E-book
7.35
drukowana A5
22.43
drukowana A5
Kolorowa
46.05
Autentycznie nieprawdziwe opowieści o Panu Beneyto

Bezpłatny fragment - Autentycznie nieprawdziwe opowieści o Panu Beneyto

Objętość:
104 str.
ISBN:
978-83-8155-890-7
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 22.43
drukowana A5
Kolorowa
za 46.05

Lilutkowi

Niezwykłe odkrycie

Niespodziewany powrót Pana Beneyto

Był wieczór, gdy nagle coś kazało mi wstać z kanapy i otworzyć drzwiczki dziewiętnastowiecznej komódki stojącej w kącie pokoju. Gdy je rozchyliłem wysypały się na podłogę stare czasopisma i listy, zapomniane tomiki wierszy i pocztówki. A na to wszystko pacnął jakiś pożółkły notes spinany gumką.

Wziąłem do ręki notatnik i zajrzałem do wnętrza. W środku znalazłem absolutnie nieprawdziwe opowieści o Panu Beneyto, które kiedyś zanotowałem, i o których kompletnie zapomniałem. Były niemal nieczytelne, gdyż atrament spłowiał. Mozolnie musiałem je odtwarzać prawie od nowa, litera po literze.

Pomyślałem, że może zainteresują kogoś, kto słyszał o Panu Beneyto. I stąd ta książeczka.

— Całkiem fajna — powiedział Pan Beneyto wygrzebując się spod sterty na podłodze.

— Co Pan tu robi?

— Przyszedłem przyjrzeć się, jak zaczynasz pracę nad nową książką.

— Aha!

— Aha!

Na tym skończyliśmy wymianę zdań, a ja zabrałem się do pracy nad nową książką o Panu Beneyto, którego poznałem przed laty w oddalającej się coraz bardziej Łęczycy, a który zaczął od jakiegoś czasu być ze mną wszędzie tam, gdzie się znalazłem. Towarzyszy mi w najdziwniejszych miejscach, lecz najczęściej w Sieradzu. Ale zorientujecie się być może sami czytając te strony.

Zatem do dzieła.

Autentycznie nieprawdziwe opowieści o Panu Beneyto

Pan Beneyto i wieszaki

Pan Beneyto lubi chować się w szafie. Powiada, że w niej wszystko równo zwisa. Co go nieustająco zachwyca.

Pan Beneyto i pukanie do drzwi

— Pukałem, pukałem, ale nikt mi nie otworzył.

— Widocznie pukałeś do niewłaściwych drzwi — powiedział Pan Beneyto.

Pan Beneyto i temperatura

— Życie mi wystygło — powiedział Pan Beneyto oglądając termometr, który nie wskazywał żadnej temperatury.

Pan Beneyto i Śmierć

— Widziałem Śmierć — pokiwał głową Pan Beneyto kończąc wypowiadać przeciągłe „ć”. — Ale była odwrócona i nie mogłem zobaczyć jaką ma twarz.

— Śmierć jest stara — stwierdziłem z przekonaniem.

— O nie! — Zaprzeczył Pan Beneyto. — Śmierć nie jest stara. Śmierć jest Odwieczna. A to nie to samo.

Pan Beneyto i Nasreddin Hodża

— Widziałem wczoraj Nasreddina Hodżę — poinformował mnie Pan Beneyto. — Jechał tyłem na osiołku. Nasreddin miał na nogach bardzo żółte skarpetki i osiołek też miał bardzo żółte skarpetki. Nim zdążyłem się przywitać zniknęli za zakrętem.

— Dobrze, że osiołek nie szedł tyłem.

— Dlaczego? — Zainteresował się Pan Beneyto.

— Bo nie widziałby Pan wówczas Nasreddina, tylko czyjeś plecy.

Pan Beneyto i drzewa iglaste

— Ciekawe czemu drzewa nie farbują swoich odrostów — zastanawiał się Pan Beneyto stojąc na parapecie i obserwując z góry czubek świerku. — Pewnie dlatego, że im same ciemnieją — odpowiedział sobie sam i odfrunął na półkę w pokoju.

Pan Beneyto opowiada bajkę

Pan Beneyto pogładził się po świeżo ogolonej brodzie i zaczął opowiadać bajkę.

— Był sobie Kurzyjamek. Kurzyjamek roznosił po świecie worki i sypał z nich, gdzie popadnie, siwy kurz, który produkowano dla niego w bardzo ukrytej fabryce kurzu. Miał go wiele worków w różnych kolorach, nawet w czerwonym, ale najbardziej lubił rozsypywać siwy.

Kurzyjamek był tak mały, że nikt go nigdy nie widział. Robił w kurzu jamkę i tam się skrywał ze swoją wkurzającą wszystkich i wszystko rodziną. Z mamą, tatą, bratem — Kruszyjamkiem — specjalistą od rozsypywania okruszków, które specjalnie dla niego produkowano w bardzo tajnej fabryce, która słynęła z tego, że nie dbała o kolory. Kurzyjamek i Kruszyjamek mieli siostrę Chlapinkę, która uwielbiała chlapać i rozlewać.

Pan Beneyto zamyślił się. — Hmmmm…. Tak sobie myślę, że ta koszmarna rodzinka nie jest bajkowa i nawiedza naprawdę wszystkie miejsca na raz. Bo Kurzyjamek to stwór, który ze swoim rodzeństwem potrafi być jednocześnie gdziekolwiek.

Pan Beneyto i zmierzchanie

Szybko zapadał zmierzch.

— Jakie dziwne niebo — powiedziałem przyglądając się dziwnemu kolorowi nieba. — Takie atramentowe.

Pan Beneyto wyjrzał przez okno i chwilę obserwował nieboskłon. W końcu wyrecytował:

A niebo było atramentowe

Można nim było napełniać pióra

i pisać na wodzie …

o różnych bzdurach

Potem długo staliśmy obaj w milczeniu obserwując rysującą się na horyzoncie różową, podłużną plamę na idealnie atramentowej tablicy nieba.

Pan Beneyto, Lilutek i perła

Wnusia znalazła w starym, glinianym dzbanku przywiezionym z greckich wysp perłę.

— Czy ona jest prawdziwa, czy sztuczna? — Zapytała.

— To najprawdziwsza sztuczna perła — odpowiedział Pan Beneyto.

Pan Beneyto i podróbka człowieka

Pan Beneyto zobaczył przez okno mężczyznę łamiącego gałąź.

— To musi być podróbka człowieka! — Krzyknął. — Prawdziwy człowiek by tak nie zrobił.

Kolejne zniknięcie Pana Beneyto

Pan Beneyto nie pokazywał się czasami przez wiele dni. Niepokoiłem się o niego, ale jednocześnie cierpliwie czekałem aż wróci. Ostatecznie każdy ma prawo do prywatności

Kolejny powrót Pana Beneyto

Pan Beneyto siedział obok laptopa. Pisałem coś i podniosłem wzrok, a on tam był.

— Wróciłem, a może nigdy nie odchodziłem — powiedział i dodał — Mówiłem ci, że to nie zależy od ciebie, to całe kończenie. Nie jesteś producentem, ani nawet autorem historyjek o mnie, a jedynie ich stenotypistą i dystrybutorem.

Zawiesił głos.

— Będziesz pisał!? — Zapytał dość groźnie.

— Będę — odpowiedziałem grzecznie.

Skoro znów się pojawił, to pewnie będę. Bo przecież, po to się pojawił.

Pan Beneyto i granice

Jechaliśmy samochodem, gdy na wyniesieniu terenu wśród pól pojawiło się stadko saren. Stały przez chwilę, a potem położyły się na ziemi, tworząc krąg, w którym siedziały główkami na zewnątrz, a każda obserwowała inną stronę.

— I to jest wolność — skomentowałem.

— Co jest wolnością? — Zainteresował się Pan Beneyto.

— To, że sarenki chodzą sobie dokąd chcą.

— Jesteś pewien?

— Taaaaak — odpowiedziałem przeciągle i mniej pewnie.

— Otóż powinieneś wiedzieć, że to jeszcze jedna złuda. Sarny mają pewną swobodę, ale w ograniczonej przestrzeni. Coraz więcej płotów, ogrodzeń, przydrożnych ekranów, dróg i budynków zamyka je w otwartym więzieniu. Ich jedyną wolnością staje się coraz bardziej brak … właściciela. Ale pewnie i to się niedługo zmieni. Wolność to obszar nieustannie kurczący się w praniu codzienności.

Pan Beneyto i szaleństwo (II)

— Ludzie są tak szaleni, że gdyby była możliwość zabicia Boga, wielu by z niej skorzystało. Głównie z czystej, bezinteresownej nienawiści, ale też po to, żeby zająć Jego miejsce — powiedział smutno Pan Beneyto.

Pan Beneyto i uprawnienia

— Ciekawe czy Bóg ma uprawnienia do pracy na wysokości? — Zastanawiał się Pan Beneyto. — A jeśli tak, to od kogo je zyskał?

A wróble na to: „ćwir, ćwir, ćwir”.

Pan Beneyto i tabletka musująca

— Zbiera się na burzę — widząc moje spojrzenie na bezchmurne niebo, dodał — … w szklance wody.

Po czym Pan Beneyto wrzucił do płynu musującą tabletkę.

Pan Beneyto, kobieta i drzewo

— Takie drzewo potrafi ustać w miejscu, a kobieta nie — stwierdził Pana Beneyto patrząc na świerk za oknem.

— Co by było, gdyby drzewa nie mogły ustać w miejscu? — Spytałem retorycznie, ale Pana Beneyto już nie było na parapecie.

Pan Beneyto na spacerze

Zauważyłem Pana Beneyto spacerującego po suficie.

— Jak to się dzieje, że Pan nie spada? — Zapytałem.

— Widać niebyt jest lżejszy od powietrza.

Pan Beneyto i chłód

Na dworze spadła gwałtownie temperatura po kilku upalnych dniach. Wyciągnąłem z głębi szafy ciepłą kurtkę.

— Przeprosiłem się z kurtką — poinformowałem obserwującego mnie Pana Beneyto.

— A co? Była obrażona? — Zdziwił się.

Pan Beneyto i Rebe

Zastałem Pana Beneyto nad rozłożonym na stole tomem „Ku życiu, które ma sens”. Pan Beneyto podniósł głowę znad czytanej strony i zaczął bez wstępu:

— Spotkałem kiedyś w winiarni człowieka. Sączyłem lampkę tokaju, który wówczas bardzo lubiłem, a tamten pił obok mnie czerwone wino, ciągnąc jak smok. W jakiś momencie zaczął się żalić opowiadając, że ma dobrze prosperującą firmę, pieniądze, dom, dobrą furkę, piękną żonę, udane dzieci i … nie jest szczęśliwy. A nawet właściwie, to jest nieszczęśliwy.

— I co mu Pan poradził?

— Nic. Po prostu go wysłuchałem. Wtedy nie wiedziałem, co mógłbym mu poradzić. Ale teraz dzięki tej książce — wskazał na tom Rebego Menachema Schneersona z Chabad Lubawicz — wiem, co wtedy należało mu powiedzieć.

— Co?

— Że powinien dzielić się z innymi szczęściem, a ono mu się odwdzięczy. I wiesz co? Myślę, że nie ma złego czasu na stawianie pytań, ale zawsze potrzebny jest dobry czas na znalezienie najwłaściwszych odpowiedzi. Ale to każdy przecież wie — dodał Pan Beneyto karmiąc wróbla, który jadł mu prosto z ręki pokruszony chleb.

Pan Beneyto i wybór drogi

— Wciąż pukam w niewłaściwe drzwi, wyglądam nie przez to okno i czytam niewłaściwych poetów — skarżyłem się Panu Beneyto. — Co jest ze mną nie tak?

— Wszystko jest w porządku. Pukasz tam, gdzie masz pukać, widoki z okien są prawidłowe, a poeci właściwi. Tylko ty nie możesz się z tym pogodzić i szukasz, nie wiedzieć czego? Gdy zrozumiesz, że to twoja droga, i dlatego nią idziesz, zrozumiesz dokąd cię prowadzi i dlaczego w taki, a nie inny sposób. Nie miotaj się, tylko przyjrzyj się drodze — powiedział Pan Beneyto obierając mandarynkę.

Pan Beneyto i Calderón de la Barca

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 22.43
drukowana A5
Kolorowa
za 46.05