E-book
22.05
drukowana A5
62.63
drukowana A5
Kolorowa
90.68
Autostrada przez życie

Bezpłatny fragment - Autostrada przez życie


Objętość:
335 str.
ISBN:
978-83-8351-497-0
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 62.63
drukowana A5
Kolorowa
za 90.68

Dedykuję tę powieść mojemu mężowi i rodzicom.

Pokazali mi bowiem, że rozłąka nie zawsze

oznacza, że coś musi się skończyć, a tylko

umocni się więzi.

Polecajki

Czytając książkę „Autostrada przez życie”, przeżywałam równie mocno wszystkie emocje, które odczuwała Diana. Niestety tak jak i ona doświadczam rozłąki na co dzień. Piękna historia, która pokazuje, że pomimo odległości można zbudować piękna i trwałą miłość.

Sylwia Siuta — czytelniczka


Bardzo życiowa opowieść o dwójce młodych ludzi, którym przyszło zmagać się z realiami dorosłego życia. Bohaterowie, których wykreowała Justyna, są zaskakująco prawdziwi i mierzą się z trudami związku na odległość. Znajdziecie w niej mnóstwo ciepła i momentami również chwyci was za serce. Bardzo się cieszę, że miałam możliwość poznania historii Diany i Marka. To postacie, które zapadają w pamięć i ich losy czytelnik śledzi, przeżywając razem z nimi wszystkie emocje, które dzieją się na kartkach tej powieści. P.D.Hutton — autorka


Autostrada przez życie to powieść, która powinna trafić do każdego. Nie opowiada o bajkowym życiu, lecz takim prawdziwym. Możecie poznać szczegóły z życia zawodowego kierowcy, który zmaga się z wieloma trudnościami na swojej drodze oraz o przeżyciach i trudach jego miłości. Polecam! — Aleksandra Dziura — autorka bloga Zaczytana Ola


„Autostrada przez życie” to książka, która nas zauroczyła. Historia Diany i Marka pokazuje nam, że w życiu nie wszystko układa się tak, jakbyśmy tego chcieli. Czasem los rzuca nas na głęboką wodę i mimo tych przeciwności, musimy sobie z nimi poradzić. Dorosłe życie nie jest usłane różami, a ta historia i relacja bohaterów idealnie to oddaje. Mimo wszystko, w ostateczności to od nas zależy, w którą stronę pójdziemy i jak potoczy się nasz los. Czasem miłość nie wystarczy, gdy dzielą nas kilometry. A może jednak uczucie okaże się silniejsze i przetrwa rozłąkę? Polecamy z całego serca! — Anna Stawarz, Martyna Wałęga — autorki bloga W oceanie słów


Czytelniku, przenieś się do świata Marka — zawodowego kierowcy. Zaczytaj się w jego codzienności, zmaganiach w pracy, wydarzeniach inspirowanych prawdziwymi kolejami losu, a także w relacji, jaką stworzył ze swoją dziewczyną. Czy jego związek ma szansę przetrwać rozłąkę nawet po ślubie? Czy bohater będzie w stanie po kilku latach zrezygnować z jeżdżenia po świecie, tak jak obiecywał Dianie? Polecam Wam „Autostradę przez życie” Justyny Dziury, książkę, którą napisało życie! Anett Lievre — autorka


Powieść, którą trzymacie w swoich rękach, jest historią oryginalną. Nie czytałam bowiem wcześniej żadnej książki, gdzie głównym bohaterem byłby… Kierowca tira. Tutaj poznajemy tę pracę od podszewki. Wiemy, jakie trudności spotykają bohatera nie tylko na trasie, ale i w domu, który jest daleko. Poznajemy rozterki, jakie panoszą się w głowie i sercu Marka.

Świetna powieść obyczajowa, która nie ocieka schematycznością. Polecam! — Angelika Ślusarczyk-pisarka, autorka bloga Tylko magia słowa

Część 1

Do domu jeszcze długa trasa,

Może się nie powtórzy szansa by być kimś,

Jak kilometry lecą lata,

Chciałbym inaczej, ale tylko tak potrafię żyć.

Kali — Opary

Prolog

Marek

Rok 2005


Mając dwadzieścia lat i skończoną szkołę, postanawiam zrobić papiery na tira. Pojeżdżę pięć lat, odłożę pieniądze. Może wybuduję dom. W końcu mam kobietę, dla której warto się starać, warto poświęcić tych kilka lat, by później móc żyć spokojnie u jej boku. Miejmy nadzieję, że uda mi się zrealizować. Mam już na oku pewną pracę, gdzie przyjmują kierowców bez stażu, więc tutaj jestem spokojny. Same testy, na których jest sporo teorii, nie należą do łatwych, ale rozwiązując je kilka razy, wiem, że dam sobie radę. Teraz tylko egzaminy i mogę startować.

Samo prawo jazdy oraz zdanie egzaminu idą mi świetnie. Nawet naczepa współpracuje. Inni mówili, że się zacina, ale mnie nie sprawia żadnego problemu. Na placu wykonuję załadunek, a raczej opowiadam egzaminatorowi, jak będzie takowy przebiegał. Rozpinam naczepę, przygotowuję ją, a już po wszystkim spinam wszystko, tak jak było. Uf, udało się. Teraz czeka mnie wyjazd z placu na miasto. Jazda dużym samochodem sprawia mi ogromną radość i nie sprawia mi żadnej trudności. Co prawda na rondzie, czy w wąskich uliczkach wymaga precyzji, ale radzę sobie znakomicie. Tak więc, gdy widzę „Pozytywny” na karcie egzaminu praktycznego, jestem w niebie. Teorię zdałem za drugim razem, dlatego tak bardzo cieszę się z tego małego sukcesu, na który ciężko pracowałem przez ostatnie tygodnie.

Szczęśliwy wracam do samochodu, w którym czeka brat.

— I jak? — zadaje pytanie, nim zdążę wsiąść do samochodu.

Robię smutną minę, ale przez wesołe iskierki w moich oczach nabiera podejrzeń i widzę, że nie udaje mi się go nabrać.

— Zdałem — mówię, a uśmiech rozjaśnia moją twarz. Szczerzę się jak wariat, ściągając bluzę, którą mam na sobie. Jest godzina ósma rano i choć zaczyna się cieplejsza pora roku, to poranki są chłodne, a mój egzamin zaczynał się o szóstej trzydzieści. Zapinam pas bezpieczeństwa, a Antek włącza się do ruchu.

— To dobrze — mówi uradowany. — Gdzie świętujemy?

— Może w tym barze co zawsze?

— W sumie czemu nie — wzrusza ramionami i odpala silnik.

Do domu mamy czterdzieści kilometrów. To spora odległość, ale brat pokonuje ją w ekspresowym tempie. W drodze wysyłam jeszcze SMS-y do kolegów, z którymi umawiam się na wieczór oraz krótką wiadomość do Diany o przebiegu egzaminu.

Będąc w domu, przygotowuję CV i wysyłam do firmy, o której myślałem, by się zatrudnić. Z uśmiechem na ustach, opadam na łóżko. Czuję się szczęśliwy. Zapadam w krótką drzemkę, a gdy się budzę, ze zdziwieniem stwierdzam, że zrobiło się popołudnie. Zwlekam się z łóżka i idę na dół, gdzie ojciec właśnie przywiózł drewno, które leży na trawniku. Godziny mijają jak szalone. Pomagam ojcu układać drewno w piwnicy, zima już za kilka miesięcy, ale w wakacje przygotowania do niej są najbardziej wzmożone. Nim się spostrzegę, mama woła nas na obiad.

— Zdałeś? — pyta mama, gdy siedzimy przy wspólnym stole.

— Tak, udało mi się. Wysłałem CV. Teraz zostało czekać.

— Jednak nie zmienisz zdania, co? — Ojciec wygląda na trochę rozczarowanego, że nie poszedłem w jego ślady i nie zostałem księgowym.

— Nie. Podoba mi się ten zawód i chcę to robić. — Wpycham pełen widelec do ust, by nie ciągnąć dalej tematu.

— Jak wolisz. — Wzrusza ramionami i wraca do obiadu.

Nikt nic więcej nie mówi. Ja nie chcę tracić dobrego humoru, a i mama nie wydaje się, być w nastroju do rozmowy.

***

Wieczorem zgodnie z planem wychodzimy na miasto. Docieramy z bratem jako jedni z ostatnich, ale cóż — to w końcu moja nagroda. Ubrany w luźny bordowy t-shirt i jeansy zmierzam w kierunku zastawionego przez chłopaków stolika. W jednym z pobliskich klubów odbywa się dziś impreza i zamierzamy to wykorzystać. Witam się serdecznie i a Antek w tym czasie zamawia przy barze piwo dla każdego. W końcu jest co świętować.

— No jesteście wreszcie — odzywa się Andrzej. — Jakie to dobre wieści dziś opijamy?

— Zdałem prawko na tira — mówię, błyskając rzędem białych zębów.

— Wow, to super! Będziesz zwiedzał tyle świata — odzywa się Karol.

— I nie tylko świat będzie stał przed tobą otworem — dopowiada Piotrek, na co wszyscy wybuchamy śmiechem, wiedząc dokładnie co, albo bardziej kogo ma na myśli.

— Wcale nie dla tych pań zrobiłem prawko — mówię urażony. — Zobaczycie, dorobię się i wrócę.

— Miejmy nadzieję, że to będzie szybko, bo co my tu bez ciebie zrobimy? — Antek, mój brat dopowiada i coś od siebie. Coś, o czym wszyscy myślimy: żeby nie trwało to latami.

— Dobra nie smęcimy, tylko opijamy mój sukces, panowie — mówię, unosząc kufel piwa, który chwilę wcześniej pojawił się za sprawą kelnerki na naszym stoliku.

Od kilku lat stanowimy zgraną ekipę. Z Andrzejem chodziłem do szkoły średniej i tam zdążyliśmy się dość dobrze poznać. Jest wysokim i dobrze zbudowanym mężczyzną, ale pracując w budowlance, musi wyglądać „solidnie”. Jest jeszcze Karol i Piotrek, których znam od podstawówki, ale tylko ten drugi wygląda przy nas jak szczypiorek, jednak kiedy trzeba, potrafi solidnie przywalić. Tworzymy zgraną paczkę i nic nie jest w stanie tego zmienić.

Otrząsam się z tych myśli, dopijam piwo i oddaję się zabawie. Wieczór upływa nam na wspominaniu, starych dobrych czasów. Pijemy i dobrze się bawimy. Przynajmniej dzisiaj.

Rozdział 1

Marek

— Jak to dostałeś pracę i wyjeżdżasz na półtora miesiąca? — Diana chodzi w kółko po mieszkaniu ewidentnie wkurzona. Jej kasztanowe, ułożone w fale włosy podskakują przy każdym kroku. W sumie nie wiem, dlaczego patrzę na włosy, zamiast na jej krągły tyłek opięty w krótkich spodenkach. Wzdycham zrezygnowany i podrywam się z łóżka, na którym usiadłem, by wszystko dokładnie jej przedstawić.

— Kotek, uspokój się. To tymczasowe rozwiązanie. Zobaczysz, trochę pojeżdżę i będzie nas stać na wszystko. Na wakacje, mieszkanie, albo nawet i dom. Nie cieszysz się? — łapię ją za ręce, zatrzymując w jednym miejscu. Spoglądam w jej brązowe oczy i uśmiecham się łagodnie.

— Nie za bardzo — odpowiada szczerze, a mnie robi się przykro. — Nie będziemy się praktycznie widywać. Jak ty to sobie wyobrażasz? — Łzy wzbierają jej w oczach. Puszczam jedną rękę i unoszę ją do twarzy. Kciukiem muskam policzek ukochanej.

— Na początku będzie ciężko, ale damy sobie radę. Robię to dla ciebie. Dla nas. Żebyśmy mieli lepsze życie. Zaryzykuj ze mną — proszę, całkiem szczerze.

— Nie widzę tego. — Wyswobadza się z moich rąk. Czuję się teraz zupełnie pusty. Siada na łóżku i mierzy mnie wzrokiem. — To sporo czasu, a my nie będziemy mieć ze sobą praktycznie żadnego kontaktu. Jak mamy tworzyć związek nie spotykając się i nie robiąc tych wszystkich rzeczy, jakie robią pary?

— A czy musimy być jak wszyscy? — Odbijam piłeczkę, siadając przy niej. Kładę znów rękę na jej kolanie. Potrzebuję tego dotyku. — Co mnie tutaj czeka? Praca na wózku widłowym? Może kopanie rowów? Albo studia i kolejne lata w dupę? Diana, zrozum to szansa na duże pieniądze.

— A co jest złego w pracy na miejscu? — Mruży oczy. Sama skończyła zawodówkę. Dobra krawcowa to cenny nabytek. Pracę znalazła niemal od razu. Jestem z niej cholernie dumny, ale za te pieniądze nie damy rady osiągnąć niczego więcej, niż mieszkanie w którymś z naszych rodzinnych domów. A to przy takich relacjach z rodzicami nie wchodzi w grę. Mój ojciec jest uprzedzony do Diany, a z kolei jej rodzice są przeciwni mieszkaniu wspólnie przed ślubem. Może kiedyś uda nam się to zmienić, ale na chwilę obecną jest ciężko.

— Nic nie jest w niej złego, prócz zarobków. Co ja zarobię? Osiem stów? — Już się we mnie gotuje. — Tam mam większe możliwości. Płacą od kilometra, a w miesiącu trochę ich wyjdzie. Spróbujmy, co nam szkodzi? Jak będzie źle, wrócę i znajdę coś na tym zadupiu.

— Dobra, spróbujmy, ale jeśli nie będzie to takie opłacalne, wrócisz. — Rzuca się mi na szyję i tuli z desperacją. — Nie chcę się rozstawać na tak długo. — Słone krople spływają jej po buzi, mocząc moją koszulkę.

— Hej, spójrz na mnie. — Odrywam ją od siebie i spoglądam jej głęboko w oczy. — Jeśli kochamy się prawdziwie, a ja w to wierzę, to nic nie będzie w stanie nas rozdzielić. Ani odległość, ani nic innego. — Składam na jej ustach pocałunek, przypieczętowując tę umowę między nami.

— Ufam ci Marek. — Na nowo wtula się w moje ramiona. Opadam na poduszki z Dianą na mojej piersi. Leżymy na łóżku w ciszy, każde pogrążone we własnych myślach. Zakreślam kółka na jej plecach. Ten gest ją uspokaja, co mnie cieszy.

Serce kraje mi się, gdy pomyślę o tych tygodniach bez niej. Nie czuć dotyku, nie przytulić się, nie pocałować. Od zawsze byliśmy niemal nierozłączni. Aż do teraz. Dorosłe życie przycisnęło nas na samym jego początku. Ale perspektywa lepszego życia zdecydowanie silniej wypływa na powierzchnię moich myśli. Całuję ją w czoło i uśmiecham szeroko.

— Chodź. — wstaję, ciągnąc ją za rękę. — Zróbmy coś fajnego.

— Co ty kombinujesz? — Marszczy sceptycznie brwi, ale wstaje i kieruje się razem ze mną do wyjścia.

— Zobaczysz. — Uśmiecham się tajemniczo.

— Czekaj, umyję tylko buzię — mówi, a ja zauważam jej czerwone od płaczu oczy. Serce kraje się na ten smutny widok. Po niespełna pięciu minutach schodzimy na dół. Wsiadamy do mojej starej Astry i kierujemy się za miasto. Chociaż miejscowość, w której przyszło nam mieszkać, nie jest specjalnie duża, jest swego rodzaju miastem dla okolicznych wiosek. Z radością przemierzamy kolejne kilometry. Lubię szybką jazdę, a i mojej kobiecie ona nie przeszkadza. Jest ze mną na tyle długo, że wie iż nic złego nam nie grozi. Znam swoje umiejętności oraz możliwości własnego auta, więc wiem, na co mogę sobie pozwolić.

Dojeżdżamy na dróżkę prowadzącą nad Zalew, którego piękno chyba nigdy nam się nie znudzi.

Wysiadamy i spacerujemy chwilę, sycąc oczy tym widokiem.

— Poczekaj tu chwilę — mówię, biegnąc do samochodu. Z bagażnika wyjmuję koc. Wracam do Diany i w zacisznym miejscu rozkładam go na trawie. Siadamy, a moja ukochana od razu się przytula.

— Myślisz, że damy radę? — Podejmuje znów ten temat.

— Jasne — odpowiadam z mocą. — Wielu ludzi tak żyje. Dlaczego nam miałoby się nie udać?

— Nie wiem, po prostu nie znam nikogo, kto by prowadził takie życie. Ty tam, ja tu.

— Boisz się spraw wierności? — Przymykam oko i patrzę na nią z uśmieszkiem na ustach. Gdy kiwa głową, wybucham śmiechem, za co dostaję z otwartej ręki w ramię. — Wybacz, ale powinnaś na tyle mnie znać, żeby wiedzieć, że nie w głowie mi takie rzeczy.

— Obiecaj, że żadna baba stojąca przy drodze nie zwróci twojej uwagi — mówi smutnym tonem, przygryzając przy tym uroczo wargę.

— Przestań. Mówisz, jakby każdy tak robił. Nie jestem taki i nigdy nie będę. Nie ufasz mi?

— Ufam, ale… — urywa.

— Nie ma żadnego „ale”, rozumiesz? — mówię stanowczo. Przyciągam ją do siebie i sadzam sobie na kolanach. — Jesteś tylko i wyłącznie ty. Zrozum.

— Dobrze, już nie będę. — Wzdycha, przewracając oczami. Nie w głowie mi takie numery. Wierzę, że tego, co tworzymy, nie jest w stanie nic zniszczyć. Łapię jej twarz w swoje dłonie i całuję ją z mocą, wkładając w ten pocałunek całą moją miłość.

Wtulamy się siebie i trwamy tak jakiś czas. Szum wody spływającej z tamy działa kojąco.

Rozdział 2

Marek

Początek był trudny. Koszty związane z wyjazdem stanowiły duże obciążenie dla moich oszczędnościach. Ograniczyłem się więc tylko do zakupu butli gazowej, jedzenia oraz bańki na wodę. Niezbędne naczynia, czy garnek pożyczyłem tymczasowo od rodziców. Widziałem, że i oni nie są zadowoleni z mojej pracy. Nie będzie mnie przecież w domu tak długo. Niby są telefony, ale na pewno nie na dłuższe rozmowy. Jedno połączenie z zagranicy to kilka złotych, a na razie nie było mnie stać, by wykupić lepszy pakiet, w którym byłby roaming, nie wspominając już o lepszym telefonie. Na razie musiała wystarczyć mi moja wysłużona Nokia. Diana suszy mi już o to głowę.

W przeddzień wyjazdu jestem podekscytowany, ale i przerażony. Czy aby na pewno dam sobie radę? Przez półtora miesiąca będę jeździł z zawodowym kierowcą, który ma mnie szkolić. Czy okaże się spoko kolesiem? Tego dowiem się już za parę godzin. Moja Astra wypełniona jest po brzegi, jednak nie przeszkadza, abym pojechał po Dianę do jej pracy. Kończy za godzinę, więc mój sprytnie wymyślony plan zaczynam wdrażać w życie.

Parkuję w niewielkiej odległości od celu podróży. Najpierw udaję się po kwiaty. Wybieram słoneczniki i stokrotki. Moja dziewczyna uwielbia prostotę, a ja chcę by dzisiejszy dzień zapamiętała na długo. Chwilę przed końcem jej pracy podchodzę pod drzwi i czekam, aż opuści budynek. Kwiaty schowane mam za plecami. Niespiesznie rozglądam się po okolicy. Zielone drzewa, droga, budynki. Niby nic, ale jednak. Widok jest całkiem ładny. Diana wychodzi przez drzwi, ale na mój widok przystaje, uśmiechając się rozbrajająco. W żółtej, zwiewnej sukience wygląda olśniewająco. Sandały na koturnie dodają jej centymetrów, więc teraz jesteśmy niemal równi wzrostem. Włosy upięła w luźny kok, a kilka kosmyków okala jej delikatnie pomalowaną twarz.

— Cześć — odzywa się pierwsza.

— No hej. — Wyciągam w jej stronę bukiet kwiatów. — To dla ciebie.

— Dziękuję, są takie piękne. — Chowa nos w kwiatach i zaciąga się ich zapachem.

— Dokładnie takie jak ty.– Nie wyciąga z nich twarzy, bym nie widział jak się czerwieni, ale i tak to wiem. Za dobrze ją znam.

— Co ty tutaj robisz? — pyta po chwili.

— Chciałem spędzić z tobą trochę czasu. Same niespodzianki czekają. Chodź. — Łapię ją za rękę i prowadzę do pobliskiej restauracji. — Jak ci minął dzień? — Zagaduję.

— Całkiem dobrze. Właśnie przed chwilą miałam klientkę na suknię ślubną. Uwierzysz? Chciała, żebym to ja ją uszyła. Dziewczyna ledwo, co po szkole i już takie zlecenie. — Śmieje się, będąc jeszcze w szoku.

— Mówiłem ci, jesteś zdolna i czujesz ten zawód. No i oczywiście gratuluję takiej klientki. — Całuję ją przelotnie w policzek. — Tym bardziej jest co świętować.

Wchodzimy do restauracji i zajmujemy miejsce. Kelner podchodzi do nas, podając karty dań.

— To na co masz ochotę? — odzywam się po chwili. A Diana odrywa wzrok od karty, by spojrzeć na mnie.

— Wezmę rybę.

Gdy podchodzi kelner, zamawiam nasze potrawy.

— Ostatni normalny posiłek.– Śmieję się, myśląc, że i Dianę to rozbawi, ale niestety, patrzy na mnie smutno. — Uśmiechnij się, kicia — mówię do niej, chwytając położoną na stole rękę.

— Mam udawać, że cieszę się, że jedziesz do roboty? — Prycha i odwraca głowę w stronę innych stolików.

— Nie, po prostu mogłabyś mnie trochę wspierać. Wiesz, dla mnie też to nie będzie łatwe, ale robię to dla nas.

— Ile razy jeszcze to powtórzysz? Zrozumiałam to za pierwszym razem. Tylko, to nie znaczy, że nie boli mnie, że nie będziemy się widywać. — W jej oczach wzbierają łzy.

— Też będę tęsknił, ale zobaczysz, nie będzie źle, obiecuję. — Patrzę na nią intensywnie, aż w końcu odwraca wzrok z powrotem, skupiając go na mnie.

— To się okaże. Postanowiliśmy spróbować, więc nie ma odwrotu.– Uśmiecha się delikatnie. Wiem, że teraz jest to bardziej wymuszone, niż prawdziwe, ale doceniam, że robi to dla mnie.

Reszta dnia upływa nam już miło. Nie wspominamy o mojej pracy, tylko skupiamy się na sobie. Po pysznym obiedzie idziemy do kina. Diana chce oglądać komedię romantyczną, więc zgadzam się bez wahania. To ma być jej dzień.

Rozdział 3

Diana

Pierwszy tydzień bez Marka ciągnie się okropnie. Godziny w pracy dłużą się tak, że mam ochotę krzyczeć. W piątek Angelika, widząc mój nastrój, prosi szefową o chwilową przerwę. Znamy się, odkąd pamiętam. Razem chodziłyśmy do szkoły. Później razem poszłyśmy na kierunek krawiecki, ale nasze relacje nie zepsuły się, a wzmocniła je jakaś nieokreślona więź. Obie dostałyśmy szansę od naszej szefowej, która szukała młodych i zdolnych dziewczyn na staż. Cieszyłam się, mogąc mieć Angelę przy sobie na co dzień. Wiadomo, nie zawsze relacje ze szkoły przetrzymywały próbę czasu. Wierzyłam, że z naszą będzie inaczej i przetrwamy razem niejedno.

Wychodzimy z tyłu budynku i siadamy na prowizorycznej ławce, grzejąc twarz od popołudniowego słońca. Angela odwraca się w końcu do mnie. Jej czarne włosy opadają na jedną stronę buzi. Każdy myśli, że się farbuje, jednak to jej naturalny kolor.

— Co się dzieje? — odzywa się. Wzdycham. Nie mam sił, ale jeśli nie powiem jej prawdy, będzie maglować mnie, dopóki nie uzyska odpowiedzi. Wykręcam palce.

— Nie wiem, co ja sobie myślałam, zgadzając się na te jego cholerne trasy. Tęsknię za nim, a od dwóch dni w ogóle się nie odzywał. Nosi mnie.– Chowam twarz w dłoniach i opieram się o swoje kolana.

— Początki nie są łatwe, ale przyzwyczaisz się. — Jej chuda, wypielęgnowana dłoń ląduje na moim ramieniu. Masuje mnie delikatnie.

— Nie chcę się przyzwyczajać, tylko chcę, żeby tu był. Znalazł normalną robotę.

— Wiesz, że nie zarobi tak dobrze tutaj, jak może zarobić tam.

— Wiem i to jest najgorsze. Tylko jakim kosztem.

— Pamiętasz, jak przeżywałam, gdy mój ojciec zaczął tak jeździć? — Przytakuję, a ona kontynuuje. — Ale spójrz, jak znacząco poprawił się nasz byt. Stać nas było na wszystko, a za minimalną nie wybudowałby domu i dalej żylibyśmy w tym obskurnym mieszkaniu.

— Pamiętam. I ja naprawdę zdaję sobie sprawę z tego, że to zawód, który pozwala odłożyć kasę, a nie żyć do pierwszego, ale dlaczego musi go tak długo nie być?

— Taka oferta, w jego wieku i z jego stażem jako kierowcy, to jest ogromna szansa. Nie mówię, że od razu będziesz widzieć tylko zalety, ale jemu tam też nie jest łatwo. Widziałaś, jak oni żyją?

— Nie, nie zastanawiałam się nad tym.

— To ja ci powiem jako doświadczona kobieta. — Mruga do mnie okiem. — Kabiny są małe, łóżko niewygodne i wielkością przypominające maleńki materac. Tak naprawdę to polowe warunki, w których brakuje kuchni, czy łazienki.

— Myślałam… — ucinam, będąc zszokowana. — Myślałam, że chociaż mają łazienkę. To jak… no wiesz?

— Są stacje benzynowe, które mają oprócz toalet i prysznice, jednak nie każda i nie zawsze uda się na takiej stanąć. A jak nie to — omiata ręką przestrzeń przed sobą, gdzie rosną różne drzewka i krzewy.

— No kurwa żartujesz? — Wybałuszam na nią oczy.

— Nie klnij. Mówię ci serio. Jeździłam kilka razy z tatą, powiem ci ciekawe doświadczenie, jednak nie jest tak kolorowo, jeśli chodzi o wygodę. Dlatego powtarzam, to też poświęcenie, by mieć coś więcej. By mieć choć trochę lepsze życie.

— Nie zdawałam sobie z tego sprawy. Czyli co, on się dla nas poświęca, a ja okazuję się bez serca, czepiając się babą?

— No tak bym tego nie ujęła, ale musisz go bardziej wspierać. — Przytulam się do niej, a łzy zaczynają płynąć po moich policzkach. — Marek pewnie wolałby spędzać młodzieńcze lata z tobą, z chłopakami, na imprezach, a nie tak. Widać, że to odpowiedzialny i cudowny człowiek.

— Muszę się postarać jakoś to wszystko wytrzymywać.

— Weź wolne na resztę dnia. Zastąpię cię. — Oferuje przyjaciółka.

— Myślisz, że Aneta się zgodzi? — Spoglądam na nią ze zwątpieniem.

— Jasne, chodź.

Wstajemy z ławki i kierujemy się do środka. Aneta właśnie obsługuje panią, która chce skrócić spodnie. Widząc nas, uśmiecha się delikatnie. Gdy klientka wychodzi, odzywam się niepewnie:

— Nie będziesz mieć nic przeciwko, jakbym wyszła wcześniej? — Przygryzam wargę.

— Idź. Odpocznij i w poniedziałek wróć z nową siłą do działania, okej? — Patrzy na mnie z troską. Jest tylko kilka lat od nas starsza, więc uparła się, byśmy mówiły do niej na „ty”. Dzięki temu czuje się przyjazną atmosferę. Przytulam ją, czując ogromną ulgę.

— Dacie sobie radę?

— Pewnie, że tak. — Mruga do mnie. Zbieram się na zaplecze po swoje rzeczy. Pierwsze co sprawdzam to telefon, jednak nie ma ani wiadomości, ani żadnego połączenia od mojego chłopaka.

W radio zaczynają się wiadomości. Przebieram się, słuchając jednym uchem.

— Wypadek na A4. Jak dowiedzieliśmy się od naszego korespondenta w Niemczech, do wypadku doszło przed godziną dziesiątą rano. Ciężarówka zboczyła ze swojego pasa, uderzając w barierkę dźwiękoszczelną. Na miejscu pracują służby policji, pogotowia oraz straży pożarnej. Utrudnienia w ruchu mogą potrwać do późnych godzin popołudniowych. Więcej informacji już za godzinę.

Osuwam się na ziemię, a serce bije mi jak oszalałe. Wypadek. Marek. Zamykam oczy, czując, że jest mi słabo.

— Postanowiłaś spędzić weekend tutaj? — mówi Angelika, wchodząc do środka wesoła, jednak mina jej rzednie, gdy widzi mnie na podłodze. — Diana, Diana! Co jest? — Klęka przede mną i potrząsa moimi ramionami. Wskazuję na radio i zanoszę się szlochem. Nie mogę się uspokoić. Silne ramiona przyjaciółki oplatają mnie szczelnie. Kołysze się ze mną, próbując uspokoić choć trochę. Gdy odzyskuję mowę, zaczynam niepewnie:

— W radio mówili o wypadku na autostradzie w Niemczech. A co jeśli to Marek?

— Diana, wariatko! To, że zdarzył się wypadek, a ty nie rozmawiałaś z nim, to nie znaczy od razu, że to on. Uspokój się. Zadzwoń do jego rodziców, a przede wszystkim się nie denerwuj, bo to do niczego dobrego cię nie zaprowadzi.

Trzęsę się na całym ciele. Boję się. Ale z drugiej strony, gdyby coś się stało, rodzice Marka wiedzieliby o tym, a na pewno nie zostawiliby mnie bez takiej wiedzy. Bez chwili wahania wybieram numer najpierw do Marka, ale gdy nie odbiera, dzwonię do rodziców.

Rozdział 4

Marek

Tydzień minął mi w szybkim tempie. Odbywając szkolenie, nie obowiązywały nas godziny nocne, ponieważ byliśmy w podwójnej obsadzie. Zdarzało się spać w dzień, jechać w nocy. Jednak czym jest spanie w dzień, gdy słońce puka do kabiny. Niby jest klimatyzacja, ale huk radia, czy zgiełk na drodze nie zawsze sprzyjały porządnemu wyspaniu się.

Przekładam wcześniej uzupełnioną tarczkę w tachografie i to ja zasiadam za sterami. Teraz mój towarzysz jest w stanie dyżuru, a ja wiozę nas na kolejny załadunek, który ma być o piątej rano w Hanowerze. Lubię prowadzić nocą. Niewielki ruch sprawia, że przez autostradę Niemiec wprost się płynie. W dzień różne zwężki, czy wypadki dają się kierowcom porządnie w kość. Zatapiam się myślami daleko. Dochodzę do nieprzyjemnego wniosku. W środę ostatni raz rozmawiałem z Dianą, ponieważ kolejne dni to ja jeździłem nocki. Gdy zaczynałem „dzień”, Diana go kończyła i na odwrót. Problemy z moim telefonem dodatkowo uprzykrzały mi życie. Czekałem, aż ojciec wyśle mi kod doładowujący, bo wszystkie pieniądze rozeszły się w mgnieniu oka. Będę musiał ogarnąć jakąś inną ofertę telekomunikacyjną albo sieć, bo na dłuższą metę takie rozwiązanie było niepraktyczne. Pierwsza wypłata właśnie na takie wydatki się rozejdzie. Pech chciał, że moja dziewczyna miała numer w innej sieci, do której nie miałem już darmowych nawet SMS-ów. Domyślałem się, jak musi się martwić. Rodzice obiecali to załatwić.

Dźwięk połączenia wyrywa mnie z zamyślenia. Prowadzę dopiero od godziny, choć jest już grubo po dwudziestej trzeciej.

— Cześć mamo — mówię.

— Cześć synku. Dzwoniła dziś do nas Diana — odzywa się niepewnie. — Była przerażona. Myślała, że stało ci się coś złego, dlaczego na Boga, nie dajesz żadnego znaku życia?

— Jak to? Przecież prosiłem tatę o doładowanie i żeby powiedział Dianie, jaka jest sytuacja. Nie rozmawiał z nią?

— Wiesz, że tata i Diana niekoniecznie się dogadują. — Wzdycha. — Szkoda, że mnie nie powiedziałeś. Jutro z samego rana doładuję ci telefon. Najlepiej zadzwoń do Diany rano i pogadaj z nią.

— Dobrze mamo. Jak w domu?

— W porządku. Mam dużo pracy, tata uparł się na remont. — Niemal widzę, jak przewraca oczami. Co dwa lata tata odświeża dom. Maluje, czasem robi przemeblowanie. Dawniej i mamie sprawiało to radość, teraz jakoś wszystko zaczęło ją dobijać. Coraz starsza kobieta, to i stan zdrowia nie był w najlepszej kondycji. Mimo pięćdziesiątki na karku miała w swoim życiu już wiele nieprzyjemnych zabiegów.

— Co tym razem?

— Tym razem stwierdził, że okna trzeba wymienić. Roboty mam tak, że już sama nie wyrabiam. — Wzdycha ponownie.

— Aldona ci nie pomoże? — mówię o pani, która czasami pomaga mamie w obowiązkach domowych, gdy ta się gorzej czuje.

— Wyjechała do syna — mówi smutno. — Nie wiem, czy dam sobie radę sama, a wiesz jaki jest ojciec. Chce mieć wszystko na tip-top.

Współczułem jej, jednak miałem nadzieję, że chociaż Antek trochę jej pomoże. Będę musiał z nim o tym pogadać.

— Wiem — burczę. — Ale proszę, nie przemęczaj się. W twoim stanie to niewskazane.

— Będę uważać. A teraz uciekam spać, bo już późno, a jutro do pracy idę na rano. — Jej głos jest cichy. — Jedź ostrożnie synku.

— Dobranoc mamo — mówię, rozłączając się.

Ruch na autostradzie jest minimalny. Gdzieniegdzie miniemy się z ciężarówką bądź takową wyprzedzimy, ale tak jest spokojnie. Osobówką często jeździłem nocami, jednak jadąc takim wielkim samochodem, odczuwam przyjemny dreszczyk emocji. Na szczęście mam dużo oleju w głowie i nie szarżuję na drodze. Skupienie i przestrzeganie przepisów to dla mnie priorytety.

Całonocna jazda upływa mi na słuchaniu piosenek nagranych na płytach. Lecą polskie hity, które znam na pamięć. Nucę pod nosem, nie chcąc obudzić starszego kolegi, choć trzeciej nocy, gdy on prowadził, nie mogłem zmrużyć oka, przez jego śpiew. Ma swoje za uszami, ale mam nadzieję, że jakoś się dogadamy.

Wcześnie rano dostaję SMS-a od mamy, która podsyła mi numer doładowujący. Gdy staję na pauzę i zakańczam swój dzień, wystukuję na klawiaturze numer. Doładowuję niemal natychmiast. Nie czekając ani chwili dłużej wybieram numer do Diany. To nic, że jest sobota. Nie mogę dłużej czekać. Odbiera po pierwszym sygnale.

— Marek? Marek! Boże, kochanie, tak bardzo się martwiłam — słyszę od razu.

— Przepraszam kotek. Mogłem kontaktować się tylko ze swoją siecią. Myślałem, że ojciec ci przekaże, o co go prosiłem, albo że doładuje mi telefon, ale zapomniał.

— Bałam się o ciebie. A jeszcze wczoraj był jakiś wypadek i myślałam… myślałam, że ty — urywa i słyszę, jakby miała zaraz się rozpłakać.

— Ciii, kochanie, już dobrze. Złego diabli nie biorą. Nic mi nie jest. — Spaceruję po parkingu przy stacji benzynowej, by rozprostować nogi po kilku godzinach siedzenia.

Chciałbym ją teraz przytulić.

— Wiem. Dzwoniłam do twojej mamy, wszystko mi opowiedziała.

— Jak tam w pracy? Jak kiecka dla panny młodej? — Uśmiecham się na myśl, jak moja kobieta się rozwija.

Wchodzę na stację benzynową i kupuję gorącą czekoladę. Kawa o tej porze nie jest dobrym rozwiązaniem, ale mam ochotę na coś słodkiego i ciepłego.

— Dłuży mi się okropnie, ale praca sama w sobie jest cudowna. Na razie mam wstępny projekt sukni, a w poniedziałek spotykam się z klientką, która ma go zaakceptować, albo coś poprawić i zaczynamy szyć. Już się nie mogę doczekać. — Entuzjazm w jej głosie dodaje mi skrzydeł. Wiem, jakie to dla niej ważne i jak cieszy się z pierwszego tak wielkiego wyróżnienia.

— Jestem z ciebie cholernie dumny. To będzie najpiękniejsza suknia, zobaczysz. — Płacę za swoje zamówienie i kieruję się w stronę wyjścia. Powietrze jest rześkie, ale to kwestia czasu, nim nagrzeje się do kilkudziesięciu stopni.

— Mam nadzieję. A ty jak tam? Jak twój nauczyciel?

— Dobrze jest. Nawet nie daje mi w kość, chociaż ma ciężki charakter. Wczoraj rozładowywałem naczepę, a potem jechałem całą noc.

— To musisz być zmęczony. — Słyszę troskę w jej głosie. — Uciekaj spać. I odzywaj się na bieżąco, choćby SMS, że nic ci nie jest — prosi.

— Obiecuję, kotek. Jeśli coś dzwoń do mamy, dobrze?

— Jasne. To śpij dobrze.

— A tobie dobrego dnia. Tęsknię za tobą i bardzo cię kocham, wiesz?

— Też cię kocham — mówi, a ja w jej glosie słyszę smutek pomieszany z rozczuleniem, jaki zawsze towarzyszy jej podczas wyznania. Rozłącza się, a ja przez chwilę tkwię w bezruchu. Piję powoli gorący napój. Uśmiecham się jednak, ponieważ uświadamiam sobie, jak cholernie zależy mi na tej kobiecie. Wolnym krokiem, kieruję się do kabiny.

Dobry nastrój jednak nie trwa długo. Wybieram numer do Antka. Mam nadzieję, że go nie obudzę, ale później nie będę miał na to czasu. Odbiera po kilku sygnałach.

— Mmm… — mruczy w słuchawkę. — Stało się coś? — Słyszę jego zaspany głos i huk w tle. — Kurwa. Czekaj. Ała. Cholera — Śmieję się pod nosem, wyobrażając sobie, co mój braciszek wyrabia w tym momencie. — Dobra, jestem — mówi bardziej trzeźwo.

— Wygodnie ci księżniczko? — Prycham.

— Jasne. Ziarenko mi się pod podusią przekręciło, ale już jest okej. — Śmiejemy się. Droczenie mamy w naturze. Tak już chyba jest między braćmi. — Co tam?

— Masz dziś coś do roboty? Gadałem z mamą wczoraj. Chyba nie czuję się zbyt dobrze. Pogadaj z nią, może tobie powie, co i jak.

— Jest ostatnio bardziej zamyślona, ale myślałem, że to z twojego powodu.

— Nie odpowiem ci na to pytanie, bo kompletnie nie wiem. Martwię się o nią.

— Teraz to i ja zaczynam. Spróbuję się dowiedzieć co i jak.

— Okej. A jak remont? Masz coś dziś do roboty? Może pomógłbyś mamie? — Rozmawiam z nim jak ojciec z synem, ale z racji tego, że jest młodszy, to on zawsze miał w życiu lżej. Nie musiał nic robić, pomoc w domu ojciec ograniczał mu do minimum, byle się dobrze uczył i był tym porządnym dzieckiem. Jasne, u mnie nacisk na oceny też był, ale to głównie ja zajmowałem się sprawami domowymi. Dlatego wiem, że jeśli ja go nie poproszę, to ojciec tego nie zrobi. A sam młody się nie domyśli.

— No… myślę, że dam radę. Ale ona chyba do roboty poszła, nie?

— To ja mieszkam w tym domu? No poszła. To weź, nie wiem, chatę ogarnij, albo jaki obiad. Pomyśl, na pewno coś się znajdzie, co choć trochę ją odciąży od obowiązków.

— Dobra, już dobra. I tak już nie śpię.

— No i to mi się podoba. Dobra młody, lecę spać, cała noc teraz była moja.

— Dobra. Trzymaj się.

— Cześć — mówię, wciskając czerwony przycisk na klawiaturze.

Po drodze wyrzucam pusty kubek i układam się na łóżku. Zapowiada się ciepły dzień, w końcu mamy lato. Jednak nie patrząc na to, nakrywam się kołdrą, bo inaczej nie potrafię zasnąć. Odwracam się przodem do ściany i zamykam oczy. W głowie od razu pojawia mi się twarz mojej pięknej dziewczyny. Z uśmiechem na ustach zapadam w sen.

Rozdział 5

Diana

Radość z tej krótkiej rozmowy nie opuszcza mnie ani na chwilę w sobotni poranek. Z nową energią pomagam mamie w cotygodniowych porządkach w domu, a nawet proponuję, że zrobię zakupy. Mama jest dość specyficzną osobą, której nie zawsze wszystko pasuje. Jednak cieszy się, że to nie ona musi biegać po sklepie. Po obiedzie, gdy ja zbieram się do wyjścia, ona siada na leżaku z kawą i książką, oddając się weekendowemu odpoczynkowi.

Będąc w sklepie, dzwoni mój telefon, uradowana odbieram, nie patrząc nawet kto dzwoni, bo w głowie nadal mam poranną rozmowę z Markiem. Pakuję do wózka paprykę i zabieram się za wybieranie ładnych, czerwonych jabłek.

— Hej, laska. Idziemy wieczorem na drinka? — Angela tryska świetnym humorem.

— W sumie czemu nie — mówię. Przecież nie mam zamiaru spędzić całego weekendu na bujaniu w obłokach.

— Świetnie wpadnę do ciebie po siódmej — mówi, rozłączając się.

Kończę zakupy i wracam do domu. Mama szykuje właśnie ciasto czekoladowe na niedzielę. To nasza mała tradycja, aby dzień święty czymś słodkim uczcić. A to moje ulubione, więc ciesze się podwójnie.

— Wieczorem wychodzę z Angeliką. — Podejmuję rozmowę.

— Dokąd? Przecież nie ma Marka, więc jak to tak bez niego chcesz wyjść? — Spogląda na mnie, stojąc przy zlewie zastawionym brudnymi miskami.

— Oj mamo, przestań. Wychodzę z przyjaciółką na drinka.

— A jak ktoś cię zobaczy, co sobie pomyśli? Wiesz, że to mała miejscowość i od razu będą gadać.

— To, że Marek jest w pracy, setki kilometrów stąd nie znaczy od razu, że będę siedzieć w domu jak zakonnica. Też mam prawo wyjść gdzieś. — Przekładam pomidory z reklamówki do miski. Zaczynam powoli tracić cierpliwość.

— A pomyślałaś, co ludzie będą gadać? Jakie plotki się z tego zrobią? Nic nie myślisz o naszej rodzinie.

— A ty się słyszysz w ogóle? — odzywam się już totalnie zdenerwowana. — Przecież nie robię nic złego i mam prawo wyjść tak samo z Markiem, jak i bez niego. Nie zabronicie mi.

— Tylko nie chcę potem słuchać od ludzi, jaką to mam córkę.

— Bo ważniejsze jest, co ludzie powiedzą. — Prycham, odkładając reklamówkę na swoje miejsce i wychodzę z kuchni.

Dawno nie czułam się tak jak teraz. Ostatni raz, gdy zaczęłam się spotykać z Markiem sam na sam. Teraz jestem starsza, jednak boli z taką samą siłą. Jakby wyjście z przyjaciółką było czymś złym i tylko powinnam siedzieć w domu.

Chciałabym się wygadać swojemu chłopakowi, jednak teraz pewnie śpi, odpoczywając po ciężkiej nocy. Postanawiam trochę posprzątać w jednej z szafek, w której trzymam różne pamiątki. Wyciągam bilety do kina, paragony z różnych zakupów, świeczki z urodzin oraz kartki okolicznościowe. Uśmiecham się, poświęcając chwilę na oglądanie, czytanie życzeń. Jakie kiedyś wszystko było prostsze. Pod stertą rzeczy znajduję coś, czego się nie spodziewałam. Brązowy zeszyt, który myślałam, że już dawno temu spaliłam w domowym piecu. Biorę go ostrożnie i wstaję z ziemi. Siadam na łóżku i otwieram na pierwszej lepszej stronie.


Listopad 1997

Drogi pamiętniku

Do naszej klasy w tym tygodniu doszedł nowy chłopak. Choć był listopad, nie przeszkadzało to w przeniesieniu go. Podobno w poprzedniej szkole nie dogadywał się z kolegami, a do tego nasza placówka była nieco bliżej. Zastanawiałam się, czemu wcześniej nie został zapisany tutaj, skoro mieszkali w tej samej wiosce i na dojazdy schodziło jego rodzicom znacznie dłużej.

Słyszałam, jak niejedna dziewczyna na korytarzu wzdychała do niego. Nic dziwnego, był przystojny. Angela też nie omieszkała się wypomnieć o jego atutach. Ponoć widziała na wuefie jego płaski brzuch. Nie bardzo chciałam jej uwierzyć, ale pech chciał, że w ten dzień miałam lekarza i mama zwolniła mnie wcześniej do domu.

Ale nie to jest w tym momencie najważniejsze, a fakt, że dziś na matmie usiadł obok mnie. Angela złapała przeziębienie, więc zmuszona byłam siedzieć sama, a bardzo tego nie lubię. Więc gdy zapytał mnie, czy może zająć jej miejsce, początkowo się zawiesiłam! Nie odpowiedziałam ani słowa! Już, już miał odejść, gdy złapałam jego bluzę i wydusiłam ledwo słyszalne:

— Zapraszam.

Zapraszam? Zapraszam! Co za obciach. Totalna katastrofa. On jednak uśmiechnął się w ten swój uroczy, chłopięcy sposób i przepadłam. Do tej pory nie interesowali mnie chłopcy. Ba, byli mi zupełnie obojętni.

Aż do dziś.

Aż do pierwszego uśmiechu Marka.

Pierwszego uśmiechu skierowanego prosto do mnie.

Nie wiedziałam, czy i on odwzajemni się takim samym zauroczeniem, ale na chwilę obecną nie obchodzi mnie to! Czuję się jak najszczęśliwsza osoba pod słońcem.


Opadam na swoje łóżko i ukrywam twarz w poduszce. Zanoszę się cichym szlochem. Jakie wtedy było to wszystko proste. Nie mieliśmy takich obowiązków, dorosłe życie było odległe o kilka lat. A teraz? Teraz rzeczywistość sprowadzała nas na ziemię raz za razem. Brutalnie uświadamiając nam, jak będzie dalej wyglądać. Praca, obowiązki, rozłąka. Czy to wszystko jestem w stanie unieść? Wyczerpana, zapadam w krótki i niespokojny sen.

***

— Dianaaa, Dianusiaaa — moja przyjaciółka, śpiewnym głosem próbuje mnie ocucić.

— Co jest? — mówię zaspana i podnoszę leniwie, jedną powiekę.

— Nie odbierasz telefonu, a jest już po siódmej, więc wpadłam. Twoja mama powiedziała, że jesteś u siebie.

— Taa. To i tak cud, że cię nie wywaliła z domu. — Prycham. Przeciągam się i z ociąganiem siadam na łóżku.

— Co? Niby czemu?

— Stwierdziła, że skoro nie ma Marka, to nie mogę sama wychodzić nigdzie, bo uwaga… co ludzie powiedzą? — Wywracam oczami.

— O na litość boską, bez jaj. — Jednak widząc zapewne moje zapuchnięte od płaczu oczy, robi groźną minę. — Zbieraj się. Nie pozwolimy sobie zepsuć humoru.

— Ale ja już mam zepsuty — lamentuję.

— Weź się w garść. Ubieraj się, zrobię ci makijaż.

Po czterdziestu minutach wyglądam jak człowiek. Włożyłam czarne spodnie oraz czarną koszulkę, a do tego trampki. Wyglądam niewinnie, ale znając moją mamę i tak się czegoś uczepi.

Kierujemy się do drzwi wejściowych, a mama niczym węszący komandos od razu wystawia głowę z salonu.

— Dokąd się wybieracie?

— Zabieram Dianę do klubu. Wrócimy późno. Do widzenia — odpowiada moja przyjaciółka. Ciągnie mnie za rękę. Jestem w szoku. Nigdy wcześniej nie mówiła tak w obecności mojej mamy.

— Co ty odwalasz? — Burczę na nią.

— Zdenerwowała mnie. Przepraszam, nie powinnam. — Spuszcza głowę w dół. — Ale hej, jej mina była bezcenna. — Ożywia się, na co wybucham śmiechem. Dopiero za bramką puszcza moją dłoń, jakbym się miała w międzyczasie rozmyślić.

— Tak, zdecydowanie. — Maszerujemy powoli w kierunku baru. Nie mamy w planie niczego złego. Coś zjeść, napić się i spędzić miło wieczór. Wszystkie przyjaciółki tak robią i raczej do tego swoich facetów nie potrzebują.

W barze panuje przyjemna atmosfera. Z głośników leci muzyka, która jednak nie jest zbyt głośna, przez co można swobodnie porozmawiać. Zajmujemy stolik i wybieramy z menu pizzę i piwo. Angela idzie wszystko zamówić, a ja zostaję chwilę sama. Tłoku na razie nie ma, jednak to wczesna godzina i pewnie z biegiem czasu lokal się zapełni.

W końcu spoglądam na swój telefon, gdzie mam kilka nieodebranych połączeń i SMSów. Większość jest od Angeliki, ale są i od Marka.

Zabieram się więc za odpisywanie.

JA: Wszystko w porządku. Spałam, ale długa historia, opowiem ci przy okazji. Jestem z Angelą w barze.

MAREK: Bawcie się dobrze. Daj znać, jak wrócisz do domu;* Kocham;*

JA: Dam ci znać, na pewno. Też cię kocham;*


Z uśmiechem na ustach odzywam się do przyjaciółki, która zdążyła wrócić i przygląda mi się badawczo:

— Mamy pozwolenie na babski wieczór od Marka, a to najważniejsze.

— A nie mówiłam. Nie możesz dać się zamknąć w domu, maleńka. — Puszcza mi oko.

— No to mów, co tam ciekawego u ciebie? — Splatam ręce razem, opierając łokcie na stole, a na rękach brodę. Wpatruję się w nią intensywnie, bo przyjaciółka zmieniła się przez ostatnie tygodnie, a w pracy nie zawsze mamy czas na plotki.

— Poznałam kogoś — mówi, a jej oczy zaczynają błyszczeć.

— No… a coś więcej? — Ponaglam ją, bo jestem bardzo ciekawa, a ona lubi mnie torturować.

— Ma na imię Arek, ma dwadzieścia cztery lata. Brunet z czarnymi oczami — wzdycha, a ja wybucham śmiechem. Dawno nie widziałam Angeli w takim stanie.

— Gdzie go poznałaś?

— Na czaterii. — Przygryza dolną wargę.

— Żartujesz sobie? — Unoszę lekko głos. W tym samym momencie pojawia się nasze zamówienie, więc milknę, a gdy kelnerka oddala się od naszego stolika, kontynuuję. — Nie mówisz serio, prawda?

— No… całkiem serio. — Wzrusza ramionami i nabiera kawałek pizzy na talerz. Jestem w totalnym szoku.

— A co jeśli to jakiś naciągacz? Gwałciciel? No nie wiem, równie dobrze, może cię okłamywać i być kimś innym.

— On nie kłamie. Spotkaliśmy się już — mówi tak cicho, że ledwo słyszę.

— Co?! — Piszczę z paniką. — Ty oszalałaś!

— Diana, proszę cię. To porządny facet. W ogóle mieszka pod Rzeszowem, więc nie znowuż tak daleko i okazało się, że mamy wspólnych znajomych. Nie masz czym się martwić. — Uśmiecha się delikatnie.

— Oj Angela, Angela. Co ja z tobą mam. — Wzdycham zrezygnowana.

— Mam nadzieję, że kiedyś go poznasz.

— A ja mam nadzieję, że okaże się tym, za kogo go bierzesz i jest tego wart. — Posyłam jej delikatny uśmiech. — Cieszę się, że kogoś poznałaś. Może nie pochwalam tego, w jaki sposób nawiązaliście kontakt, ale życzę ci, by wam się udało.

— Dziękuje. To wiele dla mnie znaczy, naprawdę.

— Dobra.– Unoszę szklankę z piwem. — W takim razie za nas i nasze udane związki. — Stukamy się szkłem i zabieramy za jedzenie pizzy.

Jestem w szoku po tym, co zaserwowała mi przyjaciółka, jednak w doskonałych humorach spędzamy resztę wieczoru.

Rozdział 6

Marek

Diana wyszła na miasto z Angeliką, ale nie martwię się o nią. Potrafią o siebie zadbać. Są jak siostry. Martwi mnie jedynie ta „długa historia”, jak to nazwała moja dziewczyna. To znaczy, że coś poszło nie tak. Nigdy nie idzie spać w ciągu dnia i to sprawia, że się denerwuję, ale nie zrobię nic z takiej odległości. Muszę być cierpliwy i poczekać, aż sama mi powie. Oficjalnie rozpoczęliśmy weekend. Wyspani ugotowaliśmy wspólnymi siłami zupę oraz ziemniaki. Do tego odgrzewane kotlety i surówka z ogórka. Nie jestem master chefem, ale wyszło nam całkiem w porządku. Każdy z nas miał w to wkład i w końcu można było zjeść, coś normalnego i na spokojnie, a nie w ciągłym biegu. Mój towarzysz jednak jest nie w sosie. Burczy pod nosem i klnie jak szewc. Mam dość takiego zachowania, więc wybieram się na krótki spacer.

Na parkingu aż roi się od ciężarówek. Każda z nich przewozi kierowców różnych narodowości. Nie obyło się bez spotkania Polaków, którzy mieli już nieźle w czubie. Okazali się jednak bardzo miłymi towarzyszami, z którymi zostałem nieco dłużej.

— Długo już jeździsz? — zadaje pytanie jeden z nich, robiąc i dla mnie drinka.

— Dopiero zacząłem. To mój pierwszy wyjazd — odpowiadam szczerze.

— Słyszeliście? — Drze się, podając mi drinka. — Mamy nowego na pokładzie. Twoje zdrowie i bylebyś nie zwariował. — Unoszą szklanki z napojami, zaśmiewając się.

— Dzięki, panowie — mówię, upijając łyk. Drink jest mocny, ale nie przeszkadza mi to. Zjadłem obiad, więc nie grozi mi szybkie upicie się, a przynajmniej mam taką nadzieję.

— To jak ci się podoba, co? — Mój nowy kolega dosiada się obok.

— Podoba, tylko mojej dziewczynie mniej, ale chyba z czasem jest lepiej.– Wzruszam ramionami.

— To tak jak każdej. Bo rozłąka, bo jak to tak daleko. Ale potem będzie widzieć pieniądze i zmieni szybko zdanie.

— Mam taką nadzieję. Nie wiążę się z tym zawodem przecież na stałe.

— Oj, kolego uwierz mi, tak łatwo nie jest rzucić to w pizdu.

— Daj spokój. Kilka lat i kończę z tym. Uzbieram pieniądze, ustawię się w życiu i skończę z tym — odpowiadam, jakby to było oczywiste i proste.

— Każdy z nas tak mówił na początku swojej kariery. Później zmienią ci się tylko firmy. — Upija łyk, więc robię to samo.

— Serio? Aż tak to uzależnia?

— Serio. I choć nie osiągniesz tym wielkoludem jakiś wielkich prędkości, przyzwyczaisz się. Ten zawód rozleniwia, zobaczysz.

Wzdycham, zastanawiając się jak to będzie w przyszłości. Wiem jedno, nie chcę tu spędzić całego życia. Chcę zapewnić nam lepszy byt i na tym koniec. Choćby się waliło i paliło, nie chcę spędzić tutaj więcej czasu niż to konieczne. Z takim mocnym postanowieniem, zaczyna się moja kariera kierowcy międzynarodowego. I oby mi się to udało.

Siedzimy jeszcze długo na parkingu, rozmawiając o życiu, kobietach, pracy. Każdy z nich zostawił w Polsce dziewczynę, czy żonę. Nie jest łatwo, ale zaakceptowali taki tryb życia i nie mogą się na niego skarżyć.

Gdy wybija północ, wlekę do swojej kabiny. Jestem już nieźle wstawiony. Na weekendzie wódka leje się strumieniami, by zagłuszyć wszystko: samotność, smutek, żal. Tak przynajmniej szybciej czas zleci, a nocą nie będzie szansy na zbytnie rozmyślanie o swoim życiu. To smutne, jednak prawdziwe. Właśnie będąc w swojej pierwszej trasie, na samym jej początku doświadczyłem tego uczucia. Tęsknię za Dianą.

Leżę na górnym łóżku, patrząc przez szyberdach. Noc jest gorąca, a mój współtowarzysz ani myśli odpalić samochód, choć na chwilę, by zchłodzić kabinę. Wydycham ciężkie powietrze i zastanawiam się, dlaczego musiałem trafić na takiego starego pierdziela, który jest zgryźliwy. I jeśli w tygodniu mi to nie przeszkadzało przez natłok obowiązków, tak teraz drażni mnie to okrutnie. Czyżby chłopaki mieli rację? Czy ja kiedyś też taki będę? Dożyję pięćdziesiątki, ba może nawet sześćdziesiątki, będę jeździł i młodym uprzykrzał życie? Na samą myśl robi mi się niedobrze. Ewentualnie to wina wypitego alkoholu. Gorące powietrze wcale nie pomaga na ten chwilowy stan. Zamykam oczy i staram się przestać myśleć. Jednak moje myśli żyją w tym momencie własnym życiem. Co robi moja kobieta? Czy jest bezpieczna? Postanawiam napisać do niej. Może już wróciła. Może ma ochotę na rozmowę.

JA: Cześć skarbie;* i jak wieczór z Angelą?

Czekam piętnaście minut, aż zaczynam przysypiać, a odpowiedzi nie ma. Czyżby poszła spać? A może coś się stało? Czarne myśli zaczynają nawiedzać moją głowę i żałuję, że nie wypiłem więcej, by film urwał mi się od razu po wejściu do łóżka. To cholernie niesprawiedliwe.

Z krótkiej drzemki wyrywa mnie wibracja telefonu. Podnoszę sennie powiekę, ale widząc na ekranie imię mojej kobiety, momentalnie trzeźwieję.

DIANA: Wszystko w porządku, właśnie wróciłam do domu i idę spać. Odezwę się jutro. Kocham;*

JA: Spij słodko:* Kocham:*

Jest prawie druga w nocy, ale rano będzie czas na rozmowę. Teraz w końcu spokojny, mogę odpłynąć do krainy Morfeusza. Choć z pewnością nie będzie to zbyt długi sen. Za parę godzin wzejdzie słońce, a to już tylko kwestia czasu, kiedy mnie obudzi.

Rozdział 7

Diana

Rozpoczyna się piąty tydzień bez Marka i jestem na skraju załamania nerwowego. Wszystko mnie wkurza, choć powinnam się cieszyć, że za tydzień będzie już ze mną. Właśnie. Tydzień. Odległy, daleki tydzień. Wkurza mnie sama myśl, że jeszcze tak długo. Choć z drugiej strony, dużo więcej za nami. Warczę cicho, wkładając przez głowę koszulkę, gdy słyszę, jak materiał gdzieś się drze. Niepewnie ściągam wcześniej ubraną koszulkę i od razu rzuca mi się w oczy wielka dziura. Szlag! Co się na mnie dziś uwzięło? Robię kulkę z koszulki i ciskam nią w kąt pokoju, gdzie stoi kosz na śmieci. Koniec. Nie ma sentymentów. Jestem zła i głodna, a za oknem zimno i pada deszcz. Nie przypomina to wakacyjnego miesiąca, raczej jesienny, co działa na mnie dodatkowo jak płachta na byka. Wyciągam z szafy sweterek, w którym chodzę raczej zimą, ale nie dbam o to. Wciągam go przez głowę. Z radością stwierdzam, że udaje mi się nie wyrządzić żadnych szkód i zbiegam na dół, by przygotować sobie śniadanie. Robię kawę i śniadanie. Pierwszy łyk kawy oraz gryz kanapki, sprawiają, że trochę wraca mi humor, choć nadal jestem nerwowa. Sprzątam szybko i wychodzę z domu, w sam raz gdy podjeżdża Angela.

— Skąd tyś auto wytrzasnęła? — pytam, rozglądając się po wnętrzu golfa.

— A pożyczyłam od mamy. Jest na zwolnieniu, bo grypę złapała, to korzystam, póki mogę. — Wzrusza ramionami. Samochód ma w automacie, a dla niej to jak los na loterii. Nie musi męczyć się ze zmianą biegów, tylko płynnie się przemieszcza. Ja uwielbiam samochody z drążkiem zmiany biegów, choć często mi gasną, gdy ruszam. Nie zamieniłabym na nic innego.

— Doceniam, że o mnie pomyślałaś. — Uśmiecham się.

— Cieszę się, moja droga. A teraz do pracy. Hej ho, hej ho. — Śpiewa sobie, jakby była jednym z krasnali w Królewnie Śnieżce. Unoszę brwi patrząc na nią.

— Tobie to dziś gorzej?

— Nie, to ty jesteś w złym humorze. — Wystawia mi język. Nie mogę dłużej się gniewać i wybucham śmiechem. Może ma rację.

— Sorry, po prostu wszystko mnie dobija. — Opieram głowę o szybę i spoglądam na mijane obiekty.

— Ale przecież za tydzień wraca. Powinnaś się cieszyć. — Mruga do mnie z uśmiechem.

— I się cieszę, a jednocześnie się wkurzam, bo to tak daleko. — Wzdycham.

— Głupia jesteś. Przestań lamentować i do roboty, to szybciej ci zleci. — Pogania mnie, gdy jesteśmy już na miejscu.

— Może i racja. Zaczynamy od kawy? —

— Jeszcze pytasz? — Burczy, otwierając pracownię krawiecką.

Od razu kieruję się do czajnika. Wsypuję kawę do kubka dla Angeli i zalewam wrzątkiem. Przyjaciółce dodaję mleko i cukier, sobie robię herbatę owocową. Na drugą kawę przyjdzie czas w południe. Do otwarcia mamy jeszcze piętnaście minut, więc spokojnie pijemy sobie nasze napoje, gdy drzwi z impetem się otwierają i staje w nich szykowna blondynka. Spoglądam na Angelę z miną „znowu nie zamknęłaś drzwi”, na co ona wzrusza ramionami, dając mi znak, żebym się tym zajęła. Mam ochotę ją zamordować, jednak odkładam kubek i z uśmiechem odwracam się do klientki.

— Dzień dobry, w czym mogę pani pomóc?

— Dzień dobry. Pani kochana, niech mnie pani poratuje. Wysiadając z samochodu, usłyszałam tylko dźwięk dartego materiału. Niech pani tylko spojrzy. — Odwraca się tyłem i ściąga płaszcz, którym była obwiązana w pasie. Moim oczom ukazuje się duże rozdarcie na szwie spodni.

— Dzisiaj to chyba jakieś fatum, bo mnie też dopadło, więc tym bardziej pani pomogę. — Uśmiecham się szczerze do kobiety, która z ulgą wzdycha. — Zapraszam do przymierzalni. Proszę się rozebrać i pozostać tam. Gdy skończę, oddam pani spodnie. — Nie chcę wprawiać ją w jeszcze większe zakłopotanie. Czekam cierpliwie, aż je ściągnie, po czym podaje mi je przez szparę w zasłonie. Zakładam czerwoną nitkę na maszynę do szycia i zabieram się do pracy. Po kilku chwilach, po rozdarciu nie ma ani śladu. Wstaję i wsuwam spodnie przez zasłonkę.

— Dziękuję — mówi klientka, gdy już ubrana stoi przy kontuarze zapinając płaszcz. — Uratowała mi pani życie. Ile płacę?

— Pięć złotych — mówię, zapisując w kajecie usługę, a następnie wybijam paragon.

— Dziękuję i na pewno będę polecać waszą pracownię innym. — Zostawia banknot dziesięciozłotowy oraz wizytówkę i nim zdążę się odezwać i wydać resztę, znika tak szybko jak się pojawiła.

— Ty mi wytłumaczysz, co to było? — pytam, pokazując Angeli pieniądze.

— Z mojej obserwacji wynika, że to wzięta pani prawnik była. — Mruga do mnie, podając mi kartonik.

Śmiejemy się z całej sytuacji i w lepszym humorze rozpoczynam dzień. A ruch jest ogromny. Od skracania, po poprawki po innych krawcowych. Choć pracy jest sporo, czas wlecze się nieubłaganie. Chciałabym już skończyć na dziś i udać się do domu, ale nie ma nawet czternastej.

— Idę do cukierni — mówię, gdy kończę skracać spodnie. — Wziąć ci coś?

— Może być pączek. — Uśmiecha się koleżanka, która właśnie zabrała się za układanie ubrań do poprawek.

— Będę za chwilę. — Chwytam parasol i znikam za drzwiami. Cukiernię mamy dosłownie pod nosem, po drugiej stronie ulicy. To trochę niebezpieczne mieć takie specjały tak blisko, jednak tym będę się martwić później.

Gdy wracam, Angelika właśnie przyjmuje klientkę, więc udaję się na zaplecze, gdzie rozkładam mokry parasol i przygotowuję nam ucztę.

— Wow, a ty wojsko chcesz wyżywić?

No cóż, może cztery pączki, dwie drożdżówki z serem i jeden kołacz to dużo, ale jak nie teraz to zjem w domu.

— Nie. Po prostu nie mogłam się zdecydować, na co mam ochotę, to wzięłam wszystko. Wiesz przecież, jakie mają tam cuda. — Szczerzę zęby w uśmiechu.

— Czy ty chcesz mi coś powiedzieć? — Spogląda sugestywnie to na mój brzuch, to na moją twarz. Na co blednę momentalnie.

— Chyba oszalałaś! Jakbym niby miała taki stan osiągnąć, jak Marka nie ma? — Pukam się w czoło, kręcąc z niedowierzaniem głową.

— Pięć tygodni go nie ma. A przecież mogłaś nie zauważyć. — Wzrusza ramionami i wgryza się w pączka.

— Miałam okres tydzień temu, a wiatropylna nie jestem, tym bardziej na odległość. — Siadam na krześle obok i biorę się za kołacza.

— No skoro tak mówisz. — Wystawi mi język.

— Kiedyś będziesz ciocią, ale jeszcze nie dziś. — Uśmiecham się na samą myśl. Taki mały Marek? Czemu nie.

Rozdział 8

Marek

W ostatnim tygodniu Bronkowi zaczęło odbijać jeszcze bardziej. Czepiał się o wszystko. Za zimno, za gorąco, za szybko, za wolno. Już niekiedy miałem ochotę mu coś powiedzieć, ale powstrzymywałem się, bojąc się, że zaważy to na moim stażu. Ze stoickim spokojem, znosiłem jego okropny nastrój, co powinno być nagrodzone jakimś Noblem czy coś.

— Wyprzedzisz go dzisiaj? — Warczy na mnie, gdy toczymy się za cysterną siedemdziesiąt na godzinę, pod górkę.

— A widziałeś zakaz wyprzedzania dla ciężarówek i fotoradar? Poza tym pod górkę dużo szybciej byśmy nie najechali. — Odcinam się, będąc u kresu wytrzymałości.

— A czy musisz być taką pizdą? Włączasz kierunek i wyprzedzasz. Co się przejmować znakami. — Prycha, wgryzając się w kanapkę.

— Może ty się nie przejmujesz, ja jeżdżę przepisowo i nic ci do tego. Jak ci nie pasuje, idź spać, albo wysiądź.

— Dobrze, że ta trasa się kończy, bo nie wytrzymałbym z tobą ani chwili dłużej.

— No tak ty, ze mną. Bo ty toś święty jest. — Przewracam oczami, ale nie mam ochoty na kłótnię o pierdoły.

— Nie bądź taki hej do przodu, bo ci z tyłu braknie — mówi z braku lepszego tekstu. Skupiam się na drodze i nie reaguję na głupie teksty, czy zaczepki swojego kolegi.

Droga dłuży się niemiłosiernie. Włączam radio i staram się skupić na śpiewaniu w głowie piosenek, a nie na durnych słowach Bronka, który ewidentnie chce mnie wyprowadzić z równowagi. Stając na krótką przerwę, wybieram numer do Diany i czekam na połączenie. Już mam się rozłączyć, gdy odbiera zdyszana.

— Kotek — mówi, a ja słyszę w jej głosie uśmiech.

— No cześć. Co tam?

— Dobrze jest. Właśnie zamykamy pracownię i wolne.

— Zazdroszczę, ja jeszcze trzy dni z tym gburem.

— Aż tak źle? Po ostatnich akcjach nic mu nie przeszło?

— Nawet gorzej niż było. A ten tydzień jakaś palma mu odbiła i ni cholery nie możemy się dogadać.

— Przykro mi, ale w poniedziałek będziesz już w domu. Nie mogę się doczekać — mówi podekscytowana.

— Ja również. I kilka dni tylko dla siebie. — Uśmiecham się na samą myśl, co mam zamiar wtedy robić z moją kobietą.

— Miejmy nadzieję, że tak właśnie będzie. — Milknie, by po chwili dodać: — Wy już koniec na dzisiaj?

— Nie. Jeszcze sto kilometrów do rozładunku i jutro zrzutka o szóstej rano. — Przewracam oczami na samą myśl.

— I pakowanie i do domu — mówi śpiewnie. Cieszę się, że humor jej wrócił, bo ostatnio była przygaszona i małomówna. Uśmiecham się.

— Dokładnie. A ty co masz w planie na weekend?

— Nie wiem, pewnie spędzę go w domu, przed telewizorem. Angela ma randkę.

— Ona? Znalazła w końcu księcia na białym koniu? — Żartuję, na co Diana wybucha śmiechem.

— No jak widzisz, czasem się zdarzy, ciekawe na jak długo. — Piszczy, pewnie Angela jest gdzieś blisko i dała jej kuksańca, jak mają w zwyczaju.

— Podsłuchuje, bezczelnie? — dopytuję Diany, by mieć pewność.

— Jasne, że tak. To wścibskie babsko, nie przeżyje, jak czegoś nie podsłucha. — Śmieje się bombardowana przez przyjaciółkę. — Angel przestań no! Żartowałam. Marek powiedź jej, że żartowałam — mówi, krztusząc się ze śmiechu.

— Andzia zostaw moją kobietę. — Wprost nie cierpi, jak się tak do niej mówi.

— Jesteście okropni — słyszę, jak krzyczy, na co wybucham śmiechem.

— Dziękuję mój rycerzu za ratunek — mówi już do mnie Diana. — A teraz uciekam. Angela chce się wybrać po sukienkę na tę ważną okazję, więc sam rozumiesz.

— Ta, jasne. Bawcie się dobrze. Odezwę się jutro.

— Okejka. Kocham cię, pa — mówi z czułością, a moje serce momentalnie topnieje.

— I ja ciebie kocham — odwzajemniam tym samym i wciskam czerwoną słuchawkę.

Zajmuję swoje miejsce teraz jako pasażer. Zabieram się za zjedzenie kilku krakersów. Odliczam już godziny do spotkania z Dianą, a uśmiech nie schodzi mi z twarzy. To półtora miesiąca było niejako sprawdzianem. Cholernie ciężkim nie tylko przez mojego jakże „uroczego” kolegę, ale i przez tęsknotę, która była przytłaczająca. Na szczęście już tylko godziny dzielą mnie od powrotu do domu. Powrotu do niej, do Diany. No i do swojego dużego łóżka. Szczerzę się sam do siebie na myśl, co będziemy robić z Dianą po moim przyjeździe.

Rozdział 9

Diana

Musisz kupić sobie coś ładnego — mówi moja przyjaciółka, pokazując mi sterty ciuchów.

— No nie wiem, po co — przewracam oczami, na co spotykam się ze sceptyczną miną Angeliki.

— Jak to na co? Wystrój się dla niego. Pokaż mu, że byłaś grzeczną dziewczynką, no i wiesz. — Porusza dwuznacznie brwiami, po czym wraca do przeglądania ubrań wiszących na wieszakach. Ściąga jedną bluzkę i przykłada do siebie, czekając na moją odpowiedź.

— Angel w twoich ustach brzmi to okropnie. — Oburzam się. — Zbyt jaskrawa. — Wzruszam ramionami, gdy rzuca mi piorunujące spojrzenie.

— Jasne. Mów, co chcesz, ale na twoim miejscu tak bym właśnie zrobiła. Ubrała się seksownie i zaciągnęła mojego mężczyznę do łóżka, ale jak uważasz. — Kolejna propozycja, to czerwona krótka sukienka, którą przykłada znów do siebie.

— Za krótka! — Wyrokuję.

— No i o to chodzi. — Puszcza mi oczko. — Biorę.

— To, co proponujesz? — pytam mimo woli, zmieniając temat. Przyjaciółka jest ekspertką i od ubrań i od facetów. Przebiera w nich niczym teraz w ciuchach, tłumacząc się, że nie trafiła jeszcze na tego jedynego, więc na moje pytanie rozjaśnia się i podaje mi czerwoną sukienkę.

— Potrzymaj, zaraz znajdę i dla ciebie cacko. — Jest pewna siebie, ale ze mną nie jest łatwo, ciuch musi mieć to coś, żeby przekonać mnie do siebie. A po kilku porażkach, wiem, że to będzie ciężki dzień. I na co mi to było?

Po dwóch godzinach chodzenia, nogi wchodzą mi tam, gdzie nie powinny. Czuję, że od koturn, na które uparła się Angelika, bym wyglądała w końcu na kobietę, robią mi się bąble na nogach. Obładowane siatami z ubraniami, butami, kosmetykami czy dodatkami wchodzimy w końcu do kawiarni. Udało mi się kupić sukienkę i dopasowaną bieliznę, a także kilka kosmetyków, które akurat mi się kończyły. Zapach kawy to coś, co jest w stanie postawić mnie na nogi, ale w obecnym stanie, boję się tego. Zajmuję stolik, a moja żywiołowa koleżanka, pędzi złożyć zamówienie. Niby mówiła, że nie interesuje jej barista, ale jakoś tak dłużej schodzi jej przy ladzie, gdy z nim flirtuje. Chociaż tutaj przynoszą kawę do stolika, czeka cierpliwie, aż miły pan skończy robić nasze zamówienie. Śmieję się cichutko, ale udaję zainteresowanie telefonem. Marek nic się nie odzywał, ale przecież mówił, że zadzwoni jutro. Nadal nie mogę przywyknąć, że nie piszemy ze sobą tyle ile dawniej, będąc na lekcjach w szkole. Szkoła. Jaki to odległy termin. Przenoszę się do jednej z takich lekcji.


Dzisiaj na lekcji zajmiemy się bryłami obrotowymi. Świetnie mój ulubiony temat. Bazgrzę w zeszycie równanie, które zapisuje na tablicy nauczyciel, choć myślami jestem daleko. Niech mi ktoś wyjaśni po cholerę mi to? Rozumiem, że w krawiectwie ważne jest obliczanie, ale szczerzę tego nienawidzę. Telefon w moim piórniku rozświetla się, a ja z ciekawości klikam ikonkę z wiadomościami.

MAREK: U ciebie też takie nudy? My np. omawiamy sobie, jak wygląda pszczoła. Fajnie, nie? Jak w podstawówce.

Uśmiecham się do telefonu. Sprawdzam, czy nauczyciel nie widzi, ale zajęty jest odpytywaniem przy tablicy. Wyciągam więc telefon, by schować go pod stolik i wystukać wiadomość do Marka.

JA: Też. Obliczamy jakieś sześciany, coś takiego. Powiesz mi na, co to komu? A pszczółki pożyteczne owady.

Marek: Tak, ale omawiane, jak w podstawówce, a jestem w szkole średniej. A z matmy akurat fajny temat.

JA: A pomożesz mi z nimi?

Marek: Z największą przyjemnością.

— Diana, zapraszam do tablicy. — Głos nauczyciela przerwał mi wtedy tak miłą pogawędkę.


Z rozmyślań wyrywa mnie przyjaciółka, która stawia przede mną kubek parującej czarnej kawy.

— I jak było? — Patrzę na nią wymownie, na co przybiera czerwony kolor na buzi.

— Całkiem miły pan. — Uśmiecha się szeroko i macha do mężczyzny, z którym chwilę wcześniej rozmawiała. Dopiero po tym zajmuje swoje krzesło.

— Nie wątpię, tylko, że ty masz już swojego miłego pana. — Przypominam jej.

— A po co się ograniczać. — Mruga mi okiem. — Żartowałam — dodaje, gdy widzi moją przerażoną minę. — Po prostu, zrobiłam wszystko, by dostać zniżkę. Sporo dziś wydałyśmy, więc bądź wdzięczna.– Śmiejemy się, bo czasami spoufalanie się Angeli wychodzi nam na plus.

— Wariatka. — Mruczę. — To, gdzie się wybieracie? — Spoglądam na nią.

— Do kina. — Przewraca oczami. — Ale później zaproponował kolację, więc wiesz, mam ambitne plany, co do śniadania. — Mruga do mnie okiem, na co wybucham śmiechem.

— Jesteś okropna. — Pokazuję jej język.

— Ja? Okropna? Proszę cię, nie bądź taka święta. — Burczy, a moje policzki od razu zmieniają barwę na bardziej czerwoną. Tym razem Angela się śmieje.

— Dzięki, wiesz jak przynieść mi trochę wstydu. — Omiatam wzrokiem kawiarnię, w której kilka par oczu zwróconych jest w naszą stronę. Szepcą coś między sobą, a mój mózg układa, co do tych szeptów swoją bajkę.

— Nie przesadzaj. Seks jest tematem tabu, ale bez przesady, każdy to robi. — Wzrusza ramionami, gdy jakaś starsza babcia, patrzy na nas spod oka. — Poza tym, nie przyznałam ci się, ale już się z nim widziałam kolejny raz i do niczego nie doszło.

— No nie podejrzewałam cię nawet o to — mówię, upijając łyk ciepłego napoju.

— Chociaż tyle. Ale muszę przyznać, że niczego sobie, więc kto wie.

— Ktoś tu się chyba zauroczył. Koniecznie musisz mi wszystko opowiedzieć.

— Na pewno, wszystko? — Podkreśla ostatnie słowo. Co ja z nią mam. Wywracam oczami.

— Dobra, bez takich szczegółów. Czyli mówisz, że to może być ten jedyny?

— Książę na białym koniu? Na razie ciężko mi ocenić, ale kto wie, kto wie.

— To się cieszę. Tylko jeśli coś by się działo, daj mi znać.

— Dam na pewno. Poza tym nie opuszczam naszego województwa. Ma przyjechać tutaj i wynajął hotel, więc myślę, że wielka noc jest przed nami.

— Który hotel?

— Lord. — Uśmiecha się szeroko.

— Wow. Lord to przecież pięć gwiazdek! — Patrzę na nią wielkimi oczami.

— Dokładnie. Koleś ma gest, a ja nie zamierzam oponować.

— No nie dziwię się. Dobrze, że wiem, gdzie jesteś w razie wu.

— Nie przesadzaj, będzie cuudniee. — Ostatnie słowo przedłuża, robiąc do tego rozmarzoną minę.

— Mam taką nadzieję.

— Zbieramy się, ale już. — Dopijam kawę, po czym zgarniam swoje zakupy, kierując się do wyjścia.

— Ale sztywniaki z tych ludzi — mówi po kilku chwilach bez gadania.

— To ty paplasz na tematy, które innych gorszą.

— Oj i ty przeciw mnie, Brutusie? — Przewracam oczami na jej przytyk. — To, co wracamy do ciebie i urządzamy sobie wieczór SPA?

— Czemu nie? Marek i tak dzisiaj już nie zadzwoni, rodzice wyszli na jakieś imieniny, to prawie, cała chata nasza.

— Kusisz koleżanko, kusisz. — Mruczy pod nosem, pakując zakupy do golfa.

W domu urządzamy sobie prawdziwy babski wieczorek. Maseczki, malowanie paznokci, a do tego filmy i popcorn. Czy można chcieć czegoś więcej? Może tylko ukochanego faceta u boku, ale babski wieczór też jest jak najbardziej wskazany.

Rozdział 10

Marek

Dzień zjazdu jest najlepszym dniem po tych sześciu tygodniach w trasie, z kolesiem, który mało nie zarobił w twarz przy pożegnaniu. Większość swoich rzeczy zostawiłem w samochodzie, ponieważ od dziś jest oficjalnie mój. Znaczy, dopóki tu pracuję. Ściągnąłem tylko pościel i spakowałem do torby brudne ubrania oraz naczynia do porządnego umycia. Z niewielkim tobołkiem pakuję się do mojej Astry, która dzielnie stała na parkingu firmowym przez kilka tygodni. Perspektywa między dużym a małym samochodem uderza mnie od razu. Tutaj wszystko jest pod ręką i tak nisko się siedzi. Mija chwila, nim się przystosowuję. Od razu wybieram numer Diany, nim zdążę odpalić auto. Odbiera po dwóch sygnałach.

— Kotek! No nareszcie!

— Cześć kochanie. — Witam się. — Właśnie się przepakowałem do auta i wracam do domu. Jeśli nie będzie korków, będę w domu za około godzinę. Ogarnę się i jestem dziś cały twój.

— To świetnie. Ja dopiero kończę za półtorej godzinki pracę, więc się nie spiesz. Już nie mogę się doczekać!

— Ja również. Do zobaczenia za niedługo.

Z radością mknę więcej niż osiemdziesiąt kilometrów na godzinę, choć to teren zabudowany. Jak to auto jedzie — myślę sobie, uśmiechając się szeroko. Zmieniam biegi, coś, czego brakowało mi w dużym samochodzie. Robię rundkę po mieście, by zobaczyć, co zmieniło się w mojej okolicy przez czas mojej nieobecności.

Biorąc pod uwagę piękny wakacyjny dzień, ludzi na rynku jest stosunkowo mało. A może wszyscy są na basenie? Zjeżdżam z rynku i jadę w inne miejsca. Dopiero po około godzinie parkuję samochód pod domem. Na podjeździe nie stoją żadne samochody, więc ojciec pewnie jest w pracy, a Antek gdzieś się szwęda. W domu panuje cisza, co świadczy, o tym że mama albo śpi, albo również jest poza domem. Znajduję kartkę na lodówce od rodzicielki, która mnie rozczula. Że też człowiek potrzebuje takiej długiej rozłąki, by docenić tak drobne gesty.


Marek!

Na kuchence zostawiłam ci rosół. Makaron na talerzu. Podgrzej sobie.

Mama


Pamiętała, że wracam, choć dzwoniłem równo tydzień temu. Uśmiecham się do siebie. Odpalam gaz pod garnkiem i ustawiam na jak najmniejszy, by w tym czasie zdążyć się choć ogolić. Moje włosy są dłuższe o parę centymetrów, ale dzisiaj nie mam na to ani czasu, ani ochoty. Chcę się spotkać z moją kobietą, która już wystarczająco długo na mnie czekała. Przycinam brodę, by zostawić choć trochę zarostu, który lubi Diana i wskakuję pod prysznic. Jak dobrze móc się umyć w końcu w swojej łazience, pod ciepłą i bieżącą wodą. Ubieram czyste ciuchy i kieruję się do kuchni. Nakładam sobie solidną porcję domowego jedzenia i pałaszuję. Łapię się na tym, że choć nie przepadam za rosołem, to ten smakuje wybornie. Chyba czas docenić ciepłe, zdrowe i domowe posiłki.

Zanim przystąpię do rozpakowania swojej torby, biorę do ręki telefon i wysyłam szybkiego SMS-a do Diany:

JA: Widzimy się za dwadzieścia minut?;*

Na odpowiedź nie muszę długo czekać, przychodzi niemal od razu.

DIANA: Jasne. Dokąd się wybierzemy?;>

JA: Może po prostu dziś spotkamy się u ciebie? :)

DIANA: Może być. Czekam!

To wystarcza, bym rozpakował szybko torbę, wrzucił brudne ubrania do kosza na brudną bieliznę, a naczynia rozłożył w zmywarce i w te pędy pognał do Diany. W ogrodzie mamy urywam najpiękniejszą różę i jadę pod dom dziewczyny. Otwiera mi, nim zdążę podejść do drzwi. Rzuca się mi na szyję i przytula mocno do siebie. Odwzajemniam uścisk i wchodzę z nią na rękach do domu. Stawiam ją ostrożnie na ziemi, jednak znów się do mnie przykleja. Śmieję się, ale to cudowne uczucie móc trzymać ją w ramionach. Odsuwam ją na długość rąk i przyglądam się jej. Jej szczupłe ciało odziane jest w niebieską sukienkę w kwiaty, przez co wygląda bardzo kobieco. Podoba mi się to, co widzę. Uśmiecham się szeroko i przyciągam do siebie. Składam na jej ustach powolny, długi pocałunek, chcąc nacieszyć się tą chwilą. W końcu mam ją w swoich ramionach. Po tak długim poście od niej mam ochotę tylko ją dotykać.

— Chodź kociaku do pokoju, bo twój tata jak nas zobaczy, to mnie zabije. — Szepczę do jej ucha.

Spogląda na mnie i uśmiecha się przebiegle.

— Nie wrócili jeszcze z pracy, ale chodźmy. — Bierze mnie za rękę i ciągnie na górę.

— To dla ciebie tak w ogóle — mówię, gdy już jesteśmy w jej pokoju. Wręczam jej kwiatek, który trochę ucierpiał na naszym przywitaniu, ale nadal jest piękny.

— Dziękuję, jest słodki. — Podnosi delikatnie kwiat do nosa i zaciąga się nim. — Tęskniłam za tobą. — Odzywa się, gdy kwiatuszek jest już bezpieczny na biurku. Wskakuje na mnie, więc łapię ją za tyłek, a ona przyciąga moją głowę do swojej. Nasze usta dzielą milimetry. Uśmiecham się szeroko, dając jej buziaka na którego zasłużyła po tak długim nie widzeniu się.

— Też za tobą tęskniłem, zaraz pokażę ci jak bardzo. — Mruczę jej do ucha, idąc ostrożnie w kierunku łóżka. Siadam z nią na posłaniu, a jej zwiewna sukienka unosi się do góry, odsłaniając uda. Wsuwam ręce pod materiał i powoli jeżdżę rękami w górę i w dół. Diana opiera czoło o moje. Wyciągam jedną rękę spod jej sukienki i łapię ją za kark. Przysuwam jej głowę do swojej i całuję namiętnie. Nim się obejrzymy niebieska sukienka wraz z resztą naszych ubrań leży na podłodze. A nasze ręce wędrują po naszych ciałach, by chwilę później spleść się w miłosnym uniesieniu, którego tak długo nam brakowało.

Rozdział 11

Diana

Wprost nie mogę się nacieszyć swoim chłopakiem. Tyle dni rozłąki sprawiły, że mam ochotę przyczepić się do niego i nie opuszczać go ani na moment. Wiem, że przez ten czas narobił sobie spraw do załatwienia, ale chcę się nim nacieszyć, póki mogę, bo za tydzień znów go nie będzie. Na samą myśl mam wszystkiego dość, ale obiecałam, więc nie zamierzam się poddać. Wczorajszy wieczór spędziliśmy w kinie, a później na kolacji. A gdy Marek zaproponował, bym została na noc, nie zwlekałam z podjęciem decyzji. Choć moi rodzice nie byli tym faktem zachwyceni, bo znów, „Co ludzie powiedzą?”, miałam to gdzieś. Najważniejsze było, by móc spędzić jak najwięcej czasu razem. I choć ojciec Marka również nie był tym faktem zachwycony, nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia. Byliśmy dorośli. Tę noc spędzam w ramionach mężczyzny, którego kocham i w końcu udało mi się wyspać. Niestety, obowiązki wzywają i muszę iść do pracy. Nachylam się nad Markiem i składam na jego ustach delikatny pocałunek, by go nie obudzić. Jego silne ręce chwytają mnie za biodra, ciągnąc mnie na siebie. Z piskiem lecę w jego wyciągnięte ramiona, a on zaczyna mnie całować pospiesznie. Oddaję pocałunki z równą zapalczywością, ale wiem, że muszę się otrząsnąć i iść do roboty.

— Spóźnię się do pracy — mówię, odsuwając się delikatnie. W jego oczach smutek jest tak zaraźliwy, że momentalnie mam ochotę dzwonić, do szefowej, że nie mogę przyjść. Jednak dzisiaj mam ostatnie poprawki przy sukni ślubnej i nie mogę tego zrobić przyszłej pannie młodej.

— Widzimy się później? — Muska palcami mój policzek.

— Myślałam, że wychodzisz z chłopakami? — Unoszę brew do góry, choć w środku krzyczę z radości.

— Jutro. Dziś chcę się jeszcze tobą nacieszyć. — Posyła mi swój szeroki uśmiech.

— Czyli randka? — Mruczę. Mam nadzieję, że powie, tak. Będę mieć pretekst, do włożenia tego co kupiłam z Angelą.

— Oczywiście. — Całuje mnie w usta. Odsuwam się z niechęcią, po czym wstaję.

— Muszę lecieć. Do później.

Zostawiam Marka w łóżku, z torebki wygrzebuję czyste ubranie, które pospiesznie zapakowałam poprzedniego wieczoru i kosmetyki. Po szybkiej toalecie zbiegam na dół. Dom pogrążony jest w ciszy. Rodziców Marka pewnie nie ma, a brat śpi w najlepsze. Nie zawracam sobie głowy śniadaniem, kupię coś w ulubionej piekarni.

W salonie od razu rzucam się w wir pracy. Pani Karolina przychodzi o umówionej porze i zabieram się do ostatnich poprawek, których na dobrą sprawę nie ma dużo. Długość sukni jest odpowiednia, muszę tylko zebrać trochę w pasie i będzie idealnie. Od razu biorę się do rzeczy, ponieważ kobieta chce mieć suknię już dziś. Do wesela zostały ostatnie dni. Skromnie przyznaję, że suknia jest boska. W stylu księżniczek, a u góry gorset z cekinami. Sama panna młoda wygląda obłędnie i jestem z siebie dumna. W ciągu godziny poprawki są zakończone. Zadowolona pakuję suknię w biały pokrowiec i wręczam ją szczęśliwej klientce, która wróciła ze swoich sprawunków.

— Jesteś najlepsza. Będę wyglądała niczym księżniczka. — Przytula mnie serdecznie. — Wszystkim będę polecać waszą pracownię.

— Dziękuję. Szczęścia na nowej drodze życia — mówię jeszcze, nim wychodzi.

Piszczę zadowolona, że udało mi się stworzyć cudo, w którym klientka czuje się świetnie i wygląda olśniewająco. Angelika z szefową widząc mój entuzjazm, przyłączają się do tańca szczęścia, który przerywa pojawienie się klienta. Pan patrzy na nas dziwnie, ale z uśmiechem. Wszystkie natychmiast powracamy do wyćwiczonych służbowych uśmiechów, a Angelika przejmuje klienta.

— Jestem z ciebie dumna, Diana. — Szefowa wręcza mi kopertę. — To twoja premia za tak porządną robotę.

— Och… dziękuję. — Uśmiecham się szeroko, będąc pod lekkim zdziwieniem.

— Jeśli chcesz, możesz wziąć w piątek wolne. Należy ci się za te wszystkie nadgodziny.

— Skąd wiesz? — Moje oczy robią się wielkie. Co prawda wiele rzeczy robiłam również w domu, ale tylko Angelika o tym wiedziała. Po prostu chciałam, by suknia dobrze wyglądała, a sama mając dużo wolnego czasu, mogłam się temu poświęcić.

— Mam swoje sposoby. — Mruga do mnie. — Dobra, dziewczyny. Koniec pracy na dziś. Ja tu zostanę na posterunku, a wy możecie dziś godzinę wcześniej wyjść.– Wychodzi z zaplecza, klaszcząc w dłonie.


— To co, randka? — Odzywa się Angelika, gdy idziemy już do domu.

— Na to wygląda — odpowiadam spokojnie, choć w środku czuję przyjemne łaskotanie w dole brzucha.

— Ubierz się we wszystko to, co kupiłyśmy. Padnie z zachwytu. — Angela uśmiecha się szeroko.

— Myślisz, że nie przesadzę? Myślałam albo o jednym, albo o drugim.

— Będzie okej, zobaczysz. Markowi się spodoba. — Przytula mnie, gdyż tutaj nasze drogi się rozdzielają. — Do jutra. I koniecznie wszystko musisz mi opowiedzieć.

— Wszystko?

— Z najdrobniejszymi szczegółami. — Wystawia mi język i idzie w swoją stronę.

— Głupek! — Krzyczę jeszcze za nią.

W głowie mam jednak pewne opory przed takim ubiorem. Jednak im bliżej domu jestem, tym śmielsza się robię. Ciekawe tylko na ile. Zobaczymy w ogóle, co mój chłopak zaplanował.

Podgrzewam sobie obiad, a później biorę prysznic, by powoli przygotowywać się do wieczoru z chłopakiem. Wyciągam z szafy seksowną bieliznę i krótką czarną sukienkę. Przygryzam wargę i mierzę obie te rzeczy krytycznym spojrzeniem. Może jednak będzie to dobry wybór. Uśmiecham się szeroko i zabieram za dalsze przygotowania.

Rozdział 12

Marek

Z łóżka zwlokłem się grubo po dwunastej. Musiałem przysnąć po wyjściu Diany. Ale sen w wygodnym, dużym posłaniu był tym, czego potrzebowałem najbardziej. Rodziców nie ma w domu, więc korzystam z tego, że nie muszę wysłuchiwać tekstu: „ile to można spać”. . Ubieram się niespiesznie i wychodzę, zamykając dom. Mam kilka spraw na mieście, ale po drodze spotykam Piotrka. Rozmowa klei nam się tak dobrze, że po kilkunastu minutach, dołącza do nas Karol, Andrzej i Antek. Wszyscy chcą wiedzieć, jak było. Zasypują mnie mnóstwem pytań, więc wybieramy się do pobliskiego lokalu, by pogadać.

— I jak? Spotkałeś jakieś kobiety? — Andrzej porusza dwuznacznie brwiami i doskonale wiem, co ma na myśli.

— Muszę cię zmartwić, ale nie. Nawet nie było czasu, że tak powiem się rozglądać, bo robota od świtu do nocy, a i też nocami.

— Eee...nuudy! A myślałem, że tyle się dzieje. — Wzdycha teatralnie Piotrek, częstując mnie papierosem. Zazwyczaj nie palę więcej niż kilka okazjonalnych buchów na imprezach, bo Diana tego nie lubi. Biorę szluga i wsuwam go sobie w usta. Odpalam, a pierwsze wrażenie jest dziwne. Niby znajome, a nowe.

— Jesteście niemożliwi. — Śmiejemy się. — Zjadłbym coś. Co wy na to? — Kiwają energicznie głowami.

Zamawiamy obiad, ponieważ pora jest już dość późna. Antek z Andrzejem zamawiają pierogi, a ja z Piotrkiem placka po węgiersku. Dawno nie jadłem tego specjału i na samą myśl ślina napływa mi do ust. Zajmujemy stolik przy stołach do gry w bilarda, więc jasne jest, że w końcu któryś wpada na pomysł, by kupić godzinę gry. Z godziny robi się niemal dwie. Bawimy się dobrze, ciągle żartując i grając przeciwko sobie.

Jest grubo po siedemnastej, gdy orientuję się, że ani nie załatwiłem nic, co miałem w planie, a na dodatek niedługo mam randkę z Dianą.

Koledzy jednak tak, mnie zagadują, że nim się orientuję, dzwoni mój telefon.

— Halo? — Odbieram, nie patrząc na to, kto dzwoni. Opadam na kanapę, bo teraz kolej Piotrka z Antkiem, więc ja odpoczywam, popalając kolejnego już papierosa.

— Gdzie ty jesteś? — Słyszę zdenerwowanie w głosie Diany.

— Jadę. No już jadę.

— Miałeś być godzinę temu.

— Daj mi pół godziny. — Rozłączam się i spoglądam na zegarek. Kurde. Żegnam się z kolegami, obiecując, że jutro mam cały wieczór dla nich. Pędzę Astrą do mojego domu. Szybki prysznic, świeże ubranie i jestem gotowy do wyjścia.

— Synku? — Z kuchni wychyla się mama, gdy próbuję opuścić w pośpiechu dom. Zamykam oczy, wzdychając cicho i odwracam się do niej z uśmiechem.

— Cześć mamuś. — Ściskam ją na przywitanie.

— Chodź, zjesz obiad.

— Mamo chętnie, ale jestem właśnie spóźniony do Diany i już jest wkurzona.

— Oj synku, synku. Nigdy nie możesz się wyrobić na czas. — Kręci głową. Jest zawiedziona, że nie spędzimy tego dnia razem.

— Jutro zjemy razem, obiecuję.

— Trzymaj, to dla Diany i mam nadzieję, że bardzo się na ciebie nie wkurzy. — Podaje mi bukiet kwiatów, które trzymała w ręce z zamiarem włożenia ich do wazonu. Biorę je z wdzięcznością.

— Dziękuję! — Krzyczę na odchodne i czym prędzej wychodzę na zewnątrz.

Wsiadam do samochodu i kieruję się w stronę domu Diany.

Diana otwiera drzwi z wyraźnym grymasem niezadowolenia na twarzy. Nie uchodzi mojej uwadze fakt, że ma na sobie obcisłą sukienkę, w której wygląda wprost obłędnie. Włosy ułożyła w fale, które kaskadą spadają na jej ramiona i plecy. Makijaż ma mocniejszy niż zazwyczaj, ale cholera, podoba mi się to. Jest cudowna i cała moja. Choć zła niczym osa. Jednak wiem, jak ją uszczęśliwić.

— Cześć kotku. Pięknie wyglądasz. — Składam na jej ustach pocałunek.

— Hej. Dziękuję bardzo. — Odzywa się bez żadnych emocji.

— To co? Gotowa?

— Jakbyś nie zauważył, to ty jesteś spóźniony, więc tak, jestem gotowa od prawie dwóch godzin. Straciłam ochotę na wyjście. — Zakłada ręce na piersi, marszcząc czoło.

— Kotek przepraszam, ale po prostu nie zwróciłem uwagi na godzinę.

— Jasne. — Odwraca się do mnie tyłem z zamiarem odejścia, ale łapię ją za rękę i przyciągam do siebie.

— No przestań. Chodź, wyjdziemy gdzieś. — Proszę, przysuwając się bliżej niej.

— Gdzie?

— Niespodzianka. — Całuję jej głowę i biorę za rękę.

Niechętnie idzie za mną, ale widzę, że już jej przechodzi foch na mnie. Jak zobaczy, gdzie idziemy, na pewno zmieni zdanie.

Parkuję pod budynkiem i otwieram Dianie drzwi. Trzymając się za ręce, wchodzimy do lokalu, gdzie panuje spory gwar. Kierujemy się jednak schodami w górę. Prowadzę dziewczynę, do stolika, który zarezerwowałem, wychodząc z chłopakami z budynku, po czym znikam na chwilę. Cóż jest to ten sam stolik, który chwilę wcześniej zajmowałem z chłopakami, ale nie musi tego wiedzieć. Gdy wracam, światło nad stołem bilardowym pali się jasno. Diana rzuca mi ukradkowe spojrzenia, gdy układam trójkąt, a w nim bile.

— Na co masz ochotę? — Zadaję pytanie, dosiadając się do niej.

— Co my tu robimy? — Unosi brew do góry.

— Jak to co, przyszliśmy pograć. — Uśmiecham się.

— Mam sukienkę. Krótką sukienkę — podkreśla. — Jak się nachylę, wszyscy będą widzieć moje majtki. — Nie wiem, czy jest zła, czy po prostu się nabija.

— Daj spokój, nikt nie będzie patrzył. Ewentualnie, możemy udawać, że się nie znasz na tym, i będę cię uczył, osłaniając twoje majtki. — Puszczam do niej oczko.

— Tyle, że ja nie umiem grać Sherlocku. — Wzdycha, podłapując moją grę.

— No to idealnie. A teraz powiedz mi, na co masz ochotę?

— Sok pomarańczowy i frytki z serem — mówi bez zastanowienia.

— Zaraz wrócę i zaczniemy zabawę. — Całuję ją w czoło i znów znikam.

Mimo wcześniejszych oporów wieczór upływa nam na świetnej zabawie. „Uczę” Dianę grać i mimo stale zwiększającej się liczby osób, przy stolikach, przestała się krępować, gdy zapewniłem, że na pewno nic jej nie widać spod sukienki. Diana jest pojętną uczennicą i nawet udaje się jej wygrać, co oboje nas cieszy. Po dzisiejszym dniu spędzonym w tym pomieszczeniu łapię się na tym, że szukam paczki papierosów. Przesiąkłem tym zapachem, ponieważ nie ma zakazu i można tutaj do woli palić.

— O matko, w końcu świeże powietrze — mówi Diana, gdy wychodzimy na dwór.

Wsiadamy do samochodu.

— To co z moją nagrodą? — Dopomina się, gdy suniemy wąskimi uliczkami.

— A jaka to nagroda? — Udaję, że się zastanawiam.

— Już ty dobrze wiesz. — Celuje we mnie palcem.

Zajeżdżam w ustronne miejsce blisko rzeki. Księżyc odbija się w tafli wody.

— Chodź. — Wysiadam z samochodu i okrążam go, by otworzyć Dianie drzwi. Gdy już jest na zewnątrz, wyjmuję koc z bagażnika i idziemy na przód samochodu, gdzie rozkładam na drobnych kamieniach materiał. Siadam i pociągam za rękę dziewczynę. To nasze miejsce, odkąd sięgam pamięcią.

— Co tu robimy? — Zadaje mi pytanie, na co przyciągam ją bliżej siebie.

— Mam kilka pomysłów. — Nachylam się i całuję ją niespiesznie. — Czy mówiłem ci już, że wyglądasz cudownie?

— Może, ale możesz powtarzać to ciągle. — Uśmiecham się szeroko i powoli napieram ciałem na Dianę, a gdy w końcu leży na kocu, zawisam nad nią, tak że centymetry dzielą nasze usta.

— A więc jesteś piękna. — Całuje jej usta. — Mądra. — Składam pocałunek na policzku. — Cholernie seksowna. — Wracam do ust i wpijam się w nie z mocą i pasją. Kobieta wzdycha, oddając pocałunki. Korzystając z tego, że jesteśmy sami, wykorzystuję do maksimum ten wspólny czas. Wszak seks na zgodę jest podobno bardziej niż wskazany.

***

— Do jutra? — Odzywa się Diana, gdy grubo po północy parkujemy na jej podjeździe. Patrzy na mnie wyczekująco.

— Jutro idę się spotkać z chłopakami, ale w piątek będę do twojej dyspozycji.– Przyciągam ją do siebie. Wtulam jej drobne ciało w swoje i trwam tak w uścisku przez kilka chwil. Gdy się odsuwa, poprawiam jeszcze jej włosy, które są we wszystkie strony.

— No dobra — mówi, choć wiem, że to nie będzie dla niej łatwe, po tak długiej rozłące, ale obiecałem też kolegom, że się spotkamy, a słowa dotrzymać trzeba. Choć dziś się widzieliśmy, jest sporo tematów, których jeszcze nie obgadaliśmy. — Dobranoc.

— Spij słodko. I kocham cię, wiesz? — mówię z ustami tuż przy jej. Muskam palcami jej policzek. Uśmiecha się szeroko.

— Ja ciebie też kocham, wariacie. — odwzajemnia pocałunek i wychodzi z samochodu. Czekam, aż bezpiecznie dotrze do domu, po czym odjeżdżam.

Rozdział 13

Diana

Tydzień wolnego Marka upływa w zastraszającym tempie. Dzieli czas na nasze spotkania i na wieczory z kolegami, które spędzam samotnie, rozmyślając o naszej przyszłości. Nie wiem, jak to dalej będzie. Wiadomo, teraz jest najtrudniej, ale czy tak samo będzie po kilku latach? Mam nadzieję, że jednak zmieni zdanie, że znajdzie coś na miejscu.

Wychodzę spod prysznica, okręcając się puchatym ręcznikiem. Zmierzam w kierunku swojej sypialni, gdy z dołu słyszę głos mamy:

— Diana! Zejdź na moment.

— Zaraz przyjdę! — Odkrzykuję.

W sypialni wkładam bieliznę, a na to swój ulubiony szary dres. Mokre po myciu włosy związuję w niedbały kok na czubku głowy, przez co rano, gdy wyschną, będą pięknie skręcone. Schodzę na dół, gdzie mama czeka na mnie w kuchni, z kubkiem herbaty. Wręcza mi jeden i gestem wskazuje, żebym usiadła przy małym, okrągłym stole.

— Co tam? — Odzywam się, upijając łyk gorącego, owocowego napoju.

— Mam do ciebie prośbę. Ciotka Jola dzwoniła. Nie uszyłabyś Martynie sukni ślubnej? — Przygryza dolną wargę, czekając na moją odpowiedz. Unoszę do góry brwi. Już mi się to nie podoba.

— I pewnie za darmo? W ramach „prezentu” — kreślę w powietrzu znak cudzysłowu.

— No… — Mama z zakłopotaniem patrzy na kubek, który obraca w swoich dłoniach. — Myślę, że ci zapłaci. Wiesz jaka ciotka jest, ale na pewno coś ci da.

— Jasne. Będę za swoje kupować materiały, pierdółki, a jak przyjdzie co do czego, da mi kawę, albo czekoladki i tyle mojego. Przykro mi, ale nie. Nie zgodzę się na coś takiego. — Przymykam oczy. Wiedziałam! Ciągle to samo.

— Diana, kochanie. Proszę. Wiesz, jak będą potem w rodzinie gadać. — W jej oczach widzę smutek, który mam nadzieję, nie przerodzi się w łzy, bo wtedy chyba mnie trafi.

— Nie obchodzi mnie to. Zarabiam ledwo co w zakładzie, odkładam ile się da, żeby móc zamieszkać w końcu z Markiem i te pieniądze mam przeznaczyć na sukienkę Martyny? Nie, naprawdę mamo nie.

— Ja ci zapłacę — mówi, chwytając się ostatniej deski ratunku.

— Nie ma nawet takiej mowy. Od ciebie nie przyjmę ani grosza. To ani twoje wesele, ani twoja córka. Nie możesz ciągle za wszystko im płacić. Zarabiają grube pieniądze na swoim biznesie, a szkoda im na cokolwiek.

— Diana, to nie tak. — Wzdycha sfrustrowana.

— No jak nie. Zarabiają dobrze, stać ich na wszystko, a stale pożyczają od ciebie. Idziecie na kawę, kto płaci? Ty. Obiad ciągle u nas robimy. To nie jest fair, mamo. — Chwytam ją za rękę, zmuszając, by spojrzała na mnie. Unosi powoli głowę i patrzy na mnie niepewnie.

— Wiem, ale nie chcę stracić siostry.

— Mamo, ja rozumiem, ale ona na tym żeruje. Wie, że dasz jej na wszystko i wykorzystuje to.

— To co ja mam zrobić? — Rozkłada bezradnie ręce.

— Po prostu powiedź jej, że nie mam czasu zająć się tą suknią i olej wciąganie ciebie w przygotowania, bo za chwilę zapłacisz za całe jej wesele.

— Dobrze, będzie jak chcesz — mamrocze pod nosem, choć wiem, że i tak będzie im pomagać.

Wzdycham zrezygnowana. Muszę porozmawiać z ojcem, bo tak dłużej być nie może.

— Dobranoc — wstaję od stołu. Odkładam szklankę do zlewu.

— Dobranoc córcia.

Wiem, że teraz będzie się bić z myślami i niekoniecznie odbierze to, co powiedziałam, tak jakbym sobie tego życzyła. Ciocia Jola to ciężki temat dla całej naszej rodziny.

Układam się na łóżku, biorąc do ręki stary pamiętnik. Otwieram na wpisie idealnie pasującym do naszej poprzedniej randki, na wspomnienie, której uśmiecham się szeroko.


Marzec 1998

Kochany pamiętniczku,

W szkole totalna nuda. Nauki tyle, że nie wiem, w co mam włożyć ręce. Ale dziś pierwszy dzień wiosny, czyli przez wszystkich upragnione WAGARY! Poszliśmy nad rzekę, do której prowadzi ścieżka osłonięta z każdej strony od zabudowań, więc byliśmy niczym ninja działający w ukryciu. Oczywiście każda paczka siedziała w swoim kręgu, bo choć cała klasa była bardzo zgrana, tak każdy chciał spędzić ten czas w swoim towarzystwie.

Oczywiście siedziałam z Angelą, Izą i Martą, ale w którymś momencie dosiadł się do nas Marek, a po jakimś czasie moje koleżanki zostawiły nas samych pod błahym pretekstem. Z początku peszyłam się, bo mimo, że od pierwszego siedzenia w ławce razem, minęło sporo czasu i rozmów, tak teraz było zupełnie inaczej. Byliśmy sami. Nad rzeką. Nie otaczały nas mury szkoły ani czujne oczy nauczycieli. Było inaczej. Nasza rozmowa jednak od początku się kleiła i gdy zaproponował, byśmy przeszli się kamienistym brzegiem, zgodziłam się!

Ramię w ramię pokonywaliśmy kolejne metry. Woda przyjemnie szumiała, a jego dłoń co jakiś czas dotykała bezwiednie mojej ręki. Och, pamiętniczku! Jakież to było piękne doznanie! I może tylko przypadkowe, ale zapisało się w moich myślach na stałe.

Teraz niestety muszę już kończyć. Czeka mnie masa nauki i zmywanie naczyń. Kara za dzień wagarowicza. Jednak nie zamieniłabym nic w dzisiejszym dniu i wybrała spacer z Markiem niż nudne lekcje w szkole! W końcu miałam dwie matmy, polski i historię-moje największe koszmary.


Od tego momentu to rzeka stanowiła dla nas miejsce spotkań. Tych jawnych, jak i potajemnych. Tych z przyjaciółmi i tymi sam na sam. To było coś. Wsuwam pamiętnik pod poduszkę i chwytam z szafki telefon, ale nie znajduję żadnej wiadomości od Marka. Wpatruję się chwilę w jasny ekran swojego telefonu, bijąc się z myślami. Przygryzam wargę. Pisać, nie pisać. W końcu ciekawość wygrywa.

JA: Cześć;* i jak tam? Już w domu?

Naciskam „wyślij” i odkładam telefon na stolik nocny. Włączam na swoim niewielkim telewizorze pierwszy lepszy kanał i przez chwilę oglądam jakiś dziwny serial. Wyczerpana jednak całym dniem, zasypiam, nim zdąży przyjść jakakolwiek odpowiedź od mojego chłopaka.

Rozdział 14

Marek

— Diana! Diana! — Krzyczę jak wariat z salonu.

— No, co się stało? — Odzywa się, zbiegając po schodach.

— Pomożesz mi?

— W czym? — Rozgląda się po pomieszczeniu, jakby szukała powodu mojego krzyku.

— Pojutrze już jadę, a nie zacząłem się pakować. — Drapię się po karku, trochę zażenowany, że proszę ją o to. Nie chcę dokładać obowiązków mamie, która nie najlepiej się ostatnio czuje.

— No, a jak mam ci pomóc? — Przygląda mi się uważnie.

— Wyprasujesz mi ubrania? — mówię na jednym wdechu, na co ona przewraca oczami.

— A co mam z tobą zrobić? No dawaj. — Wyjmuje deskę do prasowania, a ja w tym czasie znoszę na krzesło stos koszulek. — Matko, co ty całą szafę bierzesz? — Śmieje się ze mnie.

— Nie, lubię po prostu mieć jakiś wybór. — Wystawiam jej język, odgryzając się jak ona czasem. Robi naburmuszoną minę, ale bierze się za pierwszą z koszulek.

Tak naprawdę na tyle tygodni, trzeba mieć się chociaż w co przebrać, szczególnie w upalne dni. Do tego dochodzą koszulki, których nie szkoda, gdy się ubrudzą i takie, które uważam za wyjściowe. A za „wyjście” uznaję z kolei Wielką Podróż w celu uregulowania płatności za parking.

Zostawiam moją dziewczynę ze stertą ubrań i wychodzę do kuchni. Wybieram numer, zamawiając dla nas pizzę. Chociaż tak jej podziękuję za to. Sam robię listę zakupów, bo czeka mnie także i ta przyjemność. Po trzydziestu minutach koszulki są idealnie wyprasowane oraz poskładane. Diana w obawie, że je pomnę, sama pakuje moją torbę podróżną, czym mile mnie zaskakuje. Uśmiecham się, obserwując ją z przejścia między kuchnią a salonem.

— Jesteś aniołem. — Odzywam się, zachodząc ją od tyłu. Przytulam ją do siebie.

— No raczej. — Mruczy, odwracając się w moich ramionach. Zakłada ręce na moją szyje. Nosy stykają się ze sobą. Jej oddech łaskocze moje usta. — To co będzie moją nagrodą? — Przygryza wargę, uśmiechając się szeroko.

— Zamówiłem kolację. — Wiem, że nie o to jej chodziło, ale lubię się z nią droczyć.

— Serio? — Marudzi. — Tylko tyle? Liczyłam na coś więcej. — Wzdycha teatralnie i odsuwa się ode mnie. Zabiera się za składanie deski do prasowania oraz żelazka. Śmieję się. Chcę do niej podejść, ale w tym samym momencie rozlega się dzwonek do drzwi. Co za wyczucie czasu. Wzdycham. Idę otworzyć, a po chwili wracam z gorącym pudełkiem.

— Zaraz wrócę — mówi Diana, wychodząc z pomieszczenia. Nie tracąc ani chwili wybiegam za nią. Przynoszę do salonu Coca-colę i dwie szklanki, które ustawiam na stoliku kawowym. Zapalam również świeczki. Włączam tv i siadam na kanapie w oczekiwaniu na Dianę.

Wchodzi do salonu. Gdy spogląda w moim kierunku, szczerzę zęby w uśmiechu.

— Czy takie podziękowanie jest lepsze? — Mrugam do niej.

— To się okaże. — Siada obok mnie. Napełniam szklanki piciem i podaję jedną Dianie. Jemy w ciszy, oglądając jakiś serial.

Po posiłku przytulam się do swojej dziewczyny. Kreślę malutkie kółeczka na jej ramieniu. Diana podłapuje sugestię. Jednym płynnym ruchem znajduje się na moich kolanach. Wsuwa palce w moje włosy, zbliżając twarz do mojej. Zaczyna niespiesznie mnie całować. Podoba mi się to. Przejmuję inicjatywę. Chwytam ją za pośladki, wstając z kanapy. Cały czas się całując, zmierzamy do mojego pokoju. Czas okazać mojej kobiecie wdzięczność.

Rozdział 15

Diana

I znów to samo. Zostałam sama. Łzy zbierają w moich oczach. Od wczorajszego wieczoru nic innego nie robię. Nie mogę sobie znaleźć miejsca. Wszystko mnie denerwuje. Wyżywam się na każdym meblu w pokoju, na każdej napotkanej osobie. Boli mnie to, jednak nie mogę nad tym zapanować. Czuję się pusta i smutna.

— Diana? Idziemy z Arkiem na piwo. Idziesz z nami?

— Jasne, jak piąte koło u wozu. Z przyjemnością. — Pluję jadem i na przyjaciółkę.

— Nie będziesz. To tylko piwo po pracy nie randka. No chodź. Humor ci się poprawi.

— Albo zepsuje do końca — mruczę pod nosem. — Nie idę.

— Diana, do piernika. No zgódź się. — Tupie nogą, przerywając szycie.

— Dobra, już dobra.

— Tak. — Wyrzuca pięść w górę w geście zwycięstwa. Przewracam oczami i zabieram się za swoje obowiązki.

Sezon wesel w pełni, a każda kobieta pragnie mieć idealną kreację, nie tylko panna młoda. Właśnie dzisiaj zajmuję się czerwoną długą suknią. Kończę przyszywać koronkowe dodatki, gdy drzwi się otwierają i staje w nich kolejna klientka. Wzdycham, podchodząc do lady.

— Dzień dobry — witam się, przywdziewając na twarz szeroki uśmiech. Na moje nieszczęście dzisiaj ja obsługuję klientów.

— Dzień dobry. Chciałabym zwęzić i skrócić spódnicę. — Kładzie na ladzie czarny materiał.

— Dobrze. Tam jest przymierzalnia, proszę się przebrać, zaraz wszystko odpowiednio upniemy.

— Kochanieńka, mam już zmierzone i zaznaczone. Nie mam czasu na pierdoły.

Uwielbiam takie kobiety. A jak później będzie coś źle, to oczywiście twoja wina.

— Rozumiem.– Silę się na miły ton, choć w środku mnie nosi. — Będzie do odbioru za tydzień w piątek. — Zaczynam pisać termin na karteczce.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 62.63
drukowana A5
Kolorowa
za 90.68