Bajka o wilku i Agnieszce
Pewnego dnia, w ciepłe południe, mała Agnieszka bawiła się przed domem w szpital. Powyciągała z szafek wszystkie swoje lalki i miśki i część z nich mianowała pacjentami, a część personelem medycznym: lekarzami i pielęgniarkami. Oczywiście Agnieszka jednogłośnie została wybrana na ordynatorkę i głównego lekarza tego szpitala. Odpowiednio do swojej funkcji chodziła w białym fartuchu i udzielała swoim podopiecznym pomocy.
Zabawa trwała w najlepsze, gdy nagle w furtce przy płocie pokazał się wilk z pobliskiego lasu. Wyglądał groźnie, szczerząc kły, z których ociekała krew, tak iż cały przód miał zaczerwieniony.
— Dzień dobry dziewczynko — odezwał się chropowatym głosem wilk.
Agnieszka, jak tylko ujrzała wilka, bardzo się przelękła i nawet nie słuchała tego, co mówił, tylko zaraz złapała za duży kij, który służył jej w zabawie za kroplówkę i zaczęła odganiać przybysza:
— Idź sobie stąd! Słyszysz?! Nawet się do mnie nie zbliżaj! — zaczęła wymachiwać kijem.
— Wrrr… — zjeżył się wilk. — Wrrr… — powtórzył jeszcze raz. — Potrzebuję…
Dziewczynka nie dała wilkowi dokończyć, tylko zebrawszy kilka kamieni, zaczęła nimi rzucać w stronę wilka:
— Uciekaj stąd, bo powiem zaraz tacie i cię raz-dwa przegoni! Nie ma tu nic dla ciebie! Już kogoś zjadłeś! Jeszcze krew cieknie ci z pyska! — tu chwyciła mocno kij i wymachując, zaczęła straszyć wilka. — Zaraz cię uderzę! Nie dam się zjeść! Uciekaj stąd!
— Wrrr… — zawarczał wilk i spuszczając głowę, zaczął iść wzdłuż płotu w stronę innych domów.
Jeszcze dwa razy po drodze spojrzał na dziewczynkę, za każdym razem próbując coś powiedzieć, ale Agnieszka nie ustępowała, tylko zaraz straszyła wilka kijem.
— No i z głowy — rzekła do siebie zadowolona dziewczynka, wracając do zabawy, ale po chwili podniosła się i wypowiadając słowa: „A, na wszelki wypadek…”, podeszła do furtki i zamknęła ją na klucz.
Jeszcze nie zdążyła usiąść przy łóżku chorego misia, gdy ktoś zaczął szarpać za furtkę.
— No nie!… — wykrzyknęła Agnieszka, myśląc, że to wilk powrócił, ale gdy zobaczyła za płotem wujka, uspokoiła się. — A, to ty… — uśmiechnęła się z ulgą. — Nie uwierzysz, co ja przed chwilą przeżyłam.
— Zaraz mi opowiesz — wujek nadal zmagał się z furtką. — Teraz jednak jest ważniejsza sprawa.
— A, furtka… — podbiegła do wujka. — Już otwieram.
Ledwo otworzyła, za nogami wujka ujrzała zakrwawiony pysk wilka.
— Uważaj wilk! — krzyknęła, cofając się dwa kroki do tyłu.
— Tak, wiem — odpowiedział spokojnie wujek. — Spotkałem go w drodze do was.
— Ale on jest niebezpieczny! — krzyknęła przestraszona dziewczynka po raz drugi.
— Nie jest niebezpieczny — uspokoił delikatnym głosem wujek. — Potrzebuje pomocy.
— No, już to widzę — złapała za kij i skierowała go w stronę wilka.
— Uspokój się — powiedział wujek, wchodząc z wilkiem na podwórze. — Przynieś lepiej jakieś szmaty i wodę.
— Po co? — zapytała podejrzliwie Agnieszka.
— Muszę go opatrzyć. Jest ranny — wujek spojrzał na rozmówczynię ze wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu.
— Tutaj są — wskazała niechętnie na swój lalkowy szpital. — Ale on kogoś zjadł! — nie dawała za wygraną.
— Nikogo nie zjadłem — odpowiedział smutno wilk.
— To skąd tyle krwi na tobie?
— Ratowałem swojego synka, który ugrzązł między skałami — zaczął swoją opowieść wilk — ale wyślizgnął mi się z paszczy i wpadł do rzeki. Wtedy zraniłem się o skały, próbując go złapać. Mój biedny synek… — zapłakał wilk.
— No, już dobrze — przerwał wujek, kończąc bandażować wilka. — Zaraz pójdziemy i poszukamy twojego synka.
— Za późno — zapłakał wilk po raz drugi. — Próbowałem za nim biec, ale porwała go rzeka — wilk ronił obfite łzy, aż Agnieszce zrobiło się go żal:
— Jeszcze nic straconego — pocieszała ze szczerego serca. — Może gdzieś się uczepił?
— To już tyle czasu… — powiedział ze smutkiem. — Szukałem pomocy, ale nikt nie chciał mnie wysłuchać. Każdy mnie wyganiał — zapłakał po raz kolejny. — Dopiero twój wujek wysłuchał mnie i udzielił pomocy.
— Ja też ci pomogę — wstała, ciągnąc wujka za sobą. — Nie ma chwili do stracenia. Chodźmy go szukać.
Udali się więc we trójkę na poszukiwania, idąc wzdłuż rzeki, dokładnie przeszukując nadbrzeżne zarośla.
— Mam! — wykrzyknęła w pewnym momencie Agnieszka. — Jest tutaj!
— Żyje? — zapytał pełen nadziei wilk.
— Chyba tak — odpowiedziała, przekazując małego wilczka wujkowi.
— Tak, żyje — potwierdził wujek. — Zabierzmy go do domu.
***********************************************************
— Dużo nie brakowało — odrzekł wujek, wstając od łóżka, w którym położył wilczka.
— Mój biedny synek — przybliżył się wilk.
— Nie wiedziałam, że potrzebuje pomocy — zaczęła tłumaczyć się wujkowi Agnieszka. — Myślałam, że chce mnie napaść. Wyglądał bardzo strasznie.
— Wiem, skarbie — pogłaskał po twarzy ze zrozumieniem. — Wilki nie mają zbyt dobrej opinii, choć często na to nie zasługują. Zawsze jednak powinnaś wysłuchać, co ma ktoś do powiedzenia. Jak widzisz czasem może to być naprawdę ważne.
— Teraz już wiem — odpowiedziała smutno Agnieszka.
Aby lepiej zrozumieć, jak ważne jest odpowiednie podejście do rozmówcy, wujek dał Agnieszce taki przykład:
— Wyobraź sobie, że to twoja mama jest w niebezpieczeństwie, a ty — nie mogąc sama dać rady — pobiegłaś po pomoc. Jedyny dom, jaki jest w okolicy, należy do dziewczynki, która cię nie lubi. Mimo tego idziesz tam, bo nie masz innego wyjścia. Dziewczynka jednak nie chce słuchać tego, co masz do powiedzenia, tylko wyganiając cię, zamyka przed tobą drzwi. Nie dajesz za wygraną i pukasz jeszcze raz, ale dziewczynka nadal nie chce słuchać, tylko biorąc kij, wygania cię ze swojego podwórka. A wystarczyłoby tylko, żeby chciała usłyszeć, o co ci chodzi. Wtedy na pewno by ci pomogła. Dlatego, bez względu na to, czy kogoś się lubi, czy nie, powinno się go zawsze wysłuchać. Może to, co chce powiedzieć to coś ważnego… Jeżeli zrobił ci coś złego, może chce przeprosić, a może chce cię ostrzec przed niebezpieczeństwem. Nigdy nie wiadomo. Potem można bardzo żałować swojej zawziętości.
— Ja też żałuję — powiedziała Agnieszka, przytulając się do wujka.
— Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło — uśmiechnął się wujek, spoglądając na siedzącego przy łóżku wilka. — To jest najważniejsze — powtórzył jeszcze raz i zamykając oczy, mocno przytulił Agnieszkę.
O tym, jak Piotruś poszedł szukać swego szczęścia
Przy niewielkim gaju, w małej chatce na górce, mieszkał z rodzicami chłopczyk o imieniu Piotruś. Miał starszego brata i siostrę, która była od niego nieco młodsza. Chociaż niczego mu nie brakowało, czuł się bardzo nieszczęśliwy. Rodzice przez prawie cały dzień pracowali, starszy brat, który pod ich nieobecność zajmował się młodszym rodzeństwem, często krzyczał i rozkazywał, nie słuchając w ogóle tego, co mają do powiedzenia. Nie było wiele czasu na zabawę, ponieważ brat uczył ich różnych przydatnych według niego rzeczy, zajmując w ten sposób prawie cały wolny czas. Nuda i zniechęcenie coraz bardziej ogarniały chłopca.
Pewnego dnia postanowił udać się w nieznane, aby poszukać swego szczęścia. Bardzo był ciekawy, jak takie szczęście wygląda i jak czuje się człowiek, gdy takie szczęście posiada. Wyruszył więc do pobliskiego gaju w nadziei, że będzie umiał rozpoznać swoje szczęście. Na wszelki wypadek postanowił każdego, kogo napotka pytać, czy nie jest on czasem jego szczęściem.
Gaj, w którego pobliżu Piotruś mieszkał, kojarzył mu się z czymś bezpiecznym i dobrym, ponieważ zawsze dobiegały z niego miłe i przyjemne dla ucha odgłosy ptaków i innych zwierząt. Nigdy jednak wcześniej sam po lesie nie chodził, zawsze tylko w towarzystwie starszego brata lub rodziców. Na razie wędrówka nie była dla niego straszna, ponieważ szedł leśnym traktem, który dobrze znał. Zawsze tędy chodził z rodziną na jagody i poziomki.
W pewnym momencie wśród krzaków powstał wielki harmider, a zaraz po nim przeleciał przez drogę zajączek, krzycząc do niego: << Uciekaj! >>, jednak Piotruś za bardzo nie zrozumiał, o co mu chodziło, ale jak zobaczył wybiegające z krzaków ostre kły wilka, to w mig pojął, o co zajączkowi chodziło: „A…, uciekaj…” — odparł sam do siebie chłopiec, ale nagle zdjęty strachem wykrzyknął: „Uciekać!” i nie oglądając się za siebie, wskoczył w zarośla w miejscu, gdzie zniknął zajączek.
„Uciekać! Uciekać!” wykrzykiwał co chwila uciekający Piotruś, dopóki nie przyszło mu do głowy obejrzeć się i sprawdzić, czy wilk jeszcze go goni, ale jak tylko obejrzał się, ujrzał przed swoim nosem paszczę wilka. W tym momencie jego noga zawadziła o wystający z ziemi konar i Piotruś przewrócił się, wpadając do pobliskiego dołu. Wilk zatrzymał się i zaczął węszyć w pobliskich zaroślach. Nie mogąc złapać śladu, dał za wygraną i po chwili odszedł.
— Ale mieliśmy szczęście — zajączek, który schował się w tym samym dole, odetchnął z ulgą.
— Szczęście? — zaciekawił się Piotruś. — Znasz swoje szczęście?
— Oczywiście. To moje szczęście, że udało mi się schować przed wilkiem. Inaczej by mnie złapał i zjadł. Ciebie zresztą też — dodał po chwili.
— I to jest twoje szczęście? — próbował zrozumieć chłopiec.
— Tak. I to największe — odrzekł zajączek. — Ciężko ci to zrozumieć, bo wy, ludzie macie swoje bezpieczne, murowane domki i sklepy, w których kupujecie coś do jedzenia, ale tutaj, w lesie mój domek nie ma ścian ani drzwi, które by mnie chroniły. Codziennie też muszę szukać czegoś do jedzenia po lesie, narażając się na to, że mnie wilk lub myśliwy wypatrzy i złapie. Dlatego, kiedy uda mi się uratować życie, jest to moje największe szczęście.
W tym momencie Piotruś pomyślał sobie, że on nigdy wcześniej nie uciekał co sił w nogach przed niebezpieczeństwem. W swojej okolicy czuł się zawsze bardzo bezpiecznie. Postanowił jednak nie tracić więcej czasu na rozmowę z zajączkiem tylko ruszyć w dalszą drogę. Teraz jednak nie szedł już tak pewnym krokiem co wcześniej, ani też drzewa i zarośla nie wyglądały dla niego już tak przyjaźnie. Wręcz przeciwnie: Szedł ostrożnie i po cichu tak, aby nikt go nie słyszał, dokładnie przyglądając się krzakom, czy gdzieś pomiędzy liśćmi nie widać iskrzących się w słońcu zębów wilka. Ledwo poczuł pod nogami, że coś chrupnęło, a już cichy lament podniósł się przy ziemi:
— Mój piękny domek! Zburzył mój piękny domek!
Piotruś spojrzał w dół, a jego oczom ukazał się straszny widok. Obok rozgniecionego jego stopą domku stali państwo Żuczkowie z dziećmi i podnosząc ręce do góry, coś do niego krzyczeli. Przykucnął więc, aby lepiej zrozumieć, co mówią, ale jak usłyszał, że czynią mu wielkie wyrzuty z powodu całego zajścia, zaczął bardzo wszystkich przepraszać, że to przez nieuwagę, że ze strachu przed wilkiem nie patrzył pod nogi, ale przecież nic takiego się nie stało. Ile to jest zbudować taki domek. Chwila moment.