Dla mojego kochanego syna, który nauczył mnie,
że miłość nie ma koloru oraz dla wszystkich,
którzy nie boją się patrzeć sercem
Wprowadzenie
Na skraju rozległego, gęstego lasu, w maleńkiej, zapomnianej przez świat wiosce, stała stara, drewniana chatka z kamienną piwniczką. Otaczały ją kwitnące łąki, a nieopodal szemrał leniwy strumień, niosąc ze sobą zapach wilgotnej ziemi i świeżych ziół. W powietrzu unosiła się woń pieczonego chleba i ciepłego mleka, bo w chacie tej mieszkała babcia Ludmiła, znana w całej okolicy ze swoich wypieków i niezwykłej życzliwości.
Każdy, kto choć raz przekroczył próg tej chatki, wiedział, że nie jest to zwykłe miejsce. Już od progu czuło się ciepło i spokój, jakby ściany znały wszystkie ludzkie troski i potrafiły je ukoić zapachem wanilii, cynamonu i świeżego ciasta. Z komina często unosił się dymek, który tańczył w powietrzu niczym srebrzysta wstążka, a w oknach zawsze paliło się światło — miękkie, złote…
Chatka była niewielka, na parapetach rosły doniczki z ziołami, które babcia podlewała każdego ranka, nucąc pod nosem stare melodie. Czasem przysiadała na progu, żeby popatrzeć, jak słońce wspina się ponad lasem i rozlewa swoje ciepło po polach. Wtedy jej oczy błyszczały jak dwa bursztyny, a zmarszczki na twarzy układały się w kształt uśmiechu.
Wokół domu zawsze coś się działo — pszczoły brzęczały przy kwiatach, jaskółki śmigały nisko nad trawą, a w sadzie dojrzewały jabłka, tak czerwone, że aż trudno było uwierzyć, że są prawdziwe. To właśnie w tym miejscu pachnącym pieczonym chlebem i miętową herbatą, miało się wkrótce wydarzyć coś wyjątkowego.
Tajemniczy kotek
Pewnego dnia w jej piwnicy przyszły na świat małe kocięta. Wszystkie były bure albo białe w łatki, oprócz jednego, którego w mroku było bardzo trudno dostrzec. Mowa o kocie imieniem Iwan. Spytacie pewnie, czemu Iwan? Bądźcie cierpliwi, drogie dzieci — odpowiedź przyjdzie w dalszej części opowieści. Futerko tego kota było w kolorze węgla, czarne jak najciemniejsza noc, jaką możecie sobie wyobrazić. Spośród tej czerni wyłaniały się tylko dwa żółte punkciki — ślepia małego kocura, błyszczące niczym bursztynowe paciorki.
W piwnicy panował półmrok i chłód, a powietrze pachniało owocami, drewnem i przetworami. Czasem z góry dobiegał cichy stukot łyżki o garnek — to babcia Ludmiła mieszała zupę albo ciasto, nie mając pojęcia o tym co dzieje się tuż pod jej nogami.
Kiedy słońce przedzierało się przez małe okienko piwnicy, smuga światła padała na futerka maluchów, sprawiając, że wyglądały jak kolorowe klejnoty. Jeden kociak miał rude łatki, drugi był pręgowany jak mały tygrysek, trzeci biały jak świeży śnieg. Ale czarny Iwan znikał w cieniu — tylko jego oczy zdradzały, że tam jest, ciche i czujne.
Był inny od pozostałych. Zamiast wiercić się i piszczeć, często siedział bez ruchu, jakby nasłuchiwał tajemniczych dźwięków domu — skrzypienia desek, kapania wody z rynny, odległego tykania zegara, czarny kotek rósł sobie cicho, nie wiedząc jeszcze, że jego kolor futra wkrótce wzbudzi więcej emocji, niż mogłoby się wydawać. Ale o tym — już w następnym rozdziale.
Niespodzianka w piwnicy
Podczas wizyty u babci Ludmiły chłopiec imieniem Miszka zszedł do piwnicy po słoik babcinego dżemu truskawkowego — ulubionego dodatku do słodkich placuszków, które babcia przygotowywała chłopcu w każdą niedzielę. Piwnica pachniała wilgocią, owocami i starym drewnem.
Miszka lubił to miejsce, choć czasem trochę się go bał. Drewniane schody skrzypiały przy każdym kroku, a ściany chłonęły echa jego oddechu. Na półkach stały równe rzędy słoików — z wiśniami, porzeczkami, gruszkami i, oczywiście, z truskawkami, które miały kolor najpiękniejszego letniego zachodu słońca. Chłopiec sięgnął po jeden z nich, ale gdy tylko uniósł pokrywkę kartonu, z ciemnego kąta dobiegł go cichy dźwięk.