował Stempel.
Gdy Ewie zdjęto kajdanki, od razu rzuciła się na Norberta szyję. Rozpaczliwie płakała. Policjanci musieli na siłę odciągać ją od swojego chłopaka, aby wyprowadzić z sali Norberta i Stempla.
Z wnętrza nieoznakowanego busa z przyciemnionymi szybami, który wewnątrz był okratowany, wpatrywali się z bólem serca na migające za oknem domy, ludzi i drzewa. Przez najbliższe miesiące mieli być pozbawieni takich widoków. Norbert spojrzał na Stempla, który zamyślony z posępną miną wpatrywał się gdzieś w dal.
Po dwóch godzinach bus podjechał pod wielką, masywną, stalową bramę, otoczonego wysokim murem więzienia. Norbert był przerażony wizją siedzenia w jednej celi z Niemcami, a wydawało się to bardzo prawdopodobne. Brama się rozsunęła i bus wjechał na teren więzienia. Z trwogą obserwowali ponury czteropiętrowy budynek z masywnymi kratami w oknach. Szok.
Pierwszego zabrali Stempla, po kwadransie przyszli po Norberta. Przez dziedziniec prowadziło go dwóch wysokich, dobrze zbudowanych i pewnych siebie klawiszy. Ubrani byli w szare mundury z czarnymi lampasami na spodniach. Przy paskach przypięte mieli białe pałki, gaz, kajdanki i krótkofalówki.
W pomieszczeniu, w którym stał tylko drewniany stół pod ścianą, kazali Norbertowi powyjmować wszystko z kieszeni, rozebrać się do naga i zrobić przysiad. Upokarzające doświadczenie. Mówili po niemiecku, ale po ich gestach domyślał się o co im chodzi. Dokładnie przeszukali jego rzeczy, z których zabrali dokumenty, dezodorant i mały scyzoryk. Ubrał się i przeszli do czteropiętrowego budynku administracyjno-biurowego, gdzie podsunięto mu do podpisania kilka arkuszy papieru. Niestety, Norbert nie miał pojęcia co podpisuje, bo wszystko napisane było po niemiecku.
Na parterze więziennego bloku wydano mu ekwipunek więźnia: dwa koce, dwa prześcieradła, zagłówek, ręczniki, ściereczka do naczyń, plastikowe laczki, pidżama, koszulka, krótkie spodenki, skarpetki, dwa mydła, pasta i szczoteczka do zębów, jednorazowa maszynka do golenia, dwa plastikowe talerze, kubek oraz aluminiowy nożyk, widelec i łyżka.
Z zawiniątkiem na plecach zaprowadzono go na trzecie piętro, gdzie ujrzał długi korytarz z rzędami stalowych drzwi po obu stronach. Klawisz zatrzymał się przy jednej z cel, prawie na końcu korytarza. Wielki klucz włożył do zamka, przekręcił i drzwi stanęły otworem. Gestem zaprosił Norberta do środka. Mocno przestraszony powolutku przekroczył próg i z ulgą na sercu zauważył, że jest to cela jednoosobowa. Głośno odetchnął, bo wolał siedzieć samemu, niż ze skinheadami czy nazistami. Cela miała sześć kroków długości, trzy szerokości. Zdawało się, że mieści się w piwnicy, ponieważ okienko miało wysokość tylko dwóch paczek papierosów i znajdowało się prawie pod sufitem. Na koju musiał postawić taboret i na nim stanąć, aby móc wyjrzeć na zewnątrz. W dole zobaczył duży spacernik z boiskiem do gry w piłkę nożną, wokół którego wytyczona była ścieżka do spacerowania. Całość otaczała dwumetrowa siatka, a potężny, dziesięciometrowy mur bronił dostępu do więzienia dla osób niepowołanych.
W celi znajdowało się metalowe łóżko z materacem, jedna wisząca szafka, stolik, taboret, umywalka z ciepłą i zimną wodą oraz kibel. Norbert rozpakował tobołek, zajarał ostatniego papierosa z paczki i poszedł spać.
Głośny dźwięk dzwonka oznaczającego pobudkę wyrwał go ze snu. Pół godziny później do celi wydano mu śniadanie: cztery kromki pszennego chleba, margaryna, trzy plastry kiełbasy kanapkowej, dwa plastry żółtego sera, jogurt, herbata.
Zaraz po posiłku zaprowadzono go na parter, do gabinetu lekarskiego. Pan doktor — gruby obleśny okularnik — wypytywał Norberta o imię, nazwisko, wiek, o to czy pali papierosy i czy pije alkohol. Tyle udało mu się zrozumieć z usilnych tłumaczeń i gestów lekarza. Po rutynowym badaniu wrócił do celi.
Obiad i kolację także wydawano do cel i Norbert musiał przyznać, że żarcie jest w porządku.
Po kolacji uwalił się na łóżku, rozmyślając o utraconej wolności. Miał wspaniałą dziewczynę, którą kochał z wzajemnością. Miał perspektywę pracy we Frankfurcie. Był wolny i szczęśliwy. Wszystko fantastycznie się układało i miał wrażenie, że nikt i nic nie jest w stanie tego zepsuć. Sam to wszystko spaprał. Świadomie podpiłował dorodną gałąź, na której siedział. Czy wszystko co piękne tak krótko trwa? Czy było mu to pisane? Przecież miało być inaczej…
Życie Norberta zaczęło się toczyć jak w zwolnionym tempie. Każdy dzień taki sam: pobudka, śniadanie, spacer, obiad, świetlica, kolacja, cisza nocna. Przeklęta monotonia wyciskała z niego siły żywotne.
Chcąc, nie chcąc, w końcu pogodził się ze swoim losem.
Po śniadaniu, składającym się z trzech kromek chleba z topionym serem o smaku paprykowym, Norbert położył się na pryczy i zawinął w koc. Poranne drzemki były stałym punktem jego rozkładu dnia.
Ewa położyła się obok. Jej nagość łechtała wszystkie zmysły Norberta. Delikatną główkę położyła na jego brzuchu. Długie, czerwone paznokcie coś rysowały na torsie chłopaka. Smutek gościł na jej twarzy. Smutek, ból, cierpienie. Jej wyraziste błękitne oczy już nie miały magicznego blasku. Norbert chwycił Ewy dłoń.
— Nikiel! — Ze snu wyrwał go basowy głos klawisza, który nakazał mu spakować swoje rzeczy. Norbert nie wiedział w jakim celu, ale zaświeciła się iskierka nadziei na to, że chcą go wypuścić.
Wnet okazało się, że przenoszą go do dwuosobowej celi, po drugiej stronie korytarza. Iskierka zgasła. Na dolnym koju siedział młody, szczupły chłopaczek o rzadkich blond włosach zaczesanych na lewą stronę. Nie wyglądał na Polaka, ale miłym wizerunkiem wzbudzał zaufanie. Gdy drzwi celi się zamknęły, Norbert rzucił więzienny mandziur na podłogę i podrapał się po głowie.
— Jesteś Polakiem? — spytał blondyn z niepewnością w głosie.
— Tak. Ty też? — Norbert z wrażenia zadał pytanie, na które znał odpowiedź.
— Jasne! — odpowiedział uradowany i wstał z koja. — Romek. — Wyciągnął dłoń ku nowemu lokatorowi.
— Norbert. — Uścisnął jego dłoń. — Długo już siedzisz?
Romek spojrzał na ścianę, gdzie długopisem rozrysowano kalendarz na cały bieżący rok.
— Za cztery dni miną trzy miesiące — westchnął, jak gdyby mówił o trzech latach.
— Ja dopiero trzeci tydzień i do tej pory siedziałem na pojedynce. Nie miałem do kogo gęby otworzyć, a na spacery i świetlicę nie wychodziłem, bo bałem się, że puszczą mnie ze Szwabami. — Norbert przetarł dłonią czoło i usiadł na taborecie.
— Ja także nie chodzę na świetlicę, a na spacerze byłem tylko trzy razy. Niestety, nie spotkałem tu żadnego Polaka. Sami Niemcy, Rumuni i trochę Ruskich. — Romek sięgnął po papierosy leżące na stole. — Palisz? — Wyciągnął dłoń z paczką „Marlboro” w stronę kolegi.
— Jasne. — Grdyka Norberta podskoczyła i opadła od gwałtownie przełkniętej śliny. — Od trzech tygodni nie miałem szluga w ustach. Zajaram z przyjemnością.
Już po pierwszej chmurze zakręciło mu się w głowie, jak po trzech rundach na karuzeli.
— Za co cię posadzili? — spytał Romek, wpatrując się w stojący na stole słoiczek po dżemie, służący za popielniczkę.
— Hm, za głupotę — westchnął Norbert z ironicznym uśmiechem, wypuszczając dym nosem.
— Jasne — sapnął z delikatnym uśmiechem i wstał od stołu. — Zrobię coś do picia. Może przy kawie staniesz się bardziej rozmowny.
— Na pewno — odbąknął i chciwie zaciągnął się papierosem.
Romek nalał wody do litrowego słoika, postawił go na stole, a do środka wrzucił grzałkę.
— Paczkę dostałeś, że masz szlugi i kawę? — spytał Norbert, obserwując jak kolega sypie Jacobs’a do plastikowych kubków.
— Zgadza się. W niedzielę przyjedzie do mnie matula na widzenie. Pierwszy raz. — Z radości aż zatarł ręce. — Doczekać się nie mogę.
Norbert, przy aromatycznej kawie opowiedział koledze za co go posadzili.
— Stempel też tu siedzi? — spytał Romek, poruszony historią jaką usłyszał.
— Razem nas tu przywieźli, więc na pewno. Tylko nie wiem na której celi. A ty za co?
— Za kamery. Tu w Neubrandenburgu, wraz z dwoma kumplami chcieliśmy okraść sklep z kamerami. Był środek nocy. Cegłówką wybiliśmy szybę wystawową i… — zawiesił głos, zagryzł wargi, trzy razy pstryknął zapalniczką — …włączył się alarm. Wył jak nawiedzony. Natychmiast pod sklep podjechała policja, i pech chciał że złapali tylko mnie. Kumple zwiali — westchnął i poczęstował kolegę papierosem.
Romek był o rok starszy od Norberta i charakteryzował się ogromnym poczuciem humoru. Potrafił śmiać się z samego siebie, a to rzadko spotykana cecha charakteru. Gdy się nudził to krążył po celi w tą i z powrotem. Krążył, dumał i kminił. Trwało to nieraz po dwie, trzy godziny.
— Mamy w celi trzy zagłówki. Zgadza się? — spytał Romek, gdy po kwadransie dreptania zatrzymał się pośrodku celi.
— No, mamy — potwierdził Norbert, nie wiedząc jeszcze do czego kolega dąży. Usiadł na łóżku i zapalił papierosa.
— A powinny być dwa, bo to cela dwuosobowa — słusznie zauważył, kierując wskazujący palec ku górze. — Skoro trzeci jest bezużyteczny, to można się go pozbyć. — Szybko podniósł się z koja, wyjął spod niego zbędny zagłówek i ponownie stanął na środku celi.
— Co masz zamiar z nim zrobić? — spytał Norbert z nieukrywanym zainteresowaniem. — Utopić w kiblu czy wyrzucić za okno? — dorzucił, uśmiechając się ironicznie.
— Przez kibel nie przejdzie! — Romek zmarszczył czoło i machnął dłonią wpatrując się w muszlę klozetową. — Ale przez okno… — przyjrzał mu się uważnie — na pewno! Żeby było ciekawiej, przed wyrzuceniem można go podpalić.
— W środku jest gąbka, jeśli go podpalisz będzie niezła zadyma — Norbert doinformował kolegę, ale ten już chwycił ze stołu zapalniczkę. — Naprawdę masz zamiar to zrobić? — spytał, nie wierząc jeszcze że to zrobi.
— Jasne, przynajmniej coś się będzie działo — odparł Romek z entuzjazmem i podszedł do okna.
Więzienie w Neubrandenburgu charakteryzowało się tym, że nie było tu rozmieszczonych wzdłuż muru wieżyczek z wartownikami, zwanych „kogutami”. Nie było tu także „pasa śmierci” — odgrodzonej, kilkumetrowej przestrzeni od muru, po której powinny biegać psy. Zamiast tego, regularnie co godzinę dwóch klawiszy robiło obchód wokół budynku więziennego, obserwując czy wszystko jest w porządku.
Romek, czając się przy oknie, cierpliwie odczekał, aż klawisze przejdą dookoła więzienia. Gdy w końcu zniknęli z pola widzenia, poczekał jeszcze pięć minut, zanim zaczął realizować plan.
Umieścił zagłówek pomiędzy kratą a oknem i podpalił.
— No dawaj, wyrzucaj go! — ponaglił go Norbert, gdy płomienie zakrywały już całe okno.
— Jeszcze moment. Niech mocniej się rozpali, aby w locie nie zagasł — powiedział ze stoickim spokojem, wpatrując się w ogień jak zahipnotyzowany.
— Zaraz się zaczadzimy, przeciskaj go przez kratę! — ponownie go ponaglił, gdy zagłówek ostro się hajcował, a płonąca gąbka coraz bardziej zadymiała celę.
Romek uległ, chwycił za niepalącą się część zagłówka, próbując go wyrzucić. Niestety, teraz stało się to niewykonalne, bo odstępy między prętami były zbyt małe.
— O w mordę! — krzyknął, łapiąc się za głowę. — Dawaj wody, bo za chwilę spłoniemy żywcem!
Płomienie buchały jakby zagłówek nasączony był benzyną, a kłęby gryzącego w oczy dymu wlatywały na celę. Norbert pod ręką miał tylko półlitrowy kubek, który napełnił wodą z kranu i chlust! Ogień się zmniejszył… ale tylko na chwilę.
— Dawaj swój koc! Musimy zdławić ogień, bo nie ugasimy — krzyknął Romek z przerażeniem na twarzy, stojąc bezczynnie przy oknie.
— Dlaczego mój? — oburzył się Norbert. — To był twój pomysł! — syknął i podał z koja jego koc, który Romek zarzucił na płonący zagłówek. Ogień został stłumiony.
Zza drzwi usłyszeli odgłos biegnących korytarzem klawiszy. Spanikowany Romek wrzucił dymiący zagłówek z kocem pod kojo. W celi capiło spaloną gąbką, dym gryzł oczy, widoczność ograniczyła się do metra. Klawisze byli coraz bliżej. Chłopaki w ubraniach powskakiwali do łóżek. Norbert przykrył się kocem, Romek prześcieradłem. Udawali, że śpią. Zazgrzytał klucz, drzwi się otworzyły.
Leżeli bez ruchu, nasłuchując głośną rozmowę kilku klawiszy. Jeden ze strażników zastukał kluczem o stół.
— Aus! — krzyknął klawisz, zrywając koc z Norberta, który nie bez ociągania wstał z koja udając wielce zaspanego i zdziwionego. Romek zrobił to samo, ale na jego twarzy dało się zauważyć powstrzymywany śmiech. Obaj posłusznie wyszli z celi.
— Co teraz będzie? — spytał Norbert, obawiając się konsekwencji, gdy zamknięto ich w pustym pomieszczeniu na końcu korytarza.
— Nie mam pojęcia. — Romek bezradnie rozłożył ręce. — Od nas i tak niczego się nie dowiedzą, bo przecież ich nie rozumiemy… a oni nas — odparł i parsknął śmiechem.
Po kilkudziesięciu minutach chłopaków zaprowadzono z powrotem do celi. Jeden klawisz został na korytarzu, dwóch weszło z nimi do środka.
— Was ist das? — spytał ich jeden ze strażników, pokazując ręką na leżący pośrodku celi osmolony koc oraz feralny zagłówek, a raczej jego zwęglone szczątki. Norbert z zainteresowaniem przesunął wzrokiem po celi, jak gdyby był tu po raz pierwszy, a Romek — wpatrując się w dowód winy — pokręcił głową z niesmakiem, drapiąc się po brodzie.
— Was ist das? — bardziej stanowczo powtórzył klawisz.
Czternaście dni w izolatce szybko zleciało. Norbert prosto z niej trafił na pustą, trzyosobową celę. Po kwadransie dokoptowano Romka.
Późnym wieczorem, już po zagaszeniu świateł w celach, w kompletnej ciszy leżeli na kojach.
„…w więziennym szpitalu, na zgniłym posłaniu…” — Norbert usłyszał śpiew dochodzący zza okna.
— Słyszysz to co ja? — spytał kolegę, podnosząc się z pryczy.
Romek podszedł do okna i wytężył słuch.
— Słyszę, to Polak — stwierdził odkrywczo po chwili.
Norbert doskoczył do okna i krzyknął:
— Hej Polak!
— Co jest? Kurde bele, kto mnie woła? — usłyszeli w odpowiedzi.
— Siemanko Stempel, gdzie siedzisz? — krzyknął Norbert, mając całkowitą pewność, że to on.
— Siema Norbi! Na trzysta pięć, a ty?
— Dwie cele dalej, na trzysta trzy. Siedzę z Romkiem ze Szczecina i jedno miejsce na naszej celi jest wolne. A ty z kim siedzisz? — krzyczał podekscytowany, nie przejmując się obowiązującą ciszą nocną.
— Cały czas sam, już od prawie dwóch miesięcy. Jeszcze trochę i zwariuję — Stempel także nie szczędził gardła. — Jeśli macie wolne kojo to postaram się jutro do was dołączyć.
— Nie zgodzą się, jesteśmy wspólnikami — przypomniał mu Norbert.
— Nie znasz moich możliwości! — odparł urażony. — Dobra, spadam, klawisz przyciął mnie przez kukiel! Jutro pogadamy, na razie chłopaki, dobranoc!
— Dobranoc! — krzyknął równocześnie Romek z Norbertem.
Rano, zaraz po śniadaniu, drzwi celi otworzyły się. Stanął w nich nie kto inny jak Stempel. Bujanym krokiem wszedł do środka i rzucił mandziur na podłogę.
— Witaj! — Norbert uściskał mu dłoń. — Szczerze mówiąc nie wierzyłem, że uda ci się do nas dostać. Jak to załatwiłeś? A tak w ogóle, to jest Romek, a to mój wspólas Stempel — przedstawił ich sobie i chłopaki się przywitali.
— Gdy rano wydawali śniadanie, nie przyjąłem swojej porcji — rzekł Stempel, siadając na taborecie. — Napisałem na kartce twoje imię, nazwisko oraz numer celi i gestami dałem do zrozumienia, że nie będę jadł, dopóki nie przeniosą mnie do ciebie — wyjaśnił Stempel i bez pytania poczęstował się fajką z paczki leżącej na stole.
— I to poskutkowało? — spytał Romek unosząc brew na znak niedowierzania.
— Kurde bele, jasne! — odrzekł z papierosem w zębach. — Przyszedł jakiś facet w cywilkach i po rosyjsku powiedział, że gdy tylko zjem śniadanie, to mnie przerzucą. W dwie minuty wszystko pochłonąłem i już jestem u was. Proste nie? — rzekł z nieukrywaną dumą, poprawił fryzurę i odpalił papierosa.
— Wydaje się aż nazbyt proste. — Romek z niedowierzaniem pokręcił głową. — W polskim kryminale taki numer by nie przeszedł.
— Siedziałeś w Polsce? — spytał Stempel, wypuszczając chmurę dymu.
— Dwa miesiące na śledczaku w Szczecinie — odparł, zagryzł wargi i przez chwilę nad czymś dumał. — Porównując warunki w polskim i niemieckim kryminale, to tutaj mamy jak w raju — wyznał z ręką na sercu.
W tak doborowym towarzystwie szybko mijał czas. Norberta samopoczucie uległo poprawie i wróciła chęć do życia. Wspólnie ułożyli własny plan dnia: po śniadaniu — wyjście na spacer, a zaraz po nim kładli się spać — do wieczora, z krótkimi przerwami na obiad i kolację. Za to w nocy ich cela aż tętniła życiem: głośne dyskusje, gry w karty i wspólne śpiewy przy czaju i kawie. Do głowy przychodziły im różne pomysły, zarówno mądre jak i głupie. Do tej drugiej kategorii zaliczyć można pokaz umiejętności tatuowania. Ofiarą — po wspólnym, burzliwym przedyskutowaniu tematu — został Stempel, przegrywając stosunkiem głosów: dwa do jednego. Norbert z Romkiem przez dwa tygodnie stworzyli unikatową kolekcję „wybitnych” dzieł. Chłopaki byli z siebie bardzo dumni, ale Stempel niestety nie potrafił docenić ich talentu. Gdy obejrzał kompozycję mina mu zrzedła i zbladł na twarzy.
— Kurwa! Z waszym talentem możecie fujarki strugać na odpustach! — krzyknął i przez tydzień się do nich nie odzywał.
Na tydzień przed upływem sankcji, Norbert i Stempel otrzymali wezwania na sprawę. Romek był pewien, że dostaną wyroki w zawieszeniu, bo wcześniej nie byli karani, a pierwszy wyrok za tak drobne przestępstwo powinien być ostrzeżeniem.
W dniu rozprawy wstali z samego rana. Zaraz po śniadaniu zawinęli wszystkie rzeczy w więzienne koce i gdy wychodzili z celi, Romek kopnął ich po razie w tyłek. Był to taki zwyczaj, rodem z polskiego kryminału, symbolizujący wykopanie z więzienia — aby więcej tu nie wracać.
W magazynie rozliczyli się z więziennego ekwipunku i zaprowadzono ich do policyjnego busa.
— W końcu dziś będziemy wolni — rzekł Stempel stęskniony wolności, widzianej z okien pędzącego busa.
— Inaczej być nie może — Norbert poparł jego słowa.
— Dzisiaj spotkam się z Gosią — dorzucił po chwili Stempel. — Kurde bele, tak jej dam po zaworach, że przez tydzień na dupie nie siądzie.
— A skąd ta pewność, że na ciebie czeka? W końcu minęły trzy miesiące i Gosia może mieć innego chłopaka. — Norbert starał się trzeźwo ocenić sytuację.
— Nie gadaj głupot! — parsknął oburzony Stempel. — Na pewno wiernie na mnie czeka. Jestem pewien.
Przed jedenastą bus podjechał przed budynek sądu w Pasewalku. Chłopaków zakuto w kajdanki i zaprowadzono na salę rozpraw, gdzie czekał już na nich sędzia, dwóch ławników, prokurator, tłumacz oraz panowie którzy dorwali ich Wartburgiem.
Odczytano akt oskarżenia w którym zarzucono im kradzież Volkswagena Sirocco oraz nielegalne przekroczenie granicy, za które prokurator domagał się po półtora roku więzienia. Chłopaków to nie przeraziło, bo byli pewni, że skład sędziowski po naradzie wyda wyrok w zawieszeniu.
— Osiemnaście miesięcy więzienia — padło z ust tłumacza, w trakcie ogłaszania wyroku.
— Tak jak przypuszczałem — z dumą rzekł Stempel do Norberta, po czym zwrócił się do tłumacza: — Na jak długo wyrok jest zawieszony?
— Wyrok jest bez zawieszenia… — tłumacz zmarszczył czoło i podrapał się po nosie — ...musicie go odsiedzieć. Teraz wrócicie do więzienia, a po odbyciu połowy kary możecie zwrócić się do sądu z wnioskiem o udzielenie warunkowego przedterminowego zwolnienia.
— Jak to? — Stempla oczy nabrały wielkości piłeczek do ping-ponga. — Przecież wcześniej nie byliśmy karani! Wyrok powinien być łagodniejszy! — ostatnie słowa wykrzyczał w stronę sędziego, który aż zamrugał powiekami w oszołomieniu.
— W ostatnich latach kradzieże samochodów na terenie Niemiec stały się plagą, a sprawcami tych czynów najczęściej są Polacy. Według sądu, tylko surowe karanie sprawców może powstrzymać falę kradzieży — tłumacz wyjaśnił uzasadnienie wyroku.
— Cholerny rasista! — wymamrotał pod nosem Stempel, gdy wyprowadzano ich z sali.
Więziennym busem ruszyli z powrotem do Neubrandenburga.
— No to mamy swoją wolność — westchnął Norbert w trakcie jazdy. — Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałem! Ale numer! — dorzucił.
— Półtora roku w pudle… to zajebiście dużo — jęknął Stempel zmęczonym głosem.
— Trochę jest do garowania. Nadal jesteś pewien, że Gosia będzie na ciebie czekać? — spytał Norbert z cynicznym uśmieszkiem.
Stempel, pałającymi gniewem oczyma spojrzał na kolegę.
— Spierdalaj! — syknął, oburzony jego bezczelnością.
Norbert aż zatarł ręce widząc, że kolega wpadł w złość. Przez resztę drogi w ogóle ze sobą nie gadali.
W Neubrandenburgu wrócili do swojej celi. Surowy wyrok sprowadził ich na Ziemię, musieli go zaakceptować i żyć nadzieją na otrzymanie warunkowego zwolnienia po odbyciu połowy kary. Romek miał więcej szczęścia, dwa tygodnie później ze sprawy wyszedł na wolność. Norberta i Stempla przerzucono do celi dwuosobowej. Na spacerach rosyjscy towarzysze niedoli uczyli ich niemieckiego i były tego efekty. Po tygodniowym kursie sami napisali wnioski o przyznanie im comiesięcznej zapomogi finansowej. Idąc do kantyny z kwitkami o nominałach pięćdziesięciu marek, czuli się jak biznesmeni. Kilka paczek tytoniu, bibułki, kawa, herbata, cukier — przy oszczędnym gospodarowaniu, towaru starczało na miesiąc.
W zimie na spacery chodzili tylko wtedy, gdy do zrobienia był jakiś interes. Dziś mieli wymienić się z Ruskimi kawą na tytoń. Niestety, wymiana nie doszła do skutku — towarzysze ze wschodu nie wyszli na spacer. Godzina na świeżym, mroźnym powietrzu szybko minęła i gdy bujanym krokiem wracali do więziennego bloku, nagle grupka kilku Rumunów zaczęła biec w przeciwnym kierunku. Norbert ze Stemplem z zaciekawieniem obserwowali sytuację. Rumuni dobiegli do siatki ograniczającej spacernik, wspięli się na nią i przeskoczyli. Za siatką stało dwóch klawiszy. Jeden przez krótkofalówkę wzywał posiłki, drugi wykazał się większą odwagą: ręce rozłożył na boki i stanął w rozkroku. Uciekinier biegnący jako pierwszy, celnym kopniakiem w krocze zneutralizował sumiennego strażnika, który złożył się w pół jak scyzoryk. Gromadka pobiegła dalej i skręcając w stronę bramy znikła im z oczu. Norbert ze Stemplem wrócili do celi.
Wieczorem, jakiś Niemiec siedzący w celi nad nimi, przez okno spuścił im nitkę z przywiązanym do niej grypsem.
— Dwóm Rumunom udało się zwiać. Niemcy na jutro planują ten sam numer, ale w liczniejszym gronie. Gdybyśmy byli zainteresowani, możemy się dołączyć — Norbert przetłumaczył jego treść, napisaną po niemiecku. — Co o tym myślisz? — spytał Stempla i usiadł na koju obok niego.
— Można spróbować — odparł po chwili przemyśleń. — W końcu niewiele mamy do stracenia, kurde bele, a jeśli się uda to będziemy wolni. — Ostatnim słowom towarzyszył uśmiech.
— Przed nami jeszcze rok odsiadki. — Norbert zamyślił się nad własnymi słowami. — Chyba warto spróbować.
Gdy po dwudziestej drugiej pogaszono w celach światła, Stempel zaparzył kawy i chłopaki zasiedli przy stole.
— Coś mi chodzi po głowie — mruknął Stempel, odpalając papierosa.
— Co takiego? — Norbert zerknął z ukosa na kolegę. — Chcesz zrezygnować z ucieczki? — spytał z obawą.
— Wprost przeciwnie. Mam ekstra pomysł na odpalenie wrotek w inny sposób — odparł z tajemniczym uśmieszkiem.
— Gadaj, co jest grane — ponaglił go zniecierpliwiony Norbert.
— Niemcy rzucą się do ucieczki w stronę bramy, klawisze będą ich łapać, a my w tym czasie zwiejemy przez mur — oznajmił niepokojąco opanowanym głosem.
— Świrujesz? — odezwał się wreszcie Norbert, stukając się palcem w czoło. — Mur ma z dziesięć metrów wysokości i jest idealnie gładki. Jak chcesz to zrobić? Tylko w bajkach postacie latają jak batman czy superman — wyjaśnił poruszony jego naiwnością i wciąż nie mogąc wyjść z podziwu.
— Wystarczy zrobić długi sznur i hak — zapewnił Norberta z bardzo poważnym wyrazem twarzy.
— Ciekawe z czego? — mruknął z lekką ironią, sięgając po papierosa.
— Hak zrobimy z miedzianej rurki doprowadzającej wodę do kaloryfera. Wyrwiemy ją, a w końcówkę rury wbijemy kołka, aby nie zalało nam celi…
— Okej — przerwał mu Norbert. — A sznur? Zrobimy z prześcieradeł jak na filmach? — zadrwił z jego bujnej fantazji i pstryknął zapalniczką, odpalając trzymanego w zębach papierosa.
— Właśnie! — Stempel niemal klasnął w dłonie szczęśliwy, że kolega zaczyna go rozumieć. — Porwiemy je na paski i wypleciemy warkocze. Tak wykonany sznur będzie wytrzymały. — Uniósł brwi wpatrując się w kolegę i oczekując gradu pochwał za wspaniałomyślność.
Norbert sztachnął się papierosem, dopił resztkę kawy i w milczeniu analizował plan.
— Dobre — stwierdził w końcu, kiwając głową z aprobatą. — Brzmi to może jak scenariusz filmu sensacyjnego, ale wydaje się realne. — W zamyśleniu podrapał się po głowie. — Mam jeszcze jedno pytanie: gdy już wejdziemy na mur, to w jaki sposób zejdziemy na drugą stronę? Będziemy skakać?
— Nie, to zbyt niebezpieczne — odparł natychmiast Stempel. — Kurde bele, nie wiemy co jest po drugiej stronie. Trawa czy beton? A nawet jeśli trawa, to skok z dziesięciu metrów byłby zbyt ryzykowny. — Na twarzy Stempla pojawił się grymas zasępienia. — Wejdziemy na mur… sznur z hakiem przerzucimy na drugą stronę… i zejdziemy na dół. Proste, co? — rzekł uradowany własnym odkryciem.
Z prześcieradeł porwanych na paski przez pół nocy wyplatali warkocze, które utworzyły mocną, dwunastometrową linę.
— Pomóż! — syknął Stempel, usiłując wyrwać dwumetrową rurę biegnącą do kaloryfera.
Usiedli na podłodze, chwycili za rurę, nogami zaparli się o ścianę i z całych sił odciągali do siebie. Wyginała się i trzeszczała, ale chłopaki nie dawali za wygraną. Ze złącza przy kaloryferze coraz mocniej ciekła woda. Nagle metal zazgrzytał i trzasnął. Chłopaków odrzuciło na środek celi.
Z rury, która puściła tuż przy kaloryferze wyciekała gorąca woda, ale na szczęście jej ciśnienie było słabe i nie groziła im powódź.
Stempel szybko doszedł do siebie, doskoczył do niej i zaczął wyginać tak, aby ułamać przy ścianie. Kilka szybkich, zamaszystych ruchów wystarczyło. Rura była ich.
Kawałek drewna wbili w kikuta wystającego ze ściany, a całość obwiązali kilkunastoma warstwami folii. To wystarczyło, aby już z niej nie ciekło.
Gdy Norbert wycierał podłogę do sucha, Stempel formował hak: z jednej strony — poprzez wyginanie — utworzył duże półkoliste ramię, na drugim końcu zrobił oczko mające służyć do przywiązania liny.
Sprzęt ukryli pod materacami i po drugiej w nocy poszli spać.
Po śniadaniu na korytarzu rozległ się dźwięk dzwonka — sygnał przygotowania do spaceru. Działali według przygotowanego w nocy planu.
— No i jak? — spytał Stempel Norberta, gdy już owinął się liną w pasie i założył kurtkę.
— Jakbyś… troszkę przytył. — Cofnął się o krok, aby dokładniej ocenić jego wygląd. — Nie jest tak źle — stwierdził w końcu i spod materaca wyjął hak. Końcówkę z oczkiem od góry wsunął w nogawkę, a zgiętą część w rękaw. Hak był na tyle duży, że rękę musiał trzymać w pozycji, jakby chciał kogoś objąć za ramię.
— Będziesz mi asystować — zwrócił się do Stempla. — Muszę cię objąć, gdy będziemy wychodzić na spacer.
— Nie ma problemu. Też cię kocham. — Wyszczerzył zęby i zarżał jak koń.
Gdy klawisz otworzył ich celę, chłopaki wyszli na korytarz objęci jak dobrzy kumple. Na szczęście ich „przyjaźń” nie wzbudziła podejrzeń funkcjonariuszy, więc bez problemu dotarli na spacernik. Stanęli w ustronnym miejscu, gdzie Norbert dyskretnie wyjął hak, rzucając go na ziemię i maskując śniegiem. Paląc papierosa za papierosem z niecierpliwością oczekiwali na moment, w którym Niemcy zaczną wiać.
Dopiero przed zakończeniem spaceru jeden z Niemców gwizdnął na palcach — był to sygnał do ucieczki. Gdy kilkunastu Szwabów rzuciło się na siatkę, Stempel zrzucił kurtkę.
— Ciągnij! — wydał polecenie Norbertowi, wręczając mu końcówkę sznura. Dwa razy nie musiał powtarzać. Teraz Stempel wirował wokół własnej osi, coraz szybciej i szybciej, ale pomiędzy trzecim a czwartym obrotem nogi mu się poplątały i wpadł w niekontrolowany poślizg.
Wstał dużo szybciej niż upadł.
— Nic mi nie jest! Dawaj! — krzyknął do Norberta i ponownie zawirował, gdy ten pociągnął za linę.
Wszystko szło zgodnie z planem: klawisze pobiegli za uciekającymi, spacernika nikt nie pilnował. Wraz ze sprzętem przeskoczyli siatkę i podbiegli pod mur. Gdy Stempel wiązał linę do haka, Norbert uważnie rozglądał się dookoła. Poza kilkunastoma osadzonymi, którzy zostali na spacerniku i gapili się na nich z rozdziawionymi gębami, nic nie wzbudziło jego podejrzeń.
— Gotowe — oznajmił Stempel, rozbujał hak i rzucił w górę.
Niestety, nie doleciał do zwieńczenia muru. Ponowny rozmach, rozbujanie i rzut. Tym razem udało się — hak przeleciał na drugą stronę, a gdy Stempel powoli ciągnął za linę — zakotwiczył się na murze.
— Do roboty! Wspinaj się! — wydał Norbertowi polecenie, wskazując ręką zwisający sznur.
— O nie! — stanowczo zaprotestował, wycofując się o krok do tyłu. — To był twój pomysł, idziesz pierwszy.
Stempel machnął ręką, niepewnym krokiem podszedł do zwisającej liny i rozpoczął wspinaczkę. Dzięki dobrze umięśnionym ramionom szybko oddalał się od ziemi. Norbert spojrzał na hak, który podejrzanie zatrzeszczał. Przyjrzał mu się uważniej. Nie, te odgłosy dobiegały od liny, która pękała w miejscu wiązania do oczka.
— Stempel! — krzyknął Norbert do kolegi, który był już ze cztery metry nad ziemią.
Tomek nawet nie zdążył zareagować, lina się zerwała i zaczął spadać. Norbertowi serce podskoczyło do gardła. Zza pleców dobiegło chóralne „oooch!” wydobywające się z ust gapiów, a zaraz po nim „aaach!” — gdy pacnął o glebę.
Stempel musiał być w głębokim szoku, bo błyskawicznie wstał i jak gdyby nic się nie stało otrzepał się ze śniegu i obiema dłońmi poprawił fryz.
— I co teraz? — spytał Norberta, wytrzeszczając gały.
— Kurwa, nici z ucieczki! — jęknął ze łzami w oczach i bezradnie rozłożył ręce. — Wracamy na spacernik.
Podbiegli do siatki i gdy Norbert chciał ją przeskakiwać to Stempel szarpnął go za ramię i z przerażeniem na twarzy wskazał na coś za jego plecami. Odwrócił się i zaparło mu dech. Za nimi stał szpaler klawiszy w czarnych bojowych mundurach, z kaskami na głowach, w rękach trzymających długie czarne pały i plastikowe przezroczyste tarcze. Norberta nogi zrobiły się jak z waty, a gdy klawisze ich otoczyli — w geście obronnym położyli się na glebie twarzą do ziemi. Głowy zakryli rękami, zacisnęli zęby i oczekiwali gradu ciosów.
Norbert poczuł, że unosi się w powietrzu. Otworzył oczy i ze zdziwieniem spostrzegł, że leci tuż nad ziemią. Czterech klawiszy zaniosło go do budynku i humanitarnie „zrzuciło” na posadzkę izolatki.
Miesiąc na izolatce nie byłby dotkliwą karą, gdyby nie fakt, że nie mieli co jarać — obligatoryjnie zabierano wszelkie wyroby tytoniowe. To bolało ich najbardziej. Gdy w końcu „odpokutowali” swoje winy, wrócili do swojej celi.
Stempel nadal nie pogodził się z surowym wyrokiem i cały czas kminił nad jakimś sposobem na szybsze opuszczenie więzienia.
— Powiedz mi, dlaczego w polskich kryminałach więźniowie robią połyki? — spytał Stempel Norberta pewnego nudnego popołudnia.
— Szczerze mówiąc… nie mam zielonego pojęcia — odparł po chwili namysłu, zaskoczony tak nietypowym pytaniem.
— Gdy zrobisz połyk to muszą cię zoperować, aby go wyjąć — tłumaczył Stempel, skręcając papierosa — ale… musisz wyrazić na to zgodę. Rozumiesz? — Liznął bibułkę, zaklejając ukręconego szluga, kształtem przypominającego trąbkę.
— Powiedzmy, że rozumiem. Co dalej? — spytał Norbert i przejął od kolegi akcesoria do kręcenia papierosów.
— Kurde bele, nie wyrażasz zgody na operację wykonywaną w więziennym szpitalu i wychodzisz na wolność. Czaisz? — Zerknął na kolegę chytrze jak mały chłopczyk, który dzieli się tajemnicą.
— Chyba nie — burknął pod nosem Norbert, pochłonięty skręcaniem rolki tytoniu.
— Przecież to proste jak jebanie! — Trzepnął pięścią w stół. — Administracja więzienia nie może cię narażać na utratę zdrowia lub życia! Skoro odmawiasz operacji w więzieniu, to muszą cię wypuścić! Teraz rozumiesz? — wrzasnął w gorączce.
— Aha — odparł Norbert, uśmiechając się do dobrze uformowanego skręta, trzymanego w dłoni.
— To robimy połyk? — wypalił znienacka.
— My? Połyk? Co trzeba zjeść? — Norbert patrzył na niego nieobecnym wzrokiem, jakby rozmyślał o zupełnie czym innym.
— Widzę, że znowu nie nadążasz — westchnął i bezradnie rozłożył ręce. — Ja wszystko przygotuję, a tobie proponuję się zdrzemnąć.
Na stole przygotowana była wieczerza: miska wodnistej owsianki i trzy kromki z marmoladą.
— To może być nasz ostatni posiłek w kryminale — wybulgotał Stempel gębą pełną żarcia.
Norbert leniwie przeciągnął się na koju, przetarł oczy, przy zlewie twarz ochlapał zimną wodą i dosiadł się do stołu.
— Jak to ostatni posiłek? — spytał ze zdziwieniem.
— W tym czasie, gdy smacznie spałeś, przygotowałem dwie kotwiczki na połyk. Oto one. — Uniósł ściereczkę do naczyń leżącą na stole, pod którą ukryte były dwie kulki wykonane z chleba, a ze środka każdej z nich wychodził sznurek.
— Mam to połknąć? — spytał Norbert z grymasem obrzydzenia.
— Właśnie. W jednej ręce trzymasz końcówkę sznurka. — Dwoma palcami chwycił za jeden ze sznureczków. — Połykasz kulkę, która rzecz jasna trafia do żołądka. Po godzinie, gdy chleb już rozpuści się w żołądku, trzeba energicznie pociągnąć za końcówkę sznurka wystającego z ust, aby kotwiczka wbiła się w żołądek. — Uśmiechnął się diabolicznie. Norbert, aż się wzdrygnął i ciarki przeszły mu po plecach.
— Naprawdę chcesz to zrobić? — spytał z niedowierzaniem, wpatrując się w „wolnościowe” rekwizyty.
— Spoko. — Oburącz poprawił swój fryz. — Dla wolności jestem w stanie się poświęcić. — Stempel uważniej przyjrzał się twarzy kolegi. — Co ty taki blady? Chyba nie wymiękniesz? — Klepnął go w ramię.
— Sam nie wiem — mruknął Norbert, ziewając.
— Damy radę! — zaśmiał się i wcisnął mu do ręki chlebową kulkę z długim ogonkiem. — Musisz być twardzielem! — syknął stanowczo, gdy Norbert chciał zaprotestować. — Zrobię to pierwszy — rzekł z całkowitą obojętnością, przymrużył oczy i trzymając za końcówkę sznurka połknął kulkę, popijając kubkiem zimnej wody. Na jego twarzy pojawił się grymas wstrętu. — Kurde bele, dobrze jest — delikatnie wyseplenił. — Sznurek drażni gardło, ale da się wytrzymać. Twoja kolej. Bądź mężczyzną! Od tego się nie umiera — ponownie uprzedził próbę protestu kolegi. Postawił przed nim kubek z wodą, usiadł po przeciwnej stronie stołu i z niecierpliwością obserwował jego niezbyt energiczne ruchy.
W jednej ręce Norberta znalazła się kuleczka, w drugiej sznureczek. Zacisnął powieki i oblepioną chlebem kotwiczkę położył na języku. W końcu po kilku sekundach ją połknął. Kotwiczka — nawet bez popijania — bez problemu przeszła przez gardło, ale wystający z ust koniec sznurka okropnie drażnił przełyk.
Przez godzinę w ogóle ze sobą nie gadali — wypowiadanie nawet pojedynczych słów było katorgą i mogło się zakończyć puszczeniem pawia.
— Zaciągamy? — spytał Stempel bez przekonania. Pewność siebie znikła z jego twarzy.
Norbert wskazał na niego palcem unosząc kciuka do góry. Dał do zrozumienia, aby zrobił to pierwszy. Stempel uśmiechnął się z bólem, chwycił za sznurek i… nadal siedział bez ruchu. Jakby pobladł, a na skroniach pojawiły się krople potu.
— Nie mogę — w końcu odezwał się cicho i pochylił głowę.
— W takim razie ci pomogę — oświadczył Norbert, doskoczył do kolegi i złapał za sznurek wystający z jego ust.
— Nieee! — z gardła Stempla wydobył się przeraźliwy krzyk, gdy kolega chciał zaciągnąć jego kotwiczkę. Aby uniemożliwić realizację zamiaru, obiema dłońmi chwycił go za rękę. Wybałuszone oczy zalewał pot z czoła.
— Obejdzie się bez zaciągania — odezwał się cicho, jakby z nieśmiałością, a Norbert puścił jego sznurek. — Przecież nie będą wiedzieć, że są niezaciągnięte — wytłumaczył swój strach. — Musimy tylko uważać, aby nie połknąć sznurków.
— Popieram twoją „męską” decyzję — odparł uszczypliwie Norbert.
Gdy końcówki sznurków przywiązali do zębów, Stempel wcisnął przycisk przywołujący klawisza. Po chwili strażnik wszedł na celę, a chłopaki siedzący na kojach szeroko otworzyli usta, pokazując sznurek biegnący od zęba w przełyk. Klawisz odchrząknął w zakłopotaniu, drapiąc się po czole. Gdy Stempel na kartce narysował kotwiczkę, funkcjonariusz syknął „Scheisse!” i wybiegł z celi.
— Co mu się stało? — spytał Norbert Stempla.
— Nie wiem. — Wzruszył ramionami. — Może czegoś takiego jeszcze nie widział w swojej karierze.
— Najwidoczniej… ale zapomnieliśmy o jednej rzeczy. Gdyby kotwiczki faktycznie były zaciągnięte, to bolałyby nas żołądki.
— Racja — odparł Stempel i głośno zawył, a Norbert mu zawtórował nie szczędząc gardła.
Siedzieli na koju strzelając grymasy udawanego bólu, stękając i trzymając się za brzuchy. Po chwili do celi wszedł lekarz, zajrzał w ich paszcze, obejrzał rysunek kotwiczki i wydał strażnikowi polecenie, aby chłopaków wyprowadzić z celi.
Na korytarzu skuto ich w kajdany i zaprowadzono do więziennego busa, który po kilkunastu minutach jazdy podjechał pod szpital. W asyście czterech funkcjonariuszy skazańców wprowadzono do środka. W jednym z gabinetów na czwartym piętrze zrobiono im zdjęcia rentgenowskie przełyku i żołądka. Gdy po kilku minutach „fotki” były gotowe, windą zjechali na piętro drugie. Stempla wprowadzono do jednej z sal, Norberta usadowiono na krześle w korytarzu.
Dobiegający zza drzwi przeraźliwy krzyk Stempla wyrwał Norberta z zamyślenia. Tomek stanowczo czemuś się sprzeciwiał, ale protesty trwały bardzo krótko. Gdy po kwadransie drzwi się otworzyły, pojawił się w nich Stempel: trzymał się za brzuch z grymasem bólu przeszywającym twarz. Błędnym wzrokiem spojrzał na Norberta.
— Wyjęli mi ją — wymamrotał. — Na chama zapodali „głupiego jasia” i wyjęli. O kurwa! — syknął. — Czuję się jakby ktoś kopnął mnie w żołądek od środka. Ja pierdolę! Tragedia!
Norbert był przerażony. Gdyby tylko mógł, wsadziłby sobie rękę do gardła i dobrowolnie wyjął kotwiczkę. Teraz nadeszła jego kolej. Norberta zaholowano na salę i ułożono na czymś co przypominało stół operacyjny. Pielęgniarka wstrzyknęła mu „głupiego jaśka” i Norbert robił się coraz bardziej wyluzowany. Na stoliku lekarz położył dziwaczny przewód z miniaturową lampką na jego końcu. W usta pacjenta wsadzono coś na wzór dużego dziecięcego smoczka, ale ten zamiast gumki miał otwór. Uniemożliwiał on zamknięcie jadaczki pacjentowi, a lekarzowi pozwalał na swobodny dostęp do gardła. Norberta ręce przykuto do stołu, a przewód ze światełkiem wprowadzono do gęby. Wszystko co miał w żołądku natychmiast zwymiotował. Ból był okropny, ciężki do zniesienia. Po kilku minutach wydających się wiecznością, lekarz wyjął przewód i z szyderczym uśmieszkiem pokazał kotwiczkę pacjentowi.
Pomysłowych skazańców nie ominął miesięczny pobyt w więziennych izolatkach, a gdy je opuścili ulokowano ich osobno. Teraz widywali się ze sobą tylko na spacerniku.
Po odsiedzeniu połowy kary, napisali wnioski o udzielenie im warunkowego przedterminowego zwolnienia. Dwa tygodnie później je otrzymali i byli w wielkim szoku. Tego się nie spodziewali, bo w trakcie odbywania kary aniołkami nie byli, a żeby uzyskać skrócenie wyroku, trzeba było sobie na to zasłużyć. W ich przypadku było odwrotnie. Chłopaki doszli do wniosku, że administracja więzienia miała ich serdecznie dość. W dniu wyjścia ekspresowo dopełniono formalności i „wykopano” ich za bramę.
Rozdział III
— Zdaje się, że nie mamy bezpośredniego do Szczecina — stwierdził Norbert, po przejrzeniu tablicy z rozkładem jazdy na dworcu kolejowym w Neubrandenburgu.
— Za to za pół godziny mamy pospieszny do Warszawy — zauważył Stempel.
— A co my będziemy tam robić? — zdziwił się Norbert.
— Nie wiem — odparł w zamyśleniu, drapiąc się po brodzie. — Jeszcze nigdy tam nie byłem.
— Wiesz co? Ja też chciałbym zobaczyć „Zygmunta”.
W parku, niedaleko Pałacu Kultury, zauważyli dwie dziewczyny. Siedząc na ławce „z partyzanta” popijały tanie winko owinięte kolorową gazetą.
— Cześć dziewczyny! — krzyknął Stempel, szeroko się uśmiechając i klapnął koło nich. — Podzielicie się tym… wytrawnym trunkiem? — Skierował ukradkowe spojrzenie na butelkę.
— Proszę bardzo — jedna z dziewczyn uśmiechnęła się kpiąco i wręczyła mu winko.
— Zdrówko! — rzekł Tomek i zassał połowę zawartości.
— Ale siara! — Norbert aż się wzdrygnął, gdy obalił resztę wina.
— Za to nieźle w czachę wali! — podsumowała jedna z nich i piskliwie zachichotała.
— Kurde bele, stawiamy kolejne — zaproponował Stempel, wstając z ławki. — Jesteście z Warszawy?
— Nie. Obie mieszkamy w Podkowie Leśnej, a wy?
— My ze Szczecina, ale przyjechaliśmy tu prosto z Niemiec, gdzie przez rok siedzieliśmy w więzieniu — wyjaśnił Norbert z nieukrywaną dumą.
— Serio? — Uniosła brew na znak uprzejmego zainteresowania. — Kiedy wyszliście?
Stempel zerknął na zegarek.
— Dziewięć godzin temu — odparł i dla uwiarygodnienia swoich słów pokazał im wypisany po niemiecku akt zwolnienia.
W pobliskim sklepie zakupili cztery jabole marki „Wino”. Norbert raczej nie gustował w tak wyszukanych trunkach, ale w drodze wyjątku postanowił nie wymiękać. Wrócili do parku, aby w ciszy i spokoju upajać się niezwykłymi walorami piekielnego napoju.
Po kwadransie po winie pozostał jedynie smak siary w gębie. Dziewczyny już nie były w stanie samodzielnie chodzić, ba, nawet siedzenie sprawiało im kłopot.
— Wiesz co, Norbi? — Stempel uśmiechnął się zagadkowo. — Idę się przejść z koleżanką… no i… dziewczyna szybciej dojdzie do siebie.
— Masz rację — odparł Norbert, domyślając się o co mu chodzi. — Spacerek dobrze wam zrobi.
Stempel udał się na przechadzkę, podtrzymując swoją partnerkę za ramię — aby się nie przewróciła, a Norbert na ławce flirtował z drugą niewiastą.
— Co porabiacie w Warszawie? — spytał Norbert, właściwie tylko po to, żeby o czymś pogadać.
— Jesteśmy na wakacjach u mojej babki — wybełkotała i rozparła się na ławce.
— Dużo dzisiaj wypiłyście? — ostatnie słowo podkreślił wymownym spojrzeniem na pustą butelkę, leżącą w śmietniku.
— Troszkę. — Machnęła ręką. — Mamy słabiutkie główki.
„Auuu! Ty pierdolony chamie!” — z pobliskich krzaków dobiegł przeraźliwy okrzyk.
— Co tam się dzieje? — współtowarzyszka Norberta wyraziła zaniepokojenie. — To był głos mojej koleżanki — dodała i w tym momencie z krzaków wyłonił się Stempel, który szybko do nich podbiegł.
— Norbert… musimy już lecieć… zaraz mamy pociąg — wysapał, wytrzeszczając gały.
— Gdzie zgubiłeś koleżankę? — spytał go Norbert, odpalając papierosa.
— No właśnie! Gdzie ona jest? — syknęła jej koleżanka, patrząc na Stempla ze złością.
— Głupia cipa! — Tomek splunął na ziemię i zrobił kilka nerwowych kroków wzdłuż ławki. — Uwaliła się w krzakach i śpi — dorzucił po chwili.
Dziewczyna bez słowa wstała z ławki i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę krzaków, z których niedawno wyszedł Stempel.
— Spadamy stąd! Nie ma tu czego szukać — zestresowany Stempel ponaglił kolegę, szarpiąc go za ramię.
— Co się stało? — dopytywał Norbert, nadal siedząc na ławce.
— Chodź, idziemy. Po drodze wszystko ci opowiem.
Wyszli z parku, kierując się mrocznymi ulicami stolicy w stronę dworca.
— No mów wreszcie, co jest grane? — rzekł Norbert w trakcie drogi.
— Poszedłem z tą cipą w krzaki, położyliśmy się na trawie i zacząłem się do niej dobierać. Kurde bele, rozebrałem ją do naga, a ta rura… nie chciała nóg rozszerzyć, rozumiesz? — Rozejrzał się nieufnie po pustej ulicy. — Stawiała opór, więc wymierzyłem jej siarczystego „plaskacza”, a ta suka… rozdarła koparę, wyzywając mnie od pierdolonych chamów. Wkurzyłem się, założyłem spodnie i wyskoczyłem z krzaków.
— Ha, bzykać ci się chciało, co? — zauważył Norbert z wyraźnym rozbawieniem.
— Jasne! Przecież przez cały rok, kurde bele, zasuwałem na „ręcznym”. — Zerknął z ukosa na kolegę.
— Racja. W sytuacjach kryzysowych dobra i własna ręka — przyznał Norbert z rozbawieniem.
— Nie wiadomo, co teraz gówniarze strzeli do łba. Przecież idiotka może zgłosić usiłowanie gwałtu. Nigdy nic nie wiadomo — wymamrotał zduszonym głosem. — Koniec tournee po stolicy, wracamy do Szczecina — zadecydował.
— Przecież jej nie zgwałciłeś. — Norbert zrobił uspokajającą minę. — Nie chciała się bzykać, dostała w twarz i na tym się skończyło.
— Tak? — Mars przeorał czoło Stempla. — Ale… czy policja da mi wiarę? — zawahał się niepewnie i pochylił głowę. — Raczej nie.
Gdy wysiedli z pociągu, dworcowy zegar wskazywał dziewiątą rano. Zatrzymali się pośrodku peronu, zastanawiając się co teraz robić. Nic sensownego nie przychodziło im do głów, więc udali się do pobliskiego sklepu po piwo, kupili po piwie i z nim wrócili na dworzec.
— Czy panowie nie wiedzą, że tu nie wolno spożywać alkoholu? — spytał ich ktoś zza pleców. Odwrócili się i ujrzeli dwóch policjantów.
— Wiemy… ale… my nie pijemy… Tylko je trzymamy — nieudolnie skłamał Stempel, chowając butelkę za siebie.
— My widzieliśmy co innego. Prosimy z nami — mundurowy wydał polecenie i zaprowadzono ich na dworcowy komisariat.
Minął kwadrans, zanim funkcjonariusze sprawdzili ich dane w komputerach. Chłopaki ten czas spędzili w niewielkim pomieszczeniu, służącym za policyjną poczekalnię.
— Pan Nikiel Norbert jest wolny — oświadczył mundurowy, oddając mu dowód osobisty. — Na pana mamy nakaz doprowadzenia do aresztu śledczego — zwrócił się do Tomka.
— Jak to? Za co? — dopytywał zaskoczony Stempel, wstając z drewnianej ławki. — Przecież niczego nie zrobiłem. — Bezradnie rozłożył ręce. — Wczoraj, po roku odsiadki w niemieckim więzieniu, wyszedłem na wolność.
— Możliwe, ale mamy dla pana wyrok trzydziestu dni aresztu. Najprawdopodobniej za jakieś kolegium lub niezapłaconą grzywnę.
Norbert sam opuścił komisariat i nie wiedział co teraz ze sobą począć. Nie miał gdzie zamieszkać, a forsy miał jak na lekarstwo. Wspólnie ze Stemplem daliby radę, ale samemu jest o wiele trudniej. W końcu zdecydował się przedzwonić do siostry.
— Cześć Grażyna, mówi Norbert — rzekł do słuchawki samoinkasującego aparatu w dworcowej poczekalni.
— Cześć… — siostra na chwilę zaniemówiła. — Co się z tobą działo? Ojciec mi mówił, że pewnego dnia po prostu zniknąłeś z pokoju który ci opłacił.
— Faktycznie, tak było. Niestety wpadłem w nie najlepsze towarzystwo — ściszył głos, rozglądając się podejrzliwie po poczekalni — wylądowałem w niemieckim więzieniu.
— Dzwonisz z więzienia? — spytała ze zdziwieniem.
— Nie, wyszedłem wczoraj, a teraz jestem na dworcu w Szczecinie. Chciałbym rozpocząć normalne życie… ale nie mam gdzie się podziać, ani za co żyć — wyjaśnił z pokorą.
— Rozumiem — odparła po chwili. — Postaram się coś wymyślić. Mógłbyś zadzwonić za godzinę?
— Jasne, nie ma sprawy. Na razie. — Norbert odłożył słuchawkę.
Przez kolejna godzinę spacerował po mieście i ponownie zadzwonił do siostry, tak jak byli umówieni.
— Porozmawiałam z ojcem na twój temat — rzekła na wstępie Grażyna. — Mam przekazać ci pieniądze na wynajem pokoju i na życie, ale jeśli jeszcze raz wywiniesz taki numer, to już więcej ani ja, ani ojciec ci nie pomoże — rzekła stanowczo.
— Rozumiem — odezwał się wreszcie, wciąż nie mogąc w to uwierzyć. — Niczego nie wywinę — zapewnił ją.
— O piętnastej kończę pracę, więc o wpół do czwartej mogłabym spotkać się z tobą gdzieś na mieście.
— To może na Bramie Portowej? — zaproponował nieśmiało Norbert.
— Może być. Jeśli teraz nie masz co robić, to kup dzisiejszą gazetę i poszukaj w ogłoszeniach pokoju do wynajęcia.
Z ogłoszeń zamieszczonych w lokalnej prasie najkorzystniejszą ofertą okazał się samodzielny pokój z osobnym wejściem w domku jednorodzinnym w dzielnicy Warszewo. Norbert miałby do własnej dyspozycji malutką łazienkę z kabiną prysznicową oraz niewielką, skromnie wyposażoną kuchnię. Sam pokój miał trzy na trzy i pół metra, na których ustawiono kanapę, stół, dwa krzesła, szafę i regał. Dojazd miejskim autobusem do centrum miasta zajmował niecałe pół godziny. Norbert zdecydował, że tu zamieszka. Z pieniędzy, które przekazała mu siostra opłacił pokój i jeszcze sporo kasy pozostało na życie. Teraz jego priorytetowym zadaniem było znalezienie pracy. Dzień w dzień wertował lokalną prasę, ale większość ogłoszeń dotyczyła akwizycji, zakonspirowanej pod pracą dla przedstawicieli handlowych, konsultantów, reprezentantów, ankieterów — w rzeczywistości wszystko to odnosiło się do jednego: wręczano torbę pełną artykułów wątpliwej jakości, a zadaniem pracownika było wciskanie tego chłamu naiwnym ludziom.
Im dłużej poszukuje się pracy, tym bardziej jest się zdesperowanym, więc po dwóch tygodniach bezowocnych poszukiwań, bezrobotny podejmie się każdej pracy. Oferta pracy dla konsultantów do spraw promocji turystyki nie wzbudziła Norberta podejrzeń o akwizycję. Nie miał odpowiedniego wykształcenia do pracy na takim stanowisku, ale coś go tknęło i zadzwonił pod podany w ogłoszeniu numer telefonu.
— Dzień dobry. Dzwonię w sprawie ogłoszenia dotyczącego pracy. Czy to jeszcze aktualne?
— Tak, aktualne — odpowiedział miły kobiecy głos. — Czy pracował pan wcześniej w branży turystycznej?
— Nie, ale z przyjemnością się poduczę — rzekł Norbert półżartem.
— Dobrze, w takim razie zapiszę pana na rozmowę kwalifikacyjną. Czy dysponuje pan dzisiaj wolnym czasem?
— Oczywiście — odparł zaskoczony, zastanowiwszy się chwilę.
— Proszę od piętnastej zarezerwować sobie do trzech godzin wolnego czasu. Jeśli pomyślnie przejdzie pan rozmowę kwalifikacyjną, to jeszcze dziś odbędzie się szkolenie.
— Świetnie, dziękuję uprzejmie — odpowiedział z jeszcze większym zaskoczeniem.
W domowym zaciszu, na spokojnie przeanalizował słowa sekretarki. To wszystko wydawało się trochę dziwne: od razu rozmowa kwalifikacyjna, od razu ewentualne szkolenie. Mimo narastających podejrzeń o akwizycję, postanowił sprawdzić co jest grane.
Siedziba firmy mieściła się w niewielkim biurowcu w dzielnicy Pomorzany. Młoda i ponętna sekretarka wprowadziła Norberta do gabinetu dyrektora. Był to niski, szpakowaty facet koło czterdziestki, w eleganckim ciemnozielonym garniturze.
— Dzień dobry. Proszę usiąść — dyrektor przywitał się z Norbertem, unosząc się z wygodnego fotela i wskazując na krzesło po drugiej stronie biurka. — Miał pan jakieś doświadczenia z pracą w branży turystycznej? — zapytał, gdy obaj już usiedli.
— Niestety, jeszcze nie — odpowiedział cicho, jakby z nieśmiałością.
— „Holiday Club” w Polsce ma trzy oddziały: w Warszawie, Katowicach i Szczecinie. Na tym terenie funkcjonujemy od dwóch tygodni i poszukujemy osób do pracy w charakterze konsultantów. Co oferujemy naszym klientom? — zapytał sam siebie. — Oferujemy im wymarzony wypoczynek za niewielkie pieniądze. Działamy w tak zwanym systemie klubu wakacyjnego, w którym zrzeszonych jest kilkaset ośrodków wypoczynkowych z całego świata. Jeśli w danym okresie czasu dysponują wolnymi miejscami, to udostępniają je klientom naszego klubu praktycznie za darmo. Za pobyt nic się nie płaci, ale trzeba zapewnić sobie transport oraz wyżywienie.
— Rozumiem… — Norbert przesunął wzrokiem po wnętrzu skromnego gabinetu. — W jaki sposób zostaje się członkiem klubu?
— Wystarczy podpisać z nami umowę i wnieść opłatę członkowską. Jej wysokość uzależniona jest od tego, na jak długo klient podpisuje umowę. Jeśli wybierze opcję pięcioletnią, opłata wyniesie sześćset dolarów, trzyletnia czterysta i jednoroczna dwieście. Przy opcji pięcioletniej klient ma do wykorzystania dwanaście wakacyjnych tygodni, przy trzyletniej siedem, a przy jednorocznej dwa — tłumaczył monotonnym głosem bez modulacji. — Może wszystkie tygodnie spędzić na raz w jednym z ośrodków, lub porozkładać je na inne, dowolne okresy. Przykładowo: umowa na pięć lat, czyli dwanaście tygodni do wykorzystania. W tym roku klient może wybrać się na trzy tygodnie na Majorkę. W przyszłym roku nie ma urlopu i nigdzie nie jedzie. W trzecim jedzie na dwa tygodnie do Afryki, na tydzień do Szwecji i na tydzień w Alpy, i tak aż do momentu wyczerpania limitu wykupionych wakacyjnych tygodni. Jeśli ktoś chciałby wykorzystać cały limit na raz, nie ma problemu. W opcji pięcioletniej otrzyma dwanaście tygodni i może je spędzić w całości, na przykład na Hawajach. Trzy miesiące wakacji za sześćset dolarów plus koszty przelotu i wyżywienia. Darmocha — mruknął z niejaką rozkoszą. — Wszystkie ośrodki, skupione w klubie wakacyjnym, mają bardzo wysoki standard. Podsumowując, nasza oferta jest nie do przebicia — westchnął chytrze.
— Faktycznie, brzmi to zachęcająco — stwierdził Norbert z niekłamanym zainteresowaniem.
— Poszukujemy osób, które potrafiłyby przekonać do naszej oferty gości zapraszanych na dwie codzienne prezentacje. Na każdą z nich przychodzi do dziesięciu par lub małżeństw, a każda para zasiada przy oddzielnym stoliku. Przez pierwszą godzinę menadżer opowiada o systemie klubu wakacyjnego i odtwarza krótkie filmy przedstawiające niektóre ośrodki. Druga godzina należy do osób które chcemy zatrudnić. Nasz pracownik powinien przekonać parę lub małżeństwo do podpisania umowy, a gdy to mu się uda, to po zakończeniu pracy, prezenter w biurze losuje jedną z czterech kopert. Jest w nich odpowiednio pięćdziesiąt, sto, sto pięćdziesiąt i dwieście złotych. — Szeroko się uśmiechnął, zadowolony z własnego wystąpienia. — Jak panu się widzi taka praca?
— Wydaje się, że warto spróbować. A co w przypadku, gdy przez dwie prezentacje nie uda mi się namówić żadnej pary do podpisania umowy? — zapytał Norbert z dozą sceptycyzmu.
— Wtedy płacimy symboliczne dwa złote za prezentację, tak aby zwróciły się koszty biletów autobusowych. Główny zarobek jest z podpisanych umów. W dniu dzisiejszym będzie pan obserwował pracę zatrudnionych prezenterów, a od jutra mógłby pan rozpocząć samodzielnie.
Norbert podjął się tej pracy i w ciągu tygodnia namawiał średnio trzy pary do podpisania umów. Nie było to wiele, biorąc pod uwagę fakt, iż najlepsza prezenterka w tym samym czasie podpisywała minimum pięć umów. Szef był zadowolony z pracy wykonywanej przez Norberta i po kilku tygodniach zaproponował mu dodatkowe zajęcie. Pomiędzy ósmą a czternastą dorabiał jako ankieter, a praca ta polegała na wydzwanianiu do losowo wybranych osób z książki telefonicznej. Przeprowadzał ankiety przez telefon, a tematyka pytań dotyczyła wakacji i okresu urlopowego: kiedy i gdzie najchętniej wypoczywają, dlaczego i po co, czym podróżują i tym podobne bzdury. Sekretarka z wypełnionych ankiet wybierała osoby, które często spędzają wakacje lub urlop za granicą i zapraszała je na prezentacje. Goście — już za samo przyjście — gratis otrzymywali tygodniowy pobyt w luksusowym apartamencie w Hiszpanii. Ale był to tylko sam pobyt, bez wyżywienia, przelotu, i tylko jeden tydzień, w okresie od stycznia do lutego. Jeśli ktoś chciałby wypoczywać tam latem, musiał uiścić opłatę członkowską, i większość osób na to szła, bo kto chciałby w styczniu lub lutym lecieć na koszt własny do Hiszpanii?
Połączenie pracy ankietera i prezentera dawało Norbertowi już całkiem przyzwoity dochód. W „Holiday Club” jako prezenter pracował także o dwa lata młodszy od Norberta Jarek. Był to wysoki chłopaczek o normalnej posturze z długimi, czarnymi, kręconymi włosami opadającymi na ramiona. Zawsze pod dużymi brązowymi oczami miał tak zwane „wory”, ale ogólnie podobał się dziewczynom. Na głowie zawsze miał czapkę baseballówkę, i to wcale nie dlatego bo tak lubił, ale po to, aby dolne krawędzie czapeczki dociskały odstające uszy do czachy. Norbert skumplował się z nim i pewnego dnia, w dobrej wierze zaproponował mu, aby na dzień przyklejał na super glue małżowiny uszne do skóry głowy. Jarek, dużo nie myśląc, tak uczynił i z początku nawet dziękował koledze za dobry pomysł. Następnego dnia pojawił się w pracy z baseballówką na głowie i plastrami na uszach. Nie był w najlepszym humorze, dużo przeklinał, a o super glue nie w ogóle chciał słyszeć.
Kilka dni później Jarek zaproponował Norbertowi, aby zamieszkał razem z nim w wynajmowanej kawalerce na Słonecznym. Argumentem, który przeważył szalę na Jarka stronę, była gwarancja pełnego luzu panująca na chacie. Zamieszkali razem na osiemnastu metrach kwadratowych, a koszty najmu dzielili na dwa. Jarek spał na rozkładanym fotelu, a Norbert na dmuchanym materacu na podłodze. Wyposażeniem pokoju był niewielki czarny segment, mały stolik, pufa, dywan i kolorowy czternastocalowy telewizor z wieloma kanałami telewizji kablowej.
Jarek był zdolnym chłopakiem, ale bardzo leniwym. Nigdy nie wstawał wcześniej niż w południe. Wieczorami — już po dniu pracy w firmie turystycznej — Jarek wracał do domu, jarał marihuanę i do późnych godzin nocnych wpatrywał się w telewizor. W przeciwieństwie do Norberta, ten lubił sobie przyjarać. Każde kręcenie jointa traktował jak rytuał. Było to częścią jego życia.
Norbert, idąc przez centrum miasta w jesienny sobotni wieczór, natknął się na Stempla.
— Siemanko! — powiedział Norbert na przywitanie i uściskał jego grabę.
— Siema! Kupę lat! — powitał go Stempel z uśmiechem, miło zaskoczony jego widokiem.
— Długo siedziałeś za to kolegium? — spytał Norbert, próbując znaleźć temat do rozmowy.
— Cały miesiąc! Ale co tam! Zleciało! — Machnął dłonią i splunął na ziemię.
— Udało mi się ustabilizować życie — pochwalił się Norbert z dumą w głosie. — Gdy cię zamknęli, zadzwoniłem do mojej siostry, pożyczyłem od niej pieniądze i wynająłem pokój na Warszewie. Obecnie, wraz z kolegą wynajmujemy kawalerkę na Słonecznym.
— Serio? — Stempel niedowierzał. — Nie świrujesz?
— Skądże! — Norbert położył dłoń na sercu. — Poza tym, od kilku miesięcy legalnie pracuję w firmie turystycznej.
— O kurde bele! — jęknął z wrażenia. — Postawisz jakiegoś browarka? — Spojrzał chytrze na kolegę.
— Nie ma przy sobie forsy — odparł Norbert, klepiąc się po nieistniejącym portfelu.
— Szkoda — westchnął Stempel. — Ja zakwaterowałem się w schronisku dla młodzieży w Lasku Arkońskim — szybko zmienił temat. — Kierują nim księża i ogólnie nie jest źle. Pokoje są trzyosobowe, elegancko umeblowane, jest świetlica i stół do ping-ponga. Jedzenie jest niezłe, a przed każdym posiłkiem wspólnie się modlimy na stołówce.
— Nie miałem pojęcia, że chcesz zostać duchownym — rzekł Norbert z przejęciem i złożył dłonie jak do modlitwy.
— Nie gadaj głupot, kurde bele! — prychnął wzburzony. — Ja się nadaję na księdza, tak jak kozia dupa na trąbkę.
— Racja — zauważył, kręcąc głową. — Jak u ciebie wyglądają sprawy sercowe? Gosia na ciebie czekała? — spytał, zmieniając temat.
— Niestety nie — odparł ze smutkiem. — Gdy odsiedziałem cholerne kolegium, to wybrałem się do niej w odwiedziny. Zdziwiła się na mój widok i w trakcie krótkiej rozmowy przeprowadzonej na klatce schodowej, wyjaśniła, że od pół roku jest zaręczona z jakimś… studencikiem. — Odwrócił się i splunął na ziemię. — Trudno się mówi — westchnął. — A co u ciebie w tej kwestii?
— Na razie nic — odparł Norbert, wzruszając ramionami.
— A co z Ewą? Nie czekała na twoje wyjście? — dopytywał Stempel z narastającym zainteresowaniem.
— Po wyjściu z Neubrandenburga w ogóle u niej nie byłem. Wiem tylko, że mieszka gdzieś na Śląskiej. Nic więcej — wyjaśnił z nieukrywanym smutkiem.
— Szkoda. — Poklepał kolegę po ramieniu. — Pasowalibyście do siebie.
Gdy Norbert wrócił do kawalerki, ze zdziwieniem zauważył, że Jarek nie jest zajarany i pindrzy się przed lustrem.
— Wybierasz się gdzieś? — spytał, obserwując rytuał wcierania żelu we włosy.
— Na dzisiaj mamy zaproszenie na imprezę urodzinową do Stargardu Szczecińskiego — wyjaśnił, nie odrywając wzroku od swojego odbicia w lustrze.
— Mamy? Jak to? — Norbert zamrugał powiekami w oszołomieniu.
Jarek przerwał wcieranie żelu, odwrócił się w stronę kolegi i tępym wzrokiem wpatrywał się w jego twarz.
— Nie mówiłem ci o tym? — spytał Norberta, a gdy ten zaprzeczył ruchem głowy, chrząknął, unosząc brwi. — Widocznie… zapomniałem. Grzesiek, ten który razem z nami pracuje w firmie turystycznej, zaprosił nas na swoją dwudziestkę.
— Chodzi o tego wymoczka w okularach? — Norbert uśmiechnął się z pogardą.
— Dokładnie. Impreza odbędzie się w pubie i solenizant zapowiedział, że piwa dla nikogo nie zabraknie.
— Szkoda byłoby opuścić taką imprezę… — westchnął, głośno przełykając ślinę — ...ale z drugiej strony, to Stargard oddalony jest od Szczecina o jakieś … czterdzieści kilometrów… — zerknął na zegarek — …a mamy już dwudziestą drugą.
— O dwudziestej drugiej czterdzieści pięć mamy pociąg do Stargardu. Pół godziny i będziemy na miejscu — Jarek rozwiał wszelkie wątpliwości kolegi.
Spod dworca w Stargardzie taryfą podjechali pod pub „Yes”. Był to parterowy budynek, który z zewnątrz wcale nie wyglądał ani na pub, ani na dyskotekę.
— A co z prezentem? — spytał Norbert Jarka tuż przed wejściem. — Przecież chłop ma urodziny.
— O żesz w mordę! — Otwartą dłonią pacnął się w czoło. — O tym nie pomyśleliśmy — westchnął i uważnie rozejrzał się dokoła. Bez słowa pobiegł w stronę przystanku autobusowego, coś podniósł z ziemi, a następnie wskoczył do sklepu nocnego. Gdy wrócił, w rękach trzymał jakiś przedmiot wielkości sztangi papierosów, zawinięty w papier pakowy.
— Co to jest? — spytał Norbert z zainteresowaniem.
— Za chwilę się przekonasz — odparł z szyderczym uśmieszkiem.
Wzdłuż wąskiego i długiego pomieszczenia ustawione były dwa rzędy stolików. Na końcu sali znajdował się mały parkiet, za nim konsoleta didżeja, po lewej trzy loże, po prawej bar. Solenizant siedział w loży w towarzystwie czterech chłopaków i pięciu dziewczyn. Pierwszy życzenia złożył Norbert, a zaraz po nim Jarek, który wręczył mu tajemniczy prezent. Grzesiek z ciekawością go rozpakował i… oniemiał z wrażenia. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w podarunek. Tajemniczym prezentem okazała się zwykła czerwona cegła.
— Prawdziwy mężczyzna w życiu musi dokonać trzech rzeczy: posadzić drzewo, spłodzić syna… no i wybudować dom — rzekła uroczyście Jarek, uśmiechając się przebiegle.
Towarzystwo parsknęło śmiechem, ale Jarek zachował kamienny wyraz twarzy.
— Jestem głęboko poruszony — westchnął solenizant, przecierając rąbkiem koszuli zaparowane okulary. — Dziękuję, to bardzo oryginalny prezent. Zawsze o takim marzyłem — mruknął i z niemałym trudem wcisnął cegłę do saszetki. — Siadajcie. — Ręką wskazał lożę. — Każdy sam nalewa sobie piwo z dzbanków, ja pilnuję aby były pełne.
Gdy wszyscy rozsiedli się wygodnie, Grzesiek przedstawił nowo przybyłych reszcie towarzystwa: czterem najzwyklejszym chłopaczkom i pięciu dziewczynom, z których dwie zwróciły szczególną uwagę Jarka i Norberta. Po pierwsze: były bliźniaczkami. Po drugie: były bardzo ładnymi bliźniaczkami. Niski wzrost w granicach metra sześćdziesięciu rekompensowały filigranowe sylwetki o idealnych proporcjach. Zielone oczy, drobny nosek, kształtne usta, delikatne rysy twarzy. Proste i delikatne włosy w barwie zboża — na końcach podkręcone do wewnątrz — sięgały szyi. Miały w sobie to „coś”, co trudno bliżej sprecyzować. Może było to połączenie urody, delikatności, niskiego wzrostu i filigranowych sylwetek. A może po prostu miały w sobie coś magicznego, co przyciągało uwagę chłopaków.
— Bierzemy się za bliźniaczki? — spytał Jarek na ucho Norberta, gdy didżej po północy zapowiedział serię wolnych piosenek.
— Jasne! — odpowiedział natychmiast. — Ja porwę do tańca tą z lewej strony… ale… przecież one są identyczne — zauważył z wyraźnym zakłopotaniem. — Jak je rozróżnimy?
— Jest coś, co je odróżnia — szepnął Jarek, dyskretnie je obserwując. — Ta z lewej ma pierścionek na małym palcu lewej ręki, a druga nie ma.
— Ale pierścionek może zdjąć. Co wtedy?
— Brałeś coś? — oburzył się Jarek, zerkając koledze w oczy. — Jeszcze ich nie wyrwaliśmy, a ty martwisz się o takie drobnostki — syknął głośniej niż zamierzał i dziesięć par oczu z zaciekawieniem spojrzało na mówcę w daremnym oczekiwaniu na ciąg dalszy.
Jarek — czując na sobie ciekawskie spojrzenia — na siłę zarechotał, nagle urwał i oczekiwał reakcji, ale bezskutecznie. Z grymasem na twarzy zagryzł usta i sięgnął po papierosa z paczki leżącej na stole. Norbert mruknął coś pod nosem, wyciągając dłoń w stronę dzbanka i dolewając sobie piwa do szklanki.
Gdy didżej włączył pierwszy wolny kawałek — romantyczną i poruszającą balladę Scorpions'ów — Jarek podszedł do swojej wybranki, a Norbert ruszył do jej siostry. Początek był dla nich pomyślny: zgodziły się zatańczyć.
— Jak masz słoneczko na imię, bo… zapomniałem — spytał Norbert swoją partnerkę w tańcu.
— Ania — powiedziała miłym dla ucha i serca głosem.
— Domyślam się, że jesteś siostrą dziewczyny z którą tańczy mój kumpel, no tak… — urwał, widząc delikatny uśmiech na ustach Ani — ...nawet ślepy by to zauważył. Jesteście ze Stargardu? — szybko zmienił temat.
— Tak, z Rzeźniczej, a wy?
— Ze Szczecina. Mieszkam razem z kumplem w wynajmowanej kawalerce — odpowiedział takim tonem, jakby się chwalił.
— Razem? — spytała, podejrzliwie przyglądając się Norbertowi.
— Tak… ale nie mamy się ku sobie. Rozumiesz? On nie jest w moim typie — zażartował.
— Jasne — odsapnęła z wyraźną ulgą, cudownie się uśmiechając.
— Czym zajmujecie się na codzień?
— W ubiegłym roku ukończyłyśmy liceum, a za miesiąc wyjeżdżamy do Hiszpanii. Na stałe. — Smutny uśmiech zagościł na ustach Ani.
— Na stałe? — powtórzył z niekłamanym zdziwieniem. Ania przytaknęła, a jej partner patrzył na nią zadumany. Nagle spoważniał, jakby ocknął się z transu. — Ja z moim kumplem pracujemy w branży turystycznej. Jako konsultanci — rzekł takim tonem, jakby to nie miało znaczenia.