E-book
14.7
drukowana A5
60.67
Bękart

Bezpłatny fragment - Bękart


5
Objętość:
347 str.
ISBN:
978-83-8221-513-7
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 60.67

Chcę utopić samego siebie w karafce wina,

bo nie potrafię przestać o niej myśleć.

Pozwoliła mi za bardzo pragnąć miłości

i teraz chciałbym jedynie,

aby potrzebowała mnie tak mocno jak ja jej.

Rozdział 1

Gaja


Trzynasty września


— Na miłość nie wybierzesz czasu ani miejsca. Chodzi o iskrę, która pojawi się, gdy spojrzymy sobie w oczy. Ta miłość wyglądała tak pięknie i niewinnie. Przyciągnęła mnie, opanowała. Mogę za nią umrzeć — powiedział, patrząc w moje oczy. — Czemu nic nie mówisz? — spytał. — Wyglądasz na przestraszoną. Moje słowa tak bardzo cię zaskoczyły, oszołomiły? Nikt nigdy nie wyznał ci tak szczerze swoich uczuć?

— Nie — odpowiedziałam.

— Nie wierzę.

— Nie rozumiem, dlaczego mi nie wierzysz.

— A mogę ci uwierzyć? Mógłbym uwierzyć w każde słowo padające z twoich ust…

— Tak — wtrąciłam. — Nie kłamię. Inni to robią, a potem ci naiwni cierpią i zmieniają się.

— Zmieniłaś się kiedyś pod wpływem innego człowieka? — spytał.

Chciałam zamilknąć, a jednak wypowiedziałam to słowo na głos:

— Nie.

I to był pierwszy raz, kiedy go okłamałam. Nie chciałam tego robić, ale nie czułam potrzeby rozmawiania z nim szczerze, gdy dowiedziałam się, że kilka dni temu chciał mnie w taktowny sposób kupić od mojej matki, wykorzystując naszą złą sytuację materialną. Poza tym wszystko, co ostatnio robiłam, było nieprzemyślanym działaniem. Zaprowadziło mnie to w ślepą uliczkę, z której po jakimś czasie nie mogłam się wydostać. Chciałam, jednak było już za późno, aby się wycofać, zrobić krok w tył. To nie była moja wina, że się zaplątałam, zagubiłam.

Poczułam się, jakbym znalazła się w pokoju, w którym drzwi są zatrzaśnięte, a ja mam ochotę otworzyć okno, potrzebuję powietrza. Niestety już nie mogę nic zrobić. Obwiniam za to matkę, tego mężczyznę stojącego przede mną, a przede wszystkim winą obarczam człowieka, w którym zakochałam się bez pamięci i zapomniałam, że oprócz serca powinnam zabrać ze sobą rozum.

Oszukałeś mnie, Aleksandrze, a teraz popchnięta przez zdradzoną miłość wpadłam w łapska innej miłości, której nie umiem określić, nie umiem nadać jej kształtu ani barwy, ani tym bardziej zapachu. Zresztą nieważne.

— Gaju, dlaczego tak długo milczysz? — spytał. — Chcesz się wycofać?

Tak! — krzyknęłam w myślach. Szybko jednak przypomniały mi się słowa matki: „Jesteś tak wybredna, że wszyscy majętni mężczyźni są już zajęci. Dotyczy to zarówno tych młodych, jak i tych w dojrzałym wieku. A potem zostaną biedacy, którzy będą kazali ci niszczyć delikatne dłonie żmudną pracą w polu. Twoja jasna cera nabierze koloru okropnej czerwieni i nie wspomnę, że twoje ciemnokasztanowe włosy będą jak wysuszone mięso, a twoje oczy stracą blask. Chyba nie chcesz być zapomniana, bo bezmyślnie zakochałaś się i uparcie dążyłaś do miłości, która cię zgubiła, prawda? Nie możesz chyba być aż tak głupia, aby odtrącić tego młodego dżentelmena, prawda?”.

Prawda jest taka, że mogłabym go odtrącić.

— Zastanawiam się — powiedziałam.

— Nad czym?

Oczywiście znów pomyślałam, a nie powiedziałam na głos: Czy mogłabym cię pokochać?

— Nad czym się zastanawiasz? — spytał, a ja bacznie mu się przyglądałam. — Domyślam się, że nie pokochałaś mnie od pierwszego wejrzenia, ale wiem, że nie przyjęłaś mnie ze względu na mój majątek. Lubisz mnie, a to dobry początek, bo wcześniej mnie nie tolerowałaś. Nasza relacja zmienia się, więc śmiało wyznam ci, że wierzę całym sobą, że pewnego dnia, w odpowiednim miejscu i czasie, twoje serce oraz dusza pokochają mnie, tak jak ja kocham.

Ostatnie słowo wypowiedział tak cicho, że gdyby się nie przysunął, aby dotknąć mojego policzka, nie dosłyszałabym.

— Fabianie…

— Nic nie mów. Chyba że chcesz powiedzieć to, czego się obawiam. Wtedy mów szybko, bez dręczenia mnie.

Głupia zbyt długo milczałam, bo przysunął nienachlanie twarz do mojej twarzy i musnął subtelnie wargi, które mimowolnie odwzajemniły delikatną pieszczotę.

— Pójdę już — rzekł, niespiesznie odsuwając się ode mnie.

Uparcie wpatrywał się w moją twarz.

— Zawstydzasz mnie, gdy tak patrzysz — wyznałam niepotrzebnie.

Uśmiechnął się.

— Nic na to nie poradzę, że twoja uroda jest jedynym, co chcę zbyt zachłannie podziwiać.

Nic nie odpowiedziałam i może dlatego jeszcze przez moment wpatrywał się we mnie.

— Pójdę już — rzekł, opuszczając pomieszczenie.

Zostałam sama w pokoju.

— Już myślałam, że zrezygnujesz z zaręczyn, a potem ślubu z tym przystojniakiem.

Dopiero wtedy dostrzegłam na tarasie kuzynkę.

— Saro, dlaczego mnie nie dziwi, że podsłuchujesz? Moja mama ci kazała? — spytałam, a ona wzruszyła ramionami.

— Nadal myślisz o tym właścicielu małej księgarni? Odpowiednia partia dla dziewczyny z dobrego domu. Naprawdę. Urzekł cię słowami z tanich książek. Głupia oddałaś mu serce, duszę, ciało, a on cię oszukał. Pamiętasz, jak niedawno w naszym domu zjawiła się jego żona? Na dodatek w ciąży.

— Milcz.

— Swoją drogą, taka cicha woda, a miał za miastem ukrytą żonkę.

— Przestań! — podniosłam głos.

— Żona we wsi, kochanka w mieście — powiedziała i zaczęła się głośno śmiać.

Nie mogłam tego dłużej znieść, dlatego wybiegłam z pokoju. Uciekłam.


Zatrzymałam się dopiero przed starą księgarnią. Do niedawna była moim rajem. Tam chowałam się przed ludźmi, których nie obchodziłam, aby poznać kogoś, kto pochłonąłby kruchą postać i przez jakiś czas opiekował się mną. Ofiarował miłość od pierwszego wejrzenia, taką prostą i czułą.

— Aleksandrze, dlaczego mnie oszukałeś? Złamałeś mi serce. Doprowadziłeś do chęci zapomnienia o tobie, a co najistotniejsze: popchnąłeś mnie w ramiona innego.

Zsunęłam się w dół. Znalazłam się na zimnych kamieniach tworzących chodnik dla przechodniów, którzy mogli mnie w tej chwili zdeptać, jednak i tak byłam już boleśnie podeptana przez Aleksandra.

— Kochany mój — szepnęłam, ocierając drżącą dłonią spływające po policzku łzy.

Po jakimś czasie podniosłam się i z lekkim zawahaniem podeszłam do drzwi, a następnie otworzyłam je na oścież, aby wejść do środka.


Kilka miesięcy wcześniej


Otworzyłam drzwi na oścież, następnie weszłam do małej, ale bardzo przytulnej księgarni. Powoli przemieszczałam się między ogromnymi regałami. Z uśmiechem na twarzy przyglądałam się niezliczonej ilości książek. Niespiesznie dotykałam dłonią okładek, starałam się poczuć pod opuszkami palców każdą z nich, aby poznać ich powierzchnię, wiedząc, że na wnętrze nie starczy czasu.

— Też często tak robię. Dotykam ich — usłyszałam za sobą.

Odwróciłam się dopiero wtedy, gdy ujrzałam męską dłoń zabierającą jedną z tych pożytecznych dla umysłu i duszy książek.

— Najbardziej lubię historyczne, choć przyznaję, zagłębiłem się w niejednym romansie.

Był przystojnym mężczyzną o ciepłym, melodyjnym głosie. Mógłby z powodzeniem wykonywać na scenie jedną z tych ballad, podczas których każda nastolatka wyobrażałaby sobie młodzieńczą miłość.

— Doradzić ci? — spytał.

— Tak — odpowiedziałam pospiesznie, wkładając za ucho pasmo niesfornych ciemnokasztanowych włosów.

— Jaki gatunek?

— Coś dla marzycielki, wiecznej marzycielki — rzekłam, starając się opanować entuzjazm. Byłam podekscytowana, a moje serce z każdą sekundą biło coraz mocniej. — Znajdziesz dla mnie coś takiego?

— Oczywiście — odpowiedział. — Zapraszam za mną.

Skinęłam głową.


Zaprowadził mnie do innej części księgarni. W małym pomieszczeniu znajdowały się stoliki z kilkoma rodzajami siedzeń, różniącymi się wielkością i kolorem. Najbardziej spodobała mi się stara, nieduża, purpurowa kanapa.

— Usiądź, gdzie chcesz — powiedział, wskazując na miejsca. — Za chwilę przyniosę kilka książek i z nich wybierzemy tę jedyną. Co ty na to?

— Tak, zgadzam się — odpowiedziałam zbyt pospiesznie, jakbym była zdesperowana.

On uśmiechnął się tylko, a następnie oddalił.

Czekałam zniecierpliwiona jego długą nieobecnością. W końcu pojawił się w pomieszczeniu. Trzymał w dłoniach pięć, a może siedem książek. Trudno mi było je policzyć, bo obserwowałam jego stanowcze, ale niezbyt pewne siebie kroki. Kiedy znalazł się przy stoliku, położył na nim książki. Potem usiadł na krześle, które zabrał z sąsiedniego miejsca.

— Przepraszam, że to tak długo trwało, ale miałem dwóch klientów.

— To twoja księgarnia?

— Tak. Jednak zanim zaczniemy dalszą rozmowę, powinienem się przedstawić. Jestem Aleksander Korcz. A ty?

— Gaja. Gaja Chorążkiewicz — odpowiedziałam.

— Miło mi cię poznać, Gaju.

Uśmiechnęłam się do niego, a kiedy odwzajemnił gest, moje serce zabiło jeszcze mocniej i poczułam, jak w moim brzuchu poruszają się niespiesznie tysiące motyli, które, trzepocząc skrzydłami, oznajmiały mi, że właśnie zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Właśnie przeżywam moją miłosną historię ze szczęśliwym zakończeniem, bo jak inaczej mogłaby się skończyć ta miłość.

Rozdział 2

Gaja


Siedziałam na rogu łóżka i bezmyślnie patrzyłam w okno, za którym powoli wstawał nowy dzień. Wpatrywałam się w delikatnie poruszające się gałęzie drzew, przefruwające ptaki, jaśniejące niebo i wychodzące zza chmur słońce, które jeszcze niechętnie wyłaniało swoje pierwsze maleńkie promienie.

— Gaju, nie śpisz już? — spytała ciotka, wchodząc do mojej sypialni.

Uśmiechnęłam się, widząc zaskoczenie na jej twarzy.

— Coś się stało, śpiochu?

— Nie — odpowiedziałam.

Ciotka usiadła w fotelu.

— Na pewno?

— Tak. — Podniosłam się z łóżka, podeszłam do cioteczki i ucałowałam ją w czoło.

Potem udałam się do łazienki. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, westchnęłam. Stanęłam przed lustrem i dotknęłam policzków, które delikatnie nabierały kolorów. Uśmiechnęłam się, uświadamiając sobie, że to moje pierwsze rumieńce, kiedy pomyślałam o jakimś mężczyźnie z czułością.

— On jest taki… — szepnęłam. — On jest taki przystojny, czarujący. Ujął mnie swoją delikatnością. Słowami, które tak pięknie do mnie wędrowały. Mogłabym go słuchać długimi godzinami, nocami i porankami. I jest taki doskonały w swojej urodzie. Jego rysy twarzy są subtelne. Spojrzenie nie jest intensywne, barwa nienasycona, dlatego porównałabym kolor jego oczu do wyblakłej zieleni, która wygląda jak kiełkująca trawa, jeszcze nie taka wiosenna. Brązowe, lekko kręcone włosy dodają mu chłopięcego uroku. A postura przypomina mi postawę szlachetnego żołnierza, który żył w dawnych czasach, oszałamiając swoimi nienagannymi manierami.

— Co ty tam do siebie mówisz, Gaju? — spytała ciotka, o której całkiem zapomniałam.

Zachichotałam.

— Och, dziewczyno.

Po chwili cioteczka opuściła pokój.

— Chciałabym cię ponownie zobaczyć — rzekłam, odkręcając kran, z którego popłynęła ciepła woda na moje blade, szczupłe dłonie. — Ciekawe, czy pomyślałeś o mnie chociaż raz… Powinnam cię odwiedzić, bo w końcu po długiej rozmowie przy różanej herbacie nie wzięłam ze sobą żadnej książki. Tak, po śniadaniu pójdę do księgarni i wybiorę jedną z tych, które mi wczoraj zaproponowałeś, a potem… Właśnie, a co potem? — spytałam sama siebie.


Sięgnęłam po pierwszą z brzegu książkę. Na okładce znajdowała się zakochana para, która patrzyła sobie głęboko w oczy. Rozmarzyłam się na ułamek sekundy, aby w pewnym momencie poczuć delikatny dotyk na ramieniu. Zerknęłam na męską dłoń.

— Cieszę się, że ponownie cię tu spotkałem.

Popatrzyłam na twarz Aleksandra. Uśmiechnął się, a ja ochoczo odwzajemniłam gest.

— Masz piękny uśmiech — powiedziałam bez zastanowienia.

— Dziękuję.

Usłyszeliśmy, że ktoś wchodzi do księgarni. Oboje spojrzeliśmy w stronę wejścia, które zasłaniały regały z książkami.

— Zaraz wracam. Będziesz tu jeszcze, kiedy wrócę, prawda? — spytał.

— Tak — odpowiedziałam zbyt pospiesznie, za co od razu się skarciłam.

— To dobrze. Wczoraj za szybko odeszłaś, więc dziś liczę, że zostaniesz na dłużej — oznajmił z uśmiechem, który ukazał równe, białe zęby.

Skinęłam głową.


Kiedy zostałam sama, zaczęłam wędrować po zakamarkach tej starej księgarni. Nigdy nie byłam wielką miłośniczką książek, ale kiedy pewnego dnia zatrzymałam się niespodziewanie przed tym budynkiem, pomyślałam, że tu dotrze do mnie cisza przerywana jedynie przez szelest przewracanych kartek. W tamtym momencie potrzebowałam spokoju. Musiałam opuścić dom, bo miałam dość kolejnych żałosnych słów mamy, która powtarzała, że mam dwadzieścia siedem lat i najwyższa pora na poważny, stabilny związek z chłopakiem z dobrego domu.

— Słodka czekolada.

Odsunął włosy, szepnął do ucha te dwa słowa i w jednej chwili moje ciało opanowało przyjemne łaskotanie. Odwróciłam się w jego stronę dyskretnie przez niego prowadzona.

— Masz kolor oczu, który porównałbym do słodkiej czekolady. Kiedy tak zachłannie patrzysz na człowieka, ma się ochotę sięgnąć po najmniejszy kawałek, a potem po większy, aby móc bardziej poczuć ten rozpływający się w ustach smak.

Zarumieniłam się.

— Twoje spojrzenie jest niezapomniane, Gaju. Cieszę się, że pojawiłaś się tu dzisiaj, a co za tym idzie — śmielej mogę to z siebie wyrzucić… — przerwał, bo ktoś znów wszedł do księgarni. — Zaraz wracam — rzekł, subtelnie uśmiechając się do mnie.

Czekałam zniecierpliwiona. Minuty dłużyły się, więc sięgnęłam po jedną z książek leżących na stoliku. Popatrzyłam na starą okładkę, na której widniała kobieta, a obok niej, po przeciwnych stronach, stali zniszczeni przez zagniecenia mężczyźni. Jeden znajdował się bardzo blisko, zapewne czuła jego oddech na plecach, a ten drugi trzymał ją silnie za nadgarstek. Nie spodobało mi się to, zwłaszcza że kobieta wyglądała na smutną i wewnętrznie rozdartą.

— Ciekawe — stwierdziłam.

— Tak, to bardzo intrygująca historia. Opowiada o kobiecie zakochanej w dwóch mężczyznach.

— To niemożliwe — rzekłam. — Nie można kochać jednocześnie dwóch mężczyzn.

— A jednak dla niej…

— Patrząc na okładkę, wydaje mi się, że dotyk tego człowieka jest dla niej bolesny — wtrąciłam.

— Możliwe. To musi być bolesne, przygnębiające i rozdzierające serce oraz duszę, kiedy jest się w zawieszeniu między dwiema miłościami — powiedział Aleksander.

Uważnie go słuchałam, a on opowiadał o historii z książki. O dziewczynie, która poznała miłość, ale z czasem, kiedy mężczyzna oddalał się od niej, w jej życiu pojawił się człowiek o nieskazitelnym niebieskim spojrzeniu i szorstkim głosie, który ją drażnił, a jednocześnie powodował w niej zaciekawienie. Miała mieszane uczucia względem już nie tylko drugiego, a i pierwszego mężczyzny. Zaczęła zdawać sobie sprawę, że była pewna jednej rzeczy, iż zależy jej na szczęściu obu mężczyzn. Nie wiedziała jednak, przy którym chce zostać, zestarzeć się i w którego objęciach chciałaby spokojnie odpłynąć w błogi sen.

— Dlaczego przestałeś opowiadać? — spytałam.

— Warto przeczytać, jak ludzie spotykają na swojej drodze nie miłostkę, a prawdziwą miłość — odpowiedział.

— Jeślibym się zakochała pierwszy raz, to byłby to mój ostatni raz. Poza tym jestem ciekawa, jakie dobierzesz słowa, aby przedstawić mi zakończenie tej historii.

— Chcesz je poznać? — spytał.

Skinęłam głową.

— Bardzo chcesz?

— Tak — odpowiedziałam, wpatrując się w jego zielone oczy.

— Opowiem ci, jeśli wybierzesz się ze mną na wieczorny spacer, a potem może na kolację przy starej nadpalonej świeczce włożonej w popękane szkło. Co ty na to? — spytał.

— Proponujesz mi randkę?

— Tak. Romantyczny wieczór w moim towarzystwie.

Dość długa cisza z mojej strony wywołała u niego zaskoczenie. Podniósł się z fotela. W końcu odwrócił się ode mnie. Zareagowałam zbyt emocjonalnie, bo wstałam pospiesznie. Podeszłam do niego i pozwoliłam sobie na bliskość oraz kilka cicho wypowiedzianych słów:

— Oczywiście, że się zgadzam.

Popatrzył na mnie. To był ten moment. Wiedziałam, że przepadłam zbyt szybko, zbyt mocno. Ale to nic, bardzo długo i niecierpliwie czekałam na miłość.


Pukanie do drzwi wyciągnęło mnie z wnętrza dużej szafy, w której nie mogłam znaleźć nic odpowiedniego na naszą pierwszą randkę.

— Proszę!

Do pomieszczenia weszła Magdalena, oddana i zawsze rozgadana przyjaciółka.

— Dzwoniłaś do mnie.

— Tak — potwierdziłam.

— Ale nic nie zrozumiałam. Za szybko mówiłaś i za cicho przede wszystkim — rzekła, przyglądając się bałaganowi, jaki panował w pokoju. — Co tu się stało?

— Muszę ci coś powiedzieć. — Uśmiechnęłam się, następnie złapałam ją za rękę i pociągnęłam w stronę kanapy. Kiedy usiadłyśmy, zaczęłam: — Poznałam mężczyznę. I wiesz co? Zaproponował mi randkę.

— Kiedy go poznałaś? Pochodzi z dobrego domu? — spytała Magda, a ja roześmiałam się, bo wiedziałam, że w tej chwili trochę udaje moją matkę.

— Oj, mamo! Nie jest bogaty, chyba że duchowo, a jego serce jest dobre i ma piękny umysł. Mądry, przystojny, oczytany, pracowity.

— Nie przesadzasz? — spytała przyjaciółka. — Jak długo go znasz?

— Dwa dni.

— Bredzisz, Gaju. — Popatrzyła na mnie. — Nie, ty tak serio! Gdzie go poznałaś?

— Ma swoją księgarnię niedaleko centrum. I w pobliżu wynajmuje kawalerkę, aby mieć blisko do pracy. Po drodze zawsze wstępuje do swojej ulubionej kawiarni na czekoladę i małe ciastko. On lubi to samo miejsce co ja, tylko że ja zamawiam czekoladę i sernik.

— Zatrzymaj się. Wszystko brzmi ekscytująco, jednak złap powietrze. Oddychaj spokojnie. Powiedz mi, jak zamierzasz iść na randkę, gdy w domu jest twoja mama? Mogłaś umówić się w sobotę, kiedy wychodzą na bal.

— Pomóż mi! Powiedziałam, że idziemy do kina, a potem na kolację i może spotkamy się z dziewczynami. Rozumiesz moje małe kłamstewko, prawda? — spytałam.

— Oczywiście. Pomogę ci. W końcu od czego ma się przyjaciół — powiedziała, a ja rzuciłam się jej na szyję.

— Mam też drugi problem.

— Jaki?

— Co na siebie włożyć — oznajmiłam podekscytowana.

— Może sukienkę?

— Nie. Mama może się czegoś domyślić, jeśli wyjdę z domu zbyt dobrze ubrana — powiedziałam żartobliwie.

— Dziewczynki, wchodzę. — W drzwiach pojawiła się ciotka Milena. Trzymała w dłoniach talerzyk z ciastkami. — Poczęstujcie się.

— Nie, dziękuję. Pani Mileno, od dwóch miesięcy jestem na diecie i staram się trzymać z daleka od słodkości — oznajmiła Magdalena.

— Dlatego jesteś taka blada, moja ty śliczna blondyneczko.

— Ciociu, proszę, mogłabyś wyjść? Spieszymy się, a jeszcze jestem niegotowa. — Uśmiechnęłam się przepraszająco, a ona wzruszyła ramionami i ogarnęła wzrokiem bałagan, który panował w pokoju.

— Już wychodzę.

Jak powiedziała, tak zrobiła.

— Myślisz, że coś słyszała? — spytała Magda.

— Nie wiem. Matka zawsze wysyła ją na zwiady. To okropne, że czuję się w domu mało komfortowo. Ciotka jest kochana, ale pod wpływem matki czasem jest nieznośna. Na szczęście mam tatę. To dobry człowiek. Zawsze pomaga mi, gdy nie zgadzam się z mamą, dlatego wydaje mi się, że nie będzie wpływał na wybór mężczyzny mojego życia.

— Pani Barbara zemdleje z wrażenia, gdy przyprowadzisz do domu sprzedawcę książek — powiedziała żartobliwie przyjaciółka i udała omdlenie.

Rozbawiła mnie swoim zachowaniem.

— Nie martwię się na zapas. Na razie chcę cieszyć się chwilą obecną, a zresztą minęły te czasy, gdy rodzice zmuszali dziewczyny z dobrego domu do ślubu, więc…

— Kochana, istnieją jeszcze takie rodziny, w których utrzymuje się tę tradycję — wtrąciła.

Trochę na siłę się uśmiechnęłam, bo doskonale wiedziałam, że mama na pewno będzie przeciwna moim spotkaniom z Aleksandrem. Dlatego zamierzałam przedstawić go jak najpóźniej.


Czekałam pod księgarnią. Byłam podekscytowana, ale też bardzo podenerwowana. Ubrałam się skromnie, w czarne spodnie o prostym kroju, białą bluzkę z czerwonym nadrukiem „Kochaj życie‟ i ciemne buty z dodatkiem białego. W ręku trzymałam skórzaną kurtkę. Na twarzy miałam lekki makijaż. Magdalena doradziła mi, abym usta pomalowała na czerwono i rozpuściła swoje ciemnokasztanowe włosy, które sięgają aż do pasa. Ciągle przyglądałam się swojemu odbiciu w lustrze i dochodziłam do wniosku, że czerwień ust jest przesadna, przerysowana. Pospiesznie wyciągnęłam chusteczkę z torebki i postanowiłam zetrzeć szminkę z warg, gdy spostrzegłam postać stojącą tuż za mną.

— Zostaw. Czerwone usta pasują do ciebie — powiedział Aleksander.

— Tak myślisz?

— Nie myślę, a wiem, Gaju.

Odwróciłam się w jego stronę i popatrzyłam na bardzo eleganckiego mężczyznę. Wyglądał idealnie, jak z żurnala. Do tego pachniał morzem. Uśmiechnęłam się, kiedy zauważył, że za bardzo mu się przyglądam.

— Chodźmy najpierw na spacer. Będziemy mogli porozmawiać o wszystkim i o niczym, zanim wybierzemy się do hałaśliwej restauracji.

— Dobrze.

— Zawsze z taką łatwością na wszystko się zgadzasz?

— Nie wiem.

— A co wiesz? — spytał żartobliwie i ruszył przed siebie, a ja podążyłam za nim.

— Książki nie były moją mocną stroną w szkole — wyznałam. — Nie znosiłam ich.

— Dziękuję za szczerość.

— Naprawdę czytanie od najmłodszych lat było dla mnie katorgą. Dopiero od kilku tygodni uciekam w magiczny świat książek. Mój tata ma małą bibliotekę w gabinecie, bo kocha czytać. Pochłaniał książki jedna po drugiej aż do momentu, kiedy firma się rozrosła i musiał odstawić swoją pasję, a zająć się pracą. Jak mówiłam, od niedawna czytam. Zabieram coś z półki, bez względu na grubość, i biegnę do oranżerii, która znajduje się tuż za domem. Kiedy już zamykam się na klucz w tym cudownym miejscu przepełnionym zielenią, barwami kwiatów, a nawet odgłosami owadów, siadam w wiklinowym fotelu i zaczynam powoli czytać kartka po kartce. Robię to niespiesznie, bo staram się nasiąknąć każdym słowem.

Zauważyłam, jak bacznie mnie obserwuje, więc pomyślałam, że za dużo mówię.

— Rozgadałam się, przepraszam.

— Nie przepraszaj. Miło się słucha, że ktoś w tych czasach jeszcze czyta i kiedy o tym mówi tak jak ty, czuje się w tym magię. — Odwrócił wzrok. — Może musiałaś dojrzeć do książek.

— A ty od dawna je kochasz?

— Odkąd pamiętam — odpowiedział. — Gdy byłem dzieckiem, zaszczepiono mi miłość do papieru, który pachnie tak naturalnie, taką prawdą, marzeniami i starością, która kryje w sobie pokoleniowe historie.

— Ładnie powiedziane.

— Rodzice mieli małą księgarnię, a nad nią znajdowało się nasze niewielkie mieszkanko. Pokój rodziców, kuchnia, łazienka i moja sypialnia, w której było tak ciasno, że z ledwością mieściła się tam trójka moich kolegów. Jednak dobrze wspominam te czasy. Najważniejsze, że miałem dużo miłości. Wpojono mi to, co najlepsze, abym zawsze słuchał głosu serca, a rozum ma tylko od czasu do czasu coś podpowiadać — powiedział i wtedy poczułam, jak splata nasze palce, chłodne dłonie zaciskają się, tworząc jedność. Przyjemny gest. Taki romantyczny. — Niestety nie ma ich przy mnie od dawna. Rodzice zmarli bardzo szybko. Zostałem sam i zacząłem pielęgnować marzenia o stworzeniu większej księgarni. Chciałbym, aby ludzie kochali książki. Wiesz, nawet wystarczy mi, jak po jednej przeczytanej wrócą po drugą.

— Pomysł połączenia księgarni z małą kawiarnią jest bardzo dobry.

— Wiem. Długo się nad tym zastanawiałem. W końcu doszedłem do wniosku, że ludzie mogą nie posiadać miejsca, w którym mogliby spokojnie poczytać, dlatego stworzyłem dla nich odpowiedni kącik. I teraz to ja się rozgadałem.

Oboje spojrzeliśmy na siebie. Uśmiechnęliśmy się.

— Lubię cię słuchać, więc nie przeszkadza mi, że buzia ci się nie zamyka — powiedziałam.

— A twoi rodzice co robią? — spytał.

— Tata od lat ma własną, dobrze prosperującą firmę Milex. Zajmujemy się produkcją tkanin, tych najlepszych, delikatnych, szlachetnych. Otworzyliśmy kilka sieci sklepów odzieżowych damsko-męskich. Mama zajmuje się domem oraz udziela się charytatywnie.

— Jednym słowem: bogata rodzina — oznajmił, a mi zrobiło się głupio. — Różnimy się, i to bardzo. Jesteśmy jak ogień i woda… To dobrze. Przeciwieństwa się przyciągają.

Poczułam ulgę, kiedy to powiedział tak stanowczo.

— Dla mnie nie ma tych podziałów na biednych i bogatych.

— Żyjemy niby w innych czasach, a jednak ciągle…

— Nie kończ zdania — przerwałam mu.

Popatrzył na mnie i skinął głową.

— Piękny wieczór wybrałeś na naszą pierwszą randkę — stwierdziłam po chwili.

— Starałem się. W telefonie i w telewizji ciągle sprawdzałem pogodę na ten wyjątkowy wieczór.

— Nie wierzę. Pewnie szukałeś w książkach — zażartowałam.

Wtedy mocniej ścisnął moją dłoń. Z przyjemnością odwzajemniłam gest.

— Zgłodniałam. Co będziemy jeść?

— A na co masz ochotę? — spytał, a ja wzruszyłam ramionami. — Nie masz ulubionego dania?

— Hamburger! — krzyknęłam.

Para, która szła przed nami, odwróciła się. Spojrzeli na mnie jak na nienormalną. Aleksander roześmiał się głośno.

— To było urocze — stwierdził.

— Mam ochotę na hamburgera — powiedziałam cicho.

— Ja też — przyznał, a po chwili niespodziewanie pocałował mnie w policzek. — Dziękuję losowi, że pojawiłaś się w mojej księgarni. Wiesz, czekałem na kogoś takiego jak ty.

— To znaczy?

— Jesteś wyjątkowa — odpowiedział. — Kiedy tylko weszłaś do środka, zobaczyłem wystraszoną sarenkę o pięknym, bardzo smutnym spojrzeniu i poczułem, że powinienem podejść.

Popatrzyłam na jego twarz, a on dotknął mojego zimnego policzka. Miał ciepłą dłoń. Ta pieszczota sprawiła, że moje serce zabiło mocniej, a na buzi wystąpiły jeszcze większe rumieńce.

— Nie za szybko to się dzieje? — spytałam.

— Nie wiem, a jednak wydaje mi się, że tak jest, kiedy zakochujemy się od pierwszego wejrzenia. Niektórzy czują od pierwszej chwili, że ta osoba jest stworzona dla nich — powiedział piękne słowa i przygarnął moje ciało do swojego.

— To chyba sen — wymruczałam opleciona jego ramionami.

— Nie, to nie sen. A może jednak…

— To niech trwa — szepnęłam, wyślizgując się z jego uścisku.

Odeszłam od niego, a potem ruszyłam szybkim krokiem w stronę knajpki z niezdrową żywnością.

— A ty dokąd? — spytał z uśmiechem na twarzy.

— Jestem głodna — odpowiedziałam — bardzo głodna, Aleksandrze.

Rozdział 3

Gaja


Zapukałam do gabinetu. Cierpliwie czekałam na zaproszenie, aby wejść do środka. Nawet przez chwilę nasłuchiwałam pod drzwiami. Niestety głucha cisza trwała dość długo.

— Ojca nie ma — powiedziała mama.

— Coś się stało? — spytałam, kiedy odwróciłam się i spostrzegłam jej podenerwowanie.

— Nie podoba mi się, że od kilku dni ciągle jesteś poza domem. Nie za dużo tych wypadów na miasto?

— Nie rozumiem. Zawsze powtarzałaś, że powinnam opuszczać złotą klatkę, jaką stworzył mi tata, a teraz, kiedy to robię, masz do mnie pretensje. Bezsensowne.

— Co się za tym kryje, Gaju?

— Nic — odpowiedziałam, powstrzymując uśmiech.

— Gaju…

— Naprawdę nic, mamo — rzekłam, a ona popatrzyła na mnie badawczo.

— Za dobrze cię znam, aby ci uwierzyć. Powiedz prawdę.

— Mamuś, jesteś przewrażliwiona.

— Posłuchaj, nie chcę, aby moja córka była powodem do plotek w kręgu naszych znajomych.

— To są twoi znajomi, nie moi — oznajmiłam.

— Przypominam ci, że masz dwadzieścia siedem lat i powinnaś w końcu pomyśleć o swojej przyszłości. Chciałabym, abyś poznała kogoś odpowiedniego…

— Masz na myśli bogatego — wtrąciłam.

— Dobrze sytuowany partner to nic złego dla takiej dziewczyny jak ty.

— Czyli jakiej?

— Z dobrego domu.

— Daruj sobie — burknęłam. — Nie żyjemy w dziewiętnastym wieku, a ja nie jestem arystokratką, tylko normalną dziewczyną, która kiedyś się zakocha i nie spojrzy na stan konta bankowego czy wielkość domu.

— Dość! — podniosła głos. — Jesteś rozkapryszona z winy ojca. Gdybyś była inteligentna, wiedziałabyś, że należy szukać mężczyzny, który reprezentuje te same wartości co twoja rodzina. Poza tym, jeśli chcesz zadawać się z biedakami, to proszę bardzo, ale nie myśl, że pozwolę, aby ktoś taki wszedł do mojej rodziny.

— Darujmy sobie tę rozmowę. Czuję się, jakbyśmy grały w słowną układankę i za każdym razem przykładany element nie pasował. Nigdy się nie porozumiemy — powiedziałam i pospiesznie odeszłam, aby nie kontynuować dyskusji, która i tak prowadziła donikąd.


Weszłam do kuchni. Rozejrzałam się i spostrzegłam nierozpakowane zakupy na stole. Podeszłam i zaczęłam ostrożnie wyciągać rzeczy z toreb. Na ułamek sekundy zamyśliłam się.

— Słoneczko, poradzę sobie — powiedziała Marlena, gosposia. — Potrzebujesz czegoś?

— Nie.

— Na pewno? — spytała, a ja skinęłam głową. — Skorzystaj z pięknego dnia i zamiast pomagać, wybierz się na spacer. Najlepiej w towarzystwie jakiegoś zielonookiego chłopaka.

— Cicho — szepnęłam z uśmiechem na twarzy. — Mama na razie nie może się dowiedzieć, że się z kimś spotykam. Tym bardziej, że wiesz, jaki ma stosunek do ludzi, którzy nie są majętni.

— Mówiłaś, że ma własną firmę.

— Ma księgarnię i małą kawalerkę. — Usiadłam na krześle. — Jest przystojny, mądry, zabawny, dobrze wychowany, a jednak nie przypadnie jej do gustu, bo w jej mniemaniu jest biedakiem. To chore, że mama utknęła w tych staroświeckich tradycjach.

— Zawsze była wychowywana w przepychu — oznajmiła służąca. — Rodzina, adoratorzy i w końcu twój ojciec pochodzący z zamożnej, wpływowej klasy społecznej. To wszystko spowodowało, że traktuje z rezerwą ludzi, którzy mają niewiele pieniędzy.

— Chyba chciałaś powiedzieć: z pogardą — wymamrotałam, a kobieta postarała się o życzliwy uśmiech. — Wiesz, pójdę jednak na ten spacer.

— Tylko przyjdź na obiad — poprosiła.


Niespiesznie przechadzałam się uliczkami miasta. Przyglądałam się wystawom sklepowym, spoglądałam na mijających mnie ludzi, podążające zbyt szybko samochody. Dostrzegłam też muzyków, którym tylko czasem ktoś chętnie rzucił parę groszy do futerału. Zatrzymałam się dopiero przed księgarnią Aleksandra. Oparłam się o szary budynek i spojrzałam na wystrój znajdujący się za szybą, która była lekko pęknięta w górnym prawym rogu. Wyciągnęłam dłoń, aby dotknąć rysy, a jednak powstrzymałam się i odwróciłam. Moje oczy ujrzały parę zakochanych nastolatków dzielących się ostatnim ciastkiem.

Jestem romantyczką i nigdy nie myślę racjonalnie — pomyślałam. Nie chcę skończyć jak mama, która pewnie całe swoje życie zastanawia się, czy bardziej kocha ojca, czy może dostatnie życie, jakie zapewnia jej ten człowiek dzielący z nią sypialnię.

— Grosik za twoje myśli, kochanie — powiedział Aleksander, składając na moich szczelnie zamkniętych ustach subtelny pocałunek.

— Moje myśli są takie proste do odgadnięcia — odezwałam się, a on dotknął moich włosów i oparł swoje czoło o moje. — Chciałabym wybrać się z tobą na spacer.

— Nie mogę. Będę wolny dopiero za cztery godziny.

— Szkoda. Może mogłabym zostać i ci pomóc? Co ty na to?

— Z przyjemnością, ale nie dostarczyła mi pani swojego życiorysu zawodowego i nie wiem, czy mogę tak zaryzykować…

— Rozumiem — wtrąciłam. — Jednak proszę o danie mi szansy. Pragnę zatopić się w marzeniach, które wypływają z tych książek, i zamknąć się w czterech ścianach miejsca przepełniającego mnie spokojem.

— Co się stało, Gaju? — spytał, a ja pospiesznie weszłam do środka.

Podążył za mną.

— Nic — odpowiedziałam, przyglądając się niepoukładanym książkom leżącym w kącie. — Może zacznę od tego miejsca? Ułożę je na półkach. — Wskazałam na nie palcem, a on skinął głową. — Powiesz mi, jak mam to zrobić?

— To proste. Dam ci szmatkę i wytrzesz najpierw półkę. A, i dostaniesz też ściereczkę, aby zetrzeć kurz z książek. Przyszły z księgarni, którą niestety zamykają. Są w dobrym stanie, ale ktoś przechowywał je w nieodpowiednich warunkach — zakomunikował, a następnie poszedł na zaplecze.

Wrócił po chwili ze wszystkimi potrzebnymi środkami. Podał mi je, a później wybrał się do drugiego pomieszczenia, aby sprawdzić, czy klienci czegoś nie potrzebują.

Ukucnęłam na podłodze i zaczęłam ocierać książki z niewielkiej ilości kurzu. Byłam zadowolona, że mogę zostać i spędzić czas z ukochanym. Spotykaliśmy się od kilku dni, a ja nadal nie miałam dość jego towarzystwa, słów i zapachu oraz spojrzenia przepełnionego uczuciem. Chciałabym już móc go zabrać do domu i przedstawić tacie, ale miałam obawy co do mamy, która zapewne zaczęłaby wytykać mu jego ograniczenia finansowe. Musiałam jakoś przygotować rodziców na poznanie mojego chłopaka. Byłam taka szczęśliwa, że mnie to spotkało. Taka piękna miłość od pierwszego wejrzenia, gdzie oczy dotarły głęboko do duszy, od pierwszych słów, które mnie pochłonęły, od pierwszego dotyku, który wywołał mrowienie na skórze.

— Napijesz się czegoś? — spytał Aleksander, podchodząc niespodziewanie.

— Nie, dziękuję.

— A może zjesz coś?

— Nie chcę. Zresztą dziś muszę pojawić się na obiedzie. Ostatnio znikam zbyt często i nie chcę, aby ktoś nabrał podejrzeń co do mojej wolności osobistej — oznajmiłam.

— Mama ma się pewnie nie domyślić, że kogoś masz?

— Tak. Mówiłam ci, że jest konserwatywna i bardzo uparta w pewnych sprawach, które mnie dotyczą. Muszę z nią porozmawiać o nas, zanim przyprowadzę cię do domu.

— Nie będzie zachwycona twoim wyborem, prawda?

— Posłuchaj, nieważne, co ona będzie myśleć, a tym bardziej mówić o tobie, bo to ja chcę spędzić z tobą teraźniejszość — oświadczyłam.

— Wiesz, cieszę się, że tak uważasz. A jednak szkoda, że nie dodałaś, iż chciałabyś spędzić ze mną najbliższą przyszłość.

— Aleksandrze, myślisz, że nasze uczucie jest tak idealne jak z tych książek, gdzie na końcu czyta się banalne, ale jakże przyjemne dla ucha słowa: „Żyli długo i szczęśliwie”?

Skinął głową, a ja sięgnęłam do jego ust. Złożyłam na nich delikatny i dość długi pocałunek, który odwzajemnił. Na początku powoli ocieraliśmy wargę o wargę, pieściliśmy powierzchnię, aby po chwili rozsunąć usta i zaprosić do wnętrza języki, które zatańczyły taniec subtelny niczym trzepot skrzydeł piskląt niepewnie rozkładających się do lotu.

W końcu odsunęliśmy się od siebie, a jednak nadal znajdowaliśmy się blisko. Wymieniliśmy spojrzenia.

— Chciałbym, abyś zawsze była tak blisko mnie — wyznał.

— Zawsze będę. Przecież o tym wiesz — szepnęłam, podnosząc się z podłogi i zabierając do obowiązków. Uciekłam, bo nie chciałam, aby usłyszał głośne bicie mojego serca. — Wracaj do swoich zajęć — rzekłam, starając się skupić na pracy.

Aleksander podszedł do mnie. Objął moje kruche ciało swoimi silnymi ramionami. Przez chwilę tak staliśmy. Zastygliśmy. Potem jeszcze raz dotknął moich włosów swoją dużą dłonią, a następnie odszedł.

Zostałam sama między regałami.

— Przestań — zażądałam stanowczo, ale niezbyt głośno. Chciałam, aby tylko moje uszy usłyszały to słowo. — Przestań. Twoje serce bije jak szalone. Dzień po dniu rośnie od nadmiaru szczęścia…

To niesamowite, że zakochałam się jak naiwna nastolatka.


Zamknął księgarnię, oparł się o chropowatą powierzchnię drzwi i zsunął się w dół. Następnie popatrzył na mnie. Wyciągnął rękę w moją stronę, a ja ochoczo podałam mu dłoń. Pewnie, a zarazem subtelnie pociągnął mnie i opadłam na niego. Poczułam ciepło skóry oraz delikatne pieszczoty opuszków palców, które zsuwały się z karku w dół kręgosłupa. W końcu zacisnął dłonie na moich biodrach i, patrząc mi głęboko w oczy, przysunął swoją twarz do mojej.

— Nawet nie spostrzegłem, kiedy zakochałem się w zapachu twoich włosów, które pielęgnujesz jaśminem, i nie dowierzałem, że twoje piwne niczym barwa dojrzewającego kasztanu spojrzenie pochłonie mnie. Jestem stracony — oznajmił. — Nie wiem, kiedy się zakochałem w tak dobrej, mądrej i pięknej kobiecie. A najbardziej niesamowite jest to, że poddałem się temu uczuciu.

— Jesteś kochany — szepnęłam.

Aleksander przytulił mnie.

— Zostań dziś ze mną jak najdłużej — poprosił.

Uśmiechnęłam się.

— Nie powinnam.

— Zostań. Chciałbym, aby dziś ten czas był stworzony tylko dla nas.

Skinęłam głową.


I czas był tylko nasz. Słodkie późne popołudnie, pieszczoty, długie i zbyt krótkie pocałunki, smak lodów waniliowych, rozmowy o naszych marzeniach i tajemnicach, których się wstydziliśmy i mówiliśmy o nich szeptem, smak truskawek z bitą śmietaną roztartą naszymi dłońmi na białej pościeli… Potem nadszedł wieczór i wyznania przy tanim trunku, w otoczeniu dużej ilości kwiatów oraz świeczek, brudny i namiętny taniec na dachu w blasku gwiazd. Później czas dobiegł końca, zsuwając kremowy koc z naszych nagich ciał.

— Muszę już iść — powiedziałam z żalem w głosie.

— Nie idź.

— Chciałabym zostać.

— Zostań — poprosił Aleksander. — Choć wiem, że wszystko dzieje się zbyt szybko, to niech tak pędzi ten nasz czas.

— Wszystko, co się między nami dzieje, jest jak pędzący pociąg, takie pospieszne — rzekłam, wpatrując się w jego idealne rysy twarzy, zielone spojrzenie i wąskie usta, na które zwracałam uwagę, bo wypowiadały tak prawdziwe oraz piękne słowa. — Nigdy nie byłam tak szaleńczo zakochana w drugim człowieku i dobrze mi z tym, dlatego dziś nie zostanę, ale jutro wrócę. Mogę? — spytałam.

— To cieszę się, że wrócisz do mnie jutro — odpowiedział z uśmiechem na twarzy.

Chwilę tak siedzieliśmy na łóżku, aż w końcu Aleksander przysunął się do mnie i oparł swoje czoło o moje. Splotłam ręce na jego karku, a on swoimi dłońmi głaskał moje zarumienione policzki.

— Do jutra — wyszeptałam, składając na jego skroni maleńką pieszczotę.


Wchodziłam po schodach, starając się zachowywać bardzo cicho w panujących ciemnościach, bo domownicy odpoczywali już w swoich sypialniach. W końcu dotarłam do drzwi pokoju i złapałam za klamkę.

— Co ty wyprawiasz?!

Odwróciłam się przestraszona podniesionym głosem, a z dłoni wypadło mi zdjęcie zrobione starym aparatem. Mama zauważyła to, więc pospiesznie schyliłam się po fotografię i schowałam ją do torebki.

— Nie chciałam nikogo obudzić, a zwłaszcza…

— Zwłaszcza mnie, prawda? Nie obudziłaś nikogo ze śpiących już o tej późnej porze domowników, ale ja czekałam na ciebie, bo mam dość twojego zachowania. Dziewczyno, co ty ostatnio wyprawiasz?

— Mam dwadzieścia siedem lat, więc nie muszę ci odpowiadać na to pytanie — burknęłam zdenerwowana jej nieprzyjemnym tonem głosu.

— Przypominam ci, że sama wróciłaś do domu.

— Wróciłam, bo chciałam pomóc ci opiekować się ojcem, który jest po zawale.

— Od tego jest ciotka Milena. Zresztą nie zmieniaj tematu, bo dobrze wiem, że znów pakujesz się w związek bez przyszłości. Ty tylko takie potrafisz budować, bo wybierasz sercem, a nie rozumem.

— Mam żyć z kimś, kogo nie kocham, tak? Jak widzisz, nie mam twojego charakteru, aby dzień po dniu udawać miłość do drugiego człowieka.

Wymierzyła mi siarczysty policzek.

— Bezczelna dziewucha!

Popatrzyłam na matkę ze smutkiem. Chciało mi się płakać, a jednak powstrzymałam łzy, które uroniłam, dopiero kiedy zamknęłam za sobą drzwi sypialni.

— Nigdy nie zrozumiesz, że zakochałam się w kimś innym, odstającym od twojego wyobrażenia o idealnym i bajecznie bogatym zięciu — szepnęłam, starając się ocierać kolejne spływające łzy.

Rozdział 4

Gaja


Weszłam do jadalni. Wszyscy w zupełnej ciszy spożywali śniadanie. Niechętnie podeszłam do stołu, a kiedy usiadłam, tata zaczął rozmowę:

— Chciałbym, abyś pojechała ze mną do firmy. Oczywiście, o ile czujesz się na siłach, bo domyślam się, że wróciłaś zbyt późno do…

— Twoja córka z tobą pojedzie — wtrąciła mama.

— Nie odpowiadaj za nią — powiedział ojciec. — Niech sama zdecyduje.

— Chętnie będę ci towarzyszyć.

— Na pewno?

— Tak — potwierdziłam i sięgnęłam po kubek z ciepłą herbatą, a następnie bułeczkę z masłem i dżemem truskawkowym.

— Co porabiałyście z Magdaleną? — spytał ojciec.

Zamierzałam odpowiedzieć, ale do rozmowy wtrąciła się Sara, kuzynka, która mieszkała z nami od kilku miesięcy.

— Spędziły czas w księgarni, a raczej Gaja, bo Magdalenę widziałam na zakupach w towarzystwie przyjaciółek. Wiecie, w tym nowym butiku. Wybierały buty.

— Byłam tam z nimi.

— Nie widziałam cię — rzekła Sara.

— Wyszłam do toalety.

— Nieprawda. Podeszłam się przywitać, a nawet dłuższy czas rozmawiałam z nimi i jakoś nie wracałaś z tej, jak to się mówi, ubikacji. — Spojrzała w stronę ciotki, a następnie wuja.

— Może wyszłam na zewnątrz. Zresztą nie powinnaś się tak interesować tym, co i z kim robię w wolnym czasie — oznajmiłam.

— Nie denerwuj się.

— Po prostu zacznij się uczyć, a nie spędzasz czas na chodzeniu po sklepach i robieniu zbyt dużej ilości zakupów, za które płaci mój ojciec.

— Spokojnie — bąknęła i, zabierając ostatnią bułkę z powidłami, odeszła od stołu.

— Nawet się nie pożegnała. — Pokręciłam głową.

— Zdenerwowałaś ją — oznajmiła mama, a ja spojrzałam na nią z niedowierzaniem. — Sara po prostu powiedziała, że cię nie było z przyjaciółkami, a ty naskoczyłaś na nią za to, że wyznała prawdę.

— Przestańcie — odezwał się tata, a wtedy mama skupiła na mnie całą swoją uwagę. — Gaja jest dorosła, dlatego może robić wszystko to, na co ma ochotę.

— Plamić nasze nazwisko też? — spytała. — Podziękuję za śniadanie. Odechciało mi się jeść. — Wstała od stołu, popatrzyła na męża, a potem ponownie na mnie. — Rozkapryszone dziecko zawsze robi to, co chce. Wiesz, czyja to wina, że zachowuje się jak nastolatka, a nie kobieta? — spytała po raz kolejny, ale nie czekała na odpowiedź i pospiesznie opuściła jadalnię.

Zostaliśmy we trójkę: ojczulek, cioteczka i ja.

— W końcu zjem spokojnie — rzekła ciotka Milena.

— Nie musisz nam wszystkiego mówić, jednak wiesz, że od kłamstwa wolę prawdę — powiedział tata, a po chwili dodał: — Zostań w domu. Może pomóż w czymś matce. Choćby w najdrobniejszej sprawie, ale zaoferuj swoją osobę do pomocy. Będzie zadowolona, że jesteś przy niej.

— Przydasz się, bo Barbara chce w sobotę urządzić przyjęcie dla kilku gości — oznajmiła ciotka.

— Chyba dla setki.

— Nie przesadzaj, dziewczyno. Może pojedziesz dopilnować, aby ponownie nie wybrali nieodpowiedniego koloru kwiatów do wystroju, jaki planuje twoja matka.

— Milena ma rację. Tylko, proszę, idź sama do matki i zaproponuj jej poratowanie w…

— Dobrze — wtrąciłam. — Zrozumiałam, że mam dziś zostać w domu i zająć się naburmuszoną osą.

— Gaju! — podniósł głos tata.

— Pójdę po herbatę. Przynieść komuś? — spytała ciotka, ale oboje podziękowaliśmy.

Zostaliśmy z tatą sam na sam.

— Mnie też martwi, że znikasz z domu od kilku dni, nie mówiąc nam, z kim przebywasz. Oczywiście nie musisz tego robić, jednak wolałbym wiedzieć, czy jesteś bezpieczna.

— Na razie wolałabym, aby tak zostało. Chciałabym, aby ta nieprzyjemna atmosfera zniknęła. Niestety mama ciągle drąży temat i naciska, bym na partnera wybrała kogoś majętnego — powiedziałam szybko, aby nie przerwał mojej wypowiedzi.

— Wiem, że mama i ty macie odmienne zdanie na temat relacji między kobietą a mężczyzną. Ty jesteś bardziej uczuciowa, emocjonalnie podchodzisz do wszystkiego, a mama jest oschła i wyniosła, ale na pewno poprze każdy twój wybór, gdy zobaczy, że jesteś szczęśliwa. Poza tym, córeczko, to nie dziewiętnasty wiek, abyśmy narzucali ci swoją wolę — oświadczył, a ja uśmiechnęłam się do niego.


Zamknęłam się w sypialni. Pospiesznie napisałam, a następnie wysłałam SMS-a do Aleksandra. Po chwili mój telefon się rozdzwonił.

Odebrałam.

— Tak? — spytałam.

— Rozumiem, kochanie.

— Obiecałam ci, że dziś się spotkamy, ale powinnam zostać i pomóc mamie. Chciałabym uspokoić Herę — powiedziałam żartobliwie, a on roześmiał się głośno.

— Postaraj się, abym nie tęsknił za tobą zbyt długo, skarbie — poprosił.

— Chciałabym przyjść, ale nie mogę jeszcze bardziej nadszarpnąć relacji z mamą. Od czasu, kiedy tata miał zawał i okazało się, że choruje, stała się bardziej podenerwowana.

— Nie dziwię się twojej mamie. Też martwiłbym się o zdrowie drugiej osoby, a zwłaszcza tej, którą darzyłbym uczuciem.

— Dziękuję, że to powiedziałeś — rzekłam. — Nie będę ci już przeszkadzać. Do jutra.

— Do zobaczenia, Gaju.

Rozłączyłam się.


Usiadłam na łóżku i przez moment zastanawiałam się, jak to będzie, kiedy przyprowadzę do domu Aleksandra. Tata na pewno zachwyci się rozmową z tak mądrym mężczyzną, a ciocia pewnie nakarmi go swoimi słodkościami. Najgorzej będzie z matką, która jest apodyktyczna, pełna złośliwości i od razu przystąpi do serii pytań o to, co Aleksander posiada. Kiedy zacznie opowiadać, pewnie usłyszę, że nie reprezentuje sobą nic prócz marzeń, które realizuje ślimaczym tempem. Może byłaby mu bardziej przychylna, gdyby miał sieć księgarni, a nie jedną, w dodatku niewielką i słabo prosperującą.

— Dość! — krzyknęłam.

— Wszystko dobrze, Gaju? — spytała ciotka.

— Tak — odpowiedziałam. — Chciałam spokojnie porozmawiać przez telefon, a potem pomyśleć, ale tu się nie da.

— Już wychodzę — rzekła zasmucona.

Poczułam się okropnie, atakując ciotkę, dlatego postanowiłam ją przeprosić, ale kiedy wyszłam z pokoju, już jej nie było. Westchnęłam. Oparłam się o drzwi i przez chwilę patrzyłam na wejście do sypialni rodziców.


Niespiesznie podchodziłam do drzwi księgarni. Kiedy dotarłam do celu, na ułamek sekundy zatrzymałam się. Wtedy spostrzegłam mężczyznę o brązowych oczach, który bacznie mi się przyglądał. Odwróciłam wzrok, gdy podszedł do niego znajomy i serdecznie się przywitali.

W końcu weszłam do księgarni. Rozejrzałam się, a kiedy ruszyłam pomiędzy regały, usłyszałam głos Aleksandra. Brzmiał tak spokojnie. Mogłabym powiedzieć, że to słodka nuta, delikatny aromat.

Usiadłam w bezpiecznej odległości, aby go nie rozpraszać, a jedynie słuchać tego, co ma do powiedzenia. To popołudnie miało być dniem otwartym, świętem książki. W ten sposób chciał przyciągnąć uwagę młodych ludzi i zachęcić ich, by częściej zaglądali do księgarni. Spostrzegłam, że wśród nastolatków znalazło się kilkoro starszych ludzi. Zresztą wiek był obojętny, bo Aleksander opowiadał z pasją, wielką miłością o książkach, które skradły mu czas. Myślę, że niektórych zaciekawił i wrócą, kiedy tylko będą mieli możliwość.

Po trzech godzinach księgarnia opustoszała.

— Myślisz, że jutro wrócą? — spytał Aleksander.

— Tak. A jeśli nie jutro, to na pewno pojutrze.

— Pojutrze może ich też nie być.

— To pojawią się w inny dzień — rzekłam.

— Masz rację. Cieszę się, że przyszłaś — powiedział, obsypując moje policzki buziakami.

Uśmiechnęłam się.

— Teraz muszę posprzątać, ale za chwilę będę wolny. Może wybierzemy się na długi spacer? Co ty na to?

— Chętnie. Jednak najpierw ogarnijmy ten bałagan.

— Panna z dobrego domu potrafi sprzątać? — spytał żartobliwie.

— Zbiorę kubki — oznajmiłam.

— A ja odłożę książki na swoje miejsce.

Wzięliśmy się do pracy.

— Jak przyjęcie mamy? Udało się? — zagadnął.

— Niestety nie. Liczyła na zachwyt, a okazało się totalną klapą — odpowiedziałam.

— Czemu? — Stanął w drzwiach. Przyglądał się, jak ostrożnie zbieram kubki ze stolika. — Co poszło nie tak?

— Większość osób dostała zaproszenie na wieś, gdzie odbyło się ogromne, zorganizowane z przepychem przyjęcie na cześć nowego właściciela ziemskiego. Podobno otrzymał po ojcu cały spadek.

— Dziedzic — oznajmił, a ja skinęłam głową. — A wy czemu nie dostaliście zaproszenia?

— Dostaliśmy, ale przygotowania do przyjęcia mamy były już w toku. Nie jest zadowolona.

— Domyślam się — rzekł.

— Jutro zaprosiła na kawę dwie znajome i pewnie wypyta się o to przyjęcie. Ja się cieszę, że tam nie poszliśmy.

— Nie lubisz tych przyjęć, prawda?

— Tak — potwierdziłam. — To imprezy znajomych, dla których liczy się przepych. Niesamowite jest zachowanie tych kobiet. Każda musi mieć na sobie lepszą kreację lub większą ilość biżuterii. To niesmaczne.

— Rozumiem, kochanie.

Uśmiechnęłam się.

— Zaniosę wszystko na zaplecze.

— Dobrze. Jak tylko skończę układać książki, przyjdę ci pomóc — zakomunikował i po chwili zniknął za brązowymi drzwiami.


Kończyłam wycierać ściereczką ostatni kubek, gdy poczułam jego dotyk. Objął mnie. Przyciągnął do siebie. Zadrżałam.

— Mówiłem ci już, że cieszę się z twojej obecności?

— Tak.

— A mówiłem ci, że kiedy patrzysz na mnie z bliska, jeszcze bardziej z bliska, oczy powiększają ci się, wpatrujesz się we mnie tak bardzo, że w końcu czuję, jak nasze spojrzenia nakładają się jedno na drugie, łączą się oddechy i… — zamilkł.

Odwrócił mnie i mogłam poczuć jego skórę, usta odnalazły się i zaczęły łagodnie dotykać. Przygryzłam delikatnie dolną wargę ukochanego, a on tylko pogłębił pocałunek. Jego ręce zanurzyły się w moich włosach. Dotykał powoli kolejnych pasm kasztanowych włosów, zbyt ciemnych w tym zepsutym świetle, które zacinało się niczym niesforne, nienapełnione pióro. Nie bałam się jednak, że za chwilę powstanie plama nie do zmycia, nie do zatarcia. Po prostu chciałam, aby wszystko było czyste, a zarazem brudne. Właśnie dlatego całowaliśmy się coraz namiętniej. Wszystko, co wtedy działo się w tym pomieszczeniu, miało zapach książek i zostało wypełnione ciszą, którą zakłócało jedynie bicie naszych zakochanych serc.

Rozdział 5

Gaja


Pospiesznie wbiegłam na taras. Moi najbliżsi znajdowali się już na swoich miejscach. Pomyślałam, że matka zaraz mnie skarci za brak poczucia czasu, ale ona siedziała i patrzyła na ogród, który codziennie dopieszczał pan Krzysztof. Kiedy w końcu usiadłam, spojrzałam na ciotkę, która nerwowo zajadała się ciasteczkami.

— Przepraszam za spóźnienie — powiedziałam do matki. Ta jednak milczała. — Nie idziemy, cioteczko? — spytałam, a ona wzruszyła ramionami.

— Barbaro, pójdziemy na otwarcie kolejnego ośrodka dla niepełnosprawnej młodzieży? — zagadnęła Milena.

Mama zerknęła na nią, a kiedy odwróciła wzrok, nawet nie zwracając na mnie uwagi, odpowiedziała:

— Będą oczekiwali hojności ze strony wpływowych ludzi, a nas na nią nie stać w tym trudnym czasie. Obawiam się, że wszyscy zaproponują zbyt dużo zer. My możemy jedynie rzucić marne grosze i modlić się, aby nie zauważyli, że nasza rodzina idzie na dno niczym nowy, ale jednak gdzieś uszkodzony statek.

— O czym ty mówisz? — spytałam.

— Nie wtrącaj się do rozmowy o czymś, o czym nie masz zielonego pojęcia — upomniała mnie Sara, niespodziewanie pojawiając się w ogrodzie.

— Nie masz może lekcji? — rzuciłam.

— A ty nie musisz sprzątać księgarni? Chyba tylko tym się zajmujesz od kilku tygodni, jak nie od miesięcy.

— Przestańcie — burknęła matka.

Zdziwiło mnie jej zachowanie, jednak po chwili dotarło do mnie, że nie broniła córki, tylko przerwałyśmy jej dumanie.

— Saro, powinnaś zająć się lekcjami, a nawet doradziłabym uporządkowanie swojego pokoju. I spakuj kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Jutro jedziesz do rodziny.

— Zaraz to zrobię — oświadczyła i pospiesznie udała się do domu.

— Czyli mam rozumieć, że nie idziemy na otwarcie?

— Nie jesteśmy w stanie dać odpowiedniego datku — oznajmiła matka.

— Nie przesadzasz? I tak dużo pomogłaś w budowie ośrodka, więc chyba możesz…

— Właśnie nie mogę! — krzyknęła mama. — Gdybyś interesowała się domem, rodziną, naszymi potrzebami oraz sytuacją w firmie, wiedziałabyś, że źle się dzieje. — Odwróciła się i wbiła we mnie swoje oziębłe spojrzenie. — Od trzech miesięcy twój ojciec próbuje ratować firmę, która miała kilka niefortunnych inwestycji. Nic się nie zwróciło i, co najgorsze, musieliśmy jeszcze więcej lokować, by cokolwiek odzyskać. Nie udało się. Nawet nie chcę mówić, kim możemy się stać, gdy bank po raz kolejny nie zgodzi się nam pomóc, a przyjaciele z obawy o swoje pieniądze odmówią wsparcia finansowego.

— O czym ty mówisz? Nie może być aż tak źle. — Popatrzyłam na ciotkę, która zapchała się ciastkami. — Tata nic mi nie mówił.

— Żartujesz sobie, Gaju?! — podniosła głos matka, a ja wstałam z krzesła oburzona jej przerysowanym zachowaniem. — Od dwóch miesięcy żyjesz w swoim świecie i nie zwracasz uwagi na rodziców, ciotkę, kuzynkę, a tym bardziej na nasze konto w banku.

— Pewnie jak zwykle przesadzasz — stwierdziłam.

— Nie denerwuj mnie, dziewczyno. Możemy zbankrutować, jeśli nikt nie udzieli nam pomocy, a z tego, co dowiedziałam się od twojego ojca, nikt nie chce… — zamilkła. — Zresztą dla ciebie nie są ważne pieniądze — burknęła. Po chwili jednak dodała: — Tylko zapamiętaj sobie, że gdyby nie majętność twojego ojca, niewiele osiągnęłabyś w życiu.

— Jesteś okropna — wymamrotałam.

— Tak jak ty, moje kochane dziecko. Gdybyś miała, jak cię prosiłam, majętnego narzeczonego lub męża, mógłby pomóc twojemu ukochanemu ojczulkowi. Niestety ciebie nie można się doprosić o pomoc, bo…

— Ty nie prosisz, a rozkazujesz — wtrąciłam. — Co najgorsze, zmuszasz mnie do wielu rzeczy.

— Nie będę tego słuchać… — zaostrzył się jej głos, ale zamilkła.

Popatrzyła na mnie, a następnie oddaliła się. Udała się na spacer po naszym ogrodzie.

— Cioteczko — rzekłam, wpatrując się w kobietę, która uniosła głowę ze łzami w oczach.

— Porozmawiaj na spokojnie z Barbarą, a najlepiej z tatą. Może ci się wyżali, drogie dziecko, bo z nami ostatnio nie rozmawia. Zamyka się w gabinecie i tylko słyszymy dźwięk odkładanych słuchawek w odpowiedzi na jego prośby o pomoc.


Późnym wieczorem zajrzałam do gabinetu staruszka. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Kiedy usiadłam na fotelu, postanowiłam przejrzeć dokumenty, które leżały na biurku. Na jednym z nich widniała odmowa udzielenia pożyczki na ogromną sumę.

— Tata się położył.

— Nie wiedziałam, mamo.

— Że mamy kłopoty finansowe? — spytała.

W odpowiedzi tylko skinęłam głową.

— A ty zamiast szukać wsparcia u jakiegoś bogatego chłopaka, któremu mogłabyś zawrócić w głowie urodą i charakterem, łajdaczysz się od dłuższego czasu z tym pożal się Boże księgarzem.

— Mamo, proszę.

— O co prosisz? Ile razy ja to robiłam, a tym bardziej, kiedy ojciec zachorował, tłumaczyłam ci, że potrzebujesz zamożnego partnera. Myślisz, że robiłam ci na złość, a ja po prostu wywnioskowałam z plotek, że nasza rodzina chyli się ku upadkowi.

— Bogaty mąż nie jest rozwiązaniem. Bank lub ktoś ze znajomych ojca może nam pomóc, bo przecież zawsze mogli na niego liczyć w trudnych sytuacjach.

— Na jakim ty świecie żyjesz, dziecko? — wypaliła.

Opuściłam głowę. Przyglądałam się dokumentom.

— Każdy odmawia twojemu ojcu. Mówiłam, że ludzie są niewdzięczni, a wy zawsze mnie karciliście, on słowami, ty spojrzeniem, za prawdę, więc teraz macie. Banki w mieście oraz w okolicy odmówiły kolejnej pożyczki. Tak zwani przyjaciele boją się utracenia płynności, pogrążenia swoich firm, nadszarpnięcia pozycji i straty większej sumy. — Rozsiadła się wygodnie na kanapie i westchnęła. — Nie mam syna, który pomógłby nam się podnieść. Dorosły mężczyzna bardziej uwiarygodniłby oblicze naszej rodziny niż dziewczyna, która wymyka się wieczorami do oranżerii, aby spotkać się z kochankiem.

— Nie jest moim kochankiem, a chłopakiem. Jesteśmy parą od dwóch miesięcy.

— Ten czas tak szybko płynie, a ty nadal pielęgnujesz marzenia o tym dziecinnym zakochaniu. Nie dostrzegasz prawdy tego świata.

— Powtarzasz się, mamo — rzekłam.

— Oczywiście. — Odwróciła ode mnie wzrok, aby popatrzyć na zbiór książek znajdujących się na głównej ścianie w gabinecie. — Może twój kochaś sprzeda kilka książek ojca, aby nam pomóc — oznajmiła z wyższością w głosie.

— Zakochałam się — szepnęłam.

— I co z tego, że się zakochałaś? Każdy kiedyś był zakochany. Jednak ty w moich oczach nadal jesteś niedojrzała, bo nie odróżniasz zakochania od prawdziwych uczuć. Tatuś opowiadał ci za dużo bajek.

Nie dowierzałam, że potrafiła być tak obojętna na uczucia swojego dziecka.

— Ja zawsze byłam złą czarownicą, prawda? — spytała, a ja milczałam. — Życie to nie tylko samo zakochanie. To ogrom innych emocji, w których kryje się gorycz, rozczarowanie, walka, smutek. Jeśli postarałabyś się uspokoić swoje ogłupiałe serce, zrozumiałabyś, że to w znacznej części mrzonka dla zuchwałych.

— Nigdy nie byłaś zakochana, więc nie masz prawa wypowiadać się na temat moich uczuć względem tego człowieka.

Matka uśmiechnęła się do mnie.

— To nie bajka, to moje życie. Chcesz nim żonglować, tak aby pomóc ojcu, czy raczej sobie? — spytałam ze złością.

— Bezczelna. I jak zawsze niewdzięczna. Cała Gaja, egoistka — skwitowała.

— Czyli dobrze mnie wychowałaś.

— Nie rozumiem…

— Jestem egoistką. Nie przypomina ci to kogoś, mamo?

— Zważaj na słowa, dziecko — rzekła.

Uśmiechnęłam się, a zniesmaczona moją wypowiedzią matka bez słowa opuściła pomieszczenie.

Przeglądałam dokumenty z ogromnym skupieniem. Może dlatego nie spostrzegłam Stefana Żuławskiego, doradcy w sprawach organizacyjnych firmy i wieloletniego przyjaciela ojca.

— Witam — rzekł.

W odpowiedzi skinęłam głową. Nawet się nie uśmiechnęłam.

— Pewnie znalazłaś w tych dokumentach kilka niepokojących informacji, jednak chcę cię uspokoić, że wszystko jest na dobrej drodze do wyjścia z chwilowego dołka finansowego.

Popatrzyłam na przyszywanego wujka, który mimo braku pokrewieństwa był traktowany jak członek rodziny.

— Mamy z tatą kilka awaryjnych planów — zapewnił.

— Tata nic mi nie mówił.

— Pewnie miał swoje powody.

— Jakie?

— Nie wiem, moje drogie dziecko. Pewnie nie chciał martwić ani matki, ani ciebie — odpowiedział. — Czasem tak bywa, że duża machina może potknąć się o małą inwestycję.

— Pani Chorążkiewicz, pan Seweryn wrócił — oznajmiła sekretarka ojca, stając w progu.

— Dziękuję.


Weszłam do gabinetu taty. Siedział w fotelu, bezmyślnie wpatrując się w ścianę. Podeszłam do biurka, a następnie ukucnęłam przy nogach ojca i z wymuszonym uśmiechem spojrzałam na niego. Odwzajemnił gest.

— Może pójdziemy coś zjeść? — spytałam, a on pokręcił głową. — Może pojedziemy do domu na obiad? Co ty na to?

— Nie chcę, kochanie. Mam dużo pracy.

— Rozumiem, a jednak mam ochotę na posiłek w rodzinnym gronie — powiedziałam.

Położył dłoń na moim policzku i na chwilę zastygł, wpatrując się w moją twarz.

— Tato, proszę…

— Muszę zostać w firmie. Muszę — powtórzył, a ja skinęłam głową.


Rzuciłam mu się na szyję. Wcisnęłam się w ciało ukochanego tak bardzo, że poczułam ból skóry stykającej się zbyt mocno z kośćmi.

— Co się stało?

— Jestem taka bezsilna — odpowiedziałam. — Trzymaj mnie tak jak najdłużej, dobrze?

Aleksander objął mnie. Po chwili pocałował w głowę, delikatnie wsuwając dłoń we włosy, a drugą rękę zacisnął na mojej talii.


Ocknęłam się na kanapie okryta kocem. Wstałam trochę niepewnie, zakręciło mi się w głowie, a nawet poczułam drżenie ciała. Bez dłuższego namysłu usiadłam z powrotem na wersalce.

— Obudziłaś się? — spytał Aleksander, zaglądając do niewielkiego pokoju.

— Tak — odpowiedziałam, usiłując zapanować nad łzami cisnącymi się do oczu.

— Powiesz mi, co sprawiło, że byłaś taka roztrzęsiona?

— Gdy byłam mała, zawsze niecierpliwie czekałam przy drzwiach wejściowych na powrót taty. Kiedy w końcu otwierały się na oścież, a on się w nich pojawiał, rzucałam się na niego. Trzymałam się kurczowo skrawka spodni, marynarki, zmarzniętych palców u lewej dłoni, a czasem nawet mocno szarpałam za jeszcze nieściągnięty płaszcz tylko po to, aby zwrócił na mnie uwagę. Chciałam, aby wziął mnie na ręce, podrzucił kilka razy w górę, a potem ucałował policzek i mocno przytulił. Po prostu przy nim czułam się bezpieczna i bardzo kochana. Byłam najważniejsza. — Uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtych cudownych, beztroskich chwil. — Firma taty przechodzi poważny kryzys. Najgorsze, że ojciec wygląda na wykończonego, poddanego. Nie mówi mi też całej prawdy — oznajmiłam.

— Przykro mi. — Aleksander wpatrywał się w moją smutną twarz.

Przytuliłam się do niego.

— Dobrze, że jesteś — rzekłam, a on delikatnie dotknął mojego policzka. — Jak mam mu pomóc?

— Nie zadręczaj się — poprosił.

Rozdział 6

Gaja


Leżeliśmy na trawie, źdźbła łaskotały nasze ciała, a słońce ogrzewało zbyt gorącymi promieniami.

— Czasem wydaje mi się, że jesteśmy szkicem — szepnął Aleksander.

Popatrzyłam na niego.

— Nasza pierwsza randka tak szybko minęła, że wydaje mi się… — zaczął mówić głośno i wyraźnie.

Przed oczami pojawiły mi się maleńkie klatki, w których zobaczyłam nas razem, objętych w złocistym świetle słońca, leżących na wilgotnej trawie, spacerujących w otoczeniu czerwonych maków, zajadających popcorn i rozpuszczające się lody czekoladowe, spoglądających na ulubiony zatrzymany kadr z filmu. Widziałam nas oglądających przedstawienie w teatrze, jednak bardziej skupialiśmy się na niespiesznym dotyku naszych ciepłych i drżących ciał. Ujrzałam nas tańczących w ciemnościach i dymie, przy głośnej, ale nie hałaśliwej muzyce, a także nasze przytulone ciała okryte białą pościelą, otoczone różanym zapachem.

— Chciałem po prostu powiedzieć, że cię kocham, Gaju.

Aleksander zaczął się we mnie wpatrywać. Dotknął dłonią mojego policzka, wcisnął delikatnie palce w skórę, uchwycił brodę i przysunął się tak bardzo blisko, że przeszył mnie prąd. Uśmiechnął się zniewalająco, a po chwili przycisnął swoje usta do moich. Odurzona tą intensywną bliskością, zamknęłam oczy. Przeniknęło mnie ciepło, wilgoć i miękkość jego warg. Nastała rozkosz. Całował mnie inaczej niż do tej pory. Nie mogłam złapać tchu. Nie byłam w stanie się poruszać, oszołomiona niezwykłym doznaniem.

Odsunął się.

— Jesteś taka piękna — szepnął. — Taka piękna…

Zarumieniłam się.

— Chciałbym, abyś zawsze była tak blisko mnie i nie uciekała, nie wracała do domu, w którym nie możesz w pełni oddychać, cieszyć się tą miłością. Tak bardzo zależy mi na twoim szczęściu… — zamilkł.

Na chwilę zapadła cisza.

— Wiesz, chciałabym, abyś towarzyszył mi na spotkaniu w gronie najbliższych znajomych — wyznałam.

— To dobry czas na imprezy, kiedy macie problemy finansowe? — spytał. — Poza tym nie powinienem w tak nieodpowiednim momencie zjawić się w waszym domu.

— Mama wpadła na pomysł, aby zachować pozory przed ciekawskimi, a przyjaciół chce poprosić o pomoc — powiedziałam.

Aleksander westchnął.

— Myślisz, że zdołają wam pomóc?

— Nie wiem.

— Twoja matka obawia się życia w nędzy. Uważa, że bez pieniędzy nie będzie mogła sobie pozwolić na wiele rzeczy, do których przywykła przez te lata u boku wpływowego męża — stwierdził. — Bycie niezamożnym nie jest czymś złym i nie prowadzi do niegodnych warunków życia. Może, kiedy znajdzie się w takiej sytuacji, zrozumie, że w życiu liczy się coś więcej niż grubość portfela. Ważna jest rodzina oraz przyjaciele, miłość, ta odwzajemniona, i uśmiech, a nawet krótka chwila spędzona na ławce w parku, w którym mija nas tak wiele interesujących ludzi.

Uśmiechnęłam się, a następnie przysunęłam do niego i wygodnie położyłam głowę na ramieniu. Po chwili pochylił się i bardzo delikatnie pocałował mnie w kącik ust. Rozchyliłam wargi, więc odpowiedział mi głębokim, pełnym pasji pocałunkiem. Trwaliśmy tak złączeni, aż wydawało mi się, że mogę usłyszeć szelest naszych drżących ciał, które zbliżały się do siebie coraz śmielej.


Zapukałam do drzwi gabinetu i zajrzałam do środka, nie czekając na zaproszenie.

— Mogę wejść? — spytałam tatę, a on skinął głową.

— Potrzebujesz czegoś, Gaju?

Przysiadłam na brzegu biurka. Popatrzyłam na ojca. Zastanawiałam się, od czego zacząć.

— Co się dzieje w firmie?

— Nie rozumiem — odpowiedział.

— Mama powiedziała, że mamy poważne problemy.

— Przesadza — rzekł. Na jego twarzy pojawił się piękny, szczery uśmiech. — Wiesz, że twoja mama wariuje, jeśli chodzi o pieniądze. Szaleje, gdy usłyszy, że choćby grosik się zapodział.

Ojczulek mnie rozbawił, ale nie uspokoił.

— Byłam w firmie. Przejrzałam dokumenty, z których wynika, że kilka inwestycji się nie zwróciło.

— Tak czasem bywa, córeczko. Jednak zapewniam cię, że wszystko jest dobrze. — Tata dotknął mojej ręki. Uchwycił ją jak wtedy, gdy byłam mała. Choć z czasem jego dłonie stały się pomarszczone, lekko drżące i słabsze, jego dotyk nadal sprawiał, że czułam się bezpieczna i pełna wiary w przyszłość.

Moje wątpliwości minęły.

— Czasem wszystko układa się po naszej myśli, ale w naszym biznesie zdarza się, że podjęte i nie do końca przemyślane decyzje kończą się stratą paru tysięcy. Jednak z pomocą pracowników, przyjaciół i wsparcia mojej kochającej rodziny dam sobie radę — oznajmił.

Zbliżyłam się i objęłam go z jak największą ilością pozytywnej energii.

— Nie słuchaj mamy. Niepotrzebnie cię denerwuje. A poza tym powinniśmy chyba porozmawiać o czymś ważniejszym, prawda?

— Nie rozumiem — odpowiedziałam, odsuwając się od ojca.

— Kiedy przedstawisz mi swojego wybranka? — spytał.

— Tato, czy miałoby dla ciebie znaczenie, gdyby on był niezamożny?

— Kochanie, najważniejsze, żeby był dobrym człowiekiem i kochał cię najbardziej na świecie, okazywał ci na każdym kroku zrozumienie oraz traktował cię z szacunkiem. I żebyś dzięki niemu zawsze się uśmiechała. Chciałbym, jako rodzic, abyś była po prostu szczęśliwa, córeczko. Pieniądze to sprawa drugorzędna, tym bardziej, że są one czymś, co dziś możesz posiadać, a jutro stracić.

— Dziękuję — powiedziałam, rzucając się na szyję kochanemu staruszkowi.


Zamyślona patrzyłam w stronę dużego okna. Obserwowałam przechodzących ludzi, bezmyślnie przyglądałam się ich zachowaniom, chociaż nie przywiązywałam uwagi do tego, kim naprawdę są i co czują w tym momencie.

— Zamówiłaś kawę? Oczywiście nie zapomniałaś o mleku, prawda? — spytała przyjaciółka, siadając naprzeciw mnie. — W końcu się ze mną umówiłaś. Od dwóch miesięcy trudno cię wyciągnąć na jakąś kawkę z ploteczkami. Dobrze, że przyślesz SMS-a, bo pomyślałabym…

Uśmiechnęłam się.

— Za dużo mówię, ale martwiłam się o ciebie.

— Nic mi nie jest. Po prostu się zakochałam.

— To ja nie chcę tak wyglądać.

— A co, zbrzydłam od uczuć? — spytałam żartobliwie.

— Nie. Jednak trochę zamknęłaś się na otoczenie. Sama mówiłaś wczoraj przez telefon, że zapomniałaś o firmie, znikasz przed rozpoczęciem przyjęć i ukrywacie się wieczorami w oranżerii, a za dnia spotykacie się w księgarni lub poza miastem.

— To nie tak. Po prostu spędzamy czas razem, bez tego całego zgiełku, który jest w tym mieście — wyjaśniłam pospiesznie.

— Niech ci będzie.

— Magdaleno…

Wzruszyła ramionami na dźwięk swojego imienia, a ja pokręciłam głową.

— Rozmawiałam z tatą, dlatego jestem spokojna. Wyjaśnił mi, że to przejściowe kłopoty, a mama jak zwykle wszystko wyolbrzymia. To nieporozumienie. Jestem spokojna o naszą materialną sytuację, dlatego postanowiłam, że wyjadę na kilka dni z Aleksandrem.

— Dokąd?

— Ma spotkanie księgarzy, trzy dni drogi stąd. Nie pamiętam nazwy miejscowości. Wiem, że spędzi tam krótki czas, aby zapoznać się ze zmianami, które wprowadza się w takich miejscach, jakie on prowadzi.

— Wybacz, że ci przerywam, ale chce mi się śmiać z tego, że księgarze mają jakieś spotkania niczym poważni biznesmeni — powiedziała przyjaciółka.

— Nie żartuj sobie, dobrze? Nie zachowuj się jak moja matka. Żadna praca nie jest nieodpowiednia dla człowieka.

— No dobrze. Wyjedziesz na kilka dni z ukochanym, a potem co? — spytała Magda.

— Wrócę z ukochanym. I w końcu zaprowadzę porządek. Przedstawię go rodzicom.

— Mówisz poważnie?

— Bardzo — potwierdziłam. — Zakochałam się. Jestem szczęśliwa. Myślę poważnie o Aleksandrze, zresztą on o mnie też. Wierzę, że nasze uczucie pokona głupie uprzedzenia i biadolenie mojej mamuśki.

— Nie wiem, jak on przeżyje spotkanie z twoją matką. Ta kobieta to baba z piekła rodem — rzekła, a ja się roześmiałam.

— Matka nie jest taka najgorsza. — Upiłam łyk kawy z ręcznie zdobionej filiżanki.

— Nie będzie zadowolona, jak chłopak zacznie opowiadać, że kocha książki, a w przyszłości planuje powiększenie swojej księgarni — powiedziała, patrząc na mnie. — Szczerze, cieszę się, że się zakochałaś, ale nie wiem, czy dobrze to wszystko przemyślałaś. Serce mówi ci co innego niż rozum, prawda? Wydaje mi się, że nie nadajesz się na panią domu książki. Nie wyobrażam sobie ciebie podającej innym książki oraz herbatkę w ciasnej księgarni, gdzie codziennie będziesz musiała ścierać kurz.

— Jak tylko wrócimy, zaczniemy planować naszą wspólną teraźniejszość. Pomogę mu rozwinąć ten interes. Nawet wpadliśmy na ten sam pomysł, że zamieszkamy razem, więc na górze nie będzie już pomieszczenia na książki, a nasze małe gniazdko — powiedziałam z drżącym sercem. — Wiesz, właśnie tak wyobrażałam sobie szczęście.

Rozdział 7

Fabian


— Jeszcze nic nie postanowiłem — oznajmiłem Adamowi, wieloletniemu przyjacielowi. Spostrzegłem, że przygląda mi się z niedowierzaniem przez brak mojego zdecydowania co do postępowania z ogromną fortuną, jaką pozostawił mi ten obcy człowiek, którego wszyscy nazywają moim ojcem. — Nigdy nie byłem dziedzicem, więc nie patrz na mnie z takim niespokojnym wyrazem twarzy. Dobrze wiesz, że jestem prostym człowiekiem, a raczej biedakiem, którego ksiądz Tomasz sprowadził, aby w ostatniej chwili ten łajdak uznał mnie za swojego spadkobiercę.

— Nie mów o nim źle — rzekł. — Gdyby nie ten człowiek, nigdy nie zahartowałbyś swojego ciała i nie stworzyłbyś tak silnego oraz mądrego mężczyzny, jakim stałeś się dzięki jego słabościom.

— Raczej pasowi, którym zawsze obrywałem, gdy stawiałem się majętnemu panisku — powiedziałam, a przyjaciel uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłem gest. — Zresztą, tak szczerze, nie wiem, czy chcę to wszystko zostawić. A może jednak na złość temu pazernemu człowiekowi powinienem rozdać majątek biednym? Zostawiłbym sobie tylko tyle, aby żyć godnie i spokojnie.

— Żartujesz?

— Nie — odpowiedziałem. — Nie zostawił mi swojego majątku dobrowolnie. Dobrze wiesz, że nie chciał go oddać dalekim krewnym ani tym bardziej nie pragnął, aby jego pieniądze przejęła wieś lub, nie daj Boże, kościół.

— Fabianie, rozumiem, że chciałbyś zrobić mu na złość. Niestety to już nie ma sensu ani znaczenia, bo on zmarł. Nie rzuci ci się do gardła i nie wyciągnie paska, aby cię stłuc na kwaśne jabłko. Tylko sobie zrobisz krzywdę, pozbywając się tego, co słusznie ci się należy — powiedział mój rozsądny znajomy. — Poza tym powtarzałeś, że kiedy już będziesz bogatym człowiekiem, postanowisz odnaleźć kobietę, która została skrzywdzona przez twojego ojca.

Westchnąłem.

— Byłem dzieciakiem, który bredził.

— Nie chciałbyś jej nigdy zobaczyć? — spytał Adam.

Popatrzyłem na niego ze smutkiem kłębiącym się w moim spojrzeniu.

— A ona? Czemu nigdy nie zainteresowała się moim losem?

— Nie wiem. I dlatego uważam, że powinieneś ją odszukać, aby poznać jej odpowiedź na dręczące cię pytania o jej związek z twoim nieżyjącym ojcem.

Wstałem z krzesła i ruszyłem do wyjścia. Opuściłem lokal, w którym się znajdowaliśmy. Stanąłem przed budynkiem. Rozejrzałem się. Patrzyłem na przechodzących niedaleko mnie ludzi. Największą uwagę zwracałem na kobiety w dojrzałym wieku.

— Ciekawe, czy jest podobna do którejś z tych, które mijałeś przez te lata w pracy, na spacerze, w lokalach… A może kiedyś natknąłeś się na nią, ale ani ty, ani ona nie byliście w stanie się rozpoznać — zastanawiał się kolega.

— Kiedyś podsłuchałem rozmowę nieboszczyka ze znajomym i wiem, że moja mama była młodą, naiwną służącą. Starszy, doświadczony, obyty mężczyzna uwiódł, a następnie porzucił ją, gdy dowiedział się o ciąży. Nie wiem, jak do tego doszło, że oddała mnie bezdusznemu człowiekowi, a sama zniknęła z mojego życia zbyt szybko, abym mógł zapamiętać chociaż zapach jej perfum. Jednak z wiekiem domyślam się, że jedynym jej zapachem był aromat unoszący się w domu.

— Fabianie…

— Pachniała wszystkim, co kojarzy ci się z biedą… — zamilkłem, aby po chwili dopowiedzieć: — Może wyssałem z mlekiem matki wszystkie słabe cechy, bo szybko przekonałem się, że zawsze będę synem służącej, żebrakiem bez wiedzy i umiejętności. On wywiózł mnie do dalszych krewnych, a kiedy wujostwo zginęło w wypadku samochodowym, byłem siedemnastolatkiem zdanym tylko na siebie. Nigdy się mną nie interesował. Jedynie księżulek mnie odwiedzał. Zabierał z miasta na wieś, gdzie temu człowiekowi wiodło się coraz lepiej. Może zabrzmi to niedobrze, ale cieszę się, że umarł. Odszedł tak, jak żył, w bogactwie, samotnie i z tym zgorzkniałym wyrazem twarzy, który zabrał do trumny. Tylko to wziął ze sobą do ziemi, bo majątek musiał zostawić bękartowi.

— Może skończmy ten temat.

— Sam zacząłeś — rzekłem.

— I żałuję.

— Obaj musimy się nauczyć, że pewne tematy z naszego życia są zbyt bolesne, aby często je poruszać — powiedziałem, a on skinął głową i poklepał mnie po ramieniu.

— Pamiętaj, że jak zdecydujesz się oddać majątek biednym, chętnie przyjmę jakąś niewielką część — zażartował.

— Adamie, biedakiem to ty już od dawna nie jesteś — stwierdziłem, a on się uśmiechnął.

— No tak, przecież mam zamożnego przyjaciela. Mogę nawet stracić to, co mam, a ty…

— Nie przesadzaj — wtrąciłem.

— Fabianie Milerze, od kilku tygodni jesteś jednym z najbogatszych ludzi w tym mieście, więc nie oszukujmy się, bez problemu mógłbyś wesprzeć przyjaciela.

— Obiecuję, że jak ci się nie powiedzie w tej twojej małej kancelarii, wspomogę cię. Dobrze?

Ochoczo pokiwał głową.

— Powinieneś też przemyśleć, czy nie masz ochoty wkręcić się w jakiś interes w tym dużym mieście — zasugerował.

— Wolę tylko tu bywać, a zamieszkać na wsi, dopóki nie przemyślę całej tej sytuacji.

Adam jak zwykle popatrzył na mnie jak na szaleńca, który nie potrafi cieszyć się tym, co mu się należało po tych chudych latach życia na wygnaniu.

— Dobrze. Nie będę naciskał. A zmieniając temat, spotkałeś ponownie tę dziewczynę?

— Nie.

— Widzę, że wywarła na tobie niezłe wrażenie — rzekł przyjaciel.

— Nie będę zaprzeczał. Nie należę do mężczyzn, którzy wstydzą się przyznać, że oczarowała ich kobieta. Sam widziałeś to cudo wtedy przed tym budynkiem.

— Cudo?

— Anioła — odpowiedziałem.

— To w końcu cudo czy anioł? — spytał żartobliwie.

— Po prostu jest piękna. Zbyt niezwykłej urody, aby określić ją jednym słowem. To nie jest wystarczające. Ma delikatną urodę…

— Delikatną?

— No przecież mówię. Ma dziewczęce rysy twarzy, jasną cerę, subtelnie podkreślone usta, duże piwne oczy, które…

— O matko! Pomóżcie! Ludzie, on zemdlał! — usłyszałem krzyk kobiety.

Odwróciłem się i zobaczyłem starszego człowieka leżącego na chodniku.

— Zadzwoń po pomoc — powiedziałem do Adama, ale już nie sprawdziłem, czy usłyszał mnie w tym gwarze zaniepokojonych gapiów.

Podbiegłem do mężczyzny i przewróciłem go na plecy. Spostrzegłem, że ma ułożoną prawą dłoń na klatce piersiowej, dlatego pospiesznie zacząłem rozluźniać krawat, który był zbyt mocno zawiązany. Odpiąłem trzy guziki koszuli. Następnie przyłożyłem dwa palce do szyi, a kiedy zobaczyłem siniejące czubki palców, zrozumiałem, że to poważne problemy z sercem.

— Co z nim? — spytał kolega.

— To prawdopodobnie zawał — oznajmiłem.


Kamienie zachrzęściły pod kołami samochodu, gdy wjeżdżaliśmy na posesję. Drzewa rozrzedzały się, aż nagle spośród nich w swojej pełnej okazałości wyłonił się ogromny budynek. Czteropiętrowy dom zbudowany był z jasnego kamienia. Białe drzwi otoczone zbyt mocnym, rzucającym się w oczy wzorem, który jednak nie odwracał uwagi od dużych okien. Odsłonięte firany zapewne pozwalały, aby słońce jeszcze bardziej rozświetlało pomieszczenia. Odwróciłem wzrok od budynku, kiedy ujrzałem oranżerię jakby nieśmiało wyglądającą zza willi. Nawet z odległości dostrzegłem, że rosło w niej mnóstwo pnących róż.

Zatrzymałem się tuż przy budynku.

— Muszę odpocząć — rzekł mężczyzna.

Popatrzyłem na zmęczonego, zatroskanego człowieka, a po chwili razem weszliśmy do domu. Od razu zauważyłem, że jest urządzony nowocześnie, z wielkim, niepotrzebnym przepychem.

— Tutaj, chłopcze — powiedział.

Pomogłem mu powolnym krokiem dotrzeć do salonu, w którym na stoliku w kryształowym, ciężkim wazonie stały czerwone róże.

— W końcu jestem w domu.

— Panie Sewerynie, trzeba było zostać na obserwacji — powiedziałem spokojnym głosem.

— Nie znoszę szpitali.

— O czym mówisz, szwagrze? — spytała kobieta, która pojawiła się w pomieszczeniu.

— Mileno… — zaczął Seweryn.

— Barbaro! — zawołała kobieta.

— Nie podnoś alarmu — wycedził. — Zaraz zbiegnie się cała rodzina i wszyscy będą myśleli, że przenoszę się na tamten świat. Lament, krzyki i szaleństwo gotowe, a potem ta nadopiekuńczość.

— To dobrze, że tak się o pana martwią — stwierdziłem.

— Chłopcze, oni potrafią człowieka zamęczyć, więc może zabierz mnie z powrotem do szpitala. Tam nie zwracają większej uwagi na prawie zdrowych ludzi — powiedział, a ja się uśmiechnąłem.

Wtedy do salonu weszła elegancko ubrana kobieta. Była miła, a nawet czuła wobec Seweryna, jednak zachowywała w tym wszystkim umiar. Kojarzyła mi się z tym białym, chłodnym wnętrzem.

— A ten młodzieniec to kto? — spytała ta, która nie tak dawno podniosła głos.

— Mileno, to Fabian Miler — odpowiedział mężczyzna. — Zasłabłem, a ten chłopak jako jedyny nie stracił zimnej krwi i zajął się mną należycie. Wraz z przyjacielem wezwał pomoc, a do przybycia pogotowia zaopiekował się mną profesjonalnie. Nie dziwię się, bo, jak się później dowiedziałem, jest lekarzem. I to bardzo dobrym, cenionym za swoje umiejętności oraz empatię.

— Niech pan nie przesadza — wtrąciłem. — Fabian Miler. — Wyciągnąłem rękę w geście powitania.

— Milena.

— Barbara Chorążkiewicz, żona Seweryna.

— Miło mi panie poznać, choć żałuję, że w niezbyt przyjaznych okolicznościach.

Pan Seweryn westchnął, a po chwili położył dłoń na klatce piersiowej.

— Nie chciałbym się wtrącać ani wchodzić w kompetencje lekarza, który się panem zajmuje, ale doradziłbym teraz położyć się do łóżka, a jutro odwiedzić doktora i wykonać powtórnie serię potrzebnych badań — powiedziałem, a on skinął głową.

— Chodź, kochanie — rzekła pełna wyniosłości kobieta.

— Gdzie znajduje się państwa sypialnia? — spytałem.

Barbara popatrzyła na mnie nieco zaskoczona.

— Na górze — odparła.

— Sugerowałbym, aby małżonek zajął jeden z pokoi znajdujących się na parterze.

— Oczywiście. Mileno, poproś Marlenę, aby przygotowała herbatę i przyniosła ją do pokoju wypoczynkowego na dole — poleciła, po czym obdarowała mnie chłodnym spojrzeniem. — Zaczekaj, proszę. Chciałabym z tobą porozmawiać, zanim wyjdziesz.

— Dobrze — rzekłem.

Zostałem sam w zbyt dużym pokoju dziennym. Nie wiedziałem, czy powinienem usiąść, stać, a może oprzeć się o którąś ze ścian, aby nie dostać zawrotu głowy od przepychu i tej przerażającej bieli, która sprawiała, że pomieszczenie wyglądało jak sala szpitalna, a nie salon.

— Jestem.

Odwróciłem się.

— Mąż od dłuższego czasu choruje na serce, i to bardzo poważnie. Nawet nasi najbliżsi nie wiedzą, że życie Seweryna było nie raz zagrożone przez pęknięte serce.

— Pęknięte? — spytałem.

— Nie umiem wyjaśnić tego tak dokładnie jak lekarze, u których bywaliśmy, aby chociaż raz usłyszeć, że wcześniejsza diagnoza jest mylna. „Pęknięcie” to moje określenie choroby serca, które jest coraz słabsze, obolałe i naznaczone rysami.

— Rozumiem.

— Mąż mówił, że odwiedzisz nas jutro, aby sprawdzić zawartość teczki.

— Tak. Chętnie spojrzę na dokumentację pana Seweryna — oznajmiłem.

— Cieszę się, że wybrał odpowiednie miejsce na swoją chwilową słabość.

— Nie rozumiem.

— Zemdlał w odpowiednim miejscu, bo ty tam byłeś.

Lekko, ale bardzo niepewnie uśmiechnąłem się do kobiety. Sprawiała wrażenie oziębłej, dobrze zachowującej się żony chorego męża, która pewnie mogłaby rozpłakać się na zawołanie. Okropne.

— Uważam, że teraz większość ludzi potrafiłaby zachować się tak samo jak ja.

— No nie wiem. Mąż często odwiedza miejsca, gdzie bywają prostacy i mało rozgarnięci ludzie. Rozumiesz, co mam na myśli? — spytała.

Niechętnie skinąłem głową.

— Przepraszam, że przerwę naszą rozmowę…

— Musisz pewnie wracać do domu — wtrąciła.

— Właśnie. Jutro mam kilka ważnych spotkań — powiedziałem, a ona zmierzyła mnie wzrokiem. — Postaram się pojawić u państwa jutro jak najwcześniej.

— Będziemy czekać.

Uśmiechnąłem się.

— Proszę dbać o pana Seweryna. To bardzo miły i kulturalny człowiek — oznajmiłem. — Dawno nie spotkałem kogoś tak dobrze wychowanego.

— Tak, mąż jest człowiekiem starej daty, dlatego jego zachowanie jest nienaganne — rzekła, a ja skinąłem subtelnie głową i w końcu się pożegnałem.


Skończyłem czytać list, który dostałem od Sebastiana, tymczasowego zarządcy posiadłości.

— Nie ufam temu człowiekowi — powiedział Adam.

— Doskonale cię rozumiem — oznajmiłem.

— Kilka dni temu wszystko było dobrze, a kiedy tylko opuściłeś wieś, okazuje się, że ponownie ukradziono bydło kilku właścicielom, a ziemie, na których zasiano…

— Uważam, że to sprawka sołtysa — wtrąciłem. — Sebastian pomaga mu, bo myśli, że dzięki niemu się wzbogaci. Nie będzie parobkiem, a panem jakiegoś kawałka ziemi, który wciśnie mu ten krętacz. Sołtys wykorzysta go i, uwierz mi, przy pierwszej lepszej okazji pozbędzie się mojego pracownika.

— Też tak uważam.

Odłożyłem papiery.

— To co? Może pójdziemy coś zjeść? — spytał Adam.

— Nie mogę. Obiecałem temu miłemu człowiekowi z wczoraj odwiedziny oraz przeczytanie historii choroby.

— A ten babsztyl? — spytał z uśmiechem.

— Bawi cię, odkąd powiedziałem, że to królowa lodu?

— Tak.

— Okropny jesteś.

— Ty wiesz, że rodzina Chorążkiewiczów jest jedną z najbardziej wpływowych rodzin? A raczej była — dodał szybko.

— Była? — spytałem zaciekawiony.

— Mają poważne problemy finansowe.

— Może dlatego wyglądał na przygnębionego — rzekłem, a kolega pokiwał głową.

— Wiedziałeś, że zaprosiłeś ich na swoje wielkie przyjęcie zapoznawcze, ale się nie pojawili? — spytał.

— To Tamara organizowała wieczorek zapoznawczy i skrupulatnie dobierała gości, aby…

— Aby ci dogodzić — dokończył Adam.

— Daruj sobie.

— Żarty na bok. Ta rodzina ma ogromne długi. Bank i tak zwani przyjaciele odmawiają im wsparcia.

— Pan Seweryn wygląda na uczciwego człowieka — oznajmiłem. — Dobrze mi się z nim rozmawiało.

— Zauważyłem.

— Niestety jego żona nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Nie wzbudza sympatii.

— Z tego, co wiem, kobietka kocha pieniądze — rzekł przyjaciel.

— Jestem w stanie w to uwierzyć, biorąc pod uwagę jej zachowanie. Jest wyniosła, a jak zaczęła mówić o ludziach, od razu wspomniała o różnicach społecznych. Zrozumiałem, że jej mąż powinien dostać ataku serca w bogatej dzielnicy, a nie na żwirowisku, gdzie przechadzają się ubodzy.


Stanąłem na marmurowych schodach. Moje ciało na ułamek sekundy zastygło. Wlepiłem spojrzenie w otwierające się powoli białe, duże drzwi wejściowe. Nie wiem czemu, ale odwróciłem wzrok, aby na moment popatrzeć w stronę oranżerii, która wydawała się odstawać od tego lodowatego pałacu. Ściany zostały wykonane z przezroczystego, dwuwarstwowego szkła, przez co mogłem zobaczyć ogrom zieleni, w której plątały się kolorowe kwiaty. Po chwili dostrzegłem też, że gdzieniegdzie grube szkło zastępują barwne szkiełka. Ten niedoskonały witraż idealnie komponował się z pięknym, szczelnie zamkniętym ogrodem.

— Witam — usłyszałem delikatny, słabo przebijający się przez podmuch wiatru, głos.

Powoli odwróciłem się w stronę kobiety, która pojawiła się w drzwiach tak samo jasnych jak jej karnacja. Kosmyki długich ciemnokasztanowych włosów niesfornie opadały na jej policzki ozdobione nielicznymi piegami.

— Dzień dobry — wydusiłem, patrząc na jej subtelny uśmiech.

— Zapraszam — powiedziała trochę niepewnie. Delikatnie rozchyliła wąskie, czerwone usta i mogłem zobaczyć białe, trochę nierówne zęby.

Na moment zatrzymałem wzrok na jej małym, zgrabnym nosku, aż w końcu spojrzałem jej w oczy. Niesamowite. Wydawało mi się, że mają kolor ziemi. Ciepły brąz, zbyt słodki i za bardzo mdlący, skażony odrobinkami złota.

— To ty — wymamrotałem.

Popatrzyła na mnie bez zrozumienia.

Niepotrzebnie zrobiłem krok w przód, a jednak nie żałowałem, że znalazłem się zbyt blisko. Wpatrywałem się w kobietę, którą widziałem tak niedawno. Tylko raz, ale o jeden raz za dużo, aby przestać o niej myśleć, marzyć o spotkaniu tych oczu, które wtedy przez moment wpatrywały się we mnie. Dotknąłem jej dłoni, a ona zadrżała, co wzbudziło we mnie przyjemne uczucie.

— Jestem Fabian Miler — przedstawiłem się.

— Gaja.

Uśmiechnąłem się.

Rozdział 8

Fabian


— Myślę, że należę do tego typu ludzi, u których uczucia zaczynają się od czegoś zupełnie drobnego albo nie zaczynają się wcale. Kiedy pani córka spojrzała w moje oczy, przypomniałem sobie moment, w którym pojawiła się ta drobnostka. Ona zwyczajnie popatrzyła w moją stronę, a ja zgubiłem się między tym, co piękne i bardzo mi nieznane. A właściwie dlaczego pyta pani o to, jakie córka wywarła na mnie wrażenie?

— Bardzo szybko spostrzegłam, że się panu podoba — odpowiedziała.

— Nic dziwnego. Nie ukrywam swoich uczuć.

— Jesteś bezpośredni.

— Przeszkadza to pani? — spytałem.

— Trochę tak. Uważam, że mężczyzna nie powinien otwarcie mówić o kobiecie, która mu się podoba.

— Nie rozumiem. Dlaczego? — spytałem.

— To może źle o nim świadczyć — odparła, a ja wzruszyłem ramionami.

— Fabianie! — usłyszałem krzyk. — Fabianie!

— Tutaj! — podniosłem głos.

Barbara spojrzała na mnie.

Do gabinetu weszła wysoka, zbyt szczupła blondynka o niebieskich oczach. Popatrzyła na kobietę, która wpatrywała się w nią przenikliwie.

— Zapomniałeś, że miałeś odebrać mnie z dworca? — spytała.

— Nie. Wybacz, ale rozmowa z gościem się przeciągnęła.

— Rozumiem — rzekła dziewczyna. Następnie podeszła do matki Gai i wyciągnęła rękę. — Tamara, przyjaciółka, a zarazem jedna z najlepszych pracowników Fabiana.

Barbara nie przywitała się, a na dodatek wstała z krzesła i, rzucając mi nieprzychylne spojrzenie, pospiesznie opuściła pomieszczenie.

— Co to było? — spytała Tamara, a ja nie odpowiedziałem.

Wyszedłem z gabinetu. Żona pana Seweryna stała przed drzwiami wejściowymi.

— Myślałem, że opuściła pani mój dom.

— Jeszcze nie. Po prostu nie zamierzam przebywać z kimś, kto zachowuje się tak ostentacyjnie w stosunku do swojego pracodawcy. To niedopuszczalne.

— Nie uważam tak — rzekłem, czym wzbudziłem niezadowolenie kobiety.

— Chciałabym, abyśmy dokończyli naszą rozmowę u nas w domu.

— Dziś niestety nie mogę się u państwa pojawić. Jak pani widzi, mam gościa.

— To tylko twój pracownik.

Uśmiechnąłem się.

— Ja decyduję, kto jest dla mnie ważny.

— Rozumiem — rzekła, jakby obrażona. — Zapraszam więc, kiedy będziesz miał czas dla rodziny Chorążkiewiczów.

Skinąłem głową, a po chwili kobieta opuściła mój dom.

— Kto to był? — spytała Tamara.

— Ktoś bardzo zniesmaczony moim zachowaniem — odpowiedziałem i złapałem za dłoń przyjaciółkę, a następnie przytuliłem ją. — Dobrze, że przyjechałaś.

— Też się cieszę — rzekła, oplatając mnie długimi, chudymi rękoma.

— Odpocznij, a potem wybierzemy się we trójkę na kolację do jakieś modnej i cholernie drogiej restauracji.

— We trójkę?

— Tak. Ty, Adam i ja.

— Dobrze — wymamrotała, odsuwając się ode mnie.

Potem oboje ruszyliśmy do salonu. Tamara rozejrzała się po dużym, przestronnym pomieszczeniu.

— Musisz wracać — rzekła, siadając na kanapie.

— Dlaczego?

— Wydaje mi się, że Sebastian przysporzy nam jeszcze więcej kłopotów.

— Nie przejmuj się. Wysłałem po kogoś, kto wkrótce pojawi się w posiadłości i zacznie się uważnie przyglądać zachowaniu naszego pracownika — powiedziałem, a ona się uśmiechnęła.

— Rozumiem, że chcesz zostać w mieście dłużej, niż planowałeś. Dlaczego?

— Poznałem tu interesujących ludzi. Poza tym jest tutaj wyjątkowa istotka, która przykuła moją uwagę. Spodobała mi się.

— To kobieta?

— Oczywiście, że tak — potwierdziłem z lekkim uśmiechem na twarzy.


Wstałem z fotela i popatrzyłem na bladą skórę podstarzałego mężczyzny.

— Mam nadzieję, że posłucha pan zaleceń lekarza i będzie odpoczywał przez najbliższe dni — powiedziałem.

— Nie mogę sobie pozwolić na…

— Tato — wtrąciła dziewczyna o włosach, które wyglądały jak dywan z jesiennych ciemnokasztanowych liści. — Postaram się zadbać o tego staruszka. — Subtelnie dotknęła dłoni ojca. — Jeśli będzie trzeba, przywiążę go do łóżka — rzekła żartobliwie.

— Widzisz, chłopcze, co narobiłeś? — rzekł spokojnie.

Uśmiechnąłem się, zwracając uwagę na jego córkę, która znajdowała się bardzo blisko mnie. Wpatrywałem się w nią z zainteresowaniem i tak nieostrożnie. Po prostu każda część jej ciała była warta uwagi, a najbardziej twarz. Piękne, delikatne rysy, usta, zgrabny nosek, szczupłe dłonie, które trochę niedbale dotykały czoła, skroni, aż dotarły do policzka i zjechały pospiesznie na szyję, aby po chwili zacisnąć palce na tkaninie stykającej się ze skórą.

— Niech pan zapomni na te kilka dni o problemach — zasugerowałem, przenosząc wzrok na mężczyznę, jednak po chwili znów zerknąłem w stronę jego cudownej córki. Połączenie kruchej dziewczyny i pięknej, zapewne świadomej kobiety sprawiało, że nie potrafiłem skupić się na rozmówcy. — Postaram się odwiedzić pana jutro o tej samej porze.

— Dziękuję — rzekł, a następnie skinął głową.

Odwzajemniłem gest.

— Do jutra, chłopcze.

Popatrzyłem na Gaję. Zrozumiałem, że zostanie z ojcem. Przyznaję, byłem trochę zawiedziony, że nie odprowadzi mnie do wyjścia.

Sam opuściłem pokój.

Ruszyłem przed siebie, gdy zatrzymał mnie delikatny, prawie niewyczuwalny dotyk dłoni na nadgarstku.

— Chciałam bardzo podziękować za opiekę — powiedziała, a ja skupiłem się na ulotnej pieszczocie, która szybko się pojawiła i jeszcze szybciej zniknęła ze skóry. — Dobrze, że byłeś tam tamtego popołudnia, kiedy tacie zrobiło się słabo, a teraz przychodzisz i uspokajasz go.

— Robię to z przyjemnością. Pan Seweryn to dobry człowiek. I przyznaję, że wzbudził we mnie sympatię. Poza tym rozmowa z nim jest interesująca. — Wpatrywałem się w jej oczy, które błyszczały jak dwa małe diamenciki.

— Dziękuję.

— Nie ma za co — odparłem.

— Panie Fabianie, zapraszam na herbatę i ciasteczka — oznajmiła lekko zdyszana Milena, ciotka Gai.

— Dziękuję, ale nie mogę skorzystać. Mam dużo obowiązków. Dopiero od niedawna zapoznaję się z działalnością zmarłego ojca i muszę pojawiać się na każdym spotkaniu, aby być na bieżąco z projektami.

— Przykro mi z powodu śmierci taty — rzekła Gaja.

— Niepotrzebnie. Nie miałem z nim dobrego kontaktu. Zresztą nie chcę nikogo zanudzać historią o moim…

— Nie zanudzałbyś — wtrąciła matka dziewczyny.

— Prawda jest taka, że bardzo szybko pozbył się mnie z rodzinnego domu, więc nie mam o czym opowiadać. Nie graliśmy w piłkę ani nie nauczył mnie gry w szachy. Nigdy nie pozwolił dosiadać koni, których towarzystwo wolał od ludzi — oznajmiłem.

Patrząc na Barbarę, od razu zauważyłem, że mój nieprzyjemny ton głosu i sposób wypowiedzi o ojcu zbulwersował ją.

— Każde dziecko wymaga innego zachowania rodzica — oświadczyła, a ja się uśmiechnąłem.

— Brak miłości, zrozumienia i wsparcia ze strony ojca czy matki nie jest zachowaniem, a egoistycznym brakiem empatii — powiedziała Gaja.

Popatrzyłem na nią.


W środku nocy usłyszałem pukanie do drzwi. Odstawiłem kieliszek z czerwonym winem, podniosłem się z fotela i ruszyłem sprawdzić, kto niepokoi mnie o tej porze. Powoli otworzyłem drzwi. Adam posłał mi zniecierpliwione spojrzenie.

Weszliśmy do salonu. Przyjaciel rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym panował bałagan. Dokumenty walały się po stole, na podłodze leżało kilka zgniecionych kartek papieru, a na fotelu zdjęcia mojego ojca.

— Szukasz czegoś? — spytał.

— Tak, ale to w tej chwili nieważne. Lepiej powiedz, co tu robisz o tak późnej porze.

— Nie przyjechała.

— Kto?

— Ta dziewczyna, o której ci opowiadałem od kilku dni.

— Mówiłem ci, że zakładanie konta na portalu randkowym to głupi pomysł.

— Niby dlaczego?

— Tam ludzie szukają tylko kogoś, kogo można łatwo wykorzystać. Zresztą przypominam ci, że kolejny raz pożyczyłeś jej dużą sumę pieniędzy.

— Za pierwszym razem oddała.

— Ale za drugim i trzecim już nie. Dorosły mężczyzna, a dałeś się urobić jak zakochany nastolatek.

— Jakiś ty mądry — rzucił Adam. — Jakby ta twoja ślicznotka potrzebowała pomocy, też byś bez wahania… — zamilkł. — Nieważne.

— Nie chodzi o mnie.

— Wiem. Jednak chcę wiedzieć, czy tylko ja jestem tak naiwnym człowiekiem. Pożyczyłbyś tej dziewczynie kasę, gdyby cię poprosiła o pomoc?

— Tak — odpowiedziałem z uśmiechem.

— I kto tu jest naiwny? Przypominam ci tylko, że oni potrzebują znacznie więcej niż moja oszustka z internetu.

— Wiem.

— I co?

— Nadal bym pożyczył.

— Mówisz poważnie? — spytał kolega, sięgając po kieliszek, w którym znajdowało się jeszcze trochę wina. Upił łyk. — Jaka suma wchodzi w grę?

— Mógłbym nawet uratować ich przed bankructwem — odpowiedziałem.

Adam zakrztusił się winem.

— Mówisz poważnie?

— Bardzo poważnie. — Oparłem się o ścianę i popatrzyłem w stronę okna, za którym panowała ciemność. — Nigdy nikt mi się tak nie spodobał jak ona. Jest piękna, mądra, nieśmiała, dobrze wychowana i bardzo taktowna, nie jest wścibska. Poza tym, kiedy ją poznałem, coś się we mnie poderwało niczym ptaszek gotowy do lotu w nieznane.

— Ty bredzisz, czy ja źle interpretuję twoje słowa? — spytał zaskoczony.

— Mógłbym zaproponować za nią pieniądze — odparłem bez zastanowienia.

— Komu?

— Jej matce. Sprzedałaby dziewczynę za odpowiednią cenę. Była u mnie ostatnio i zachęcała do częstych odwiedzin, a co za tym idzie — wyglądało to trochę, jakby chciała złożyć mi ofertę. I wiem, że nie odrzuciłbym tej propozycji.

— Wiedziałem, że ta mamuśka jest zakochana w pieniądzach. A ty? — dociekał Adam.

— Gaja jest niezwykła. Wiesz, moje serce potrzebuje, a nawet pragnie, by wypełniło je szczęście.

— I ona miałaby być tym szczęściem? — spytał, a ja skinąłem głową.

— Rozglądałem się za swoją drugą połową i w końcu ją znalazłem. Czemu nie miałbym zawalczyć o swoje szczęście wszelkimi sposobami?

Rozdział 9

Gaja


Tak jak poprosił, usiadłam na kanapie. Popatrzyłam na zdenerwowanego Aleksandra, który jak nigdy wcześniej zastanawiał się nad słowami.

— Usłyszałem dźwięk dzwoneczka zawieszonego nad drzwiami wejściowymi księgarni — zaczął opowiadać o pierwszym spotkaniu z moją matką.

Odwiedziła go w pracy. Od razu usłyszał, że jego interes prosperuje bardzo kiepsko.

— Przepraszam, ale jednak muszę to z siebie wyrzucić. Była bezczelna, wyniosła i pełna nienawiści w stosunku do mnie, choć nie znała mnie, tak jakbym sobie tego życzył. Wydaje mi się, że nawet gdybym bywał w jej domu, poznał męża, siostrę, dalszą rodzinę, i tak potraktowałaby mnie jak biedaka. Nawet jak przestępcę.

— Aleksandrze…

— Posłuchaj. — Chwycił mnie za dłonie. — Ucieszyła się z mojego wyjazdu. Powiedziała, że mógłbym po tych kilku dniach nie wracać do miasta, do ciebie. Stwierdziła, że moja obecność w tym miejscu jest dla ciebie kłopotliwa. Powinnaś skupić się na rodzinie. Nie kierować się tak bardzo sercem, a w pewnych kwestiach iść za głosem rozumu.

— Czemu jej nie wyprosiłeś? — spytałam.

— Nie mogłem. Jedyne, co robiłem, to słuchałem tej kobiety. Powiedziała, że matce chodzi o dobro dziecka, a ty w tej chwili niszczysz sobie życie, zadając się z kimś takim jak ja. I potwierdziła, że przeszkadza jej, iż nie jestem zamożnym człowiekiem. Jednak najgorzej było słuchać, jak z wyniosłością mówi, że jej dziecko pomyliło fascynację, zakochanie z miłością.

— Mój biedny — wyszeptałam.

— Wyznałem jej, że zakochaliśmy się w sobie bez pamięci i jedynie chcemy być szczęśliwi.

Skinęłam głową.

Potem Aleksander zrelacjonował mi dalszy ciąg rozmowy tak dokładnie, że oczami wyobraźni widziałam przebieg tego smutnego spotkania. Czułam się, jakbym tam była. Zwyczajnie stałam w kącie, obserwując, jak Aleksander z każdą chwilą miota się coraz bardziej, a moja matka go atakuje.

— Chcesz, aby moja córka zamieszkała w takim miejscu? Na dole będzie twoja praca, a na górze jej wymarzone mieszkanie? To nie będzie apartament, w którym można swobodnie oddychać, beztrosko bawić się, przyjmować gości i…

— Pieniądze to nie wszystko i na szczęście pani córka o tym wie — wtrącił.

— Jej się wydaje, że wie — burknęła. — Nawet jeśli teraz nie zależy jej na wpływowym narzeczonym, to z czasem może zabraknąć jej tego wszystkiego, do czego przywykła.

— Ze mną przede wszystkim nigdy nie zabraknie jej miłości. Będzie miała jej pod dostatkiem.

— To nie jest jedna z twoich ulubionych bohaterek, a żywa istota z krwi i kości, która wychowała się w domu przepełnionym bogactwem — powiedziała Barbara Chorążkiewicz.

— Gaja jest dla mnie przede wszystkim człowiekiem i, w przeciwieństwie do pani, nie traktuję jej jak marionetki — oznajmił stanowczo. — Nie chcę też ciągnąć tego tematu, bo wydaje mi się, że nigdy nie dojdziemy do porozumienia. Kocham pani córkę i nie zamierzam z niej zrezygnować przez jakieś przestarzałe konwenanse, które w dzisiejszych czasach nie mają znaczenia ani wpływu na życie młodych ludzi. Nic nie może pani zrobić.

Opuściłam głowę, kiedy Aleksander skończył opowiadać.

— Przepraszam.

— Odpocznijmy — zaproponował ukochany, wyciągając do mnie dłoń.

Położyliśmy się na łóżku. Zamknęłam oczy, a spod powieki wypłynęła samotna łza. Aleksander mnie objął.

— Przepraszam za moją matkę — szepnęłam.

Późnym popołudniem obudziliśmy się przytuleni do siebie. Odsunęłam się nieco, ziewnęłam, a następnie przeciągnęłam się leniwie. Potem spojrzałam w jego zielone oczy. Uśmiechnął się do mnie, a ja ochoczo odwzajemniłam gest.

— Kochasz mnie? — spytał.

Skinęłam głową

— Powiedz, czy mnie kochasz.

— Jestem w tobie zakochana do szaleństwa — wyznałam.

Nagle zabrał rękę spod mojej głowy i usiadł na łóżku.

— Coś się stało? — spytałam.

— Nie. Po prostu muszę zacząć się pakować.

— No tak, wyjazd — wymamrotałam, opuszczając głowę.

Aleksander szybko spostrzegł, że posmutniałam, dlatego sięgnął dłonią do mojej brody. Kiedy popatrzyłam na niego, powiedział:

— Planowaliśmy jechać razem, a jednak nie możemy lub raczej nie powinniśmy ze względu na twojego ojca i matkę. Zgadzasz się ze mną?

Jeszcze bardziej posmutniałam, bo wiedziałam, że to moja wina, iż nie mogę mu towarzyszyć.

— Zostanę ze względu na tatę — oznajmiłam. — I może w tym czasie uda mi się dotrzeć do matki. Może nie zdołam sprawić, że cię zaakceptuje, ale niech chociaż zacznie cię tolerować… Kiepsko to zabrzmiało.

— Nieważne — rzekł Aleksander. — Najważniejsze, że po moim powrocie razem postaramy się załagodzić sytuację, a potem gdzieś wyjedziemy. Dobrze?

Skinęłam głową i przysunęłam się do niego.

— Lubię, kiedy jesteś tak blisko mnie — szepnął.

Uśmiechnęłam się, a następnie pocałowałam ukochanego. Tym razem mocniej, głębiej. Oddał pocałunek równie żarliwie. Moje serce przyspieszyło, podobnie jak oddech. Aleksander przesunął palcami po moich włosach, a następnie wsunął dłoń pod koszulkę, aby poczuć gładką skórę. Westchnęłam i mocniej wtuliłam się w tego dobrego mężczyznę.

— Musimy wstawać — rzekł.

— Wiem. — Niechętnie odsunęłam się od niego.

— Jak się spakuję, możemy jeszcze trochę poleniuchować. Na przykład na kanapie.


Kiedy przygotował się do wyjazdu, zrobiliśmy dokładnie tak, jak wcześniej powiedział.

— Jeszcze nigdy z nikim nie było mi tak wygodnie na kanapie. — Złożył na moim czole delikatną pieszczotę.

— I dobrze — oznajmiłam. — Ze mną wszystko będzie wyjątkowe. — Uśmiechnęłam się. — Nie chcę, żebyś jechał. Do tej pory nie rozstawaliśmy się nawet na jeden, a co dopiero na kilka dni. Smutno mi.

— Mnie też. Uwierz mi, chciałbym, abyś ze mną jechała.

— Nie mógłbyś przełożyć tego wyjazdu? Mówiłeś, że za tydzień jest następny zjazd.

— Nie mogę odkładać tego wyjazdu w nieskończoność. Wiem, że to może wydawać się głupie, a…

— Nic takiego nie powiedziałam — wtrąciłam.

— Przepraszam. Następny będzie kolidował z przebudową księgarni. Przecież wiesz, że chcę ją powiększyć. Kto zajmie się robotnikami, jeśli nie będzie mnie w mieście?

— Szkoda — rzekłam, podnosząc się z kanapy. — Zaplanowałam, że podczas twojej nieobecności więcej czasu poświęcę firmie ojca.

— To dobrze. Cieszę się, że będziesz miała odpowiednie zajęcie.

— Odpowiednie? — spytałam, a on wzruszył ramionami.

Po chwili niezręcznej ciszy wydusił z siebie:

— Twojej matce nie odpowiada moja obecność w twoim życiu.

— Nie przejmuj się jej zachowaniem. Jak tylko wrócisz, porozmawiamy z moimi rodzicami.

— Szkoda, że do tej pory tego nie zrobiliśmy — powiedział.

— Chciałam.

— Chciałaś? — spytał.

— A uważasz, że nie chciałam?

— To moja wina — stwierdził Aleksander. — Chciałem poczekać na odpowiedni moment, a, jak się okazuje, nie ma takiego dla mnie w twoim życiu.

— Nie mów tak — rzekłam.

— To prawda… — zamilkł, a po chwili dodał: — Nie wzbogacę się z dnia na dzień, aby przypodobać się tej damie o oschłym tonie głosu i zbyt wysokich aspiracjach.

— Nie mówmy już o mojej mamie. Pocieszę cię.

— Jak? — spytał.

— Mam wspaniałego, dobrego i wyrozumiałego tatę. Na pewno, kiedy się spotkacie i zaczniecie rozmowę, spodoba mu się twoje podejście do życia. Jesteś dobry i odpowiedzialny, a przede wszystkim jesteś we mnie zakochany. Poza tym zdanie mojej rodziny nie jest najważniejsze. Pamiętaj, że to ja podejmę decyzję — oznajmiłam, chwytając jego dłoń.

Rozdział 10

Gaja


— Nie mogłam uwierzyć, że byłaś na tyle bezczelna, aby odwiedzić Aleksandra i kazać mu mnie porzucić, bo tobie nie podoba się, że córka wybrała biedaka na mężczyznę swojego życia — powiedziałam podenerwowana.

Matka pokręciła głową.

— Przypominam ci, że nie żyjemy w czasach, kiedy rodzice wybierali dziecku małżonka. Nie narzucisz mi swoje woli! — podniosłam głos.

— Uspokój się, Gaju — rzekła ciotka, która niespodziewanie weszła do pokoju. — Obudzisz tatę. Dopiero niedawno zasnął, a wiesz, że miał ciężką noc. Dokuczał mu ból w klatce piersiowej.

— Ona o tym nie wie, bo całą noc zajmowała się swoim kochankiem.

— Mamo, on nie jest moim kochankiem, a chłopakiem — oznajmiłam, zaciskając mocno dłonie. — Jeśli tata źle się czuł, mogliście do mnie zadzwonić.

— Oczywiście wszystko to nasza wina — rzekła mama. — Musiałam powiedzieć Fabianowi, że jesteś u przyjaciółki na urodzinach i nie chcę cię martwić, bo…

— Nie musisz nikomu tłumaczyć mojej nieobecności w domu — wtrąciłam.

— Muszę. Mieszkasz z nami ze względu na chorobę ojca, a jednak zapominasz o nim, gdy chodzi o tego nieodpowiedniego człowieka.

— Nieodpowiedniego? — spytałam. — Co przez to rozumiesz?

— Daj spokój — odpowiedziała matka. — Ta rozmowa nie ma sensu, dopóki nie uświadomisz sobie, że ten człowiek nie zasługuje na ciebie, na naszą rodzinę.

Nie pociągnęłyśmy tematu, bo mama wstała z krzesła i pospiesznie opuściła pomieszczenie. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, moje ciało zadrżało ze złości i bezsilności.

— Ona nie rozumie, że się zakochałam.

Ciotka westchnęła, a następnie usiadła na fotelu.

— Nie przysparzaj zmartwień rodzinie — poprosiła.

— Jak możesz tak mówić, cioteczko?

— Twoje zachowanie coraz bardziej mnie rozczarowuje. Tata jest nie tylko chory. Biedak martwi się zbytnio problemami finansowymi. Mama stara się, jak może, szukać pomocy u znajomych, a nawet u obcych.

— Tata powiedział mi, że wszystko jest na dobrej drodze.

— To nieprawda. Powiedział ci tak, bo nie chciał cię martwić, a mama próbuje tobą wstrząsnąć, abyś pomogła.

— Jeśli nawet mamy tak poważne problemy, to jak miałabym pomóc? — spytałam, a ciotka opuściła głowę.


Siedziałam w ogrodzie. Przeglądałam kolorowe czasopisma. Nie byłam w stanie skupić się na niczym prócz wspomnienia wczorajszej rozmowy z ciotką oraz dzisiejszego zachowania mamy, która milczała, zamiast ze mną porozmawiać. Nawet nie odpowiadała na moje pytania. Wygłosiłam monolog.

— Gaju, masz gościa — rzekła Marlena, nasza służąca. — Tu przyjmiesz, czy zaproponować salon?

— Już idę.

Weszłam do dużego pokoju. Zobaczyłam ładną, na pierwszy rzut oka sympatyczną brunetkę.

— Dzień dobry — powiedziałam.

Kobieta chciała wstać i wtedy spostrzegłam, że jest w ciąży.

— Proszę siedzieć — rzekłam.

— Dziękuję.

— Nie znamy się, prawda?

— Nie — odpowiedziała kobieta o czarnych włosach.

— To czemu zawdzięczam tę wizytę?

— Jestem… — zawahała się. — Jestem żoną Aleksandra Korcza — odpowiedziała niepewnie. — Od ośmiu lat jesteśmy małżeństwem, a od kilku miesięcy, jak widzisz, spodziewamy się naszego pierwszego dziecka.

Milczałam.

— Mój mąż… Zdarzało mu się sprawiać mi przykrość, a jednak za każdym razem wierzyłam, że to ostatni… Że już nigdy mnie nie zdradzi.

Usiadłam, a raczej opadłam na sofę.

— Aleksander przyjechał trzy dni temu do domu. Od razu spostrzegłam zmianę w jego zachowaniu, bo wykręcał się rozmową na temat pracy w księgarni oraz finansów i możliwości sprowadzenia mnie ze wsi do miasta. Nalegałam na zamieszkanie z nim, ale on ciągle powtarzał, że nie stać go na utrzymanie w mieście kobiety w ciąży.

Zaczęłam z trudem łapać powietrze. Oddech stawał się ciężki, niepełny.

— Jednak wyznał mi, że ma plan, jak poprawić naszą sytuację materialną, i tak dotarłam do ciebie.

— Nie rozumiem.

— Mój mąż miewał kochanki. Zawsze zależało mu na krótkim, nic nieznaczącym romansie. Niestety ty jesteś inna, bo masz pieniądze. On chyba chce wykorzystać twoją zamożność, abyś pomogła mu w utrzymaniu jego własności.

— Nie wierzę.

— Do tej pory przymykałam oko na kochanice Aleksandra. Jednak teraz, jak widzisz, jestem w ciąży i nie mogę pozwolić sobie na zostanie samotną matką tylko dlatego, że ojciec mojego dziecka chce wykorzystać dobrą sytuację materialną kochanki.

— Dość! — Matka stanęła w drzwiach.

Kobieta wstała i popatrzyła na nią.

— Proszę opuścić mój dom! — krzyknęła.

— Mamo, pozwól mi dokończyć rozmowę — wymamrotałam.

— Chyba wystarczająco dużo usłyszałaś — burknęła, a następnie zawołała służącą.

Marlena przybiegła, a mama popatrzyła na ciężarną kobietę.

— Wyprowadź delikatnie tę panią — poleciła.

— Dobrze. Proszę ze mną — zwróciła się do nieproszonego gościa służąca.

— Ja chciałam tylko…

— Nie interesuje mnie, co chciałaś, kobieto. Masz natychmiast opuścić mój dom. I nie życzę sobie, abyś nachodziła…

— Mamo — przerwałam jej.

— Co „mamo”? ! Wynoś się! — podniosła głos, wskazując drzwi.

— Oczywiście opuszczę pani dom. Chciałam jedynie porozmawiać z córką, która odbija męża kobiecie w ciąży. Wydaje jej się, że ma do tego prawo i możliwość, bo jest dziewczyną z dobrego domu.

— To nie tak — oznajmiłam.

Kobieta jednak nic więcej nie powiedziała. Wyszła bez słowa.

— Masz świadomość, że jesteś kochanką? — spytała matka, ale nie pozwoliła mi na jakąkolwiek odpowiedź. Jedynie dodała, zanim opuściła salon: — Niech tata nie dowie się, że jego kochana córeczka zrobiła z siebie dziewczynę do towarzystwa.


Trzynasty września


Wyszłam z opuszczonej księgarni.

— Wiedziałam, że cię tu znajdę.

Popatrzyłam na przyjaciółkę.

— Czym sobie zasłużyłam na oszustwo ze strony człowieka, w którym się zakochałam jak naiwna nastolatka? — spytałam.

— Przestań.

— Porzucił mnie.

— Nie dręcz się — rzekła.

— Jak mam tego nie robić? W głowie coraz ciaśniej układam myśli o nim, a i tak nie mogę zapomnieć. I czuję się, jakby mnie nie było, a on zniknął tak dawno temu, że moje sny są niespokojne, brakuje mi dni i lęk nie ulatuje. Odebrał mi spokój. Wszystkie dobre uczucia zostały zniszczone, przekreślone kłamstwem tak bardzo krzywdzącym, że moje serce pękło. Jest złamane. To wszystko jest takie świeże, że nie wiem, czy zdołam ułożyć sobie życie z kimś innym, i to już teraz.

— Mówiłam ci, że związek z Fabianem nie jest jeszcze możliwy.

— On nigdy nie będzie możliwy — wyznałam.

— To dlaczego się na to zgodziłaś?

— Może chciałam wziąć lekarstwo, tak jak bierze się lek na przeziębienie.

— To nie jest choroba.

— To coś gorszego — szepnęłam, patrząc na zniszczony szyld księgarni. — Zdradzona miłość. Tak nazwałabym to, co zrobił mi Aleksander. Dlatego za namową mamy i ciotki stwierdziłam, że inne uczucie pomoże mi wyzdrowieć. Zapomnę o tym, co było fałszywe, i z całych sił postaram się przekonać do związku z człowiekiem, którego uwielbia mój ojciec. Poza tym matka dzień po dniu powtarza, że on udzielił nam pożyczki, ciotka traktuje go jak dar od losu, a ja po prostu go lubię. Dałam się przekonać do czegoś, przed czym zawsze się broniłam.

— Wycofaj się — zasugerowała Magdalena.

— To byłoby dziecinne zachowanie.

— A to nie jest? Może to twój kolejny kaprys?

— Co?

— Aleksander i Fabian mogą być twoimi kaprysami — odpowiedziała.

— Nie. Aleksander był człowiekiem, w którym się zakochałam. To nie był kaprys, przecież dobrze o tym wiesz. A to, co teraz dzieje się w moim życiu, to mój wybór. Świadome podjęcie decyzji, aby założyć rodzinę, o której wszyscy marzą. I myślę, że Fabian to rozsądny wybór, tym bardziej, że wiem, iż od początku inwestował w to małżeństwo.

— Kupił cię.

— Tak, kupił mnie. Spłacił nasze długi, aby mieć pewność, że wpłynie to na moją decyzję, kiedy pojawiłby się inny adorator. I miał rację.

— Co?

— Miłość nie istnieje. W dzisiejszych czasach jest tylko nieosiągalną mrzonką, a więc zostaje mądry wybór.

— Mówisz poważnie? — spytała, a ja skinęłam głową.

— Małżeństwo z rozsądku — wymamrotałam.


Trzy tygodnie później


Patrzyłam na uśmiechniętego tatę. Żywo rozmawiał o czymś z wujkiem Stefanem. Miło było zobaczyć ojca w tak dobrym nastroju.

— Odkąd Fabian udzielił mu wsparcia, firma odbiła się od dna — powiedziała Sara. — Oczywiście kochany wujek i twój przyszły mąż doszli do porozumienia, że pieniądze nie będą miały wpływu na podjęte decyzje. Że ty wybierzesz sercem, tak samo jak Miler.

— Hipokrytka — oznajmiłam.

— Ja? To wy wszyscy udajecie, że nie wiecie o umowie między twoją rodziną a Fabianem, który kupił sobie twoją miłość. Pewnie, gdyby nie zdrada Aleksandra, nadal tkwiłabyś w tym żałosnym związku, a my wszyscy wylądowalibyśmy na bruku.

— Jesteś bezczelna.

— Obrażaj mnie, ile chcesz, ale w końcu okazało się, że po romansie z tym człowiekiem nikt się tobą nie zainteresował. Oczywiście mówię o mężczyznach z naszego środowiska. Na twoje szczęście pojawił się znikąd ten bogaty przystojniak.

— Idź już sobie — burknęłam.

— Spadł ci jak z nieba. Może wyleczy twoje złamane serduszko, bo twoją rodzinę z powodzeniem wyciągnął z długów za sprawą twojej przebiegłej i jakże mądrej mamuśki — oznajmiła.

Spojrzałam na nią. Uśmiechnęła się, a następnie szybko zniknęła mi z oczu.

Kiedy zostałam sama, wspomniałam jeden z tych momentów:

— Chciałbym, abyśmy byli już zawsze szczęśliwi. Bardzo szczęśliwi.

— Ja też — szepnęłam, układając głowę na ramieniu Aleksandra.


— Nie będziemy. A czy my w ogóle byliśmy? — spytałam sama siebie.

— Myślisz o nim, prawda?

Zerknęłam w stronę ciotki. Skinęłam głową.

— Za kilka dni biorę ślub — powiedziałam. — Czy można zapomnieć o krótkim, ale jakże intensywnym uczuciu, wejść do głębokiego morza z bagażem niedopowiedzeń i spróbować być szczęśliwą z mężczyzną, którego traktuje się jak przyjaciela, a raczej wybawcę? Można, ciociu?

Cioteczka Milena jedynie westchnęła.

Rozdział 11

Fabian


Siedziałem na huśtawce zawieszonej na starych gałęziach drzewa, z którego spadały jesienne liście. W posiadłości o tej porze roku było naprawdę wyjątkowo pięknie.

— Zrobiłeś wszystko, aby to był romantyczny ślub — stwierdził Adam.

Spojrzałem na przyjaciela. Miał na sobie granatowy garnitur. W dłoni trzymał kieliszek, z którego jeszcze minimalnie ulatywały bąbelki. Szampan był idealny na tę okazję.

— Przestań się zadręczać — rzekł.

— Nie robię tego.

— I dobrze. Wydaje mi się, że ten ślub nie był dobrym pomysłem — powiedział, a ja ponownie na niego popatrzyłem.

— Wracajmy na przyjęcie.

Wszedłem na pierwszy stopień, drugi, a następnie trzeci. Miałem opuszczoną głowę, nie ze względu na dyskomfort świadomości, że to małżeństwo zostało zawarte z różnych niewłaściwych pobudek za obopólną zgodą, a dlatego, że moją klatkę piersiową przeszył lekki ból, gdy usłyszałem przypadkową rozmowę żony z przyjaciółką.

— Bardzo ładne obrączki.

— Chyba tak — wymamrotała Gaja.

— Zauważyłaś, że mają delikatny napis wewnątrz?

— Nie interesuje mnie to — odpowiedziała, ściągając obrączkę. Przeczytała wygrawerowane słowa, a po chwili wpatrywania się w napis z powrotem założyła ją na palec. — Faktycznie jest.

— Co tam jest napisane?

— „Na zawsze w moim sercu” — rzekła, a Magdalena uśmiechnęła się do niej.

— Wiesz, nie chcę tam wchodzić — powiedziałem, a wieloletni kolega podszedł i poklepał mnie po ramieniu.

— Musisz wejść.

— Wcale nie muszę — oznajmiłem. — Chciałem, aby to był spokojny i przyjemny dzień, ale jej wyraz twarzy oraz obojętne zachowanie wzbudzają we mnie nie tyle żal, co złość.

— A czego się spodziewałeś? — spytał, a ja westchnąłem. — Pewnie tak jak ty nie przemyślała do końca swojej decyzji. I teraz oboje powoli dochodzicie do wniosku, że to pomyłka. Nie wiem, co ci strzeliło do głowy, by brać z nią ślub tylko dlatego, że ci się spodobała i wywarła na tobie niesamowite pierwsze wrażenie. A zmuszona przez matkę, nakłoniona do związku pogubiła się w sytuacji. Wiem, że cię polubiła, a nawet nieraz obdarowała cię pocałunkiem, objęła, spędziliście długie wieczory na rozmowach, spacerach, wyjechaliście na niejeden koncert, a jednak to nie wystarczyło, aby dziś stanęła przed tobą pewnie i z uśmiechem. Przykre.

— Między skąpstwem a oczekiwaniem, wątpliwościami a otchłanią namiętności trzyma się moje serce, które niesfornie zaczęło bić tylko dla niej — powiedziałem.

Przyjaciel popatrzył na mnie zaskoczony.

— To miłość. Kocham tę kobietę.

— Nie dowierzam — oświadczył Adam.

— Wszystko się zmieniło. Gdy zacząłem z nią przebywać, jakby czas się zatrzymał, a to spowodowało, że kiedy najmniej się spodziewałem, zwyczajnie utonąłem w ciepłym brązie jej nieskazitelnego spojrzenia.

— Wiesz, że twoje uczucia są nieodwzajemnione.

Uśmiechnąłem się żałośnie sam do siebie.

— I co z tego, skoro umysł, ciało, dusza wybrały jej bliskość? — szepnąłem. — Idź pierwszy.

Adam wszedł do domu. Ja zostałem na zewnątrz. Spostrzegłem, że podchodzi do mnie ksiądz Tomasz. Postarałem się o jak najlepszy sztuczny uśmiech.

— Jak się czujesz? — spytał ksiądz.

— Dobrze.

— A tak naprawdę?

— Jestem szczęśliwy, choć przez moment moje pozytywne uczucia przysłonił smutek. Moja wybranka nie do końca uwierzyła w to, że tylko ja mogę ją uszczęśliwić.

— A czy ona ciebie uszczęśliwi?

Popatrzyłem na księdza Tomasza.

— Tak — odparłem.

— Skąd ta pewność?

— Za dużo tych pytań — odpowiedziałem z lekkim uśmiechem. — Chce mi ksiądz coś powiedzieć, prawda?

— O wszystko w życiu trzeba dbać, a przede wszystkim o związek dwojga ludzi, którzy już mają za sobą pierwsze smutne doświadczenia. Musicie dać sobie czas i przestrzeń.

Wysłuchałem uważnie jego mądrych słów.

— Dziękuję — rzekłem.

— To ja bardzo dziękuję, że jako jeden z twoich najbliższych mogłem uczestniczyć w tak ważnym dla ciebie wydarzeniu.

Skinąłem głową. Ksiądz Tomasz poklepał mnie po ramieniu.

— I dobrze trafiłeś. Gaja jest piękna, mądra, a przede wszystkim emanuje dobrocią.

— Wiem.

— Kiedy pojawiła się w kościele dwa dni przed waszym ślubem i zaoferowała swoją pomoc w rozdawaniu żywności ubogim, miałem jedną myśl: Mój chłopak dobrze ulokował swoje uczucia. Jej troskliwość, czułość w stosunku do tych ludzi były takie prawdziwe. Wiem, że dobro zawsze porozumie się z dobrem — powiedział.

— A co z uczuciem? — spytałem. — Może… — zamilkłem. — Chodźmy do środka. — Ruszyłem pierwszy.

— Patrzy na ciebie serdecznie, zwłaszcza kiedy opiekujesz się słabszymi — oznajmił ksiądz Tomasz.

— Rozumiem — rzekłem.


Leżałem do momentu, w którym usłyszałem, jak ktoś bardzo powoli, starając się nie narobić hałasu, wchodzi do sypialni. Podniosłem się. Popatrzyłem na nią z wielkim skupieniem. Wpatrywałem się w jej brązowe oczy. W świetle lampy stojącej na nocnym stoliku jej spojrzenie wyglądało jak pochłaniające mnie krystaliczne złoto, które odrobinkami wpasowywało się w brąz.

— Chcesz o tym porozmawiać? — spytała, patrząc na pustą butelkę whisky.

— Nie — zaprzeczyłem. — Chcesz się napić? — Odstawiłem szklankę, którą pospiesznie opróżniłem.

Zdawało mi się, że się uśmiechnęła. Chyba po raz pierwszy, odkąd była na wsi jako moja żona.

— Chętnie.

— Pójdę po butelkę.

— Nie trzeba. Wystarczy, że powiesz, gdzie jest, a ja przyniosę.

— W kuchni nad lodówką jest szafka — oznajmiłem. — Wiesz, a jednak pójdę z tobą i zajrzymy do składziku. Tydzień temu na moim ślubie poszło dużo butelek.

— Chyba chciałeś powiedzieć: na naszym.

— Nie, na moim. Ciebie tam nie było. Byłaś nieobecna. — Zerknąłem na nią.

Zamiast odwrócić wzrok od nachalnego, nieco prowokującego spojrzenia, patrzyła na mnie śmiało.


Gaja


Fabian skończył nalewać whisky do szklanek i z uśmiechem podał mi jedną z nich.

— Podobno to dobry lek na złamane serce — rzekł.

Sięgnęłam po szklankę i dotknęłam przelotnie jego dłoni. Poczułam niesamowite gorąco rozlewające się po całym ciele. Skóra nagle zrobiła się zbyt ciepła, a ciało zadrżało. Przyznaję, że Fabian jest niesamowicie seksowny. Wysoki, dobrze zbudowany, nieprzesadnie. Zawsze nieco rozmierzwione czarne włosy, których kolor jest tak mocny i intensywny. Kilkudniowy zarost dodaje mu uroku. A spojrzenie… Mogłabym powiedzieć, że ma jasnobrązowe, piwne oczy. Niestety, choć często odwracałam wzrok od tego nachalnego spojrzenia, w końcu poległam. Na początku wydawało mi się, że ma oczy w kolorze drewna herbacianego z domieszką miodu, a potem tę barwę porównałabym do jasnej, brudnej nafty. Do tego w jego wzroku jest dużo mądrości.

Fabian przypadkowo zanurzył palec w szklance. Kiedy to spostrzegł, wyciągnął go pospiesznie, a następnie przysunął do wargi. Jego język zlizał whisky, a ja jak głupia przyglądałam się ruchowi jego silnie zarysowanej szczęki. Potem ustami dotknął brzegu szklanki, a kiedy ją przechylił, alkohol zwilżył lekko czerwone wargi.

— A ty czemu nie pijesz? — spytał.

— Już.

Opróżniłam szklankę trochę za szybko. Zaczęłam się krztusić, a Fabian, zamiast śmiać się z mojego głupiego zachowania, zbliżył się i delikatnie poklepał mnie po plecach. Zerknęłam na jego twarz i w pierwszej chwili odniosłam wrażenie, że się zawstydził. Może jednak krępowała go moja bliskość. Odsunął się, zabrał rękę i usiadł na drewnianej podłodze, opierając się plecami o zimną ścianę. Następnie ponownie nam dolał. Przyglądałam się, gdy to robił. Zastanawiałam się też, dlaczego miejsce, w którym mnie dotknął, parzy. Jest tak gorące.

Po czwartej kolejce moje ciało rozgrzało się, a skóra zrobiła się wrażliwsza. Miałam kłopot z ostrością wzroku, jednak wpatrywałam się w milczącego Fabiana. Może wiedział, że pragnęłam ciszy, a konwersacja była w tamtym momencie czymś, czego oboje najmniej potrzebowaliśmy. Nie wiem, dlaczego wpatrywałam się w niego tak intensywnie. Na jego miejscu, będąc pod tak silną obserwacją, czułabym się niezręcznie, ale on zachowywał się jak zawsze naturalnie. I jego oczy wydawały się szkliste. Uśmiechnął się bardziej do siebie niż do mnie, gdy rozlał alkohol na podłodze, zamiast napełnić szklankę.

— Fabianie — szepnęłam.

— Tak?

Niewiele myśląc, zrobiłam to, o czym w tamtej chwili marzyłam. Wstałam, chwiejnym krokiem podeszłam do niego, a kiedy usiadłam mu na nogach, mocno wtuliłam się w silne ciało tego przystojnego mężczyzny. Na początku niczego nie czułam z jego strony, zupełna bierność. Może dlatego się odsunęłam. Wtedy on powoli, lecz stanowczo złapał dłonią moją dłoń i splótł nasze palce. W końcu poczułam na sobie jego oddech. To było jak zezwolenie, dlatego ponownie się przysunęłam i przycisnęłam wargi do jego warg. Subtelnie pocałowałam Fabiana. Poczułam, jak jego dłoń spoczęła na mojej szyi i przyciągnął mnie mocno, jednocześnie oddając pocałunek. Całował mnie pożądliwie, a moje ciało zapłonęło żywym ogniem. Długi, pełen pasji pocałunek skończył się, kiedy odsunął się ode mnie. Westchnęłam.

— Nigdy…

— Fabianie, proszę, nic nie mów — wtrąciłam.

Spełnił moją prośbę i przestał się odzywać, ale oddychał szybko, chrapliwie. Uśmiechnęłam się do niego, a on odwzajemnił szczery gest.

— Gaju, kocham cię.

— Mówisz poważnie? — spytałam, ale szybko pożałowałam swoich słów, dlatego wybełkotałam: — Nic już nie mów, proszę.

Skinął głową.

Bezmyślnie wtuliłam się w niego, a on objął mnie mocno.


Światło wdzierające się do pomieszczenia przez odsłonięte okno sprawiło, że niechętnie się obudziłam. Zaczęłam wiercić się na łóżku. Na ułamek sekundy wstrzymałam oddech, gdy spostrzegłam, że leżałam bardzo blisko nagiego Fabiana. Uśmiechnęłam się, kiedy zrozumiałam, że wczoraj nie pohamowałam swoich uczuć.

Podniosłam się z łóżka i natychmiast tego pożałowałam, bo poczułam ból w skroniach, zakręciło mi się w głowie, a nawet zemdliło. Za dużo alkoholu lub wrażeń. Po chwili przycisnęłam dłonie do skroni, a później zalała mnie fala wspomnień.

Niesamowity pierwszy pocałunek, intensywny, pełny namiętności oraz siły. Jego dłoń obejmująca moją szyję, coraz mocniej, bliżej i w końcu zbyt blisko. Druga dłoń znajdowała się gdzieś na plecach, wędrowała po tkaninie w górę i w dół. W końcu zaczął się podnosić, na początku ze mną zawieszoną na nim. Fabian zatoczył się i wylądowaliśmy przyparci do barku, gdzie znajdowały się poustawiane butelki. Jednym ruchem strącił je i posadził mnie na blacie. Objęłam go w pasie nogami, dłonie zanurzyłam w pięknych włosach i bezwstydnie zaczęłam zaciągać się oszałamiającym zapachem jego skóry zmieszanym z perfumami, które przypominały pobyt na dzikiej plaży. Później poddałam się jego pieszczotom. Dłoń Fabiana przesuwała się po mojej szyi, a za nią jego usta. Smak whisky na języku drażnił nozdrza. Moja głowa była odchylona do tyłu, oczy przymknięte, chrapliwy oddech, cichy jęk mieszający się z niespokojnym oddechem mężczyzny, który właśnie zrywał ze mnie koszulę nocną. I to twarde ciało, gładka skóra, ramiona obejmujące mnie mocno, pewnie, a zarazem delikatnie.

Usiadłam na rogu łóżka i, nie wiedząc czemu, nieznacznie podniosłam kołdrę. Zobaczyłam nagie ciało Fabiana. Kiedy niespodziewanie się poruszył, zakryłam go pospiesznie i bardzo szczelnie.

Usiłowałam rozpiąć guzik spodni i chichotałam, kiedy plątały mi się palce. Choć to nie było ważne, rozbawiło nas oboje. Potem nic nie wydobywało się z naszych ust prócz westchnień oraz głośnych jęków, kiedy ssał moją dolną wargę, lewą, a następnie prawą brodawkę. Gładziłam jego tors, gryzłam kawałek po kawałku skórę rozpaloną moim dotykiem. Po chwili delikatnie popchnął mnie na łóżko, ściągnął resztę ubrań i mogłam podziwiać jego piękne, wyrzeźbione, nagie ciało. Jednak największe emocje wywołały we mnie jego wzrok wędrujący po moim ciele oraz usta całujące niemal każdy milimetr mojej skóry. Wydawał cudowne jęki, gdy całowałam jego skronie, policzki, szczękę, wargi, szyję, klatkę piersiową, tors, brzuch. Gdy przesuwałam językiem po długości ręki, zacisnął dłoń na moim pośladku, co wywołało we mnie jeszcze większą potrzebę bliskości. Z każdą chwilą poznawaliśmy się lepiej i już nie powoli, a zachłannie, pospiesznie, z pasją, namiętnością odkrywaliśmy pieszczoty, które wywoływały drżenie ciał. Fabian był delikatny, gdy wszedł we mnie. Przyjemność bycia z nim zaparła mi dech w piersiach. Nasze biodra poruszały się w zgodnym tempie. Słyszałam jego westchnienia, przygryzałam dolną wargę, gdy wchodził we mnie głębiej i tak niesamowicie subtelnie pieścił dłonią ramię, dotykał policzka. Drżałam. Czułam ciepło jego oddechu na skórze, przyciągałam go do siebie niezbyt delikatnie Poruszał się we mnie intensywnie. Moment, kiedy oddałam mu się całkowicie, był niesamowity.

— Żałujesz — stwierdził Fabian.

Odwróciłam się i popatrzyłam na niego.

Wstał z łóżka, a pościel zsunęła się i mogłam zobaczyć jego nagie ciało. Sięgnął po spodnie, zerkając w moją stronę.

— To wina alkoholu. Zresztą nie wiem…

— Nie żałuję — wtrąciłam, nie patrząc na męża.

I wtedy po raz pierwszy do mnie dotarło, że fizycznie należę do niego, a on do mnie.

Rozdział 12

Gaja


Obudził mnie odgłos zamykanych drzwi. Podniosłam się i zobaczyłam, jak do sypialni pewnym krokiem wchodzi Fabian.

— Dość późno wracasz — rzekłam, a on zaskoczony spojrzał na mnie.

— Posiadłość może wydawać się mała, a jednak obszar pól jest tak ogromny, że kiedy wyjeżdżam z samego rana, wracam późnym wieczorem. Czasem nawet nie wracam na noc do domu, tylko zasypiam w prowizorycznych domkach, które pobudowano na terenie. — Usiadł na fotelu. — Nie sądziłem, że cię tu zastanę, dlatego wszedłem tak…

— A gdzie miałabym być? — spytałam.

— Oboje nie mówimy o tym głośno, ale dobrze wiemy, że to małżeństwo z twojej strony było zawarte z rozsądku, obowiązku spłacenia długu i chęci ucieczki z miasta, w którym spotkało cię coś przykrego.

— Jesteś spostrzegawczy — oznajmiłam.

— Tak.

— A jak to wygląda z twojej strony?

— Już mówiłem, dlaczego cię poślubiłem — odpowiedział, a ja tak jak wczoraj uparcie się w niego wpatrywałam. — Poza tym chciałbym ci coś wyznać, ale nie wiem, czy to odpowiedni moment, bo może zgorszysz się jak twoja matka w przeddzień ślubu.

— Nie rozumiem — przyznałam, a on się uśmiechnął.

— Mogłem cię poślubić, bo bardzo mi się spodobałaś, a nawet poczułem do ciebie coś wyjątkowego… — zamilkł, skupiając się na ściągnięciu mokrej, przepoconej i brudnej od ziemi koszulki.

Czekałam cierpliwie.

— A mogło być tak, że chciałem być lepiej postrzegany w środowisku bogaczy. Nie jestem dzieciakiem z dobrego, kochającego domu. Jedyne, co jest prawdą, to fakt, że mój ojciec był bardzo majętnym człowiekiem, na dodatek bardzo skąpym, aroganckim oraz cholernie wpływowym. I kiedy poważnie zachorował, sprowadził mnie do posiadłości, aby uznać i przepisać na mnie swoje dobra, bo nie chciał, żeby poszły na kościół, biedaków, budowę szpitali czy szkół. Nawet nie chciał wesprzeć dalszej rodziny.

Fabian w końcu został w samych bokserkach.

— Pójdę wziąć prysznic — rzekł, a następnie ruszył do łazienki. Kiedy znalazł się przy drzwiach, odwrócił się w moją stronę i powiedział: — Jestem bękartem. Mówię ci to, abyś się nie zdziwiła, gdy usłyszysz to słowo z ust ludzi, którzy mi źle życzą lub uwielbiają wypominać pochodzenie. Nie wstydzę się tego, kim jestem, dlatego wszyscy wiedzą, z kim mają do czynienia. A jeśli chodzi o twoją rodzinę, uświadomiłem tylko twoją matkę, bo nie podoba mi się, że traktuje innych ludzi z pogardą. Oczywiście tobie powiedziałbym prawdę, jak tylko zechciałabyś mnie wysłuchać. — Zamknął się w łazience.

Kąpiel zajęła mu dwadzieścia minut. Kiedy wyszedł, siedziałam na podłodze, a przede mną znajdowało się jedzenie. Kilka kanapek z szynką, sałatka warzywna, pokrojone na szybko pomidor i ogórek, chleb grubo posmarowany masłem oraz herbata i sok pomarańczowy.

— Pomyślałam, że jesteś głodny.

— Nie musiałaś się kłopotać. Sam też świetnie bym sobie poradził. Zresztą nie jestem aż tak głodny. Mężczyźni pracujący u mnie mają narzeczone lub żony, które świetnie gotują, dlatego prawie zawsze wracam do domu najedzony.

— To po co ci żona? — spytałam.

— Chyba do przechwalania się jej nieziemską urodą i cudownym charakterem — odpowiedział.

— Dziękuję.

— Za co?

— To nie było o mnie? — odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

— Nie, podałem tylko przykład. — Sięgnął po kanapkę, a ja się uśmiechnęłam. — Co robiłaś?

— Pani Stanisława oprowadziła mnie po domu. I najważniejsze: dała listę twoich ulubionych potraw oraz na wstępie wspomniała, że uwielbiasz chleb, bułki, ale z dużą ilością masła. Tylko nie wiem dlaczego.

— Czasem go brakowało, więc jak był, zawsze nakładałem go za dużo na pieczywo.

— Poza tym nic ciekawego nie robiłam pod twoją nieobecność.

— Mam nadzieję, że te pierwsze dni w posiadłości cię nie wystraszyły.

— Nie. Wydaje mi się, że z łatwością się przyzwyczaję do tego miejsca oraz ludzi — oznajmiłam i chyba nieodpowiednio się wyraziłam, bo Fabian odłożył sałatkę i, nie patrząc na mnie, udał się do łóżka.

Nie chciałam sprawić mu przykrości. Od razu przypomniało mi się, jak kilka tygodni temu nie wyznałam mu, że ktoś mnie skrzywdził i bardzo chciałam czym prędzej wyleczyć się z tego człowieka.

— Dobranoc, Gaju — powiedział.

— Dobranoc, Fabianie.


Rozejrzałam się po otwartej przestrzeni. To naprawdę piękne, choć trochę zaniedbane miejsce. Przede wszystkim spostrzegłam, że ogród jest bardzo zniszczony. Były w nim uschnięte, wyrwane z korzeniami kwiaty. Rośliny wyglądały, jakby nikt ich nie doglądał. Kamienie rzucone na trawę powodowały, że ta nie była w stanie się spod nich wydostać.

Weszłam do ogrodu. Ukucnęłam przy zdeptanym kwiatku i zaczęłam go starannie poprawiać.

— Zaopiekuję się tobą.

— Niepotrzebnie — usłyszałam za sobą kobiecy głos. — To miejsce jest takie od wielu miesięcy, jak nie lat, i nikt nie spieszy, aby zmienić…

— Ja zmienię to miejsce na lepsze — wtrąciłam, podnosząc się.

Otrzepałam kolana i w końcu mogłam przyjrzeć się osobie, która niespodziewanie do mnie przemówiła. Była to blondynka o niebieskim spojrzeniu i szczupłej sylwetce.

— Jestem Gaja Chorążkiewicz-Miler, a ty?

— Tamara. Fabian o mnie nie wspominał? — spytała bezczelnie.

— Miło mi cię poznać. I od razu odpowiem na twoje pytanie: mój mąż nie wspominał o tobie.

Popatrzyła na mnie pełna złości i ochoty na pociągnięcie tematu, ale zobaczyła mężczyznę na czarnym koniu zmierzającego w kierunku bramy. Pospiesznie ruszyła w tamtą stronę.

Chętnie podążyłam za nią.

— Witam. Zastałem Fabiana? — spytał.

— Nie — rzekła Tamara, a mężczyzna popatrzył na mnie. — To…

— Przedstawię się — wtrąciłam. — Jestem Gaja, żona Fabiana.

— Miło mi. Jestem sołtysem. Słyszałem, że w posiadłości ma się pojawić dziewczyna z miasta, ale nie dowierzałem.

— Dlaczego? — zainteresowałam się.

— Fabian lubi nasze proste dziewczyny i zawsze myślałem, że ta, która najdłużej jest u jego boku, zostanie panią na włościach — odparł.

— Pewnie te proste dziewczyny mają już poważne związki. Poza tym to, co najbliżej, zazwyczaj szybko nudzi — powiedziałam zirytowana.

— Rozumiem. Proszę przekazać Fabianowi, że powinien mnie odwiedzić w gminie — rzekł do Tamary.

— Przekażę mężowi — oznajmiłam.

— Byłbym wdzięczny.

Sołtys odjechał.

— Jesteś żoną tylko z nazwy — rzuciła Tamara.

— Słucham? — spytałam zaskoczona i zdenerwowana jej wypowiedzią.


Usiadłam naprzeciw kanapy, na której wypoczywał zmęczony Fabian. Otworzył oczy, gdy tylko wymusiłam kaszel. Zerknął, a po chwili popatrzył na mnie z lekkim uśmiechem.

— Czemu jesteś podrażniona?

— Miło, że pytasz, kochanie — odpowiedziałam nerwowo, choć starałam się ukryć swój stan.

— Zapowiada się interesująco — stwierdził. — Słucham…

— Jesteśmy małżeństwem, tak?

— Tak — odparł zaciekawiony.

— I mogę zmieniać wystrój wnętrz, jak i zewnętrzny teren posiadłości według moich potrzeb, abym czuła się tu swobodnie i komfortowo, tak?

— Tak.

— A przede wszystkim, jako twoja żona, to ja powinnam podejmować gości, tak? — spytałam nadal poruszona wypowiedzią tej panienki.

— Tak — odpowiedział po raz trzeci.

— I to chciałam usłyszeć.

On uśmiechnął się, jednocześnie wyciągając rękę w moją stronę.

Trochę niepewnie wstałam z fotela i podeszłam do niego, a kiedy złapałam go za dłoń, pociągnął mnie na kanapę. Znalazłam się blisko męża. Objął mnie.

— Powiesz, co się stało?

— Nic, z czym bym sobie sama nie poradziła, ale wolałam najpierw porozmawiać z tobą, aby mieć pewność, że masz tylko jedną panią w tej posiadłości.

— Nie rozumiem, a jednak z przyjemnością przytakuję, bo widzę, że jesteś w bojowym nastroju — powiedział.

Popatrzyłam na niego. Nasze twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Nie dotknął moich ust, tylko tak mną pokierował, że mogłam wygodnie położyć głowę na jego klatce piersiowej. Wtedy z czułością zaczął bawić się moim włosami.

Pomyślałam, że można się zakochać w jednym mężczyźnie, a potem w drugim odnaleźć bezpieczną przystań.

Rozdział 13

Gaja


Rozkruszone kamyczki rozsypali w miejscu, które im pokazałam, a następnie zaczęli układać okrągłe naturalne kamienie jeden na drugim. Były wyszlifowane w odpowiednich miejscach, tak aby ich kształt był bardziej falisty. Dzięki temu po ułożeniu miały wyglądać jak rafa koralowa. Po skończonej żmudnej pracy jeden z pracowników wszedł do oddalonego pomieszczenia znajdującego się niedaleko domu, a po chwili z odnowionej fontanny wypłynął strumień wody.

— Grzegorzu, Arku, świetnie wam to wyszło — powiedziałam, gdy obaj mężczyźni podeszli do mnie i przyglądali się źródełku stworzonemu w samym środku ogrodu.

— Przyniosłam wam coś do picia — rzekła pani Stanisława.

Odwróciliśmy się w jej stronę i sięgnęliśmy po szklanki z sokiem. Przy okazji spostrzegłam, że przyglądała nam się Iwona, niańka Fabiana.

— Przyjechała zobaczyć się z pani mężem, ale powiedziałam, że go nie ma. Pomyślałam, że mogę ją do pani przyprowadzić.

— Oczywiście, dobrze zrobiłaś. I proszę nie mów mi na pani. Zauważyłam, że do Fabiana większość z was zwraca się po imieniu. Do mnie też tak możecie.

— Fabian a pani to nie to samo. Wolimy zwracać się z szacunkiem — odezwał się jeden z pracowników.

— Jak chcecie. — Wzruszyłam ramionami.

— Musimy wracać na pola. Kończymy naprawiać drewniany płot od strony lasu — powiedział Arek, a Grzegorz mu przytaknął.

— Najpierw zjedzcie, a potem możecie iść dokończyć…

— Tak, wygląd ogrodu jest ważniejszy niż płot, który mieli skończyć do wieczora — wtrąciła Tamara.

— Nikt cię nie prosił o opinię — burknęłam.

— Mieli skończyć, zanim się ściemni.

— I tak dziś nie wypuszczamy bydła w tamtym kierunku. Wszystkie krowy znajdują się od tej strony — rzekłam i dodałam pospiesznie: — Poza tym, jeśli skończą jutro rano, też się nic nie stanie.

— Fabian chciał wypuścić je właśnie z samego rana — wycedziła, a ja uśmiechnęłam się.

— Po pierwsze, wytłumaczę mężowi zaistniałą sytuację. Po drugie, powinnaś zachowywać pozory i w mojej obecności mówić na mojego męża „pan”. Chyba że nie wiem o łączącej was więzi, która pozwala na takie zachowanie z twojej strony w stosunku do żonatego człowieka.

— Coś insynuujesz?

— Nie — zaprzeczyłam. — Oczywiście, że nie.

Tamara odeszła obrażona. Usatysfakcjonowana uśmiechnęłam się pod nosem i wtedy spostrzegłam, że służba uważnie przyglądała się całej sytuacji. Nie uszło mojej uwadze, że cała trójka uśmiechnęła się do mnie, a potem zaczęli coś szeptać i śmiać się cicho, obserwując nerwowe zachowanie Tamary.

— Musisz na nią uważać — stwierdziła pani Stanisława.

— Dlaczego? — spytałam, ale nie odpowiedziała, tylko pospiesznie odeszła.

Wtedy podeszła do mnie Iwona.

Kobieta była bardzo piękna. Długie jasne włosy oplatały jej twarz pozbawioną znamion postępującego czasu. Miała duże czerwone usta oraz oczy, w których kolorze można było dostrzec przyjemne ciepło. Wzbudzała sympatię.

— Witam — odezwałam się pierwsza, wiedząc, że przez wiele lat była opiekunką Fabiana. — Zapraszam do środka. Męża nie ma, jednak proszę się tym nie zniechęcać i zostać na obiad, a nawet, jeśli to możliwe, na noc. Fabian na pewno się ucieszy. Wiem, ile… — zamilkłam na moment, gdy się uśmiechnęła. — Zdarza mi się dużo mówić, gdy jestem zestresowana — wyjaśniłam.

— A czemu jesteś zdenerwowana, kochana?

— Nie wiem jeszcze, jak się zachować w otoczeniu najbliższych Fabiana — odpowiedziałam.

Zbliżyła się i po chwili przyglądania się mojej osobie, wyciągnęła ręce.

— Mogę? — spytałam.

Skinęła głową, więc podeszłam i przytuliłam się do kobiety. Iwona pogłaskała mnie po głowie.

— Dziękuję — wyszeptałam.

— Dobrze, że jesteś tu z nami, z nim. Opowiadał o tobie z uśmiechem na twarzy. Widziałam, jak z każdym dniem jego serce kocha coraz mocniej. Tak bardzo ciągnęło go do miasta, a raczej do ciebie — powiedziała. — Cieszę się, że odwzajemniłaś jego miłość — szepnęła, a ja westchnęłam.

Po chwili odsunęła się ode mnie i podeszła do fontanny.

— Widzę, że powoli zamienisz to zapomniane miejsce w prawdziwy dom. To dobrze, kochana.

— Uwielbiam ogrody. Być może z czasem pojawi się tu oranżeria. Mamy taką w domu. Są tam delikatne kwiaty, które wymagają innego otoczenia. W środku znajdują się trzy krzesełka i stoliczek, aby można było usiąść, napić się, poczytać książkę lub po prostu spędzić chwilę w samotności, a przede wszystkim w ciszy. Często też wlatują do niej motyle. To niewielkie miejsce w środku ogrodu wygląda jak jego serce.

— Niezwykłe — podsumowała.


Usłyszałyśmy krzyki dobiegające z salonu. Popatrzyłam na Iwonę oraz panią Stanisławę podającą nam ciepłą czekoladę w gabinecie, w którym znajdował się kominek.

— Co się dzieje? — spytałam.

— To głos Fabiana — odpowiedziała Stanisława.

Ruszyłyśmy do wyjścia.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 60.67