E-book
8.82
drukowana A5
27.25
Barionyks Romek część 1

Bezpłatny fragment - Barionyks Romek część 1


5
Objętość:
53 str.
ISBN:
978-83-8245-916-6
E-book
za 8.82
drukowana A5
za 27.25

Prolog

Po dawnej Pangei zaczął powoli zanikać ślad — dosłownie. Żaden, i to żaden zauropod, czy nawet teropod nie snuł przewidywania, że ziemia ich zamieszkania dosłownie rozdzieli się jak twaróg od mleka.

Większość dinozaurów wychodziło ze skóry, wmawiając sobie że nic się nie stało, aczkolwiek druga większość uważała to za zły omen albo ponadto surową karę od „bogów”, zsyłającym swoim poddanym wszystkie dobra materialne.

Istnieje co więcej mało prawdopodobna teoria spiskowa, że był to spisek dużej instytucji gadzich drapieżników, których dążeniem miała być eksterminacja innych i wszelakich mięsożernych dinozaurów rozmieszczonych po całym globie.

Kogo to była sprawka? Tego nikt nie wie. Następne pokolenia tych, którzy przeżyli kontynentalną katastrofę, w głębi swojej duszy próbują prowadzić normalne i spokojnie życie.

Ale jak wiadomo, pozory mylą: Słysząc od swoich przodków o tym co się stało za ich młodości, nie pozwalają swoim pociechom (jeszcze młodszym) nawet o tym wspominać, lub nawet odgrzebywać ten temat ze swoimi przyjaciółmi, by nie wzbudzać lęku i nie szerzyć paniki po całej Laurosji i Gondwanie. Ci gorliwie doszukujący się w tym ziarnka prawdy, znikali w tajemniczych okolicznościach. W skrócie „tajemniczo” słuch po nich zaginął.

Nie mniej jednak to nie jest główny temat tej opowieści, czy się nie mylę? Akcja tego dzieję się 2 miliony lat później po katastrofie, w tym samym miejscu, gdzie wystąpił wcześnie wspomniany straszny cyklon.

W tym samym miejscu, a konkretniej w grocie, gdzie na przestrzeni 2 miliony lat wcześniej stała piękna polana przepełniona kwiatami, chowały się dwa dorosłe i piękne drapieżniki — Barionyksy, oczekujący wyklucia swojego potomstwa — jedynego potomka.

Nie tylko jedynego potomka, którego oboje mieli, wszak także jedynego, którego byli w stanie w ogóle wychować.

Ojciec naprężony z gawialowatym pyszczkiem, okrążał gniazdo z przekonaniem, iż jego żonie może się coś stać, kolejno się orientując że to tylko fałszywy alarm.

— Kochanie? — spytał wreszcie niepewnie, z chwilą gdy jego gadzie oczy stały się bardziej potulne. — Czy wszystko jest z tobą w porządku?

Samica łagodnie się uśmiechnęła.

— Bez obaw — oznajmiła spokojnym tonem. — Wszystko jest ze mną w porządku.

Samiec Barionyksa zbliżył się bezpośrednio troszeczkę bliżej.

— Czy aby na pewno? — zapytał z lekko drżącym głosem.

— Jak już mówiłam, wszystko jest ze mną w porządku — nie miała zamiaru przestawać się uśmiechać.

— Na pewno, na pewno? — samiec naciskał, nadal nie będąc pewny.

— Na pewno, na pewno — odpowiedziała.

Samiec wrócił do okrążania jaskini, w której przebywał wraz ze swoją żoną. Jego powieki nerwowo drgały, a z pyska dało się usłyszeć monotonny i nienaturalny dźwięk oddechu.

Wkrótce potem w całej jamie rozbrzmiały chrząkające dźwięki pękania.

Pęk! Pęk! Pęk!

Samica z prędkością światła zerwała się ze swojego gniazda i na nie spojrzała.

To była sprawka jajka, prezentującego się w sposób jakoby przetrwało łącznie kilka wojen i huraganów.

— Aleksy! — Samica zawołała nerwowo jej męża. — Nasze maleństwo! Ono się wykluwa!

Aleksander nie tracąc ani chwili dłużej przetruchtał i znalazł się migiem u boku swojej żony.

Jajko wznowiło mocniejsze pękanie, a jaskinia została wypełniona dziecięcym ględzeniem. Minęła tylko chwila, aby ze skorupki zaczęła wystawać mała główka z gawialowatą mordką.

Samica spojrzała na swojego małżonka z uśmieszkiem tak promiennym, że można by było to pomylić z dumą.

— Widać, że wdał się w tatusia — wyszeptała.

— No — Aleksander przytaknął mrukliwie. — Pozostaje się tylko modlić by malec nie odziedziczył po tobie charakterku, moja Helenko.

Minął określony czas, ażeby samiec usłyszał dźwięk kopnięcia, i w ciągu dalszym poczuł piorunujący ból na swojej gadziej nodze.

Efekt jego „komplementu”.

— Ał! — Barionyks zacisnął wargi, czując jak na jego stopie pojawia się wyblakły siniak. — Za co to było?

Z nozdrzy samicy wydobyła się para, a jej obrażone oczy były na równi z jej wykrzywionym ze złości pyszczkiem.

— Czy ja wiem? — warknęła. — Może widzę nie tego samca, którego spotkałam na naszej pierwszej randce lata temu?

Aleksander nerwowo się zaśmiał i poruszył przecząco głową.

— Nie zrozum mnie źle! — odrzekł zalękniony. — Ja kompletnie doceniam twój charakter i różne takie tam!

Helena przewróciła oczami i spojrzała na swoje gniazdo.

Mały Barionyks, wykluty w niedalekiej przeszłości, z resztkami sił i z bardzo osłabioną równowagą, próbował za wszelką cenę stanąć na swoje drobne kończyny, co wyglądało przeuroczo i komicznie równocześnie jak z jakiegoś niemego filmu.

Urwis powolnym i śledzącym wzrokiem spojrzał na dwie formy czuwające nad nim. Momentalnie oboje rodzice zorientowali się, że z zaciekawieniem spogląda właśnie na nich.

Nowonarodzona gadzina wysoko ryknęła dźwiękiem — porównywalnym do kociej muzyki.

Niewyraźny i bardzo głośny dźwięk brzmiący tak okropnie, iż mógłby odstraszyć nawet gigantycznego Triceratopsa, buszującego w polanie i przeczesującego w poszukiwaniu jadalnych roślin tych i owych.

Nie dziwota, że ten przeraźliwy jazgot zwalił dwóch dorosłych Barionyksów wprost na ich plecy.

Samiec był pierwszym, który zdołał za pomocą swojego długiego ogona wstać na wygięte nogi.

Samiczka zaś, otumaniona przez jazgot tak mocno, jedyne co robiła, to eksplorowała ze zdezorientowaniem dookoła całą skalista przestrzeń jaskini.

Aleksander niechętnie podszedł do gniazda, na którym siedział nowy lokator ich kryjówki.

Starszy Barionyks, bardzo i to bardzo powoli, położył się na gniazdo, by spoglądać twarzą w twarz ze swoją pociechą.

Nie wiedział dlaczego, ale począł odczuwać coś w stylu współczucia. Ilekroć spoglądał na malca, czuł się jak ktoś więcej niż ojciec. Widząc swoje nowonarodzone dziecko po swoim pierwszym oddechu, czuł, że w stosunku do niego powinien zachowywać się jako jego mistrz, albo nawet jak pragmatyczny mentor.

— Dzień doberek — odezwał się krótko.

Smyk wyłącznie z przelękłym grymasem spoglądał na nietypowo dużego dinozaura bezpośrednio przed jego wzrokiem.

— Pewnie się zastanawiasz, „kim jest ten gustowny przystojniak, stojący przede mną?” — dorosły gad żartobliwie dodał.

Helena delikatnie uniosła potylicę z kamiennej podłogi i spojrzała na swojego małżonka.

— Otóż to! — wyznała otwarcie samica. — To jest właściwie twój przechwalający się wszystkim tatulo, który nawet nie wie, że robi z siebie błazna!

— Racja! — Aleksander odrzekł szczerząc swoje kły, nim jego wyszczerz zniknął zorientowawszy się, że został zgaszony przez własną żonę. — C-chwila? C-co?

— Tak jak słyszałeś — żeński dinozaur bardzo ślamazarnie stanął na swoje kończyny, nie odciągając wzroku od malca. Trzęsąc się niejako jak po kąpieli, zmiotła ze swojego całego łuskowatego ciała kurz.

— W sumie, masz o tym odrobinkę racji — Samiec przyznał, byle jego ukochana nie poczuła się przykro. — Jestem głuptasem jakich mało.

— W tym sęk! — wtrąciła. — Jedno dziecko w tej jaskini mi już wystarczy!

Aleksander ponownie mruknął i razem ze swoją małżonką spojrzał na wyklutego członka rodziny.

— Jak go powinniśmy nazwać? — Helena spytała niepewnie.

— Czy ja wiem? — jej ukochany wzruszył na odpowiedź swoimi krótkimi ramionami. — Jedyne co mi teraz przychodzi do głowy, to czas, jaki będzie poświęcony, by to wyżywić.

— Niech no pomyślę — odrzekła i spojrzała na swoje śródręcze. — Z moich obliczeń wynika, że zapasu prowiantu dla nas dwóch styknie na dość długo, ale wliczając w to najmłodszego, na przyszłość będzie trzeba zgromadzić dwa razy więcej mięsa niż dotychczas.

Aleksander, jako żywiciel, nie musiał mieć nosa do czego ona zmierzała.

— Cóż… chyba mamy problem — wyszeptał, widząc zakłopotanie w oczach swojej wybranki serca.

— Problem? — spytała. — Czuję się jak w komedii roma-.

Zamilkła, kiedy uświadomiła sobie, co chciała właśnie powiedzieć.

— To jest myśl! — wykrzyknęła tryumfalnie po doznaniu olśnienia. — Romuś!

Mały Barionyks wesoło zaświergotał, słysząc jakie imię nadała mu rodzona matka.

— Chyba to imię mu się podoba — stwierdził ojciec nowonarodzonego brzdąca z ulgą.

Żywił bowiem przekonanie, iż mała prehistoryczna jaszczurka będzie bardziej wybredna w wybieraniu imienia.

Rozdział 1

Dzień był piękny. Nie z tego powodu że było jasno, ale przez promienie słoneczne elegancko oświetlające las, będący przez większość czasu ciemny i ponury. Dzieci Welociraptorów nie traciły okazji bawiąc się w „walki” i jak to na drapieżników przystało, te udawały zimnokrwistych napastników, a kolejne te udawały bezbronne ofiary. Mimo to, i tak było lepsze niż wszechstronnie znana gra w guziki, w której partyjkę grali wcześniejszego dnia.

Nie opodal, sprawował nad nimi opiekę niewiele starszy młody Allozaur osadzony posągowo na dużym kamieniu, prawdopodobnie obserwując przebiegającą tuż przed nim „walkę” obojga dzieciaków. W swoim pyszczku żuł kawałek słomy.

— Tylko na tyle was stać? — młody Allozaur warknął. — Moja babcia by już lepiej to zrobiła!

Teropody zignorowały rzucającego obelgami kolegę, kontynuując śmieszne gesty swoich szponowatych pazurów, w nadziei że któryś z nich zostanie podrapany.

Oboje sprawiali wrażenie, jakby ktoś rzucił na nich czar. Byli wgapieni w siebie bez wyrazu.

Allozaur widząc, jak dwójka młodych Welociraptorów nastawiła się przeciwko sobie, z całych sił wypluł słomę i na kształt ściętego drzewa wylądował na ziemi, by niczym puma dobiec do walczących ze sobą szkrabów.

Z wykorzystaniem swoich nozdrzy, odepchnął duet młodych dinozaurów na trawę. Dopiero wtedy się ocknęli.

— Co żeś ty najlepszego zrobił!? — pierwszy Welociraptor podniósł głos. — Prawie miałem już go w garści!

— Chyba śnisz! — żachnął się drugi. — Mówisz tak, bo bym prędzej powalił cię na ziemię.

— Nie obchodzi mnie kto zaczął! — Allozaur odparował. — W co was do diaska wstąpiło?

Dwójka teropodów spoglądała na siebie, mierząc się na odległość wzrokiem, a potem rzucili okiem wstecz na swojego starszego kolegę. Los zmierzał do celu, aby ich wygięte nogi trzęsły się jak galareta, a po ich łuskowatych ciałach spływał pot. Trudno było zgadywać czy z nerwów związanych z Allozaurem, czy z powodu upałów.

— Więc? — młody Allozaur spytał, oczekując odpowiedzi od gadzich pechowców. — Co macie na swoją obronę?

— My… no… — jeden Welociraptor wyjąkał. — Ja i mój kolega Sputnik chcieliśmy się pobawić w napastnika i ofiarę…

— To akurat widziałem — Allozaur westchnął rozkładając pazury. Po chwili spojrzał na drugiego Welociraptora. — Masz na imię Sputnik, czy się nie mylę?

Sputnik kiwnął głową.

Allozaur spojrzał bacznie na pierwszego Welociraptora, z którym gadał wcześniej.

— Jak brzmi twoje imię przyjacielu?

— Oswald, po ojcu — wymamrotał Welociraptor.

Wysoki dinozaur zachichotał, wystawiając swoje ostre zęby.

— Miło mi was poznać Sputnik, Oswald — powiedział, niepokojąco zmieniając się nie do poznania z groźnego gada na miłą jaszczurkę. — Zwę się Kris.

— Miło nam cię poznać Kris — Oswald i Sputnik rzekli razem, niczym w chórze. — Co cię tu sprowadza?

Allozaur nieśmiało się mizdrzył.

— Ja i mój kolega Romek, szukamy większej grupki przyjaciół, by troszeczkę zwiększyć nasz team — objaśnił. — Czy wy też do niej dołączycie?

Welociraptory wzruszyły ramionami.

— Nie jesteśmy pewni — Oswald wyznał, w czasie gdy na pyszczku jego przyjaciela pojawił się niepewny wyszczerz.

— Potrzebujemy trochę czasu do namysłu — Sputnik dodał.

Kris skrzyżował swoje pazury, rozmyślając. Jego wężowe oczy wzorem dorosłej i wściekłej kobry, skanowały dwa mniejsze dinozaury naprzeciwko niego. Jego aura i rozwinięty węch nawet nie wyczuły, że dwa małe szkraby trzęsą się z jego powodu.

— No cóż — Kris niespodziewanie się uśmiechnął. — Jeśli będziecie chcieli się z nami pobawić, mnie i Romka znajdziecie tuż koło jego domu. Taka nieschludna jaskinia w głębi lasu. Wiecie gdzie szukać?

Teropody nerwowo przełknęli ślinę, kiwając przy tym głową.

— No i gitara! — Allozaur się zaśmiał, kierując się ku zarośli.

— Hej! — Sputnik zawołał.

Kris odwrócił swoją głowę.

— Coś jeszcze potrzeba?

— Nie dziękuje — Allozaur skinął głową. — A czemu pytasz?

Sputnik i Oswald rozejrzeli się z budzącym obawę wyrazem twarzy.

— Strzeż się przechadzającego po tych terenach Tyranozaura — Oswald przestrzegł.

— On nie przepada za „nowymi lokatorami” krążącymi po jego zaznaczonym terytorium — Sputnik dodał.

Kris uniósł swą brew.

— Zaznaczonym terytorium? — spytał. — Przecie te lasy są opustoszałe przez kilka dekad, albo nawet wieków.

Oba Welociraptory wtórnie przełknęli.

— To miejsce w którym obecnie przebywamy jest akurat dostępne dla każdego dinozaura — Sputnik rzekł. — Terytorium poza tymi drzewami…

Swoimi krótkimi, ale ostrymi niczym brzytwa pazurami wskazali drzewa tuż za Krisem. — To tereny należące do niego.

Allozaur odwrócił się w obawie, że ktoś za nim właśnie stoi. Jego oddech przy tym przyśpieszył.

Nic tam nie zobaczył. Po prostu zwykłe konary drzew od kąta do kąta.

— Dzięki bogu, tam nikogo nie ma.

Kris odetchnął z ulgą i spojrzał przed siebie.

Dwóch niskich teropodów już tam nie było. Po prostu pusta przestrzeń, pokryta drzewami.

— Co do licha? — młodzieniec wyszeptał, blednąc.

Podszedł ciut bliżej, i potrząsł głową ze zdumienia. Coś tu było nie tak.

Młody Allozaur stulił powieki i otworzył je jeszcze raz.

Ku jego oszołomieniu i zmieszaniu, nikogo przed nim nie było –bliźnięta dosłownie wyparowały, a na miejscu, przy którym bawili się wcześniej, była tylko opuchnięta gleba przerośnięta zieloną trawą.

— Chyba zjadłem coś nieświeżego — polizał swoje ostre zęby. — I mam omamy.

Kris zmienił kierunek i zboczył z drogi do krzaków, z których przywędrował wcześniej.

* * *

Było już południe. Ściślej mówiąc wpół do szesnastej, tak dokładnie mówiło różnym stworzeniom słońce.

Na porośniętej mchem dużej skale, spał sobie młody drapieżny teropod. Jeszcze młody samiec, lecz bardzo bliski okresu dojrzewania — jednym słowem „przedszkolak”. Nie drzemał dlatego, że mu się chciało czy coś, lecz po prostu jego organizm mu takie wyznaczał zadanie. Jego wąski pyszczek delikatnie jak piórko osiadał na najcieplejszej stronie głazu, w czasie gdy jego ogon stanowiący przeciwwagę z jego tułowiem były ułożone w głębi cienia. (Należy wspomnieć, że tak się działo z powodu ogromnych krzaczków przykrywających duży kamień) Jego przednie pazury zaś, drapały nieświadomie głaz na którym właśnie kimał. Biedaczek nawet nie zauważył, że ktoś planuje na niego zasadzkę.

Jeszcze mała, lecz bardzo groźna sylwetka zaczęła po cichutku się czaić w kierunku swojej ofiary. W cieniu pod którym się kryła, był jedynie widoczny jej jadowity blask oczu.

Rozbrzmiał bardzo głośny ryk, który bez zwłoki wybudził młodego Barionyksa ze snu.

Maluch rozejrzał się dookoła. Zbladł, kiedy zobaczył że z przodu stoi nieznajomy dinozaur.

— M-ma-m-ma — młody teropod zaczął nerwowo gaworzyć, widząc intruza tuż przed nim. — MAMO!

Cień podszedł bliżej. To było wystarczająco, by ujawniło swoją tożsamość.

— Moje uszanowanko! — nieznajomy odezwał się z zadumą.

W oczach Romka pojawiła się złość, a w tym samym momencie Allozaur przed nim wybuchł śmiechem.

— No wiesz ty co! — Barionyks burknął. — Przez ciebie zszedłbym na zawał!

Kris trzymał się za boki.

— Ta t-twoja r-reakcja! — wyjąkał, nie mogąc się powstrzymać od szóstego zmysłu określanym mianem frajdy. — Bezcenna!

Romek jedynie stał jak wryty. To był już kolejny raz. Kolejny raz od kiedy został wybudzony ze swojego snu. Za każdym razem, ilekroć młody drapieżnik próbował uciąć sobie drzemkę, coś lub ktoś mu w tym przeszkadzał. Czy to tata, który próbował go nauczyć polowania na mniejsze stworzenia, lub nawet mama, która wołała swojego potomka na obiad.

— Te, Romuś? — Kris spytał, odczuwając niestosowną ciszę. — Dobrze się czujesz?

Barionyks szybko mrugnął i spojrzał na Allozaura.

— Tak, jasne — Romek odparł, otwierając swój wąski pyszczek by ziewnąć. — Co cię tu sprowadza?

— Dużo, by mówić — Kris odpowiedział. — A tutaj tak gorąco.

Romek powoli przesunął się na prawą stronę kamienia. Na jego pyszczku pojawił się uśmiech.

— Klepnij sobie i powiedz, jak tam się miewasz.

Allozaur się uśmiechnął i wkroczył na głaz. Jego tułów i ogon także znalazły się w cieniu.

— Słyszałem na moim zebraniu stada, że podobno dziś ma być burza i ma do tego lać.

Barionyks spojrzał w górę.

Chmury szare jak dym zmierzały w kierunku regionu, ale były jeszcze daleko od terenów, na których znajdowały się oba młode dinozaury.

Przez ułamek sekundy, mógł zobaczyć jak w chmurach w oddali piorun błyska w stronę lasu.

— Będzie lać — Romek rzekł posępnie. — Co w tym niby niezwykłego?

Kris westchnął.

— Bez owijania w bawełnę, prosto z mostu? — spytał.

Romek przytaknął ze zniecierpliwieniem.

— Znalazłem takie ten tego, fajne miejsce ukryte w lesie — Allozaur przystąpił do mówienia. — I znalazłem tam takie tam różne hieroglify.

Barionyks przewrócił oczami.

— Wiesz, w tamtej sferze też mieszkały kiedyś dinozaury.

Młody Allozaur zeskoczył z głazu i powoli obrócił się w stronę swojego przyjaciela.

— Nie w tym rzecz — odpowiedział z drżącym z zachwytu głosem — Rzecz w tym, bo te hieroglify wyglądały na zupełnie świeże!

Kris widział jak w gadzich oczach Romka pojawia się zaskoczenie. W rodzaju nagłego zamętu w głowie.

— Świe-świe — Barionyks kaszlnął. — Świeże?

— Mhm — młody Teropod przytaknął z nadzwyczajnością. — Niechcący zaczepiłem bokiem o jedno z tych malowideł.

Allozaur stanął bokiem do swojego podwórkowego ziomka. Z pozoru niewidoczne dla oka iskry słońca zaczęły bardziej rzucać się na jego kręgosłup.

Tuż blisko pleców Krisa znajdowała się łatka niebieskiej farby.

— Widzisz?

— Widzę, widzę — Romek odstąpił. — Możesz teraz zwracać się do mnie przodem?

Kris znowu stanął naprzeciwlegle Romka.

— Co ty powiesz na to, byśmy poszli przebadać to miejsce? — Allozaur spytał.

— Zapomnij — Barionyks westchnął. — Moi rodzice chcą bym ja do ukończenia dzieciństwa trzymał się blisko jaskini.

Allozaur podszedł blisko swojego przyjaciela, tak blisko że spoglądali sobie nawzajem w oczy. Na jego pyszczku pojawił się przebiegły uśmieszek.

— A czy ktoś ci powiedział, że oni muszą o tym wiedzieć?

Romek skinął głową.

— N-nie?

Uśmieszek Krisa nie znając granic, bardziej się rozszerzył.

— Czy ktoś ci mówił, że masz być na każde zawołanie swojego starszego?

Barionyks po raz kolejny skinął głową.

— Nie.

Kris odkaszlnął przed kolejnym pytaniem.

— Czy cię nie irytuje to, że twoi rodzice nie pozwalają ci opuszczać swoich terenów bez ich niewiedzy, mimo że twój tata sam często je przekracza?

Romek przymrużył złowrogo oczy w stronę swojego przyjaciela.

— Mój tata musi polować, by zapewnić nam dobrobyt i pożywienie na długi okres zimy.

Kris nerwowo zachichotał, widząc jak gniewnie jego kolega na niego spogląda.

— Mniejsza z tym — Allozaur desperacko zmienił temat i zaklaskał. — Czy jesteś na tyle odważny, by sprawdzić kto się tam przeniósł?

Romek zaczął się nerwowo rozglądać, jakby zupełnie stracił głowę. Miał natłok myśli.

Lecz jedno było pewne.

Zupełnie nie chciał, by jego kolega uznał go tchórza.

— Dobrze, jak sobie chcesz — wymamrotał. — Pójdę tam.

Kris promiennie się uśmiechnął. Jego rechot dzwoniłby po uszach wszystkich w jego zasięgu.

— Miodzio! — Allozaur zaklaskał w swoje pazury po raz kolejny. — Podążaj za mną.

Młody Barionyks ospale westchnął i zszedł z ciepłego głazu, na którym wcześniej odsypiał. Stojąc na swoich gibkich dolnych kończynach, ziewnął raz jeszcze:

— No to chodźmy na przygodę.

Allozaur się uśmiechnął.

— Swojski chłop.

Po małej wymianie słów, Romek i Kris poszli dróżką prowadzącą do lasu.

* * *

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 8.82
drukowana A5
za 27.25