Wszelkie prawa zastrzeżone.
Proszę uszanować moją twórczość — cała zawartość tej książki jest chroniona prawem autorskim. Nie zezwalam na kopiowanie, publikowanie ani rozpowszechnianie jej bez mojej pisemnej zgody, niezależnie od formy: papierowej czy elektronicznej.
Publikacja została zgłoszona do odpowiednich instytucji chroniących prawa autorskie. W przypadku naruszeń zastrzegam sobie prawo do podjęcia odpowiednich kroków prawnych.
Dedykacja
Tę książkę dedykuję wszystkim, którzy wciąż szukają sensu oraz ścieżek pełnych niespodzianek.
To owoc mojej pracy, ale też podziękowanie dla tych, którzy dzielili się ze mną swoimi historiami i refleksjami. Ich uwagi, komentarze oraz inspiracje po pierwszym wydaniu pozwoliły mi stworzyć tę nową edycję.
Wierzę, że stanie się ona wsparciem w codziennych zmaganiach związanych z wychowywaniem dzieci.
Refleksja Autora — Twórcza Moc Myślenia
Czasem budzę się między drugą a czwartą nad ranem — to dziwny moment, w którym świat jeszcze śpi, ale coś we mnie już działa.
Wiem, że według lekarzy to czas snu i regeneracji. Ale dla mnie — to najczystsza przestrzeń twórcza. Czas przebudzonego umysłu i otwartego serca.
To wtedy moje myśli są najgłębsze. To wtedy przychodzi zrozumienie. Rodzą się najprawdziwsze zdania.
Nie muszę niczego udawać — po prostu piszę.
Zastanawiałem się, czy inni — ci, którzy zmieniali świat: naukowcy, artyści, duchowi nauczyciele — również tworzyli właśnie wtedy.
Gdy cisza staje się głośna, a intuicja nie musi już przebijać się przez hałas dnia.
Może to nie przypadek. Może to nie tylko cisza na zewnątrz, ale i ta wewnętrzna pozwala usłyszeć to, co naprawdę ważne.
Nie piszę po to, by tworzyć „ładne historie”. Piszę, by przekazać to, co czuję od zawsze — że świat jest przeniknięty subtelną energią.
Że w każdym z nas tkwi magia — rozumiana nie jako sztuczka, lecz jako potencjał, empatia, mądrość.
I choć czasem ludzie nazywają mnie „dziwnym”, bo widzę więcej — wiem, że ta „inność” to dar, nie wyrok.
Pisanie nie jest dla mnie rzemiosłem.
Jest czuciem.
Jest odbieraniem tego, co ulotne, co zbyt często umyka w biegu codzienności.
I choć nie każdy od razu to zrozumie — jeśli trzymasz tę książkę w dłoni, to też coś czujesz.
Moja twórczość dojrzewa. A Ty, który to czytasz — jesteś częścią tej podróży.
Nie zastanawiaj się nad tym zbyt długo.
Po prostu pozwól sobie na własną twórczą moc myślenia.
Dlaczego piszę o trzeciej nad ranem?
Bo właśnie wtedy wszystko naprawdę ma sens.
Włodzimierz Dzięgielewski
Warszawa, 2025
Od autora
Pisanie powieści to dla mnie nowe, ale coraz bardziej fascynujące doświadczenie.
Z każdą kolejną edycją staram się dopracować szczegóły i przekazać to, co najważniejsze, w sposób prostszy i bardziej czytelny.
Po publikacji pierwszej wersji książki Podróż ku magii, nauce i dobroci zrozumiałem, że niektóre wątki mogłyby być przedstawione bardziej precyzyjnie i szczegółowo.
W tej drugiej odsłonie — wydanej już pod zmienionym tytułem — skupiłem się właśnie na tych elementach, dbając o to, by całość była zrozumiała również dla najmłodszych czytelników.
Usunąłem zbędne fragmenty, które nie wnosiły nic wartościowego. Jednocześnie dodałem nowe treści, aby poprawić płynność narracji i wzmocnić przekaz.
Moje bajki to opowieści pełne magii, nauki i serca — historie, które uczą poprzez przygody bohaterów. Dzięki temu wartości stają się bliskie i łatwe do przyswojenia.
Wspólne czytanie tych opowieści może budować rodzinne więzi oraz zachęcać do rozmów o tym, co w życiu najważniejsze.
Dzieci uczą się poprzez obserwację, dlatego pokazuję im świat, w którym dobro ma sens i moc, a zło niesie ze sobą konsekwencje.
Wierzę, że te opowieści pomagają kształtować pozytywne wzorce i wspierają rozwój emocjonalny.
Tworząc je dla różnych grup wiekowych i językowych, staram się uwzględniać ich sposób postrzegania świata oraz potrzeby — tak, by każdy mógł znaleźć w tych historiach coś dla siebie.
Wstęp
Przygotuj się na siedem niezwykłych podróży — pełnych magii, tajemnic i zaskakujących odkryć.
Wyruszamy razem w fascynującą wyprawę śladami nauki i cudów, przemierzając niewidzialne ścieżki energii, które łączą nas ze światem i z sobą nawzajem.
W kolejnych rozdziałach staniemy się świadkami zdarzeń, które na pierwszy rzut oka mogą wydawać się niemożliwe, a jednak kryją w sobie coś głęboko prawdziwego.
Odkryjemy, jak subtelna energia wpływa na nasze życie, myśli i serca.
Rozpoczęcie tej przygody to krok w nieznane — do miejsc pełnych blasku, tajemnic i przemian.
Czas otworzyć drzwi do magicznego świata, gdzie każda opowieść kryje naukę, a każda przygoda — przesłanie.
Masz w sobie moc, by stać się bohaterem własnej historii.
Ta książka pomoże Ci odkryć niezwykłe talenty i umiejętności, które — choć często nazywane „magicznymi” — są tak naprawdę ukryte w każdym z nas.
Przygody czekają tuż za rogiem, a świat czarów staje przed Tobą otworem.
Zapraszam Cię do świata pełnego mądrości, śmiechu, wzruszeń i cudownych bohaterów.
Pamiętaj… magiczne nie oznacza niemożliwe!
Bajki / Opowiadania / Rozdziały
Karol w szkole Złotych Gwiazd
W krainie daleko za siedmioma górami i rzekami żył chłopiec imieniem Karol. Od kiedy tylko pamiętał, czuł, że w jego wnętrzu tkwi coś wyjątkowego.
Jego wyobraźnia zabierała go do miejsc, które nie istniały na żadnej mapie, a serce wciąż popychało go ku czemuś, co miało być prawdziwą magią — do Szkoły Złotych Gwiazd, o której marzył w cichych chwilach samotności.
Tego dnia, gdy pisałem to opowiadanie, niebo było pochmurne. Karol siedział w swoim małym pokoju i spoglądał na okno w jego małym pokoiku. Nie miał wielu zabawek, więc często obserwował wszystko to, co było za szybą. Jakby tam był inny świat. Ulice były puste, a krople deszczu odbijał światła latarni, sprawiając, że asfalt lśnił czystością — jakby ktoś zmył z niego kurz z codziennych przebytych zajęć.
Na parapecie, wśród kropel deszczu, Karol dostrzegł coś niezwykłego — te krople wyglądały jak złote literki, jak migoczące znaki.
Każda kropla niosła w sobie niespodziewaną wiadomość, której jeszcze nie rozumiał, ale czuł, że nadchodzi coś dla niego ważnego.
W domu Karola życie przebiegało dość monotonnie, jednak on potrafił odnaleźć w sobie siłę. Nie było to dla niego łatwe w momencie domowego niekomfortowego zacisza. Jego siła marzeń i wiara w siebie sprawiały, że każdy nowy dzień stawał się szansą na odkrycie ukrytej magii.Jeżeli pozytywnie myślał, wstając rano.
I w końcu — marzenie się spełniło.
Pewnego dnia Karol otrzymał list. Listonosz, który wręczał ten list z zaproszeniem do Szkoły Złotych Gwiazd, z uśmiechem go podał, dodając — powodzenia chłopcze. Był to pewnie kolejny list, który wręczał kolejnemu dziecku. W odpowiednim dniu, gdy rozpoczęła się nauka w szkole. Z sercem wypełnioną radością i uśmiechem na twarzy przekroczył próg tej niezwykłej szkoły, gdzie wszystko było możliwe. Ściany w budynku szkoły zdobiły niesamowite magiczne krajobrazy, a sufit lśnił blaskiem prawdziwych gwiazd.
Choć był zachwycony przyjściem do szkoły, na początku czuł się nieco zagubiony, widząc nowych uczniów, jak i Panią szatniarkę, która nakazywała zmienić obuwie. Inni uczniowie z łatwością poruszali się po szkole, rzucali wspólnie zaklęcia i czuli się jak u siebie, tak jak by od dawna się znali. Karol czuł się inaczej — jego magia była jakby… cichsza. Czasem myślał, że coś jest z nim nie tak.
Często pojawiał się smutek w jego wnętrzu i na twarzy, porównując, jak inni czarują z łatwością, podczas gdy jemu niewiele to wychodziło.
Jednak pewnego dnia, podczas zajęć lekcyjnych, wydarzyło się coś niezwykłego. Była to lekcja na temat ożywiania roślin.
Uczniowie rzucali zaklęcia, a ich rośliny rosły, kwitły i pachniały. Karol próbował — bez skutku. Zmartwiony, spojrzał jeszcze raz… i wtedy to zauważył.
Jego roślina nie urosła. Zamiast wzrostu zaczęła delikatnie świecić.
To był moment zrozumienia. Jego magia była inna — to magia cierpliwości, akceptacji i głębokiego zrozumienia.
Nie działała od razu, ale miała w sobie coś, czego nie dało się zmierzyć szybkością.
Młody odkrywca był zdumiony — ta subtelna reakcja była zupełnie inna niż to, co pokazywali inni uczniowie. Zbliżył się do rośliny i dotknął jej delikatnie. W tej samej chwili poczuł, jak w jego sercu pojawia się ciepło. To była magia, której nie opisują żadne książki — magia cierpliwości, spokoju i łagodności.
Roślina zaczęła rosnąć. Powoli, zgodnie z własnym rytmem, w harmonii z naturą.
To, co go wyróżniało, było równie wyjątkowe, jak to, co prezentowali inni. Ciepło w dłoniach, uważność i czułość wobec najmniejszych detali — to one przynosiły mu spokój. Czuł, że właśnie odkrywa swoją prawdziwą magię.
Nie była to magia szybkich efektów. To była magia dostrzegania ukrytego piękna w tym, co niewidoczne na pierwszy rzut oka. Magia, która nie musiała wyglądać tak samo, jak u innych, by była prawdziwa i potężna.
Zrozumiał, że nie musi być idealny, by być sobą.
Prawdziwa magia tkwiła w akceptacji — w byciu wiernym swoim uczuciom i swojej własnej drodze.
Każdego poranka myślał pozytywnie, że ten dzień będzie wspaniały. Mając na uwadze swoje myśli i marzenia z każdym dniem, stawał się coraz pewniejszy siebie, a w ciągu dnia czekały na niego miłe niespodzianki.
Zauważył, że jego magia ma coraz bardziej swoje własne zasady i swoje niepowtarzalne piękno, które wcześniej nie dostrzegał. Pozytywne myśli, które od jakiegoś czasu zaczął stosować, nie dało się dostrzec od razu.
To była wyjątkowa magia ciszy, gestów, chwil, które dla wielu są zbyt małe, by je zauważyć — ale dla niego miały ogromne znaczenie.
Nie musiał już się porównywać do innych. Jego droga była inna, ale równie ważna.
Wkrótce zaczął dzielić się swoimi informacjami z innymi. Pokazywał kolegom, jak dostrzec drobiazgi, jak czerpać magię z codzienności, nie śpiesząc się, opisując swoje przemyślenia. Takie nastawienie wiele zmienia nasz obszar, w którym przebywamy, opowiadał.
W Szkole Złotych Gwiazd był kimś wyjątkowym — kimś, kto pomagał innym spojrzeć na świat inaczej. Tak Karola opisywali jego koledzy, choć miał ich niewielu.
Choć jego magia była subtelna, miała ogromną moc.
Patrząc wieczorami na niebo ze swojego pokoju, widział niebo pełne gwiazd, czuł, że każda z nich symbolizuje inną drogę — drogę do szczęścia, i do magii.
Zaczął rozumieć, że nie ma jednej jedynej ścieżki. Każda, z nich prowadzi do akceptacji siebie, jest wartościowa i warta poznania.
I tak w Szkole Złotych Gwiazd, Karol stał się prawdziwą gwiazdą. Nie tą najjaśniejszą — ale tą, która rozświetla najcichsze zakątki świata swoją łagodnością.
W pobliżu tej magicznej szkoły gdzie mieszkał z rodzicami. Mama, chcąc zapewnić synowi jak najlepsze warunki, zrezygnowała z pracy. Rodzice zmagali się z wieloma trudnościami. Często dochodziło między nimi do nieporozumień.
Podczas spotkań ze znajomymi bywali wobec siebie kłótliwi — sprzeczali się czasem nawet zbyt głośno.
Wychowując się w takich warunkach, Karol stawał się coraz bardziej niezadowolony, co pokazywało to w nim nadpobudliwość.
Miał trudności z pokonywaniem lęku, który pojawiał się następnego dnia po takich spotkaniach gości w domu, którym mieszkał.
W domu również często czuł się niechciany i niedoceniany.
Dlatego szukał ukojenia tam, gdzie czuł się bezpieczniej — w pobliżu Szkoły Złotych Gwiazd.
To właśnie tam, w cieniu magicznych murów, potrafił, choć na chwilę zapomnieć o smutkach codzienności. Bawił się sam, ale jego wyobraźnia malowała światy tak żywe i barwne, że nawet cisza stawała się przyjacielem.
Karol był wyjątkowym chłopcem.
Był jak jasna iskierka wśród szarych dni.
Jego obecność niosła światło — delikatne, ale ciepłe. Zauważył również, że kto miał okazję go poznać, i rozmawiał z nim, czuł się szczęśliwszy, jednak nie na każdego to działało. Karol nie tylko marzył o magii — on ją w sobie naprawdę posiadał. Tak jak by miał od urodzenia taki dar.
Karol w swoich przemyśleniach nie mógł się doczekać rozpoczęcia nauki w tym nadzwyczajnym miejscu, jedynym takim w całej okolicy.
Gdy już nadszedł ten dzień, kiedy przekroczył próg Szkoły Złotych Gwiazd, wiele się w nim zmieniło.
Szkoła złotych gwiazd stała się miejscem, gdzie zapominał o negatywnej energii i emocji.
Karol od zawsze miał w sobie dużo energii. W domu rzadko znajdował przestrzeń, żeby ją wyrazić, zwłaszcza gdy często przebywali znajomi rodziców.
W szkole było inaczej.
Wśród kolegów i kilku życzliwych nauczycieli zaczął czuć, się lepiej — całkiem inaczej wpływała na niego przestrzeń szkolnych zajęć.
Wpływała na niego pozytywnie. Pomagała w utrzymaniu radości, w rozładowaniu złości, pomagała w utrzymaniu przypadkowych reakcji, które wcześniej tłumił. Tu w szkole, gdy pojawiała się złość, ta negatywna energia szybko się uwalniała, od niego tak, jak by zapominał o tym.
Największym odkryciem były dla niego lekcje rysunku prowadzone przez panią Irenkę. To nie były zwykłe ćwiczenia na papierze — to był sposób, żeby pokazać siebie bez słów. Czasami rysował gwałtownie, mocno dociskając ołówek, jakby chciał wyrzucić coś z siebie. Innym razem delikatnie szkicował, w skupieniu dodając kolejne detale. Rysowanie stawało się dla niego czymś więcej niż tylko zajęciem — było sposobem na radzenie sobie z tym, co siedziało mu w środku.
Zupełnie inaczej było na historii. Tam nie rysował, ale słuchał z zapartym tchem.
Opowieści o dawnych czasach działały na jego wyobraźnię — nagle przed oczami miał wielkie bitwy, podróżników odkrywających nowe lądy, tajemnicze zamki skrywające sekrety. Czasem aż nie mógł wysiedzieć w ławce, bo w głowie układały się własne historie, które chciał komuś opowiedzieć.
Matematyka była czymś zupełnie innym. W tym przedmiocie znalazł porządek, którego brakowało mu w życiu. Chociaż nie był to przedmiot lubiany, czuł satysfakcję, gdy wreszcie rozwiązywał kolejne zadanie.
Było w tym coś uspokajającego. Liczby nie oceniały, nie komentowały, nie patrzyły na niego krzywo. Po prostu miały swoje miejsce, swoją logikę — i to było dobre.
Po lekcjach życie toczyło się inaczej. Bywały chwile pełne śmiechu i zabawy, ale zdarzały się też te trudniejsze.
Często ukrywał je w sobie, starając się, nie rozmawiać z nikim na ten tematy trudne dla niego.
Z biegiem czasu zaczął dostrzegać, że emocje to nie tylko złość i frustracja. Odkrył również radość, wdzięczność i ciekawość. Te nowe uczucia powoli otwierały przed nim nową drogę rozwoju.
W szkole, choć lęk i strach wciąż mu towarzyszył, koledzy i nauczyciele zaczęli dostrzegać go inaczej.
Pomimo trudnej dziecięcej przeszłości, która często wywoływała gniew, odkrywał także nadzieję i wiarę, że może być kimś wyjątkowym.
Był niezrozumianym wrażliwym chłopcem. Choć wciąż zmagał się z trudnościami w domu, zaczynał w szkole odkrywać inaczej siebie. Karol czuł, jak jego emocje, które niełatwo było mu wyrazić, dlaczego się w nim manifestują, znalazły rozwiązanie.
W prostych zajęciach szkolnych takich jak, rysowanie.
Często siadał na ostatniej ławce w klasie, z ołówkiem w ręku, tworząc niesamowite rysunki pełne kolorów, fantazji barw, które przyciągały wzrok kolegów i nauczycieli.
To właśnie w szkolnych zajęciach, przy swoich obrazach, zaczął budować swoje miejsce w grupie.
Z czasem dostrzegł to, co inni w nim widzieli — talent do opowiadania historii.
Jego wymyślone na poczekaniu bajki, pełne wyobraźni i magii, fascynowały nauczycieli, jak panią Irenkę i pana Andrzeja. Czuł, że to, co robi, ma znaczenie. Że może pokazać innym coś, czego jeszcze nie widzieli.
Nie wszyscy rozumieli Karola. Relacje z wychowawczynią były trudne.
Krytyczne uwagi wychowawczyni tylko pogłębiały poczucie, że nikt go nie rozumie. Wtedy Karol czuł się, jakby jego wysiłki nie miały znaczenia. Wychowawczyni próbowała rozmawiać Karolem, ale to nic nie dawało — nie potrafili znaleźć wspólnego języka. Słowa wychowawczyni były dla niego zbyt krzykliwe i nakazujące czego on nie znosił.
Całe to zachowanie Karola w szkole odbijało się na jego mamie, która była, regularnie wzywana do szkoły. Każde zebranie było kolejnym przypomnieniem, że sytuacja Karola wciąż się pogarsza. Każdego dnia, mama Karola czuła się coraz bardziej bezradna wobec tej sytuacji.
Rozmowy z nauczycielką nie przynosiły żadnych zmian, a Karol, zamiast znaleźć wsparcie, odczuwał niezadowolenie.
Pewnego dnia do szkoły przyszedł pan Marcin, zastępując panią Irenkę. Choć był nowy, od razu zrozumiał, jak ważne dla Karola było wyrażanie siebie poprzez sztukę. Nie narzucał mu zasad, pozwalał mu tworzyć. W jego obecności Karol czuł się swobodnie, jakby wreszcie ktoś dostrzegł, co go naprawdę interesuje.
Pan Marcin potrafił słuchać, prowadzić rozmowy, które nie były wymuszone.
Każda lekcja była dla Karola jak krok w stronę zrozumienia siebie, swoich emocji, swoich pasji.
Czuł się przy nim jak pod drzewem, które oferuje cień w upalne dni. Pan Marcin stał się dla niego jak latarnia morska, rozświetlająca drogę w ciemności. Pomagał mu zrozumieć swoje uczucia, nie oceniając go, ale dając mu przestrzeń na to, by mógł się wyrazić.
Z każdym dniem Karol zaczynał widzieć, że z tym nauczycielem jest inaczej.
Pan Marcin nie patrzył na niego jak inni — nie oceniał, nie przyklejał etykietek. Po prostu był. I to „bycie” robiło różnicę.
Karol czuł, że może przy nim być sobą. Że nie musi niczego udawać, nie musi być lepszy, cichszy, grzeczniejszy. Wystarczał taki, jaki był.
Zaczęło się zmieniać coś w środku. Nie jakoś nagle, nie jak w bajkach z czarami. Powoli. Jakby ktoś zostawił otwarte drzwi i powiedział: „Wejdź, jak będziesz gotowy”. I Karol wszedł. Najpierw ostrożnie. Potem pewniej.
Szkoła, która wcześniej była jak labirynt bez wyjścia, nagle stała się miejscem, gdzie można oddychać. Gdzie można pomyśleć, że hej — może nie jestem popsuty. Może po prostu patrzę inaczej.
Na lekcjach zaczęli go słuchać. Czasem coś podpowiedział, czasem pomógł komuś z zadaniem. Nie musiał błyszczeć.
Wystarczyło, że był. A jego pomysły… no cóż, nie zawsze zgodne z planem lekcji, ale za to trafiały w sedno.
Na plastyce to on wymyślił, żeby zrobić wspólny obraz — taki, gdzie każdy maluje kawałek. Nie ustalał, kto gdzie ma co zrobić. Po prostu słuchał. Sami zaczęli się ustawiać. A on tylko czasem coś dopowiedział, coś poprawił, coś połączył. I wyszło z tego coś, co miało sens. Coś, co było ich. Patrząc na ten obraz, Karol powiedział cicho: — Nieźle, co?
Każdy z nas zostawił tu kawałek siebie.
„Tak!” — zawołała Ania, wpatrując się w swój fragment obrazu. „Nie sądziłam… no serio, że to wszystko się tak zgra!”
„Mój kawałek… chyba jest jakiś krzywy” — mruknął Tomek, drapiąc się po głowie. Wyglądał na trochę zakłopotanego.
„Ej, co Ty!” — zaśmiał się Karol. „To właśnie fajnie, że nie jest wszystko idealnie równe. Dzięki temu ten obraz… no wiesz, ma duszę. Jest inny niż wszystkie”.
„Racja” — dopowiedziała Marta, przyglądając się całości. Ja sama bym nigdy czegoś takiego nie zrobiła. Wspólnie … no, wyszło coś super. Nauczyciele i uczniowie trochę zaniemówili. Nikt się nie spodziewał, że Karol — ten sam chłopak, co wolał stać z boku — nagle zadziwił wszystkich, zebrał pomysły w całość i z tego wszystkiego wyszło coś naprawdę… no, pięknego.
I prawdziwego.
To nie była tylko lekcja plastyki. To była lekcja życia. Każdy czuł, że nie chodziło tu tylko o farby i płótno, ale o coś więcej — o to, że razem można coś stworzyć. Coś, co zostaje w myślach — w głowie. I w sercu.
Karol… on się zmienił. I to nie w taki sposób, że był ładny, najprzystojniejszy, że nagle był najlepszy ze wszystkiego. Niósł w sobie coś, czego nie widać było, był kimś, kto niósł spokój. I nadzieję. Potrafił tego dokonać, że jak ktoś miał gorszy dzień, to już samo jego słowa „ej, dasz radę” wystarczało, i robiło się lżej, to nie były tylko takie puste słowa. Te słowa przenikały gdzieś głęboko w danej osobie.
To wszystko… to się zaczęło, gdy pojawił się pan Marcin.
Nauczyciel z innej bajki. Nie taki od formułek i pytań do zeszytu. Tylko taki, co potrafił usiąść i wysłuchać. Bez pośpiechu, bez ocen.
I miał tę swoją książkę… niepozorną, trochę starą, z brązową oprawą i takimi jakby wzorami na skórze. Jakby była z innego czasu.
Karol długo się jej tylko przyglądał z ukosa. Ciekawiło go to, bo… no, coś w niej było.
W końcu nie wytrzymał. Zostali sami, po lekcjach, i wtedy wypalił:
— Panie Marcinie… co to za książka? Zawsze ją pan nosi. Jakby była ważniejsza niż dziennik.
Nauczyciel uśmiechnął się tylko i podniósł ją z biurka, jakby ważyła tonę. Nie z ciężaru — z powagi.
— To… moja Księga Mądrości — powiedział spokojnie. — Moje myśli. Cytaty. Lekcje, które sam musiałem przerobić. Wszystko to, co pomogło mi nie pogubić się w tym całym chaosie świata.
Karol aż przysiadł. Nie, żeby rozumiał wszystko. Po prostu czuł, że to ważne. Że to nie jakaś tam książka, tylko… coś więcej.
— A… mogę mieć swoją? Taką, wiesz… tylko moją? — zapytał cicho. Trochę niepewnie, ale z nadzieją w głosie.
Pan Marcin położył książkę na ławce i lekko poklepał Karola po ramieniu.
— Wiesz, Karolu… każdy z nas ma swoją Księgę Mądrości — powiedział spokojnie. — Tylko nie zawsze wygląda jak ta — wskazał na oprawioną księgę. — Twoja księga już z tobą jest. To wszystko, czego się uczysz, co przeżywasz, co czujesz i co ci siedzi w głowie. To taka życiowa kronika, tylko że zapisana w sercu.
Karol przez chwilę milczał. Przetrawiał te słowa, jakby były czymś więcej niż tylko zdaniami.
— Czyli… ja ją cały czas mam przy sobie? — zapytał, trochę z niedowierzaniem.
— Tak — odpowiedział nauczyciel z uśmiechem. — Możesz do niej zaglądać, kiedy tylko chcesz.
Gdy coś cię gryzie, gdy nie wiesz, co dalej, albo po prostu chcesz coś zrozumieć. Trzeba się tylko nauczyć, jak ją „czytać”.
— I jak się tego nauczyć? — Karol uniósł brwi, z ciekawością dziecka, które właśnie odkrywa nowy świat.
Pan Marcin spojrzał mu w oczy, uśmiechając się jak ktoś, kto już zna odpowiedź, ale nie chce zdradzić jej od razu.
— Uczymy się tego przez całe życie — powiedział. — Wiesz, ty już jesteś na dobrej drodze.
Po tej rozmowie Karol zaczął szukać. Serio szukać. Rozglądał się w domu, w szkole, a nawet poszedł do lasu. Było tam miejsce, które znał od małego — stara, drewniana chatka pośród drzew. Trochę zniszczona, porośnięta mchem, z dachem, który wyglądał, jakby lada chwila miał się zapaść. Czy coś w niej mogło być? To tajemnica. Nadzieja?
Dotarł tam, gdy już zaczynało się ściemniać. W środku było ciemno, jakby chatka nie chciała zdradzić żadnych sekretów tego dnia. Karol rozejrzał się, ale nic nie zobaczył. I wtedy, zamiast się złościć czy zniechęcić, tylko westchnął i powiedział do siebie:
— Jeszcze tu wrócę. I znajdę to, czego szukam.
Kilka tygodni później, szkoła przeniosła się do internetu.
Dla Karola to nie była tylko zmiana miejsca — to był sygnał. Czas na coś nowego. Na bycie bardziej sobą.
Lekcje online zamieniły się w coś więcej — w przestrzeń do odkrywania, dzielenia się, zadawania pytań, których wcześniej bał się wypowiedzieć.
Nowy nauczyciel? Też był inny. Nie oceniał. Słuchał. Dawał szansę, zamiast stawiać kreskę.
I właśnie tam, w tej nowej przestrzeni — w tych wszystkich zmianach, trudnościach, ale i małych zwycięstwach — Karol zaczął widzieć, ile potrafi. Co ma w środku. Mimo że niektórzy nadal widzieli w nim „tego trudnego”, on już wiedział, że to nie cała prawda.
Bo w każdej lekcji, w każdej rozmowie, w każdym cichym „dam radę” — odnajdywał kawałek swojej Księgi Mądrości.
Z czasem Karol zauważył coś, czego wcześniej nie widział tak wyraźnie — że jego zdolność do rozwiązywania problemów i ta potrzeba pomagania innym to nie były tylko „cechy”. To było coś więcej. Fundamenty. Podstawa do budowania życia, które miało sens. Takiego z prawdziwą wiarą w siebie, z odwagą, by iść dalej, nawet gdy droga była niejasna.
Karol nie ograniczył się tylko do nauki. Owszem, lubił książki — były jego bezpieczną przystanią. Coraz częściej czuł, że odpowiedzi, których szuka, nie znajdzie w literach.
Nie takich zwykłych. Zaczął szukać w miejscach, o których inni zapomnieli. W legendach, które kiedyś opowiadano szeptem. W przestrzeniach, które jakby same chciały, by ktoś je odkrył.
W końcu trafił do starego domu na skraju lasu. Wydawał się zwyczajny — zapomniany przez ludzi, porzucony przez czas. Miał w sobie coś… dziwnego. Coś przyciągającego. Jakby krył w sobie odpowiedź na pytanie, którego Karol nawet jeszcze nie umiał zadać.
Wszedł do środka.
Cisza. Zapach starego drewna i kurzu. Puste ściany, a jednak… coś było w powietrzu. Na stole — książka. Wyglądała jak z innego świata.
Symbol na okładce — nieznany, ale jakby znajomy. Spirale, linie, znaki, które zdawały się poruszać, gdy patrzył na nie z boku.
Dotknął jej. Chłodna, jakby żyła własnym życiem.
Otworzył.
I nagle znalazł się gdzieś, gdzie słowa nie działały tak, jak zwykle. Każdy symbol mówił coś, co czuł w środku, ale nie potrafił wcześniej wyrazić.
Były tam rzeczy o przyjaźni, o miłości, o odwadze, o samotności. I to nie jako lekcje — bardziej niż szept, który mówił: „Już to wiesz. Tylko musisz sobie przypomnieć”.