Wstęp
„Życie sumą jest przypadków, ze skłonnością do upadków i szukania swego szczęścia w pechu.”
Z tej sumy przypadkowych zdarzeń, spotkań oraz niepohamowanych pokładów wyobraźni powstała książka, którą właśnie trzymasz w ręku.
BajkoLunty 2 są kolejną odsłoną poezji dla najmłodszych. Są kolejnym zbiorem bajek dla dzieci, w których starałem się zawrzeć uniwersalne prawdy oraz kilka dobrych rad.
Macie przed sobą zbiór czterdziestu jeden bajek, co w porównaniu z pierwszą częścią BajkoLuntów jest zwiększeniem treści niemal dwukrotnie.
Książka ta, w założeniu miała zawierać około dwudziestu historii, z czego 15 premier i 5 takich, które już zostały zaprezentowane światu na mojej stronie na FB „Łukasz Świerkowski Autor”, jednak powiedźcie proszę sami, dlaczego miałbym dokonać wyboru niemożliwego i na wstępie odrzucić tyle historii? Zresztą, nigdy nie mam w sobie tyle samozaparcia, aby wstrzymać się z publikacją tego, napisałem i za każdym razem, gdy pisałem coś, co miało trafić jedynie do książki, moja silna wola okazywała się niesamowicie słaba i nie umiałem się powstrzymać przed wcześniejszą publikacją. Nie znaczy to jednak, że nie udało mi się zachować czegoś specjalnie dla czytelników BajkoLuntów 2.
Wiele z moich opowieści i tak nie dostało szansy na zapisanie się na kartach tej książeczki, ale kto wie, może kiedyś powstanie zbiór pt.: „Odrzucone historie”?
Pisanie opowiastek dla dzieci jest trudne. A może jednak łatwe? Nie wiem. Wiem jednak, że gdyby nie suma przypadków, to moglibyśmy się nigdy nie spotkać. Ja z Tobą, gdy dla Ciebie piszę, a Ty ze mną, gdy to czytasz.
W tym zbiorze, znajdują się historie, które są dla mnie osobiście bardzo ważne. Wiele z utworów powstało z myślą o kimś lub o czymś. W każdej bajce zostawiłem małą cząstkę siebie.
Ilustracje, podobnie jak w pierwszej części, nie są kolorowe. Zatem kredki w dłoń i malujcie, kolorujcie, ozdabiajcie. Ja nadałem kierunek historiom, wy zaś, nadacie im kolor.
Dziękuję tym wszystkim, którzy we mnie wierzą i wspierają na tej wyboistej drodze.
Ogromnym minusem samodzielnego wydawania książek jest fakt pełnego finansowania tego przez autora, brak promocji wydawniczej oraz pięknej wystawy na oknie pobliskiej lub dalszej księgarni. Niesamowicie wielkim plusem jest to, że jako autor, jestem w pełni odpowiedzialny zarówno za treść, tytuły oraz wszystko inne, co znajduje się w tej książce. Również za ten zbyt długi wstęp.
Dzięki temu, że nikt mi nie mówi, co mogę napisać, a czego nie powinienem, pozwoliłem sobie umieścić w tej książce z wierszami dla dzieci utwór pt.: „U Papuszy”. Właśnie w tym miejscu, czyli w bibliotece imienia Papuszy w Żaganiu odbyło się moje pierwsze spotkanie z dziećmi po wydaniu pierwszej części „BajkoLuntów”.
Gdy tylko będziecie w tym mieście, zachęcam was do odwiedzenia najlepszej biblioteki w naszym kraju. Może nie jest największa, może nie posiada największego zbioru książek w Polsce, ale z pewnością jest to miejsce, które skradnie wasze serca. A panie bibliotekarki dobrze o was zadbają.
Oczywiście, książka ta nie miałyby szans powstać, gdyby nie wsparcie mojej najwspanialszej na świecie, najukochańszej drugiej połowy. Jako autor tegoż zbioru, mogę teraz głośno i wyraźnie powiedzieć:
Asiu, Kocham Cię!
Dziękuję Ci za każdą ilustrację, za każdy obrazek który stworzyłaś po to, aby mógł znaleźć się w tej książce. Gdyby nie Ty i Twoja praca, tego wydawnictwa z pewnością by nie było.
Dziękuję Ci za każdą minutę z ołówkiem w ręku, za każdą godzinę twojego wolnego czasu i za każdy dzień pracy nad tym, co teraz wszyscy mogą zobaczyć w BajkoLuntach 2
Oczywiste jest też to że, nie mogę nie wspomnieć o moim małym (jednak z każdym dniem coraz większym)Olku, który jest motorem napędowym wszelkich działań, jakie podejmuje w życiu.
Olek, Ciebie też kocham!
Nie wstydźcie się kochać.
Nie wstydźcie się okazywać swoich uczuć.
Przytulcie swoich bliskich i też im to powiedźcie.
Ostatnia historia jest dla mnie najważniejsza w całym tym zbiorze i dlatego zachęcam was do pozostawienia jej sobie na deser.
Miłej lektury.
Pozdrawiam
Łukasz Świerkowski
Bajkowe wspomnienia
Była Calineczka w orzecha łupinie,
Dzięki orzechowi na morzu nie zginie,
Było też rodzeństwo w domku baba jagi,
Która zjada dzieci, zamiast jeść szparagi.
Był w odległej Galli, Asterix nieduży,
Wciąż mu towarzyszył Obelix w podróży,
Mieszkał też Włóczykij w muminków krainie,
Timona i Pumbę można widzieć w kinie.
Szaleństwa panny Ewy, dawno opisane,
A murzynek Bambo kochał swoją mamę,
Paweł i Gaweł są w jednym budynku,
Przez ich swawole na ścianach brak tynku.
A kot Filemon? A Bonifacy?
Spali na piecu miast chodzić do pracy.
Przez las ciemny idzie czerwony kapturek,
A mała syrenka niczym płetwonurek.
I jeszcze przygody tych siedmiu skarpetek,
A Kubuś Puchatek nie jadał bagietek,
Bo nad smak bagietki, on miodek przedkładał,
Na nogach się słaniał gdy miodku nie jadał.
Koziołek Matołek chce do Pacanowa,
Pod ziemią swą głowę mały krecik chowa.
Gargamel gotuje mikstury magiczne,
Aby złapać smerfy, co w lesie są liczne.
I mógłbym Wam podać tysiące przykładów,
Od Bolka i Lolka do gadających gadów,
Od Reksia do Ani, co na wzgórzu mieszka,
Tytus to Romka i Atomka koleżka.
Jest mnóstwo historii przez Was nieodkrytych,
Tysiące morałów na kartach ukrytych,
Miliony powodów by książki przeczytać,
Więc czas już najwyższy w rodzica świat wnikać.
Pokaż rodzicom swoje książeczki,
Lub ekranizację Twojej bajeczki,
W ramach rewanżu zarządaj od Taty,
Z jego młodości bajkowej odpłaty.
Niech przenikają się stare i nowe,
Książki, komiksy i filmy gotowe,
I jeszcze coś powiem w wielkiej tajemnicy,
Czytanie książeczek umysł Wam ćwiczy.
Nie ważne czy Plastuś czy Kajtka przygody,
Nie ważne czy czas na gumijagody,
Niech bajki nas łączą we wspólnej zabawie,
Na łóżku, dywanie, przy biurku lub w trawie.
Lodówki pełne dobra
W pewnym kraju, gdzieś za rzeką,
Krowy dają żółte mleko,
Śnieg różowy pada z nieba,
Jest niebieska kromka chleba.
Tęcza nie jest kolorowa,
Ruda w lesie mieszka sowa,
A pstrokate dwa dwa jelonki,
W polu gonią czarne stonki.
Zebra nie jest czarno-biała,
Lecz jak tygrys się ubrała,
A stokrotki są w fiolecie,
Najpiękniejsze kwiatki w świecie.
Czemu tak się pomieszało?
Co z barwami tam się stało?
Sprawa prosta jest szalenie,
Wszystko przez stare jedzenie.
W restauracji kucharz stary,
Co mu psuły się towary,
Chciał oszukać swoich gości,
Wszak to byli ludzie prości.
Zamiast taką starą zupę,
Wylać nocą za chałupę,
On się bawił w czarownika,
Teraz szybko z miasta znika.
Do jej zupy jarzynowej,
Dodał trochę rzęsy krowiej,
Ucho muchy, ogon bobra,
Zupa jeszcze niezbyt dobra.
Dodał zatem kota kłaczek,
Wpadł do zupy też robaczek,
Co przechodził obok stołu
Wrzucił kucharz ogon z wołu.
Cztery śledzie, jedna manta,
Grochu jeszcze cała kwarta,
Trochę soli, trochę pieprza,
Nawet ucho dał od wieprza.
Dodał jedno sznurowadło
I gotowe było jadło.
Mam już obiad gościom dawać,
Chleb do zupy chciał podawać.
Nagle w garnku zaszumiało,
Jakby wyleźć coś tam chciało,
Garnek nagle eksplodował,
Miasto zupą kolorował.
Tym sposobem zupa stara,
Co w świat z gara wyleciała,
Kolory poprzestawiała,
Ot i to historia cała.
Ale jak to? Bez morału?
Morał zbliża się pomału.
Gdy jedzenie ci się psuje,
Zrób coś zanim je zmarnujesz.
Gdy za dużo masz jedzenia,
Nie wyrzucaj, świat się zmienia,
Podziel się z ludzmi w potrzebie,
Przecież dobro w każdym drzemie.
Chytry tak się nie wzbogaci,
Za to cztery razy traci,
Nie bądź jak ten kucharz stary,
Co się bawił w czary mary.
Jestem już duży
Kiedy byłem małych chłopcem,
Wszystko w świecie było obce,
Nawet taki zwykły baran,
Co łbem walił niczym taran.
Albo taki słoń w Afryce,
Albo jenot w Ameryce,
Zresztą, po co Ameryka?
Wystarczyło widzieć dzika.
Czemu wielka jest topola?
Po co zboże zwozić z pola?
Na co komu pijać kawę,
Zamiast ruszać na zabawę?
Skąd się biorą samochody?
Czemu w górę idą schody?
Czy są ślady od grzebienia?
Wszak nie brak mu uzębienia.
Skąd mój głos się wydobywa?
Jak szczyt góry się zdobywa?
Kto w lodówce światło gasi?
Kto warkocze plecie Kasi?
Skąd co wieczór wracał tata?
Czym w ogóle jest wypłata?
Czemu mama nie śpi wcale,
Reperując siostrze lalę?
Po co zawsze kapcie nosić?
Czemu dziękować i prosić?
I dlaczego pies sąsiada,
Wciąż przed progiem mu przysiada?
Kiedyś latwiej w życiu było,
O marzeniach wciąż się śniło,
Nikt nie myślał o przyszłości,
Nikt się nie bał o swe kości.
Świat beztroski i radosny,
Poprzez zimę, aż do wiosny.
Lecz to wszystko się schowało
Dorosłością się nazwało.
Problem zajączka
W świecie bajek awantura,
Krzyków wznosi już się chmura,
Ktoś koszyczek wziął zająca,
Do roboty mu się wtrąca.
Biedny zając i kurczaczek,
Biedny baran nieboraczek,
Jak prezenty dać dzieciakom?
Co tradycja teraz na to?
Jak pisanki i jajeczka?
Jak cukierki i ciasteczka?
Jak to rozdać bez koszyka?
Z każdą chwilą radość znika!
Jednak zając, mądra głowa,
Jak koziołek z Pacanowa,
Znalazł proste rozwiązanie,
By dać jajka na śniadanie.
Esemesy z paczkomatów,
Wysłał w świat do małolatów,
Teraz każdy sam odbiera,
Jajka z paczki swej wybiera.
Tak wspólczesne wynalazki,
Wielkanocne niosą blaski,
Wielka ulga w świecie bajek,
Zając pozbył się swych jajek.
Dzieci
Nie chcę!
Nie zjem!
To mi nie smakuje!
Skąd wiesz, skoro nawet tego nie spróbujesz?
Zaraz!
Później!
Nie chce teraz tego!
Przecież to Ci nie zaszkodzi mój mały kolego.
Zrób mi!
Podaj!
Zawiąż moje buty!
Czemu od samego rana jesteś taki struty?
Przytul!
Całuj!
Daj mi przytulasy!
Ot i po tych słowach miłość po wsze czasy
Ser
W starej szafie, wielka dziura,
W dziurze myszka serek szura,
— Po co myszko Ci ten serek?
Czy zjesz serek na deserek?
— Po co serek? Też pytanie?
Serek to nie mysie danie!
Ja na serku się położę,
Do jedzenia wolę zboże.
Proso, jęczmień czy pszenica,
Zarumienią moje lica,
Albo jeszcze pestka dyni,
Ona dzień udanym czyni.
Myszka w szafie się schowała,
Ser do środka już wepchała,
Znaczenia nabiera teraz,
Śmiać się jak myszka do sera!
Mądrości przeszłości
W marcu jak w garncu-mówi przysłowie,
Niech jednak zaraz ktoś mi odpowie,
Czy kwiecień plecień, zamiast przeplatać,
Nie może przynieść samego lata?
Jak w maju plucha, w czerwcu posucha,
Lecz czy pogoda przysłów się słucha?
Gdy w lipcu upały- styczeń mroźny cały,
Pamiętaj o czapce zimą brzdącu mały.
Sierpień pogodny dla winogron dobry,
Ciekawe czy wiedział o tym król Bolesław Chrobry?
Jaki pierwszy wrzesień, taka cała jesień,
We wrześniu mam zawsze jabłek pełną kieszeń.
Ciekawe czy o zdanie ktoś zapytał jesień?
Czy ma być ochotę, taką jaki wrzesień?
Październik w kraju-ptactwo precz z gaju!
Ptaki odlatują do ciepłego raju.
A co w listopadzie? Ano goło w sadzie,
Do snu zimowego niedźwiadek się kładzie,
Gdy grudzień z grzmotami, przyszły rok z wiatrami,
Szykujcie więc kurtki już moi kochani.
Gdy styczeń biały to w lecie upały,
Cieszyć się z tego trzeba miesiąc cały,
Gdy luty z burzami- wiosna prędko z nami,
Lecz czy jest to prawda? Oceńcie sami!
A w marcu jak w garncu, już o tym mówiłem,
Lecz bardzo Was proszę, przystańmy na chwilę,
Przysłowia są przecież narodów mądrością
Więc przysłów nauki przyjmujmy z godnością.
I chociaż się czasem z nimi nie zgadzamy,
To fajna pamiątka- po przodkach ją mamy,
I nawet traktując je jak ciekawostkę,
To często stanowią umysłu zagwostkę.
Przysłowia, tradycja to ludzkie pamiątki,
I niech nikt z obecnych w to nigdy nie zwątpi,
A wszystko to o czym dziś była tu mowa,
Krótko podsumuję- niech żyją przysłowia!
Always look on the bright side of life
Gdy coś w szkole Ci nie wyjdzie,
Gdy rachunek duży przyjdzie,
Kiedy nawet skręcisz kostkę
Przemierzając swoją wioskę.
Kiedy słonko nie przygrzewa,
Nawet jeśli spadłeś z drzewa,
Jeśli obiad nie smakuje,
Kiedy kaktus się pokłuje.
Kiedy pies na Ciebie szczeka,
Gdy autobus nie poczekał,
Gdy zgubiłeś drogę w lesie,
Gdy powietrze smog przyniesie.
Popatrz na to z innej strony,
Czas nie będzie to stracony,
Jest jedynka? Cóż, tak bywa,
Uczeń w szkolnej wiedzy pływa.
A rachunek jest zbyt duży?
Dobry czas by świeczek użyć,
Romantyczny zjeść posiłek,
Z żoną przeżyć chwile miłe.
Pojechałeś gdzieś nad morze,
Słońca nie ma, zimniej, gorzej,
Zamiast się tym denerwować,
Do muzeum maszerować!
Noga w gipsie? Cóż strasznego?
Poleż sobie mój kolego,
Z chwili czasu korzystając,
Dużo książek wokół mając.
Z drzewa spadłeś? Też mi sztuka,
Niech wypłynie ta nauka,
Dobrze, że pod spodem trawa,
W dzikiej róży gorsza sprawa.
Kaktus kolce swe nastroszył,
Boś za blisko się panoszył,
Ciesz się że to tylko palec,
Dla nosa kaktus to walec.
Szczeka rano pies sąsiada,
On w ten sposób sobie gada,
Rzuć mu zatem psiego chrupka,
Patrz, jak tanczy jego pupka.
Gdy autobus nie zaczeka,
To spacerek czeka człeka,
W zdrowym ciele-zdrowy duch,
Popatrz jaki z Ciebie zuch!
Kiedy w lesie zabłądzileś,
Szlak do domu swój zgubiłeś,
To szukając ścieżki nowej,
Będąc w lesie-żyjesz zdrowiej!
Smogu naszła wielka chmura?
Mgła za oknem szarobura?
Lepiej okna nie otwieraj,
Do planszówek się zabieraj.
Mógłbym chyba do wieczora,
Wyciągać przykłady z wora,
Gdy się w życiu nie układa,
Taka na to moja rada.
Obróć w palcach sytuację,
Dobra strona niech ma rację!
Szukaj plusa w tym minusie,
Wtedy wszystko uda Ci się.
Na przerwie
W klasie Kasi poruszenie,
Większe niźli wody wrzenie,
Bo chłopaki się pobili,
Nie byli dla siebie mili.
Dwaj chłopacy w kącie stoją,
Prawdę się powiedzieć boją,
Jeden zerka na zegarek,
Drugi ducha zaś udaje.
Nie chcą mówić nawet Pani,
Pani chłopców wzrokiem gani,
Pan pedagog nic nie wskórał,
Z bezsilności nogą szurał.
I dopiero dzięki Kasi,
Stan niewiedzy szkoła gasi.
Kasia Pani powiedziała
Co na oczy swe widziała.
„Proszę Pani, taka sprawa,
Najpierw była to zabawa,
W berka obaj się bawili,
Czasem nawet wywrócili.
Po boisku się ganiali,
Czasem trochę przezywali,
Jednak obaj uśmiechnięci
Do zabawy mieli chęci.
Nagle w Stasia wbiega Jacek,
Leży Stasio niczym placek,
A nad chłopcem zapłakanym,
Jacek stoi roześmiany.
Stasio gdy się podniósł z ziemi,
Strasznie mocno się czerwienił
I uderzył Jacka w ucho,
Teraz Jacek płacze głucho.”
Jaki morał z tego płynie?
Wszak z morałow bajka słynie!
Gdy zabawa jest wesoła,
Czekać może życia szkoła.
Gdy ktoś obok się wywróci,
Kiedy widzisz, że się smuci,
Nie stój obok, nie wyśmiewaj,
Lepiej spytaj, jak się miewa.
Podaj rękę, nie przeszkodę,
Wyjmij mu spod nogi kłodę,
Zamiast śmiać się z nieszczęśnika,
Niech twa pomoc w serce wnika.
Wiosenka
Wyruszyła ciemną nocą, na długą wycieczkę,
Piękna Pani w jasnej sukni, zbyt dużej troszeczkę,
Jej rękawy są bufiaste jak ze wzgórza Ani,
Jednak troszkę dziwny ubiór jest tej naszej Pani.
Na swych stopach ma kalosze nie zaś espadryle,
Choć przebranie dziwnych butów, zajęłoby chwilę.
A na głowie w słońcu zalśnił słomkowy kapelusz,
Piękny jakby jej go zrobił antyczny Tezeusz.
A na plecach ma w plecaku sweter z owczej wełny,
Dwie kanapki, termos wody ot i plecak pełny.