Prolog
Dzień 83 bez Logana
Miłość jest polem bitwy, cięższym nawet od faktycznego miejsca konfliktu zbrojnego. Każdego dnia walczysz o przetrwanie, pokonujesz słabości i ścierasz się z niewidzialnym dla oka wrogiem. W imię czego? W imię marzeń ukochanej osoby? W imię wielu samotnych miesięcy i zaledwie dwóch tygodni ze sobą między kolejną rozłąką? Miłość to poświęcenie. Musisz mieć to na uwadze, chcąc iść przez życie z osobą, która zdecydowała się na bycie w swoim domu zaledwie gościem. Musisz być blisko, pocieszać, wspierać, słuchać, czekać, myśleć, zamartwiać się, płakać, kochać, walczyć i po raz kolejny — czekać.
Niewysłany list z bazy wojskowej w Iraku do Blue Rigde w stanie Wirginia
Nigdy nie wiesz, w jakim wrócę nastroju. Nie masz nawet wyobrażenia jak trudno jest spędzać miesiące na wrogim terytorium walcząc za swój kraj, mając cały czas z tyłu głowy miliony wizji swojej śmierci i tylko jedno pytanie: czy wystarczająco wiele razy powiedziałem, że Cię kocham? Czy jesteś o tym przekonana? Czy nie wątpisz w to, chociaż przez sekundę? Zamiast skupiać się na swojej pracy całymi dniami rozmyślam o tym, co Ty teraz właśnie robisz. To ja stoję pod ostrzałem, a martwię się o Twoje bezpieczeństwo, ryzykując własnym życiem. Za każdym razem myślę, czy będę miał do czego i do kogo wracać.
Rozdział pierwszy
Kolejny dzień, kolejna samotna noc. Jedynym towarzyszem dla Thei w tej całej pustce był niezawodny pies Soap, dojrzały labrador krótkowłosy. Zwierzak pełnił rolę obrońcy, pilnując porządku w domu jak i na jego terytorium. Podczas licznych nieobecności męża w domu, dziewczyna pokładała w nim całą nadzieję. Często mówiła do psa jak do człowieka, ponieważ samotność za mocno dawała jej się we znaki.
Zapoznając się z wyznaniem Logana i jego zasadami podekscytowana była szczególnie jednym jego aspektem. Według judaizmy małżeństwo rozumiane było jako jednostka, dwie osoby łączą się w jedność, aby razem iść przez życie. Odseparowanie się od świata oznaczało, że wybrali siebie nawzajem na specjalnych, życiowych towarzyszy.
Nie przewidziała jednak, że jej towarzysza zabraknie w najważniejszych momentach życia.
Jego wiara nigdy nie była problemem dla ich relacji. Dla rodziców ich obojga już tak. Póki byli mali i tylko bawili się razem przed domem czy chodzili razem do szkoły podstawowej wszystko było w porządku. Problemy zaczęły się pojawiać w miarę dojrzewania i już świadomego spędzania razem czasu. Rodzice Logana uważali, że Thea ściągała go na złą stronę i kusiła do grzechu. Nie widzieli tego, że ich najmłodszy syn nie chciał wychowywać się w ortodoksyjnej rodzinie. Chciał być normalnym, amerykańskim nastolatkiem. Rodzice Thei z kolei po prostu nie lubili „Lawsonów z naprzeciwka”. Decydując się na wspólne życie na przekór swoim najbliższym, nieświadomie podpisali pakt na wieczną rozłąkę z nimi.
— Co musiałeś zrobić, żeby dostać się do komputera? — spytała zdziwiona, szczerząc się szeroko do ekranu laptopa. Zazwyczaj Logan dzwonił w niedzielę, kiedy cała baza miała nieco więcej wolnego czasu. Rozmowy w tygodniu oznaczały złe wieści na przykład o tym, że do domu miał wrócić później, niż było to planowane. Thea miała nadzieję, że nie to miało być głównym tematem ich dzisiejszej rozmowy.
— A no wiesz, dowódca wcale nie jest taki brzydki, a ja tu na celibacie od pięciu miesięcy. — Spojrzał niewinnie na sufit.
Thea zrozumiała aluzję i ryknęła śmiechem. Na chwilę uruchomiła swoje wewnętrzne dziecko, śmiejąc się i tarzając po łóżku.
— Nie mamy wiele czasu, a ty rzucasz się jak epileptyczka.
— Przepraszam, ale — otarła łzy, podnosząc się do siadu. — Widziałam twojego dowódcę i jeśli twoim zdaniem on jest niebrzydki, to źle z tobą Logan, bardzo źle.
— Generał się obrazi, jak to usłyszy. — Podparł się rękoma pod brodą, splatając ze sobą dłonie. — A tak na poważnie, to masz urodziny w piątek, więc dzwonię teraz. Nie wiem, czy w faktyczny dzień twoich urodzin będziemy stacjonować w bazie. Wszystkiego najlepszego kochanie. — Uśmiechnął się szeroko.
Thea przechyliła głowę na bok. Zagryzła dolną wargę, aby powstrzymać zbierające się łzy.
— Czy my już za każdym razem będziemy płakać podczas rozmów na video? — Logan z oporem szukał czegoś, czym można było wytrzeć oczy, lecz nie znalazł nic przydatnego. Przetarł je zatem wierzchem dłoni.
— Po dwóch latach nadal to robimy, więc chyba będzie tak już zawsze. — Dziewczyna załkała cicho. Po chwili otrząsnęła się jednak. Nie mogła przecież marnować ich wspólnego czasu na płakanie, skoro mogła robić to codziennie sama i kiedy tylko chciała. — Dziękuję za życzenia. Możesz być pewny, że kupię sobie od ciebie coś ładnego.
— Ładne czy nieładne, nie ma znaczenia. — Machnął ręką. — Byle kuse, czerwone, koronkowe lub przylegające, bo dla żołnierza wracającego z frontu nie ma nic lepszego niż powitalny seks. Po uprzednim popłakaniu i zjedzeniu całej zawartości lodówki, rzecz jasna.
— Tak właściwie — zaczęła niewinnie. — Zamówiłam sobie świetny zestaw do robienia domowych czekoladek i wegańskie książki kucharskie. Teraz tylko czekam na dostawę.
Były plusy posiadania wspólnego konta bankowego. Loganowi nie chciało się wiecznie zlecać przelewów, skoro mu nie były potrzebne pieniądze. Całymi finansami zarządzała jego młoda i bardzo zaradna żona.
— Zawiodłem się Thea, zawiodłem się. — Westchnął teatralnie. — I co mam z tobą zrobić?
— Odpowiedzi na to pytanie szukaj w swojej wyobraźni. Szkoda twoich pieniędzy na moją bieliznę, skoro po jednym razie wyląduje w koszu.
Tu miała rację. Za każdym razem, kiedy inwestowała w coś zabójczego, to i tak kończyło w strzępach. Takich zdolności w rozrywaniu ubrań gołymi rękoma nie miał nikt, kogo znała. W pozbywaniu się z niej bielizny Logan wiódł prym. Thea nauczyła się nie zakładać rajstop po dwóch razach, a staników ze skomplikowanymi zapięciami już po pierwszym. Nie musiała się starać, wystarczał urok osobisty i kilka miesięcy rozłąki. Od razu stawała się najpiękniejszą kobietą na świecie, nawet w dresie czy brudnych włosach.
— W sumie. — Logan na wspomnienie pamiętnych szkód uśmiechnął się pod nosem. — Przysłużysz się, jeśli trochę utyjesz. Masz bardziej widoczne kości policzkowe niż ostatnim razem.
— Staram się jeść normalnie, ale po prostu nie mogę. Nie mam apetytu przez większość czasu.
— No tak. — Żołnierz dobrze wiedział, czym było to spowodowane. Ktoś, kto żył w wiecznym stresie nie mógł jeść i tyć jak normalny człowiek. Szczególnie osoba, zmagająca się z kolejną, już drugą stratą dziecka. — A jak studia?
W tamtej chwili najlepiej było się wycofać. Logan speszony smutkiem w oczach żony zręcznie zmienił temat. Wolał uniknąć rozmowy na niewygodne dla nich obojga tematy.
Thea sama się nakręcała. Uwielbiała psychologię i taki kierunek studiów był spełnieniem jej marzeń. Zawsze analizowała zachowania postaci w filmach i rozumiała ich motywy. Potrafiła znaleźć wytłumaczenia dla nikczemnych czynów naczelnego złoczyńcy. Bardzo chętnie dzieliła się swoimi spostrzeżeniami z pozostałymi widzami zarówno w kinie, jak i w domu. W taki łatwy i przyjemny sposób odrywała się od codzienności i przez chwilę zapominała o swoich udrękach.
Nie omijała żadnego wykładu, przykładała się do wszelkich testów i czytała wszystkie lektury, nawet te nadprogramowe.
— Dopiero się zaczęły, ale będziemy mieli niesamowite wykłady z psychologii kryminalnej! Dodatkowe, co prawda, ale cholera jasna, jakie ciekawe. — Zaklaskała w dłonie z podekscytowania.
Przez następne dziesięć minut Logan tylko jej przytakiwał. Nie miał serca przerwać jej monologu, kiedy tak się rozkręciła. Dla niej psychologia była tym samym, czym dla niego wojsko. Mówiła o niej z takim samym zafascynowaniem i błyskiem w oku.
— Składałem ostatnio czołg. — Pochwalił się, kiedy ona skończyła już wywód i spytała o ciekawostki. Strzepnął sobie niewidzialny kurz z lewego ramienia dla potwierdzenia poczucia wyższości.
— Nie uwierzę, jeśli nie zobaczę dowodów. — Skrzyżowała ramiona na piersi.
— Wyślę ci zdjęcia i się przekonasz, niedowiarku. — Logan wystawił Thei język. — W wojsku człowiek wszystkiego się nauczy.
— Szkoda tylko, że nikt nadal nie nauczył cię obsługi czajnika elektrycznego.
Chłopak oburzył się. Tylko raz zdarzyło mu się, że zostawił czajnik zbyt długo włączony i się spalił, a podczas każdej sprzeczki Thea wyciągała ten brud, aby doprowadzić jego poziom męskości na niziny.
Nagle ktoś w tle zawołał Logana, więc wysłał na pożegnanie internetowego całusa i rozłączył się, a Thea jeszcze przez chwilę patrzyła na pusty ekran, nie ściągając wzroku z komunikatu o zakończonym połączeniu.
Odłożyła laptopa na jego stałe miejsce i z niezadowoleniem rozejrzała się po pomieszczeniu, które nazywała biurem. Nie potrzebowała swojego prywatnego pokoju do pracy ani nauki, ale nie miała już pomysłu jak mogłaby urządzić tamto pomieszczenie. Po zagospodarowaniu każdej wolnej przestrzeni w domu został jej ten jeden pokój oraz ogromna ilość książek, starych dokumentów i kanapa, która nie pasowała do wystroju salonu. Chcąc nie chcąc zrobiła tam biuro — a raczej graciarnię z potencjałem na zostanie czymś więcej.
— Soap, do nogi — zawołała psa, stojąc już przy otwartych drzwiach od kuchni. Co wieczór zabierała pupila na obszerny spacer po lesie, z którym graniczyła ich posesja. Jeśli miała ochotę to biegała, a jeśli nie to krzyczała na drzewa. Zawsze znalazło się jakieś zajęcie.
Oprócz tego trudziła się też gotowaniem, ogrodnictwem, malowaniem, jogą, ćwiczeniami i wszystkim innym, co było łatwo dostępne. Całą swoją samotność przelewała na coraz to nowsze hobby, które kolejno wykreślała z listy na lodówce. Obok niej znalazła się też ta, którą wspólnie stworzyli z Loganem: „Rzeczy, które musimy zrobić przed pierwszym wyjazdem na misję”. Nie była wypełniona nawet w połowie, co świadczyło o tym, jak szybko potoczyła się kariera wojskowa Logana.
Mieli po dwadzieścia dwa lata a nadal tyle rzeczy nie zdążyli zrobić i przeżyć.
Rozdział drugi
Na tydzień przed świętami wykładowcy postanowili nie przetrzymywać swoich studentów zbyt długo na uczelni. Podczas ostatnich zajęć Thea i tak nie mogła się skupić, była zbyt zajęta tworzeniem listy zakupów na świąteczną kolację. Od kilku dni była dumną posiadaczką informacji, że Logan wróci na święta i zostanie aż do połowy stycznia, dlatego tamta wiadomość trzymała ją przy życiu i zdrowych zmysłach, nie pozwalając na oddanie się priorytetowym sprawom. O godzinie czternastej opuściła budynek Uniwersytetu Wspólnoty Wirginii, nie dopiąwszy nawet do końca zamka od kurtki. Szybkim i zwinnym krokiem przeszła połowę długości parkingu, aby dostać się do swojego samochodu. Musiała bardzo uważać, gdyż lód na ziemi uniemożliwiał bezpieczne dotarcie do celu.
Przez następne dwie godziny błądziła między sklepowymi półkami niczym porywisty wiatr. Długie, czarne włosy sunęły się za nią jak poświata, sygnalizując ludziom kolejną zmianę kierunku. Ostatnią pozycją na jej liście zakupów był alkohol. Dziewczyna stanęła przed regałem, nie wiedząc nawet, co wybrać. Podjęła zatem bezpieczną decyzję — włożyła do wózka po butelce białego i czerwonego wina, wódki, whisky i sześciopak piwa. Zdała sobie sprawę, że nie wiedziała, co właściwie Logan lubił pić. Tak rzadko mieli okazję, aby robić to wspólnie.
Po zapakowaniu wszystkich toreb do bagażnika usiadła zadowolona za kierownicą. Dzięki karcie stałego klienta udało jej się zrobić porządne zapasy, płacąc przy tym niewielki rachunek. Nim ruszyła, postanowiła sprawdzić wszelkie wiadomości, które otrzymała na telefon. W ten sposób miała zamiar zrelaksować się przez chwilę przed powrotem do domu. Jeden mail szczególnie przykuł jej uwagę, aby go otworzyć musiała wpisać specjalny kod. Wiedziała już, co to oznaczało — mail nadany był z bazy wojskowej, a kodem był numer ewidencyjny z munduru Logana.
Nie lubisz długich wstępów i zbędnego owijania w bawełnę, więc od razu przejdę do rzeczy. Tak czy inaczej będziesz zdenerwowana. Nie przyjadę na święta… Cała jednostka utknęła w Kandaharze. W skrócie — wrogie wojska zarządziły blokadę miasta, nikt nie może wjechać ani wyjechać. Jesteśmy w trakcie organizowania sobie żywności, bo tej nam zabrakło. Wrócę jak tylko będę mógł. Pamiętaj, że nie ja jeden tu zostałem a cały pułk i nie jest to moja decyzja, aby tu zostać na dłużej. Jest mi bardzo przykro, bo sam czekałem na te święta, a tu jak zwykle coś musi stanąć nam na drodze. Mam nadzieję, że nie będziesz wtedy sama.
Bardzo Cię kocham i jeszcze raz przepraszam.
Oby do zobaczenia,
Logan
Po kilkukrotnym odczytaniu wiadomości uderzyła w kierownicę. W jednej chwili skończyła się cała sielanka i szczęście. Thea rozpłakała się, rozmazując cały tusz z rzęs. Łapała powietrze wielkimi haustami, aby nie dostać ataku paniki, który cały czas siedział jej z tyłu głowy i czekał na odpowiedni moment, aby eksplodować. Ostatni raz czuła się tak pod koniec liceum, gdy przyszło jej podjąć decyzję o poślubieniu Logana. Zważywszy na brak sytuacji, w których traciła kontrolę nad swoimi emocjami nie zabierała ze sobą leków uspokajających. Zostały w kuchennej szufladzie pod stertą starych magazynów.
— Ćwir, ćwir, ćwir wróbelek rzecze, po co chodzisz tak po rzece? Kle, kle, kle ptaszyno mała, to dla boćka rzecz wspaniała! Na to wrona kra, kra, kra, pewnie w piłkę wodną gra. Tak, widziałam jest 2:2. Mówi kaczka kwa, kwa, kwa — mówiła pod nosem.
Tamta dziecięca rymowanka towarzyszyła jej od najmłodszych lat w chwilach największego stresu. Recytowała ją na polecenie psychologa, do którego chodziła po śmierci ojca. To wydarzenie było dla niej podwójnie traumatyczne, gdyż to ona znalazła jego martwe ciało w wieku zaledwie pięciu lat. Przez kilka najbliższych lat nie spała w nocy, bojąc się, że mogłaby nie obudzić się następnego ranka.
Po kilku minutach uspokoiła się na tyle, aby wrócić do domu. Z piskiem opon opuściła parking sklepowy, kierując się do wyjazdu z Roanoke. Po dwudziestu minutach wjechała na teren miasteczka, w którym mieszkała zaledwie od trzech lat. W oddali widziała już komin domu, dzieliło ją zaledwie dwieście, może trzysta metrów i nagle spod maski samochodu wydobył się czarny, gęsty dym. Pojazd od razu się zatrzymał, uniemożliwiając dalszą podróż.
— Do jasnej cholery! — krzyknęła trzaskając drzwiami.
Podniosła maskę, ale ilość dymu zmusiła ją do schylenia się w dół. Zakaszlała, po czym podniosła się i ręką odgoniła dym. Nie miała pojęcia o mechanice samochodowej, nigdy nie było jej to potrzebne. Stwierdziła tylko, że było źle i samochód nie był w stanie dalej jechać.
Thea zamknęła maskę, po czym zwolniła hamulec ręczny. Miała zamiar o własnych siłach dopchać samochód na stromy podjazd przed domem. Udało jej się pchnąć go tylko na kilka metrów, nie miała takiej siły. Samochód ważył grubo ponad tonę i w starciu z jej marnymi pięćdziesięcioma pięcioma kilogramami stanowiło to murowany fiask.
Nie było innego wyjścia. Thea musiała po kolei wynosić siatki i zanosić je pod drzwi. Po dwóch turach była już zdyszana i zmęczona.
— Problemy z autem? — Czerwony pick-up zatrzymał się na drodze tuż obok niej. Za kierownicą siedziała blondynka o szerokim uśmiechu, zawinięta w jeden z tych szalików, które po rozłożeniu przypominały koc.
— Na to wygląda. Dymiło się spod maski, a teraz nie chce nawet ruszyć. — Thea westchnęła, rzucając kobiecie zrezygnowane spojrzenie.
— Zobaczmy, co da się zrobić. — Kobieta zjechała na pobocze. Wyszła z samochodu, wyciągając smukłą i zadbaną dłoń w stronę czarnowłosej. — Jestem Erin. — przedstawiła się uprzejmie.
— Thea, miło poznać.
— Wezmę tylko latarkę i spojrzę, o co tyle hałasu. — Z ciągłym uśmiechem na twarzy zajrzała pod maskę bez większego zastanowienia. Wzdychała, mruczała i mówiła sama do siebie podczas całego procesu.
Thea stała zaraz obok ze skrzyżowanymi rękami i zaglądała nowej znajomej przez ramię. Nie wiedziała, na co patrzyła ani co Erin robiła z jej samochodem.
— To tylko pęknięta uszczelka. Mam w bagażniku taśmę izolacyjną, powinna pomóc. Daleko stąd mieszkasz? — Przetarła czoło brudną od smaru dłonią, zostawiając na nim czarną smugę.
— Zaledwie kawałek, tam stoi mój dom. — Wskazała palcem na budynek pod lasem.
Erin wróciła ze skrzynką na narzędzia ze swojego samochodu.
— Zabawne, ja mieszkam po drugiej stronie, w tym żółtym domu daleko od drogi. Widać z niej tylko naszą kolorową skrzynkę na listy. Masz żołnierza w domu, prawda? — Rozwinęła kawałek taśmy, po czym oderwała go zębami.
— Tak, mam — odpowiedziała po chwili Thea, mrużąc oczy z zaskoczenia.
Erin podniosła głowę znad wnętrza pojazdu.
— Przepraszam, pewnie cię wystraszyłam. Już tłumaczę. — Wytarła ręce w spodnie. — Widziałam raz czy dwa sławny autobus US Army pod twoim domem i od razu skojarzyłam fakty. Spokojnie, mój mąż też służy.
— Naprawdę?
— Tak. Aktywna służba, wojska lądowe — odpowiedziała z dumą.
— Mój też! A kojarzysz, która brygada? — Thea podekscytowała się. Nie miała do tej pory do czynienia z inna żoną żołnierza. Przez chwilę poczuła, że nie była jednak tak bardzo samotna.
— Nie mam pojęcia. — Erin zaśmiała się krótko, co wynikało z jej niewiedzy. — Wiem tyle, że służy pod generałem Brunsonem. Obecnie w Kandaharze.
— Droga Erin, pragnę cię poinformować, że nasi mężowie mogą się znać. Generał Brunson dowodzi I Korpusem, w którym jest mój Logan — powiedziała Thea z uznaniem w głosie. Czuła się dobrze znając wszystkie najmniejsze detale i informacje dotyczące pracy swojego męża. W taki sposób mogła oddać mu należyty honor.
— Jaki ten świat mały. — Kobieta zamknęła maskę. — Odpalaj, powinien dociągnąć pod dom.
Thea wsiadła za kierownicę i wykonała polecenie. Pojazd uruchomił się prawidłowo, tylko lekko charczał.
— Dziękuję Erin, uratowałaś mi życie! Jak mogę ci się odwdzięczyć?
— Zawiozę dzieci do swojej mamy i wpadnę do ciebie na kawę. Możemy wspólnie obgadać naszych współmałżonków. Może być?
— Cudownie, będę czekać. Do zobaczenia.
************************
Erin zjawiła się zaledwie godzinę później z ciastem w rękach. Już na wejściu pośmiały się z faktu, że wcześniej nie zorientowały się o tak oczywistym powiązaniu, jakim była praca ich mężów.
— Czyli co — zaczęła blondynka. — Nie wrócą nam do domu na święta. Jak się z tym czujesz?
Thea w odpowiedzi wskazała ręką na podłogę pełną żywności, zapakowanej jeszcze w siatki.
— Zdążyłam zrobić już zakupy i szczerze to jestem zła. Bardzo zła.
— Która to już tura? — Erin szukała noża do pokrojenia ciasta. Thea wyręczyła ją w poszukiwaniach i podała potrzebne narzędzie z szuflady.
— Najpierw spędził trzy miesiące w Forcie Lewis, potem była misja pokojowa w Kosowie, na której spędził jakieś pół roku. Następnie Irak przez dziewięć miesięcy, potem Afganistan przez niecały rok. Obecnie znowu Afganistan. — Ustawiła czajnik wypełniony wodą na kuchence. — Pijasz mocną czy słabą?
— Mocną, dziękuję. — Nowa znajoma przyglądała się zdjęciom na lodówce. — To, ile wy macie lat? Przepraszam, jestem zbyt bezpośrednia, ale to dość dużo misji.
— Oboje mamy po dwadzieścia dwa lata. Logan zamiast do normalnego liceum poszedł od razu do szkoły wojskowej, co dało mu jakieś trzy lata przewagi nad tymi, którzy zaczynali od początku.
— Ojej, biedna jesteś. — Erin objęła ją ramieniem. — Mój Jon jest w armii od piętnastu lat, więc dla mnie to już chleb powszedni. Pamiętam nasze początki, które były bardzo ciężkie. Powiem ci tylko jedno; on może i biega sobie z karabinem po terytorium wroga i śpi w szałasach, ale to ty jesteś najsilniejsza z waszego duetu. To dzięki tobie wasza mała rodzina ciągle ma ręce i nogi.
Thea spojrzała na kobietę jak na anioła stróża. Te słowa były najbardziej budującymi, jakie usłyszała od początku kariery wojskowej Logana. Erin miała dużo racji w tym, co mówiła. Dzięki wieloletniemu doświadczeniu była w stanie wesprzeć młodą koleżankę i ulżyć jej w bólu. Mogła wziąć ją pod swoje skrzydła i pokazać, że takie życie miało swój sens i warto było walczyć do samego końca.
************************
Nie musisz się o mnie martwić, dam sobie jakoś radę. Zawsze daję. W święta nie będę sama, zadbałam o to. Przypadkowe spotkania bardzo dobrze wpływają na ogólne samopoczucie, a okazało się, że sąsiadka z naprzeciwka ma męża w twoim pułku — Jona Wagnera. Mam nadzieję, że nie jest Twoim wrogiem numer jeden, bo jego żona jest cudowną kobietą i od kilku dni nie możemy się od siebie odpędzić. Możesz być pewien, że obsmarowałam Cię z każdej strony.
Kocham i ściskam na odległość,
Thea
Logan uśmiechnął się pod nosem po odczytaniu wiadomości. Leżał na swoim łóżku polowym, odpoczywając przed patrolem. Zauważył wspominanego Jon’a wchodzącego właśnie do namiotu.
— Hej, Jon! — krzyknął, aby zwrócić jego uwagę. — Nasze żony się zaprzyjaźniły.
Wagner stanął przed łóżkiem, wytrzeszczając oczy na Logana.
— Jeśli to prawda, to już po nas. Moja Erin to typ głośnej baby, która ze wszystkiego zrobi sensację. Nim się obejrzysz, a twoja młoda żona stanie się mistrzynią w tworzeniu dramatów bez powodu.
— Thea już taka jest, nie trzeba jej długo zachęcać do rozniecenia kłótni o byle co. Pochodzi z bogatej, dość znaczącej rodziny i początki naszego związku to była prawdziwa udręka. Przyzwyczaiła się, że zawsze dostaje to, czego chce i nagle to się skończyło. — Rozłożył ręce. — Kiedy matka wykreśliła ją z testamentu wpadła w prawdziwą furię.
Logan nie wiedział, po co mówił to wszystko Jonowi. Na tamtą chwilę wydawało mu się to potrzebne, aby w skrócie nakreślić koledze charakter swojej żony.
Chłopakowi kamień spadł z serca. Cieszył się, że Thea znalazła sobie dobrą duszę do rozmów. Miał nadzieję, że starsza koleżanka wytłumaczy jej kilka kwestii i pokaże, że można było żyć w pojedynkę.
Dla większości ludzi Thea była najwspanialszą kobietą na świecie. Przez większość czasu cechowała ją ogólna mądrość życiowa, stanowczość i opanowanie. Niestety, kiedy Logan przekazywał jej złe wieści, ta od razu naskakiwała na niego. Obwiniała go za każde spóźnienie i nie do końca rozumiała, że to nie była jego wina a już tym bardziej nie rozumiała tego, że nie zgłosił się na ochotnika, aby zostawać dłużej poza domem. Już wtedy był w stanie przewidzieć, jak będzie wyglądało powitanie — Thea zacznie krzyczeć, lamentować i wypychać go za drzwi. Tylko po to, by później przez cały dzień wieszać mu się na szyi i mówić, jak bardzo go kocha.
Nie rozumiał i nie chciał zrozumieć zaangażowania dziewczyny w związek. Dla niego czas rozłąki był najlepszą rzeczą pod słońcem i chronił go od codziennych dramatów żony, na które zwyczajnie nie miał siły ani cierpliwości.
Rozdział trzeci
Charlize Williams dokładnie wiedziała, gdzie mieszkała jej córka, dlatego z całego serca nienawidziła tamtego miejsca i unikała go. Nadal nie była w stanie pojąć, dlaczego Thea wyjechała z rodzinnego miasta „z tym Żydem”. Robiła wszystko, aby odpędzić ją od irracjonalnego pomysłu na zniszczenie sobie życia. Groziła, dawała szlabany, zmniejszała kieszonkowe a przed ich ślubem zagroziła wykreśleniem z testamentu, co i tak zrobiła.
Kilka razy w roku zlecała swojemu szoferowi, aby zawiózł ją do Blue Ridge. Za każdym razem, kiedy tylko zatrzymywali się nieopodal domostwa rezygnowała z odwiedzenia córki i kazała zawrócić samochód.
Thea bardzo dobrze znała szofera matki, dlatego też za każdym razem, kiedy widziała z okna czarną limuzynę marki Mercedes — wiedziała, że to była ona. Spinała się cała i czekała na rozwój wydarzeń: A co, jeśli wejdzie? Będzie chciała rozmawiać? Czy Thea nie wyrzuci jej za drzwi? Te pytania chodziły młodej mężatce po głowie. Tak było również i tamtego razu.
— Jackson, zgaś silnik. Nie zabawię tam długo — przemówiła starsza kobieta do pracownika. Wyciągnęła z torebki małe lusterko, aby przyjrzeć się swojemu odbiciu po podróży.
— Tak jest, proszę pani.
Thea zajęta była przybijaniem deski na schodach. Ubrana w roboczą odzież, ze związanymi włosami i traperami na nogach. Oderwała się od zajęcia w momencie, kiedy Soap zaszczekał donośnie. Zaalarmował swoją właścicielkę o nadchodzącym intruzie.
Pani Williams nie miała butów dostosowanych do zimowych warunków w Wirginii. Ubrana w czerwony, filcowy płaszcz i kozaki na cienkiej szpilce nie była w stanie pokonać stromej drogi do drzwi. Chwiała się na boki, klęła pod nosem i zarzucała głową, aby oddalić włosy od twarzy.
Thea przyglądała się temu widokowi z zadziornym uśmiechem. Jej matka była jedną z tych kobiet, które nigdy nie włożyły na siebie spodni i zawsze wyglądały jak wzór kobiecości. Obcisłe sukienki, wielkie naszyjniki z perłami na szyi czy makijaż były dla niej codziennością. Thea nigdy nie zobaczyła matki w innym wydaniu. Mimo już pięćdziesięciu lat na karku nadal wzbudzała zachwyt wyglądem, kokietowała mężczyzn i zarządzała rodzinną firmą.
Widok matki na podjeździe bardzo zaskoczył dziewczynę. Przez ostatnie lata nie widziała, aby matka wykonała taki ruch. Ograniczała się tylko do oglądania jej zza przyciemnionej szyby ekskluzywnego samochodu.
— Co cię tutaj sprowadza? — spytała szorstko Thea, nadal kucając na schodach.
Kobieta westchnęła teatralnie.
— Wejść tutaj to prawdziwa udręka. Zrób mi herbaty. — Postawiła szeroki krok, omijając zepsuty schodek i jak gdyby nigdy nic weszła do środka. Jakby była zaproszona i miło widziana w progach tego domu.
— Tak jest, o pani! — Thea nie miała wyboru, musiała rzucić to, co robiła i podążyć za matką.
Na korytarzu zrzuciła ciężkie buty, po czym przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Blada, niepomalowana i zmęczona wyglądała jak tysiąc nieszczęść. Wcale nie była podobna do matki.
— Ten twój Logan nie może tego naprawić? — Charlize posłała sceptyczne spojrzenie na pas z narzędziami zawieszony na biodrach córki. Ściągnęła koronkowe rękawiczki z dłoni zgrabnym ruchem, ukazując zadbane dłonie. Rozejrzała się wokół siebie, zwracając uwagę na każdy szczegół w salonie. Obrzydziło ją wnętrze, meble i dodatki. To pomieszczenie nie było dostosowane do jej wymagań.
— Jest na misji, sama muszę się tym zająć. — Dziewczyna przybrała dziarską pozę. W ten sposób mogła łatwo obronić się przed wszelkimi atakami ze strony matki. Postawa pyskatej i niegrzecznej była jej emocjonalną tarczą. Zła, nie była w stanie dopuścić do siebie innych emocji, nie mogła też pokazać matce, że była zmęczona ciągłą samotnością i czekaniem na powrót ukochanego.
— A widzisz córko, gdybyś została w domu, to nie musiałabyś robić takich rzeczy. Nadal nosiłabyś eleganckie spódniczki, uczyła się w najlepszych szkołach i co najważniejsze miałabyś męża, który jest ciągle obecny — powiedziała Charlize ze złowrogim uśmiechem na czerwonych wargach.
— I nie byłabym za grosz szczęśliwa. Masz rację, świetny pomysł na życie — dodała sarkastycznie. — Tkwić w sztucznym domu, udając zadowoloną i wdzięczną córeczkę. Jak widzisz, radzę sobie bez twoich pieniędzy i wsparcia. Nie prosiłam, abyś nauczyła mnie czegokolwiek. Do wszystkiego doszłam sama i jestem z siebie dumna. W porównaniu do ciebie, jestem dla kogoś oparciem i wiele tysięcy kilometrów stąd jest osoba, która tak samo jak ja rzuciła dawne życie, żebyśmy tylko mogli być razem.
— Zrobiłaś już tę herbatę?
Thei puściły nerwy. Nie starała się nawet tego ukryć. Nie zrobiła nic, aby zapobiec wybuchowi gniewu, kłębionego w duszy od pierwszego spojrzenia na matkę.
— Do cholery jasnej, mamo! Czego ty tak właściwie chcesz, co? Po co przyjeżdżasz tutaj i mnie szpiegujesz?
— Potwierdzam swoje słowa sprzed kilku lat, że jeśli Logan pójdzie do wojska, to będziesz wieczna sama. — Wycelowała w nią palec wskazujący. — I wiesz co? Za każdym razem, jak tu jestem to zastaję ciebie samą — ciągnęła dalej. — Raz nawet widziałam, jak płaczesz przed domem podczas zajmowania się ogrodem. Mogłabym przysiąc, że te rośliny wyrosły na twoich łzach. Co było w tym takiego wzruszającego?
Dziewczyna zmrużyła oczy na chwilę, kręcą głową na boki. Zajęła swoje poprzednie miejsce na fotelu, ciężko na niego upadając. Wsparła się łokciami na kolanach i zakryła głowę rękoma, aby matka nie widziała jej szklanych oczu.
— Widzisz. — Czarnowłosa podniosła głowę. Zaczęła bawić się palcami z nerwów. — Byłam w ciąży, której nie udało mi się donosić. Chciałam w jakiś sposób uczcić życie, które stworzyłam, więc posadziłam przed domem róże. — Broda drżała jej z nerwów.
— Tam są dwa krzaki róży — zauważyła kobieta.
— Ponieważ w zeszłym roku sytuacja ponownie się powtórzyła. — Starła spływające po policzku łzy.
Charlize zakryła usta dłonią, wyraźnie zszokowana. Przez krótki moment pomyślała nawet o tym, aby przytulić córkę i w jakiś sposób pocieszyć zapłakaną dziewczynę. Zrezygnowała jednak z tego i w zamian utrzymała swoją postawę upartej matki. Nigdy nie potrafiła okazać miłości i uczucia córce, do której podejście miał tylko jej zmarły przedwcześnie mąż. Od chwili jego śmierci nie chciała słyszeć niczego na temat dzieci, bo jej własne przypominały o utraconej miłości na rzecz śmierci i żalu, wypełniających duszę Charlize nieustannie.
— Widocznie nie powinniście mieć dzieci, to znak i lepiej dobrze go odczytaj. Byłabyś skazana na samotne macierzyństwo, zważając na ciągłą nieobecność twojego męża — powiedziała szorstko.
Thea oczekiwała odrobiny współczucia od własnej matki, która najlepiej znała się na bólu, złamanym sercu i stracie ukochanej osoby. Widziała w jej oczach, jak na chwilę wracają miłe wspomnienia z czasów, kiedy tworzyli szczęśliwą rodzinę. Wyczuła też przepełniającą ją gorycz, ukrytą pod maską silnej osobowości. W gorzkich słowach matki odczytała przestrogę: nie skończ tak, jak ja.
— Byłoby lepiej, gdybyś już wyszła.
Dziewczyna obserwowała z werandy jak czarna limuzyna opuszcza parcelę. Melancholijnie patrzyła w las przed swoimi oczami, wyłączając myślenie. Wchodząc do domu rzuciła przelotne spojrzenie na róże.
Thea trzasnęła drzwiami, aż posypał się tynk z sufitu. Udała się do kuchni, gdzie wstawiła wodę na herbatę. Zaczęła przypatrywać się gałęziom starej sosny za oknem, starając się powstrzymać przy tym wybuch płaczu, który i tak nastąpił. Tak bardzo pragnęła zostać matką, że ta codzienna walka odbiła się bólem w sercu. Zaciskając na nim pięść wylewała łzy bezsilności, samotności i braku wsparcia ze strony rodziny. Jedyne, czego chciała to obdarzyć swoje dziecko miłością, jakiej nigdy nie doświadczyła od mamy.
************************
Kierowca autobusu robił co było w jego mocy, aby dowieźć żołnierzy do domu w jednym kawałku, co było trudne zważywszy na panujące warunki atmosferyczne. Śnieżyca ograniczała widoczność i spowalniała pojazd do możliwie najmniejszych prędkości.
W okolicach Roanoke mieszkało wielu wojskowych, dlatego Armia organizowała im dojazd do domu z głównej bazy w Forcie Lewis. W samym Blue Ridge mieszkało ich pięciu, co było dużą liczbą jak na tak małe miasteczko. Jednym z tych żołnierzy był Logan, który zdawał się być jedyną osobą w pojeździe oprócz kierowcy, która nie spała. Zostało ich tylko trzech — siedzący obok Jon i Martin na początku autobusu. Mieszkali najdalej ze wszystkich, dlatego zawsze jako ostatni docierali pod dom.
— Jon, obudź się. Zaraz wysiadamy. — Logan szturchnął kolegę porządnie, z racji tego, że w krótkim czasie zapadał w bardzo głęboki sen.
— Tak, tak — wymruczał zbywająco, po czym wygodniej ułożył się w fotelu.
— Poważnie, zaraz stajemy na przystanku przy szkole. — Młody żołnierz zaczął pakować swoje rzeczy do podręcznego plecaka. Słuchawki, tablet i telefon znalazły bezpieczne miejsce w bocznej jego kieszeni.
— Coś spięty jesteś, kolego. — Jon wyprostował się. Dokładnie przyjrzał się koledze, któremu drżała szczęka z nerwów, a knykcie po kolei były rytmicznie wyłamywane, wydając nieprzyjemny dla ucha dźwięk.
— Zawsze się boję, że mnie nie wpuści — odpowiedział cicho, jakby bojąc się przyznać do wszystkich panujących obaw w jego głowie.
— A do tej pory kiedyś cię nie wpuściła? — Jon niedbale wrzucił wszystko do plecaka, po czym założył na siebie kurtkę od munduru.
Zorganizowanie powrotu do domu było tym razem szybsze niż się spodziewali, nie zdążyli nawet przebrać się w cywilne ubrania. Z jednej strony to i dobrze, bo żaden z nich nie miał zimowych kurtek a mundury były chociaż ocieplane.
— Zawsze wpuszcza.
— No to co się martwisz. — Logan oberwał porządnym klepnięciem w plecy, które miało mu dodać odwagi. — Zatrzymujemy się, wstawaj i nie marudź. Na wejściu pochwal się, że nie przeleciałeś żadnej afgańskiej kobiety na przepustce, obiecaj kolację w restauracji czy co wy tam młodzi lubicie robić. Wejdź na pewniaka, jak do siebie.
Logan przytaknął, przyznając mu rację. Nawet podczas akcji nie bał się tak, jak przed powrotem do domu. Był przekonany o tym, że kolejna misja znowu zmieniła jego charakter. Coraz mniej było w nim beztroskiego dzieciaka sprzed przyjęcia do Armii. Ulatywało to z każdym nabojem z karabinu, z każdym wyrzuconym granatem. Między nim a Theą robiła się coraz większa przepaść emocjonalna. Ona nadal reagowała na różne rzeczy po „szczeniacku” i inne sprawy ją martwiły. Mniej ważne dla samego Logana.
Od przystanku do domu dzieliło go już tylko siedemset metrów drogi na piechotę. Wielki plecak ciążył mu na plecach, dając znać o całym jego wyposażeniu. Stopy bolały od niewygodnego, wojskowego obuwia. Ciążyły mu też powieki, tak bardzo chciał już znaleźć się w łóżku bez zbędnych problemów w drodze do niego. Normalnie zadzwoniłby, żeby Thea po niego podjechała, ale nie chciał budzić jej o trzeciej nad ranem. Nie miał serca wybudzać jej ze snu.
Logan stanął przed domem. Dzięki wielu lampom mógł dojrzeć wszystko, co zmieniło się od jego wyjazdu. Po pierwsze, został przemalowany. Po drugie, schody wyłożone były teraz nowymi deskami, a drzwi wejściowe zostały wymienione na antywłamaniowe. Wzrok zatrzymał na dwóch krzakach róży, przykrytych podczas zimy plandeką, która chroniła je przed mrozem. “Tyle smutku zaklętego w niczemu winnych roślinach”, pomyślał chłopak.
Uświadomił sobie, że musiał obudzić żonę. Nie posiadał kluczy do nowych zamków, więc nie mógł spokojnie wejść do środka.
Thea zerwała się na dźwięk dzwonka. Przetarła oczy i wzięła do ręki budzik, stojący obok łóżka. Leniwie zrzuciła z siebie kołdrę. “Kogo licho niesie o tej porze?”, pomyślała. Ziewając, powoli przesuwała stopy po podłodze, naciągając na plecy różowy szlafrok.
Zachowując ciszę, stąpała po drewnianym parkiecie na palcach. Przy okazji zabrała pistolet z szafki pod umywalką. Odbezpieczyła go, po czym sprawdziła zawartość magazynka. Podeszła do drzwi, aby zidentyfikować osobnika przed domem tylko przy pomocy słuchu. Nikt się nie odzywał.
Otworzyła drzwi, celując lufą prosto w czoło niespodziewanego gościa.
— Tak mnie witasz? Z bronią w ręku? — spytał rozbawiony Logan.
— Nie mogłeś zadzwonić jak człowiek? Albo krzyknąć, że to ty? — Thea odłożyła pistolet na najbliższą szafkę, oddychając z ulgą. Kiedy pierwszy szok minął przytuliła swojego męża. — Tęskniłam — powiedziała cicho.
Po chwili Logan zrzucił z siebie wszystko, co mu wadziło. Uwolniony od plecaka, góry munduru i butów odetchnął ze spokojem.
Thea opierała się o ścianę, uśmiechając się pod nosem.
— Zrobię ci herbaty, pewnie zmarzłeś idąc z przystanku — oznajmiła dziewczyna, ziewając. Od razu udała się do kuchni, a Logan zaraz za nią jak pies za właścicielem.
— Nie dostanę powitalnego buziaka? — zapytał, kiedy Thea rozpoczęła proces parzenia herbaty.
Rzuciła mu szybkie spojrzenie zza ramienia.
— Nie.
— Nie? A to dlaczego? — Podszedł bliżej, zainteresowany tym, co ta zagrywka miała na celu.
— Śmierdzisz papierosami — oświadczyła, nie patrząc na niego. — Nie lubię, jak ktoś pali.
— To koledzy palili, prześmierdnąłem tym zapachem. — Bronił się, chociaż to co powiedział mijało się z prawdą. Dowieźć tego mogłaby paczka papierosów w kieszeni bojówek — Tylko dlatego chcesz mnie pozbawić tego małego, ale jakże intymnego gestu po powrocie do domu?
— Tak, dokładnie. — Postawiła na małym, okrągłym stole dzbanek i dwa kubki. Zaprosiła męża ruchem ręki.
— Jesteś oschła i okrutna — powiedział. Chciał trochę podroczyć się z żoną.
— Logan, jestem po starciu słownym z własną matką. Oszczędź mi.
Dopiero, kiedy to powiedziała zauważył zapuchnięte oczy i sińce pod nimi. Musiała przepłakać trochę czasu. Wybaczył jej brak humoru na słowne potyczki.
— A tak ogólnie, to kiedy nauczyłaś się obsługi pistoletu? — Posłodził sobie napój, oczekując jak dziewczyna przełknie swój łyk i odpowie.
— Pogadałam z tutejszym policjantem i pomógł mi zapisać się na strzelnicę — odpowiedziała po kolejnym ziewnięciu.
Póki nie skończyli pić, rozmawiali o mało zobowiązujących rzeczach takich jak podróż, wymiana drzwi, pęknięta deska na schodach czy złamana łopata do odśnieżania. Na koniec Thea przeprosiła go i poszła spać, nie mogła w pełni otworzyć powiek. Zmęczenie wzięło górę.
Logan po szybkim prysznicu udał się do sypialni. Thea spała już w najlepsze dokładnie na samym środku łóżka. Chłopak delikatnie uniósł róg kołdry, chcąc wejść pod nią w całości. Czarnowłosa od razu wybudziła się, czując obecność drugiej osoby. Przesunęła się na prawą stronę łóżka, robiąc miejsce dla chłopaka. Kiedy tylko położył się obok, zaskoczyła go pocałunkiem.
— A jednak? — Logan podparł się na łokciu i patrzył na zmęczony uśmiech Thei w lekkim świetle lampki nocnej.
— Umyłeś się — odpowiedziała krótko, co rozbawiło chłopaka.
Ucałował ją czule w czoło i przygarnął do siebie bliżej. Nawet Soap wygramolił się ze swojego posłania i dołączył do właścicieli na wielkim łóżku w sypialni. Położył się w nogach i przeszedł w tryb obronny. Był dobrze wyszkolonym psem, w końcu to on miał bronić Theę, kiedy ta była sama.
— Na ile zostajesz? — szepnęła Thea po chwili większego namysłu. Nie mogła poczekać z tym do rana, już teraz chciała wiedzieć, ile czasu będzie im dane spędzić.
— O ile mnie nie wezwą wcześniej, to na miesiąc. — Pogładził policzek dziewczyny wierzchem dłoni.
Uśmiechnęła się blado w odpowiedzi, po czym zasnęła.
Logan jeszcze długo nie mógł zasnąć. Przed oczami cały czas widział bazę wojskową i każdą minioną akcję po kolei. Widział bezwładne ciała, krew i części ciała latające w powietrzu. Przypomniał sobie o strachu, jaki czuł przy bliskim starciu z wrogiem, nie mając ani jednego naboju. Ponownie odczuł ból w klatce piersiowej, co przypomniało mu o walce o oddech pod wodą. Dotknął palcami dość obszernej blizny na prawym ramieniu, powstałej po upadku z wysokości. W takim stanie nie mógł zasnąć. Zamiast tego, póki nie nastał świt, obserwował śpiącą obok żonę. Przez całą noc jego myśli nie mogły zwolnić.
Rozdział czwarty
Pierwsze dni obecności Logana w domu zawsze były dziwne, jakby wyjęte spod marginesu. Thea przyzwyczajona była do życia w pojedynkę, dlatego z początku nie dopuszczała żołnierza do wielu rzeczy, za to on bardzo chciał stać się częścią jej codziennego grafiku.
— Co słychać? — Zajrzał do biura, w którym przesiadywała Thea. Przyniósł jej nawet kubek z zieloną herbatą, którą tak bardzo lubiła pić podczas nauki. Było to dobrym pretekstem, aby rozpocząć rozmowę.
— Nic nowego. — Przerzuciła kolejną kartkę z notatkami. Nie obdarowała go zbytnią uwagą, ale herbatę przyjęła z uśmiechem wdzięczności.
— Może nie siedź za długo. Pół dnia spędziłaś na uczelni, a teraz jeszcze dowalasz sobie roboty. — Skrzyżował ramiona, obserwując kolejne słowa, które pisała na kartce. Dokładnie śledził wzrokiem ruchy jej ręki i charakter pisma, jak zwykle nie do rozszyfrowania.
— Logan, muszę to zrobić. Zadanie domowe akurat u tego profesora jest bardzo ważne. — Spięła się. Nie lubiła momentów, gdy wtrącał się w to, co akurat robiła. Z każdym powrotem kazał jej się nie przemęczać i odkładać wiele rzeczy na później. Zagryzała język wiele razy, ponieważ nie chciała powiedzieć mu czegoś niemiłego.
— Okej, czyli rozumiem, że i tego wieczoru nie masz ochoty na moje towarzystwo — rzucił z wyrzutem w głosie.
Zaczął powoli wycofywać się z pomieszczenia.
Thea rzuciła długopisem o zeszyt. Odepchnęła się od biurka, po czym za pomocą stóp obróciła w stronę drzwi.
— To nie jest tak, że nie chcę — zaczęła spokojnie. — Ale ty za każdym razem oczekujesz, że nagle rzucę wszystko i zaszyję się z tobą w domu na cały czas twojego pobytu. Zrozum, że to niemożliwe. Nie mogę zrezygnować z zajęć, które wykonuję pod twoją nieobecność tylko dlatego, że strzelasz fochy.
— Strzelam fochy? — Cofnął się do środka. — A kto cały czas prycha i mówi coś pod nosem? Śpi na kanapie w salonie? No chyba nie ja — powiedział dobitnie. — Ja tylko oczekuję, że okażesz mi trochę uwagi, czułości i przyjaźni do jasnej cholery! Zaledwie dwie godziny na obejrzenie filmu nie wywrócą ci całego tygodnia do góry nogami!
— Nie krzycz na mnie — powiedziała ostrzegawczo Thea.
— Nie krzyczę.
— Krzyczysz. I nie podoba mi się to — odpowiedziała oschle.
Logan znalazł się w konsternacji, nadal patrzył na zamknięte mu przed nosem drzwi. Jeśli cały miesiąc miał tak wyglądać, to miał tego serdecznie dość. Mógł wcale nie wracać, zostać w jednostce dla dodatkowych pieniędzy i w spokoju wykonywać swoje obowiązki. Ale nie, musiały pojawić się wyrzuty sumienia, które kazały mu chociaż na chwilę wrócić do domu.
Thea zaklinała samą siebie. Nie wiedziała, czemu była taka oschła i nieczuła. Przecież czekała na jego powrót, chciała mieć go znowu obok. Z każdą odbytą turą powroty stawały się dla niej coraz cięższe. Pierwsze dni oznaczały grę w podchody. Jedno jak i drugie nie widziało się na tyle długo, że zapominało o sobie podstawowych informacji: preferencji kulinarnych, ulubionej kawie czy chociażby liczbie łyżeczek cukru w herbacie. Musieli na nowo się poznawać i docierać w sprawach codziennych. Jak na razie potrafili kłócić się nawet o sposób gotowania ryżu do obiadu.
Sytuację dodatkowo utrudniał fakt, że Logan wracał inny, dojrzalszy i o wiele mniej beztroski. Nie bawiły go te same rzeczy, sceptycznym okiem patrzył na zachowanie Thei i potrafił wytknąć jej dziecinadę. Sama dziewczyna próbowała nawet zachowywać powagę w swoich działaniach, ale najnormalniej w świecie — nie wychodziło jej to. Logan z pola bitwy przeniósł się na teren domowej wojny i mijania się w korytarzach domu.
************************
Po ukończeniu pracy na zajęcia z chorób psychicznych Thea postanowiła zakopać topór wojenny. Wyszła z pokoju w celu znalezienia Logana. Po kolei zaglądała do każdego pomieszczenia oczekując, że w jednym z nich w końcu znajdzie męża. Będąc w salonie zauważyła otwarte szklane drzwi na taras i tam go znalazła. Siedział na balustradzie z nogami zwieszonymi nad ziemią. Palił papierosa, nerwowo wydychając dym z płuc.
— Zbieraj się, jedziemy do miasta — odezwała się po chwili. Biedny Logan przestraszył się na tyle, by podskoczyć i upuścić papierosa na śnieg
— Boże, Thea. — Zwinnie zeskoczył z balustrady. — Nie skradaj się tak następnym razem. — schował paczkę papierosów i zapalniczkę do kieszeni bluzy. — Po co chcesz jechać do miasta?
Thea przestąpiła z nogi na nogę, ponieważ miała na sobie koszulkę z krótkim rękawkiem, które odkrywały jej szczupłe ramiona.
— Bo jestem głodna i mam ochotę na dobrą pizzę. — Rzuciła mu kluczyki od auta. — A jutro mam lekcję tańca. Chętnie zobaczę, jak wywijasz na parkiecie.
Logan zaśmiał się szczerze.
— Nigdy tak naprawdę nie tańczyliśmy razem, oprócz ostatniego balu w szkole średniej. Mało tego, spiłaś się wtedy już w połowie i niewiele brakowało, a twoja matka by mi łeb urwała. — Objął ją ramieniem i wspólnie weszli do środka.
— Nie przypominam sobie.
— Bo byłaś pijana — naprostował.
— No nie. — Oburzyła się. — Może ty byłeś lepszy na kacu po Bar Mitzwie kuzyna. — Usiadła na niskim stołku na przedpokoju.
— Chciałem na chwilę zapomnieć, że jestem Żydem. — Wywrócił oczami, zakładając zimową kurtkę.
— Pijąc koszerne wino? — Stanęła na nogi, podciągając spodnie, co nie umknęło uwadze Logana. — Średnio ci to wyszło, kochanieńki.
— Marsz do auta. — Otworzył główne drzwi. — Nie pozwolę, aby mnie obrażano — dodał z poważną miną.
— I co mi zrobisz? — spytała zadziornie, trzymając się kurczowo framugi, gdy Logan starał się ją wypchnąć na zewnątrz.
Chłopak widział już w głowie kilka całkiem dobrych scenariuszy, ale musiał dać na wstrzymanie. Skoro chciała jeść to nie dałaby namówić się na zmianę planów.
— Nie zdradzę ci tego, bo nie będzie niespodzianki. — Puścił jej oczko.
Thei zmiękły kolana. Mógł sobie być twardzielem w mundurze, krzyczeć i wydawać rozkazy, ale nadal jednak zachował swój młodzieńczy urok, na który dała się złapać kilka lat temu. Nadal kochała tego człowieka bez względu na całe otoczenie. Przecież to właśnie dla niego oderwała się od rodziny i spędzała samotnie wiele dni. To musiało mieć jakiś cel, nie mogła od tak się poddać i przekreślić całej ich relacji i historii miłosnej niczym z najlepszego filmu romantycznego.
— Okej, niech będzie. — Skocznym krokiem pokonała schody a następnie drogę do samochodu. Usiadła na siedzeniu pasażera i zapięła pasy.
— Co on tak charczy? — zapytał Logan.
— Miał ostatnio ze sobą problemy, posiedział trochę u mechanika i nie przestał wydawać takich odgłosów.
Loganowi udało się opanować niewspółpracującą maszynę na tyle, aby wyjechać z Blue Ridge bez większych komplikacji.
— Dobra, odbiorę cię jutro po zajęciach i kupimy nowy samochód. I mam na myśli nowy, prosto z salonu, a nie znowu jakiegoś grata pod nazwą „Niemiec płakał, jak sprzedawał”.
Dziewczyna zasalutowała.
— Tak jest panie generale!
Żołnierz spojrzał na nią z rozbawieniem i wybuchnął donośnym śmiechem.
— Chciałbym kochanie, chciałbym.
Cały wieczór spędzili w pizzerii w Roanoke. Po skonsumowaniu największej możliwej pizzy z kurczakiem przyszedł czas na tiramisu i desery lodowe. Logan musiał przekonywać żonę do zjedzenia deseru, aby zjadła jak najwięcej i nadrobiła stracone kalorie. Mizerniała w oczach, ale nie chciała tego przyznać. Nawet obcisłe wcześniej bluzki wisiały na niej i straciła też co najmniej dwa rozmiary w biuście.
Logan ze spokojem w duszy patrzył, jak żona pochłaniała kolejne smakołyki, opowiadając mu przy tym, czego ona nie zrobiła pod jego nieobecność. Thea miała świadomość, że jej życie różniło się. Wzięła na siebie tyle zajęć, że często nie miała czasu na jedzenie czy podstawowe potrzeby. Przyzwyczaiła się jednak do takiego stanu rzeczy. Odpowiadało jej bycie wiecznie zajętą.
Rozdział piąty
Zimy było coraz mniej. Dni stawały się dłuższe, mróz nie gryzł w policzki i na niebie częściej pojawiało się słońce. Thea wykorzystała piękną, marcową pogodę na spacer z Soap’em. Biedaczek został zaniedbany, ponieważ jego właściciele nie mieli czasu na długie spacery. Zdążyli jednak dogadać się, znaleźć linię porozumienia i żyć w zgodzie oraz harmonii.
Młoda kobieta z uśmiechem na twarzy pokonywała kolejne kroki w kierunku parku na drugim końcu miasteczka. Myślała o tych wszystkich przyjemnych chwilach, które miała zachować w głowie na długo po wyjeździe Logana. Wszystkie jej potrzeby zostały zaspokojone, przyzwyczaiła się do bliskiej obecności męża i cieszyła się bardzo z jego podejścia do spraw codziennych — znowu stał się taki, jakim był kiedyś.