Bez przeszkód
Rozdział I
Siedziałam przy stoliku na werandzie i wpatrywałam się w wolno zapadający zmierzch. Pierwszy urlop od kilku miesięcy, pierwsza wieczorna herbata w nowym domu, położonym nad rozlewiskiem, gdzie bobry znaczą swój ślad, a jastrzębie wypatrują na polach myszy, zapowiadał się dość spokojnie.
Teraz miałam kilka chwil dla siebie, bo wcześniej położyłam Ingę do łóżka. Byłyśmy we dwie zmęczone długą podróżą. Ja prowadzeniem samochodu, a Inga samą jazdą. Droga z gór nad morze była bardzo długa, choć nie tak, jak jeszcze kilka lat temu. Autostrady zrobiły swoje.
Teraz już byłyśmy u siebie. W starym otoczeniu, chociaż w nowym domu, kupionym po wielu perypetiach od córki mojej zmarłej sąsiadki Sary. Dom stał niedaleko brzegu, morze szumiało łagodnie, a piasek błyszczał w promieniach bursztynowego słońca. Do morza miałyśmy więc tylko kilka kroków. Dzielił nas jedynie żywopłot i bramka na plażę. Zawsze marzył mi się dom nad morzem i moje marzenie się spełniło. W tym roku spełniało się wiele z moich marzeń… poza jednym.
Rozstanie z Bartkiem rozstroiło mnie zupełnie. Byliśmy ze sobą dziesięć lat, Inga ma osiem. Dziesięć bardzo długich lat. Pierwsze trzy pamiętam bardzo miło. Resztę wolę za sobą zatrzeć.
Siedziałam na werandzie, popijając herbatę, gdy do ogrodu przez bramkę wszedł Witek. Witold był jednym z moich czterech braci, tym, którego lubiłam najbardziej i z którym mogłabym konie kraść. Tylko on jak na razie wiedział o moim powrocie. Nie chciałam powiadamiać wszystkich od razu, bo zaczęłoby się mnóstwo niebezpiecznych pytań związanych z przeszłością, a przynajmniej teraz chciałam od niej odpocząć.
Tak. Przeszłość bolała tak bardzo, że nie mogłam przestać o niej myśleć i nocami płakałam w poduszkę. Nie chciałam, żeby Inga dostrzegła moje łzy. Ból, który ogarniał ciało na każde wspomnienie o minionych wydarzeniach, przeszywał mnie do szpiku kości.
Bartek nadawał się jedynie na partnera do łóżka. Na ojca już nie. Tym bardziej dziecka, jakim była Inga. Otrzepałam się ze złych wspomnień i uśmiechem przywitałam brata.
— Cześć. Napijesz się czegoś?
— Nie, dzięki. Nie chcę robić ci kłopotu.
— Nie robisz. Żadnego. Herbaty? Wody?
— Wody.
Z barku stojącego na werandzie wydostałam butelkę z wodą.
— Nadal niegazowana?
— Tak. Uff. — Usiadł w wiklinowym fotelu. — Dzisiaj mieliśmy strasznie męczący dzień w pracy.
— Co się działo? — Zerkałam na niego co chwila, nalewając wodę do szklanki. Dodałam plasterek cytryny i liść mięty.
— Trzy wypadki plus samobójca. Masakra. To jest straszne, kiedy widzisz, jak młodzi ludzie odbierają sobie życie.
— Wiem, bardzo. — Poczułam gęsią skórkę.
— Miał siedemnaście lat… Nikt nie wie, dlaczego się zabił.
Popatrzyłam na brata. Zawsze przejmował się bardziej innymi niż sobą.
— Na długo przyjechałaś? — Napił się wody, wpatrując się w księżyc, który odbijał się od tafli morza.
— Jeszcze nie wiem. Muszę przemyśleć parę spraw. Odpocząć od miasta. Zgiełku.
Cisza, która zapadła, była wypełniona niewypowiedzianymi słowami i wzajemnym zrozumieniem. Morze szumiało cicho, a księżyc oświetlał nasze twarze swoim tajemniczym światłem. Chciałem, żeby ta chwila trwała wiecznie, abyśmy mogli w spokoju cieszyć się swoim towarzystwem.
— Czasami zastanawiam się, jak by to było mieszkać tu na stałe — powiedziałam cicho, prawie do siebie, ale wiedziałam, że mnie usłyszał. — Nie spieszyć się i ciągle do czegoś dążyć. Po prostu być.
Witek uśmiechnął się lekko, jakby wiedział coś, czego ja jeszcze nie odkryłam. Postawił szklankę na stole i objął mnie ramieniem.
— Czasami wystarczy chwila, aby znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania — odrzekł. — Morze ma tajemniczą moc. Może ono cię uzdrowi.
Razem patrzyliśmy na wodę, która zdawała się pulsować w rytmie naszych serc. Miałam nadzieję, że to miejsce pomoże mi znaleźć spokój, którego tak bardzo potrzebowałam.
— Uzdrowi? — Spojrzałam na niego z zakłopotaniem. — Nie czuję się chora.
— Ale masz zranioną duszę. Przeszłość nie daje ci spokoju.
— Ale każdy ma swoją przeszłość. Jednakże wydajesz się tym bardzo zaskoczony.
Spojrzałam mu w oczy, szukając odpowiedzi.
— Czasami wspomnienia wracają jak fale na plaży, niezależnie od tego, jak bardzo starasz się ich pozbyć.
Przez chwilę milczał, przyglądał mi się uważnie, po czym delikatnie ujął moją dłoń.
— Czego się najbardziej boisz? — zapytał głosem pełnym troski.
Wzięłam głęboki oddech i zdecydowałam, że nadszedł czas, aby się przed nim otworzyć, chociaż trochę… On zaś kontynuował:
— Boisz się, że przeszłość cię poruszy, więc po cichu się na to zgodziłaś. To, za czym biegniesz, znów cię odnajdzie. A może… — zamilkł, jakby każde słowo było ciężkie. — Może zamiast uciekać, powinnaś być bliżej tego i odnaleźć tym samym spokój?
Spojrzałam na niego, próbując zrozumieć, co miał na myśli. Czy to naprawdę jest klucz do wolności? Walka z demonami przeszłości zamiast ucieczka w nieskończoność?
— Nie wiem, czy jestem na to gotowa — odpowiedziałam szczerze. — Wszystko jest bardzo trudne.
— Wiem, że to nie jest łatwe — powiedział z uśmiechem. — Ale pamiętaj, nie musisz tego robić sama. Jestem z tobą. Możemy wszystko zrozumieć razem.
Te słowa zdawały się mnie pocieszać i moje serce poczuło się trochę lepiej. Może z jego pomocą uda mi się stawić czoła prawdzie. Może już czas przestać biegać i zadbać o zdrowie bez lęku z powodu przeszłości.
— Czy rodzice już wiedzą, że wróciłaś? — zapytał po chwili przejmującej ciszy.
Pokręciłam przecząco głową.
— Nie. Chciałam odpocząć przez parę dni. Poukładać sobie w myślach. Wyważyć wszystko. Zastanowić się, co im powiem o Indze. Skąd jest.
— Oni zrozumieją.
— Ale czy zrozumieją jej chorobę?
Mój autystyczny świat nie był przygotowany do kolejnych spięć. Każda myśl o powrocie rodziny do domu wywoływała chaos w umyśle. Wiedziałam, że moi rodzice kochali mnie bezwarunkowo… Ale czy rozumieją, co wydarzyło się w moim życiu? Czy zaakceptują Ingę i jej potrzeby? Czy zrozumieją, dlaczego wtedy uciekłam i nie dałam znaku życia?
— Zrozumieją — powtórzył uspokajająco. — Rodzice kochają cię ponad wszystko. A Inga… Ona jest częścią ciebie. Pokochają ją, bo ty ją kochasz.
— Ale jej choroba… — westchnąłem ciężko. — Nie jest to łatwe do zrozumienia. Czasami ledwo daję sobie radę sama. A co z nimi?
— Choroba to tylko część życia, nie definiuje go całkowicie. Zobaczą w niej to samo co ty: piękną, inteligentną dziewczynkę o wielkim sercu.
Chciałam uwierzyć jego słowom, naprawdę. Ale strach był silniejszy.
— Obawiam się, że nie uda mi się ich przekonać — przyznałam spokojnie. — Że zamiast wsparcia znajdę tylko nieporozumienia i krytykę.
— Pamiętaj, że nie jesteś sama. Jestem tutaj z tobą. Przejdziemy przez to razem.
A co z rodzicami? Oni po prostu będą potrzebować trochę czasu. Daj im szansę, a zrozumieją. Może nie od razu, ale z czasem na pewno.
W jego słowach było coś kojącego. Poczułam, że strach powoli ustępuje miejsca nadziei. Może naprawdę nadszedł czas, aby stawić czoła przeszłości
i otworzyć nowy rozdział w swoim życiu. Razem, krok po kroku, możemy tego dokonać.
— Twoja wiara w nas jest bardzo duża — powiedziałam, gdy wstawał od stolika
i strzepywał z siebie pyłek dnia. — Dziękuję, że jesteś mi wierny.
— Zawsze byłem. Tylko nie rozumiałem, czemu tak nagle uciekłaś.
Spojrzałam w dal. Tam fale spokojnie uderzały o brzeg. Chciałam znaleźć w głowie odpowiednie słowa. Ucieczka stanowiła wtedy jedyne wyjście, jedyną możliwość, aby uchronić się przed tym, co bolało.
— Było wiele rzeczy, których nie mogłam wówczas znieść — zaczęłam powoli, nie patrząc na niego. — Wszystko się nawarstwiało. Problemy, lęki, niepewność. I wtedy pojawiła się wiadomość o ciąży… — zawahałam się, czując, że serce bije szybciej, po czym kontynuowałam, starając się zapanować nad emocjami: — To było coś nieoczekiwanego. Wiadomość o ciąży zbiła mnie z tropu. Bałam się, że nie dam rady, że świat nie uniesie nas obu. Zawiodłam się już raz na ludziach. Nie chciałam drugi.
— Co chcesz powiedzieć przez to, że się zawiodłaś?
— Pamiętasz ten wieczór, kiedy razem z Waldkiem wyszliśmy późno z dyskoteki?
— Tak… Czekałem na twój telefon, żeby cię przywieźć do domu.
— Wiem, ale posłuchałam Waldka, który mówił, żebyśmy wrócili razem. Szliśmy Akacjową. Akacjowa zawsze odstraszała mnie od siebie mimo swojej ładnej nazwy. Tam był też ten dom, w którym straszyło…
— Pamiętam.
— Nie chciałam tamtędy iść, chociaż było bliżej do naszego domu, ale Waldek powiedział: „Nic się nie bój, ze mną jesteś bezpieczna”.
Nie byłam — pomyślałam, daleko odbiegając myślami. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu.
— Poszłaś?
— Tak. — Skinęłam głową, patrząc w zielone oczy brata. — Poszłam. Gdy przechodziliśmy obok tego domu, napadło na nas czterech facetów. Na kilometr śmierdziało od nich alkoholem. Nie chcieli nam ustąpić. Waldek uderzył jednego w brzuch, tamten się zatoczył, dwóch złapało mnie za ręce… Trzeci z czwórki znów uderzył Waldka. I znów. Krzyczeliśmy. Błagaliśmy o pomoc. Nikt nie przyszedł. Nikt nie pomógł. Waldka podniosło z ziemi dwóch wielkich drabów i gdzieś go zaprowadzili. Nie wiem gdzie. Potem słyszałam z ukrycia jakieś drwiące śmiechy. Tych dwóch zaczęło się ze mną szamotać. Bili mnie. Kopali. Upadłam na ziemię. Pamiętasz, był wtedy deszcz. Lało. Było zimno. Po kolejnym ciosie nie miałam siły wstać, zaczęli ściągać ze mnie ubranie, przez mgłę widziałam nachylającą się nade mną twarz Waldka. Śmiał się. Krzyczał do mnie: „Ty zdziro, szmato!”, a ja nie mogłam mówić, słowa zapadały się we łzach. Cały świat legł w gruzach. Pamiętam, kiedy zaczęli to robić, kiedy skończyli, nie zapamiętałam. Ocknęłam się w szpitalu. Stało przy mnie dwóch policjantów, prokuratorka i jakiś koleś. Pamiętałam jego głos, ale nie wiedziałam skąd. Czułam tylko ból. Okropny, piekący ból. Od środka i od zewnątrz. Pytałam o Waldka. Nikt nic nie wiedział.
— Stąd jest Inga? Dlatego wtedy uciekłaś?
— Tak. Ale przecież nie od razu. Skończyłam studia, bo to był ostatni rok.
— Pamiętam. Dziwię się, że po tym wszystkim miałaś siły na naukę.
— Nauka była moją ucieczką od tego wszystkiego. Potem, po dwudziestych urodzinach, wyjechałam, nie mówiąc nikomu ani słowa. Wiadomość o ciąży przerosła mnie.
Starałam się zapanować nad emocjami, ale drżałam i Witek otoczył mnie ramieniem. Był facetem wyższym ode mnie, sięgałam mu zaledwie do ramion. Wciąż miał długie blond włosy, które związywał w kitkę.
— Nigdy nie chciałem cię opuścić — powiedział miękko. — Próbowałem cię znaleźć, ale zniknęłaś bez śladu. To było trudne.
— Wiem — odparłam cicho. — Przepraszam za to wszystko. Za ból, który ci sprawiłam. Ale mnie odnalazłeś i już jestem.
Podszedł bliżej i delikatnie dotknął mojej ręki.
— To przeszłość. Teraz jesteśmy tutaj i to się liczy. Mamy szansę zacząć od nowa. Razem. I z rodzicami, i z braćmi.
Spojrzałam na niego i zobaczyłam w jego oczach coś, czego brakowało mi przez te wszystkie lata — nadzieję. Może naprawdę nadszedł czas, aby stawić czoła przeszłości i otworzyć nowy rozdział w naszym życiu. Razem, krok po kroku, mogliśmy to zrobić.
— Razem — powtórzyłam, czując, że to słowo nabiera nowego znaczenia. — Tak, razem możemy wiele.
— Myślę, że dobrze byłoby, gdybyś jutro poszła do rodziców razem z Ingą.
— Będziesz przy mnie?
— Dasz sobie sama radę. Jesteś silną i mądrą kobietą. Ja jutro kończę pracę dopiero koło dwudziestej. Przypuszczam, że odwiedzisz ich zaraz z rana.
— Tak. Jak tylko Inga się obudzi.
***
Odprowadzałam brata wzrokiem, gdy odchodził do swojego domu, który znajdował się niedaleko mojego. Cieszyłam się, że teraz tu zamieszkam, blisko niego. Spróbujemy odbudować to, straciliśmy przez te lata, kiedy mnie tu nie było. Chciałam znów poczuć się częścią tej rodziny.
Kiedy znikł za drzewami, postawiłam szklanki na tacy i zaniosłam do kuchni. Umyłam i umieściłam na suszarce. Zajrzałam do Ingi. Spała głębokim, mocnym snem. Uśmiechała się.
Poszłam do gabinetu obok. Włączyłam komputer i wróciłam do pisania pozwów. Z zawodu byłam prawniczką. Miałam własną kancelarię w Zakopanem, ale skoro teraz mieszkałam nad morzem, chciałam ją tutaj przenieść. Myślałam, żeby nadać jej nazwę. W końcu w mojej głowie zaświtała myśl — Kancelaria Miłości. Tak, to dobra nazwa, pasująca do prowadzonych przeze mnie spraw. Od lat próbowałam godzić zwaśnione rodziny. I Kancelaria Miłości — pomimo złych zdarzeń — dotyczy też mnie i mojej rodziny.
Kiedy pisałam trzecią część książki, zadzwonił telefon. Dzwonił Bartek.
— Ale wiesz, Aniu, musimy porozmawiać o czymś ważnym. O naszym rozwodzie i o Indze.
— Bartek, nie teraz. Mamy tyle innych spraw na głowie.
— Aniu, musimy. Odkładamy to od miesięcy. Nasz rozwód nie może ciągnąć się w nieskończoność, a Inga potrzebuje stabilizacji.
— Stabilizacji? Co ty wiesz o stabilizacji? To ja codziennie walczę z jej napadami, z jej trudnościami. A ty? Ty pojawiasz się raz na jakiś czas i myślisz, że wszystko jest w porządku.
— To niesprawiedliwe, Aniu! Wiesz, że robię, co mogę. Próbuję być obecny w jej życiu tak często, jak to możliwe. Ale mamy też swoje problemy, które musimy rozwiązać. Ty masz też inne kłopoty, ja inne. Tak, to prawda, ja zawiniłem, ale chcę coś naprawić, chcę, żeby wszystko zaczęło się wyprostowywać. Mam kochanka, z którym chcę dalej żyć i wyjechać do Australii.
— Problemy? Nasze problemy to tylko ułamek tego, co ja przeżywam każdego dnia. Ty nie masz pojęcia, jak to jest.
— Aniu, nie mów tak. Próbuję ci pomóc, ale ty mnie odpychasz. Nie pozwalasz mi być częścią twojego życia i życia Ingi. To też boli. To, że jestem gejem, wcale nie oznacza, że was nie kocham.
— Boli? Naprawdę myślisz, że rozumiesz ból? Spróbuj spędzić jeden dzień w mojej skórze, Bartek. Zobaczysz, co to znaczy prawdziwe zmęczenie, prawdziwa bezradność, spróbuj opiekować się Ingą. Nigdy tego nie robiłeś. Jak tylko dowiedziałeś się o jej chorobie, zniknąłeś.
— Aniu, proszę cię. Musimy znaleźć sposób, aby to wszystko działało, aby to wszystko zakończyć. Jak nie dla nas, to dla Ingi. Musimy współpracować, a nie się kłócić. Nie chcę zostawiać cię bez pieniędzy na opiekę nad Ingą, chociaż wiesz dobrze, że nie jest moim dzieckiem.
— Współpracować? Może wtedy, kiedy naprawdę zrozumiesz, co przeżywam. Na razie, Bartek, mam wrażenie, że jesteśmy z dwóch różnych planet.
— Nieprawda. Ty wiesz, że nie chcę twojej krzywdy. Zawsze ci pomagałem. Nie włączałaś mnie do swojego świata.
— No tak… Ty zawsze…
Rozłączyłam się, czując gniew i frustrację. Wiedziałam, że musimy porozmawiać, lecz każda taka rozmowa kończyła się kłótnią. Może kiedyś uda nam się znaleźć wspólny język. Na razie musiałam skupić się na tym, co mogłam kontrolować — na pracy i na opiece nad Ingą.
Zadzwoniłam do Bartka. Odebrał, ale milczał.
— Tak, dobrze, jutro wyślę ci papiery rozwodowe — oznajmiłam drżącym głosem.
— Dobrze — odpowiedział Bartek, jego głos był wyciszony, jakby z trudem tworzył słowa. — Ja określę swoje warunki co do Ingi.
— Chyba nie chcesz mi jej odebrać — odparłam sucho, próbując uspokoić skołatane serce.
— Nie. Nie chcę też, żeby czuła się gorsza od innych. Mimo że nie jestem jej ojcem, zrobię dla was, co w mojej mocy. Mój Andrzej zna fantastycznych psychologów od spraw autystycznych. Pomogą wam.
Cisza w słuchawce była ciężka, ale w jego słowach wyczułam szczerość i troskę. Mój Andrzej… Dziwnie to brzmiało w ustach mężczyzny. Jak się okazało, związek ze mną był tylko przykrywką. Bartek był gejem.
— Dziękuję, Bartek — powiedziałam z wdzięcznością. — To wiele dla mnie znaczy.
— Chcę, żeby Inga miała wszystko, czego potrzebuje — kontynuował. — Mimo naszych problemów jej dobro jest tutaj najistotniejsze.
— Zgadzam się. Chcę, żeby miała od ciebie duże wsparcie, jakiego potrzebuje. Ale musimy to zrobić razem, bez kłótni.
— Postaram się — odrzekł. W jego głosie słychać było spokój. — Musimy więc znaleźć odpowiedni sposób, by to wszystko działało. Dla niej.
— Tak, dla niej — powtórzyłam, chociaż tych lat spędzonych z nim nie zapomnę do końca życia. — I dla nas. Może nie jako para, ale jako ludzie, którzy troszczą się o to samo dziecko.
— Masz rację. Zrobimy to dla niej. Porozmawiam z Andrzejem i zorganizuję spotkanie z psychologami. Będę w kontakcie.
— Dziękuję, Bartek. To naprawdę wiele dla nas znaczy.
— Aniu, zawsze będę starał się wam pomóc. Jak tylko mogę, mimo że dałem wam w kość i mimo że nie jestem jej ojcem.
Rozłączyłam się, czując, że ta rozmowa stanowiła krok w dobrą stronę. Może pomimo różnic uda nam się znaleźć wspólny język i zapewnić Indze lepszą przyszłość.
Postanowienie pracy nad Kancelarią Miłości nabrało teraz dla mnie dodatkowego znaczenia — była to nie tylko moja praca, ale i symbol nadziei na lepsze jutro dla nas wszystkich.
***
Położyłam się w sypialni obok i usnęłam. Spałam twardo jak nigdy. Po raz pierwszy nic mi się nie śniło.
Rano obudził mnie radosny głos Ingi.
— Mamo, mamo, zobacz, co napisałam.
Powoli podniosłam się z łóżka, chociaż czułam jeszcze ciężar snu na sobie. Spojrzałam na córkę, która wydawała się wniebowzięta. Jej twarz promieniała szczęściem. W rękach trzymała poplamioną kartkę papieru. Z ciekawością sięgnęłam po nią i zobaczyłam tytuł: „Pozew sądowy”. Autorka Inga Brzeszczak.
Pozew sądowy
Sąd Okręgowy w Krynicy Morskiej
Ja, Inga Brzeszczak, mam 8 lat. Chciałabym napisać pozew do sądu.
Powód:
Chcę, żeby moi rodzice byli zawsze razem i żeby byli szczęśliwi razem.
Opis sytuacji:
Rodzice kłócą się bardzo często. Jest mi smutno. Nie chcę, żeby się kłócili. Tata myśli, że nie rozumiem, że nie jest moim prawdziwym ojcem, ale ja słyszę, jak mama do niego o tym mówi. Mimo to chcę, żeby byli razem ze sobą, bo do siebie pasują. Chcę, żeby byli rodziną. Ale wiem, że nie mogą. Widziałam, jak tata spotykał się z pewnym panem i jak się z nim obejmował.
Żądania:
Proszę, żeby rodzice przestali się kłócić i byli razem. Zawsze.
Dowody:
Zobaczyłam, jak się kłócą. I wiem, że to nie mój prawdziwy tata.
Zakończenie:
Dziękuję bardzo za wysłuchanie mojego pozwu. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Data: 04.07.2024
Podpis: Inga Brzeszczak
Uśmiechnęłam się do córki, widząc, jak poważnie na mnie patrzy.
— Inga, to wspaniałe! — powiedziałam z dumą.
To, co napisała w swoim pozwie… Serce zalała fala ciepła, bo te kilka napisanych przez nią słów dotyczyło mojej pracy. Słowa córki przypomniały mi, co było i jest naprawdę ważne, fakt, że pomimo wszystkich trudności miałyśmy siebie nawzajem, a to, jak przypuszczam, było dla nas najważniejsze.
— To jest piękne, Inga — dodałam po chwili, przytulając ją mocno. — Jesteś bardzo mądra. Twój pozew jest najlepszy na całym świecie.
Schowałam kartkę do specjalnej teczki, gdzie trzymałam wszystkie jej rysunki. Inga uśmiechnęła się szeroko, bo była dumna ze swojej pracy. Wiedziałam, że jeszcze przed nami wiele takich wyzwań, ale ten poranek dał mi radość. Z tego pozwu wynikało, że Inga miała w sobie mnóstwo miłości i siły. Tyle że wierzyłam, iż razem uda nam się zbudować lepszą przyszłość. Dlatego też postanowiłam jej opowiedzieć o moich rodzicach i jej wujkach, poinformować, że ich dzisiaj odwiedzimy.
— Inga, spójrz, jak pięknie to wymyśliłaś — powiedziałam, gdy poszłyśmy do kuchni i podałam jej kubek z mlekiem. — A teraz opowiem ci swoją historię.
— Dziękuję, mamo — odparła, biorąc kubek i pijąc mleko. — Chyba lubię pisać. Jaką historię?
Jej autyzm pomagał mi w wielu różnych sprawach. Dzięki niej byłam silna.
— Postanowiłam ci powiedzieć, że dzisiaj pojedziemy odwiedzić moją rodzinę.
— Ty masz rodzinę? — Czarne oczy mojej córki wpatrzyły się we mnie, pełne zdziwienia.
— Tak, mam. Rodziców i czterech braci.
Inga spojrzała na mnie z ciekawością.
— Czy są tak dobrzy jak ty, mamo?
— Oczywiście, kochanie. — Popatrzyłam na nią z uwagą. — Tylko na początku może być trochę dziwnie, bo nie widzieliśmy się bardzo długo.
— To znaczy, że mam babcię i dziadka? I wujków? — Inga klasnęła w dłonie z radością.
Uśmiechnęłam się.
— Tak. Masz. I to aż czterech wujków.
— I wszyscy tutaj mieszkają?
— Tak.
— Ale fajowo. I dzisiaj ich zobaczę?
— Tak.
Inga ubrała się, zjadła śniadanie w dość szybkim jak na nią tempie, po czym się umyła. Popatrzyła na mnie, gdy dopijałam kawę.
— Mamo…
— Słucham, skarbie.
— A kupisz mi psa?
— Wiesz, że pies to obowiązek?
— Wiem, będę go karmić, wychodzić z nim na spacer i go kąpać.
— Zastanowię się. Wiesz, że psiak to nie zabawka…
— Wiem. A kiedy pojedziemy do babci i dziadka?
— Niedługo.
***
Dom moich rodziców znajdował się kwadrans spacerkiem po plaży dalej. Szłyśmy powoli. Dzień był jasny. Pogodny. Bez ani jednej chmurki. Słońce turlało się po niebie to tu, to tam.
Już go widziałam. Dom był biały, położony wśród zieleni sosen, z żółtym dachem. Szeroka weranda, na której stał duży stół, gdzie można było zjeść posiłki w ciągu całej doby, zapraszały do wejścia. Zauważyłam, że przemalowali drewniane okiennice na niebiesko.
Stanęłam przy tylnych drzwiach. Zapukałam kilka razy. Zaszczekał pies. Za chwilę stanął w drzwiach ojciec. Trzymał w rękach szklankę z kawą i na mój widok upuścił ją z wrażenia.
— To ty? — zapytał, nie mogąc uwierzyć.
— Tak, tato, to ja — odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko. — Wróciłam.
Ojciec wyciągnął ręce, a w jego oczach pojawiły się łzy radości.
— Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś! Wejdź, kochanie, wejdź!
Gdy weszłam do środka, wpadłam w ramiona mojej mamy. Jej ciepły uścisk i zapach lawendy natychmiast przeniosły mnie do czasów dzieciństwa.
— Córko moja, jak dobrze cię widzieć! — powiedziała, ocierając łzy. — Nie mogłam się doczekać tego dnia.
Usiedliśmy razem przy dużym stole na werandzie. Mama nalała nam wszystkim herbaty, a ojciec przyniósł ciasto, które upiekła.
— Jak się masz, kochanie? — zapytał ojciec. — Jak sobie radzisz?
— Dobrze, tato. Trochę zmęczona po podróży życiowej. Ale cieszę się, że jestem z wami.
Ojciec spojrzał na mnie uważnie.
— Czemu uciekłaś? Co się stało? — zapytał delikatnie, a ja poczułam, że muszę opowiedzieć im całą historię.
Westchnęłam głęboko, zbierając myśli.
— To dłuższa historia… — zaczęłam. — Waldek zniknął, a ja byłam w szoku. Potem… stało się coś okropnego. Zostałam zgwałcona. Po studiach byłam zagubiona.
Rodzice patrzyli na mnie, wstrzymując oddech, przerażeni.
— To było więcej, niż mogłam znieść, więc uciekłam. Nie dałam znaku życia, bo… po prostu chciałam uciec od wszystkiego i wszystkich. Potem pojawiła się Inga i Bartek. Z Bartkiem wzięłam ślub, ale okazało się, że był gejem. Ślub był tylko przykrywką.
Zobaczyłam smutek i zrozumienie w ich oczach.
— Kiedy Inga miała trzy lata, okazało się, że jest autystycznym dzieckiem. Ma wszystkie objawy autyzmu. Psycholog stwierdził, że cechuje ją brak kontaktu wzrokowego, trudności w komunikacji i powtarzalne zachowania.
Mama westchnęła, głaszcząc mnie po dłoni.
— To musiało być dla ciebie bardzo trudne.
— Było, ale walczyłam. Szukałam najlepszych terapii, specjalistów, wszystkiego, co mogłoby jej pomóc. Teraz jest lepiej, ale zawsze jest trochę trudniej.
Ojciec pokiwał głową, ocierając łzy.
— Jesteś niesamowicie silna, córko. Jesteśmy z ciebie dumni.
Zaczęliśmy rozmawiać o innych sprawach, wspominając stare czasy i dzieląc się nowymi historiami. Dzień mijał szybko, wypełniony śmiechem, miłością i ciepłem rodzinnego domu. Inga przywarła do mamy, mama ją tuliła i głaskała po głowie.
— Babcia, moja babcia i dziadek.
— Tak. Teraz masz nas i wujków.
— Fajnie.
Uśmiechnęłam się. Wreszcie poczułam spokój i żałowałam tych straconych lat.
— Teraz będzie ci łatwiej, Aniu. Masz nas. Masz wsparcie rodziny. — Moja mama popatrzyła na mnie łagodnie. — Damy radę.
— Dzięki.
Od rodziców wróciłyśmy bardzo późno.
Rozdział II
Inga miała osiem lat. Była drobną dziewczynką o jasnej cerze i dużych, niebieskich oczach, które często błądziły gdzieś daleko, jakby obserwowały świat z zupełnie innej perspektywy. Jej włosy były długie, proste i w kolorze miodowego blondu, często splecione w dwa luźne warkocze. Ubierała się zwykle w wygodne ubrania, często w pastelowych kolorach, które lubi najbardziej.
Moja córka to cicha i wrażliwa dziewczynka, która często unikała kontaktu wzrokowego i wolała bawić się sama. Uwielbiała układać puzzle i rysować, szczególnie interesowały ją różne wzory i geometryczne kształty. Miała swoją rutynę, która dawała jej poczucie bezpieczeństwa i komfortu. Czasem trudno jej było wyrazić swoje emocje słowami, ale jej twarz mówiła wiele — od delikatnego uśmiechu po zaniepokojenie.
Zaprowadzałam ją teraz codziennie do swoich rodziców. Babcia Basia i dziadek Józef czekali z niecierpliwością.
— Inga, zobacz, jesteśmy u babci i dziadka! — powiedziałam, uśmiechając się do córki.
Inga chętnie patrzyła w stronę ich domu, trzymając mocno małego misia, swoją ulubioną przytulankę.
— Witajcie, kochane! — zawołała moja mama, podchodząc, aby przywitać się z wnuczką.
— Cześć, Inga! Mamy dla ciebie niespodziankę w ogrodzie. Chcesz zobaczyć? — zapytał mój ojciec.
Inga patrzyła na dziadka sceptycznie, ale kiwnęła głową. Zachęciłam ją łagodnym uśmiechem.
— Idź, kochanie, dziadek ma coś specjalnego dla ciebie.
Dziadek Józef zaprowadził małą do ogrodu, gdzie czekała na nią huśtawka i niewielki domek do zabawy.
— Co powiesz? Podoba ci się?
Inga dotknęła huśtawki i lekko się uśmiechnęła. Przyglądałam się z boku, ciesząc się, że córka powoli zaczyna się otwierać.
— No to ja was zostawiam. Inga, będę tęsknić. Wrócę po ciebie. Baw się dobrze z babcią i dziadkiem.
Inga spojrzała na mnie nieco zmartwiona, ale uścisk dał jej poczucie bezpieczeństwa. Udałam się do siebie, a ona została z dziadkami.
— Ingo, mam dla ciebie pyszne ciasteczka. Chcesz spróbować? — zapytała ją babcia.
Dziewczynka niepewnie podeszła do stołu i popatrzyła na ciasteczka. Babcia spokojnie podała jej jedno.
Inga wzięła ciasteczko, po czym delikatnie je skubała. Babcia i dziadek obserwowali ją z nadzieją, że każdy dzień stanie się początkiem czegoś pięknego.
***
Przez kolejne spotkania budowały się relacje pomiędzy Ingą, moimi rodzicami a mną. Zaprowadziłam ją do nich w sobotę. Moja mama popatrzyła na mnie z miłością.
— Może Inga zostanie u nas na tydzień? A ty odpoczniesz.
— Dobrze, spróbujemy.
Zostawiłam Ingę u nich, a sama poszłam odpocząć. Miałam trochę czasu dla siebie. Postanowiłam dokończyć pozwy i książkę.
***
Inga obudziła się w nowym miejscu, ale widok przytulanki dał jej poczucie bezpieczeństwa. Babcia Basia przygotowywała śniadanie, a dziadek Józef czytał gazetę.
— Dzień dobry, Ingo. Jak się masz? — Babcia zauważyła dziewczynkę, jak wychodziła z pokoju.
— Dobrze — odpowiedziała Inga.
— Co powiesz na spacer po ogrodzie po śniadaniu? — zapytał dziadek.
Inga nie odpowiadała, ale jej cichy uśmiech sugerował, że jest zainteresowana. Po śniadaniu wyszli na spacer. Dziadek pokazywał jej kwiaty i drzewa, opowiadając ciekawe historie.
— Widzisz ten duży dąb? Posadziliśmy go, kiedy twoja mama była mała — wyjaśnił.
Inga popatrzyła na drzewo z zainteresowaniem, dotykając jego kory.
— Duże — podsumowała.
— Tak, i bardzo silne. Jak ty, Ingo. — Mężczyzna uśmiechnął się do niej. Inga spojrzała na niego rezolutnie.
— Ale moja mama jest jeszcze silniejsza.
***
Przez kolejne dni babcia i dziadek starali się, aby Inga czuła się jak najbardziej komfortowo. Spędzali czas na rysowaniu, czytaniu książek i spacerach. Inga zaczynała otwierać się coraz bardziej.
W niedzielę moja mama i Inga piekły ciasteczka w kuchni. Inga uwielbia mieszać składniki.
— Jesteś świetną pomocnicą, Ingo. A jakie lubisz ciasteczka najbardziej?
— Czekoladowe.
— To zrobimy więcej czekoladowych! — rzuciła, spoglądając na wnuczkę rezolutnie.
— A może oprócz czekoladowych spróbujemy zrobić inne smaki? — zapytała Inga z uśmiechem.
— Oczywiście! Jakich smaków chciałabyś spróbować?
— Wszystkie!
— Wszystkie? To mamy dużo pracy przed sobą! — zaśmiała się babcia Basia.
I tak wraz z Ingą przez cały dzień piekły różne rodzaje ciasteczek: czekoladowe, orzechowe, marchewkowe i z dżemem. Każdy kęs był prawdziwą przyjemnością!
W poniedziałek dziadek Józef pokazał Indze, jak budować modele z drewna. Inga z zaciekawieniem obserwowała każdy krok.
— Chcesz spróbować? To jest proste narzędzie, ale musisz być ostrożna.
— Tak — odpowiedziała.
Dziadek z uśmiechem pomagał Indze. Warsztat mojego ojca pachnie drewnem i farbą, a na półkach stoją różne modele statków i samochodów. Tłumaczył wnuczce, jak trzymać narzędzia i jak precyzyjnie ciąć drewno. Inga z zapartym tchem śledziła każdy jego ruch.
— Najpierw narysujemy wzór na drewnie… — poinformował.
— A potem wyciąć? — upewniła się Inga.
— Dokładnie tak — odpowiedział dziadek z dumą.
Po kilku godzinach pracy dziewczynka z dumą pokazała babci swoje pierwsze dzieło — mały, drewniany domek.
— To niesamowite! — zachwyciła się babcia Basia. — Jesteśmy z ciebie bardzo dumni.
— Dziękuję, babciu — odpowiedziała Inga z uśmiechem.
***
Był słoneczny, letni dzień, gdy ośmioletnia Inga spędzała czas z dziadkami nad morzem. Inga była autystyczną dziewczynką, ale jej wyjątkowy sposób postrzegania świata sprawia, że każdy dzień z nią okazuje się pełen niespodzianek i radości. Dzień zaczął się wcześnie rano, gdy moja córka zbudziła się ze śmiechem, gotowa na nowe przygody. Dziadkowie już przygotowali dla niej ulubione śniadanie — naleśniki z jagodami. Patrząc na jej szeroki uśmiech, zauważyli, że staje się ona coraz bardziej otwarta i spontaniczna.
Po śniadaniu wszyscy udali się na plażę. Inga uwielbia zbierać muszelki i kamienie. Dziadek Józef pokazał jej, jak znaleźć te najbardziej wyjątkowe. Dziewczynka z wielką koncentracją przeszukiwała piasek, a moi rodzice zauważyli, że już potrafi skupić się na zadaniu znacznie dłużej niż wcześniej.
Razem z babcią Basią budowała zamki z piasku. Babcia zauważyła, że Inga stała się teraz bardziej precyzyjna w swoich działaniach, tworząc piękne detale w swoich budowlach. To ogromny postęp — jeszcze rok temu szybko traciła zainteresowanie takimi zadaniami.
Po intensywnym poranku wszyscy wracają do domku nad morzem na lunch. Babcia przygotowała lekkie, zdrowe przekąski, które Inga chwytała z radością. Podczas posiłku opowiadała o swoich znaleziskach, a dziadkowie zwrócili uwagę, że jej umiejętności komunikacyjne znacznie się poprawiły.
Po lunchu dziadek Józef przygotował niespodziankę — mały warsztat, gdzie razem z wnuczką zbudują model statku. Mój ojciec cierpliwie tłumaczył każdy krok, a Inga z wielkim zaangażowaniem wykonywała swoje zadania. Dziadkowie byli pełni podziwu dla jej koncentracji i precyzji. Wieczorem wszyscy siedli na tarasie, obserwując zachód słońca. Moja matka czytała Indze jej ulubioną książkę, a przytulona do niej dziewczynka z radością słuchała.
Opiekunowie z dumą obserwowali postępy Ingi. Jej otwartość na nowe doświadczenia, lepsza komunikacja i umiejętność dłuższego skupienia uwagi stanowiły wyraźne oznaki rozwoju. Ten dzień nad morzem był pełen radości, miłości i nowych odkryć — zarówno dla Ingi, jak i jej dziadków.
***
Ja zaś przygotowywałam pismo za pismem. Spotkałam się z paroma nowymi klientami, rozkręcając interes. Każdy dzień w Kancelarii Miłości jest pełen wyzwań i emocji w tej starszej czy nowszej wersji. Zaczynam dzień od kawy i przeglądu listy zadań. Dzisiejszy dzień zapowiadał się intensywnie — kilka spotkań z nowymi klientami i sporo pism do przygotowania.
Godzina ósma trzydzieści — pierwsze spotkanie w nowym miejscu z nowymi klientami. Przybyła młoda para, która potrzebuje pomocy w rozwiązaniu pewnych nieporozumień. To ich pierwsza wizyta w kancelarii, więc zaczęliśmy od wprowadzenia i zrozumienia ich sytuacji. Podczas rozmowy zauważyłam, że klienci byli nieco zdenerwowani, ale z każdą minutą otwierali się coraz bardziej. Opowiadałam im o technikach komunikacji i zaproponowałam kilka narzędzi, które mogą im pomóc w codziennym życiu. Po spotkaniu para wyszła z uśmiechem, co było dla mnie największą nagrodą.
Godzina dziesiąta — przyszła klientka. To kobieta, która chciała złożyć wniosek rozwodowy. Sprawa była skomplikowana, ponieważ w grę wchodziła opieka nad dziećmi oraz podział majątku. Rozmawiałyśmy o jej oczekiwaniach i priorytetach, a następnie zaczęłyśmy przygotowywać odpowiednie dokumenty.
Ta rozmowa okazała się trudna, gdyż klientka była emocjonalnie zaangażowana, ale udało mi się zachować profesjonalizm i dać jej wsparcie, jakiego potrzebowała.
— Dzień dobry. Proszę usiąść i poczuć się swobodnie. Jak mogę pani pomóc? — odezwałam się chwilę po jej przybyciu.
— Chciałabym złożyć wniosek rozwodowy, ale nie wiem, od czego zacząć. Mam dwoje dzieci i nie chcę ich skrzywdzić.
Klientka nie patrzyła mi prosto w twarz, tylko miała spuszczony wzrok, jakby się kogoś bała. Kobieta miała około czterdziestu lat, była średniego wzrostu, z delikatnie falującymi, ciemnymi włosami, spiętymi w luźny kok. Miała na sobie prostą, elegancką sukienkę, która podkreślała jej smukłą sylwetkę. Twarz nowo przybyłej wyrażała zmęczenie i niepokój, a oczy były lekko zaczerwienione, jak gdyby niedawno płakała. Kiedy usiadła, jej postawa była zgarbiona, a wzrok spuszczony, jakby bała się nawiązać kontakt wzrokowy. Można ją było określić jako osobę wrażliwą i niepewną. Wyraźnie dostrzegłam, że przechodzi przez bardzo trudny okres w swoim życiu, co sprawiało, że jej reakcje były pełne emocji i lęku.
— Rozumiem, to bardzo trudna sytuacja. Może zaczniemy od omówienia pani priorytetów i oczekiwań? Czy chciałaby pani podjąć próbę mediacji, czy jest pani zdecydowana na rozwód?
— Chciałabym, żeby dzieci były jak najmniej zranione. Myślę, że mediacja może być dobrym krokiem, ale nie jestem pewna, czy to zadziała — odparła pani A.S.
— Mediacja może być skutecznym narzędziem, ale jeśli pani czuje, że decyzja o rozwodzie jest nieodwracalna, możemy przygotować odpowiednie dokumenty. Ważne jest, abyśmy wspólnie ustaliły, co jest dla pani najważniejsze w tej sytuacji — powiedziałam, chociaż w niektórych sytuacjach jest to jedno z trudnych wyjść.
— Chcę, żeby dzieci miały stabilność i żeby nie musiały wybierać między nami — odpowiedziała klientka.
— Rozumiem. Przeanalizujemy możliwe opcje opieki nad dziećmi i podziału majątku. Proszę mi powiedzieć, jak wyglądała pani sytuacja finansowa przed małżeństwem i w trakcie. To pozwoli nam lepiej zrozumieć, jak podzielić majątek.
— Przed małżeństwem pracowałam jako nauczycielka, ale w trakcie małżeństwa zrezygnowałam z pracy, żeby zająć się dziećmi. — Pani A.S. spojrzała na mnie niespokojnie.
— To ważna informacja. Pani wkład w opiekę nad dziećmi i domem jest tak samo ważny jak wkład finansowy. Przygotujemy dokumenty, które uwzględnią wszystkie te aspekty — podsumowałam cicho.
Po rozmowie przystąpiłyśmy do przygotowywania dokumentów. Klientka była emocjonalnie zaangażowana, lecz udało mi się zachować profesjonalizm i dać jej wsparcie, jakiego potrzebowała.
Pani A.S. była matką dwojga dzieci i obecnie mieszkała z mężem, który często nadużywał alkoholu i stosował przemoc fizyczną wobec domowników. Przemoc miała miejsce często, i to zarówno w obecności dzieci, jak i wobec nich. Klientka zgłaszała takie sytuacje na policję i posiadała dokumenty potwierdzające przemoc domową, takie jak raporty policyjne i medyczne. Te dokumenty będą kluczowe w procesie rozwodowym, w kontekście uzyskania rozwodu i w walce o opiekę nad dziećmi.
Mąż klientki często wracał do domu pijany i stawał się agresywny. Opisywała, że bicie ma miejsce przynajmniej kilka razy w tygodniu, a czasem nawet codziennie w danym tygodniu. Dzieci były świadkami tych zdarzeń i same również doświadczały przemocy fizycznej.
Klientka była bardzo zestresowana, wręcz przerażona, co ukazywało jej zachowanie i mowa ciała. Unikała kontaktu wzrokowego, jej głos drżał, a dłonie się trzęsły. Bez trudu dało się zauważyć, że jest w stanie stałego lęku i niepewności. Często płakała, jej mowa była niespójna, a emocje bardzo intensywne. Dokumentacja obejmowała zdjęcia obrażeń, raporty z interwencji policji oraz zaświadczenia lekarskie dotyczące obrażeń. Pozwoliłam jej na swobodną wypowiedź o jej problemach. Poskutkowało.
O dwunastej zrobiłam sobie przerwę na lunch. Krótka przerwa pozwoliła mi się zregenerować duchowo. Poćwiczyłam w tym czasie jogę, następnie zjadłam lekki posiłek, napiłam się kawy i przygotowywałam do dalszej pracy.
O czternastej byłam umówiona na kolejne spotkanie. Drzwi otworzyła młoda, jak się okazało, dwudziestoośmioletnia kobieta. Opowiedziała swoją pełną bólu historię. Jej zagmatwane losy wydały mi się czymś strasznym. Urodziła dziecko w wieku osiemnastu lat. Pomimo jej protestów rodzice zabrali je i oddali do okna życia. Był to dla niej ogromny cios, który odcisnął piętno na całym jej życiu. Ostatnio znalazła wszystkie dane o swoim synku, ponieważ tak jak ja została prawniczką, lecz sama nie mogła działać w tej sprawie. Jej wygląd i mowa ciała zdradzały ogromne emocje, jakby była na skraju wytrzymałości. Klientka miała długie, brązowe, lekko falowane, zebrane w prosty kucyk. Oczy zielone, z wyraźnymi śladami zmęczenia i smutku. Ubranie casualowe i schludne; miała na sobie dżinsy i bluzkę w pastelowych kolorach. Choć starała się wyglądać na pewną siebie, jej zgarbiona postawa i drżące ręce zdradzały stres.
Zdesperowana i zdeterminowana, postanowiła zostać prawniczką, aby móc kiedyś odzyskać swoje dziecko. Ostatnio, dzięki swojej pracy prawniczej, znalazła wszystkie dane dotyczące jej synka, lecz sama nie mogła w tej sprawie działać z powodu konfliktu interesów.
— Otwierałam drzwi z nadzieją, że ktoś pomoże mi wreszcie odzyskać mojego synka. Urodziłam go, gdy miałam osiemnaście lat. Moi rodzice oddali go do okna życia, mimo że błagałam ich, żeby tego nie robili. Całe życie próbowałam się z tym pogodzić, ale nie mogę. Pomoże mi pani?
— Spróbuję — odpowiedziałam krótko. — Musi mi pani podać więcej szczegółów. To musiało być dla pani strasznie trudne. Jak udało się pani znaleźć dane o swoim synku? — Spojrzałam na nią uważnie.
— Znalazłam wszystkie dane dotyczące mojego syna. Wiem, gdzie jest i w jakich warunkach żyje. Chciałabym nawiązać z nim kontakt, ale nie wiem, od czego zacząć. Boję się, że zostanę odrzucona, że może już mnie nie potrzebuje.
— To bardzo trudna sytuacja i rozumiem pani obawy. Kiedy znalazła pani te informacje? — Uzupełniałam informacje, wpisując je do komputera.
Wszystkie historie, które opowiadali ludzie, były bardzo smutne i zawsze się nimi przejmowałam bardziej niż swoją.
— Znalazłam je kilka miesięcy temu, ale nie miałam odwagi nic zrobić. Pracuję nad tym, żeby się do tego przygotować, jednak potrzebuję pomocy. Nie wiem, jakie kroki prawne powinnam podjąć — wyjaśniła.
— Rozumiem. W takim razie musimy przeanalizować pani sytuację prawną, zebrać wszystkie dokumenty i dowody, a następnie opracować strategię działania. Czy ma już pani skompletowane wszystkie potrzebne dokumenty? I wsparcie emocjonalne w tej trudnej sytuacji?
— Tak, mam dokumenty. Ale czuję się bardzo samotna. Moja rodzina mnie nie wspiera, a przyjaciele nie do końca rozumieją, przez co przechodzę. — Pani Antonina spojrzała na mnie z poważną miną. — Ale ja go chcę odzyskać, chociaż na parę chwil. Jestem chora na raka. Nie wiem, ile dni mi zostało do końca. Mam wszystkie dokumenty adopcyjne, w tym decyzję sądu. Znalazłam także informacje o miejscu zamieszkania mojego syna i o rodzinie, która go adoptowała — ciągnęła dalej.
Podałam jej szklankę wody, wypiła duszkiem i poprosiła o kolejną.
— To bardzo dobrze, że ma pani te dokumenty. Będą one kluczowe w naszej strategii. Czy próbowała już pani nawiązać kontakt z tą rodziną w jakikolwiek sposób? Może przez list albo e-mail?
— Nie, jeszcze nie próbowałam. Boję się, jak zareagują. Nie wiem, jak do tego podejść, żeby nie wywołać negatywnych emocji — odrzekła po chwili ciszy.
— Rozumiem pani obawy. To bardzo delikatna sytuacja. Być może warto zacząć od napisania listu, w którym delikatnie opisze pani swoją historię i wyrazi chęć nawiązania kontaktu. Mogę pomóc w sformułowaniu takiego listu. — Uśmiechnęłam się do niej.
— To dobry pomysł. Chciałabym, żeby ten list był jak najbardziej empatyczny i delikatny. Ale co, jeśli nie odpowiedzą lub odpowiedzą negatywnie? — Zadrżała na samą myśl.
— To jest ryzyko, z którym musimy się liczyć. Ważne jest, żeby była pani przygotowana na różne scenariusze. W przypadku negatywnej odpowiedzi możemy rozważyć dalsze kroki prawne. Czy ma pani kogoś, kto mógłby wspierać panią emocjonalnie w trakcie tego procesu? Może jakiś terapeuta? — Spojrzałam na nią uważniej.
Zawahała się.
— Niestety, nie mam terapeuty. Ale myślę, że to dobry pomysł, żeby poszukać wsparcia psychologicznego. Może mogłaby mi pani kogoś polecić? — odpowiedziała cicho.
— Oczywiście, warto poszukać terapeuty, który pomoże przejść przez ten trudny okres. Może pani znaleźć specjalistę na stronie Twój Psycholog. Proszę pamiętać, że pani zdrowie psychiczne jest równie ważne jak prawne aspekty tej sprawy.
— Dziękuję, na pewno to zrobię. A co z tym listem? Możemy go teraz przygotować?
— Teraz napiszę list i za chwilę go pani przeczyta. Zacznijmy od tego… Jakie główne wątki chciałaby pani zawrzeć w swoim liście do rodziny adopcyjnej? Może pragnie pani opisać swoją historię, swoje uczucia i nadzieje na przyszłość?
— Tak, chciałabym napisać o tym, jak bardzo tęsknię za swoim synem i jak bardzo chciałabym go chociaż raz zobaczyć. Chcę też, żeby wiedzieli, że nie chcę burzyć jego życia, tylko mieć szansę go poznać. — Antonina wytarła łzy spływające po policzkach.
— Świetnie, to dobry punkt wyjścia. Zaczniemy od wprowadzenia, w którym pani się przedstawi i opisze swoje intencje. Następnie przejdziemy do opisu pani historii i uczuć. Na końcu wyrazi pani prośbę o nawiązanie kontaktu. Czy taki plan pani odpowiada?
— Tak, to brzmi dobrze. Dziękuję za pomoc.
Gdy pisałam list, trwała cisza, klientka patrzyła przez okno. Morze spokojnie falowało. Fale przypływały i odpływały.
Szanowni Państwo,
Mam na imię Antonina i piszę do Państwa z ogromnym szacunkiem i nadzieją na możliwość nawiązania kontaktu. Jestem matką biologiczną [imię syna], który został oddany do adopcji zaraz po narodzinach. Byłam wtedy bardzo młoda, a decyzja ta została podjęta przez moich rodziców mimo moich protestów.
Przez wszystkie te lata nie było dnia, w którym nie myślałabym o moim synu. Zdecydowałam się zostać prawniczką, aby w przyszłości móc go odnaleźć i nawiązać z nim kontakt. Niedawno udało mi się znaleźć informacje na temat jego obecnego miejsca zamieszkania i rodziny adopcyjnej, co skłoniło mnie do napisania tego listu.
Piszę do Państwa z głęboką nadzieją na możliwość spotkania lub chociaż wymiany kilku słów z moim synem. Jestem ciężko chora na raka i nie wiem, ile czasu mi jeszcze zostało. Moim największym marzeniem jest móc go zobaczyć i poznać, choćby na chwilę.
Nie chcę w żaden sposób zakłócać jego życia ani burzyć jego stabilizacji. Rozumiem, że to może być trudne i stresujące zarówno dla Państwa, jak i dla mojego syna. Dlatego proszę o rozważenie mojej prośby i możliwość nawiązania kontaktu w sposób, który będzie dla Państwa najwygodniejszy.
Jestem gotowa uszanować każdą decyzję, jaką Państwo podejmą, i z góry dziękuję za zrozumienie i empatię w tej trudnej dla mnie chwili.
Z wyrazami szacunku
[Imię i nazwisko]
Przeczytałam list klientce na głos.
— Może być?
— Tak, taki list mi bardzo odpowiada. Czy możemy go dzisiaj wysłać? Przepiszę go własnoręcznie i przekażę go Pani do nadania.
— Tak.
— Dziękuję, będziemy w kontakcie.
— Oczywiście.
Z kolejnymi klientami byłam umówiona na następny dzień o jedenastej. Rano zadzwoniłam do rodziców, aby zapytać, jak czuje się Inga.
— Bawi się świetnie. Właśnie z dziadkiem robią domek na drzewie — odpowiedziała mi mama.
Uśmiechnęłam się. Może Inga otworzy się bardziej.
Zjadłam szybkie śniadanie połączone z obiadem. Wypiłam kawę bez cukru. Zeszłam na dół do kancelarii. Dobrze, że mam ją we własnym domu i nie muszę nigdzie jeździć.
Myślałam o tej młodej parze, z którą miałam spotkać się tego dnia. Klienci planowali przedślubne porozumienie. Podejście do tego typu spotkań jest inne niż w przypadku rozwodów — chodzi o budowanie fundamentów na przyszłość. Kiedy przyszli, rozmawialiśmy o ich oczekiwaniach i wspólnie ustalaliśmy warunki porozumienia. Po wszystkim wyszli zadowoleni, co dało mi dużą satysfakcję.
— Dzień dobry! Bardzo się cieszę, że zdecydowali się Państwo na przedślubne porozumienie. To naprawdę świetny krok w budowaniu państwa wspólnej przyszłości. Jakie są główne oczekiwania względem tego porozumienia?
— Dzień dobry! Chcemy omówić kwestie finansowe, podział obowiązków domowych, a także nasze plany dotyczące przyszłości, takie jak posiadanie dzieci — zaczął pan Aleks.
Pan Aleks okazał się wysoki. Miał około stu dziewięćdziesięciu centymetrów wzrostu. Szczupły, ale umięśniony, co wskazywało na to, że dba o swoją kondycję fizyczną. Miał krótkie, ciemne włosy i modną fryzurę. Jego oczy były jasnozielone, co stanowiło dość unikalną cechę i przyciągało uwagę. Podobnie jak wyrazista twarz z mocno zarysowaną szczęką i lekkim zarostem, który dodawał mu charakteru. Ubrał się elegancko, preferując styl casual. Dowiedziałam się później, że często można go zobaczyć w dobrze skrojonych marynarkach i koszulach.
Dało się zauważyć, że mężczyzna był bardzo empatyczny, potrafił wsłuchać się w problemy innych i udzielić wsparcia. Dysponował szeroką wiedzą w różnych dziedzinach, co czyniło go rozmówcą na wysokim poziomie. Kiedy podejmował decyzje, był pewny siebie i wiedział, czego chce. Wkładał całe serce w to, co robił. Zrozumiałam, że czy to w pracy, czy w relacjach międzyludzkich, zawsze daje z siebie sto procent, jest osobą pozytywnie nastawioną do życia, która zawsze widzi szklankę do połowy pełną i stara się motywować innych do myślenia w ten sam sposób.
— Świetnie! To bardzo ważne tematy. Zacznijmy może od kwestii finansowych. Jakie mają państwo podejście do wspólnego budżetu? Czy w planach jest jedno wspólne konto, czy może każde z państwa woli mieć swoje konto osobiste? — powiedziałam, starając się wyrazić się jasno.
Pani Ala również była wysoka, miała około stu siedemdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu. Była też umięśniona, co sugerowało regularne uprawianie sportu i dbałość o kondycję fizyczną. Miała długie, kasztanowe włosy, upięte w elegancki kok. Intensywnie niebieskie, pełne blasku oczy przyciągały uwagę otoczenia i dodawały jej uroku. Panią Alę charakteryzowały delikatne rysy, a zarazem wyraziste kości policzkowe i pełne usta. Jak się później dowiedziałam, zazwyczaj ubierała się w stylowy, ale wygodny sposób, preferując sportowe i casualowe ubrania, które podkreślały jej sylwetkę.
Widziałam, że klientka jest bardzo towarzyska i łatwo nawiązuje kontakty z innymi ludźmi. To dusza towarzystwa, która potrafi rozładować napiętą atmosferę. Miała silne ambicje zawodowe i osobiste, zawsze dążyła do osiągnięcia swoich celów. Jednakże umiałą wczuć się w sytuację innych osób i udzielić im wsparcia. Doskonała słuchaczka… Kiedy postawiła sobie cel, dążyła do jego osiągnięcia z determinacją i wytrwałością. Pani Ala okazała się także osobą pełną pozytywnej energii i optymizmu, co zarażało innych wokół niej. Zdawała się zawsze widzieć jasną stronę każdej sytuacji.
Zdecydowali się na ślub i chcieli upewnić się, że wszystkie kluczowe kwestie w ich związku zostaną jasno omówione i ustalone przed ceremonią. Relacja tych dwojga była pełna zaufania i wzajemnego szacunku, co dało się łatwo zauważyć w ich podejściu do przedślubnego porozumienia. W trakcie rozmowy para była bardzo otwarta i chętna do współpracy. Zauważyłam, że oboje są bardzo zaangażowani w budowanie wspólnej przyszłości i mają podobne wartości oraz cele życiowe. Ich relacja wydała mi się po prostu bardzo harmonijna i oparta na wzajemnym wsparciu.
Przedślubne porozumienie to nie tylko dokument prawny, ale także ważny element budowania zdrowej relacji. Otwarta komunikacja na temat finansów, obowiązków domowych i planów na przyszłość pomaga wzmocnić zaufanie i poczucie bezpieczeństwa w związku. Dzięki takim rozmowom para może lepiej zrozumieć nawzajem swoje potrzeby i oczekiwania, co jest kluczowe dla długotrwałego i szczęśliwego małżeństwa.
— Państwa podejście jest naprawdę inspirujące. Cieszę się, że państwo podchodzą do tego tematu z taką otwartością i zaangażowaniem. Z pewnością pomoże to zbudować silne fundamenty na przyszłość. A teraz porozmawiajmy o podziale obowiązków domowych. Jakie mają państwo preferencje w tym zakresie?
— Chcemy, aby podział obowiązków był sprawiedliwy i oparty na naszych możliwościach oraz preferencjach. Myślimy o tym, aby na bieżąco omawiać, kto co zrobi, aby nikt nie czuł się przeciążony — powiedział Aleks.
— To świetne podejście! Elastyczność i komunikacja są kluczowe — podkreśliłam szczerze. — Na koniec porozmawiajmy o planach dotyczących dzieci. Czy mają już państwo jakieś wspólne wizje na ten temat?
— Tak, chcielibyśmy mieć dzieci, ale jeszcze nie jesteśmy pewni, kiedy byłby na to najlepszy czas. Pragniemy, aby to były przemyślane decyzje, zgodne z naszymi planami zawodowymi i osobistymi — odrzekł Aleks.
— To bardzo mądre podejście. Ważne jest, aby wszystkie decyzje były dobrze przemyślane i zgodne z państwa wspólnymi celami. Jestem pewna, że uda się państwu stworzyć razem wspaniałą przyszłość.
Po zakończeniu spotkania para była zadowolona z omówionych kwestii i ustalonych warunków porozumienia. Uśmiech na ich twarzach i poczucie spokoju, jakie od nich emanowało, były dla mnie źródłem dużej satysfakcji. Dzięki takiemu podejściu para zyskała pewność, że ich przyszłość jest dobrze zaplanowana i oparta na solidnych fundamentach, co z pewnością wpłynie pozytywnie na ich relację.
***
W środę, z samego rana, wyruszyłam do rodziców. Pogoda jest w sam raz — ani za ciepło, ani za zimno, idealnie na poranną podróż. Po drodze zatrzymałam się, aby zrobić zakupy dla Ingi. Lista jest dość krótka, ale zawiera wszystko, czego potrzebuje na najbliższe dni. Później, nie zapominając o tradycji, kupiłam ciasto dla nas wszystkich — coś słodkiego do popołudniowej kawy, którą również dodaję do zakupów.
Gdy dotarłam do domu rodziców, już od drzwi przywitał mnie Ares, nasz ukochany pies. Ogon energicznie machał w prawo i w lewo, a w oczach lśniła radość z mojego przyjazdu. Pochyliłam się, aby pogłaskać go po grzbiecie, a on podskoczył w górę, próbując polizać mnie po twarzy. W tle rozległ się głos mamy, która zawołała z kuchni:
— Cześć, kochanie! Wejdź, zaraz zrobimy kawę!
Weszłam do kuchni, kładąc zakupy na stole. Mama już przygotowywała filiżanki, a tata siedział przy stole, przeglądając poranną gazetę. Inga podała pokrojone ciasto. Atmosfera była ciepła i rodzinna, a zapach świeżo zaparzonej kawy wypełniał cały dom.
Wszyscy mieliśmy uśmiechy na twarzach, ciesząc się z bycia razem. Matka podała mi kubek gorącej kawy, a ja usiadłam przy stole, czując, jak spływa na mnie spokój i ciepło domowego ogniska.
— Świetnie, że jesteś — powiedział ojciec, odkładając gazetę i patrząc na mnie z czułością.
Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym — o planach na przyszłość, o wspomnieniach z dzieciństwa, o małych rzeczach, które składają się na życie. Ares leżał pod stołem, obserwując nas z zaciekawieniem, a ja poczułam, że jestem dokładnie tam, gdzie powinnam być.
— Jak ostatnie spotkania w kancelarii? — zapytał tata, spoglądając na mnie z zainteresowaniem.
— Okej. Niektóre budują psychicznie, niektóre burzą cały spokój — odpowiedziałam, patrząc, jak Inga bawi się z Aresem. Przypadli sobie do gustu. Odkąd pamiętam, rodzice zawsze mieli jakieś psa w domu, a czasem nawet i dwa.
Mama z uśmiechem dodała:
— Psy zawsze wnoszą tyle radości do domu.
Tata sięgnął wspomnieniami do mojego dzieciństwa:
— A pamiętasz, jak mieliśmy dwa psy naraz, Reksia i Lunę? Jak one się bawiły w ogrodzie, to było coś niesamowitego. Byliśmy pełni życia i śmiechu przez cały dzień.
Inga, zauważając, że rozmawiamy o psach, podniosła głowę i zapytała:
— Ares też był taki energiczny, gdy był młodszy?
Zaobserwowałam zmiany w jej charakterze. Stała się trochę spokojniejsza. Zmienia się. To dobrze.
— O tak — odpowiedział jej dziadek, uśmiechając się — był pełen energii i zawsze gotów do zabawy. Teraz jest trochę spokojniejszy, ale nadal uwielbia biegać po ogrodzie.
Rozmowa toczyła się dalej, a ja czułam, jak wszystkie stresy i troski dnia codziennego znikają. Byłam wśród bliskich, otoczona miłością i ciepłem, w miejscu, gdzie zawsze znajdę spokój i radość.
***
Zostawiłam Ingę jeszcze na kilka dni dziadkom, bo zauważyłam, że fantastycznie sobie z nią radzą. Sama zaś wróciłam do domu wieczorem, spokojnie prowadząc samochód. W środku miałam jeszcze zakupy dla siebie. Wiedziałam, że kilka chwil dla siebie dobrze mi zrobi.
Postanowiłam się zrelaksować. Bez pisania, bez telefonów, bez kontaktów z ludźmi przez trzy dni. Potrzebowałam takiej ciszy. Otworzyłam szeroko okna, wpuszczając do środka świeże, wieczorne powietrze. Siadłam na tarasie z książką w ręku, ale szybko odłożyłam ją na bok. Przymknęłam oczy, słuchając śpiewu ptaków i szumu drzew. To idealny moment na refleksję i naładowanie baterii.
Kolejnego dnia obudziłam się bez budzika, pozwalając sobie na długi, nieprzerwany sen. Poranek spędziłam na tarasie, pijąc aromatyczną kawę i obserwując, jak natura budzi się do życia. Powietrze było świeże i orzeźwiające, a ja czułam, jak moje ciało i umysł powoli odnajdują równowagę. Bez pośpiechu planowałam dzień pełen małych przyjemności — spacer po parku, gotowanie ulubionego dania, a może wieczorny seans filmowy.
Po chwili zdecydowałam się na kąpiel. Napuściłam gorącą wodę do wanny i dodałam kilka kropel olejku lawendowego. Zanurzyłam się w ciepłej wodzie, czując, jak każdy mięsień w moim ciele się rozluźnia. Czas płynął powoli, a ja delektowałam się każdą sekundą. Cisza wokół mnie była kojąca, a myśli biegły w spokojnym rytmie.
Poświęciłam sporo czasu na medytację — to mnie odpręża, relaksuje. Siadłam na poduszce, zamknęłam oczy, oddychając głęboko, koncentrując się na chwili obecnej. Zaczęło mnie wypełniać poczucie wewnętrznej harmonii, a myśli płynęły spokojnie, bez żadnego pośpiechu.
Leżąc w ciszy, myślałam o minionym dniu. Miałam w sobie ogromną wdzięczność za te chwile spokoju i ciszy, które mogłam spędzić sama ze sobą. Byłam pełna wdzięczności za możliwość zatrzymania się na moment, zanurzenia się w siebie i odnalezienia wewnętrznego spokoju.
***
Po trzech dniach urlopu poczułam się odnowiona i pełna energii. Wracałam do codziennych obowiązków z nową siłą i motywacją, gotowa stawić czoła kolejnym wyzwaniom. Te kilka chwil dla siebie stanowiły dokładnie to, czego potrzebowałam, aby na nowo poczuć wewnętrzny spokój i równowagę.
Zaczęłam dzień od przeglądania poczty mailowej. Chciałam zapoznać się z nowymi wiadomościami od klientów i współpracowników. W międzyczasie zadzwonił telefon.
— Tak, słucham?
— Dzień dobry, tu Anna Kowalska z kancelarii prawnej Kancelaria Miłości. W czym mogę pomóc? — odezwałam się po chwili ciszy.
— Dzień dobry. Mam problem ze sporem sąsiedzkim. Sąsiad zbudował płot na mojej działce i nie chce go usunąć — odezwał się w słuchawce męski głos.
— Rozumiem. Czy posiada pan jakieś dokumenty potwierdzające granice działki, takie jak mapa geodezyjna lub akt notarialny? — zapytałam, popijając herbatę.
— Tak, mam takie dokumenty.
— Świetnie, proszę je przynieść na nasze spotkanie. Umówmy się na spotkanie jutro o czternastej w kancelarii. Wówczas omówimy szczegóły i przygotujemy strategię działania. — W tym momencie do drzwi gabinetu ktoś zapukał.
— Dziękuję, będę na pewno. Do zobaczenia.
Pukanie do drzwi powtórzyło się ponownie.
— Proszę. — Wstałam i spojrzałam na zegar. Dochodziła piętnasta, więc to ten klient, z którym wczoraj umówiłam się na spotkanie.
Do kancelarii wszedł młody mężczyzna, mający czterdzieści lat, szpakowate włosy i zielone oczy. Mężczyzna był szczupły. Ubierał się sportowo. Miał marsową minę, nie uśmiechnął się ani przez chwilę.
— Dzień dobry. Jak mogę pomóc?
— Dzień dobry. Chciałbym porozmawiać o rozwodzie i opiece nad dziećmi. Jakie są koszty i procedury?
Proszę gestem, żeby usiadł, co też uczynił. Wciąż się nie uśmiechał i wpatrywał w dal, jakby był nieobecny.
— Rozumiem. Na początku musimy omówić szczegóły państwa sytuacji. Proponuję umówić się na spotkanie, aby omówić kwestie finansowe, podział majątku oraz opiekę nad dziećmi. Przygotuję wszystkie niezbędne informacje na nasze spotkanie. Proszę przynieść wszelkie dokumenty dotyczące państwa majątku oraz dzieci.
— Mam teraz te papiery. Wiedziałem, jak się przygotować — odparł klient. — Mam na imię Adam.
Pan Adam uśmiechnął się i wyciągnął z teczki dokumenty. Czytałam je przez piętnaście minut.
— Już wiem, co będę musiała zrobić. — Wpatrzyłam się w mężczyznę. Widziałam, że chciał już wyjść.
— Okej. To super.
Spojrzałam przez okno. Nad miasto nadciągały chmury. Ciemne, stalowe chmury zapowiadające deszcz. Zaczęło niemiłosiernie wiać. Pan Adam zerknął na zegarek.
— Muszę już iść. Dziękuję za rozmowę.
— Ja również. Spotkajmy się pojutrze — powiedziałam. — Będę miała już dla pana pozew rozwodowy.
Rozdział III
Umówiliśmy się na jutro, a po skończonym dniu poszłam do rodziców i odebrałam Ingę, chcąc z nią spędzić wieczór. Inga przytuliła mnie i poczułam, jak całe napięcie dnia zaczyna ustępować. Wiedziałam, że te chwile z córką są bezcenne i że muszę znaleźć równowagę między pracą a życiem rodzinnym.
— Jak się bawiłaś u dziadków?
— Było super! Babcia zrobiła naleśniki, a dziadek pokazał mi, jak robić samoloty z papieru.
— Cieszę się, że miałaś fajny dzień. Gotowa do powrotu do domu?
— Tak.
W drodze do domu rozmawiałyśmy o różnych rzeczach. Słońce właśnie zachodziło, więc spacer o tej porze okazał się dobrym pomysłem. Inga opowiadała historie o zachodzącym słońcu. Kiedy dotarłyśmy do domu, postanowiłyśmy wspólnie przygotować kolację.
— Co byś chciała na kolację, Ingo?
— Może spaghetti? Proszę, mamo!
— Dobrze, spaghetti to dobry pomysł. Pomóż mi wtedy w kuchni, mała szefowo.
Wspólnie przygotowałyśmy posiłek, śmiejąc się i rozmawiając o szkole. Po kolacji usiadłyśmy na kanapie, aby obejrzeć ulubioną bajkę Ingi.
— Mamo, czy będziesz mogła przyjść na moje przedstawienie w szkole?
— Kochanie, postaram się, ale mam bardzo ważną sprawę w pracy. Zrobię wszystko, żeby być. — Uśmiechnęłam się do niej, próbując ukryć swoje zmęczenie.
— Będziesz? Naprawdę? Bardzo bym chciała, żebyś była tam, mamo.
— Obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy. Teraz chodźmy spać, jutro czeka nas długi dzień.
***
Nadszedł dzień przedstawienia. Pomimo ogromnego stresu związanego z rozprawą postanowiłam dotrzymać obietnicy. Udałam się do szkoły, gdzie dzieci przygotowywały się do występu. Była to szkoła integracyjna, która kładła duży nacisk na wspieranie dzieci z autyzmem. Przedstawienie miało na celu pokazanie, jak ważna jest akceptacja i zrozumienie różnorodności. Szkoła integracyjna, do której uczęszczała Inga, stanowiła nowoczesną placówkę edukacyjną. Budynek szkoły był otoczony zielonymi terenami, z placem zabaw i małym ogrodem, gdzie dzieci mogły spędzać przerwy. Wewnątrz znajdowały się kolorowe korytarze i sale ozdobione pracami uczniów, co nadawało miejscu ciepłą i przyjazną atmosferę.
Nauczycielki w tej szkole charakteryzowała pasja i zaangażowanie. Pani Maria, wychowawczyni Ingi, była osobą o ciepłym uśmiechu i ogromnym sercu. Miała specjalne przeszkolenie w pracy z dziećmi autystycznymi, co sprawiało, że była bardzo empatyczna i cierpliwa.
Przedstawienie odbywało się w dużej, przestronnej sali gimnastycznej. Sala była przystrojona kolorowymi balonami i dekoracjami wykonanymi przez dzieci. Na scenie ustawiono prostą scenografię — tło przedstawiające łąkę pełną kwiatów, co nadawało całości wiosennego klimatu. Rodzice siedzieli na ustawionych w rzędach krzesłach, czekając na rozpoczęcie występu.
— Dzieci, zajmijcie swoje miejsca, zaraz zaczynamy! — wydała komendę nauczycielka Ingi.
Siedziałam w pierwszym rzędzie, patrząc, jak Inga z entuzjazmem przygotowuje się do swojego występu.
— Mamo, jesteś tutaj! — krzyknęła córka z uśmiechem, widząc mnie na widowni.
— Jestem, kochanie. Powodzenia, moja droga — odpowiedziałam, próbując powstrzymać łzy wzruszenia.
Przedstawienie się rozpoczęło, a mali aktorzy z pełnym zaangażowaniem odegrali swoje prawie letnie role. Patrzyłam na moją dziewczynkę z dumą i czułam, że te chwile są bezcenne, i to mimo wszystkich zawodowych wyzwań, jakie na mnie czekały.
— Dziękujemy wszystkim za przybycie. Dzieci, spisałyście się na medal! — oświadczyła nauczycielka, wysoka szatynka o zielonych oczach i greckim nosie.
***
— Pani Mario, chciałam porozmawiać o Indze. Jak sobie radzi w szkole? Widzę, że naprawdę cieszy się z występu — oznajmiłam, uśmiechając się do kobiety.
Pani Maria miała prawie pięćdziesiąt lat, krótkie czarne włosy, obcięte na pazia, i niebieskie oczy. Ubrana była w krótką, błękitną sukienkę. Nosiła buty na wysokich obcasach, dlatego wydawała się wyższa ode mnie.
— Oczywiście, pani mecenas. Inga robi ogromne postępy. Jest bardzo zaangażowana i stara się w każdej aktywności — powiedziała, zwracając się w moim kierunku.
— Wspaniale to słyszeć. Byłam trochę zmartwiona, czy dobrze się aklimatyzuje w nowym środowisku.
Nauczycielka uśmiechnęła się ciepło, spoglądając na Ingę, która rozmawiała z innymi dziećmi.
— Inga to prawdziwy skarb. Jest bardzo empatyczna i ma wspaniały kontakt z rówieśnikami. Oczywiście, zdarzają się trudniejsze chwile, ale radzi sobie z nimi coraz lepiej. Dziś na przykład była bardzo odważna na scenie — pochwaliła, patrząc na Ingę z miłością.
Wiedziałam, że pani Maria straciła dwójkę swoich dzieci w wypadku na zakopiance.
— Tak, to prawda. Widzę, że naprawdę cieszy się z tego, co robi. To dla mnie bardzo ważne. Czy jest coś, na co powinnam zwrócić szczególną uwagę w domu? — zapytałam, robiąc córce zdjęcia komórką, żeby uwiecznić ten dzień.
— Myślę, że najważniejsze jest, aby kontynuować to, co pani robi. Wspierać ją, dawać jej dużo miłości i cierpliwości. Warto także kontynuować pracę nad strukturą dnia i rutyną, co daje Indze poczucie bezpieczeństwa — rzekła pani Maria, zwracając uwagę innej ośmiolatce, która biegała po sali, nadąsana i zła, bo nie udało jej się dopowiedzieć do końca swojej kwestii i Inga musiała jej podpowiedzieć.
— Dziękuję za te wskazówki, pani Mario. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby wspierać Ingę w jej rozwoju — odezwałam się cicho.
— Jestem pewna, że Inga ma ogromne wsparcie w pani osobie. Proszę pamiętać, że jesteśmy tutaj, aby pomóc zarówno dzieciom, jak i rodzicom. Jeśli będzie potrzebowała pani jakiejkolwiek pomocy lub porady, proszę się nie wahać i do nas zwrócić. A teraz muszę wracać do swoich obowiązków — oznajmiła, po czym pożegnała się ze mną i podeszła do innego rodzica.
Poczułam ulgę, słysząc te słowa. Wiedziałam, że Inga jest w dobrych rękach i że szkoła stanowi miejsce, gdzie moja córka może się rozwijać i czuć bezpiecznie.
***
Po przedstawieniu poszłyśmy na lody. Inga miała w sobie dużo emocji po dzisiejszym przedstawieniu.
— Kochanie, byłaś wspaniała! Jestem z ciebie bardzo dumna! — Córka była zachwycona moimi słowami.
— Dziękuję, mamo! To było takie ekscytujące.
— Myślę, że zasłużyłaś na coś słodkiego. Co powiesz na lody?
— Tak! Lody to świetny pomysł! — ucieszyła się. Uwielbiała lody.
Wyszłyśmy ze szkoły, trzymając się za ręce. Było ciepłe popołudnie, a słońce świeciło jasno. Skierowałyśmy się do pobliskiej lodziarni, gdzie zawsze chodziłyśmy przy specjalnych okazjach.
Lodziarnia Słodki Raj była małym, przytulnym miejscem, znanym z najlepszych lodów w okolicy. W środku unosił się zapach świeżych gofrów i czekolady. Kolorowe ściany były ozdobione zdjęciami uśmiechniętych dzieci z ogromnymi porcjami.
— Dzień dobry! Co dla was dzisiaj? — odezwała się sprzedawczyni Kasia. Znałyśmy się nie od dzisiaj, ale dawno się nie widziałyśmy. Z grubej osiemnastolatki stała się szczupłą i piękną blondynką.
— Poproszę dwie gałki truskawkowe i jedną czekoladową — powiedziała Inga, siadając na krześle przy stoliku znajdującym się przy oknie.
— A ja poproszę jedną gałkę waniliową i jedną pistacjową.