Mojemu pluszowemu Misiowi z dzieciństwa — gdziekolwiek jest …
„Kadr II”
Wstęp
Teksty zawarte w tym zbiorze, podzieliłem na trzy części: Bajanki (dla dzieci) i Bajadurki (dla ...starszych dzieci), ale … może powinienem zrobić odwrotnie? W części trzeciej są natomiast trzy utwory rymowane.
Bajanki
Pajacyk i Pajacynka
Pajacynkę i Pajacyka zrobił stary lalkarz, którego niektórzy nazywali Mistrzem. Niegdyś pracował w teatrze, gdzie zajmował się kostiumami. Sam je wymyślał i robił. Teraz był już bardzo stary. Mieszkał daleko od teatru, ale nadal lubił robić kostiumy. Tyle, że dla lalek. Lalki także tworzył. I kolorowe pajacyki. Raz w tygodniu stawał z wielką walizą ubranek i lalek na skraju targowiska. Dzieci ciągnęły wtedy swoje mamy, które kupowały na straganach owoce i warzywa, do staruszka. Często prosiły:
— Kup mi lalkę mamo, kup, taka jest śliczna!
Pajacynka i Pajacyk powstali w pewien letni dzień. Najpierw ona, później on. Ale tych kilka godzin patrzenia, jak Mistrz tworzy Pajacyka, napełniło Pajacynkę taką czułością, że gdy tylko Pajacyk był gotów i znalazł się na półeczce obok niej, powiedziała:
— Dobrze, że już jesteś. Bardzo na Ciebie czekałam.
Mistrz przyglądał się obojgu z zadowoleniem i uśmiechał pod siwym wąsem. Byli tacy ładni i kolorowi. Pasowali do siebie. Mrużył oczy za okularami i cieszył się, jakby spotkało go coś miłego.
Początkowo wszystko układało się pomyślnie. Spędzali całe dnie na półeczce rozmawiając, trzymając się za ręce i obserwując pracę Mistrza. A wieczorami, gdy Mistrz zasypiał, bawili się wspólnie z lalkami. Były bale i przyjęcia. Nawet pająk, który mieszkał w lampie pod sufitem, dołączał się czasem do zabawy. Tkał specjalną pajęczynę i grał na niej, jak na harfie, przecudne koncerty.
Pewnego dnia wszystko się skończyło. Mistrz zabrał pajacyki do walizki razem z lalkami i ubrankami i poszedł na targ. Gdy otworzył wieko walizki, wszyscy jej podróżnicy z zaciekawieniem patrzyli na tłum ludzi, konie i wozy. Podziwiali stosy ułożone z różnokolorowych jabłek, błyszczących czereśni i zielonych ogórków. Pajacykom najbardziej podobały się pomidory, bo miały kolor podobny do ich czapeczek.
Gdy tak rozglądali się dookoła, do Mistrza podeszła dziewczynka z tatą.
— Jakie śliczne pajacyki. Kup mi jednego tatusiu. Proszę bardzo, bardzo! Kup!!
Pajacyki i lalki Mistrza były tak śliczne, że rodzice prawie nigdy nie odmawiali dzieciom. Tak stało się i tym razem. Tato dziewczynki wyjął portfel i po chwili dziecko porwało uradowane Pajacynkę krzycząc:
— Jaka piękna! Tato jesteś taki kochany! Nazwę ją … Pajacynką!!!
Pajacynka przecież nie mogła mieć inaczej na imię.
Zrozpaczony Pajacyk nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Krzyczał:
— Nie zabierajcie jej!
Ale w zamieszaniu targowiska nikt go nie słyszał. Nieprzytomna ze strachu Pajacynka widziała, jak bezsilne łzy kapią mu po policzkach.
— Będzie ci dobrze w Domu nad Strumieniem. — Powiedziała dziewczynka i odeszła razem z tatą.
Pajacynka patrzyła tylko z rozpaczą na, coraz mniejszego, Pajacyka. Szeptała bezgłośnie:
— Pajacyku, Pajacyku.
— Znajdę Cię!! — Usłyszała jeszcze z oddali. — I więcej nie pamiętała już nic.
Lalki próbowały pocieszać Pajacyka, ale wkrótce i one powędrowały do różnych dzieci. Pajacyk skorzystał z zamieszania i wysunął się z walizki.
— Znajdę Cię. — Postanowił. — Choćbym miał przeszukać wszystkie kąty świata.
Długo kręcił się wokół straganów, ale Pajacynki nigdzie nie było. W pewnej chwili mocno zabiło mu serce.
— Pajacynka!
Ruszył do kolorowych pudeł ułożonych na wielkiej płachcie na ziemi. Były tam lale i misie i był … jakiś inny pajacyk. Próbował spytać go o Pajacynkę, ale nie rozumiał w jakim języku odpowiada mu obcy pajacyk.
Długo kręcił się po targowisku pytając napotkane wróble i gołębie.
— Czy nie widzieliście mojej Pajacynki?
Ale słyszał tylko w odpowiedzi:
— Nie wiemy, gdzie ona jest. Nie widzieliśmy jej.
Zrozpaczony wdrapał się na wóz z głowami kapusty, by z góry rozejrzeć się po targowisku. Tak zmęczyła go wspinaczka i hałas i żal, że gdy potknął się o zieloną kulę i upadł, nie próbował wstać. Wtulił się między leżące na dnie wozu kapuściane liście i zasnął.
Obudziło go stukanie kopyt. Okazało się, że gdy spał, targ się skończył i wóz z resztą kapusty wyruszył w drogę. Pajacyk poczekał na moment, gdy na chwilę się zatrzymał. Kiedy woźnica poprawiał coś przy uprzęży, zsunął się z wozu. Po chwili koń ruszył dalej, a Pajacyk został sam na drodze. Za drogą rozciągała się widoczna z nasypu łąka. Stał tak i patrzył na ogromny świat, gdy przyfrunął do niego kolorowy motylek.
— Nie znam Cię. Co tu robisz na skraju łąki? — Zapytał. — Ja jestem Kolorowy Motylek i mieszkam na tej łące, a Ty?
— Jestem Pajacyk z Miasta i szukam mojej Pajacynki.
— A gdzie Ona jest?
— Kupiła ją dzisiaj na targu dziewczynka z Domu nad Strumieniem. Ale nie wiem gdzie to jest…
— To straszne. Pomogę Ci. — Powiedział Kolorowy Motylek. — Chodź za mną, będę leciał górą i poprowadzę Cię w stronę Strumienia.
— Dziękuję Ci Kolorowy Motylku. Dziękuję! — Zawołał Pajacyk.
— Ależ to nic wielkiego. Po prostu trochę pofruwam nad Tobą.
Ruszyli przez pachnącą łąkę. Motylek mówił Pajacykowi, jak nazywają się mijane rośliny, opowiadał o łące, a czasami razem pozdrawiali spotykane stworzenia. Motylek zajmował rozmową Pajacyka i czas mijał im szybko. Nagle wśród trawy zaczął szybko poruszać się jakiś groźny kształt.
— To Polna Mysz! — Krzyknął Motylek — Uciekaj Pajacyku!
Posłuchał natychmiast i rzucił się przed siebie, ale zwierzę było coraz bliżej.
— Dmuchawiec Pajacyku! Dmuchawiec!! — Krzyknął Motylek.
Zdyszany od biegu zatrzymał się nie wiedząc, co począć z dmuchawcem.
— Dmuchaj w niego! Dmuchaj! Mocno! I nagnij go, gdy Mysz się zbliży!
Pajacyk dmuchnął i obłok zarodników poszybował wprost do otwartego pyska Polnej Myszy. Przygiął za radą Motyla dmuchawiec i … mysz oberwała prosto w nos. Pajacyk z radością zobaczył, że zwierzę zaczęło oddalać się w drugą stronę. Pomachał Motylkowi.
— Dziękuję Motylku! Uratowałeś mi życie.
— To nic wielkiego, tylko krzyknąłem. — Powiedział Motylek. — Muszę już wracać do domu. Idź cały czas prosto, a dojdziesz do Strumienia.
Pajacyk pomachał Motylkowi jeszcze raz i ruszył na poszukiwanie Pajacynki.
— Na pewno ją znajdzie. — Powiedział cicho patrząc za nim Kolorowy Motylek.
Zbliżała się noc. Słońce przybrało niepokojąco czerwoną barwę, gdy Pajacyk doszedł wreszcie do Strumienia. Łamał sobie głowę, jak przedostać się na drugą stronę, gdy odpowiedź podsunął mu Wiatr, który potrząsnął gałęziami i strząsnął liście na drugi brzeg. Przyjrzał się uważnie drzewu i wspiął się wysoko na konary.
— To dla Ciebie Pajacynko. — Szepnął.
Wybrał dwa największe wysuszone liście. Zerwał je i stanął z nimi, jak ze skrzydłami, na gałęzi wysuniętej w kierunku rzeki. Czekał na Wiatr. Gdy przyszedł, podmuch uniósł go lekko w górę, zakręcił dwa razy nad wodą.
— Frunę, frunę! — Krzyczał uradowany. — Przefrunąłem, wylądowałem! — Krzyczał jeszcze głośniej, gdy Wiatr zawiał go bezpiecznie na łąkę po przeciwnej stronie.
Nim ochłonął po lotniczej przygodzie znalazł się niespodziewanie w pysku wielkiego, kudłatego psa. Przerażony patrzył, jak świat w pędzie zlewa się w rozmazany obraz.
— To już koniec Pajacynko. Nigdy już Cię nie ujrzę! — Zapłakał przerażony.
Pies tymczasem wbiegł do domu i … położył Pajacyka na dywanie. Liznął go ozorem, przyjacielsko trącił łapą i pobiegł do swoich psich spraw.
Pajacyk leżał tak, jak go zostawiło zwierzę przez dłuższą chwilę, bojąc się poruszyć. Wreszcie otworzył oczy. Zobaczył pokój, który z pewnością należał do dziecka. Kolorowe meble stały pod ścianami wyklejonymi tapetą w puchate niedźwiadki. Na półkach stały grzecznie różnobarwne książki i wesołe maskotki.
— Nie widzieliście mojej Pajacynki? — Zapytał z nadzieją.
Pytanie przerwał pełen zdziwienia i radości krzyk:
— Pajacyk! Kochany Pajacyk!! — Pajacynka szybko zsunęła się z półeczki i przytuliła do Pajacyka. — Tak bardzo za Tobą tęskniłam.
— A ja Ciebie tak bardzo szukałem. Nie mogłem Cię tak zostawić. Kocham Cię Pajacynko!
— Ja Ciebie też. — Szepnęła.
Gdy tak tulili się szczęśliwi do siebie, do pokoju weszła dziewczynka. Zdziwiona zobaczyła dwa kolorowe pajacyki na podłodze.
— Skąd się wziął ten drugi? — Powiedziała zaskoczona. — Nieważne! — Nie zastanawiała się długo. — Tak pięknie wyglądają razem. Będzie im we dwoje weselej.
Odtąd Pajacyk i Pajacynka mieszkali razem z dziewczynką, jej rodzicami i psem w Domu nad Strumieniem. Stary Mistrz zaś, zanim położył się spać tego dziwnego dnia, uśmiechnął się wesoło na myśl o swoich Pajacykach, jakby wiedział, że szczęśliwie odnalazły siebie.
Legenda o Białym Jeziorze
Działo się to w czasach, kiedy na tych terenach nikt nie nadawał minionemu nazw. Dziwnych znaków, dla różnych chwil, używali tylko kupcy ciągnący niekiedy między tutejszymi mokradłami w stronę morza po jantar.
Wodnych rozlewisk było tyle, że większość z nich nie posiadała imion. Ot, mówiło się „woda koło starego dębu”, albo „woda Wandów” — to od starego Wandy i jego synów, którzy ciągnęli z toni ryby.
Tylko duże wody miały nazwy strzegących je bóstw — Narie, Ewingi i Druzy pilnowały bogactw, z których żyli miejscowi, dopuszczani do wodnego świata po złożeniu zapłaty z darów ziemi dla panów wody.
Niedaleko Zantyra, pośród leśnych ostępów mieszkała w niewielkim siole gromadka bartników. Dobrzy to byli ludzie. Zwierząt nie krzywdzili, więc i one były z nimi w pokoju. Drzew nie spuszczali, a brali tyle z powalonych, ile im było trzeba. Żywili się owocami kniei i tym, co uzyskali od polnych ludzi w zamian miodu.
Była między nimi dziewczynka, na którą wołali Resynka. Śliczne z niej było dziecko i dobre. Szczególnie lubiły ją okoliczne lasy. Zawsze chodziła po zwierzęcych duktach uśmiechnięta i często nuciła wesoło.
Zwierzaki garnęły się do niej, bo i umiała z nimi rozmawiać i wiele razy temu opatrzyła skaleczoną nogę, a innemu wyciągnęła kolec, ptakowi podwiązała skrzydło, a małe włożyła do gniazda. Kochała leśny świat i on o tym wiedział.
Pewnego jesiennego wieczora, gdy zasiedziała się niemal do mroku z zającami, niespodziewanie z gęstwiny wyjechali konno dwaj przedziwnie ubrani na biało jeźdźcy w skrzydlatych hełmach. Nie widziano tu takich nigdy, chociaż różni wędrowali przez tę krainę.
Resynka nagle znalazła się między dwoma białymi ludźmi na potężnych koniach. Przerażona rzuciła się do ucieczki. Jeźdźcy popędzili za nią, jeden nawet próbował schwytać ją na arkan. Resynka biegła szybko chcąc ostrzec bartników. Las jej pomagał. Krzaki odchylały gałęzie, by zamknąć się ścianą, gdy przebiegła. Powoje wtulały się w ziemię, by szarpać po chwili końskie nogi jeźdźców w skrzydlatych szyszakach. Gdy wojownicy dopędzili dziewczynę w pobliżu jeziorka, opodal którego mieszkali bartnicy, pomógł Resynce Stary Dąb, który zrzucił na konnych z wysoka ciężki konar. Biali jeźdźcy razem z rumakami stoczyli się do wody, która natychmiast się nad nimi zamknęła.
Resynka ostrzegła bartników przed obcymi, a i las ochronił swoich przyjaciół i nie wpuścił innych jasnych ludzi w pobliże sioła.
Jeziorko w kniei zaczęto nazywać Wodą Białych Wojów, a z czasem po prostu Białym.
Woda, od zatopionych jeźdźców, przybrała świetlistą barwę. Nawet w pogodne dni ma niepokojąco biały kolor. A wieczorami, gdy opary tulą się do jej powierzchni, niektórzy widzą próbujących wyrwać się z toni białych jeźdźców. Dęby rosnące przy brzegu — potomkowie Starego Drzewa, które pomogło dziewczynce — napinają wówczas swoje gałęzie.
Legenda o tańczącym z królem Borucie
Opowiadają, że za czasów Kazimierza Wielkiego, król po obejrzeniu budowy łęczyckiego zamku, udał się po zmierzchu w kierunku Kujaw. Śpieszno mu było bardzo. Przeprawiając się przez podłęczyckie bagna królewska karoca ugrzęzła w błocku i nijak służba nie mogła jej wydobyć.
Wtem pojawił się szlachcic potężny na koniu, pokłonił się lekko czapki nie zdejmując i pomoc zaoferował. Król zdziwił się wielce, że jeden człek chce dać rady tam, gdzie kilkunastu nie dało.
Szlachcic oddalił się na krótko, po czym wrócił wlokąc za koniem topolowe gałęzie. Wymoszczono nimi grząski grunt i karoca wydostała się z błota.
Orszak zatrzymał się wkrótce w pobliskiej karczmie na rozstaju dróg, skąd było widać pobliską Łęczycę. Król chciał nagrodzić szlachcica złotem, ale ten prosił tylko, aby władca zarządził muzykę i tańce.
Kazimierz Wielki nakazał karczmarzowi miody wytoczyć, a grajków do roboty zagnać. A i tańce wnet się zaczęły. Boruta — diabeł, bo on to był, tańczył. I tańczył król Kazimierz.
W ten sposób Boruta wygrał czarci zakład, który z Lucyferem zawarł, że z polskim monarchą tańczyć będzie.
Na pamiątkę owego wydarzenia ziemie wokół karczmy nazwano Topolą Królewską, ale Lucyfer zły z przegranego zakładu, Borutę z łęczyckimi bagnami na wieki związał.
Hałaśnicy (I)
Nie wszyscy o tym wiedzą, ale żyją na świecie hałaśnicy. Słyną z tego, że nie znoszą ciszy. Robią cichołapki i chwytają w nie ciszę, w której miejscu natychmiast zamieszkuje hałaśnik. Ciszę zaś ukrywają głęboko pod ziemią w ogromnej jaskini. Jest w niej tak cicho, że hałaśnicy wchodzą tam tylko w specjalnych słuchawkach pełnych hałasu.
Może ktoś odnajdzie kiedyś wejście do tej jaskini we wnętrzu Ziemi i uwolni uwięzioną tam ciszę?
Hałaśnicy (II)
Hałaśnicy mogą przybierać różne kształty. Jedni zamieniają się w motocykle, inni w kuchenne tłuczki do mięsa, a jeszcze inni w skrzypiące deski podłóg.
Hałaśnicy (III)
Powiadają, że pewien młody hałaśnik zobaczył kiedyś kąpiącą się w strumieniu ciszę. Tak go zachwyciła, że zapragnął być z nią. Z ich uczucia narodził się szum.
Szum wody, wiatru, traw, liści, ptasich i motylich skrzydeł jest dobry i kojący.
Inne szumy są hałasem.
Wstążeczkowe Drzewo
— Po co są bajki?
— Bajki są po to, aby było inaczej.
Chłopiec otworzył książkę, ale wewnątrz strony były idealnie puste. Podobnie było w kolejnej i w następnej. Zdumiony zamarł przy biurku i nie wiedział nawet, co ma o tym myśleć, czy też nie myśleć. Gdy ma się do czynienia z niczym ciężko jest podjąć decyzję.
— Bajki zniknęły — usłyszał głos.
Na wysokości jego głowy, w pewnej odległości, wisiał w powietrzu dziwny kształt. Wyglądał jakby był zrobiony z setek papierowych krążków, które kręciły się w szalonym tempie we wszystkie strony jednocześnie, tworząc coś na kształt pękatego, trochę zwężającego się na końcach, walca. Zresztą ….momentami ruch był tak szybki, że stwór upodabniał się prawie do kuli.
— Kim jesteś? — zapytał Chłopiec.
— Jestem Bzyś — odpowiedział Bzyś — To znaczy, tak naprawdę, jestem zarejestrowany jako Pan Tofelek. Ale … wolę być Bzysiem. Ale, … jeśli chcesz, to możesz mówić do mnie … Królewna Śmieszka.
— Chyba jednak prościej będzie mówić do ciebie …”Bzyś”.
— Niech będzie — zgodził się Bzyś.
— Skąd wiesz Bzysiu, że bajki zniknęły?
— Byłem tu i tam i wszędzie zniknęły.
— Wczoraj w nocy nie mogłem spać i wstałem z łóżka — zaczął opowiadać Chłopiec. — Rozchyliłem zasłony i wyjrzałem na zewnątrz. Normalnie niebo bywało ciemniejsze lub jaśniejsze, ale granatowe — w przeróżnych odcieniach swojej granatowości, lecz … nie tym razem. Tym razem było jasnozielonkawe. Bez gwiazd i księżyca jednolite, bez jakichkolwiek przebarwień i odcieni. Płaskie i jasnozielonkawe. Na jego tle dziwnie wyglądały drzewa. Pomyślałem, że to zaskakujące, ale wróciłem do łóżka. A dziś …
— A dziś? — powtórzył Bzyś.
— A dziś książki z bajkami są puste. Ale to nie wszystko. Nadal są tytuły na okładkach, ale … ja zupełnie nie pamiętam, o czym są te bajki!
— Pamiętasz jakiś tytuł?
— Kopciuszek.
— Kop Ciuszek! — ucieszył się Bzyś. — To może jest bajka o kopaniu ciuszków?
Bardzo się rozbrykał ucieszony swoim pomysłem i zaczął jak szalony latać po całym pokoju.
— No, nie wiem … — zafrasował się Chłopiec. — Chyba nie o kopaniu ciuszków.
— To o czym?
— Nie pamiętam.
— A inne?
— Także nie pamiętam.
— To musisz po prostu napisać nowe bajki. Gdy napiszesz jakąś, to może przypomną ci się te zaniknione i wtedy wszystko będzie po staremu, a nawet po staremu i po nowemu, bo będziesz miał bajki znane i świeże. Staronowe. Bajanki, bajaneczki i bajadurki.
— I o czym miałbym pisać?
— Napisz, na przykład, o anielskim smoku i siedmiu żołędziach. Albo, albo … o krasnoludkach i stokrotce Rysia. O MyszoLwie możesz, no i możesz też spróbować opisać przygody Jasia i Małgosi, z tysiąca i jednego dnia, na latającym bałwanie. I o Kocie Bosonogim. I o Królowej bez Śniegu. A najlepiej napisz o zakopalni.
— Co to jest zakopalnia?
— Hmm… Jest kopalnia — kopiesz i wykopujesz. I jest zakopania — kopiesz i zakopujesz.
— A czemu to robię?
— Jeśli chcesz coś wykopać, to owo coś musi być najpierw zakopane. Inaczej kopałbyś bez końca i na próżno. Niczego by tam nie było. Żeby coś było do wykopania, trzeba to coś najpierw zakopać. I do tego służy zakopalnia.
— Aha! — zadziwił się Chłopiec.
— I możesz także …
— A dlaczego nie lubisz, gdy mówi się na ciebie „Pan Tofelek”? — niespodziewanie zapytał Chłopiec, przerywając tyradę Bzysia o bajkowych możliwościach.
— Bo jestem mały i jakoś dziwnie, gdy ktoś mówi do mnie „Pan”. A poza tym, jeszcze ten „Felek”.
— Jaki „Felek”?
— Noooo …. Pan … to …. Felek — Bzyś wycedził przeciągając litery.
— Aha! To faktycznie „Bzyś” jest lepszy.
Chwilę milczeli.
— Od napisania, której bajki zaczniesz — zapytał w końcu Bzyś.
— Może, może …od Kopciuszka?
— Kop Ciuszek — zakrzyknął radośnie Bzyś i … roztoczył wokół siebie jasnozielonkawą poświatę.
Chłopcu przez moment zaczęła się rodzić w głowie podejrzliwa myśl, ale poświata zmieniła się w fioletowobrokatową i niedojrzała myśl zniknęła, albo gdzieś odfrunęła.
— To może ten Kopciuszek był misiem i wędrował po lesie w poszukiwaniu wstążeczki czerwonej do powieszenia złotego dzwoneczka na swojej szyi?
— Hmmmm…. Brzmi ciekawie.
— A może to był las morwowy i miś Kopciuszek chodził po nim i jadł po drodze morwy?