Od autora
Drogi Czytelniku,
Te niespełna trzydzieści bajek dla dorosłych, stanowiących zawartość niniejszej książeczki, napisałem w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Każda z nich miała swój debiut na mojej autorskiej witrynie Janusz.nizynski.pl. To tam jednały sobie wielu zagorzałych czytelników i to dzięki tamtym publikacjom stale rosnąca popularność tych bajek w Internecie zdopingowała mnie do opublikowania ich drukiem. Wcześniej jednak zadebiutowałem jako autor książek dla najmłodszych. Moje dwujęzyczne „Bajeczki dla dzieci — Stories for kids” ukazały się nakładem dwóch niezależnych wydawnictw. Do dziś są poszukiwaną lekturą i świetną pomocą dydaktyczną dla dzieci uczących się języka angielskiego.
Jednak pisanie dla najmłodszego odbiorcy to tyko niewielki obszar mojej działalności twórczej. Wkrótce po debiucie bajeczek — na półkach księgarskich ukazały się moje pierwsze książki także dla dojrzałych czytelników. „Kochankowie ze Starych Babic”, „Master Stengraf i synowie”, „Baśń” — to niektóre z tytułów do dziś cieszących się popularnością. No i teraz wreszcie przyszła dawno wyczekiwana pora na bajki… dla dorosłych.
Układ bajek w tomiku nie jest przypadkowy. Podobnie jak miało to miejsce w moich „Trzydziestu krótkich opowiadaniach o miłości” — zbiorek zaczyna dykteryjka najkrótsza (licząca ledwie trzy linijki), a kończy kilkustronicowe bajko-opowiadanie. To wszystko po to, abyś Czytelniku stopniował sobie doznania i wrażenia z obyczajnego „kolorytu książeczki”.
Drodzy Państwo, mam nadzieję, że z przymrużeniem oka potraktujecie bajeczki. Starałem się, aby nie zabrakło w nich humoru, ironizowania, słodyczy, ale czasem także soli i pieprzu. Gdybyście po lekturze chcieli się ze mną podzielić refleksjami — to nic prostszego: możecie to uczynić na moim facebookowym fanpage’u. Zapraszam Was także do mojego autorskiego internetowego sklepiku funkcjonującego pod linkiem: Janusz.Nizynski.pl. W nim możecie zakupić po konkurencyjnych cenach każdą moją książkę. Do każdej ponadto na życzenie wpisuję dedykację z autografem.
A teraz już, Drogi Czytelniku, czekając na Ciebie na moim facebookowym fanpage’u — życzę Ci miłej i sympatycznej lektury Bajek!
Janusz Niżyński
Wilk i Czerwony kapturek
— Aleś ty apetyczna! — mlaskając rzekł wilk do Czerwonego Kapturka… — Zaraz cię zjem!
— Ech, wilku! Może chodźmy od razu do łóżka?
Do grobowej deski
— Przysięgnij, że będziesz mnie kochać aż do grobowej deski! — zażądała panna młoda od pana młodego.
Żenich pokornie przysiągł.
Rok później przestał ją kochać i kupił dla niej trumnę…
Morał:
Nawet jeśli przycisną do ściany zawsze najdzie się honorowe wyjście.
O żonatych facetach
Żona? — wiedźma!
Teściowa? — Baba Jaga!
Teściu? — Smok Wawelski!
Dzieciaki? — diablaki!
Szwagierka? — Smerfetka!
Szwagier-pomagier? — smerf Pracuś.
Sąsiadka? — Królewna Śnieżka…
Mąż sąsiadki? — Koziołek Matołek.
Drodzy Czytelnicy, powiedzcie sami: czyż żonaci faceci nie żyją jak w bajkach?
Bajka o rzepce
Posadził dziadek rzepkę. W łazience.
Nie zdążyła rzepka wyrosnąć, jak posadzili dziadka.
A za nim babkę, zięcia, wnuczkę, psa „Czaki” i kota „Feliego”.
I tylko myszka „Majka-cichodajka” machnęła ogonkiem i uciekła. Wszczęto za nią poszukiwania.
A konopie zarekwirowali i spalili.
No i po bajce.
Papieros i zapałka
Chcesz, będę dzisiaj twym pierwszym, ale czy się dla mnie rozpalisz? — spytał zapałki napalony papieros. — Tylko gdzie tu popielniczka?
Zapałka filuternie uśmiechnęła się i szepnęła cicho:
— Jasne, że chcę!… A po co nam popielniczka? Mamy siano w stodole. Już się rozpalam…
Skryli się w stodole i zrobili sobie niezły pożar.
W sadzie
Był sobie sad. Duży. Dziesiątki grusz.
Na każdej: słodkie gruszki-złotobrzuszki. No po prostu — raj.
I przyszedł źlik — i dawaj: trząsać gruszami. Gruszki nie zdzierżyły. Zaczęły się puszczać. Pospadały na ziemię.
Siedzi źlik i gryzie gruszki:
— Każdej nie zjem, toć choć nadgryzę.
Koniec.
*
Przyjaciele! Żart.
Nie naśladujcie źlika. Bo od nadmiaru słodkości dostaniecie biegunki. Lepiej nasycić się jedną…
Uspokój się!
Jeśli jesteś w kawiarni z kochanką i wydaje ci się, że ktoś ci się przypatruje, uspokój się!
Tak, to ona. Twoja żona.
Jeśli jesteś finansowo samowystarczalnym i masz mądrą żonę… Nie musisz się specjalnie martwić. To tylko kobieca ciekawość, i nic więcej. Porównuje konkurentkę ze sobą i usiłuje zrozumieć…
A zatem?
…Cóż, to raczej twoja kochanka ma się kogo obawiać.
A tak w ogóle — dobra rada: zmień ją na inną, taką, która jeszcze nie napatoczyła się… żonie.
Miłość
— To ty? …Czego tu jeszcze chcesz?! Mówiłam ci, między nami wszystko skończone… Sam sobie idź na tego sylwestra.
— …
— Koniec! rozumiesz? Idź sobie do tych swych Mariolek, Kaś, Małgoś… Draniu… Ucisz się! Nie mów nic…
— …
— I co tak milczysz?! Połknąłeś język?
— …
— No wynoś się wreszcie… Nie, no, zaraz, co ty robisz?!… Wojtek!… Opanuj się! Chyba nie wiesz ile kosztuje taka sukienka… to od „Prada”! … Och! Zaczekaj… Wojtusiu!… Czekaj, już zdejmuję… ja… O, kochany!…
Tak!… Panowie… Pomnijcie mądrość Wojtka.
Wasze Panie bardziej nad słowa… cenią czyny!
Prawo marksistowskiej dialektyki
Stiepan Stiepanowicz zakochał się w Annie Winogradowej, oferując jej swe męskie ramię i serce.
Ale, czy to ramię było nazbyt cherlawe, czy serce Stiepana Stiepanowicza nie nazbyt gorące — dość powiedzieć, Anna Winogradowa odmówiła.
Jeśli Stiepan Stiepanowicz żyłby w XVIII wieku — byłby się otruł.
Jeśli Stiepan Stiepanowicz żyłby w XIX wieku — byłby się zastrzelił.
Jeśli Stiepan Stiepanowicz żyłby w XX wieku — byłby smutny.
Ale Stiepan Stiepanowicz żyje w XXI wieku i dlatego mówi:
— Cóż, do diabła z tobą, znajdę sobie inną!
Ot — i jak byt wpływa na świadomość…
Lew z Bykiem piją piwo
Lew z Bykiem piją piwo. Nagle Lwu zadzwoniła komórka. Bierze, przykłada do ucha.
— Tak, kochanie — mówi Lew — zaraz będę. Co robię? Z Bykiem piwo piję. Kiedy skończymy? A już prawie skończyliśmy, za chwileczkę uciekam. Co kupić? Aha, dobrze. Tak, tak! Kochanie oczywiście, wszystko zapamiętałem. Kupię wszystko!
Lew odkłada słuchawkę, a byk zaczyna chichotać.
— Przyjacielu — ledwo wymawiał dławiąc się od śmiechu — ale z ciebie pantoflarz! Żona dzwoni, a ty jej: „tak-tak, kochanie, już uciekam, oczywiście kochanie, wszystko kupię”… Co z ciebie za chłop, ty królu Lwie?! Nie możesz trzepnąć łapą w stół i przypomnieć, kto tu facet, kto baba?!
Na to Lew odpowiada:
— Bracie, nie mieszaj bez sensu! Ty masz żonę Krowę, moja to Lwica!
Porada dla pana młodego
Matka do pana młodego:
— Synku, przypatrz się swej narzeczonej, napatrz się, jaka jest dziś piękna i szczęśliwa. Zapamiętaj ją taką. Taką ona dla ciebie jest po raz ostatni.
— Co ty mówisz, matko? Przed nami całe życie! Dlaczego miałaby moja, już wkrótce żona, zrobić się nagle brzydką?
— Brzydką? O, nie. Nie zrobi się taka, przynajmniej nie tak od razu… Ale teraz ona jest piękną tylko dla ciebie. Zaś od jutra będzie robić makijaż i ubierać się dla wszystkich innych. Ty w godzinach wieczornych, po pracy, będziesz ją widywać tylko w pomiętym szlafroku przy kuchni.
— Mamo, rozmyśliłem się. Nie chcę się żenić.
— Oj, synu, nie przesadzaj! Nie zapominaj, ty w swej pracy też będziesz widywał inne, piękne i zadbane kobiety.
Słusznie zauważyła matka. Bilans w przyrodzie zawsze pozostaje bez zmian.
O smutnym losie złotej rybki — smutna bajka
Ma i miał w życiu już wszystko: mnóstwo pieniędzy, władzę, zaszczyty, sławę, wspaniały dom, piękną żonę, kochankę w każdym mieście…
Gdy oto teraz wyciągając sieć z wody dojrzał w niej złotą rybkę — nie bardzo nawet chciało mu się jej słuchać. A złota rybka, jak to zwykle w przypadku złotych rybek bywa, błagała i prosiła: „wypuść do morza — a spełnię każde twe życzenie!”
Już miał rozluźnić sieć, już schylał się nad taflą wody, by zwrócić rybce wolność, gdy nagle uzmysłowił sobie, że przecież nigdy jeszcze na kolację nie jadł smażonej, złotej rybki! Teraz wreszcie i tego może doświadczyć.
Jak pomyślał — tak uczynił. Usmażył ją i zjadł popijając, a jakże: najlepszym francuskim białym winem ze swej domowej piwniczki, rocznik 1956.
Ot, taka bajka-niebajka. I smutno mi po jej lekturze na duszy. Bo żal złotej rybki… Najzwyczajniej żal.
O złotej rybce, która chciała zostać żoną
— Ożenisz się ze mną? — Z filuternym uśmiechem spytała.
— Hmm… byłoby to kiepskie przedsięwzięcie dla nas obojga — odpowiedział, głaszcząc jej złote łuski. — Przecież jesteś moją złotą rybką. Gdybym się z tobą ożenił, znaczyłoby, musiałbym ciebie trzymać w akwarium. A wiedz, że chyba byłbym złym opiekunem, a już na pewno zapominałbym zmieniać wodę. Twoje pozłocie wyblakłoby, aż w końcu całkiem by poszarzało. Stałabyś się normalną, zwykłą, nudną rybką, jakich wiele. Odechciałoby mi się wtedy za tobą uganiać, a któregoś dnia może i nawet zapomniałbym włączyć kompresor?…
— To byłby interesujący widok: ja — unosząca się brzuchem do góry — roześmiała się.
— Tak, dlatego lepiej pływaj w tym swoim morzu, a ja czasem będę przychodził na brzeg i wywoływał cię po imieniu. Póki ci się tak nie znudzi, będziesz przypływać i czynić mnie szczęśliwym…
— A gdy mi się znudzi?
— Gdy ci się znudzi, cóż… przyjdzie w końcu pogodzić się z myślą, że prócz rozbitej kasy nie posiadam już w życiu niczego…
Jak Stiepan Stiepanowicz kupował kontrabas
Stiepan Stiepanowicz uważał kontrabas za instrument wredny, a nawet szkodliwy. A i ostatnimi czasy choćby jedna wzmianka na temat kontrabasu przyprawiała go o irytację i rozdrażnienie.
— Wroga powinno się poznać osobiście! — uzmysłowił sobie Stiepan Stiepanowicz i zaszedł do sklepu muzycznego.
Ale kontrabasów tam, no niestety, nie było. W ogóle nie było w nim żadnych instrumentów muzycznych. W pomieszczeniu, gdzie wcześniej perłowym blaskiem lśniły hawajskie gitary, rosyjskie bałałajki i rodzime pianina Legnica, teraz równiutko w szeregu poustawiane były nowiusieńkie chińskie rowery.
Na stanowcze zapytanie Stiepana Stiepanowicza:
— A gdzie są kontrabasy?
Ekspedient odpowiedział, że z muzyką zakończono tu raz na zawsze.
— Po pierwsze — dodał pan sprzedawca — bardzo niewiele osób zainteresowanych było kupnem instrumentów muzycznych, a po drugie: dwukołowa technika, w przeciwieństwie do strunowej, rozchodzi się błyskawicznie!
Do domu Stiepan Stiepanowicz powrócił triumfalnie — na „chińczyku”, z czterema strunowymi przerzutkami w diapazonie od E1 („mi” kontrabasu) do G1 („sol” pierwszej oktawy).
— Mądry wybór — podsumował. — Miast nosić to wielgachne szkaradztwo, teraz sam będę wieziony elegancką dwukołówką.
Jednego mu tylko było żal: nie będzie miał na czym porzępolić żonie.
O lataniu samolotem
Trwa zajmowanie miejsc pasażerów na pokładzie samolotu. Podróżni siadają zgodnie z numerami pokładowymi.
Obok emanującej seksapilem dziewczyny instaluje się przystojny młody chłopak. Tuż za nim, ciężko sapiąc, rozkłada się w fotelu atletyczna kobitka i próbuje zasnąć. Młody chłopak też przymyka oczy z nadzieją ucięcia drzemki.
Dziewczyna rozejrzała się wokół, utkwiła maślanymi oczyma w sąsiedzie i kładąc mu rękę na kolanie, mówi:
— Gdzie kolego lecisz? Może byśmy się czegoś napili?
Młody mężczyzna odwraca do niej głowę, otwiera oczy:
— Mam piękną żonę… A ja nie piję.
Ponownie zamyka powieki. Dziewczyna zakłopotana.
— Nie chcesz, abym ci rozjaśniła samotność? Twoja żona… daleko…
Ponownie otworzywszy oczy młody człowiek mówi krótko:
— Silna?…
— Co, silna? — Tępo miga rzęsami dziewczyna.
— Pytam, czy ma pani silną szczękę.
— A co ma do tego moja szczęka?
— Boję się o nią… Moja żona siedzi z tyłu. Jest uczestniczką ogólnopolskich mistrzostw w kickboxingu. Właśnie lecę z nią na zawody. Proszę, niech pani pozwoli jej pospać…
Szanowna Czytelniczko — pytasz, jaki morał?