E-book
7.35
Bajki dla okruszków

Bezpłatny fragment - Bajki dla okruszków

część pierwsza


Objętość:
64 str.
ISBN:
978-83-8104-740-1

„Bajki dla okruszków” dedykuje moim przyszłym dzieciom, kiedy o was myślę uśmiecham się i zaczynam marzyć.

Bajka o księżniczce, która umiała czekać

Dawno, dawno temu, za siedmioma lasami, siedmioma górami i morzem pełnym gwiazd, było królestwo, które zwano Krukowo. Królestwo było małe, żyli tam sprawiedliwi i uczciwi ludzie, którzy zamieszkiwali jedno miasteczko i okoliczne wsie. Królestwem tym władał zacny i uczciwy król o imieniu Władysław, a zwał się Kruk. Miał on syna o imieniu Hubert — zapalonego myśliwego, który za nic miał piękne panny, które zjeżdżały się ze wszystkich części królestwa, aby spodobać się księciu. Wszyscy oczekiwali, że piękny królewicz dojrzeje i w końcu z kimś się ożeni, rodzicom da upragnionego potomka, a i sam będzie szczęśliwy.


W jednej ze wsi przyległych do głównego miasta żyła uboga dziewczyna o imieniu Marcelina. Mieszkała ona z rodzicami i czwórką rodzeństwa. Była bardzo szczęśliwa, gdyż wszyscy w jej rodzinie bardzo się kochali i szanowali. Cała rodzina utrzymywała się z uprawy roli. Marcelina miała na nazwisko Ptak, gdyż wszystkie ptaki z okolicy tak lubiły tę rodzinę, że od pokoleń się do niej zlatywały. Wszyscy mieszkańcy okolicznych wsi zazdrościli rodzinie Marceliny, że zwierzątka tak ich lubią. Senior rodu — dziadek Marceliny — nieustanie powtarzał, że trzeba być po prostu dobrym człowiekiem, a wtedy wszystkie zwierzątka będą nas kochać. Marcelina rosła i mężniała. Ponieważ była bardzo piękna — miała kruczoczarne włosy, niebieskie oczy oraz szczupłą sylwetkę — wszyscy wróżyli jej szybkie zamążpójście za któregoś z okolicznych chłopców. Rzeczywiście adoratorów Marcelina miała wielu, ale niestety żaden nie podobał się pięknej dziewczynie.


Pewnego dnia Marcelina wraz ze swoją mamą pojechała do miasta Krukowa. Piękny zamek, ulice, kamieniczki, a przede wszystkim trakt królewski, planty oraz inne zabytki zachwyciły dziewczynę. Niestety obie kobietki nie miały pieniędzy na powrót do wsi i musiały iść przez okoliczne lasy. Gdy zbliżały się już do wsi, Marcelina zobaczyła przewróconego konia z rannym młodzieńcem. Razem z mamą od razu postanowiła mu pomóc. Matka dziewczyny zawołała okolicznych mieszkańców, aby ci opatrzyli chłopaka, a Marcelina została, aby czuwać przy rannym. Gdy go zobaczyła, uderzyła ją piękna postawa tego chłopca i jego niezwykła uroda. Zaczęli rozmawiać; Marcelina najpierw nieśmiało zaczęła pytać, jak to się stało, że młodzieniec został ranny. On jej odpowiedział:


— Wiesz, gdy polowałem w okolicznych lasach, napadli na mnie zbójcy, którzy mnie ograbili i pobili, a wszystkich moich towarzyszy zabili. Ja uszedłem z życiem tylko dlatego, że udałem martwego.


W tym czasie przyszli okoliczni mieszkańcy z pojazdami, aby zabrać rannego. Jeden z nich zapytał myśliwego, jak ma na imię. Wtedy młodzieniec odrzekł, że nazywa się Hubert Kruk i jest następcą tronu tego królestwa. Obiecał też dzielnym mieszkańcom wioski, że w podziękowaniu za uratowanie mu życia dostaną nagrodę — nową drogę.


Marcelina po całym tym zajściu nie mogła zasnąć. Wieczorem, gdy położyła się do łóżka, zdała sobie sprawę, że kocha młodego księcia. Gdy tylko wstało rano, zobaczyła, że na jej pole zleciały się kruki. Bardzo się z nich ucieszyła i pomyślała, że na pewno przyleciały do niej. Poszła do swojej mamy i opowiedziała jej o tym, że kocha Huberta i postanawia zdobyć jego serce. Mama dziewczyny była bardzo mądrą kobietą i poprosiła ją tylko o to, aby zawsze słuchała głosu swojego serca.


Marcelina wyjechała do Krukowa. Pierwszego dnia poszła do zamku i poprosiła o audiencję u księcia. Książę bardzo się ucieszył, widząc piękną wybawicielkę i powiedział, że sam miał do niej pojechać, aby spełnić jej każde życzenie. Marcelina bardzo się ucieszyła z tego stwierdzenia. Pomyślała, że serce młodego księcia jest jej przychylne. Więc gdy książę zapytał, czego sobie życzy, dziewczyna powiedziała:


— Niczego nie chcę od ciebie, panie, poza twoim sercem.


Młody książę nie wiedział, co powiedzieć. Bardzo się tym zasmucił i powiedział:


— A dlaczego mam ci je dać?


Marcelina odpowiedziała:

— Bo kocham cię jak dobrze przyprawioną golonkę z kaszą i piwem.


Książę spojrzał na dziewczynę i zaczął się śmiać. Następnie powiedział:


— Jesteś bardzo dowcipna, młoda chłopko. Ale pałace, zaszczyty i moje serce nie jest dla ciebie. Ja jestem wielkim księciem, a ty zwykłą panną z wiejskiego domu. Ale dam ci szansę zdobycia tytułu książęcego i jeśli zostaniesz księżniczką, to wtedy pogadamy. Jeśli przez najbliższy rok będziesz codziennie przychodziła pod mój pałac i stała tam, gdy ja wyjdę na balkon, to dam ci tytuł księżniczki.


Marcelina bardzo się zasmuciła tym, co powiedział książę. Dlatego jednak, że go bardzo kochała i przypomniała sobie słowa matki, aby zawsze słuchać swojego serca, odpowiedziała:


— Dobrze, mój książę.


W królestwie tym były cztery pory roku. Wiosna, lato jesień i zima. Marcelina zastanawiała się, jak spełni życzenie młodego księcia w czasie niekorzystnej aury, ale była bardzo dzielną dziewczyną, więc podjęła wyzwanie.


Pierwszego dnia Marcelina bardzo się wstydziła, więc przyszła pod okno księcia wieczorem, rzuciła kamieniem w okno i książę wyszedł. Powiedział:


— OK, Marca, możesz iść. Pierwszy dzień odhaczony.


Książę cały dzień myślał nad tym, czy dziewczyna przyjdzie. Dni mijały, a książę coraz bardziej się przyzwyczajał do dziewczyny i do jej uporu. Zaczął też wierzyć w to, że prosta chłopka go kocha.


Tymczasem Marcelina, aby utrzymać się w mieście, musiała zacząć pracować. Zatrudniła się więc u stolarza o nazwisku Hebel. Codziennie z nim rozmawiała i nabierała pewności, że to dobry człowiek. Jakub Hebel wypytał dziewczynę o to, dokąd codziennie chodzi. Gdy Marcelina opowiedziała mu całą historię, ten zaczął się śmiać i zaproponował dziewczynie, że będzie jej dotrzymywał towarzystwa w zdobywaniu serca chłopaka.


Marcelina i Jakub bardzo się zaprzyjaźnili. Tymczasem Huberta przestały interesować polowania. Zaczął poważnie myśleć o Marcelinie i o tym, jak ta bardzo musi go kochać. Zawsze też, gdy Marcelina przychodziła do księcia, ten zaczynał z nią rozmawiać. Najpierw o pogodzie, później o ptakach, a na końcu o tym, jak bardzo Marcelina go kocha.


Pewnego dnia, gdy termin kontraktu o tytuł książęcy prawie mijał, pogoda była nie najlepsza, padał deszcz i była słota. Marcelina jak zawsze szykowała się, aby pójść pod zamek książęcy. Jakub śmiał się i żartował, że Marcelina już niedługo będzie tego żałować. Marcelina odrzekła:


— Jak to, serca ukochanego będę żałować?


Jakub odrzekł:


— Nie jego serca, lecz tego, jakim jest człowiekiem.


Marcelina jednak poszła pod zamek. Książę jak zawsze wyszedł do Marceliny na balkon i zaczęli rozmawiać.


— Coraz bardziej mi się podobasz, chłopko — rzekł książę.


Marcelina odpowiedziała:


— Dobrze książę, czy mogę już iść?


— Tak — odrzekł młody następca tronu.


Wracając w deszczu i w wietrze, Marcelina odczuła niepokój w swoim sercu. Zapytała cicho:


— Co mówisz, serce?


A serce zaczęło jej wyrzucać to, co już dawno zaczęła pomału rozumieć. Przede wszystkim to, że Hubert to straszny człowiek, który nie liczy się z uczuciami innych osób. Rozpłakała się; jej serce zaczęło mówić o Jakubie i o tym, że on chyba ją kocha. Pobiegła szybko do swojego pokoju.

„Dobrze, że w czas się opamiętałam” — pomyślała.

Tymczasem Hubert nie mógł spać całą noc, przekręcał się z boku na bok i myślał o dzielnej dziewczynie, która najpierw uratowała mu życie, a później walczyła o swoje uczucia. Następnego dnia postanowił oficjalnie przyznać Marcelinie Ptak tytuł książęcy i poprosić ją o rękę.


Rano z całą świtą pojechał do domu Marceliny i zapytał, gdzie ona jest. Gdy go do niej zaprowadzono, młody książę powiedział:


— Witaj, młoda chłopko. W uznaniu twoich licznych zasług dla królestwa, to znaczy uratowania mi życia, chcę ci nadać tytuł książęcy i poprosić o twą rękę.


Marcelina spojrzała smutno na księcia i rzekła:


— Ale ja już nie potrzebuję tytułu książęcego ani tym bardziej twoich oświadczyn, gdyż już cię nie kocham.


— Jak to mnie nie kochasz? Przecież jestem następcą tronu. Mnie wszyscy kochają.


— Wszyscy oprócz mnie — powiedziała.


— Ale taki jest mój rozkaz, masz mnie kochać!


— Ale to nie jest możliwe!


Wtedy w pokoju Marceliny stanął Jakub i powiedział:


— Książę, na koniec zachowaj się z honorem i odejdź.


Książę odjechał. Po drodze długo płakał, chciał zawracać i ofiarować Marcelinie pół królestwa, aby tylko ta zechciała być jego żoną. Ale wtedy jego serce powiedziało cichutko, że to nie ma sensu. Książę miał złamane serce. Z tego powodu zaczął urządzać bale i przyjęcia. Nikt nie mógł go pocieszyć. Gdy tak płakał nocami, zjawił się w jego komnacie jego stary ojciec i powiedział:


— Hubercie Kruku, długo patrzyłem na twoje postępowanie z tą dziewczyną. Nic nie mówiłem, bo byłeś tak głupi, że nawet nie słuchałeś dobrych rad. Ale teraz posłuchaj; moim zdaniem jedyne lekarstwo na złamane serce to praca dla królestwa i służba narodowi.


— Czy myślisz, że to pomoże? — zapytał chłopak.


— Tak, z czasem zapomnisz o tej wspaniałej dziewczynie i się zakochasz. Mam nadzieję, że następnego razu nie zmarnujesz.


Hubert posłuchał rady ojca i zaczął pracować. Wprowadził wiele udogodnień i innowacji. Królestwo odżyło dzięki jego pracy. Po 20 latach ciągłych wyrzutów sumienia, że tak postąpił z Marceliną, zakochał się ponownie. Tym razem był już mądrym i doświadczonym królem, który dbał nie tylko o swoje uczucia.


Marcelina wzięła ślub z Jakubem. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie.

Mamy należy słuchać

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami mieszkał sobie Jasiek zapominalski ze swoją mamą. Był bardzo smutny, gdyż nie miał taty, który zginął w lesie, gdy ścinał drzewa. Ale miał bardzo dobrych krewnych, którzy opiekowali się nimi, to znaczy nim i jego mamą.


Jasiek zapominał ciągle o kanapkach do szkoły, pracach domowych, swoich obowiązkach w gospodarstwie domowym… Przez całe dnie marzył tylko o tym, aby spotkać się ze swoją mamą na obiedzie, gdyż bardzo ją kochał. Mama ciągle musiała mu przypominać o różnych obowiązkach. Czasami też Jasio wykręcał się, że o czymś zapomniał, a tak naprawdę to trochę oszukiwał. Jego mama tak go kochała, że ciągle myślała, że z tego wyrośnie.


Pewnego dnia Jasio obudził się rano, zjadł śniadanie, które przygotowała mu mama i pobiegł do szkoły. Mama jak zawsze przed wyjściem Jasia do szkoły, a swoim do pracy, przypomniała mu o tym, o czym ciągle zapominał i o co była ciągle na niego zła. Powiedziała:


— Jasiu, w drodze do szkoły ani z powrotem nie rozmawia się z obcymi ludźmi. Ty nie wiesz, kim jest ten człowiek ani jakie ma zamiary.


Jasio pokiwał głową i powiedział:


— Tak, tak mamo, wiesz, że też tak myślę i ze złymi ludźmi nie gadam. Tylko z tymi miłymi. Wiesz mamusiu, ja naprawdę znam się na ludziach. Mnie nikt nie oszuka, od złego człowieka ja uciekam.


— Oj dziecko, jakie ty durne jesteś, to ja już do ciebie nie mam słów. Gdyby żył twój tata, on by ci to wybił z głowy.


Jasio jednak poszedł do szkoły, po drodze nikogo nie spotkał. W szkole zgłaszał się, dostał dwie piątki. Pani polonistka go bardzo pochwaliła. Wychodząc ze szkoły, pomyślał, że mama dziś będzie z niego dumna.


Wracając ze szkoły, szedł przez las i przypominał sobie nazwy roślin, które mijał. Aż tu nagle zobaczył ognisko i ludzi, którzy śpiewali i tańczyli w kółeczkach. Pomyślał:

„Cóż za mili i sympatyczni ludzie”.


Jedna z kobiet, gdy go zobaczyła, zaprosiła go i powiedziała, że może mu powróżyć i że on może z nimi zjeść kiełbaski pieczone na ognisku. Jasiek bardzo się ucieszył. Pomyślał, że tacy ludzie mieszkający w lesie na pewno byli przyjaciółmi jego taty. Zapomniał o mamie i jej przestrogach i szybko do nich pobiegł. Byli dla niego bardzo mili, ale ich serca były bardzo złe. Gdy Jasiek zbliżał się do ogniska, zza dębu wyszedł leśniczy ze strzelbą, który wyszedł polować na bażanty. Od razu wrzasnął na Jasia, aby ten nie zbliżał się do ogniska. Jasio powiedział do leśniczego, którego znał, bo często z nim rozmawiał, że oni są OK, bo on tak czuje.


Leśniczy wystawił mandat za nielegalne palenie ognisk w lesie, kazał im wszystkim iść do leśniczówki, a Jasia odprowadził do domu. W drodze do domu porozmawiał z Jasiem i kazał mu nigdy nie rozmawiać z obcymi i powiedział, że będzie go przyprowadzał i odprowadzał ze szkoły. Jasio nie protestował. Opowiedział mamie o całej historii. Jego mama bardzo się rozgniewała, ale leśniczy ją uspokoił i powiedział, że bardziej się zaopiekuje Jasiem i będzie go zaprowadzał i odprowadzał ze szkoły.


Mama Jasia tak się ucieszyła, że zaprosiła leśniczego na kolację. Jasio, leśniczy i mama Oliwia spędzali tak dużo czasu ze sobą, że wkrótce się pokochali i stworzyli rodzinę.

O Jadzi i fiołku, którzy nie lubili swoich imion

Za górami, za lasami, za siedmioma górami, był sobie domek, w którym na parapecie stał fiołek w donicy. Posadziła go gospodyni dla swojej małej wnuczki Jadzi, która uwielbiała liliowy kolor. Domek był mały, ale bardzo zadbany. Mała Jadzia żaliła się swojej babci, że ma brzydkie imię, że wolałaby nazywać się Sandra albo Nikola, tymczasem mama dała jej na imię Jadzia. Babcia Jadzi, która znała wiele starych opowieści, opowiedziała Jadzi o fiołku, który jej posadziła. Jadzia powiedziała:


— Co taki fiołek w donicy, który tylko stoi na parapecie, może wiedzieć. Przecież to tylko parę gałązek, liści i kwiatków.


— Oj Jadziu, fiołki słuchają mowy wiatru, który je bardzo lubi i porusza ich gałązkami.


— No to co fiołek ci powiedział, babciu? — spytała wyraźnie zadziwiona Jadzia.


— Powiedział, że kiedyś, gdy był małą gałązką, też nie chciał nazywać się fiołek i strasznie płakał swojej mamie. Bardzo zazdrościł róży, która rosła na podwórku. Była piękna — taka dumna i niezależna, czerwona. Fiołek strasznie prosił, żeby chociaż jego mama nazywała go inaczej niż się nazywał.


— I co się stało babciu? — pytała wyraźnie zaciekawiona Jadzia.


— Mama Fiołka mu odmówiła i powiedziała, że kiedyś jej za to podziękuje.


— A dlaczego? — spytała Jadzia.


— Bo fiołek wygląda pięknie, jest ślicznym kwiatem i powinien być dumny z tego, jak wygląda i jak się nazywa.


— Ale ja rozumiem fiołka! Każdy mówi „dostać fioła” i się śmieje.


— Ale fiołki mają swoją historię i swoją przyszłość. I wiesz co? Fiołek rósł, mężniał i dalej nic a nic nie rozumiał. Do czasu, aż pewnego dnia spotkał panią fiołkową, z którą dzięki wiatrowi mógł rozmawiać. Bardzo się w niej zakochał, bo była bardzo mądra, miała kilka gałązek, liści i kwiatków w kolorze fiołkowym. I była fiołkiem. To właśnie ona mu powiedziała.


— Co powiedziała? — spytała Jadzia.


— Że gdyby nie był fiołkiem, to nigdy by na niego nie zwróciła uwagi, nie umiałaby z nim rozmawiać i nie podobałby się jej tak, jak się jej spodobał.

O Janku, który o wszystko pytał

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, za morzem i oceanem, była pewna kraina, która nazywała się Micgalowo. Mieszkali tam wspaniali ludzie, którzy uwielbiali zwierzęta. Zwierzęta i ludzie w tej krainie byli tak zaprzyjaźnieni, że rozmawiali ze sobą. W pewnej chacie, niedaleko lasu, żył sobie Jasio ze swoją rodziną. Jasio miał całe cztery lata i wszystkich dookoła pytał o wszystko. Miał swojego ulubionego kota Bonifacego i to z nim najbardziej lubił rozmawiać. Rodzice Jasia byli rolnikami i bardzo lubili, gdy Jasio zaczynał rozmawiać z Bonifacym. Pewnego dnia Jasio obudził się później niż zwykle. Bonifacy przyszedł do niego i zbudził go delikatnym muśnięciem po twarzy.


— Jaśku wstawaj, czas iść do lasu i poznawać świat.


— Już dobrze Bo — odpowiedział Jasiek, pomału wstając i przeciągając się znacząco.


Jasiek wstał, umył się i był już gotowy na spotkanie kolejnego dnia. Jasiek i Bo postanowili iść na polanę, gdzie rosły wrzosy. Gdy tak szli, Jasiek zapytał:


— Bo, dlaczego niebo jest niebieskie, a nie na przykład wrzosowe?


— Bo niebieski to ulubiony kolor Boga.


— Bo, ty wszystko wiesz… A dlaczego właściwie my sobie tak gadamy? Czy ludzie na całym świecie rozmawiają ze swoimi kotkami?


— Oj nie, tylko w naszej krainie jest to powszechne, u innych ludzi nie.


— A dlaczego? — spytał.


— Bo inni ludzie nawet nie rozmawiają ze sobą, a co dopiero ze zwierzętami.

O Łukaszu, który przestał być złodziejem

Gdzieś na Śląsku, nie tak dawno temu, było sobie miasteczko, które nazywało się Wrocław. Mieszkał tam Łukasz ze swoją mamą Marysią. Byli bardzo nieszczęśliwi, gdyż zaraz po urodzeniu Łukasza zmarł jego ojciec Jan. Pracował on w kopalni i zginął z powodu wybuchu metanu. Łukasz bardzo cierpiał, gdyż nigdy nie rozmawiał ze swoim tatą. Jego mama opowiadała mu o jego ojcu i bardzo chciała go wychować na dobrego człowieka.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.