Dobranocka
— Wuuuujku, wuuuujku! — krzyk z dziecinnego pokoju przestraszył Witka.
— Co się stało, chłopcy? — zapytał, z przerażeniem wpadając do środka.
— Chcemy bajkę. Dobranockę. Tata zawsze nam opowiada jak nie możemy zasnąć — chłopcy przekrzykiwali się wychyleni z łóżek.
— Nie było mowy o żadnej bajce — zaperzył się Witek.
— Jak to? — zdziwił się Ignaś.
— A o czym była mowa? — drążył Franio.
— Obiecałem waszym rodzicom, że posiedzę u was, dopóki oni będą w teatrze. I właśnie mam zamiar poczytać gazetę. Jak się boicie spać sami, to mogę poczytać tutaj.
— Nie boimy się! Zawsze śpimy sami — Franio, starszy z braci, niemal się obraził.
— A ja chcę bajkę i już! — oświadczył Ignaś tonem nieznoszącym sprzeciwu.
— A ja nie mam zamiaru opowiadać żadnych bajek i już — poinformował go spokojnie wujek, rozkładając czasopismo na stole.
— Chcęęęęę bajkęęę! Chcęęęęęęęęęę bajkęęęęęę! Cchęęęęęęęęę bajkęęęęęęęę… — zaczął śpiewnym głosem zawodzić młodszy z chłopców.
— Ej, no, Ignacy, uspokój się, pobudzisz sąsiadów — Witek próbował go uciszyć.
— Nie przestanie dopóki wujek nie opowie — stwierdził Franio, na którym jęki brata najwyraźniej nie robiły żadnego wrażenia. — Co wujkowi szkodzi? Jedna dobranocka i będzie wujek mógł sobie czytać gazety.
— Nie umiem opowiadać bajek — Witek zawahał się, a Ignaś, który natychmiast wyczuł to wahanie zamilkł gwałtownie.
— Mama mówiła, że wujek pisze takie bajki dla dorosłych do gazet. To dla Ignasia też może wujek napisać — pertraktował dalej Franek.
— Ale ja nie umiem pisać wierszy dla dzieci. Nie umiem też wymyślać historyjek tak na poczekaniu. Poza tym nie umiem mówić po dziecinnemu. Nic byście z tego nie zrozumieli.
— A po co wujek ma mówić po dziecinnemu? — Franio tym razem obraził się naprawdę. — Niech wujek do nas mówi tak, jak do dorosłych.
— No właśnie — poparł brata Ignaś.
— No, czekamy — ponaglił Witka starszy z chłopców, gdy ten zastanawiał się, co mógłby im opowiedzieć. — Niech wujek wymyśla i od razu opowiada.
— To się nazywa improwizacja — wyjaśnił Ignaś z wyższością.
Franek, widząc zaskoczenie na twarzy wujka wytłumaczył mu wspaniałomyślnie, że mama zawsze tak mówi, kiedy wymyślają dlaczego znowu nie pozbierali zabawek albo nie umyli rąk przed kolacją.
Witek westchnął ciężko i zabrał się za wymyślanie bajki, zastanawiając się co też powiedziałaby o niej jego starsza siostra:
Rusałka
Na skraju ubogiej wsi,
tam gdzie już las się zaczyna,
mieszkała ze swoją matką
piękna, czarnowłosa dziewczyna.
Kochali się w niej rycerze,
paziowie i gospodarze,
i każdy z nich miał nadzieję,
że mu kiedyś wzajemność okaże.
Lecz ona, choć dla wszystkich grzeczna,
choć zawsze uśmiechnięta i miła,
zasmucała ich serca, bo w żadnym
ani trochę zakochana nie była.
Później żaliła się matce,
w skromnym domku ukrytym na bagnach:
„To nie moja wina, że się smucą.
Cóż poradzę, że jestem ładna?”
A jej mama zawsze powtarzała:
„Jeszcze nic nie rozumiesz, boś młoda.
Ten wart będzie twojej miłości,
co pokocha cię nie za urodę.
Temu warto miłość ofiarować,
co za serce twoje cię pokocha,
bo masz dobre serce córeńko,
choć żeś jeszcze głupiutka i płocha”.
I wiedziała matka, że ma rację,
że jej dziecko ma serce złote:
zawsze w domu pomaga chętnie,
i nie boi się żadnej roboty.
I z każdym, kto jest w potrzebie
się podzieli czy chlebem, czy groszem.
A to komuś dzieci przypilnuje,
a to dźwigać pomoże ciężki koszyk…
— Pewnie kiedyś pójdzie w ślady matki —
sąsiadki sobie mówiły na ucho,
gdy troszczyła się o chore zwierzęta.
Bo jej matka była szeptuchą.
W starym domu pomiędzy bagnami
ziół suszyła pęki rozmaitych
i leczyła nimi chorych ze wsi,
kiedy jej składali wizyty.
Niejednego tutaj uzdrowiła,
więc ją ludzie w wiosce szanowali,
choć niektórzy jej zazdrościli,
a niektórzy nawet się jej bali.
Lecz wiedzieli wszyscy w okolicy,
że nie leczy, by się wzbogacić
— od ubogich nie brała ani grosza.
Płacił ten, co miał czym zapłacić.
Taka sama też była jej córka.
Ponoć po niej też miała urodę,
choć już teraz mało kto pamiętał
szeptuchę, gdy była jeszcze młoda.
A czas nie był dla niej łaskawy
i na starość już nie była wcale piękna,
a w dodatku nosiła szare chustki
i smutne, czarne sukienki.
Lecz jej córka swej urody nie kryła,
ani swojej sylwetki smukłej,
w czarne włosy kwiaty wplatała
i nosiła kolorowe suknie.
I gdy kiedyś po wodę do studni
szła w czerwonej jak maki sukience
jakiś młodzian zsiadł z konia i zawołał:
„Czy mogę pomóc panience?
Chętnie wiadra napełnię oba
i zaniosę je, gdzie panna każe!”
Dziewczyna mu się przyjrzała
i rumieniec jej zakwitł na twarzy.
Piękny był bowiem ten chłopak,
co tak jak ona kruczoczarne miał włosy,
i odziany był jak jakiś książę,
i do niej szeptał zakochanym głosem:
„Pozwól mi się odprowadzić, piękna panno,
i choć chwilę z tobą pomówić,
bom tak pięknej jak panna istoty
nigdy dotąd nie spotkał wśród ludzi.
I do dzisiaj myślałem sobie,
że takim czarem niewieścim i wdziękiem
los mógł chyba tylko obdarować
jakieś rusałki zaklęte.”
Gdy młodzieniec tak mówił i mówił,
coraz mocniej biło serce panny.
Może sprawił to ton jego głosu,
może to, że był taki ładny.
Zanim doszli z wiadrami do chaty,
co pod lasem na bagnach stała
czarnowłosa córka szeptuchy
po raz pierwszy się zakochała.
A przystojny młodzieniec widząc,
że zawrócił już w głowie panience,
zaraz kiedy weszli do chaty
poprosił matkę panny o jej rękę.
Ale mądra, stara kobieta,
milcząc długo patrzyła mu w oczy,
a na koniec rzekła do córki:
„Choć ten człowiek cię zauroczył,
to ja nie dam mu ciebie za żonę,
nawet jeśli cię to teraz zasmuci.
Jeżeli naprawdę cię kocha
niech odejdzie i wtedy powróci,
kiedy w jego twardym, zimnym sercu
lód stopnieje i złe czary skruszy,
bo choć uśmiech u niego jasny,
pod nim mroczna kryje się dusza.”
Nie wierzyła dziewczyna w matki słowa,
ale zawsze posłuszna jej była:
chłopcu pięknie dziękowała za pomoc,
ale ręki swej mu odmówiła.
A wtedy w pięknych oczach młodzieńca
jakieś groźne zapaliły się błyski.
Klasnął w ręce tak głośno i mocno,
że aż posypały się iskry.
Potem rzekł zimnym głosem do szeptuchy:
„Takaś mądra? To zgadnij co zrobię.
Nie myślisz chyba, że taką zniewagę
daruję twojej córce i tobie!
Zaraz poznasz cały mrok mej duszy,
skoro już mnie na wylot przejrzałaś,
i choć córka twa mogła ze mną być szczęśliwa,
to przez ciebie będzie cierpiała!
Mogła być panią na mym zamku,
nosić stroje bogate i ładne.
Zamiast tego zmienię ją w rusałkę
i już zawsze zostanie na bagnach.
Zanim zdążył zły czar na nią rzucić
zrozumiała panna matki słowa.
Rzekła do niej: „Wolę być rusałką,
niż na zamku demona królową!”.
Więcej nic już nie zdążyła powiedzieć
i zniknęła we mgle ponad bagnem.
Zapłakała gorzko szeptucha,
załamała ręce bezradnie.
A młodzieniec zaśmiał się tylko
i wyszeptał głosem słodkim jak karmelki:
„Nie myśl wiedźmo, że jestem bezduszny.
Zaraz zdradzę ci sekret wielki.
Możesz łatwo ocalić swą córeczkę,
wcale wiele do tego nie potrzeba,
starczy że mi przyniesiesz do zamku
warkocz długi i gruby jak drzewo.
I koniecznie musi być złocisty,
tak jak słońce w środku dnia letniego,
a do tego miękki i lśniący
jak utkany z jedwabiu przedniego.”
Jak okrutny okazał się demon
chyba tylko ten może zrozumieć,
kto wie, że na jego rozpacz jest lekarstwo,
ale znaleźć go nigdzie nie umie.
W jednej chwili postarzała się szeptucha,
jakby lat jej przybyło ze sto dziesięć,
rozmyślając skąd wziąć złoty warkocz,
który wolność jej córce przyniesie.
Ale nic nie zdołała wymyślić,
chociaż rok upływał za rokiem,
aż któregoś dnia wiosennego
ktoś zastukał nagle do jej okien.
„Pomóż nam dobra, mądra kobieto,
ludzie we wsi mówili, że potrafisz,
bo w naszego najmłodszego brata
w czasie burzy srebrny piorun trafił.”
Wyszła przed swą chatkę starowinka,
a tam stoi dwóch młodzieńców smutnych
i na rękach dźwigają trzeciego,
co go spotkał los tak okrutny.
„Prędzej, wnieście go do izby i zostawcie,
a sami czekajcie za drzwiami.
W samą porę zdążyliście z nim tutaj.
Dobry los czuwał nad wami.”
Co robiła w chacie szeptucha,
tego żaden z dwóch braci nie zobaczył,
ale jeszcze tego dnia przed wieczorem
otwarły się drzwi do jej chaty,
a w nich stanął, cały i zdrowy,
ich najmłodszy ukochany braciszek.
„Czas najwyższy rozpalić w piecu,
nazbierajcie drewna i szyszek”
powiedziała jakby nic się nie stało
do zdumionych chłopców niewiasta.
„Szybciej, trzeba chleb upiec na wieczerzę.
Ja tymczasem przygotuję ciasto.”
Kiedy w chacie było już ciepło
i już wszyscy się najedli do syta,
to najmłodszy z braci staruszkę
zatroskanym głosem zapytał:
„A nie boisz się mieszkać tutaj sama?
Tak pod lasem? I do wsi daleko.
Za to prawie tuż obok bagien,
gdzie ni żywej duszy, ni człowieka,
przez dni wiele można nie zobaczyć.
Nawet pies tu żaden nie zaszczeka!”
„Nic mnie złego nie może już spotkać”
odparła mu na to szeptucha
i zdradziła mu historię swej córki,
a młodzieniec uważnie jej wysłuchał.
Słuchali też jego bracia,
raz po raz spoglądając na siebie.
Wreszcie rzekli do zdziwionej szeptuchy:
„Chyba mamy prezent dla ciebie.
Chyba wiemy już jak się odwdzięczyć,
za to dobro, które nam uczyniłaś.
Znamy trzy piękne, mądre dziewczęta,
które sercom naszym są miłe.
Każda z nich ma nie tylko złote włosy,
długie niczym jedwabny tren królowej,
ale także złote serduszko.
Pomogą twoją córkę odczarować!
Nie nacieszyła się szeptucha nadzieją
nie zdążyli bracia spełnić obietnicy,
ogień w piecu zgasł nagle, zgasła świeca na stole,