Polska, rok 2035. Starszy mężczyzna spacerował po Puszczy Kampinoskiej, gdy schylił się, aby podnieść grzybka, usłyszał dziwny hałas. Wstał, rozejrzał się wokół siebie. Czuł obecność kogoś w lesie, lecz nikogo nie ujrzał. Gdy odwrócił się aby podnieść koszyk, nieznana siła go chwyciła.
Parę dni później do Konrada Mackiewicza, emerytowanego strażnika więziennego przyjechał jego syn z wnuczkiem. Chłopiec pierwszy wysiadł z samochodu.
— Dziadek. — wnuk rzucił się na ramiona starca.
— Jasiu.
Dziadek przytulił wnuczka, po czym przywitał się z synem Mateuszem.
— Część synu.
Z domu wyszła babcia, stanęła przed drzwiami wejściowymi.
— Hello. — przywitała się z gośćmi.
— Mamo, dobrze cię widzieć. — Mateusz ucałował swą matkę.
— Wejdźcie do środka. Zaraz chyba zacznie padać. — kobieta zaprosiła wszystkich do środka.
Weszli do domu. Budynek był drewniany, ale solidny. Starsze małżeństwo nie miało w tej okolicy żadnych sąsiadów. Mieszkali blisko puszczy, cenili sobie spokój i ciszę.
— Joasia nie przyjechała? — zapytał syna gospodarz.
— Nie mogła, ma dużo pracy. W sumie ja też. Zostawiam małego i wracam do Warszawy. Odbiorę go w niedzielę wieczorem.
— Spokojnie zaopiekujemy się nim. — babcia przytuliła wnuczka.
— Jak dzisiaj popada, jutro pójdziemy na grzybki. — oznajmił dziadek.
— Super. — odpowiedział wnuczek.
— Ale ty urosłeś Jasiu. Kiedy cię ostatni raz widziałem?
— Dziadku miesiąc temu.
— Ile już masz lat? Osiem?
— Za dwa tygodnie dziewięć.
Dziadek lubił wnuczka, miał go tylko jednego.
— Jesteś w połowie dorosły.
Matka przyniosła herbatę i ciastka.
— Zjem i jadę. Może zdążę przed tą burzą. — Mateusz chwycił za cukierniczkę, aby osłodzić sobie herbatę.
— Jak popada porządnie to ciężko wyjechać tą drogą. — przypomniał synowi gospodarz.
Droga do domostwa była ubita, ale nie asfaltowa. Przy większych ulewach lepiej było nią nie jeździć.
— Dlatego kupiliśmy suv-a z żoną. Lubicie mieszkać z dala od cywilizacji. — syn był przyzwyczajony do mieszkania w wielkiej aglomeracji.
— Mamy tutaj spokój, wszystko co nam potrzeba. — oznajmiła babcia.
Mateusz zjadł ciasto i wypił herbatę. Wstał, pożegnał się z domownikami:
— Jadę. Przyjedziemy z Aśką jutro.
Mateusz podszedł do syna, pożegnał się z nim:
— Pa Jasiu. Bądź grzeczny i słuchaj dziadków.
— Dobrze.
— Wszystkie jego rzeczy są spakowane w torbie. — gość pokazał na bagaż syna i udał się do swego samochodu.
— Widzimy się jutro. Na razie.
Dziadek wieczorem czytał bajki wnuczkowi. Weszła do pokoju babcia.
— Zasnął. Chodź zrobiłam ci gorącą czekolade.
— Czekoladę. — poprawił dziadek wypowiedź żony, która była z pochodzenia Amerykanką.
Po tylu latach mieszkania w Polsce, kobieta nauczyła się dobrze języka polskiego, mimo to jej angielski akcent był nadal słyszalny. Kobieta odparła:
— Czepiasz się szczegółów.
Uśmiechnęli się do siebie, po czym zeszli na dół, usiedli przy stole.
— Po kościele wybierzemy się z Jasiem na grzybki. Pospacerujemy po lesie. Ruch to zdrowie.
— Starzejemy się, z każdym dniem dziadku.
— Jesteśmy twardzi. Jak to nas nie zabiło, to przetrwamy wszystko.
— Nie wracajmy do tego. Mam do tej pory traumę. — kobieta była smutna, przypomniała sobie bolesne wspomnienia.
— Dobrze. Szkoda na to naszego czasu. Żyjemy i to jest najważniejsze. — mężczyzna przyznał rację żonie.
Obydwoje nie chcieli rozmawiać o bolesnych doświadczeniach z przeszłości. Rozdrapywać rany. Następnego dnia po obiedzie dziadek poszedł z ukochanym wnuczkiem na grzyby. Spacerowali po lesie.
— Dziadku opowiedz mi jeszcze raz ten dowcip.
— Jedzie hrabia karocą i mówi do służącego:,, Janie na zakręcie przyspiesz do sześćdziesięciu, chcę spojrzeć śmierci prosto w oczy”.
Wnuczek się roześmiał.
— Zawsze mnie to śmieszy.
— Janie zaczekaj. Spójrz.
Dziadek wskazał palcem na grzybka. Dziecko zerwało go i włożyło do koszyka.
— Nasz pierwszy. Musimy uzbierać dużo, żeby się pochwalić w domu. Zobacz tutaj jest następny. Pamiętaj Jasiu jak znajdziesz prawdziwka, to w obrębie dziesięciu metrów szukaj innych. Rosną w grupach. I znajdź sobie kija, będziesz nim liście odwracał.
— Dziadku, ty to masz jeszcze dobry wzrok.
— Wzrok? — przypomniał sobie sytuację jak wylała się drażniąca substancja na jego oczy. — Tak, tak. Chodźmy dalej.
Doszli do polany. Chcieli przez nią przejść, lecz była otoczona metalową siatką. Dziadek stanął jak wryty.
— Co to dziadku?
— To. To… Kiedyś tu było więzienie.
Po budynkach nic nie zostało, wszystko zarosło trawą.
— Tutaj pracowałeś?
— Tak.
— Podobała ci się ta praca?
— Nie. Chodźmy stąd. W trawie mogą być żmije.
Konrad szybko zabrał z tego miejsca wnuczka, jego humor się zmienił. Chciał szybko wracać.
— Wracajmy do domu. Nogi mnie bolą. — okłamał wnuczka.
Po powrocie żona Lisa, zauważyła smutek na twarzy męża.
— Już wróciliście? Stało się coś?
— Nie nic. — Konrad nie chciał mówić o swoich problemach.
— Zobacz ile grzybków nazbieraliśmy babciu. — wnuczek podniósł koszyk do góry.
— Ale dużo. — Lisa podeszła i pogłaskała po głowie Jasia.
— Widzieliśmy babciu jelenia, i byliśmy na takiej polanie, był tam płot..
— Byliście na polanie?
— To przez przypadek, przepraszam mieliśmy iść w inną stronę. — dziadek chciał to wiadomość ukryć przed żoną.
— To niebezpieczne miejsce Jasiu.
— Dlaczego? Dziadek mówił, że tam było więzienie i on tam pracował.
— Powiedziałeś mu? — babcia szybko odwróciła swe spojrzenie do dziadka.
— Tylko to, nic więcej.
— Jasiu chodź na górę, pobaw się.
Poczekali aż wnuczek pójdzie do swego pokoju. Babcia była wściekła.
— Nie chce do tego wracać. Ja też tam wtedy byłam!
— Straciłem orientację w terenie, nie chciałem mu tego pokazywać. To przez przypadek. Przepraszam.
— To przeklęte miejsce. Nie rozmawiaj o tym z Jasiem. Jest dzieckiem, nie psujmy mu dzieciństwa.
— Dobrze. Wiesz, że nikomu o tym nie powiedziałem, ale nadal uważam, że powinniśmy powiedzieć naszemu synowi.
— Po co? Czemu to miałoby służyć?
— Dla jego bezpieczeństwa. Wiesz dobrze co tam się wydarzyło. Masz pewność, że to się nie powtórzy?
— Nie powtórzy się. Pomóż mi szykować placek. Nie długo przyjadą dzieci po Jasia. Spędźmy spokojnie ten wieczór.
Małżeństwo szykowało dom na przyjazd dzieci. Przyjechali wieczorem, dziadek wyszedł na zewnątrz, przywitał syna z synową.
— Dzieci moje.
— Jak Jasio, nie dokuczał? — spytała się synowa.
— Był jak zawsze grzeczny, ma to po dziadku.
Odpowiedział Mateusz:
— Na pewno.
Gdy wchodzili do domu, Konrad poczuł dreszcze na plecach. Odwrócił się w stronę lasu. Oblały go poty ze strachu. Wszedł szybko do domu, zamknął drzwi. Jego dziwne zachowanie zauważyła babcia.
— Co się stało? Wyglądasz jakbyś ducha zobaczył.
— Nic. Nic nie widziałem. — dziadek spławił żonę i udał się do salonu.
Wszyscy usiedli do stołu. Jedli i pili. W telewizorze były transmitowane wiadomości. Reporterka przekazywała wiadomość dnia:
— Dzisiaj w Puszczy Kampinoskiej znaleziono zmasakrowane ciało mężczyzny. Policja ustala tożsamość ofiary. Ślady wskazywały by na atak niedźwiedzia lub innego większego zwierzęcia, gdyby nie fakt, że w naszym regionie nie występują na wolności. Mężczyzna był nabity na gałąź. Cała jego krew została z niego spuszczona. Śledczy podejrzewają mord rytualny. Będziemy informować o dalszych ustaleniach. Policja zaleca nie wchodzić do lasu samemu i po zmroku.
— Ludzie nie mają litości, kto mógł to zrobić? — synowa była zdruzgotana tą informacją.
— Lub co? — dopytał mąż Mateusz.
— To nie ludzie. — stwierdził z pewnością dziadek.
— A kto? — dociekał jego syn.
— Konrad. — babcia spojrzała na gospodarza ostrym spojrzeniem.
— Wiesz coś o tym tato? — Mateusz oczekiwał wyjaśnień.
— Zło powróciło. — dziadek nie bał się wyznać prawdy przed wszystkimi.
— Co ty gadasz tato? To na pewno jacyś psychole.
— Nie mów, nic więcej. — Lisa powstrzymywała męża od ujawnienia prawdy.
— Mamo. Co jest? Ty wiesz też coś o tym? — synowa też chciała poznać fakty.
— Powiedzmy im Lis. Proszę cię. Wyczuwam to. Jesteśmy wszyscy w niebezpieczeństwie.
Wtrąciła się w rozmowę synowa:
— Co jest grane? Jeśli chodzi o nasze życie, powiedzcie nam.
Konrad spojrzał na żonę.
— Dobrze. Jasiu chodź ze mną na górę. Pobawisz się.
Babcia zaprowadziła wnuka na piętro. Syn przysiadł się do ojca. Wyłączył telewizor. Poczekali na Lis, gdy zeszła na dół, synowa znów powtórzyła swą prośbę.
— Powiecie nam w końcu?
Dziadek chwycił za rękę babcię i zaczął opowiadać ich historię:
— Wiecie dzieci, że pracowaliśmy z mamą w więziennictwie. Kiedyś tutaj w Puszczy Kampinoskiej istniało więzienie, ale nie takie zwykłe. Byli tu osadzeni najgorsi mordercy, bestie. Ja byłem początkującym strażnikiem, znałem się na komputerach, dlatego mnie tutaj przydzielili. Dbałem o nadzór kamer i alarmów. Zaraz po otwarciu więzienia i przywiezieniu pierwszych więźniów, politycy byli dumni z tego projektu. Wieś o tym eksperymentalnym więzieniu poszła w świat. Wasza mama przyjechała do Polski ze Stanów, miała się przyglądać naszym procedurą. Amerykanie chcieli wprowadzić takie zastosowania u siebie. Tak się poznaliśmy.
— Pamiętam ten dzień. — odpowiedziała Lisa i wróciła wspomnieniami do tych chwil.
Retrospekcja z roku 2001. Amerykańska funkcjonariuszka spotkała się z naczelnikiem w eksperymentalnym więzieniu. Mężczyzna wyciągnął dłoń.
— Witamy panią. To znaczy hello.
— Dzien dobry. Ja mówić small polski. Moja grandpa from Polska.
— A to się dogadamy. Proszę przedstawiam moich ludzi. Szef ochrony, to moja prawa ręka. Inspektor BHP. To nasz główny lekarz, nie ma dużo pracy, bez obrazy.
Odpowiedział mężczyzna stojący obok:
— Nie obrażam się.
Naczelnik kontynuował:
— Mamy obecnie siedemdziesięciu siedmiu więźniów w trzech blokach.
— Ja would like to … — pokazała palcami kobieta.
— Pochodzić? Znaczy pozwiedzać. Tak oczywiście. Nasz inspektor przeszkoli panią najpierw w celach bezpieczeństwa i dopiero może pani zwiedzić obiekt. Proszę najpierw tutaj.